|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Chiara di Scarno
| Temat: Re: Pokój Życzeń Sob 10 Maj 2014, 16:18 | |
| Jej rodzina nie była żadną świętością. W gruncie rzeczy można ją było nazwać przeciwieństwem szeroko pojętego sacrum. Jej dom był piekłem wypalającym w człowieku wszystko to, co ciepłe, dobre i delikatne. Jeśli chciało się przeżyć, trzeba było odrzucić złudzenia i dorosnąć do oczekiwań. Stać się twardym, bezkompromisowym, egocentrycznym, zwłaszcza wtedy, kiedy chciało się zachować choć odrobinę niezależności, nadziei, że nie tylko cele istotne dla rodu mają znaczenie, lecz także własne marzenia. A jednak uznanie Chiary za ofiarę okoliczności byłoby pewnym nadużyciem. Oczywiście, w innym domu wyrosłaby zapewne na całkowicie odmienną osobę, jednak posiadałaby przypuszczalnie równie silny charakter, podobną pewność siebie i błyskotliwą inteligencję, której rola zmieniłaby się jedynie, bo nie potrzebowałaby najprawdopodobniej tak często odwoływać się do sarkazmu w odruchu obrony własnej, gdyby nie miała aż tyle do ukrycia. Evan mógł się starać, mógł robić co tylko zechciał, jednak ja osobiście nie spodziewałabym się, aby w najbliższym czasie wydobył z di Scarno cokolwiek ponadto, co już wiedział. Te strzępy informacji dawane mu na odczepnego, to co sam zaobserwował, to było wszystko, co mógł otrzymać i jeśli to go nie zadowalało, cóż, powinien zacząć szukać kogoś, kto chętniej dzieliłby się prywatną sferą swojego życia. Ironia i obojętność, to dokładnie i czasem tylko to dzieliło ją od całkowitego zagubienia, rozpaczy, może także szaleństwa. Ta maska, która przez lata stała się jej drugą twarzą, służyła równocześnie jako zbroja i sprawiała, że raniące słowa i gesty odbijały się od niej. Dzisiaj jednak tylko udawała, że ten wypolerowany napierśnik jest na swoim miejscu. Grała jeszcze rozpaczliwiej niż zwykle, bo w gruncie rzeczy czuła się naga i tak bardzo wystawiona na spojrzenia, tak bezbronna jak jeszcze nigdy, odkąd postanowiła sobie więcej nie płakać, nigdy nie pokazywać słabości i strachu. Evan był górą, nie tylko teraz, lecz zawsze. Nie posiadała w sobie mocy przezwyciężenia jego słów, nie stała na równi, a już na pewno nie dzisiaj, kiedy nie potrafiła pozostać całkowicie obojętną, bo to, co stało się na ślubie odarło ją na jakiś czas z tej wewnętrznej siły, której potrzebowała aby przebijać się z godnością przez każdy dzień. Nie potrafiła z nim walczyć, mogła się zdobyć jedynie na udawanie, że jego słowa nie robią na niej wrażenia. Ale czy milczenie w odpowiedzi nie było jednak pewną formą poddania się? Nienawistnym wzrokiem musnęła Znak na jego przedramieniu, po czym potrząsnęła lekko głową, w nie do końca świadomym odruchu obronnym. Jej dłoń powędrowała w kierunku twarzy przysłaniając na ułamek sekundy oczy, jakby chciała choć na moment wymazać obrazy malujące się przed nią, a zarazem przywrócić swojemu spojrzeniu obojętność. I udało się jej to. Po raz kolejny zwyciężyła samą siebie. Gdyby jeszcze tylko umiała w taki sam sposób oswoić świat dookoła, wszystko stałoby się prostsze. Milczała, wpatrzona w pozbawioną okien ścianę, kiedy drwił z niej, z jej rodziców i z Neila. Nie czuła potrzeby bronienia swojej osoby, rodziny tym bardziej, może żal jej było byłego narzeczonego, który w gruncie rzeczy był przyzwoitym facetem, choćby dlatego, że nigdy jej do niczego nie zmuszał. Nic jednak co by mogła powiedzieć nie zmieniłoby zdania Rosiera, a mogłoby na domiar złego ją nadmiernie odsłonić. Dopiero na wzmiankę o Blackriversie skupiła ponownie spojrzenie pociemniałych, w tej chwili prawie czarnych tęczówek na Evanie. -Dem to przeszłość, nie mieszaj go do tego. – stwierdziła chłodnym tonem, podobnym do tego, którym uraczyła go podczas tego jedynego tańca na ślubie. Nie chciała słuchać jego urojeń, nie miała najmniejszej ochoty zagłębiać się w to dlaczego i po co usiłował oczernić ją przed samym sobą i z takim uporem delektował się możliwością zdrady z jej strony. Owszem, była suką, ale nie zdradziecką. To nie wchodziło w grę, skoro solennie obiecała sobie w żadnej z rzeczy nie iść w ślady ojca. Przypuszczam w dodatku, że nawet gdyby granie na kilka frontów było w jej stylu, jeden Rosier dostarczałby jej tylu wrażeń i problemów, że i tak byłoby to dla niej aż nadto. Obojętnie poddawała się jego dłoniom, jakby w gruncie rzeczy nie obchodziło jej co stanie się z jej gorsetem, czy ciałem. Czasem miała wrażenie, że w jego towarzystwie staje się bezwolną laleczką, którego to uczucia, jak można się domyślić, bardzo nie lubiła, a jednak nie umiała z nim walczyć. Jak mogłaby odnieść sukces, skoro za każdym razem roztrzaskiwała się o ścianę niezrozumienia? Nie inicjowała dotyku, bo w przeszłości zbyt wiele razy cierpiała w następstwie podobnych prób. W dodatku była to dla niej zbyt jawna deklaracja uzależnienia, pewnego przywiązania, które odczuwała, ale którym wolałaby się nie dzielić, nie tak otwarcie przynajmniej. Znacznie bezpieczniej było odpowiadać, wtedy można było jedynie odrzucać i nie ryzykowało się bycia wzgardzonym. A nawet jeśli Chiara z pozoru wydawała się odporna na to co myślą o niej inni, miała w sobie silną potrzebę akceptacji, przynajmniej przez wybrane jednostki. Szukała w ludziach, którymi się otaczała tego, czego nie zaznała w domu. A nagłe napięcie Evana wcale nie zachęcało jej do większej otwartości na przyszłość. Zamiast tego swoim zwyczajem usiłowała przywrócić dystans, tak, dokładnie to, co nie miało już prawa bytu, bo usta Rosiera błądziły po jej nagim karku i szyi, a ona nie umiała powstrzymać naturalnej reakcji objawiającej się w pierwszej kolejności przyspieszonym oddechem i rozchyleniem pobladłych warg. Słowa rozproszyły, a potem, kiedy już w końcu zrozumiała ich treść, przywołały ją do rzeczywistości. Tej, w której była morderczynią i żadna bliskość, nikt ani nic nie mogło tego zmienić. Może to słowo „krwawa” było kluczem, a może po prostu wspomnienia czekały tylko na ten moment, kiedy pospiesznie wznoszone mury, niemalże niewidoczne, właściwie przezroczyste, runą. Zerknęła na swoje dłonie zaciśnięte na czarnym, delikatnym materiale spódnicy i zmusiła palce, aby się rozprostowały. -Opowiadaj. – powtórzyła uparcie i choć zakrawało to na rozkaz, jej ton był w istocie zbyt chwiejny, aby mógł nadać się do wydawania poleceń. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pon 12 Maj 2014, 01:02 | |
| Cedził słowa przez zęby, chłodno i nad wyraz spokojnie, przez cały czas przyglądając jej się uważnie przymrużonymi czarnymi ślepiami o wyrazie równie chmurnym, co ten, który odbijał się wciąż w jej spojrzeniu. Zalążek irytacji rozwinął się w ironię, wypowiedź, podsycona jadem, zabrzmiała ostro i nieprzyjemnie. Nie przejmował się tym. Nie pierwszy raz zwracał się do niej w ten sposób, nie pierwszy raz odczuwał niechęć i gniew, bo choć wydarzenia, którymi rozpoczęło się wesele, zdążyły przygasnąć, to tylko na chwilę; w zetknięciu z odpowiednim bodźcem roziskrzały się na nowo. Być może ranienie jej sprawiało mu nawet jakiś rodzaj okrutnej przyjemności, odmiennej jednakże od tej, którą mógł odczuwać, wypowiadając zaklęcie cruciatus. To była głupia słabość, nad którą powinien panować, którą powinien wyplenić i zniszczyć, jednak jak walczyć z czymś podświadomym, z czymś, z czego nie zdajemy sobie sprawy? Nie potrafił powstrzymać zimnej złości, która wypełniała jego żyły czarną krwią, gdy widział ją z kimś innym, ale jednocześnie nie badał jej przyczyn ni źródeł; była dla niego czymś tak naturalnym, jak obrona zawłaszczonego mienia, wściekłość na widok skradzionej własności. Coś jednak zmieniło się w jej zachowaniu, jakby opadła misternie pleciona zasłona, jakby jedno słowo więcej było słowem za dużo, bo nagle nie odpowiadała mu wrogim spojrzeniem, nie komentowała kąśliwie, a jedynie spoglądała milcząco na puste ściany, przyjmując ciosy obojętnie, lecz bez słowa. W pewnym momencie uniosła dłoń, przysłaniając nią oczy, a on drgnął mimowolnie, może w odruchu zaskoczenia, może większego jeszcze rozdrażnienia. Przez sekundę spodziewał się łez, a myśl ta wydała mu się nie tylko niespodziewana, lecz również dziwnie rozpraszająca. Zapomniał o tym, czego dziś doświadczyła; o tym, w jak opłakanym stanie ją tu zastał; jak czuł drżenie jej ciała, gdy tak krótko trzymał ją w ramionach. Ale przez ten ułamek sekundy, gdy przysłaniała oczy, zbierając w sobie siłę, w trakcie tej ulotnej chwili dokładnie sobie o tym przypomniał. Zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka, jednak wtedy dziewczyna wzniosła na niego wzrok, a w jej spojrzeniu nie czaiło się nic, tylko tęczówki wydawały się ciemne, ciemniejsze niż zwykle, pociemniałe od uczuć, którym daleko było do tych, o jakie ją podejrzewał. Spoglądał na nią chłodno, cedząc coś przez myśli, zaglądając w jej oczy niewidzącym wzrokiem, niczego się już w nich nie doszukując. Na dźwięk jej słów poruszył się jednak nieznacznie, niemal niezauważalnie. Coś ich jednak łączyło. Dostrzegł to niemal od razu, wywnioskował ze sposobu, w jaki Blackrivers ją traktował, z jego gestów, z tego głupiego prezentu. Z kolei teraz, gdy potwierdziła to słowami, nawet jeśli wierzyła, że to przeszłość, zapałał do niego jeszcze większą niechęcią. Zacisnął szczęki, odwracając wzrok w kierunku ściany, jakby ktoś przyłapał go na czymś niezręcznym i godnym pożałowania. Oblicze miał jednakże niewzruszone, spojrzenie tak samo chłodne jak przedtem. Przeszedł się po pokoju, obracając w kieszeni paczkę papierosów; zakołysał kieliszkiem wina, który trzymał w wolnej dłoni. Daemon mógł zapomnieć o tym, że weźmie udział w zbliżającym się meczu z Gryfonami. — Niewiele interesuje mnie twój były kochaś — stwierdził chłodno, przecząc wszystkiemu, co do tej pory czynił. Jej bliskość zawsze działała nań jednak łagodząco, jej dotyk gasił ogień wściekłości i rozpalał ten pożądania, jej ciało kompensowało wszelkie niedogodności, na chwilę zamykało drogę myślom i słowom. Nie chciał, a nade wszystko nie potrafił walczyć z tą oczywistą słabością. Gdy całował jej szyję, dotykał talii, wyczuwał jak chętnie, jak ochoczo poddawała się jego dłoniom; słyszał jej oddech, przyspieszony i gorący, a w końcu sam, mimowolnie, ulegał chwili, której poddała się i ona. Nie potrafił zrozumieć, jak ktoś mógłby odmówić tej wyzywającej, pięknej di Scarno, którą znał, nie wyobrażał jej sobie, drżącej z obawy przed odrzuceniem, ale najwyraźniej nie znał jej dość dobrze. Złożył kilka pocałunków na jej ramieniu, przyciągając jej bliżej siebie, wyczuwając, tak jak wiele razy przedtem, jak bariera, za którą skrywała się na co dzień, wyjątkowo dziś cienka, powoli pęka, ale nie pozwoliła mu na to długo. Jej słowa znów przywróciły go do rzeczywistości, choć przez chwilę zdawał się je zupełnie ignorować. Przymknął oczy, wdychając jej zapach, który zdążył zmącić mu już w głowie. Westchnął w odpowiedzi, leniwie i bez pośpiechu cofając dłonie ku sobie. — Pewien mało znany czarnoksiężnik o, jak głoszą podania, całkiem adekwatnym przydomku Paskudny — zaczął bez większego entuzjazmu, od czasu do czasu muskając wargami jej skórę — miewał problemy ze snem. Codziennie wieczorem pijał więc wino przygotowywane przez skrzaty z jego dworu, które, za sprawą jakiegoś nieujawnionego składnika, zawierało w sobie właściwości usypiające. Przekazy trochę się w tej kwestii różnią, ale uważa się, że tylko skrzat potrafił przygotować je tak, by swego dobrodzieja nie otruć. Pewnego jednak dnia czarnoksiężnik zasnął i już się nie obudził, wskutek czego winą za całe zdarzenie obarczono skrzaty. Jego syn, po prawdzie, jak się uważa, prawdziwy winowajca, rozkazał wszystkie, co do jednego, wybić, a ich głowy ponabijać na ogrodzenie. Tak też uczyniono – była to chyba największa do tej pory rzeź skrzatów, bo zabito około dwustu, choć mało się o tym mówi, bo, oczywiście, nikogo one nie obchodzą. — Uśmiechnął się lekko, a ona mogła to poczuć, bo dotykał wówczas wargami wrażliwej skóry jej karku. — Syn naszego paskudnego bohatera nieraz oblewał się potem tym winem, by jego przeciwnicy wierzyli, że kąpie się we krwi swoich sług. W istocie był jednak tchórzliwy i szybko zginął, lecz od jego zabawnych praktyk trunek nazywano odtąd z węgierskiego Krwią Skrzatów. Produkuje się go do tej pory, ponoć dla przestrogi dolewa się do niego kilka kropel skrzaciej krwi, co nadaje mu szlachetnego smaku, ale to dość wątpliwe… Urząd Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami dobrałby im się do dupy. Oderwał się od niej z westchnieniem, rozciągając lekko odrętwiałe, spięte ramiona. Wątpił, by ta historia w czymkolwiek jej pomogła. Skoro jednak chciała ją usłyszeć, miała ją. Spojrzał na jej dłonie, zaciśnięte na materiale spódnicy, o pobladłych knykciach, otarciach po dotkliwym szorowaniu, podczas którego usiłowała domyć je z krwi. Nim sam zdążył zastanowić się, co takiego robi, ujął jedną z nich, wznosząc na nią chłodne spojrzenie. — Chodź, położę cię spać. — W jego głosie było z kolei wystarczająco wiele stanowczości, by nie przyszło jej do głowy odmawiać.
|
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pon 12 Maj 2014, 14:35 | |
| Nie pierwszy raz okazywało się jak doskonałą była aktorką. Szkoda tylko, że tym razem umiała oszukać wszystkich za wyjątkiem tej osoby, na której omamieniu zależało jej najbardziej – samej siebie. Gdyby tylko potrafiła wmówić sobie, że nic wielkiego się nie stało, że przecież ten dzień musiał kiedyś nastąpić i powinna być przygotowana na to, że jej życie nie mogło potoczyć się inaczej! Wiedziała to, a jednak budziło w niej to bunt i, na domiar złego, poczucie bezsilności, którego nienawidziła, bo przesiąkło nim całe jej nieszczęsne dzieciństwo. Nie robiła w tej chwili niczego, żeby wzbudzić w Rosierze litość. Wiedziała, że nie jest zbyt delikatny czy subtelny i wcale jej to nie przeszkadzało, przynajmniej dotychczas, jednak okoliczności, w których znajdowali się dzisiaj, mały być (na co bardzo liczyła) wyjątkowe. Nie potrzebowała ramienia, na którym mogłaby się wypłakać. Od wielu lat nikt nie widział jej łez i nie widziała powodów aby to zmieniać. Nie chciała też chłopca, który ulegle zgadzałby się z nią we wszystkim i wypełniaj posłusznie jej polecenia. Nie, kogoś o słabszym charakterze, mniej despotycznego szybko by zniszczyła i sprowadziła do roli niewolnika własnych potrzeb. Nie mówiąc już o tym, że znudziłaby się najpewniej zbyt szybko, aby móc w ogóle poczuć jakiekolwiek, nawet szczątkowe przywiązanie. Evan odpowiadał jej wymaganiom. Drażnił ją, irytował i sprawiał, że wielokrotnie znajdowała się na skraju wybuchu emocji, które uznawała za przejaw słabości, jednak w tym także znajdowała jakąś ożywczą siłę. Coś, co wyrywało ją z codziennego status quo. Ten ruch dłoni, który dla Rosiera wydał się tak znaczący, był w rzeczywistości znacznie mniej doniosły. Nie była bliska płaczu, ani rozpaczy. Właściwie czuła się coraz spokojniejsza, pewniejsza w nowych okolicznościach. Łatwiej jednak było w tej chwili do niej dotrzeć, przypuszczała, że jeszcze kilka dni będzie dla niej trudnych, ale zamierzała zrobić wszystko, aby wrócić do siebie. Nie dopuszczała do głosu myśli, że może się jej nie udać. To po prostu nie wchodziło w grę. Należało jednak zacząć od przyjęcia stosownej postawy tu i teraz, musiała na chwilę choćby symbolicznie oddzielić się od otoczenia, aby móc samej sobie nakazać opanowanie i obojętność. Nie wiedziała ile po niej widać, nie potrafiła w tej chwili spojrzeć na siebie z perspektywy osoby postronnej, jednak zdawała sobie sprawę, że nie zachowuje się tak, jak zwykle. I w pewnym sensie wdzięczna była nawet losowi, że ze wszystkich osób, które mogłyby być świadkami tej drogi, którą właśnie pokonywała, zesłał jej na głowę Evana. Z jednej strony dlatego, że wierzyła w jego dyskrecję, jeśli nie bezinteresowną, to motywowaną troską o własne tajemnice, z drugiej zaś ponieważ jego obecność nie pozwalała jej na użalanie się nad sobą i udzielenie sobie wewnętrznej zgody na bierne przyglądanie się temu, co dzieje się dookoła, samej będąc pod narkotycznym niemalże wpływem wspomnień. Ale żeby nie było tak pięknie, to powoli miała dość jego badawczych spojrzeń. Jak zwykle chmurnych i nieczytelnych, jakby za punkt honoru powziął sobie nie okazywanie jakichkolwiek ludzkich uczuć. To już nawet jej lepiej szło bycie człowiekiem. Jej rozdrażnienie zabarwione zostało jednak rozbawieniem, kiedy dostrzegła reakcję Rosiera na jej słowa tyczące się Blackriversa. Oczywiście, że nie miała zamiaru rozmawiać z nim o swoich byłych, niezależnie od tego ilu ich było i z jaką liczbą właściwie dzieliła więcej, niż tylko niewiele warte słowa i równie nic nie znaczące pocałunki. Sama z resztą także nie uważała za istotne dowiadywać się o przeszłości Evana, szczerze powiedziawszy gdyby temat ten kiedyś wypłynął, najprawdopodobniej sama szybko by go zakończyła. Nie od dziś żyła tym co było tutaj i teraz, tak długo jak zadowalali się wzajemnie i nie czuli potrzeby szukania czegoś innego, lepszego, bardziej satysfakcjonującego, tak długo była jego, a on jej. Nie istotne, że nie wiedział o tym nikt poza nimi, nie czuła potrzeby afiszowania się z niczym, nie tęskniła za randkami i trzymaniem się za ręce. Gdyby było inaczej, nie tkwiłaby przy nim. Nawet dla zaspokojenia pożądania. -Dokonale, bo nie zamierzam Ci o nim opowiadać. – odparła, na jego stwierdzenie, uśmiechając się kącikiem ust. Mógł być zazdrosny, byle nie chorobliwie, bo ona uwielbiała niestety tę prowokującą i niepokorną część swojej osobowości, która ujawniała się przede wszystkim w towarzystwie. Znała jednak granice i nigdy ich nie przekraczała. No, chyba, że Rosier wyznaczał je całkiem gdzieś indziej. W milczeniu, nawet z pewnym zaciekawieniem wysłuchała historii wina, które wciąż sączyła małymi łyczkami. Tak jak podejrzewała neutralny temat pozwolił jej odciąć się przynajmniej częściowo od szalejących w niej emocji i skupić na tym głosie, który zdążyła tak doskonale poznać, i który zdawał się dawać jej pewne poczucie bezpieczeństwa, do spółki z dotykiem tych dłoni i zbawiennym wpływem alkoholu. Ostatnim razem zasnęła w jego ramionach ukołysana opowieścią o Kasjopei, tym razem jednak nie miało pójść tak łatwo. -To zdecydowanie nie jest bajka na dobranoc. – zadrwiła lekko, kiedy skończył, ale w sposób przyjazny. Nie z niego, czy jego słów, ale raczej z okoliczności. Poza tym sama chciała, aby mówił, jak mogłaby mu to więc teraz wypominać? Przez chwilę jej myśli odbiegły w kierunku skrzatów, a konkretniej do zagadnienia, które zawsze ją ciekawiło z przyczyn czysto technicznych, tego mianowicie w jaki sposób skrzaty stały się tym, czym były dzisiaj. Wątpiła, aby były zniewolone od zarania dziejów, a jeśli była to klątwa, to niesłychanie potężna i godna zbadania. Drgnęła lekko, kiedy poczuła szorstką skórę dłoni Rosiera na swoich palcach. Podniosła na niego wzrok, w którym na kilka sekund rozbłysło zagubienie, szybko zamaskowane nagłym przypływem rozbawienia. -Nie mam pięciu lat, a Ty nie jesteś moim tatusiem. – zadrwiła, ze szczególnym pietyzmem nasycając ironią ostatnie słowo. Po chwili uśmiechnęła się jednak kącikami ust. –Nie miałabym jednak nic przeciwko temu, żebyś zaśpiewał jakąś kołysankę. – zasugerowała niewinnym z pozoru tonem. Potrzebowała lekkiej dyskusji, tematów bez znaczenia, poczucia, że na chwilę codzienne problemy można odłożyć na dalszy plan. Posłusznie jednak wsunęła swoją dłoń w tę Rosierową i zdała się na jego wolę. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Pokój Życzeń Sob 31 Maj 2014, 03:59 | |
| Nie powinna oczekiwać po nim wielkich zmian, znaczących odstępstw od tego, co stało się dla niego codziennością, wylewności, która nigdy nie leżała w jego zwyczajach. Podobnie jak ona nauczony był trzymać swoje emocje na wodzy, należał zresztą do ludzi opanowanych, przynajmniej do chwili, gdy ktoś nie przekroczył pewnej cienkiej granicy, toteż nigdy nie sprawiało mu to dużego problemu. Na odstępstwa od tej zasady pozwalał sobie rzadko, zwykle w chwilach silnego wzburzenia, czasem wtedy, kiedy wiedział, że może sobie na to pozwolić – w sposób kontrolowany, rzecz jasna, dla mniejszej lub większej widowni. To jej lepiej z ich dwójki szło bycie człowiekiem, bo też była bardziej od niego wrażliwa, łagodna, mniej zepsuta, nawet jeśli także nie została wychowana na współczującego człowieka; nawet jeśli również brakowało jej empatii, zrozumienia, ciepła. Była jednak kobietą i sam ten fakt czynił ją istotą w większym stopniu emocjonalną. On zaś… On czuł się bezpiecznie w swojej skorupie, czuł się na miejscu, nikogo do siebie nie dopuszczając, miał kontrolę, przewagę nad rozmówcą, panowanie nad sytuacją. Nic dziwnego, że rzadko z niego rezygnował; że niechętnie się z nim rozstawał. I choć czuł się zmęczony, bowiem sen nie przychodził doń od wielu godzin, chociaż mógł spędzić ten wieczór zupełnie inaczej, opijając dzisiejszy sukces, a przynajmniej nie martwiąc się o żadną małą Krukonkę, dla której była to najcięższa spośród wszystkich bezsennych nocy, to został przy niej i uparcie trwał, pomimo jej niechęci i zdystansowania. Jego metody mogły jej nie pasować, jego chłód mógł ją odrzucać, ale sam fakt, że poświęcał jej czas, porządkował jej sprawy, pilnował, by nie postąpiła nierozsądnie, zasługiwał na zauważenie. Nie znosił bezczynności, potrzebował działania i to czyny charakteryzowały go zwykle lepiej niż słowa, nawet jeśli w jednych i drugich potrafił umiejętnie kłamać i zwodzić. Gdy opowiadał jej historię, o którą sama prosiła, leniwie, bez zbędnego pośpiechu znaczył ustami skórę jej karku, pozwalając jej rozluźnić się, uspokoić, skupić na słowach bez większego znaczenia, na krwawych legendach sprzed lat, opowieściach, które straciły na znaczeniu. Sam nie zastanawiał się wiele nad losem skrzatów, od zawsze uważał, że nie były warte takiej uwagi, a ich służalczość wynikała z jakiejś cechy gatunku; że miały uległość zapisaną w genotypie, tak jak honor hipogryfów i złośliwość druzgotków. Teraz zresztą był jak najdalszy od rozmyślania o przeszłości jakichś tam magicznych stworzeń, nie kiedy dotykał jej szczupłego ciała i zanurzał nos w ciemnych włosach, pachnących wiatrem, słońcem, łagodną nutą jej szamponu. — Ostrzegałem — mruknął krótko, bo w końcu mówił jej, że to historia krwawa i być może na tę okazję nieodpowiednia. Widział zagubienie, które pojawiło się w jej spojrzeniu, kiedy pochwycił jej drobną dłoń, i wykorzystał je natychmiast, pomagając jej wstać z kanapy. Na dźwięk jej słów uniósł tylko lekko brwi, wykrzywiając wargi w niezbyt wesołym uśmiechu. — Wybacz mi nietakt, zapomniałem, że mam do czynienia z jakże dorosłą siedemnastką. — Po czym dodał z rozbawieniem: — Chyba pomyliłaś mnie z Kruegerem. Nie mam ambicji ani zdolności, by udawać członka Upiornych Wyjców. W czasie gdy to mówił, w drugim końcu małego pokoju pojawiło się już przestronne łoże, zasłane, miękkie i pachnące. Pokój Życzeń potrafił zaskakiwać, a on sam przez krótką chwilę zastanawiał się, jak daleko sięgają jego możliwości. Czy mógł zażądać sobie czegoś zakazanego? Czy mógł wymagać od niego spełnienia każdej jego zachcianki? Poprowadził pannę di Scarno do łóżka, a następnie stanął za jej plecami, obejmując ją, całując w kark, wplątując palce w tasiemki jej gorsetu. Do snu należało się przecież rozebrać, prawda? Rozplątywał je więc niespiesznie, odsłaniając kolejne fragmenty jej skóry, by wreszcie uwolnić ją od tego zbędnego ciężaru i przekonać się, jak mocno musiała ścisnąć się nim podczas ubierania. Na jej plecach odbiły się gdzieniegdzie czerwone pręgi i podłużne odgniecenia przecinające gładką zwykle, delikatną skórę. Raz jeszcze pocałował jej nagie ramię, wsuwając palce za materiał jej spódnicy i zsuwając ją z niej, a gdy zabrakło i tego elementu garderoby, jego dłonie automatycznie przylgnęły do jej talii, ramiona obróciły twarzą ku sobie, a usta odnalazły drogę do ust. Pocałował ją, bo przecież skłamałby, gdyby powiedział, że na to nie czekał; bawił się jej wargami językiem, a gdy wreszcie odsunął się od niej, spojrzenie ciemnych ślepi omiotło jej twarz. Przyciągnął ją bliżej, obejmując, a bicie jej serca przelało się na jego klatkę piersiową. — Jesteś bezpieczna — mruknął gdzieś w pobliżu jej ucha, ochoczo zwiedzając ustami ulubione miejsce u podstawy jej szyi. I cholera wie, czy chciał przez to powiedzieć, że jest bezpieczna przy nim czy że tutaj i teraz. Nie dał jej zresztą odpowiednio wiele czasu, by się nad tym zastanawiać, bo pochwycił ją wreszcie i położył na materacu. A chociaż najpewniej powinien teraz przykryć ją po prostu i się odsunąć, to zawisł nad nią, wlepiając w nią błyszczące lekko ślepia. W końcu nie miała już czterech lat, a on nie był jej tatą.
//Spóźniony prezent na urodziny. |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pon 02 Cze 2014, 22:35 | |
| I nie oczekiwała. Skłamałabym pisząc, że uważała Rosiera za ideał. Nie, widziała w nim wiele wad, mniejszych i większych, bardziej i mniej irytujących. Zdawała sobie jednak przy tym sprawę, że ona także jest specyficznym przypadkiem, że żaden chłopak o zdrowych zmysłach nie mógł doszukiwać się niej materiału na żonę i matkę jego dzieci. Była godna pożądania, ale cena za zaspokojenie z nią swych pragnień była wysoka. Zbyt wysoka dla wielu ochotników. Pomijając już fakt, że w tej chwili Chiara nie była zwyczajnie zainteresowana nikim w ten sposób, nikim poza Evanem, rzecz jasna. Włoszka nie potrafiła się poza tym wyzbyć przeświadczenia, że nie udało im się pozostać w związku czysto fizycznym, że może w ogóle jest to niemożliwe, nawet w przypadku dwóch osób tak dalece zamkniętych w sobie, zdystansowanych i chłodnych jak oni. Chiara zatraciła się w tej relacji do tego stopnia, że nie wiedziała nawet w którym momencie niewinna zabawa w wyzwania, zamieniła się w coś więcej. Więcej nawet niż seks. Kiedy, jak i dlaczego pojawiło się poczucie więzi? A co ważniejsze, jak szybko ich ono zniszczy? Była mu wdzięczna, za to że był. Znała go dość dobrze, aby szukać wskazówek gdzieś poza jego słowami, które rzadko były znaczące i mówiły więcej o jego osobie. Gdyby była kimś innym, być może spontanicznie wyraziłaby w tej chwili swoje podziękowania, może nawet zrobiłaby to z entuzjazmem, gestykulując, uśmiechając się i wydając idiotyczne okrzyki radości. Ona jednak wolała pozostać przy swojej pełnej rezerwy postawie. Nade wszystko zaś pielęgnowała w sobie przeświadczenie, że nie wolno jej absolutnie szukać jego wsparcia, uznawać go za opokę, na której wolno jej się oprzeć. Jego pomoc okazywała się nieoceniona, ale Chiara nawet sama przed sobą nie mogła przyznać, że była ona jej niezbędna, aby doszła do siebie. Dlaczego? Z jednego prostego powodu – była pewna, że on któregoś dnia zniknie. A wtedy chciała być dość silna, aby móc swoje życie prowadzić dalej samodzielnie i nie czuć, że nagle nie umie sobie poradzić bez silnej ręki podtrzymującej ją w talii. Zbyt długo walczyła o samodzielność, aby teraz dobrowolnie przystać na podobne uzależnienie się od kogokolwiek. A Rosier był przy tym kimś bardziej znaczącym niż jakiś tam ktokolwiek. Zbyt dobrze ją znał, zbyt wiele dostrzegał, za dobrze wiedział w jaki sposób wykorzystać każdą chwilę wahania, czy zagubienia. Był groźny. Tym bardziej niebezpieczny, że tęskniła za dotykiem jego dłoni i ust, że czekała na kolejną noc, którą będzie mogła spędzić w jego objęciach, że nie umiała już sobie wyobrazić takiej bliskości z kimś innym… -Uwierz, nawet gdybym była całkowicie pijana, nie pomyliłabym bym Cię z Kruegerem. – odparła na jego słowa dość chłodnym tonem, który był reakcją automatyczną na pojawienie się tematu tego konkretnego Niemca. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy nie dalej jak kilka godzin temu poważnie zaszedł jej za skórę. Jej rezerwa i cały ten misternie budowany dystans, jak zwykle zdał się na nic, kiedy palce Rosiera zaczęły błądzić po jej plecach i talii, pozbawiając ją ubrań i pieszcząc. Sama z resztą odwdzięczała się tym samym, rozpinając, bądź urywając co bardziej oporne guziki jego koszuli. Nie odpowiedziała na jego oświadczenie, czy może obietnicę…? Czuła się bezpieczna. Nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego, ale na te kilka chwil zatracenia, wszystko co czaiło się na nią poza ścianami Pokoju Życzeń przestawało mieć znaczenie. Miękki materac przywitał ją przyjaznym skrzypieniem, a chłodna, delikatna pościel połaskotała jej nagą skórę. Całe szczęście, że nie był jej ojcem, bo nawet gdyby nie nienawidziła swego rodziciela ponad życie, nie mogłaby z nim zrobić ani jednej z tych rzeczy, które teraz malowały się w jej głowie. Na moment jej wzrok zatrzymał się na znaku kalającym przedramię Evana, szybko jednak wyrzuciła ten obraz z głowy, skupiając się na błądzących po jego podbrzuszu własnych, zimnych dłoniach, zmierzających powoli w kierunku paska podtrzymującego spodnie i na ustach zwiedzających wyżyny obojczyków. Nie liczyło się w tej chwili to ile krwi miała na rękach, tak długo jak wszystkim o czym mogła myśleć był on, tak blisko, w zasięgu jej rąk, tak długo była bezpieczna. Przede wszystkim od samej siebie. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Pokój Życzeń Sob 14 Cze 2014, 15:47 | |
| Oboje byli skrzywieni, złożeni z tysiąca rozbitych kawałków, chorzy na obojętność, niedopasowani, nieufni. Oboje dawno temu zatracili w sobie umiejętność budowania zdrowych relacji, nie szukali w nich tego, czego pragnęli inni, a jeśli tak, to na okrężne, wyszukane sposoby. Nie oznaczało to jednak, że znajdowali w sobie zrozumienie; że byli dla siebie oparciem właściwszym od tych wszystkich mniej lub bardziej przelotnych znajomości, które zawierali do tej pory. Wręcz przeciwnie, oddziaływali na siebie toksycznie, silniejsze ciągnęło na dno słabsze, a choć to on był jak zazwyczaj stroną niszczycielską, obracającą wszystko w gruzy i proch, to z pewnym zaskoczeniem odkrywał, że jest z nią związany jakimś węzłem zależności, który nie do końca kontrolował, jest związany łączącą ich tajemnicą, ich bezlikiem, a także czymś innym, czymś nieuchwytnym, co sprawiało, że wciąż do niej wracał. Kiedy napisał do niej pierwszy raz, to dlatego, że w danym momencie jej potrzebował, jej obecności, ciała, zapomnienia. Ale potem pojął również, że ta potrzeba nie wygasła z chwilą jej zaspokojenia; że się tylko zaogniła, podsyciła, rozjątrzyła. Nawet jeśli wierzył w duchu, że trzyma tę znajomość w pewnych ramach, że nadaje jej kształt i ją kontroluje, to fizyczność wbrew jego woli obrastała czymś więcej prócz wzajemnej sobą fascynacji; obrastała w rytuał, Chiara stawała się czymś stałym, cyklicznym w jego życiu, tak jak stałe i niezmienne były rozsiane nierówno pieprzyki, które każdej wspólnej nocy z takim samym zachwytem odnajdywał w tych samych miejscach na jej ciele. Był przywiązany do swoich rytuałów, ich brak rodził w nim zwykle dziwaczną pustkę i potrzebę. — To dobrze, wolałbym, byś nie pomyliła mojego łóżka — mruknął, a jego wargi drgnęły, wyginając się na chwilę w uśmiechu. Na czole pojawiła się jednakże pojedyncza zmarszczka. Nie był pewien kiedy pojawiła się jej niechęć do Kruegera, w końcu jeszcze na weselu zachowywała się w jego towarzystwie dość swobodnie i nie wykazywała w stosunku do niego specjalnej wrogości. Być może była jednak wówczas zdecydowanie zbyt zajęta pieprzonym Blackriversem i jego prezentem. Miał zresztą nadzieję, że okaże się na tyle rozsądna, by go w przyszłości nie zakładać. Rozbierał ją jak dziecko, samemu nie wiedząc, co nim kieruje, a choć nie potrafił powstrzymać się, by nie dotykać jej i nie całować, starał się tylko zadbać o nią, ułożyć do snu, zapewnić tej jednej nocy jakiś rodzaj ochronnego klosza. Prowokowała go jednak, reagowała na niego w określony sposób, a on nie potrafił i nie chciał jej odmówić, pod wpływem tych drobnych, delikatnych dłoni przypominając sobie o zachłanności i potrzebie. Guzik jego koszuli odpruł się, spadł na posadzkę i potoczył się pod łóżko. Pomógł jej ściągnąć ją, wyplątał dłoń z rękawa, a Mroczny Znak na jego ramieniu zagrał na skórze pod wpływem ruchu napinających się mięśni. Widział spojrzenie, którym go obrzuciła, ale nie zareagował na nie. Czy za każdym razem będzie teraz spoglądała na niego z odrazą? Za każdym razem będzie odwracała trwożnie wzrok, gdy tylko padnie on na jego przedramię? Dotknął jej szczupłego, drobnego ciała, raz jeszcze rejestrując, jak bardzo wychudła przez ostatnie miesiące, palcami przeanalizował krzywizny ciała i gładkość skóry. Wplątał dłoń we włosy i pocałował mocno, do utraty tchu, czując jak ulega mu z ochotą, jak szuka zapomnienia bądź bezpiecznej przystani. Przygarnął ją do siebie z rosnącą gorączkowością, zacisnął palce na krągłych pośladkach, wsuwając je pod materiał bielizny, ściągając ją z niej z jakimś niezrozumiałym pośpiechem. Ustami odnalazł jeden, drugi, dziesiąty pieprzyk, konsekwentnie zmierzając ku temu, który pysznił się na wewnętrznej stronie jej uda. Przykrył go wargami, wiedziony pojedynczym drgnieniem jej ciała, scałował resztki dzisiejszego napięcia, powiódł językiem ku zwieńczeniu ud, gdzie przywitał go pierwszy tego wieczora dreszcz jej ciała. Tej nocy nie odstąpił jej na krok. Pozostał przy niej do świtu, spędzając czas bez zbędnych słów, wyznań i banałów, raz śpiąc czujnym snem człowieka bezsennego, czując przy sobie ciepło i zapach jej ciała, kiedy indziej zatracając poczucie czasu i obowiązku w przyspieszonym rytmie oddechów. Rano, krytycznie oceniwszy późną godzinę, rozstał się z nią w drzwiach Pokoju Życzeń, upewniwszy się przedtem, że na korytarzu nie ma żywej duszy. Przyciągnął ją, pocałował, odprowadził wzrokiem. Być może widzieli się ostatni raz przed wakacjami – gdy miną, może więcej na siebie nie spojrzą. Miała rację, nie powinna mu ufać ani szukać w nim oparcia, a jednak prowadził do tego konsekwentnie, by następnym razem, miast rozbijać się po szkole i niszczyć meble, napisała do niego; być może dlatego, że chciał to wykorzystać, być może po to, by ją kontrolować, być może…
2x zt.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Czw 05 Lut 2015, 23:59 | |
| Tym razem Arthur McCallister przybył na miejsce o umówionej godzinie. Miał cichą nadzieję, że Puchonka od razu zauważy drzwi, które się pojawiły. W końcu wejście do Pokoju Życzeń wcale nie było takie oczywiste dla wszystkich, a szczególnie osób, które nie spędzały większości czasu w kuchni. Trudno było właściwie powiedzieć dlaczego Puchon wybrał akurat to miejsce. Być może zależało mu na prywatności, a być może nie chciał przeszkadzać skrzatom podczas pracy. Jeżdżący na wózku nastolatek, który chciał bawić się w wyrabianie czekoladek, był bardzo kłopotliwym gościem w kuchni. W każdym bądź razie, Artie pozostawił na drzwiach karteczkę wypisaną niebieskim atramentem „Swietko! Jestem tutaj! Artie!”. Kartka była na tyle duża, że dziewczyna nie powinna była jej przeoczyć. Zapewne inni również, ale to już inna para kaloszy. Kiedy Artie przybył na miejsce, otrzymał to, co sobie wyobraził. Nie potrzebował zbyt wiele, ponieważ pragnął maleńkiego piecyka, kociołka, odpowiednich forem, stołu oraz różnych kuchennych narzędzi. Czekoladę oraz nadzienie do czekoladek przywiózł sam ze sobą, wiedział od zaprzyjaźnionego skrzata, że w Pokoju Życzeń nigdy nie pojawiało się jedzenie. Trudno było powiedzieć dlaczego, ale widocznie takie były niepisane reguły tego pomieszczenia. Puchon przeniósł wszystkie swoje artykuły z kolan na duży stół, który stanął na środku dość przyjemnej salki wyglądającej jak kuchnia. Ściągnął plecak, który miał zawieszony z tyłu na wózku. Wyciągnął z niego swój żółto-czarny fartuszek. - Kurcze, a Swietka? – pomyślał od razu. Mógł liczyć na Pokój Życzeń, jeśli chodziło o takie rzeczy. Biały fartuszek z ogromną ilością falbanek pojawił się na stole. Artie uśmiechnął się. Założył swoją ochronę ubrania (a dzisiaj miał na sobie czarne spodnie oraz żółty t-shirt z napisem „Puchoni są najlepsi”) i zaczął dzielić czekolady na kostki. Czymś musiał się zająć zanim przybędzie dziewczyna, prawda?
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 00:25 | |
| Zbierała się już do opuszczenia dormitorium kiedy dostała wiadomość o zmianie miejsca spotkania. Specjalnego znaczenia to nie miało, ot – trochę więcej schodów do pokonania. Nawet się ucieszyła, jako nowa ścigająca drużyny musiała przecież zadbać o swoją formę. Tego dnia udało jej się wymknąć bez wzbudzania zainteresowania koleżanek z dormitorium. Żadna nawet nie zapytała dokąd Swieta się wybiera, spodziewając się zapewne kolejnej przechadzki ku zagrodom. O nie, nie dzisiaj. W dżinsach i zwykłej, bawełnianej koszulce o barwie morskiej wody prezentowała się zupełnie zwyczajnie. Rude włosy związała z tyłu głowy, na wypadek gdyby czekolada dostała tendencji do fruwania po pomieszczeniu. Przez ramię natomiast przełożyła swoją torbę, z której uprzednio jednak wypakowała wszystkie podręczniki. Poczekała jeszcze tylko, aż Primo znajdzie się na jej ramieniu, po czym ruszyła wreszcie na miejsce spotkania. I jeżeli miała jakieś obawy co do odnalezienia wejścia, jej przyszły towarzysz zadbał o wszystko wcześniej. Z nieco zażenowanym uśmiechem odczepiła od drzwi wielki kawał papieru i pokręciła palcem na dwójkę uroczych Gryfonów z pierwszego roku, którzy spoglądali na nią ciekawie. Odczekała dopóki nie zniknęli na schodach i wreszcie pokonała ostatnią przeszkodę, która dzieliła ją od znalezienia się w tej improwizowanej kuchni. Artie siedział w kuchennym fartuszku i łamał czekoladę. - A więc jednak nie różowy – mruknęła do siebie, po czym obdarzyła go wesołym uśmiechem – Chyba się nie spóźniłam jakoś specjalnie, co? Chciałam przyjść na czas, a wyszło jak zwykle... Biała szczurzyca zeskoczyła z jej ramienia, ale nauczona przykrymi doświadczeniami nie próbowała wspinać się na kuchenne blaty. Zamiast tego podreptała do wózka, wlazła na trampka Puchona i tam rozłożyła się wygodnie. Cwaniara, pewnie wiedziała, że stamtąd niełatwo będzie się jej pozbyć. Zapewne też liczyła na jakieś spadające okruchy czekolady. Swieta odłożyła swoją torbę gdzieś na bok i rozejrzała się, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Kuchnia zdecydowanie nie była przyjaznym dla niej środowiskiem i dało się to wyczytać z jej twarzy. Usiadła wreszcie na jedynym w tej sali krześle, odsuwając je nieco od powierzchni obłożonej składnikami. Jakby się spodziewała, że mogą eksplodować. - Mogę Ci w czymś pomóc, czy chcesz to sam przygotować? Tylko wiesz! – dodała szybko – W moich rękach niektóre rzeczy potrafią wybuchać, więc to może być tylko coś bardzo prostego. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 00:39 | |
| Właściwie to Puchon nie wiedział po co był mu fartuszek, skoro i tak miał na sobie t-shirt, z którego można było wszystko łatwo sprać, ale co tam! Dziadek mu podarował ten fartuch, więc nosił go z dumą godną prawdziwego Gryfona… Czy coś w tym stylu. Dobrze, że nie usłyszał jej komentarza na temat różowego fartucha, bo tylko chłoptaś by się zaczerwienił i nie wiedziałby z czym to połączyć. W końcu nadal nie wiedział jakiego koloru była papeteria, na której Wanda napisała zaproszenie dla Swiety. Nie miał zielonego pojęcia, że Rosjanka podejrzewała go o bycie gejem. Takie rzeczy zwyczajnie nie mieściły się w głowie Artiego i były ostatnimi rzeczami, o których mógłby pomyśleć. Gdyby tylko znałby się na legilimencji, na pewno udałoby mu się to wszystko z niej „wyciągnąć”. Ale się nie znał i raczej nie będzie, bo grzebanie w czyichś umysłach jednak było paskudną umiejętnością, taką nie dla słodkich Puchonów na wózkach inwalidzkich. - A skąd! – Machnął dłonią Artie na znak, że nawet nie ma zielonego pojęcia jaka to była godzina. Nie miał zegarka. Jego matka podarowała mu całkowicie mugolski zegarek, który dostał fioła w Hogwarcie. Od tamtej pory McCallister cierpiał na całkowity brak zegarka i musiał się zdawać na dzwonach, które przygrywały w Wieży Zegarowej. Zawsze też mógł polegać na swoim brzuchu, który był synchronizowany wraz z wydawaniem posiłków w Wielkiej Sali. Prawdziwa historia, moi drodzy. - Cześć Primo! – przywitał się również z jaszczurzych, która znalazła sobie wygodne miejsce na trampku. Cwaniara, musiał przyznać. Była niezłą obserwatorką, skoro wybrała takie miejsce. Mało inteligentny zwierz raczej by takiego miejsca nie wybrał, bo zwyczajnie bałby się, że zostanie kopnięty lub jakoś inaczej uszkodzony. Co innego u Artiego. Chłopak nie miał czucia w nogach, nie potrafił nimi poruszyć, więc było to najbezpieczniejsze miejsce. Jakby nigdy nic, ułamał kawałek czekolady i podał szczurzycy. Nie wiedział czy będzie jej smakowało, ale zawsze warto było spróbować. - Możesz pomóc mi w łamaniu czekolady. Wrzucaj ją do kociołka. – Wskazał brodą na mały kociołek, który stał na środku stołu. Sam wrzucał do niego kostki. Potrzebowali naprawdę dużo czekolady, skoro chcieli zrobić dużo czekoladek. – Sam proces wyrabiania ich nie jest zbyt długi ani trudny, więc nie musisz się niczego obawiać. Spokojna głowa! Na wszelki wypadek możesz sobie ubrać fartuszek, aby nie poplamić bluzeczki. Pokój Życzeń wybrał dla Ciebie chyba hit sezonu. Pełno falbanek i Merlin wie czego jeszcze. – Wyszczerzył się. Nie mógł się powstrzymać od wesołego komentarza na temat fartuszka, który się pojawił w Pokoju Życzeń. Chyba to pomieszczenie również miało swoje poczucie humoru.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 01:06 | |
| I bardzo dobrze że jakakolwiek legilimencja była mu obca. Lepiej było pozostawić pewne rzeczy bez komentarza, pozwalając im umrzeć wraz z upływającym czasem. Albo też się potwierdzić i nadać im pełnię życia, choć akurat w tym przypadku szansa była raczej mała. Taki świat, nigdy nie można być niczego do końca pewnym. Nawet najmocniejsze przekonania potrafią się pokruszyć i rozpaść, tutaj zaś wystarczył głupi zbieg okoliczność albo zdanie wyrwane z kontekstu... Niestety, McCallister nie miał pojęcia, że powinien się w tej kwestii pilnować. A Svetlana nie miała najmniejszego zamiaru mu niczego mówić. - Pamiętasz jej imię? – zdziwiła się szczerze, kiedy Puchon przywitał jej zwierzaka. W sumo Primo miała zwyczaj przychodzić z nią na lekcje i spacerować pod stolikami, przez co wiele osób ją kojarzyło. Prawdopodobnie też dlatego wiedziała doskonale, które nogi doskonale nadają się na leżankę. Swieta wielokrotnie żałowała, że jej pupilka nie potrafi mówić. Z pewnością dowiedziałaby się wielu interesujących rzeczy na temat jej znajomych. Tymczasem biała szczurzyca z wdzięcznością przyjęła odłamek czekolady w łapki i zaczęła pospiesznie skrobać ząbkami. - Tylko jej nie przekarmiaj, bo zacznie za Tobą wszędzie łazić i pewnego dnia odkryję, że już nie jestem jej właścicielka. Kiedyś mi już ludzie ją odnosili ze swoich dormitoriów... – wspomniała z rozbawieniem, przyglądając się dłoniom chłopaka podczas łamania czekolady. Chciał żeby pomogła mu w dzieleniu jej na części, czy jedynie wrzucała gotowe kawałki do kociołka? Doszła do wniosku, że nawet ona powinna sobie poradzić z obiema czynnościami, w związku z tym przysunęła swoje krzesło bliżej. Na fartuch popatrzyła z lekkim uniesieniem brwi. A jednak już po chwili przewiązywała wokół karku i talii białe tasiemki, po to by okręcić się dookoła na jednej nodze i zaprezentować Artiemu, rozkładając szeroko ręce. - I jak? Moja babcia by zabiła dla takiego fartuszka – z wesołym śmiechem zasiadając obok chłopaka, wcale nie zdejmując uprzednio tego dziwnego tworu – Strach pomyśleć, jak ten pokój by nie ubrał na najbliższy trening Quidditcha. Pewnie kombinezon z gąbki czy innego puchatego materiału, cudownie bezpieczny i równie skutecznie krępujący ruchy... Swoją drogą, poszła plotka że przyjęli Cię do drużyny na szukającego. Dobrze słyszałam? – zapytała z ciekawością. Oczywiście w międzyczasie starała się kruszyć czekoladę. Nawet jej to wychodziło, tylko szło dużo wolniej niż Artiemu. Ot, wszystko przyjdzie z czasem i odpowiednią ilością praktyki. Choć wątpiła, by czekało na nią w życiu wiele okazji by to powtórzyć.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 01:23 | |
| A to wredne babsko, doprawdy. Jak mogła mu nie powiedzieć o swoich domysłach? Przecież… no! On by jej powiedział! …ta jasne. Nie powiedział jej nawet tego, że randkę, którą zniszczył im Irytek, zorganizowała Wanda. Być może wtedy wszystkie wątpliwości co do orientacji seksualnego Artka od razu by minęły… albo i by się zaostrzyły. Cholercia, trudna sytuacja! - Pamiętasz jak ostatnio zasnęła mi na bucie na transmutacji? Prawie bym z nią odjechał na zajęcia z eliksirów, gdybyś mnie nie zatrzymała. Stąd pamiętam jak się nazywa – wyjaśnił dziewczynie z uśmiechem. Nie zauważył, że jakiś szczurek zasnął mu na trampku. Zwyczajnie nie popatrzył na swoje nogi, ponieważ nie czuł takiej potrzeby. – I zresztą ostatnio mnie obudziła, kiedy przyniosła mi liścik od Ciebie. Dziwna to była pobudka… - Przypomniał sobie jak otworzył jedno oko, a potem drugie i pierwsze co zobaczył to mały ryjek z wąsikami, które szybko się poruszały. Ugh! To na pewno nie była najlepsza pobudka w jego życiu, które trwało już szesnaście lat. - Lubię dokarmiać zwierzaki, bo sam nie mam żadnego. – Zrobił smutną minę. Rodzice chcieli mu kupić sowę, ale jakoś nie chciał takowej posiadać, bo dostanie się do Wieży Sów było bardzo trudne. Jego sowiasty przyjaciel musiałby być więc nauczony, że chłopaka powinien odwiedzać… A tak też nie chciał. - Piękny. – Cmoknął wymownie. – Nadajesz się na Bal Fartuszkowy. Jestem pewien, że zajęłabyś pierwsze miejsce w konkursie na Najładniejszą Kreację. – Podniósł kciuk do góry na znak, że jemu się podoba i wcale nie ironizuje jak wcześniej. - Ah… - Uśmiechnął się nieco tajemniczo. – To wszystko wina Dwayna, Wandy oraz Anne. Dwayne się uparł, że wyrośnie ze mnie zawodnik. Wanda stwierdziła, że powinienem pokazać innym, że też przecież mogę czerpać radość z quidditcha i zagarniać do siebie szczęście pełnymi garściami. No i Anne zaciągnęła mnie do Heńka i przedstawiła moją kandydaturę. W taki właśnie sposób Puchon, Krukonka i Gryfonka sprawili, że zostałem przyjęty. – Podrapał się nerwowo po policzku. - Powiem szczerze, że trochę się tego obawiam, w szczególności wsiadania na miotłę. Ślizgonów i ich komentarze z dupy mam w dupencji, ale no… Nie lubię jak ktoś się patrzy jak przesiadam się z wózka na krzesło albo na inną powierzchnię do siedzenia. To… lekko krępujące. – Mówiąc to wszystko gapił się tylko na czekoladę. Wypieki na policzkach wskazywały na to, że jest to bardzo drażliwy temat i raczej z nikim o tym nie rozmawiał. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 02:07 | |
| Oczywiście, pamiętała. Od ich ostatniego spotkania miała zwyczaj rozpraszania się przy rozmaitych czynnościach i zamiast czytać o dziesięciu sposobach wykorzystywania sproszkowanego korzenia wąsatego ziela na przykład, próbowała sobie przypominać różne sytuacje z udziałem jej i Artiego. Niby nie było ich wiele, ale też wcale nie tak mało jak początkowo sądziła. - Raz mi się naćpała oparami z kociołka i pół dnia chodziła zygzakiem. Od tamtej pory raczej nie daję jej wchodzić do pracowni eliksirów - wyjaśniła, po czym spojrzała na niego z zainteresowaniem – Czekaj, czekaj, ale co zrobiła? Po potrafi być bardzo pomysłowa, gdy trzeba kogoś obudzić. Nie powiesz mi chyba, że... – urwała znacząco, a chłopak w tym miejscu mógł sobie dopowiedzieć niemal wszystko. Najwyraźniej Primo potrafiła robić gorsze rzeczy niż tylko leżeć obok Ciebie gdy się budzisz rankiem. - Jak coś, to nie moja wina. Mogę się w ostateczności nawet wyprzeć jakoby to kiedykolwiek był mój zwierz, o. Takie paskudztwo się nam po kątach rozlazło, a co robi woźny? Pewnie nawet po to dali mu kota, ale on nie zrozumiał i cholera zoofilia się szerzy... Urwała z niemal męczeńskim westchnieniem. Chyba jednak Primo nie zrobiła niczego strasznego, skoro chłopak pozwalał jej wciąż leżeć na swoim bucie, a nawet dokarmiał czekoladą. No to lepiej, bo w sumie Swieta lubiła tą paskudę. - Czemu? Zwierzaki są fajne. I kocham to, że Hogwart oficjalnie pozwala tylko na sowy, koty i szczury. Oczywiście prawie sto procent uczniów ze zwierzakami posiada pierwsze dwa, przez co biedna Primo znajduje się w tej gorszej części łańcucha pokarmowego. Gdyby nie była takim mądrym zwierzakiem, już dawno by ją coś pożarło. Przecież nawet w dormitorium mieli kota, który za punkt honoru chyba obrał sobie upolowanie podopiecznej Swietlany. Z puchońskimi kotami nie ma żartów! Dlatego też Swieta dość chętnie zabierała mała ze sobą na lekcje, korzystając z przewagi małych zwierzątek i ich słabego rzucania się w oczy profesorów. - Jeżeli byłabym pierwsza pośród pierwszych na jakimś balu f a r t u s z k o w y m, to tylko znaczy że bardziej przypałowego się już znaleźć na tym świecie nie da. No chyba że byś mnie uratował i założył na siebie jakieś różowe, falbaniaste cudo. Z takim żółtym kurczaczkiem na kieszonce, obowiązkowo – dodała, śmiejąc się. I temat gładko przeszedł na Quidditcha, ale z początkowo luźnej rozmowy – nawet pomimo dotykania tematu jego niepełnosprawności – w pewnej chwili atmosfera zrobiła się cięższa. Swieta nie była mistrzem delikatności. A może po prostu nie chciała dostrzegać problemów tam, gdzie wcale nie były one potrzebne. Rzuciła odłamanym kawałkiem czekolady, trafiając chłopaka nieco powyżej skroni. Rykoszet poleciał gdzieś w kąt, a za nim na poszukiwania rzuciła się Primo. Problemów ze sprzątaniem nie będzie. - Trzeba było o tym pomyśleć przed zgłoszeniem się – zauważyła trochę szorstko, po czym dała mu lekkiego kuksańca w bok i posłała przyjazny uśmiech – Daj spokój, co ma być to będzie. Zawsze możemy Ci postawić jakiś parawan. Albo o! Zrobię striptiz i nikt nie będzie na Ciebie patrzeć! – obiecała, z nadzieją że chłopak trochę się rozchmurzy. Tymczasem proces łamania czekolady wciąż trwał. |
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 02:26 | |
| - Jeśli chcesz wiedzieć czy ugryzła mnie w tamto miejsce to nie. – Pokręcił głową przecząco i zaczął się śmiać. Nie wiedział co mogłoby jeszcze innego przyjść do głowy dziewczynie. Chyba nie byłby tak pomysłowy. Primo obudziła go zwyczajnie, siedziała mu na klatce piersiowej, a łebek miała oparty o jego brodę. Było to bliskie spotkanie ze szczurzycą. Artie raczej wolałby mieć z kimś innym. - Mamy szczęście, że wtedy nie natknęliśmy się na Panią Norris albo co gorsza na jej właściciela. Nie mam zielonego pojęcia jak to było możliwe. Przecież tak jebnęło… I doszło do mnie wreszcie, że próbowałem rzucić na drzwi Alkohomorę, a nie poprawne zaklęcie. Alko. – Trzasnął sobie otwartą dłonią w czoło. Chyba jeszcze nigdy tak nie pomylił zaklęć jak tamtego wieczoru. To z tą Bombardą wyjątkowo przesadził, ale i tak nie miał wtedy zbyt dużo czasu na pomyślunek. Zawsze mógł próbować wyczarować patronusa… I tak by mu się nie udało, a koniec byłby żałosny. - Powiem szczerze, że nie wiem dlaczego nie mam żadnego zwierzaka. – Wzruszył ramionami. – Być może dlatego, bo miałbym trudność ze znalezieniem ich, gdyby gdzieś mi się schowały. Na przykład taki kot – czmychnąłby mi pod łóżko i co bym zrobił? Próbował rzucać Alkohomorę i modlił się, aby wreszcie to zaklęcie zadziałało? Chociaż słyszałem, że przy wielkiej silnej woli oraz chęci, można zdziałać naprawdę cuda i właśnie sprawdzić, że takie głupie zaklęcia nabierają swojego znaczenia i mocy sprawczej. Pewnie to jest bujda na resorach, ale tak słyszałem. – Podrapał się po policzku. - Różowy fartuszek? – Wydał z siebie dźwięk obrzydzenia. Nie, nie. Nie zamierzał ubierać niczego różowego. – Weź, przestań. Różowy jest okropny! Na dziewczynach mi się podoba, ale facet, żeby nosił różowy? Obrzydliwe! Chociaż… widziałem jednego Ślizgona w różowej koszuli. Jestem ciekaw czy nie lubi chłopców. – Wredny był. Czasami. Zdarzały mu się takie chwile wredności. Artie dostał czekoladą w twarz. Zrobił dziwną minę, udał, że go to strasznie bolało. - No wiesz? Przed szkołą chcesz robić striptiz? – Udał jeszcze bardziej obrażonego. – Ja bym chciał zobaczyć prywatny pokaz… A Ty chcesz rozbierać się przed całą szkołą. Co będzie, jeśli się Drops podnieci?! On właściwie potrafi się podniecać? – Znowu rozmowa zeszła na dziwne tory. Jak zwykle.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 13:24 | |
| Pocałunek był miękki i ciepły, trochę jak sama Rosjanka. *** Szczurzyca na szczęście nie dokonała tam niczego strasznego i Swieta mogła odetchnąć. Nie lubiła tej całej odpowiedzialności za zwierzaki. Nie raz ten czy tamten przychodził do niej z pretensjami, bo zniknęło mu to czy tamto - najczęściej jakieś słodycze - i z pewnością jest to wina jej pupilki. Azarova nie dostawała kieszonkowego na tyle wysokiego, by bez uszczerbku na własnych potrzebach pokrywać takie długi, toteż awanturowała się za każdym razem z typową słowiańską zajadłością, a szczurzycę jeszcze chętniej nosiła przy sobie. I dopóki nikt nie udowodnił faktycznej winy Primo, ani myślała za nią odpowiadać. - Raczej ludzi nie gryzie. Raczej. Czasem jej się zdarza, ale to już musi kogoś nie lubić. Dałeś jej czekoladę, więc na pewno szybko na czarną listę szkolnych gryzoni nie trafisz - zapewniła, przyglądając się zwierzakowi. Biała skończyła pałaszować czekoladę i teraz pracowicie myła pyszczek i łapki. Wyglądało do dość zabawnie, i raczej nieprędko uda jej się pozbyć brązowego koloru z futerka. A to oznaczało kąpiel. Azarova westchnęła. - Alkohomora? - zachichotała, wtedy w zamieszaniu jego przejęzyczenie oczywiście Swietce umknęło - Jak by to miało działać? Specjalne zaklęcie, wyłącznie dla otwierania flaszek? Kiedyś musimy wypróbować! Tymczasem jakby coś jej się przypomniało, więc zeskoczyła zręcznie z krzesła, kierując się energicznie ku swojej porzuconej przy wejściu torbie. Stamtąd wydobyła dwie butelki kremowego piwa. Taki alkohol, że właściwie żaden. Bardzo chciała przynieść coś mocniejszego, ale wszystko przegrywało w obliczu czekolady. Zresztą, jeszcze Artie by powiedział, że to ona go bałamuci! - Mozna wypróbować i na tym. Śmiesznie słabe, ale "piwo" w nazwie ma. A w końcu jesteśmy w Anglii, to może zadziała. Zabawna sprawa, wiesz że u mnie w Rosji piwo nie jest uznawane za alkohol? Dlatego mi zaklęcie na pewno nie wyjdzie - dodała z rozbawieniem, podsuwając McCallisterowi butelki do odkapslowania. A potem przyszło jej coś do głowy i rozejrzała się uważnie. Zamiast usiąść z powrotem na swoim krześle, stanęła nad wózkiem Puchona, pochyliła się w stronę jego twarzy i jeśli on sam się teraz nie uchylił, ustami odnalazła jego usta. Pocałunek był miękki i ciepły, trochę jak sama Rosjanka. Krótki jednak, bo już po chwili pośladkami odnalazła swoje krzesło. Trochę się zarumieniła, szkoda że związane z tyłu w ciasny kucyk włosy nie miały szansy zasłonić jej twarzy. - Znając nasze szczęście, za chwilę powinien się tu ktoś pojawić. Stawiam... hm, kolejnego buziaka, że ktoś nam tu wparuje dzisiaj. - zaśmiała się, posyłając mu wreszcie wyzywające spojrzenie. Smukłe, blade palce Rosjanki odnalazły z powrotem blok czekolady, z którym zaczęła się niepospiesznie rozprawiać. Szło jej już lepiej niż na początku, wypracowała sobie dość wygodną metodę. Kolejne kawałki lądowały w kociołku, gdzie miały zostać stopione na czekoladową masę. Ciekawe co zrobią z taką ilością słodyczy? W sumie to był Artie, na pewno będzie miał komu porozdawać. - Ano, zwierzaki to podłe bywają. Chyba sowa najlepsza by była dla Ciebie. Ewentualnie możesz sobie przekabacić Primo, bo ona zawsze wraca i jest dość posłuszna, ale no wiesz, nie lubię gdy mi się zabiera co moje... Także baw się z nią ile chcesz, pewnie nie raz jeszcze do Ciebie zawędruje w poszukiwaniu słodyczy, gdy u mnie nic nie znajdzie. - zapewniła, bo znała już dobrze swojego zwierza. Jego reakcja na różowy fartuszek była dziwna. Przesadnie mocna. Podejrzana! Jakiś błysk zapalił jej się w oczach i choć bardzo chciała się nie śmiać, nie mogła nad sobą zapanować. - Aaaa czemu właściwie taki jesteś ciekaw, czy on lubi chłopców? Ostatecznie możesz mu wysłać trochę czekoladek, tak wiesz niby niewinnie, i może będzie to początkiem czegoś nowego - chicholiła się dalej, udało jej się też przełamać czekoladę w złym miejscu i teraz czekało ją męczenie z dostosowaniem swego systemu do innego rodzaju kawałków. Przynajmniej wreszcie zdołała przestać się śmiać. Prywatny striptiz? Udała, że nie dosłyszała. Zamiast tego skrzywiła się na wzmiankę o podnieconym Dropsie. Klepnęła chłopaka po ramieniu. - Dlatego widzisz, nie można mi na to pozwolić, więc lepiej jakbyś sobie z tym jakoś poradził. Zresztą, za kilka dni trening, poćwiczymy i zobaczymy. Mam nadzieję jeszcze złapać wcześniej Victora albo Dwayne'a i coś polatać zanim zbierzemy się wszyscy. Zawsze chciałam być pałkarzem, a kończę jako ścigający... No trudno, trochę mniej zabawy, ale powinno być fajnie. Powoli kończyła im się czekolada do łamania. Co dalej, panie McCallister, co dalej? |
| | | Gość
| Temat: Re: Pokój Życzeń Pią 06 Lut 2015, 22:00 | |
| - Mam taką nadzieję. – Kiwnął głową patrząc nieco pod stół, aby zobaczyć jak radzi sobie Pirmo. Ta zdążyła zjeść już całą czekoladkę i teraz próbowała się umyć. McCallister raczej nie planował dalszego podkarmiania szczurzycy, ponieważ zrobiłaby się gruba i nie poruszałaby się już aż tak szybko. Mimo wszystko każdy powinien znać pojęcie „zbilansowana dieta”, a w szczególności szczurzyce Primo. - No cóż… Działałem w stresie, zresztą to by nie działał w takiej sytuacji? Cała scena przypominała te stare mugolskie filmy, kiedy nagle ojciec dziewczyny przyłapuje ją w łóżku z obcym facetem, więc ten facio robi cokolwiek mu przyjdzie do głowy, najczęściej coś głupiego. – Artek nie miał całkowicie czyściutkiej krwi, a mugolskim światem się interesował, więc kilkadziesiąt filmów widział, bardzo mu się podobały, szczególnie te kreskówki o Spidermanach. No co? Naprawdę Peter Parker był śmieszny! Gdyby tylko wiedział, że później ta kreskówka stanie się kultowa, a rzesze mugolskich nastolatków będzie targać z tego przysłowiowego „łacha”… - Piwo kremowe to raczej nie alkohol, skoro sprzedają je już nawet trzynastolatkom. – Podrapał się po głowie, ale uśmiechnął się, widząc co takiego Swieta przyniosła. Tego się nie spodziewał, raczej przypuszczał, że przyniesie jakiś likier, aby zrobić z niego nadzienie do czekoladek. A tutaj proszę! Zaskoczyła go naprawdę mocno! Zaskoczeniu jednak nie był koniec. Wyciągnął już dłonie po butelki, aby zabrać się do odkapslowania, kiedy zdarzyło się TO. Odległość między nimi wyraźnie zmalała. Artie mógł przyjrzeć się Swietce z bliska, ale w ostateczności stchórzył i zamknął swoje oczy. Poczuł jej wargi na swoich. Pocałunek był dla niego stanowczo za krótki. Nim McCallister zdążył zorientować się, co właściwie się stało, Puchonka wróciła na swoje miejsce. Na policzkach miała naprawdę piękne rumieńce. Artie również poczuł, że robi się czerwony na twarzy. - No dobrze! – Położył butelki między kolanami i przesunął swoje nogi tak, aby butelki zostały nimi ściśnięte. – Zobaczymy czy moje zaklęcie działa! – Podwinął rękawy, dobył różdżki. - Alkohomora! – Smagnął różdżką w stronę butelek i nim dziewczyna zdążyła to wszystko zarejestrować, włożył różdżkę między swoje zęby, a butelki otworzył jedna o drugą. Dziwne, skąd miał wprawę do otwierania kapsli w taki sposób? Zapewne tej umiejętność zdobył na jednej z puchońskich imprez. - Toziała! – powiedział mając różdżkę w buzi, co było ewidentnym dowodem na to, że otworzył butelki ręcznie. Ale kto by się tym przejmował? Wypluł różdżkę, opadła na kolana. Podjechał do Swietki i zanim wyciągnął dłoń z butelką piwa kremowego, wskazał palcem na swój policzek. - A tutaj poproszę całusa dla przyszłego Kawalera Orderu Merlina Pierwszej Klasy za wynalezienie zaklęcia Alkohomora. – Taki sprytny był, takich mu się buziaków chciało! Wracając jednak do zakładu, pokręcił głową. - To jest Pokój Życzeń, mam nadzieję, że nikt nas nie znajdzie. Jeśli jednak ktoś tutaj wparuje, chyba naprawdę zacznę wierzyć, że mam pecha w życiu. – Zrobił smutną minę psiaka, chociaż… Kolejnego, trzeciego całusa chętnie by przyjął. Taki był. Taki! - A… A jakbym zabrał Primo razem z właścicielką? – Powrócił na swoje miejsce, tajemniczy uśmiech wykwitł na jego ustach. – Miałbym Ciebie i Primo, a Ty miałabyś mnie i Primo. Rachunek byłby prosty. Nikt by Ci nie zabrał niczego, a Ty byś nawet zyskała. – Matematyka, panie McCallister, nie była pana najlepszą stroną, widać było, że miał pan wielkie braki. To zapewne z powodu, że nie uczęszczał pan do mugolskiej szkoły, bo rodzice pana nie chcieli puścić do żadnej placówki, nawet do Hogwartu. - Lubię plotki. Wiesz… Podsyłam czasami smaczniejsze kąski do Lustra. Jak jeździ się na wózku dookoła szkoły, różne rzeczy się widzi i różne słyszy. Naprawdę, byłabyś zdumiona. – Cmoknął wymownie. - Coś wymyślimy, ale Ty trzymaj spódniczkę na biodrach. – Artie zazdrośnik? Możliwe. Czekolada powoli się kończyła, pracę swoją wykonali. - A teraz patrz! Magia! – Zaśmiał się, zabierając kociołek ze stołu, podjechał do paleniska. Stuknął w nie różdżką, aby rozpalił się ogień. Powiesił kociołek nad nim. Czekolada musiała się rozpłynąć.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pokój Życzeń | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |