W korytarzu da się zauważyć stare drzwi, prawie z całości zakryte gobelinem. Nie są specjalnie ukryte, raczej zakryte żeby nie szpeciły. Znajdujące się na nich pęknięcia i dziurki po kornikach wskazują na to, że od dawna nie są nikomu do niczego potrzebne. Za nimi znajduje się korytarz, pełen pajęczyn i kurzu, jeśli jesteś uczulony, lepiej podaruj sobie tę wycieczkę. Gdy dobrniesz o końca, trafisz na kolejne drzwi.Widać że dużo przeszły, ledwo trzymają się w zawiasach. Za nimi okrągłe pomieszczenie i spiralne schody, które także nie grzeszą nowością - trzeba uważać żeby schodek nie załamał się pod ciężarem wspinającego się. Wschodnia Wieża wyglądem przypomina raczej obronną basztę, jej szczyt stanowi okrągły, podniebny taras, otoczony z każdej strony niezbyt wysokim murem. Rozciągają się stąd naprawdę cudowne widoki.
Soleil Larsen
Temat: Re: Wschodnia wieża Sob 26 Kwi 2014, 22:41
Soleil kontynuowała swoje spacery po Zamku, choć od czasu spotkania z Henrym nie zapuszczała się już do Zakazanego Lasu. Nie czuła z resztą takiej potrzeby, bo dopiero kilka dni minęło od jej spotkania z testralami i jeszcze kilka ich musiało upłynąć, zanim ponownie by zatęskniła. Inaczej się sprawa miała z Lancasterem, ale w tym przypadku Sol nie miała na rzeczy równie klarowanego jak przeważnie spojrzenia. Sama nie wiedziała do końca co o tym wszystkim myśleć i czego się spodziewać. Puchon był dla niej miły jak zwykle, częściej chyba nawet zjawiał się gdzieś obok, ale ograniczali się właściwie do spotkań w Wielkiej Sali, czy na zajęciach. Gryfonka nie naciskała na niego, nie chciała z resztą żadnych wyjaśnień. Nie wspominając już o tym, że zielonego pojęcia nie miała jak to powinno wyglądać i czy przypadkiem właśnie nie tak, jak było. Przypuszczała, że wyjaśni się to w najbliższym czasie, a przynajmniej ureguluje, bo wypracują taki wzajemne do siebie stosunek, który będzie dla nich najwygodniejszy i równocześnie satysfakcjonujący. Sol starała się o tym zbyt wiele nie dumać, a jednak myślami wciąż wracała do tamtego spotkania i tamtych pocałunków. Nie wiedziała jakim cudem Lancaster mógł od wrzasków i oskarżeń przejść tak gładko do wyznań, ale nie miała nic przeciwko. Choć ona była raczej stała w swoich emocjach (cóż, wieczny optymizm jakoś jej się nie nudził), to wiedziała, że inni bywają nieco bardziej zmienni. Pochłaniały ją poza tym także inne kwestie, starała się odnaleźć oprawcę chłopaka i wpadła na pewien pomysł, ale do tego był jej potrzebny Henry. I to w takim humorze, który nie wykluczał rozmowy o "wypadku", jak zwykł on nazywać tortury. Nie spodziewała się, że nastąpi to w najbliższym czasie, a jakoś nie mogła w sobie odnaleźć cierpliwości. Tytan okazał się całkiem dobrym rozmówcą w takich chwilach, wiedziała, że wie więcej niż mówi, ale i tak potrafił wytknąć luki w jej rozumowaniu i naprowadzić ją na właściwy szlak. Czasem podejrzewała, że on wie kto jest za to wszystko odpowiedzialny, ale bała się go zapytać wprost. Pewnie także dlatego, że gdyby poznała to imię i nazwisko, nagle stanęłaby przed decyzją, która mogłaby zaważyć na jej całym życiu. Czy nienawidziła go dość, aby móc go skrzywdzić? Nie, nie zastanawiała się na tym, czy byłaby dość potężna aby to zrobić, pewne rzeczy dało się obejść za pomocą pomysłowości, nie była pewna natomiast, czy stojąc przed człowiekiem, nawet takim, który skrzywdził kochaną przez nią osobę, potrafiłaby z rozmysłem zadać mu ból. Pogrążona w głębokim zamyśleniu przemierzała korytarze i schody, nie zatrzymując się ani na chwilę i nie zauważając płynącego czasu. Kiedy w końcu stanęła przed zakurzonym gobelinem wiszącym na ścianie jednej z wież, zamrugała jakby ją wytrącono ze snu. Odchyliła grubą tkaninę, za którą, jak się przekonała całkiem niedawno, odnaleźć można było stare drzwi i przekręciła mosiężną gałkę. Szybko zamknęła za sobą jęczące żałośnie wrota i zaczęła wspinać się po zmurszałych stopniach, zgrabnie omijając wszystkie pułapki. Nie stanęła na pierwszym podejście, który prowadził do zagraconego, pełnego kurzu i wspomnień pokoju. Wchodziła wyżej i wyżej, aż dotknęła czubkiem głowy klapy w suficie, którą ze sporym wysiłkiem pchnęła, po to aby zobaczyć nad sobą gwiaździste niebo. Wdrapała się na dach wieży, który na całe szczęście był płaski o otoczone niskimi blankami co zabezpieczało przed wypadnięciem co bardziej ostrożnego ucznia i odetchnęła z zachwytem. Położyła się na nagrzanych jeszcze od słońca kamieniach i wlepiła błyszczące oczy w nocne niebo. Nie liczyło się to, że była godzina policyjna, w takich chwilach przestawała rozumieć jak człowiek w ogóle może posiadać jakieś zmartwienia...
Lily Evans
Temat: Re: Wschodnia wieża Sob 17 Sty 2015, 20:12
Bardzo dawno jej tutaj nie było. Właściwie nie było jej tutaj od tamtych feralnych walentynek, przerwanych nieoczekiwanym przybyciem Pottera i Blacka w najmniej właściwym momencie. A teraz stała przy jednym z okien pozwalając by letni jeszcze i ciepły wiatr rozwiewał jej pospiesznie i byle jak związane loki, a właściwie nie tyle pozwalając, co raczej nie zwracając na to najmniejszej uwagi. Podobnie zresztą jak na łzy, które skapywały z jej nosa na policzki, od czasu do czasu błądząc gdzieś w okolice lilkowego nosa. A wszystko to przez niepozorny kawałek kartki, zapisany jedynie do połowy niezbyt czytelnym pismem, nieco pospiesznie, ołówkiem, który gdzieniegdzie rozmazał się, jak to ołówki mają w zwyczaju. Nie myślała, że ta historia znajdzie jakiś swój koniec. Choć minęło już tyle czasu i wmawiała sobie inaczej, nigdy nie pogodziła się do końca ze zniknięciem Waltera, nie wierzyła w to, że odszedłby tak bez słowa pożegnania, tuż po tym, jak wszystko zaczęło się układać tak, jak powinno. Nie wierzyła, nie potrafiła, nie chciała w to wierzyć. Wydawało jej się to zwyczajnie zbyt okrutne, ale ten list odbierał jej nadzieję, którą wciąż jeszcze przechowywała na dnie serca, że Walter wróci, że pojawi się ze swoim nieśmiałym uśmiechem i nieporadnie odgarnie zagubiony kosmyk z jej policzka, muskając palcami jej skórę. Że będzie mogła na niego nakrzyczeć, a potem mu przebaczyć i po prostu cieszyć się, że znowu przy niej jest, że jest blisko, że jest bezpieczny. Krótki list miał dla niej słodko-gorzki smak. Cieszyła się, że Walterowi najprawdopodobniej nic nie jest, że jego zniknięcie nie było wynikiem jakiegoś wypadku albo czegoś równie strasznego, ale z drugiej strony nie potrafiła do końca zrozumieć, dlaczego jej nie powiedział, dlaczego zachowywał się do końca tak, jakby mieli jeszcze dużo czasu. Albo... właściwie rozumiała. Może strach, może wyrzuty sumienia, może brak tej świadomości, że to jest rozwiązanie gorsze, niż mu się wydaje. Rozumiała więc w dużej mierze, ale nie mogła się z tym pogodzić. Czuła, że miała prawo wiedzieć. I nade wszystko doświadczała przypływu tęsknoty, która z biegiem czasu zaczęła blaknąć, niknąć, przytłoczona znaczną ilością nowych emocji, problemów i zajęć. Wiedziała, że nigdy go nie zapomni, ale, choć czekała na niego nieustannie, nie mogła się zatrzymać, nie mogła tkwić w tamtym miejscu, w którym ją zostawił, to nie byłoby zdrowe ani dobre, na pewno by zresztą tego dla niej nie chciał. A teraz po raz kolejny przeżywała te wszystkie emocje, które targały nią niewiele ponad pół roku temu. Właściwie przeżywała je chyba mocniej, bo wtedy nadzieja, że Walter powróci była żywa i podtrzymywała ją na duchu, a obecność znajomych dookoła, wymuszała na niej utrzymywanie dobrej miny do złej gry. Ale w tym momencie Lily była już chyba zbyt zmęczona tym, że zawsze musi być silna. Że nikt nie może wiedzieć, że jest jej źle, że czuje się opuszczona, samotna i zagubiona, że potrzebuje czasem kogoś, kto by jej pomógł, potrzymał ją, najzwyczajniej w świecie pochwalił i docenił, kogoś, kto będzie chciał dzielić z nią wszystkie problemy i radości, bo przecież co dwie pary barków, to nie jedna. I, teraz wiedziała to w końcu na pewno i dobitnie, nie miała co liczyć na to, że tym kimś będzie Walter. Wcisnęła list do kieszeni spódniczki w drobne kwiatki i zdecydowanym ruchem, choć niedokładnie, obtarła łzy z twarzy. Była zmęczona byciem silną, zawsze potrafiącą sobie poradzić Lily, ale z w pewnym sensie było to jej drugie ja, zachowywała się w ten sposób od kiedy pamiętała i chyba nawet nie umiała inaczej. Coś w jej wnętrzu zawsze wyśmiewało każdą słabość, każdą łzę, każde potknięcie, wymagając perfekcji i wytrwałości. Oparła rozpalony policzek o chłodną, kamienną framugę okna i utkwiła spojrzenie w niebie, przyglądając się przemykającym po nim chmurom, choć tak naprawdę niewiele dostrzegała, pogrążona we własnych myślach i nieobecna.
James Potter
Temat: Re: Wschodnia wieża Sob 17 Sty 2015, 20:56
Kroki bezwiednie niosły go przed siebie. Nie kontrolował tego zbyt szczególnie, zajęty myśleniem nad tym, co ma przynieść kolejny rok, przynajmniej według jego wiedzy. I chociaż wiele się zmieniło, starał się myśleć o sprawach przyziemnych. Uśmiechał się na wspomnienie radości Rowston, kiedy przyjmował ją do drużyny, zamiast martwić i smucić się na myśl, że Dorcas nie przyjechała do Hogwartu. Nota bene i tak miał zamiar do niej napisać wyjca, o tym co myśli o zostawianiu ich pod koniec drogi walki ze Ślizgonami. Myśli krążyły mu wokół quidditch’a i nawet parę razy złapał się na tym, że tęsknił za niektórymi graczami, którzy już dawno odeszli ze szkoły, albo w związku z napiętą sytuacją w Anglii, uciekli gdzieś daleko. Nieświadomie skręcił w jeden z korytarzy prowadzących do wschodniego skrzydła zamku, kiedy jego myśli niebezpiecznie zboczyły w kierunku wojny. Od czasu wydarzeń na obozie, a potem w Ministerstwie, starał się nie myśleć o przepełnionych nienawiścią czerwonych oczach, okrutnym uśmiechu…i o bólu. Oczywiście powinien być szczęśliwy, że i on i Evans wyszli z tego cało. Ale pytania bez odpowiedzi nie dawały mu spać. Pytania, które zadawał sobie za każdym razem kiedy budził się zlany potem w środku nocy. Pytania, które nawet wykrzyczał Jemu prosto w twarz, nie rozumiejąc, zbytnio czego od niego oczekiwano. Pytania przez które unikał potem Lily jak ognia. Bał się. O nią, o chłopaków. Ale bał się też, że pewne rzeczy, o których marzył, stały się rzeczywistością. A może bał się, że został omamiony przez te czerwone oczy i okrutny uśmiech, że to nadal tylko sny, dziecięca ułuda, bajka czytana na dobranoc. Chciał więc dać sobie czas, by móc wszystko ułożyć sobie w głowie. By ktoś kto chciał zabić wszystkich, których Rogacz kochał, nie mógł nim sterować. Jednak im więcej czasu mijało, tym większy mętlik w głowie miał. I nie pomagało to wcale, a wcale. Schody w górę doprowadziły go do znajomych drzwi. Z delikatnym uśmiechem pchnął je delikatnie, a one w odpowiedzi zaskrzypiały. Nie spodziewał się, że kogokolwiek spotka w środku. A na pewno nie oczekiwał zobaczenia znajomej postury, pleców, rudych włosów. Stanął jak wryty, w progu, wstrzymując oddech. Paradoksalnie cieszył się, że ją widział. Pomimo tego, że jej unikał, pomimo tego, że było mu niezręcznie, bo wspomnienia z okrągłej komnaty były teraz jakby bardziej żywe. Jego chęć chronienia jej, nawet jeżeli ona tego nie chciała. Mimo wszystko cieszył się i nawet uśmiechnął szeroko, w ten specyficznie, huncwocki sposób. Tym bardziej, że przykre wspomnienia zostały zastąpione tymi bardziej pozytywnymi i przypomniał sobie, jak wleciał tutaj na miotle razem z Syriuszem, bo ten rzucił jakąś głupią klątwę na jego kochanego Zmiatacza. I w ten jakże piękny i gustowny sposób zepsuł Lily i Waltowi randkę. I wcale nie było mu z tego powodu przykro, tak szczerze mówiąc. - Witaj, Evans. – odchrząknął i jak zwykle przeczesał nerwowo włosy, by wyglądały jakby dopiero co zszedł z miotły. Bo mimo wszystko nadal miał w sobie coś z tego aroganckiego chłopaka o nadmuchanym ego do rozmiarów Mount Everestu, sprzed roku. I dopiero kiedy na niego spojrzała, dopiero kiedy się odwróciła, jego uśmiech znikł, zastąpiony troską, tak wielką, że zapewne nawet niemożliwą. Badał każdy centymetr jej twarzy, widząc, że płakała i walcząc jednocześnie z wewnętrzną potrzebą przytulenia jej, ochronienia przed tym co ją smuciło, cokolwiek to było. Dlaczego jej nie przytulił? Dlaczego walczył? Chyba po prostu przyzwyczajenie, że wszelki kontakt fizyczny z Lily kończył się tragicznie, go powstrzymywało. Chciał po prostu dla niej być. To już chyba nawet był ten poziom desperacji, że był gotowy być tylko dla niej przyjacielem, byle tylko mógł ją rozśmieszać kiedy jest jej źle. Może dlatego po prostu podszedł i stanął koło niej w oknie, przyglądając się z troską. A może był to po prostu odruch ludzki. Na dodatek niezbyt wiedział co konkretnie robić, ponieważ Lily nie była Huncwotem i tutaj nie sprawdzają się już sprawdzone patenty, działające na Łapę lub Lunatyka. A wątpił by była jak Glizdogon, któremu wystarczy podsunąć pod nos tabliczkę czekolady i od razu jest mu lepiej.
Lily Evans
Temat: Re: Wschodnia wieża Nie 18 Sty 2015, 15:59
Lily starała się nie wracać do wydarzeń z Ministerstwa. Cała ta sprawa była dla niej zbyt niezrozumiałą, zbyt bolesna i zbyt mroczna, żeby ją roztrząsać. Nie zawsze jej to jednak wychodziło, nie mogła przecież kontrolować swoich snów, które regularnie zamieniały się w koszmary, w których ponownie była torturowana albo uciekała niekończącymi się korytarzami Departamentu Tajemnic. Potrafiła też czasem przyłapać się na tym, że zamiast pisać kolejne wypracowanie albo czytać zadany na kolejną lekcję rozdział, rozpamiętuje chwile, które wolałaby wymazać ze swojej pamięci. Nade wszystko była jednak po prostu samotna. Czuła się opuszczona przez wszystkich i miała po temu powody, bo Dorcas postanowiła nie wracać na razie do szkoły i przygotowywać się do OWUTEMów w domu, na co Dyrektor przystał, dobrze wiedząc, że panna Meadowes poradzi sobie z takim wyzwaniem, a Potter jej unikał, jakby teraz w końcu zrozumiał to, co starała się mu wbić do głowy przez te wszystkie lata, a w co ostatnimi czasy sama zaczęła wątpić. Nie mogła go oczywiście za to winić, ale pozbawiona oparcia, dryfowała samotnie w szalupie rzuconej w sam środek sztormu. I nie czuła się bezpiecznie, w najmniejszym stopniu. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebowała kogoś, na kim mogłaby się wesprzeć, kogo sama mogłaby wspierać, ale nikogo takiego nie było. Ani Waltera. Ani Dorcas. Ani nikogo innego. Była całkiem sama. I właśnie miała poddać się kolejnej fali frustracji, bezradności i rozpaczy, pogrążając się w czymś, czego szczerze nie cierpiała, kiedy doszły ją odgłosy kroków, a potem jej nazwisko, wypowiedziane znajomym głosem, znajomym tonem. Przetarła jeszcze raz twarz, jakby mając nadzieję na to, że zdoła usunąć resztki każdej słabości i odwróciła się do Jamesa, przyglądając się uważnie jego twarzy, szukając na niej oznak tego, jak niewygodne jest dla niego to spotkanie. Nie bez powodów bowiem unikał jej od początku roku, tak przynajmniej przypuszczała, bo ona sama czuła mu się bliższa niż kiedykolwiek i jego zachowanie jedynie jeszcze bardziej mieszało jej w głowie. - Potter. – odparła na jego 'powitanie', ganiąc się w duchu za to, jak bardzo chwiejnie i niepewnie zabrzmiał jej głos. Spodziewała się, że rzuci jakąś niezbyt składną wymówką i wycofa się, ale on zaskoczył jej podchodząc bliżej i wykazując się troską, która wyraźnie była widoczna na jego twarzy. Cóż, Lily nie miała wątpliwości, że w tej chwili prezentuje się bardzo niekorzystnie i prawdopodobnie wygląda jak kłębek nieszczęścia. Nic dziwnego, że wzbudza litość. Westchnęła, widząc jego zakłopotanie i nieporadność, z jaką usiłował zarówno być przy niej, by jakoś pomóc i nie narazić się na rudą furię. Problem w tym, że od tego drugiego był lata świetlne za daleko. Lily niebyła w nastroju na żadne krzyki. Właściwie chciała po prostu tylko jednego. -Czy myślisz, że mógłbyś mnie po prostu przytulić? – zapytała w końcu, odwracając się przodem do niego i spoglądając na niego zza pojedynczych kosmyków, które bezładnie opadły jej na twarz. Nie chciała go do niczego zmuszać, wciąż nie wiedziała skąd wziął się nagle ten dystans pomiędzy nimi, no i nie miała przecież żadnych praw do niego, jego objęć i wsparcia. W tym momencie po prostu o nie prosiła.
James Potter
Temat: Re: Wschodnia wieża Sob 31 Sty 2015, 18:36
Z ogromną uwagą obserwował jej twarz. Tą przecież ukochaną. Tą jego. No dobrze, nie do końca jego, ale mimo wszystko traktował jak swoją własność. Nawet jeżeli było to tylko w snach albo tych momentach kiedy zamykał oczy, słońce przyjemnie ogrzewało jego twarz i pozwalał sobie odpływać myślami na bardzo niestabilnej tratwie ku swoim marzeniom. Tym dziecinnym, które były nierealne. A przynajmniej na tę chwilę. Można było odnieść wrażenie, że w ich znajomości nastąpiła zima. Że pod wpływem złych wydarzeń lata, nawet jeżeli za oknem była jeszcze jesień, przybyło gwałtowne oziębienie. A przynajmniej takie odczucie miał Rogacz i był w stanie założyć się, że i Lily czuła coś podobnego. I ciężko było stwierdzić konkretnie czemu tak się dzieje. Zima była też w nim. Śnieg przyprószył czarne włosy, mróz zmroził kostki i nadgarstki, obojczyki pokryły się szronem, a wszystkie arterie zamieniły się w lodowe sople. Pamiętał lato. Był w stanie na chwilę przypomnieć sobie to ciepło, ogień w tętnicach, kiedy świeciło dla niego słońce. Kiedy radość wręcz z niego wypływała na każdym możliwym kroku. Te momenty jak razem z chłopakami wręcz wybuchali energią niczym gwiazdy na nocnym niebie. Jeszcze niedawno mógł boso przemierzać trawnik niewinności, lekko unosząc się ponad nim i mając gdzieś głosy, że należy zejść na ziemię, że już nie czas na bujanie w obłokach. Nie, on wierzył, że może sięgnąć gwiazd – i nawet niebo nie mogło go powstrzymać. Nagle jednak przyszła zima. Po pas zanurzony w śniegu, ciężko stawiał każdy kolejny krok, dusił się mroźnym powietrzem, które brutalnie wdzierało się do płuc. I nawet ulepienie bałwana zbudowanego ze wszystkich trosk, obaw i wątpliwości nie pomogło tego zmienić. Utopienie Marzanny też na niewiele się zdało, poza tym, że o mało co sam nie został wciągnięty pod lód, do lodowatej toni. Tęsknił za ciepłem. Za promieniami słońca, które ogrzewały jego zmarznięte kości. Ale to były ostatnio ulotne chwile. Krótkie na tyle, że nie daje rady roztopić cały lód, który go skuł. Właśnie teraz przez chwilę świeciło dla niego słońce. Ta ruda istotka, która stała koło niego, ogrzewała go, bo była jego blaskiem, jego gwiazdką z nieba. Właśnie tą, po którą sięgał tyle razy kiedy trwało lato. Podejrzewał, dlaczego było jej źle, dlaczego zaszyła się sama w opuszczonej wieży. Zniknięcie Dorcas odbiło się na wszystkich. I nawet dla Rogacza to wydarzenie było jak kolejna śnieżyca. W końcu ten czarny chochlik był częściowo dla niego jak siostra, nawet jeżeli tego nie okazywał. O tym jak bardzo to wpłynęło na Łapę, lepiej nie wspominać. - No jasne, że tak. – westchnął i objął Lily delikatnie, wtulając swoją twarz w jej włosy. Wdychał jej zapach, tak dobrze znany, tak bliski. Przymknął oczy starając się tym nacieszyć. Tym momentem kiedy czuł się tak jakby był bałwanem wystawionym na działanie promieni słonecznych. Rozpływał się. Po wydarzeniach w Ministerstwie, dzięki odosobnieniu, wpadł w pułapkę zbudowaną z lodu i śniegu. I nie był w stanie przebić ścian ani krzykiem, ani waleniem w nie zgrabiałymi od zimna dłońmi. Tutaj nawet poroże by nie pomogło. To Lily miała igłę, zdolną to wszystko rozwalić. Że to ona mogłaby sprawić, że niepewność i strach, które mu teraz towarzyszyły, mogłyby się rozpłynąć jak dym z papierosa. Tylko ona mogła go poskładać na nowo, przywracając mu dawne lato. I odwagę, zakrawającą o brawurę.
Lily Evans
Temat: Re: Wschodnia wieża Nie 01 Lut 2015, 14:07
Lily starała się chyba przede wszystkim wyłączyć myślenie. Trzymać się tego, co działo się tutaj i teraz, koncentrować na jasno sprecyzowanych celach i nie uciekać do wspomnień i do mrzonek, które nie miały szans na spełnienie. Fakt, że byli na ostatnim roku i względnie niedługo czekały ich OWUTEMy pomagał, bo Lily, zgodnie ze swoimi szeroko znanymi ambicjami, chciała być do nich przygotowana perfekcyjnie, zwłaszcza tych, które liczyły się przy rekrutacji do Magicznej Szkoły Medycznej. Progi były dość wysokie, dlatego panna Evans nie mogła pozwolić sobie na bezczynne dryfowanie po morzach niepewności i użalanie się nad sobą. Ale nawet ilość nauki, jaką sobie dobrowolnie narzucała, choć przecież zupełnie niepotrzebnie, bo w tych istotnych dziedzinach jej wiedza wykraczała poza wymagany zakres, nie mógł wymazać poczucia zagubienia, pustki, samotności. Poczucia, że wszystko z jakichś powodów się posypało i to w drobny mak, tak, że nie uda się tego już nigdy poskładać. Nie, nie z jakichś powodów. Przecież dobrze wiedziała z jakich dokładnie, a konkretniej z jakiego. Wszystkiemu winien był Voldemort, rozbijający rodziny, mieszający w głowach, siejący pustkę i zniszczenie. Nie chciała, nie potrafiła pogodzić się z tym, że jest zmuszona do bezczynności, że jest całkowicie bezradna wobec tego czarodzieja, którego potęga przerasta wielokrotnie jej własne, przecież wcale nie tak małe możliwości. Lily nie była typem człowieka, który godzi się na bierność, który poddaje się losowi i nie próbuje naginać go do własnych potrzeb. Zawsze brała stery życia we własne ręce i fakt, że ktoś próbował zmienić kierunek jej żeglugi, bardzo się jej nie podobało. W tej chwili jednak, wtulona w bezpieczne, ciepłe, znajome ciało Pottera, pozwalała sobie na chwilę słabości. Pozwalała sobie na bycie małą Lilką, zagubioną i samotną. Nie wiedziała nawet kiedy jej opanowanie gdzieś prysło, a łzy ponownie potoczyły się po policzkach przy akompaniamencie zduszonego szlochu. Nie wiem jak długo tak stała, obejmując mocno ramionami Jamesa i mocząc jego koszulę. Może trwało to zaledwie kilkadziesiąt sekund, a może długie minuty, ważne jest jednak to, że kiedy się w końcu uspokoiła, na jej twarzy pojawił się wyraz zaciętości, który musiał być Rogaczowi doskonale znany, nie raz bowiem sam stawał się jego powodem. Wyplątała się z objęć chłopaka i spojrzała na niego poważnie, ponura i zdecydowana, z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę, poczerwieniałymi od płaczu oczami i wypiekami na policzkach. - Musimy z nim walczyć. Nie możemy mu pozwolić na to, żeby bezkarnie niszczył wszystko, na czym nam zależy. Żeby mieszał nam w głowach i torturował. – odezwała się twardym, ostrym tonem, w przypływie emocji zaciskając palce na Rogaczowej dłoni, mocno i być może odrobinę boleśnie. - Mogę się założyć, że on ma w szkole swoich zwolenników, że działa! To, co się wydarzyło z Henrym, z profesorem Roginskym to nie przypadki. Brońmy swojego, nie pozwólmy mu sprawić, że Hogwart przestanie być bezpiecznym miejscem, w którym można zdobywać wiedzę w poczuciu stabilności i akceptacji. Zróbmy coś, żebyśmy nie musieli drżeć o własne życia za rok, kiedy Dumbledore przestanie nad nami roztaczać swoje opiekuńcze skrzydła. – spojrzała na niego błagalnie, wzrokiem prosząc, aby ją zrozumiał, poparł, pomógł. Wiedziała, że się do tego nadaje, był sprytny, zdolny, lubiany. Już sam fakt, że się w coś zaangażuje, mógł przyciągnąć do tego wiele osób. Potrzebowała go. Myślę, że potrzebowali się nawzajem, zagubieni, samotni, przerażeni. Widzieli w sobie towarzyszy niedoli, osoby, w których mogą szukać zrozumienia, pocieszenia i oparcia. Ta trudna sytuacja ich łączyła i dosuwała na dalszy plan wszystko, co ich różniło, wszystko, co sprawiało, że dotychczas łącząca ich nić porozumienia była niezwykle wątła.
Ostatnio zmieniony przez Lily Evans dnia Sro 04 Mar 2015, 14:10, w całości zmieniany 1 raz
James Potter
Temat: Re: Wschodnia wieża Sro 25 Lut 2015, 20:48
James w przeciwieństwie do Lily szukał zapomnienia w quidditch’u. Planował treningi, myślał nad składem drużyny, zastanawiał się co jeszcze może zmienić. Sport był jego sposobem na oderwanie się od wszystkiego co mogło dręczyć jego biedną rogaczową duszę, chociaż i tak można było odebrać wrażenie, jakby tylko egzystował. Chodził na lekcje, odrabiał zadania domowe (o dziwo, chociaż i tak poganiany i dręczony na tym polu przez Lunatyka), jednakże nie łamał jawnie regulaminu. Wręcz przeciwnie, wrócił do tego co robił w pierwszej klasie, kiedy wymykał się cichaczem z dormitorium i po prostu szlajał się po korytarzach Hogwartu nocami, jakby chcąc go odkryć na nowo. A tak naprawdę uciekał od koszmarów, potu i krzyku. Egzaminy natomiast były jego ostatnim zmartwieniem, chociaż też powinien do nich się zacząć uczyć. W końcu by dostać się do Szkoły Aurorskiej, nie można było być kretynem, w szczególności na papierze. Rogacz nie miał jednak motywacji, tej iskry która powodowałaby, że byłby w stanie kopnąć się w zadek do robienia rzeczy dla niego niezwykłych, jak chociażby otworzenie książki od eliksirów i pouczenie się, chociaż odrobinkę. Ikra, którą posiadał, gdzieś zniknęła. Można powiedzieć, że jego huncwockie ja, uległo uśpieniu, które przebiegało etapami. Najpierw śmierć matki i jedna dawka usypiającego pyłku. Potem akcja w Dolinie Godryka, udowodnienie przez Śmierciożerców, że jest tylko dzieckiem i śmierć ojca, to kolejna dawka. A teraz poznanie człowieka, tak bezwzględnego i tak okrutnego, że masz ochotę się schować i nie wychodzić. Voldemort spędzał mu sen z powiek. I powodował, że traciło się wolę walki, a nawet życia pełną piersią. Tak przynajmniej było w przypadku Rogacza. Jednakże trzymanie w ramionach Lily, budziło ogień ponownie. To dla niej wtedy walczył nawet jeżeli nie miał sił. To dla niej był gotów przekraczać własne granice. Była całym jego światem, nawet jeżeli nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie miał zamiaru patrzeć, jak ktoś ten jego świat niszczy, czy smuci. Kiedy więc zaczęła cicho szlochać, mocząc mu koszulę, zaczął delikatnie gładzić jej rude loki i przytulił mocniej, delikatnie nawet nią kołysząc. Czekał aż się uspokoi, nie mogąc znaleźć w sobie słów pocieszenia, które mogłyby zadziałać, które chociażby byłyby prawdą. Nie był w stanie zapewnić ją, że będzie dobrze. Że kiedyś to wszystko się skończy, że będzie bezpiecznie. Nie mógł jej obiecać, że nigdy więcej nie zobaczy tych czerwonych oczu, że nigdy więcej nie będzie patrzeć śmierci w oczy. Nie mógł obiecać jej nic. Oprócz tego, że on będzie cały czas przy niej. A jeżeli mamy być szczerzy, to w jego mniemaniu było to niewielkie pocieszenie. I dopiero kiedy się wyrwała, spojrzał zaskoczony na jej twarz, na której widoczna była tak dobrze znana mu zaciętość. Słuchał jej uważnie, obserwując każde drgnięcie, każdy ruch i nie mogąc wyjść z podziwu. Tak naprawdę powinna być w kompletnej rozsypce, a wychodziło na to, że trzymała się lepiej od niego. Jak silnym trzeba być, by proponować walkę, z takim potworem? Z kimś kto nie miał sumienia, kto dążył po trupach do celu? Z kimś kto nie znał żadnych wartości i nie szanował żadnych świętości? Samobójstwo. I chyba właśnie dlatego Rogaczowi się to spodobało. Nie można powiedzieć, by przez ten moment nie pomyślał o ojcu, który byłby za taką inicjatywą. Pomyślał o matce, która mimo tego, że była z domu Blacków, nienawidziła szczerze swojej rodziny za to, jak traktowała mugolaków. Pomyślał o Syriuszu, Remusie, Peterze, którzy zawsze chętnie ratowali mu tyłek, jeżeli zaszła taka potrzeba i na pewno byli niezadowoleni z faktu, że trochę się zastał. Pomyślał o tych wszystkich, którzy byli ważni w jego życiu. O każdym jednym. Ale też pomyślał o tych, których nie znał, a mieli prawo do ochrony, do tego by ich przygotowano do najgorszego. Pomyślał i wiedział, że Lily ma rację. -Jestem pewien, że ma w Hogwarcie ludzi. W końcu trwa wojna, a szkoła to dobre miejsce na znalezienie przyszłego mięsa armatniego. – odpowiedział jakby z przekąsem, myśląc o wszystkich Ślizgonach zalegających w zamku. Najchętniej wywaliłby wszystkich na zbity pysk i tyle by ich widział. Spojrzał na drobną dłoń, która obejmowała jego. Poczuł jak jej paznokcie wbijają się w jego skórę, ale nie skrzywił się. Rozumiał jej determinację, sam ją odczuwał. Jego oczy błyszczały jakby knuli żart przeciwko woźnemu, chociaż twarzy nie rozświetlał pełen uśmiech. Ciężko było się uśmiechać, kiedy rozmawiało się o tak poważnych sprawach jak wojna. -Co proponujesz, Lils? Tajne spotkania i kółko adoracji? Próbę samodzielnego uczenia się zaklęć? Bo chyba nie będziemy udawać tajnych agentów i szukać Śmierciożerców w szkole, prawda? - spojrzał na dziewczynę z uśmieszkiem i tak jakby miał zamiar ukraść z kuchni ciasteczka. Czy Lily się to podobało czy nie, rozpaliła w nim ogień i chęć do walki. Nie wiedział tylko, jak do tego się zabrać, więc liczył na pomysłowość pani prefekt.
Lily Evans
Temat: Re: Wschodnia wieża Pią 06 Mar 2015, 14:28
Każdy miał swój własny sposób radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Problem w tym, że w przypadku tej konkretnej traumy, zwyczajne środki nie wystarczały. Przynajmniej nie Lily, która wciąż walczyła z nocnymi koszmarami i powracającymi w najmniej spodziewanych momentach urywakami wspomnień. Proponowano jej, aby z kimś o tym porozmawiała, aby wyrzuciła z siebie to wszystko, co ją boli, czego się boi, aby opowiadając o przeżytym koszmarze pozwoliła wypłynąć z siebie choć części tej trucizny, ale ona nie chciała tego, nie potrafiłaby… Dlatego szukała innych dróg, innych sposobów na uwolnienie się od tego, co ją dręczyło. A skoro miała walczyć z tym, dlaczego nie zrobić tego poprzez walkę z przyczyną? Nie łudziła się co do swoich umiejętności, nie twierdziła też, że może zostać współzałożycielką czegoś przełomowego, znaczącego. Po prostu chciała działać, chciała mieć chociaż złudne poczucie, że nie jest całkowicie bezradna, że wciąż może decydować, że jej los spoczywa właśnie w jej rękach, że nie jest jedynie bezwolną marionetką, której nie pozostaje nic innego jak poddawać się wyrokom losu, ślepej Fortuny. - Nie, James. Czas na zabawę się skończył. – odparła twardym, zdecydowanym głosem na jego zapytanie. Nie chodziło jej o nic takiego, nie chciała udawać młodej buntowniczki, nie chciała po kątach rzucać zaklęć, których mogłaby nauczyć się sama, nie chciała [u]udawać[/i]. – Może jesteśmy tylko bandą nastolatków, ale myślę, że czasem sami siebie nie doceniamy. – dodała po chwili, marszcząc czoło w zamyśleniu. – Poza tym… nie jesteśmy sami. Są dorośli, którzy nas pomogą, wesprą, będą uczyć. Trzeba w sobie znaleźć po prostu trochę śmiałości, aby ich zapytać. – dodała na sam koniec, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Ja chyba nawet wiem, od kogo zacznę. – stwierdziła tonem, w którym pojawiły się cieplejsze nuty. Ścisnęła jeszcze raz dłoń Pottera i spojrzała mu głęboko w oczy, jakby szukając w piwnej toni takiej samej chęci, jaka płonęła w jej własnych. Takiej samej potrzeby. - A Ty? Jak byś to widział? – zapytała ostrożnie, bo jego zdanie się liczyło, było ważne, mogło wiele zmienić. Jeśli by się na to zdecydowali, siedzieliby w tym razem. Nieodwołalnie. Poza tym, miała wrażenie, że Potter w tej kwestii może mieć nieco większe doświadczenie niż ona.
James Potter
Temat: Re: Wschodnia wieża Czw 11 Cze 2015, 17:38
Potter miał coś cenniejszego niż doświadczenie. Posiadał urok osobisty, którego Lily odmówić nie można, ale z którego ona niestety nie robi należytego użytku. Błazeństwami zjednał sobie sympatię uczniów i teraz, pod odpowiednim kierownictwem, może zrobić z niej dobry użytek. Nawet jeśli w obliczu ostatnich, przygnębiających wydarzeń ograniczył nieco swoje fantazyjne poczucie humoru, to nie znaczy, że aspirował do miana tajemniczego samotnika. Choć i na tę pozę skraść można kilka niewieścich serc. On jednak potrzebował ludzi. Potrzebował widowni. Potrzebował aprobaty i aplauzu. A najbardziej pragnął je dostrzec w zielonych oczach najodważniejszej dziewczyny w Hogwarcie. Próba ogolenia pani Norris wymagała śmiałości, ale to czego chciała się podjąć nastoletnia uczennica, zakrawało na samobójczy heroizm. James wiedział, że sam okazał się tchórzem, który uciekał od odpowiedzialności, wspomnień, Lily i samego siebie. A ta dziewczyna przed nim, którą swoją drogą uważał za sztywniarę, potrafiła nadać sens tym wszystkich strasznym wydarzeniom ostatnich tygodni i ukierunkować energię Rogacza. Tym samym już stała się bohaterką, ratując panią Norris przed pozbawieniem futerka. Teraz czas na ocalenie świata. - Z moją przeszłością chyba nie nadaje się na rzecznika naszej sprawy pośród dorosłych – mrugnął do niej porozumiewawczo i przytrzymał jej dłoń, jakby w obawie, że dziewczyna potraktuje to niefortunne, żartobliwe stwierdzenie, jako odmowę. Panie Potter, nie jest to najlepszy moment na strojenie sobie żartów i wspominanie niefortunnych wyczynów, ale tego subtelnego wyczucia stosowności zapewne nigdy pan nie nabierze. Lili, patrząc w jego oczy, nie powinna mieć wątpliwości, co do intencji chłopaka. Płonął w nich ten sam nieposkromiony entuzjazm, pragnienie podjęcia działania, które będzie coś znaczyć, no i jeszcze może zachwyt nad rudą urodą panny Evans. Rogacz zamykał właśnie cały swój świat w ramionach, ale ten z zaciętą miną, której bał się nawet Łapa, wygrażał Voldemortowi i spojrzeniem domagał się od Jamesa bohaterskiej postawy. - Ja załatwię to po swojemu. Obiecuję, że nie będzie to nic BARDZO głupiego – mówił coraz swobodniej, ponieważ cel przysłonił wspomnienia. Przestał być spięty, ale zachował postawę bohaterską, dumnie wyprostowanego mężczyzny, na którego ramieniu właśnie wypłakała się kobieta, a następnie poprosiła o radę. Trudno o coś bardziej motywującego i podbudowującego młodzieńcze ego – Twoja inicjatywa wymaga zwolenników, a poza tym zamierzam każdego, kto powie szlama, zmienić w mysz i oddać pani Norris na pożarcie. – James nie umiał na długo zachować powagi. Uciekał od niej w błazeństwo, a nawet jeśli był człowiekiem próżnym, to jednak takim, który chciał być sławnym bohaterem, a nie złoczyńcą.
Lily Evans
Temat: Re: Wschodnia wieża Pią 12 Cze 2015, 11:26
Kto by pomyślał, że kiedyś wszystko to, co sprawiało, że Lily tak długo nie potrafiła spojrzeć na niego przychylnym okiem, mając go za typowego rozpieszczonego chłopca, który nigdy nie dorośnie, bo po prostu nie chce i którego jedyną ambicją jest wykonanie kolejnego, jeszcze głupszego żartu, może przydać się do czegoś tak doniosłego, tak znaczącego, tak istotnego wreszcie dla samej panny Evans, która w założeniu podobnej organizacji dopatrywała się szansy na poradzenie sobie z własnymi koszmarami i problemami. Prawdę mówiąc, nawet w tej chwili nie patrzyła na sprawy w ten sposób. Oczywiście wiedziała, że Potter jest znacznie bardzie lubiany, zwyczajnie popularny, że jest w stanie pociągnąć za sobą wielu uczniów Hogwartu, w przeciwieństwie do niej samej, ale jakoś nie dostrzegała związku pomiędzy tym, a jego zachowaniem przez sześć ostatnich lat, jakże naiwnie, jakże ślepo z jej strony. Tym niemniej jednak instynktownie skłaniała się ku takiemu podziałowi ról, jaki narzucał się właściwie sam… - A więc ja zajmę się rozmową z dorosłymi, a Ty postaraj się wywiedzieć, ilu uczniów chciałoby ewentualnie zaangażować się w coś takiego. Tylko na razie w miarę dyskretnie, nie wiemy jeszcze czy to zostanie dobrze przyjęte. – wątpliwości Lily dotyczyły oczywiście potencjalnej dezaprobaty dyrektora, który i tak miał już kłopoty, przez te wszystkie „wypadki”, które miały miejsce w Hogwarcie. Wątpiła w to, aby Ministerstwo Magii przychylnym okiem spojrzało na grupę nastolatków zrzeszonych w celu walki z Voldemortem. – I, proszę, niech to będą tylko osoby pełnoletnie, okej? Nie chcemy tragedii i większych kłopotów. – dodała po chwili, intensywnie wpatrując się w piwne tęczówki, w których widziała entuzjazm, energię i chęć działania, ale starała się dostrzec także powagę i zrozumienie, że to nie jest żadna zabawa. Że tutaj może chodzić o ludzkie życie. Zignorowała wcześniej ten nieco żartobliwy ton, mając nadzieję, że to pomoże Potterowi w opanowaniu swojej naturalnej potrzeby błaznowania, ale najwyraźniej w ten sposób rozładowywał napięcie. Nie mogła powiedzieć, żeby było to obiektywnie złe lub naganne, ale na pewno było takie dla niej. Irytowało ją i rozpraszało, ale potrafiła czasem odsunąć na bok swoje własne emocje, aby poświęcić się rzeczom większej wagi. - Nasza inicjatywa? – poprawiła go delikatnie. Chciała od niego zaangażowania, na które nie był być może gotów, pomimo traumatycznych wydarzeń ostatnich miesięcy, nadal pokładający ufność w tym małym chłopcu, którego nosił w sercu i duszy. Lily jednak, błędnie, ale któż jest bez wad, mierzyła ludzi własną miarą, jeśli oczywiście w nich wierzyła. - Daje Ci wolną rękę. Tylko bez ofiar. – napomniała go, dostosowując się jednak do użytego przez Pottera dyskursu, lekko żartobliwie, nawet z delikatnym uśmiechem. W końcu przymknęła oczy, odetchnęła głęboko, oparła policzek o ramię Jamesa i nie rozchylając powiek stwierdziła: - Myślę, że to może się udać, wiesz? Chciałabym. Tak bardzo.
James Potter
Temat: Re: Wschodnia wieża Pon 15 Cze 2015, 21:27
Lily oczekiwała zbyt wiele po tym szesnastolatku z trudną przeszłością, wypełnioną milionem głupich dowcipów. Potter mógł zdobyć się na entuzjazm i bohaterstwo, ale zachowanie przy tym powagi przekraczało jego zdolności, nawet jeśli bardzo starał się okazać w oczach panny Evans odpowiedzialnym i godnym zaufania, dorosnąć do jej oczekiwań. Poczucie humoru nie jest jeszcze zbrodnią, a umiejętność czerpania dobrej zabawy z ryzykowania własnym życiem nie umniejsza przecież heroizmu potrzebnego do ocalenia świata. Rogacz uratuje wszystkich z szelmowskim uśmiechem i błyskiem w oku. - Posądzasz mnie o jakieś kontakty z nieletnimi? Masz o mnie naprawdę złe zdanie – tors Gryfona zadrżał od tłumionego, radosnego, młodzieńczego śmiechu. To nagłe, świetne samopoczucie było zapewne efektem pojawienia się dziewczyny, która wszystko w jego życiu poukładała. Położył dłoń na włosach Lily i powoli, łagodnym, odrobinę nieśmiałym gestem po nich przesunął. Panna Rozsądna znalazła chyba najlepszy sposób, by z błazna zrobić bohatera. Poszukała oparcia w Potterze, który teraz postanowił zrobić wszystko, aby się stać kimś go godnym. Oczywiście, zazwyczaj okazywał się w takich sytuacjach dla dziewczyny raczej rozczarowaniem, ale widać bycie chodzącym zawodem już mu się znudziło. Chciał zapytać, czy jedna ofiara na ołtarzu słusznej sprawy nie byłaby wskazana, a następnie zaoferować Snape’a na ochotnika, ale szybko zrozumiał, że ten żart powinien być raczej przeznaczony dla Łapy i mógłby nie przypaść dziewczynie, którą trzymał tak ostrożnie w ramionach, do gustu. Skoro chciał ją chronić przed Voldemortem, powinien też przed własnym, niewybrednym poczuciem humoru. - A jeśli się nie uda, to przynajmniej raz w życiu zrobię, to co powinienem, co nie? – zapytał zaczepnie, a w myślach dodał „i będę się przy tym świetnie bawił”. Dłoń, która do tej pory przeczesywała włosy Lily, teraz przesunęła się na jej podbródek i lekko pociągnęła za niego do góry. Teraz Jamse zajrzał w zielone oczy, w których, miał nadzieję, nie dostrzec już śladów łez. Gdy widział jej determinację i oddanie, wierzył, że błysk światła wystarczy, żeby zmienić świat. Chyba, że to akurat błysk avady. - W takim razie Ty dla zachowania równowagi, powinnaś zrobić coś nieodpowiedniego – dodał po chwili nie odrywając od niej spojrzenia, jakby rzucał jej wyzwanie. Obawiał się, że tragizm i powaga z czegoś ich okrada. Czasy, w których mieli żyć zapowiadały raczej rozpacz i bezsensowną brutalność, ale Jamsem był przekonany, że na przekór nim powinni zdobyć się na śmiech. Chciał sprawić, by Lily na moment przestała czuć się odpowiedzialna za cały świat i jednocześnie pragnął być świadkiem tego zapomnienie.
Lily Evans
Temat: Re: Wschodnia wieża Czw 25 Cze 2015, 18:09
Lily zawsze oczekiwała więcej, niż nakazywałby rozsądek czy opinia społeczna. Przede wszystkim od siebie, ale w pewnym momencie zaczęło się to też przekładać na otoczenie. I chociaż nie wskazałaby tej cechy jako charakterystycznej dla siebie i wolała myśleć o sobie jako o kimś, kto dokonuje obiektywnych i logicznie umotywowanych ocen, niejednokrotnie udawało jej się temu zaprzeczać swoim zachowaniem. Choćby w przypadku Pottera, który był mimo wszystko czymś więcej, niżeli zbieraniną najbardziej idiotycznych pomysłów tego świata w opakowaniu, które służyło do ich wykonywania. - Posądzam Cię i mam na to dowody, już ja wiem do czego Huncwoci lubią wykorzystywać biednych, naiwnych nieletnich, którzy pragną rozgłosu. – odparła na jego stwierdzenie i ani po tonie głosu, ani wyrazie twarzy nie dało się do końca powiedzieć, czy mówi serio, czy może żartuje albo przynajmniej nie ma za moment zamiaru zrobić mu półgodzinnej pogadanki o tym jak to nieetyczne, niewłaściwe i potencjalnie niebezpieczne. Ostatecznie jednak ta część repertuaru została mu tego wieczora oszczędzona, a w dodatku Lily poddała się jego delikatnej pieszczocie, która najwidoczniej spodobała jej się na tyle, żeby stać spokojnie obejmując dostawcę usługi w pasie. I pewnie stałaby tak jeszcze dobre kilka minut, bo po raz pierwszy od długiego czasu w jej wnętrzu zapanował większy spokój i wyklarował się jasny plan działania, które można było jednak przesunąć na za chwilę, gdyby nie ciągła potrzeba Pottera do zaczepiania wszystkiego, co się rusza, oddycha i, wtedy było już zupełnie ekstra, potrafi odpowiedzieć. - Wydaje mi się, że nie będzie to pierwszy i jedyny raz. – odpowiedziała ciepłym tonem, po czym zmarszczyła nos, uśmiechnęła się odrobinkę złośliwie i dodała: - Ale na pewno takie okazje można policzyć na palcach dwóch dłoni. – kiedy chłopak uniósł jej podbródek, faktycznie nie dojrzał w jej oczach śladów łez, raczej przekorne ogniki, które nadawały jej spojrzeniu nieco jaśniejszego, śmielszego wyrazu. Ten moment jednak nastroju nieco poważniejszego, bardziej podniosłego czy z pewnego punktu widzenia nawet romantycznego minął już jednak. Tak jak chwilę później zniknęło także rozbawienie, bo propozycja Pottera, nawet jeśli była jedynie niewinną sugestią czy nawet żartem, sprawiła, że ciało Lily spięło się, a rysy jej twarzy wyostrzyły w wyrazie ostrożności i czujności. Niemalże zapomniała, że nawet kiedy ona, Lily proponuje mu łamanie przepisów, to on i tak ma na to lepsze pomysły, - Co masz na myśli? – zapytała, odsuwając się o pół kroku i ostatecznie uwalniając z jego objęć.
James Potter
Temat: Re: Wschodnia wieża Pią 26 Cze 2015, 20:00
Odzyskali odrobinę swobody w swoim towarzystwie, Lily zamiast się wściekać – żartowała. James zrezygnował nieco z ciągłego zgrywania się, chciał udowodnić, że potrafi skierować swoją pomysłowość i odwagę na coś innego niż wyprowadzanie równowagi wszystkich pracowników Hogwartu. - Nadajesz się na Huncwota – odparował uwagę o wykorzystywaniu nieletnich, o którym Lily miała taką szeroką, imponującą wiedzę. Był to też zdaniem Jamesa świetny komplement, który powinien dziewczynę zachwycić. Zarzucała mu nadmierne przywiązanie do grupy przyjaciół, więc stała się jej członkiem, tak by nie miała już prawa narzekać. Pogratulował sobie w duchu tego sprytnego wybiegu, gdy jednak dziewczyna postanowiła uciec mu z ramion, zmarszczył brew niezadowolony. Miał wrażenie, że ta znów wymyka mu się z rąk, a on nawet nie będzie umiał odnaleźć powodu takiego stanu rzeczy. Oczywiście, nie panikował, próbując ją na siłę zatrzymać przy sobie. Zamiast tego uśmiechnął się do niej szeroko. Było w tym trochę udawanej, przesadzonej wesołości. Potter potrzebował czasu, by powrócić do tej zupełnej beztroski. - Zobaczysz, Lily. Zobaczysz – mówiąc, nie przestając się głupio szczerzyć. Widać do tej niemądrej głowy wypadł jakiś niebezpieczny pomysł, przed którego realizacją żadna siła nie będzie w stanie go powstrzymać. Skoro dla ratowania świata panna Evans jest gotowa złamać regulamin, to może uczyni to samo dla nuty romantyzmu, która teraz zawładnęła duszą Gryfona. Nim dziewczyna zdążyła zareagować, poczuła pocałunek na policzku. Wyjątkowo niepewny jak na Pottera, ale ten zawsze czuł się odrobinę onieśmielony stanowczą, poważną postawą Lily. Mimo wszystko gest był dość bezczelny i perfekcyjnie pasował do wizerunku nicponia. Ukradł jej tego niegroźnego buziaka, który był tylko sekundowym zetknięciem się jego ust ze skórą (dość zresztą nietrafiony, bo Potter pocałował niemal jej ucho). Rekompensując tę nieporadność, mrugnął do niej porozumiewawczo i tyle go widziała. W głowie Rogacza zrodził się już szalony pomysł i domagał natychmiastowej realizacji. Za jedyne wyjaśnienie i pożegnanie musiała Lily wystarczyć ta pieszczota w biegu. Potter tak się spieszył i uciekł zapewne przed konsekwencjami swojego instynktownego pragnienia zbliżenia się do tej ślicznej dziewczyny. Bał się jej bardziej niż większości nauczycieli w Hogwarcie. Gryfonka była zachwycająca, kiedy się wściekała, ale teraz nie miał czasu na stawanie się ofiarą pogadanek o niestosowności swoich zachowań. Tym bardziej, gdy nie był w stanie żałować swojego postępowania. Najwyżej tego, że nie pocałował jej w usta.
Z tematu – dla gryfońskiej dwójki.
Gwendolyn Scrimgeour
Temat: Re: Wschodnia wieża Wto 14 Lip 2015, 01:09
STOP!
Wiedziała, że sama jest sobie winna. Publiczne spoufalanie okazało się zgubne w skutkach bardziej dla jej pozornie rezolutnego oblicza aniżeli względem rzekomo molestowanego Gryfona. Bo pal diabli fakt, że spoglądały na nią niezliczone pary oczy, kiedy ta figlowała sobie z panem Lunatykiem i raz po raz wierciła tyłkiem na jego wygodnych kolanach. Oswojenie się z publiką przyszło wraz z momentem, kiedy łaskawa profesor McGonagall posadziła ją na miejscu sportowego komentatora, gdzie swobodnie mogła oddawać się ulubionemu zajęciu pozalekcyjnemu – świergotaniu. Realizacja często abstrakcyjnych planów również nie przysparzała jej większych problemów, póki u sterów siedziała ona, a żadna jednostka żywa nie podejmowała prób zaburzenia przyjętego odgórnie porządku rzeczy. Nie, łatka „nie wyszła ze starcia zwycięsko” należała się kwestii intymnego zbliżenia, jakim z pewnością była reakcja chłopaka inna, aniżeli zamurowanie, bądź ewentualne strzepnięcie drobinki z kolan. Tyle, że Remus-cholerny-Lupin także postanowił wziąć udział w zabawie i złapał ją w tali. Jakże on śmiał. Dopóki to ona rozdawała karty, dopóty wszystko było na swoim miejscu, a wszechświat zdawał się nie walić, zrzucając maskę pewnej siebie łamaczki młodzieńczych serc paradującej w stylizowanym na odzienie namiocie. Tymczasem pech chciał, by owe rozdanie przejął ciemnooki szatyn, którego, nawet jeśli amortyzowany masą warstw garderoby, dotyk skumulowany z ciepłym oddechem muskającym okolice karku niewiasty poskutkowały akcydentalnym rumieńcem zarysowującym swą obecność na facjacie Krukonki. - No to ci dopiero.- Wyraziła się niezbyt jasno, wewnętrznie zaintrygowana faktem, iż ten oto, figurujący przed nią panicz zdołał owym nieszkodliwym gestem zapracować w jej oczach na miano Huncwota, nie jedynie tego-kujona-włóczącego-się-z-duetem-Black/Potter-który-najpewniej-wnosi-do-grupy-tyle-co-możliwość-spisania-prac-domowych i bezzwłocznie odwróciwszy lico sprzed zasięgu bystrych ślepi towarzysza, zgrabnie opuściła wygodne siedzisko, chwytając chłopaka za rękę.- Komu w drogę temu hipogryf.- Wydukała pod nosem, uparcie wlokąc za sobą szatyna, w tempie, którego pozazdrościłby nawet Robert Kubica z czasów świetności wśród kierowców formuły 1. Ale nad tymże panem nie wisiała groźba konfrontacji z rozjuszoną bibliotekarką, mającą wtyki- i nie tylko- u naczelnego wrzodu na tyłku Hogwartu – Filcha. Argusa Filcha. Gwen mniej więcej w dwudziestej minucie marszu zdała sobie sprawę, że popełniła kategoryczny błąd pozwalając na obranie takiego nie-innego celu podróży. Bo nawet przełom duchowy nie argumentował tego rodzaju wysiłku fizycznego i choć pozornie winna być przyzwyczajona do górskich wspinaczek – zresztą podobnie jak jej towarzysz – w końcu wieża Ravenclawu nie bez kozery nazywała się wieżą, podobnie było również z tą gryfońską –to tego dnia jej wypracowana latami kondycja zdawała się odpoczywać w cieplutkim posłaniu, pozostawiając Gwen samą sobie. Nie wspominając, iż kilkakrotnie pomyliła drogę, lawirując pomiędzy górnymi a dolnymi piętrami. Nie zamierzała jednak przyznawać się chłopakowi do wrodzonego gapiostwa, każde ewentualne pytanie o cel podróży zbywając odpowiedzią „niespodzianka”- Na gacie Merlina.- Wydukała, gdy finalnie odnalazła wyświechtany gobelin, za którym mieściło się niezbyt umiejętnie zamaskowane przejście do punktu docelowego. Oparłszy obie ręce na biodrach, odwróciła oblicze ku przedstawicielowi męskiej strony wyprawy i przyklejając najsłodszy z najsłodszych uśmiechów do lica pokręciła ze zrezygnowaniem makówką.- Remusie. Mogę się założyć, że nim wdrapiemy się na szczyt przez moją głowę przebrnie masa przekleństw, których sens będzie sprowadzał się do faktu, iż żeby swobodnie wejść na górę trzeba by z miesiąc przygotowywać się fizycznie, biegając wokół zakazanego lasu.-Mówiąc to dziewczyna przejechała prawą ręką po włosach i szybkim ruchem pozbyła się spinającej je gumki, uwalniając tym samym kaskadę blond punki, częściowo okalających jej twarz. Niewielu doświadczyło zaszczytu bezpośredniego kontaktu z jasnowłosą burzą loków Krukonki, także gest ten zasługiwał na miano unikatowego. - W połowie zaczęłabym -już na głos- przeklinać każdy mijany stopień, zastanawiając się czy droga ta zawsze tak wyglądała, czy może ktoś zaczarował schody, powodując, że niepozornie wyglądająca z zewnątrz „strażnica” w środku rosła, ilekroć pojawił się w niej spragniony świeżego powietrza delikwent..- Kontynuowała posyłając mu krótkie acz sugestywne spojrzenie. Gwen nie należała do osób leniwych czy pozbawionych kondycji. Z drugiej jednak strony wspinaczka do ulubionych zajęć tejże panny się nie zaliczała. I o ile przeprawę do własnego dormitorium można było nazwać złem koniecznym, od którego odejść nie mogła, bo wybór oscylował między przełknięciem śliny i zacisnąwszy ząbki przyjęciem tego co nieuniknione a listem motywacyjnym z prośbą o transfer do Hufflepuffu, o tyle dziewczyna raz jeszcze złapała się na fakcie, iż musi być ukrytą masochistką, skoro ze wszystkich miejsc w Hogwarcie, mając wolną rękę w wyborze, stawia na wieżę. Krukonka i Gryfon, wolny czas spędzają… na wschodniej wieży. Choć jak dotąd pod.- Okej. Próbuję okrężną drogą poprosić o CHWILUNIĘ przerwy, nim doprowadzę plan do punktu, w którym przy akompaniamencie jakiegoś wyniszczającego szare komórki trunku oboje zapomnimy o tych kilku źle obranych zakrętach, skutkujących nadmiernym wysiłkiem kończyn dolnych i moim prawie-przyznaniu-się-do-błędów-których-przecież-nie-popełniam.- Skwitowała i po chwili namysłu szturchnęła chłopaka łokciem w żebro, puściwszy jednocześnie w jego stronę oczko.- No i ten klimat nocnego nieba obsypanego gwiazdami! W końcu oparła się o ścianę i wiercąc wzrokiem dziurę w posadzce przy bucie Remusa obiecała sobie w myślach, że jeszcze przed przerwą świąteczną rozrysuje mapę głównych punktów zamku. Krukon spontaniczny, nieprzewidywalny, żywiołowy, łobuzerski, z temperamentem, charakterkiem i innymi znamionami ekspresjonizmu – to była anomalia przyrodnicza, tyleż fascynująca, co niezrozumiała, i warta wnikliwych badań. A, że dotychczas niezbadana – trzeba było przyjąć, iż owe stworzenie zdolne być mogło do wszystkiego. Na przykład notorycznego gubienia się w zamku, będąc na siódmym roku nauki.
Ostatnio zmieniony przez Gwendolyn Scrimgeour dnia Nie 23 Sie 2015, 10:56, w całości zmieniany 1 raz