|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Mistrzyni Proxy
| Temat: Bal z okazji nocy duchów Wto 31 Mar 2015, 22:53 | |
| Dzień zaczął się nieco deszczowo, chociaż właściwszym określeniem byłoby - bardzo deszczowo. Od samego ranka krople wody uderzały miarowo w szyby zamku, wprowadzając całą szkołę w stan jakiegoś dziwnego uśpienia. Leniwy poranek dnia trzydziestego pierwszego października roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego minął jednak w końcu, a potem minęło południe, a nawet nie wiedzieć kiedy - nastało popołudnie i wieczór, które jasno zwiastowały, że czas było szykować się już na najważniejsze wydarzenie tego dnia, wyczekiwane przez wielu z niecierpiwością. Już od paru godzin ekscytacja wśród wszystkich już-niedługo-gości balu rosła. Uczniowie powoli znikali z korytarzy, wracali do swoich dormitoriów, zeby przygotować się rozpoczęcia. Przecież nikt nie chciał się spóźnić na pierwszy taniec, prawda? Droga nie jest długa, ostatecznie, Hogwar, jakkolwiek dużym zamkiem mógł się wydawać, nie obejmował całego końca świata. Krótki spacer wystarczył, żeby zauważyć, że pogoda przerzedziła się, a nawet słońce w jakimś stopniu zaczynało wyglądać zza chmur. Rześkie powietrze roznosiło się po zamku i wszystko zdawało się być, bo i przecież takie było, w najlepszym porządku. Twoje palce dotykają zimnej klamki, a uszy wyłapują zgrzytliwe dźwięki strojącej się za drzwiami orkiestry. Dookoła zbierają się pierwsze pary, dla których hall był najlepszym miejscem na spotkanie. Popychasz ciężkie, drewniane wrota, a one posłusznie otwierają się i twoim oczom ukazuje się Wielka Sala, zmieniona nie do poznania. Dostrzegasz grupkę elegancko ubranych mężczyzn i kobiet z najróżniejszymi instrumentami, rozkładających się w kącie sporego podwyższenia zajmującego miejsce stołów domów w centrum pomieszczenia i mającego służyć wszystkim chętnym za parkiet. Wypastowane, jasne drewno błyszczało zachęcająco w blasku licznych świec, których światło odbijało się, rozszczepiało na miliony kolorów w lewitujących w powietrzu kawałkach kryształów, przypominających zatrzymany w czasie deszcz. Miejsce, w którym zazwyczaj siedzieli nauczyciele zostało odgrodzone przejrzystą, połyskującą zasłoną, na którą jakieś sprawne ręce także ponaszywały krople mieniącego się szkła. Za nią ustawiono sporą ilość niewielkich, filigranowych stolików, otoczonych utrzymanymi w podobnej estetyce krzesłami. Na wszystkich stolikach leżała już elegancka zastawa, czekając na głodnych i spragnionych zabawą. Twój nos wyłapuje w tym momencie całą gamę zapachów, które sprawiają, że odrobinę burczy Ci w brzuchu. Już wiesz, że skrzaty przygotowały dania, które zadowolą nawet najbardziej wybrednych smakoszy. Słyszałeś też, że dzięki interwencji profesor Odinevy będzie można napić się oficjalnie i otwarcie alkoholu, co prawda jedynie wina i to w ograniczonych ilościach, ale i tak była to pewna nowość. Podobno osobiście zajęła się tą sprawą i sama wybierała każdą butelkę. Niektórzy mogą zostać nieco zaskoczeni znalazłszy na swoim stole wódkę w przejrzystym naczyniu, całkiem sprawnie zabezpieczoną zaklęciem i udającą wodę, ale przecież nauczycielka nie mogła powstrzymać się przed zareklamowaniem swego ulubionego trunku i równocześnie spłataniem małego figla. Kiedy rozglądasz się dookoła, widzisz że podobne tkaniny udrapowano na całej długości ścian sprawiając, że miało się wrażenie przebywania w ogromnym namiocie. Jedynie sklepienie Sali, jak zwykle ukazujące niebo ponad zamkiem, dzisiaj było nieco inne niż zwykle. A może właśnie takie samo, jak co wieczora, tylko mało kto zwracał na to uwagę? Kto mógł to wiedzieć? Prawdopodobnie tylko ktoś, kogo zajmowały takie detale. Teraz delikatnie czerwone na krawędziach, zdecydowanie wieczorne, dalej prawie morelowe, żeby przejść w końcu przez pomarańcz i odcień delikatnego turkusu do niebieskiego, a potem intensywnego granatu, u samego szczytu sali. Zmieniało się delikatnie co chwilę, barwy ocieplały się ospałym tempem, żeby zaraz znowu przybrać chłodniejszy ton, a tym samym subtelnie manipulować oświetleniem całej sali. Jednak ciszę tej obserwacji, przerywaną jedynie niezbyt melodyjnymi jeszcze jęknięciami niedostrojonego kontrabasu i nieporadnego dość pianina zaraz zaburzyły kolejne głosy gości, którzy wchodzili za tobą do Wielkiej Sali. Gwar powoli wypełniał pomieszczenie, a sufit przygasał, przeistaczając leniwie wieczór w noc. Krótka wskazówka zegara bardzo ospale zbliżała się do godziny siódmej.
Post rozpoczynający bal pojawi się jutro (01.04.2015) o godzinie 22. |
| | | Lily Evans
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 13:10 | |
| Oczekiwała sowy. Być może była jedną z tych naiwnych pannic, w marzeniach których książę zapraszał je na bal, automatycznie tworząc z nich księżniczki, ale nie potrafiła zmienić toku swoich myśli, które uparcie błądziły wokół postaci Pottera, który uosabiał w tym momencie znaczną część jej planów i nadziei na przyszłość. Czy właśnie teraz, kiedy stała się skłonna spojrzeć na niego poważniej, rozważyć jego kandydaturę na kogoś więcej niż tylko sympatycznego acz niesfernego kolegę, on stracił zainteresowanie? Bo nie pomny najwyraźniej wydarzeń, które miejsce miały na wieży, nie zaprosił jej na bal, nie zrobił tego w żaden z wielu oryginalnych sposobów, których przypadkowym świadkiem stawała się od czasu do czasu w ciągu ostatnich dni. Nie pofatygował się nawet wysłać jej sowy i do pewnego stopnia wbrew sobie, czuła się w tej chwili rozżalona i rozczarowana. Być może nie były mu w głowie tańce i swawole, ale i o tym mógł jej powiedzieć. Przecież powinien domyślić się, że w obecnej sytuacji Lily postrzega siebie jako automatyczną kandydatkę na jego partnerkę podczas tego typu wydarzeń i poczuje się nieprzyjemnie, kiedy jej nadzieje zostaną zawiedzione. Czyżby po raz pierwszy doświadczała tego, co było udziałem Jamesa przez kilka ostatnich lat, kiedy to ona odrzucała jego zaloty? Na balu pojawić się jednak musiała ze względu na swoją odznakę, która według niej wymuszała pewną określoną postawę, nakazywała być wzorem dla innych uczniów, a prawdziwie zaangażowany w życie pewnej społeczności człowiek, uczestniczy w podobnych wydarzeniach. Nie mówiąc już o tym, że mogła to być dobra okazja, aby kontynuować wprowadzanie w życie jej małego planu. Z Potterem czy bez, miała zamiar o to zawalczyć. Pomimo paskudnego nastroju, zaraz po lekcjach wróciła więc do dormitorium i zaczęła się przygotowywać. Właściwie nie potrzebowałaby pewnie aż tyle czasu, ale zdarzały jej się długie momenty bezruchu i zamyślenia, kiedy spoglądała na puste łóżko przyjaciółki, wypatrywała spóźnionej sowy lub po raz któryś zmieniała fryzurę. Ostatecznie zdecydowała się pozostawić włosy rozpuszczone, opadające falami na ramiona i plecy, współgrające całkiem dobrze z sukienką. Lily zdawała sobie sprawę, że wzory nie będą popularne na dzisiejszej uroczystości, ale sama uwielbiała motywy kwiatowe i często wybierała właśnie tak zdobione tkaniny. Ta suknia urzekła ją poza tym swoją skromną elegancją i niewymuszoną prostotą. Nade wszystko dobrze się prezentowała na szczupłej, zawsze wyprostowanej dziewczynie o wyzywającym spojrzeniu zielonych oczu. Przygotowana na wszystko, a konkretniej na komentarze związane z brakiem partnera, panna Evans udała się do hallu, gdzie oparta o balustradę czekała otwarcia Wielkiej Sali. Wyzwolona od konieczności oglądania się no kogokolwiek, była jedną z pierwszych osób, które przekroczyły próg pomieszczenia przemienionego teraz nie do poznania. Westchnąwszy cicho Lily skierowała się w stronę stolików, wybierając jeden ze stojących bardziej na uboczu i opadając na niego z widoczną na twarzy ulgą. Obecność sowy w Sali była czymś zgoła nieoczekiwanym, podobnie jak fakt, że przesyłka zaadresowana była właśnie do niej. Rzuciła okiem na zwięzły liścik nie rozpoznając charakteru pisma i zauważając od razu brak podpisu. Z zaciekawieniem, ale także z pewną rezerwą otworzyła niewielkie pudełeczko i wyciągnęła zeń bukiecik na rękę. Zaskoczona obracała go w dłoniach, rozglądając się dookoła, jakby nadawca miał wyskoczyć nagle zza kurtyny. Była praktycznie stuprocentowo pewna, że nie jest to sprawka Pottera. To nie był jego charakter pisma, poza tym - prawdopodobnie nie omieszkałby się podpisać.
Ostatnio zmieniony przez Lily Evans dnia Pią 03 Kwi 2015, 11:50, w całości zmieniany 2 razy |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 14:22 | |
| Collin przyszedł punktualnie. Przez trzydzieści minut zakładał świeżo zakupiony garnitur, nie wspomniawszy o problemach z założeniem krawatu. Dopiero starsza Gryfonka ulitowała się nad nim i zawiązała mu go poprawnie, burząc mu fryzurę. Chłopiec bardzo cieszył się, że Soleil zgodziła się iść z nim na bal. Miał wąski wybór dziewcząt. Do wielu ze swojego roku bał się zagadać. Z ulgą szybko skończył się ubierać przed Nocą Duchów i popędził przed Wielką Salę. Wyglądał czarująco i według kilku starszych koleżanek, uroczo. Garnitur leżał na nim idealnie, dodając chłopcu kilku lat, co było mu na rękę zważywszy na obecność starszej od siebie Soleil. Cieszył się z jej zgody jakby dostał prezent na gwiazdkę. Dwayne'owi szczęka opadnie, gdy dowie się, że jego młodszy brat przyszedł z ładną dziewczyną na bal. Chłopiec wyginał palce i kręcił się przed zamkniętymi drzwiami, zerkając raz po raz na sławną Lily Evans. Nie znalazł w sobie odwagi, aby do niej zagadać, a więc krążył w prawo i w lewo, oczekując Soleil. Bał się, że się rozmyśliła i jednak z nim nie pójdzie. Nauczył się specjalnie dla niej podstawowych kroków tańca w parze. Ostatnie dni dla Collina były ciężkie, czego jedynym dowodem były lekko podkrążone jasnoniebieskie oczy. Pomimo przeżytego silnego szoku, cieszył się z możliwości pokazania z Soleil na balu. Lubił Gryfonkę i byłby ślepcem, gdyby nie widział, że chodzi smutna. Być może uda mu się ją zarazić wesołością i mile spędzą czas? Gdy Lily weszła do środka sali, Collin zapuścił tam żurawia i rozdziawił usta dostrzegłszy bogate ozdoby, kolorowe światła i zaczarowane niebo. Zastygł w bezruchu, podziwiając dekoracje. Na mugolskich imprezach takich rzeczy się nie spotka. Magia nie przestawała zaskakiwać młodego, trzynastoletniego Gryfona. Wrócił do holu i wyglądał Soleil. |
| | | Rubeus Hagrid
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 14:46 | |
| Bal! Cóż za wspaniała okazja, aby pokazać swoje nowe umiejętności taneczne i olśnić ludzi wspaniałością ich wykonania. Hagrid jak co roku nie mógł odpuścić tego wydarzenia, gdyż niesamowicie kochał wszelkiego rodzaju takie uroczystości organizowane przez Dyrektora. Przygotowywał się prawie całe popołudnie, nie mogąc zdecydować czy frak ze skóry tchórzofretek będzie odpowiedni, czy może powinien wybrać coś bardziej stylowego i wyciągnąć zakurzony garnitur z borsuka? Wybory nigdy nie były mocną stroną Gajowego, można nawet rzec, że stały na równi z trzymaniem gęby na kłódkę. Hagrid pozostawił na chwilę tę kwestię, po czym podszedł do wieszaka, na którym wisiało kilka krawatów i jedna, krwistoczerwona mucha, która na tę okazję pasowała idealnie! Tak, przynajmniej nie musiał się zastanawiać, którą wybrać, gdyż no cóż, miał tylko jedną taką. Westchnął ciężko, zakładając pożółkłą koszulę i starannie ją zapiął na ostatni guzik. Chwycił za frak z tchórzofretek i zarzucił na ramiona. Poprawił skórzany pas, który pewnie trzymał jego spodnie i spojrzał w wielkie, brudne lustro i wyszczerzył zęby, a raczej się starał, gdyż wielka, starannie wyczesana broda je zasłoniła. Gęstwina jednak dodawała mu tylko uroku i już wiedział, że tego dnia nie wróci do chaty zbyt szybko. Zakręcił się wokół własnej osi i wyciągnął z wazonu (zrobionego z butelki po Ognistej) wielki kwiat słonecznika i przypiął go sobie do ubrania, aby w pełni wdzięku się prezentował dla innych. Przylizał swoje długie, falowane włosy i wydał z siebie głośne westchnięcie. - Gotowy na bal! – to powiedziawszy, wyszedł żwawym, lekko tanecznym krokiem w kierunku zamku, udając się prosto do sali, w której odbywała się zabawa. Po drodze jeszcze chwycił pod pachę za dwie dynie, starannie obrobione w lampiony. W końcu musiał coś dać od siebie, a to wydawało się najlepszym prezentem. Czuł narastające napięcie z każdą chwilą, kiedy zbliżał się do końca swojej krótkiej podróży, a gdy położył dłoń na klamce, jego serce na chwilę przestało bić. Wziął głęboki wdech i wszedł do środka, uśmiechając się od ucha do ucha, machając wszystkim, których kojarzył i lubił. Colin Morrison i Lily Evans należeli do osób, które Hagrid darzył niezwykłą sympatią, więc posłał im szczery uśmiech i ruszył przed siebie, aby zająć miejsce dla grona pedagogicznego. Tam już czekało na niego jedzenie i mnóstwo dobrych, mocnych trunków, które oczywiście miał zamiar wszystkie spróbować. Noc jest długa i pełna niespodzianek. Aż mu się łezka w oku zakręciła, gdy widział te wszystkie uśmiechnięte, wesołe buzie, które tej nocy były tak beztroskie, że naprawdę chociaż na chwilę mógł zapomnieć o nadchodzącej wojnie. Jeden wieczór, a tyle dawał. Położył dwie dynie na stole nauczycielskim i zasiadł na krześle, kiwając się lekko w rytm muzyki. Z jedzeniem musiał chwilę poczekać. Przecież dopiero się ludzie schodzili, niegrzecznie by było, gdyby zaczął bawić się już sam ze sobą. Miał nadzieję, że wyrwie tego dnia mnóstwo kobiet do tańca, w końcu chciał pokazać swoje niesamowite umiejętności, które nabył na obserwowaniu tej skaczącej po błoniach córeczki Wilsona. Może nie był taki zgrabny jak ona, ale wdzięku mu przecież chyba nie brakowało? |
| | | Argus Filch
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 15:00 | |
| Wszystko błyszczało, bo Filch to czyścił. Stał przed drzwiami wejściowymi do zamku ubrany w staromodny frak i groził miotłą każdemu, kto wszedł z dworu i roznosił błoto. Jego krzyki słychać było na całym parterze i pierwszym piętrze. Nawrzeszczał na dwoje bladych pierwszoklasistów za brudzenie wycieraczki i krążył niczym sęp i czychał na winnych. Bite dwa dni Filcha nie było widać na korytarzach, bo przygotowywał wielką salę. Wyszorował każdy centymetr stołu i podłogi tak, że można było się w nich przeglądać bez problemu. Umył nawet wielkie okiennice na ruchomej drabinie słynąc z zamiłowania do sportów ekstremalnych. Wszystko było pięknie wyczyszczone i biada temu, kto tego nie doceni albo jeszcze zechce zniszczyć jego pracę. Dostał palpitacji gdy orkiestra ładowała się do Wielkiej Sali brudząc nie tylko powietrze (!) a i schodki. Narażając się na reumatyzm łaził za nimi ze ścierką i czyścił każdy brud. Dumbledore go poprosił o sprawowanie pieczy nad Wielką Salą w dniu takiej uroczystości i Filch wziął sobie to do serca. - Przeklęte bachory, zero szacunku... GDZIE Z TYMI BUCIORAMI?! NATYCHMIAST JE WYCZYŚĆ ZANIM WEJDZIESZ NA KORYTARZ! - wydarł się na grupkę rozkojarzonych Ślizgonów tłumnie wracających z dworu. Znosili błoto i nie szanowali jego pracy, za co słono zapłacą! Jeszcze go popamiętają, jak zmusi ich do sprzątania w garniturach. Przyczłapał do holu i zaczął czatować przed drzwiami do Wielkiej Sali. Łypał spode łba na każdego i krążył roztaczając wokół siebie dobrze wszystkim znany zapach koperkowo-cebulowej wody kolońskiej. Gdzieś pod nogami pałętała mu się wyszorowana pani Norris. Tak dumnie kroczyła za swoim właścicielem i pachniała również cebulowym szamponem. - Pamiętać o zajęciach WDŻ! Każdy, kto ma za krótką sukienkę będzie skierowany do mnie na specjalną kontrolę! - wydzierał się do nadchodzących uczniów i mierzył wszystkich wzrokiem, wybałuszając wodniste ślepia na poszczególne wystrojone jednostki. Nie spuszczał oczu z ich butów i kontrolował każdą stopę, czy aby przypadkiem nie zostawia za sobą śladów. Nie po to on, tak ważny pracownik tej szkoły, pocił się i sapał, aby Wielka Sala była wysprzątana po to, aby jakieś dzieciaki psuły mu reputację! Dolna warga Filcha drżała co ktoś wchodził do wielkiej sali. Wyglądał jak wściekły psidwak niepospolity. Brakowało jeszcze śliny na brodzie, a byłby świetnym potworem prosto z mugolskich horrorów. |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 16:34 | |
| Bal. Wydarzenie, na które czekało wiele uczniów i nauczycieli. Świetna okazja do rozluźnienia się, zawarcia nowych znajomości, pogłębienia już istniejących, no a w ostateczności do napchania brzucha po same jego brzegi. Oczywiście z tego powodu przez ostatnie tygodnie głównym tematem rozmów było rozważanie z kim przyjść na owy bal. Co i rusz można było zauważyć stojące na korytarzu grupki rozmawiających ze sobą dziewczyn, a gdzieś tam z boku widział stojących chłopaków, szykujących plan zdobycia (zaproszenia) jednej z nich na bal. Niestety, zazwyczaj trwało to tak długo, że przez ten czas mogliby zaproponować wspólne wyjście czterem innym, z czego wszystkie by się zgodziły. No ale ludzie byli takimi interesującymi stworzeniami, co to zawsze wszystko sobie utrudniały. Nie do końca wiadomo po co, ale tak już to jest. Cóż. Jeśli chodziło o samego Aerona, to nie bardzo wiedział po co i czy w ogóle ma tam iść. Znając jego awersję do większych zgromadzeń ludzi, mało co mogłoby go skłonić do pojawienia się tam. A jednak.. Wbrew logice postanowił jednak zaszczycić tą imprezę swoją skromną osobą. Dopiero potem doszło do niego, że w związku z pójściem będzie musiał znaleźć w domu jakiś w miarę elegancki strój. Nie miał zamiaru wyglądać jak paw, dlatego też zdecydował się na w miarę elegancki frak. Wyczyszczenie go zajęło mu dobrych parę godzin. Dopiero po tym czasie był jako tako zadowolony z efektu swoich starań. Im bliżej balu tym większe było w związku z nim zamieszanie, i tym bardziej uciążliwe to wszystko się stawało. Aeron zastanawiał się, cóż też go podkusiło ażeby jednak się tam pojawić. Może podświadomie chciał kogoś zobaczyć? Nawet jeśli, to nie wiedział kogo. Wandę? Być może, choć usilnie starał się oczyścić z dawnych uczuć do niej. Chiara? Zapewne, choć nie byłby to wystarczający powód. Daemon? Bez przesady. Cokolwiek to było, za diabła nie chciało się ujawnić, toteż Aeron musiał w końcu zaprzestać tego bezsensownego tracenia energii. Przygotował się, głównie mentalnie, gdyż tańczyć już umiał. Sam nie wiedział po co rodzice go tego nauczyli, gdyż owy bal był tak naprawdę pierwszą poważniejszą okazją na wypróbowanie swoich umiejętności. Jeśli w ogóle będzie tam tańczył. Mimo pory, sala balowa pozostawała jeszcze w miarę pusta. Widział efektowne ozdobienia wykonane przez bliżej nieokreśloną osobę. Gdzieś w głębi siedziała niewielka orkiestra, szykująca instrumenty; bądź co bądź szykowała się dla nich pracowita noc. Tu i tam zbierały się już inni uczniowie, nawet gajowy, Hagrid uraczył bal swoją obecnością. No i oczywiście niezawodny Filch, zaiste godny miana Tańczącego z Mopami™. Szalał niczym woda w wiadrze. Aeron ubrany w swój wyciągnięty z szafy, ale dalej elegancki frak zajął miejsce gdzieś z boku Sali, czekając na sam-nie-wiedział-dokładnie co. Ciekawe cóż ciekawego przyniesie ze sobą nadchodząca noc. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 17:16 | |
| Nie miała większej ochoty iść na ten bal, ale obiecała chłopakowi, którego właściwie ledwie kojarzyła, że będzie mu towarzyszyć, a nie wycofywała się z raz podjętego zobowiązania. No, chyba, że wszystko przemawiało za tym, że tak będzie lepiej dla każdego z zainteresowanych. Czasem ewentualnie pomijając ją samą. Tego dnia odwołano zajęcia, aby nauczyciele mogli pomóc w przygotowaniach, a uczniowie przygotować się do tego wielkiego dla niektórych wydarzenia. Sol skorzystała z tej okazji dłużej wylegując się w łóżku, którego to zwyczaju nabrała w wyniku ostatnich wydarzeń. Były takie dni kiedy wcale nie miała ochoty zeń wychodzić, kilka razy poddała się nawet temu przygnębiającej potrzebie, zakupując się w pościeli po czubek nosa i próbując udawać, że wszystkie te przytłaczające ją problemy wcale nie istnieją. Nie w świecie, w którym ściany i sufit zbudowane były z miękkiego koca pachnącego domem. Ostatecznie wstała jednak i postanowiła przygotować się tak, aby ładnie wyglądać. Nie, tym razem nie dla siebie, dla swojej własnej przyjemności czy dla Henry'ego, który i tak zajęty będzie przyglądaniem się innej. Chciała sprawić przyjemność pewnej duszyczce, która z jakichś powodów miała ochotę widzieć właśnie ją u swojego boku. Z tego powodu rozczesała dokładnie swoje jaśniutkie włosy, które okazały się znacznie dłuższe, niż to zapamiętała. Wplotła w nie migotliwe wstążki tworząc w ten sposób dość oryginalną, acz bardzo twarzową dla niej fryzurę. Sukienka, którą wybrała po raz pierwszy nie miała się w żaden sposób wyróżniać pośród morza kreacji. Chyba że ewentualnie swoją długością, bo Sol zdecydowanie unikała ubioru, który mocno ograniczałby jej ruchy. Czasem wykazywała się brakiem koordynacji pomimo wygodnych spodni, a co tutaj dopiero mówić o sięgającej ziemi spódnicy, która plącze się pod stopami. Prosta kreacja znacząco różniła się od tego, co dziewczyna kiedyś miała z zwyczaju zakładać na podobne okazje. Prosta, elegancka, dodawała jej powagi i powabu, których brakowało jej na co dzień, kiedy bardziej przypominała dziecko niżeli młodą kobietę. Szarość podkreślała kolor jej oczu, równocześnie jednak zlewając się z jej pobladłą cerą i sprawiając, że Soleil wyglądała odrobinę jak jakaś zjawa. Jak niematerialny byt, który tylko na chwilę zjawił się na tym świecie i może zostać w każdej chwili porwany przez silniejszy powiew wiatru. Gdzieniegdzie brakowało jej ciała, więc kreacja nie układała się dokładnie tak, jak powinna, choć w chwili kiedy panna Larsen ją kupowała, mankamenty te nie były jej udziałem. Niewielki, a jednak w jej przypadku znaczący spadek wagi, bo z natury była drobna, odbijał się jednak na jej dzisiejszym wyglądzie. Przygotowana na wszystko, zdecydowana, że to właśnie chce zrobić, udała się do hallu. Przyjrzała się stojącym tam ludziom i wyłowiła z tłumu drobnego chłopca, który mimo swojego wieku nie ustępował jej wzrostem. Dopiero po chwili dostrzegła w jego twarzy znajome rysy i uświadomiła sobie, że zgodziła się iść na bal z bratem najlepszego przyjaciela Henry'ego! Na moment jej rysy ściągnęły się boleśnie, ale szybko przywołała na twarz lekki uśmiech i po tej chwili paniki nie było ani śladu, kiedy w końcu zbliżyła się do młodszego Gryfona. - Dziękuję za zaproszenie, Collinie. – odezwała się cicho, lecz ciepło i wyciągnęła w kierunku chłopaka chłodną dłoń. - Mam nadzieję, że będziesz się dobrze dzisiaj bawił. – wyraziła nadzieję wiedząc, że dla niej nie ma specjalnie takiej opcji. Nie dlatego, że miała zamiar siedzieć naburmuszona w kącie albo uciekać w drugą stronę za każdym razem, aż bolesna scenka rodzajowa ukaże się przed jej oczami. Po prostu nie sądziła, aby w tym momencie swojego życia potrafiła czerpać radość z tego typu sytuacji. Tym niemniej nie zamierzała psuć wieczora Morisonowi. - Wejdziemy już do środka? – zapytała i nie wypuszczając z uścisku chłopięcej dłoni, wprowadziła ich do środka, podchodząc zaraz do jednego ze stolików. |
| | | Collin Morison
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 17:36 | |
| Denerwował się i rozglądał na boki. Na widok woźnego pobladł i wycofał się w bezpieczne miejsce nieopodal filaru. Pomachał Hagridowi, którego szczerze uwielbiał za prostotę i miłość do zwierząt i czekał. Czekał cierpliwie, choć bał się, że Soleil się rozmyśli. Nie miała bowiem powodów, aby się zgadzać mu towarzyszyć. Dla większości osób był tylko dzieckiem, młodszym Morisonem z bardziej ogarniętym charakterem. Niewiele osób postarało się zajrzeć mu w oczy i dostrzec błysk zapowiadającej się inteligencji i potencjału, który rozwinie się wraz z wiekiem. Powitał Soleil troszkę nerwowym uśmiechem. Oczekiwał, że założy kolorową sukienkę tak, jak niegdyś ją oglądał na innych uroczystościach szkolnych. Collin obserwował starszą koleżankę, a zauważył ją już w pierwszej klasie. Nie miał odwagi do niej podejść, acz z czasem zaczął się z nią witać, mijając ją na korytarzu. Zauważył zmianę, drastyczną aczkolwiek bardzo korzystną. Soleil wyglądała oszałamiająco i przez kilka chwil Collin przypominał sobie jak należy mówić i nie jąkać się jak jego brat. - Dziękuję, że się zgodziłaś, Soleil. - wyszedł z kryjówki i ujął delikatnie chłodną dłoń Sol. Postanowił pokazać się z dobrej strony i ukłonił się przed nią lekko, szarmancko niczym prawdziwy dżentelmen. Odebrał prawidłowe wychowanie i miał dobry wzór do naśladowania - ukochanego tatę. Gryfon zacisnął mocniej usta, odczuwając fizyczny świeży ból po jego utracie. Nie pogodził się jeszcze i choć miał powód, aby nie przychodzić na bal, przyszedł, aby wmówić sobie, że nic go nie boli. - Mam nadzieję, że oboje będziemy się dobrze bawić. - poprawił ją i chętnie wszedł z nią do środka Wielkiej Sali. Zapragnął podskoczyć z radości, że przyszła i potraktowała go poważnie. Thommy nie uwierzy, że mu się naprawdę udało. Swoją drogą, czy przyjaciel postanowi przyjść na bal? Podszedł do stolika z wodą gazowaną i sprawnie rozlał ją do dwóch przezroczystych szklanek. Nie patrząc na Soleil, mocniej ścisnął jej dłoń, jakby dobrze wiedział z czym się zmaga i jak się może czuć widząc Henry'ego i Wandę. Collin stwierdził, że Soleil potrzebuje zatańczyć i pozytywnie się zmęczyć, a kto wie, być może poczuje się wówczas lepiej? - Wyglądasz b-bardzo ładnie. Robisz wrażenie. - zagaił szczerze, podnosząc szklankę do ust, aby je zwilżyć. Ilekroć spoglądał na Soleil, pragnął szczerzyć się jak nie on. Zachował spokój, trzymał jej dłoń i obiecał w myślach i jej i sobie odrobinę zabawy w trudnych chwilach. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 17:40 | |
| Eric zmierzał ku drzwiom wejściowym Wielkiej Sali krokiem niezwykle spokojnym, a każdy jego ruch niemal emanował opanowaniem. I choć na pierwszy rzut oka nie powinno wzbudzić to w nikim zainteresowania, ta niewielka garstka najbliższych znajomych Gryfona bez wątpienia uznałaby, że coś tutaj nie gra, bowiem chłopak rzadko sprawiał wrażenie wyciszonego. Na co dzień, podczas przemierzania korytarzy Hogwartu ze swoją przyjaciółką Murph, tę dwójkę najczęściej słychać było już z kilkunastu metrów. Tym razem jednak Ericowi nie towarzyszyła ani Rudowłosa Gryfonka, ani też szeroko pojęty harmider. A co było powodem takiej drastycznej zmiany? Cóż, odpowiedź nie jest jednoznaczna. Rzeczą jasną było to, że młody chłopak odczuwał delikatną tremę, nie chciał zawieźć oczekiwań Joe, obiecał jej, że będą się bawili świetnie, ale w obecnej chwili nie kierował nim jakiś tam strach, czy przerażenie przed całą szkołą, w końcu -mimo, że spędzi dziś wieczór w otoczeniu dziewczyn w strojach zapewne godnych księżniczek - nie będzie walczył ze smokiem czy jakąś inną godzillą o której przeczytał w książkach od psora Miltona, za które zresztą jeszcze nie zdążył mu podziękować. Może zrobi to dzisiejszego wieczora, jeśli uda im się zamienić słowo, ale wróćmy do przyczyn wycieszenia chłopaka. Tak naprawdę nie miał się już czego obawiać, wszystko co budziło w nim do tej pory niepokój, miał już za sobą. Calutkie dzisiejsze popołudnie spędził z puchonką, która to przez kilka godzin zajmowała się jego dzisiejszym wyglądem. Najpierw przez jakąś godzinę wybierała mu buty, które pasowałyby do reszty stroju, oczywiście w ogóle nie zwracając uwagi na delikatne pomruki Gryfona, w opinii którego wskazana przez nią para była troszkę przyciasna. Później jednak nadszedł dla chłopaka o wiele gorszy czas. Czas układania fryzury, który trwał prawie 2 godziny podczas których nieustannie, właściwie niemal co chwilę bił się z myślami, czy nie oskarżyć Joe o nie dotrzymanie złożonej obietnicy. Z jednej dostałby wtedy na własność tak bardzo kuszącą caluteńką paczuszkę cytrynowych żelków, ale z drugiej, jako uczeń domu Godryka Gryffindora nie mógł przecież tak na lewo i prawo jojczeć z bólu podczas czesania, jako uczeń domu Godryka Gryffindora miał obowiązek okazywać męstwo w każdej sytuacji, dlatego też koniec końców obył się jedynie smakiem. Na koniec jeszcze poćwiczyli trochę wspólnie taniec – który mimo delikatnego skrępowania Erica, właściwie nie wyszedł tak znowu tragicznie. Był wdzięczny Joe za to, że pokazała mu kilka podstawowych kroków, bo kurs na który się zapisał i zapłacił 6 pysznymi pączkami niestety nie odbył się, choć jeśli wziąć pod uwagę fakt, że miał go prowadzić Francuzik, to Gryfon nie był tym jakoś bardzo zdziwiony. Zdziwił się natomiast odrobinę gdy Puchonka wygoniła go jakiś czas temu, nie wręczywszy mu krawata zakupionego podczas wypadu do Hogsmeade. Oznajmiła radośnie, że zawiąże mu go tuż przed rozpoczęciem uczty, przez co zresztą chłopak wciąż zastanawiał się jakiego też będzie on koloru, miał jedynie nadzieję, że Joe nie wybrała różu albo zieleni( nie mógł dopuścić by wzięto go przypadkowo za jakiegoś obślizgłego Ślizgona), a co za tym idzie zastanawiał się również rzecz jasna, jak będzie wyglądała jego partnerka. Wczoraj nawet gawędził z Wandzią o sukniach, ze śmiechem wysłuchując tony niezrozumiałych dla szesnastolatka terminów. Jedyną rzeczą którą zapamiętał był ten cały „Tren” – długi kawał sukni sunący po ziemi, i, że może on być drapowany, marszczony, lub puszczony luzem. Podobno jest po to, żeby suknia ładnie wyglądała, ale Eric nie był do końca przekonany czy pragnie czegoś sunącego za nimi po parkiecie. Mimo, że - za sprawą wakacji spędzanych czasem u wujostwa- w tańcu nie należał do typowych sztywniaków, to obawiał się, że może to w znacznym stopniu utrudnić współpracę - łatwiejsze wydawało się chłopakowi granie w Quidditcha podczas burzy ciskającej wkoło piorunami. Poza tym, nie sądził, że Joe w zupełności nie potrzebuje tego całego trenu, była naprawdę ładną dziewczyną i dzisiejszego wieczora na pewno przyćmi wszystkie inne wystrojone pannice. Całe to popołudnie sprawiło, że prawie całe napięcie odpłynęło gdzieś w nieznane, a Henley czuł się troszkę niczym skazaniec nie mający już na nic wypływu, zatracający się w świadomości nieuchronności czekającego go losu – z tą delikatną jednak różnicą, że on nie szedł na ścięcie, a na spotkanie z piękną damą. Rzeczą która martwiła go dzisiaj jednak chyba najbardziej, była wspomniana wcześniej Murph. Idąc swym skazańczym, spokojnym krokiem, cały czas rozmyślał o przyjaciółce. Wczoraj wieczorem zagadnął nawet Serga , który mimo, że podobnie jak Stażysta psor Odinevy, również pochodził z Francji, to był naprawdę dobrym kumplem i zadeklarował się, że w myśl propozycji Henley’a zaprosi Rudą na bal. Gryfon jednak nie miał tak naprawdę pojęcia czy przyjaciółka się zgodziła, nie widział jej właściwie od obiadu a wcześniej nic nie wspominała o liście. W dodatku jeszcze te dziwne pogróżki otrzymane od Rosie, Murphy udawała, że zupełnie się nimi nie przejmuje, ale Eric postanowił mieć Ślizgonkę na oku, bez względu na to czy Ruda przyjdzie na bal czy nie. Gdyby nie fakt, że bardzo lubił Joe, która była tak bardzo podekscytowana całym wydarzeniem, zapewne zrzuciłby z siebie frak i spędziłby z Muprh resztę wieczoru sabotując działania Filcha i Ślizgonów. Gdy z głową wypełnioną różnymi scenariuszami, dotarł nareszcie do holu, zauważył kilka znajomych twarzy, w tym Collina, brata Dwayne’a z jego roku w towarzystwie Soleil. Normalnie pewnie byłby pod wrażeniem młodego Gryfona, ale w tej chwili nawet nie pomyślał, jak udało mu się zaprosić najładniejszą dziewczynę z domu. Miał się nawet przywitać, ale tempo jego chodu, sprawiło, że para zdążyła już wejść do wielkiej Sali. Ehh…zapowiada się naprawdę głośny wieczór, nawet Filch już zaczął się wczuwać – pomyślał z kamienną twarzą Eric i westchnął. -Dzień dobry panie Filch – zwrócił się po chwili do woźnego i skinął nieco głową na powitanie. Znalazł sobie miejsce niedaleko drzwi gdzie zatrzymał się i zaczął jakby mimowolnie poprawiać kołnierzyk, wyglądało, że czuł się trochę nieswojo z powodu braku krawata. Teraz nie pozostawało mu już nic innego jak czekać na Joe, i miejmy nadzieję Serga wraz z Murph. |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 17:59 | |
| Dla Chiary to był dzień jak co dzień. Większość uczniów, zwłaszcza tych występujących w odmianie żeńskiej, latała jak poparzona od łazienek do dormitoriów, od jednych znajomych do drugich, a panna di Scarno ze stoickim spokojem i typową dla siebie drwiną w piwnych oczach, przyglądała się temu wszystkiemu znad stronic księgi, która towarzyszyła jej tego dnia, gdziekolwiek poszła. Nie chciała aby jakieś skrajnie zdesperowane dziewczę zaczęło zawracać jej głowę swoimi problemami z kreacją czy fryzurą, a podejrzewała, że w poprzedzającej wieczorny bal gorączce, nawet tak absurdalne sytuacje mogą być możliwe. Oprócz bycia wymówką, księga była nade wszystko dość interesująca, by Chiara zechciała poświęcać jej długie godziny potrzebne na rozszyfrowanie na poły zapomnianego już języka pradawnych przodków. Krukonka zawsze zastanawiała się jak to możliwe, że tak wielka część wiedzy, potęgi, tak znacząca gałąź magi została w pewnym momencie wzgardzona i zepchnięta na krawędź całkowitego zatracenia w nicości. Należała do osób, które chciały odnaleźć choć okruchy tej wielkości i upomnieć się o należne im miejsce w czarodziejskim świecie. Widziała w tym cel i sens swojego istnienia, tak uwikłanego w różnorakie zależności, że wydawało się momentami, że należącego nie do niej, a do jakiejś śmiesznej, spolegliwej marionetki, której ruchami próbowało kierować naraz kilka osób. Dopiero kiedy większość mieszkańców zamku dokonywała ostatecznych poprawek makijażu i fryzury, bądź panikowało nad niedociągnięciami swoich kreacji, ona udała się do dormitorium, aby o umówionej godzinie czekać na swojego partnera w chłodnym hallu wejściowym. Przebranie się w oryginalną dość suknię nie zabrało jej zbyt wiele czasu. Podobnie jak przeczesanie czarnych włosów i zerknięcie w lustro, aby napotkać w nim spojrzenie podkrążonych delikatnie oczu o drwiącym, wyzywającym wręcz spojrzeniu, wyzierających z pięknej, dumnej i porażającej nieco swoją bladością twarzy, której nie kalał żaden kosmetyk, prócz dwóch czarnych linii na powiekach, sprawiających, że jej spojrzenie było jeszcze bardziej drapieżne. Chłód metalu na nagich plecach i dotyk delikatnej tkaniny na nagich piersiach sprawiły, że jej skórę pokryła gęsia skórka. Wykrzywiła usta w krótkim uśmiechu i pozostawiając samym sobie mniej lub bardziej spanikowane koleżanki, chwytając po drodze gładką, półprzezroczystą chustę, którą zarzuciła sobie na ramiona, udała się w dość długą drogę w kierunku hallu, wypełnionego już sporym tłumkiem osób czekających na swoich partnerów i z podziwem spoglądających przez uchylone drzwi do Wielkiej Sali, która ze znanej wszystkim dobrze jadalni na jeden wieczór zamieniła się w pomieszczenie godne królewskich balów. Przeczesała wzrokiem zebranych u jej stóp ludzi, wciąż stała bowiem na prowadzących w dół schodach, a nie dostrzegłszy Rosiera, pozostała na nich aby on z łatwością mógł ją odnaleźć. Mieli wejść do środka razem, być jedną z tych przeuroczych szkolnych par, które rzadko kiedy potrafiły przetrwać próbę czasu i najczęściej wypalały się wraz z końcem nauki w Hogwarcie, kiedy okazywało się, że prawdziwe życie wcale nie jest tak miłe i przyjemne jak to, które prowadzili w Zamku. Problem w tym, że ona i Evan tacy nie byli. Nie byli słodcy ani cukierkowi, nie łudzili się co do siebie czy swoich uczuć, spragnieni fizycznej bliskości, spragnieni wyzwania, jakim w pewnym sensie była ta druga osoba, wplątani razem w sieć intryg i niedopowiedzeń, nie udawali, że są dla siebie zawsze i na zawsze. Żyli chwilą, żyli pragnieniami i póki siebie chcieli, znajdowali się na drugim końcu łączącej ich liny, momentami zaciskającej się boleśnie na ich ciałach. Miękki, przyjemny w dotyku materiał pieścił skórę Chiary przy każdym ruchu, sprawiając że tym bardziej napinały się jej mięśnie w niecierpliwym wyczekiwaniu aż on będzie obok, aż jej dotknie, przesunie dłonią po nagich plecach i rzuci jedno z tych dobrze znanych dziewczynie spojrzeń. W pewnej chwili udało jej się wychwycić w okolicy wejścia do Wielkiej Sali Aerona i uniosła nawet dłoń, aby go powitać, ale nie zauważył jej, jak zwykle zamyślony, poważny, zdecydowanym krokiem wszedł przez uchylone drzwi i zniknął w bajkowej przestrzeni jaką zgotowali im organizatorzy balu. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 18:12 | |
| Dzień minął w zastraszającym tempie. Jo dużo czasu poświęciła Ericowi, narażając go na długotrwałe zabiegi upiększające, bo z całego serca pragnęła, aby wyglądał najpiękniej. Nie uważała, aby mu czegoś brakowało czy wyglądał źle w garniturze. Nic z tych rzeczy! Należał do uroczej i słodkiej części Gryffindoru, a patrzenie na niego sprawiało przyjemność. Joe pragnęła zająć ręce i zapomnieć na chwilę o mocno bijącym sercu informującym ją o dzisiejszym balu. Spędziła z nim miło czas, pośmiali się i choć nie wygrał cytrynowych żelków, podaruje mu je dzisiaj ze szczerego serca, bo gdy o nich mówił wzdychał z ujmującą nostalgią. Wygoniwszy go spod swych rąk, zabrała się za siebie. Z pomocą Meredith podkreśliła delikatnym makijażem oczy i rozświetliła buzię niewidzialnym podkładem, tym samym wydobywając z siebie walijską urodę. Dużo czasu spędziła nad fryzurą, bowiem na co dzień rozpuszczała włosy, a w chwili specjalnej okazji postanowiła je uwiązać w modny, zgrabny kok. Wpięła w niego żółte spinki, pozostawiła drobne kosmyki włosów po bokach i pięciokrotnie pielęgnowała czerwone pasemko - transmutowane pióro - wplecione ciasno w fryzurę i odznaczające się na tle ciemnego blondu włosów. Z pomocą kosmetyków utrwaliła swe dzieło i stworzyła dwakroć piękniejszy kok niż ten noszony dumnie przez profesor McGonagall. Spoglądając w lustro widziała ładną nastolatkę z odrobinkę smutnymi oczyma. Kreację wybrała poprzedniego dnia podczas nie do końca legalnej wizyty w Hogsmade. Drugiej, bo już za pierwszą dostała szlaban u pana Miltona, którego dzisiaj zamierzała unikać jak ognia. Kanarkowa suknia swą barwą robiła wrażenie, lecz Joe za pomocą zaklęć stonowała ją na jaśniejszą - mniej rzucającą się w oczy. Nie chciała bowiem być w centrum zainteresowania ani przyćmiewać urodą innych dziewcząt. Ze względu na Dwayne'a ubrała się nader skromnie, aby nie być seksowną siostrą, a zwykłą siostrą, na którą nie ogląda się drugi raz. Nie powstrzymałaby łez, gdyby zaczął się przy niej jąkać, a wyjątkowo dzisiaj pomalowała rzęsy zwykłym tuszem, a nie wodoodpornym. Sukienka podkreślała talię Joe, jej chude ramiona i cudem szczupłą talię. Przydałoby się jej zrzucić pół kilograma za ostatni babski sabat z Izabelle, jednak nie czas było na skupienie się na takich detalach. Dłonie dziewczyny były zimne ze stresu. Dziesięć razy gładziła dłońmi czarną kokardę oplatającą jej talię, prasowała zaklęciem i prostowała ją na sobie. Oglądała się w lustrze trzydzieści minut i dopiero ponaglenie Meredith i Lilith wywabiło ją z dormitorium. Użyła na szybko kwiatowych perfum, smarując się nimi za uszami i na nadgarstkach i czym prędzej, w chwili wybicia godziny dziewiętnastej wybyła w pośpiechu do Wielkiej Sali na niewielkich obcasach. Suknia łaskotała nagie łydki dziewczyny, falując delikatnie za nią. W dłoni trzymała czarną kopertówkę skrywającą w środku krawat, żelki cytrynowe, różdżkę i kilka małych drobiazgów, niezbędnych dzisiejszego wieczoru. Z daleka usłyszała krzyk pana Filcha. Dla pewności zerknęła na swe obcasy i nie dostrzegłszy na nich błota (wszak nie wychodziła od rana z Hogwartu), przemknęła mu przed nosem ku Ericowi. Spóźniła się tylko sześć i pół minuty, lecz biec nie mogła w takich butach. Zatrzymała się kilka metrów przed Gryfonem i uśmiechnęła szeroko, odsłaniając białe zęby. Nie wierzyła co garnitur potrafi zrobić z chłopakiem. Przemieniał go w mężczyznę i to niebywale pociągającego. Ciesząc się, że nie zagraża Ericowi z jej strony nic poza obcasami, podeszła doń roztaczając wokół siebie wrażenie słońca. - Czy to z tobą, panie przystojniaku mam iść dzisiaj na bal? - zapytała, z zachwytem przyglądając się jego strojowi. Wyjęła prędkawo krawat osobiście zakupiony przez nią w Hogsmade w sklepie Gladarg. Mienił się tym samym odcieniem co suknia Joe. Nie sprawiał wrażenia puchońskiego - wszak puchoński miał o wiele żywszy kolor - a z ładnym delikatnym poziomym wzorem idealnie kontrastował z Joe. Bez słowa postawiła kołnierzyk koszuli Erica i założyła mu przez głowę krawat, wcześniej wciskając mu do rąk kopertówkę. Sprawnie go zawiązała i ułożyła na jego piersi, z dumą oglądając efekt babskich zakupów. - W tym stroju będziesz wyrywany, Ericu. Masz moje słowo. - odebrała od niego kopertówkę i wyjęła stamtąd małą paczkę cytrynowych żelków oplecionych żółtą wstążką. - Dla ciebie, bo wspominałeś o nich pięć razy. Są od serca! Doceń. - ciemnobłękitne oczy Joe błysnęły z radości. Z początku stresowała się balem, denerwowała się jego przebiegiem i samą sobą. Zobaczywszy otuchę w oczach Erica, odetchnęła z ulgą. |
| | | Katja Odineva
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 18:23 | |
| Od samego rana Katja uwijała się jak mrówka przy ostatecznych przygotowaniach do balu. Jako Mistrzyni Zaklęć w tej szkole, nie mogła przecież pozwolić sobie na odpoczynek, kiedy tyle było jeszcze do zrobienia! Jeszcze rano uczniowie mogli spożywać posiłek normalnie, przy stałach swoich domów, a teraz? Teraz wszystko lśniło, połyskiwało i było takie oh i ah, eleganckie, wytworne, wysublimowane... Uśmiech nie znikał z twarzy kobiety, może momentami stawał się jedynie nieco bardziej knujny, kiedy wymyślała kolejne psikusy, którymi planowała urozmaicić nieco przebieg wieczoru. A to jej ukochana wódka w niektórych karafkach z „wodą”, a to kawałek parkietu, do którego przykleją się stopy tańczących, a to instrumenty kilku szanowych panów z orkiestry, które w odpowiednim momencie zaczną wyrzucać z siebie duże ilości mydlanych baniek, a to gadające talerze, które lubią narzekać na maniery używających ich nieszczęśników. Na tym nie poprzestała, ale ostatecznie, kiedy zmęczyła się już tymi wszystkimi czarami, a rozgrzana do białości różdżka paliła jej palce, pobiegła w podskokach godnych czterolatki z adhd do swojego gabinetu, gdzie (nadal z knujnym uśmiechem) ubrała na siebie suknię, być może dobrze znaną niektórym widzom z pewnej bajki. Nieee, to wcale nie tak, że naśmiewała się otwarcie ze wszystkiego, z czego tylko mogła, przede wszystkim czyniąc przytyki w kierunku swojej ukochanej ojczyzny... Uczesała się jeszcze w stosowny sposób, dopełniając wizerunku i z zadowoleniem przeglądając się w lustrze. Po raz pierwszy od dawna jej garderoba nie przedstawiała się w najmniejszym elemencie ekscentrycznie i to zdecydowanie świadczyło na jej korzyść. Bo była niebrzydka, ba, wedle niektórych nawet bardzo ładna, co zawsze podsumowywała pobłażliwym uśmiechem. Bardzo zadowolona z siebie, dumna właściwie niezwykle, na chwilę przed rozpoczęciem balu znalazła się w hallu, mając nadzieję, że szybko wyłowi z tłumu Francisa i tajemnymi, sobie tylko znanymi drogami wprowadzi go do wielkiej sali i zmusi do wspólnego naśmiewania się ze wszystkich ofiar jej niewinnych żartów. A poza tym miała z nim do pogadania! |
| | | Amelia Bones
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 18:49 | |
| Amelia długo biła się z myślami i choć tyle się nagadała sama do siebie o tym, że to bez sensu i że wstyd iść bez partnera, to jednak mimo wszystko w dosłownie ostatniej chwili zdecydowała się, że jednak pójdzie. Już wcześniej, naturalnie, miała chwilę zawahania. Wcześniej, czyli tuż po krótkiej wymianie listów z Jolene. Może faktycznie nie zaszkodzi jej pójść? Najwyżej wyrwie na chwilę Joe z rąk Erica i trochę razem poplotkują. Bo czemu nie? W koniec końców jednak uznała, że skoro Puchonka ma z kim iść, to nie będzie jej psuła wieczoru, przeszkadzając. Kolejna chwila zawahania pojawiła się jednak niedługo później, kiedy to otrzymała list od Sergiego. Jego treść po raz kolejny przypomniała jej o balu. Odpowiadając na sowę była prawie pewna tego, co pisze. Nie idzie nigdzie, koniec, kropka. Jednak tuż po tym, jak Ambicja wyleciała przez okno jej dormitorium, dziewczynę ogarnęły wątpliwości. I mimo głośnych protestów samej siebie, postanowiła wybrać się na imprezę. Najgorszym jej dylematem była sukienka. Bo cóż wspaniałego można wytrzasnąć na kilka godzin przed rozpoczęciem balu? W swojej szafie miała poza tym tylko pięć sukienek, z czego trzy na bal się kompletnie nie nadawały, więc Amelka musiała wybrać między dwoma sukienkami. Jedna z nich była długa, do kostek i choć z pozoru na bal odpowiednia (bo z tego, co Krukonka pamiętała, to właśnie pod tym kątem wsadzała tą sukienkę do walizki), to jednak panna Bones uznała, że niechybnie by się w niej zabiła, na schodach chociażby. Więc, pozostawiona z niewielkim wyborem, zdecydowała się na na granatową, koronkową sukienkę do kolan. Najpierw wydawała jej się zbyt elegancka, jednak gdy spojrzała w lustro przekonała się co do niej. Może szału nie było, ale przynajmniej nikt nie ochrzani jej, że wygląda jak dres, czy coś. Gdy tylko pojawiła się na korytarzu i zobaczyła Filcha, raptem przypomniała sobie o miotełce do kurzu, którą znalazła. Puknęła się w czoło, że nie odniosła jej woźnemu wcześniej, po czym sprintem pognała z powrotem do wieży Ravenclawu, po zgubę jej ulubionego dorosłego osobnika w Hogwarcie. Kiedy indziej jak nie teraz mu ją odda? I choć może wyglądała dziwnie w eleganckiej sukience, baletkach i z miotełką w ręku, ale sama była sobie winna. Gdy po raz drugi znalazła się na dole, wzięła kilka głębokich oddechów i ruszyła w stronę woźnego. - Dzień dobry, panie Filch. Zwracam panu pańską miotełkę. Miłego wieczoru. – z uśmiechem wcisnęła staruszkowi w dłoń kij od miotły po czym lekko zestresowana przekroczyła próg Wielkiej Sali. Zatrzymała się w progu i zaczęła rozglądać się niepewnie na prawo i lewo. Przygryzła lekko wargę. Stała tam może z minutę, aż jakiś piątoklasista ochrzanił ją, że blokuje przejście. Panna Bones zarumieniła się tylko i ze zwątpieniem uczyniła kilka kroków do przodu. Zobaczyła z daleka Stewarda, na co przewróciła oczami i starała się nie patrzeć w tamtym kierunku. Na szczęście już w następnej chwili dostrzegła Jolene i Erica. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej szybkim, ale wyraźnie podenerwowanym krokiem ruszyła w ich kierunku. - Cześć, Eric, cześć Joe. Nie przeszkadzam? – spytała z niepewnym uśmiechem. No, plus jest taki, że przynajmniej dostrzegła kogoś znajomego. Resztą na razie nie trzeba się przejmować. Na razie. |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 19:16 | |
| Francis Lacroix dopiął wszystko na ostatni guzik. Dosłownie. Zapinał właśnie ostatni, najwyższy, wieńczący jego ciemnogranatową, upstrzoną jeszcze ciemniejszymi wzorami kamizelkę. Wygładził materiał, poprawił jeszcze wprawnym ruchem muszkę w tym samym kolorze. Z pewną czułością i skupieniem strzepnął z kołnierzyka drobny pyłek. Był gotowy. W każdym możliwym tego słowa znaczeniu, poza paroma kluczowymi. Nie był gotowy na unikanie Jolene, nie był gotowy na bal. Był właściwie tylko ubrany. Nałożył spodnie, ostatecznie, teraz już musiał wyjść z gabinetu. Pomijając nawet fakt, ze musiał się chociaż na moment zjawić, jako nauczyciel, a poza tym, Profesor Katja coś szykowała. On to wiedział. Ona to wiedziała. Nie wiedział o tym nikt inny. Poczciwa Rosjanka knuła coś i knuła coś niesłychanego. Wygrzebał z kieszeni jeszcze jej pierwszy list, na który próbował odpisać po rosyjsku, ale widocznie spotkało się to z… niezrozumieniem. Spojrzał jeszcze na kartkę zapisaną szczelnie czytelnym i dobrze mu znanym pismem. Zerknął w kamerę, jakby był w zachodnim serialu. Coś knuła. Specjalnie na tę okazję założył nawet buty, które uchodziły wszem i wobec za nieprzyzwoite dla takiej okazji. Uznał jednak, że tenisówki sprawdzą się lepiej jako cichobiegi niż klasyczne pantofle, z resztą, nie miał takich na stanie. Nie przewidywał, że przyjdzie mu brać udział w jakimkolwiek balu, a wręcz plan zakładał możliwe unikanie tego typu uroczystości, jednak od każdej reguły były odstępstwa, a rozkaz przełożonej traktować należało jak najwyższą możliwą świętość. Stanął jeszcze na moment przy lustrze, spojrzał na swoją fryzurę i twarz Lacroixa przybrała dość specyficzny wyraz. Ten zaraz polizał swoją dłoń delikatnie i podjął bohaterską próbę uklepania koguta, który właśnie stanął mu na głowie. Zbiegł po schodach, albo raczej, zszedł przyśpieszonym krokiem, bo biegiem nie nazwałby tego nikt myślący w miarę trzeźwo, a jak się domyślamy, mimo pochodzenia Pani Katja nadal była osobą zupełnie trzeźwią. Chociaż diabli raczyli wiedzieć co siedziało w jej głowie. Od czasu pamiętnego Toru Francis był gotów spodziewać się od swojej mentorki właściwie wszystkiego, od wysadzenia stołu ślizgonów w powietrze do zrobienia fontanny z wódką. No ale, praktyka pokaże, ostatecznie. Wydawało mu się, że wygląda dobrze. Przyzwoicie, śmiał przyznać. Garnitur szyty na miarę, niewątpliwie szlachetna spuścizna świadcząca o jego niezbyt chwalebnym z francisowej perspektywy pochodzeniu z ciemnogranatowej wełny. Biała koszula, z klasycznym kołnierzykiem, sumiennie zawiązana kobaltowa muszka, proste, staromodne już odrobinę spinki do mankietów i te nieszczęsne tenisówki. Teraz rozwiązane. Jednak i tak Francis nie planował tańczyć. Usiądzie. Posiedzi. Poczeka. Zobaczy. Wyjdzie, ostatecznie, kiedyś. Pod Wielką Salą znalazł się w najmniej lub właśnie najbardziej odpowiednim momencie. Wychwycił w tłumie parę znajomych twarzy. Pannę Evans, która zaraz zniknęła za ciężkimi drzwiami, Collina Morrisona, z którym miał raz czy dwa zajęcia, poczciwego Hagrida, którego gdyby Francis nie zauważył to należałoby go wysłać na obligatoryjne badanie wzroku. Poczuł też, bo spostrzeżeniem tego nazwać nie można było, Filcha. Nawet Soleil, która ostatnio wydawała się być Francisowi w mocno jesiennym nastroju pojawiła się na balu. A także ten sympatyczny Gryfon, którego spotkał pewnego piątkowego wieczoru. No i Joe. Odruchowo lekko czmychnął w tłum i rozglądał się moment za swoją przełożoną. Nie trudno było ją znaleźć. Mógł przysiąc, że widział gdzieś już kiedyś suknię, którą miała na sobie, ale w żaden sposób nie umiał sobie przypomnieć właściwie gdzie. -Dzień dobry, Pani Profesor. - przywitał się grzecznie i stanął obok, lekko zakłopotany. Poloneza czas zacząć. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 19:20 | |
| Przeklinając podły nos, przeklinając własne tchórzostwo oraz przede wszystkim - przeklinając pewnego przystojnego Gryfa, Meredith przekroczyła próg holu. Z niepewnym uśmiechem na twarzy odgarniała za ucho poukładane loki i zastanawiała się po raz setny - na co właściwie liczyła? Była świadoma tego, jak prawdopodobnie potoczy się ta noc - pobędzie chwilę na balu - pokaże wszystkim, jak świetnie można bawić się nawet w samotności - by po godzinie niemrawego przestąpiwania z nogi na nogę, wrócić do dormitorium i zalać się łzami. Z jakiego powodu? Trudno powiedzieć. Chyba po prostu wszystko tak nagle ją przytłoczyło. Tupiąc powoli, lecz sukcesywnie, nóżka za nożką zmierzała w kierunki Jolene - osoby, dzięki której w ogóle zdecydowała się przyjść. Dała się przekonać całkiem niedawno, że nie ma co zamykać się na klucz i izolować od świata. Tutaj miały ją czekać kolorowe światła, wypolerowany parkiet, najlepsza muzyka oaz przede wszystkim - przednia zabawa w doborowym towarzystwie. Czyim? Patrząc na to, jak w jednej dzień wyprzystojniał znany Mer z widzenia Eric Henley, sądziła, że jednak nie z Jo. Francis Francisem, no ale w końcu to Gryfon ją zaprosił, czyż nie? A razem wyglądali wporst przeuroczo - Żolin, promieniująca w jasnożółtej, tfu!, kanarowej kreacji oraz wspomniany wcześniej Ercio, w szykowym garniturze oraz uczesaną głową. A do tego Amelia Bones - całkiem sympatyczna, ładna czarownica z Ravenclaw. Ciekawe dla kogo się tak wystroiła. Sama Walkerówna mogła wypadać przy nich dość blado. Noszoną dziś kreację upolowała na zakupach w Hogsmeade, dosłownie na ostatnią chwilę. Turkusowa sukienka bez ramiączek nieco zwisała na pozbawionej dziewczęcych kształtów Mer. Aby nieco zniwelować ten efekt, dziewczyna zawiązała w talii ściągający sznurek oraz, o dziwo!, założyła buty na obcasie. Pudroworóżowe, jeśli chcecie wiedzieć, co nie zmieniło faktu, że do wygodnych nie należały. Meredith od zawsze na zawsze nie lubiła wszelkich szpilek, szpileczek, szpiluniek co nie zmieniało tego, jak niecnie i podstępnie chciała je dzisiaj wykorzystać. Albo i nie chciała. W sumie, ciężko stwierdzić jakie były intencje jej działań. Podeszła pewnym krokiem do Jolene oraz dwójki jej, na pewno przemiłych, znajomych. Usta podkreślone matową szminką rozszerzyły się w uśmiechu, niepewnym rzecz jasna, choć mającym przełamać nieco lody. - Cześć Jo, witam... wszystkich - odparła, zacisnąwszy ręce na beżowej kopertówce. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |