|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Harry Milton
| Temat: Re: Sala kominkowa Wto 01 Wrz 2015, 20:52 | |
| Dostrzegł zainteresowanie chłopaka podjętym tematem wojny, u źródła których należy doszukiwać się analogii do podjętych działań przez Sami-Wiecie-Kogo. Harry nie miał wystarczającej pewności, aby wysnuć przypuszczenia na temat niechęci Riaana do opowieści na temat walk przeobrażających ludzi w maszyny do spełniania rozkazów. Pierwotna brutalność tamtejszych czasów z pewnością wzbudziłaby niesmak w czarodziejach, nieświadomych okropności tamtejszych działań, których zaklęcia powstrzymały bomby i całe miasta od ogromnych zniszczeń. Podniósł dłoń z oparcia fotela i wyprostował się, czując sztywność karku. Dopiero teraz poczuł intensywność, z jaką drżała jego dłoń, kiedy przesuwał nią po skroplonym zimnym potem czole. W życiu nie podejrzewał, jak wiele będzie kosztować go rozmowa z tak młodym chłopcem, różniącym się od niego diametralnie. Doszedł dość szybko do wniosku, że taka właśnie jest cena przyjaźni nakrapianej ojcowską miłością, jakiej Miltonowi nie przyszło dotychczas zasmakować. Kiedy spojrzeniem wrócił do twarzy Riaana, w jego pochylonej postawie dostrzegł pewną istotną zmianę, której epicentrum znajdowało się w oczach. Na widok szklanej powłoki zrobiło mu się miękko na nogach i gdyby nie podszedł bliżej fotela, o jaki cały czas się opierał – z pewnością zachwiałby się. Usiadł ciężko na twardej poręczy, nie czując wystarczająco lekkiej atmosfery w pokoju, aby pozwolić sobie na pełną wygodę. Słowa wypadające z ust Gryfona złagodziły strach przed odrzuceniem, jednak świeżo otwarta rana wspomnień nie mogła przejść przyspieszonej regeneracji. - Muszę na jakiś czas zniknąć – Tę odpowiedź miał przygotowaną od dzisiejszego popołudnia, kiedy podczas wizyty w Skrzydle Szpitalnym, odbył długotrwałą rozmowę z Poppy na ten temat. Suchość w ustach mężczyzny utrudniała mu wypowiadanie kolejnych słów, chociaż cierpliwie brnął w wyjaśnieniach. - Być może ktoś inny przejmie mój przedmiot. Jeśli dobrze przewiduję, już od jutra wybuchnie poruszenie wśród uczniów i ich rodziców – westchnął, jakby podkreślając niezadowolenie zaistniałej sytuacji i wrócił bardziej trzeźwym spojrzeniem do Riaana. – Pan Wilson bardzo zainteresował się moimi działaniami podczas balu i nie odpuści, dopóki nie wycofam się z posady nauczyciela. Wszystko, co się działo w ostatnich dniach, nabrało niekorzystnego dla mnie dynamizmu, pomieszało we wszystkich planach, które sobie ułożyłem. – Zamilknął i przesunął wzrok w kierunku leniwie trzaskającego ognia w kominku, orientując się trochę zbyt późno, że próbuje obarczyć swojego rozmówcę swoimi problemami. Przestał dostrzegać różnicę między pytaniami o charakterze przesłuchania, a zwykłą ciekawością Riaana. Nie bardzo bowiem wiedział, w jaki sposób powinien się zachować w stosunku do przejawów wzruszenia przywiązanego do niego chłopaka. Czuł się co najmniej niekomfortowo, poniekąd zrzucając obowiązek działania na młodego rozmówcę.
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Sala kominkowa Sro 02 Wrz 2015, 14:44 | |
| - Rozumiem. - Riaan kiwnął głową, a łzy które nagle naszły mu do oczu zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Już zaczął rozmyślać nad tym jak mógł pomóc nauczycielowi. Skupienie na czymś innym od razu wywiało smutek z głowy chłopaka zastępując go determinacją. Po tym jak uciążliwe między nimi zniknęło, Riaan wstał i zaczął przechadzać się po sali. W ruchu myślało mu się lepiej, chciał też zupełnie pozbyć się resztek dokuczliwych dreszczy wywołanych przez tę rozmowę. - Jeszcze dzisiaj wyślę panu opatrzony rodową pieczęcią list. Będzie to upoważnienie, które pokaże pan skrzatom w moim domu, dzięki temu przyjmą pana jak członka rodziny. Zapewniam. Moim ojcem proszę się nie kłopotać, prawdopodobnie nie odwiedzi on rezydencji podczas pana pobytu, rzadko kiedy w ogóle do niej zagląda. Gdyby kiedykolwiek potrzebował pan schronienia, mój dom stoi dla pana otworem. - chłopak zatrzymał się i spojrzał na profesora. Skoro ten mężczyzna zaryzykował tak wiele mówiąc o swoich problemach podopiecznemu, Gryfon odwdzięczy mu się w każdy możliwy sposób. - Montrose, środkowo wschodnia Szkocja. Posiadłość znajduje się na wyspie u ujścia rzeki North Esk. Drogę prowadzącą do rzeki mugole nazywają Charleton Road, przy moście na rzece proszę skręcić w prawo, na kładkę dla pieszych. Po kładce znowu w prawo i dalej w dół rzeki, aż dojdzie pan do ujścia. - Riaan gorąco gestykulował, widać że zależało mu na tym aby jego słowa zostały dokładnie zapamiętane. - Gdy zobaczy pan wyspę, na pierwszy rzut oka może wydawać się że nic tam nie ma. Proszę wtedy głośno wypowiedzieć słowa finis coronat opus. Wtedy dom się ukaże. - Nagle chłopak usiadł na podłodze i począł zakładać buty. Miał nadzieję, że to co teraz zrobi wystarczy, aby w jakiś sposób pomóc nauczycielowi, nie mógłby skazać go na tułaczkę bez żadnej pomocy. Niech wie, że w Hogwarcie jest przynajmniej jedna osoba która jest mu przychylna. - Niestety, nie mogę polecić panu moich znajomych z Afryki. Oni potrafią rozpoznać... - Riaan zatrzymał się próbując znaleźć odpowiednie słowo. - ...takie przypadłości jak pańska. Mogłoby to się źle dla pana skończyć. - Czy Harry musiał wyruszać już teraz? Gryfon zastanawiał się która jest godzina i czy czas ich goni. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Sala kominkowa Sro 02 Wrz 2015, 15:29 | |
| Oddanie młodego chłopca całkowicie wytrąciło z rąk Harrego wszelką pewność siebie. Mężczyzna bezwiednie podążał spojrzeniem w ślad za nerwowo maszerującym uczeniem, który impulsywnie zdecydował dać schronienie wampirowi. Bez krztyny pomyślunku o możliwych konsekwencjach, zgodnie z porywem serca charakteryzujący młodych. Odczekał aż chłopak skończy mówić, wyczuwając w jego głosie pełną determinację i świadomość podjętej właśnie decyzji. Zajęty zakładaniem butów mógł usłyszeć skrzypienie fotela, a kącikiem oczu dostrzec przemieszczającą się sylwetkę mentora. Przykucnąwszy przed nim, położył chłodne nawet przez materiał dłonie na barkach młodzieńca, patrząc ze wzruszeniem w jego oczy. Zanim zdołał zapanować nad żelaznym skurczem na wysokości gardła, poklepał ze zrozumieniem ramię Gryfona. W tych kilku zaledwie sekundach, czas stanął dla Harrego w miejscu i nikt nie byłby w stanie zepsuć wzmocnionej nici porozumienia między dwójką mężczyzn pochodzących z różnych pokoleń. Żadne z podziękowań nie chciały przejść przez jego gardło, ponieważ w ciele krążył niepokój odnoszący się w bezpośredni sposób do przyszłości – czy Riaan nie będzie za dziesięć lat żałował podjętej za szczeniackich lat decyzji? Czy w przypadku założenia rodziny i osiedleniu w ojcowskiej posiadłości, nie będzie ukradkiem wypatrywał przybycia wampira? Czy nie będzie czuł zagrożenia ze strony Herberta, kiedy minie kolejna dekada i dzieci van Vuurena wypuszczą matczyną spódnicę z rąk? - Finis koronat opus – powtórzył szeptem, obawiając się iż podniesienie głosu zdradzi jego prawdziwe emocje. Łatwość, z jaką chłopak przyswoił nowe informacje były dla nauczyciela czymś zupełnie nieznanym, pomimo ujawnienia prawdy przed kochaną, poczciwą Poppy. Nawet ona nie była tak wyrozumiała jak siedzący na dywanie nastolatek, wychowany przez Afrykę wraz z całymi jej dobrodziejstwami. - Jeżeli nie pojawię się w Hogwarcie, przyjdę w gościny do ciebie za kilka lat. Listu jednak nie wysyłaj dzisiaj, ani jutro. Wstrzymaj się z nim przynajmniej dwa tygodnie – poinstruował Riaana, przekonany że chłopak gotowy przedsięwziąć odpowiednie kroki i przekonywać Harrego do skorzystania z gościny. Wampir doskonale jednak wiedział o konsekwencjach związanych z wysłaniem owego listu i złożeniem go w przeciągu najbliższych dni w jego ręce, upoważniając go do pełnego wstępu do posiadłości ojca. Zacisnął nieznacznie palce na szerokich barkach młodzieńca, jakby podkreślając tajemniczy wyraz swojej twarzy, ściągniętej w mieszance satysfakcji i zaufania. – Porozmawiajmy teraz na spokojnie, Riaan. Do świtu jeszcze sporo czasu. Po tych słowach wstał, zdejmując ciężar rąk z jego ramion i usiadł wygodnie w wielkim fotelu. Po raz pierwszy od kilku godzin rozluźnił wszystkie mięśnie na ciele, a pobłysk światła padającego od płomieni rozświetlił zmarszczki, postarzając Harrego wedle fizycznie przeżytych lat. Wedle akt dotyczących nowej tożsamości, nie przeżył jako charłak więcej niż trzydziestu pięciu lat, ale teraz – właśnie po tej konkretnej rozmowie poczuł ciężar pozostałych dwudziestu. Stres i nerwy zjadały go w przyspieszonym tempie przez ostatnie dni i wiedział, że ucieczka z Hogwartu pozwoli mu również wprowadzić równowagę w życiu. Przedsięwziął już odpowiednie kroki, upominając się o niegdyś zaciągnięty dług i wiedział, że pobyt na plantacji przyniesie same profity. Przesunął po raz kolejny dłonią po swojej twarzy, zatrzymując wzrok na sylwetce Riaana. – Nie mogę skorzystać z twojej propozycji, bo mogę sprowadzić na ciebie kłopoty. Jeżeli czarodzieje spróbują wprowadzić własną sprawiedliwość, w pierwszej kolejności będą pytać o bliskie mi osoby. Może jestem przewrażliwiony, ale nie zamierzam doprowadzić do tragedii – Odezwał się w końcu stanowczym głosem, wyzbywając również z postawy wcześniejszych śladów przemęczenia.
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Sala kominkowa Czw 03 Wrz 2015, 01:30 | |
| Wstał, bo buty już znalazły się na swoim miejscu. Nie przypominał już ani trochę ucznia, który jeszcze kilka minut temu siedział zestresowany na żółciutkim foteliku. (Paskudny kolor, naprawdę.) Na jego miejscu pojawił się zdeterminowany i uparty młody mężczyzna, którego ciężko było odciągnąć od wcześniejszych zamiarów. I teraz też nie zamierzał tak łatwo rzucać swoich planów w kąt i nawet wcześniej położona dłoń niższego mężczyzny na jego ramieniu nie mogła tego zmienić. - Ale... Dobrze, zrobię jak pan karze. Wyślę ten list za dwa tygodnie. - Protest Riaana szybko został zdławiony przez przyjacielskie ściśnięcie tych samych dłoni, które jak sam siebie zapewniał nie mogły go zatrzymać. Spojrzenie, które posłał mu przy tym kucający wcześniej Milton było jednoznaczne. Spieranie się nie miało sensu, tylko dlaczego Harry odwiedzi go dopiero za kilka lat, jeśli w ogóle? Riaan wiedział, że dla wampirów kilka lat to błahostka ale był pewien że przez tyle czasu jego życie nie będzie przypominało już obecnego, możliwe że on będzie innym człowiekiem. Czy wciąż będzie ufał Miltonowi? Tak. Zaufania nie traci się przez upływający czas, ale przez czyny, zaś w tej materii nauczyciel wydawał się chłopakowi nieskazitelny. Wracając do teraźniejszej narracji, to że mieli sporo czasu do świtu nie oznaczało, że chłopak miał siłę poświęcić całą noc na rozmowach. Jutro też miał lekcje. Ta myśl szybko jednak zniknęła, a on sam pogrążył się w rozważaniach nad ostatnimi słowami profesora. Co miał na myśli mówiąc o sprowadzeniu kłopotów? - Sprawiedliwość? O czym pan mówi? - żachnął się Riaan nagle uderzając pięścią o kant wersalki, bo skoro Harry nie popełnił żadnej zbrodni to kto śmie wymierzać mu sprawiedliwość za niewinność. - I jakie kłopoty mógłby pan na mnie sprowadzić? Jaką tragedię? Chyba nikt nie czyha na pana życie? - Sprawa ujawnienia się nauczyciela jednak nie okazała się tak prosta, jak mogłoby się wydawać wcześniej. Z poprzedniej rozmowy Riaan rozumiał ją jako ciąg następujących zdarzeń: ktoś dowiaduje się o tożsamości Miltona, on sam przeprowadza rozmowę z chłopakiem, potem Milton opuszcza Hogwart. Kto tutaj mógłby doprowadzić do jakiejś tragedii? Poza samym nauczycielem, ale tę opcję Riaan wykluczał. - Przed kim musi się pan ukrywać? - Pytania zaczęły znów zalewać umysł chłopaka, tym razem bez gorączkowości jaka towarzyszyła początkowi rozmowy. Niespokojny mózg wymuszał na Gryfonie w równie niespokojną gestykulację. Jego ręce raz poruszały się szybko, raz zawiązywały się na klatce piersiowej w wyrazie zadumy. Reszta ciała chłopaka spacerowała w te i we wte przy wersalce, jakby patrolując ten wybrany teren. Powoli przestawał przepadać za Ministerstwem i społecznością czarodziejów. Zbyt wiele było pośród niej bubków, uważających że mogą wprowadzać swoją własną sprawiedliwość, że są lepsi od innych tylko dlatego że są czarodziejami z dziada, pradziada, że nie są przeklęci jakąś pradawną klątwą. Gdyby tylko choć raz myśleli o sobie jak o równych. Dlatego uwielbiał żyć pośród buszmenów. Nikt nie gardził sobą, wszyscy umieli współpracować. Nie było lepszych i gorszych, byli starsi i młodsi. I oni, zgromadzeni w tych dwóch grupach byli sobie równi. A w oczach natury, nieważne czy ktoś miał lat czterdzieści, czy dziesięć, był tako samo nic nie znaczącym kawałkiem kręgu życia. I nikt nie próbował się wywyższać. Zmiana głosu Miltona napełniła Riaana nadzieją, że już wszystko w porządku, a nerwy które zjadały profesora, co widać było po jego wyrazie twarzy, już zniknęły. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Sala kominkowa Czw 03 Wrz 2015, 10:23 | |
| Wątpliwości krążące po głowie młodego wiekiem chłopaka pozostawały poza granicą podejrzeń Harrego, który egoistycznie myślał o własnej wygodzie na najbliższe tygodnie bądź lata. Celowe zapewnienie o odwiedzinach dopiero po upływie kilku miesięcy milczenia miały na celu zburzenie ewentualnej nadziei, jaka mogłaby się zrodzić w umyśle Riaana zbyt pochopnie. Ostatnim, czego by chciał w swoim życiu to zawieźć tych, na kim mu zależy. Zerknął uważniej na miotającego się wciąż po pokoju ucznia, a emocjonujące ze słów niezrozumienie brutalnie wskazywało na nieświadomość nastolatka na nadchodzące wydarzenia. Oczywiście, nawet Herbert nie posiadał informacji na temat zbliżającej się wojny, jednak zwykłe przejawy rasizmu czy dyskryminacji mogły zniszczyć utworzoną idyllę Hogwartu. – Nikt mi w bezpośredni sposób nie zagraża, Riaanie. Ale są gorsze sprawy niż śmierć, a wielu z utęsknieniem wyczekuje mojego potknięcia, abym trafił do Azkabanu – grał całkiem świadomie w otwarte karty z chłopakiem, wiedząc iż pomimo oficjalnych formułek panuje między nimi porozumienie dotyczące pogłębionego zaufania. Poczucie bezpieczeństwa spłynęło na nauczyciela zaraz po tym, jak Gryfon usiadł wygodniej na fotelu i wypowiedział słowa dotyczące wiary w autentyczność odpowiedzi rozmówcy. Gdzieś w podświadomości Herberta widniała ponura sylwetka Ingrid, nieobliczanej łowczyni próbującej wykorzystać go do swoich celów – jakich, nie dane mu było się dowiedzieć. Podskórnie jednak przeczuwał, że w obecnych czasach wielu z przyjemnością dobrałoby się do jego skóry bądź zmusiło do przedłużenia życia o kilka dekad, tworząc lestatów. Wzdrygnął się na ostatnie pytanie Gryfona, a bolesna prawda wywiercała dziurę w sercu. Milton wiedział od dawna, że jest tchórzem i nie potrafi stawić czoła przeciwnościom losu tak, jak wymagały niepisane reguły męskiego ideału. Teraz odczuł to bolesnym skurczem w klatce piersiowej. - Przed ludźmi, Riaan, przed ludźmi. – Wyrzucił z siebie z takim obrzydzeniem, jakby zjadł przed chwilą fasolkę o smaku wymiocin. Przysłonił oczy dłonią, podpierając głowę o poręcz fotela i zaczął powolnymi ruchami masować jedną ze skroni. – Mam sześćdziesiątkę na karku, mój chłopcze. Przeżyłem już wystarczająco wiele, aby czuć się zmęczony. Poppy namówiła mnie na nauczanie w Hogwarcie, bo widziała jak się miotam bez celu przez kolejne lata. Szkoła nadała sens mojemu życiu – nie przerywając zdradzał coraz więcej ze skrzętnie ukrywanych myśli. Zdecydowanie łatwiej było mu mówić poza pozorną zasłoną z dłoni, chowając spojrzenie za powiekami. – Nie jestem naiwny, ale ten jeden raz uwierzyłem, że uda mi się ukryć prawdziwą tożsamość. Przeceniłem swoje możliwości, bo uczniowie stali się dla mnie priorytetem. Nie jestem ani potężny, ani nieśmiertelny, podczas ataku dementorów jestem bardziej podatny niż czarodzieje, którzy mają możliwość użycia obrony w postaci zaklęcia. Podczas balu wiedziałem, że jestem szarą jednostką, ale też istotnym elementem w kadrze broniącej bezpieczeństwa uczniów. – Zakończył z wyraźnym rozgoryczeniem w głosie, mamrocząc jeszcze pod nosem kilka zdań, które nie były przeznaczone dla uszu Riaana. Jeśli jednak chłopak by się skupił, mógłby usłyszeć coś o słabości, o tym, że większość uczniów nie zapisałaby się nawet na jego lekcje, o presji jaką wywołał na nim Wilson.
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Sala kominkowa Czw 03 Wrz 2015, 15:17 | |
| Słuchał tego z lekkim niedowierzaniem, Riaanowi wydawało się że wampiry są zdecydowanie odporniejsze niż świadczyć by mogła opowieść Miltona. Atak dementorów podczas balu był znany chłopakowi wyłącznie z drugiej ręki, ponieważ sam, mając lekki wstręt do wszelkich tańców i nudnych spotkań towarzyskich, zrezygnował z uczestnictwa. Nie znał dokładnego przebiegu wydarzeń felernej nocy, ale wiedział że niektórzy mocno ucierpieli. Nie miał pojęcia, że profesor był jednym z poszkodowanych. Dalsze słowa tylko zaniepokoiły Riaana, bo o jakim potknięciu mógł mówić Harry? Jeżeli chodziło mu o ugryzienie, albo żerowaniu na ludzkiej krwi... Wtedy wszystko co do tej pory zbudował, tę przyjaźń i szacunek, oraz zaufanie, to wszystko Milton będzie mógł metaforycznie wrzucić do ognia. Potknięcie tego rodzaju Riaan potraktuje jak zdradę. Poczuje się okłamany, a Milton stanie się dla niego kolejną z niebezpiecznych bestii, którą tak jak psa chorego na wściekliznę należy uśpić. Na szczęście dla samego chłopaka, jak i jego profesora, teraz nie dopuszczał nawet do siebie takiej myśli i nie poddawał w wątpliwość prawdziwości słów nauczyciela. - W takim razie niech się pan nie potyka. - wypalił złowrogo po tym jak przemyślał konsekwencje możliwego "potknięcia" nauczyciela. Taki już był Riaan bezpośredni, nie ukrywający swoich emocji, ale również do bólu szczery. Można było traktować to jako wadę, albo jako zaletę. Ocenę pozostawmy osobom trzecim. Chłopak zatrzymał się, kończąc swój patrol wzdłuż wersalki i oparł się całym ciałem o drewnianą poręcz oparcia. Słuchał uważnie, co mówił jego nauczyciel przy okazji ucząc się życia, ucząc się tego jak bardzo różni są ludzie, jak różnie wpływają na nich emocje i przeżyty wiek. Od nikogo innego nie mógłby się tego dowiedzieć, nie teraz, nie w Hogwarcie. Przypatrywał się jak znowu mowa ciała Miltona wskazuje na wielki stres i zmartwienie. Kiedy Harry mamrotał coś jeszcze pod nosem, Riaan już go nie słuchał. Zaczynał denerwować go sposób w jaki mężczyzna reagował na przeciwności losu. Chłopak ścisnął mocniej ramię oparcia, wystarczy na dzisiaj ciężkiej nauki o ludziach, tych słów pełnych rozgoryczenia. Wiedział już wszystko co na ten temat Milton mógł mu przekazać. Ludzie są nietolerancyjni i zawistni, uważają się za lepszych od innych, Riaan będzie o tym pamiętał, ale czas już popatrzeć w przyszłość. - Niech pan się weźmie w garść! - warknął zdenerwowany. - To co zdarzyło się na balu, wczoraj, przedwczoraj, to przeszłość. Niech pan w końcu spojrzy przed siebie! - nie krzyczał, jeszcze nie. Nie był na tyle zły, aby to robić. - Musi pan znaleźć nowy cel, nowy sens! I przestać w końcu użalać się nad sobą! - bo jak inaczej można było nazwać teraz zachowanie Miltona? To co było najcięższe w tej rozmowie, co należało sobie wyjaśnić, co mogło wywoływać nieprzyjemne emocje mieli już za sobą. Niechże teraz zaczną myśleć co dalej. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Sala kominkowa Czw 03 Wrz 2015, 15:42 | |
| Stres, którego Riaan dopatrzył się w zachowaniu Harrego, nie był odczuwalny aż tak silnie przez samego zainteresowano. Zdecydowanie trudniej było okiełzać mu kolejną falę goryczy, przekraczającą niebezpieczną granicę dobrego smaku. Spojrzał zamglonym spojrzeniem na gniewne oblicze młodego przyjaciela, za komentarz unosząc jedynie kącik ust. Nie zamierzał prostować jego myśli i wyjaśniać właściwego sensu wypowiedzianych słów, zdradzając tym samym prawdziwe znaczenie „potknięcia”. Za bezmyślność przyszło mu zapłacić nadmiernym zainteresowaniem Wilsona, a ostatnie czego oczekiwał były słowa wdzięczności za narażanie życia. Może tylko trochę współczucia? Warknięcie ucznia wyrwało go z nieprzyjemnych myśli, w które zaczął się zagłębiać i zaskoczony spojrzał na rozgniewane oblicze nastolatka. W niebieskich oczach spowitych resztą mgły wspomnień drgała niebezpiecznie zbilansowana irytacja, że przerwano mu w tak brutalny sposób potok nieprzyjemnych wspomnień. Bezwiednie odsunął dłoń i zacisnąwszy palce na poręczy fotela, chłonął słowa niczym gąbka wraz z ich emocjonalnym przesłaniem. Zanim przyszło opamiętanie, Milton zmarszczył gniewnie brwi i przez jego twarz przemknął skurcz zaciskających się mięśni. W umyśle mężczyzny huczało wręcz od przekleństw określających bezczelność nastolatka, ale żadne z nich nie wyszło na światło dzienne. Zamiast tego, klatka piersiowa nauczyciela uniosła się w głębokim wdechu i opadła wraz z powiekami. – Dziękuję, Riaan. – Lakoniczna odpowiedź była jedynym czego mógł oczekiwać, ponieważ Harry podniósł się z fotela i wyprostował, zmywając wyprostowaną sylwetką pozostałości wcześniejszego zmęczenia. - Przychodzą ci jeszcze na myśl jakieś pytania? – Zagadnął życzliwym tonem, który często gościł podczas zajęć przy trudniejszym dla uczniów zadaniu. Chwila słabości przeminęła bezpowrotnie, chociaż jej ślady widoczne jeszcze były w poszarzałych oczach Miltona. Odzyskanie równowagi nie mógł zawdzięczać sobie, ale Riannowi, który – z dobrymi intencjami – postanowił przemówić do rozsądku wampirowi.
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 07 Wrz 2015, 13:45 | |
| Z marsową miną obserwował jak jego słowa wzbudzają w Harrym gniew. Widział jak na moment twarz wampira marszczy się złowrogo, a jego dłonie zaciskają na poręczy fotela. Widok ten przeraził dogłębnie Riaana, chłopak obawiał się że Milton straci kontrolę i rzuci się na niego w furii, a wtedy chłopak miałby niewielkie szanse na ratunek. Z opowieści Katangi znane były chłopakowi nadludzkie zdolności wampirów, ich szybkość przewyższającą ludzką. I już chłopak spinał się w sobie gotowy do ucieczki, albo chociaż próby powstrzymania Miltona, kiedy gniew wampira nagle uleciał, a on sam mu dziękował. Riaan zupełnie nie rozumiał dlaczego. Powiedział tylko co myślał, bezpośrednio, tak jak miał w zwyczaju, a on mu dziękował. Chłopak spojrzał na niego mrużąc oczy, próbując odgadnąć co się właśnie stało, ale szybko porzucił tę czynność zdając sobie sprawę, że to kolejna z rzeczy którą rozumie się z czasem, do których trzeba dorosnąć. Sylwetka wstającego Miltona, zrzucającego z siebie ciężar zmęczenia oddaliła wszelki lęk o swojego nauczyciela i Riaan minął wersalkę stając na przeciwko niższego mężczyzny. - Nie, nie mam. - twarz afrykanera rozjaśnił uśmiech. - Niech pan na siebie uważa. - objął Miltona długimi jak na swój wiek ramionami i mocno ścisnął. To chyba było ich pożegnanie, Riaan nie chciał żeby profesor opuszczał Hogwart, ale tak najwidoczniej musiało być. Ciężko będzie znieść kogokolwiek innego w roli nauczyciela ONMSu, w końcu mało kto był tak samo kompetentnym i dobrym belfrem jak Harry. Riaan puścił mężczyznę, a potem zmierzył go wzrokiem. Miał dziwne wrażenie, jakby widział go po raz ostatni. Nie chciał myśleć w ten sposób, ale natarczywa myśl wciąż kołatała się w tyle jego głowy kiedy patrzył na rudego nauczyciela. Chłopak błagał swoją intuicję, aby tym razem się myliła. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Sala kominkowa Pon 07 Wrz 2015, 20:18 | |
| Harry nie dostrzegł nagłego spięcia mięśni w ciele rosłego nastolatka, zbyt mocno zajęty utrzymaniem równowagi i pozbyciem się natarczywych myśli z umysłu. Gdyby tylko przyjrzał mu się uważniej, dostrzegłby z pewnością niewielki skurcz przebiegający pod policzkami, wyostrzający rysy twarzy i podkreślający ściągnięte kąciki ust. Z niewielkim uśmiechem rozjaśniającym oblicze wampira, przystąpił on jeden krok w przód, aby w ojcowskim objęciu przekazać pewną nienaturalność gestu. Dopiero teraz uświadomił sobie, że obecność Riaana stanowiła dla niego pewnego rodzaju wsparcie, pokazując w pełni beztroskie, gwałtowne zachowanie przepełnione szeroką gamą emocji kształtującą umysł i osobowość młodego człowieka. Podświadomie chłonął dobre cechy charakteru Gryfona, a żelazna pięść goryczy zacisnęła ponownie palce na jego gardle. Po raz pierwszy pojawiła się myśl o możliwej tęsknocie, dotychczas odnoszącej się tylko i wyłącznie do jednej, dawno już nieżyjącej, osoby. Poklepując przyjacielsko szerokie plecy ucznia obiecał mu, że nie dopuści do zbyt długiego milczenia i jeśli tylko wszystko potoczy się swobodnym torem, już niedługo odwiedzi go w miasteczku leżącym niedaleko zamku. – Dbaj o siebie, Riaan – powtórzył w innych słowach pożegnanie, wyczytując w oczach młodzieńca nieuchwytny błysk. Zamiast zastanawiać się nad odpowiednią interpretacją, mężczyzna poklepał wyższego od siebie chłopca i wskazując dłonią wyjście, zachęcił do wspólnej wędrówki do wiezy Gryffindoru. Przynajmniej jeszcze kilka minut mogli spędzić na pozornie swobodnej rozmowie, pozbawionej stresów przebytej rozmowy oraz niepewnej przyszłości.
[zmiana tematu Milton + Riaan] |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Sala kominkowa Sro 23 Wrz 2015, 16:33 | |
| 8.50 wieczorem Liścik, który otrzymała nieco ją zaskoczył. Kiedy rozwinęła pergamin i przeczytała wiadomość poczuła, jak jej serce zabiło mocniej ale tylko przez chwilę, tylko raz. Nie poznawała pisma, ale była pewna, że należy do Enzo. Tylko on i Claire wiedzieli, że to właśnie tam lubiła przebywać, jeśli chciała uciec od szkolnego zgiełku. Tylko Enzo wiedział, gdzie ją szukać, jeśli nie pojawiała się w Wielkiej Sali, czy nie przebywała akurat w Pokoju Wspólnym puchonów. Tylko Enzo mógł w zasadzie przesłać jej taką wiadomość. Podekscytowana wchodziła po schodach, szybkim krokiem przeskakując co drugi stopień. Przeklinała w duchu odległość dzielącą jej dormitorium od tej sali ale nie zwalniała kroku, bowiem myślała, że Romulus będzie tam już na nią czekał. Domyślała się, czego może chcieć. To dość proste, skoro mieli spotkać się w ustronnym miejscu o godzinie w której większa część zamku idzie już powoli spać. Był w końcu środek tygodnia! 8.53 wieczorem Otworzyła drzwi do sali, w której panowała prawie całkowita ciemność, rozpraszana jedynie migotliwą poświatą, dobiegającą od strony kominka, w którym żarzył się ogień. No i było pusto. Enzo jeszcze nie przyszedł, ale to w sumie dobrze. Blake będzie mogła w tym czasie nieco tu ogarnąć, bo z tego co zdążyła zanotować, trzeba było odłożyć książki na półkę, poprawić koce na fotelu, a także rozpalić ponownie ogień. Zaczęła od tego ostatniego. Pokój nie tonął już teraz w półmroku, ale nadal było tu ciemniej niż za dnia. Tym samym zaklęciem potraktowała świece w kandelabrach, a potem machnęła w stronę porozrzucanych woluminów, które powędrowały na regał. Koce złożyła ręcznie, starannie przygładzając kanty. 8.55 wieczorem Spojrzała na zegar z kukułką zawieszony nad kominkiem. Jeszcze pięć minut. Poprawiła bluzkę odsłaniającą jej zalotnie jedno ramię, po czym usiadła na kanapie rozglądając się dookoła by sprawdzić czy wszystko gra. Czuła w środku narastające podniecenie, bo przecież po raz pierwszy Włoch zgotował jej taką niespodziankę. Spotykali się prawie co wieczór, ale dzisiejszy należał do jednego z tych wyjątkowych, w których niestety chłopak nie mógł, ponieważ jutro czekał go test z eliksirów. Blackwood nie potrafiła ukryć zadowolenia z faktu, że w końcu jednak przedłożył jej osobę ponad naukę i jednak się z nią umówił. To w sumie nadawało sytuacji delikatnej pikanterii. 8.57 wieczorem Zniecierpliwiona stukała palcami o powierzchnię kanapy, zakładając nogę na nogę. Potem wyciągnęła liścik z kieszeni spodni i przestudiowała go jeszcze z dwa razy by po prostu się czymś zająć. W ciszy nasłuchiwała kroków chłopaka, które lada moment powinny zakłócić ten spokój. Poprawiła włosy, najpierw przekładając je na lewe ramię, a potem na prawe. Czekała. 9.00 wieczorem. Dziewiąta wieczorem miała przynieść coś, czego się kompletnie nie spodziewała. |
| | | Envy Pride
| Temat: Re: Sala kominkowa Sro 23 Wrz 2015, 17:02 | |
| Są różne metody odmierzania czasu - niektórzy liczą sekundy, inni uderzają miarowo głową w ścianę, jeszcze inni po prostu patrzą na zegarek - Envy wisiał w oknie, delektując się jednym papierosem za drugim, paląc je praktycznie bez najmniejszych odstępów czasowych. Miał plany na dzisiaj, teoretycznie dość typowe, gdyby oczywiście pominąć fakt że były wyjątkowo niemoralne, niezależnie od tego jak by na to nie patrzyć. I właśnie to dodawało im uroku, bo nie miał najmniejszych złudzeń że jego plan jest zwyczajnie niewłaściwy, że nie powinno się podejmować prób odebrania kogoś komuś innemu - a czy był lepszy sposób na rozrywkę? Orientował się już w zamku na tyle, że nie miał wątpliwości że trafi na miejsce na czas, bez zbędnego błądzenia, wybrał się więc spokojnie niedługo przed czasem spotkania który sam wyznaczył, mając świadomość że idzie się spotkać z osobą, która definitywnie się go tam nie spodziewa - w pewien sposób mu to przypadło do gustu, zresztą od zawsze lubił znikać i pojawiać się w cudzym życiu znienacka, biorąc wszystko co w jego mniemaniu prawnie mu się należało. Nie można w końcu ukryć że był chciwy, na swój sposób - pragnął tego, czego nie powinien mieć, co mogło wywołać w nim jakikolwiek odłam zazdrości - a pociągające kobiety należące do kogoś innego, były czymś co zdecydowanie wpasowywało się w ten opis. Zanim wszedł do sali, poprawił kołnierzyk koszuli i spojrzał na zegarek, wpatrując się we wskazówkę na tyle intensywnie jakby zamierzał przyśpieszyć jej bieg. Mijała sekunda za sekundą. Minuta. Pół minuty. Piętnaście sekund. W końcu nadeszła dziewiąta, a wraz z ostatnim ruchem sekundnika przeskakującego na godzinę dwunastą, przekroczył próg drzwi, omiatając pomieszczenie spojrzeniem swoich zimnych oczu. Prawdę mówiąc, pomimo całkowitej pewności że dziewczyna się zjawi, aż do tej chwili pozostawał jakiś ułamek szans na to, że Blake postanowi zignorować jego zaproszenie - a to dopiero byłby nieprzyjemny scenariusz - Pride nie tolerował odrzucenia. Dlatego też nie można ukryć, że widok dziewczyny wywołał na jego ustach cień wysublimowanego, chłodnego półuśmieszku - wszystko poszło zgodnie z planem. Zamknął drzwi i zlustrował ją wzrokiem - nie był pewien czy to zamierzony efekt, jednakże w dniu dzisiejszym wyglądała jeszcze atrakcyjniej niż przy ich ostatnim spotkaniu, a to definitywnie mu przypadło do gustu. W końcu Envy był wyjątkowo wymagający i zawsze chciał tego, co wyda mu się najlepsze, a każda poprawa sytuacji była mile widziana. Zbliżył się, zatrzymując się zaledwie kilka kroków od niej i nawiązał kontakt wzrokowy. - Tęskniłaś? - szepnął, posyłając jej zaczepne spojrzenie. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Sala kominkowa Sro 23 Wrz 2015, 18:24 | |
| 9.00 wieczorem Mocno się zdziwiła. Drzwi otworzyły się i to nie panicz Lorenzo R. przekroczył próg sali kominkowej, a ktoś, o kim zdawała się kompletnie zapomnieć. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy ciągle odtwarzała sobie scenariusz tamtego wieczoru, ale choć czasem wypatrywała go podczas posiłków przy stole ślizgonów, wizja obiecanego spotkania jawiła się pannie Blackwood, jako coś, co na pewno nie wydarzy się w najbliższym czasie. Jeśli w ogóle. Jeżeli wtedy myślała, że spotkanie z Pridem nie wyjdzie jej na dobre, to grubo, oj jak grubo się myliła. Chłopak kompletnie zmienił w tamtej chwili jej sposób postrzegania świata, co zaowocowało pogodzeniem się z Włochem, oraz całkiem intensywnym życiem intymnym tych dwoje na przestrzeni tych minionych miesięcy. To, że Enzo okazał się być dzisiaj Envy'm, było puchonce kompletnie nie na rękę. Wiedziała, że ślizgon nie przyszedł tu wcale porozmawiać, a przecież nie chciała zdradzać Romulusa, z którym w ostatnim czasie żyła w miarę zgodnie (nie licząc tego beznadziejnego, jej zdaniem, epizodu z Percy McDonald). Nie chciała, naprawdę nie chciała. Jej ciało jednak pamiętało. Na widok Envy'ego serce na moment podeszło dziewczynie do gardła i idiotą był ten, który pomyślał, że to ze strachu. Praktycznie się nie zmienił. Taka sama postawa, ten sam zaczepny uśmiech na jego twarzy, ten sam ton. To samo spojrzenie, ta sama twarz, te same usta. Blake nie potrafiła ukryć, że jego pojawienie się w tej sali niewymownie ją zszokowało, ale nie wydawało się, żeby była z tego faktu jakoś przesadnie niezadowolona. Miała pełną świadomość tego, że jego obecność musi zostać zwyczajnie zaakceptowana, więc nawet już ze sobą nie walczyła. - Envy Iskander Pride. - Uśmiechnęła się lekko. Nie mogła oderwać wzroku od jego ust, które ostatnim razem tak śmiało sobie z nią pogrywały. Czuła ich dotyk na swojej szyi i westchnęła praktycznie niezauważalnie. -A sądziłam, że już o mnie zapomniałeś. Był koniec listopada. To prawie trzy miesiące, które zleciały jak dzikie od ich ostatniej rozmowy. W tym czasie zdążyło wydarzyć się naprawdę wiele, nic jednak nie zapowiadało tego, że ta dwójka faktycznie jeszcze kiedyś się spotka. Wtedy była wściekła. Wtedy była też nad wyraz śmiała, skoro była gotowa zaczepić go i prosić o pomoc. Dziś ich konfrontacja została wyreżyserowana przez niego, a pannę Blackwood zamiast wściekłości wypełniała niepewność, a zamiast śmiałości wyczekiwanie na jego pierwszy ruch. - Może tęsknota to zbyt duże słowo. Może... - przerwała na moment by wstać z kanapy, ponieważ takie wpatrywanie się w niego z pozycji siedzącej nieco ją peszyło - czasami o tobie myślałam Czy to przypadek, że od tamtego dnia trochę bardziej interesowała się życiem ślizgonów i trochę uważniej przysłuchiwała się plotkom na ich temat? Zdążyła usłyszeć już o Pride'ach co nieco. Niektóre rzeczy pokrywały się z tym o czym sama się już przekonała, a niektóre pomówienia były tak kompletnie niedorzeczne, że wywoływały niemały uśmiech na szesnastoletniej twarzy Blake. W każdym razie, mimo, że kompletnie się przed tym wzbraniała, musiała przyznać, że nie potrafi wyprzeć się swojej fascynacji Envy'm. A on jak widać podzielał jej zdanie, bo w przeciwnym przypadku by go tu wcale nie przywiało. - Teraz ty chcesz dać komuś nauczkę? - spytała zaczepnie, bo mimo, że ona sama miała chłopaka, to jakoś podświadomie rościła sobie prawa do tego ślizgona. Wiedziała, że nigdy nie będzie miała go na własność, zresztą nigdy tego nawet nie chciała, ale myśl, że jego usta całują kogoś innego powodował u niej delikatne ukłucie zazdrości. Takie naprawdę, bardzo delikatne. Zbliżyła się tych kilka kroków w jego stronę, stając dokładnie przed nim. Z nieznikającym uśmiechem na twarzy złapała jego dłoń i ułożyła ją sobie na szyi. - Bo tak właściwie, nieoficjalnie jestem ci winna przysługę. I cały plan nie zdradzania Enzo poszedł... się kochać. |
| | | Envy Pride
| Temat: Re: Sala kominkowa Czw 24 Wrz 2015, 03:30 | |
| Jego zamiary były zapewne wyjątkowo jednoznaczne i nie można było tu mówić o pomyłce, miał też pewność że dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego właśnie dziś tu przybył. Sądził też, że oczywistym faktem było że tym razem nie zamierzał pogrywać jak ostatnio - nie było najmniejszych szans by wyszedł i zostawił ją rozpaloną, nie tym razem. Mimo że okres wyczekiwania był w pewien sposób specjalną, zaplanowaną zagrywką, to nawet dla niego samego zbyt wiele byłoby powtarzać ten manewr - nie był w końcu stworzony z jakiegoś niepodatnego na kobiece wdzięki tworzywa, a jego samokontrola nie osiągała aż tak niemożliwego pułapu. - Jak widać, jednak pamiętam wystarczająco dobrze - odparł cicho. Po małym rozeznaniu się w terenie i posłuchaniu tych czy innych plotek, udało mu się dowiedzieć że aktualnie (o ile nic się nie zmieniło w ciągu tego jednego dnia) Puchonka jest w związku z synem nauczycielki wróżbiarstwa, którego Pride kojarzył co najwyżej z widzenia. Nigdy z nim nie rozmawiał, pomimo że momentami czuł potrzebę pozbawienia go tej czy innej części ciała, ot tak, zwyczajnie bez większych powodów. W pewien chory sposób, czuł potrzebę dopieczenia mu, skrzywdzenia go, zniszczenia...lecz nie robił nic w tym kierunku. Prawie nic. Mimo że zazdrość często mieszała mu priorytety, to wciąż był na tyle bystry by odnaleźć najlepszy możliwy sposób i wykonać to po swojemu. A jego wyjątkowo pociągająca metoda na odgryzienie się (ale za co właściwie zamierzał się odgryźć, to nikt prawdopodobnie nigdy się nie dowie) stała właśnie przed nim. - Jakże mi miło, że czasami zajmowałem wygodne miejsce w Twoich myślach - odparł bez emocji, jednakże w duchu czuł satysfakcje. Jest tak jak przewidział - nawet przy upływie większej ilości czasu, nie była w stanie zwyczajnie i bezproblemowo go zapomnieć. Chyba nic dziwnego, że mu się to wyjątkowo podobało - oznaczało to, że jego gra była wystarczająco skuteczna. - Sądzę że wiesz - rzucił tylko krótko, na wspomnienie o nauczce - prawda była taka, że to tylko kolejna nauczka dla tej samej osoby. Enzo popełnił błąd już w momencie, w którym dopuścił do sytuacji w której Blake spotkała Envy'ego po raz pierwszy - czyż to nie rozkoszne, gdy konsekwencje dopadają kogoś dopiero po odpowiednio wyczekanym czasie, gdy mogłoby się wydawać że wszystko jest na jak najlepszej drodze? Nie można było ukryć, że chłonął ją wzrokiem, na swój zawoalowany sposób oczywiście. Prawdą jest że nawet pomimo faktu, że aktualnie miał kto się zajmować jego potrzebami, to dalej czuł irracjonalną potrzebę posiadania jej - co prawda nie otwarcie, bez żadnych otoczek czegoś poważnego, ale jednak jego stosunek do niej był wyjątkowo roszczeniowy i nawet w pewien sposób zaborczy. To nawet nie tak, że chciał ją mieć tylko dla siebie - raczej chciał odbierać ją każdemu kolejnemu partnerowi, raz za razem, coraz bardziej mieszając jej w głowie. Wiedział że jest do tego zdolny, a nic tak bzdurnego jak moralność go przecież nie powstrzymywało. Oczywiście pozwolił na to, by umieściła sobie jego rękę na szyi - gdyby tego nie zrobiła, to zrobiłby to sam - w końcu czy nie właśnie tak, to wszystko się zaczęło? - Tak. Przyszedłem po główną nagrodę, Blake - powiedział, lekko przeciągając jej imię w stylu, który ciężko opisać - to jak nałożenie akcentu, który z założenia wywoływał emocje, jednakże nikt nie był w stanie konkretnie określić jakie właściwie te emocje były. Po tych słowach raczej już nie musiał mówić nic szczególnego - teraz zostały mu raczej czyny, nie słowa. Lekko nacisnął na szyję Puchonki - delikatnie, jednak tak by wyczuła i pochylił się bez większych ceregieli, odnajdując ustami jej usta. Całował ją najpierw powoli, spokojnie, chłodno, jednakże z każdą chwilą pocałunek przenosił w bardziej namiętne sfery. Jednocześnie wolną rękę umieścił na jej talii, z czasem wsuwając ją pod jej bluzkę i subtelnie, bez pośpiechu wędrował swoim dotykiem w górę, zatrzymując dłoń dopiero na jej piersi. |
| | | Blake Blackwood
| Temat: Re: Sala kominkowa Czw 24 Wrz 2015, 11:06 | |
| Miała świadomość, że jej obecność w tej sali jest kompletnie niewłaściwa, ale co mogła poradzić na to, że niesamowicie ją to nakręcało? Powinna się opierać. Może powinna nawet rzucić w niego drętwotą, by mieć jakieś szanse ucieczki, ale żeby uciec tak na dobre musiałaby go chyba zabić, ale nawet gdyby chciała to zrobić, to w obecności tego ślizgona czuła się całkowicie bezbronna. Oprócz tego powinna teraz przykładać głowę do poduszki w swoim dormitorium, a nie dłoń chłopaka do swojej szyi. Claire zdecydowanie nie pochwaliłaby takiego zachowania. Co tam Claire, nikt nie pochwaliłby takiego zachowania gdyby wiedział jakie myśli zaczęły krążyć po jej głowie w momencie w którym go zobaczyła. To nie były myśli godne porządnej, szanującej się puchonki, a już na pewno nie były to myśli, które ktokolwiek przypisałby Blake Blackwood. Problem w tym, że ona nie była juz od jakiegoś czasu Blake Blackwood, którą znano. - Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tego, że ten liścik jest od ciebie - powiedziała spokojnie, chyba jawnie zdradzając się z tym, że czekała na zupełnie kogoś innego. Wiadomość, która okazała się być napisana dłonią Envy'ego, pozostała na kanapie i tam pewnie będzie leżała, dopóki nie sprzątnie jej stamtąd jakiś skrzat, lub nie zawinie jej po prostu jakiś pustogłowy pierwszoklasista. Szkotka nie miała zamiaru kolekcjonować takich rzeczy, bo po pierwsze przestała być nadmiernie sentymentalna a po drugie był to dowód. Trzymanie takich rzeczy mogło jej napytać biedy, a dziewczyna wolała trzymać się od kłopotów z daleka. Taki jeden kłopot jednak stał teraz przed nią i uśmiechał się zaczepnie. Blake odwzajemniła uśmiech a czując dotyk blondyna na swojej skórze jęknęła ledwo dosłyszalnie. Jej samokontrola była z góry przegrana. Tak naprawdę nie miała racji bytu już od drugiego września, w którym to dniu Envy Pride zajął pewne, nie do końca jasne, miejsce w życiu puchonki. - Bardzo wygodne - zamruczała. Stojąc przed nim obawiała się tylko jednego - że ten dziwny chłopak, o złowieszczej aurze i obcym akcencie, będzie pojawiał się w najmniej odpowiednich momentach, zupełnie tak jak teraz, a ona, też zupełnie tak jak teraz, nie będzie w stanie nic z tym fantem zrobić. Jeśli istniała jakaś cząstka jej duszy, która wzbraniałaby się przed Envy'm, to została całkowicie wyparta przez podniecenie, które nagle ogarnęło całe jej ciało. Dotknął jej warg, przypominając tym gestem wszystkie emocje, które odczuwała tamtego pamiętnego wieczoru przy kamiennym parapecie - poza strachem. Jedyne, czego się dziś bała to fakt, że sytuacja może się powtórzyć i Pride pójdzie sobie za chwilę, po raz drugi pozostawiając po sobie pewien niedosyt. Ale na to się nie zanosiło. Był typem człowieka, który wcale nie pytał o pozwolenie, tylko po prostu brał to, co według jego uznania teraz należało do niego. Zresztą, nawet jeśli chciałby zapytać o cokolwiek, odpowiedź wyryta była w jej zamglonym spojrzeniu. Dotykał jej gołej skóry; jego dłoń powoli pokonywała drogę z talii w górne partie ciała dziewczyny, a ona nawet najmniejszym gestem nie okazała sprzeciwu. Gdy go całowała, gdzieś tam z tyłu głowy kołowała jej się myśl, że jeśli Enzo dowiedziałby się o tym nigdy by jej tego nie wybaczył. Była jednak pewna, że mu tego nie powie, a i Envy nie pobiegnie raczej prosto do jego dormitorium, by mu wszystko wygadać. To był jej mały sekret. Ich mały sekret. Jeden z wielu, które zaczynały się u Blake gromadzić. Pocałunki stawały się coraz bardziej intensywne, a dotyk obojga coraz bardziej nachalny. Blackwood błądziła dłońmi po szyi chłopaka, po czym zaczęła cofać się w stronę kanapy, bo przecież nie będą tak stali. Po drodze zajęła się rozpinaniem guzików koszuli, którą dziś założył odsłaniając jego tors. Zaczęła obsypywać pocałunkami obojczyki ślizgona, czując jednocześnie, jak chłopak dobiera się do jej piersi. |
| | | Envy Pride
| Temat: Re: Sala kominkowa Pią 25 Wrz 2015, 11:37 | |
| Jej słowa tylko potwierdziły to, czego już zdążył się dowiedzieć sam - była z kimś i to nie on powinien się zjawić w tych drzwiach. I chyba właśnie to w jakiś chory sposób dodawało wartości ich spotkaniu, a co za tym idzie - było pewne, że tym razem nigdzie się nie wybiera. Przed wszystkim zrobił jeszcze coś dość logicznego, coś czego wręcz można się było spodziewać po kimś takim jak Envy (albo po każdym osobniku który używa mózgu i wie, że los to przewrotny sukinsyn) i machnął różdżką na drzwi, zamykając je zaklęciem, oczywiście niewerbalnie. Wolał żeby nikt mu nie przeszkadzał - nie dzisiaj, nie tutaj - zdecydowanie wolałby się obyć bez nieproszonych gości. Dodał jeszcze niewerbalne "Cave Inimicum", tak na wszelki wypadek. Następnie przez krótką chwilę zastanawiał się, czy nie powinien właściwie obłożyć miejsca jeszcze dwoma czy trzema zaklęciami, jednakże uznał że to zbyt paranoiczne - jeśli ktoś zada sobie tyle trudu, by na siłę otwierać zamknięte drzwi (zapewne świadom już, że jest nieproszonym gościem) wówczas Pride po prostu pośle go w krótką podróż z okna, w jedną stronę - więcej nie powinno być potrzebne, więc mógł już bez przeszkód przejść do tego, co było aktualnie znacznie ważniejsze. - W takim razie, chyba nie będę się stamtąd ruszał. - mruknął, a na jego twarzy zatańczył lekko zalotny uśmiech, jednakże to nie to było najważniejsze - najważniejszy był sposób, w jaki na nią spojrzał. Dziewczyna mogła być pewna, że mówił stuprocentowo poważnie - nie zamierzał się nigdzie wybierać z jej myśli i zdecydowanie zamierzał tam zostać długo, samą swoją obecnością odbierając jej wszelkie możliwości ewentualnego oporu. Przybywać zawsze, gdy będzie miał ochotę, gdy będzie chciał i mógł coś zyskać, kosztem kogoś innego - i miał tą świadomość, że jego towarzyszka już się z tego nie wyplącze, że wpadła w sidła z których nie tak łatwo wyjść. Całował ją w sposób, który dotąd był zarezerwowany tylko dla dwóch, może trzech kobiet w jego życiu, jednakże trudno się dziwić - sytuacja którą stworzył, połączona z faktem że właśnie coś komuś odbiera, sprawiała że był znacznie bardziej podniecony niż zwykle. Gdy dziewczyna zaczęła się cofać, wędrował tuż za nią, nie pozwalając by dystans pomiędzy nimi powiększył się chociażby na chwile, po drodze wprawnym ruchem pozbawiając ją bluzki. - ( ͡° ͜ʖ ͡°):
Przeniósł się ustami na jej szyję, jedną dłonią zaczynając masować i naciskać na prawą pierś dziewczyny - drugą umieścił w jej talii i powoli, acz nie ślamazarnie, powędrował po jej plecach aż do zapięcia stanika. Bez większych ceregieli rozpiął go, oczywiście nie mając z tym najmniejszych problemów (trochę praktyki w życiu miał na tym tle, w końcu był z cholernego Durmstrangu, gdzie nie tylko staniki były trudniejsze do rozpięcia, ale i warstw ubrań było więcej) po czym zjechał pocałunkami na lewego cycka. Uchwycił zębami stanik, przesuwając jednocześnie drugą rękę pod miseczkę i dość szybkim ruchem pozbawił ją tej części garderoby. Ujął jej sutka pomiędzy wargi na dłuższą chwilę i zaczął zasysać, co jakiś czas przejeżdżając czubkiem języka. Uchwycił go nawet na moment w zęby, przygryzając zadziwiająco delikatnie jak na niego - widać było że w tym wypadku, Envy definitywnie wiedział co robi. Następnie na moment powrócił wyżej i trzymając ją za biodra, ułożył ją na pobliskiej kanapie, bezustannie błądząc językiem po jej szyi
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Sala kominkowa | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |