|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Blake Blackwood
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 18 Kwi 2016, 19:19 | |
| Widziała jak gorączkowo szukał w głowie informacji, co zrobił źle. Problem polegał na tym, że on wcale nie uważał, by któreś z jego słów mogło w jakiś sposób sprawić puchonce przykrość. To stanowiło w zasadzie klucz tego problemu, i kurde, Blake nie wiedziała co z tym zrobić. Cała wina nie leżała po stronie gryfona. To nie on wyszedł z założenia, że łatwo przyszło, łatwo poszło. To te wszystkie jedenaście poprzednich dziewczyn przyzwyczaiło go do świadomości, że nie ta, to następna i nawet jeśli Blackwood do tej pory o tym nie myślała, to nagle zaczęła. Chłopak nadal siedzący na fotelu był po prostu zwyczajnym szesnastolatkiem, który wraz ze swoim niespotykanym hobby zawrócił jej w głowie. To ona miała problem, bo była za sztywna. Była za grzeczna, zbyt staroświecka i poukładana. To przez nią, a także przez jej głupie dorosłe myślenie. - Po prostu nie zamknę się z tobą w schowku, bo nie jestem jakąś tam miotłą - wyjaśniła cierpliwie, również krzyżując ramiona na piersi. Musiał to zrozumieć. Tak naprawdę istniała jeszcze szansa na to, że się dogadają, tylko, że Jonathan musiał iść z Blake na kompromis. To, że była puchonką nie oznaczało, że będzie się tak na wszystko ślepo godzić. - Ja nie każę ci niczego szukać, po prostu chciałam ci przekazać, że chyba mamy trochę inne... priorytety. No ale zaraz. Jakie znowu fochy? Blake nie strzelała fochów, a nawet wręcz przeciwnie - bardzo daleka od tego była. Przecież nie złościła się na chłopaka, ani nie obrażała. Kilka słów, które wypowiedział po prostu sprawiły, że odzyskała przytomność. W zasadzie to tylko i wyłącznie jego wina, że nastąpiło to tak szybko. Mógł się nie odzywać? Mógł. Zirytowała się, bo nie istniała na świecie kobieta, która nie zirytowałaby się na zarzut pod tytułem "foch". Zmrużyła oczy chcąc dobitnie posłać Priora do wszystkich diabłów za te słowa, ale przerwał jej, gdy już otwierała usta. Przybrała na twarzy złośliwy uśmiech i przechyliła głowę na bok. - Cóż, nie dziwię się, że się pomyliłeś w swoich założeniach, skoro pierwszy raz całowałeś się z kimś, kto ma mózg - prychnęła. Szkoda. Naprawdę wielka szkoda, że Jonathan z każdym wypowiadanym słowem pogrążał się coraz bardziej. Blake żałowała, że tak potoczył się dzisiejszy wieczór bo szczerze mówiąc nadal wolałaby siedzieć na kolanach Priora i na przemian wtulać się w jego pierś i rozkoszować się miękkością jego warg. Chciałaby być tak wyluzowana jak on, ale nie potrafiła. Chciałaby nie brać tak niczego na poważnie, ale już po prostu taka była. Jonathan musiał pojąć, że tego nie da się pogodzić i ich relacje zawsze będą tak wyglądać. To będzie jedna wielka sprzeczka. Przecież zawsze tak było. - Ja się nie łudzę. Ja cię ładnie proszę, żebyś dał mi święty spokój, Prior. Mam większe ambicje, niż być numerem dwanaście na twojej liście - odrzekła, próbując brzmieć naprawdę przekonująco. Dlaczego on jej to musiał robić? Dlaczego musiał być tak cholernie beztroski, tak cholernie nie w jej typie, jeśli chodziło o charakter, a jednocześnie dlaczego sprawiał, że nie mogła na niego patrzeć bez obawy, że się złamie? Oddychała bezgłośnie udając, że nie widzi jego rozczarowanej miny. No dalej Prior, powiedz to. Powiedz, że jestem sztywniaczką, dla której szkoda zachodu. Powiedz, że się w zasadzie tego po mnie spodziewałeś, nie powiesz niczego, czego bym jeszcze nie słyszała - przeszło przez jej głowę. Nastrój w sali kominkowej zmienił się diametralnie. Ogień w kominku trzaskał złowieszczo, zamiast uroczo, a półmrok jaki panował nie był już wcale taki tajemniczy, a duszący. Blake podniosła powieki by utkwić w chłopaku zrezygnowane spojrzenie. - Po prostu źle trafiłeś. W szkole jest wiele innych dziewcząt, które chętnie pójdą z tobą do schowka. Ja niestety do nich nie należę. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 18 Kwi 2016, 20:28 | |
| - Nie wpadłaś, żeby powiedzieć, że nie masz na to ochoty? - zapytał, patrząc na nią jakby właśnie spadła z Wenus i oznajmiła mu, że jest wiłą, których notabene Prior panicznie się bał, ale nikt o tym nie wiedział. Nawet Misza. Jonathan działał w sposób prosty i takich też potrzebował odpowiedzi. Nie rozwodził się nad każdym wypowiedzianym słowem i nie brał wszystkiego dosłownie. Gdyby zachowywał się jak Blake, nie wytrzymałby sam ze sobą. Jego kończyny rwały się do ruchu, całe jego ciało było wypełnione po brzegi niespożytą energią. Nie mógł marnować tego drogocennego daru na analizy, złe interpretacje i przeinaczanie wyciągniętych wniosków. O wiele łatwiej byłoby, gdyby Blake tak nałogowo nie myślała. Atmosfera nie zmieniłaby się tak diametralnie. W sumie i on był szczery a jak się okazywało, ta szczerość zabolała. Niechcący, bo Prior założył, że panna Blackwood jest na tyle odporna, aby znieść prawdę. Najwyraźniej się mylił, ale skoro powiedział A, musi powiedzieć też B. Nie chciał się uśmiechać, bo nie miał na to ochoty, ale jego wargi miały inne plany. Rozciągnął policzki i obnażył zębiska, tłumiąc w tchawicy narastający rechot. To był całkiem dobry tekst, będzie musiał zacytować go Mikhailowi. - Widzisz, masz mózg i nie możesz się wyluzować. Nie możesz jakoś zrobić tak, że zachowasz mózg, który naprawdę masz seksowny, ale i będziesz rozluźniona a nie taka... no taka śmiertelnie poważna? - prawie powiedział "sztywna", bo samą postawą nakłaniała go do głośnego określenia jej osoby sztywniaczką. Była taka, nie ma co ukrywać. Schowek oznaczał zabawę. Żadna z dziewczyn Jonathana jeszcze mu nigdy nie odmówiła ukrycia się w szkolnym magazynku. Mówiły, że to całkiem romantyczne, słodkie i niecodzienne. Coś mu mówiło, że jeśli chce zatrzymać przy sobie Blake, musi isć na kompromis i znaleźć alternatywę. To było coś nowego, bo Jonathan nigdy się niczego nie wyrzekał, bo ktoś tego żądał. Problem w tym, że ani trochę się nią nie nacieszył, a ona już chciała iść. To nienormalne, że Jonathan w ogóle cokolwiek rozważał na temat wyrzeczenia dla ułagodzenia Blake. - Uczepiłaś się tych numerów. - teraz on prychnął, odwracając od niej głowę. - Możesz być tak miła i o nich po prostu zapomnieć? To przeszłość, a przeszłość mnie nie obchodzi. - mimowolnie wycedził tę prośbę, bo Blake nieświadomie nadepnęła na podświadomość chłopaka, który szukał od tylu lat czegoś, czego nie umiał poprawnie zinterpretować. Być może Blake będzie numerem dwunastym, a po niej będzie trzynastka. Tak, to bardzo możliwe, ale też istniała szansa, że zakończy ciąg liczbowy, skoro po pierwszym prawdziwym spotkaniu ust z ustami, Jonathan był gotów się czegokolwiek dla niej wyrzec. Choćby miało to być zaprzestanie zapraszania jej do schowka. - Jakie masz ambicje, co, Blake? Nie zrobisz ze mnie człowieka. - uniósł podbródek, opuszczając ręce wzdłuż ramion. Patrzył na nią wyzywająco. Zaciskał zęby, aby nie wymsknęło się spomiędzy nich nic, co mogłoby być zabarwione bardziej szczerym uczuciem od nastoletniej ciekawości kobiecym ciałem. Nieświadomie wbijał pobielałe i spięte palce w kant szafeczki, o którą się opierał. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 18 Kwi 2016, 22:55 | |
| Zamarła z na w pół otwartymi ustami a przez głowę przebiegło jej jak stado rozszalałych hipogryfów milion myśli na sekundę. No tak, przecież faktycznie mogła tak powiedzieć. Na dobrą sprawę, to było tak idiotycznie proste, że Blake zaczęła metaforycznie stukać się w czoło przez własną głupotę. Mogła tak powiedzieć i dalej zajmowałaby się badaniem faktury skóry na jego karku, zamiast rozważać opuszczenie tego pomieszczenia. Sytuacja stała się tak absurdalna, że Blake w przypływie niepohamowanej wesołości zaczęła się zwyczajnie śmiać. Niezbyt długo, ale przez dobrą chwilę jej przepona pracowała na najwyższych obrotach, podczas gdy panna Blackwood trzymając się za brzuch zwijała się ze śmiechu. - Faktycznie - przyznała pomiędzy przedostatnim, a ostatnim westchnieniem, który wydobył się z jej piersi tuż po tym, jak przestała chichotać. - Faktycznie. W każdym razie, było już trochę za późno, bo przecież i on powiedział już coś, co ją zabolało i ona przerwała ich pozorną bliskość, sprawiając, że to napięcie, jakie się między nimi wytworzyło diametralnie znikło. W ogóle wątpiła, by dało się to jeszcze przywrócić, no i czy w ogóle tego chciała? W końcu postanowiła przecież nie być kolejną zabawką dla Jonathana. Co z tego, że swoim uśmiechem roztapiał jej duszę. Co z tego, że swoim głosem dotarł przecież do najbardziej skamieniałych części jej serca, które nie miało się nigdy nie zakochać. Stali oboje po obu stronach sali kominkowej i Blackwood wiedziała, że to najdziwniejsza chwila w jej życiu. Nie wiedziała co zrobić. Nie była tak odporna na szczerość chłopaka, jak sądził. Z jednej strony niesamowicie na nią działał i sprawiał, że śmiała się mimo złości a z drugiej traktował ją niezwykle przedmiotowo wlepiając wzrok w jej biust i zaciągając do schowka. Wiedziała, że to już nie te czasy, kiedy maksimum bliskości oznaczało przypadkowe zetknięcie się dłoni kochanków, albo rzucane ukradkiem nieśmiałe spojrzenia. Wiedziała, że teraz sprawy wyglądały zupełnie inaczej, ale jednak. Nie samym całowaniem żyje człowiek. Poczuła przyjemne ciepło gdy zobaczyła, że na powrót na twarzy chłopaka zawitał uśmiech. Jej słowa nie miały zabrzmieć wcale śmiesznie. Ociekały złośliwością, a jednak mimo wszystko kąciki jego ust powędrowały ku górze sprawiając, że drgnęła. Przed chwilą gotowa była w niego czymś rzucić, a teraz się uśmiechała. Ah te baby, chyba zbliżał się jej okres. - Próbowałam, ale jakoś średnio mi to wychodzi - jęknęła, bijąc się z myślami, co zrobić. Przecież wciąż stała ze skrzyżowanymi na piersi rękami i uparcie próbowała się wyrzec swojej fascynacji Jonathanem. Zupełnie jakby nie posmakowała jego ust i zupełnie jakby wcale nie przypadł jej on do gustu. Zagryzła wewnętrzną stronę policzka i zamknęła na chwilę oczy wzdychając przy tym ciężko. Mogła zapomnieć o tych poprzednich jedenastu? Wątpiła. Ale mogła przestać o nich w towarzystwie Priora wspominać - to już coś. Po drugie przeszłość. Blake też nie mogła się pochwalić kryształową a jakoś Jonathan niczego jej wcale nie wypominał. Zdawało się, że w ogóle nie obchodzi go z kim puchonka do tej pory była, lub co z nimi robiła. Fakt, że nie miała TAKIEGO doświadczenia jak on o niczym tu nie świadczył. Chodziło o samą istotę sprawy, toteż dziewczyna kiwnęła głową przytakując. Miał rację. Miał cholerną rację. - Dobrze, koniec z numerami - obiecała rozplątując przedramiona i chowając dłonie w tylnych kieszeniach jej lekko przyciasnych spodni. Nie ruszyła się jednak z miejsca, bo mina Priora mimo wcześniejszego uśmiechu nie zachęcała wcale do tego by na przykład do niego podejść. No dobra, a jak przyzna się do błędu? Będą mogli wrócić na fotel i kontynuować całowanie? Nie zrobisz ze mnie człowieka. Te słowa rozbrzmiały echem w głowie dziewczyny, powodując, że zmarszczyła brwi. Nie miała wcale takie ambicji, poza tym... - Przede wszystkim ty nie rób z siebie potwora. - Był taki uroczy, gdy uparcie słał jej te wszystkie wiadomości, czasem jedną po drugiej. Źle się czuła, gdy je przypadkiem znajdowała? To faktycznie takie straszne przeżycie, gdy ktoś tak zabiega o uwagę? Jonathan był człowiekiem, nawet jeśli sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać.
|
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Sala kominkowa Wto 19 Kwi 2016, 06:49 | |
| Rozległ się plask. To Jonathan uderzył się otwartą dłonią w sam środek czoła. Spuścił głowę, zgarbił ramiona i kręcił czupryną na boki, pytając niemo za jakie grzechy musi być ofiarą zmiennego nastroju Blake. Jej głos i śmiech pobrzmiewał w całym pokoju i skutecznie wytrącał go z równowagi. Spiął się. Blackwood go drażniła. Najpierw oddawała jeden pocałunek za drugim, w następnej chwili obrażała się i już wychodziła, doprowadzając go do złego humoru, a teraz śmieje się w głos i zgina w pół. To nie było normalne zachowanie i dla Gryfona brzmiało to jak te "złe dni", podczas których lepiej trzymać się od dziewczyn z daleka. Niech to szlag, on dopiero przestał się trzymać z daleka a już musi narzucać dystans dla własnego dobra? Cały świat poprzysiągł się przeciwko niemu. Nie robił nic złego dopóki nie rozmawiali. Rozmowy są do bani, bo w takich chwilach dziewczyny pojmowały, że nie wyciągną z Jonathana nic poza szerokim uśmiechem skierowanym właśnie do nich. Trzy razy klasnął w dłonie. Brawo, zrozumiała, że na proste propozycje są proste odpowiedzi. Szkoda tylko, że pojęła to trochę zbyt późno, bo mimo uśmiechu na ustach, czoło miał pomarszczone i oblicze zdecydowanie zachmurzone. - W ogóle ci nie wychodzi, Blake. Niepotrzebnie komplikujesz sytuacje. Po co to komu, to ja nie wiem. - nie widział w swoim zachowaniu żadnej winy. Nie mógł wpłynąć na to, co Blake zrozumie. Skoro go nie pyta, nie może odpowiedzieć. Uparcie omijał ją spojrzeniem, bo gdy tylko zahaczał wzrokiem o jej wyprostowaną, obronną pozę, wzmacniał nacisk palców wbijanych w kant szafeczki. - Okej, wszystko zrozumiałaś, to możemy przestać się cackać. - celowo nie skomentował dalszych wypowiedzi, bo to gwarantowało psychoanalizę, terapię i próby zrozumienia dlaczego Jonathan jest taki, a nie inny. To go już całkowicie nie obchodziło. Był tak pokręcony i dziwny, że nie próbował tego pojąć ani za sobą nadążyć. Nie miał większego problemu ze zmniejszeniem odległości między nimi. W kilku większych krokach pokonał pół pokoju, z narastającą intensywnością napierając spojrzeniem na Blake. Miał nadzieję, że to pierwsza i ostatnia "kłótnia". Nie mógł tracić i poświęcać czasu na łagodzenie babskich nastrojów. Trzeba podbić świat, a tacy bohaterzy nie mają możliwości robienia i jednego i drugiego jednocześnie. Chwycił zdecydowanie jej obie dłonie, nie od razu wyjmując je z jej tylnych kieszeni dżinsow. Podobała mu się lokalizacja ich kończyn. - Okej. - powtórzył. - Gdzie mam cię odprowadzić? Muszę zaraz znikać tworzyć dla Miszy mieszankę dri... soków. - zahaczył zębami o dolną wargę, bo nie chciał przedłużać spotkania tylko po to, aby wysłuchać kazania na temat alkoholu. - Przyjdę po ciebie tak jakoś jutro przed lekcjami. Chyba, że zaśpię to na śniadaniu. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Sala kominkowa Wto 19 Kwi 2016, 07:55 | |
| Swoim zachowaniem pokazywał, że kompletnie niczego nie rozumiał. Puchonce nie chciało się mu tłumaczyć, że problem, jej mniemaniem, wciąż pozostawał. Przecież on nadal nonszalancko twierdził, że Blake to tylko Blake podczas kiedy ona nadawała wszystkiemu większe znaczenie. Jawnie pokazał, że ta jedna, mała, niefortunna wpadka dziewczyny powodowała u niego załamanie rąk, co sprawiło, że uśmiech częściowo znikł z jej twarzy. Kurde, przecież widziały gały co brały, a Jonathan powinien liczyć się z tym, że skoro chce spotykać się ze sztywniaczką będzie pod każdym kątem analizowany zarówno on, jego przeszłość a także większość sytuacji w których się znajdą. Musiał przymknąć na to oko, nauczyć się tak mowić do Blake, by nie wywoływać u niej reakcji czysto obronnej, tak jak ona chciała przekonać się do jego zamiłowania do ognia i wszystkiego co z nim związane. Potrzeba trochę czasu aż przestanie tak uparcie wszystkim się zamartwiać. Potrzeba też, by Jonathan był skory jej ten czas podarować. Ludzie nie zmieniają swojego nastawienia w jednej chwili a przynajmniej Blackwood taka nie była. Nie stanie się nagle rozrywkową dziewczyną pod wpływem impulsu i kilku motyli w brzuchu. Jej ugrzeczniony sposób bycia był dobry dla niej, musiała tylko zauważyć, że niekoniecznie jest dobry dla otoczenia. Zacisnęła szczękę, trawiąc w żołądku jego słowa i wymowne gesty. Spuściła wzrok zastanawiając się, czy nie pokazać mu za to środkowego palca, potem odwrocić się na pięcie i wyjść, ale przecież nie chciała wcale tak szybko i tak okropnie żegnać się z gryfonem. W sumie miała nadzieję, że jakoś dojdą do porozumienia a jej skłonność do przesady zostanie jej zapomniana. Oczywiście, nadal podświadomie chciała opierać się zagrywkom Priora, tylko po prostu już nie tak zaciekle... - Po prostu nie jestem taka jak ty - wyjaśniła spokojnym głosem, nie doprawionym żadnymi emocjami. Jonathan musiał to brać pod uwagę, jeśli nie chciał się z Blake pozabijać. W ciągu chwili pokonał odległość jaka ich dzieliła, stając dosłownie kilka milimetrów przed nią. Znów poczuła bijące od niego ciepło, kontrastujące z tonem, w jakim wypowiedział do niej zdanie o rozumieniu. Cóż, ona wszystko rozumiała aż za dobrze. Jedyny problem polegał na jej wewnętrznym konflikcie, którego obozami była obawa przed złamanym w przyszłości sercem a chęć życia chwilą i pozwolenia Priorowi na to, co chciał. Ona nie analizowała przecież tego dlaczego gryfon taki był, a to, w jak dużym stopniu jej to przeszkadza. Wiedziała, że na pewno w całym zamku tylko ona ma podobne dylematy ale nie dbała o to. Przecież, do cholery, tu chodziło o jej szczęście. Nic nie mogła jednak poradzić, że gdy podniosła głowę i spojrzała na twarz chłopaka, jej serce zabiło znów o wiele mocniej. Chrzanić to, może i był tak bezczelnie beztroski i na pewno podaruje puchonce kilka bezsennych nocy ale był jednocześnie tak niesamowicie sobą, bez sztucznego udawania, że Blackwood postanowiła dać temu szansę. A raczej to jej szalejące serce postanowiło, a na nie Blake nie miała już żadnego wpływu. Miała świadomość, że zareagowała zbyt pochopnie. Że mogła najpierw zapytać, a potem się bulwersować ale jednocześnie cieszyła się, że zostało jej to prędko wybaczone. Czuła jego dłonie na swoich i nie mogła nic poradzić na fakt, że podobało się jej to uczucie. Lubiła na niego patrzeć, lubiła studiować każdy milimetr jego twarzy i kurde, jak mogła przez chwilę chcieć się tego wyrzec? - Nie musiałeś się poprawiać, nie jestem antyalkoholową dewotką. - powiedziała, uśmiechając się krótko. Wszystko było dla ludzi, mocniejsze trunki też. To, że sama raczej się nie upijała nie wynikało z faktu, że była przeciwniczką alkoholu, a przecież słabej głowy. Już o tym rozmawiali. - A odprowadzisz mnie następnym razem, gdy już nie będziesz na mnie zły - dodała czując znów na ustach dotyk jego ciepłych warg. Nie chciała wracać do dormitorium w niezręcznej ciszy, wolała pokonać więc tych kilka pięter w samotności. Nie było wcale tak późno, by musiała obawiać się Filcha, jego asystenta, czy Pani Norris. Była dużą dziewczynką, znającą drogę do własnego łóżka. - Okej - powiedziała wpatrując się w jego usta. - Będę czekać. - Wspięła się na palce, by go jeszcze pocałować zanim wyjdzie. - Postaram się, by jutro mój seksowny mózg niczego nie zepsuł. |
| | | Jonathan Prior
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 25 Kwi 2016, 07:21 | |
| Nie przywykł do wysilania się bardziej niż to konieczne. W tym przypadku "bardziej niż konieczne" miało podniesioną poprzeczkę i stawiało to Jonathana na rozwidleniu dróg. Albo sobie odpuścić i wrócić do prostych, łatwych związków, w których nikt nic od niego nie wymagał czy jednak wysilić się i sprawdzić czy Blake jest tylko Blake, czy kimś bardziej. Zżerała go ciekawość, bo zdążył zauważyć, że tajemnice Puchonki mroziły krew w żyłach, a potem zachwycały. Co jeszcze ukrywa oprócz nieaktywnej metamorfomagii? Prior doprawdy nie miał pojęcia co zrobić i co wybrać. Będzie potrzebował dosyć długiej rozmowy z Miszą, a dopóki się to nie stanie, musi udobruchać Blake na tyle, że przy następnym spotkaniu będzie się uśmiechać na jego widok, a nie wzdrygać. Ostrożne dobieranie słów nie było jego specjalną zaletą, ale dla chcącego nic trudnego. Najlepiej nic nie mówić, to nikt wtedy nie zarzuci mu, że bo on coś takiego powiedział!. - Właśnie to zauważyłem. - odparł równie sucho, dopowiadając w myślach, że nie spełniasz moich dotychczasowych wymagań. Jesteś szarą myszką, cichutką panną rodem z filmów o haftowaniu i cerowaniu, a ja szukam głośnych i silnych osób. Ale skubana, masz coś takiego, że postanowiłem się w ciebie wpakować. Jakoś sobie poradzą. Jeśli sytuacja będzie zawsze tak samo napięta to oboje to zakończą. Nie mają nic do stracenia. Tylko szansę na jedną z tych trwałych przyjaźni, których Jonathan szuka w świecie za pomocą gigantycznej lupy doktora Gadżeta. Nie odskoczyła, to dobry znak. I się nie skrzywiła, to również dobry znak. - Uff, to dobrze, bo kilka dni w tygodniu jestem pijakiem. - wyszczerzył zęby, nie dając po sobie poznać czy żartował czy mówił serio. Niech sama sobie to interpretuje. Jeśli nie jest antyalkoholową dewotką, to kto wie, może będzie o niego dbać w przypadku porannego kaca? Musiała, to leżało w jej obowiązkach bycia jego dziewczyną. Jonathan jak nikt umiał wymuszać to, czego chciał. Wystarczy odrobina uroku osobistego i gotowe. - Wyglądam na złego? - odwrócił się do niej profilem, wyszczerzył zęby i uniósł brwi, marszcząc śmiesznie czoło. Nie, Jonathan nie wyglądał jak zły tylko jak popierdolony. Ale skoro sama wyszła z propozycją zwolnienia go z odprowadzenia do dormitorium, to nie zamierzał narzekać. Musi przygotować dużo alkoholu, bo gdy Misza wyjdzie z gabinetu Halla, będzie potrzeba zorganizować alkoholową psychoterapię. O takich sytuacjach Blake nie powinna wiedzieć zbyt dużo, dla własnego dobra. - Dobra, to śmigam. I pamiętaj, że jutro wieczorem gram na korytarzu piątego piętra przy gargulcu jakiegoś dziadka. - ledwo zdążyła go pocałować, a Jonathan zniknął. Spieszno mu było, co poradzić? Dziewczyna dziewczyną, miała rację, że popsuła mu trochę humor, ale wcześniej go nieźle poprawiła. Później wymyśli receptę na Blake, poświęci na to całe dwie godziny historii magii z profesor Andraicchi.
[z t] |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 18 Cze 2018, 20:52 | |
| Nie od dzisiaj było wiadomo, że Cassandra należała do trochę roztrzepanych osób. Niekiedy ludzie zastanawiali się, jakim cudem właściwie trafiła do Ravenclawu, ale chwilę później, kiedy udało jej się zabłysnąć intelektualnie wiedzą, jak również odpowiednio ciętą ripostą, sprawa zostawała wyjaśniona. Nie umniejszało to jednak temu, że była prawdziwym magnesem na kłopoty. Pakowała się w nie zarówno z własnej winy, jak i z winy innych, zwyczajnie znajdując się w danym miejscu o nieodpowiedniej porze. Akurat wtedy, kiedy szykowało się coś, co groziło szlabanem. Kto go zdobywał? Cassie, która niestety miała również nad wyraz niewyparzony język, kłóciąc się i zarzucając brak sprawiedliwości takim osobom, jak chociażby Filch, z którym, jak powszechnie wiadomo, się nie dyskutowało, bo groziło to uprzykrzeniem życia jeszcze bardziej. Dzisiejszego dnia, chociaż wyjątkowo nie miało to nic wspólnego z woźnym, który niedługo zacznie tracić ciewpliwość do panienki Montrose, również wpakowała się w sytuację, której mogła uniknąć, gdyby tylko na chwilę się zatrzymała. Albo chociaż zwoniła, z czym miała ostatnimi czasy poważne problemy, zabiegana, przemieszczając się pomiędzy biblioteką i innymi pomieszczeniami w zamku, w których chciała się uczyć. Pędząc na złamanie karku, z kubkiem herbaty, która z tego wszystkiego zdążyła już trochę ostygnąć, co w przyszłości, nie takiej dalekiej, miało się dla kogoś okazać zbawienne, kierowała się w stronę jednej z Komnat, która bywała o tej porze oblegana, będąc również jednym z zamkowych ulubionych miejsc Krukonki do nauki. Nic dziwnego, że chciała miać pewność, że znajdzie tam dla siebie miejsce. Nie przewidziała, że faktycznie będzie tłoczno. Na tyle, by w chwili, w której wleciała do pomieszczenia, na starcie musiała wyminąć jakiegoś młodszego dzieciaka, zwinnie się obracając. Szkoda, że owej zwinności zabrakło jej w chwili, w której wleciała na fotel, niemal przez niego przelatując. Zatrzymała się na oparciu, wisząc nad czyjąć mokrą głową. Prawa fizyki zadziałały idealnie, więc nic dziwnego, że jej napój nie pozostał w kubku. Zamiast tego znalaz sobie dogodne miejsce na głowie pewnego ucznia, jak również na rozłożyonych przed nim pergaminach, które złaknione płynów, zaczęły chłonąć etnią herbatę. Cass, jak to Cass, patrzyła na to trochę zdezorientowana, jakby nie do końca docierało do niej, co takiego właściwie się stało. Nie przeszadzało jej nawet to, że uwieszona na oparciu, niemal gniecie sobie narządy wewnętrzne. Ale wiadomo, wszystko do czasu, więc w chwili, w której zda sobie ostatecznie sprawę, co takiego się wydarzyło, zapewne odczuje również boleśnie skutki wypadku. Póki co, mogła jedynie napawać się zapachem szamponu do włosów chłopaka, który stał się ofiarą Montrose. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 18 Cze 2018, 21:39 | |
| Tak naprawdę Finn niezbyt ogarniał co się wokół niego dzieje. Gdy pracował nad nutami to równie dobrze zamek może być atakowany, hipogryfy mogą zacząć śpiewać, a Feliks może zacząć się myć, a i tak Finn będzie zdziwiony. Pracoholizm przejawiał się pełną parą. Puchon zapomniał o bożym świecie. Palcami owiniętymi plastrami skrobał coś namiętnie ołówkiem na treściwie zapisanym/zamazanym pergaminie. Stawiał nutę obok nuty, za chwilę ją ścierał, poprawiał, na nowo układał. Zatrzymywał rękę w powietrzu, pisał nią coś, jakby odtwarzał w myślach poszczególne tonacje i nuty. Zwoje pergaminów walały się mu na kolanach. Połowę wysłał już Feliksowi, a te pięć obok zwiniętych wstążką są przeznaczone dla Vinciego. Każdy ma swój przydział, choć szczerze mówiąc Finn wolałby sam opracować interpretację muzyczną. Nie musiał wtedy niczego poprawiać, bo był pewien swego. Nie zawsze podobały mu się modyfikacje chłopaków, ale pracując w tym tempie, wypadną mu oczy. Przez pokój kominkowy przewijało się bardzo wielu uczniów. Siedząc wygodnie w głębokim fotelu, nie zauważał kto, gdzie, w jakiej ilości. Finn przebywał tu od jakiś trzech godzin, o czym świadczyły trzy puste i brudne kubki po kawie stojące na drewnianym stoliku tuż obok. Odczuwał ból mięśni, planował zrobić sobie nawet przerwę, jak tylko dokończy tę pięciolinię. Poświęcił jej najwięcej czasu ze wszystkich. Niełatwo jest zmienić nuty perkusisty na nuty dla gitarzysty. Szczególnie tak wybrednego jakim jest Finn. Nawet interpretacja Feliksa - jego drugiej gitary - nie zawsze znajdywała uznanie u panicza Garda. Trwałby dalej w nutowym transie, gdyby nie pewna sytuacja. W jednej sekundzie stawiał odnalezioną nutę na wysokości trójki i czwórki, a w następnej chwili został oblany wodą. Finn znieruchomiał i z dzikim przerażeniem patrzył na brudne plamy wsiąkające w nuty. Poderwał się gwałtownie na równe nogi i zaczął ratować pergaminy. - Moje nuty!! - krzyknął, starając się odratować jak najwięcej rulonów. Trącił nogą stolik, zrzucając z niego kubki. Chwycił kartki, otrzepywał z kropel, jak szalony próbował je osuszyć rękawem... ale z góry było to skazane na niepowodzenie. Z bólem na twarzy patrzył na zniszczony twór. Nie interesował się teraz mokrymi spodniami, mundurkiem i włosami. Zszokowany rozejrzał się po pokoju. Uczniowie przystanęli, patrzyli na niego równie zdziwieni i zaniepokojeni. Spoglądali na dziewczynę prawie leżącą na oparciu fotela, w którym siedział. Widział w jej dłoni pusty kubek. Pobladły jak nigdy spojrzał na nią. W jego oczach czaił się obłęd, strach i złość. - C...c-coś ty zrobiła...? - wykrztusił z siebie, wybałuszając oczy. Drżącymi rękoma sięgnął po wilgotny pergamin, nad którym spędził godzinę pracy. Rozpracowywanie go wychodziło mu z trudem, a teraz wszystko do wyrzucenia. Papier podarł się pomiędzy jego palcami i z głośnym plaśnięciem spadł na dywan. Finn złapał się za głowę. - Moje biedne nuty... - jęknął z bólem. Był na etapie szoku, zapewne niedługo na pierwszy plan przyjdzie złość. - Na brodę Merlina, toć to było warte umorzenia wszystkich szlabanów świata. - oczywiście Puchon wyolbrzymiał, dla niego nuty były cenniejsze niż pełnowartościowy posiłek. Dla reszty świata nie było to zbyt wiele warte. Zatrzymał wzrok na równie zaskoczonej co on Krukonce. Starł z twarzy resztki herbaty, potrząsnął wilgotnymi włosami. Finn był w głębokim szoku i rozpaczy. |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 18 Cze 2018, 22:01 | |
| Nigdy nie planowała złych rzeczy, dziejących się wokół niej. Gdyby tak było, zapewne Tiara umieściłaby ją w Slytherinie, bo nie ulegało wątpiwości, że Cassandra potrafiła pokazać pazury. Głównie wtedy, kiedy ktoś atakował ją i to dodatkowo niesprawiedliwie. Była na to tak wyczulona, że w podobnych sytuacjach nie trzeba było wiele, aby faktycznie zaczęła się dość agresywnie bronić. Kto wie, może właśnie dlatego wiele razy wdała się w nielegalny pojedynek na środku korytarza, czy też szkolnych błoni? Prawdopodobne, chociaż zapewne pasja do rzucania zaklęć miała też w tym swój udział. Lubiła sprawdzać swoją wiedzę praktyczną, starając się częściej robić to legalnie, niż nie. Dzisiejszy wypadek, jak również reakcja chłopaka, któremu z pewnością nie spodobało się, że jego materiały zostały zalane, nie należały do tych, w których winę mogłaby ponieść druga strona. Prawdę powiedziawszy był jednym z nielicznych, gdzie za wszystko odpowiedała jedynie Cassandra. No dobrze, poniekąd również ten młodszy uczeń, którego twarz z racji swojej przypadłości zapamiętała, ale sama przed sobą musiała przyznać, że gdyby tak nie pędziła na zamanie karku, zatrzymałaby się w odpowiedniej chwili i nikomu nic złego by się nie stało. Jaka szkoda, że wiee podobnych wniosków przychodziło jej często po fakcie, bo jak na złość miała tendencję do robienia czegoś przed pomyśleniem. Jasne, nie brakowało jej też rozsądku, ale ukazywał się on w chwili, w której naprawdę był potrzebny. Jak chociażby na zajęciach, chociaż to też czasami było wątpiwe, bo jak inaczej wytłumaczyć niewielkie wypadki? Może nie na transmutacji, może nie na eiksirach, ale pozostałe przedmioty mogły się nadać. Nagłe zerwanie się chłopaka sprawiło, że i jej udało się wyrwać z tego dziwnego szoku, w jaki wprawiła sama siebie., Tyle razy miała do czynienia z podobnymi wypadkami, ale nigdy nie mogła się nadziwić, jak właściwie do nich doszło. Zsunęła się wolno z oparcia, na którym wisiała z pewnością za długo, co zauważyli i okoliczni uczniowie, poprawiła mundurek, zwłaszcza spódniczkę, bo miała dziwną manię zastanawiania się, czy ktoś widział jej bieliznę, czego oczywiście by nie chciała, pomasowała boląse miejsce, w które wżynał się kawałek starego fotela i spojrzała na chłopaka, który dramatyzował bardziej, niż aktor grający rolę w dramacie. Tylko czy powinna się dziwić? Sama nie byłaby zadowolona, gdyby ktoś rozlał na jej pracę jakikolwiek płyn. - Ojej – to było pierwsze słowo, kiedy spojrzała na zalane kartki, których treść wyglądała znajomo. Aż za bardzo. - Przepraszam, naprawdę nie chciałam. To był wypadek, ale pewnie wcale nie chcesz o tym słuchać – zauważyła, bo z własnego doświadczenia wiedziała, że ludzie faktycznie nie chcieli. Jedyne, czego pragnęli, to danie ujścia swojemu gniewowi. A ten czaił się na twarzy blondyna. - Może w takim razie rzuć na pergamin jakieś zaklęcie? Jeśli nawet nie uratujesz wszystkiego, to lepsza połowa, niż nic – skomentowała, podsuwając mu pomysł. Sama sięgnęła po różdżkę, chociaż dałaby sobie rękę uciąć, że ostatnią rzeczą, na którą by jej pozwolił, było rzucenie czaru.
|
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Sala kominkowa Wto 19 Cze 2018, 06:32 | |
| Miała pewną rację - nie chciał słuchać, że był to wypadek. Doskonale o tym wiedział, jednak nie skłaniało go to do powstrzymania paniki w głosie. Z rozpaczą wpatrywał się w pergaminy. Uklęknął jednym kolanem przy fotelu i liczył straty. Pakunek dla gitarzysty i basisty zachował się prawie bez szkód, bowiem leżał całkowicie z boku, prawie pod jego udem. Wziął do dłoni cenny papier i prawie z namaszczeniem ulokował go na drewnianym stoliku, wcześniej odsuwając wszelakie butelkowe i kubkowe płyny. Nie ma co ponownie kusić losu. Finn stracił właśnie dwie godziny pracy. Oczy go szczypały, a zapowiadało się dodatkowe zarwanie nocy. Nie mógł odłożyć tego na inny dzień. W dniu próby kapeli każdy musi mieć pefekcyjnie zapisane nuty. Muszą się ze sobą synchronizować, a więc najlepiej by było, aby to jedna osoba je układała w porównaniu z oryginalnym kawałkiem. To nie takie hop-siup stworzyć cały zapis. Tutaj jedna nuta była w stanie zburzyć cały takt. Dzisiaj wieczorem planował usiąść już do indywidualnej praktyki. Wychodzi na to, że będzie musiał poprosić Feliksa i Vinciego o pomoc. Nie wyrobi się w tym terminie. W całym swoim planie pracy nie uwzględnił potencjalnych wypadków i przymusowych przerw. Rzadko kto na niego wpadał, a jeśli już, to zdecydowanie nie z napojem. Straty to trzy rulony pergaminu. Na szczęście dwa służyły za brudnopis, jednak ten ostatni, najświeższy został bezpowrotnie stracony. Żadne zaklęcie mu tego już nie naprawi. Puchon z żalem spoglądał na paćkę, która jeszcze pięć minut temu była jego dumą. Co on ma teraz zrobić, hm? W co włożyć ręce? Zerwał się na równe nogi usłyszawszy propozycję Cassandry. Ba, dziewczyna zamiast poczekać na odpowiedź zdążyła dobyć różdżki. Jeśli włada zaklęciami tak, jak bezpiecznym transportem herbaty to wolał podziękować. Dostrzegł barwy jej domu i nawet one go nie uspokoiły. Nie, jeśli główną rolę grała pasja jego życia. - Nie, nie, proszę, nie. - uniósł ręce wnętrzem do niej i zasłonił swoim ciałem ocalałe pergaminy. Prezentował teraz eleganckie, świeżo zmienione plastry na palcach prawej ręki - dowód jego hobby, któremu poświęcał się aż do upływu krwi. O tym jednak dziewczyna nie wiedziała. W sumie to dobrze, bo gdyby pojmowała jak bardzo potrzebował tego pergaminu wyglądałaby na bardziej przerażoną. Uśmiechnął się zakłopotany, a uśmiech ten nie dobrnął do oczu. - Żadnych zaklęć, dobra? Jakoś sobie poradzę. Nigdy nie potrzebowałem ochrony danych, ale pomyślę nad tym, dzięki. - wykrzywił usta i opuścił dłonie wzdłuż ciała. Dopiero po takim czasie postanowił spojrzeć na siebie samego. Westchnął i z wdzięcznością przyjął od zaprzyjaźnionego młodszego ucznia kilka papierowych ręczników. Rozpoczął wycieranie herbaty z głowy, twarzy i ubrań. Minę miał nietęgą. Resztę pracy kontynuuje w zaciszu chłodnego, miłego dormitorium, w swoim łóżku za kotarami. Na dzień dzisiejszy doznał awersji do pomieszczeń wspólnych. - Dobrze, że nie wylałaś na mnie wrzątku. - mruknął z przekąsem. - Podpadłem ci czymś? - spojrzał na nią z mieszanymi uczuciami. Powściągnął krzyczenie na nią. Wyglądał to na czysty, paskudny przypadek. Czyżby los rzucał mu aluzję? Finn nie był typem awanturnika, co nie znaczy, że nie okazywał niezadowolenia. |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Sala kominkowa Sro 20 Cze 2018, 21:05 | |
| W pierwszej chwili Cassandra istotnie nie wiedziała, co powinna zrobić. Nie to, że sytuacja ją przerastała, bo mimo wszystko nie na darmo była Krukonką, ale zwyczajnie wpadła w szok, który pojawiał się w momentach niespodziewanych, do których z pewnością wpadnięcie na fotel należało. Podobnie, jak wsiąkająca w pergamin herbata i reakcja chłopaka, który zachowywał się w tak chaotyczny sposób, że Montrose sama nie wiedziała, co powinna o nim myśleć. Raz zdawał się być na nią zły, by zaraz zmienić emocje na prawdziwą rozpacz, jak i niemal błaganie, kiedy wyciągnęła różdżkę, chcąc zaproponować mu pomoc innego rodzaju. Co tu dużo mówić, na inną było zdecydowanie za późno, a mimo wszystko czuła się zobowiązana do naprawienia szkód, chociażby tych moralnych, bo nie do końca miała pewność, czy istniał czar, dzięki któremu wszystko na pergaminie wróciłoby na swoje miejsce. Miała dziwne i wyjątkowo mocne wrażenie, że niestety to, co się tam znajdowało, zniknęło bezpowrotnie. To tym bardziej wyjaśniałoby panikę chłopaka, która czaiła się na jego twarzy. Tej samej, której dopiero teraz miała okazję się przyjrzeć, kiedy on sam raczył na nią spojrzeć, stając w obronie pozostałości z zapisu nut, jak zdążyła się zorientować. Szanowała muzykę, tym większe wyrzuty sumienia miała, że mu pracę zniszczyła. Patrzyła na niego chwilę, nadal trzymając pusty już kubek w dłoni, lekko się uśmiechając. Przepraszająco, by przypadkiem nie pomyśla, że wyśmiewa całą sytuację, w której on stał się ofiarą. - Wyjątkowo panikujesz. Rozumiem, nie ufasz mi. Ale ostatecznie nic temu już bardziej nie zaszkodzi. Chociaż co jak co, ale w zaklęciach jestem bardzo dobra – stwierdziła, ostatecznie różdżkę chowając. To były jego rzeczy, miał prawo decydować, a teraz Montrose mogła mieć świadomość, że chciała mu w jakiś sposób zadośćuczynić. Z tym, że on tego nie chciał. - W Hogwarcie nigdy nie wiadomo, co sie stanie. Dziś to byłam ja, jutro może to być ktoś inny. Powinieneś zabezpieczyć na przyszłość istotne dla siebie rzeczy – rzuciła, na bok głowę przechyając, co dość często jej się zdarzało. Sama tak robiła. Co innego, że większość jej prac malarskich spoczywała bezpiecznie w kufrze, by przypadkiem ktoś nie postanowił czegoś na nie wylać. - Naprawdę mi przykro z tego powodu. Nie chciałam niczego na ciebie wylać. Gdybym nie musiała wymijać tamtego chłopaka, nic by się nie stało. To nie jest usprawiedliwienie, bo wina ostatecznie jest moja, ale mam nadzieję, że mimo wszystko nagle nie zechcesz się na mnie mścić do końca szkoły – powiedziała, odstawiając kubek na stolik, tym razem daleko od jakichkolwiek papierów. Co prawda nie miał już w sobie żadnej zawartości, ale wiadomo, lepiej dmuchać na zimne. - Pomóc ci z odtworzeniem tego, co było na pergaminie? Nie widziałam wszystkiego, ale może to, co udało mi się zapamiętać, pomoże – zaproponowała, bo ostatecznie posiadając pamięć fotograficzną, mogła idealnie skopiować to, co zarejestrowała, zanim herbata całkiem rozmyła zapis. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Sala kominkowa Sro 20 Cze 2018, 21:52 | |
| Zaczerpnięcie kilku wdechów pomogło w opanowaniu się i rozpoczęciu rozmyślania nad poprawą obecnej sytuacji. Co miał? Zniszczony cenny rulon pergaminu, reszta lekko zmokłych aczkolwiek zdolnych do odratowania, przepraszającą go Krukonkę, mokre ubrania i kilku gapiów przyglądającym się im z uwagą. Wytarł czoło rękawem szarego mundurka. Pachniał herbatą. Czyżby mięta? - Musisz wiedzieć eee... jak masz na imię tak w ogóle? - zapytał marszcząc czoło. - Musisz wiedzieć, że rozmawiasz z muzycznym geniuszem, dlatego ośmielę się panikować w obliczu zniszczenia najświeższych nut, niezbędnych do poprawnej interpretacji mojego ulubionego utworu. Gdyby to była praca domowa to pół biedy. - wyjaśnił jej bez cienia agresji w głosie, choć z delikatną arogancją. Jego przyjaciele i znajomi przywykli, że w dziedzinie muzyki z Finna potrafił wyjść diabeł. Na szczęście teraz wyraził tylko swoją opinię, bez knuta skromności, i nie kontynuował tematu. Po chwili namysłu stwierdził, że więcej szkód narobi męcząc się złością i irytacją, dlatego też starał się spojrzeć na to z innej strony. Nauczy się w końcu, aby pracować w większym zaciszu. Szkoda tylko, że nie zawsze miał czas, aby je znaleźć. - Cóż, pewnie masz rację, po pierwszym ataku na moje nuty kilka miesięcy temu powinienem wyposażyć się w drobne zaklęcia ochronne. - zatrzymał wzrok na papierach i podrapał się po gładkiej brodzie. - Gdzieś widziałem pergaminy wodoodporne... trochę drogie, ale chyba warto. - powiedział do siebie i pokiwał głową, by potwierdzić pomyślne przyjęcie krukońskiej porady. Przynajmniej ograniczy przyszłościowe straty do minimum. Czas bywał cenny, a Finnowi zależało zmieszczenie się w wyznaczonym przez siebie samym terminie. Wrócił spojrzeniem do Cassandry. - Nie powiedziałem, że jesteś kiepska w zaklęciach. - zwrócił jej uwagę i zebrał uszkodzone pergaminy w jedno miejsce. - I zaufanie nie ma tu nic do rzeczy, wierz mi. Wiesz, martwiłbym się, gdybyś wylała herbatę na mnie specjalnie, ale skoro niecelowo to co mi pozostaje? Staram się nie stosować w życu słowa "zemsta". Preferuję określenie zadośćuczynienia bądź rekompensaty. Brzmi lepiej, mam rację? - zabrzmiał jak osoba doświadczona, a nie jak nastolatek, który dostaje furii w sytuacji naruszenia prywatności. Czegoś nauczyło go otarcie się śmierć, mianowicie nie marnowanie nerwów na błahostki. Co prawda nuty w żadnym wypadku nie były byle czym, jednak wystarczy kilka godzin na ich odtworzenie. To nie koniec świata, a jedynie komplikacje. Zdziwił się słysząc propozycję Cassandry. Czyżby miał do czynienia z kimś, kto potrafi nie tylko czytać ale i stosować pismo nutowe? Trzeba przyznać, że zrobiło mu się miło. Zazwyczaj dla innych ludzi nuty brzmiały jak język obcy, który wszak nim był - językiem muzyki. Mimo wszystko podchodził do jej propozycji bardzo sceptycznie. Nie pozwolił Feliksowi i Vinciemu majstrować przy notatkach, więc tym bardziej nie mógł zgodzić się przy obcej osobie. Kto wie czy to było działanie przypadkowe jednorazowe destrukcyjne czy może to jej przypadłość. Nie wiedział, więc nie był gotów na podjęcie tego ryzyka. - Dzięki za ofertę, ale nie skorzystam. - uśmiechnął się przelotnie, aby załagodzić odmowę. Powoli irytacja malała, dopóty nie myślał o planowanym zarwaniu nocy. - Ale możesz wysuszyć te pergaminy tutaj w ramach rekompensaty. Tylko ostrożnie, proszę. - wyciągnął ku niej dłoń z sześcioma zwiniętymi kartkami, przewiązanymi czarną wstążką. To pracy na kilkanaście dobrych minut. On mógłby w tym czasie doprowadzić się do porządku i dać dłoni odpocząć. Pobolewała nie tylko od intensywnych uderzeń w struny ale i od kilkugodzinnego pisania. |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Sala kominkowa Czw 21 Cze 2018, 23:04 | |
| Przez dobrą chwilę panowała cisza, co w przypadku panienki Montrose było osiągnięciem życia, biorąc pod uwagę jej ponadprzeciętne zamiłowanie do mówienia. Prawdą było, że mało kiedy umiała się przysłowiowo przymknąć, pakując się w znacznie większe kłopoty. Wszak nie ma to jak niewyparzony język w niezbyt sprzyjających okolicznościach. Teraz, kiedy nieplanowanie zniszczyła chłopakowi jedną z tych cennych rzeczy, którą mógł docenić jedynie artysta, było jej przykro. Na tyle, by nie odezwała się od razu, jakby w środeczku pogrążyła się w niewypowiedzianej żałobie po tak cennej stracie, której nie było w stanie się odzyskać. Fakty pozostawały niezaprzeczane – prawdopodobnie nie istniało takie zaklęcie, które przywróciłoby treść pergaminu. Nie po tym, jak kawałek papieru przegrał starcie z herbatą z dość dużą ilością cytryny, która jak na kwas przystało, zrobiła dodatkowo swoje. Tak, to co zrobiła, zasługiwało na pokaźnych rozmiarów rekompensatę. - Cassandra. Zaufam ci i nie będę myślała, że poznając moje imię, zechcesz się na mnie zemścić – powiedziała, bo przecież nie mogła skończyć własnej wypowiedzi na zaledwie jednym słowie, na dodatek swoim imieniu. Zaleciałoby nie tyle narcyzmem, jak również utratą własnego ja, które w jej przypadku odzwierciedlało mówienie. Ba, nawet zalewanie innych potokiem słów. O dziwo zawsze ogicznych, bo mówienie o niczym nie było zabyt fascynujące. - Cenię sobie artystów każdego rodzaju. Tym bardziej jest mi przykro. Ale skoro w takim razie to było dla ciebie takie ważne i obawiasz się, że mogłeś owe nuty stracić bezpowrotnie, dlaczego nie siedzisz teraz pochylony nad kartką i nie próbujesz spisać wszystkiego, co pamiętasz, póki wspomnienia są jeszcze świeże? - zainteresowała się, bo kiedy u niej coś ulegało zniszczeniu, właśnie tak robiła. Co innego, że faktycznie mogła sobie na to pozwolić, bo nie zapominała nigdy. Nawet, jeśli chciała, było to trochę niemożliwe. - W ramach rekompensaty mogę ci zafundować jeden taki. Sprawdzisz, czy faktycznie jest wart swojej ceny i chroni przed takimi osobami, jak ja – zaproponowała, bo naprawdę chciała mu to jakoś zrekompensować. Widziała ten ból w jego oczach, kiedy myślał o utraconych nutach. To chwytało za serce, a skoro Cassie miała ten organ dość pokaźnych rozmairów, tym bardziej chciała jakoś pomóc. Szkoda, że jej na tye nie ufał, żeby się zgodzić. Prawdę powiedziawszy nie godził się na nic, co proponowała, nawet nie wiedząc, jak wiele tracił. - Gdybym miała zrobić ci krzywdę specjalnie, zrobiłabym to w bardziej subtelny sposób. Nie wiem, jakiś eliksir żrący byłby lepszy – uśmiechnęła się, trochę obracając to wszystko w żart. Za dużo spięcia było na około nich, więc ktoś musiał trochę atmosferę rozładować. Padło na nią, chociaż to nie był do końca najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę jej wysublimowanie dziwaczne poczucie humoru. - Jeśli zmienisz zdanie i będziesz miał z czymś problem, daj znać. Będę to pamiętać, bo są rzeczy, których się nie zapomina. Dodatkowo wiem, czym jest cala nuta, pół nuta, dur czy fis – stwierdziła, niezrażona. Mało kto wierzył, kiedy zapewniała, że zapamiętała w tak krótkim czasie. Podobnie mało kto wiedział, że sama kochała muzykę, z czym o dziwo nie afiszowała się aż tak bardzo. Ot, najbliżsi przyjaciela, kilka przypadkowych osób. Ale nie cała szkoła. - Bez herbaty czy innego napoju jestem nieszkodliwa. Nie zniszczę ci już niczego więcej – uśmiechnęła się do niego, wyciągajac różdżkę. Usiada na podłodze, po turecku, dbając o swoją bieliznę, która na całe szczęście nie była odsłonięta. - Bardzo boli? - spytała, wskazując na jego dłonie. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Sala kominkowa Pią 22 Cze 2018, 07:08 | |
| Nie odczuwał jeszcze gadulstwa Cassandry. Nie uważał tego za wadę o ile o tyle nikt mu nie gada nad uchem podczas intensywnej pracy umysłowej. Zapewne jeśli spędzi w jej towarzystwie więcej czasu jej cecha zacznie rzucać się w oczy i wtedy dopiero Finn będzie mógł stwierdzić czy mu to wadzi czy absolutnie nie przeszkadza, bądź kto wie, może się i on rozgada? Póki co głównym tematem rozmowy były jego zniszczone nuty. Mimo opadnięcia emocji, gdzieś jeszcze na jego twarzy kryło się poirytowanie - jak najbardziej zrozumiałe zważywszy na okoliczności. Na szczęście okazało się, iż Cassandra nie jest typem osoby uciekającej z miejsca wypadku bądź awanturującej się i zrzucającej winę na wszystkich wokół. Przyznała się, przeprosiła, więc chcąc nie chcąc Finn to docenił i przyjął. Zapewne po wypiciu świeżej kawy irytacja pójdzie w niepamięć, a pozostanie zastanawianie się nad dalszą częścią wieczoru i nocy. - Zaufam więc i ja, podam ci imię twojego niedoszłego oprawcy, który nie planuje zmesty - jestem Fin. - trochę się zdziwił jej słowami. Wygląda na to, że nie pierwszy i nie ostatni raz. Zdążył spostrzec niecodzienne tory myśli Cassandry przekładające się na jeszcze bardziej niecodzienne zdania i skład rozmowy. Niezwykłe to były okoliczności poznania się, z pewnością Puchon je zapamięta. Jeśli jej celem było zapadnięcie komuś w pamięć poprzez ten destrukcyjny wyczyn - udało się jej, dopięła swego. Nie doszukujmy się jednak perfidii w jej zachowaniu. Szło dobrze, kierowali się pomału ku zawarciu jakiegoś porozumienia. Finn cieszył się, że nie jest cholerykiem. Jego matulka potrafiła czasami krzyknąć, szczególnie wobec nieposzanowaniu prac własnych. Gdyby posiadał tę cechę, Cassandra miałaby ciężki orzech do zgryzienia. Tymczasem trafiła na chłopaka, który nie dał hormonom i złości dojść do głosu. Tak, Gard był opanowanym osiemnastolatkiem. Doceniony przez jej krukoński umysł, uśmiechnął się na dwie sekundy dłużej. To miłe z jej strony. Małe, drobne komplementy, które w jej ustach brzmiały tak naturalnie, co poświadczało o autentyczności słów. - Słuszna uwaga. Powiem ci jednak, że spisanie nut wymaga czasu i ciszy i mogę pochwalić się dobrą pamięcią. Wystarczy, że usiądę wieczorem i to, co zapamiętałem odtworzę. Zapewne po drodze znów zmodyfikuję połowę układów. Poza tym teraz to już nie mam sił. - przymusowa przerwa okazała się dobrym pomysłem, choć wolałby ją rozpoczynać w nieco innych okolicznościach. Co było, minęło, nie da się cofnąć czasu - a jeśli da, to jest to bardzo drogi biznes i niebezpieczny. Nie warto więc myśleć o cofaniu czasu dla pergaminu. Uniósł brwi zaskoczony jej dobrą, naprawdę dobrą propozycją. Uśmiechnął się na jeszcze dłużej, choć i tak był to uśmiech niedługi. Najważniejsze jednak, że przeważał i irytacja miała jeszcze mniejsze pole do manewru. - Hm, to byłaby niezła rekompensata i mogę się na nią zgodzić. Wtedy będziemy kwita. - pokiwał głową, ciesząc się na zaoszczędzone kieszonkowe. Takowe pergaminy do tanich nie należały i szczerze mówiąc Finn posiadał inne wydatki i plany budżetowe, aby kupować sobie wypasione zwoje. Jeśli miałby całkowicie je przyjąć, musiałby zakupić je w ilości hurtowej i wydać na to półroczne kieszonkowe, a i tak byłoby tego wszystkiego za mało. Taka rekompensata przypadła Puchonowi do gustu. Cassandra trafiła i załagodziła swój obraz w jego umyśle. Wstrzymał na chwilę oddech usłyszawszy "kwas żrący". Spojrzał na Krukonkę zaskoczony. Z kim on rozmawia...? Ach, ona żartowała. Finn z opóźnieniem się zaśmiał, trochę nerwowo, ale z wyczuwalną ulgą. Podrapał się po skroni i spojrzał gdzieś wokół siebie, aby ukryć zażenowanie. Nie skomentował tego, nie wiedział jak. Wolałby nie demaskować faktu, że nie od razu odczytał jej słowa za żart. Jeszcze uznałaby go za sztywniaka bez poczucia humoru. Usiadł naprzeciwko niej i wymacał różdżkę z plecaka leżącego bezwładnie obok fotela. - Skoro znasz nuty to albo śpiewasz albo grasz na instrumencie. Dziwne, że jeszcze o tobie nie słyszałem. Zazwyczaj wiem kto w szkole włada instrumentami. Czyżbyś była ukrytą artystką czy dziewczyną z zadatkami ku temu? - zapytał ot tak z ciekawości, patrząc na nią kątem oka. Jednocześnie przeanalizował w myślach wolne posady w kapeli, domniemane opinie Feliksa i Vinciego dotyczące przyprowadzienia dziewczyny na próbę - nie zdarzyło się jeszcze zaprosić płeć piękną. Dobrze grało im się w męskim towarzystwie poza tym zazwyczaj to chłopaki zgłaszali się na dane posady. Nie znaczy to, że Finn zaprosi Cassandrę na jakiekolwiek próby. Zapewne to zrobi, ale może nie dziś, a później, gdy przeminie obawa destrukcyjna? Gdyby uszkodzeniu uległ którykolwiek z instrumentów... cóż, niewielu wie, że Feliks potrafi być większym psycholem niż Finn. Nie ma co jednak zakładać najgorszego. Być może Puchon spędzi trochę czasu z Cass i ją odrobinę pozna, by wtedy wysnuć w jej kierunku zaproszenie. To byłoby niecodzienne - od wylania herbaty do zaproszenia na próbę. Ponoć każdy sposób jest dobry na nawiązanie relacji. - Trzymam za słowo. - nieco z ulgą przyjął obietnicę Cassandry, ponieważ dobrze to wróżyło na potencjalne wprowadzenie jej w muzyczny świat szkolnej kapeli. O ile będzie w ogóle tym zainteresowana, gdyż Finan Gard mimo psychologicznego szaleństwa artystycznego nigdy nie zmuszał do dzielenia z nim pasji. Inaczej muzyka nie byłaby miodem dla uszu tylko dźwiękiem kredy przeciąganej na tablicy bądź kto woli - słuchem muzycznym Resy Anderson. - Co boli? - zdziwił się i odwrócił głowę w jej kierunku, wyciągając w końcu różdżkę z plecaka. Wytarł jej rączkę rękawem. - A, masz na myśli palce. Owszem bolą, gdy nie robię przerw po dwóch godzinach gry. Nie chcą się zagoić od dwóch miesięcy. - wzruszył ramionami. Podobały mu się wizyty w skrzydle szpitalnym, bo zawsze miał okazję do wesołych pogawędek z Xavierem. - Pani Pomfrey nakazała moim palcom dwutygodniowy odwyk. Wariuję i tęsknię do gitary po dwóch dniach. Nie daję rady wytrzymać więc tak wyglądają. - uśmiechnął się kącikiem ust z lekkim zakłopotaniem wymalowanym na twarzy. Potrząsnął po chwili różdżką i wytworzył zaklęcie wyrzucające z siebie ciepły powiew powietrza. Wysuszy przynajmniej sweter mundurka, lepiący się do klatki piersiowej. Nie ma to jak okłady z cytryny. Za daleko miał do lochów, by iść się przebrać. |
| | | Cassandra Montrose
| Temat: Re: Sala kominkowa Sob 23 Cze 2018, 10:52 | |
| Wiele osób przy pierwszym spotkaniu było niepozornych. Człowiek nigdy tak naprawdę nie wiedział, z kim ma do czynienia, póki owej osoby nie poznał. Jasne, może i Cassie od razu nie zasypywała rozmówcy słowami, ale z czasem, tym bardziej, jeśli czuła się w jego towarzystwie nad wyraz dobrze, dało się to odczuć, zwłaszcza w chwilach, w których nastolatka była podekscytowana. Puchon nie miał co prawda jeszcze okazji poznać jej od tej strony, ale kto wie. Wszak teraz, kiedy już w jakiś sposób bardziej się poznali (niech mi ktoś powie, że wylanie na głowę herbaty nie łączy ludzi), nie sądziła, aby mijali się na korytarzu bez słowa, nawet nie zdając sobie sprawy z wasnej obecności. Takie rzeczy zawsze się zmieniały, kiedy dwoje ludzi wchodziło w jakąkolwiek interakcję. A ta ich była nad wyraz burzliwa i bardzo, ale to bardzo nieplanowana. Czy komuś miało to wyjść na złe? Jeśli już, to chłopakowi, który nie wiedział, z kim przyszło mu rozmawiać. - Miło mi cię poznać Finn. Co prawda okoliczności są dość dziwne, przynajmniej dla ciebie, bo mi już kilka razy się zdarzyły, ale mam nadzieję, że ta jedna sytuacja nie sprawi, że będziesz miał mnie za jakieś destrukcyjne dziewczę, które czerpie radość z oblewania ludzi napojem, od którego jest uzależnione – skomentowała, żartując. Tak, często zdarzało jej się podobne rzeczy wrzucać do konwersacji, bo jej zdaniem człowiek powinien się śmiać, a nie smucić czy złościć nawet, jeśli miał powód. Dodatkowe rozładowanie atmosfery pozwoliło jej też powoli stwierdzać, jakim naprawdę człowiekiem jest Puchon. - Jeśli chodzi o czas, to zależy. Czasem człowiek ma w głowie wszystko poukładane i wystarczy, że przeniesie to na papier. Wszystko zależy od weny i natchnienia, tak jest niemal z każdym rodzajem sztuki – powiedziała, ciesząc się, że miała okazję porozmawiać z nim na temat, na który nie do końcaq mogła rozmawiać z innymi osobami. Jasne, zdarzały się wyjątki, ale wielu uczniów traktowało ją dziwnie słysząc jej artystyczny belkot. Bo kogo obchodziło spojrzenie na te sprawy, jeśli sam nie miał żadnego? - Ale jeśli masz idealną pamięć, to plus dla ciebie. Tylko uważaj, twoje trzecie i czwarte pięciolinie były do siebie podobne. Różniły się jedynie niektórymi sekwencjami – tak, zdążyła to zapamiętać, dostrzegając różnicę, których najwięcej było w środku zapisu. Nie wątpiła oczywiście, że chłopak mógł o tym nie wiedzieć, ale pewnie mimo wszystko chciała mu pokazać, że jeśli faktycznie będzie miał problem, śmiało może do niej przyjść, a ewentualne luki zostaną zapełnione. Przynajmniej z tego, co miała okazję zobaczyć. - W takim razie świetnie. Przy najbliższym wypadzie do Hogsmeade spłacę swój dług – uśmiechnęła się do niego. - Mogłabym też zaproponować napicie się herbaty, ale coś czuję, że na jakiś czas będziesz miał do niej uraz – rzuciła, spoglądając na chłopaka, który po jej kolejnych sowach wyglądał tak, jakby nie do końca wiedział, co ma ze sobą zrobić. Czemu tu się dziwić. Nie każdy w szkole wspominał o żrących eliksirach, więc już samo to mogło być dziwne. W połączeniu z logiką i poczuciem humoru Montrose, wychodziła prawdziwa bomba. - Trochę śpiewam, ale głównie gram na pianinie, chociaż nie lubię się z tym aż tak bardzo afiszować. Muzyka wiąże się z uzewnętrznianiem emocji, przynajmniej w moim przypadku, a nie chcę, aby nirktóre osoby wiedziały, co też właściwie mogę czuć, kiedy nikt nie patrzy – odpowiedziała, zajmując się suszeniem pergaminów, co o dziwo wcale nie miało potrwać tak długo. Mogła przyspieszyć jeszcze bardziej, ale lepiej, aby ich nie spaliła. - Więc tak, skłaniam się ku opcji pierwszej z ukrytą artystką – stwierdziła, tak lekko, bo i lekko czuła się w jego towarzystwie. Nie to, aby Cassie nie miała tak dość często, będąc osobą towarzyską i pewną siebie. Co poradzić, że lubiła obecność innych ludzi, chociaż czasem potrzebowała odpoczynku, zaszywając się w miejsach, w których nikt nie mógł jej dopaść. - Naprawdę musisz to kochać, skoro jesteś w stanie poświęcić tak wiele dla gry – skomentowała, a w jej głosie można było dosłyszeć nutkę podziwu. Nie każdy człowiek był wytrzymały i jeśli zaczynało boleć, przestwał, co wiązało się trochę z poddaniem się. Tym bardziej ceniła osoby wytrwałe i oddające się własnej pasji. - Powiedziałabym, że powinieneś jej posłuchać, ale wiem, że to nie do końca możliwe. Mam podobnie, chociaż głównie z rysowaniem. Dzień bez jakiegokolwiek szkicu jest dniem straconym – uśmiechnęła się do niego, bo jak tu się nie uśmiechać, skoro być może znaleźli wspólny język. Tak, może i herbata wylana na głowę łączyła, ale sztuka zbliżała. Podobno. W ich przypadku miało się to okazać w przyszłości. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Sala kominkowa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |