Przebywają tu uczniowie z klas III-V. Bez zgody nauczyciela proszę się tu samotnie nie wybierać, nigdy nie wiadomo co wyskoczy z doniczki czy wiaderka. Pod czujnym okiem profesora nic tu nikomu nie grozi, pod warunkiem, że się go słucha. Rosną tu roślinki o właściwościach leczniczych, na ścianach i na podłodze pełno sprzętów ogrodniczych i zielarskich, w tym nauszniki, które przydadzą się jeśli planujesz zbliżyć się do młodych mandragor. A, nie opieraj się o ścianę! Porastają ją bluszcze, które czasami lubią się zabawić i przywiązać do siebie nieostrożnego ucznia.
Gość
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Pon 23 Lut 2015, 21:50
Skoro powiedziało się „A”, trzeba było mieć odwagę, aby krzyknąć również „B”, a potem nawet i „C”. Arthur Kevin McCallister nie należał do tchórzy. Nie musiał się skrywać pod maską listów oraz dziwnych pseudonimów. Gnał szybko, aby nie utracić okazji na zmiany, na coś lepszego, na przygodę, na uśmiech. Skoro jego najlepsi przyjaciele nie mieli dla niego czasu, dlaczego miałby nie spróbować pozyskać jakiś nowych? Po skończonych zajęciach udał się na błonia. Dobrze, że pomyślał o tym wcześniej i przesiadł się na swój „wyskokowy” wózek. Dzięki nieco większym kołom oraz innego materiału, z którego był wykonany pojazd, lepiej było mu jechać po trawie. Na szczęście dzisiaj pogoda go oszczędziła. Nie padało, a więc nie było błota. Nie musiał bać się, że ugrzęźnie w połowie drogi i nie pojawi się na czas w szklarni. Włamanie się tudzież wkradniecie się do cieplarni numer dwa nie było takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Wystarczyło, że bardziej się skupił na rzucaniu zaklęciu Alohomora i wszystko poszło jak z płatka. Nikt przy szklarniach się nie kręcił, nigdzie nie było widać również pani profesor. Artie odetchnął z ulgą, kiedy wjechał do środka. Lubił zielarstwo, chociaż nie do końca miał rękę do roślin. Bardziej wolał je wykorzystywać do ważenia eliksirów. Dlaczego więc wybrał to miejsce na spotkanie? Poniekąd miał nadzieję, że Irytek tutaj nie dotrze, nigdy bowiem nie widział go na błoniach, zły duch raczej trzymał się tylko zamku. Artie nie chciał powtórki z rozrywki, kiedy został umówiony na randkę ze Swietką. Miał nadzieję, że Filch również nie będzie się tutaj kręcił, ponieważ będzie miał za dużo powierzchni płaskich do wypolerowania. W dodatku ten miesiąc sprawiał, że niezbyt dużo uczniów przechadzało się po błoniach. Robiło się co raz zimniej, więc wszyscy zaczynali wojny o najlepsze miejsca przy kominkach w Pokojach Wspólnych. Szklarnia była więc najlepszą opcją na tego typu spotkania. Powróćmy jednak do naszego Artiego. Spojrzał na magiczny zegarek na prawym nadgarstku. Miał jeszcze kilka minut. Szybko pozbył się uczniowskiej szaty i wepchał ją do plecaka, który wisiał na rączkach za jego wózkiem. Pod spodem miał zwyczajny mundurek, na który składały się ciemne spodnie, biała koszula, sweterkowa czarna kamizelka z herbem Hufflepuffu na piersi oraz naszywką z jego nazwiskiem. W porę przypomniał sobie o białych różach, które obiecał Gryfonce. Rozejrzał się po cieplarni. Pokręcił głową. Raczej tutaj takie rzeczy nie rosły. Wyciągnął więc różdżkę z rękawa. Dobrze, że pamiętał to zaklęcie, ponieważ niedawno je ćwiczyli na zajęciach z zaklęć. Skupił się, zebrał magię, wypowiedział słowa czaru, a w jego dłoniach pojawiły się cztery białe róże. Bez kolców. Pokiwał głową z uznaniem. - Magia to potęga – powiedział sam do siebie. Związał różyczki żółtą wstążką, którą miał przywiązaną do oparcia wózka. I tyle z przygotowań.
Murphy Hathaway
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Pon 23 Lut 2015, 22:24
Murphy Hathaway była w wyśmienitym humorze. Od rana wszystko szło jak z płatka. Pierwszą miłą rzeczą jaką ją czekała była niespodzianka, w postaci porannego spotkania z Irytkiem. Nie cierpiała poltergeista, denerwował ją niezwykle a ona, biedna, zapomniała o niepisanym zakazie omijania pierwszego piętra. Do teraz nie rozumie, dlaczego los chciał żeby akurat dzisiaj przyszło jej do głowy iść do profesora z Historii Magii, pytać o jakieś podziemne tunele pod Londynem. W jakiejś bardzo mądrej, zakurzonej księdze wyczytała, że miały być założone przez goblinów podczas pierwszego powstania. Psor ją wyśmiał, Iryt oblał wodą a Jęcząca Marta jeszcze wyżyła na niej swoje frustracje. Idealnie. Potem czekały ją zajęcia z numerologii, gdzie w ogóle nie umiała się skupić, więc nie wiadomo po co w ogóle przychodziła. Zaraz po niej - transmutacja (prawie spała, cudem udało się uniknąć ujemnych punktów dla Gryfonów). A na dobry koniec (szkolnego) dnia - eliksiry Dziwiła się więc sama sobie, dlaczego u licha idzie korytarzem w stronę szklarni. W sumie ma parę powodów, aby odwołać spotkanie a jednym z nich (kluczowym!) jest fakt, że woda w połączeniu z tropikalnym upałem (tak bardzo charakterystycznym dla ogromnych zamków otoczonych październikową temperaturą) sprawił, że zaczęła być chora. Mimo to, posłusznie poszła do dormitorium przebrać się i ogrzać. Hathaway dała swoje słowo, a obietnic się dotrzymuje. Dlatego podążała teraz - umalowana, niewyczesana (jak to ona) ale za to pachnąca niczym pąki białych róż na spotkanie z nie-tajemniczym wielbicielem. Charlotte niewiele jej pomogła w przeszpiegach, a Murph nie miała na nie zbyt wiele czasu, dlatego jedyne co zdołała się dowiedzieć, to jego imię. Artie, prawdopodobnie Artie - a przynajmniej tak twierdzi jeden z jej znajomych z domu. McCallister. Człowiek zagadka, jej niby-tajemniczy wielbiciel - jedyny, który odważył się z nią spotkać. Z ich wspólnej korespondencji wynikało, że nie brak mu odwagi (sądząc po zdjęciu brawury też mu nie brakowało) i poczucia humoru, a to w oczach Murph było najważniejsze. Nastawiona coraz lepiej co do spotkania, które miało odbyć się za lada chwil, dochodziła na paluszkach do szklarni numer 2. Przystanęła cichutko, nie zdradzając obecności nawet najcichszym oddechem. Usłyszała tylko, jak chłopak (już był w środku) coś czaruje - bez trudu rozpoznała ten charakterystyczny, trudny do opisania dźwięk. Po chwili nastała cisza, którą Artie przerwał: - Magia to potęga. Uśmiechnięta od ucha do ucha Gryfonka przegryzła wargi. Miała nadzieję, że to jej wyczarował coś pięknego. Dała mu trochę czasu, licząc od 10 do 1 jak najwolniej potrafiła. Po tym otworzyła niespodziewanie drzwi, licząc na jak najbardziej efektowne wejście. - Witam - uśmiechnęła się szeroko, dostrzegając białe róże. Przywiązane do... wózka, na którym siedział chłopak. Oj. Nie dała po sobie poznać cienia zakłopotania. - Czy te piękne kwiaty to dla mnie? - spytała bez żenady, podchodząc śmiało do chłopaka.
Gość
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Pon 23 Lut 2015, 23:03
Artie żałował, że ta sama potęga nie potrafiła (jeszcze!) uzdrowić jego nóg. Przyjrzał się bukietowi kwiatów, który wyczarował. Mógłby być większy, a nie składać się tylko z czterech róż. Trudno. Jeśli dziewczyna nie będzie zadowolona z powodu małej ilości kwiatów, będzie mógł ponownie się skupić i wyczarować kolejne. Chyba profesor Flitwick miał rację mówiąc, że Artek ma w sobie ukryty potencjał do rzucania zaklęć. Szło mu z nimi całkiem dobrze. Związał bukiecik żółtą wstążką. Dobrze, że ją miał. Pozostała mu po paczuszce, którą otrzymał od Jolene. Nie zamierzał przyznawać się Murphy, że wstążka jest przechodnia. Pewnych rzeczy kobietom zwyczajnie się nie mówi. Nie miał też pojęcia, że dziewczyna była prawie że świadkiem jego czarów. Nie miał przecież oczu dookoła twarzy ani nadzwyczajnego słuchu. - Aaasz cholerka! – Tak zagapił się, że przy okazji przywiązał bukiet do swojego wózka, ponieważ nie odwiązał wcześniej wstążki od oparcia. Nie wiedział, jak bardzo można być fajtłapą, aby się nie spostrzec tego od razu. Spojrzał na Gryfonkę, a potem na bukiet, a potem znowu na dziewczynę. Mimo wszystko na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Roześmiał się, uznał to za dobry dowcip. Nawet w nieco nerwowych sytuacjach, Artie próbował zachować zimną krew. Podobno dobrą miną można było nadrobić dosłownie wszystko. - Przepraszam Cię, troszeczkę się zagapiłem i przywiązałem od razu oparcie, tak na wszelki wypadek, gdybyś chciała oprócz kwiatów otrzymać mnie razem z wózkiem.– Bo jeśli ktoś pragnął Artka, to musiał zaakceptować, że ten związek był trójkątem. On, ona i jego wózek. Inaczej się po prostu nie dało. Troszeczkę się poszamotał ze swoim powozem zanim odwiązał drugi koniec wstążki. Wreszcie różyczki uwolnił. Chrząknął. - W takim razie zacznijmy od nowa – postanowił od razu Kevin. Co prawda według wszystkich poradników, które czytał, liczyło się to pierwsze wrażenie, ale skoro dziewczyna nie uciekła, to wszystko było na dobrej drodze. – Cześć! Jest mi bardzo miło, że odpowiedziałaś na moje liściki. Zgodnie z umową, mam dla Ciebie białe róże, abyś mogła mnie rozpoznać w tym tłumie przystojnych… roślin. – Wyciągnął dłoń z wiązanką w jej stronę. Na jego buzi pojawił się flirciarski uśmiech. Artie Randkowy. To był jego typ na dzisiaj.
Murphy Hathaway
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Wto 24 Lut 2015, 16:16
Murph próbowała zachować pozory powagi, podczas gdy chłopak szamotał się z żółtą wstążeczką. Co prawda było to przekomiczne, ale nawet panna Hathaway wiedziała, że nie wolno się śmiać z ludzkiej niezdarności, zwłaszcza jeśli dotyczyła jej własnych, osobistych zalotników. Dlatego założyła ręce i wzruszyła ramionami, pozwalając aby za duży sweter odkrył filuternie jedno z nich. Szeroko uśmiechnięte usta nagle zasznurowały się, (z trudem powstrzymując napad śmiechu) a dziewczyna przyjęła wyprostowaną postawę, co miało jej dodać należnego majestatu. - Przyznam szczerze, że to kusząca propozycja... Jednak najpierw wypadałoby się trochę lepiej poznać, nie sądzisz? - postąpiła kolejny krok w kierunku Artiego, choć nie bardzo wiedziała co ma dalej zrobić. Była rozbawiona, ale towarzyszyła temu nuta niepewności. Mają tak stać (to znaczy ona ma stać, bo z wiadomych powód Puchon nie może) i rozmawiać na środku szklarni? Czuła się nieco niezręcznie, bo mimo jej z pozoru obojętnej reakcji chyba pierwszy raz w życiu spotyka się z taką sytuacją. Ach, ta słodka improwizacja! - No dobrze, powiedzmy, że puszczam w niepamięć pierwsze wrażenie - tu Murph puściła również ledwo zauważalne oczko - Witam Cię i Twój przepiękny podarunek - dziewczyna z wdzięcznością przyjęła kwiaty od Puchona, nie omieszkawszy przy tym niby przypadkiem musnąć jego dłoni. Wzięła je delikatnie do rąk i przytuliwszy do piersi, chłonęła chciwe ich piękny zapach. W sumie, nietrudno było się domyśleć, że ten "warunek" wynikał bardziej z kaprysu niż konieczności, no ale trudno. Jak już się chłopak stara, to niech się stara konsekwentnie! Warto mężczyzn uczyć, że dziewczynki (nawet te duże) lubią dostawać kwiaty bez okazji. Spojrzała na nie jeszcze raz - były śliczne, a pachniały prawie tak dobrze jak ona. Prawie. - Więc... mój tajemniczy wielbicielu - zwróciła się tak do niego, bo czysto teoretycznie nie powinna znać imienia Puchona - Mamy jakieś konkretne plany na dzisiaj? - rzuciła mimochodem, rozglądając się po szklarni. Szukała jakiejś ławeczki, na której mogłaby przysiąść, ale zamiast tego dostrzegła w kącie pracowni niewielką doniczkę, z której wystawała kępa liści. Nie była orłem z zielarstwa, to trzeba przyznać, ale z zakamarków pamięci udało jej się przypomnieć jej nazwę. Mandragora - piekielnie głośno ziółko, którego krzyk może zabić nawet dorosłego czarodzieja. Niezwykle urocze, romantyczne miejsce, nie ma co zaprzeczać.
Gość
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Wto 24 Lut 2015, 17:33
Z Artim nie dało się zachować pełnej powagi. To nie był ten typ człowieka. Nawet, kiedy szamotał się ze wstążeczką, sam z siebie się śmiał. Dziewczyna bez problemu mogła to odczytać z jego postawy. Kiedy podarował jej kwiaty, również się cieszył. - Nie ukrywaj swojego uśmiechu. Chcę go zobaczyć – powiedział dość śmiało. Lubił, kiedy osoby wokół nieco się śmiały. Było to dla niego bardzo nienaturalne, jeśli ktoś próbował się powstrzymywać. Nie zamierzał się obrażać na nikogo, bo wiedział, że Murphy nie zamierzała go wyśmiewać. Potrafił rozpoznawać te dwa typy śmiechu. Był przecież McCallisterem. - Artie McCallister – przedstawił się grzecznie, chociaż nie miał wątpliwości o tym, że dziewczyna dobrze znała jego imię i nazwisko. Być może domyśliła się kim jest, kiedy wysłał jej dość odważne zdjęcie z wakacji. Było ono nieco przekłamane, jeśli chodziło o nogi. Jego dziadek Bob spędził nad nim nieco czasu, aby doprowadzić kończyny dolne Artiego do takiego wyglądu. W rzeczywistości były o wiele chudsze. Zanik mięśni był jednym z powodów niepełnosprawności Puchona. Ale nie mówmy już o tym, dobrze? W tej randce nie o to przecież chodziło! - Cóż, nie będę ukrywać, że wybrałem to miejsce całkowicie przypadkowo. Miałem szczęście, że nigdzie nie kręciła się profesor Sprout. – Rozejrzał się dokładnie po szklarni. Dziewczyna raczej nie miała gdzie usiąść. Dobrze jednak, że miał dokładny plan na ten dzień. - Mam nadzieję, że Twój sweterek jest na tyle gruby, abyś nie zamarzła na dworze. – Był październik, więc trzeba było się chronić przed zimnym wiatrem, który był bardzo zdradziecki. – Ponieważ specjalnie dla nas przygotowałem rejs po jeziorze. Nikt nie powinien nam przeszkadzać. Tafla jeziora jest nadzwyczaj spokojna, bo sam sprawdzałem. Nasz prowiant mam w plecaku. – Nadawał się na osobę, która będzie wiosłować, bo przecież od małego poruszał się na wózku. To i owo miał wyćwiczone. Murphy nie musiała więc się obawiać, że jej romantyczny Puchon nagle straci siły. - Jeśli jednak zrobi Ci się zimno, myślę, że będę mógł na to jakoś zaradzić. – Kto właściwie wiedział, co takiego trzymał w plecaku? Jego torba była wielką niewiadomą.
Murphy Hathaway
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Wto 24 Lut 2015, 18:10
Nie wytrzymała. - Haha, dobrze już dobrze, nie będę nic ukrywała! - parsknęła a szklarnię wypełnił głośny, melodyjny śmiech. Być może odrobinę zbyt głośny, co uświadomiła sobie po chwili. Zamilkła więc momentalnie i z szerokim uśmiechem przyłożyła palec od ust. Dodała szeptem - Ale mam nadzieję, że wiesz jak bardzo jesteś szalony - a nóż kręcą się tu jakieś prefekty! Z każdą chwilą spędzoną z Puchonem czuła się coraz pewniej. Artie łatwo oczarował ją niecodziennym usposobieniem, ogromnym poczuciem humoru oraz dystansem do siebie. Być może to początek bardzo owocnej... znajomości? - Murphy Hathaway. Chociaż to pewnie już wiesz - mruknęła cichutko po dłuższej chwili. Spodziewała się, że chłopak wie o niej o wiele więcej niż samo nazwisko, ale dopiero teraz uderzył ją pewien intrygujący szczegół, nad którym się nie zastanawiała. Ciekawe ile znał tych informacji... i skąd się ich dowiedział? Pewnie ma swoich szpiegów, w końcu Gryfonka ma pełno znajomych - w tym pełno wrogów pragnących jej krzywdy. A może ten niezwykle butny i z pozoru idealny adorator to zasadzka? Albo i gorzej... planowana od miesięcy, z zimną krwią i premedytacją próba swatania? Wróciła myślami do treści listu... To prawda, Hathaway wydawała się ostatnio nieco przygaszona i odizolowana. Lecz nie z powodu braku sympatii, o nie! To znaczy z jednej strony tak, ale z drugiej... Zresztą nieważne. Cokolwiek to miało być, Murph miała tylko nadzieję, że Szarlotka nie maczała w tym palców. Ta przykra pełna nieufności myśl przemknęła jej przez głowę błyskawicznie. A może zamiary Artiego są czyste jak łza? Miejmy nadzieję, bo tak dobrze zapowiadającego się przyjaciela (tfu!) kochanka Murph tracić nie chciała. - Oh, rejs po jeziorze, naprawdę? - serce dziewczyny urosło jej w piersi. Jakie to romantyczne! Zdusiła w sobie kiełkujące wątpliwości i odpowiedziała - W takim razie - prowadź! W końcu chłopak miał jedzenie, dobre chęci oraz być może koce. Skarciła się za zbytnią nieufność w jego szczere intencje i dała poprowadzić nad jezioro.
zt x 2
Connor Campbell
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Pią 17 Sie 2018, 23:35
Campbell bardzo szczegółowo zaplanował sobie dzisiejszy wieczór. Pierwszym punktem na jego liście była Cieplarnia numer 2, gdzie dojrzewały sobie maluśkie Mandragory. Celem jego było zilustrowanie liści tejże niesamowitej rośliny do zadanego referatu na Zielarstwo, a następnie szczegółowe opisanie ich właściwości oraz sposobów wykorzystania. Uwielbiał takie prace, ponieważ ściśle wiązały się z jednym z jego zainteresowań, a mianowicie Eliksirami. Co za tym idzie, zawsze, ale to zawsze się do nich przykładał i dawał z siebie sto procent umiejętności logicznego myślenia oraz pozyskanej wiedzy. Zakradł się do szklanej budowli popołudniową porą, kiedy wszyscy znajdowali się na Wielkiej Sali wspólnie spożywając posiłek. Ten moment dnia miał do siebie specyficzny klimat. Życie szkoły na chwilę spowalniało, gwar rozmów znacznie się ściszał, przedzamkowe błonia były prawie opustoszałe. Światło przybierało swoją najlepszą właściwość zmiękczania opromienionych obiektów. Najlepsze światło dla artysty, wydobywające najwięcej szczegółów. W takim blasku najtrudniej się kłamie, bo on jest czystą prawdą. Ten moment w dniu był Connorowi tym bardziej przyjazny, gdyż wszyscy Nauczyciele mogący go nakryć na zabronionej wycieczce, znajdowali się za szkolnymi murami. Pół godziny niezakłóconej twórczości? O Merlinie, cóż to za masa czasu! Po przekroczeniu progu cieplarni, Kanadyjczyk, nie marnując czasu błyskawicznie odnalazł półki z sadzonkami Mandragor, przysunął sobie taborecik, wyciągnął szkicownik oraz ołówek i przystąpił do pracy. Ślizgon potrafił kierować swoje całkowite skupienie na trenowanie rysunku przez kilka dobrych godzin. Wtedy ani wołanie, ani głód, ani inne potrzeby nie były w stanie mu przeszkodzić, co w zaistniałych warunkach pogarszało jego bezpieczną pozycję.
Nessy Temple
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Sob 18 Sie 2018, 00:21
Nie śpieszyło jej się do na kolację. W zasadzie w ogóle nie miała dzisiaj ochoty się tam pokazywać, wizja spotkania pewnych osób wyjątkowo odbierała jej resztki apetytu. Dlatego z większą niż zazwyczaj dokładnością przyglądała się mijanym korytarzom, twarzom, które w szarym tłumie mijały jej ślimacze tępo. Wszystko po to by znaleźć jakiś powód, argument wystarczająco dobry by odpuścić sobie wizytę w Wielkiej Sali. W końcu, kiedy wydaje się, że już nic jej nie uratuje, że jej dusza została skazana na wieczne potępienie, pojawia się zbawienie, on. W tym sznurku ludzi kierujących się za pysznym zapachem, pieczonego indyka, jedna twarz, obrała przeciwny zwrot. Ciągnięta zwykłą ludzką ciekawością, wyjątkowo zmieszaną z większą niż zazwyczaj niechęcią do konkretnych osób, Nessy postanowiła śledzić swojego zielonego kolegę. Szła za nim powoli, w bezpiecznej odległości, w razie gdyby ten zainteresował się nieprzewidzianym ogonem. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, myśli Connora były tak odległe od jego ciała, że prawdopodobnie mogłaby śpiewać za nim arię z Pajaców, a on i tak nic by nie zauważył. Idzie za nim powoli, nie dziwi się, kiedy nagle opuszczają mury zamku, przemierza za nim błonia, aż dostrzega jak jego kroki kierują się w stronę cieplarni. Zatrzymuje się na chwilę skamieniała. Mięsożernym roślinom niedaleko było do zwierząt, a co za tym idzie, były to istoty, lubujące się w robieniu krzywdy, takim małym stworkom jak ona. W końcu jednak, po kilku minutowej walce z samą sobą, decyduje się wejść do środka. Niepewna i zaniepokojona, rozgląda się dookoła w poszukiwaniu Connora. Bliska jest już nawet zawołania go po imieniu, prawie to robi, kiedy w końcu jej pistacjowe spojrzenie dostrzega go przy rzędzie doniczek, w których spokojnie śpią Mandragory. Trochę szybciej niż powinna, potęgowana lekkim strachem rusza w jego stronę. Kiedy jest już przy nim, cicho kuca obok. Odczekuje chwilę by upewnić się, że chłopak nie zauważył jej podkradnięcia się. Nachyla się nad nim i delikatnie chuchając mu do ucha, mówi, specjalnie zniżając głos. - A może tak byś mnie narysował, zamiast tylko te rośliny i rośliny. - Przyglądając się efektowi swojego zachowania, szybko odskakuje, w razie gdyby chłopak planował wbić jej w nogę ołówek w ramach obrony, przed niegroźnym flirtem.
Connor Campbell
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Sob 18 Sie 2018, 19:54
Faktycznie Campbell kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że ktoś podąża jego śladami. Ba, nigdy by się nie spodziewał, że ktoś może być na tyle ciekawski aby śledzić gdzie zmierza i co się dalej wydarzy. W prawdzie był dość popularny wśród szkolnej społeczności, ale nie dorobił się jeszcze psychofanów gotowych podąrzać za nim krok w krok, i jakoś niespecjalnie nad tym nie ubolewał. Dlatego mając wszystko w głębokim poważaniu, z gracją godną Wili wślizgnął się do jednej ze szklanych budowli, uprzednio butem dogaszając końcówkę papierosa. Przygotowanie do rysowania nie było na tyle absorbującym zajęciem, aby uwadze Kanadyjczyka mogło umknąć ciche szczęknięcie metalowego zamka. Wytężając słuch próbował zlokalizować tajemniczego towarzysza, nie przerywając rozpakowywania. Jednakże na nic to mu się zdało, gdyż intruz był tak cichy, że aż w głowie Ślizgona obudziła się wątpliwość czy aby na pewno sobie tego nie uroił. W każdym razie postanowił zaufać swojemu instynktowi i gdy nieproszony towarzysz postanowił się ujawnić, szybkim ruchem zacisnął palce na rzeźbionej rękojeści swej klonowej różdżki i wycelował w Krukonkę. Nie miał zamiaru jej skrzywdzić, a jedynie dać do zrozumienia, że trzeba mieć się na baczności jak się zachodzi konia od tyłu. - Już Ci mówiłem Temple - zaczął lekko znużonym tonem, odkładając różdżkę na bok ale w zasięgu ręki. - Kobietom robię tylko akty. Żadnych odstępstw. - Nie miał nad czym się tu rozwodzić. Każda dziewczyna, która wiedziała o jego pasji chciała być przez niego odwzorowana na papierze, chciała spojrzeć na podobiznę siebie jego okiem, chciała zostać jego muzą. Tylko, że nie każda potrafiła zrozumieć, że on stara się znaleźć czystą sztukę w sztuce, swój własny niepowtarzalny styl. Nie miał czasu na bawienie się w powielanie tego co już zostało stworzone, a jeśli chciał w przyszłości (chociaż jeszcze tego nie postanowił) stać się artystą światowej sławy, to właśnie był najlepszy moment na rozwój. - Nie powinnaś być na kolacji? - zapytał i po raz pierwszy od momentu ujawnienia się Ness, zawiesił na niej swoje czekoladowe tęczówki. Omiótł spojrzeniem jej sylwetkę od góry do dołu, po czym delikatnie uniósł jedną brew. - Coś zmarniałaś... - odparł nagle i wrócił do swojego szkicownika, ołówek opatulając swymi długimi palcami. Nie miał zamiaru rezygnować z wyznaczonego zadania tylko przez wzgląd na niewielką (dosłownie) przeszkadzajkę. Stwierdzenie zawieszone na koniec jego wypowiedzi miało spowodować ewentualne rozplątanie języka Brytyjki w ostatnio nurtującej go sprawie z Castielem.
Nessy Temple
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Sob 18 Sie 2018, 22:16
Usta wykrzywiają się ironicznie, a w oczach przez bardzo krótką chwilę widać, coś bardzo dziwnego, a to wszystko w trakcie tych kilku sekund, kiedy klonowy patyk przecina powietrze z cichym świstem, kiedy zamiera na wysokości jej krtani, tak blisko, że z łatwością mógłby się weń wbić. Och, gdyby tylko stanęła choć odrobinę bliżej, jasne gardło zdobiłaby teraz czerwona szrama, a szkarłatna krew wolno skapywałaby na białą jak śnieg koszulę. Oczyma wyobraźni widziała, jak strumień kolorowych iskier leci w jej stronę, a potem wszystko ogarnia zimna ciemność. Jak nagle znajduje się nigdzie i w końcu jedyne co czuje to spokój, czysty i niczym nie zmącony. Nic takiego się jednak nie dzieje, z pewnym żalem, lekkim niedowierzaniem przenosi pistacjowe spojrzenie ze znikającej w kieszeni różdżki, na chłopaka, który z typowym dla siebie zblazowaniem, wraca do przerwanej czynności. Kurkonkę stać jedynie na bardzo głośne przewrócenie oczami i ciche prychnięcie, po czym na krótką chwilę pokonuje dzielącą ich odległość, nachylając się nad jego ramieniem. - Upij mnie, a może kiedyś się zgodzę. – Głos jej staje się odrobinę niższy, kiedy szepcze mu do ucha, a dłuższe niż zazwyczaj brązowe włosy zaczynają łaskotać go w odsłonięty kark. Słowa wychodzą z jej jasnych ust z lekkością. Po minie, pewnej siebie postawie, bardzo trudno stwierdzić jednoznacznie, czy jest to tylko żart, jeden z wielu, a może cicha obietnica. Po pannie Temple, można było się spodziewać wszystkiego. Znudzona wpatrywaniem się w kolejne przyrządy malarskie i szerokie plecy Campbella, powoli zaczyna się od niego oddalać. Spaceruje po cieplarni, ostrożnie, dokładnie ważąc każdy krok i zastanawiając się kilka chwil, zanim zdecyduje się iść w jakąś konkretną stronę. Idzie wolno, ciągle starając się zachować bezpieczną odległość od otaczających ją roślin. Która piekielnie głupia szara komórka jej mózgu stwierdziła, tak Nessy idźmy za Connorem do cieplarni, to brzmi jak bardzo dobry pomysł, zostańmy nawozem dla trującego bluszczu. Mimowolnie przechodzi ją zimny dreszcz, kiedy kątem oka dostrzega jak kilka roślin, podąża za nią swoimi kwiatkami. Nie Nessy, one wcale na ciebie nie patrzą, zaczynasz popadać w paranoję!Powtarzała do siebie w myślach, starając się umknąć spod czujnego spojrzenia roślin. Lekko podskakuje ze strachu, kiedy ciszę jej myśli zakłóca głos chłopaka. Czemu nie poszła na kolację? To pytanie przez chwilę obija się jej w głowie, kiedy stara się znaleźć na nie dobrą odpowiedź. Bo unikam naszego wspólnego znajomego, pewnego Gryfona, drugiego Gryfona, Krukona, Puchona i jeszcze jednego Ślizgona. Lista osób, na które panienka Temple nie chciała obecnie trafić z każdym dniem zdawała się wydłużać, czy znaczyło to, że powinna w końcu zmienić coś w swoim życiu? Nie, na pewno nie. - Nie jestem głodna, po za tym zobaczyłam, że tu idziesz i pomyślałam. Hello Nessy, dawno nie rozmawiałaś ze swoim super kumplem Connorem, ale teraz zaczynam sobie przypominać dlaczego. Inni moi znajomi rzadko zaczynają rozmowę od celowania we mnie różdżką. – Odpowiada powoli zbliżając się w jego stronę. Kątem oka upewniając się, że nikt inny jej nie obserwuje. - Jesteś okropny. Nie powinno się mówić TAKICH RZECZY kobiecie. – Mówi lekko naburmuszona i teatralnie odwraca od niego swój wzrok, skupiając go na przebijającym się między zielonymi liśćmi szkle. Za brudną szybą widać delikatny zarys jeziora, lasu. - A jeżeli zaraz będziesz chciał dodać, że żadnej nie widzisz to przygotuj się mentalnie na sporą dawkę eliksiru przeczyszczającego w twoim następnym posiłku. – Szybko dodaje, znowu przenosząc na niego spojrzenie. Już ona znała tych cholernych Ślizgonów i wiedziała, czego może się spodziewać po ich docinkach. Podchodzi do Connora i siada obok niego na ziemi, stwierdzając, czy tego chce, czy nie, że na obecną chwilę jest to najbezpieczniejsze miejsce w całej cieplarni. - Nadepnęłam ostatnio na rozbite szkło i rozwaliłam sobie stopę. Potem nie zważając na eliksiry przeciwbólowe upiłam się z Danielsem. Kojarzysz? Taki rok młodszy Puchon. Eliksiry i alkohol się nie polubiły, wiec ostatnie kilka dni spędziłam w Skrzydle Szpitalnym. Tamtejsza papka nie sprzyja żadnej żywej istocie, więc nie dziw się, że mogłam trochę schudnąć. – Zgrabnie omija powód przyczynę takiego stanu rzeczy i kolejne jej konsekwencje.
Connor Campbell
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Pon 20 Sie 2018, 21:55
Z głębi gardła Kanadyjczyka zaczął się wydobywać cichy, ale szkaradny chichot, gdy tak bardzo kusząca wiązanka słów wyswobodziła się spomiędzy miękkich warg Krukonki, bez ceregieli wciskając się w ucho chłopaka. W prawdzie w jej słowach nie czaiło się nic zabawnego, a wręcz można by się pokusić na stwierdzenie, że była to swego rodzaju groźba. Jednakże pan Campbell nie śmiał się ze słów, a jej cwaniackiego zachowania. To co przed chwilą przedstawiła było wręcz idealnym wykorzystaniem zasad podawanych w wielu poradnikach randkowych, czyli spraw żeby on wąchał twoją dupę, a nie ty jego. Celowo sprowadzone do wersji zwierzęcej. - Jak Cię upiję to zgodzisz się na o wiele więcej niż tylko malowanie - odwrócił głowę w jej stronę z wymalowanym iście szatańskim uśmieszkiem na tych wąskich i bladych ustach. Korzystając z jej nieuwagi dał jej pstryczka w nos, aby nieco zwiększyła dystans między nimi, bo on nie miał zamiaru się ruszać ze swojego stołeczka i pozostawić swoich ołówków bez opieki. Ku zdziwieniu Ślizgona Agnes zaczęła się od niego oddalać, lawirować pomiędzy stołami zastawionymi różnorodnymi donicami, w których rosły niekiedy naprawdę dziwaczne rośliny. Jednakże jego ciemne tęczówki nie śledziły jej każdego kroku, pozostawiając ją teoretycznie zupełnie samą pośród tego gąszczu potencjalnych niebezpieczeństw. Bokiem dłoni przetarł kremową kartkę swojego szkicownika, aby pozbyć się niewidzialnych gołym okiem przeszkód dla końcówki jego ołówka. Zaczął szybkim ruchem, wpierw pobieżnie szkicując ogólny kształt rośliny, aby następnie listek po listku, żyłka po żyłce zagłębić się w strukturę i odwzorować jak najwierniej i najwięcej szczegółów. - Ej! Nie dotykaj tego. Nie mam czasu na ratowanie księżniczek z opałów - uniósł się kiedy kątem oka zauważył, iż dziewczyna zawędrowała do ściany szklarni w całości porośniętej bluszczem. Wycelował w jej stronę koniec ołówka, niczym różdżką i niewerbalnie, zaskakując samego siebie, poprosił aby usiadła w miejscu i zajęła się czymś bardziej pożytecznym niż odwalanie głupot. Tak, własnie to była jedna z cech, którą Campbell niechętnie się dzielił ze światem zewnętrznym. Oczywiście sam potrafił robić niekiedy niesamowicie głupie i totalnie nieprzemyślane rzeczy, zwłaszcza kiedy Cass był w nieco lepszym nastroju niż zazwyczaj, albo gdy Misza akurat nie miał treningu. Paradoksalnie do łatki tak wiele razy przypinanej mu przez innych uczniów czy też nauczycieli, potrafił się wyciszyć, zatopić w swoim własnym świecie... i właśnie teraz uświadomił sobie, że raczej mu się to dzisiaj nie uda. No i będzie musiał tu przyjść jeszcze raz. A niech to szlag! - Przyzwyczajaj się. Niedługo nie tylko ja będę Cię tak witał - skwitował krótko, ale potwornie wymownie. Teraz nie spuszczał wzroku ze swojej towarzyszki, skanując jej każdy ruch oraz mimikę czekoladowymi ślepiami, czekając aż usadowi się tuż przy nim na ziemi. Ściągnął obie brwi w nieodgadnionym grymasie, gdy kolejne słowa odpowiedzi padły z jej ust jego zaś rozciągnęły się w szerokim zawadiackim uśmiechu. - Hej, ty lepiej nie ucz Filtcha jak uczniów torturować - pogroził jej palcem i wykrzywił się na podobieństwo woźnego, uwielbianego przez wszystkich bez wyjątku. Skoro i tak już zakończył swoją dzisiejszą pracę na szybkim szkicu, pozwolił sobie na rozluźnienie atmosfery. W końcu człowiek przyparty do muru nie powie Ci kompletnie nic. - Znam jednego Danielsa. Jack'a - oderwał się od swojego drugiego szkicu i posłał Krukonce zawadiackie spojrzenie. - Dziewczyno, jak Cię słucham to mrozi mi krew w żyłach. Powinnaś przejść przez specjalne przeszkolenie Campbell'a, WE WŁASNEJ OSOBIE, ze środków odurzających, żebyś chociaż dwudziestki dożyła! - zaśmiał się cicho pod nosem i wrócił do wodzenia koniuszkiem ołówka po kartce.
Nessy Temple
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Wto 21 Sie 2018, 00:24
Udała, że nie słyszy jego słów. Nie pierwszych i nie ostatnich, w przypadku panicza Campbella, często pozwalała sobie na jawne ignorowanie tego, co w konkretnym momencie zaczynał do niej mówić. Szczególnie, gdy pojawiała się szansa, że to co zaraz usłyszy, może jej się nie spodobać i skutecznie zepsuć humor. W takich chwilach, zwykle traciła zainteresowanie Connorem, odchodziła bez słowa, zaczynała przyglądać się swoim paznokciom, zanurzać się w odmętach kolejnego beznadziejnie głupiego i wtórnego romansidła, a w oddawała się tak wielkiej przyjemności, jaką stanowiło dla niej pisanie szkolnych wypracowań. Pozornie konstruktywne zajęcia Temple, nie mogły jednak trwać wiecznie i już po kilku chwilach, kiedy nuda zaczynała zaglądać przez okno, oczy męczyły się od drobnego druku, a ręka od przepisywanych słów, odrzucała to wszystko, i chcąc, czy nie wracała na wcześniej porzuconą orbitę. Pojawiała się wówczas u boku swoich Ślizgońskich kolegów, pozwalając im od nowa cieszyć się jej blaskiem, nie mogła być przecież aż tak okrutna, by na zawsze pozbawić ich, tak istotnego elementu ich życia, za jaki uważała samą siebie. Kieruje jeszcze kilka, ostatnich kroków w stronę czyhającego po kontach niebezpieczeństwa. Przygląda mu się z niepokojem, szacunkiem i pewną dozą zainteresowania, do czasu kiedy powietrze zostaje przecięte, przez słowa Ślizgona. W zgrabnym piruecie, obraca się tyłem do ścian budowli i równie ostrożnie, jak się tam dostała rusza w drogę powrotną. Z zaciekawieniem przygląda się szkicującemu chłopakowi, którego wyniosła i pełna dumy pozycja, zdaje się wręcz krzyczeć, mam w szczerym poważaniu, czy zostaniesz zjedzona przez jakieś badyle, czy nie. Rób co chcesz, tylko nie ubrudź mi butów posoką i nie przychodź później z płaczem, czyrakobulwa wybuchła ci w ręce. Pewnie by uwierzyła w te ponure spojrzenia, w maskę łajdaka i społecznego degenerata, gdyby z powodu Cassa, nie spędziła tyle czasu z Connorem. Po za tym, trudno było uwierzyć w całą tą maskę bad boy’a, kiedy spojrzenie czekoladowych tęczówek, raz po raz kierowało się w jej stronę, by upewnić się czy jej, mała, głupiutka osoba, stanowiła jeszcze ciągle jeden nierozerwalny kawałek. - Aż tak źle wyglądam? – Pyta z udawanym przejęciem, stając na chwilę obok i łapiąc się za twarz, jakby sprawdzając, czy wystające kości już przecięły jasną skórę, czy mogła sobie jeszcze odpuścić dzisiejszą kolacje. - Connorze, co ja bym bez ciebie zrobiła? Spędziłabym wieczność, wierząc, że jestem najpiękniejszym stworzeniem w Hogwarcie, na szczęście mam ciebie i wszystkie nadzieje na ten tytuł, już teraz mogę wsadzić miedzy bajki. – Kładzie dłoń na jego ciemnych włosach i przez chwile rozrzuca je na wszystkie strony. Nie zważając na potencjalny gniew chłopaka, opada na brudną, zimną ziemię obok i przez chwilę w ciszy przygląda się jak jego ołówek kreśli kolejne urwane linie na białej kartce. Ten widok jest uspokajający, że nawet nie zauważa, w którym momencie, bez żadnych oporów, kładzie ręce na kolanach chłopaka, a chwilę potem, opiera na nich swoją ciemną główkę. Z lekko przymykającymi się oczami, przygląda się na świat, który właśnie obrócił się do niej pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Wszystko wyglądało śmieszniej, gdy zmieniło się kąt, z którego się nań patrzyło. - Mhyy – mruczy cicho, kiedy chłopak urządza jej kazanie dotyczące jej złego prowadzenia się. - Liczę, że to obietnica, a nie kolejna groźba bez pokrycia, nadal czekam aż zrobisz mi ten obiecany tatuaż. – Mówi cicho, mimowolnie gładząc prawą ręką, miejsce za lewym uchem. Gdzie pod palcami wyczuwa nieregularne zgrubienie, delikatniejsze od otaczającej je skóry. Mała blizna, pamiątka po ostatnim lecie, kiedy to postanowiła na własną rękę znaleźć salon i zrobić sobie mały prezencik. Heh… to były śmieszne czasy. Z trudem powstrzymuje się przed głośnym ziewnięciem. - Brzmi jak dobry plan. – Kiedy ona zdążyła się tak zmęczyć. Zastanawia się przez chwilę, zastanawiając się, ile jeszcze Ślizgon pozwoli jej tak trwać, zanim brutalnie sprowadzi ja na ziemi i to prawdopodobnie dość dosłownie.
Connor Campbell
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Sro 22 Sie 2018, 22:16
Ignorancja. Zachowanie to z pewnością potrafiło rozsierdzić nawet najspokojniejszego człowieka na Ziemi. W końcu nikt normalny nie przepada za tym jak inni mają go głęboko w poważaniu. W tym rzecz, że ani Temple ani Campbell na pewno nie byli zdrowi na umysłach jako jednostki, a tym bardziej w parze. Za każdym razem kiedy mieli okazję przebywać w swoim towarzystwie w pewnym momencie zaczynali się ostentacyjnie ignorować, jakby tocząc nigdy na głos niewypowiedzianą walkę. Być może miało to swoje korzenie w początkach ich znajomości, gdy Connor przechodził swój okres buntu w domu, nie mogąc znieść macochy oraz przybranej siostry. Wtedy Brytyjka niesamowicie przypominała mu Connie, dlatego nie potrafił reagować inaczej. Jednakże przez wzgląd na Castiela był skazany na towarzystwo Ness, która wtedy jeszcze występowała w pakiecie ze Ślizgonem. Z czasem Campbell zdążył nabrać nieco dystansu do rodzinnej sytuacji i kiedy już udawało mu się nie przenosić tego na relacje z rówieśnikami, zaczął tolerować Temple. Mimo wszystko pewnych przyzwyczajeń bardzo ciężko jest się pozbyć, w związku z czym należy je odpowiednio dostosować do sytuacji. Egzystowali sobie więc w pozornej niechęci, co jakiś czas próbując się na poziomy ignorancji. - Naprawdę? Jeszcze nikt nie miał na tyle odwagi, żeby Ci to powiedzieć? - parsknął, szczerze ubawiony odpowiedzią Krukonki. Faktycznie słyszał o niej wiele w szkolnych kuluarach i nigdy nie dowierzał, że ktokolwiek zdrowy na umyśle mógł określić Krukonkę jako atrakcyjną. Zawsze wtedy prosił o powtórzenie, tak na wszelki wypadek, żeby się upewnić, że nie ma problemów ze słuchem i to jego rozmówcy są szaleńcami. - Widzisz maszkaro... Nie możesz być najpiękniejszym stworzeniem w Hogwarcie, bo tak się składa, że jestem nim ja! - wyszczerzył się w szelmowskim uśmieszku, tak idealnie komponującym się z jego ostrymi rysami twarzy i roztrzepanymi na wszystkie strony włosami. Delikatny uśmiech nie schodzi mu z ust, gdy ołówek sunie po kartce, wydając specyficzny dźwięk. Dla Ślizgona było to tak uspokajające, że nim się obejrzał dał się wciągnąć w swój trans, gdzie nie liczyło się nic oprócz niego, ołówka, kartki i odwzorowywanego obiektu. O dziwo, tą rysowaną istotą była Krukonka, o której istnieniu Connor przypomniał sobie, gdy wpierw narysowane oczy obramował w twarz, a ona sama oparła dłonie na jego kolanie, układając na nich swoją głowę. Lekko zbity z tropu spojrzał na Brytyjkę z góry, bardzo wysoko unosząc swoje ciemne brwi starał się przeanalizować co tu się właściwie zadziało. Nagle słyszy jak dziewczyna ponownie się odzywa, dzięki czemu odzyskuje on władzę nad swoimi zmysłami i jedyne na co wpadł w tamtej chwili było ostentacyjne opuszczenie stanowiska. Bez słowa wstał, schował szpargały, wyciągnął paczkę z papierosami i podszedł do małego okienka, które dało się jedynie uchylić. - Powiedzmy, że obietnica, ale bezterminowa. Kto wie, może już jutro nie będzie obowiązywać, bo utopisz się w jeziorze, albo zatrujesz alkoholem zmieszanym z eliksirem przeciwbólowym. - odparł beznamiętnie kwitując wzruszeniem ramion po czym przy pomocy różdżki podpalił koniuszek tytoniowego rulonika. Zaciągnął się głęboko, przytrzymał dym w płucach tak aby miał czas całkowicie je wypełnić i wypuścił sporą chmurę prosto w niewielką szparkę pomiędzy skrzydłem okna a ścianą szklarni. Przez chwilę pozwolił sobie na milczenie, chcąc aby panująca cisza pozwoliła mu nieco oczyścić głowę. Był z siebie strasznie niezadowolony, dlatego momentalnie zmienił mu się humor. Kanadyjczyk nie należał do osób humorzastych, jednakże jeżeli w grę wchodziło coś na czym mu zależało i nie wyszło to perfekcyjnie, straszliwie mu to psuło nastrój. - Tatuaż... - mruknął pod nosem, przerywając ten kilkusekundowy maraton ciszy. - A co to miało być?
Nessy Temple
Temat: Re: Cieplarnia nr 2 Sob 25 Sie 2018, 11:39
Wpatrzona w jakiś odległy punkt, ukryty za ciemną Ślizgońską głową, Nessy starał się przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle chciała marnować swój cenny czas na ludzi takich jak Campbell. Osoby, które od pierwszego spotkania zdawały się darzyć ją wręcz nieopisanych rozmiarów niechęcią, które nie reagowały na przymilne uśmiechy, na błahe komplementy i miłe słowa wychodzące z jej ust. Dlaczego mimo tego wszystkiego ciągle wracała na tę kolizyjną orbitę? Na początku robiła to dla Casa, który wbrew wszystkiemu co później próbowała sobie wmówić był jej przyjacielem, a kiedy on postanowił bliżej zakolegować się z Connorem, a później także z ich młodszym klonem, tym na M, nigdy nie potrafiła zapamiętać jego imienia. To miała wybór zrezygnować z Horna albo znosić, że raz na jakiś czas towarzyszyć im będą jego koledzy. Te znajomości były dla Castiela istotne, więc nie chcąc tracić kompana, Krukonka godziła się na ich obecność w swoim życiu. Pod nosem marudząc, że Horn jakoś nigdy nie palił się, równie mocno do zawierania przyjaźni z jej znajomymi. Miała nawet wrażenie, że nigdy nie uwierzył by posiadała jakiś poza nim. No dobrze, ale teraz nie przyjaźniła się już z Castielem, dlaczego więc sama z własnej nieprzymuszonej woli, postanowiła podążyć za Ślizgonem, który, jeżeli Horn mu wszystko powiedział, miał teraz dobre podstawy do darzenia ją nową ilością nienawiści? Dlaczego? Jeden chuj wiedział, nie wyglądało to jednak na zbyt przemyślane posunięcie. Prawda? - Istnieje coś takiego jak dobre wychowanie. Nie martw się, nigdy nie oczekiwałam go po ludziach z prowincji, przypomnisz mi z którego końca świata tu przyjechałeś?- Anielski uśmiech na jasnej twarzy, a w oczach skrzą się zaczepne ogniki, kiedy odpowiada na jego spuszczanie się nad własną wspaniałością, może powinna przynieść mu paczkę chusteczek? - Słynna Ślizgońska skromność i pewność siebie. Ze smutkiem muszę ci powiedzieć, ale wieść gminna donosi, że spadłeś z listy siedmiu najprzystojniejszych Lustra. Nie martw się potrenujesz trochę, zrzucisz piwny brzuszek i może uda ci się wrócić w przyszłym miesiącu na siódme miejsce. – Och lista najprzystojniejszych była skutkiem jej nieograniczonego geniuszu. Pamięta, jakby to było wczoraj, kiedy siedząc z resztą składu Lustra, wpadła na ten pomysł tak bardzo płytki i pusty, ale jak bardzo działający marketingowo. Każdy chciał się dowiedzieć kogo „szerokie gremium” uznało za najatrakcyjniejszego, a kto musiał się obejść smakiem. W następnym miesiącu postanowili zrobić powtórkę, tym razem prosząc uczniów by wysyłali im sowy z typami, kolejny hit, Lustro nigdy nie sprzedawało się równie dobrze, a ich mała kanciapa pękała w szwach od zasypującej ich ilości makulatury. To było śmieszne wspomnienie. Duma, ziewając szeroko. Niestety jej dni w składzie gazetki były policzone, a razem z nimi koniec szkolnej kariery. Miała wyruszyć w wielkie „wspaniałe życie”, które z każdą chwilą zdawało się ją przerażać coraz bardziej. Na szczęście to miało być dopiero za niecałe trzy miesiące. Ostatnie wspaniałe trzy miesiące, w trakcie których miało wydarzyć się tak wiele. Wsparta na kolanach chłopaka, bliska była odpłynięcia. Myśli powoli się wyciszały, a ona zastanawiała się jak mocno może cofnąć się w czasie, by nie kończyć szkoły zbyt wcześnie. Ciepło promieniujące z męskich ud, przyjemnie grzało jej głowę, kiedy język na skraju świadomości, raz po raz plótł co mu ślina przyniosła. Ten przyjemny stan, nie mógł trwać wiecznie, bo nagle, kiedy już była pewna, że uda jej się zasnąć, podniósł się szybko, a jej głowa lekko uderzyła o kant stołka. - Auu – fuknęła cicho pod nosem masując obolałą czaszkę i posyłając chłopakowi spojrzenia pełne wyrzutu. Mógł ostrzec albo po ludzku powiedzieć, by spieprzała, nie musiał jej bić. Obrażona odwróciła się do niego tyłem i objęła całą przestrzeń siedziska swoim władaniem. - Złego diabli nie biorą. Tak łatwo się mnie wszyscy nie pozbędziecie. – Wiele razy panna Temple dzięki pomocy znajomych, a zazwyczaj dzięki własnym staraniom znajdywała się o krok, od nieuchronnej zguby. Chwil, w których żegnała się z tym okrutnym światem, było tyle, że nie mogła uwierzyć, jak można tyle razy oszukać przeznaczenie. Cóż jak widać można było, a ona była tego doskonałym przykładem. Zawsze, kiedy jej pomysły miały skończyć się tragicznie, pojawiał się ktoś, kto cudem wyciągał ją z opresji, zbyt często mając na imię Castiel. Czyżby sama pozbyła się swojego amuletu na szczęście? - Cienka różdżka wokół, której rośnie bluszcz, którego liście miały być zapisane, jak strony gazety. - Ziewa głośno, niechętnie obracając twarz w stronę palącego chłopaka. Mimowolnie przygryza dolną wargę, czując ogromną ochotę na małego dymka. Musi sobie jednak odpuścić, gdyż od swojego powrotu, zakochany Shaw mimo mózgu w stanie ciekłym nabrał nowych instynktów macierzyńskich i przy każdym spotkaniu obwąchuje ją coraz dokładniej by przekonać się, że dotrzymała słowa i w końcu rzuciła palenie. - Jeżeli to dla ciebie za trudne, to znajdę kogoś innego. – Dodaje po chwili, usilnie starając się nie patrzeć w stronę ulatującego dymu. Niech szlak trafi zdrowe płuca i brak raka.