|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Benjamin Auster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 21:11 | |
| Ben w odpowiedzi na coraz to bardziej kpiące uwagi, rzucał tylko gromami z oczu. Słowa, choć raniły były niczym groch o ścianę – co z tego, że Gabriel miał poniekąd rację, mówiąc o tym jak mało jest istotny? Co z tego, że być może i nieco spochmurniał z powodu tego, co zrobiła Rabe – i nie mówimy teraz o scence urządzonej przy profesorskim stole. Powinien być wściekły, powinien jej szczerze nienawidzić za to, co mu zrobiła – za każdy raz, gdy go poniżyła, wytykała błędy, starała się sprawić, by czuł się jak pan Nikt – ale nie potrafił. Co było śmieszne, bo zdawał o sobie czasem sądzić, że jest nic niewartym, niespełnionym, biednym… alkoholikiem? Odrzucił tę myśl tak szybko jak się pojawiła. Nie teraz, nie tu, nie pośród ludzi i nie w tej Sali. Nie dał po sobie poznać niczego, dosłownie niczego – z tego, co właśnie przemknęło przez głowę. To znaczy – nie poprzez mimikę twarzy, bo zacisnął pięści na tyle mocno, że czuł boleśnie wbijające się dłoń paznokcie. Natomiast zasznurowane usta skłaniały się do powiedzenia jednego bardzo wymownego słowa, ale… powstrzymywał się. Dość na dzisiaj skandali z jego udziałem, odpowie grzecznie smarkaczowi, by zszedł z jego drogi, po czym wróci do stołu by z niecierpliwie poczekać do końca dyżuru. Ignorując zimne błyski w oczach Gabriela, jego szyderczy, prześmiewczy uśmiech oraz wyraźną chwilę słabości oraz kontemplacji. Spuszczona głowa, płowe rumieńce na policzkach – zbity pies, niedający po sobie poznać targających uczuć? Benjamin to znał, znał to jak mało kto i być może, gdyby los byłby na tyle łaskawy przedstawić tę dwójkę w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach, być może byliby… nastawieni do siebie nieco bardziej pozytywnie. - Zamilcz – rzucił lodowato, lecz dalsze kazanie przerwał mu gwałtowny, napastliwy, ogłuszający ryk woźnego Filcha. A więc Riffesione, tak? Benjamin z niemałą satysfakcją oglądał prezentujące się przed nim wydarzenie. Choć Rabe dawno już uciekła, została ukarana szlabanem i to nie byle jakim – lekcją… WDŻ. Co to takiego, właściwie? Będzie musiał sprawdzić, ba! Może sam się na nią wybierze? Natomiast… Riffelsione został postawiony do pionu i Auster już miał się przysłuchiwać tyrady kierowanej przeciwko szatynowi, gdy nagle poczuł ostre pazury na swojej nodze. Norrisowa wspinała się po jego czarnych spodniach szybciej niż jakikolwiek alpinista na Mount Blac. Przeklęta kocica miaucząć, wijąc się i drapiąc po paru sekundach katorżniczej walki usiadła na głowie Austera, który wywijał rękoma na lewo i prawo, próbując ją z siebie zrzuć. Nieskutecznie, niestety, a poczynione starania przypłacił rozdrapanym policzkiem, (cud, że tylko policzkiem – pazur celował w oko!) podczas gdy kotka zeskoczyła z jego czupryny, łasząc się bezczelnie do nogi charłaka. Zszokowany, zdruzgotany i widocznie pokonany przez burą kocice Filcha, rzucił do woźnego niezbyt życzliwe. - Panie Filch! Pilnujże jej, pan! – po czym nie czekając na reakcję, obrócił się na pięcie. Ani woźnego, ani Riffelsiona nie obrzucił żadnym pogardliwym spojrzeniem – jego cenna duma widocznie była zbyt zszargana. Powrócił na swoje miejsce, patrząc się z beznadzieją na talerz zimnych ziemniaczków i wziął się do jedzenie. Nie patrzył na nikogo, nie chciał widzieć nikogo ani nikogo już poznawać – hogwarckiego życia towarzyskiego miał już dość, do końca roku! Liczył sekundy dzielące go od zasłużonego odpoczynki, wchłaniając cichutko przepyszne jedzenie i udając, że w sumie to on w ogóle nie istnieje. |
| | | Mistrzyni Proxy
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 22:43 | |
| Wszystko się kiedyś kończyło. Albo przemijało, zależnie od tego jak bardzo optymistycznie ktoś określał pewne kwestie. Tak samo jak w końcu musiały przeminąć lata dwudzieste i trzydzieste. Teraz wszystko zdawało się raczej przemijać, bo przecież nikt nie miał zamiaru przerywać zabawy właśnie teraz, kiedy tańce dopiero się rozpoczynały, a sam bal powoli rozkręcał się, pochłaniając coraz to kolejnych uczestników, którzy byli wciągani w wir na parkiecie. Sala wirowała w tańcu, ciężko było właściwie nawet nadążyć za wszystkim co na tym szlachetnym wydarzeniu miało miejsce. A to raz ktoś lawirował między stolikami nieco przyklejając się do miejscami kleistego parkietu, a to gdzieniegdzie zastawa brzęczała oburzona wyraźnie tak nieczułym i niedelikatnym traktowaniem. Widelce stukały, pary tańczyły, a bal trwał w najlepsze. Toczyły się rozmowy, mniej lub bardziej ważne, toczyły się kłótnie mniej lub bardziej wyraźne, gdzieś ktoś kogoś pocałował, gdzieś ktoś komuś złamał serce. Jak to w życiu, wszystko się zmieniało i było bardzo niestałe, nawet tutaj, gdzie wydarzenia zdawały się być dużo bardziej gęste. Piosenka leniwie dobiegła końca i znowu zapadła cisza. Sala powoli znowu zaczęła nabierać kolorów. Z początku wystarurowanych, nieśmiałych nieco, a potem przez pastele wszystko zdało się wrócić do normy, a nawet nabrać nieco krzykliwości w swoich odcieniach. Kiedy Panowie Hanley i Lancaster byli zajęci panikowaniem na temat wyglądu, a panny Dunbar oraz Murphy wręcz przeciwnie, z entuzjazmem przyjęły wygląd rodem z dwudziestolecia międzywojennego. Jednak sala znowu się zmieniała, w przeciwieństwie do strojów tej dwójki, które zostały takie, jak stały się jeszcze parę piosenek temu. Gdy zapadła cisza, a orkiestra przez moment nie grała nic przed zespół wyszły cztery kobiety, każda z nich ubrana w gładką, białą sukienkę. Nie wiedzieć kiedy pojawił się przed nimi staromodny mikrofon pokaźnych rozmiarów. Perkusista uderzył parę razy w bęben, a kwarter zaczął nucić donośną i skoczną dość melodię.Jednak, zgodnie z tradycją, kiedy zmieniała się muzyka, kiedy zmieniał się wystrój i oświetlenie sali na kogoś także musiał paść czar. I nie, nie mówimy tutaj o doświadczeniu magii pysznego jedzenia czy przebywaniu w tak radosnym zgromadzeniu, w mniej lub bardziej przyjemnej atmosferze, nie w tym przypadku. Tym razem padło na panów Chanta, Rifflesione oraz nikogo innego jak żywą legendę - Jareda Wilsona, który to niby niepostrzeżenie próbował dostać się na salę. Widocznie nie było potrzeby grzebania w szafach w poszukiwaniu ubrań po ojcu, niektóre rzeczy po prostu miały czelność dziać się same. Tak samo Pani Lacroix oraz Panny Rabe i Argent. Podobnie jak w kuchni Pana Filcha na sukienkach nie brakowało grochu, albo raczej - groszków. Zabawa toczyła się nadal, chciało by się nawet rzec, że w starym, dobrym stylu. Nadal. Zapraszamy do tańca. Następny post MG 11.04.br o 23. |
| | | Lloyd Avery
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 23:53 | |
| Skrzywił się lekko, widząc znanego mu z obozu Krukona w towarzystwie Merberet. Ta mała zaczynała solidnie działać mu na nerwy, ze swoją dziwną, dziecinną buźką i słowami, które zupełnie do tej buźki nie pasowały; próbowała być ważniejsza i potężniejsza niż rzeczywistość do której należała, a Avery nie zamierzał tolerować takiego stanu rzeczy. Co prawda groźby dziewczyny nie robiły na nim najmniejszego wrażenia i był pewny, że Skai, już w tym momencie jedząca mu z ręki, odpowiednio przedstawiona sytuacji odwróci się od swojej przyjaciółki, niemniej jednak Yumi mogła namieszać mu w planach, a to było niedopuszczalne. W najbliższym czasie należało przypomnieć Amycusowi, że zwierzątka wypuszczane między ludzi powinny mieć kaganiec i krótką smycz, by nie sprawiały niepotrzebnych kłopotów. Uniósł kieliszek z winem w prześmiewczym toaście, posyłając Yumi chłodne spojrzenie, a potem opróżnił go jednym haustem odstawiając puste naczynie na stolik zajęty przez parę wystraszonych Puchonek. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, widząc ich spłoszone miny, a później zwrócił się w stronę parkietu; nim jednak zdążył porwać którąś z dziewcząt do tańca, zakręcić się pomiędzy grupkami znajomych i dotrzeć do swoich, ktoś wpadł na niego z subtelnością kuli armatniej, zaklął szpetnie i zatoczył się, szukając ręką wsparcia w ścianie. Jedynie refleks Avery’ego uratował dziewczynę przed upadkiem i bolesnym spotkaniem z parkietem. Chwycił ją mocno w talii, przyciągnął do siebie, osadził w miejscu; coś w brązowych oczach błysnęło, jarząc się zainteresowaniem. Coś w kącikach ust drgnęło, unosząc je nieznacznie do góry i zmazując tym samym wszelkie ślady poirytowania, jakie jeszcze przed paroma chwilami wkradały się na twarz chłopaka. Intensywny, słodki, nęcący aromat czekolady dotarł do jego nosa, wyparł wszystkie inne zapachy, zagnieździł się uparcie gdzieś w tyle głowy, powstrzymując Ślizgona przed wypuszczeniem dziewczyny z uścisku. Przyjrzał jej się dokładniej, w jasnych włosach i kociej buźce rozpoznając Rosalie Rabe – wszędzie, w największych nawet ciemnościach przypomniałby sobie te niezwykłe oczy, wpatrujące się w niego z mieszanką niedowierzania i złości. Uśmiechnął się drwiąco, już otwierając usta by jakoś skomentować to spotkanie, kiedy muzyka po raz kolejny uległa zmianie, całe pomieszczenie zafalowało, a czar dyrektora dopadł następnych nieszczęśników, zamieniając suknię obejmowanej przez Avery’ego dziewczyny w coś niebywale suto nakrapianego. Przyjrzał jej się z nowym zainteresowaniem, obrzucając dekolt sukienki troskliwym, trwającym o wiele zbyt długo spojrzeniem, a później wyszczerzył zęby w niezwykle rozbawionym uśmiechu. - Jak się masz, Rabe? Pędzisz gdzieś? Zostałaś Kopciuszkiem w groszki i uciekasz od tamtego Krukona? Mam mu dać w zęby? – spytał, ponad ramieniem dziewczyny namierzając brązowymi oczami patałacha, którego jeszcze nie tak dawno temu Ślizgonka łapczywie obcałowywała. Ani myślał jej puszczać, wciąż jak gdyby nigdy nic trzymając dłonie na talii blondynki – po co odmawiać sobie przyjemności, skoro sama wpadła mu w ręce?
|
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 00:05 | |
| Bal, bal, bal. Wszystko sprowadzało się do zabawy, pięknych strojów, tańców, hulanek i swawoli. Jeszcze brakowało tylko palenia lulków, ale Wanda sądziła, że i znajdą się tacy, którzy coś chętnie popalą. Jeżeli nie teraz to potem. Wszelkie plany, romanse, niesnaski i inne pochodne dziewczyna odstawiła na bok. Miała swój ultra różowy drink z palemką, który najwidoczniej bardzo chciał się wbić w jej piwne oczko. Miała również wspaniałego faceta obok siebie. Przyjaciół paplających jej nad głową. I miała to. Miłość swego życia. Coś, na czego widok jej serce biło szybciej, krew buzowała, a sama panna Whisper czerwieniła się jak piwonia. Jedzenie. Nie interesowało ją kto się pokłócił, kto chciał kogo zamordować, kto okazał się ojcem Josephiny, a komu Irytek ściągnął gacie. Miała pełen stół żarcia. Praktycznie tylko dla siebie! Praktycznie, bo już zauważyła jak Heniek zaczął podbierać jedzonko z jej blatu. Jako, że żywiła do niego o wiele cieplejsze uczucia niż zwykła przyjaźń pozwoliła mu na to i nawet nie obdarła go ze skóry. Uśmiechnęła się pod nosem i przysunąwszy się bliżej mlasnęła zadowolona jak nie wiem co. Nałożyła na swój talerz tuzin skrzydełek w pikantnej panierce, mnóstwo frytek, sałatki wszelakiej maści i co chwilę wszystko popijała drinkiem, który prawdopodobnie nigdy się jej nie skończy, co ją niezmiernie cieszyło. Zaczęła zajadać i próbować wszystkiego po trochu, nie przejmując się zdziwionymi spojrzeniami ultra chudych koleżanek ze szkoły, które pewnie zastanawiają się gdzie to ona wszystko mieści. Wanda nie była chudziną, miała normalną budowę ciała i zachowane proporcję, co było ważne. Lubiła jednak jeść i nic tego nie zmieni. - Ojacie, trafiłam do raju. – Pisnęła ucieszona i podebrała Henrykowi czerwoną papryczkę, którą schrupała niemal od razu w całości. Uśmiechała się cały czas, a delikatny rumieniec powoli wstępował na jej bladą buzię okraszoną kilkoma zbłąkanymi kosmykami włosów, które wymknęły się spod kontroli. Nie zauważyła również jak wystrój Sali się zmienił. Jak o poniektórzy uczniowie nie zmienili swojej tak zwanej szaty graficznej. Na moment podniosła wzrok na Joe, która zachwycała się delikatną fakturą koronek, która teraz opinała jej chude ciało, jednak w pierwszej chwili Krukonka zajęta była odszukaniem sensu pośród sałatki z rukolą niż zajmowaniem się garderobą. - Super, do twarzy Ci, kochana. - Powiedziała między jednym kęsem, a drugim komplementując tym samym strój Puchonki, w którym wyglądała doprawdy ślicznie. Podobne ubrania widywała na starych zdjęciach w albumie rodzinnym, który od czasu do czasu przeglądała z nudów. Coś jednak jej nie pasowało – dziki wrzask, bełkot, błagalne prośby – widelec uderzył o miękki policzek Wandzi, kiedy i ona w końcu postanowiła ogarnąć co właściwie się dzieje. Skoro Lancaster podniósł alarm, ta musiała go uratować. - Hmmm? – Odwróciła głowę w kierunku Henleya, Murphy i swego wybranka przebranych na modłę lat 20 i 30tych co zdecydowanie przypadło jej do gustu. Wpierw nie powiedziała nic, tylko obserwowała, taksowała wzrokiem ich ubrania. Po chwili jednak pokiwała głową mądrze, zupełnie jakby była na korepetycjach, których udziela i wystawiła po swojemu okejkę. - Ej, wyglądacie ładnie! – Zachwyciła się zupełnie prosto i niemal bezczelnie. Gryfonka wyglądała naprawdę oryginalnie, a panowie… cóż. - Zostaw to! Ta zieleń podkreśla kolor Twoich oczu, Eric! – Zaśmiała się głośno, widząc jak zaraz biedny chłopaczyna niemal rozpaczliwie starał się pozbyć wszystkich ciuchów, wcześniej popijając ruski alkohol. Dziewczyna otrzepała ręce, wytarła kąciki ust za pomocą jedwabnej serwety i podniosła się ze swojego wygodnego miejsca, opuszczając tym samym jedzenie, swą miłość i skierowała się do nieszczęśliwych panów i prześmiesznej Gryfoniastej. Oparła dłonie o krągłe biodra i tylko spoglądała z pewnego rodzaju politowanie na twarzy, które za wszelką cenę chciała ukryć. Było w końcu Halloween, bal przebierańców. Czyżby naprawdę spodziewali się nudnej imprezy szkolnej? Pokręciła łepetyną i chwyciła Henryka za koronkowy kołnierz, któremu przypatrzyła się z uwagą. - Chłopcy, to tylko ubrania. Opakowanie. O co ten raban? – Spytała lekko rozbawiona i zerknęła kątem oka na Murph, która widocznie miała identyczne podejście co ona do tej całej sytuacji. Poruszyła ustami bezgłośnie kierując swoją wypowiedź do ognistowłosej. Głupole zdawały się mówić jej pełne usta. W jej tęczówkach coś błysnęło, kiedy zaczęli rozprawiać o wymianie spodni… Jej brwi zbiegły się, a sama Wanda nie wiedziała gdzie podziać wzrok. - Na Merlina. I tak wyglądasz cudownie, Henry. – Zanim ten zaczął wymieniać się garderobą ta oparła się o bark Puchona i nachyliła się nad jego uchem, by przekazać krótką, aczkolwiek ważną informację. Zaraz jednak odlepiła się od chłopaka i parsknęła śmiechem, bo zauważyła, że i reszta uczniów zmieniła swe odzienie – czy tego chciała czy nie. - Czy nie możemy tego zostawić tak jak jest? – Wzruszyła ramionami i powróciła do swojego różowego drinka, który ponownie starał się ją zaatakować. Parasolka tym razem ukłuła ją w dolną wargę, na co ta syknęła.
|
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 13:53 | |
| Może winne temu było to całe zmęczenie wydarzeniami, które jedno po drugim miało miejsce jeszcze kilka minut temu, może chodziło bardziej o starą słabość w postaci rozbrajającego, drwiącego uśmiechu, ale zwykle starająca się utrzymać niezależność Ślizgonka nie odsunęła się nawet o milimetr, trwając ułożona przy ciele Avery’ego tak, jak on to sobie ustalił. Mogłaby nawet przyznać, jak bardzo przejęcie przez inną osobę kontroli nad jej słabymi mięśniami odciążyło blondynkę, gdyby nie była bardziej zajęta analizowaniem najmniejszej, ciemnej plamki w brązie rozbawionych tęczówek siedemnastoletniego Ślizgona. Nieświadomie mocno zaciskała palce na ramionach chłopaka, które w całym zamieszaniu i panice przed upadkiem agresywnie złapała, zahaczając paznokciami o skórę pod materiałem marynarki. Przysięgam, że gdyby możliwym było utonięcie w czyiś oczach, ciało Rosalie Rabe już dawno leżałoby sztywne, krzycząc niemo o przeprowadzenie resuscytacji krążeniowo-oddechowej. I wcale nie miałaby nic przeciwko, gdyby owym wykonawcą czynności był Lloyd. Czy przypadkiem u topielców nie zaczynało się od pięciu wdechów? Z tępego otumanienia wyrwało ją łaskoczące uczucie mrowienia na większości części ciała, gdzie na miejsce czarnej, odrobinę prześwitującej sukni do ziemi pojawiła się nowa, krótka i rozkloszowana sukienka w stylu lat pięćdziesiątych. Z mocno wyciętym dekoltem w serce i licznymi, białymi kropkami na czerwonym materiale, zmieniła się również jej fryzura. Dotychczasowego, prostego koka na czubku głowy zastąpiły fantazyjne loczki, mniejsze lub większe, poupinane gdzie niegdzie burgundowymi spineczkami. Na powiekach zamiast cieni widniały długie kreski wykonane eyelinerem, jedynie krwista czerwień ust nie uległa zmianie. Wyglądała jak żywcem wyciągnięta ze sprzedawanych w tamtym czasie, pin upowych kalendarzy, które to tak chętnie kupowali różnej maści pracownicy do swoich zakładów. Coby żona przypadkiem nie przyważyła. -Nie musisz nikomu dawać w zęby, sama potrafię o siebie zadbać – dopiero wypowiedziawszy te słowa odsunęła się odrobinę, strzepując niewidzialny pył z nowego, garderobianego nabytku. Nie miała ochoty rozmiawiać o Gabrielu, o Benie, ani o innym znienawidzonym osobniku bawiącym się właśnie na parkiecie Wielkiej Sali. Właściwie, sama nie wiedziała co teraz. Dokąd biegła, czego chciała, na co liczyła? W jej stanie fakt, że trafiła akurat na Avery’ego mógł być albo zbawienny, albo niszczący. Zależy, czy powiedzenie „stara miłość nie rdzewieje” ma swoje odzwierciedlenie w prawdzie. Rose od czasu niefortunnego zauroczenia w owym panu w piątej klasie obiecała sobie, że już nigdy przenigdy żaden nie zmąci jej w głowie. Udawało się blondynce dotrzymywać postanowienia aż do dnia dzisiejszego, co i tak traktowała jako spore osiągnięcie, patrząc na te wszystkie dziewczyny zakochujące i odkochujące się w facetach średnio raz na tydzień. W porywach – dwa. -Przyszedłeś sam? – spytała wprost, unosząc tradycyjnie ciemne brwi. Jakaś starsza cząstka niej cieszyła się, że ma możliwość spędzenia z Lloydem choćby i chwili, niemalże sam na sam (bo w końcu kto zwracałby na nich uwagę w całym tym amoku tańca i alkoholu), mogąc napawać się atencją swojej zardzewiałej, podgniłej i nieco zapomnianej miłości. Taka właśnie była – potrafiąca wpaść w gniew z najbłahszego powodu, który pryskał jak bańka przez najdelikatniejszy podmuch chłodnego wiaterku. W tym wypadku pod postacią rozbrajającego uśmiechu wysokiego bruneta. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 15:22 | |
| Spojrzał z pogardą na targającego nim Filcha. W jego oczach kryła się wściekłość, już miał wyciągnąć różdżkę i pacnąć go jakimś zaklęciem, jednak wolał uniknąć szlabanu… kolejnego. Skrzywił się więc, pokręcił z niedowierzaniem głową i spojrzał prosto w brzydką twarz Argusa Filcha. Widniały na niej olbrzymie pryszcze, a jego oddech nie był zbyt ładny. Biła od niego aura koperkowej wody kolońskiej – można umrzeć! - Proszę mówić ciszej, przecież żadnej wielkiej tragedii nie ma. – rzucił na wstępie. Po prostu ciągle te sama gadka, jakieś zakazy i przewinienia, do których żaden normalny człowiek by się nie przyczepił. Filch naprawdę nienawidził dzieci, które tak naprawdę nic mu nie zrobiły. Grymas nie schodził z twarzy Gabriela, starał się też nie oddychać nosem. – Ten kopniak pańskiej kotce się należał… ja nie wiem, dlaczego pan jeszcze żyje, przecież ona nikogo nie lubi. A nie ukrywajmy, pańskiej osoby już na pewno. Bo kto chciałby siedzieć całe dnie w tych kościstych łapskach? Uratowałem panu życie!– wymusił serdeczny uśmiech. Zapewne Filch gotował się z wściekłości, ale młody Rifflesione postanowił swój monolog kontynuować. Właśnie wtedy usłyszał wzmiankę o jego butach, spojrzał, więc na nie, po czym parsknął śmiechem. Nie wiedział po co mu one były, ale nie zamierzał stawiać oporu. Filch musiał wiedzieć, że tymi swoimi nędznymi karami nic nie zrobi. - Trzeba było mówić od razu, że chce pan zobaczyć, jak się rozbieram – rzekł z jeszcze szerszym uśmiechem. Na samym początku zsunął swoje spodnie(które pod wpływem czaru zmieniły swój wygląd, podobnie zresztą, jak reszta jego ciuchów), po czym ściągnął też buty. Tak więc został w samych bokserkach, a zimne powietrze omiatało gołą skórę – Cóż, nie rozbiorę się do naga, sam pan widzi, nie wypada – rozejrzał się po całej sali, wypełnionej uczniami i uczennicami. W jego oczach krył się pewien rodzaj znudzenia, miał cichą nadzieje, że Filch został wyprowadzony z równowagi. Przynajmniej tym mógł sobie poprawić humor – bo nie był on w najlepszym stanie. - Buty mogę oddać, ale spodni niestety nie. Myślę, że jeszcze mi się przydadzą – uśmiechnął się przyjacielsko – Swoją drogą, nie chce, żeby moje obuwie trafiło w łapy tego wstrętnego kota. Trochę szkoda, żeby spotkał je ten sam los, co buty samego pana Argusa – na chwilę wlepił swoje spojrzenie w Panią Norris, skaczącą po głowie Bena Austera, chłopaka, którego szczerze nienawidził. No proszę, chwilę pogawędzili(o ile można to tak nazwać) i już negatyw. No cóż… Cierpliwie czekał na reakcje Filcha, spodziewał się wielu szlabanów oraz dożywotniego WDŻ, może interwencji aurorów, którzy mnożyli się jak króliki. Najwidoczniej czyhało nad nimi jakieś niebezpieczeństwo, musieli ich pilnować. Przy okazji chwycił szklankę wypełnioną Ognistą i pokręcił nią przed oczyma pana Argusa. - Chce pan troszkę? – zaproponował, jak maniery nakazywały. Bo przecież Filch był takim samym człowiekiem jak inni! Należało zachowywać jakiś szacunek! W końcu to dorosły osobnik, który… cóż… miał taki wieczny okres. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 17:22 | |
| Suknie, treny, koronki, przeróżne kroje, tysiące barw, których nazw normalni ludzie nie byli w stanie zapamiętać. Tym przecież zajmowały się kobiety, to one powinny panikować gdy wybierana przez tydzień kreacja nagle zamieniła się w coś zupełnie odmiennego, w coś co wyglądem przypominało przedziwną firankę. A jednak tym razem wszystkie panie przyjęły owy fakt ze stoickim spokojem. Mało tego! Niektóre nawet zachwycały się nowymi sukniami, podziwiały ich zwiewność, nadające im indywidualnego charakteru ozdoby oraz przeróżne dodatki, jak choćby bransolety czy perły. Wydawać by się zatem mogło, że niebezpieczeństwo ataków histerii zostało zneutralizowane. Nic bardziej mylnego. Nikt nie spodziewałby się, że pilni uczniowie, reprezentanci swoich domów w rozgrywkach Quidditcha i w jakimś sensie przecież, poważni faceci wpadną w taką panikę na widok garniturów w nieodpowiadających im kolorach. Choć może panika to zbyt delikatne słowo dla opisania tego co wyczyniała ta dwójka – Lancaster i Henley. Jakby tego było mało, Gryfon zrzuciwszy z siebie marynarkę pociągnął całkiem pokaźny łyk najzwyczajniejszej w świecie Wódki, której to w normalnych okolicznościach zapewne nie tknąłby nawet witką swojej miotły, a już na pewno nie tej którą zamówił przedwczoraj na pokątnej. Była dla niego po prostu zbyt mocna, wystarczyło kilka łyków a Eric zapominał o wszystkich otaczających go zmartwieniach które mimo tłumienia wciąż czaiły się gdzieś w najdalszych czeluściach jego umysłu. -Hę?Co?Zielone?O nie…. – jęknął z jeszcze większej rozpaczy gdy Wanda jak gdyby zupełnie nie rozumiejąc powagi sytuacji wypomniała mu najbardziej obślizgły element jego wyglądu – Hendryk, ratuj, mam Ślizgońskie ślepia, chodź….musimy się gdzieś schowa…szybko – zwrócił się do stojącego przed nim Puchona. -Ne przestanę Histeryzować Murph, na gacie merlina tylko popatrz no…. Wyglądam jakbym miał całować Smoczycę po stopach…jesteś moją najlepszą przyjaciółką, powinnaś mnie zrozumieć…powinnaś mnie wspierać…będę pił i będę się rozbierał dopóki nie pozbędę się tej obślizgłej zieleni….daj mi to lepiej – Wybąkał drążącym głosem po czym wyrwał z ręki przyjaciółki butelkę i upiwszy ówcześnie kolejny łyk, wcisnął ją – wraz z muchą - w dłonie mocującego się z krawatem kumpla – Trzymaj…i wybacz Wandziu…- dodał kierując swe słowa do stojącej bardzo blisko nich Krukonki, która to nachylała się aktualnie nad uchem Hendryka i coś mu szeptała. Ukłucie w żołądku? Ta wódka musiała mieć naprawdę dziwne właściwości. Henley zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że niedługo może oberwać od stojącej w złowrogiej ciszy Joe, odezwał się do wszystkich zgromadzonych kobiet: -Nie będziecie się gapiły, nie ma tak dobrze – oznajmił z malującym się na twarzy szerokim uśmiechem i pogroził palcem każdej po kolei – Mówiłem już, że wyglądasz dziś pięknie Joe? – dodał zatrzymując się dłużej na Puchonce – Wszyscy wyglądacie dziś naprawdę ślicznie moi kochani –kontynuował a z jego twarzy wciąż nie znikał uśmiech, co było zresztą dość osobliwe biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze przed chwilą brakowało bardzo niewiele do istnego samozapłonu Ego Henleya umotywowanego strojem którego nie powstydziłby się żaden wyuzdany Ślizgon. -Hendryk, przyjacielu…chodź tam…za tamte stoliki… tam schowaj się za mną, zasłonię Cię – powiedział dość nieskładnie wskazując jednocześnie wyprostowaną ręką gdzie prefekt powinien skierować swój wzrok i sam udał się w tym kierunku. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 18:11 | |
| No dalej. Napisz to! Michałek miał bardzo nieprzyjemne myśli od kiedy spotkał się z TĄ dziewczyną. Pierwszy raz się czegoś bał. Jego serce biło kilka razy szybciej niż powinno bić. Może to zawał!? Chłopak pierwszy czuł coś takiego. Nie mógł się na niczym skupiać. Lekcje mijały mu na myśleniu o niej i o tym, czy czasem kogoś nie ma. Myślał też o jej wargach i jego pierwszym pocałunku, którego mógłby się wstydzić. Jasne. Całował różne dziewczyny, ale nigdy o nich nie myślał tyle ile o tej krukonce. Bolała go ta bezczynność. Nie wiedział co miał zrobić. Za każdym razem, gdy widział ją na korytarzu, mijał ją szerokim łukiem, czując jak jego pierś przeszywa tysiąc niewidzialnych ostrz. I nie. To nie było żadne czarnoksięskie zaklęcie. Raczej... oczarowanie. Nie potrafił się zdobyć na to, aby się do niej odezwać. Nie mógł też nic nie zrobić. Dlatego... napisał ten krótki liścik. Z dużego, oschłego Michela powstał mały, biedny Michałek, który szuka tej jedynej? Nie. Nadal był duży, groźny, ale za każdym razem gdy pomyślał o Kat jego złość na cały świat znikała. Za każdym razem, gdy ją widział oczy iskrzyły mu się nieznanym dotąd blaskiem. On sam czuł jak serce przyśpiesza pompowanie mu krwi. W uszach słyszał lekki szum, a na policzkach pojawiały się rumieńce. Każdy kto go zna powiedziałbym, że jest chory. Tak. To nie mijało się z prawdą. W każdym razie jakoś udało mu się napisać ten parę słów na kartce. Teraz stał przed wejściem do Wielkiej Sali, czekając na swoją partnerkę, nerwowo poprawiając swój strój. Miał nadzieję, że jej się spodoba. W końcu nie był taki tani, a on sam... wyglądał w nim prawie jak młody bóg. Po chwili zobaczył ją... i dech mu zaparło. Nie mógł nic powiedzieć. Otworzył usta chcąc wydusić z siebie jakiś komentarz, komplement, ale wyrwało mu się tylko głupkowate -Eee...mmm... -tyle. Nic więcej nie mógł powiedzieć, więc dał się jej pociągnąć do sali. Oczywiście jego szczęście nie mogło trwać zbyt długo. Wiedział, że tak będzie. Przewidywał to, że ktoś, lub coś mu przeszkodzi. Niepewnie spojrzał na Kat. Czyżby w oku Anioła pojawiła się łza? Całkiem możliwe. Chłopak nachylił się tylko do niej i szepnął jej do ucha parę słów. -Wybacz. Znowu coś na przerywa. Najpierw to mój strach, a teraz... to. Przepraszam Amore mio. I tak po prostu skłonił się przed nią i chłopakiem, odchodząc powoli. Nie chciał robić tego za szybko... może Kat jeszcze go zatrzyma. Może się do niego przytuli. Złudna nadzieja, ale... Zawsze jakaś, prawda? |
| | | Sergie Lémieux
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 19:06 | |
| Sergie dostrzegł nagle Jasmine, która wywołała u niego jakieś dziwne zmieszanie i to samą swoją obecnością w sali. Hah, dlaczego? Wspomnienia pod murem, w kuchni, czy też na wieży astronomicznej... jakoś mocno zapadły mu w pamięć. Mistrzyni podstępu i flirtu. Trzeba przyznać, że Sergiem lekko zakręciła, bo dawał się bałamucić bez problemu. Gryfon liczył w duchu, że Ona go nie dostrzeże, wtedy może spędzenie czasu na tej uroczystości będzie łatwiejsze. Bez skrępowania, a także czucia na sobie jej spojrzenie... Oh, znów oderwany od rzeczywistości! Co się działo? Tak, taniec, właśnie, zaprosił śliczną Mer na parkiet. Tam też zmierzyli, wciąż z głupkowatym uśmiechem na twarzy Gryfona. Mer była chyba trochę zszokowana i nie wierzyła w to co właśnie się działo. Książę przybył! Ale bez konia... -Spokojnie, uczyłem się tego już jako dziecko, więc poprowadzę.- Odparł całkiem wesoło i raźnie. Zerknął ostatni raz w stronę Jas, po czym zamknął oczy biorąc głęboki wdech. Taniec zaczęli w momencie, gdy poleciała nowa melodia, słyszalna przez wszystkich i nadająca odpowiedni nastrój. Sergie prowadził tak jak mówił, ciągle skupiając swoje błękitne oczy na partnerce. Próbował zachować powagę, ale uśmiech wciąż sam przychodził. -Nie sądziłem, że nasze drugie spotkanie odbędzie się na balu. Gdzie Twój towarzysz? Nie będzie zazdrosny, że porwałem Cię do tańca?- Spytał całkiem poważnie, choć miał wrażenie, że przyszła sama. Nie widział wcześniej, aby kręciła się przy kimś innym poza Ericiem. Choć przy nim to chyba każda była. Mniejsza. -Ostatnio dużo się mijaliśmy...- Zaczął niepewnie, wciąż kontynuując walca. Mijali? On uciekał, gdy ją widział. Eh, serio głupota. Gorzej, niż przy tej Ślizgonce. W sumie unikał teraz każdej istoty, która była płci pięknej. Wróciły nawyki podkochiwania się w ledwo poznanych kobietach. Tego człowieka należy zamknąć w dormitorium i nie wypuszczać do końca roku. Ten "celibat" to chora rzecz. Wstrzymywać się przed przyjemnościami, choć dawniej żył głównie po to, aby ich zaznawać. Lemię próbował właśnie wymyślić jakiś żart, aby atmosfera była zabawniejsza, lecz w takim momencie na nic nie wpadł. Głupie rzeczy przychodziły do głowy. "Meredith, Pan Tadeusz, Jasmine, wino, rozebrana Meredith, rozebrana Jas z Meredith, małe kotki" ~Tak można streścić jego myśli. Cholera, Francuzie, skup się, dobrze? -Pięknie wyglądasz... nie jedna Paryżanka zazdrościłaby wdzięku.- Skomplementował zdając sobie sprawę z tego, że wcześniej nic nie wspomniał o wyglądzie Puchonki. Należy każdej chociaż raz coś dobrego powiedzieć, zwiększa to morale! |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 20:04 | |
| Otumaniona do potęgi, istnieje takie pojęcie? Wszystko działo się za szybą, za takim srebrnym ekranem na jakim mugole oglądają tak zwaną telewizję. Za tą magiczną zasłoną Meredith Walker wstała z gracją i powabnie podała rękę złocistowłosemu szlachcicowi, który właśnie poprosił ją do tańca. Dziewczyna ta – niezwykle piękna oraz pewna siebie zaśmiała się, czując ciepłe tchnienie muskające skórę. Niczym bajkowy Kopciuszek za sprawą czarodziejskiej różdżki Wróżki Chrzestnej, niczym Brzydkie Kaczątko przemienione w Łabędzia – zmieniła się. Nie ona sama, rzecz jasna, lecz jej kreacja, który z turkusowej barwy nagle stała się zielona. To dobrze, to źle? Meredith nie miała głowy by tego oceniać, bo jej odbicie za szklaną szybą było zaaferowane czymś o wiele ważniejszym. Czując ciepłą, miekką dłoń splecioną na jej własnej świat zamigotał milionem barw. A może to była ta magia, rodem z Szalonych Lat Dwudziestych? Być może, choć ona zdawała się jej teraz nie zauważać. Nie rejestrowała nic, oprócz tego, że spełniły się jej dziwne, skrywane fantazje i Sergie jest przy niej, widzi ją, dotyka a nawet z nią tańczy. Jak długo trwał ten stan? No cóż, wystarczy powiedzieć, że mniej więcej trzydzieści lat. W przenośni oraz w pewnym sensie – dosłownie. Cały czas się uśmiechał, dosłownie – prawie cały czas i choć jego wzrok od czasu do czasu błądził – potrafiła mu to wybaczyć. Zarumieniła się słysząc zadane pytanie - Ja też nie, nie sądziłam, że w ogóle się odbędzie – dziewczyna spuściła wzrok, patrząc przez chwilę na zieloną, atłasową suknie. Była taka przyjemna w dotyku, tak pięknie wyglądała w tańcu… – Raczej nie będzie zazdrosny, ja przyszłam sama –bąknęła nieśmiało, czując rumieniec pełznący na szczupłą twarzyczkę. Nawet jeśli chciała, nie potrafiła ukryć uczuć. Pomyślała o rudowłosej - A twoja partnerka, nie będzie zazdrosna?Zadając to pytanie, spojrzała nieśmiało w niebieskie oczy. Wspomnienie jego towarzyszki bolało niemiłosiernie, chociaż… skoro teraz tańczył z nią, a nie z nieznajomą być może nie była taka ważna? W tęczówkach Meredith zdawało się zauważyć iskrę zwątpienia, bólu, zapytania – chciała usłyszeć wyraźnie tak albo wyraźnie nie. Ma na co liczyć, czy ma się dalej oszukiwać? Oto jest pytanie. Szkoda, że mężczyźni nigdy nie odczytują takich znaków. - Tak, to prawda… to pewnie przeze mnie, miałam mnóstwo nauki – zażartowała nieśmiało, nieświadoma tego jak Serek jej unikał. Nie miała prawda o tym wiedzieć z pewnej bardzo prozaicznej przyczyny – ona sama zdawała się odcinać od balu, od ludzi, od świata. Zabarykadowana murem książek tudzież grubymi kotarami łóżka zdawała się nie widzieć, że była przez niego… zauważana? A jednocześnie omijana, o ironio. Może i lepiej, że o tym nie wiedziała. Poczuła się bardzo szczęśliwa, gdy skomentował jej wygląd. W duchu dziękując Jolene, że w końcu ją przywlokła. Wyściska ją po wsze czasy, obiecała sobie w duchu, upiecze tonę szarlotki i wycałuje po stokroć. - Dziękuję, Sergie – odpowiedziała, czując jak niesforny kosmyk włosów zasłania jej widok. Wyprostowała się, całkiem pewna siebie (przynajmniej w tejże chwili) i odrzuciła rudoblond loki. Posłała mu szeroki, promienisty uśmiech. Niech bajki nigdy się nie kończą, przynajmniej dla nich. Przynajmniej dzisiaj. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 21:30 | |
| Nie pomagały zachować im spokój, bo się śmiały i porozumiewały niemo między sobą. Trzy kobiety z trzech różnych domów, co Henryka tylko niepokoiło. Wolałby jednak mimo wszystko swój poprzedni garnitur. Nie po to dał się Laurel tak kłuć, dźgać i dusić, żeby chadzać teraz w przedpotopowym stroju jakiegoś przedsiębiorcy pogrzebowego. Czuł się w tym źle, kołnierzyk chciał go zeżreć i do tego spodnie go uciskały. Nie wiedział czy przez ten drapiący materiał czy przed bliską obecność odsłoniętego ciepłego ciała Wandy, ale jedno było pewne, że musi natychmiast coś z tym zrobić. Murphy chichotała w najlepsze, wpędzając Heńka i zapewne Erica jedynie w poczucie wstydu, bo tak czy owak, czuli się obydwaj jak na skazaniu. Skoro mieli przy sobie piękne kobiety, powinni równie pięknie wyglądać albo chociaż dorastać im do pięt, żeby się ich nie wstydziły. One miały o wiele łatwiej. Założą byle jaką sukienkę i wyglądają w niej bosko i choćby miała pięć otworów na ręce i trzy na głowę, zawsze są seksowne. Nie musiały się dusić w garniturach, a nawet jeśli już, to nie miały żywych kołnierzy, które próbują przedrzeć się do tętnicy Henry'ego. Przez dobrą chwilę jego myśli uleciały, gdy Wanda się do niego nachyliła i cicho wyszeptała, że wygląda tak samo seksownie jak wcześniej. Zamierzał jej uwierzyć, ale zobaczył też, że maltretowała ją parasolka od drinku, a więc mogła być niepoczytalna, gdy prawiła mu komplement. Nie w tym. - Doceniam, kochanie, ale to... coś próbuje mnie zjeść od środka. - wzdrygnął się i podrapał w pięciu miejscach naraz, kręcąc się i wiercąc nieprzeciętnie, bo wszystko go uwierało. Puchon skrzyżował wzrok z Ericem i już wiedział, że jego pobratymca jest na skraju załamania i jeśli zaraz czegoś nie zrobią, to się obaj upiją i tyle będzie z ich dzisiejszych postanowień. - Jesteście piękne, kochane, cudowne, ale z Ericem zwijamy się na... męską pogawędkę. Nie ruszajcie się stąd i wyglądajcie olśniewająco. - wyszczerzył się typowo po puchońsku do dziewcząt, ucałował kącik ust Wandy i złapał ramię Henley'a wlokąc go w przeciwną stronę, czyli jak najdalej od Filcha. - Toż tam woźny wrzeszczy na kogoś i jego kot zatruwa powietrze. Musimy wyjść, bo jakiś pierwszak biega z aparatem. - wywlókł spanikowanego kumpla z Wielkiej Sali i gdy już znaleźli się poza zasięgiem niebezpieczeństw zewnętrznych, za trzema grubymi filarami, Henry mógł po prostu się zacząć drapać od garnituru. - Różdżka. Różdżką trzeba to odczarować. - szukał swojej przez około cztery i pół minuty zanim sobie przypomniał, że chował ją dzisiaj po wewnętrznej stronie marynarki. Wygramolił ją i pewny siebie zaczął dźgać Erica w klatkę piersiową i próbować go odczarować. - Finite, finite, finite. - powróciły gacie. Tylko gacie, pozwolę sobie zauważyć. Wróciły Ericowi gacie, a reszta obciachowego garnituru została. Henry zrobił porządnego 'facepalma' i jęknął. - Dźgałem cię w tors, a wróciły gacie. Nie chcę cię dźgać nigdzie indziej, żeby wróciła marynarka. - zakrył oczy i powstrzymywał wybuch nerwowego śmiechu. |
| | | Sofia L. Clinton
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 08 Kwi 2015, 22:30 | |
| Mnóstwo dzieciarni, przyjemna dla ucha muzyka i apetyczne jedzenie. Znikome ilości alkoholu, brak zbyt wielu przystojniaków powyżej dwudziestego roku życia i wizja misji, której miała dopełnić. Cudownie. Aż przypomniały się jej stare czasy, kiedy to niespełna dziesięć lat temu sama wybierała się na szkolny bal. Dokładnie pamiętała połyskującą kreację, pióra we włosach i maślane spojrzenie Liama, które do tej pory zapadło jej w pamięć. Otrząsnęła się jednak szybko z NIEMIŁYCH wspomnień i rozejrzała się po przystrojonej Sali nie łudząc się już, że ujrzy dobrze znane jej twarze. Była niemal najstarsza z grona obecnych tutaj panienek co jej nie przeszkadzało – nie czuła się gorsza ani brzydsza, a wręcz przeciwnie. Po cichy, w myślach komentowała co poszczególne stroje uczennic Hogwartu wyśmiewając te wyjątkowo nietrafione. Nie mniej jednak nie przyszła tutaj dla przyjemności, a tylko po to by wykonać zlecenie z góry. Z samej góry, do której miała jako taki szacunek. Gdy jednak jej spojrzenie napotkało ciemne ślepia Wilsona już wiedziała, poznała się, że ten nie jest zadowolony z jej widoku. Ją to nie interesowało jakie on ma zdanie na taki czy śmaki temat- dostała zlecenie i musi je wykonać. - Z tego co sobie przypominam odpowiadasz przed samym Ministrem, a to on właśnie zlecił mi obstawę szkoły. – Odpowiedziała niemal natychmiast nieco go przedrzeźniając i prostując się jak struna, kiedy jeden z młodszych uczniów otarł się o jej pośladki. Zmarszczyła brwi i odwróciła się w jego stronę, jednak ten już zajmował się podduszaniem swojej partnerki w tańcu. Dzieci. - Wszyscy o tym wiedzą, że uczysz dzieciarnię Patronusa. To żadna tajemnica. Nie wyobrażasz sobie jak faceci potrafią mielić ozorami! – Uśmiechnęła się zadowolona z siebie, że go zagięła po czym parsknęła śmiechem. - Gdyby mielili nimi tak podczas zbliżeń, to sądzę, że żadna kobieta nie myślałaby o rozwodzie! – Dodała ciszej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że właśnie nacisnęła na odcisk Jaredowi. Osobisty przytyk? Być może. Prawdopodobnie zwyczajnie chciała mu zrobić na złość. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Włoszka wygładziła materiał sukni opinającej się jej na udzie i stanęła obok mężczyzny, tuż pod ścianą, by mieć lepszy widok na wszystkich zebranych w Sali. Zwracała uwagę na wszystko – od elementów dekoracji, po buty rudej dziewczyny, która wyglądała jakby właśnie zobaczyła ducha - ach, sir Nicholas przeszedł przez jej przyjaciela, przez jedzenie porozstawione po stołach. Kiwnęła głową gdy zauważyła Minerwę z drugiego końca pomieszczenia, do której serdecznie się uśmiechnęła. Opiekunka Gryffindoru wyglądała cudownie, zresztą jak zwykle, co nie uszło uwadze pannie Clinton. Niektórzy starzeli się godnie, czego im potajemnie zazdrościła. -No i jak się bawisz? Wyrwałeś już jakąś małolatę? – Spytała półgębkiem ponownie czepiając się jego zachowania, jakby robiła to na co dzień, a fakt, że się z nim przespała wcale jej w tym nie przeszkadzał. Dalej wykrzywiała wargi w złośliwym uśmiechu, który łagodniał na moment, kiedy w pobliżu zjawiały się co poszczególne, przestraszone jednostki.
|
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 14:23 | |
| Nie ingerował i nie interesował się magią rzuconą na Wielką Salę dopóki ta magia się do niego nie doczepiła i nie dobrała mu do skóry. Z wymowną miną westchnął i zdjął z głowy kapelusz, w który został troskliwie ubrany. Jedyne co mu się w tym podobało to cygaro między zębami i z tego też zamierzał skorzystać. Świadomy, że może dostać burę od Dumbledore'a czy McGonagall, podpalił tytoń i zaciągnął się nim głęboko. Skoro magia balu ubrała go w niebieski garnitur, to z tego korzysta. Nie zmienia to faktu, że tańczyć nie zamierzał. Przetransmutował kapelusz w pulchnego kurczaka, który wyrwał się zaraz z jego rąk i rozpoczął sprinterski slalom pomiędzy nogami uczniów. Jerry póki co ignorował obecność Sofii, bo to go drażniło i wytrącało z równowagi. Kątem oka dostrzegł trzęsącego się Filcha i ucznia (Gabriel Riffliestone) bez gaci. Wilson westchnął. Był bardzo kiepskim pedagogiem, a jako nauczyciel posługiwał się nietypowymi metodami nauczania. Miał na balu stać jak posąg i udawać, że zaraz nie zaśnie z nudów, ale nie oznaczało to, że jakiś uczeń będzie świecił mu tyłkiem przed oczami. Różdżka błysnęła światłem skierowanym w Riffliestone'a gwałownie podciągając mu spodnie aż do pępka. Jaja miały święte prawo boleć, bo i taki cel miał Wilson. Po tym przelotym zainteresowaniu tym, co się dzieje w sali, powrócił wzrokiem do aurorki. Z niezmienionym wyrazem twarzy wysłuchiwał jej zaczepnych słów i byłaby go rozjuszyła, gdyby nie był w pracy. A kiedy Wilson jest w pracy na zmianie, ma o wiele mocniejszą kontrolę nad nerwami. Zaciągnął się cygarem, który łagodził wybuch irytacji. - To się może zmienić. Następnym razem jeśli zobaczę ciebie w takim stroju na miejscu pracy... - jego ślepia pociemniały i wyraźnie mówiły co mogłoby się stać, gdyby nie byli na widoku i nie oglądało ich pięć tuzinów dzieci. - ... Dolina Godryka czeka, panno Clinton. - błysnął zębami i zignorował jej zaczepkę. Była piekielnie dobra i trafna i zapewne by tego pożałowała, ale miała szczęście, że są w Hogwarcie i prawdopodobnie połowa grona pedagogicznego nie omieszka zerkać na nich kątem oka. - Pilnuj wyjścia po bokach nauczycieli, skoro tak kwapisz się do pracy. - mruknął nic nie zdradzającym głosem, jakby nigdy nic między nimi się nie wydarzyło. Tymczasem Wilson wbił ślepia w trzy białe piękności na scenie. Wolał zrobić tysiące innych rzeczy niż tutaj stać, ale każdy auror miał wysoko wyrobione poczucie obowiązku nie pozwalające na czerpanie korzyści własnych z piastowanego stanowiska i pozycji. Nic go nie zmusi do tańca, chociaż w Wielkiej Sali było kilka pięknych kobiet, które powinny by się zgodzić z nim tańczyć. Na szczęście nie groziło im to, bo Wilson był wielkim sztywniakiem, a bawił się na inne, ciekawsze sposoby. |
| | | Argus Filch
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 14:25 | |
| - Masz szlaban do końca semestru! - przerwał mu w połowie monolog, nie będąc w stanie wysłuchiwac takich głupot. Filch zignorował krzyk Benjamina pozwalając swej kotce robić co się jej żywnie podoba. Był bal i nawet koty miały prawo sie bawić, co z tego, że podrapała jakiegoś kolejnego praktykanta. Z tego co słyszał, Auster zastąpił starego Chanta. Z jednej strony charłak się z tego cieszył, bo poprzedni pomocnik panny Pince fundował tej delikatnej kobiecie załamanie nerwowe co się odezwał, ale ten drugi... źle mu z oczu się patrzyło. Filch będzie go pilnował, ale teraz, w chwili obecnej bezczelny Krukon próbował go zdenerwować. Udało mu się co prawda, ale nie biedny dzieciak nie był świadomy, że gorzko tego pożałuje. Charłak był czerwony i zemdlałby z gniewu, gdyby tajemniczy ktoś za pomocą magii nie podciągnął uczniowi gaci. - Masz szlaban do końca roku szkolnego, cztery razy w miesiącu, bezczelny dzieciaku. - skonfiskował mało przyjemnie pachnące obuwie Krukona, które zamierzał rzucić na pożarcie pani Norris. Niech się biedaczka odstresuje i zaostrzy kły, pazury na czymś, co można bezpowrotnie zniszczyć. - Możesz być pewien, że te buty trafią pod kły pani Norris. Po balu zgłosisz się do mnie i zaprowadzę cię do profesora Machiavelliego. Raz na zawsze odechce ci się łamać regulamin. Jeszcze jedno słowo, a będziesz czyścił swoją szczoteczką do zębów legowisko sów. - syknął niby to spokojnie, chociaż na jego wątłych i zapadniętych policzkach mienił się kolor czerwony na zmianę z purpurowym. - A teraz zejdź mi z oczu. - pogroził mu palcem, przy okazji ponownie go opluwając. Zamachnął się swoim frakiem i ze skonfiskowanymi butami ruszył przed siebie w niewiadomym celu. Po drodze omal się nie potknął o... - Kto wpuścił do sali kurczaka?! - wydarł się na głos i próbował sięgnąć ptaszysko, ale jak to było do przewidzenia, ptak z móżdżkiem wielkości orzecha był szybszy od dostojnego pana Filcha. Charłak sapnął i pochwycił panią Norris w ramiona. Skonfiskowane buty ukrył pod dziesiątym stolikiem siódmego rzędu i w chwili gdy na scenę wyszły trzy piękne, ale zbyt skąpo ubrane, damy, poprosił do tańca swoją kocią przyjaciółkę. Przytulił ją do gorącego policzka, trochę ją podduszając i rozpoczął nieelegancki taniec w miejscu. Kiwał się na boki, stękając coś pod nosem. Ruda kotka obnażyła pazury w łapach i próbowała sięgnąć chichoczącej muchy woźnego. Mimo, że nie było jej chyba wygodnie, pozwalała siebie tak przytulać i dusić, bo w końcu była w ramionach swego ukochanego pana. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 17:01 | |
| Z nostalgią przyglądała się pałaszującej pyszności Wandzie. Joe nie potrzebowała zachęty, aby przyłączyć się do posiłku, acz ograniczyła się do słodkiego budyniu waniliowego. Małą łyżeczką nabierała deseru, delektując się nim całą sobą. Skomplementowała białe wino wesoło bulgoczące w kieliszku, zaś w duchu wychwaliła ponad życie szaszłyka z przyprawionymi warzywami. Poczęstowała się nimi po opróżnieniu z budyniu ślicznej białej zastawy. Dosyć szybko zapełniła żołądek, ładując swą energię na dzisiejszy wieczór. Pech chciał, że Joe czuła się odrobinę samotnie bez wiadomo-kogo. Cieszyła się całym sercem tańcem Erica i Murphy oraz Serka z Meredith, a jeszcze bardziej Wandzią i Henrym, jednak wrażenie samotności nie chciało jej opuścić. Zatęskniła za Emanuelem i swym sekretem, skrzętnie ukrywanym przed światem. Nie szukała nawet wzroku Fhancisa i nie uśmiechnęła się do uroczo tuptającego małego czarnoskórego ślizgona. Z leniwie wygiętymi ustami delikatnie poruszała się w rytm granej muzyki dopóty dopóki Henry nie poderwał się jak oparzony i nie zaczął biadolić. Z niekontrolowanym chichotem obserwowała czerwieniejącą szyję pana prefekta, czym prędzej przesłaniając usta i próbując się opanować. Nie minęła sekunda a zmaterializował się obok nich równie blady Eric w niecodziennym acz wytrawnym stroju. Murphy również padła ofiarą czaru, zaś skromnym zdaniem panny Dunbar, w tej sukience prawie przebiła kreację Wandzi. - Popieram, ślicznie wam w tych garniturach. Mi się podobacie. - zaświergotała, chwytając między palce otulone aksamitnymi rękawiczkami nóżkę kieliszka z alkoholem. Mimo gorącego poparcia ze strony kobiet, chłopcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Joe chwileczkę ogłupiała dostrzegłszy plan chłopców. Rozebranie się na oczach całej szkoły? Zakryła dłonią oczy, rozchylając dwa palce i spoglądając jednym wymalowanym okiem na scenkę. - Misie, nie rozbierajcie się... Zobaczcie, Gabryś zdjął spodnie przed Filchem i chyba nie skończy się to dobrze. Auć. - zatrzymała na chwilę wzrok na Krukonie gorliwie coś tłumaczącym woźnemu. Zainteresowana próbowała usłyszeć o czym mowa, lecz sądząc po minie pana charłaka nie było to nic fajnego. Powróciwszy do skromnego grona przy stoliczku ze smutkiem odprowadziła wzrokiem chłopców. - Są bardzo uparci. Murphy, wyglądasz ekstra! Od dzisiaj jestem fanką mody z lat dwudziestych i trzydziestych. - wygładziła frędzelki na udach, nie podnosząc się ani nie uczestnicząc aktywnie w zaistniałym małym konflikcie. Dyskretnie odwracała wzrok widząc bliskość Wandzi i Henryka, przypominający jej dotkliwie, że jest sama. Zamoczyła usta w mruczącym kieliszku, delektując się musującym winem mile ogrzewającym przełyk, podczas gdy chłopcy zniknęli z zasięgu ich wzroku. Kilka łyczków alkoholu rozluźniło Jolene i dodało blasku ciemnobłękitnym, troszkę smutnym, oczom. Przymknęła powieki i wsłuchała się w spokojną melodię i pieśń prezentowaną przez trzy piękne panie. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |