|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 19:09 | |
| Oparł się lekko o ścianę, wybraną przez dziewczynę, którą zaprosił na bal. Najwidoczniej zależało jej na tym aby nikt ich nie widział – i to jest chyba normalne, przynajmniej przy łamaniu regulaminu szkolnego. Owszem, ludzie mieli ten zwyczaj wyobrażania sobie niewiadomo jakich rzeczy - co wkurzało siedemnastoletniego Krukona. Ale to najmniej istotna rzecz, zwrócił wzrok ku fiolce, którą Ślizgonka wyciągnęła z stanika. I jej uśmiech, sympatyczny, podobał mu się. - Ukradłaś to Lacroix? – wybałuszczył oczy. Scenariuszy było wiele – Chantal, nauczycielka eliksirów była łagodna dla swoich podopeicznych, ale inni pracownicy już nie… Do czego było jej to potrzebne? W każdym bądź razie… Mimo, że nie wiedział o co chodzi – podobało mu się to. Jak dobrze, że jednak coś wymyśliła, nie pozwoliła im się nudzić. Bo nie zamierzał on cały czas tańczyć, rzadko to robił. Czasamem, na tych całych uroczystościach Shepardów pokiwał się w rytm muzyki – tak z dobrych manier – Dobrze sprawował? A może jaśniej? – na jego twarz wkradł się łobuzerski uśmiech, następnie podążył z Rosalie do Sali, gdzie zbierała się orkiestra i uczniowie, tacy uśmiechnięci i radośni. Wzrokiem wychwycił też znajome twarze - Wandę, koleżankę z tego samego rocznika oraz Murphy Hathaway, Gryfonkę. Porzucił to jakże fascynujące zajęcie szukania znajomych twarz, by obejrzeć wystrój Wielkiej Sali. Ozdobili ją pięknie, trzeba przyznać. Jednak nie interesował się tym… zbytnio. To tylko wystrój, który prawdopodobnie zniknie już niedługo. I każdy o tym zapomni - bo to zwykły bal, który na pewno zostanie zorganizowany. Ponownie. Tyle będzie takich okazji, ze nie należało się tym przejmować – ale wypadało przyjść, w końcu niedługo miał zakończyć Hogwart, odejść, skończyć naukę i starać się o prace w Ministerstwie Magii. Czekało go jednak jeszcze trochę męk w Hogwarcie. Ponownie jego wzrok zawiesił się na Rosalie, dziewczyna rzucała wyzywające spojrzenia przybyłym uczniakom. Wydawała się nieco… groźna? Tak. To chyba dobre określenie. Sam chłopak starał się sprawiać wrażenie dumnego i pewnego siebie Krukona. - Oczywiście – odpowiedział na zadane przez nią pytanie. Już miał poprowadzić ją do wolnego stolika, gdy do jego sznurówek przyczepiła się ta wstrętna kocica Pani Norris. Skrzywił się na sam widok tego brudnego kociska, śledzącego każdego ucznia – z swoim brudasem Argusem Filchem u boku. Niemal usłyszał dźwięk drętwoty uderzającej w brzydkiego pupila. Odchrząknął, puścił na sekundę rękę Rosalie i spojrzał na brzydkie kocisko. W jednej chwili przestał myśleć nad tym co robi – rozejrzał się na boki, w poszukiwaniu Filcha, miał nadzieje, że jednak tego nie zauważy… Stopa Gabriela powędrowała w stronę Norrisównej, kopnął ją, ta prychnęła głośno i najprawdopodobniej zaczęła uciekać – chyba, że poszła poskarżyć się swojemu paniczowi. Od tak dawna o tym marzył, od tak dawna marzył, by się na niej zemścić. I miał nadzieje, że ją zabolało, że już nigdy mu w niczym nie przeszkodzi. Nie, nie był za przemocą wobec zwierząt. Ale tej się należało - za wszystko, co robiła. Miał cichą nadzieje, że zbyt wiele osób tego nie zauważyło... gdyby zrobili widowisko... miałby przesrane. A nie chciał, żeby ominęła go zabawa wymyślona przez Rosalie. A więc ponownie ujął rękę dziewczyny i postarał się wtopić w tłum – co nie było takie łatwe, bowiem był dość wysoki. Chyba po tatusiu. - Idziemy. Nie chcę, żeby ten charłak wlepil mi cholerny szlaban… - wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic się nie stało. No cóż… Tak miało być. Ale z całą pewnością mógł twierdzić, że dziewczyna to widziała. I kilka osób znajdujących się w pobliżu – oby nie tzw. skarżypyt.
Ostatnio zmieniony przez Gabriel Rifflesione dnia Czw 02 Kwi 2015, 20:37, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 19:34 | |
| Uniosła brwi, obserwując zmianę zachodzącą na jego twarzy z pewną fascynacją, nutą zainteresowania, narzuconą niedbale na rozbawienie; choć nieco sztuczne, trochę zbyt wymuszone, przy Krukonie kiełkowało na nowo, nieśmiało wypuszczając pączki. Grymas śmiechu na moment przepchnął się przez wszystkie ciemne myśli, wypełniając przestrzeń między nimi chochliczym chichotem. Jednocześnie gdzieś ponad jego ramieniem, bezwiednie, poszukiwała wzrokiem znajomej sylwetki Irlandczyka, zapewne obwieszonego z obu stron pannicami z ich domu. Właściwie nie miałaby nic przeciwko temu, co zauważyła i skwitowała ponurym wygięciem warg w uśmiech niewiele mający wspólnego z sympatią; O’Connor stanowił definitywnie zamknięty rozdział, choć jeszcze przed tygodniem wydawało jej się, że mogą porozmawiać, coś naprawić. Zmiany, jakie drastycznie wkradły się do jej życia i zagrabiające uwagę, nieustępliwe, chętne usta Watts’a skutecznie uświadomiły dziewczynie, że etap tego szaleńczego zauroczenia, to zamglenie umysłu, błąd serca był już dawno gdzieś w tyle, przytłoczony śmiercią ojca, panicznym strachem przed konsekwencjami czynu, którego wagi nie rozumiała i kłopotliwością każdego kolejnego dnia, kiedy wszystkie wolne myśli uparcie płynęły własnym, nieposłusznym rytmem, posyłając jej umysł w kierunku Rosiera. Przywołana do porządku podsuniętym przez Watts’a ramieniem ujęła je chętnie, pozwalając chłopakowi na przejęcie kontroli podczas lawirowania w tłumie taft, koronek, tiuli, satyn i jedwabiów, mieniących się jak esencja tęczy. Gdy przystanęli na moment w drzwiach, czekając aż kotłujące się przy wejściu pary znajdą jakiś logiczny rytm, odwróciła do się swojego towarzysza, błyskając w jego kierunku łobuzerskim uśmiechem. - Nie doceniasz mnie, moja słodka żyrafko. Absolutnie i niewybaczalnie mnie nie doceniasz – parsknęła cicho, ale w tej wesołości nie było już śladu poprzedniej irytacji, jakiejś niecierpliwości, której ukrywanie przychodziło jej ostatnio coraz trudniej – Chyba jednak nie zademonstruję ci moich umiejętności w tej chwili, jesteś tak przystojny, że cała złośliwość ustępuje zachwytowi – dodała z rozbawieniem, niemalże odruchowo unosząc dłonie by pieszczotliwym, choć stanowczym ruchem wyrównać Benowi krawat. Jednocześnie coś przykuło jej uwagę gdy uniosła wzrok w stronę schodów, z czystej ciekawości zerkając na marudzących z tyłu ludzi - natychmiast tego pożałowała, czując jak żołądek podchodzi jej do gardła nieprzyjemną falą mdłej zazdrości. Znała tą smukłą sylwetkę w czarnej sukience, z wyzywająco odkrytymi plecami, których miękkie kształty podkreślał metalowy wąż, znała dłonie, obejmujące talię dziewczyny w swobodny, władczy sposób. Znała postać wysokiego, szerokiego w barkach chłopaka, pochylającego się by zagarnąć usta partnerki w pocałunku. Znała i najbardziej na świecie życzyła sobie teraz silnego zaklęcia oszałamiającego. Jeszcze tego tylko brakowało, by uzupełnić pełen radości obraz, jakim ktoś o wyjątkowo chorym poczuciu humoru opatrzył ten wieczór. Zaciskając zęby, dusząc w gardle przekleństwo i falę zdławienia ściskającą przełyk powodzią żalu odwróciła się sztywno, uciekając spojrzeniem od Rosiera i Chiary; palce wciąż ukrywające w dłoni delikatną, szklaną fiolkę zwinęły się w pięść, wbijając paznokcie we wrażliwą skórę, a Gryfonka ostatnim porywem silnej woli znów przywołała na usta uśmiech, który dla każdej znającej ją osoby sygnalizowałby, że dziewczyna jest o krok od płaczu lub ataku wściekłości. Pozwoliła Benowi wprowadzić się do sali, wysłuchała przemówienia dyrektora, a kiedy już otwierała usta, by powiadomić Watts’a, że nie uważa tańca za dobry pomysł, ten objął ją ramieniem i odciągnął od tłumu wyrażając na głos nieme życzenie dziewczyny. - Jesteś prawdziwym objawieniem, Watts. Facet czytający mi w myślach to coś, czego potrzebowałam do pełni szczęścia – mruknęła w odpowiedzi, unosząc lekko brew – Sądzę jednak, że najbardziej podoba mi się ostatnia część twojej wypowiedzi. Ta traktująca o zbyt małym upojeniu. Zmieńmy to, proszę – dodała po chwili, mrugając do niego figlarnie. Zerkając przez ramię na ruszające do tańca pary chwyciła rosłego Krukona za dłoń, odciągając go jeszcze głębiej w zakamarki Wielkiej Sali. Fiolka, migocząca srebrnymi nićmi wspomnienia, zaczynała ciążyć jej w palcach, domagać się jakiegoś rozwiązania, działania, które mogłoby doprowadzić do satysfakcjonującego finiszu. Odetchnęła cicho, unosząc wzrok na Szkota, a później wsunęła mu ją w dłoń. - Zanim jednak zapomnę, zapijając smutki i irytację wywołaną przez ostatnie rewelacje z „Lustra”… - przyciągnęła go do siebie za krawat, zmuszając blondyna do pochylenia się. Jej głos tuż przy jego uchu wybrzmiewał stalowymi nutami, czymś, czego Ben nie miał jeszcze okazji zaznać, a co podkreślało jedynie spokojne, stanowcze słowa. - Nie jestem pewna, czy powinnam, ale lubię cię, Watts, a to… To może dać ci kilka odpowiedzi na pytania, które, założę się, zadajesz sobie od długiego czasu. Tylko pamiętaj. Na własną odpowiedzialność – ciepły oddech musnął jego szyję po raz ostatni, gdy Gryfonka wyswobodziła partnera z przymusowej pozycji, robiąc drobny krok w tył.
|
| | | Benjamin Auster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 19:42 | |
| Benjamin Auster, człowiek o niespotykanym powszechnie szczęściu wstał dzisiaj rześki i wypoczęty. Nadal nie wierząc w niezwykły zbieg okoliczności, który sprawił, że z dnia na dzień jego niestabilne życie zwolniło i chociaż trochę pozwoliło odetchnąć. Hogwart – nowe miejsce pracy, dom oraz azyl nigdy nie był tak przyjazny. I chociaż całe dni spędzał w zakurzonej bibliotece, nie wychylając nosa zza wysokich regałów – nie narzekał. Od rana do wieczora, niemal bez ustanku porządkował spisy książek, ścierał zaklęciami zaległe kurze, katalogował nowe woluminy oraz przede wszystkim – rozkoszował się niezmąconą ciszą oraz spokojem. Nudna, monotonna praca pozwalała mu się skupić i wyciszyć, by móc wreszcie myśleć o swojej najnowszej powieści. No i chociaż czasem jedna, wyjątkowo uciążliwa myśl bzyczała mu w głowie niczym natrętny chochlik – usilnie ją ignorował. Pocieszając się myślą, że być może uda mu się ukryć w zakamarkach biblioteki przez następny… rok? Dlatego od samego początku nie podobał mu się widok sówki, wlatującej do gabinetu tuż po obiedzie. Tłumiąc nieuzasadniony niepokój, zgasił machinalnie na wpół wypalonego papierosa i odłożył na bok starą maszynę do pisania. W miarę, gdy jego oczy śledziły tekst pisany starannym, pochyłym pismem – mina rzedła. Bo oto Auster miał być wywabiony z bezpiecznej kryjówki, by zostać rzucony w sam środek paszczy chimerii. Jego przesympatyczna, wyrozumiała przełożona oznajmiła mu listownie, że musi ją zastąpić z powodu nagłej choroby a balowy dyżur zaczyna się punktualnie o siódmej. Wypaliwszy pięć papierosów pod rząd, wyruszył na pożarcie uczniom. Młody, dziewiętnastoletni mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z przewrotności ludzkiej natury i z tego, że jego pierwsze publiczne wystąpienie wywoła prawdopodobnie falę pogłosek. Dotychczas unikał jakiegokolwiek kontaktu z hogwarcką społecznością – jadał wcześnie rano lub późnym wieczorem a obiad na specjalnie życzenie przynosił mu jeden z zatrudnionych skrzatów. Skąd te wszystkie środki ostrożności? Auster miał uczulenie na wszelkiej maści plotki. Przeklinając swoje gapiostwo, spojrzał na zegarek. Oczywiście był już spóźniony, jakżeby inaczej, co najpewniej nie ujdzie uwadze zgromadzonym w Wielkiej Sali czarodziejom. Ostatni raz poprawił marynarkę zwykłego, czarnego garnituru, strzepał wyimaginowany pyłek z ramienia i włożył na chwilę rękę do kieszeni spodni. Uspokojony chłodem papierośnicy wszedł do długiego ciemnego korytarza, prowadzącego do stołu pedagogów. Zajął miejsce nieopodal nauczycielki zaklęć, profesor Odinevy oraz młodziutkiego stażysty, Lacroix. Auster nie miał dotychczas okazji z nimi porozmawiać, co nie oznaczało jednak, że dzisiaj miał w planach przełamać lody. Tym bardziej, że zdawali się być całkowicie zajęci swoją osobą. Ben przyglądał się zaciekawiony młodym adeptom magii. Co z tego co zauważył, niewiele zmieniło się od czasów jego szkolnych lat, jednak z pewną melancholią stwierdził –nikogo, z obecnie tu zgromadzonych nie pamięta. Grube kamienne mury, zaczarowane sklepienie Wielkiej Sali a także Filch romansujący z Irytkiem oraz Panią Norris – nic się nie zmieniło. Tylko ludzie nie ci, stwierdził rzeczowo mężczyzna, nalewając do pucharu wody. No cóż, życie jak to mówią. Nieświadomy spoczywającego na nim spojrzenia chłodnych, niebieskich oczu. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 19:59 | |
| Piwne oczyska Krukonki zwęziły się i dokładnie lustrowały twarz Henley’a kiedy ten krok po kroku przekraczał dozwoloną linię dobrego smaku – był o cal, igrał z nią i jej spokojem, a cała irytacja da zaraz upust. Odetchnęła głęboko i rzuciła mu takie spojrzenie, którego nie powstydziłby się sam rozzłoszczony Voldzio. - Napisałeś już wypracowanie, które Ci zadałam, Eric? – Spytała słodko zastanawiając się na ile on sobie wziął jej słowa za jakiś marny żart. Ona naprawdę sprawdzi mu pracę domową, którą zleciła mu do napisania i nie ma się co śmiać, bo panna Whisper w swoich osądach bywała podła. Teraz jednak uśmiechnęła się uspokajająco, bo choć bardzo lubiła Gryfona to momentami po prostu działał jej na nerwy. Zwalała to jednak na jego zbyt pewność siebie, jak i to, że dalej jest szesnastolatkiem zapatrzonym w sport. Pokręciła też głową, bo nie chodziło jej o komplementy ani o zrobienie dobrego wrażenia, bo nie o to zabiegała. Skąd jednak ten mógł wiedzieć co jej chodzi naprawdę po głowie? Nie zaprzątała sobie już tym łepetyny, tylko fuknęła cicho, rozbawiona całą tą sytuacją, która dalej ją bawiła. - Jakie ja mam szczęście, że zgodziłeś się pójść ze mną na bal, Henryku! – Przewróciła oczkami i ścisnęła mocniej jego ramię, by upewnić go, że faktycznie się cieszy, że w ogóle się tutaj zjawił. To co powiedziała, było do ogółu, by nieco zatuszować masę komplementów, na które nie zasłużyła. Czuła się dziwnie tak obserwowana, że przez moment pomyślała, że to może był błąd zakładać taką suknię, która chociaż nie była wyzywająca, a jednak skupiała na sobie wzrok co poniektórych osób. Miała ochotę machnąć na to wszystko ręką i zająć się swoim partnerem, który dalej zachwycał ją na każdym kroku. Bała się jednak go skomplementować, więc tylko co i rusz poprawiała w jego wyglądzie, chociaż to niezbyt wymagało poprawy. Chciała go mieć przy sobie, dotykać, czuć jego obecność. I tak też robiła, do tego dążyła, bo gdy tylko na niego spoglądała jakaś tajemnicza fala ciepła zalewała ją momentalnie, a jej policzki płonęły żywym ogniem. - Nie martw się. Może się rozkręci i na scenę wyjdą Wyjce. – Dźgnęła go w bok, by jeszcze raz mieć okazję ujrzeć puchoński wyszczerz, który tak na nią działał – właściwie to za każdym razem, gdy na niego spoglądało jej serce rwało się do niego, a jej myśli błądziły właśnie ku pewnemu blondynowi. Westchnęła z zadowoleniem i tylko obserwowała jak dyrektor kieruje do nich uroczyste słowa, jak reszta uczniów spogląda na niego, szepcze między sobą, chłonie cały wystrój. Nutka podniecenia dalej gdzieś w niej tkwiła, jeszcze nie rozpalając jej doszczętnie, aczkolwiek… To najpewniej się zmieni, za chwilę, może zaraz? Nie piorunowała go wzrokiem, gdy tylko zauważyła, że panowie zapraszali swoje partnerki do tańca. Nie chciała, by chłopak czuł się zdenerwowany, by niósł na swoich barkach ogrom poświęcenia czy czegokolwiek podobnego. Odczekała te kilka sekund, stojąc spokojnie obok niego i unosząc delikatnie kąciki ust po prostu ciesząc się z przyjęcia, które najpewniej zapamięta do końca życia. Wyczuwszy pewien ruch ze swojej prawej strony zerknęła w ów bok i tylko roześmiała się serdecznie widząc wyciągniętą dłoń w jej stronę oraz ukłon w wykonaniu Lancastera, który najwidoczniej przejął się tym wszystkim. Posłała mu rozczulające spojrzenie, dopiero potem chwyciła go za rękę, drugą natomiast ułożyła wygodnie na jego barku. Wanda nie zauważyła nikogo strasznego wokół nich, jednak jeden rzut okiem na pobladłą twarz Henry’ego zdradził wszystko. To prawda, na uroczystości pojawiła się Sol w towarzystwie jej młodego ulubieńca, jednak co to zmieniało? I tak wystarczająco ostatnio się nacierpieli i tak byli jedną z oryginalniejszych par wieczoru, więc dlaczego nie mieliby się zabawić, bez zamartwiania się o najmniejsze głupoty? - Henry… – Zaczęła niezwykle miękko, ściszając głos do szeptu, tak by tylko on słyszał co do niego mówi. Zbliżyła swoją twarz do jego facjaty i z uwagą obserwowała grę świateł na jego jasnych włosach, które tak uwielbiała i na jego tęczówkach o niezidentyfikowanym odcieniu. Teraz wydawały się jej granatowe, ciemne, niczym wzburzone morze, w które chętnie się zatapiała. Wiedziała co przykuło jego uwagę, wiedziała dlaczego nagle przygasł, przycichł i zmarniał. Nie chciała widzieć go w takim stanie, na pewno nie teraz, kiedy pragnęła spoglądać jedynie na jego roześmianą twarz, którą kochała, kawałek po kawałku. - Spokojnie. Nic się nie dzieje. Pamiętasz o czym ostatnio rozmawialiśmy? – Odezwała się zaraz, nawet nie starając się przekrzykiwać muzyki, którą zajmowała się orkiestra. Nie zwracała uwagi na kroki chłopaka, sama nadawała lekki rytm ich tańcowi, nie przejmując jednak nad nim całkowicie kontroli, a dając się młodzieńcowi z Hufflepuffu wykazać. Zgrabnie umykała przed jego stopami, dalej obdarzając go słodkim uśmiechem. Na wzmiankę o jego ewentualnej śmierci i spadku spochmurniała, jednak i to nie zakłóciło płynności ich pląsów. - Przestań tak mówić. – Syknęła rozdrażniona i przysunąwszy się blisko, omiotła go wanilią, swym młodzieńczym zapachem, sobą, piwnym spojrzeniem. Mieszanką wybuchową, która teoretycznie na niego powinna zadziałać. - Wiesz jak jest, mamy siebie, czy to źle? Nie przejmuj się chociaż dzisiaj, bądź tylko dla mnie, Henry. Potrzebuję Cię. – Ostatnie słowa wyszeptała mu wprost do ucha chcąc jak najbardziej odwrócić jego uwagę od blondwłosej Gryfonki. Nie znaczyło to jednak, że mówiła nieprawdę. Jej głos, ściszony, lekko ochrypły i dźwięczny wirował wokół nich, tak samo jak oni na parkiecie. Szło im coraz lepiej.
|
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 20:35 | |
| Milton czuł dziwną ekscytację wynikającą z faktu odbywającego się balu z okazji Dnia Duchów, a mrowienie na karku przyprawiło go o niezbywalny uśmiech w ostatnich godzinach słonecznego dnia. Garnitur czekał na niego wyczyszczony od kilku godzin na środku gabinetu, magicznie przywieszony do jednej z półek okrytego od góry do dołu książkami. Kiedy już stał na korytarzu niezauważalny przez uczniów słyszał pierwsze dźwięki orkiestry rozgrywającej walca, a wspomnienie uderzyło mężczyznę z przyjemnym odczuciem lekkości. Takim, jakie odczuwa się na myśl o pierwszych latach młodości, kiedy motyle w brzuchu i hormony uderzają do głowy, odbierając rozsądek i logiczność myślenia. Po raz pierwszy odkąd trafił do Hogwartu wyzbył się wszystkich ciemnych myśli dotyczących uczniów, a ogromna nadzieja pochłonęła biednego nauczyciela wraz z przepychem urządzonej sali. Prześlizgnął się niespostrzeżenie do środka, aby z boku podziwiać wirujące w tańcu pary, nie dostrzegając uroczyście okrytego stołu nauczycielskiego, w połowie już zapełnionego przez grono pedagogiczne. Po jego twarzy błąkał się rozmarzony uśmiech, taki jakich wiele u staruszków wspominających dzieciństwo i czasy jędrności własnego ciała. Nie rozpoznawał twarzy uczniów, ponieważ skupiał się zbyt mocno na całościowym wyglądzie sytuacji. Czepianie się szczegółów w tak pięknej scenerii zakrawało o bluźnierstwo, a tego Milton nie zamierzał czynić pod żadnym przymusem. Feria barw atakowała zmysły niskiego mężczyzny, który bez problemu pozostawał dalej niezauważony przez dorosłych i mógł w bezruchu podziwiać wirujące w ogólnej wesołości pary, przynajmniej do momentu pojawienia się Irytka próbującego uchwycić panią Norris. Westchnął, jak gdyby ten gest doprowadził go do porządku i ruszył raźnym krokiem w stronę przyjaciółki rozmawiającej z nikim innym, jak dobrotliwym półlobrzymem. Posłał w ich stronę uśmiech, jednak ograniczył się tylko do dystansowego powitania, aby nie przeszkodzić im w rozpoczętej konwersacji i w mniejszym spokoju pooglądać młodych ludzi cieszących z życia. W tej chwili nie było miejsca na smutek, żal, gniew i śmierć, dlatego atmosfera powoli zaczęła udzielać się mężczyźnie i ten nieświadomie zaczął postukiwać palcami od stopy, tkwiąc tylko we względnym bezruchu z dłońmi wciśniętymi w kieszeniach czarnych spodni.
|
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 21:16 | |
| Nie chciała wojny! Chciała, aby Eric się uśmiechał, szczerzył i czuł wyśmienicie na balu. Joe kochała komplementować drugiego człowieka, dobrze wiedząc, że chociaż to oczywiste, niewiele ludzi ma w sobie odwagę pochwalić bliźniego. Sprawianie radości składa się z maleńkich detali. Pochwalenie kołnierzyka, skomplementowanie nadgarstków, dwukrotne zaznaczenie ujmującego uśmiechu czy perfum, zaproszenie na bal, autentyczne błyski w oczach na widok ubioru... maleńkie elementy łączące się w wielką górę lodową pełną radości. Niestety w tych czasach komplement mógł zostać odebrany dwojako, co smuciło i ograniczało spontaniczność Jolene. Zamilkła, gdy Eric zamknął jej usta komplementem. Na złość miała trudności z przyjmowaniem ich od drugiej osoby. Chciała wspomnieć, że to Wanda i Henry są najpiękniejszą parą, ale zachowała to dla siebie. Eric robił wrażenie, przynajmniej na niej i tego zamierzała się trzymać. Drgnęła słysząc przy sobie głos Erica. Taniec! Już teraz? Rozejrzała się po sali i uśmiechnęła z ciepłotą do Gryfona. - Z największą przyjemnością! - mówiła to szczerze, prosto z serca. Czerpała z tańca radość. Ileż razy tańczyła na łóżku w dormitorium z Meredith czy w domu z Lizzie przed radiem, telewizorem, gośćmi... ciało wówczas żyje, pozwala sobie wyrazić emocje tak trudne do wypowiedzenia słowami. Podała mu chłodną dłoń i lekkim krokiem szła u jego boku na parkiet manewrując w obcasach bez najmniejszego problemu. Wbrew pozorom Jolene potrafiła poruszać się w tańcu nawet z dużą kałamarnicą. To, że nie przejawiała talentu wobec sportu i na miotle stanowiła ogromne niebezpieczeństwo dla świata, nie oznaczało niezdarności w tańcu. Tyle razy biegała z Benem wokół szkolnego jeziorka (co prawda wpraszała się w jego towarzystwo, a on uprzejmie jej nie wyganiał) i go nie zabiła, a więc Eric powinien być spokojny. Dopóki nie potknie się o nie wystający kawałek podłogi nie grozi mu podeptanie stóp. Istnieje jeszcze możliwość wpłynięcia na jej grację przez bodźce zewnętrzne... przystojne bodźce zewnętrzne, na które starała się nie patrzeć. Ercio miał szczęście, bo bodźca tego Joe nie widziała i mogli oddać się tańcu bez problemu. Odczekała cierpliwie parę sekund aż odnajdzie na jej ciele talię. Skinęła mu z uznaniem, gdy trafił dłonią tam, gdzie trzeba, samej układając smukłe palce na jego ramieniu. Odważnie patrzyła w zielone oczy przyjaznego jej Gryfona, zachęcając go tym samym do czerpania z tego radości. Nie gryzła, nie zagrażała mu niczym poza obcasem, a więc powinien rozluźnić się w jej towarzystwie i bawić się tak, jak powinno się bawić na takich balach. Zawirowali równo na parkiecie pasując do tej muzyki jak ulał. Nie musiała ochraniać go przed sobą do czasu aż... nie ujrzała rudej czupryny profesora Miltona. Momentalnie zwolniła i zacisnęła mocniej palce na dłoni i barku Erica. - P...Profesor... och nie. - ukryła się za Ericem dziękując mu głośno w duchu za duży wzrost. Serce zabiło jej ostrzegawczo. Nie lubiła psora od ONMS. Bała się go z bliżej nieokreślonego powodu, który pozna w dalekiej przyszłości. Budził w niej lęk i pragnienie ucieczki, stąd wzmocniony ucisk palców biednego Ercia i poprowadzenie tańcem tak, iż znaleźli się na drugim końcu parkietu, nieopodal Serka i Murphy. - Cii. Muszę się za tobą chować. - szepnęła do chłopaka bez obaw, że jej nie usłyszy. Stali przy sobie na tyle blisko, że musiał wyhaczyć jej nierówny oddech w chwili zauważenia nauczyciela. Zamrugała wymalowanymi gęstymi rzęsami i wskrzesiła na usta błąkający się radosny uśmieszek. Uśmiechnęła się wesoło do Murphy dając jej niewerbalnie znak, że wszystko ma pod kontrolą, a Eric zachowuje się niemal wzorowo. Do Serka puściła oczko nie wyjaśniając co tym samym miała na myśli. - Później puszczę cię do Murphy. Najpierw mnie schowaj przed psorem Miltonem. - zwróciła się szeptem do prawie przyjaciela Erica, zerkając kątem oka na Wandzię i Henry'ego. Serce ponownie się jej ścisnęło na widok ich spojrzeń. Kontynuowali powolny, łagodny taniec. Joe po paru chwilach pozwoliła sobie przymknąć powieki i wchłonąć pozostałymi zmysłami atmosferę i cudowność balu. Poczuła się prawie szczęśliwa. Byłaby, gdyby część jej duszy i ciała zwana potocznie Dwayne'm postanowiła się tutaj zjawić. |
| | | Luca Chant
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 22:54 | |
| Złocąca wszechrzecz jesień zamiast wywołać radość sprawiła, że stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie i całkowicie odizolowała go od innych ludzi. Ostatnimi czasy rzadko bywał w zamku, zjawiając się tylko na zajęcia nawet tam przebywał jednocześnie nieobecny duchem. Zapytany o coś odpowiadał zbłąkanym czy nawet chłodnym spojrzeniem, a gdy tylko mógł, naciągał rękawy swetra na dłonie i oddalał się, wściekły, ze ktoś raczył przerwać słodki niebyt jakichkolwiek myśli. Dochodziły go pogłoski o balu. Trudno żeby było inaczej, zdawało się że mury przesiąkły szeptami o doborze partnerów i strojów na tyle, że gdy owe szepty cichły, wciąż na nowo i na nowo powtarzały je drzewa na dziedzińcu. W duchu wyśmiewał tę idiotyczną formę zabawy, dziwiąc się, że coś tak błahego może zaprzątać czyjeś myśli przez całe tygodnie. Nie wybierał się tam, może tylko na chwilę, by uśmiechnąć się ironicznie na widok tej komedii i wyjść. Udawał że nie widzi wyczekujących spojrzeń dwóch czy trzech dziewcząt, które znając tylko jego aparycję, szeptały z koleżankami o zaletach umysłu. Słyszał plotki o swoich umiejętnościach gry w Quidditcha, ponoć dawał nawet lekcje drobnej Puchonce z roku niżej. Latał na miotle bez koszulki jak oszalały i odtrącał wszystkie tłuczki, eksponując wspaniałe mięśnie skośne. Z jednej strony śmieszyło go to do granic możliwości, z drugiej budziło pewną odrazę, tak samo jak wspomniany sport. Dzień balu upłynął mu na długiej wędrówce po Zakazanym Lesie. Prawie się zgubił i nadeszła pora obiadu, przedzierał się z jakiejś nieznanej części najszybciej jak się dało, drąc ubranie i drapiąc odsłonięte przedramiona. Zasnął w wannie, zatopiony po szyję w wodzie zdradziecko pachnącej jaśminem. Gdy się obudził, była lodowata. Zawzięcie tarł skórę ręcznikiem, aż nabrała jasnoczerwonej barwy. Biegnąc do dormitorium, suszył włosy zaklęciem. Miał coś ważnego do zrobienia. Zorientował się, zapinając czarne guziki batystowej koszuli. Przyjrzał się swojej skrzywionej twarzy w lustrze i włosom, które chyba na skutek nieuważnie rzuconego zaklęcia zamiast układać się w kędziorkowatą koronę wokół głowy, opadały mu kruczoczarną kaskadą na kark. Związał je z tyłu aksamitką, która wpadła mu w ręce. Coś nieokreślonego pchało go w stronę Wielkiej Sali. Ciekawość? Znudzenie? Nie miał pojęcia. W końcu poddał się temu uczuciu. Z każdym krokiem czuł się pewniej, spełnianie swojej chwilowej zachcianki dawało mu dziwną przyjemność. Gdy bezszelestnie wsuwł się do Wielkiej Sali, był już kimś zupełnie innym. Mesdames et Messieurs, Noc Duchów rządzi się własnymi prawami. Przemykając gdzieś w głębi sali wpadł na drobne, jasnowłose stworzenie, popychając je tak mocno, że prawie upadło… prawie upadła. Gdyby wiedział, kim jest Aristos Lacroix, która swoją zagubioną przez moment miną rozczuliła go tak, że chciał wziąć ją w ramiona i schować przed światem, popełniłby samobójstwo skacząc przez barierkę ruchomych schodów. - Zatańczysz ze mną? - Powiedział bez zastanowienia, gdy zdziwione spojrzenia ich obojga ponownie się spotkały.
Ostatnio zmieniony przez Luca Chant dnia Pią 03 Kwi 2015, 15:10, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 02 Kwi 2015, 23:57 | |
| Speszona, zarówno czarującym uśmiechem jak tak śmiałą i bezpośrednią propozycją Erica, spuściła wzrok skromnie na dół. Nie przyzwyczajona do podobnego traktowania, bo przecież na co dzień Meredith była zaledwie cieniem. Kolejną mysią twarzyczką, niewidoczną w tłumie hogwarckich piękności pokroju Lily Evans, Jasmine Vane czy Wandzi, która wspólnie z Henkiem oczarowała wszystkich zgromadzonych. Dziewczyna odpowiedziała Ericowi mrukliwe „dziękuję”, w domyśle – za propozycję - po czym spojrzała raz jeszcze na roztaczający się przed nią, sielankowy obrazek. Gorączkowe rozmowy, prowadzone nieustannie w Wielkiej Sali, zostały nagle zagłuszone donośnym głosem pana Dropsa. Wszyscy momentalnie zamilkli, przysłuchując się życzliwe krótkiej przemowie przygotowanej przez profesora. A potem… zagrała orkiestra. Wszystko stało się nagle – gdy zaczęła się muzyka na parkiet swoje kroki skierowały swoje pary. Po paru sekundach, Meredith usłyszała krzyk Filcha oraz Irytka a po paru minutach… No cóż, koniec końców została sama z Amelią. Eric szybko porwał Jolene, Heniek nie zwlekając długo zrobił to samo z Wandą. I pomknęli , by snuć się fantazyjnie, z większą lub mniejszą gracją w tłumie pięknych sukni oraz eleganckich fraków. Oraz, rzecz jasna roześmianych twarzy, wolnych w tej chwili od wszelkich zmartwień i trosk. Dziewczyna westchnęła cicho, ignorując niejako postać Amelii Bones, istoty równie samotnej i cichej co ona sama. Usiadła przy najbliższym stoliku, nalewając do kieliszka (miejmy nadzieję, że słodkiego) białego wina. W sumie na co dzień nie piła alkoholu - jako wzorowa uczennica, koleżanka oraz córka, ale dzisiaj? No dzisiaj w końcu był wielki bal. Obserwowała kolorowy tłum, przegryzając nerwowo wargi. Bardzo starała się nie podążać wzrokiem za rudowłosą dziewczyną oraz prowadzącym ją w tańcu Sergiem, zdającym się być kompletnie niezainteresowanym skromną osobą Meredith. Bo i po co? Mając taką partnerkę, takie powodzenie, takie… Dziewczyna zmrużyła oczy, już nieco podirytowana niesfornymi, płochymi myślami. Odwróciła wzrok, próbując zmienić obiekt zainteresowania. Zauważyła szkolnego gajowego, którego osobiście skrycie uwielbiała oraz siedzącą koło niego szkolną pielęgniarkę, panią Poppy Pomfrey. Zdawali się mieć ku sobie, och jak uroczo by było, gdyby zatańczyli! Poza tym dało się zauważyć te śliczną panią profesor zaklęć – Odinevę oraz towarzyszącego jej Francisa. N nim zawiesiła swoje najbardziej badawcze spojrzenie, próbując zastosować tajniki okulmencji, o której oczywiście co najwyżej czytała. Niestety bezskutecznie. Dalej nie rozumiała, jakim cudem, na Merlina, nie podoba mu się Joe? Ignorując nieznanego jej z widzenia, samotnego mężczyzcznę, odwróciła swój wzrok z powrotem w stronę uczniów. Lecz tym razem nie tych tańczących, a podpierających przysłowiową ścianę. Wśród z nich, ku jej zdziwieniu, zauważyła tak dobrze znaną sylwetkę Rose. Prawdopodobnie, Rose, bo z tej odległości nie była w stanie tego stwierdzić. Nie widziała także twarzy towarzyszącego jej szatyna, zresztą… Meredith nie miała dzisiaj ochoty na rozmowy z Rabe. Nie miała dzisiaj ochoty na rozmowę z nikim, nic nie irytuje bardziej niż niespełnione oczekiwania. Zwróciła się w eter, wznosząc toast wraz ze swoim niewidzialnym przyjacielem. Zgorzkniała, samotna, zawiedziona. A może Amelia wciąż tam gdzieś przy niej jest? - Za udany wieczór - te trzy słowa wypowiedziała w głębokim zamyśleniu, wznosząc nieznaczne pełny kieliszek. By wypić go, do dna. Niech żyje bal, jak to śpiewają. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 03 Kwi 2015, 04:16 | |
| Gdy Wanda rzucając Ericowi groźne spojrzenie wspomniała o zaległej pracy domowej którą zadała mu na ostatnim tajnym spotkaniu, poczuł się troszkę winny, bo nawet jeszcze jej nie zaczął. To nie tak, że nie potraktował polecenia Krukonki poważnie, wszystko przez to, że będąc zaaferowanym całym tym balem z okazji nocy duchów i naborem do drużyny Gryffindoru zupełnie o tym zapomniał. Owszem, często zdarzały mu się próby skupienia na jakimś konkretnym przedmiocie, a najczęściej na wspomnianym rubinowym kieliszku, ale do tej pory nawet nie zabrał się za pisanie wypracowania. - Jejku Wandziu, jesteśmy na balu, czy naprawdę musimy wspominać o pracach domowych? Powiedzmy, że jestem w fazie poszukiwań odpowiedniej lektury – odpowiedział w pewnym sensie nawet zgodnie z prawdą, bowiem nie znalazł jeszcze dzieła na którym mógłby oprzeć swoją pracę. Nie chciał kontynuować tego tematu, więc z ulgą przyjął romantyczną wymianę zdań pomiędzy jego sekretną nauczycielką a Heniem, kapitanem drużyny Hufflepuffu. Ten to dopiero był szczęściarzem, miał u swego boku piękną, kochającą go całym serduszkiem dziewczynę, uznawano go za jednego z najlepszych i najbardziej popularnych graczy w Quidditcha w całej szkole, a jakby tego było mało, na piersi nosił dumnie odznakę prefekta. Eric powinien był mu zapewne zazdrościć, ale nigdy nie żałował tego, że tak długo zajęło mu dostanie się do drużyny. Niewątpliwie większość osób uznawała go za niepoważnego młodzieniaszka oraz beztalencie - i zapewne mieli w dużym stopniu słuszność- ale Gryfon mimo wielu przywar, jak choćby braku zapału do studiowania niektórych teoretycznych dziedzin magii( do których to podręcznikami najczęściej dostawał po głowie od Murph), był człowiekiem niezwykle zawziętym i nieugięcie dążącym do osiągnięcia ustalonego sobie celu. I mimo, że może brzmiało to patetycznie, to nigdy się nie poddawał. Dlatego też, każda nieudana próba motywowała go jeszcze bardziej, motywowała go do jeszcze większego wysiłku, dzięki któremu stawał się coraz lepszy i lepszy. Ale żeby nie przedłużać, bo chce mi się strasznie spać, a obiecałem, że opowiem co działo się na tym jakże zacnym balu z perspektywy Henley’a, wróćmy może do sceny tańca - przynajmniej według Gryfona - najpiękniejszej pary dzisiejszej nocy. Pląsając swobodnie w rytm muzyki wydobywającej się z dziesiątków przeróżnych instrumentów ustawionych na podwyższeniu, zupełnie niespodziewanie, wydawać by się mogło bez żadnej przyczyny Joe nieco zwolniła ich wspólne tempo, a Eric poczuł jak jej palce, którymi do tej pory trzymała jego ramię, zacisnęły się nieco mocniej. Na twarzy Gryfona pojawiło się pytające spojrzenie. Wprawdzie zdziwił się nieco zachowaniem dziewczyny, ale niemal natychmiast zdał sobie sprawę z tego, że musiała się czegoś lub kogoś wystraszyć. Czyżby chodziło o panią Pomfrey która aktualnie machała ręką na powitanie psorowi Miltonowi, nauczycielowi Opieki nad magicznymi stworzeniami? Wydało mu się to jednak mało prawdopodobne, bo pielęgniarka była na Sali już od bardzo dawna, zatem nie mogła być powodem nagłego ataku paniki. A może o samego Miltona, który wśród gości pojawił się dosłownie przed sekundą? Jakby w odpowiedzi na postawioną na podstawie pobieżnej obserwacji otoczenia, kilka chwil później Puchonka po cichu rozwiała wątpliwości chłopaka. Rzeczywiście chodziło o Starego Norwega z rudą czupryną. Gryfon nie miał pojęcia co tym razem było powodem kolejnej awersji dziewczyny, ale nie trudno było zauważyć, że wystraszyła się nie na żarty, więc zgodnie z prośbą partnerki stanął plecami do nauczyciela, w taki sposób by móc ją sobą zasłonić. Gdy wspomniała również o jego przyjaciółce, Eric zorientował się, że tańczyli w całkiem niedużym oddaleniu. -Jasne Joe, tylko…eee…no nie bardzo rozumiem czemu się przed nim chowasz. Ja tam go lubię, ostatnio nawet pożyczył mi dwie super książki o godzilli… chociaż w sumie to przeczytałem tylko jedną bo druga była po japońsku… ale były o takim…yyy… takim jakby stworze z japonii, wygląda jak wielki dinozarł, wiesz, tylko, że no chyba nie jest prawdziwy, wymyślili go mugole - powiedział Gryfon troszkę zakłopotany zaistniałą sytuacją – W sumie to nawet mu za nie podziękowałem , w sensie za książki –dodał uśmiechnąwszy się do dziewczyny - Jak chcesz to możemy usiąść i się czegoś napić, będzie łatwiej mi Cię ukryć niż na środku Sali – zaproponował po chwili zastanowienia Eric. Instynkt godny przyszłego aurora, nie ma co. Nie czekając na odpowiedź przerażonej puchonki, gdy tylko do jego uszu dobiegł ostatni takt aktualnie granego utworu, poprowadził ją w stronę niewielkiego stolika suto zastawionego najróżniejszymi przekąskami i podał jej kielich z sokiem dyniowym, a sam chwycił kolejny I zwilżył w nim usta. Musiał przyznać, że ten cały walc, choć bardzo przyjemny, był rzeczą bardziej męczącą niż mógł się tego spodziewać. Ujrzawszy jak blisko obecnie znajdowała się francusko – brytyjska para, Eric , nie przejmując się tym, że mógł wyglądać nieco głupio, pomachał energicznie do Murphy próbując przykuć jej uwagę. Liczył, że zaszczyci ich swoją obecnością wraz z Sergim. -Murph wygląda jak panna młoda...skąd ona to w ogóle wytrzasnęła – skomentował suknię rudej popijając sok, nie bardzo widział o czym rozmawia się na balach. |
| | | Lily Evans
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 03 Kwi 2015, 09:38 | |
| Tysiące myśli przebiegały jej przez głowę, kiedy opuszkami palców przesuwała po lekko chropowatym materiale bukieciku na rękę, przyglądając się kremowym kwiatkom, jakby mogły udzielić jej odpowiedzi na to jedno podstawowe pytanie: kto, wbrew krążącym po szkole plotkom, że ostatecznie zeszła się z Potterem, mógł zdecydować się na taki gest, który był równocześnie wymowny i jasny, choć prosty, niewymuszony i uroczy. Przynajmniej takim był dla Lily, kiedy podziwiała stonowane róże, beże i żółcie, dobrze wiedząc, że kimkolwiek był nadawca paczki, znał ją dość dobrze, aby umieć dokonać trafnego wyboru misternej ozdóbki. Nie założyła jej jednak; nie wiedząc od kogo ją dostała, nie chciała pochopnie decydować się na nic. W jej głowie krążyły twarze i imiona osób, które mogłaby podejrzewać o podobny gest, ale ta, która w rzeczywistości była za wszystko odpowiedzialna, o dziwo się wśród nich nie pojawiła. A może nie było to wcale takie dziwne? Ostatecznie od kilku miesięcy nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. Całe wakacje, choć mieszkali tak blisko siebie, Snape jej unikał, a i ona nie szukała możliwości konfrontacji. Właściwie także wzdrygała się przed nią, nie wiedząc właściwie co czuje w stosunku do (byłego?) przyjaciela i jak miałaby się zachować, gdyby przypadkiem wpadli na siebie na ulicy. Powrót do tak ograniczonej przestrzeni jaką był Hogwart, także nic nie zmienił. A przynajmniej niewiele, bo przecież widywała go czasem na lekcjach, korytarzach czy w Wielkiej Sali, ale nigdy nie podchodziła, nie usiłowała wyciągać do niego ręki czy inicjować zdawkowej nawet konwersacji. Miała wrażenie, że zbyt wiele słów padło pomiędzy nimi, zbyt wiele trudnych słów, nieoczekiwanych także. I podczas gdy ona chciała jedynie, by ją zrozumiał, by zobaczył wszystko jej oczami, on, wzgardzony, chciał na pożegnanie zranić ją najmocniej jak potrafił. Ślady ran jakie zadał jej sercu goiły się znacznie dłużej niż siniaki na ramionach, na których tak mocno zaciskał palce potrząsając nią w rozpaczy. A teraz znowu słyszała jego głos tak blisko siebie, tuż nad swoim uchem. Tak odmienny od tego, którym żegnał się z nią, kiedy rozmawiali po raz ostatni. Powitanie było pełne niepewności, kryło się w nim pytanie i prośba o wybaczenie, a Lily, która jeszcze chwilę temu zapytana o uczucia w stosunku do Severusa, odmówiłaby odpowiedzi, twierdząc, że to dla niej zbyt trudne, teraz opowiedziałaby, jak bardzo za nim tęskniła przez te wszystkie dni, kiedy dzielił ich mur, jak czekała, aż znowu znajdzie się blisko, aż usłyszy jego głos, poczuje jego ciepło. Kochała go, nie mogło być inaczej, kochała go wierniej i mocniej niż kogokolwiek innego, a jednak zraniła go tak głęboko twierdząc, że to nie wystarczy, że to nie ten typ uczucia, który może połączyć dwie osoby i przemienić ich z przyjaciół w kochanków. Wybaczała mu wszystko po kolei, kiedy tak stał przed nią, z drżącą, wyciągniętą ku niej dłonią. Każde z tych słów, krzywdzących, rozrywających jej serce i duszę, tak często niesprawiedliwych. Wybaczała mu każdy najmniejszy detal, który mógłby ich wciąż jeszcze dzielić. Po kolei wymazywała urazy, odsuwała je w niepamięć, ignorowała ból, który czyhał gdzieś pośród wspomnień z wieży. A jednak wciąż czuła pomiędzy nimi ten mur, który miał chyba pozostać tam niezależnie od wszystkiego. Pewnych rzeczy nie dało się cofnąć, nie dało się odmienić. Czas leczył rany i czasem nawet zmieniał postrzeganie przeszłych wydarzeń, ale nie potrafił ich odwoływać. Uśmiechnęła się delikatnie, w końcu odrywając zdumione a następnie badawcze spojrzenie od twarzy Severusa. Wsunęła swoją drobną, lekko drżącą dłoń w jego i podniosła się z krzesła, niepewna czy to, co robi jest właściwie. Potter mógł przyjść na bal w każdej chwili, ale z drugiej strony nie zaprosił jej przecież, pomimo, że tym razem miał prawo przypuszczać, że będzie zainteresowana. Wspomnienia z ostatniego balu na moment powróciły w jej pamięci, ale odsunęła je od siebie nagle pewna, że nie powinna rozwodzić się aż tak bardzo nad tym co będzie kiedyś i skorzystać z chwili obecnej. A nie pragnęła w tym momencie niczego tak bardzo, jak odnalezienia w poplątanej pajęczynie powiązań tej nici, która zawsze łączyła ją z Snapem. Nie miała wątpliwości, że ona wciąż gdzieś tam jest, nienaruszona, oczekująca aż ktoś pociągnie za któryś z jej końców, aby przypomnieć o jej obecności. Chodziło z resztą w tej chwili o taniec, choć Ruda miała wrażenie, że jej przyjaciel miał na myśli znacznie więcej, kiedy drżącym głosem odzywał się do niej i wyciągał otwartą dłoń. - Severusie. – odparła cicho, także niepewnie, zaciskając chłodne palce na jego dłoni, znacznie większej od jej własnej, której siłę poznała tamtego wieczora na wieży. Teraz jednak dotykał ją inaczej, teraz nie miała ochoty uciekać, z jakiegoś powodu czując się przy nim nadal bezpiecznie. - Zatańczymy? – dodała po chwili, stając tuż obok niego i przyglądając się jak pary ze wszystkich zakątków Sali podążają na parkiet. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 03 Kwi 2015, 10:31 | |
| Nie mógł przepuścić takiej okazji! Bal organizowany z powodu nocy duchów był bardzo ciekawym wydarzeniem, na które musiał przybyć. Najbardziej chciał pokazać swój nowy strój i włosy, pragnął wiedzieć w jaki sposób zareagują uczniowie i grono pedagogiczne. Och, tyle sławy tylko dla niego! Poprawił więc swoje pomarańczowe włosy, założył nowiuśeńki kapelusz oraz najpiękniejszy garnitur jaki tylko posiadał. A potem stał na korytarzu, kołysał się w rytm muzyki, na jego twarzy gościł szeroki, nieco zwariowany uśmiech. Niektórzy patrzyli na niego jak na wariata, jednak ten się tym nie przejmował. Zamierzał dobrze się bawić, porozmawiać z innymi pracownikami Hogwartu. Jak na razie miał okazje poznać Chantal Lacroix, piękną nauczycielką eliksirów. A jego wewnętrzne oko „wychwyciło” Argusa Filcha, woźnego Hogwartu skrzeczącego za swoim kotem, Panią Norris. Słyszał, że wielu uczniów na ten duet narzekało. Keegan był pewny, że gościu ten nie jest taki zły! Z pewnością miał jakieś poczucie humoru! - Dzień dobry panie Argusie! – pomachał mu z daleka. Z jego twarzy dalej nie schodził sympatyczny uśmiech, na który, według niego, zasługiwał także Filch. Bo bal to piękna chwila, chwila radości. – Ach jak przyjemnie, pogadać z panem dziś! Co pan powie ciekawego? Dzisiaj, dzisiaj, dziiiś! – zanucił wręcz podskakując. Cóż… Zatrzymał się tuż przy woźnym, kątem oka obserwował tańczących uczniów oraz śmiejących się pracowników. Zauważył, że nie wszyscy przybyli na uroczystość, najprawdopodobniej nie przepadali za takimi okazjami. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 03 Kwi 2015, 11:29 | |
| Cierpliwość była cnotą, zdecydowanie. Chociaż nikt nie lubił czekać zbyt długo. Na przykład na posiłek w restauracji, kiedy ten przyniesiony przez kelnera był nie tyle chłodny co już paskudnie oziębły, albo na paczki, albo na listy, które czasami spóźniały się, nie wiedzieć czemu. Jednak ostatecznie, wszystko w końcu przybywało, wcześniej lub później. I tak właśnie Francis przybył. Zapewne nie miałby nic przeciwko podziwianiu, jak jego przełożona schodzi majestatycznie ze schodów, jednak przeszkodziły mu w tym… sprawy. Na przykład fakt, że był nieco słabszym sprinterem, niż sobie marzył i to jemu przyszło z gracją bohaterki Kopciuszka schodzić do swojej partnerki na bal. Dobrze, że nie był z Sargarossy. To skończyło by się tylko wielką szparą w jego sercu, a te bywały paskudnie niepraktyczne. - Dziękuję, Pani Prof… Katjo. - zająkał się lekko, nieprzyzwyczajony do tej formy imienia. Posłusznie ruszył krok w krok za Profesor Katją, a raczej - Katją, aż niezdarnie nieco wpadł na nią, jak na prawdziwego gentlemana przystało. Zachwiał się, dość mocno, ale bohatersko zdecydował, albo to raczej, towarzyszka zdecydowała za niego, że utrzyma jednak tym razem równowagę. Zastanawiał się przez moment, czy w mniemaniu jego przełożonej nawet nie umiał prawidłowo chodzić? Cóż. Tak to wyglądało. Widocznie to miał być ten wieczór, gdy Francis dokładnie nauczy się wszystkiego od nowa i od postaw. Na przykład, od literek. Takich rosyjskich. Zacisnął palce na dłoni przełożonej, a teraz jego tajemniczej kochanki, z pewnym zakłopotaniem i dał się jej prowadzić do tajemniczego przejścia. Zerknął jeszcze przez ramię, żeby wyłapać spojrzenie Wandy, na które odpowiedział lekkim skinieniem głowy i subtelnym uśmiechem. Czuł na swoim karku po drodze parę nieprzychylnych spojrzeń, albo raczej takich pełnych zastanowienia, co też młody Lacroix wyrabia. Głównie od uczniów, głównie z otoczenia Joe. Domyślał się, dlaczego patrzą na niego jak na największego zbrodniarza jaki teraz znajdował się w murach Hogwartu ale tylko cicho liczył, że to w końcu minie. Bo minie. Złapał po drodze jeszcze jedno spojrzenie Joe, ale zaraz odwrócił wzrok, speszony wyraźnie i wystraszony tym kontaktem wzrokowym. I Ari. Aristos. Obejrzał się, szukał jej moment wzrokiem, aż znalazł. Nie do końca wiedział dlaczego i nie do końca wiedział po co. Nie rozmawiali od czasu tamtej pamiętnej rozmowy, kiedy Francis ten jeden raz nie poszedł za nią. Nie rozmawiali, a spojrzenia były szorstkie i gorzkie, w samym swoim wyrazie. Bławatkową przejrzystość oczu jego siostry mąciło coś jeszcze, coś paskudnego, coś, czego sam szczerze nienawidził. Ale coraz częściej widywał we własnym lusterku. Zaraz znowu to wpadł na Katję, widocznie dobrze mu to wychodziło i słuchał z pokorą jej słów, które zaskakująco trafnie wbijały się w jego istniejący problem. Kiwał tylko głową z buzią, która coraz to bardziej się rozchylała, w mieszance podziwu i wdzięczności, tak łatwej to odczytania nie tyle ze szczęki Lacroixa, która niebezpiecznie zbliżała się od podłogi, tyle z oczu, które mówiły w tym momencie właściwie wszystko. Otworzył usta, jakby chciał coś dodać od siebie, ale zaraz bardzo szybko zrezygnował i oddał się całkowicie dyplomatycznemu milczeniu i kiwaniu głową z zapałem. Francisowe palce zacisnęły się mocniej na łapce Katji w lekkiej panice, i wszedł za nią na salę. Przysiadł na krześle obok i objął jeszcze wzrokiem salę pogrążoną w tańcu i oparł się o stolik. -Moje zdrowie? Może lepiej nie będę tego pił, bo na pewno nie wyjdzie mi to na zdrowie. - zaśmiał się cicho i sięgnął po sok, tylko sok. Pomarańczowy. Uznał, ze może się napić samej zapojki i powinno to wystarczyć. - A jak oprócz tej historii mamy przekonywać wszystkich do naszych… skłonności? - zapytał ostrożnie i z pewną dozą nieśmiałości. Strzelił zaraz palcami i czekał, bo nie bardzo wiedział co należy w tej sytuacji zrobić. Robić. To było trudne. Skomplikowane. A Francis był przestraszony. Tylko odrobinę. Ale był. Wstał i otrzepał łapki, jakby przygotowując się, także psychicznie, do wielkiego kroku. A potem do paru kroków. Po kwadracie. Bo tak się tańczyło walca, ostatecznie. Wyciągnął dłoń w kierunku Pani Profesor i skinął jej lekko głową. Przestawienie czas zacząć. -W takim razie wypadałoby, żebym poprosił cię do tańca, Kajto. Tak więc proszę. Zatańczymy? Może cię nie podepczę. Spróbuję. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 03 Kwi 2015, 12:23 | |
| Collin nie musiał czynić tytanicznych wysiłków, aby osłonić Soleil przed Henrym. Przecież dziewczyna dobrze wiedziała, że Puchon zjawi się na tym bali i to zjawi się po to, aby stanąć u boku Wandy i to z nią spędzić ten wieczór. Zdawała sobie z tego również sprawę, kiedy przyjmowała zaproszenie młodszego Gryfona i choć robiła to tylko i wyłącznie po to, aby sprawić mu przyjemność, nie była głupia, wiedziała z czym przyjdzie się jej zmierzyć. Nie planowała być także niczyim wyrzutem sumienia, być może powinna lepiej przemyśleć swoje działania, pozostać w cichej, opuszczonej w tym momencie wieży Gryfonów i zakopać się w poduszkach. Nie przeszkadzałaby wtedy swoją osobą pewnej parze, czego ostatecznie nie chciała, nie mówiąc już o tym, że sama nie byłaby zmuszona patrzeć na nich, choć nie wiedziała już, czy wyobraźnia jest łagodniejsza od rzeczywistości. Jednak smutek, który przebijał z drugiego listu Collina odciął jej drogę ucieczki, była zbyt miękka, zbyt łatwo dało się nią manipulować i za mocno pragnęła, aby wszyscy byli zadowoleni. Cóż, to była jedna z tych sytuacji, w których ktoś jest szczęśliwy kosztem kogoś. Przeważnie tak bywało. Najczęściej. Nie chciała jednak otwarcie dawać do zrozumienia swojemu parterowi, że jego wysiłki i tak idą na marne. Udawała więc, że wcale nie widzi Henry’ego, mając z resztą nadzieję, że w ten sposób i jemu (a w efekcie także i Wandzie) oszczędzi nieprzyjemności. Trudno jednak było nie widzieć, nawet jeśli mężny trzynastolatek usiłował zrobić wszystko, żeby miała miły i przyjemny wieczór. - Myślę, że taka broda może być dość kłopotliwa, kiedy się chce na przykład coś zjeść. I przypuszczam, że strasznie długo się suszy. Nie wiem, czy to wygodne spać z takimi mokrymi włosami, z których kapie na koszulkę. – stwierdziła rzeczowo, przyglądając się spokojnie dyrektorowi, który po zakończeniu przemowy porwał na parkiet Profesor McGonagall, zapraszając po drodze także i inne pary. Sol nie potrafiła dobrze tańczyć, a poza tym nie miała w tej chwili na to większej ochoty, ale wsunęła drobną, chłodną dłoń w tę podaną jej przez Collina i udała się wraz z nim w pobliże innych odważnych, którzy mieli stać się przodownikami zabawy. Dała się poprowadzić, odrobinę nieporadnie stawiając kroki i nie wiedząc do końca jak się zachować, bo taniec z Collinem był zupełnie inny niż taniec z Henrym, a tylko tych dwóch w swoim życiu doświadczyła, nie licząc oczywiście tych z członkami rodziny, które także zdarzały się bardzo rzadko i głównie w przeszłości, kiedy była małą małą dziewczynką i wszystko wydawało się łatwiejsze. - Może opowiedz mi coś o sobie, Collinie? – zagaiła ciepłym tonem, chcąc jakoś okazać, że wcale nie czuje się paskudnie, a nawet jeśli, to nie jest to jego wina. – Dlaczego tak przemiły chłopak jak Ty, szuka towarzyszki wśród starszych roczników?
|
| | | Sergie Lémieux
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 03 Kwi 2015, 12:59 | |
| -Nie ma za co.- Dodał uprzejmie nim jeszcze poprowadził koleżankę na parkiet. Cały czas zdawała mu się taka nieobecna, jakby skupiona na innej osobie. Nie żeby był zazdrosny, nawet nie miał powodu. Bardziej interesowało go kto przykuwa jej uwagę. Długo nie musiał czekać, aby zobaczyć tą osobę. Rose? Oh, to jego koleżanka! Jedna z nielicznych Ślizgonek, które nie chcą go na start zabić. Nawet lubił jej towarzystwo, była ciekawą osóbką. Zapewne Sergie dla niej także był jakimś wyjątkiem, jeśli spojrzeć na Gryffindor z jej perspektywy. Ale Kto był partnerem panny Rabe? Gabriel Rifflesione. Francuz przez ostatni czas bawił się w obserwatora. Krukon momentami zdawał się być tak tajemniczy jak sam Lémieux. Słyszał jakieś plotki, że ma ojca niedźwiedzia. Oczywiście to metafora, ciężko w to uwierzyć. Mimo, że żyją w świecie magii, wątpił, aby miał geny zwierzęcia. No, ale... lepiej uważać na takich ludzi. Sergie nie śpieszył się do nawiązywania nowych znajomości, szczególnie z cichym Krukonem. A czemu Murphy była tak bardzo zestresowana? Coś słyszał o jakiś wrogościach, lecz nigdy nie wnikał. Zapewne każdy miał swojego nemezis, tylko taki Lemię pozostawał obojętnym na złe nastawienie innych. Ciężko określić kogo tak naprawdę nie lubi w Hogwarcie. -Oui. Dużo na to wydałem we Francji.- Zaśmiał się ze swojej skromności. Rozpoczęli swój taniec. Stary, dobry walc. Uczyli go tego jak miał dziewięć lat. Uwierzycie? Od najmłodszych lat arystokrata musi pobierać nauki zasad wychowania, walki, czy też głupich tańców. Zabawne i trochę krzywdzące dziecko. A właściwie jego dzieciństwo. Mimo, że oczy powinny cały czas być skierowane na twarz partnerki, Sergie miał z tym problemy. Wzrok mu uciekał w inną stronę. Raz zatrzymał się na Wandzie, raz na Francisie. Lecz chyba najdłużej spoczął znów na Meredith. Coś go męczyło, za każdym razem, gdy poczuł się przez nią obserwowany. Jakby serce mu podpowiadało, że powinien coś zrobić, ale rozum zaprzeczał wszystkiemu. Ostatnia rozmowa z biedną Mer zapadła nie tylko jej w pamięć. Zrobiła na nim dobre wrażenie, mimo tego, że teraz ją traktuje jak powietrze. To wszystko po to, aby nie było przykrych konsekwencji. Szkoda, że druga strona postrzegała to całkiem inaczej. Gryfon ocknął się może tak w połowie swoich densów z rudowłosą, uśmiechając się do niej głupkowato, by nie dać po sobie poznać, że się zamyślił. Zdał sobie sprawę z tego, że Eric i Joe byli tuż przy nich. Przynajmniej chwilę, by zaraz znów się oddalić. Puchonka zdawała się jakaś dziwna. Mniejsza o to, że puściła Sergiemu oczko (czego nie rozszyfrował), ale chyba chowała się za większym od niej Gryfonem. Em, nawet śmieszne. Zaraz... teraz go uderzyło, że przegapił lekcje ONMS i miał ochotę także gdzieś się ukryć... Cholera. Ale mniejsza, nawet jeśli gdzieś się kręci Profesor to nie będzie problemów! Ludzie, mamy bal! Po jakimś czasie taniec został zakończony. Nawet nie było źle! Pewnie wzbudzili zainteresowanie innych, ale to nawet dobrze! Mieli na co patrzeć. -Jesteś dobrą partnerką.- Uniósł brwi z podziwem i spojrzał na stolik z jedzeniem, gdzie udał się także Gryfon z Puchonką. -Chodźmy się przywitać.- Dodał radośnie i zaprowadził Murphy do towarzystwa, już nie obleganego masą innych uczennic. -Witaj Ericu, Jolene.- Ukłonił się lekko. -Jak bal?- Spytał z uśmiechem. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 03 Kwi 2015, 15:23 | |
| Ukryta za Ericiem automatycznie poczuła się bezpieczniej. Po balu będzie zmuszona iść do profesora Miltona odrobić szlaban. Wykazał się sercem nie odbierając jej i Dwayne'owi możliwości zatańczenia na balu, ale i wykazał się też złośliwością rozdzielając ich do oddzielnych szlabanów. Dwayne'a do Filcha, a ją do siebie. Ile dałaby za możliwość odwrócenia ról! Nie chciała być na sam z nauczycielem. Nie i już. Ze zmarszczonymi brwiami wysłuchiwała słów Erica, nie rozumiejąc dokładnie co miał na myśli streszczając jej wypożyczone lektury. Nic nie jest w stanie złagodzić podejścia Joe do nauczyciela, nawet jego uprzejmość wobec innych uczniów. - Dinozaury nie są wymyślone, one istniały, Eric. Cieszę się, że zainteresowała cię książka o godzilli, ale ja i tak go nie lubię. - zmarszczyła brwi i zatańczyła z chłopakiem kilka taktów, korzystając z jego wzrostu i kryjąc się przed potencjalnym zauważeniem przez wiadomego nauczyciela. Stojąc z tej strony przez chwilę poczuła na sobie wzrok Fhancisa. Zanim zdążyła się powstrzymać, spojrzała mu prosto w oczy i równie szybko odwróciła głowę. To takie niezręczne i trudne! Joe wzięła głębszy wdech i świadomie ponownie próbowała ściągnąć na siebie jego wzrok. Posłała mu ciepły, łagodny uśmiech jako cichą informację o zawieszeniu broni przynajmniej na dzisiejszym balu. Nie musiał knuć, aby ją do siebie zniechęcić. Nie uda mu się, a być może kiedyś to minie i jego widok przestanie sprawiać jej fizyczny ból. Kiedyś. Samoistnie i naturalnie. Dotarł do niej jak z oddali głos Erica. Wspomniał coś o podziękowaniu Miltonowi za książki. - Nie ma sprawy, ale nie zaciągniesz mnie w jego stronę. - powiedziała wprost i skinęła głową, idąc obok niego do suto zastawionych stoliczków. Dostrzegła z oddali Meredith i Amelkę. Pomachała do niej, aby dołączyły obie do ich towarzystwa, a nie siedziały osamotnione w kącie. Przyjęła z wdzięcznością kielich soku dyniowego i upiła mały łyczek. Podążyła za wzrokiem swojego partnera i uśmiechnęła się tajemniczo. Ach tak. Przyjaciele od serca. Troszczył się i zachwycał Murphy tak jak ona Dwayne'm. - Zaproś ją do tańca zamiast pożerać wzrokiem. - dźgnęła go lekko w bok z pogodnym uśmiechem w chwili, gdy Serek i Murphy zaczęli iść w ich stronę. Wyglądali uroczo, nie zaprzeczała. Gryfonka wybrała biel i wyglądała świetnie, do tego rude włosy, którego koloru Joe jej zazdrościła po cichu. Upiła następny łyczek soku dyniowego, jeśli oczywiście nie było w nim niczego więcej. Zrobiło się jej bardzo sucho w ustach bez konkretnej przyczyny. - Cześć Serku, Murphy. Świetnie się bawimy i nikt nie został ranny. Super wyglądasz w garniturze. - plotła trzy po trzy, aby ukryć swe zdezorientowanie. Gdzie jest Dwayne? Jeśli nie przyjdzie w ciągu dwudziestu minut pójdzie po niego osobiście. Nie mogła bawić się w najlepsze bez niego. Eric był znakomitym towarzyszem, ale co to za bal bez bratniej duszy? Zrozumiałby ją, gdyby to przykładowo Murphy nie było. Ich pokrewne połówki, a jej brakowało części. Joe unikała zbyt długiego patrzenia w oczy Serkowi. Ich ostatnie spotkanie w skrzydle szpitalnym nie należało do najprzyjemniejszych. Widział więcej niż powinien i bała się, że wyda ją, głośno o tym wspomni i wpędzi w zakłopotanie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |