|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Meredith Walker
| Temat: Re: Bal Zimowy Wto 12 Sty 2016, 23:03 | |
| Lawirując wśród uczniów, nie zwracała na nich większej uwagi. W przeciwieństwie do Riaana, który zdawał się nieustannie owych oglądać, a przynajmniej obserwować ich z chłodną rezerwą. Oraz z czymś nieodgadnionym, tlącym się w opanowanych spojrzeniu. Zaciekawiona Meredith przyglądała się temu, pozbawiona wcześniejszej nieśmiałości oraz skrępowania. Z każdą minutą spędzoną w jego towarzystwie czuła, jak śmiało może okazywać skrywaną na co dzień naturalność. I już miała mu, z tym uśmiechem i z tą śmiałością wytłumaczyć, co to jest kelner i dlaczego tak śmiesznym by było, gdyby los odwrócił ich role gdy usłyszała o pięknej mamie Sitha. To znaczy, mamasita zwrócone w kierunku dziewczyny, której tak szybko nie polubiła. Irytek - przemknęło Mer przez myśl zanim brokatowa bomba zniszczyła spokój lica i chłód spojrzenia Ponine. Dobrze jej tak. Gorzej już było, gdy przeźroczysty garnitur w grochy skierował się w ich stronę. Pozbawiona mściwej satysfakcji wymalowanej jeszcze chwilę temu na twarzy, Meredith zacisnęła mocniej ręce na ramieniu Riaana, który... chwilę później zaczął pachnąć rybą. Intensywnie. A jeśli ryba pachnie, podpowiadał kulinarny nosek, to ma zapewne sto lat. Świetnie, ciąg dalszy znamy: chłopak zaczyna wyplątywać dorsza z elementów garderoby, a idiotyczny poltergeist niszczy najpiękniejsze jej chwile życia. Dziewczyna westchnęła, żeby nie powiedzieć fuknęła z irytowania w ślad za nieobecnym już duchem, po czym podkasała rękawy do pracy. I nie, wcale nie przeszkadzała jej golizna partnera, wręcz przeciwnie. W ogóle nie robiła na niej wrażenia, wcale a wcale. W sumie to prawie nie zauważyła że koszula jest rozpięta. To znaczy… - Na Merlina, Riaan pomogę Ci tylko się tak nie wierć. To zniknie raz dwa - rzuciła tonem zdecydowanym, chłodnym, rzeczowym i orzekającym o stuprocentowym profesjonalizmie bo w końcu była prefektem i pomaganie na wpół rozebranym mężnym Gryfonom było jej popisowym numerem, przez co wcale nie zapomniała sięgnąć po różdżkę. Z trudem kryjąc coś więcej niż chęć pomocy w spojrzeniu, położyła mu rękę na ramieniu a raczej chciała położyć bo w ten czas coś innego weszło im w paradę. Znowu. - Ale że jak umiem?- nie skończywszy pytania, nagle poczuła na swoich biodrach coś lekkiego. Plastikowego, żółtego i całkowicie okrągłego, rzecz wspominającą koszmar lat dziecięcych. Hula hop. Jak tym w ogóle można chcieć się bawić? Pomyślała Meredith, kręcąc ową żółtą masakrą już czwarte kółko. Co zdziwiło ją dopiero teraz, na tyle by oderwać wreszcie spojrzenie od nagiej klatki piersiowej jej tylko i wyłącznie przyjaciela, co wtedy ujrzała? Salę balową pogrążoną w chaosie, tudzież w spontanicznym tańcu ale w sumie na jedno wychodzi. Lacroix z odbiciem litery jeden na pośladku. Prefekta Gryfów z czerwonym nosem oraz Audrey, z którą rozmawiali chwilę temu w stroju cheerleaderki. Przecież to bez sensu, i dlaczego z nieba pada brokat? No cóż, niezbadane są wyroki Dropsa - pomyślałaby Mer, mistrzyni hula roku 1977, gdyby nie kolejna przeszkoda na jej drodze do opanowania. Na chwilę spuściwszy oko z Riaana, z zgrozą odkryła, że klatę diabli wzięli. I jej partnera też, a na jego miejsce pojawił się kurczakopodobny twór, z jego twarzą. Nawet chyba przed chwilą mówił jego głosem. A z tymi skrzydełkami twój ów wyglądał w sumie strasznie, a nie śmiesznie i jeśli to jest jakiś żart to chyba wyjątkowo okrutny. - Riaan? - spytała się niezbyt rezolutnie najbardziej wysportowana pani prefekt, modląc się aby działanie tej magii się już wreszcie skończyło. Nienawidziła kręcić hula hopem, bo nie zwykła kręcić bioderkami na prawo i lewo w towarzystwie ludzi. Była raczej z gatunku tych skromnych i nieświadomych zupełnie swego ciała. Gdy wreszcie magia się skończyła, Mer odetchnęła z ulgą pozbywając się żółtego ustrojstwa. Jeszcze z większą ulgą uznała inwazję kurczakusa pospolitego na zakończoną. I koszulę Riaana za niezapięta. Klękajcie narody. - Co to było? - mruknęła, patrząc na chłopaka szeroko otwartymi oczętami, które chwilę później zarejestrowały plamę na plecach. Dwa ataki w tak krótkim czasie? Toż to bestialstwo - Och ale to cuchnie, czekaj. Jasne, że pomogę - rzuciła, obracając się do chłopaka bokiem. Kilka szybkich ruchów i różdżka ukryta w pończochach znalazła się w jej dłoni. Prawej, bowiem lewą z powrotem położyła na ramieniu chłopaka żeby się w końcu już nie ruszał. Szybkie - Chłoczyść - załatwiło sprawę. Po plamie, po zapachu ani śladu. - Nie masz za co dziękować… ej, mam nadzieję że mi nic nie zrobił? Proszę, powiedź że nie mam brokatu we włosach, tego się nie da pozbyć - rzuciła Meredith, zwracając się twarzą do Riaana. Przy okazji wzięła jego marynarkę, zapewne również pachnącą rybą, potraktowała czarem. Otrzepała z kurzu i zawiesiła na ramieniu - No i lepiej się ubierz. Już jesteś czysty i pachnący, nie każdemu podoba się niepotrzebny ekshibicjonizm. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Bal Zimowy Pią 15 Sty 2016, 00:02 | |
| - Nie mam pojęcia. - szczerze odpowiedział na pytanie dziewczyny, zresztą wszyscy wiedzą że Riaan nie potrafi kłamać. Może to zaleta, może wada, co za różnica, ważne że nie wyszedł na tym jeszcze źle. - Ale to nie był Irytek... - dodał i lekko zaskoczony tym co Meredith robiła ze swoją sukienką, a potem pończochą, odwrócił wzrok starając się nie zerkać. Nie każdy przecież nie widzi problemu w swojej, choćby najmniejszej, nagości. Uświadomiła go w tym profesor McGonnagall na pierwszym roku, kiedy przez pomyłkę wszedł pod prysznice dziewcząt. Do dzisiaj pamiętał te piski i krzyki. Wyobrażając sobie śmiertelny zew szyszymory, słyszał te pamiętne wrzaski. Aż zadrżał na samą myśl, akurat w tym samym momencie kiedy dłoń Puchonki dotknęła jego ramienia. Przyjemny dreszcz przeszedł po jego korpusie i skręcił w górę ciała i w dół. Od razu przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, oraz pamiętny moment kiedy pierwszy raz dotknął Meredith i taki sam dreszcz jak teraz przeszedł jego ciało. Od tamtej pory wiedział, że ten moment będzie ważny, nadal co prawda, po tylu latach nie zrozumiał dlaczego, ale jako osoba wierząca w przeznaczenie zdawał sobie sprawę z tego, że ich losy będą związane na zawsze. Nie mógł tego powiedzieć o wszystkich swoich znajomych, przyjaciołach i wrogach. Nie musiała mu powtarzać, aby stał spokojnie, jej dotyk zamroził go w miejscu lepiej niż petrificus totalus. Po chwili stał nawet czystszy niż wcześniej. - Jasne, że mam! Dziękuję. - uśmiechnął się do niej nieśmiało, najwidoczniej emocje związane ze spotkaniem z Éponine zaczęły z niego powoli opadać. Zaczynał znowu trochę krępować się obecnością Meredith, w myślach przeklinając się w zulu, że znowu nie rozumie czemu kryje się w sobie, chociaż całe życie postępuje zupełnie odwrotnie. Może to dlatego, że nie rozumiał co skręcało mu żołądek w obecności rudowłosej Puchonki? - Nie, ten brokat zniknął tak jak i te dziwne stroje. Nie masz czym się martwić, choć wydaje mi się że nic nie jest w stanie popsuć ci tych pięknych włosów. - Czy on właśnie powiedział komplement? Szybko zaczął rozglądać się za skrzatem z szampanem, próbując ukryć swoje zakłopotanie, na szczęście jeden był tuż obok i Riaan mógł szybko zwalczyć powroty nieśmiałości kieliszkiem bąbelków w płynie. Całym. Szybko. - Ale mi się pić zachciało, przepraszam. - uśmiechnął się głupkowato do jedynej osoby w całym Hogwarcie albo i świecie, która go onieśmielała. - Już się ubieram, już, już... - odłożywszy kieliszek z powrotem na tacę zapiął się szybko. Następnie nałożył marynarkę. - Dobrze, to teraz wyjaśniaj po kolei. Co to jest kelner, co to jest ten cały eksihidiwjonizm. No i co ja tak właściwie piję na tym balu? - rozejrzał się po iście szampańskiej imprezie, która wciąż kręciła się w okół nich. Należy się do niej dołączyć, a nie stać jak kołki, dlatego po raz kolejny delikatnie ujął jej dłoń i rozpoczęli taniec. Znowu jej dotyk wywołał przyjemne mrowienie, jak bardzo chciał czuć to cały czas! Prowadził ją w rytm muzyki, spokojnie, ale bez niepotrzebnej i nachalnej bliskości, za jaką przepadali chłopcy w jego wieku. Po prostu cieszył się chwilą. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Sob 16 Sty 2016, 17:34 | |
| Głos Victorii tak podobny do jej, jednak pozbawiony tego lodu, sprowadził jej uwagę z powrotem na swoją rozmówczynie. Usiadła popijając swój napój z niewielką zawartością procentów. Uniosła lekko brew zaciekawiona słysząc opinie rówieśniczki o balach. - Niestety, nie wypowiem się na ich temat, to mój pierwszy bal w tej szkole. Wykrzywiła usta w dziwnym grymasie, i pomyśleć, że miała nie w ogóle nie przychodzić. Powoli zaczynała odczuwać głód nikotynowy, półświadomie rozglądnęła się po sali w poszukiwaniu jakiegoś balkonu, jednak trudno było cokolwiek dojrzeć przez tłum brykających i tańczących uczniów, a nawet nauczycieli. Zmarszczyła lekko nos, a jej wzrok powędrował do wyjścia z sali. Zapewne będzie musiała wyjść na błonia, niedługo.. Póki co dopiero się dosiadła, niegrzecznym by było teraz odejść. Poza tym jej chwilowa towarzyszka wydawała się interesująca. Odłożyła szklankę na stół i obojętnym nadal chłodnym głosem zapytała: - Przyszłaś sama? Nie fatygowała się o uśmiech, po pierwsze był zbędny, a po drugie byłby fałszywy, a dziewczyna siedząca naprzeciwko niewątpliwie by to zauważyła. Po co robić sobie wrogów kiedy można tego uniknąć? Zupełnie nieopłacalne. |
| | | Noelle Avery
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 17 Sty 2016, 00:57 | |
| Jego słowa jednocześnie nie miały dla niej większego sensu, z drugiej zaś strony doskonale je rozumiała. Jednak nie to chciała usłyszeć. Wolałaby chyba bolesny powrót do rzeczywistości. Dlaczego? Bo znała rzeczywistość. W niej była dziedziczką czystokrwistego rodu która nie ma uczuć innych niż głód czy senność. Jest jak główna nagroda której nie zdobędzie nikt wartościowy, za to ktoś kto ma mnóstwo wartości w swojej skrytce w Gringottcie. W rzeczywistości jest praktycznie nie do zdobycia. Jak forteca w której poczyniono zapasy na kilka miesięcy by spokojnie przeżyć oblężenie. Nie umiała kochać, a raczej tkwiła w tym przekonaniu głośno dając wyraz swojej dezaprobaty dla migdalących się wszędzie par. Zbliżała się jedynie do chłopców dla których nie znaczyła zbyt wiele, bo bądźmy szczerzy, oni nie znaczyli zbyt wiele dla niej. A teraz? Teraz okazuje się, że rzeczywistość jest kłamstwem. Miała uczucia. I to całkiem potężne, godne nastoletniej czarownicy. A on? On nie był dla niej zabawką. Jednak przyznać to w głowie, a powiedzieć na głos to dwie różne sprawy. Przyznanie czegoś na głos automatycznie wprowadza tą rzecz do świata realnego. Przyznanie robi rzecz poważną jeszcze poważniejszą. A na to już zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić. - Tak, mam całkiem dużo do zaoferowania, tylko w przeciągu roku znajdą mi narzeczonego. Dlatego nie powinnam się angażować. Dlatego nie mogę... Potem będzie mi trudniej... I tak nie jest łatwo mieć na nazwisko Avery... - słowa opuszczały jej pełne wargi bez większej konsultacji z ośrodkiem mózgowym. Oczy powoli ale skutecznie wypełniały się łzami, a ona miała ochotę zakopać się pod ziemię i już nigdy stamtąd nie wychodzić. - Ale nie możesz mnie mieć. Chyba, że jesteś okrutnie bogaty i masz w sobie błękitną krew. Możesz wtedy złożyć wniosek z dwoma fotografiami i rodowodem na biurko mojego ojca. Może wygrasz licytację kiedy będą mnie sprzedawać jak jakiegoś skrzata - prychnęła wykrzywiając z niezadowoleniem swoje usta. Nie znosiła tego. Naprawdę tej kwestii ze swojego życia nie znosiła najbardziej. Wtedy tak naprawdę zdawała sobie sprawę, że jej życie nie jest jej życiem. I nie może w nim podejmować własnych decyzji. Bliższa znajomość ze Stewardem może być... szczęściem, prawdziwym szczęściem które ją zgniecie w chwili "ogłoszenia wyniku". - Przemówił mentalny Puchon - od razu odbiła piłeczkę mimowolnie wyginając wargi w delikatnym uśmiechu. Chciała być jego. Tak naprawdę mogłaby i to by jej nie przeszkadzało. Na dowód tego nawet znów go pocałowała. Miło by było być jego. Kiedy ich wargi się rozłączyły przypomniała boleśnie: - Szkoda tylko, że nie mogę być twoja. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Nie 17 Sty 2016, 16:51 | |
| Niektórzy stwierdziliby pewnie, że Randall nie byłby sobą, gdyby nie przygotował na bal czegoś specjalnego, choćby kolejnych zawodów tak popularnych wśród uczniów pragnących zasmakować zakazanego owocu, lubujących się w regularnym dostarczaniu organizmowi niezbędnej dawki adrenaliny. Harper nie był jednak głupi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że bal zimowy nie jest odpowiednim miejscem na tego rodzaju przedsięwzięcia. Mimo więc ogromnych chęci, nie zamierzał pakować się w paszczę smoka, a w tym przypadku akurat grona pedagogicznego, które na imprezie zjawiło się równie licznie, co i sami uczniowie. Zresztą nawet ten krnąbrny Ślizgon nie miał dzisiejszego wieczoru nic przeciwko temu, by po prostu pogadać ze znajomymi, pożegnać się z nimi przed przerwą świąteczną. Inna sprawa, że spędził chyba ze dwie godziny na pakowaniu swoich toreb, mimo że zarzekał się, że nie będzie zostawił niczego na ostatnią chwilę. Głównie zresztą z tego względu przybył na bal mocno spóźniony. Należało mu jednak zwrócić honor, bo chociaż przywdział na siebie czarny, elegancki garnitur w połączeniu z czarną koszulą i niechlujnie zawiązaną zieloną muchą. Tak naprawdę wcale nie wybrał jej dlatego, że kojarzyła mu się z przynależnością do jego domu. Wpadł na to dopiero, kiedy zjawił się przed drzwiami do Wielkiej Sali, ale tak naprawdę wówczas ta wizja zaczęła mu się jeszcze bardziej podobać. W końcu od słynnego, wakacyjnego konkursu All-England Wizarding mógł się nazywać dumnym reprezentantem Slytherinu. Natłok znajomych twarzy zebranych w jednym miejscu przytłoczył jednak nawet i jego. Siedemnastolatek rzucił kilkukrotnie przelotne "cześć" przechodzącym uczniom, ale nie był nawet pewien, w którym kierunku się skierować, do kogo dołączyć. Wszyscy zajęci już byli żywną dyskusją, tańcem, bądź udziałem w zabawach wodzireja, toteż wybór kompana bądź kompanki do towarzystwa wcale nie był taki prosty. Pewnie łatwiej byłoby, gdyby Randall po prostu przyszedł z osobą towarzyszącą. Ba, nawet był już blisko zaproszenia pewnej dziewczyny z Gryffindoru. Ostatecznie stwierdził jednak, że z żadną panną nie jest w na tyle bliskich relacjach i że z tego względu tak naprawdę wolałby chyba pozostać na balu nieograniczonym przez nikogo. W szczególności, że była to praktycznie ostatnia tak wielka okazja do spotkania ze znajomymi przed świętami. Ślizgon rozejrzał się po lodowej, przestronnej sali, kiedy wreszcie jego spojrzenie natrafiło na ukochaną siostrzyczkę. I chociaż miał świadomość, że akurat z nią podczas przerwy świątecznej spędzi jeszcze wiele czasu, nie mógł sobie odmówić przyjemności dołączenia do jej stolika. Oczywiście liczył na to, że przezorna panna Craven zajęła mu jakieś dobre miejsce z widokiem na parkiet... Podszedł w każdym razie pewnym krokiem do dwóch dziewcząt ze Slytherinu, po drodze starając się przypomnieć sobie imię towarzyszki Victorii. Wiedział, że są z tego samego rocznika, kojarzył pannę Le Fay z zajęć, a jednak jego głowę wypełniła nagle jakaś czarna dziura. Zupełnie jak na sprawdzianach z astronomii. Randall był jednak pewien, że to tylko kwestia czasu, a póki co postanowił po prostu zwrócić się do dziewczyny bezosobowo, nawet puścić jej oczko, byleby czasem nie dać się przyłapać na tak felernej wtopie. - No hej, jak się bawicie? - Rzucił na początek bezpiecznie z szerokim uśmiechem na ustach, poprawiając zaraz po tym swoją muchę, która i tak zdawała się tak samo przekrzywiona jak wcześniej. Młody Harper nieszczególnie się tym jednak przejął. Rezygnując zaś z przesadnej dbałości o swój wizerunek, podszedł do siostry i objął ją swoim ramieniem. Zabawne, że jeszcze do tej pory dało się w szkole odnaleźć uczniów, którzy nie mieli zielonego pojęcia o tym, że są rodzeństwem. Z drugiej strony inne nazwiska, pogmatwana historia tej dwójki - te elementy na pewno nie były pomocne w rozwikłaniu ich zagadkowej relacji. - Mam nadzieję, że Wam nie przeszkadzam. Działo się coś ciekawego, jak mnie nie było? - Swoje pytanie skierował już do Victorii. Nie dlatego, że ignorował jej koleżankę, przecież by nie śmiał. Mimo wszystko zdecydowanie wygodniej było mu zagaić rozmowę, poczynając od osoby, z którą łączyły go znacznie bliższe stosunki. Właśnie w tym momencie zresztą w jego głowie rozdźwięczało nagle "Vipera!". No tak, jak mógł zapomnieć imienia panny Le Fay... przecież zawsze mu się podobało.
|
| | | Feliks Zolnerowich
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 18 Sty 2016, 20:55 | |
| Feliks musiał sobie pogratulować – zwykle miewał genialne pomysły, ale tym razem jednak przerósł samego siebie, począwszy od bezczelnego podprowadzenia spinki Chantal po wproszenie się na bal, robienie z siebie (i z niej) pajaca na gazecie aż po pocałunek, który miał powstrzymać falę krzyku. I powstrzymał. O dziwo. Trzaśnięta przez poltergeista w tyłek (Ktoś musiał się jeszcze nauczyć, że krągłości anatomiczne tej kobiety należało obmacywać z nabożną czcią. I mieć na nazwisko Zolnerowich.) czarownica poczerwieniała gwałtownie, spięła się jak smagnięta prądem. Metamorfomagia zamanifestowała nastrój szkolnej mistrzyni eliksirów, z cala na cal zmieniając kolor jej włosów na ogniste bordo, jakby odliczając do wybuchu. Wybuchu, który on, proszę państwa, wasz bohater (hołdy przyjmowane są w każdy czwartek), zdusił w zarodku, przejmując na siebie całą intensywność emocji, które zawrzały w pannie Lacroix. Poradził sobie z tym zadaniem fenomenalnie, profesjonalnie i co najlepsze – nieodpłatnie. Profesjonalny zatykacz Smoczyc, powinien dopisać to sobie do CV. Kenneth pozieleniałby z zazdrości ze swoim zwierzęcym fetyszem – w gruncie rzeczy Rosjanin dziwił się czasem jak to się stało, że stary znajomy wylądował z zupełnie normalną kobietą. Do bólu normalną. Chwilowe spełnienie w formie pocałunku wywołało pomruk z dna gardła Feliksa, falę zadowolenia i elektrycznych iskierek, które zaczęły przeskakiwać niewidoczne po powierzchni skóry. Teraz wiedział już z porażającą jasnością, że tak łatwo nie pozwoli odejść tej kobiecie. Nie, kiedy byle spojrzenie czy podjudzanie do popisywania się sprawiało, że czuł się nagle dwadzieścia lat młodszy, choć nigdy tak naprawdę nie wydoroślał, zachowując w sobie część buńczucznego, niefrasobliwego urwipołcia. - Musicie częściej robić takie bale. Albo ja muszę częściej podprowadzać ci spinki – stwierdził z rozbrajającą szczerością, uśmiechając się samym kątem ust w sposób, który sprawiał wrażenie, iż przez moment pan Zolnerowich nie był do końca obecny myślami na parkiecie. Panno Lacroix, przegrzała pani rosyjski mózg! Zanim jednak z uszu szanownego pana czarodzieja zdążyła zacząć toczyć się wata cukrowa, którą na moment ewidentnie oblekł się jego mózg, z sufitu zaczął sypać się brokat. Mężczyzna zmarszczył krzaczaste brwi, unosząc nieco głowę do góry, gdy któraś z wyjątkowo bezczelnych błyszczących drobinek wylądowała mu na nosie. Na sali zaczęła dziać się cała gama dziwacznych rzeczy – przez śpiewne szczebioty po francusku, na które Feliks miał ochotę odruchowo odpowiedzieć „Voulez-vous coucher avec moi?”, przez pokazy muzyczne, stroje kurczaka (50 pkt dla pomysłodawcy) czy breakdance'a. To, co jednak stało się ze starannie odprasowanym, eleganckim garniturem Feliksa, przeszło wszelkie pojęcie – przez krótki moment nie zaskoczył co to za dziwne czerwono-złote elementy, gdy nagle coś przeskoczyło mu w głowie, przypominając mugolskie komiksy, w których zaczytywała się córka Wiktora, dawnego kolegi ze szkoły i można by powiedzieć, że przyjaciela. Pan Zolnerowich oficjalnie został więc superbohaterem. A jednak! Uśmiechając się szelmowsko, jakoś drapieżnie, z metalicznym chrzęstem elementów zbroi, pewnie uchwycił Chantal w pasie (przez chwilę zapomniał tego robić) i rzucił, obniżając stosownie głos: - Możesz mi mówić Iron Manie, Czarna Wdowo. W ostateczności „pan Stark” też wystarczy. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie przedstawiciel grona pedagogicznego (Colton), który radośnie podszedł do panny Lacroix, wyraźnie ignorując, że aktualnie była zajęta flirtowaniem. Niezbyt subtelnym należy by dodać. A już fakt, że całkowicie olał obecność Feliksa, zajeżył rzeczonego czarodzieja. Obrócił więc głowę z odpowiednio wymowną miną („odezwij się krzywo, a będziesz szukał zębów po całej sali”), rzucając pozornie przyjaznym tonem: - Następnym razem nie zostawiaj nigdzie kufelka. Nie możesz być pewien, czy ktoś nie dybie na twoją cnotę. Mógłby wymyślić coś lepszego, wredniejszego, bardziej odkrywczego, ale tak po prawdzie wolałby wrócić do rozmowy (czy innych czynności wymagających użycia otworów gębowych) z Chantal. Możliwie już. |
| | | Victoria Craven
| Temat: Re: Bal Zimowy Pon 18 Sty 2016, 23:38 | |
| Chyba była nieco zaskoczona wypowiedzią Vipery, chociaż wcale tego nie okazała. Ona sama może i nie lubiła takich bali, nigdy ją to nie ekscytowało, ale czasami warto było się pojawić, chociażby dla samej rozrywki i zażycia czegoś innego niż ta szkolna codzienność. Nie skomentowała jednak tego, co dziewczyna powiedziała, bo nie było takiej potrzeby. Craven za to skupiła się na tym, o co Vipera zapytała. Odruchowo dosyć powoli zerknęła w stronę, gdzie jeszcze niedawno zniknął Franz wraz z Jasmine. Zaraz jednak powróciła spojrzeniem na swoją towarzyszkę. - Przyszłam z Krugerem, ale miał coś do załatwienia z Jasmine. - odpowiedziała, ale odwdzięczając się tym samym pytaniem. Spodziewała się raczej, że dziewczyna przyszła sama, inaczej by się do niej nie dosiadała, z nie widziała jej wcześniej, więc musiała przyjść przed chwilą. Chyba, że gdzieś się zaszyła. A to chyba zrobił jej przyrodni brat, który pojawił się dosyć nagle, ale sam jego widok sprawił, że na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. To prawda, wielu uczniów nie zdawało sobie sprawy z tego, że mieli jednego ojca. Dla kogoś postronnego ich nieco zażyłe relacje mogły wyglądać na zupełnie inne niż między rodzeństwem. Nie należała jednak do osób, które przejmowałyby się jakimiś plotkami czy też wyjaśniała każdemu, kto i kim dla niej jest. Miała to akurat głęboko w swoim poważaniu, bo ceniła sobie jedynie swoje wąskie grono znajomych, a resztę po prostu tolerowała, bez udawanej radości czy też zbędnej wrogości. - Nie powiedziałabym. Iryt trochę rozrabiał, jak zwykle. Do tego jakiś durny taniec na gazetach. Nic nie straciłeś. - powiedziała, zerkając na Randalla i zakładając jeden kosmyk włosów za ucho. Zmrużyła nieco oczy i spojrzała podejrzliwie na brata. - Tylko mi nie mów, że nie zabrałeś ze sobą żadnej szalejącej nastolatki? Chwilowa przerwa od pisków bądź omdleń w reakcji na Twój dotyk albo słowo? - zapytała żartobliwie, bo doskonale wiedziała, że Harper miał powodzenie wśród płci przeciwnej. Był raczej znany w szkole, przenikał przez wiele środowisk i cóż, nie było co ukrywać, ale naprawdę był przystojny. W końcu płynęła w nim krew Cravena. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Wto 19 Sty 2016, 17:21 | |
| Już nie wiedziała, co może tam robić. Siedzieć i nudzić się na balu? Oglądać tańczących, zakochanych w sobie ludzi? Widok ten po prostu ją mdlił. Może i cieszyła się z szczęścia innych, z miłości, którą darzyli drugą osobę. Ale ona sama tego uczucia nie doświadczyła… Relacje ojciec-córka to zupełnie, co innego. Zresztą, czasem wydawało jej się, że więcej czasu spędza z znajomymi niżeli z ojcem. W całym swoim życie. Liczne misje, na które on wychodził przedłużały się. Kiedy stała u progu drzwi oczekując jego przyjścia, otrzymywała nowinę o niespodziewanym konflikcie. Ale to nie był czas na rozmyślanie o swojej sytuacji rodzinnej. O relacjach z ojcem. Przecież miała dobrze się bawić! Poza tym obiecała Artiemu, że wystartuje z nim w kolejnym konkursie. Jednak ta cholerna prowadząca nie dawała żadnych znaków. Z chęcią przyjęłaby myśl, że już nic się nie wydarzy, że pozostały tylko tańce, a ona będzie mogła wrócić do domu. Spędzić całą noc w spokoju, pod ciepłą kołdrą. Mimo wszystkiego, widok zimy zaczął ją mdlić. Nie mogła zrozumieć skąd te nagłe sceptyczne nastawienie do balu. Mieli się dobrze bawić – poprawka, ona była szczęśliwa. Przez chwilę chciała wywijać piruety i tańczyć na gazecie. Pokręciła tylko głową wykrzywiając usta w krótkim uśmiechu. Poprawiła jeszcze włosy, szminkę i ruszyła w stronę Puchona. Z nadzieją, że zaraz coś się wydarzy. Choćby miałby to być atak śmierciożerców.
|
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Bal Zimowy Wto 19 Sty 2016, 23:56 | |
| Tak oczywiście, Aeron doskonale zdawał sobie sprawę z dziedzictwa Noelle, jej rodziny, pozycji i tradycji. Każdy kto posiadał chociaż szczątkową świadomość świata w którym żyje słyszał o rodzinie Avery. Arystokracja, można by rzec. Nie zadawali się z byle kim, wiązali się tylko z innymi arystokratycznymi rodami, a w dawnych czasach nawet między sobą. Na porządku dziennym były aranżowane małżeństwa, mające na celu zapewnienie ciągłości, a przede wszystkim czystości krwi rodziny. Aeron dałby sobie rękę uciąć, że dla Noelle szykowane są podobne atrakcje. I pewnie nic by mu do tego nie było, gdyby nie fakt że jednak mu na niej zależało. Jak na złość, życie nigdy specjalnie za Stewardem nie przepadało, i gdy tylko mogło, rzucało mu pod nogi całe multum kłód. Nie było to specjalnie przyjemne uczucie, ba, po tylu latach wywoływało u chłopaka migrenę i sporą ilość irytacji. Tym razem jednak nie miał zamiaru przegrywać. Tym bardziej, że miał większe szanse niż to niektórym mogło się wydawać. Słuchał wypowiedzi Noelle, nie przerywając jej, tak by mogła wyrzucić z siebie to co myśli. By odpowiednio wszystko zadziałało, musiał wiedzieć co ona myśli. Gdy zrobiła przerwę, odezwał się poważnym głosem. -Nie znajdą, jeśli on znajdzie się sam, prawda?- zapytał, czy może bardziej stwierdził, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk. Błysk z gatunku tych podejrzanych, które ujawniały się gdy ten coś knuł. –Tak, będzie Ci trudniej. Chcesz żyć z kimś kogo nawet nie kochasz? Chcesz co rano budzić się we własnym domu, które przypominać będzie więzienie niźli dom? - pytał, mimo że znał na to odpowiedź. Ale chciał by Noelle poznała własną opinię. –Jesteś Avery czy nie? Szczęście samo nie spadnie Ci z nieba. Musisz się o nie postarać. Albo możesz się poddać, i zaprzeczyć wszystkiemu temu co czujesz.- stwierdził Aeron. I tu doszli do sedna całego problemu. Noelle najwidoczniej nie bardzo miała pojęcie o przeszłości i rodzinie Arcia. Nie żeby było w tym coś dziwnego. W ostatnich latach liczebność jego familii dosyć mocno się skurczyła, nie wspominając już o zniknięciu jego rodziców w Albanii. Stan obecny nijak miał się do potęgi którą rozporządzał jego klan jeszcze dwieście lat temu. Były to jednak tylko szczegóły, coś co Aeron miał nadzieję naprawić. I dlatego wybór przyszłej partnerki ograniczała czystość krwi. Choć pojedyncze osobniki miały zazwyczaj wolną rękę, to główna linia rodziny zawsze pozostawała czysta. Mimo iż starością i potęgą nie miała się co mierzyć z innymi rodami, Aeron był dumny ze swojego pochodzenia. Dlatego gdy wspomniała o błękitnej krwi, na jego twarzy pojawił się podejrzany uśmiech. -Tak się składa, panienko Avery, że nie Ty jedna masz w sobie błękitną krew. Nie rób takich wielkich oczu. Moja rodzina jest stara, nawet bardzo, choć oczywiście nie może pod tym względem konkurować ze sławnymi rodami.-- powiedział, dając jej chwilę na przetrawienie tych słów. W międzyczasie doszło do niego, że pod tą szczelną skorupą którą otoczyła się Noelle, wciąż tkwi samotna dziewczyna. -Wiedz jednak, że nie jestem pierwszym lepszy chłopaczkiem z ulicy. - stwierdził, przyglądając się jej twarzy. Na uwagę o byciu mentalnym puchonem prychnął, nie mogąc jednak nie uśmiechnąć się na tą małą wymianę życzliwości. Chciał coś odpowiedzieć, nie zdążył jednak, gdyż w tej samej chwili poczuł na ustach ciepłe wargi panienki Avery. Nieco go tym zaskoczyła, ale tylko ledwie, gdyż w następnej sekundzie oddał pocałunek, starając się zapamiętać jego smak. Nie trwało to długo. Na dźwięk jej słów spojrzał jej prosto w oczy, po czym powiedział, całkiem poważnie: -Sprawię że będziesz- |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal Zimowy Sro 27 Sty 2016, 13:28 | |
| Postanowiła podejść do siedzącego przy stoliku Artiego. Posłała mu ciepły uśmiech ponownei przysiadając na znajdującym się niedaleko krzesełku. Upiła łyk soku dyniowego kręcąc lekko głową. Schowała dłonie w włosach bawiąc się niesfornym kosmykiem. W końcu przerwała wykonywaną czynność zatrzymując wzrok na Puchonie. - Sądzisz, że coś tu się jeszcze wydarzy? - rzuciła krótko obserwując jego poczynania. Cały bal spędizł przy jednym stoliku, nie robiąc nic więcej. Szczerze wątpiła, że kolejny konkurs dojdzie do skutku - może ten jeden z tańcem na gazecie był pierwszym i ostatnim? Cóż, jeśli tak to nawet okay, bo zaczynało kręcić jej się w głowie. Zawsze tak miała - przez chwilę dobrze się bawiła, a potem padłaby na ziemię i zasnęła. Nie, wcale się nie upiła. Każdy miał prawo do zmęczenia... - Nasza złotowłosa raczej się nie śpieszy - parsknęła układając dłonie na kolanach. Rozprostowała miętową sukienkę zatrzymując wzrok na rozmawiających parach. Wszyscy świetnie się bawili, tylko ona nie miała nastroju do uśmiechów. Tak bardzo chciała stamtąd wyjść, jednak jednocześnie szkoda było jej zostawiać Artiego samego. Widziała jak bardzo się nudził, więc chociaż ona mogła dotrzymać mu towarzystwa. Sama go rozumiała… Często nie miała z kim rozmawiać. To była tylko i wyłącznie jej wina – sama bała się podejść do nieznajomego rozpoczynając rozmowę, znajomość. Może dlatego miała tak niewielu przyjaciół? Szczerze wątpiła aby była normalną nastolatką. I wcale nie uważała, że jest jakaś wyjątkowa. Inna. To najlepsze określenie jakie przyszło jej do głowy…
|
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal Zimowy Wto 02 Lut 2016, 22:38 | |
| - Nie ma za co - bo w istocie, nie było. Co uświadomiła sobie, odwzajemniając równie nieśmiało posłany w jej stronę uśmiech. Zakładając kosmyk włosów za ucho. Dobitnie czując, że nie odmówiłaby mu pomocy w każdej sytuacji, tylko po to aby zobaczyć ten grymas na jego twarzy. I nawet jeśli to wszystko nie uwzględniałoby jej w planach, chciała tylko wiedzieć że ten uśmiech tam jest. Choć skrycie miała nadzieję oglądać go nie pośród oddalonego tłumu znajomych, a perspektywy, która dzieliła ich lica parę lub najwyżej paręnaście centymetrów. Och, romantyzm - dajcie dziewczynie palec a ona zechce rękę, ale czy to naprawdę musi być coś złego? Ocucona tą myślą, tym niezwykle malowniczym porównaniem spojrzała wprost na Riaanowe usta, składające akurat niezwykle śmiały komplement. Dla niej. Na Merlina, tylko się nie rumień. - Daj spokój, włosy jak włosy - odparła z całą dozą skromności jaką cechowała się na co dzień, a już szczególnie wobec jakichkolwiek pochwał. Co z tego, że była w pełni świadoma, że włosy rzeczywiście ma ładne - w końcu tak o nie dbała. No ale prawdę mówiąc, nie sądziła że ktokolwiek to zauważa - a na pewno nie Riaan. W sensie, nie żeby myślała że jej nie lubi czy coś ale po prostu myśl spodobania się komuś takiemu w aspekcie wykraczającym poza czyste koleżeństwo była doń równie abstrakcyjna co dożywotnia abstynencja profesor Odinevy. Niemożliwa. Czując, jak myśli te niczym lawina przewijają się przez jej głowę (oraz zupełnie ślepa żywe dowody, że niemożliwe stać się może możliwym) kryła swoje zawstydzenie za zamkniętą postawą, którą nagle przybrała - bowiem nieśmiałość jest niezwykle zaraźliwa. Ręce schowane w jego marynarce, ten idiotyczny rumieniec oraz skrywanie spojrzenia za rzęsami - bez zwątpienia magia popsuła ich tę chwilę. Dawno niepomna zarówno konfrontacji z panną Yaxley jak i pięknego tańca, stała tam i próbowała wykrzesać coś z zastygłych w bezruchu ust. Chwile te zdawały się wiecznością, a trwały krótko. Na pomoc przyszedł im szampan. - Na zdrowie - mruknęła tonem, którym powinna być mruknąć dziękuję, dziękuję za komplementy to było bardzo miłe i mi też chce się pić. Poczuła się nagle tak nieporadna, że gdyby miała wolne dłonie byłaby się palnęła w czoło. I kazała mu się ubrać, możliwość oglądania jego golizny też przepadła. Drugie uderzenie. Nazwanie go ekshibicjonistą? Trzecie. Walker tylko wybrnij i się nie zacznij samokaleczyć, dwa zadania na teraz - szepnął głos w jej głowie. Przyjąwszy postawę jestem super wyluzowana, również poczęła się rozglądać za szampanem. Jeden udało się jej porwać, łyk na odwagę i szum w głowie. Teraz lepiej - Yyyyyyy no to tak, posłuchaj. Na prawdę nie wiesz kto to kelner? - zaczęła z elokwencją godną samej Morgany. I po prostu wypiła to do końca, odłożywszy kieliszek w samą porę zanim Riaan porwał ją znowu na parkiet. Czując przyjemne ciepło jego ciała, z wielkim trudem zebrała myśli w swej głowie, składające się w najlepszym razie w - Ja jestem kelnerką. W świecie mugoli to osoba, która przyjmuje zamówienia i podaje dania. Albo napoje. W sumie, to podaje wszystko. I za to jej płacą - dodała, wzruszając lekko ramionami. Teraz ten żart, uwaga czy cokolwiek wydawała jej się o wiele mniej zabawna. Zaryzykowała spojrzenie prosto w Riaanowe patrzałki, od których nie sposób się oderwać po czym znalazła sposób aby to zrobić, dodając - Ekshibicjonizm. Oj, to taki żart. Tak się mówi na osoby, które lubią pokazywać swoje ciało innym. W sumie ogólnie to nie jest żart, ale ja chyba próbuję być dzisiaj dowcipna. |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Bal Zimowy Pią 05 Lut 2016, 17:12 | |
| Cała szkoła znała charakterek panny Lacroix i nikt o zdrowych zmysłach nie starał się sprawdzać na własnej skórze, jaka kara może spotkać nicponia, który śmiał napsuć jej krwi. Byli masochiści, ale jak sama nazwa wskazuje, lubowali się w bólu, a ten ich nie omijał w karze od Lacroix. Oczywiście nie była jego powodem bezpośrednio. Odpowiednie zajęcia raniły rzezimieszkom palce, drażniły oczy, wywoływały skrajne zmęczenie i niewyspanie albo szereg innych dolegliwości. Jednakże Irytek nie należał do istot rozumnych, więc jego zachowanie było jednym z grupy tych „zwyczajowych”. Do tej pory jednak nie starał się o takie żarty wobec nauczycieli. Dziwnym trafem upatrzył sobie Lacroix na obiekt westchnień i na różne sposoby okazywał swoją sympatię. Nie zawsze przypadało to kobiecie do gustu. A teraz zaliczało się do zachowań poniżej pasa. Nagła reakcja jej ciała wskazywała, jak się może skończyć zaraz udział na balu w jej wykonaniu. Okropnym wrzaskiem i pęknięciem błon bębenkowych niewinnych uczestników imprezy. Na szczęście w Wielkiej Sali znajdował się bohater, który z poświęceniem życia rzucił się wszystkim na ratunek. Jego postawa zasługiwała na Order Merlina najwyższej klasy. Zastosował najgroźniejszą ze swoich broni. Jak było widać – skutecznie. Uczniowie i goście zostali ocaleni przed erupcją wulkanu, którego celem było zmiotnięcie wszystkiego na swej drodze. Ciepłe wargi Zolnerowicha zamknęły przygotowane do wrzasku usta Mistrzyni Eliksirów. Zaskoczona tak nagłym fortelem zaniechała ataku werbalnego, a sekundę później pozwoliła sobie na słodki taniec warg oraz języków, które zatraciły się w intymnym tangu. Dreszcze przebiegły po całym jej ciele, domagając się większych doznań. Spokojnie, wyczekane lepiej smakuje, czyż nie? Oderwanie ust Chant przyjęła z niechęcia, ale i satysfakcją. Nie mogła się powstrzymać, aby nie pocałować znowu tych wyśmienicie całujących ust. Na malinowych wargach kobiety wykwitł uśmiech, który skrywał odrobinę rozmarzenia i spełnienia. -Ah, a jednak się przyznajesz. Zaplanowałeś to! –oskarżyła Feliksa o podprowadzenie jej biżuterii. Zmrużyła przy tym swoje oczy, odgarniając z powiek srebrzyście błyszczące ciemne kosmyki. Do tej pory nie zawitał taki kolor na jej lokach. Jak widać nowe znajomości dawały nowe możliwości. Nawet w dziedzinie metamofomagii. Czekając na wyjaśnienia, w międzyczasie z sufitu zaczął spływać brokat. Chantal obserwowała wirujące błyskotki, a jedna z nich zakończyła lot na nosie Feliksa. Nim zdążyła go zetrzeć z partnera, ten zmienił swój dobrze skrojony garnitur na jakąś… zbroję? Niezaznajomiona ze światem jugoli kobieta z zainteresowaniem, ale i ze zdziwieniem przyglądała się nowej kreacji partnera. Pozwoliła się przyciągnąć, ale dotyk zbroi nie został przez nią dobrze powitany. Położyła dłoń na torsie Feliksa i uśmiechnęła się zawadiacko. -Już mi wróżysz wdowienie? Wolę porównanie do pająka, bo piękność i groza idą u mnie w parze. –uniosła brew znacząco, nie widząc w tym porównania do kolejnej postaci z komiksu. –Dobrze, panie Stark, zapamiętam. –przytaknęła, podnosząc ekranik w hełmie partnera. –Ale wolę dotyk ciepłego, nieokrytego niczym ciała niż zimno blachy. –szepnęła filuternie, czekając na minięcie czaru. Akurat zbroja rozpłynęła się, pozwalając wrócić garniturowi w tej samej chwili, w której pojawił się Colton. Kobieta westchnęła w duchu, że znowu ktoś śmiał im przeszkodzić. Chyba lepiej było zostać w gabinecie i tam poczekać na Feliksa. Większa prywatność. Powstrzymała śmiech, który zrodził się w jej gardle, kiedy Feliks z miną zazdrośnika odgryzł się nauczycielowi. -Warto zapytać Dumbledore’a, on lubi robić takie kawały. –poleciła, mocniej przytulając się do Zolnerowicha. -Może ostatni taniec panie Zolnerowich, nim każde z nas zmuszone będzie iść w swoją własną stronę? –zagadnęła mężczyznę, będąc już trochę zmęczoną ciągłą uwagą, przeszkadzaniem oraz szumem rozmów w Sali. Rytm kolejnego utworu nie był powolny, wręcz przeciwnie. Finał spotkania Feliksa i Chantal miał być pełen piruetów oraz przyspieszonego tętna. Lacroix obróciła się, pozwalając materiałowi podnieść się nieco ku górze, odsłaniając zgrabny kształt nóg powyżej kolan. Przylegając na chwilę do ciała Feliksa, uniosła kącik ust ku górze. -Gorąco tutaj. -rzuciła szeptem do ust Feliksa, które miała na odległości paru milimetrów. Musnęła je zaczepnie, by wraz z rytmem piosenki oddalić się na wyciągnięcie rąk. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Bal Zimowy Sob 06 Lut 2016, 00:51 | |
| Kiwnął głową z miną, która miała oznaczać zrozumienie. Postanowił jednak nie wspominać, że obowiązki kelnera kojarzą mu się z tym co zazwyczaj u niego w domu robiły skrzaty. Podejrzewał, że to trochę inna sytuacja, bo kelnerowi dostaje za to pieniądze, zresztą to chyba niezbyt miłe porównywać kogokolwiek do skrzata. W końcu te pomocne ludki nie grzeszą urodą, a Meredith raczej odwrotnie. - Nie zrozumiałem żartu, tak już mam. - wzruszywszy ramionami Riaan uśmiechnął się rozbrajająco. Będąc wciąż przyciśnięty w tańcu do koleżanki, (a może nie?) cieszył się chwilą. Szczególnie, że było mu bardzo przyjemnie. Delikatne ciepło Puchonki wydawało się bić z jej dobrego serca i promieniować w każdą stronę, czując je na sobie Afrykaner chciał się wyłącznie uśmiechać. Dlatego też teraz szczerzył się jak głupi. A może to szampan? - A tak właściwie, to nie wiem czemu ludzi tutaj tak bardzo się siebie wstydzą. Nie chodzi mi tutaj o to, że ktoś chodzi bez ubrania, albo jego części. Ja sam w lato noszę dużo mniej na sobie niż tutaj i nikt tam nie zwraca na to uwagi. Tutaj większość osób boi się pokazywać swoje prawdziwe uczucia, skrywa się pod maskami. To mnie strasznie dezorientuje i wkurza. - czyżby znowu się rozgadał? Chyba tak, dlatego chcąc po raz kolejny ukryć swoje zakłopotanie spojrzał gdzieś w dal. Zauważywszy jak Smoczyca podrywa gościa, którego widział wcześniej na nauce magii niewerbalnej, zrobił wielkie oczy i natychmiast wrócił do patrzenia na Meredith. Zaloty nauczycieli szybko wybiły mu z głowy wstyd. Zanim ruda pani Prefekt zdążyła się odezwać, Riaan zaczął kontynuować swoją myśl: - Są też tacy, którzy są naprawdę dobrzy w różnych dziedzinach i nie potrafią tego przyznać przed wszystkimi, albo boją się innych, co inni powiedzą, co sobie pomyślą. Na przykład Claire, ma świetną rękę do zwierząt, rozumie je doskonale, ale wciąż uważa że ja wiem od niej więcej, mimo że sto razy jej mówiłem, że ja znam ich zachowania, wiem jak je tropić i... - podrapał się dłonią wolnej ręki po karku wyraźnie zakłopotany. - zabićizjeść. - dodał szybciej, po czym szybko kontynuował temat. - Ale to ona lepiej o nie dba i zdecydowanie bardziej ją lubią. Czasem kiedy myślę o Tobie... - Nagle wpadł w tendencję do przerywania w pół słowa, ale to wszystko jej wina! Po prostu zatykało go w jej obecności. - ...mam wrażenie, że jest podobnie. Jesteś wspaniałą osobą, dobrą i serdeczną. Masz niesamowity talent do eliksirów i wiesz tak wiele rzeczy, których ja dopiero się uczę. Jak na przykład ten cały ekswiwisjonizm, czy jak mu tam. Mam jednak wrażenie, że wciąż myślisz o sobie jako o gorszej od wielu innych, w tym mnie. - Riaan musiał odetchnąć, taki potok słów właśnie z siebie wyrzucił. Na dodatek prawdziwych słów. - Jesteś naprawdę jedną ze wspanialszych osób jakie znam, o ile nie najwspanialszą. Wartościową i utalentowaną, zresztą nawet sam Dumbledore to zauważył, a on jak nikt inny zna się na ludziach! - uśmiechnął się do niej po tym długim wywodzie, rumieniąc się. Ale tylko trochę! |
| | | Enzo Romulus
| Temat: Re: Bal Zimowy Sob 06 Lut 2016, 02:07 | |
| Poczuł jej dreszcz i odsunął się nieco by móc zlustrować czujnym spojrzeniem jej twarz. Rumieniec który się pogłębił wzbudził jedynie na jego twarzy konsternację. Nie powinna tak na niego reagować. Jej ciało mówiło kompletnie co innego, niż jej usta dwa lata temu. Jednak on doskonale pamięta każde słowo. I nie zamierza przekraczać granicy którą mu wtedy postawiła. Jeśli zmieniła zdanie: musiała to powiedzieć. Lubił jasne sytuacje, a ta sytuacja do jasnych wcale nie należała. Niby całkiem nieźle rozwiązywał zagadki stawiane przez kobiety w najróżniejszych sytuacjach- wszakże pracownice rodzinnego zamtuzu dokładnie wyjaśniły mu, że jak kobieta mówi "dobrze" to wcale dobrze nie jest i inne tego typu zagrywki, jednak jeśli chodzi o tą konkretną sytuację... nie chciał wyciągać żadnych wniosków, wiedząc doskonale iż mogą okazać się pochopne. Audrey nie była klasyczną przedstawicielką płci powszechnie uważanej za piękniejszą. Dlatego była taka wyjątkowa. - A jak? - zapytał cicho nie spuszczając z niej wzroku. Potrzebował słów. Od niej potrzebował werbalnych odpowiedzi bardziej niż od kogokolwiek innego. - Wrócimy do rzeczywistości, Au. Ja wyjdę z Jasmine, ty zapewne z Bartechujkiem. Jednak nie wiem, czy to się liczy jako zostawienie Cię. Gdybym mógł Cię zostawić, to zrobiłbym to wtedy, na placu Świętego Piotra. Ale nie mogłem. Nadal nie mogę. Dlatego jesteśmy przyjaciółmi - może to nie najbardziej sensowna odpowiedź na świecie, ale z pewnością szczera. Najszczersza na jaką się zdobył w ostatnim czasie w jej stronę. Zacisnął wargi w wąską kreskę i obrócił ją w tańcu raz jeszcze. Z sufitu zaczął spadać zaczarowany brokat, który opadł na Krukonkę zamieniając ją... w roznegliżowaną czirliderkę. Szlag. Od razu ściągnął z siebie marynarkę i otulił nią dziewczynę. - A nie, jednak wychodzę z Tobą. Natychmiast - zauważył patrząc wymownie na jej kusą spódniczkę, która nie zostawiała najwięcej pola dla wyobraźni. Widząc jak patrzyli na nią trzecioklasiści przy ścianie nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. - Chodź - pociągnął ją w kierunku wyjścia zanim wszyscy dokładnie zobaczą, że ta lalka jest trochę stłuczona. |
| | | Audrey Faulkner
| Temat: Re: Bal Zimowy Sob 06 Lut 2016, 11:52 | |
| Odetchnęła głęboko wiedząc, że nie starczy jej odwagi na powiedzenie tego, co być może powinno teraz zostać powiedziane. To brzmiało nieprawdopodobnie, że wciąż mogła być niezdecydowana - ale była. I bała się zaryzykować. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, gdyby w grę nie wchodził ktoś tak dla niej ważny... Ale wtedy nigdy nie byłoby takiej sytuacji. I takiej rozmowy. Tak czy inaczej, z ust panny Faulkner nie padło żadne znaczace popełniłam błąd, Enzo, nie zapytała też myślisz, że moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Podobne zwroty mogłyby pewnie coś wyjaśnić, mogłyby stać się krokiem naprzód, ale Audrey nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Ostatecznie więc nie powiedziała zupełnie nic. Skrzywiła się tylko lekko, zakręciła w kolejnym piruecie i... Gdy jej wzrok padł na strój, w jaki nagle zmieniła się jej sukienka, uśmiech towarzyszył jej tylko w pierwszej chwili. Nie zrozummy się źle, Audrey lubiła ładnie wyglądać, wyzywająco czasami też. Lubiła te wszystkie fikuśne sukieneczki i spódniczki, często krótsze niż ustawa przewidywała. Lubiła to, jak odpowiednio dobrany strój potrafi działać na męską wyobraźnię - i jak działa na jej własne samopoczucie. Lubiła, naprawdę. Problem tylko w tym, że lubienie to nie dotyczyło prezentacji całego swego ciała (umówmy się, cheerleaderki równie dobrze mogłyby występować nago, tak niewiele ich stroje zasłaniały) tłumowi uczniów, z których przynajmniej połowa - jeśli nie znaczna większość - wykazywała tendencje do oceniania po jednym tylko rzucie oka. A jeden rzut oka na Audrey sprowokować mógł oceny przeróżne, przy czym raczej mało dla niej atrakcyjne. Choć więc taka nieoczekiwana transformacja stroju w innych okolicznościach mogłaby ją nawet bawić, teraz Holenderka zbladła tylko, oczy rozszerzyły jej się w wyrazie bezgranicznego zdumienia i niepewności a jedyną, dominującą myślą stało się to, by coś z tym zrobić. Uciec? Ukryć blizny? Cokolwiek. Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy na jej ramionach spoczął znajomy ciężar. Unosząc wzrok na Enzo uśmiechnęła się niepewnie i mocniej ścisnęła jego dłoń. Kochała go za takie odruchy, kochała niezależnie od tego, co mówiła i nad czym się zastanawiała. Za to, że się nią... Och, na Merlina, on się po prostu nią opiekował. Jeszcze kilka dni temu, w stadionowej szatni zareagowała na to źle, ale teraz... Dałaby mu się poprowadzić gdziekolwiek by chciał. Starannie unikając spoglądania na tych, którzy ewentualnie zlustrowali ją spojrzeniem, którego nie chciałaby widzieć zwiesiła lekko głowę i poszła za Romulusem o nic nie pytając. Barty? Pewnie gdzieś tam był, może nawet zauważył zmianę stroju. Ale to nie on stawił czoła jej nagle obudzonym lękom. Podobną walkę podejmowała tak naprawdę tylko jedna osoba, prawda? Tylko jeden Krukon.
zt x2 |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal Zimowy | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |