|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Ben Watts
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:24 | |
| Choć pomocny na co dzień i ciepły dla każdego komu przydałoby się wskazanie kierunku lub ręka wyciągnięta po potknięciu, Watts był też jednocześnie stworzeniem obrzydliwie złośliwym, jeśli dźgnąć go w nieodpowiednie miejsce. Złośliwym, zazdrosnym oraz zbyt dumnym, by odpuścić zniewadze odpowiedniego kalibru. Pewnie dlatego brnął w konflikt z nieznanym sobie Gryfonem, obrażał go i podjudzał, by zrobił jeden nieostrożny krok usprawiedliwiający możliwą reakcję Bena. Patrząc na to wszystko chłodno i z perspektywy pobocznego obserwatora, Krukon zachowywał się szalenie nieracjonalnie, wchodząc z butami w relację osób, do których nie miał żadnych praw. To był jeden punkt widzenia. Drugi wyjaśniał o wiele więcej, na warstwę rzeczywistości nakładając emocje gotujące się pod skórą chłopaka, jego pragnienia oraz obawy – dopiero wtedy, mając przed sobą rozrysowany cały schemat tej pozornie absurdalnej sytuacji usta formowały się w maleńkie o, a w głowie zapalała się lampka. Och. No tak. Przecież jemu się po prostu wydawało, że Scott patrzył na Claire jakoś tak wyczekująco, w dodatku nie chcąc zabrać tej parszywej łapy z jej biodra. Im dłużej utrzymywał się fizyczny kontakt między Firminem a Annesley, tym gorsze instynkty zaczynały podnosić głowę, z zainteresowaniem wysuwając rozwidlone języki – czy to już, czy zaraz będą mogły kąsać? Choć temperament Wattsa w momentach takich jak te nie należał do najprzyjemniejszych, ani łatwych do uspokojenia, Krukon utrzymywał się w ryzach z zadziwiającą dyscypliną, ani drgnąc, zanim nie nadarzy się idealna okazja. A ta miała nadejść lada chwila, gdyby jeszcze tylko trochę poczekał. Słowa skierowane do Scotta niestety nie odniosły zamierzonego rezultatu – Szkot liczył na to, że poniesie go brawura napędzana testosteronem i popełni błąd, lub okaże się niewystarczająco szybki w sięganiu po różdżkę. Nic z tego, bo ku niezadowoleniu prefekta Gryfon posłużył się jego własną bronią, wytykając te drobne szczegóły, które w jednej chwili zajeżyły Wattsa i przesądziły o tym, że nie mógł sobie teraz tak po prostu odejść bez żadnej nauczki. Najgorsze z tego wszystkiego? Firmin niestety mówił prawdę, nie myląc się w żadnym ze swoich twierdzeń i Ben o tym wiedział. A to chyba bolało najbardziej, mocniej nawet niż to, że Claire nie podchwyciła jego wzroku, prześlizgując się spojrzeniem gdzieś obok. Krukon ani drgnął, nawet nie sapnął z rozdrażnieniem w reakcji na słowa bruneta, jak można by się tego spodziewać po normalnej, zdolnej do odczuwania emocji istocie ludzkiej. Po prostu stał niewzruszony jak posąg i patrzył w ten niepokojący, lodowaty sposób, jakby szukał najodpowiedniejszego miejsca do zatopienia kłów. Nawet Klara, która nagle się odsunęła, nie mogła już uratować Scotta – Watts co prawda powiódł za nią wzrokiem, gdy mówiła, stwarzając wrażenie, że miała nad tą sytuacją jakąś namiastkę kontroli, ale nie mogłaby się bardziej pomylić. Dwie rzeczy nastąpiły po sobie dosyć szybko, jedna po drugiej: Ben nagle odwrócił się, jakby zamierzał odejść, ale osłaniając prawy bok, wyciągnął z kieszeni różdżkę. W powietrzu śmignął ostry promień zaklęcia transmutacyjnego, który ugodził nieuzbrojonego Firmina prosto w pierś – jego głowa nabrzmiała, kontury rozlały się w coś obłego, wydłużyły... Krukon nie odczekał jednak, by napawać się widokiem Scotta z ośmiornicą osadzoną na szyi, sycząc przez zęby Bombardę, która uderzyła prosto pod nogi delikwenta wyrzucając w powietrze grudy ziemi i zmuszając go do nieskoordynowanego uniku, wyglądającego jak makabryczny taniec. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:24 | |
| Claire wiele rzeczy potrafiła zrozumieć i zazwyczaj, gdy coś groziło zakończeniem co najmniej złym, potrafiła temu zapobiec. Podobna zdolność była konieczna, gdy wychowywało się w siedmioosobowym stadzie, a czwórka rodzeństwa charaktery miała... niezbyt łatwe, powiedzmy. Jeśli zaś z tej czwórki trio stanowili bracia, niezwykle problematyczni, kłótliwi, skorzy do udowadniania swoich racji, wtedy od odpowiedniej intuicji zależało nie tylko w miarę bezkonfliktowe życie, ale wręcz przetrwanie. Annesley musiała więc wiedzieć, musiała umieć czytać ze zmian mimiki, z ostrzegawczych gestów, musiała wnioskować odpowiednio szybko i odpowiednio szybko zażegnywać groźbę eksplozji. I umiała to. Tylko, że teraz żaden z mechanizmów bezpieczeństwa nie zadziałał. Oczywiście wiedziała, że coś jest nie w porządku. Że Ben nie zachowuje się normalnie, że stał się tykającą bombą, miną, która w każdej chwili może eksplodować i pourywać kończyny przypadkowej ofierze. Mimo tego - podobnie jak Firminowi - do głowy jej nie przyszło, że to naprawdę może się stać. Że Watts naprawdę może wyjść poza groźby słowne, poza zwykłe spięcie, jakich na szkolnych korytarzach było bardzo wiele. Bo nikt, ani Scott, ani Klara, nie mieli pojęcia co siedzi w głowie Szkota i choć w przypadku Gryfona było to zrozumiałe, tak Annesley powinna wiedzieć. Powinna. - BEN, NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! - Nie od razu zorientowała się, co się dzieje, a odskok był w tym przypadku odruchem. Niepewność i zrozumienie pojawiły się w oczach Firmina zbyt późno, by uchronić go przed atakiem. Także Klara pojęła skalę groźby zbyt późno - odskoczyła, owszem, Bombarda tylko nią zachwiała, ale... Nie, nie tylko. Irlandka nie zdawała sobie z tego sprawy, nie czuła jeszcze nieprzyjemnego pieczenia na wierzchu jednej z dłoni ani strumyczków krwi, które zaczęły po niej spływać, ale to wszystko tam było. Jakiś kamyk wyrzucony zaklęciem, albo może rykoszet jednego niewielkiego strumyczka mocy - coś ją uderzyło. Ale to nie ważne. Na razie jeszcze nie. Gdy do miotającego się Scotta dopadli jego znajdujący się nieopodal znajomi, Claira całą siłą woli powstrzymała się od dołączenia do nich. Poradzą sobie. Zabiorą go do Skrzydła, postawią na nogi, a ona będzie mogła przeprosić później, przeprosić i liczyć na to, że... Stop. To nie ona powinna przepraszać. Na Boga, to nie ona zrobiła mu z głowy ośmiornicę, to nie jej rozum uciekł w podskokach, pozostawiając w głowie jakieś prymitywne, dzikie impulsy! Uzmysłowienie sobie tego wszystkiego ułatwiło jej odwrócenie się do Firmina plecami, pozostawienie go w rękach jego przyjaciół i zajęcie się tym, czym powinna. Tym, kim powinna. Mówiłam już kiedyś, że Claire rzadko się wścieka, prawda? No właśnie, rzeczywiście tak jest, rzeczywiście potrzeba wiele, by wytrącić ją z równowagi. Ale Szkotowi się to udało. Co więcej, zrobił to koncertowo, po prostu wzór doprowadzania Klary do dzikiej furii. - Co ty wyprawiasz?! - wydarła się więc tymczasem, gotowa stawić czoła... W zasadzie nie wiadomo czemu. Zazdrości? Wściekłości? Na co jeszcze mogła liczyć? Czego powinna się spodziewać? Nie wiedziała i ta nieświadomość, ta niewiedza i bezradność tylko pogarszały sytuację. Claire zwyczajnie brakowało tchu, czuła się tak, jakby dostała obuchem. Bo nigdy nic podobnego się nie zdarzyło. Ben nigdy nie stracił przy niej panowania nad sobą, albo... Hej, może nadal nie stracił. Może to było całkiem świadome, przemyślane. I jeszcze gorsze niż niekontrolowany atak. - Ben, do cholery, przecież on ci nic nie zrobił! - Chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, że mijający ich uczniowie zagapiają się na chwilę. Chyba nie zwróciła też uwagi na to, że w którymś momencie popchnęła Wattsa do tyłu na tyle silnie, na ile mogła - czyli, w kontekście opierającej jej się siły Szkota, beznadziejnie słabo. Gdzieś w międzyczasie zorientowała się też wreszcie, że ma na dłoni karmazyn. Swoją własną, lepką, ciepłą czerwień. I że to trochę piecze. Skrzywiła się i po prostu strzepnęła kilka większych kropli, nie interesując się tym więcej. Jej wzrok świdrował Bena, tylko Bena. Chłopaka, którego podobno znała, podobno rozumiała... Ale chyba nie. Chyba nie całkiem. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:25 | |
| Stwierdzić, że Ben był z siebie zadowolony z powodu podręcznikowo udanego zaklęcia stanowiłoby duże niedopowiedzenie. Watts czuł coś w rodzaju dzikiej euforii, zadowolenia podobnego sytuacji rozpłatania wroga na dwoje i wyszarpnięcia wnętrzności na ziemię, by zdychał w męczarniach. Bo, cóż, tego właśnie Krukon życzył w tej chwili Firminowi – żeby zdechł jak porzucony pies, bez oznaczonego grobu, toczony przez czerwie. Dopiero w takich momentach, popchnięty w nieodpowiednią stronę oraz podjudzony przez okoliczności, Ben zauważał ukryte gdzieś w sobie okrucieństwo, które z jednej strony niepokoiło czy wręcz przerażało, a z drugiej dawało mu inny rodzaj siły i chłodny spokój. Taki zmrażający serce oraz wyciszający sumienie. Gdyby zdawał sobie sprawę, jak bardzo był wtedy podobny do ojca, może więcej nie pozwoliłby sobie budzić potwora, który drzemał ukryty między organami, muskając ogonem i pazurami wnętrze klatki piersiowej oraz kręgosłup. Być może. Póki co jednak, sytuacja wyglądała tak, że Watts nie zaczął mordować Scotta, a jedynie trafił go jednym zaklęciem, drugim specjalnie chybiając. Ot sprzeczka między dwoma nastolatkami, którzy zamiast polegać na pięściach sięgnęli po magiczne badyle. Nic wielkiego, prawda? To nie tak, że ktoś mógł sobie zajrzeć, co kłębiło się w głowie Bena i co naprawdę wolałby zrobić Gryfonowi. Z Claire niestety wiązało się zbyt wiele skrajnych emocji, by Szkot był w stanie poradzić sobie z nimi sam – choć byłby nie wiadomo jak dojrzały, opanowany czy przenikliwy, w pewnych kwestiach niestety nie wystarczyło to, by przeciwstawić się szalejącym nastoletnim hormonom. Ale no właśnie, Claire. Bo ona przecież nie wyparowała w trakcie tego beznadziejnego, samczego pokazu siły. Krukon wzdrygnął się wyraźnie, gdy dziewczyna nagle wrzasnęła – równie dobrze mogła go trzasnąć w twarz, efekt byłby bardzo podobny. To samo ciche dzwonienie w uszach, lekkie otępienie i wzrok pełen krzywdy. Względem Scotta Ben był niewzruszoną i okrutną bryłą lodu, a będąc obiektem furii panny Annesley w jednej chwili stopniał zaskoczony, podatny na każdy atak o wiele bardziej niż zwykle, jakby burzyła działanie wszystkich jego obronnych instynktów. Wystarczyło zdanie i pioruny ciskane z jasnych oczu, by Wattsa zamurowało – bardziej ze względu na swoją posturę niż faktyczne oparcie się temu, nie został przesunięty, gdy Puchonka próbowała go odepchnąć. Jeszcze moment wcześniej to Szkot panował nad sytuacją, a teraz w pośpiechu zbierał fragmenty posypanych murów obronnych, gdy drobna, nieszczególnie niebezpieczna dziewczyna wyładowywała na nim swoją wściekłość. Dał jej do tego powody, och oczywiście, ale nie sprawiało to, że bolało ani odrobinę mniej – wręcz przeciwnie. Szczególnie, gdy prefekt wreszcie dopatrzył się czerwonych, gęstych kropel, które Claire tak niefrasobliwie strzepnęła z dłoni. To on ją zranił. To on, gdzieś w tym zaślepieniu i głupiej zazdrości. - Claire, ty krwawisz – powiedział zmienionym głosem, jakby w ogóle nie usłyszał żadnego z wyrzutów w swoim kierunku. Chciał sięgnąć po rękę dziewczyny, rzucić jedno z zaklęć leczniczych i naprawić, choć połowicznie, swój błąd, zrobił jednak coś kompletnie odwrotnego. Powstrzymał się przed tym, zacisnął dłonie w pięści i zagryzł wnętrze policzka, póki nie poczuł na języku żelazistego smaku krwi. W końcu, jakie miał prawo, by choć w tak niewinny sposób sięgać po tę dziewczynę? Żadne. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:26 | |
| Powodem, dla którego Claire mało kiedy przeradzała się w małą, szalejącą irlandzką furię było to, że po prostu tego stanu nie lubiła. Pomijając fakt, że niektórym solidny opieprz i spektakularna scena czasem się należały, Annesley unikała brania na siebie roli tej, która podobną karę ma wymierzyć. Dopóki tylko to było możliwe, wolała ograniczać się do rozsądnych słów, wypowiedzianych może tylko nieco ostrzej - bez wrzasków, zgrzytania zębów i zaciskania pięści. I wiecie co? To jej całkiem nieźle wychodziło. W efekcie wyrobione opanowanie mogła stracić tylko w kontekście jednego typu osób. Tych, na których jej zależało. Tych, którzy byli jej bliscy, tych, o których gotowa była walczyć. Paradoksalnie tylko tacy potrafili wstrząsnąć posadami jej własnego, malutkiego światka wystarczająco silnie, by Klara pękła. Tak jak teraz. Wniosek o wynikającej z aktualnej sceny bliskości nie będzie jednak tym, który w tej chwili wyciągną, prawda? Nie, wkradnie się tu jakieś niedopowiedzenie, przeoczenie i poczucie krzywdy. Zrozumienie owszem, kiedyś pewnie przyjdzie - zawsze przychodziło - ale na pewno nie teraz. Teraz można było co najwyżej psuć, nie naprawiać czy - tym bardziej - budować od nowa. - To mi się zdarza co miesiąc, od tego się nie umiera - warknęła więc teraz nim zdążyła się w ogóle zastanowić, co mówi. Drodzy państwo, oto drugi wariant Claire Annesley, ten nieco bardziej arogancki, złośliwy, drapieżny w obyciu i zdecydowanie mniej wstydliwy. Dokładnie ten sam, który na co dzień chowany jest głęboko w słodkim serduszku, bo... Bo tak. Poza wrodzoną dobrocią Irlandki nie było chyba żadnego innego satysfakcjonującego wyjaśnienia tłumaczącego ten kamuflaż. W każdym razie, musiała kiedyś ochłonąć przynajmniej na tyle, by uświadomić sobie, jakąż to ripostę podsunął jej oszalały umysł. Zorientowawszy się, Annesley syknęła cicho, skrzywiła w wyrazie goryczy i pokręciła głową w wyrazie frustracji. Przecież... Na Merlina, przecież umieli ze sobą rozmawiać normalnie, prawda? Po ludzku. Bez chodzenia na noże, bez sięgania po cały oręż, jakim można ranić się nawzajem. W którym momencie to się popsuło? Gdzie pojawiła się rysa? - Ben, naprawdę tylko tyle masz mi do powiedzenia? - Gdy wreszcie spuściła z tonu, irytacja wciąż tkwiła na swym miejscu, tylko nieco mniej się awanturowała. Tkwiący we wnętrzu Klary kot nie schował jeszcze pazurków, ale tymczasowo przywarł do ziemi, ostrzegawczo bijąc ogonem po bokach. - Przed chwilą zaatakowałeś mojego przyjaciela. Zrobiłeś mu z głowy głowonoga i... - Sapnęła, czując że te rozważania z premedytacją podnoszą jej ciśnienie. - Dlaczego, Ben? Ostatnie pytanie zawisło na dłuższą chwilę w powietrzu, pociągając za sobą ciężką ciszę. To właśnie ta cisza pozwoliła jednak Annesley dostrzec jednak nieco więcej. Poczucie winy w tęczówkach Wattsa, zaskoczenie w jego postawie. Żal? Nie wiedziała, dlaczego nie podoba jej się to, co widzi, czy raczej - dlaczego tak bardzo ją to drażni i mile łechta jej ego jednocześnie. Nie powinno tak być. Nigdy nie było. - Ben, proszę cię, powiedz chociaż, co... Co on zrobił źle? Co ja zrobiłam źle? - Początkowe zacietrzewienie powoli ustępowało miejsca rezygnacji, niespodziewanemu zmęczeniu. Claire była osobą bardzo towarzyską, nie znaczyło to jednak, że doskonale odnajduje się w labiryncie ludzkich zależności. Gra, jaką było odnajdywanie się w społeczeństwie, była trudna i choć na co dzień Irlandka radziła sobie z nią dość przyzwoicie, to... To czasem... Wychodziło jak teraz. Bezradność, niepewność i związana z tym irytacja. Konsternacja zamiast wiary w słuszność tego czy tamtego. Och, szlag by to wszystko trafił! W roztargnieniu otarła kolejne krople krwi z dłoni drugą z rąk, a gdy to poskutkowało tylko rozmazaniem czerwieni po skórze, Claire sapnęła z irytacją. Sięgnęła po różdżkę, rzuciła pierwsze z brzegu zaklęcie uzdrawiające i tym sposobem rozwiązała zasadniczy problem. Z kroplami, które zdążyły uciec i zasychały właśnie na jej rękach upora się później. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:26 | |
| Nie rozumiał, co się stało – jak w przeciągu kilku zaledwie chwil z rozwścieczonej maszyny do zabijania zmienił się w potulne, zdezorientowane stworzonko? Jak to w ogóle mogło... Jak? Co takiego brzmiało w głosie Claire, co było w jej spojrzeniu, że huczący we wnętrzu Szkota pożar został zdmuchnięty jak pojedyncza świeczka? Skąd brała się w niej ta nieznana siła wobec której Ben nie potrafił utrzymać wizerunku bezwzględnego macho, rozsypując się jak domek z kart? Bał się. Najzwyczajniej w świecie odczuwał niepokój, gdy myślał o tym, co mogłaby mu zrobić panna Annesley, gdyby się o tym wszystkim dowiedziała. I choć Claire w żaden sposób nie przypominała Porunn, która chciałaby tylko oglądać jak Watts męczy się z jej inicjatywy, to nie potrafił odepchnąć podświadomego strachu, który gnieździł się w nim chyba od zawsze – że osoby, którym nadał zbyt duże znaczenie, prędzej czy później skrzywdzą go w ten lub inny sposób. Milczał więc. Milczał, stawiając między nimi gruby mur, od którego miały odbić się wszystkie złe słowa i intencje, mur mający za zadanie ochronić serce Krukona. Choć to on w tej sytuacji zawinił, wywołując niepotrzebne spięcie i jednostronną bójkę, wszystko szybko odwróciło się na jego niekorzyść, annesleyową ręką sprawiedliwości każąc za głupotę. Głupotę, brak pomyślunku i dopuszczenie do głosu nastoletnich uczuć. Najwyraźniej niewiele było trzeba, by znów obudzić do życia coś, co Ben skrupulatnie próbował pogrzebać przez ostatnie trzy lata, coś co pewnego dnia po prostu się pojawiło wraz z uśmiechem młodziutkiej Claire i odmawiało odejścia. Znalazło dla siebie miejsce i już się nie ruszyło – tylko ucichło zduszane racjonalnymi argumentami i dziewczętami zostającymi na nie dłużej niż chwilę. To przecież nienormalne zadurzyć się w kimś w tak młodym wieku i potem nie móc się z tego uwolnić, a jednak jak na złość właśnie coś tak absurdalnego przytrafiło się racjonalnemu, ułożonemu Krukonowi. Młodość to czas eksperymentów, szaleństw! Jak to tak, ciągle wracać gdzieś myślami do jednej osoby? I chociaż Watts temu wszystkiemu zaprzeczał nawet przed samym sobą, ostatnie spotkanie na wieży otworzyło mu oczy, które dotąd tkwiły uparcie zamknięte. Annesley znów to zrobiła, znów z łatwością, od której chciało się płakać, dotarła tam, gdzie nie powinna, dając Benowi ciepło, jakiego potrzebował i nieświadomie przykuwając go do siebie raz jeszcze. Dlatego właśnie Szkot nie chciał odpowiadać na żadne ze słów Puchonki, bo stawiany naprędce mur znów się posypał, a na usta cisnęły się wyznania, które wolałby przełknąć, nawet gdyby okazały się ostre jak żyletki i pokaleczyły mu gardło. Nie chciał, ale wzburzone serce miało swoje racje. Chłopak wydał z siebie dźwięk nie będący ani westchnięciem, ani zniecierpliwionym sapnięciem, ale czymś pomiędzy, czymś co na chwilę wydusiło mu dech z płuc. Rozluźniając pięści, w które zacisnął dłonie, Ben podniósł jedną do twarzy, przecierając ją naprędce, jakby miało to w jakiś sposób teraz pomóc. - Siedzisz mi w głowie te wszystkie lata, jakbyś miała do tego prawo – było pierwszym, co wreszcie przedarło się przez niechęć Wattsa do mówienia. Słowa wydostały się i przebrzmiały w napiętym powietrzu między nimi jakoś drżąco, z nutą rozdrażnionego zmęczenia. W dziwny, nie do końca zrozumiały sposób, Krukon który zawsze górował nad tłumem, teraz przestał wydawać się taki wysoki i niewzruszony. - Co on zrobił? Był za blisko, a ty mu pozwoliłaś. Czy ty w ogóle wiesz, jak to wyglądało? Wiesz, Claire? Jakby chciał cię całą dla siebie, a ja nie mogłem na to patrzeć, bo coś mnie zżera i nie chce dać spokoju! |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:27 | |
| Chwila szczerości, to prędzej czy później czeka każdą nieco bardziej zaangażowaną relację. Trochę prawd, które mogą coś naprawić lub, znacznie częściej, zepsuć wszystko, co zostało jeszcze do zepsucia. Tak jak na przykład teraz, gdy pierwsza z ustawionych w rządku kostek domina zachwiała się, zadrżała i, przechylając się, popychając kolejne płytki przed sobą, jedna za drugą. Czysty przypadek sprawił, że stało się to akurat tego dnia. Że po kilku dniach unikania się - nieświadomego? świadomego? w tej chwili Annesley była skłonna stwierdzić, że słuszny był jednak ten drugi przymiotnik - spotkali się właśnie w tym momencie, w takiej a nie innej sytuacji. Sytuacji, która nic nie powinna znaczyć, do niczego nie powinna doprowadzić... Ale doprowadziła. Popchnęła pierwszą kostkę. Słowa Szkota były natomiast jak palec zniecierpliwionego dziecka, który w chwili, w której jakiś stojący w rządku bloczek oprze się kaskadzie upadków, popchnie oporną płytkę i wznowi pęd ku destrukcji. Ustawiana cierpliwie konstrukcja, finezyjny wzór rozłożony na dywanie w jednej chwili przeistacza się w rwący strumień kolejnych przegranych, będących przykrym końcem dotychczasowych wysiłków. Claire może i spodziewała się, że coś takiego usłyszy, może podświadomie to wiedziała. Póki jednak podejrzenia te nie były ubrane w słowa, póty nie było powodu, dla którego nie mogłaby ich negować, podważać w każdy możliwy sposób. Teraz jednak, gdy wszystko zostało zwerbalizowane... To było trochę tak, jakby ktoś przekuł ją i wypuścił z niej całe powietrze jak z balonika. Początkowo skłonna coś jeszcze powiedzieć, nalegać, teraz zamarła z ustami rozchylonymi w pół słowa i spojrzeniem wbitym w doskonale znaną twarz przyjaciela. Gdy on rozluźnił pięści ona mimowolnie zacisnęła je, wbijając pazurki we wnętrza dłoni. Abyśmy się dobrze zrozumieli - wyznanie Bena mile łechtało jej ego, przywoływały na policzki krasne rumieńce przyjemności, rozczulało jej serduszko i gładziło za uszami wciąż gotowego do ataku kota. Tylko, że to nie mogło... To nie mogło wystarczyć, prawda? Brak tej pewności, która towarzyszyła jej kilka lat temu, gdy Bena odprawiała dość stanowczo, wahanie, cichy pomruk zduszony w gardzieli przyczajonego w sercu drapieżnika, budzące rumieńce wspomnienie świątecznej bliskości czy tej z wieży - to było zbyt mało. Chyba. Dlaczego więc myśl, że po raz kolejny nie może odpowiedzieć tak, jak Ben by sobie tego życzył, tak bardzo bolała? W porządku, to można wyjaśnić - Klara po prostu nie lubiła ranienia swoich bliskich, panicznie się tego bała. Każda zadana komuś krzywda znajdowała swe odbicie także w samej Claire, boląc niemal tak samo. Tylko czy aby na pewno tylko o to chodziło? Czy naprawdę można było mówić teraz tylko i wyłącznie o jednej z cech charakteru, o niczym więcej? - Ben, ja... - Nie potrafiła stanąć naprzeciw rozdrażnieniu Bena, nie umiała przyjąć go i złagodzić własnym spokojem. Spokojem, którego teraz nie miała. Rumieńce na policzkach powoli ustąpiły miejsca bladości, irytacja odeszła na rzecz bólu. Zwykłego, ludzkiego bólu. - Wolałbyś w takim razie w ogóle mnie nie znać? - wydusiła wreszcie z siebie, podświadomie tylko rejestrując delikatną chrypę, jaka pojawiła się w jej głosie, jego załamanie pod koniec zadawanego pytania. - Dlatego... Po tej wieży... - Słowa uciekały jej, ale pytanie było oczywiste. Bo Claire mogła pewnych rzeczy nie rozumieć, nie zauważać, ale zawsze pozostawały też te, które dostrzegała. Na przykład to, że czas spędzony w Kąciku Czytelnika był jednocześnie ostatnim razem, który na przestrzeniu dni spędzili razem świadomie. Potem? Przypadkowe mijanie się na korytarzach, przelotne cześć w drzwiach klasy, uśmiech mający maskować niezręczność. Nic więcej. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:28 | |
| Nikt nie lubił czuć się mały, nieważny i śmieszny - nie było w tym ani grama pozytywnych odczuć, ani odrobiny czegoś, co mogłoby wywołać uśmiech i rozlać w sercu ciepło. Postawiony w sytuacji, w której musiał przyznać się do czegoś, co wolałby pozostawić ukryte głęboko w sobie, Ben czuł się wystawiony na publiczny ogląd, odsłonięty w sposób, który wywoływał podskórne, trudne do zignorowania swędzenie. Werbalizując myśli noszone dotąd po cichu, przypieczętował coś, czego mógł nie być pewien, a od czego nie było już ucieczki. Świadomość tego, co właśnie wyznał, jak to zrobił, co poczuł i jak zmienił się wyraz twarzy Claire, wszystko to zebrane razem ścięło Krukonowi krew w żyłach. W życiu nie zrobił gorszego błędu, teraz to widział. Przecież Annesley podobnie jak wcześniej nie mogła czuć do niego nic ponad koleżeństwo – nie miał jej nic do zaoferowania poza swoim wątpliwej jakości towarzystwem i... I to właściwie tyle. Nie miał nic więcej, bo Puchonka nie należała do tego rodzaju dziewcząt, które interesują się twoim statusem krwi, zasobnością skrytki w Gringotcie lub prezentami, jakimi możesz je obsypać. Claire nie mierzyła w ten sposób swoich znajomości, a to wśród licznego grona osób, które znała i lubiła, musiało plasować Wattsa gdzieś w okolicach szarego końca. Już dawno powinien zabrać swoje manele i wycofać się z jej życia, ale powodowany egoizmem nie potrafił tego zrobić, chcąc wciąż grzać się w cieple światła, jakie roztaczała, móc patrzeć na jej uśmiech, czy oddychać swobodniej, gdy szczebiotała o czymś pozornie nieistotnym. Wciąż chciał dać jej wszystko, a ona tego nie chciała – przynajmniej nie od niego i musiał to uszanować, choć wszystko się burzyło, a organy wykręcały boleśnie na samą myśl. Musiał, bo takich sytuacji, jak ta ze Scottem nie mogło być więcej. Ben nie pragnął zmiany w zimnego prześladowcę, który koniec końców zmieniłby życie Annesley w piekło, zbyt mocno ją szanował, zbyt mocno chciał, by po prostu była szczęśliwa. Na to, że nie czuła tego samego co on, nie miał żadnego wpływu. Zmianę dało się zauważyć gołym okiem – najpierw rumieńce dające strzęp nadziei na zmianę, a potem ta śmiertelna bladość, która sprawiła, że Watts mocniej przełknął ślinę, wiedząc już, że to wszystko się posypie. O dziwo nagła, chłodna świadomość porażki ułatwiła dalsze mówienie, choć nie zmniejszyła bólu, jaki niosły wypowiadane słowa. - Tak. Tak, wolałbym – odparł, musząc zrobić dłuższą pauzę, by zebrać myśli. - Wieża otworzyła mi oczy, że się z ciebie nie wyleczyłem. Sytuacja jak dzisiaj więcej się nie powtórzy, zostawię cię w spokoju. Na dobre, bo inaczej nie mogę. Bo znowu zachowam się jak dzikus przez tą zazdrość – urwał, przelotnie zerkając na twarz dziewczyny, w pośpiechu, bojąc się, co mógłby tam zobaczyć. To, co z nim zrobiła, było śmieszne i żałosne jednocześnie – Ben po prostu chciał, by ta rozmowa już się skończyła, by mógł wrócić jak niepyszny do dormitorium i zacząć zapominać o Claire, liżąc swoje rany. Nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę, że w tej chwili będzie to graniczyło z niemożliwością – że dostarczy mu jedynie bólu oraz całej dawki smętnych, nieprzystających teoretycznie dorosłemu chłopakowi myśli. - Nauczę cię tylko patronusa tak, jak obiecałem. Jeśli ciągle chcesz – dodał po chwili cichszym, wyraźnie zrezygnowanym głosem, nie próbując już tak maskować targających nim emocji. |
| | | Claire Annesley
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Wto 29 Mar 2016, 22:29 | |
| Gdyby wiedziała, co siedzi w głowie Bena, z pewnością nie pozostałaby tak... bezczynna. Szkot przecież tak bardzo się mylił! Miał rację, że Claire nie oceniała ludzi przez pryzmat ich majątku, czystości krwi czy pozycji zajmowanej w społeczeństwie - dla Irlandki rzeczywiście znacznie bardziej liczyło się to, jakim człowiek po prostu był. Nie kim, a jakim - to zaś wcale nie to samo. Jak jednak mógł pomyśleć, że jest... nieważny? Mało ważny? Mniej niż inni? Gdyby wiedziała, w jakim kierunku powędrował teraz Watts, gdyby miała to odkryć - równie dobrze można by dać jej w twarz. Uświadomienie sobie tego, jak bardzo się w tej chwili nie rozumieją byłoby bolesne, jeszcze gorsze - jakkolwiek niemożliwe by się to wydawało - niż to, co już w tej chwili wiedziała. Przytaknął jej. Nie była na to gotowa. Nie brała pod uwagę możliwości, że na jej ostatnie, bezpośrednie pytanie Watts po prostu skinie głową. Tak. To podobno odmowy bolą najbardziej, ale w tym przypadku zgoda Bena przyjmowała postać zimnego ostrza wbijanego w zamarłe teraz serce Annesley. Dalsze wyjaśnienia, kolejne słowa nie miały znaczenia. Tak. Grunt uciekł jej spod stóp i choć zewnętrznie wciąż stała dokładnie w tym samym miejscu, z tym samym niedowierzaniem na twarzy i tym samym bólem w źrenicach, to w duchu spadała właśnie w dół, coraz niżej i niżej, oddając się zimnym objęciom otchłani własnej duszy. Mroźne ramiona obejmowały ją i przytulały, skuwały otaczające ją mury i wzmacniały je. To nie było od niej zależne. To, że z każdą chwilą dystansowała się teraz, że zamykała się przed światem, że... Tak. Z gardzieli czającego się w jej wnętrzu drapieżnika wyrwał się zduszony skowyt, spod kociego serca wypadł wbity tam przed momentem, a teraz skruszony nóż. Klarze brakowało tchu, ale nie było tego widać. Nie mogło być widać. Nie znowu. Złamała się po Gallagherach, a teraz... Mówi się, że to, co się miało docenia się najbardziej wtedy, gdy to się traci. Annesley była zagorzałą przeciwniczką tej teorii, uparcie tkwiła w przekonaniu, że to byłaby jawna niesprawiedliwość, która nie miała prawa bytu. Negowała podobne teorie i tupała nóżką, nie chcąc się zgodzić z taką niegodziwością. Aż do dziś. Bo dziś nie umiałaby tupnąć. Nie umiałaby zaprzeczyć. Szczerze mówiąc, potrafiła tylko wyć w duchu, że to tak... Nie chciała stracić Bena. Nie mogła! Był jednak kimś jej bliskim, tak? Tak. Jego decyzję musiała więc uszanować. Nie było mowy o tym, by wyśmiała go i stwierdziła, że nie pozwoli. Ktoś może by tak zrobił, Klara... Klara nie umiała. Mogła tylko skinąć głową, z trudem złapać kolejny oddech i wyrzucić z siebie kilka nic nieznaczących słów. - W porządku. Skoro tak chcesz. Koniec? Nie, jeszcze nie. Bo przecież patronus. Obietnica. Jedyna okazja do odrobiny egoizmu, arogancji, zadbania o własne samopoczucie - a przynajmniej próby przekonania się, że właśnie to robi. Że podejmuje słuszną decyzję, której nie będzie żałować, za którą żadne z nich nie zapłaci. - Chcę - stwierdziła więc zachrypniętym nieco, cichym głosem, choć nie była teraz w stanie wyobrazić sobie, jak miałoby to wyglądać. Suche instrukcje, polecenia, wytykanie jej błędów? Cierpliwe przeczekiwanie jej lęków i nakazywanie kolejnych powtórzeń? Bogowie, to nie mogło... To nie... Wciągnęła powietrze i odwróciła wzrok. Nie wbiła go w czubki butów, jak zwykła to robić, ale powiodła nim po błoniach, w ślad za oddalającymi się uczniami. I wtedy, właśnie wtedy zrobiła ten pierwszy krok do tyłu. Pierwszy, drugi, trzeci. - Ja... - Zacięła się, chrząknęła cicho. Nie umiała tak. Nie umiała się dostosować, zachować odpowiednio. Nie potrafiła, gdy wszystko, dosłownie wszystko tak ją bolało. - Daj znać, gdy będziesz miał czas. Uciekła, musiała uciec. Krótki, suchy komunikat, bo nawet na pożegnanie nie było ją stać. Nie umiała go sformułować, bo jak miałaby? Co miałaby - co mogła - teraz powiedzieć? Do czego miała prawo a do czego już nie? Czy cokolwiek było jej jeszcze wolno teraz, gdy... Uczyniła jeszcze kilka kroków w tył, nim odwróciła się wreszcie i ruszyła do szkoły. Szybko, coraz szybciej. W którejś chwili chyba biegiem, nie wiedziała. Nie czuła też pierwszych, gorących łez, które stoczyły jej się po policzkach. Jeśli otarła je to tylko odruchowo, poza świadomością. Zresztą, wiele rzeczy tak właśnie zrobiła tego dnia. Nieświadomie. Bezwolnie. Kierowana tylko wpojonymi sobie samej schematami, opracowanymi kodami. Tu uśmiech, tam podanie pomocnej dłoni. Kolejny dzień wykreślony z kalendarza.
zt x2 |
| | | Mistrz Gry
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Sro 20 Cze 2018, 19:10 | |
| Na uczestników zajęć wizytacyjnych atrakcje czekały jeszcze przed cieplarnią. Ktoś - być może pan Filch na polecenie kadry - ustawił tu kilka małych stolików z krzesłami oraz jeden duży, na którym spoczywały podręczniki do eliksirów. Stos był potężny a same księgi posegregowane latami, by łatwiej było dotrzeć do potrzebnego tomu. Dodatkowo na stolikach spoczywały pergaminy, pióra oraz kałamarze do sporządzenia niezbędnych notatek. Wejście do cieplarni pozostawało zamknięte, a przed nim, z uroczym i przemiłym uśmiechem stała profesor Mutton, emerytowana już nauczycielka zielarstwa. Część uczniów mogła ją kojarzyć z młodszych lat, kiedy jeszcze nauczała w Hogwarcie, a obecnie zastępowała profesora Gretha, który miał do załatwienia ważniejsze sprawy. Oczywiście Ministerstwo zostało o wszystkim poinformowane, a spokojna i lubiana przez uczniów (z wzajemnością) staruszka, zgodziła się bez zastanowienia. Poniekąd brakowało jej prowadzenia zajęć, dlatego postanowiła zrobić wszystko co w jej mocy, by uczniowie Hogwartu wypadli jak najlepiej!
Kiedy uczniowie zaczęli przybywać pod cieplarnię, nauczycielka szybko informowała ich, co powinni teraz zrobić. Odsyłając kolejnych uczniów do stolików (oddalonych od siebie, by mogli swobodnie dyskutować), zerkała co jakiś czas na ustawioną przy księgach klepsydrę. Na ten etap zadania był ustalony czas.
ZADANIE Mając do dyspozycji wszystkie, używane dotychczasowo podręczniki (zawierają pełen spis eliksirów wykorzystywanych na forum), ustalcie w parach na którą recepturę się decydujecie. Wynotujcie składniki bądź zapamiętajcie - wasza wola.
Czas na odpis: wstępnie do godz 24 w piątek (22.06), po tym czasie pojawi się kolejny post Mistrza Gry, z dalszym zadaniem. Bez wykonania ustaleń z eliksirów nie zostaniecie dopuszczeni do wizyty w cieplarni! To jak szybko się uporacie, zależy już od was. Kolejne wskazówki w następnym poście. Powodzenia! |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Sro 20 Cze 2018, 21:30 | |
| Dopiero idąc w kierunku cieplarni Finn mógł dokończyć rozmowę z Syriuszem. Zrównał z nim krok, wysłuchując werdyktu dotyczącego ratowania hipogryfa. Puchon nie sądził, że kiedykolwiek dojdzie do momentu, w którym jego dłonie będą próbowały przyrządzać eliksir dla chorego stworzenia. Nie są mago-wetami, aby się tym zajmować. Nic dziwnego zatem, że chłopak szedł z niezadowoloną miną. Z drugiej strony cieszył się z obecności Łapy. Ten człowiek potrafił przegadać każdego, a jeszcze łatwiej szło mu zjednywanie zwierząt. Jak on to robił? Musiał mieć coś w sobie, co magiczne i niemagiczne stworzenia lubiły. Coś, czego niewątpliwie brakowało Finnowi. Kiedyś nad tym ubolewał lecz z czasem machnął ręką. Wystarczy, że zjednuje muzyką, nie potrzeba mu aprobaty zwierząt. - Mam nadzieję, że mówisz o oględzinach hipogryfa, a nie nóg Nessie. - dopuścił się żartu, posyłając mu uśmiech. Jednocześnie kątem oka spojrzał na Nessie Temple z wyraźnym współczuciem. Dziewczyna nie miała dobrego dnia. Rozważył w myślach zaproszenie jej na kawę albo chociaż podejście z pretekstem pożyczenia książki. Zaniechał jednakże planów stwierdziwszy, że skoro nie przydał się przy oglądaniu hipogryfa, spróbuje swych sił w stworzeniu eliksirów, a nie będzie rozwodził się nad Krukonką, która najwyraźniej miała już wystarczająco dużo męskiego towarzystwa w swoim otoczeniu. - Paskuda Nash'a ocalała, ponieważ spaliła nuty, które znałem na pamięć. Dostałem w ramach rekompensaty piwo. - wzruszył ramionami. Gorzej sprawa wyglądałaby, gdyby to były nuty najświeższe, najcenniejsze, którym poświęcił pół miesiąca. Zapewne w takich okolicznościach Finn dołączyłby do obupólnej niechęci do Zgreda. Tymczasem nie zmieniła się jego opinia dotycząca całkiem korzystnej aparycji jaszczuro-smoka. - Moje ulubione piwo, to odpuściłem. Nawet nie chcę myśleć co by się działo, gdyby zapikował na inne pergaminy albo nie daj Merlinie, na gitarę. - wzdrygnął się i potrząsnął głową, odpędzając od siebie czarne scenariusze. Powoli, pomału Finn uczył się tworzenia muzyki z dala od zwierząt i potykających się o własne nogi dziewczyn z kubkiem herbaty w ręku. Puchon uśmiechnął się, jednocześnie wywracając oczami słysząc nakaz śpiewania i przygrywania na pogrzebie Łapy. Poczucie humoru Gryfona udzielało się zazwyczaj wszystkim wokół a przynajmniej tym, którzy pozwalali mu na to. Tym samym z niezadowolonej miny zrobiła się rozbawiona pomimo niefajnych dla Finna okoliczności. Świetnie trafił z parą i się z tego cieszył. Jeśli nie wyleczą hipogryfa, Syriusz go pocieszy. Hipogryfa rzecz jasna, nie Puchona. Znalazłszy się przed cieplarnią, powitał starowinkę weselszym "Dzień dobry, pani profesor". Skierowany na bok skinął na Gryfona i zajął miejsce przy stoliku. Wziął do dłoni gęsie pióro i przywdział poważną minę. - Zatem doktorze Łapo, bardzo proszę podać dane osobowe pacjenta i ponownie wymienić symptomy. Na ich podstawie podejmę próbę ustalenia rozpoczęcia procesu leczenia i ewentualnej rekonwalenscencji. - nie obył się bez poważnego tonu głosu i wypiętej piersi. Mago-weci jak znalazł. Finn wysłuchał objawów i notował je skrzętnie na pergaminie. - Dziękuję doktorze. - pokiwał mądrze głową i marszczył brwi, jakby w umyśle rozwiązywał skomplikowane zadanie matematyczne bądź odkrywał nowe prawo fizyki i magii. - Nasze główne podejrzenia to między innymi ciało obce znajdujące się w ranie, potocznie zwane kleszczem bądź inną owadzią bestią. Nazwijmy go na rzecz wywiadu Elementem Iks. - śmiał się w duchu na myśl co by pomyślał Xavier, gdyby go teraz zobaczył. Uzdrowiciel stulecia! Obiecał sobie, że w wolnej chwili opowie mu szczegółowo wydarzenia dzisiejszego dnia. Trzeba przyznać, że Finn świetnie odgrywał lekarza. Nie na darmo jest komentatorem sportowym. Modulacja głosu to dla niego chleb powszedni, zatem wcielenie się w zawód medyczny nie przychodziło mu z trudem, o ile dotyczyło to mowy. Reszta... cóż, dowiemy się! - Element Iks zanieczyszcza organizm naszego pacjenta, a więc proponuję na początek eliksir czyszczący rany, abyś mógł doktorze bliżej się jej przyjrzeć. Jak mniemam, nie dasz się przy tym zabić, mam racje panie Łapo? - zapytał go bez cienia uśmiechu, choć oczami prawie płakał z radości. Ton zachowywał poważny! - Następny krok to profilaktyka. Sugeruję antidotum na trucizny. Pani Wielmożna Smoczyca opowiadała o nim na swoich wykładach z tego co pamiętam. Jeśli starczy nam czasu zalecane jest przygotowanie pacjentowi eliksiru przeciwbólowego, naparu rozluźniającego, podanie kocimiętki albo zachęcenie pacjenta do zaśnięcia. Czy ma pan jakieś uwagi, doktorze Syriuszu Łapo? - zapytał, notując na pergaminie trzy eliksiry, które by mogli przygotować. Nie były poza ich możliwościami, jeśli się słuchało jakże miłego dla ucha głosu profesor Lacroix. |
| | | Viní Marlow
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Czw 21 Cze 2018, 01:00 | |
| Na wieść o chęci posiadania pupila przez Ruperta energicznie pokiwał głową, ewidentnie będąc przy tym znacznie bardziej rozentuzjazmowany niż prawdopodobnie powinien jako osoba, która nie będzie właścicielem owego stworzenia. Nie miał jednak czasu podjąć tematu, zaabsorbowany dalszą częścią lekcji. A ta była naprawdę ciekawa! Co prawda przy hipogryfach obaj zdawali się być nieco zagubieni, ale wynikało to bardziej z braku wiary w swoje umiejętności niż faktycznego niedostatku wiedzy. - Sam nie wiem... wygląda jakby się skaleczyły, ale wszystkie? Mało prawdopodobne. Poza tym... RUPI, JESTEŚ GENIALNY. - w ostatniej chwili powstrzymał się przed klaśnięciem w dłonie, całe szczęście, bo rozdrażniony hałasem hipogryf pewnie zrobiłby z nich drugie śniadanie. Uśmiech wypłynął na twarz Viniego kiedy spojrzał na swojego ryżego partnera. Ten nie wyglądał najwyraźniej na przekonanego w temacie swojego geniuszu, a już na pewno był zaskoczony tym nagłym wybuchem radości. - Nie wiem czy to wampiry... - pospieszył z wyjaśnieniami - ale myślę, że faktycznie coś mogło się tu zakraść i je pokąsać. I prawdopodobnie miało w sobie jad. Albo bardzo długo nie myło zębów i naniosło do rany zarazków. - energicznie podrapał się po głowie, dalej podekscytowany tym odkryciem. Nie miał pojęcia czy był blisko prawdy, czy całkiem się z nią minął, ale czuł, że powinni zaufać przeczuciu. W końcu obaj odeszli od zwierzęcia, jako jedni z ostatnich. Vini uśmiechnął się szeroko do Finna, którego dopiero teraz zauważył. Uczniowie zaczęli się rozchodzić w stronę szklarni, dlatego Vini wraz z Rupertem zrobili dokładnie to samo. - Rup, zrobimy Ci listę zwierzaków, jakie byłyby dla Ciebie odpowiednie, będzie super! - naprawdę zajarał się tym pomysłem. Biedny Rupert, teraz będzie musiał znosić Viniego, który prawdopodobnie kilka razy dziennie cały w skowronkach będzie mu podawał kolejną propozycję pupila, najpewniej wraz z imieniem. Swoją drogą, uznawał nazywanie zwierząt od jedzenia za najlepsze rozwiązanie świata i zamierzał za wszelką cenę przekonać kumpla do jego zastosowania. Zatrzymali się przed cieplarnią, gdzie czekała na nich profesor Mutton, którą mgliście kojarzył z początków swojej edukacji. Była bardzo sympatyczna, choć trochę zbyt miękka by podołać młodym, buntowniczo nastawionym ludziom. Zdecydowanie należała jej się emerytura i odpoczynek od szkolnego gwaru. - No dobra. W tej kwestii polegam raczej na Tobie. - powiedział, kiedy w końcu weszli do cieplarni i zajęli miejsce przy stoliku. Zaśmiał się przy tym z wyraźnym zakłopotaniem. Sięgnął po podręcznik i zaczął trochę bezmyślnie go wertować. Z torby wyjął też kawałek pergaminu i pióro, z doświadczenia wiedząc, że lepiej wszystko zanotować. - Trzymamy się tego, że to było ugryzienie? Jeśli tak tooo... potrzebujemy czegoś na jad. Albo truciznę. A może jad i trucizna to to samo? - Zmarszczył brwi, pochylając się coraz niżej nad podręcznikiem. Co prawda w miarę znał eliksiry, to z ich przygotowaniem miał problem, ale w głowie miał w tym momencie wielką pustkę. - Może Antidotum na Popularne Trucizny? A może to za słaby eliksir... Podniósł głowę znad książki i spojrzał na Ruperta bezradnie z zagryzioną w skupieniu dolną wargą. Całym sobą wyrażał jedną myśl - "Stary, musisz coś wymyślić bo nie mam zielonego pojęcia co robię!". |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Czw 21 Cze 2018, 23:14 | |
| Przyglądała się hipogryfowi jeszcze przez chwilę, a potem podeszła do profesora Wattsa. Wciąż nie była pewna co mogło być przyczyną choroby hipogryfa, wcześniej wydało jej się oczywiste, że skaleczył się czymś i wdało się zakażenie, ale teraz zaczęła powątpiewać w swoją teorię. Hipogryfy były inteligentne, nie było szans żeby nagle wszystkie zrobiły sobie krzywdę i jeszcze bez wyjątku pochorowały. Za tym musiało kryć się coś więcej. W zamyśleniu poszła, według instrukcji, do cieplarni nr 3, gdzie czekała na nich znajoma jej, emerytowana pani profesor. Niezwykle sympatyczna kobieta, Resa bardzo miło wspominała lekcje, które prowadziła. Sprawnie przekazała im zadanie, jakie przed nimi stało. Gryfonka spojrzała na Ethrana, kiedy w końcu oboje usiedli do wyznaczonego im stolika. - Nie jestem pewna co im jest. Może coś je pogryzło, a może to pasożyty? To nie była zwykła rana, emulsja chyba tu nie wystarczy. - podała Puchonowi książkę i zagryzła policzek, pochylając się nad drugą. Zawsze lubiła eliksiry, ale ze względu na wątpliwej jakości diagnozę bardzo trudno było jej zdecydować się na jakąś miksturę. Bała się, że coś błędnie oceniła, że idzie właśnie w zupełnie niewłaściwym kierunku i tylko traci czas. Ethran w kwestii zwierząt nie okazał się zbyt przydatny, dlatego cały ciężar obowiązku spoczywał teraz na jej barkach. Z pozornym spokojem wertowała podręczniki, ale w środku była kłębkiem nerwów. Właściwie najbardziej dokuczało jej to, że martwiła się o Hipogryfy. Co prawda była niemal pewna, że Watts nie pozwoli ich nafaszerować niewłaściwymi eliksirami, ale niepokój pozostał. - Zastanawiam się nad eliksirem leczącym rany albo antidotum na niepopularne trucizny. Co myślisz? Samo zaleczenie ran może nie wystarczyć jeśli problem leży wewnątrz. Najlepiej byłoby podać oba eliksiry, ale chyba mamy wybrać jeden... Podniosła na niego spojrzenie, najwyraźniej oczekując jakiejś porady. Nie chciała sama decydować, na czas lekcji byli "parą" i musieli działać wspólnie, łącząc wszelkie siły. |
| | | Katarina Vento
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Pią 22 Cze 2018, 10:45 | |
| Jon podzielił się swoimi spostrzeżeniami w czasie, gdy wszyscy uczniowie kierowali się w stronę cieplarni. Słuchała go uważnie, choć fakt, że patrzyła przed siebie nieruchomym spojrzeniem mógł sugerować, że jest zgoła inaczej. Nie, Katarina nie była teraz myślami daleko, chyba że w ten sposób określimy rejony jej własnej pamięci poświęcone eliksirom pokaźnej bazie znanych Krukonce składników przydatnych do uwarzenia takowych. Będąc zupełnie szczerym wybór miała niezbyt duży, co tylko wydawało się ułatwiać zadanie. Wręcz przeciwnie, wąska gama dostępnych opcji w przypadku leczenia dolegliwości, które nie były wynikiem czyjegoś żartu utrudniała. Infekcja, o której mówił Jon to jedno, znalezienie idealnego eliksiru na tego typu uszczerbek na zdrowiu to już zupełnie inna bajka. Traktować to jako truciznę? Nie, raczej nie, tego typu infekcje powstają raczej w wyniku zanieczyszczonych ran, spadku odporności i tym podobnych. Owszem, sama rana mogła pasować do ukąszeń kilku znanych powszechnie gatunków, a to tylko w pierwszych sekundach rozmyślań nad tym tematem. Nikt tego nie wykluczał, jednakże Morensen nie podsunął skażenia organizmu jadem czy inną substancją trującą, co kazało zostać na etapie zakażenia i choroby, której źródło leżało właśnie w rozwoju niepożądanych bakterii w organizmie hipogryfa. Podeszła do stolika i zaczęła przeglądać wszystkie podręczniki jak leci, nie pomijając nawet – z raczej zwłaszcza tego do siódmej klasy. Miała poważny dylemat i to przez więcej niż jeden powód. Dopiero po dłuższej chwili uporczywego milczenia z jej strony zdała sobie sprawę, że to przecież praca w parach, a jej partner tym przedsięwzięciu również powinien uczestniczyć w podejmowaniu decyzji. Podniosła na niego swoje chłodne spojrzenie, w którym tańczyły drobne iskierki podniecenia. Mimo wszystko stali przed wyzwaniem, a ona to lubiła – szczególnie, gdy w grę wchodziła przynajmniej jedna dziedzina ze szczytu rankingu jej zainteresowań. Jeżeli przyjmujemy to za infekcję bakteryjną to najlepszym wyborem będzie eliksir leczący choroby, nie skupiałabym się na tych od trucizn. Mamy w tej kwestii ograniczony wybór, szczególnie, że zależy nam na pewnych efektach, jeśli zakładamy, że twoje obserwacje i wyciągnięte wnioski nie mijają się z prawdą. – zaczęła konkretnie i z przejęciem, jak gdyby co najmniej ślęczeli nad stworzeniem kamienia filozoficznego. - Mam dwa typy. Najlepszym wyborem byłby eliksir z krwi jednorożca, choć zastanawia mnie czy szkoła udostępniłaby tak cenny i ciężko dostępny składnik na zwyczajną lekcję pokazową. Inna kwestia jest taka, że jest on bardzo ciężki i o ile jestem bardzo dobra w tej dziedzinie to w przypadku tego eliksiru nie dam stu procent pewności, że będzie się nadawał do użytku. Mogę spróbować, bo szanse nie sięgają bynajmniej dwudziestu procent, a znacznie wyżej, ale wciąż nie opanowałam w pełni tej receptury. Pewnikiem za to byłby eliksir Wiggenowy. Moim zdaniem również by pasował, choć nie wiem na jak silną oceniasz tę infekcję. Jednego i drugiego się podejmę, decyzję pozostawiam tobie. A oto magia tego przedmiotu. Vento nie byłaby pewna czy w ostatnich tygodniach wyrzuciła z siebie na razy tyle słów i były one poświęcone czyjemuś horoskopowi. Nagle zamarła, jakby zatrzymana w czasie albo przynajmniej spetryfikowana. Jej zmysł obserwacji nie śpi póki Krukonka ma otwarte oczy i własnie o sobie przypomniał, przywołując z bardzo niedawnych wspomnień pewien odgłos. Brzęczenie, które już kiedys słyszała, ale jako wzrokowiec nie była aż tak dobra w zapamiętywniu dźwięków. Siłą rzeczy, przywoływanie wspomnien tego typu miało pewne opóźnienia. Chwyciła jeden z podręczników, przekartkowałago i otworzyła na stronie z Eliksirem na Niepopularne Trucizny. - Brzęczenie. - rzuciła tylko,jakby to jedno słowo odpowiadało na zagadkę statków ufo. |
| | | Lucas Shaw
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Pią 22 Cze 2018, 17:24 | |
| Mimo początkowych przygód w postaci miernego casanovy Horna i prawie-groźnego wypadku Nessy, Lucas bardzo zainteresował się lekcją. Widział, że Nicolas jest zajęty rozmową z Everett, więc pozwolił sobie sam zdiagnozować hipogryfa. Najpewniej został przez coś ugryziony... Lucas długo dumał, co mogło dać takie objawy. Nie mógł wzorować się na objawach jakie mogli mieć ludzie, bo wiadomym było, że stworzenie stworzeniu nie wyrządza tej samej krzywdy co człowiekowi. Nawet były różnice między czarodziejem, a mugolem. Lucas poderwał głowę kierując się do cieplarni, słysząc znajome brzęczenie... bahanki?! Krukon podzielił się spostrzeżeniem z Nicolasem, który szedł obok niego z dodatkowym przyjacielem w postaci fretki Tanji. Ciekawe, czemu go nie opuszczała. Krukon dorwał wolny stolik z książkami i postukał w przepis na antidotum na popularne trucizny. -Dasz radę mi pomóc pozbierać te składniki? -zapytał Nicolasa. |
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 Pią 22 Cze 2018, 17:31 | |
| Na dobrą sprawę, nie miał ochoty tu być. Ale był. Dobrze, że chociaż z Marcusem. -Ja bym to zdezynfekował zewnętrznie i wewnętrznie spirytusem. Ot, dla pewności. Samo by się wygoiło. -mruknął od niechcenia do kolegi, dumając co mogło pokąsać zwierzaka i co trzeba uwarzyć, by mu pomóc. Może nie zależało mu na życiu hipogryfa, ale skoro był tu jakiś dziwny wizytator, lepiej było nie zwracać na siebie uwagi swoim brakiem empatii. Black wziął książkę sprzed nosa zbliżającej się Everett i Hanyashy. W nosie miał ich oburzenia, przeglądając znudzony przepisy. -Może walniemy coś na rany? Cholera wie co im się tam zalęgło... masz lepszy pomysł? Ja to uwarzę, tylko mi powiedz co to mogło być... coś co tam nam bzyczało nad głowami.-Black wyraźnie nie miał werwy do pracowania. Liczył, że Glom ma jakiś genialny pomysł. Jak zawsze. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Cieplarnia nr 3 | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |