IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Bal z okazji nocy duchów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14
AutorWiadomość
Gość
avatar

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptyWto 14 Kwi 2015, 18:32

Harold Minchum od samego rana miał wrażenie, że coś za nim chodzi. Jakieś paskudne poczucie istniejącego nieładu, który sam w pewnym stopniu sobie narzucił. Na przykład kawa. Kawa tego dnia jakimś dziwnym trafem była w szafeczce, gdzie zwykle trzymał herbatę. W porannym rozespaniu Minister Magii, ubrany w swój ulubiony szlafrok oraz kapcie zamiast rzeczonej, czarnej herbaty z cytryną zrobił sobie paskudnie mocną kawę, której zapach cały czas za nim chodził i kręcił go w nosie nieprzyjemnie.
A teraz był środek nocy i Harold Minchum właśnie truchtał. Przebieżki wieczorne nie należały do jego zainteresowań, właściwie, żadne przebieżki nie zależały do jego zainteresowań, a biegał już długo, a przynajmniej tak wyglądał. Minister Magii tej nocy wyglądał jakby przebiegł trzy maratony i był bliżej czołgania się niż nawet spokojnego marszu. Ze snu wyrwała go wiadomość, najpierw jedna, od jego podwładnych w Azkabanie, potem kolejna, z Hogwartu. Spakował szybko swoje rzeczy i nie wierząc w to, co sie dzieje, wyruszył najszybszą możliwą drogą do Szkocji.
Wpadli, jak śliwki w kompot. A Minister Magii wpadł do Wielkiej Sali, dysząc ciężko i poprawiając kapelusz. I nagle wszystkie zaniedbania ze strony Ministerstwa, a tym samym jego, wydały się bardzo boleśnie widoczne i oczywiste. Sala wyglądała nie jak pomieszczenie po całonocnej zabawie, ale jak po walce, przełknął tylko ślinę i skinął głową Sofii, podchodząc zaraz do zgromadzonych.
- Widzę, że mieliście dość rozrywkowy wieczór. - rzucił, na powitanie, rozglądając się po zabałaganionej nieco w tej sytuacji sali. Zdjął kapelusz z głowy i powachlował się nim, nieco nerwowo, próbując ukryć swoje zdenerwowanie, co wychodziło mu tak bardzo, że aż wcale. Nerwowym ruchem poluzował krawat i podjął bohaterską próbę uspokojenia oddechu, kiedy zaciskał palce wolnej dłoni na różdżce.
- Widzę też… - zaczął, wskazując ręką na czarne prześcieradła dookoła. -że wiecie już, co się dzieje w Azkabanie. Albo się domyślacie. Albusie, koniecznie musisz zwiększyć ochronę zamku. Nie mam tutaj praktycznie żadnej władzy, ale proponuję ograniczenie wyjść poza teren szkoły bez nauczyciela. Pamiętasz, te wielkie, mroczne wajchy, które macie do blokowania wrót zamku? Są idealne, zróbcie z nich pożytek. Nienawidzę tego mówić, ale mam wrażenie, że będą bardzo potrzebne. - ciągnął, zestresowany, czując, jak bardzo sytuacja wypada mu z łapek. W tym momencie bardzo spoconych łapek, co wcale nie pomagało komukolwiek utrzymać w nich czegokolwiek. Na przykład - łyżki, kieliszka, a co za tym często idzie - nadziei na lepsze jutro.
- Wilson, jeśli Albus sobie tego zażyczy, a co sam sugeruję, jako praktycznie niezbędne, wyznacz aurorów, którzy będą pilnowali Hogwartu, na wypadek, gdyby coś się działo.
Gość
avatar

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptyWto 14 Kwi 2015, 19:04

Przez chwilę miał ochotę zanieść się śmiechem, kompletnie niepasującym do zaistniałej sytuacji. Bo kto normalny chciałby taką czynność wykonywać? Kiedy otaczają go przerażeni uczniowie? A może Gabriel nie był do końca normalny? Może gdzieś w środku kryła się cząstka psychicznie chorego człowieka? Tylko chowała się i wychodziła właśnie w takich głupich chwilach? Nie, to wszystko było powalone.
Nie zorientował się nawet, kiedy znalazł się na dziedzińcu - wypełnionym po brzegi zdenerwowanymi uczniami. Jeszcze przed chwilą tańczyli, skakali i… właściwie to niewiele się zmieniło. Z tą różnicą, że każde z nich znalazło do tego jeden, wspólny powód – dementorzy. Młody Rifflesione nie chciał płakać. Chciał pójść do dormitorium, położyć głowę na miękkiej poduszce i oddać się w objęcia Morfeusza. Ale nie był pewien, czy to będzie zadanie wykonalne. Wszyscy tyle przeżyli…
Gdzieś śmignęło mu nazwisko Rabe. Gdzieś w głębi swojego serca, cieszył się, że jednak nic jej się nie stało. Może nawet czuła się lepiej, uniknęła całego ataku, nie spotkała się z de mentorem oko w oko. Może cały czas była na dziedzińcu… Kątem oka dostrzegł, że dziewczyna wykonuje wydane polecenie – gruby koc śmierdzący Filchem okrył jego ramiona. Poczuł dziwny przypływ ciepła, który, niestety, nie trwał długo. Jakby w środku jego ciała tworzył się sopel lodu…
Spojrzał w stronę dziewczyny. Musiało jej być zimno… Cóż za spostrzegawczość. I sam nie wierzył w to co właśnie robił. Nie wiedział, czy go odrzuci, czy przyjmie czyn obojętnie. Poczuł, że musi jej w pewnym sensie pomóc. Więc ułożył gruby koc na jej ramionach, lekko podenerwowany.
I momentalnie chłód ogarnął jego ciało. Ale to nie było ważne – poczuł, że ważniejsza jest Rabe. Był głupi. Strasznie głupi. To co poczuł przy spotkaniu z dementorem okazywało się prawdą. Nie chciał w to wierzyć. Ale czuł, że tak jest.  
- Rosalie? – zaczął niepewnie. Nie wiedział w jaki sposób dziewczyna zareaguje, wolał nie mówić zbyt wiele – Jaa… – jakby coś odebrało mu mowę. Jakby ten korzeń nadal zabierał mu możliwość mówienia. Pokręcił lekko głową, po czym ponownie otworzył usta. O dziwo, słowa popłynęły nieco wygodniej… i bez większych problemów – Przepraszam, sam nie wiem czemu tak zareagowałem. Powinienem zrozumieć, że to głupia prowokacja, wyzwanie, które rzuciłaś temu pomocnikowi w bibliotece. – zrobiło mu się lżej na duszy. Nie musiał nosić tego ciężaru na plecach, powiedział to, co chciał i mógł nawet umierać. Ta lekkość, która go wypełniła była wręcz pożądana. Uśmiechnął się mimo woli. -I nie oczekuje, że mi wybaczysz... - ale oczekujesz. - Po prostu przepraszam.
Jego wzrok powędrował w stronę Wielkiej Sali, zapewne nadal wypełnionej tymi monstrami. Ale sytuacje ogarniali aurorzy, nauczyciele. Więc nikt nie ucierpiał, tak mu się przynajmniej wydawało.
Ale teraz nie liczyło się nic. Bo on nie chciał niczego oprócz zasłużonego odpoczynku. I przez głowę przemknęła mu myśl, że Filch może zapomniał o tym obiecanym szlabanie.
Lloyd Avery
Lloyd Avery

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptyWto 14 Kwi 2015, 19:54

Kiedy się poruszyła, a jej powieki zatrzepotały nerwowo, gdy dziewczyna usiłowała otworzyć oczy fala ulgi spłynęła po karku Ślizgona, uspokajając nieprzyjemnie zwinięty w supeł żołądek. Opanowanie nie było jednak tym, co przyszło wraz ze świadomością, że Skai jest przytomna i bezpieczna; nowa warstwa gniewu wynurzyła się spod skóry, zawrzała w głębi, skłoniła Avery’ego do chwycenia nadgarstków Krukonki i odsunięcia ich od siebie stanowczo. Na jego twarzy zagościł chłód.
- Kazałaś mi na siebie czekać, szukać się i wreszcie wystawiłaś się na niebezpieczeństwo, bo jakaś smarkata koleżanka z dormitorium otworzyła usta o jeden raz za dużo? – spytał powoli, unosząc lekko brew. Dłonie, których mocniejszy uścisk mógłby zmiażdżyć przeguby panienki Wilson cofnęły się, wcisnęły do kieszeni spodni.
- Przyzwyczajaj się do tego, Wilson – parsknął, prostując się nad noszami dziewczyny, wciąż unoszącymi się w powietrzu pod wpływem zaklęcia rzuconego przez pielęgniarkę. Rozluźnił krawat, rozpiął kolejny guzik w koszuli i ściągnął marynarkę, narzucając ją na koce, którymi przykryta była Skai: nawet nie dotykając jej ciała widział, jak się trzęsie. Bez słowa, metodycznymi, spokojnymi ruchami podwijał rękawy koszuli aż do łokci, czując na sobie spojrzenie Krukonki, nie odezwał się jednak jeszcze przez dłuższą chwilę, walcząc z chęcią wbicia jej kolejnej szpilki, zadania następnego ciosu.
- Zawsze ktoś będzie próbował zamglić twój osąd – chłód w jego głosie był celowy, ostry, ramiona skrzyżowane na klatce piersiowej obrazowały całe niezadowolenie, które w tym momencie krążyło po ciele Ślizgona – Zazdrosna koleżanka, uszczypliwy kolega. Powinnaś była się z tym liczyć, Skai – wykrzywił usta w krótkim grymasie, odwracając się od niej na moment. Pozwalając, by strach, rozżalenie i złość na samą siebie przygniotła ją jeszcze mocniej, na sekundy, których długość zdawała się równać godzinom.
Dopiero po chwili posłał jej kolejne spojrzenie, przeczesując włosy nerwowym ruchem dłoni.
- Wyobrażasz sobie co ja tam przeżyłem? Pomijając już upokorzenie, Wilson. Pomijając to. Czy wiesz, głupia, naiwna dziewucho, jak cholernie… Do diabła z tym. Nie będę uganiał się za smarkulą, która nie ma we mnie ani odrobiny wiary – wzruszył ramionami w przesiąkniętym rezygnacją geście, a mięśnie na jego szczęce zagrały lekko, gdy zaciskał zęby usiłując powstrzymać kiełkujący w żołądku napad irytacji. Jedno słowo zbyt wiele i wszystko mógł trafić szlag.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, na moment ogniskując wzrok na Rosierze, którego potężna postać górowała nad kotłującą się na dziedzińcu ciżbą. Posłał mu zaskoczone spojrzenie, dostrzegając na jego ramieniu drobną istotę, która zapewne musiała być panienką Lacroix, skoro Chiara stała tuż obok Evana. Uniósł kciuk w drwiącej pochwale, kiedy kapitan drużyny potraktował Gryfonkę niczym worek ziemniaków i zostawił go awanturze, która zapewne miała się za moment rozpętać, znów zerkając na bladą twarz panienki Wilson. Pomyślał o Merberetównie, o jej liście, o groźbie, którą odważyła się wystosować pod jego adresem, a później uśmiechnął się drwiąco, odnajdując Krukonkę wzrokiem, nim nachylił się nad jej przyjaciółką pozwalając jej znów wczepić się w swoją koszulę.
- Skai… Cokolwiek usłyszysz. Czegokolwiek ci nie powiedzą. Zawsze przyjdź najpierw do mnie. Rozumiemy się? Zawsze szukaj informacji u źródła – westchnął, dotykając jej policzka w przelotnej pieszczocie, dużo delikatniej niż zaledwie kilka chwil wcześniej. Nachylił się, składając na czole dziewczyny krótki pocałunek.
- Przeprosiny przyjęte – dodał, jak gdyby nigdy nic, prostując się znów. Huk i zamieszanie powoli opadały, ludzi na dziedzińcu robiło się coraz mniej. Burza ucichła.
Aeron Steward
Aeron Steward

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptyWto 14 Kwi 2015, 20:16

Och, poszło całkiem łatwo. W sumie Arcio spodziewał się trochę więcej oporu ze strony partnera panny Kateriny, no ale widocznie nie zależało mu na niej aż tak mocno. Może to i lepiej. Niezręcznie byłoby teraz robić krzywdę temu chłopakowi, tak przy wszystkich, i to jeszcze na balu, na którym przecież wszyscy mieli dobrze się bawić i spędzać miło czas. Jeśli zaś o te dwie ostatnie rzeczy chodziło, to Arcio jakoś świetnie się nie bawił. Być może powodem był brak partnerki lub jakiejkolwiek chęci do robienia czegoś konstruktywnego dziś? Kto wie. Można powiedzieć że przyszedł na bal tylko w celu pomarnowania odrobiny swojego czasu. I normalnie już byłby w drodze powrotnej do pokoju wspólnego, gdyby nie pojawienie się owej krukonki, teraz idącej obok niego. Chyba była na niego zła. Po czym poznał? Pewnie po tym morderczym spojrzeniu, którym go obdarowała już w pierwszej chwili. A może ta postawa, lub to że szła obok niego, jakby prowadził ją na egzekucję? To było chyba coś z tych paru ledwie zauważalnych oznak braku zadowolenia. Nie żeby się tym przejął. Porwał ją w konkretnym celu. By wydobyć z niej pewne informacje. Nadal myślał nad tym, jak to możliwe że na jej szyi wisiał ten cholerny naszyjnik? Ten, który jego matka zgubiła wiele lat temu, który należał do ich rodu od wieków, i mogły go nosić jedynie kobiety? Podobno tkwiła w nim stara, bardzo stara magia. Arcio nie wiedział jaka, ba, nawet jego dziadek nic o niej nie wiedział. Jak do niej trafił? Kupiła go, może ukradła albo znalazła? Ktoś jej go dał? Nie wiedział. Jego przemyślenia przerwały słowa Kat. Krótka chwila minęła nim doszło do niego o czym ona do niego mówiła. Spojrzał na nią wzrokiem mówiącym „czyś Ty się z choinki urwała?”, po czym odpowiedział:
-Pannę Whisper i mnie już nic nie… łączy. Zresztą nie jestem osobą która miesza innych do swoich planów. Porwałem Cię ze sobą w zupełnie innym celu.- dodał jeszcze. Nie chciał rozmawiać w tak zatłoczonym miejscu. Przeszli więc kawałek dalej, blisko rogu Sali, niedaleko drzwi. Zanim zaczął mówić, przyjrzał się odrobinę dłużej stojącej obok niego postaci. Nie wiedział jak zacząć. Nie chciał jej przestraszyć, gdyż istniała możliwość że zamknie się w sobie lub w ogóle przestanie współpracować. Odetchnął, po czym zapytał:
-Zabrałem Cię ze sobą, gdyż zainteresował mnie naszyjnik który masz na sobie. Tak się składa, że widziałem kiedyś podobny, i chciałbym się dowiedzieć gdzie dostałaś ten tutaj?- mówiąc to wskazał na rzecz znajdującą się na szyi Krukonki. Chciał dodać coś jeszcze, gdy coś mu bezczelnie przerwało. Drzwi wyważone otworzyły się, wywołując przy tym huk godny kilku dział. W tym samym momencie poczuł to. Ten okropny brak jakiegokolwiek szczęścia, smutek, pogłębiającą się rozpacz. Rozejrzał się dookoła i ujrzał ogromne zamieszanie. Przerażenie w oczach młodszych uczniów rzucało się w oczy nieco mniej mocno niż ogromne postaci krążące po Sali. Arcio wiedział kim byli. I nie chciał na to patrzeć. Jego myśli nawiedzały teraz należące do przeszłości wydarzenia. Otrząsnął się. Spojrzał na Kat. Nie widziała tego. Klęczała na podłodze, a z jej oczu płynęły łzy. Arcio sam nie wiedział dlaczego, ale widok ten rozdzierał mu serce. W jednej chwili zdecydował co zrobić. Zauważył latające patronusy, co oznaczało że ktoś zajmie się tymi tu czarnymi braćmi. Byle tylko nikogo nie ukradli, no może z wyjątkiem Lancastera. Jego nie żal. Podniósł Kat na ręce. Wbrew pozorom okazała się lżejsza niż przypuszczał. Przytulił ją delikatnie do siebie, i szepcząc jakieś kojące słowa, wyniósł ją z daleka od tej Sali, dementorów, i koszmarów dręczących jej umysł, i ruszył w stronę Pokoju Wspólnego Ravenclawu.
Skai Wilson
Skai Wilson

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptyWto 14 Kwi 2015, 20:56

Obawy igrające w głowie Skai ściągnęły w bolesnym skurczu jej kruche serduszko równie mocno co palce chłopaka na nadgarstkach. Bezwiednie, wciąż trwając w oszołomieniu przypatrywała się jak zdejmuje marynarkę i poluźnia krawat, doszukując w tych ruchach chociaż drobnej nadziei. Namiastki, której mogłaby się uczepić i powstrzymać druzgocące uczucie odrzucenia. Koszmary spowodowane obecnością dementora zburzyły równowagę Skai, jednak rzeczywistość nie prezentowała się dla niej jakoś lepiej. W jednej chwili zapragnęła wyrwać ręce z bolesnego uścisku, albo chociaż uciec spojrzeniem gdzieś poza obręb przenikliwego spojrzenia Llyoda.
Była w zbyt wielkim szoku, aby wypuścić z kanalików łzowych gorycz, jaka przepełniała każdą komórkę jej nastoletniego ciała. Drżała, pomimo wielu warstw narzuconych na nią przez troskliwych opiekunów i wpatrywała w gniewnie ściągnięte brwi Ślizgona z rosnącym żalem. Chciała zaprotestować i nawet rozchyliła usta, podkreślone delikatnym kolorem różowego błyszczyka. Słowa ugrzęzły jednak w gardle, a dziewczyna spanikowała chłodnym tonem ukochanego. Czy to była ich pierwsza sprzeczka? Z powodu tej myśli nie było jej wcale lżej, a sprawy wcale nie poprawiał fakt jadowitego głosu w głowie, który był pozostałością po dementorach.
- Tto nnie ttak – zebrała w sobie resztki siły, aby powstrzymać go przed odejściem i dalszym potokiem słów. Przecież nie wiedział o tym, że jest pierwszym chłopcem, z którym się całowała! Musiała mu powiedzieć, że ona nie zna się na zasadach współpracy w związku. Ufała mu, ale przecież inne osoby są tak okropnie przekonywujące. W głowie wciąż słyszała krytykę tchórzostwa i słabości, które w końcu w sobie dostrzegła.
Dławiąc się z płaczu zakryła usta rękoma i zacisnęła powieki, jednak to nie powstrzymało ostrych szpilek trafiających wprost we wrażliwe serce. W trakcie milczenia, jakie było teatralną zagrywką ze strony Lloyda, Skai odwróciła się na lewy bok, aby tylko ukryć zapłakaną twarz przed widokiem chłopaka. Marzyła tylko i wyłącznie o tym, aby zaszyć się gdzieś w ciemnym kącie i pogrążyć w bezdennej rozpaczy. Sukienka, którą dobierała pieczołowicie pod kątem koloru irytowała ją niepomiernie. Do tego stopnia, że bezwiednie zaczęła kopać w okrywający ją materiał, w jedynym znanym akcie desperacji dojmującego żalu.
Smarkula – to słowo wyryło głęboką zadrę w pamięci dziewczyny, która buńczucznie prychnęła pod wpływem nagłego przypływu czułości Averego. Szarpnęła głową, przekręcając ciało na plecy i na wpół nieruchomo posyłała mordercze spojrzenie. – Sskoro jestem taka okropna, to po co tu jesteś?! – Załkała bezwstydnie, tak donośnie jakby znajdowali się w pustej, kameralnej sali. Wydęła złowrogo usta, nie panując nad ich drżeniem. W czekoladowych oczach pełzały iskry trucizn zwanych Rozpacz, Smutek i bezgraniczny Żal. Pozostałości pocałunku dementora krążyły po umyśle dziewczyny, która w jednej chwili została przytłoczona samotnością. Odrzucenie, jakie w ciągu zaledwie kilku minut zaserwował jej Lloyd sporządziło ogromne zniszczenia w jej psychice. – Iiiidź sobiee – łkała coraz bardziej spanikowana i zezłoszczona, odrzucając z górnej części ciała szorstkie koce. Zamierzała wstać, jednak była zbyt słaba i zbyt mocno kręciło się jej w głowie, aby mogła zapanować nad własnymi kończynami. W akcie desperacji sięgnęła po broszkę w kształcie kwiatu, nad którą widniała soczysta plama po soku pomarańczowym. – Mmogłamm w ogóle nie przychodzić! Nnajlepiej, gdyby w ogóle mnie nie było! Nie miałbyś żadnego problemu! Ani ty, ani tata, aani mama, aani niktt. Nniepotrzebujęnnikogo! – Bezsilnie szarpała się z dekoracją doczepioną do własnej sukni, a łzy spływały strumieniem z jej oczu, kapiąc na odkryte przedramiona i klatkę piersiową. Swoimi krzykami domagała się przebudzenia, aby ktoś przerwał ten okropny koszmar! Tak bardzo liczyła na Llyoda, na swojego ukochanego rycerza w lśniącej zbroi, z biało zieloną kalią wsuniętą do kieszonki garnituru. On zaś potraktował ją dokładnie tak, jak w wizjach rozgrywanych w półśnie w wielkiej sali. Chciała zaznać miłości, pokochać i być kochaną! Coraz silniej utwierdzała się w przekonaniu, że zbyt wiele wymaga.
Lloyd Avery
Lloyd Avery

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptyWto 14 Kwi 2015, 21:23

Z wyrazem bezbrzeżnego zniecierpliwienia uniósł oczy ku powale, na powrót wciskając dłonie do kieszeni spodni. Tak łatwo było zapomnieć o tym, że miał do czynienia z dziewczynką; słabą, wrażliwą, podatną na słowa, niepotrafiącą wyłapać spośród złowieszczych klątw czułości, jaka wkradała się niepostrzeżenie, bez jego woli, bez udziału myśli skoncentrowanych na złości w czystej postaci, która krążąc żyłami zatruwała ostatnie zalążki cierpliwości.
Czuł skupiające się na nich spojrzenia, ludzi odrywających się od własnych spraw by skierować uwagę na parę, pogrążoną w sprzeczce, na którą nie było teraz czasu. Która rozpętała się w miejscu najmniej odpowiednim, najmniej dogodnym. Avery westchnął ciężko, unosząc ramiona i splatając dłonie na karku, a jego spojrzenie znów powędrowało do twarzy Skai, beznamiętnie śledząc oznaki złości, oznaki rozżalenia i niedowierzania, rozrywającego powłokę zmęczenia i dezorientacji. Najwyraźniej zapędził się zbyt pochopnie, zbyt beztrosko, zezwolił irytacji na górowanie i teraz zmuszony był do wycofania się, choć chęć potrząśnięcia Krukonką była silna, paląca. Nieprzyjemnie realna.
Groźba uchwycenia jej drobnych ramion, zaciśnięcia się na nich, pozostawienia śladów w postaci sińców i wytrząśnięcia z łkającej postaci ostatnich sił była drażniąca, szczypała w koniuszki palców, wyginała wargi w uśmiechu, który nie miał nic wspólnego z dobrocią, ciepłem czy pokorą, jakiej zapewne wymagano od Ślizgona w tym momencie. Powstrzymywała go jedynie niejasna myśl, że jeśli dopuści się tego bezcelowego w swej przyjemności aktu przemocy, dziewczyna nie spojrzy na niego nigdy więcej, a to zdecydowanie skomplikuje jego plany.
Powstrzymywało go również to, że słowa panienki Wilson stawały się coraz mniej spójne, coraz bardziej rozpaczliwe, a jej twarz skurczała się rytmicznie w spazmach płaczu wstrząsającego szczupłą sylwetką, która prezentowała się jeszcze żałośniej pod stosem koców i jego własną marynarką.
Westchnął wreszcie ciężko, pomagając jej odkryć się nieznacznie, uwolnić ramiona. Skoncentrował spojrzenie na brązowych oczach, ciskających rozwścieczone gromy i ujął twarz dziewczyny w dłonie, unieruchamiając ją stanowczo, niwelując jakąkolwiek szansę na protest, odwrócenie się.
- Posłuchaj mnie, bardzo, bardzo uważnie – syknął cicho, ucinając ewentualne próby przerwania sobie w połowie zdania – Jestem tu, Dzwoneczku, bo z bliżej niesprecyzowanego powodu obchodzi mnie twoje zdrowie, twoje bezpieczeństwo i twoja osoba – łagodne nuty przekradły się przez falę zmęczenia tą sytuacją, przez migoczącą złowrogo aurę gniewu.
- Przestań płakać. Przestań płakać, nie masz ku temu żadnego powodu – dodał nieco ciszej, ocierając kciukiem jej policzek, rozmazując wilgoć na gładkiej skórze – Jestem tutaj i wbrew twoim żarliwym rozkazom, nie zamierzam wybrać się nigdzie dalej, jak po eliksir uspokajający, jeśli mnie do tego zmusisz. A teraz uspokój się, do cholery, bo ściągniesz tu swojego ojca i dopiero będziemy mieć cyrk – mruknął jeszcze, podnosząc ją do pozycji siedzącej z łatwością, jak lalkę. Wspiął się na nosze bez problemu i usiadł na nich jak gdyby nigdy nic, sięgając po marynarkę by otulić nią odkryte ramiona Skai. Objęcie, które jej zaserwował było ciepłe, pewne. Zapach wody kolońskiej mieszał się z jej perfumami, z aromatem tytoniu, którym przesiąknięte były ubrania chłopaka; przygarnął ją bliżej, niepomny wcześniejszych krzyków i oparł brodę na głowie mulatki, cierpliwie czekając aż jej ciało przestanie drżeć, poruszane szlochem.
- Już cicho. Jesteś mi potrzebna. Jesteś. Nie płacz, na Merlina, tylko niepotrzebnie tracisz siły. I wcale nie chcesz, żebym odszedł, więc uspokój się, zanim ktoś pomyśli, że cię molestuję – zamruczał nieco zniecierpliwiony, pocierając jej ramiona palcami. Nie obchodziła go teraz obecność współdomowników i szczerze powiedziawszy nie sądził, by miała w ogóle zacząć - Avery nie spowiadał się nikomu i z niczego, a wszelkie ewentualne docinki gotów był uciąć porządnym ciosem w dziób odważnego idioty.
Skai Wilson
Skai Wilson

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySro 15 Kwi 2015, 07:48

Zupełnie nie zdawała sobie sprawy ze spojrzeń rzucanych w ich stronę, zbyt głęboko zanurzona w niechęci do siebie samej. Jeszcze nigdy nie czuła tak wielkiego żalu, przytłoczona smutnymi wspomnieniami i obezwładniającymi wizjami. Znała teorię dotyczącą dementorów, przecież udało się jej wyczarować wielki kłęb dymu na zajęciach! Była z siebie dumna, kiedy ignorowała chochliki, kiedy trzymała ojca za dłoń bez powietrza potrzebnego do oddychania. Teraz to wszystko nie miało znaczenia, a ona zatracała się w ostrych, jadowitych słowach Lloyda.
Wczepiła palce w duże dłonie chłopaka, zmuszona spojrzeć na jego twarz akurat wtedy, gdy pragnęła wyrwać się z tego miejsca i pobiec w nieznane. Rozkojarzona do granic możliwości podjęła jedną tylko próbę szarpnięcia, jednak Ślizgon doskonale wiedział co czyni i używając siły unieruchomił ją na kilka minut. Patrzyła na niego z żałośnie wykrzywioną twarzą, na której makijaż utrzymywał się w stanie nienaruszonym pomimo gęstych łez spływających po policzkach. Drżała pod wpływem skumulowanych emocji, jednak jak w hipnozie wpatrywała się w oczy przed sobą, niczym gąbka chłonąc spragnione słowa. Serduszko Skai przestało pękać i proces rozkruszenia go na kawałki został zahamowany, jednak szczelin i ran tak prędko nie uda się wyleczyć.
- Mmmm – zamamrotała wystarczająco niewyraźnie, aby chłopak miał problem z odczytaniem słabego procesu igrającego na jej wargach. Ta pewność, która pchnęła ją na skraj rozpaczy powoli ustępowała. Podciągnęła nosem i zacisnęła mocniej usta, sznurując je aby nie wydawały tak donośnych szlochów jak przed chwilą. Próbowała skupić się na pieszczotliwym dotyku Lloyda, ale zadanie to delikatnie ją przerastało. Tak naprawdę nie chciała, aby sobie poszedł. Pragnęła ze wszystkich sił przytulić się do jego torsu, aby otoczył ciało ramionami i powiedział magiczne „już dobrze, jestem tu”.
Wspomnienie ojca zamajaczyło Skai przed oczyma, która bezwiednie przysiadła, podwijając pod siebie nogi i przetarła zmęczoną ręką twarz mokrą od łez. Nawet się nie zdziwiła ilością wilgoci na skórze, kątem oka zerkając na ruchy chłopaka. Westchnęła z ulgą przy kolejnym spazmie szlochu, kiedy otoczyła ją ciepłota marynarki. Przesiąknięta nie tylko zapachem Averego, ale również ciepłem jego ciała. Zamierzała poprawić jej rąby, aby zatopić się jak dziewczynka w ojcowskim płaszczu, jednak nie było jej danego tego dokonać.
Wsiąknęła całkowicie w jego ramiona, zachłannie odbierając oferowane bezpieczeństwo i zachwiany spokój. Coraz lżej zaciskała powieki, dzięki czemu łatwiej dostrzegła rozgrzewający ruch na ramieniu. Histeryczne krzyki ustąpiły nieznośnej ciszy, która wsiąkała w uszy Skai chłonnym balsamem również do zbolałego gardła. Wciąż spinała wszystkie możliwe mięśnie, dopóki obecność Lloyda została przez nią zauważona jako dobrą, ratunkową, pogodną. Przyszedł dla niej, bo jej potrzebował. Tak powiedział i nastolatka uchwyciła koszulę na jego brzuchu, w delikatnej prośbie o mocniejszy uścisk ramion. Powoli uspokajała się, poniekąd z powodu braku sił i energii do dalszej walki z samą sobą. Co jakiś czas zadrżała z powodu wyciszającego się płaczu, jednak przestała trząść się tak mocno jak przed kilkoma minutami. Złakniona bezpieczeństwa tuliła się do Lloyda, przykładając policzek do obojczyka i nieświadomie słuchała jego cichego oddechu, tembru głosu odbijającego w klatce piersiowej.
Chciała poprosić go, aby został. Milczała jednak, przekonana że tym zdaniem mogłaby utracić kilka minut przyjemnego ciepła i ponownie rozsierdzić chłopaka. Już teraz uczyła się, że musi panować nad swoim językiem. Bo przecież Ślizgon jest starszy i zapewne oczekuje od niej bardziej dojrzałego zachowania. Tylko jak ona miała to zrobić? Całkiem nieświadomie chłonęła od niego powagę, jaką jej czasami okazywał i to COŚ, co mogło uczynić z niej silniejszą.
Henry Lancaster
Henry Lancaster

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySro 15 Kwi 2015, 10:15

/ Rosier, ja to widziałem.

Siedział sztywno i nie ruszał nawet palcem u nogi. Pomógł wcześniej pielęgniarce z Collinem, a gdy tylko odeszła, usiadł na tyłku na podłodze w dziwnym kole niechęci i wyczerpania. Po jednej stronie miał Wandę, po drugiej Soleil i jak Merlina kocha, czuł się pomiędzy młotem a kowadłem. Henry zapatrzył się w błękitną sarnę, która dzisiaj uratowała wiele osób. Nie sądził, że tak szybko dowie się jak bardzo jest potrzebny do życia. Lancaster nie słuchał tego, o czym wszyscy opowiadali, nie reagował na słowa pielęgniarki, bo nawet gdyby chciał się podnieść i pomóc, to po prostu nie miał sił. Trochę zbyt długo dawał się pożerać dementorowi, żeby teraz poprawnie funkcjonować. Zignorował Filcha, nie zauważył, że dziedziniec został oświetlony a w Wielkiej Sali pojawił się Minister Magii i Albus Dumbledore. Dzisiejszej nocy Henry całkowicie stracił zaufanie do dyrektora szkoły. Nie powinien do tego dopuścić. Ktoś mógł zginąć. Znowu powstało niebezpieczeństwo dla jego podopiecznych i dzisiaj przykładowo to Collin leżał nieprzytomny i nie wiadomo czy poważnie nie ucierpiał. Ile jeszcze osób ma tak leżeć czy lądować w szpitalach, aby Hogwart znowu stał się bezpieczny? Dwa razy Henry pod skrzydłami Dumbledore'a doznał fizycznej szkody, która wywróciła jego życie do góry nogami. Nie zamierzał pozwalać na więcej, są jakieś granice.
Chociaż Henry nie słuchał tego, co się wokół niego dzieje, jak przez mgłę dotarły do niego słowa szefa aurorów jak i w tym samym momencie zauważył ruch Wandy. Gdyby był bardziej przytomny to parsknąłby śmiechem i wybił z głowy dziewczynie powrót w paszczę smoka. Chwycił jej nadgarstek, nie pozwalając Wandzie się podnieść. Nie obchodziło go czy dorośli sobie poradzą z dementorami czy nie, to nie jego sprawa. Nie puści tam Wandy, choćby miał narażać swoje życie, żeby do tego nie dopuścić. Powoli spojrzał w piwne tęczówki dziewczyny niemo wyrażając własne żelazne zdanie na temat pomagania aurorom. Nie ona. Gdy upewnił się, że Wanda zaniechała heroizmu, poluzował ucisk i splótł z nią palce, jakby ten gest mógł ją ochronić przed wszystkim. Odwrócił powoli głowę i patrzył na Soleil, która nie była świadoma tego co się wokół niej dzieje. Nie pamiętał tego, co dementor mu przypomniał, ale nienawiść do siebie samego pozostała w całej okazałości. Nie zmalała ani trochę, a zdawać się mogło, że się tylko pogorszyło. Całkowicie zobojętniały nie pomyślał, że powinien wstać i odprowadzić to grono do dormitorium. Był prefektem, ale dopóki ktoś mu nie przypomni, że codziennie nosi odznakę, to będzie siedział i czekał aż nastanie dzień. Henry odwrócił się i znalazł marynarkę, którą rzucił na ławkę przed zamieszaniem. Przywołał ją do siebie i zarzucił na ramiona Wandy. Sięgnął po koce Filcha i położył je na ramiona Soleil i Jolene, nie podnosząc się a okrywając je z użyciem różdżki i standardowych zaklęć. Lancaster siedział z wyprostowanymi plecami i utkwił wzrok w nieprzytomnym młodszym Morisonie.
Jared Wilson
Jared Wilson

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySro 15 Kwi 2015, 10:43

Pojawienie się Dembledore'a skwitował jedynie skinięciem głowy i z pomocą nielicznych innych prawidłowo myślących dorosłych związali dementorów na środku sali. Nie obchodziło go co się dzieje na dziedzińcu bo to nie do niego należał obowiązek pilnowania młodzieży. Wilson nie chował jeszcze różdżki. Miał się zabrać do przyprowadzenia Ministra, ale zamiast tego wysłał tam swoją surykatkę. Nie opuści Hogwartu w takim momencie, gdy jest jeszcze niebezpiecznie i chociaż względnie panują nad sytuacją, dementorzy dalej wychylali swoje paszcze w ich stronę. Kilka minut i zjawiła się pulchna sylwetka Ministra Magii, ktory najwyraźniej mniej więcej wiedział co się dzieje. Jerry z kamienną miną wysłuchiwał wymiany zdań między dwoma osobistościami i nie wtrącał swoich trzech groszy dopóki nie uznał tego za konieczne.
- Ma pan moje słowo, panie ministrze, że szkoła zostanie osaczona aurorami w ciągu najbliższych paru godzin. Azkaban też zostanie objęty większym nadzorem. - zwrócił się do pulchnego człowieczka, masując prawy nadgarstek dzisiaj trochę nadwyrężony od rzucanych klątw. Wilson ponownie zlokalizował Halla. Westchnął ciężko.
- Hall, ściągnij tutaj, choćby siłą, pierwszy i drugi oddział brygady uderzeniowej. Diarmund chyba dalej wyleguje się w szpitalu. - mruknął obojętnie i odnalazł obok siebie Sofię. A raczej wyczuł, że stoi obok niego. Jej perfumy chodziły za nim krok w krok i tylko utrudniały mu pracę.
- Clinton, media mają siedzieć cicho dopóki rzecznik ministerstwa się z nimi nie skontaktuje. Jesteś w stanie się tym zająć? - przeszył ją ciemnymi ślepiami od góry na dół i przywrócił patronusa do dementorów, a szczególnie tego, który prawie dotknął jego ramienia chudymi szponami. Dźgnął garnitur, który otrzymał czarami Wielkiej Sali i po chwili stał w swoim normalnym stroju, ciemno bordowej szacie aurora.
Albus Dumbledore
Albus Dumbledore

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySro 15 Kwi 2015, 13:30

Po Dumbledorze nie było widać ani zmęczenia, ani zdziwienia, ani nawet szczególnego zaniepokojenia nastałą sytuacją, jakby ją przewidział, jakby była ona zaplanowanym elementem wieczoru, a nie niebezpieczną, potencjalnie fatalną w skutkach ingerencją mrocznych sił w miejscu, w którym przede wszystkim powinna panować atmosfera bezpieczeństwa, bez której trudno byłoby się komukolwiek skupiać nie na zagrożeniu, a nauce. Po wydaniu tych kilku zwięzłych dyspozycji, zaczął przyglądać się dementorom tak, jak zazwyczaj robi się to z obiecującym nowe odkrycia znaleziskiem, od czasu do czasu przesuwając wzrok na stykające się czubki swoich długich palców w charakterystycznym dla dyrektora geście piramidki.
Dopiero kiedy przybył minister, skinął mu głową, wzburzając odrobinę swoje siwe włosy, które wydawały się nieco mniej uporządkowane niż zwykle, ale nie zaburzały tej aury spokoju, którą Albus wręcz emanował, dość nieprzyzwoicie, zważywszy na okoliczności.
- Jeśli mogę… - wtrącił się łagodnie, zdecydowanie nie nachalnie czy tonem autorytarnym, kiedy Jared zaczął wydawać dyspozycje swoim ludziom.
- Myślę, że to Azkaban powinien zostać, jak to się Pan wyraził, osaczony aurorami, a w Hogwarcie powinno jedynie ich przybyć, konkretniej na jego obrzeżach, bo atmosfera napięcia, którą wprowadzają pańscy ludzie swoim… szczególnym zachowaniem, nie jest nam do niczego potrzebna. Poza tym to w Azkabanie, nie tutaj, znajdują się ludzie, którzy są szczególnie niebezpieczni i ich wydostanie się na wolność dopiero sprawi, że każde miejsce trzeba będzie chronić ponosząc znacznie większe koszta, a jak powiedział ktoś mądry, a jednak zapomniany, lepiej zapobiegać, niż leczyć. - w widoczny sposób, choć jedynie sugerując, a nie rozkazując, przeciwstawiał się pomysłowi ściągnięcia do jego szkoły gromady aurorów. Z jego informacji wynikało z resztą, że problem z więźniami Azkabanu nie jest tylko hipotetyczny,  że w tym momencie pewna ich ilość znajdowała się już na wolności, a oni stali sobie tutaj i rozprawiali o tym, jak to smutno żyć w takich mrocznych czasach. Taką chęć sugerowała przynajmniej mina Ministra Magii.
- To nie był przypadek, to był zaplanowany manewr. - stwierdził z powagą po chwili, powracając wzrokiem do dementorów, od fatalnego działania których chroniły ich wszędobylskie patronusy.
- Sprzymierzeńcy powoli stają się wrogami i należy uważać, na kim się polega. - dodał nieco ciszej, dość głośno jednak, aby słyszeli go wszyscy zebrani. Wydawało się jednakże, że mówi bardziej do siebie niż do nich, a wyraz jego twarzy wskazywał na głębokie zamyślenie. Nagle jakby się wybudził, jego spojrzenie stało się żywsze, a ruchy bardziej energiczne.
- Panowie, czy to już wszystko, czy istnieją jeszcze jakieś kwestie, które trzeba by poruszyć? Muszę porozmawiać jeszcze dzisiaj koniecznie z jedną lub dwiema osobami. - Po tych słowach pożegnał się szybko zarówno z Ministrem jak i jego podwładnymi, którzy całkiem niedługo udali się, podobnie jak sam Dumbledore, do swoich gabinetów czy mieszkań, aby próbować wykorzystać resztki tej dość niefortunnej nocy, zabierając ze sobą tych kilku nieszczęsnych, okiełznanych dementorów, których czekało trochę niezbyt przyjemnych przeżyć, zanim sczezną pozbawieni chwały, która nie przysługuje kreaturom ich pokroju.

W związku z nieobecnością Łaja przyspieszam ciut zakończenie sesji w WS, która została na razie zapieczętowana. Pozostałych uczestników balu proszę o wyjście z tematu do 24:00 w niedzielę, kiedy to automatycznie wszystkie niedobitki otrzymają z/t.
Meredith Walker
Meredith Walker

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySro 15 Kwi 2015, 17:29

//lepiej późno niż wcale, jak to mówio :x

Nie wiedziała kiedy, nie wiedziała jak, ale nagle coś się stało.
Meredith, tak natarczywie i bezczelnie zapatrzona w blondwłosego Francuza, nie od razu uświadomiła sobie diametralną zmianę nastroju. Nie od razu zauważyła przygaszone świecie, nerwowe półszepty a końcu - dewastującą obecność dementorów. Nie od razu, lecz… kiedy w końcu ich poczuła, stało się to tak dotkliwe i przeszywające, że aż zmiotło ją z nóg.
Dziewczyna nie widziała już Serka, nie słyszała nakazów profesora Milonta, nie zważała na zamęt, chaos, krzyki i rozpacz wokół niej. Nic się nie liczyło, nic oprócz jasnego światła oślepiającego jej oczy. Mała Meredith, otarła ręką jedno z nich, a potem ukazała jej się sylwetka dosyć wysokiego chłopaka. Siedział na parapecie, wymachiwał beztrosko nogą a w ręce dzierżył model, malował ten model. A potem… dziewczynka usłyszała przeraźliwy wrzask i zrozumiała, że w tej jednej chwili jej kochanego starszego brata… już po prostu nie ma.
Meredith pisnęła z przerażenia, sparaliżowana chłodem, poczuciem beznadziei, bezsilnością, która nagle ogarnęła ciało. W tej jeden chwili zaatakowały ją wspomnienia - ciche dni, przerywane od czasu do czasu szlochem matki. Z początku akceptowane ze strony domowników, potem… mniej. Niezliczone kłótnie, krzyki rodziców. Sprzeczki, szarpaniny, trzask drzwi. Taty znowu nie ma, znowu poszedł zarabiać pieniądze a mała Meredith i jej matka znowu zostają same. Dziewczyna puka nieśmiało do pokoju.
Nie ma żadnej odpowiedzi.
Te i wiele innych chwil, tak bolesnych, tak dotkliwych nagle zaatakowało jej świadomość. Meredith, jeżeli widziała cokolwiek to i tak nie była tego świadoma - mdlący Dwayne, Collin, Soleil - to jej nie dotyczyło. Strzaskana szyba, poprzewracane stoły, czarny kruk latający nad głowami uczniów oraz… te mgiełki, nieliczne przebłyski światła. Jakieś małe stworzenie latało, inne… chyba sarna biegająca po sali. Wszelkiej maści patronusy próbowały ochronić uczniów i choć było ich tak wiele - dopiero dotyk silnych rąk przywrócił jej, częściową co prawda, ale świadomość. Meredith nie czuła spływających po twarzy łez, uświadomiła sobie ich obecność dopiero gdy chciała spojrzeć na twarz wybawcy. To nie był Sergie, ale jakiś nauczyciel, chyba ten Rosjanin - to jedynie była w stanie stwierdzić. Nie do końca przytomna, nie do końca ocucona, ale mogła ustanąć na nogach - tylko to się liczyło.
Dziewczyna zasłoniła zapłakaną twarz łzami, nie chcąc widzieć krzywdy wyrządzonej innym, leżących gdzieniegdzie zemdlałych uczniów a przede wszystkim… tych upiorów. Trwało to o całą nieskończoność za długo, nieskończoność wypełnioną zimnem, samotnością, smutkiem. Depresyjnym, ogarniającym ciało aż do szpiku kości, bezdennym, bezkompromisowym - smutkiem. Miała ochotę utonąć w ciepłej pościeli, gdzieś daleko stąd, gdzie jest ciepło i słonecznie a jej rodzina bywa czasem… uśmiechnięta.
Gdy w końcu dotarli na dziedziniec, dziewczyna uświadomiła sobie (a raczej przypomniała) o obecności Sergiego. Profesor nie zapomniał i o nim, i dlatego jakimś cudem - udało im się obojgu wyjść cało. Dziewczyna otarła wierzchem dłoni zbłąkaną łzę, powstrzymując spazmatyczny szloch. Oraz bezsilne położenie się na ziemi.
Przyjemnie chłodne powietrze cuciło, całe szczęście a dziedziniec pełen był uczniów. Tu było zupełnie inaczej niż tam w środku, wszyscy okazywali sobie czułość, skrywaną płycej lub głębiej w codziennych relacjach. I choć dementorzy nie oszczędzili nikogo, byli cali. Czy zdrowi to się okaże, bo mimo szybkiej interwencji… paru było wciąż nieprzytomnych. Dziewczyna rozejrzała się nerwowo po dziedzińcu, próbując uspokoić szybkie bicie serca, kulę ściskającą gardło.
Nie udało jej się.
Łzy popłynęły rzewnym strumieniem, co niesamowicie speszyło Meredith. Nie płakała głośno, wręcz przeciwnie. Zaciśnięte usta idealnie wyrażały targające nią odczucia, emocje, których nie potrafi powstrzymać i zrozumieć. Od wielu, wielu długich lat i chociaż wspomnienia przywołane przez upiorów powoli traciły kształty, kolory, światła, zapachy… To były. Bardzo dotkliwe, były a ona jak zwykle, nie potrafiła sobie z nimi poradzić. A krzyk…mrożący krew w żyłach, tak bardo niepodobny do ludzkiego, wciąż dźwięczał jej w uszach.
Zamknęła oczy, próbując wymazać z pamięci jego sylwetkę, ale… nie potrafiła. Gregory odwrócił twarz i roześmiał się twarzą, twarzą której ona sama nie miała okazji poznać, twarzą znaną jedynie z rodzinnych albumów.
Dziewczyna zasłoniła ręką usta, dusząc w sobie cichy jęk. Bo przecież od zawsze płakała bezgłośnie, łzy roniła w samotności, w tajemnicy i chociaż ludzie na pewno widzieli jak bardzo jest słaba, ona nie chciała przyjąć tego do wiadomości. A jednak, musiała co dzisiaj jej boleśnie to uświadomiło.
Jest słaba i jest sama, jakie to żałosne.
Pomyślała, unosząc ciężkie powieki. Na pewno to zauważył, mimo półmroku, mimo tego chaosu, na pewno zauważył kapiące na ziemię łzy. Zawstydzona, spojrzała  przelotnie w niebieskie tęczówki Francuza, po czym spuściła zawstydzona wzrok.  Widząc ten błysk zrozumienia, czy też niezrozumienia (nieważne!) zdusiła kiełkujące w sercu wątpliwości i powoli, krok za krokiem - podeszła do niego niebezpiecznie blisko. Trącona antycznym fatum, chwilowym szaleństwem, adrenaliną odbierającą resztki przytomności - miała niesamowicie silną ochotę paść mu w ramiona, jak jakaś pierwsza lepsza idiotka, i wyznać jak bardzo, jak cholernie, jak dotkliwie ona chce.
Dziewczyna wyprostowała się nieznacznie, odetchnęła głęboko i spojrzała prosto w niebieskie oczy. Trwało to parę sekund, może trzy, ale tych kilka chwil wystarczyło by przez głowę przemknął każdy możliwy scenariusz. I być może, ta dziewczyna za szkłem zrobiłaby to, ta piękna i powabna Meredith poproszona do tańca całą wieczność temu. Ona, a nie ta słaba, rozpłakana Puchonka stojąca naprzeciwko… niego.
Rozluźnione ciało - spięło się - czujny wzrok znowu zaszklił się łzami i choć była to ostatnia rzecz jakiej teraz pragnęła, dziewczyna postąpiła krok naprzód. Wyminęła Francuza i nie obejrzawszy się nawet za siebie, ruszyła w kierunku dormitorium.
Bajka się kończyła, księcia nie ma, bal nieudany. Koniec historii, ciąg dalszy… nastąpi?

zt
Benjamin Auster
Benjamin Auster

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySro 15 Kwi 2015, 19:01

Nie dane mu było zaznać dzisiaj spokoju.
A było już tak wspaniale, muzyka się zmieniała, zmieniał się i Benowy nastrój a przed wszystkim - nieznacznie, bo nieznacznie ale i potrawy na stole się zmieniały. Niezmącony przed nikogo święty spokój pozwalał mu bezczelnie pałaszować ziemniaki, kurczaki, steki, sałatki, schaby, steki, trochę puddingu oraz oczywiście - steki! Jego chude lata wyraźnie dobiegały końca i choć Bejamin nigdy nie był łasuchem, to dzisiaj wprost nie mógł się powstrzymać.
Dlatego pałaszował sobie, darmozjad jeden, talerzyk za talerzykiem powoli i cichutko, już bez obawy, że Rose będzie go ścigać aż po grób. No w końcu od ich ostatniego spotkania minęło trzydzieści lat, przynajmniej według balowej rachuby czasu - chyba nie może być aż tak źle?
Auster właśnie zabierał się do czekoladowego ciastka, gdy nagle… coś się zmieniło. Nie mówię tu teraz o piosence z repertuaru Beatelsów, afro tego wysokiego chłopaka czy też sukienki tej czy innej dziewczyny. Działo się coś o wiele bardziej poważniejszego i nawet ktoś z wrażliwością oraz empatią Benjamina (używając porównania - podobnej do delikatności tępej siekiery…) to wiedział. On sam, miał to niesamowite szczęście i był dosyć daleko od wejścia i choć upiory napierały z każdej strony, on wiedział wcześniej. Tego chłodu, strachu, tego uczucia nie da się pomylić. Nie zważając na siedzących w pobliżu nauczycieli, nie tracąc cennych sekund na sprawdzenie ich reakcji… wyciągnął różdżkę.
Zgaszone świecie tylko potwierdziły wcześniejsze obawy. Benjamin mruknął nerwowe lumos i ogarnął sytuację rzutem oka.
Dementorzy, wszędzie. Atakujący uczniów, nauczycieli, aurorów, pedagogów - wszystkich. I choć dzięki odczuciom mu towarzyszących - całej tej… aury -  Ben nie wierzył własnym oczom. To było niemożliwe, nie tutaj, jak to tutaj?
A on nie potrafił patronusa.
Przeklinając w duchu swoje lenistwo, brak ambicji, niepraktyczne upodobania oraz pasje - rzucił się przed siebie, co praktycznie rzecz ujmując było jedyną szansą. Auster podbiegł do najbliżej znajdującej się ściany, a gdy końcu tam dotarł, przywarł doń całym ciałem i ruszył nerwowo, krok po kroku w kierunku wyjścia. Czuł się źle, czuł się fatalnie, czuł atakujące wspomnienia, ale nie zatrzymał się świadom, że być może nikt mu nie pomoże w razie gdyby… No, tak czy inaczej doszedłby tak pewnie bez większych komplikacji, owinąwszy cały ten chaos i rzucane nad głową zaklęcia, gdyby nie on. Przytrzymał popchniętego w jego stronę uczniaka, całkiem młodego, który szczerze powiedziawszy w tym samym momencie stracił przytomność. To nieco zbiło go z pantałyku, a znajdujący się nieopodal dementor zaatakował.
Mężczyzna krzyknął, a jego dłonie zacisnęły się boleśnie na ramionach chłopaka. Ignorując wspomnienie lodowatych oczu matki, ignorując widok zamkniętych drzwi gabinetu ojca -  z całych sił skupił się na tym, by ustać na nogach. Nie dałby rady, gdyby nie błysk srebrnej surykatki, tuż nad poziomem oczu. Ta krótka chwila wystarczyła. Auster niewiele myśląc, wziął chłopaka na ręce po czym ruszył do wyjścia.
Tłuczone szkło, powywracane krzesła, chaos, uczniowie biegnący w każdą możliwą stronę - to było piekło. Mężczyzna z niemałą trwogą, z obezwładniającym przerażeniem rejestrował te obrazy i choć powinien martwić się o siebie, oraz nieznajomego, któremu być może ratuje właśnie życie -  nie potrafił się skupić. Nigdzie jej nie widział, co cholernie go zmartwiło.
A nie powinno, co będzie go cholernie martwić parę godzin później.
W końcu, cudem i z trudem dotarł do wyjścia. Mężczyzna odetchnął z ulgą, witając orzeźwiające listopadowe powietrze oraz relatywnie wygodny kawałek posadzki, na którym mógł usadowić młodego. Opanowując drżenie rąk, Auster sprawdził tętno szybkim, mechanicznym ruchem.
Żyje, oddycha, nie będzie źle.
Rozejrzał się machinalnie i zobaczywszy prowizoryczny szpital polowy, skupiony wokół pani Pomfrey, bez słowa zaniósł tam chłopaka. Nie znał się na tym, nie miał zielonego pojęcia o magii leczniczej i choć pewnie powinien tam zostać, nie zrobił tego. Ignorując ewentualne polecenia pielęgniarki, ruszył szybkim krokiem w stronę Wielkiej Sali. Choć nie powinien, bo sytuacje przecież ogarniają zawodowcy, choć w ogóle nie powinien dopuszczać do siebie takich myśli, choć dawno powinien zapomnieć, to przecież nie umiał. Nie potrafił, ogarniał go dziwny niepokój… bo wciąż jej nie widział.
Kluczył w półmroku, chłodzie i niepewności. Wymijał zakochane pary, przyjaciół, rodzeństwa dusząc narastający w sercu niepokój, ignorując zmęczenie ogarniające ciało. Oraz rozsądek, zbawienny dla niego, bo przecież wyruszał na krucjatę przeciwko czemuś, czego kompletnie nie rozumiał i z czym nie potrafił walczyć. W każdym przypadku.
Nagle, usłyszał ten głos. Nie jej głos a protekcjonalny ton tego bezczelnego gówniarza. Benjamina chcąc nie chcąc ogarnęła irracjonalna złość, poczucie niesprawiedliwości odebrało mu rzeczywisty ogląd sytuacji. Nie zważając na przeżyty przed chwilą horror, jego ewentualne uczucia, słowa, gesty oraz intencje nie zamierzał jej tak łatwo zostawić na pastwę ludzi pokroju tego… Rifflesiona. Ludzi, którzy kompletnie nie rozumieją jej kruchej natury, chwiejnej emocjonalności oraz przedziwnej wrażliwości, ludzi, którzy nie dostrzegają prawdziwej natury Rosalie. Szczerze powiedziawszy… ludzi w ogóle. Wszystkich oprócz niego, Rabe była jego, w jakiś niezrozumiały przedziwny sposób i choć Ben rozumiał tego nagłego przypływu uczuć, zdecydował za tym ciosem podążyć.
Zbliżył się do nich niezwykle cicho, niespostrzeżenie - był niczym cień, zjawa, mara. Nie obdarzając Gabriela ani jednym spojrzeniem, co tamten powinien należycie zinterpretować, skupił się na Rose.
Smutna, roztrzęsiona, zła, skrzywdzona, dotknięta. Choć spodziewał się, że w jakimś odległym, nierealnym świecie Rose jest w gruncie rzeczy jest po prostu zwyczajnie zraniona, jak on, nie spodziewał się aż takiego… spustoszenia. Benjamin zacisnął wargi i wpijając paznokcie w dłonie, lustrował przez chwilę jej twarz, jej spojrzenie - spijał chciwie każdą oznakę, przebłysk tlących się w Rose emocji. A potem bez żadnych zbędnych słów zdjął swoją marynarkę i zarzucił delikatnie na ramiona dziewczyny, kruchej, słabej, zmarzniętej panienki Rabe, która czy tego chce czy nie, zawsze będzie miała go na zawołanie, czego nie do końca był jeszcze świadomy. Na co dzień nieczuły, przy niej - troskliwy. Jakie to banalne - pomyślał przelotnie, po czym ignorując wszystkie ostrzegawcze znaki, nieprzyjemne doświadczenia, złe wspomnienia - objął ją delikatnie ramionami, czując jak strach i niepewność ustępują otępiającemu spokojowi, swoistemu ukojeniu. Nie czując wyraźnego sprzeciwu z jej strony, przysunął się bliżej, pozwalając aby jego głowa wtuliła się w blond włosy, by nozdrza chłonęły cudowny zapach czekolady, by jego ręce splotły się wokół niej, w mocnym, nieznającym sprzeciwu uścisku.
Była bezpieczna, była cała, była przy nim. Więcej się nie liczyło.
Ben Watts
Ben Watts

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptyCzw 16 Kwi 2015, 16:34

Otaczająca ich z każdego kąta beztroska i śmiech przypominający granie strzaskanych srebrnych dzwonków powinny koić, uspokajać. Wszystko, ale na pewno nie przynosić ze sobą wrażenia nadciągającej katastrofy, przekonania że to wszystko jest tylko obrazkiem zamkniętym w miniaturowej kuli pełnej brokatu tańczącego we wzburzonej wodzie. Ben niepotrzebnie pozwalał samemu sobie poddawać się paranoi, gdy wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Szkoda tylko, że czasem nie potrafił rozróżnić nawoływania instynktu od nadinterpretacji rzeczywistości i zachowań otaczających go ludzi.
Miał jeszcze czas, zdąży się nauczyć. Tego i wielu innych rzeczy.
Muśnięcie ust na policzku było jak zimny okład w trakcie uciążliwej gorączki – otrzeźwiło, w jakimś stopniu przyniosło jednoczesną ulgę oraz niedosyt. Niedosyt wywołany nagłym wspomnieniem smaku malinowych warg, sposobu w jaki ich ciała pasowały do siebie, gdy nie tak dawno temu zapomnieli o wszystkim innym ciesząc się nawzajem swoim ciepłem, zachłannie biorąc z niego garściami. Nie mógł wytrzebić z pamięci obrazów wychwytywanych kątem oka, fal bijących wściekle o brzegi, zbliżających się pomruków zabójczej burzy. Watts skłamałby, gdyby powiedział, że wystarczyło mu jedno zbliżenie, by zgasić to, co zaczęło się między nimi tworzyć w jednym gwałtownym wybuchu. Być może szedł dzięki temu prosto ku krawędzi przepaści, mgła była zbyt gęsta, by spojrzeć w przód i zauważyć potencjalne niebezpieczeństwa.
Obserwował ją, obserwował i analizował, powoli rozkładając na części pod lupą oraz próbując wywnioskować jak najwięcej, nie pozwolić się zaskoczyć w sposób, który mógłby się okazać fatalny w skutkach. Nie chciał jej dopuścić zbyt blisko, nie będąc wcześniej pewnym, że faktycznie zasługiwała na choć odrobinę zaufania. Jak bardzo kusząca stawała się perspektywa spojrzenia w te bławatkowe oczęta, wyciągnięcia różdżki i wyszeptania inkantacji, która otworzyłaby na oścież wrota do umysłu Gryfonki, dała dostęp do każdego sekretu i tajemnicy, pozwoliłaby zanurzyć dłonie w podstawie jej jestestwa. Odrzucenie wyrzutów sumienia oraz skrupułów nie wchodziło jednak w tej sytuacji w grę – jakaś brzydka, ciemna część jego umysłu podpowiadała, że choć legilimencja była niezwykle przydatną umiejętnością, uzyskanie całej wiedzy od razu i bez wysiłku, odzierało pogoń za nią z jakichkolwiek znamion przyjemności oraz satysfakcji. Coraz częściej biły się w nim dwie natury, dwie równoważne strony nie potrafiące się nawzajem przeważyć. Ben nie potrafił przewidzieć wyniku tej walki, podświadomie bał się jego ogłoszenia.
Z nagłym zdumieniem odstawił kieliszek, którego zawartości ledwie posmakował, gdy Aristos rozchichotała się jak mała dziewczynka, lgnąc do jego torsu, by zdusić wydawane przez siebie dźwięki. Nie miał zielonego pojęcia, co mogło ją tak rozbawić (a rozejrzał się szukając!), ale w tej krótkiej chwili zbyt mocno przypominała tę wersję siebie, z którą miał do czynienia najpierw w schowku pani Pince, a potem w łazience prefektów, by miał się zirytować czy zdziwić. Przeciwnie, kąt ust Krukona uniósł się w nieznacznym uśmiechu, dłoń opadła na odsłonięte ramię dziewczyny.
Drobny moment zapomnienia nie trwał jednak długo – nagły, lepki jak smoła chłód zjeżył wszystkie włoski na karku Szkota, wraz z wdechem wlał się do płuc. Różdżka znalazła się w jego dłoni bez udziału świadomej myśli, a wraz ze świstem jaki towarzyszył oddechowi dementora, Watts zrobił jedyną rzecz, która faktycznie mogła uratować przed jednym ze strażników Azkabanu – spróbował wyczarować patronusa. Posunięcie całkowicie pozbawione sensu w wykonaniu kogoś, kto nigdy nie miał okazji ćwiczyć tego zaklęcia, ale z założenia jak najbardziej poprawne. Co mu jednak innego pozostało? Poza ucieczką, która wraz z pierwszym muśnięciem chłodu stała się niezwykle odległym konceptem, zagłuszanym dojmującym poczuciem pustki i osamotnienia. Krzykami nabierającymi na sile, wibrującymi w uszach. Ostrym głosem ojca namawiającego dziecko do nienawiści. Nie są tacy jak my, nigdy nie będą. Ich krew należy do ścieku, nie warto brudzić sobie nią szat. Wystarczy zaszczepić myśl w cudzej głowie, obserwować, jak podrzynają im gardła...Skup się, kiedy do ciebie mówię, Ben!
Krukon wzdrygnął się wyraźnie, gdy błękitno-srebrna smuga cielesnego patronusa wyczarowanego przez kogoś na sali przemknęła tuż przed dementorem, na moment niwelując efekt jaki miał na stojących najbliżej osobach. Zasnute mgłą niebieskie oczy nabrały blasku, choć ciągle odczuwał sztywność w mięśniach.
- Idź, będę za tobą. No idź! – rzucił ponaglająco w kierunku panny Lacroix, lokalizując dwójkę młodszych uczniów, którzy ukryli się pod jednym ze stolików, zamiast uciekać z sali jak nakazywał instynkt przetrwania. Nie chodziło już nawet o to, że był prefektem, nie mógł po prostu zostawić tych ledwie odrosłych od ziemi dzieci na pastwę losu. Przeciśnięcie się przez tłum nie stanowiło prostego zadania, ktoś prawie wytrącił Krukonowi różdżkę z zaciśniętej dłoni – miał szczęście, że ją utrzymał, miał szczęście, że sparaliżowani strachem chłopcy otrząsnęli się, gdy do nich dopadł. Nie wiedział, do jakiego należeli domu, jak się nazywali. Nie było to ważne.
Wciągnięty w wir wydarzeń skoncentrował się na kolejnych zadaniach, na wyprowadzaniu tych, którzy z jakiegoś powodu tego nie robili, na pilnowaniu, by nikt nie został stratowany w ogólnej panice. Na samym dziedzińcu rozlokował kilka grup zdezorientowanych uczniów tak, by nie blokowali przejścia, uspokoił dwa nadchodzące napady histerii, zarzucił komuś na ramiona koc i wreszcie wyczarował kilka niewielkich kul jasnego, ciepłego światła grzejących dłonie. Nie zaprzątał sobie teraz myśli rozważaniami, jak mogło dojść do tego całego chaosu, nie kiedy wszyscy musieli się skupić na tym, by opanować jego skutki.
Rozglądał się za znajomymi twarzami, oddychał nieco swobodniej, gdy mógł szybko ocenić, że wciąż byli w jednym kawałku – zbici w kupki, ze strachem malującym się na twarzach, ale jednak żywi. Obok Aristos nie było nikogo, gdy odnalazł ją na jednym z koców przy filarze. Odruchowo marszcząc brwi, zsunął marynarkę ogrzaną od własnego ciała i przykucnął, okrywając nią ramiona Gryfonki. Jedynymi słowami, jakie padły z jego ust, było zaklęcie po którym z końca wiązowej różdżki oderwała się kula światła bliźniaczo podobna do tych, jakie mrugały gdzieniegdzie na dziedzińcu. Niektórzy widocznie poszli za wcześniejszym przykładem pana prefekta zapewniając sobie choć tę odrobinę ciepła. Częścią siebie czuł się winny, że na pewien czas zostawił dziewczynę samą, z drugiej jednak zdawała się idealnie zdolna do zadbania o własną skórę w przeciwieństwie do innych. Szkot odetchnął powoli, przesuwając wzrok w dół, upewniając się, że nic nie przeoczy, że nie stało się nic, co wymagałoby zainteresowania. Ciemny strup schnącej krwi bez wysiłku zwrócił uwagę, zapoczątkował łańcuch odruchów, w którym Ben sięgnął po dłoń Aristos, delikatnie przyciągnął ją bliżej, a na usta popchnął odpowiednie zaklęcie.
Sergie Lémieux
Sergie Lémieux

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySob 18 Kwi 2015, 21:44

Wszystko wydawało się iść gładko i bez problemów. Taniec szedł świetnie. Pomimo, że partnerka nie umiała walca. Sergie dobrze prowadził, to się liczy.
-Sama? To niemożliwe. Cóż, moja partnerka chyba woli innych towarzyszy do tańca.- To były chyba jego ostatnie słowa nim zaczęło się przedstawienie.
Dementorzy, potwory z Azkabanu itp. To są właśnie momenty, kiedy Francuz wątpił, że takie coś może być wykorzystywane w dobry sposób. Gdy dementor obraca się przeciwko tobie... uciekaj. Tutaj tak samo. Nie pozostało nic innego do zrobienia, niż biec! Jednak Gryfon nie mógł zostawić sparaliżowanej ze strachu koleżanki.
Zwlekał z decyzja, aż było za późno. Dreszcze przeszły jego ciało, a on poczuł jakby miał się popłakać. Czuł się okropnie! Tak jak... tak jak wtedy, gdy... nie! To zbyt paskudne wspomnienia, żeby je przywracać do żywych. Jednak Sergie już znał to uczucie. Gdy serce opuszcza jakakolwiek iskra dobra, czy esencja miłości. Kiedy spadasz w przepaść rozpaczy, nie wiedząc co robić, a do głowy przychodzą myśli, które mogłyby być bardzo niebezpieczne. Lemieux tak dobrze to znał. Poczuł się sam, choć wszyscy tutaj byli. Czuł znów krew na rękach, choć jej nie miał. Czuł chłód, choć lodowa komnata tak naprawdę była zwykłą sztuczką! Jak to jest, gdy próbujesz od czegoś uciec i myślisz, że wszystko jest dobrze, lecz nagle okazuje się, że to nie tak działa. Dementory to straszne istoty, które potrafią to wszystko przypomnieć. I może nawet na jego ustach złożyłyby pocałunek, gdyby nie pewien auror, który patronusem przegonił poczwarę. Gryfon upadł na kolana, ciesząc się, że przeżył, ale jednocześnie żałując, że sam nigdy nie nauczył się tej magii.
Próbował ogarnąć co się właśnie dzieje. Ludzie latali jak głupi, lecz większość uczniów opuściło Wielką Sale ruszając na dziedziniec. Sam chciał wstać, ale poczuł jakby jakiś niedźwiedź go złapał i wyniósł na zewnątrz. Na szczęście Meredith także.
Minęło może parę minut, kiedy powrócił trzeźwy umysł. Spojrzał na zapłakaną Puchonkę i miał wielką potrzebę ją przytulić, aby trochę uspokoiła się (no i może on sam), lecz wciąż go coś powstrzymywało. Mimo, że byli tak blisko siebie. Potem jednak stracił na to okazje, gdyż dziewczyna odeszła bez słowa.
-Mer...- Szepnął nie wiedząc co zrobić, ale pomyślał, że może tak będzie lepiej. Jednak nie potrafił powstrzymać się przed odprowadzeniem jej wzrokiem. Powinien teraz martwić się o wszystko inne, a jednak bolało go co innego. Sam chyba nie rozumiał swojej skomplikowanej osoby.
Usiadł na ziemi wsłuchując się w płacz i paniczne krzyki. Ciekawiło go, czy aurorzy dadzą radę. Nie miał humoru na nic. Po prostu na nic! Jedynie ochotę na to, aby zapaść się pod ziemię i zniknąć. Bezproblemowo. Niestety świat jest okrutniejszy i każe mu żyć dalej.
W końcu udał się do dormitorium w towarzystwie paru kolegów z domu gryfa. Uspokajał każdego, próbując zachować największe opanowanie. Jednak w środku cały runął...

z/t
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 EmptySob 18 Kwi 2015, 22:31

Szaleństwo wydawało się nie mieć końca, nie znało granic i nie planowało dawać nikomu taryfy ulgowej; słysząc za sobą głos Wattsa Aristos ruszyła do przodu, walcząc z chęcią odpychania od siebie pałętających się pod nogami uczniów, którzy oderwawszy się nieledwie od ziemi przybyli na bal jak wszyscy inni, a teraz będąc w tarapatach nie potrafili znaleźć drogi do wyjścia, błądząc niczym brzdące we mgle. Chcąc nie chcąc, klnąc przy tym kwieciście pod nosem, Gryfonka poszła za przykładem Wattsa i powstrzymując napływające do żołądka mdłości wywołane zamazanymi projekcjami wspomnień, które pojawiały się przed jej oczami kiedy tylko przymykała powieki, zaczęła wyprowadzać młodszych uczniów z Wielkiej Sali, naprowadzając ich w stronę kotłującego się w drzwiach tłumu. Patronusy śmigały to tu, to tam, przepędzając dementorów, którym to polowanie, ta bezlitosna, okrutnie skuteczna łowiecka wyprawa najprawdopodobniej sprawiała niepomierną wręcz przyjemność.
Trudno było mieć jednak stuprocentową pewność, a i w pobliżu nie zapowiadało się na obecność śmiałka, który gotów byłby podejść bliżej i uprzejmie zapytać. Wszyscy usiłowali wydostać się z ogarniętego powodzią paniki, smutku i chłodu pomieszczenia, a Aristos nie zamierzała wyłamywać się tym razem z tej grupy  Nie mogła jednak udać się do wyjścia od razu, choć oddychanie paliło w płuca, a jasne kosmyki przylegały jej do karku i twarzy. Uniosła różdżkę po raz kolejny, osłaniając jednego z drugorocznych przed eksplodującym w drzazgi stolikiem i pchnąwszy go stanowczo w stronę jednego ze starszych uczniów rozejrzała się gorączkowo, szukając wzrokiem Rosiera. Nie wiedziała jednak, że to szukanie właściwie nie jest jej do niczego potrzebne.
W jednej chwili znajdowała się w Wielkiej Sali, a bariera migotała nad nią coraz słabszym światłem, w drugiej zaś cały świat zamigotał, rozmysł się, zawirował niebezpiecznie uderzając do głowy feerią obrazów. Dopiero po kilku zapierających dech w piersi sekundach rozpoznała znajomy zapach perfum, odzyskała ostrość widzenia i gdyby nie chłód docierający już do wszystkich komórek ciała, najprawdopodobniej z pełnym rozmysłem dźgnęłaby Rosiera różdżką pod żebra, starając się by jej koniec wyszedł z drugiej strony.
Znowu to zrobił, znów potraktował ją jak smarkulę, jak dziewczynkę, a chociaż niewątpliwie powinna mu podziękować za ratunek, wdzięczności w panience Lacroix nie było aktualnie za grosz. Jedynie pulsująca pod skórą złość, upokorzenie tłoczące na usta przekleństwa szpetne i barwne jak rajskie ptaki.
Syknęła głośno, gdy niedelikatnie wypuścił ją z objęć wprost na stertę koców pod jednym z filarów i już otwierała usta, by zwymyślać Ślizgona, zaczynając od bezmyślnego kretyna, na skończonym draniu ucinając dyskusję, jej spojrzenie padło jednak na Chiarę. Zamarło na moment, zlodowaciało wyraźnie, uniosło kąciki ust Aristos w uśmiechu, który z sympatią niewiele miał wspólnego. Moc dementorów wciąż plącząc się po rozognionym adrenaliną umyśle podsunęła jej uczynnie obraz Krukonki tonącej w ramionach Evana, ich wargi złączone w pocałunku, jego dłonie na jej talii; zacisnęła zęby, podrywając się z miejsca.
- Kiedy następnym razem zechcesz zgrywać bohatera, pamiętaj proszę, że nie jestem workiem ziemniaków – syknęła cicho w stronę Evana, zamglone łzami irytacji oczy odwracając w drugą stronę. Przywołana głosem pani Pomfrey zostawiła parę ich własnym sprawom, rzucając się do pomocy pielęgniarce. Normalnie zapewne skrzywiłaby się tylko i odeszła – teraz potrzebowała zająć czymś ręce, umysł, drżące palce pragnące zacisnąć się na materiale marynarki.
Dopiero gdy sytuacja została opanowana, opadła ciężko na jeden z koców, odchylając się do tyłu i przymykając powieki; zapach wody kolońskiej, czysty, niezmącony wonią tytoniu i ciepło obcego materiału na ramionach przywróciło ją do rzeczywistości. Zaskoczona posłała Wattsowi pełne wdzięczności spojrzenie, bez protestu, ulegle pozwalając by opatrzył jej dłonie. Nie było miejsca na słowa, na rozbudowane dyskusje. Wystarczyło miękkie spojrzenie, ciepły, dokładny dotyk Krukona, rozcierającego jej zziębnięte palce. Hałas powoli cichł, zanikał, rozmywał się w szeptach rozlegających się w ciemnościach, których nieliczne białe światełka nie dawały rady rozproszyć. Dementorzy zniknęli.

[zt dla Bena i Aristos]
Sponsored content

Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty
PisanieTemat: Re: Bal z okazji nocy duchów   Bal z okazji nocy duchów - Page 14 Empty

 

Bal z okazji nocy duchów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 14 z 14Idź do strony : Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14

 Similar topics

-
» Dom Nocy [Watykan]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy
-