|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Nie 08 Lut 2015, 12:57 | |
| Artie nigdy nikomu się nie przyznawał, że to on był autorem tych wszystkich ulotek. Nudziło mu się czasami w bibliotece, więc tworzył kolejne podręczniki, porady i ulotki, aby wprowadzić w życie innych nieco uśmiechu. Czasami udawała mu się ta sztuka bardzo dobrze, a czasami to wszystko było tak bardzo żałosne, że powinien schować się pod stołem. - Ale… Ale to nie chodzi o dźganie partnerki różdżką! – zaprotestował chłopak, kiedy Swietka postanowiła się wypowiedzieć negatywnie o treści ulotki. Chyba w przyszłości dostanie od Artka ulotkę o masażu cycków, miał taką w planach do zrobienia… Może ją to nieco rozrusza. – Chodziło o to, że jest szereg zaklęć, które można wykorzystać w łóżku! Trochę wyobraźni no! – Poruszał dziwnie ręką w powietrzu. No kto by pomyślał, że Artek miał aż taką wyobraźnię? Szczególnie… tak erotyczną? Nikt. Był przecież tylko chłopakiem na wózku, nikt nie odczekiwał od niego czynów wielkich albo takich rzeczy… - Problem w tym, że nawet nie wiem czy istnieje wiedźma o nazwisku Butakowska. Ale zawsze można coś zorganizować… Nawet tutaj. – Machnął dłonią, aby „pokazać” Pokój Życzeń, w którym się znajdowali. Mimo wszystko Artek raczej nie chciałby się podjąć organizacji tego przedsięwzięcia, bo przecież jedyne co mógłby robić na takich zajęciach to machanie rękoma i noszenie ciężarków. Nudne, nie? - Oh! To wysłałem panu Filchowi wcześniej niż poszliśmy na randkę! Jeśli dotkniesz nazwiska i się skupisz, możesz wymienić na inne nazwisko. Co tam tylko chcesz. Niestety, żadna dziewczyna się nie pojawia… Chociaż próbuję jakoś przetransportować mu kartonową dziewczynę do składziku, aby miał jakieś no… rozrywki. – Uśmiechnął się niewinnie. Usposobienie niewinności, no naprawdę! - Też będzie problem, ale pomyślę długo i w końcu wyślę ten liścik. – Artek miał lekkie problemy z pamięcią, a teraz zwyczajnie nie chciało mu się myśleć do kogo pisał, a do kogo nie. Często wysyłał liściki do Wandy, więc może ona była ostatnią osobą, do której napisał? Trudno powiedzieć. - Ale z Ciebie leniuch… - Artek zabrał ze stołu formę z czekoladkami i podjechał do dziewczyny. Niech sobie dalej leży na dywanie. Wyciągnął jedną, wyglądała jak serduszko. - Otwieraj buźkę!
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Nie 08 Lut 2015, 13:35 | |
| Swieta ekspertem nie była. Skupiona na Quidditchu i bieganiu od zagrody do zagrody sprawy damsko-męskie zawsze spychała jakoś na bok, jako te mniej interesujące. Jasne, z kimś tam się czasem spotykała, ale nie należała do tych nastolatek, które w wieku szesnastu lat miały już pokaźny bagaż łóżkowych doświadczeń. Była taka... normalna. Zasypiając natomiast, wyobrażała sobie raczej siebie pod chmurami, dokonującą genialnych zwodów albo strzelającą decydującego gola na super ważnym meczu. O, to angażowało wyobraźnię dziewczyny! Dlatego teraz przechyliła z namysłem głowę , po czym na jej wargi wystąpił złośliwy uśmiech. - Już widzę, jak te zaklęcia nie wychodzą i potem pechowa parka musi jakoś uzyskać pomoc od osób trzecich. No wiesz, hormony, brak koncentracji, seksy raczej nie sprzyjają rzucaniu czarów – śmiała się głośno, jej wyobraźnia zdecydowanie działała, choć przed chwilą podejrzewał ją o co innego. No i chyba jednak działanie to niekoniecznie zgodne było z tym, czego Artie oczekiwał. Skoro Butakowskiej nie ma, to pokręciła głową. Może aż tak paskudną wiedźmą nie była, żeby od razu potrzebne były jej takie zabiegi. Zresztą, wygląd to jedna z ostatnich spraw o jakie zwykła się martwić. Znaczy... jedna z miliona ostatnich spraw. Bo to taka beztroska dziewczyna jest. - Ty wiesz, a mogę sobie wziąć tą ulotkę? – zapytała, podnosząc znowu tą zaadresowaną dla Filcha – Może kiedyś też komuś podeślę, nigdy nie wiadomo co się może przydać. – zachichotała. Albo podrzucić jakiemu Ślizgonowi do kieszeni na chwilę przed awanturą z Filchem. Gdyby udało się gościa wrobić w odpowiedzialność za ulotkę... Ach, aż przymknęła powieki z zachwytu. - Oj zaraz leń... – wyszczerzyła się szeroko widząc, że jednak to góra przyszła teraz do Mahometa, po czym otworzyła szeroko buzię – Aaaa~ Przy takim dokarmianiu to faktycznie czuję się jak Primo. – zachichotała.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Nie 08 Lut 2015, 13:45 | |
| - Zero wyobraźni i romantyczności. Zero. – Prychnął Artek obruszony. Ulotki o rozpalaniu czarownicy nie zamierzał jej dawać, więc szybko pozbierał ją z dywanu i schował w plecaku. Ulotkę z talonem na dzikie seksy jednak zostawił i podał dziewczynie. Skoro chciała taką mieć, niech ma. Może kiedyś przyda się do jakiegoś fortelu. - Proszę Cię bardzo. Smacznego, częstuj się! Tylko nie mów, że ja wyrabiam te ulotki. Niech to pozostanie naszym sekretem. Nie chcę, aby nagle pół Hufflepuffu, a potem cała szkoła wiedziała, co ja robię w czasie wolnym. To lekko stresujące i pewnie nałożyliby na mnie jakiś zakaz korzystania ze szkolnych sów albo jeszcze nałożyliby na mnie jakiś czas, który nie pozwalałby mi tworzyć ulotek. Wtedy moje życie całkowicie straciłoby sens. – Pociągnął nosem, aby dodać nieco patosu swojej wypowiedzi. Miał nadzieję, że dziewczyna zrozumie przekaz, który jej głosił i dochowa tajemnicy. Swietka jednak mu nie wyglądała na wredną osobę, która kochała niszczyć plany innym, więc raczej nie powinien się niczego obawiać złego z jej strony. No chyba. Artek delikatnie położył czekoladkę do buzi Swietki, a następną włożył sobie do ust. Pociumkał, pociamkał. Były nawet dobre. I nastąpiła druga kolejka jedzenia czekoladek… I trzecia… I czwarta… I piąta. Przy szóstej Artek pokręcił paluszkiem. - Zostawmy nieco na później. – I jakby nigdy nic wyciągnął z plecaka papierową torebkę i do niej przerzucił wszystkie czekoladki. Następnie wręczył ją dziewczynie. - Tylko nie zjedz od razu jak wyjdziemy! Bo ja się dowiem! – I praktycznie na tym całą randka się skończyła. Zjedli czekoladki, pobawili się, pośmiali. I udali się razem do Pokoju Wspólnego Puchonów. Znów Swietka miała darmową przejażdżkę.
[Dwa razy z tematu!]
|
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pon 04 Maj 2015, 18:28 | |
| Trzy przejścia wzdłuż ściany naprzeciw gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami, ściskając w dłoni połyskującą srebrzyście fiolkę. Dokładnie tyle wystarczyło, by mógł uzyskać odpowiedzi, co do jej zawartości – gdyby nie Pokój Życzeń Benowi pozostawałoby tylko marzenie o obejrzeniu zawartości wspomnienia podarowanego mu przez Aristos. Bal odbył się kilka dni temu, ale w nawale obowiązków i prac domowych nie miał kiedy wybrać się na tę wycieczkę. Nawet teraz powinien znajdować się w łóżku albo przynajmniej szykować się do snu, ale wrzucona na dno szuflady fiolka coraz głośniej wołała, by wreszcie coś z nią zrobił. Robił. Z cichym fuknięciem narzucił na ramiona szatę Ravenclawu, na której błyszczała odznaka prefekta, wcisnął różdżkę w wewnętrzną kieszeń, zabrał wspomnienie i opuścił pokój wspólny. A teraz stał jak idiota przed drzwiami, które pojawiły się po ostatnim przejściu. - Chrzanić to – mruknął pod nosem, naciskając klamkę. Miał dość niepewności, dość zastanawiania się, dość ciągłego poczucia niezałatwionej sprawy, któremu blisko było do wywołania paraliżu w najmniej spodziewanych momentach. Pokój Życzeń zmienił się dla niego w okrągłe pomieszczenie z drewnianą podłogą o ciepłym odcieniu złotawego brązu, pełne półek z delikatnie wyglądającymi przedmiotami, z misternie kutym w fantazyjne zawijasy żyrandolem pod sufitem, w którym osadzono płonące świece. To, co było najważniejsze, stało jednak na samym środku – prosta kolumna sięgająca wysokością nieco nad biodro Wattsa oraz umieszczona na jej szczycie kamienna misa. Ben miał okazje oglądać myślodsiewnie tylko na rycinach, to nie tak że każdy przypadkowy sklep na Pokątnej miał je w swoim asortymencie, wręcz przeciwnie. Dźwięk kroków prefekta poniósł się miękkim echem, rozbił o przedmioty zajmujące wolne przestrzenie, dłoń ostrożnie przesunęła palce wzdłuż rzędu znaków zdobiących brzeg naczynia. Fiolka, którą trzymał, nagle zdała się smagnąć skórę jednocześnie falą chłodu oraz gorąca, domagając się uwolnienia zawartości. Powierzchnia płynu w myślodsiewni wzburzyła się, połączyła ze wspomnieniem panienki Lacroix. Srebrne błyski przesunęły się niemal pieszczotliwie po twarzy Krukona, gdy pochylał głowę, zaciskając dłonie na brzegach kolumny. Czuł ciężkość w żołądku. Szedł za Aristos. Nie wiedział, gdzie działo się to wspomnienie, nie miał czasu, by się zatrzymywać i rozglądać w niknącym świetle kończącego się dnia, kiedy Gryfonka nieubłaganie pędziła przed siebie. Gdyby miał chwilę, dostrzegłby mundurek pod szatą, wywnioskowałby, że nie mogła odejść w ten sposób zbyt daleko od hogwardzkiego zamku, a najbliżej leżało Hogsmeade. - Gdzie ty tak lecisz, co? – rzucił, choć wiedział, że w żaden sposób nie uzyska odpowiedzi. Był to raczej sposób na dokładniejszą obserwację, dyskusja z samym sobą odnośnie nowego materiału, by skuteczniej go przyswoić, zauważyć więcej szczegółów. - Po co chciałaś mi to pokazać, hm? – dodał, gdy wraz z widmem przekroczyli próg budynku, w którym zapach ptaków aż kręcił w nosie. Tak samo, a nawet intensywniej pachniała sowiarnia w Hogwarcie – wilgotnym pierzem, słomą i ostrą nutą amoniaku. Aristos przyszła na pocztę, żerdzie pełne sów różnych gatunków i wielkości oraz człowiek siedzący z wyraźnym znudzeniem za ladą podsuwały Benowi tylko to jedno skojarzenie. - Co mi do twojej korespondencji... – mruknął, wsuwając dłonie do kieszeni szaty i obracając się powoli w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby go zainteresować w tym wspomnieniu, bo szczerze mówiąc póki co był rozczarowany. Obejrzenie go miało mu dać zdaniem dziewczyny odpowiedzi na sprawy, które dręczyły prefekta od dawna – pytanie, co też takiego przez to rozumiała. Nie znała Bena, on nie znał jej, poruszali się ledwie w przedsionku znajomości, próbując na razie wyczuć siebie nawzajem, zaglądając z różnych stron do mniejszych i większych rozdarć, które nie były zbyt pilnie strzeżone. Fakt, iż zdarzyło im się spędzić razem kilka nieplanowanych, upojnych chwil nie prowadził automatycznie do tego, że dowiedzieli się o drugim wszystkiego, że nagle szeptali sobie do ucha najgłębiej skrywane sekrety i bolączki. A jednak coś popchnęło Aristos do podjęcia decyzji, by wcisnąć mu tę fiolkę w dłoń podczas szkolnego balu. Powód stał się boleśnie jasny, gdy dotąd zaaferowana poszukiwaniem czegoś w torbie Gryfonka nagle się obróciła, wpadając na nieznaną sobie kobietę. Kobietę, której widok prawie zwalił Bena z nóg, wywołując w jego kolanach nagłą miękkość, wstrząsając ciało dreszczem. Nie mogło być mowy o pomyłce, nie kiedy tak intensywnie oglądał zdjęcie, które przysłano mu pocztą niedługo po rozpoczęciu nowego roku szkolnego. Patrzył na Mary Watts, matkę która odeszła, gdy był jeszcze mały, ale rozumiał o wiele więcej niż mogliby sobie tego życzyć dorośli. Był do niej tak bardzo podobny, że czuł niemal fizyczny ból odnajdując w jej rysach, jasnych włosach i niebieskich oczach własne cechy wyglądu. Chłonął ją, pożerał zachłannie wzrokiem, nie czując odurzającego walenia serca, któremu niewiele brakowało, by pęknąć z nadmiaru emocji. Trząsł się zamarły w miejscu, nie przyswajając ani słowa z rozmowy, która się przed nim toczyła. Gdyby ktoś mógł go w tym momencie zobaczyć, na pewno zauważyłby gorączkę, którą rozbłysły jasne tęczówki i na przemian rozluźniające się oraz napinające mięśnie na szczęce, gdy zaciskał zęby. Był zafascynowany, otumaniony. Jednocześnie chciał wyciągnąć dłonie, by przygarnąć do siebie kobietę, która sięgała mu raptem do ramienia lub chwycić za różdżkę, a następnie rzucić jedno z zaklęć mających na celu zranić. Nie wiedział, co się dookoła niego działo, nic już nie wiedział. Kubeł zimnej wody został wylany mu na głowę dopiero, gdy czarownica przedstawiła się z imienia i nazwiska, a w jej głosie przebrzmiało ni to rozbawienie, ni to rozdrażnienie. Jak śmiała wciąż używać tego samego nazwiska co Ben, skoro nie próbowała nawet walczyć o ich rodzinę, a zniknęła którejś nocy jak tchórz? Coś brzydkiego uniosło łeb we wnętrzu trzewi Krukona, smagnęło je leniwym jęzorem czarnego ognia. Wspomnienie rozmyło się. Pochylony nad myślodsiewnią oddychał ciężko, zaciskając palce na drewnianym cokole tak mocno, że pobielały mu knykcie. Nie potrafił myśleć tak, jak robił to na co dzień – słowa uciekały, nie miały odpowiedniego znaczenia, zastępowały je kolory, obrazy, wrażenia płynnego ognia wlewane do gardła i wyłączające z użytku ludzką mowę. Czuł się ściśnięty jak w klatce, która była o wiele za mała. Tama pękła wraz z pierwszym, rwącym się krzykiem. Lata niepokoju oraz podświadomego strachu przelewane w postać jego bogina zatrzęsły sylwetką Wattsa, sprawiły, że zacisnął powieki na tyle mocno, by zobaczyć przed oczami błyszczące punkty podobne do umierających gwiazd. Wiedział o Mary, wiedział, iż wciąż żyje. Paczka z woreczkiem wysuszonych ziół, którą niedawno dostał, mogła pochodzić tylko od niej, samodzielnie opracowała przecież tę mieszankę, by pomagać Benowi zasypiać, gdy bał się cieni w kątach dziecinnego pokoju. Wiedzieć jednak, a WIDZIEĆ... Czuł się zdradzony, oszukany. Czemu nie potrafiła do niego normalnie napisać, a paradowała po Hogsmeade jak gdyby nigdy nic? Zawartość półek zatrząsła się pod wpływem wrzasku, który ciągnął za sobą gwałtowne mrowienie tuż pod skórą, nagłe przebicie prosto do źródła magii krążącej w każdej komórce ciała, przemieszczającej się wraz z szumem krwii, symfonią pracujących organów, oddechem. Nigdy jeszcze nie doświadczył czegoś takiego – przedmioty ustawione na półkach eksplodowały jeden po drugim, gdy na nie spojrzał, rozsiewając po pomieszczeniu fontannę ostrych okruchów. Dyszał ciężko jak zaszczute zwierzę zagonione w kąt, nawet nie czując, że fragment szkieletu jednego z instrumentów o nieznanym przeznaczeniu rozciął mu policzek. Różdżka znalazła się w dłoni w odruchu, który nakazywał uzbroić się, odeprzeć każdy atak. Problem w tym, że żaden wróg nie stał przed Benem, nie miał na kim skupić wszystkich tych negatywnych uczuć, które już teraz pożerały go od środka. Uderzał więc na ślepo, siejąc zniszczenie, a drewno paliło wnętrze jego dłoni i zaciśnięte na nim palce, wibrując wraz z każdym przekazem magii między swoim czarodziejem a uwolnionym zaklęciem. Wedle przekazów doświadczonych różdżkarzy pokroju Ollivandera, wiązowe drewno stwarzało najmniejszą ilość błędów oraz wypadków. Ben Watts, Krukon lat siedemnastu, kłóciłby się z tym stwierdzeniem, jako argument pokazując prawą dłoń, w której jego czternastocalowa różdżka z wiązu wyryła głębokie, krwawe ścieżki. Pobojowisko nie było miłym widokiem, gdy ocknął się z napadu szału niemal wtulony w cokół z myślodsiewnią. Gdy później nad tym pomyślał, nie był pewien, jak to się stało, że żadne z zaklęć nie rozbiło naczynia – być może ochroniły je właściwości Pokoju Życzeń? Oddychał ciężko, przez otwarte usta, spod na wpół rozchylonych powiek obserwując chaos, który sam stworzył, którym bezmyślnie się otoczył, wyrzucając z siebie wszystko, co narastało od tak dawna, co nie pozwalało spokojnie spać i nakazywało zawsze oglądać się przez ramię w tył. Przypominało to w pewien pokrętny sposób niedawną kłótnię między nim a Samem, gdy niewiele brakowało, a zdemolowaliby męską sypialnię Krukonów. Tutaj Ben był sam. Przełknął mocno ślinę, gdy wreszcie dotarło do niego, że prawa dłoń pulsuje tępym, gorącym bólem, a różdżka ślizga się w zakrwawionych palcach. Uchwycił ją lewą ręką i ostrożnie schował z powrotem pod szatę – powinien pójść do skrzydła szpitalnego, tak podpowiadał rozsądek, ale cała ta sytuacja niewiele miała wspólnego z trzeźwym myśleniem, jak sam sobie udowodnił. Uważając na zranioną dłoń, powoli dźwignął się na nogi, podparł o cokół. Musiał obejrzeć to wspomnienie jeszcze raz, zobaczyć więcej, usłyszeć całą rozmowę. Kolejnej szansy nie dostanie. Włosy lepiły mu się do spoconego czoła i skroni, gdy godzinę później wciąż lekko drżąc opuścił Pokój Życzeń, ciasno trzymając przy sobie prawą rękę, na której krew zasychała powoli w strupy.
[z/t] |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:10 | |
| Szli cichutko, aby nie zbudzić obrazów drzemiących na ścianie. Dwie minuty wysiłku i znaleźli się przy gobelinie Barnabarza Bzika z brzydkimi trollami. Najwyraźniej ich silna, bardzo silna wspólna połączona potrzeba znalezienia miejsca, w którym odpocznie Ben podziałało, bo nim Joe zdążyła zmartwić się koniecznym spacerkiem w te i we wte, przed nosem zmaterializowały się metalowe drzwi. Joe gościła tutaj często, to było miejsce, w którym uczyła się cierpliwości i siebie samej w ostatnich pięciu latach życia. Popchnęła ramieniem drzwi i wciągnęła do środka pół przytomnego Krukona. Cichy trzask zamka poinformował dziewczynę, że tutaj Ben będzie mógł dojść do siebie i odpocząć jak długo będzie tego chciał bądź dopóki gdy ktoś nie zacznie ich szukać. Pokój był niewielki i bardzo przytulny. Rozpalony kominek wesoło trzaskał iskrami, miły półmrok nakłaniał do przymknięcia powiek i zaśnięcia. Mała biblioteczka, dużo, bardzo dużo poduszek to raj. Joe odwróciła głowę w bok dostrzegłszy tam jednoosobowe mięciutkie łóżko z niebieską jedwabną pościelą, a obok ogromniastą pufę, w której objęcia miała ochotę się rzucić z miłosnym westchnięciem. Zawiesiła wzrok na Benie, który zapewne zapomniał już o jej obecności. Położyła dłonie na jego ramionach i zdjęła z niego wierzchnią szatę, umieszczając ją na wieszaku. Bez słowa zaprowadziła Bena za rączkę do łóżka i tam niewerbalnie nakazała mu usiąść - miała nadzieję, że nie będzie musiała go do tego namawiać. Na miejscu jednej poduszki pojawiło się mnóstwo mięciutkich jasiów, a w pokoju zrobiło się bardzo ciepło. Zdjęła z szyi chłopaka krawat, uśmiechając się do siebie, bo właśnie rozbiera Bena Wattsa, prefekta Ravenclawu. Przed snem pomodli się o to, aby tego nie pamiętał. To samo zrobiła z jego butami, rzucając je gdzieś na puchaty dywan pod ich nogami. Gdy stanęła nad wyczerpanym chłopakiem, uniosła brew i tylko czekała aż jego ogromne ciało zapadnie się w łóżku. Nikt się temu nie mógłby oprzeć. Nikt. - Jest mięciutkie. Prześpij się z tym, Ben. - szepnęła zachęcającą. Gdy już opadł posłusznie w ramiona łóżka, sięgnęła po rąbek grubej kołdry i zarzuciła ją na niego aż po uszy. Wiele razy stała tak na Dwayne'm w jego domu (podczas częstych nocowań u sąsiadów ku niewiedzy rodziców, którzy się do tego przyzwyczaili) i zakrywała go kołdrą. Jego i Collina oraz Lizzie, bo prawie zawsze nocowali we czworo. Joe, jako najstarsza z grona pilnowała, aby mieli ciepło w uszy, szyję, ręce i stopy. Wówczas obraziła się bardzo na Piotrusia Pana, gdy przez dwa tygodnie nazywał ją "mamą". Wróciwszy do Bena, Joe była wręcz pewna, że jego powieki ciążą i już śpi, jeszcze zanim kołdra go szczelnie otuliła. Puchonka objęła swoje ramiona i ze smutkiem przyglądała się drzemiącemu chłopakowi. Rozejrzała się po pokoju życzeń z lekko zagubioną miną i zamiast wyjść i sprowadzić Sammy'ego, zapadła się w mięciutkiej pufie tuż przy stoliczku z płonącą lampą oliwną i książką traktującą o transmutacji. Nie sięgnęła jednak po nią, tylko skuliła się w kłębek, oparła brodę o kolana i wbiła ciemnobłękitne oczy w śpiącego Bena. Pociągnęła nosem, potarła oko i ucichła całkowicie, przenosząc po chwili spojrzenie na ogień w kominku. Nie mogła go tutaj zostawić samego ani wracać do dormitorium Puchonów. Gdyby była na jego miejscu - cokolwiek strasznego się wydarzyło - to nie chciałaby być sama. Samotność jest przereklamowana. Nikt jej nie chce, a ona zawsze się do kogoś przylepi jak rzep do ogona psidwaka. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:11 | |
| Mimo wszystkich swoich szczerych chęci Joe nie miała mocy zwalczenia całego zła świata jednym uściskiem i dobrym słowem – choć trzeba było jej przyznać, że i tak sprawiała się znakomicie. Jeśli po zakończeniu szkoły, gdy ich ścieżki nie będą się ze sobą przeplatać tak często (lub wcale), Ben wspomni niebieskooką Puchonkę, przypomni sobie głównie jej pogodę ducha i dobro. Ciepło oraz czułość okazywane ludziom stanowiły wspaniałe dziedzictwo. Choć Szkot wcale nie miał ochoty ruszać się z miejsca, poniekąd przyzwyczajając się do ławki i wnęki ukrytej w załomie korytarza, resztki rozsądku, których nie odebrało mu traumatyczne oglądanie wspomnienia w myślodsiewni podpowiadały, że Jolene ma rację. Tylko właściwie dlaczego? Czemu spanie na tej ławce miało być złym pomysłem? Ktokolwiek by go nie znalazł, nie wyrządziłby większych szkód, niż chłopak już zaznał tego wieczora. Chyba dotyk podziałał tak skutecznie, przynosząc miłe skojarzenia z innymi dłońmi, które trzymały jego własne, gdy niedawno po kłótni z Samem nie wiedział, co ze sobą zrobić. Jednak to nie Aria była teraz obok i musiał o tym pamiętać, rozgraniczyć obie dziewczyny, nie mieszać ich ze sobą, choć obie w niedużym odstępie czasu chciały o niego w jakiś sposób zadbać. Każda stanowiła oddzielne, wyjątkowe indywiduum, zlepiać je w jedno byłoby rażącą niesprawiedliwością. Ciekawe, że Ben tak chętnie wychodził rankami na błonia, by pobiegać przed zajęciami, a teraz dwie minuty krótkiego spaceru zdawały się wiecznością. Podłoga wyglądała coraz wygodniej, gdyby tak po prostu paść i wtulić plecy w ścianę... Nawet gdyby spróbował, Joe pewnie by mu to nie pozwoliła, skarciła za durny pomysł, choć jemu wydawał się tak logiczny. Wnętrze Pokoju Życzeń wyglądało zupełnie inaczej, niż całkiem niedawno, kiedy Krukon odwiedził go sam, choć nie rozglądał się, by wychwycić wszystkie szczegóły. Jego uwagę skuteczniej ściągnęło ustawione w kącie łóżko, które aż błagało, by paść w objęcia mięciutkiej, niebieskiej pościeli. Chciał usłuchać tego syreniego nawoływania, nic go już nie powstrzyma, skoro przeszedł dystans, po którym obiecano mu odpoczynek. Całe szczęście, że nie było tu żadnych schodów, miałby trudności z wdrapaniem się do sypialni w dormitorium Ravenclawu... O ile najpierw dotarłby do wieży z siódmego piętra. Wzdrygnął się odruchowo, gdy szata została mu zsunięta z ramion – w pokoju nie było zimno, ale w sytuacji, gdy pan prefekt najchętniej wczołgałby się pod gruby koc i zwinął na kształt burrito, ledwie pokazując oczy... Krawat z cichutkim szelestem zsunął się po materiale koszuli, ułatwiając nieco oddech, choć nie był mocno związany. Od momentu, gdy dotknął materaca, Ben nie pamiętał wiele. Właściwie tylko tyle, że opadł na bok, ostrożnie trzymając obandażowaną dłoń przed sobą... A potem nic. Zapadł w głęboki sen pełen miękkich szeptów oraz zapachu ziół. Nie wiedział, po jakim czasie się rozbudził – po godzinie, dwóch? Może sześciu? Ogień wciąż jeszcze tańczył miękko na równych balach drewna wrzuconych do kominka, roślinny aromat ze snu zastąpiła woń wysłużonego pergaminu i wytartej w palcach skóry, jaka zwykle unosiła się w bibliotekach. Chwilkę zajęło, zanim rozespane, rozleniwione ciało bardziej przypominające teraz szmacianą kukiełkę niż samodzielny organizm pojęło, że słyszy nie tylko trzask ognia, a coś jeszcze. Coś bliżej, miękki, kojący dźwięk, który nakłaniał do dalszego odpoczynku, do powrotu w krainę snu. Powoli, niemal boleśnie powoli Ben zamrugał, odpędzając z brzegów widzianego obrazu największe cienie i tocząc batalię z własnymi, średnio użytecznymi członkami, przekrzywił głowę, zerkając w tył. Srebrzyste futerko musnęło jego kark i policzek, długi ogon pacnął delikatnie w koc. Skąd tu się wzięło zwierzę? Czy jakieś mieszkały w Pokoju Życzeń? Z umysłem wciąż zasnutym mgłą snu Krukon nie był zdolny do głębszych rozmyślań. Powoli, by nie zbudzić nieoczekiwanego gościa, przewrócił się na drugi bok, poruszający się wraz z kolejnymi oddechami bok mając na wysokości twarzy. Ostrożnie wyciągnął dłoń, dotykając futerka niedaleko łebka zwierzęcia, gładząc je niemal z namaszczeniem. Choć zwykle o tym nie mówił, chłopak uwielbiał towarzystwo zwierząt, prostotę przebywania obok stworzenia, które nie posiadało ograniczeń ludzkiego rozumu. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:11 | |
| Zasnął. Jolene odczuła ulgę usłyszawszy wyrównany spokojny oddech Bena. Kuląc się na pufie zapadła w półsen, budząc się tylko jeden raz z niewiadomego powodu. Gdy ponownie zasnęła, był to sen głęboki. Zwinęła się w maleńki kłębek i zapadła w miękkości, ciesząc się, że mimo wszystko zapanowała nad sytuacją. Jolene śniła. Nie będzie pamiętała treści, jednak śniły się jej koty uciekające przed psorem Miltonem. Jeden za drugim; gdyby przysiadła i liczyła, byłoby ich okrągłe czterdzieści. Po paru godzinach snu, czy to może minutach? - nieistotna była pora nocy - coś zaczęło się dziać z Joe. Nieświadoma działania kocich instynktów przetransmutowała się w puszystą kulkę zwaną również żbikiem. Kotem. Poczuła się bezpieczniej w mniejszych rozmiarach, jednak nie na tyle, aby ponownie zasnąć. Joe nieumyślnie lunatykowała. Wystraszyła się obrazu profesora ONMS w głowie, wszak nie tak dawno prawie na niego wpadła i na jego widok wszystkie zwierzęce instynkty nakazywały uciekać jak najdalej. Odpowiedzią na niespokojny sen były właśnie owe instynkty, silniejsze niż kiedykolwiek. Kot zeskoczył bezszelestnie z pufy i podreptał do łóżka, do ciepłego ciała mającego odgonić koszmary. Wskoczył na kończyny Bena, jak gdyby nigdy nic przeszedł po jego brzuchu, pokręcił się w prawo, w lewo szukając najcieplejszego miejsca. Padło pod kołdrą, tuż przy policzku i szyi, a sądząc po rozmiarach żbika - również karku. Kocię otuliło futrem te części ciała, zwinęło się w puchaty kłębek i zamknęło ciemnobłękitne ślepia. Automatycznie załączyła się opcja: mruczenie. Joe spała. Teraz było jak w niebie! Minęły godziny, być może nastał ranek - nie wiadomo, nikt nie wyjrzał jeszcze przez okno. Kocię spałoby długo, jednak sen miało czujny i od razu wyczuło przy sobie ruch. Zamruczało dwakroć głośniej od miłego drapania, poruszając puchatym srebrnym ogonem w prawo i lewo. Raz nawet uderzyło buzię Bena. Bardzo powoli Joe odzyskiwała świadomość. Kocię ziewnęło odsłaniając bielutkie ząbki i poruszyło się leniwie w mięciutkim łóżku. Coś tutaj nie grało. Nie spała na łóżku, a na pufie, a przynajmniej tam się kładła. Joe wystraszyła się na poważnie. Otworzyła ciemnoniebieskie oczka i ujrzała przed sobą trzy razy od siebie większego Bena. Głaskał ją i gdyby nie szok, z przyjemnością rozłożyłaby się pod jego ręką i kazała drapać za uchem i na brzuchu. Powróciła jednakże na ziemię twardo. Spała właśnie w łóżku z Benem Wattsem. Jako kot. Na galopujące hipogryfy, jak to możliwe?! Kocię poderwało się na cztery małe łapy z głośnym miauknięciem. Co miała teraz zrobić? Nie pamiętała jak się tutaj znalazła i kiedy postanowiła się przetransmutować w ciepły kłębek. Lunatykowała? Uniosła głowę spoglądając na wygniecioną pufę. Przechodząc przez brzuch Bena zeskoczyła z łóżka i weszła na pufę rozgladając się wszędzie jakby szukając siebie samej. Jolene była w potrzasku. Za chwilę Ben zacznie jej szukać bądź uzna, że wyszła, gdy on spał, a byłoby to nieuprzejme i całkowicie nie w jej stylu. Zainteresuje się więc obecnością kota w pokoju życzeń, a tego magia zamku nie przewidywała... Z kociego gardła wydobyło się następne miauknięcie. Powinna poćwiczyć animagię. Odkąd udało się jej w pełni ukształtować kończyny i ciało do przemian, zaprzestała ćwiczeń. Teraz za to zapłaciła. Drżała na myśl, co by się stało, gdyby dziewczyny w dormitorium w jej łóżku zastały kota zamiast niej. Żbik kręcił się po pokoju wspólnym bez celu, kilkakrotnie mijając Bena, przechodząc przez niego ze dwa razy. Kot zachowywał się tak, jakby nad czymś intensywnie myślał. W końcu zatrzymał się tuż przed nogami Krukona. Chłopak wyglądał lepiej niż wczoraj wieczorem, a teraz Joe jest zmuszona mu coś powiedzieć. To był zły, zły moment. Kocię usiadło zgrabnie na dywanie, otulając się puchatym ogonem. Przyglądało się inteligentnie siedzącemu Benowi, ponownie miaucząc. Długo patrzyło chłopakowi w oczy, poruszając szpiczastymi uszami i niewidzialnymi wąsami. Za prawym uchem na głowie pasmo sierści było czerwone. Jolene pluła sobie w brodę. Tak więc to Ben będzie pierwszą osobą, która ją wyśmieje zaraz po tym, gdy mu się odsłoni. Uniosła głowę i na oczach zmęczonego chłopaka, kociak powoli rozciągnął się i zaczął zmieniać, rosnąć i nabierać znajomego kształtu. - Cz-cześć. Wyspałeś się? - zapytała po upłynięciu minuty, nie patrząc mu w oczy. Jolene poczerwieniała na buzi jak piwonia. W pokoju życzeń zrobiło się ciemniej na silną prośbę puchonki, aby nie było jej widać. Niestety nie zapadła się pod ziemię, na co przystałaby ochoczo. Jak mogła to zrobić?! I to w takiej chwili, kiedy Ben potrzebował spokoju, a nie zawałów serca. Nie tak chciała mu się pochwalić, nie teraz. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:12 | |
| Ben prawdopodobnie zasnąłby z powrotem z palcami wplecionymi mniej lub bardziej w puszystą sierść, gdyby nie gwałtowna reakcja ułożonego w pościeli żbika. Krukon natychmiast wycofał dłoń, jak smagnięty rozgrzanym drutem, gdy kocię poderwało się do góry i zamiauczało tak żałośnie, jakby działa mu się najgorsza krzywda – a przynajmniej tak to zabrzmiało w ludzkich uszach. I to by było na tyle spania. Szkot zamrugał kilkakrotnie, a potem podpierając się na lewym łokciu, dźwignął ciało do pozycji siedzącej. Miał piasek pod powiekami, irytująco drapiący i ciągnący skórę. Odruchowo uniósł dłoń, pocierając twarz, jakby sama ta czynność miała pomóc pozbyć się resztek snu oraz dziwacznego uczucia bycia wygniecionym jak stara chusteczka. Żbik przeszedł mu po kolanach i zeskoczył na podłogę, ale póki co Ben nie skierował na niego większej uwagi. Widocznie obraził się za bycie głaskanym, choć wcześniej tylko głośniej zamruczał, kiedy dotknęła go ludzka ręka. Koty były charakternymi stworzeniami i należało to uszanować, zamiast na siłę je do siebie tulić i kochać (choć bardzo by się chciało). Spomiędzy ust Krukona wydobyło się ni to westchnięcie, ni to ziewnięcie, ni to jeszcze coś innego o bliżej niezidentyfikowanym znaczeniu. Odchrząknął krótko, pocierając okolice gardła z niezbyt szczęśliwą miną. Chciał zawołać po imieniu Joe, ale krótkie obrzucenie pokoju spojrzeniem utwierdziło go w przekonaniu, że Puchonki zwyczajnie nigdzie nie było. W pomieszczeniu nie istniało żadne miejsce, w którym możnaby się schować, żadna wnęka, żaden ciemny kąt. Pochylił się nawet w bok, sprawdzając, czy pod łóżkiem nie znalazłoby się wystarczająco przestrzeni na kryjówkę. Nic z tego, panna Dunbar przepadła jak kamień w wodę. Choć oczywiście nie miała w obowiązku siedzieć przy nim, Ben odczuł drobne ukłucie żalu – budzenie się samemu mimo wszystko nie było przyjemne. I jeszcze ten żbik, który uciekł mu spod ręki, a teraz kręcił się po Pokoju Życzeń, jakby czegoś usilnie szukał. Uciekł komuś i wśliznął się wraz z nimi do środka, gdy otwierali drzwi? Hm. Chłopak powoli poruszył głową w prawo i w lewo, rozciągając mięśnie karku – wskakujące z powrotem na odpowiednie pozycji kręgi trzasnęły wyraźnie. Ręce splecione za plecami pomogły wyprostować kręgosłup i wziąć kilka głębokich wdechów w trakcie których klatka piersiowa równo unosiła się i opadała. Drobne przyzwyczajenia składające się na rutynę pomagały zachować poczucie sprawstwa oraz panowania nad sytuacją. Ważne drobnostki. Przerzucając nogi za krawędź łóżka, Ben przekręcił się gotów do stanięcia na nogi, gdy coś mu się przypomniało. Zabawne, że potrafił o tym zapomnieć. Podniósł obandażowaną dłoń i przekręcił ją powoli, oglądając opatrunek ze wszystkich stron – nigdzie nie widać było przesiąkającej przez materiał krwi, a to można było uznać za dobry znak. Tak czy siak powinien później pójść do pani Pomfrey, dać jej obejrzeć, co sobie przypadkiem zrobił. Skąd miał wiedzieć, że różdżka w ten sposób zareaguje na jego emocje? Dziwnym wydawał mu się tylko fakt, iż nie odczuwał już bólu, bardziej trudne do odpisania chłodne mrowienie. No i przestał się trząść, to też jakiś plus. - Co się tak kręcisz, kolego? – zwrócił się do krążącego po pokoju zwierzęcia, przekrzywiając nieco głowę. Blond kosmyki z jednej strony były wyraźnie przyklepane od leżenia, z drugiej strony stercząc jak część konstrukcji dziwacznego gniazda. Obserwował je przez chwilę, a gdy kociak wreszcie zdecydował się przed nim przysiąść, mógłby przysiąc, że zobaczył w jego ślepiach przebłysk świadomej myśli. Wszystko stało się boleśnie jasne, kiedy zwierzęce kształty zaczęły się rozmywać, rozdymać, całkowicie zmieniać. Ben wolałby nie wiedzieć, jak wyglądał patrząc na poczerwieniałą z jakiegoś powodu Jolene – czuł, że nie miał zbyt inteligentnej miny. Rozszerzone niebieskie oczy mrugnęły powoli raz, a potem drugi. Czoło Krukona zmarszczyło się wyraźnie, brwi ściągnęły bliżej siebie. - Pomagałem ci pisać prace z transmutacji, a to ty powinnaś uczyć mnie – zaczął, gdy światła w pokoju przygasły nieco. Podniósł się powoli, robiąc krok w kierunku dziewczyny, nagle zirytowany faktem, że nie może jej się dobrze przyjrzeć. - Czemu nic nie mówiłaś? Gdyby zastanowił się nad tym choć chwilę, odpowiedź wydawałaby się bajecznie prosta – posiadanie dodatkowych umiejętności wykraczających poza nauki szkolne przyciągało najróżniejsze, często skrajne reakcje. - Zapomnij, że o to pytałem. Chyba wiem – dodał szybko, machając nieznacznie ręką. Kto jak kto, ale on powinien. W końcu sam nie obnosił się ze swoimi zdolnościami, uparcie pilnując, by nie wiedział o nich nikt poza Samem. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:13 | |
| Nie potrzeba siły, aby zachęcić do siebie tego kociaka do tulenia. Szok nie pozwolił jednak na pozostanie w ciepłym łóżku i oddaniu się niebiańskiemu głaskaniu - to takie cudowne uczucie. Nie sądziła, że tak szybko uzależni. Obiecała sobie, że od dnia dzisiejszego będzie głaskać i drapać Emanuela przy każdej nadarzającej się okazji. Sama nauczy tego najbliższych, aby w przypadku spotkania pewnego żbika bez wahania podrapali ją za uchem i po grzbiecie - miało to fantastyczne działanie terapeutyczne tak samo jak beztroskie mruczenie. To trudna sytuacja dla Jolene. Przywykła do zachowania swych marzeń w tajemnicy, a gdy pochwyciła je całą ręką i sprowadziła na ziemię, tak trudno było się jej tym pochwalić. Być może brak reakcji ze strony Fhancisa na prośbę o pilne spotkanie wpędził Joe w zawstydzenie. To on miał się pierwszy dowiedzieć, a uzyskała odeń wymowną ciszę i uczucie odtrącenia. Znowuż ilekroć stała przed Dwaynem i otwierała usta, aby mu powiedzieć, że umie coś czadowego i odlotowego, odwaga zwijała się w ciup i uciekała zanim wydobyło się z garła jakieś słowo. Podczas postępów w samoedukacji obiecywała sobie, że nie będzie tego ukrywać, a chwalić się światu, iż szlama potrafi coś, czego nie potrafi czarodziej najczystszej krwi pokroju Slytherinu. Przez głos Proroka Codziennego docinku ślizgonów zaczęły ją piec. Patrząc na niezbyt inteligentną minę Bena pojęła, że tak będzie wyglądał każdy, kto się dowie. To bardzo dziwne uczucie, stąd niemal purpurowe poliki dziewczyny. Błagam, nie śmiej się ze mnie. Kącik jej ust drgnął na wspomnienie cierpliwych korków z transmy w bibliotece. - Pisanie wypracowań z czegokolwiek jest okropne. - poczęła wyginać sobie palce na zewnątrz dopóki coś w nich nie strzyknęło. Pomimo posiadania talentu do transmutowania przedmiotów, zwierząt i samej siebie, Joe chorowała na przemożną niemoc podczas obowiązku napisania pracy domowej. Wciąż potrzebowała przy tym kontroli i pomocy paradoksalnie zdobywając najwięcej punktów z zaklęć transmutacyjnych wszelakiego stopnia. Wyobraziła sobie nagle, że uczy czegoś Bena. - Ja... uczyć ciebie? Ty nie potrzebujesz, żeby ciebie ktoś uczył. - zdziwiła się, zapominając na sekundkę o purpurowych policzkach. Kto jak kto lecz Ben umiał wszystko według rozumowania Joe. Należał do Ravenclawu, a więc nie miał sobie równych i był dobry w każdej dziedzinie nauki. Dziewczyna objęła swoje ramiona, gdy palące uczucie wstydu powróciło ze zdwojoną siłą. Niech to szlag, Joe! Masz się tym chwalić, a teraz wijesz się ze wstydu! To wszystko przez dementorów. - P-przepraszam. - wskazała ręką na łóżko, machnęła nią niedbale w powietrzu mając nadzieję, że to powie co ma na myśli. Potrzebowała trochę czasu, aby poczuć się swobodniej z myślą, że Ben wie. Joe martwiła się, że się roześmieje i zakpi z niej. Ta Joe, co ma mierne oceny jest animagiem? Dobre sobie. - Jak się czujesz? Jest jeszcze wcześnie. - jak na zawołanie pojawił się na ścianie zegar wskazujący wczesny poranek, zbyt wczesny aby uczniowie się budzili. Przypomniała sobie dlaczego tutaj są. Ben czuł się źle, ale teraz wyglądał już lepiej. Zdrowiej i nie był tak przerażająco blady. Zdenerwowała się bez przyczyny, nie potrafiąc pozbyć się oczekiwania aż Ben się zaśmieje bądź uśmiechnie nie tak jak powinien. Uciekła więc spod ostrzału niebieskich oczu i czmychnęła do łóżka, aby je uporządkować pomimo że a) mogła użyć ku temu magii b) pokój sam to załatwi c) nie musiała nic robić, jednak stanie przed Benem pogłębiało kolor policzków Puchonki, która warto przypomnieć, nie miała tendencji do rumieńców bez istotnej przyczyny. Złożyła kołdrę i zajmowała drżące dłonie, uparcie omijając oczekiwanie na reakcję Bena. - W kuchni jest jedzenie. - stwierdziła, odwracając się od łóżka i oplatając swoje ramiona w podświadomej potrzeba zrobienia się jak najmniejszej. - Znaczy wiem, że wiesz, że w kuchni jest jedzenie i się tam je... emm... ten, jeśli jesteś głodny... znaczy na pewno jesteś głodny to możemy iść do skrzatów, jeśli chcesz. - tłumaczyła nieskładnie i mało mądrze, wciąż zdenerwowana z niewyjaśnionej przyczyny. Nie poprosiła go jednak o dyskrecję, ponieważ mijało się to z celem. Zaproponowała mu dużo jedzenia i był to wprawdzie pierwszy raz, gdyż dotychczas ograniczała się do wysyłania mu czegoś słodkiego poprzez jego sowę (nie miała za grosz zaufania do Emka), a nie do zaciągania go do pomieszczenia pełnego jedzenia oraz dopilnowania go, aby się najadł. Sądząc po trudnym wieczorze musiał być bardzo głodny, a jeśli ktoś był głodny Joe potrafiła temu zaradzić. - W... w każdym razie będę cię pilnować dopóki się nie najesz. Mama zawsze mi mówiła, że najpierw trzeba się najeść, a dopiero potem myśleć. - zapewniła go, że jeśli jej tylko nie pogna, to powłóczy się za nim niczym cień. Jak na złość, pierwsza lekcja u Joe to transmutacja, jednak nie zaprzątała sobie tym głowy. Unikała spojrzenia Bena i aby zatuszować swoje nerwy zaczęła kręcić się po pokoju tak jak chwilę temu na czterech łapach. Poprawiła swoje włosy i wygładziła mundurek, w którym spała. Przypomniała sobie, że wieczorem pomogła nieprzytomnemu Benowi się rozebrać. Purpura na jej policzkach nabrała intensywności. Jeśli dotychczas pan Watts tylko ją onieśmielał i nieświadomie hamował jej ogromniastą potrzebę przytulania, tak teraz nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Powróciło wczorajsze zmartwienie i taki... mroczny smutek, gdy miała do czynienia z Benem niezdolnym wypowiedzieć słowa. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:13 | |
| Zawstydzona i spanikowana Jolene nie była tą Joe, z którą Ben zwykle przebywał, gdy udało im się na siebie wpaść. Reakcje te zdawały się w ogóle nie pasować do Puchonki, jaka w jego oczach była małym promieniem słońca, iskrą światła zamieszkałą w ludzkiej postaci. Oglądanie jej w stanie rozedrgania w pewien sposób bolało. Wyglądało na to, że tym razem oboje mieli zobaczyć inne twarze siebie nawzajem, pozbyć się pewnych nie do końca prawdziwych wyobrażeń. Miła, spokojna powierzchowność powoli ustępowała miejsca czemuś innemu, czemuś co w ogólnym rozrachunku mogło okazać się niezwykle wartościowe. Krukon nie odwracał wzroku od dziewczyny, przyglądając się jej w zamyśleniu, jakie nie powinno być możliwe tak krótko po rozbudzeniu się ze snu, który powinien być zdecydowanie dłuższy, by porządnie zregenerować ciało. Wyglądało jednak na to, że po wydarzeniu odbierającym jasność myślenia, powróciła ona ze zdwojoną siłą, postawiła na baczność wszystkie procesy zachodzące w umyśle, zabrała się za wymiatanie pajęczyn z kątów. Jak Joe mogła mu pokazywać coś tak fascynującego i zaraz zbywać to w kilku słowach? Nie zauważała własnego geniuszu? Lekko wygiął usta, obserwując nerwowe reakcje spowodowane zapewne paniką podkręconą na 101%, rozdarty między potrząśnięciem panną Dunbar, by wzięła się w garść, a przytuleniem jej i zapewnieniem, że nie ma czym się denerwować. Wreszcie zrobił coś zupełnie odwrotnego, odrzucając oba rozwiązania jako infantylne i prawdopodobnie nieskuteczne. W trakcie, gdy ona zajmowała się zaścieleniem łóżka, które i tak zniknie tak szybko, jak wyjdą z pokoju oraz mówieniem o kuchni i skrzatach, Ben podszedł do zawieszonej na kołku szaty (mgliście przypominając sobie, jak się jej pozbył) i grzebiąc w kieszeni. Gdzieś tu... Ach. Są. Nagle zaczął bardzo się cieszyć, że zawsze nosił je przy sobie, nieważne dokąd szedł. - Twoja mama pewnie miała rację – przytaknął spokojnie, odpakowując z szeleszczącego sreberka nugatową baryłkę i jak gdyby nigdy nic wkładając ją między zęby. Nie wyglądało to na pewno zbyt reprezentacyjnie, ale w tej chwili pan prefekt absolutnie nie przejmował się swoim wyglądem. Kolejną (wciąż w opakowaniu, warto to nadmienić) włożył w rękę Jolene, do której podszedł w raptem dwóch krokach, po czym usiadł na brzegu ledwie zaścielonego łóżka, pochrupując odgryziony kawałek słodycza. - Usiądź, nie zjem cię przecież – rzucił z lekkim uśmiechem, powoli zabierając się za odpakowywanie kolejnego sreberka. Fakt, potrzebował cukru, nie miał zamiaru temu zaprzeczać, ale jakoś nie uśmiechała mu się wycieczka do kuchni. - Nie padnę, nie trzęsę się, ręka mi nie odpadła, możesz na chwilę zwolnić – dodał, uparcie próbując złowić spojrzenie Joe między próbami znalezienia końca zmiętego opakowania. - Odetchnij. I powiedz lepiej, jak to się stało, że umiesz się zmieniać w mruczącą, puchatą kulkę, bo umrę tu z ciekawości. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:14 | |
| Mały promyk słońca dorastał i zamiast przeistoczyć się w oślepiające słońce, trochę przygasł, spoważniał i zaczął się wstydzić. Niegdyś bez skrupułów mówiła to, co leżało jej na sercu, jednak po pierwszej bolesnej kłótni z Dwaynem powściągnęła język i ukryła światła przed światem dla wspólnego dobra. Jedynym plusem własnego gapiostwa było odciągnięcie myśli Bena od tego, co przeszedł i póki co okazywało się to dobrym wyjściem, bo nie bladł, nie wyglądał upiornie jak wczoraj. Cieszyła się z tego, naprawdę. Nie było tego teraz widać, bo zbyt zdenerwowała się bez wyraźnej przyczyny. Nie przygotowała sie jeszcze w pełni na pochwalenie się światu sobą. To wymagało porządnego ułożenia sobie wszystkiego w głowie, zarejestrowania się w Ministerstwie i zaakceptowania nowego stanu rzeczy. Udało się, była z tego powodu niezwykle szczęśliwa. Skąd więc to zdenerwowanie i zawstydzenie przed Benem? Czy tak samo poczuje się przy Dwaynie czy od razu rzuci mu się na szyję z wesołym trajkotaniem? Jolene zdecydowanie powinna nauczyć się puszenia się z powodu nabytej umiejętności. Powinna pójść na korki do któregoś ze ślizgonów, którzy opanowali to do perfekcji. Albo do Petera! Peter chodzi dumny jak paw, szczerzy się na prawo i lewo, kochając podziw i szacunek. Później koniecznie o tym z nim porozmawia, bo puszenie się Gryfona było o wiele atrakcyjniejsze i bezpieczniejsze niźli w wykonaniu ucznia Slytherinu. Nie usłyszała kpiącego śmiechu - jak mogła podejrzewać o to Bena?, a dostała za to coś kusząco szeleszczącego. Joe stopniała automatycznie i gdyby była kotem, włączyłaby się opcja: mruczenie zaawansowane. Odwróciła się do Krukona zmieszana i wciąż purpurowa. Złagodniała unosząc na wysokość oczu cukier w kształcie baryłki nugatowej. Skubany, wiedział jak ją podejść. Przełknęła gulę w gardle i usiadła niedaleko niego, zapadając się odrobinę w miękkim łóżku. Nie od razu złapał jej spojrzenie, wciąż bardzo zawstydzone. Jemu już nic nie było - przynajmniej teraz i przez najbliższe oderwane od rzeczywistości chwile - ale za to jej coś było. Nie była pewna co, ale było i kluczem do tego była baryłka. Zgrabnie, z wprawą godną ekspertki, odwinęła słodycz z papierka i po chwili westchnęła, kiedy nugat rozpłynął się w ustach. Zdecydowanie zbyt wiele osób wie jak ją podejść. Łakocie i Joe kupiona. Nie mówiła przez dłuższy czas, czekając aż barwa policzków przejdzie z purpury do grzecznej czerwieni. Odruchowo zaczęła bawić się czerwonym transmutowanym kosmykiem, owijając go wokół palca. Nieświadoma forma odreagowania stresu. Odetchnęła tak, jak poprosił, ignorując potrzebę chodzenia po ścianach, meblach i ewentualnie podłodze. - Bo... no bo ja już w pierwszej klasie o tym myślałam. Dwa tygodnie temu udało mi się już tak naprawdę. Emanuel mi pomógł. - powiedziała cicho, patrząc na sreberko, które zmiażdżyła w rękach. To dłuższa historia, wszak nie da się sześciu lat opisać paroma zdaniami. Doceniała jednakże, że Ben nazwał ją puchatą, mruczącą kulką. - Wstydziłam się o tym powiedzieć. Dwayne nie ma o tym pojęcia, a kiedy już... umiem, to dalej się wstydzę. To długa historia, ale masz w tym swój udział. To ty pisałeś ze mną wypracowanie o animagii w pierwszej klasie. - zagryzła wargę i przyjrzała się bacznie dłoniom Bena, który nie potrafił uporać się z papierkiem od baryłki. Przykro mi, Ben. Zgrabnie i zwinnie przechwyciła spomiędzy jego palców słodycz i odwinęła ją jeszcze zwinniej, lecz jeszcze jej nie zjadała, choć była temu bliska! Gdy wyrzuciła z siebie najpierwsze zdanie, odzyskała rezon i z uniesionym podbródkiem patrzyła wyzywająco na Krukona. Usiadła po turecku na mięciutkim łóżku i czuła się dziwnie. Dziwnie dobrze, bo nie było źle. Fhancis być może zignorował jej list i nie chciał z nią porozmawiać o animagii, ale za to Ben był w stanie poświęcić jej te kilka minut i się z niej nie śmiać. - I jestem kotem. Rozumiem teraz dlaczego tak kochają drapanie. - czerwień policzków zbladła ustępując naturalnej barwie. Rozluźniła się, odgryzając połowę baryłki nugatowej owiniętej w sreberko. Mimo wszystko nie potrafiła spojrzeć w oczy Benowi. Jeszcze nie teraz, kiedy zawstydzenie jest świeżutkie. Spojrzała gdzieś w bok. W pokoju zrobiło się nagle jasno i przytulnie. - Na pierwszym roku zgraja ślizgonów nabijała się tradycyjnie ze szlam. - tutaj wzdrygnęła się na to niekulturalne słowo w świecie czarodziejów. - Nie kręcą mnie już ich zaczepki, ale wtedy to bolało i zapadło mi bardzo w pamięć. Mówili, że mugolaki nie są nic warci i nigdy nie nauczą się prawdziwej magii. - oglądała do połowy zjedzoną baryłkę, dziwiąc się jak łatwo jej idzie wyjawienie tajemnicy Benowi. Być może przez pewność, że zachowa dla siebie to, co ma zostać zachowane? Wyjaśniła motywy swojego działania. Siłę pragnienia udowodnienia, że jest coś warta i potrafi coś, czego oni się nigdy nie nauczą, bo są na to za słabo uparci. Zamilkła i zgarbiła się nieznacznie. Czy teraz jest coś warta? Przez atak dementorów i cichy wredny głosik w głowie Joe zaczynała w siebie wątpić. Nie oczekiwała od Bena cudownych słów, a tylko stwierdzała fakt. Proste pytanie, na które próbowała sobie odpowiedzieć - a był to efekt gwałtownego dorastania i szukania swojego miejsca na świecie. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:14 | |
| Sen nie był magicznym lekarstwem na wszystkie ludzkie przypadłości. Pomagał jedynie wyłączyć się ciału oraz myślom, przeczekać kilka godzin bólu i zapomnieć o nim na tyle, by względnie funkcjonować. Choć teraz czuł się, jakby wciśnięto mu wielką szklanicę eliksiru pobudzającego i kazano ją wypić do dna, Ben był niemal pewien, że gdy po lekcjach wróci do dormitorium, padnie i nie podniesie się do następnego ranka. Musiał to wszystko przeżyć, nie miał wyboru. Albo przeżyć, albo od razu skoczyć z okna w którejś wieży i się nie męczyć. Na szczęście wciąż uważał, że ma zbyt wiele powodów, by wytrzymać, nie poddawać się. Przekierowanie tematu rozmowy na Joe pozwalało mu dłużej zachować jasność myśli, nie zagłębiać się jeszcze we wspomnienia tego co zobaczył i zrobił. Prędzej czy później powinien to ze sobą przedyskutować. Teraz jednak przekrzywił nieco głowę, obdarzając Puchonkę zaciekawionym spojrzeniem i słuchając tego, co miała do powiedzenia. Domyślał się, że proces zostania animagiem nie przyszedł jej łatwo ani prędko, a opowieść o tym mogłaby zająć niejeden tom, ale jednym pytaniem zmuszał niejako, by Jolene wybrała to, co wydawało jej się najistotniejsze. Choćby chcieli, nie mogli zostać w Pokoju Życzeń na wieczność i rozprawiać, a ciekawość Bena domagała się zaspokojenia. Na pewno jeszcze nie raz zada jej nasuwające się w trakcie pytania, może wyśle sowę po nocy, albo wsunie karteczkę z wiadomością do kieszeni szaty. Takie natręctwo człowieka zafascynowanego światem, rozdartego między spędzaniem całych dni w bibliotece, a na zewnątrz, gdzie działo się wszystko co istotne. Jasne brwi Szkota podjechały nieco w górę, gdy Joe wspomniała o jego udziale w tej całej fantastycznej farsie – już nie pamiętał, że kiedykolwiek pisali takie wypracowanie, ale jeśli było jakimś ważnym bodźcem... Zanim się zorientował, lekki uśmiech uniósł kąt jego ust, choć zniknął jak starty ścierką, gdy Puchonka wyjęła mu z dłoni baryłkę. Zero poszanowania dla niepełnosprawnych! Nie jego wina, że miał problem z tym sreberkiem, prawa dłoń choć nie bolała, zdawała się dziwnie chłodna i zesztywniała, jakby wewnątrz kości zaczęły się ze sobą zrastać w szybkim tempie, odbierając mobilność palcom. Wspomnienie wyzwisk wobec osób mugolskiej krwi wywołało ze strony Bena głośne, niezadowolone fuknięcie oraz błysk w niebieskich oczach. Jeśli wcześniej siedział w pozycji wskazującej na zrelaksowanie, teraz w linii ramion dało zauważyć się pewne napięcie. - Całe te bujdy o czystości krwi to stek bzdur. Otwórz żyłę czarodziejowi z czystego rodu i osobie pochodzącej od mugoli, a będą krwawić taką samą czerwienią i tak samo śmierdzieć żelazem – powiedział gniewnie, mimowolnie jak w każdej sytuacji tego typu przypominając sobie ojca, który i jemu próbował zaszczepić tę bezpodstawną nienawiść. - Ciekawe, jakie mieliby teraz miny, co? – kontynuował po chwili ciszy, delikatnie ale stanowczo odsuwając od siebie złość. Wolałby już nigdy jej nie czuć, poprzedniego wieczora wyczerpała go tak bardzo, że ledwie trzymał się na nogach. - Niewielu potrafi nauczyć się takich rzeczy, jesteś geniuszem. Zadziwiające, jak łatwo spływały mu z języka te słowa. Spodziewałby się ukłucia zazdrości i choć pojawiło się ono w pierwszej chwili, tak naprawdę nic nie znaczyło. Krukon naprawdę cieszył się, że Joe się udało i udowodniła swoją wyjątkowość. - Tylko... Jeśli mogę ci coś poradzić? – nakrył lewą dłonią zabandażowaną rękę, pocierając lekko przez materiał skórę częściowo pozbawioną czucia. - To wspaniałe, co potrafisz, ale im mniej osób wie, tym lepiej dla ciebie. Ponadprzeciętne zdolności zawsze wywołają gwałtowne reakcje, niekoniecznie te dobre. Będą zazdrościć lub bać się, a garstka ucieszy się z twojego sukcesu. Ben wolałby nie być tym, który niekoniecznie delikatnie ściągnie Joe z chmur, ale chciał mieć pewność, że zrozumie, że obroni się milczeniem. Może niepotrzebnie ją straszył, w końcu przemiana w zwierzę to nie to samo, co grzebanie w ludzkich umysłach... Nie pragnął jej krzywdy, a jeśli trzymanie sekretu w sobie mogło zagwarantować spokój, to dlaczego nie? |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:15 | |
| Pod żadnym pozorem nie wolno skakać z wieży. Nie samotnie. Samotnie jest jak to się mówi... do kitu. Jolene byłaby w stanie zaproponować wówczas kubek kakao albo towarzystwo przy skakaniu. Raźniej podczas spadania. Cała samotność jest do kitu. Ten smutek, przygnębienie i podkrążone oczy - też są do kitu. To strata czasu. Carpe diem. Motto dwójki człeczyn z Hufflepuffu, nie chcących poświęcać cennych sekund na chandrę i cierpienie. Joe nie miała tyle odwagi, aby cierpieć otwarcie. Wyczerpała (miała taką nadzieję) limit na łzy, a jedyne co jej pozostało to wyciągnąć za ręce Bena z tego, w co wpadł. Pochłonęła baryłkę bez wyrzutów sumienia obiecując podesłanie Benowi paczuszki z Miodowego Królestwa. Czuła się w obowiązku zapewnić mu odrobinę słodkości jako... hm. Dobra koleżanka z Hufflepuffu. Nie odważyła się nazwać ich przyjaciółmi. Wobec Bena Joe zachowywała dziwaczną, nie do końca przez siebie samą rozumianą rezerwę. Cieszyła się jednakże całym sercem z nawiązanej relacji. W przyszłości Ben z obecnym autorytetem będzie potężnym czarodziejem, a więc miło będzie mieć go w gronie przyjaciół bliższych bądź dalszych. Co za chciwość, panno Dunbar. Odpędziła zły głosik z głowy, krzywiąc się odrobinkę na dosyć mocne zaprzeczenie ze strony Bena. Błysk w oczach, który nie uszedł jej uwadze, dodał świeżej otuchy. - Twoja krew i moja krew to to samo. - pojaśniała radując się, że Ben powiedział do niej takie słowa. Wiedziała po której on stronie stoi, wystarczyło zajrzeć w jego oczy. Mimo wszystko podniósł na duchu Joe. Obdarzyła go w zamian szerokim, bardzo ciepłym kluskowym uśmiechem topiącym serca. Dopracowała go do perfekcji. - Twoja mina była fajna. Nie planowałam teraz o tym mówić, ale wyglądałeś zabawnie. - trąciła go leciutko łokciem w bok próbując go zarazić uśmiechem i ciepełkiem pod policzkami. Nie chciała, aby spinał ramiona i marszczył gniewnie brwi, bo dosyć wycierpiał wczoraj. Bagatelizowała więc tę sprawę do minimum i nakierowywała ją na inny punkt widzenia. Skrępowanie zniknęło jak ręką odjął. Ciemnobłękitne oczy Joe pojaśniały, choć nigdy nie będą dorównywać błękitowi jego tęczówek. Znalezienie Bena i towarzyszenie mu pozwoliło Puchonce zapomnieć na chwilę o sobie, paradoksalnie, gdy mówili na temat nabytej przez nią animagii. - Cśś, bo jeszcze uwierzę, a wtedy stworzysz potwora, Ben. - prawie przerwała mu w połowie zdania, nie umiejąc przyjąć od niego komplementu. Znaczy się, tego szczerego komplementu na własny temat dotyczący animagii i absolutnie nie chodziło o to, że padło ono z jego ust. Joe udało się nie zarumienić. Dzielna dziewczyna. Skinęła głową, zaskoczona treścią porady. Nie mówić? Zachować w tajemnicy to, nad czym pracowała tak wiele lat, aby pokazać, że ona, mugolak, potrafi coś, co nie każdy umie? Nie rozumiała co kryje się za tym ostrzeżeniem, aczkolwiek doceniała troskę z jego strony. - Jeśli dla kogoś będzie to niewygodne... nic z tym nie będzie mógł i tak zrobić. - wzruszyła ramionami nie widząc w Hogwarcie takiej osoby, która by ją nienawidziła do tego stopnia, aby robić coś w związku z jej animagią. - Poza tym niedługo będę musiała zarejestrować siebie w Ministerstwie Magii. Plotki mi nie straszne, Ben. Mam w końcu pierwszy powód, aby się czymś głośno pochwalić. - wyjaśniła, ponownie wzruszając ramionami i prawdopodobnie była to odpowiedź na tle nerwowym. Plotkom zaś z łatwością stawiała czoło, wszak Joe miała swoje tajemnice... które nigdy nie wyjdą na światło dzienne, jeśli jej życie miłe. Uśmiechnęła się do swych myśli i potrząsnęła głową, rozsypując na barkach napuszone ciemnoblond włosy. Dziewczyna zaczęła przyglądać się uważnie Benowi. Zmrużyła powieki domyślając się, że jeszcze nie wyrwał się z wczorajszych przeżyć. Powstrzymała dzielnie cisnące się na usta pytania, układając w myślach niecny, miły plan. Nie zdążyła go dopracować, gdy za ich plecami zmaterializował się wiekowy gramofon. Joe odwróciła się w tę stronę, a jej usta rozciągały się w leniwym uśmiechu. Maszyna trzeszczała chwilę, a gdy igła dotknęła czarnej płyty rozległa się muzyka. Żywa, wesoła. - Spędziłam w tym pokoju sześć lat. Uwielbiam go. Chodź, Ben, to cię nie ominie. - poderwała się na równe nogi, chwytając dłonie Krukona. Uważała na zabandażowaną rękę. Joe uznała, że skoro obrała sobie za cel rozpogodzenie Bena, musi to zrobić terapią szokową, aby reszta dnia była dlań do przeżycia. Aby wyszedł z pokoju życzeń z małym, choćby najmniejszym uśmiechem. Kończyny dziewczyny rwały się do zaległego tańca. Nie dane było jej zmęczyć się od wirowania na parkiecie podczas balu z okazji Nocy Duchów, a skoro Pokój życzeń hojnie oferował siebie i kusił, Joe nie zamierzała odmawiać. Z knujnym kluskowym uśmieszkiem pociągnęła za sobą dziewięćdziesięciokilogramową górę krukońskiego przystojnego ciała z łóżka na miękki dywan. Zziajała się przy tym odrobinkę, otarła pot z czoła, acz nie ustępowała i nie pozwalała mu potencjalnymi jękami i grymasami uratować siebie od nieuniknionego. Jeszcze zanim przytaszczyła wspomniane dziewięćdziesiąt kilogramów na prowizoryczny parkiet, zaczęła gibać się na boki z szerokim zarażającym uśmiechem. Stopy rwały się do żwawych podskoków; Joe tańczyła tak, jakby jutra miało nie być. Daleko było jej do zmysłowego, eleganckiego, dostojnego tańca z manierami, godnego panien z arystokratycznych rodzin. Joe nie miała w sobie ani grosza tej arystokracji, ale za to posiadała wrodzoną spontaniczność i brak wstydu z własnych wygibasów. Puściła dłonie Bena, samym spojrzeniem nakazując mu tańczyć albo chociaż stać przy muzyce i się uśmiechać - to standardowy element terapii poprawiającej nastrój. Zalały ją żywe wspomnienia wygłupiania się z Dwaynem w pokoju wspólnym puchonów bądź w Cardiff. Czy to na jej dywanie w domu czy to u niego. Lub w ogródku! Tak też było tutaj. Zgrabnie obracała się wokół własnej osi i śpiewała razem z utworem. Wymyślała połowę obcojęzycznych słów, chichocząc przy tym jak opętana. Joe nie umiała śpiewać. Podczas tańca jednakże to się nie liczyło, a wylanie z siebie całego napięcia. Muzyka z gramofonu nabrała tonu wbijając się mocno w bębenki uszne, a Joe tańczyła do tego jak mała dziewczynka, która wie, że nie musi jeszcze dorastać. Wygłupiała się przed poważnym Benem Wattsem i świetnie się przy tym czuła. Pociągnęła go za dłoń i nakazała mu obrócić się wokół własnej osi unosząc ich ręce nad głową. Bez powodu wybuchnęła przy tym wesołym śmiechem. Ben należał do arystokracji, czyli do innego świata. Joe zawsze zastanawiała się czy potomkowie z takich rodzin umieją się wygłupiać i tańczyć nie w rytm muzyki, a w rytm pulsowania serca i mknących myśli. Joe uciszyła głosik w głowie szepcący, że w ciągu paru minut, gdy minie jej odwaga, zacznie się wstydzić i wpadnie w zażenowanie. Dorosła dziewczyna, prawie dorosła, a skakała i kręciła się jak diabełek tasmański, wciągając w to Bena. Włosy podrygiwały na jej ramionach, przesłaniając raz po raz rozjaśnioną buzię Puchonki z odrobiną pozytywnego szaleństwa wymalowaną w oczach. Mięśnie rozgrzały się, wyrzucając z ciała cały stres i napięcie. Pragnęła tego samego dla Bena, a więc chwyciła drugą rękę chłopaka, kierując jego kończynami w różnorakie strony tańcowania. Przez chwilę panna Dunbar nie słuchała głosiku w głowie. Przez chwilę przestała się obawiać, że Ben prychnie, nazwie ją dzieciakiem i trzaśnie drzwiami. Muzyka była miodem płynącym w żyłach. Ogrzewała i pobudzała do dzikich, nienormalnych i pozytywnych wygibasów. Do Pokoju Życzeń wlało się dużo słońca. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:16 | |
| Nie z każdym można wejść w głębszą relację. Nie powinno się tego robić, by nie zwariować. Ben niestety należał do tej grupy osób, którym powierzchowny kontakt nie wystarczył. Gdy kogoś poznawał, przebywał z nim i czuł się dobrze, nie chciał wiedzieć, co sądzi na temat pogody, wolałby porozmawiać o marzeniach, przemyśleniach na temat świata i ludzi, czy przeczytanych ostatnio książek. Nie było czasu na rozdrabnianie się nad kwestiami nieistotnymi. Być może dlatego tak niewiele osób wytrzymało dłuższy czas w jego najbliższym towarzystwie. Nie do końca potrafił objąć rozumem, jak to się stało, że choć wyczuwał dystans ze strony Jolene, wciąż utrzymywał z nią kontakt – być może miało to związek z jej zaraźliwym entuzjazmem względem życia. Krukon mimowolnie przewrócił oczami po swoim niezbyt subtelnym wybuchu w temacie czystości krwi. - Zabawnie? – zaczął, pozwalając ciału zakołysać się lekko, gdy panna Dunbar trąciła go łokciem. - Miało być groźnie. Co będzie z moim autorytetem, jeśli maluchy uznają, że prefekt wygląda jak klaun a nie rogogon węgierski gotowy do odgryzienia im głów? Tragedia, zamek upadnie, nikt nie będzie bezpieczny, zaczniemy masowy eksodus do Zakazanego Lasu, żeby uciec przed zamieszkami – żartował sobie, ale sądząc po tonie głosu można było nie wyłapać sarkazmu. Nie przeszkodziło to jednak w posłaniu chwilę później komplementu w kierunku Joe. Kto jak kto, ale Ben zdecydowanie potrafił docenić wysiłek, skupienie i nieprzeciętny intelekt potrzebny do nabycia zdolności, jaką nie mógł pochwalić się każdy uczeń Hogwartu. Sam chętnie obnosiłby się ze swoim sukcesem, zamiast chować go w ciemnym zakamarku, gdyby nie czynnik ludzki – zazdrosny, zawistny, strachliwy. Słowa nie uratują przed oszalałym tłumem, gdy rozpocznie szarżę w twoim kierunku. Zginiesz w ten czy inny sposób, stratowany, wgnieciony w ziemię. Nic więc dziwnego, że gdyby potrafił, wolałby oszczędzić Jolene związanych z tym przykrości, pokazać, iż niespodziewany as w rękawie mógł jej kiedyś ocalić życie. Rzecz szczególnie ważna w nadchodzących ciemnych czasach. A może faktycznie przesadzał? Umiejętność zmieniania ciała w puszystego zwierzaka nie powinna przecież nikogo boleć... Podniósł ręce, na krótki moment ukrywając twarz w dłoniach, by wreszcie przesunąć je do tyłu i przeczesać palcami kosmyki jasnych włosów. Cichutki trzask igły dotykającej płyty ściągnął uwagę Krukona, skierował ją w stronę starego gramofonu z wielką złotą tubą pokrytą gdzieniegdzie zielonkawym nalotem śniedzi. Nie pierwszy raz widział to typowo mugolskie urządzenie, ciocia Arturia trzymała coś podobnego, choć nie identycznego. Zdecydowanie mniejszą wersję, którą lubiła wykorzystywać wieczorami, by napełniać muzyką nieduży dom na obrzeżach Oban. Czasem przeszkadzało to Benowi w zaśnięciu, szczególnie wtedy gdy dopiero się do nich wprowadził. - O nie, nie żartuj sobie – zaczął z delikatną nutą paniki w głosie, gdy Joe pociągnęła go za dłonie. Nie potrafił tańczyć, nie chciał tego robić, nie miał za grosz wyczucia rytmu. Umiejętność spontanicznego tańca była w nim zablokowana wraz ze śmiechem i szerokimi, zaraźliwymi uśmiechami odsłaniającymi zęby. Los zbyt późno wyrwał go spod opieki apodyktycznego ojca, który swoimi zasadami i sposobem bycia zmusił Bena do dorośnięcia tak szybko, że nie miał kiedy się tego nauczyć, nie miał czasu naprawdę być dzieckiem. Teraz coraz częściej myślał, iż już po prostu to stracił i powinien się z tym faktem pogodzić. Może nie połknął tak wielkiego metaforycznego kija, jak kilku innych szkolnych gburów, ale wciąż nie przystawał, nie nadawał się na towarzystwo szalonych zabaw. Mógł siedzieć obok i przyglądać się w ciszy, w duchu czując taką samą radość, jak uczestnicy wariactwa, ale wejście między nich napawało go irracjonalnym lękiem. Im bardziej Joe próbowała zachęcić chłopaka do podrygiwania razem z nią, tym wywoływała silniejszą reakcję odmowną. Nie wynikało to ze złej woli młodego Wattsa, a defektów nad którymi nie potrafił przeskoczyć, bo zwyczajnie nie wiedział jak. Srogi cios dla ambitnego Krukona, który intelekt uważał za swoją największą broń. Właśnie dlatego stał obok niej jak słup soli, ani drgnąc, nie pozwalając się nawet obrócić, jak planowała zrobić to Puchonka, kiedy chwyciła go za ręce. A tym bardziej nie zaczął nagle podrygiwać. Prawdopodobnie zabijał swoim brakiem entuzjazmu dobry nastrój Jolene i czuł się z tym jak samolubny egoista – bo czy tak wiele wymagałoby wykrzesanie z siebie choć drobnego uśmiechu i poudawanie przez chwilę, że wszystko było dobrze? Nie było. Mimowolnie zacisnął zęby i mrugnął szybko, odpychając od siebie lepkie ręce słabości. W gramofonie coś przeskoczyło, dźwięk zakrztusił się w tubie, a potem wszystko umilkło. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Pokój Życzeń Wto 05 Maj 2015, 19:16 | |
| Lubiła poznawać ludzi. Rozmawiać z nimi, uzyskiwać na ich temat informacje, odkrywać jego hobby czy ulubione danie. Joe słynęła z dobrej pamięci w stosunku do najulubieńszych dań wielu osób. Ben lubił baryłki nugatowe, Eric brukselki, najlepiej mięciutkie, Dwayne lubił z reguły wszystko, Collin czekoladowe żaby, Wandzia pierniczki tak samo jak jej Heniek, Francis zapiekankę makaronową i wiele wiele innych. Umożliwiało to zastosować element zaskoczenia. To miłe dostać ulubioną przekąskę pewnego deszczowego dnia, gdy chandra dopada i nie pozwala na uśmiech. Joe odkryła to dawno temu, jeszcze będąc pięcioletnią dziewczynką, a wiadomo, że dzieci widzą świat w dwóch odcieniach: biały i czarny. W Pokoju Życzeń właśnie poznawała Bena. Nie lubił tańczyć. Nie chciał tańczyć ani wyrzucić z siebie nabyty stres. Joe zatrzymała się wraz ze zniknięciem gramofonu z pomieszczenia, a na przez jej buzię przemknął skurcz rozczarowania i smutku. Dobrze ci tak, wygłupiasz się jak dzieciak. Zobacz jak wygląda teraz Ben. Wcale mu nie pomogłaś, tylko zaszkodziłaś. Co ty sobie myślałaś? Zostaw go w spokoju, bo do czego się nie dotkniesz, to popsujesz. Wredny głosik wykorzystał okazję i przypuścił atak na entuzjazm Puchonki. Wypuściła ręce Bena, chowając dłonie pod pachami i cofając się pół kroku. Ignorowała swe czerwone lica i silne uczucie zażenowania. Brzęknięcie gramofonu przywołało Jolene do porządku, zaś wyraz twarzy dziewczyny spoważniał. Przypominała teraz siedemnastolatkę, a nie dzieciaka. Tak powinna wyglądać cały czas, czemu sobie przeczyła. Dorastanie jest do kitu. - Przepraszam. - powiedziała cichym głosem, zbyt cichym jak na nią. Pokój Życzeń opustoszał z mebli zamieniając się w opuszczoną pustą klasę. Słońce schowało się za chmurami. Nieruchoma sylwetka Krukona speszyła Joe, wpędzając ją w głębokie zakłopotanie i poczucie winy. Udało się jej zakamuflować to i zastąpić wyraźną wyrozumiałością. Nie naprawisz świata, Dunbar. On jest dorosły w przeciwieństwie do ciebie. Głos w głowie coraz bardziej drażnił. Przeszkadzał i odzywał się w złych momentach, podburzając wartości Joe. Po paru minutach ocknęła się uznając, że najlepiej będzie udawać, że właśnie się nie wygłupiła, czym oszczędzi im zakłopotania. Miała na tyle przyzwoitości, aby wygiąć usta w nie puchatym uśmiechu. - Pozwolisz, że odprowadzi cię do wieży żbik? - zapytała łagodnie, nie patrząc w oczy Benowi ani nie nawiązując do swego wygłupienia się i nieudolnej próby zarażenia chłopaka dobrym humorem. Za kogo ty się uważasz, co? On potrzebuje Sammy'ego, a nie ciebie. Wykrzywiła usta w grymasie słuchając głosu towarzyszącego jej od czasu wizyty dementorów w Wielkiej Sali. Chciała dopilnować, że wszystko będzie dobrze. Ben trafi do dormitorium, gdzie zostanie otoczony swoimi przyjaciółmi i tutaj rola Joe się skończy. Na tyle powinien jej pozwolić, gdyż nie zamierzała już podejmować prób przeprowadzenia terapii rozluźniającej. Nie ty. Kto jak kto, ale nie ty, Dunbar. Minęła Bena, zatrzymując się gdzieś nieopodal. Kucnęła i chociaż nie musiała, rozwiązała i zawiązała sznurówki swych butów, dając chłopakowi czas na założenie szaty. Dziewczyna zmrużyła powieki, zatrzymując wzrok na wierzchu swych rąk pokrytych srebrnym mięciutkim futerkiem. Okej, spokój. Wdech i wydech, zaraz się odblokujesz. - Gdy młodsi uczniowie zobaczą cię w towarzystwie groźnego dzikiego kota, to zaczną się ciebie bardziej bać. - próbowała zachichotać, a wyszło z tego mało wesołe "hi-hi". - Chociaż z reguły wolę tulenie i rozumiem już czemu koty kochają drapanie oraz przytulanie. - wyprostowała kolana, prostując się i mówiąc to, co ślina przyniesie na język byleby ukryć własne zażenowanie i wstyd. Wędrowała wzrokiem po pokoju wspólnym, ukrywając za plecami swe dłonie i pracując nad odblokowaniem się tam, w środku. Joe wyznawała pewną zasadę. Nie wiesz co powiedzieć? Porozmawiaj o kotach. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pokój Życzeń | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |