|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Aeron Steward
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 04 Sty 2016, 23:13 | |
| Aeron w ogóle nie zauważył jakichkolwiek problemów z kreacją Noelle do momentu w którym ta dała mi znak palcem by chwilę poczekał. Szczerze mówiąc był mocno zajęty innymi sprawami, by w ogóle zauważyć cokolwiek. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak nisko wisiała sukienka panienki Avery, i jak niewiele brakowało by odsłonić zapewne jedne z ciekawszych miejsc. Przez dobrą chwilę Aeron próbował w ogóle nie myśleć, by nie prowokować jakichś dziwnych wyobrażeń. Średnio mu się to udawało, więc by nie rzucać na siebie możliwych podejrzeń ze strony Noelle, taktycznie odwrócił głowę, dając jej czas na poprawienie własnego odzienia, a sobie na moment odpłynięcia. No bo przecież był facetem, tak czy nie? Przecież nikomu nie zaszkodzi jeśli czasem wyobrazi sobie nieco więcej niż normalnie. Gdy w końcu doprowadziła się do stanu w którym nie rozpraszała go więcej niż zwykle, spojrzał na jej twarz. Twarz która nawiedzała go przez ostatnie dni, która nie dawała mu spokoju, która zmąciła tak ceniony przez chłopaka spokój. Oczy, zielone niczym szmaragdy w starożytnym naszyjniku, zrobiły się duże i okrągłe na dźwięk jego słów. Słów które wcale nie przychodziły mu z taką łatwością. Obawiał się tego co się stanie. Obawiał się przyszłości, każdego kolejnego dnia który mógł przynieść wydarzenia przez wszystkich się obawianych. -Oczywiście że nie mogłaś wiedzieć. Podobnie jak Ty, ja również nie często rozmawiał o własnych uczuciach, szczególnie z kimś kto tak bardzo mi w nich namieszał. Tak panienko Avery, namieszałaś mi.- powiedział do niej, ciągle trzymając jej rękę tak by nigdy się nie wybrała. -Mówię prawdę. A Ty jak zwykle kiepsko kłamiesz, Noelle. Mówiłem Ci to już rok temu, i o zgrozo na tym samym balu co teraz. Masz więcej do zaoferowania niż Ci się wydaje.- mówiąc to przysunął się nieco bliżej, tak że jego twarz znajdowała się teraz dosyć blisko twarzy Noelle. Widział duże oczy, widział ślad po łzie który jeszcze przed chwilą starł. Uśmiechnął się, nieco podejrzanie można by rzec, i znowu się odezwał. -Nie chcę żadnego towaru. Nie chce pustej skorupy która nie ma własnego zdania. Chcę Ciebie Noelle.- stwierdził, co nie mijała się z prawdą. Gdyby chciał kogoś bezmyślnego i durnego, to nie musiał szukać daleko. Miał tu na miejscu wystarczająco dużo kandydatek. Potrząsnął nią delikatnie, i zapytał -Gdzie się podziała prawdziwa Noelle? Ta która zawsze ma coś do powiedzenia, ta która nigdy nie poprzestanie jeśli nie postawi na swoim? A może to była tylko przykrywka, a tak naprawdę to jesteś ciepła klucha, która do Slytherinu dostała się przypadkiem?- zapytał całkiem poważnie, choć jego oczy dosyć wyraźnie się śmiały. -Chcesz czy nie, jesteś moja- |
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 04 Sty 2016, 23:17 | |
| Drgnęła kiedy padło imię Bartemiusz, a kiedy tylko Enzo to poczuł od razu się skrzywił. Jak on szczerze typa nie znosił. Tak samo jak całą resztę. Każdy który nastąpił po nim nie był dla niej odpowiedni. A przynajmniej to właśnie powtarzał sobie sam Romulus obserwując ich z boku. On sam na dobrą sprawę miał po niej jedną partnerkę, bo Jas się nawet nie liczy. Raz się tylko całowali, ale to nic nie zmienia. Zawsze będzie gdzieś obok Franz. Nie zmienia to jednak faktu, że lubi Walijkę i będzie chciał nadal spędzać z nią czas. Była w porządku, naprawdę w porządku. Odszukał ją teraz wzrokiem i widział cienie za lodową statuą. Nadal była z tym Niemcem, więc nie powinien jej przeszkadzać. Nie powinien jeśli nie chce mieć szyjki od butelki wciśniętej w krtań. A nie chciał. Przeniósł więc wzrok na Krukonkę i uśmiechnął się lekko. Myślała, że nie widział? Oczywiście, że widział. Ciężko było nie widzieć. Zwłaszcza, że dała się zabrać na gazetę z tym... elementem. Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała Włocha nawet w najmniejszym stopniu. Widać to chyba było, ale nie powiedział nic, tylko pozwolił sobie wygładzić mankiecik, który, mógłby się o to założyć, wcale tego nie potrzebował. Co jak co, ale jak skrzaty jego matki wyprały garnitur i koszuli, to koszuli nie zemnie się nawet jak będzie leżał pod stołem schlany w trzy dupy. Nie wiedział do dziś jak to się dzieje, ale tak właśnie Xandria Romulus trzymała swoje stworzonka: krótko. Za krótko. Jednak żyły w przyjemnych oparach marihuany, więc nie powinny zbytnio narzekać na swój los. Obrócił Audrey w tańcu, bo taniec tego wymagał i znów była blisko. - Wrócić? Och kochanie. Nie można sobie z tym poradzić samotnie. Dlatego prowadzę grupę wsparcia: "Porzuceni przez Faulkner" gdzie staramy się ruszyć do przodu. Ostatnio pojawiła się nawet pewna Puchonka, która dopiero po kwadransie zorientowała się, że mowa nie o tej części drużyny FF - uśmiechnął się lekko, bo przecież łatwiej to wszystko obrócić w żart. Nawet jak słowa nie przychodzą z taką łatwością co zwykle. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 04 Sty 2016, 23:47 | |
| Ach, czyli to jednak nie było najlepsze zagranie. Cóż, Audrey nigdy nie była w tym dobra, prawda? Odpowiednie słowa przychodziły jej tym trudniej, im ważniejsza była rozmowa. A ta z Enzo była przecież ważna. Bo byli blisko i tak dalej, i tak dalej. Bo łatwo byłoby to znów zepsuć, zepsuć tak jak ostatnio w szatni lub jeszcze bardziej. Faulkner umiała zaś psuć jak mało kto, nieprawdaż? Jakby się tak dobrze zastanowić - psuła wszystko, czego się dotknęła. Może po prostu nie była stworzona do życia między ludźmi? Tak, to mogła być myśl. Może w tym... tym sabacie zostawili sobie nie tego bliźniaka, co trzeba. Może rozwiązaniem byłoby pozostawić tam Audrey, która w społeczeństwie odnajdywała się... raczej średnio. Raczej bardzo średnio. Słowo się jednak rzekło, to, co miało być satysfakcjonujące takim się nie okazało - i musiała sobie z tym poradzić, może dla odmiany lepiej niż poprzednio. Miała czas, żeby to przemyśleć. Jeden obrót, cichy śpiew powietrza w uszach. Blond fryzura nie wytrzymała tego zbyt dobrze, może dlatego, że Holenderka nigdy nie spinała włosów zbyt ciasno. Tak czy inaczej teraz te kosmyki, które po konkursie tańca na gazecie jeszcze jako-tako się trzymały, teraz pouciekały na wolność, muskając jej policzki, czółko, szyjkę. Z jednej strony to jednak dobrze, całkiem dobrze. Dzięki temu nieco intensywniejszy rumieniec i wyczuwalny dreszcz, jakie zaistniały po tym jednym słówku, tym dobrze znanym kochanie mogła zrzucić na łaskotki, na podrażnienie delikatnej skóry wyzwolonymi kosmykami. Teoretycznie. Bo tak naprawdę mogła oszukać wszystkich poza sobą i poza Romulusem. Czyli, podsumowując, poza najważniejszymi osobami, które oszukać być może właśnie powinna. - Nie, chodziło mi raczej o... - Znów się zacięła. A już było tak dobrze, całe cztery słowa i jedna literka w gratisie! Nie mogła jednak kontynuować tak, jakby chciała. Ostatecznie westchnęła tylko cicho. - Enzo, to nie tak. - Brawo, panno Faulkner. To jeden z tych zwrotów, które wszystko załatwią, nie? Przede wszystkim uśmiech politowania drugiej strony, to właśnie załatwiają najlepiej. No dobrze, to może inaczej. Odrobinę inaczej. - Co będzie po tym tańcu, Enzo? - Przygryzła delikatnie wargę spoglądając na niego spojrzeniem pełnym niepewności. Wszyscy wiedzieli, że każda piosenka kiedyś się kończy - a wraz z piosenką kończy się taniec. - Zostawisz mnie? - To brzmiało głupio, żałośnie, ale obawy przebijające się przez to pytanie były najbardziej szczerze ze wszystkich innych uczuć, jakie barwiły wypowiedzi panny Faulkner. Nie chciała, by odchodził. Bała się tego. Bo w końcu miał do tego prawo, tak? Jeden grzecznościowy taniec i każde pójdzie w swoją drogę. Ale... Nie. Proszę. Nie zostawiaj mnie, Enzo. |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Bal Zimowy Wto 05 Sty 2016, 15:42 | |
| Dał się zaprosić wyciągnąć na bal, jak to mogło nastąpić? Zapewne wielu będzie się truło przez jakiś czas co takiego stało się z naszym Lunatykiem, ze zjawił się na balu zimowym u boku tak pięknej kobiety jaką jest Gwen. Po wkroczeniu do sali było mu już bardzo gorąco, nawet nie macie pojęcia jak bardzo ta cała atmosfera dookoła wpływała na jego całe ciało, nawet pociły mu się ręce na samą myśl, że będzie musiał tańczyć. Gwen należała do tych wprawdzie bardziej zadziornych istot ale Remus wiedział, ze będzie musiał poświęcić jej bardzo dużo uwagi i oczywiście taniec tutaj wchodzi jak najbardziej w grę. Już przygotowywał się mentalnie do tego co miało nastąpić. W nienagannym stroju i fryzurze godnej greckiego boga przekroczył prób sali, zatapiając się w tłumie przybyłych tutaj osób. Dzisiaj wszyscy byli sobie równi, nie było podziału na domy, Nauczyciele wtopili się w uczniów i sami korzystali z tego dobrobytu, który był widoczny gołym okiem. Remus za każdym razem był zachwycony tym w jaki sposób prezentowała się sala na praktycznie każdą uroczystość, nie ważne, że to były tylko święta, zawsze było tutaj czuć niesamowitą moc, która dodała mu trochę otuchy. Rozejrzał się uważnie po sali, ale niestety nigdzie nie zauważył Gwen, widocznie jeszcze szykowała się na bal co oczywiście należy jej wybaczyć, jak każda dziewczyna chce wyglądać cudownie i parę minut spóźnienia potrafią tylko dodać jej uroku. Przesunął się w stronę stoliczków by usiąść przy jednym z nich mając wgląd na drzwi od sali. Denerwował się i to okropnie, nawet nie kupił jej kwiatka czego teraz niesamowicie żałował.. niestety ale Remus nie jest przyzwyczajony do przebywania w towarzystwie kobiety i do tego jeszcze takiej pięknej jak Krukonka, znają się już tyle lat a on teraz zwrócił na nią uwagę? Otrząsnął się z zamyślenia gdy w drzwiach pojawiła się ONA, mimo tego, że nie była aż tak obsypana wszelkimi świecidełkami jak na choinkę jak reszta kobiet w tej sali to wyglądała olśniewająco w swojej prostocie. Remus przełknął lekko ślinę, patrząc w jej kierunku. Na jej szczęście (albo i nie) nie zdążyła go zauważyć, Lupin szybko wstał kierując się w przeciwnym kierunku sali niż dziewczyna. Dlaczego? Chciał trochę zyskać na czasie bo nawet nie wiedział co ma jej powiedzieć 'cześć, pięknie wyglądasz' brzmi zbyt banalnie, żeby jej to mówić. Powinien wymyślić coś na spotkanie z nią, ale miał kompletnie pustą głowę. Nie ma chowania się po kątach niczym szczur. Lupin radzi sobie świetnie z wilkołactwem, które jest największą zmorą dzisiejszych czasów i największym niebezpieczeństwem a nie potrafi poradzić sobie z dziewczyną? Nabrał głębokiego powietrza i odwrócił się by poszukać ją wzrokiem, w sumie to spuścił ją na parę minut a ona już zniknęła w tłumie ludzi. Do jego uszu mimo tego gwaru dobiegł jej dość podniesiony głos, oczy same skierowały się w tamtą stronę a jego nogi zrobiły dokładnie to samo. Gdy znalazł się praktycznie tuż za nią lekko wyciągnął rękę by musnąć ją opuszkami palców w łokieć, patrząc dość podejrzliwie na osoby, które były skupione przed nią nachylił się lekko nad uchem Gwen - Cześć piękna, wybacz, że musiałaś czekać. Jego ręka mimochodem powędrowała w kierunku jej ręki, ścisnął ją lekko i pociągnął dziewczynę w swoim kierunku, że ta o mało co nie wylądowała prosto w jego ramionach. Czyżby poczuł lekkie ukłucie zazdrości? Ciepłe oczy Lunatyka starały się odszukać świecące oczy dziewczyny badając każdy skrawek jej twarzy kawałek po kawałku, aż wreszcie znalazł a lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła Wpatrywał się w nią uważnie wyczekując choćby najmniejszego gestu od niej, może go nawet uderzyć prosto w pysk w sumie to wszystko mu jedno, ważne jest, że przyszła tutaj z nim. Chciała się z nim pokazać mimo tego, ze uważany jest za największego kujona w Hogwarcie. |
| | | Symplicja Szafran
| Temat: Re: Bal Zimowy Wto 05 Sty 2016, 16:46 | |
| Na spojrzenie Wandy uśmiechnęła się lekko, słabo, wymuszenie. Coś w tym siódmym roku było nie tak. Jakaś mroczna siła zmuszała wszystkich do tego by robili rzeczy przeciw sobie, by popełniali jeszcze więcej błędów niż zwykle, pomyłek, których konsekwencje ciągnęły ich i nie tylko na samo dno. Coś jawnie chciało pokazać im, że czas sielanki dobiega końca, że za bezpiecznymi, kamiennymi murami czeka już tylko smutek, ból i strach. Przyglądając się temu wszystkiemu, nie dawało się dojść do jednoznacznego wniosku, czy to wszystko miało pozytywny czy negatywny wydźwięk, czy miało ich wzmocnić, czy osłabić już na wstępie, zabrać im ostatnią nadzieje, na to, że kiedyś będzie dobrze. Bo nie będzie. Beznamiętnym spojrzeniem Symplicja wodzi po zebranych. Nikt o niej nie wie, czyżby plan Aerona zadziałał? A może po prostu nikt jej nie zauważył. Może była niewidzialna, albo jednak jej się udało, tylko nikt jej jeszcze tego nie powiedział. Nie ma mnie. Ta myśl przychodzi znikąd, tak jakby ktoś cicho szeptał ją do ucha. Może jakaś mroczna siła stoi nad nią i co róż podrzuca jej takie myśli, ciągnie ją jeszcze szybciej w stronę dna. Coś jakby esencja dementora, która otacza ją, tworząc niemały kontrast z resztą sali. Nawet nie zauważyła kiedy opuściła głowę i zaczęła wpatrywać się w spódnicę, ręką na siłę starając się ją wyprostować, wygładzić, sprawić by było dobrze. Nic jej jednak nie wychodzi, zrezygnowana znowu podnosi głowę do góry. W momencie, w którym odpłynęła myślami, na chwilę wyłączył jej się świat, przestała słyszeć jego harmider, utonęła w ciszy swojego wyobcowania, swojej samotności. Teraz jednak ten cały chaos na nowo w nią uderzył, nie dając szansy na skoncentrowanie się na czymkolwiek. Kątem oka dostrzega coś znajomego. Mimowolnie pragnie odwrócić głowę w tamtą stronę i upewnić się czy świat jej znowu nie oszukuje. Boi się, boi się, że zobaczy tam coś co znowu popchnie ją w ramiona rozpaczy. Nie chce!? Chce! To on! Co z tego, on już i tak o tobie zapomniał! Zrób to samo! Żyj, albo nie, nieważne zdecyduj się na coś, a nie pogrążaj się w użalaniu się nad sobą! O jak łatwo było to powiedzieć, jak łatwo było przyznać się do tego, że jest się żałosnym że zachowuje się irracjonalnie, że nie można wiecznie żyć przeszłością że trzeba w końcu ruszyć przed siebie. Na prawdę mimo wszystko Symplicja to wiedziała, rozumiał, wszystko co robiła źle, ale mimo tego ciągle zamiast iść do przodu to stała w miejscu z twarzą zwróconą ku przeszłości. Cały czas rozpamiętywała coś co było, było i minęło, i nie ma co się na tym wiecznie rozwodzić. KONIEC! Czas bycia najżałośniejszą istotą na świecie trzeba wreszcie skończyć, zapomnieć, zabić w sobie resztkę uczuć, do osoby, która nie potrafiła ich odwzajemnić, nie potrafiła czuć tego samego. Zabić tę ciepłą, zakompleksioną bułę i podnieść się na równe nogi. Jakby ciągnięta potokiem tych myśli, Krukonka na jedną chwilę podniosła się, nie udało jej się jednak utrzymać zbyt długo na swoich własnych nogach i już po chwili opadła z powrotem na krzesło, prawie przewracając na siebie dzbanek z sokiem. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Wto 05 Sty 2016, 17:17 | |
| Momentami konieczność grania i ciągłego zmieniania masek, a raczej bezustanne utrzymywanie jednej z nich na tejże nieskazitelnej facjacie, stanowiło dla Éponine wyjątkowe wyzwanie, związane ze stopniową utratą tożsamości. W przytulnych murach rodzinnego domu, o ile można nazwę zajmowanego przez Yaxleyowskie pomioty sprowadzić do banalnego określenia „dom”, mogła od czasu do czasu uciec od atencji krewniackich jednostek i dać upust wewnętrznym demonom jej synestetycznego umysłu. Hogwart rządził się jednak własnymi prawami i o ile nie nazywałaś się Jęczącą Martą, zatrważające krzyki, będące wyrazem psychicznego, towarzyszącego stosunkowo często tejże niewieście bólu, nie wchodziły w grę. Puste posadzki jakiegoś zapomnianego korytarza nie dawały stuprocentowej pewności, że prowadzony wrodzoną ciekawością uczniak, akurat w chwili słabości Éponine Yaxley, nie postanowi raczyć jej swym jakże pożądanym towarzystwem, akurat w momencie, gdy ta, przepasawszy się obiema rękoma w talii, poznawałaby podłoże w sposób bliższy, aniżeli ktokolwiek powinien. Jakaś część dziewczyny, ta chcąca dać nogę z „salonów” wypełnionych coraz to bardziej mdłymi dźwiękami-kolorami-smakami, zaczęła wyczekiwać brutalniejszej strony całej zabawy. I, o Salazarze, widok rodzonej {prawie rodzonej} ciotki, Chantal YAXLEY, wyraźnie zamroczonej jakimiś pretendującymi do mugolskiego określenia –CIĘŻKIE NARKOTYKI – eliksirami, biorącej udział w gazecianej szopce, tylko utrwalił w ciemnowłosej potrzebę potraktowania kogoś Niewybaczalnym. Nie osobiście, ma się rozumieć. Éponine nie brudziła sobie rąk. Yaxley uprawiała inny rodzaj polityki i wyglądało na to, że zawsze dostawała to, czego chciała, nie wystawiając się na ryzyko. Nie kibicowała z boku, a raczej kierowała zdarzeniami z bezpiecznej pozycji, dbając o nie powiązanie nikogo istotnego z zaistniałym stanem rzeczy. I może ta wyjątkowo bystra niewiasta wprowadziłaby w ruch kolejną, małą gierkę, gdyby nie nadejście pewnego jegomościa, ulokowane czasowo gdzieś w połowie popijanego przez Ślizgonkę szampana. -Co inteligentniejsze kobiety pochowały się po kątach, kto by pomyślał, że opuściły parkiet w popłochu. –Wypowiedziała półgłosem, jak gdyby wcielając się w rolę komentatora niespecjalnie frapujących jej osobę, potańcówkowych wydarzeń. A ponieważ w gamie psychicznych schorzeń Yaxley’ów wciąż brakowało przedstawiciela schizofrenicznego półświatka, z miejsca można było wykluczyć fakt, iż ciemnowłosa zwracała się do własnego, skromnego ja. Sformułowane powyżej słowa stanowiły powitanie, uroczo Ślizgońskie, przyjazne, wylewne, emocjonalne… powitanie, osobnika kwapiącego brunetkę swym nad wyraz znakomitym towarzystwem. W fiolecie spojrzenia niewiasty zagościło rozbawienie, co doskonale zamaskowała, kryjąc ślepia za długimi rzęsami.- Oh, Seth! Mogłam się domyślić, tylko Ty posiadasz tenże unikatowy dar.- Éponine idealnie odegrała lekkie zaskoczenie obecnością przyjaciela, okaszając pozorowane speszenie obłudnym uśmiechem.- Twoja troska mnie głęboko porusza, Owens. Teraz nie będę mogła spać po nocach, próbując to rozgryźć.- Podjęła niezobowiązującym tonem arystokratka, omijając szerokim łukiem temat rzekomych zmartwień. Szara Eminencja Slytherinu nie zwykła się przecie czymkolwiek przejmować. Fiolet jej tęczówek raz jeszcze błysnął wystudiowanym chłodem, kiedy ta odpowiedziała na intensywne spojrzenie wybawiciela monotonii wieczornej zabawy.- Mon chéri, toć jawisz się przed moim skromnym licem. Czy nadal będziesz negował istnienie tej szczególnej więzi, między nami? - Zagadnęła, zgrabnie unosząc się do pozycji stojącej. Mrugnięcie oka, będące gestem tak abstrakcyjnym w tymże, beznadziejnym przypadku, uświetniło bijącą ewidentną ironią wypowiedź, nadając kamiennemu licu Éponine tak rzadko przyodziewany, dziewczęcy urok. Po przysłowiowym chłodzie i wystudiowanej majestatyczności nie pozostał choćby ślad, ustępując miejsca chwilowemu błyskowi chytrości i przebiegłości, kiedy ta nachyliła się do ucha towarzysza.- Dobrze, że jesteś. Zagrajmy w grę.- Niepozbawiony niezdrowej pasji ton niewieściego głosu z pewnością naprowadził chłopaka na jedyną, słuszną konkurencję , stanowiącą podstawowy element rozrywki tych konkretnych Ślizgonów, od czasu, kiedy ich wielkoduszni rodziciele postanowili wprowadzić ich słodkie latorośli na salony. Niemniej jednak, dla spokoju ducha, raz jeszcze wyszeptała jakże kuszącym tonem przed laty ustalone zasady, finalizując wszystko delikatnym muśnięciem polika przyjaciela.- Zwycięzca zgarnia wszystko.- Dodała, podkreślając brak przynależności do grona tych jakkolwiek strachliwych. Teraz już nie grała, a jeżeli już, to naprawdę z idealnym wyczuciem. |
| | | Irytek
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 06 Sty 2016, 00:50 | |
| Dobry bal, powiadają, musi zawierać cztery ważne elementy: dobrą muzykę, szampana, wystrój, no i charyzmatyczną personę która oczarowawszy wszystkich swoim urokiem zostanie królem, bądź królową. Ta urządzona przez Dumplerdonda remizowa potańcówka nie miała żadnego z powyższych, pomyślał Irytek przeglądając się w oknie starej łazienki dziewcząt. Jęcząca Marta, jak zwykle, uciekła i zaczęła płakać w kolanku pod jedną z toalet bojąc się, że Irytas znowu zacznie się z niej wyśmiewać. Zadowolony z błogiego spokoju przed burzą, jaką miał zamiar rozpętać, zaczął sobie podśpiewywać sobie swoim pięknym skrzeczącym tenorem. VIP dzisiejszego wieczoru pstryknął palcami, a na szyi pojawił się ostatni element garderoby wieńczący dzieło. Wisienka na torcie. Créme de la créme. Wplótłszy pochlipywanie Marty w ostatnie takty wesołej melodii, wyleciał z wielkim uśmiechem z łazienki kierując się w stronę Wielkiej Sali. Niczym orzeł z Tenochititlan, frunął korytarzami sprawdzając niewidzialne wewnętrzne kieszenie czy aby na pewno wszystko było na swoim miejscu. Taaaaaaaaak, był gotowy. I nawet widział swoją pierwszą damę, którą dzisiaj oczaruje! Siedząca na schodach Melanie nawet nie zauważyła, kiedy cytrynowe ciasto, które trzymała w dłoni nagle wystrzeliło do przodu rozbryzgując jej się na twarzy. - JEDEN ZERO! - wrzasnął poltergeist przelatując nad nią i natychmiast wpadł do Wielkiej Sali. Ubrany w przeźroczysto-różowy smoking w ledwo widoczne zielone grochy, w sandałach i skarpetach, oraz czerwonawym kapeluszu wyglądającym jak hydrant (zapewne w oczach Irytka był to piękny cylinder) VIP zanurkował między uczniów. Oczywiście reakcja była oczywista, młodsi zaczęli krzyczeć w przerażeniu, starsi uciekali gdzie pieprz rośnie. O dziwo, nikt nie został poszkodowany. Do czasu, bowiem duch wlatując do sali zauważył kilka osób godnych jego atencji. - Jesteś piękna, mamasita. - ktoś nagle zagaił zmysłowo do wytwornej Éponine. - Ale musimy cię trochę ROZŚWIETLIĆ! - Roześmiany Irytek cisnął prosto w nią brokatową bombą, która rozbryzgła się na jej sukience. Zaczarowany brokat nie tylko był ciężko zmywalny, wydawał z siebie dźwięk dzwoneczków przy każdym ruchu nieszczęśnika nim obsypanego. - Teraz lepiej, hiehiehiehie! A Ty na co się gapisz, marica?! - Widząc, że jego ofierze towarzyszy partner, najśmieszniejszy duszek świata postanowił pobawić się również z nim. Machnąwszy palcem obrzucił Owensa ciastem. Dokładniej kilkoma talerzami ciasta. Chichocząc szyderczo wystrzelił w stronę kolejnych uczniów, ściągając panu Lowtherowi spodnie do kolan, wrzucając tańczącemu Riaaanowi obślizgłego, starego dorsza za kołnierz. Artie i Allison też nie mogli czuć się bezpiecznie, przelatujący nad nimi Irytas obrzucił ich tym samym brokatem co Oponkę. Chcąc dalej czynić chaos zatrzymał się przy stoliku Symplicji, ale bijąca od niej aura smutku i depresji odrzuciła go lepiej niż niejedno zaklęcie obronne, na chwilę nawet zrzedła mu mina co powinno zostać odnotowane w Krótkiej Historii Hogwartu. Szybko jednak od niej odleciał i dziwnym trafem znalazł się obok profesor Lacroix. Nie czekając, aż Smoczyca wyrzuci go za drzwi postanowił działać: - ODBIJANY! HUEHUEHUEHUEHUE! - huknął piskliwym głosem i materializując gumową rękawicę w kształcie ogrmonej dłoni z napisem No.1, klepnął ją prosto w pośladek najwidoczniej sytuując ją na szczycie rankingu najlepszej tylniej części ciała w Hogwarcie. Zadowolony ze swojego dzieła zniszczenia uciekł przenikając przez podłogę. Nie byli godni jego dłuższego pobytu. [z/t] |
| | | Mistrz Gry
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 06 Sty 2016, 02:00 | |
| Dla Taneshy~ Chciał wziąć udział w konkursie, więc kto mu zabronił? Odgarnął bardzo długie kudły do tyłu i podszedł do Matyldy. Oczekiwał, że jakaś niewiasta zgłosi się sama. Nie musiał długo czekać. Pewna dziewoja w srebrnej sukience również potrzebowała partnera, więc podbił do niej niczym maczo z Koziej Wólki. -Hej, jestem Ray. Miło poznać. -rzucił, potrząsając wyciągniętą dłoń Ślizgonki. Weszli na gazetę i zaczęli się kolebać w lekkim tańcu, który już na początku zaczął się od lekkiego zachwiania. -Ej laska, nie tak nerwowo, nie gryzę. -rzucił do niej rozbawiony i przybliżył się, co by nie spaść. Kolejna runda poszła o niebo lepiej, tańczyli już odważniej, śmielej, nie chybotali się mimo wysokich butów Taneshy. Nawet odważył się objąć ją w pasie. No dobra, położyć na talii swoje dłonie. Kiedy przyszła kolejna runda, Ray postanowił postawić Taneshę na swoich butach. Była lekka jak piórko, więc nie było problemu. Wahania na gazecie były już na miejscu dziennym, ale dzielnie się trzymali. Aż do samej końcówki. Wygrać nie wygrali, ale bawili się wyśmienicie. Ray znowu potrząsnął rękę Taneshy. -Świetnie tańczysz, może dasz się porwać za parę piosenek? -zagadał do niej i na odchodne skłonił się nisko i odszedł na jakiś czas do stolików na drugim końcu sali. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 06 Sty 2016, 10:38 | |
| Wpatrywał się w lustro i powtarzał sobie, że to nie jest dobry pomysł. Nie udzielał się towarzysko od kilku lat, nie wiedział, jak teraz to wszystko wygląda, nie umiał już tańczyć, bawić się i nie chciał też pić alkoholu przy wszystkich ludziach (nie wątpił, że uczniowie przyniosą coś od siebie - praktycznie zawsze tak było. Przynajmniej za jego czasów). Od jakiegoś czasu rodzina mu powtarzała, że powinien brać udział w takich wydarzeniach, że powinien zachowywać choć pozory. Nie chciał być też ofiarą losu - nigdy nią nie był, teraz też nie chciał. Spojrzał na krawat trzymany w ręce i z westchnieniem podjął próbę zawiązania go na szyi. Udało się za trzecim razem, po czym znowu rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze. W miarę normalnie, nie silił się nawet nie wyszukiwanie szaty czy innego garnituru, więc założył na siebie jedynie koszulę i znalezione gdzieś w szafie czarne spodnie. Nad butami nie musiał się zastanawiać, włosów nie miał siły ani ochoty ogarniać. To tylko bal, uczestniczył w nich kiedyś. Nie ma się czego obawiać. Podobno dorosły facet, a stresuje się jak przed pierwszą randką, na które zresztą też nie chodzi. Spojrzał jeszcze na zdjęcie córki i się uśmiechnął. Mógł ją ze sobą wziąć, by chociaż odwróciła uwagę, kiedy on by stchórzył. W końcu wyszedł ze swojego gabinetu, myśląc, że ma jeszcze szansę zawrócić. Jednak im bardziej zbliżał się do Wielkiej Sali tym bardziej rozumiał, że nie miał zbytniej szansy odwrotu. Było źle - przynajmniej według niego. Jednak mogli być z niego dumni. Nie zawrócił się i nie uciekł do swojego gabinetu, więc jakoś sobie radził. Kilka kroków przed Wielką Salą zatrzymał się, ale wszedł przez drzwi. Rozejrzał się wokół stwierdzając, że wszystko całkiem ładnie wygląda. Postarali się z udekorowaniem pomieszczenia. Włożył ręce do kieszeni i porozglądał po ludziach, poniektórych przywitał skinięciem głowy, do panny Scrimgeour lekko się uśmiechnął i wzdrygnął na widok Éponine. No świetnie. Ale nie ruszył się z miejsca, póki jedna rzecz, a właściwie osoba, nie zwróciła jego uwagi. Dziewczyna siedząca przy stoliku, którą wcześniej widywał na lekcjach i widział, że jest taka smętna i ponura cały czas, oraz że z nikim nie rozmawia. Luke nie wiedział o co chodzi i niewiele myśląc udał się w jej stronę. Gdzieś mu w głowie świtały plotki o niedoszłej samobójczyni i to chyba była ona. Gdy stał już przed nią, stwierdził, że to był kolejny durny pomysł z jego strony. Ale tutaj znowu nie było opcji odwrotu. - Hm, cześć? - dobra, dziewczyna była uczennicą. On nie umiał rozmawiać z uczniami, szczególnie tak smutnymi jak Symplicja. Nadal trzymając ręce w kieszeniach, pokazał sobie środkowy palec. Należało mu się za głupotę. Chwilowo chciał zapalić, ale przypomniał sobie, że papierosy zostawił w gabinecie, aby nie kusiły. Kolejny środkowy palec. Nie znał tej dziewczyny, kojarzył tylko jej nazwisko, nie miał pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, co ją tak załamało. I jak nie będzie chciała zbytnio rozmawiać, to dobrze, bo jemu też jakoś się nie chciało. W sumie siedzenie w ciszy też nie byłoby fajne. Przysunął sobie krzesło i usiadł obok niej, może go nie przegoni. Nawet nie zwrócił uwagi na Irytka robiącego zamieszanie w Sali, bo po chwili i tak wyleciał. I tu Edgeworth uświadomił sobie kolejną rzecz, której zapomniał. Nie wziął różdżki, która może nie będzie mu potrzebna, ale mimo wszystko przydałaby się. Spojrzał znowu na Krukonkę i jej smętne spojrzenie. W smęceniu była lepsza od niego. |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 06 Sty 2016, 17:36 | |
| Do wysokich not, które jej partner do tańca zgarnął za samą aparycję, dołączyły też punkty za poczucie humoru. Brunetka bawiła się wyśmienicie i nie zrażały ją nawet odchyły od pionu, grożące odpadnięciem z konkursu. Podchmielona mocnym trunkiem i eliksirami koleżanki ze Slytherinu, mogła się tylko uśmiechać i bez skrępowania tańczyć na coraz mniejszym świstku papieru a z coraz większą bliskością Ślizgona. Kto by pomyślał, że można Hanyashę dotknąć w talii i nie paść trupem od kopniaka w twarz. Dzisiejszego wieczora przechodziła samą siebie. Tan nawet nie zauważyła kiedy minęła kolejna część utworu i pani Matylda wyłoniła zwycięzców. Co prawda dziewczyny w tym gronie zabrakło, ale nie miała oporów przed biciem brawa razem z innymi, szczególnie dla nauczycielki eliksirów, Chantal. Smoczyca na parkiecie! - Pewnie, czemu nie - uśmiechnęła się do Raya, dygając lekko, rozbawiona jego ukłonem i sama ruszyła w kierunku wolnego stolika. Już schodząc z gazety, Taneshy nie umknęło, że jej niesiostra wpadła w sidła starszego z Blacków i raczej szybko parkietu nie opuści. Ślizgonka nie zamierzała jej wcale ratować - wręcz przeciwnie. Sięgnęła sobie szklaneczkę, nalewając kolejną porcję ognistej, zaraz później wychyliła się z krzesłem by zabrać miseczkę z migdałami prażonymi w karmelu. Tak uzbrojona mogła teraz bez przeszkód podziwiać swoją prawie-siostrę, która najwyraźniej umierała z zażenowania. - Czego się tak buraczysz, Everett... przecież to tylko Black... - mruknęła do siebie, chrupiąc pierwszego migdała - A może raczej AŻ Black... - uśmiechnęła się pod nosem, wietrząc kłopoty na polu damsko-męskim. I pomyśleć, że rozważała tutaj nie przychodzić. Cóż to byłaby za strata! Na widok Irytka zagarnęła swoją piersiówkę z powrotem za podwiązkę, nie chcąc stracić swoich zapasów alkoholu. Jej osoba została jednak pominięta przez ducha oraz latające ciasto, w związku z czym odetchnęła i wróciła do obserwowania Tanji. |
| | | Timothy Lowther
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 06 Sty 2016, 17:57 | |
| Stare małżeństwo, rzeczywiście tak się czasami zachowywali. A może częściej niż czasami? Może nieustannie, każdego dnia, w każdej rozmowie i przy każdym wspólnym śniadaniu? Nie, w porządku, to też byłaby przesada, nie byli aż tak skrzywieni. Były przecież dni, gdy ich kontakty były znacznie bardziej poprawne, młodzieńcze, dwuznaczne. Takie, jakie przystawały w ich wieku. Bo kto to widział, by siedemnastolatkowie byli aż tak... zmęczeni? Właśnie. Zmęczeni sobą czy formą wiążącej ich relacji? - Nie narzekałem - przyznał tymczasem Lowther nie kończąc jednak na tak krótkim, prostym stwierdzeniu. Zdaje się, że tu konieczne były dalsze wyjaśnienia. - Co więcej, nadal nie narzekam. Za to ty... Ty zachowujesz się dokładnie tak, jakbym ci przeszkadzał. - Tak, jak Whisper potraktowała piruet jako zbawienie, tak Timothy pozwolił jej go wykonać tylko dlatego, że tak wypadało. Stanie w miejscu i kołysania się z prawa na lewo jest raczej mało atrakcyjną formą tańca. - Próbuję więc tylko uzmysłowić ci, że jeśli tak jest, jeśli nagle stałem się dla ciebie problemem, to sama jesteś sobie winna. - Uniósł znacząco brwi. Nie sądził, by tak było, by rzeczywiście był dla niej zmartwieniem tak wielkim, by chciała się go pozbyć - stąd podobna szczerość. Po prostu nie uważał, by podobna sugestia miała poskutkować czymś dla niego nieprzyjemnym. Nie sądził, by swymi słowami pomagał Wandzie uzmysłowić sobie, że rzeczywiście go nie potrzebuje. To chyba tak nie działało, nie tym razem. - Tylko wiesz, szczerze mówiąc wolałbym jakiś przekaz wprost. Jestem prosty w obyciu, Whisper. Nie domyślę się, jeśli mi nie powiesz. - To mogło nie być do końca prawdą, ale wiadomo, o co chodzi. Domyślanie się każdego by zmęczyło, jeśli trwałoby zbyt długo. Idąc tym tokiem myślenia - może powinien wyjaśnić Wandzie, że jego postrzeganie kobiet wcale się nie zmieniło? Że nie doznał nagłego oświecenia, że nie stał się nagle wstydliwym cnotkiem, czcicielem platonicznych związków, obrońcą dziewcząt jako przedstawicielek sfery sacrum? Uwzględniając fakt, że rzeczywiście, na balach raczej nigdy sam się nie pojawiał można było wysnuć taki wniosek - ten jednak rozmijał się z prawdą. Brak towarzystwa nie był żadną oznaką jego nagłej poprawności, a jedynie starannie jedyną decyzją jaką mógł podjąć by doprowadzić do podobnej rozmowy. Nawet, jeśli faktycznie dobrze byłoby wyprowadzić Krukonkę z błędu Timothy tego nie zrobił. Zaśmiał się tylko krótko na wspomnienie o fankach, zmrużył oczy, gdy wargi dziewczęcia musnęły jego ucho i... Cóż, nie zdążył na to zareagować odpowiednio poważnie, przemyślanie. Nie, bo nagle coś mu opadło. Spodnie, zboczuszki. Spodnie mu opadły wskutek działań irytkowych dłoni. Biorąc pod uwagę, że wstydliwość nigdy nie była charakteryzującą go cechą Timothy nie spłonił się jak panienka a jedynie... parsknął śmiechem. Swobodnym, pełnym faktycznego rozbawienia śmiechem. Przywracając swą garderobę z powrotem na odpowiednie dla niej miejsce Krukon obejrzał się jeszcze za odlatującym rozrabiaką, gdy zaś ponownie zwrócił się ku Whisperównie na jego twarzy tańczył łobuzerski uśmiech. - Mówiłaś coś o fanach - rzucił lekko, dopinając w międzyczasie pasek spodni. - W życiu bym nie powiedział, że Irytek również się do nich zalicza. I one... One też chyba nie spodziewały się takiej konkurencji. - Ruchem głowy bezczelnie wskazał trzy na oko szóstoroczne uczennice, które w momencie niecodziennego wydarzenia zamarły nieopodal, zapominając o tym, że gapienie się szeroko otwartymi oczyma nie jest równoznaczne z eleganckim, subtelnym podpatrywaniem spod łopoczących rzęs.
|
| | | Feliks Zolnerowich
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 06 Sty 2016, 19:00 | |
| Chantal nie miała jeszcze okazji zobaczyć, co naprawdę oznaczał „porąbany pomysł”, gdy przychodziło do Feliksa – być może właśnie dlatego tak skomentowała jego nieznoszące sprzeciwu polecenie, że idą tańczyć na gazetę. Jak na mugolskich potańcówkach. Tak czy siak, choć rozrywka wołała raczej o pomstę, o widowiskowe pieprznięcie pioruna na środek sali i płacz tysięcy niemowląt, wszyscy doskonale się bawili. Partnerki i partnerzy marudzili, ale w gruncie rzeczy chyba nikt nie zlazł ze swojego kawałka Proroka ze zgęziałą miną – choć tak po prawdzie pan Zolnerowich nie rozglądał się zbyt dokładnie. Wszystko, co go interesowało na tym szkolnym balu, miał na wyciągnięcie ręki. Właściwie dosłownie, biorąc pod uwagę fakt, że musiał wziąć pewną mistrzynię eliksirów na ręce, gdy ich parkiet skurczył się do rozmiarów połowy kartki A4, na którym Rosjanin ledwo mieścił własne stopy stając nieco na palcach, by pięty nie wystawały. Choć nie było to pozornie tak ważne, Feliks cholernie chciał wygrać ten durny konkurs. Tylko po to, by w dziecinny sposób zaimponować czarownicy, którą trzymał aktualnie w umięśnionych ramionach. Całe szczęście, że regularnie ćwiczył boks, bo inaczej mieliby problem i prawdopodobnie zaliczyliby widowiskowy pad płaski na posadzkę. Kto by pomyślał, że pranie po mordach w każdy wtorek, czwartek i sobotę opłaci się w tak niedorzeczny ze sposobów? - Potrafiłbym wymyślić kilka wygodniejszych pozycji, ale za każdą byśmy wywołali powszechne zgorszenie – odparł na pytanie Chantal, uśmiechając się szeroko, póki jego czoło nie zmarszczyło się lekko, gdy skupił się na utrzymaniu równowagi w równoczesnym niby-tańcu. Padające nagle z sufitu płatki śniegu na moment odciągnęły uwagę Rosjanina od najważniejszego zadania wieczoru, gdy jeden z nich padł na dekolt nauczycielki, natychmiast roztapiając się i spływając kropelką w dolinę między dwiema apetycznymi górami. Morgano, dlaczego? Pytanie o wagę mężczyzna zbył przewróceniem oczu, w ramach niemego rewanżu przekrzywiając nieco głowę i poprawiając uchwyt pod kolanami czarownicy. Nikt przecież nie chciał, żeby zsunęła się z nich póki nie udowodnią, że ograją każdą parę – Feliks miał jednak nadzieję, że Matylda Corn nie miała w zanadrzu łowienia jabłek zębami, czy zapasów w śluzie gumochłonów. Musiałby wziąć w tym wszystkim udział w celu udowodnienia swojej wyższości nad każdym samcem w sali tylko po to, by odstraszyć ewentualnych wariatów zainteresowanych Chantal. Pieprzony terytorialista. Wraz z końcem melodii, gdy okazało się, że tylko oni pozostali na gazecie (i jakaś para podlotków, której tutaj nie wspomnę, bo uwłaczałoby to feliksowej godności), łamacz klątw zaśmiał się krótko i gardłowo, z wyraźnym błyskiem triumfu w czekoladowych oczach odbierając od prowadzącej nagrody. Właściwie to zawsze chciał mieć zębaty woreczek, świetnie się złożyło. - Jeśli zapomnisz, wproszę się na kolejny bal – rzucił swobodnie, gdy kobieta wsunęła mu przedmiot do kieszeni marynarki, tym samym potwierdzając teorię, że całe zajście ze spinką było zaplanowane. To tak jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, że pan Zolnerowich nie był małą przebiegłą mangustą. Kiedy ręce czarownicy odnalazły jego ramię i dłoń, Rosjanin odetchnął cicho, czując ciepłe fale zadowolenia rozlewające się po ciele zaczynając od miejsc, których dotknęła. - Olśniliśmy ich zajebistością, tak jak miało być – mruknął, nie przebierając specjalnie w słowach. Powolne kroki i kołysanie wolniejszego tańca jednocześnie usypiało i rozbudzało, rozpalając końce nerwów. Chantal wykonała zgrabny obrót, po którym położył jej znów dłoń na talii. Kąciki ust Feliksa drgnęły, gdy kobieta chwaliła samą siebie za ich dzielony sukces, jednak w dużej mierze zachował tym razem powagę, nieco mniej bezczelnie obcinając wzrokiem sylwetkę czarownicy. - Poszukiwacz skarbów widział już bardzo wiele – przytaknął, przekrzywiając nieco głowę i mrużąc oczy. - Ale piękna, silna kobieta zawsze lśni o wiele bardziej niż szlachetne kamienie, a jej uznanie nie ma ceny. Włączył mu się chyba ten dziwny, nie do końca zrozumiały tryb domorosłego poety, który pozwalał sypać komplementy. Choć czasem banalne do bólu, zdążył się nauczyć ich nieocenionej wartości, jeśli zostały poprawnie użyte. Poza tym... Czy powiedział coś nieprawdziwego? Miało być pięknie, miało być uroczo i słodko, że aż zęby wszystkich rozbolą – zamkowy poltergeist najwyraźniej nie otrzymał notki z tą informacją, pojawiając się w balowej sali i wywołując chaos. Cudowny, fantastyczny chaos, od którego aż zaświeciły się oczy panu Zolnerowichowi. Rosjanin był fanem Irytka i jego niewątpliwego talentu do siania zamętu dokładnie przez niecałą minutę, którą zabrało duchowi dopadnięcie do niego i Chantal. Cóż, gdyby nie fakt, że Irytek był już technicznie rzecz biorąc martwy, a trupa nie da się zabić drugi raz, Feliks nie miałby oporów przed wypruciem mu flaków, a następnie powieszeniem na nich poltergeista pod sufitem. Jego kobiety się nie tykało. Jego. Wara. Panie Iryś, a miałbyś pan wiernego fana i na co ci to było? Gotów wypluć z siebie całą wiązankę przekleństw po rusku, bułgarsku, japońsku i cholera wie po jeszcze jakiemu, mężczyzna wziął wdech – a potem zaraz go wypuścił ze świstem, gdy zobaczył, że włosy panny Lacroix coraz gwałtowniej zmieniają barwę na krwisty karmazyn. Może i miał ciągłą styczność z metamorfomagiem w ostatnim miesiącu, to choć odczuwał całą gamę silnych emocji, czupryna Cu nigdy nie zmieniała tak wyraźnie koloru, by zaakcentować jego stan. Nadchodził wybuch, tsunami, trzęsienie ziemi i trąba powietrzna w jednym, a na reakcję było ledwie kilka sekund. Chantal ciskała już gromami z chmurnych oczu, robiąc się czerwona na twarzy i zaczynając lekko drżeć na ramionach. W chwili, w której czarownica otworzyła usta, najpewniej by wydać z siebie nieludzkie dźwięki, Feliks pewnie objął dłońmi rozpalone policzki mistrzyni eliksirów, kneblując jej usta pocałunkiem. Nie jakąś marną namiastką, jak to czym go szczuła w Dziurawym czy za lodową statuą, a prawdziwym, mocnym zetknięciem warg z wargami, zaakcentowanym lekkim przygryzieniem. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 06 Sty 2016, 23:07 | |
| Czy było coś złego w byciu porąbanym? Jakby nie patrzeć, Chantal była pozbawiona dzieciństwa. Nie miała praktycznie dobrych chwil spędzonych w domu, który zawsze trącił chłodem, obojętnością, a pod koniec nawet złością i nienawiścią. Lacroix od czasu ucieczki z domu w święta podczas ostatniej klasy nie zawitała w rodzinnych stronach. Nie interesował ją ojciec, macocha ani ich córka, która wydała na świat dzieci. Chantal była panną mimo swojego wieku, ale odpowiadał jej ten stan. Zawsze sprzeciwiała się woli wujka, który na siłę chciał ją wepchnąć w ustawione małżeństwo, aby ratować jej wątłe pochodzenie. Kiedy więc miała być porąbana? Właśnie teraz. Kiedy od magicznej bariery trzydziestu lat dzielił ją jeden krok. Pozbawiona złudnej miłości do narzeczonego, który i tak zniknął gdzieś niesiony pragnieniem naprawy świata, na stałej posadzie w Hogwarcie była całkowicie wolna. Każdego dnia brała głęboki wdech, napawając się tym uczuciem. Braku przywiązania, obowiązku czy przymusu. Mogła robić ze swoim życiem co chciała i mimo, że w szkole jak i w świecie była uważana za dość obcesową, chłodną i nieprzyjemną w obyciu, gdzieś tam w jej wnętrzu drzemała nastolatka pragnąca dobrze się zabawić. Zwłaszcza, jeśli balansowało to na granicy dobrego smaku. Dlatego tak dobrze dogadywała się z Feliksem. Byli tacy sami, tylko panna Lacroix ukrywała niektóre fakty przed światem zewnętrznym. Taniec na gazecie, tak paskudnie mugolski, przywodzący na myśl wiejskie zabawy nie należał do rozrywek, które mogłyby utrzymać nieskalane imię mistrzyni eliksirów, ale pod wpływem Feliksa była skłonna zrzec się go. Na koszt dobrej zabawy. Przecież to chciała z nim robić. Dobrze się bawić. Okręcać się wokół siebie, doprowadzać do skraju wytrzymałości, aby ostatecznie odebrać tak wyczekiwaną nagrodę. Imponowanie należało do płci męskiej i nie dało się niczym wyplenić. Nawet największy nieśmiałek stawał się macho przy kobiecie, której zdanie się dla niego liczyło. Teraz nie było inaczej. Durnota, błahostka jak mugolski konkurs tańca na skrawku gazety był dla Feliksa wyzwaniem, któremu musiał podołać, aby zabłysnąć w oczach Smoczycy. Przebywanie na rękach rzeczonego Rosjanina może nie należało do atrakcji, na które powinna była sobie pozwalać, ale czy kogoś to obchodziło? Od kiedy stanęli na tej cholernej gazecie wszystko przestało się liczyć, ich świat istniał tylko dla nich, nie wychodził poza granice szmatławca. Zacieśniał się jak ich relacja, która z każdym dniem przywiązywała Chantal i Feliksa coraz mocniej do siebie. Nie widzieli tego, zaciemnieni wizją teraźniejszych doznań. Żadne z nich nie chciało poważnego związku ot tak, jak za pstryknięciem palców. Nie chciało, ale czy Los pytał o pragnienia? Znał je o niebo lepiej. Zbyt długo tułali się sami po świecie. Czas, aby wszystko im wynagrodzić. Chantal roześmiała się na propozycję Feliksa noszącą zgorszenie. -Przecież dla nas to nic nowego. Plotki już chodzą po całej szkole, że ta wredna smoczyca Lacroix przygruchała sobie jakiegoś gacha. Albo jest odważny albo ślepy. –rzuciła, nie bocząc się za jego niecierpliwe ręce. Ciepło otaczało jej ciało powoli, docierając aż do zakończeń nerwowych w opuszkach palców. Lubiła to uczucie, które dziwnym trafem rodziło się tylko i wyłącznie przy Feliksie. Czy ta przypadkowa wizyta w Rosji mogła mieć aż taki wydźwięk? -Wolałabym abyś się wprosił na moją prywatną imprezę. –uśmiechnęła się, poklepując miejsce, w którym schowała woreczek. Oczywiście wolałaby inny rodzaj kontaktu, ale zrzucała wszystko na nienasycone żądzę, które pod wpływem alkoholu i obecności Feliksa rozbudzały się do niesamowitego poziomu. Dotyk dłoni, tak subtelny w lekkim tańcu wydawał się odrealniony do emocji, jakie buzowały w żyłach tej dwójki. Łagodził rozjuszone pragnienia, uspokajał i roztaczał wizję bezpieczeństwa. Tak poszukiwanego przez Chantal od przeszło trzydziestu lat. Obrót, unoszący poły zwiewnej sukni do góry i miękkie lądowanie w silnych dłoniach Rosjanina. -Chcesz, abym się zarumieniła? Nie przywykłam do komplementów. Można pomyśleć, że jesteś nietrzeźwy. –uśmiechnęła się, ale tak szczerze. Kobieco. Spojrzała spod powiek na Feliksa, roztaczając atmosferę słodkiego rozkojarzenia. Wszystko szło dobrze, doprowadzając uczniów do rzygania tęczą, kiedy na salę wpadł Irytek. Chantal oderwała spojrzenie od Feliksa i westchnęła. -Byłabym zbyt szczęśliwa, gdyby się nie pojawił. –mruknęła, obserwując jego poczynania. O dziwo, nawet się nie wkurzyła. Miała właśnie odwrócić się do partnera i coś mu powiedzieć na temat Iryta, kiedy ów poltergeist podleciał do niej samej. Nie miała z nim dobrych wspomnień, gdyż zawsze wobec niej miał iście diabelne plany. Wiedziała, że nie ominie ją atak, mimo, że stała z Feliksem blisko ściany. Lecz tego, co zrobił, się nie spodziewała. Zmaterializowana dłoń nie umknęła jej kątowi oka, ale nie przeszło jej przez myśl, że tak się to ma skończyć. Podskoczyła wyraźnie zaskoczona i urażona gestem Irytka. Odruchowo położyła dłoń na klepniętym pośladku. -OO! –wyszło z jej ust, co wyrażało zaskoczenie, zniesmaczenie, zdenerwowanie i żądzę mordu. Czuła spojrzenia uczniów, lecz nie powstrzymało ją to od wściekłości, która powoli, ale sukcesywnie niczym trucizna wlewała się do jej żył. Nie znosiła bezczelności (chyba, że wychodziła ona od Feliksa), a poltergeist przekroczył wszelkie granice. Do tej pory nie pozwalał sobie na takie ekscesy wobec nauczycieli, ale wyraźnie udzielił mu się szampański nastrój balu. Przegiął przysłowiową pałę i Chantal nie chciała mu tego wybaczać. Grymas wściekłości wdarł się na jej twarz, ciało zaczęło mimowolnie drżeć, a kosmyki włosów przybierać niezdrowy, karmazynowy odcień, który zapowiadał tylko jedno. Wybuch, który miał zatrząść posadami zamku i możliwe, że doprowadzić go do ruiny. W takich chwilach Lacroix żałowała, że Irytek jest duchem. Zamordowała by go z dziką rozkoszą. Zacisnęła mocno palce, wbijając boleśnie paznokcie w dłonie. Otworzyła usta, chcąc dać upust swojej złości. Krzyk miał być słyszalny po sam kres Wieży Astronomicznej. Lecz zrodzony w krtani krzyk został zagłuszony przez ciepły dotyk palców na policzkach i mocny dotyk męskich ust. Feliks miał głowę na karku, gdyż zadziałał element zaskoczenia. Cała wściekłość, płynąca w krwi adrenalina w momencie prysła, przemieniając się w powalającą falę rozkoszy i spełnienia, która prawie zwaliła Chantal z nóg. Gorąc uderzył ją tak nagle, że aż zakręciło jej się w głowie. Dłonie same odnalazły ramiona Feliksa, a oczy zamknęły się w celu intensyfikacji doznań. Malinowe wargi same załapały odpowiedni rytm. Pocałunek nie był żadną namiastką. Był prawdziwym, rozgrzanym do czerwoności gestem. Usta były tak zgrane, że mogło się wydawać iż tańczą w rytm tej samej muzyki. Pocałunek był niezwykle ciepły, dostatecznie miękki, ale i siejący w ciele Chantal spustoszenie. Jedna z dłoni powędrowała na tył głowy Feliksa. Karmazyn we włosach zaczął blednąc, a zaczęły się pojawiać… srebrne przebłyski, tak niespotykane w jej życiu. Odsunęła się na chwilę od Rosjanina, patrząc mu głęboko w oczy. -Irytku… tym razem Cię nie zabiję. –szepnęła, uśmiechając się. Przesunęła dłoń na zarośnięty podbródek Feliksa i przysunęła go do siebie, składając na ustach mężczyzny krótki, ale mocny pocałunek, zakończony lekkim przygryzieniem dolnej wargi. Cała złość gdzieś zniknęła. Jakim cudem? -Chociaż mój tyłek będzie musiał zażyć zbawiennego masażu kremem pod prysznicem. –rzuciła z przekąsem. Co się stało z Chantal Lacroix? Żodyn nie wiedział. |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Bal Zimowy Czw 07 Sty 2016, 19:02 | |
| Nie należał do arystokracji. Jego nazwiska próżno było szukać w skorowidzu czystości krwi, choć owej czystości nikt niczego zarzucić nie miał ani podstaw, ani tym bardziej prawa. Seth cieszył się, że pochodzi ze zwyczajnej rodziny, która od pokoleń kieruje się tradycjami a mimo wszystko nie jest na ciągłym celowniku, na językach, na pierwszych (lub którychś z kolei) stronach Proroka Codziennego. Owensowie nie należeli także do towarzyskiej śmietanki, nie brylowali na salonach, ich obecność na balach, na których pojawiali się naprawdę sporadycznie, nie była w zasadzie nawet obowiązkowa. Żyli spokojnie, na uboczu, nie potrafiąc jednoznacznie określić po której są w dniu dzisiejszym stronie, ponieważ jeśli chodzi o Voldemorta to oczywiście, popierali jego ideologie, ale z drugiej strony, żeby od razu zabijać? Ślizgon wiedział, że rodzina Eponine swoją stronę już obrała, co więcej, z owym wyborem absolutnie się nie kryła, jednak on sam nie wtrącał się w politykę, której unikał jak Akromantuli, toteż nie poruszał tego tematu w towarzystwie zarówno brunetki, jak i jej starszej siostry - Lyssy. Nigdy. Bawiły go jednak te wszystkie zasady, jakimi kierowały się owe wszystkie wielkie rody. Eponine w końcu nie wyglądała na psychicznie upośledzoną, dlaczego więc jej osobisty dziadek wybrał jej narzeczonego, który po pierwsze primo: jest dzikusem, po drugie primo: jest dziwnym dzikusem, po trzecie primo: jest dzikusem z Gryffindoru? Dlaczego w ogóle wybrał jej narzeczonego? On osobiście mocno by się wkur... zirytował, gdyby ktoś o tak ważnej rzeczy zdecydował za niego. Żenić się? Znaczy, być w związku z jedną kobietą i to w dodatku całe życie? To niewyobrażalna przeszkoda do bycia szczęśliwym, przynajmniej według Setha Owensa. On sam nigdy tego błędu nie popełni, gorąco więc współczuł swojej przyjaciółce, która właśnie teraz przechylała smukły kieliszek na długiej nóżce, racząc się jego zawartością. - Tylko ja potrafię zaburzyć twój spokój? Powinienem za to dostać Order Merlina Pierwszej Klasy - zażartował. - Ostatnio Filch powiedział mi w tajemnicy, że nawet nieboszczyka bym z grobu przepędził, także faktycznie może coś być na rzeczy. Wyciągnął dłonie z kieszeni odświętnych spodni, po czym okrążył krzesło za którym do tej pory stał, by posadzić na nim swoje nie arystokratyczne cztery litery. Kątem oka dostrzegł małe zamieszanie, wywołane przez woźnego Hogwartu, o którym przed chwilą wspominał, jednak nie skomentował tego w żaden widoczny sposób. Przyzwyczaił się już do jego niezgrabności, a po drugie, chociaż się do tego głośno nigdy nie przyzna, lubił tego kościstego charłaka, z jego tłustymi rzadkimi włosami, oraz wścibskiego kota, który donosił na Owensa za każdym razem, gdy tylko nadarzała się ku temu okazja. Pochwycił jeden z kieliszków, stojących jeszcze na stoliku, po czym zanim upił choćby łyk najpierw przybliżył trunek do twarzy, powąchał, skrzywił się dość znacznie i dopiero wtedy, stwierdziwszy, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma poszedł za przykładem ślizgonki i raczył się szampanem wątpliwej jakości. - Nie neguję, zawsze twierdziłem przecież, że jesteśmy dla siebie stworzeni, to ty nigdy nie chciałaś być eee... jedną z wielu, za co, droga Eponine, naprawdę cię lubię i mocno szanuję - wypowiedź zakończył wymownym mrugnięciem, który był zarezerwowany tylko dla szanownych sióstr Yaxley. - Chociaż na twoim miejscu wolałbym być jedną z wielu, niż żoną gryfona - dodał uszczypliwie bo wiedział, że dziewczyna i tak nie obrazi się o to, ani nawet w żadnym stopniu nie da poznać po sobie, że ją owe słowa jakkolwiek poruszyły. W istocie, ślizgonka zamiast tego wstała, po czym z dobrze mu znanym wyrazem twarzy przybliżyła się i wyszeptała równie dobrze znane słowa, które mógł recytować nawet po nagłym zbudzeniu w środku nocy. Gra. Gra, którą praktykowali od czasów już nie pamiętnych, od czasów, kiedy to po raz pierwszy spotkali się w wersji salonowej, towarzyskiej, jakkolwiek to zwał. Uśmiechnął się równie chytrze, z błyskiem w oku odwracając się w stronę Eponine, po czym wstał, odgarnął z ramienia jeden z niesfornych kosmyków ślizgonki i stwierdził z przekąsem: - Najpierw wyjaśnij, co zawiera się w słowie wszystko. Nie dam się oszukać jak ostatnim razem, kiedy to kazałaś mi zjeść wszystkie pierniczki, bo stwierdziłaś, że mówiąc WSZYSTKO, miałaś na myśli WSZYSTKO CO ZOSTANIE NA STOLE. I wtedy stało się to. Wtedy właśnie panna Yaxley zaczęła mienić się wszystkimi kolorami tęczy, z przewagą na kolory o odcieniu bardziej złotym, czego chłopak nie zdążył nawet skwitować, gdyż ułamek chwili później z jego marynarki spływał krem cytrynowy, czekoladowy, malinowy oraz kawałki biszkoptowego ciasta dopełniające całości udręki zwanej poltergeistem. Seth kręcąc głową machnął szybko zaklęcie czyszczące, co przywróciło pozorny porządek jego osoby, po czym zawahał się chwilę, zanim uraczył podobnym zaklęciem swoją towarzyszkę. - Może jednak zostań unurzana w tym brokacie. Ładnie ci tak MAMASITA. - odchylił się w tył, śmiejąc się przy tym głośno. |
| | | Oliver Danniels
| Temat: Re: Bal Zimowy Pią 08 Sty 2016, 22:09 | |
| Pomimo swojego jeszcze młodego wieku już nie widział niczego złego w tym, że od czasu do czasu jak się nawali tak, że skończy pod stołem lub będzie spał przytulony do sedesu, że nawet taki komentarz do któregoś z nauczycieli nie wydawał mu się być niestosowny. A skoro szampan był dostępny dla wszystkich oznaczało to, że dano im nieco więcej swobody niż zazwyczaj. Przyjrzał się parom, które wskazała mu nauczycielka i słysząc słowa o wiejskim weselu uśmiechnął się lekko. Tym razem nawet był to prawdziwy uśmiech. Bowiem rozbawiło go porównanie wiejskiego wesela do zabawy urządzanej w Hogwarcie. - Tutaj zawsze promowano wszelkiego rodzaju stare tradycje, więc dlaczego mnie to nawet nie dziwi... - odpowiedział i również się dokładniej rozejrzał po sali. Dostrzegł idącą w jego stronę kumpelkę z drużyny, wyglądała na zmęczoną więc kiedy to przechodziła obok niego skinął Mel głową na powitanie i odprowadził przez parę sekund w stronę wrót. Szybko się zmyła z balu, ale na chwilę obecną nie zamierzał sobie tym zawracać głowy. Znów odwrócił się w stronę Winter bowiem to mówiła coś do niego. - Dziękuję, w zasadzie to nie zamieniłbym go na żaden inny kolor - odpowiedział odruchowo spoglądając na swój krawat, który to był jedyną częścią w jego ubiorze, która mogła to zdradzać jego przynależność. Albo być jedynie dodatkiem w tym kolorze jeśli ktoś go nie znał. - Zapamiętam tą radę i również życzę udanej zabawy - odpowiedział znów posyłając lekki uśmiech. No, no to już trzeci podczas kilku minut, a cały bal jeszcze przed nim. Chociaż szczerze wątpił w to, że będzie miał zamiar porywać jakąś gryfonkę na parkiet, a już tym bardziej łamać jakieś niewieście serca. To zdecydowanie nie było w jego typie, to pozostawi innym facetom, niech inni poudają wyrafinowanych dżentelmenów byleby to dobrać się panienek. Nawet jakoś nie miał ochoty by ruszać głębiej w salę co jak się chwilę później okazało było dobrym wyborem. Obok jego głowy przemknął poltergeist który to już się cieszył z tego, że komuś coś zrobił. Spojrzał przez ramię w stronę wielkich drzwi. Ruszył ku nim chcąc sobie oszczędzić widoku jego dalszych niecnych planów, oraz temu, że może być w promieniu rażenia jakiejś jego wybuchowej paczuszki. Wyskoczył więc szybko na korytarz i dostrzegł Mel z tortem na twarzy po czym ruszył w jej kierunku. - Słyszałem już o kąpieli błotnej, w mleku. Czego to jeszcze wy nie wymyślicie byle tylko się nie upiększyć. - Rzekł do koleżanki potrząsając lekko głową z malującym się niedowierzaniem na twarzy, choć bardzo dobrze wiedział czyja to była sprawka. Nie pytając się o pozwolenie usiadł obok niej na chłodnych schodach przez co przeszedł go dreszcz kiedy to poczuł jak tyłek mu marznie, a przecież on był dość grubo ubrany w przeciwieństwie do dziewczyny. Nie nasiedział się jednak zbytnio długo bowiem znów się podniósł zrywając się na nogi i zaczął rozpinać guziki od swojej szaty wyjściowej. Zdjął ją i łapiąc pewniej zarzucił dziewczynie na ramiona okrywając ją. - Trzymaj, bo jeszcze mi się zaziębisz tutaj, a nasza drużyna potrzebuje w pełni sił zawodników, a nie latających na boisku zasmarkanych smarkul. - Wytłumaczył odwracając gdzieś wzrok byle to nadal zachować swój obraz nieczułego drania. On miał kamizelkę modulującą jego sylwetkę sportowca, a pod nią białą koszulę, więc nie obawiał się zimna. Znów usiadł na schodach opierając się o ścianę by to móc bezpośrednio patrzeć się na dziewczynę. - Aha, w kieszonce masz chusteczkę - dodał pokazując prawą ręką, że powinna znajdować się w lewej wewnętrznej kieszonce. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal Zimowy | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |