|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Eric Henley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 19:42 | |
| Eric co jakiś czas spoglądał na zegarek. Nie jakoś nerwowo, i również nie co sekundę, ale sprawdzał. Umówiona godzina minęła już jakieś 5 minut temu, a chłopak wciąż stał samotnie wśród ludzi dobierających się w pary, jakby szykowali się do jakiejś zabawy dla przedszkolaków. Chociaż czekaj, w sumie to rzeczywiście szykowali się do zabawy, tylko, że no, takiej troszkę-w założeniu przynajmniej - bardziej dojrzałej. Czuł się trochę głupio, bo nie dość, że nie miał krawata, to jego partnerki też nie było widać na horyzoncie. Już wyobrażał sobie, co też powiedzieliby Ślizgoni gdyby go teraz zobaczyli i o ile nie wrócił upokorzony do dormitorium, wypominaliby mu to przez cały wieczór, na szczęście jednak, żaden znajomy zielony ludek jeszcze się nie pojawił. Podobnie zresztą jak pewien śliczny żółty ludek którzy pastwił się nad nim przez całe popołudnie. Gryfon zaczął się nawet zastanawiać czy dziewczyna aby na pewno się nie rozmyśliła. Mimowolnie ugięły się pod nim kolana a serce podeszło do gardła, teraz naprawdę zaczął się bać. Teraz cały ten skazańczy chód nabierał sensu, bo oto stoi tu czekając na wyrok a wokół siebie miał widownie tylko czekającą na to, żeby go wyśmiać, jak zresztą już nie pierwszy raz, bowiem faktem było to, że ludzie bardzo często się z niego śmiali. Najczęściej z jego prób dostania się do drużyny, złych ocen, odejmowanych punktów, czy jąkactwa podczas rozmów z dziewczynami. I nawet jeśli Eric uważał, że zna swoją wartość i nie przejmował się tym za bardzo, to teraz błagał los, by Joe jednak się nie rozmyśliła, żeby coś ją zwyczajnie zatrzymało. Po chwili jednak potrząsnął nieznacznie głową próbując się otrząsnąć, na pewno coś ją zatrzymało, bez wątpienia coś bardzo ważnego, może jakieś żelki cytrynowe czy coś, a może spotkała Murph i Serga, tak na pewno po prostu coś ją zatrzymało. No bo jakiż miała powód by nie przychodzić, przecież był całkiem sympatycznym chłopakiem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Spojrzawszy jeszcze cztery razy na zegarek, w końcu dostrzegł zmierzającą w jego stronę znajomą twarzyczkę i otworzył usta z zachwytu. Gdy zbliżyła się dostatecznie, ukłonił się zwyczajowo i czując, że uśmiech niedługo rozsadzi mu policzki odpowiedział: -Jej, Joe, hej, cześć…yyy…wyglądasz naprawdę nieziemsko… NIE-ZIEM-SKO…Nie wiem nawet…wyglądasz niczym słoneczko moja droga, jestem szczęściarzem. Naprawdę tego wieczoru Joe wyglądała jak słońce, bowiem miała na sobie żółtą suknię z jakąś kokardką i całe szczęście bez trenu. Musiał się przyzwyczaić do jej nowej fryzury, bowiem zawsze zarzucała swoja czupryną na wszystkie strony a dziś upięła ciemnoblond włosy w śliczny kok, przez co każdy mógł dostrzec w pełni okazałości jej piękną buzię. W końcu jednak Gryfon opamiętał się i przestał tylko się w nią wpatrywać , bo choć nie miał nic złego na myśli to mogło to zostać źle odebrane. –Tylko dzięki Tobie nie wyglądam tak tragicznie jak zwykle – odezwał się gdy puchonka zawiązywała mu krawat który był w kolorze jej własnej kreacji, nawet miał też czarne elementy – Czuję się trochę jak Puchon – powiedział poprawiając dłonią krawat –Wyrywany? Proszę Cię, żadna dziewczyna nie ośmieli się do nas podejść, zawstydzisz wszystkie inne uczenni…. – zaczął uśmiechnąwszy się na wzmiankę o podrywach lecz prawie natychmiast urwał w połowie zdania –Ahhhh….Jesteś wielka Joe...dziękuję ale wiesz co, przyznam się, że liczyłem trochę, że nie wszamiesz ich samotnie – dodał cały rozpromieniony i schował paczkę do kieszeni – Zjemy później, nie wypada w sumie wnosić swojego jedzenia, prawda? Idziemy? – zapytał i podał jej dłoń. Rozejrzał się jeszcze tylko raz ukradkiem w poszukiwaniu Serga i dostrzegł dwie dziewczyny zmierzające w ich stronę. Niestety jedną z nich była Amelia, wróg numer jeden Murph oraz Meredith, przyjaciółka kolejnego wroga numer jeden, czyli przyjaciółka Rosie której zresztą osobiście - delikatnie mówiąc - nie lubił. Oby tylko ruda nie zobaczyła ich razem, bo zostaną z niego strzępki. -Witaj Amelio – przywitał się niepewnie – Hej Meredith - dodał gdy podeszła do nich Puchonka którą w gruncie rzeczy nawet lubił, widywali się jednak tylko na lekcjach. W tej sytuacji, mimo, że z całego serca pragnął by przyjaciółka pojawiła się na balu z Sergem, wolałby po prostu wejść już do Wielkiej Sali wraz z Joe. -To jak? Pozwoli Panienka? Wchodzimy do środka? –Powtórzył pytanie dość błyskawicznie, nie dając właściwie dojść do słowa napotkanym koleżankom i uśmiechnął się szeroko, tak by nie zauważyła jego zakłopotania.
Ostatnio zmieniony przez Eric Henley dnia Sro 01 Kwi 2015, 20:01, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Sergie Lémieux
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 20:01 | |
| /pisanie po miesiącu przerwy tak bardzo...
To był wielki dzień! Bal o którym dowiedział się dopiero wczoraj. Tak to jest, gdy ciągle unikasz ludzi. Teraz przyjdzie mu zmierzyć się z wielką grupą uczniów w jednym miejscu. Ale próbuje traktować to jak jakieś przyjęcie jak za dawnych czasów, gdzie pojawienie się było obowiązkiem. Francuz nie raz był na takich uroczystościach, umiejętności taneczne budziły podziw u tych mniej uzdolnionych, lecz nie miał pojęcia jak wyglądać może taki bal w Hogwarcie. Wszystkie swoje "potańcówki" szkolne zazwyczaj omijał upijając się w trupa, wraz ze swoimi znajomymi. Ale to raczej nie będzie jakiś niezwykły przypadek. Chyba nikogo nie zabiją! Gryfon stał przed lustrem zakładając swoją wyjściową szatę, dość bogatą i szlachecką, przywiezioną z domu. Jego głowę przeplatały różne myśli. Przypominała mu się korespondencja z Ericiem na temat Murphy. W sumie nie wiedział czemu akurat jemu kazano to zrobił. Gryfonka pewnie miała wielu innych znajomych, których lubiła bardziej od Sergia, no ale mniejsza. Zgodziła się, mimo, że z początku nie chciała! Lémieux już sądził, że przyjdzie mu wybrać się tam samemu, ale wyszła tak, a nie inaczej. W sumie, przynajmniej rudowłosa się trochę zabawi. Nie będzie siedzieć w dormitorium! Jak tylko blondyn uznał, że wygląda bosko wyszedł z Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Udał się do jakiegoś holu, gdzie zebrała się ekipa Hogwartu! Minął woźnego, który go trochę przerażał, aż znalazł się przy Francisie. -Witaj, Lacroix!- Uśmiechnął się, gdy nagle zobaczył, że ma towarzyszkę, która nie była Joe. -Dzień Dobry, Pani Odinevo.- I szybko gdzieś pomaszerował woląc nie wdawać się w rozmowy z nauczycielką. Nie miał jakoś ochoty na pogaduchy z profesorami. Gryfon zobaczył Erica, Jolene, Meredith i Amelie. Kiwnął w ich kierunku głową, zbyt leniwy, aby podejść i zagadać do grupki. Pozostało tylko czekać na Murphy. Gdzie Ona jest? Niedługo wszystko się zaczyna, a stał tutaj jak kołek... |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 20:17 | |
| Obecna sytuacja zmieniała Sol, tego nie dało się ukryć. Odzierała ją z części dziecinnych marzeń, naiwności i niewinności. Oczarowania światem. Teraz zaczynała, w dotkliwy sposób zdawać sobie sprawę, że nie zawsze i nie ze wszystkiego, a już na pewno nie dla każdego w każdej sytuacji może wyniknąć coś pozytywnego. Rozpoznawała u siebie pierwsze symptomy depresji, w którą wpadła po śmierci Daga, ale nie miała nawet sił z tym walczyć. Poddawała się znajomym, zimnym macką bezsilności, osuwając się momentami w oswojoną przed laty otchłań winy i beznadziei. To jednak nie był dzień na tego typu rozmyślania. Dzisiaj miała być przyjemną towarzyszką, a przynajmniej znośną, nie zaś taką, która swoim nastrojem burzy komuś całą magię wieczoru, który zapowiadał się bardzo sympatycznie. Widziała zdenerwowanie Collina i starała się go uspokoić ciepłym uśmiechem i tym uściskiem dłoni, której chłopak już więcej nie puścił, może usiłując także i ją pokrzepić, wyczuwając albo domyślając się, że cała ta sytuacja nie jest i nie będzie dla niej łatwa. - Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie, to zaszczyt mieć takiego eleganckiego i przystojnego partnera. – odparła na jego powitanie, poruszając przy tym lekko głową i wprawiając w ruch połyskliwe tasiemki, które zatańczyły osobliwego walca z kosmykami jasnych włosów. Nie wiedziała, że chłopak także może nie być do końca w humorze do zabawy, bo wycofała się mocno z życia szkoły i wiele nowinek, plotek, a w tym także i istotnych informacji nie docierało do niej albo robiło to ze znacznym opóźnieniem. - Postaramy się o to. – rzuciła nieco weselej, nie chcąc już na wstępie zakładać, że wszystko będzie złe i niedobre i fuj. Cóż, wątpiła, aby miała się bawić dobrze, ale zamierzała spróbować. Ostatecznie nie miała nic do stracenia. Już wkrótce siedzieli przy swoim stoliku, a Collin, jak na dżentelmena przystało, rozlał przejrzysty napój do dwóch wysokich szklanek. Problem w tym, że nie była to, jak myślał, woda, bo nasza para stała się pierwszą ofiarą psikusów nauczycielki zaklęć. Pierwszy łyk sprawił, że Sol parsknęła, rozsiewając krople wódki na stół, podłogę i sukienkę, otarła z obrzydzeniem brodę, ale po chwili zastanowienia wzruszyła ramionami i upiła kolejny łyk alkoholu, krzywiąc się niemiłosiernie. Cóż, może był to jakiś sposób, aby tego wieczora nie myśleć o rzeczach, które ostatnio cały czas ją dręczyły? |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 20:18 | |
| Dziewczyna spojrzała raz jeszcze na swoje odbicie w lustrze. Ciężkie wory pod oczami udało jej się, z wielkim trudem, ukryć a bladą twarz przyprószyła pachnącym morelowo różem. Jej oczy nie były pokreślone nawet jednym gramem różnorodnych cieni, kredek, tuszów do rzęs. A usta? No cóż, można powiedzieć, że zaszalała, bo dość wąskie wargi podkreśliła krwistoczerwoną szminką. Od wczoraj, było jej to ulubione słowo. Poprawiła zwiewną, białą suknię opadającą swobodnie do ziemi, przeklinając zgubny los za to, że jej ulubiona mała sukienka z pogrzebu wuja Arnolda zaginęła, porwana prawdopodobnie przez Iryta. No i została jej kreacja, idealna na ślub a do tego praktyczna niczym dziurawe sito. Najchętniej urwałaby materiał, snujący się po ziemi, wyraźnie proszony, by wspomniana Ślizgonka wykorzystała go na niekorzyść Murph. Westchnąwszy jeszcze parę przeciągłych och i ach, opuściła dormitorium a w ślad za nią unosił się przyjemny zapach o bazie lilii. Prawdopodobnie była już spóźniona, choć zupełnie zignorowała ten fakt. Nie żeby nie lubiła Serg’a, wręcz przeciwnie, ale sama myśl o tym całym idiotycznym wydarzeniu dalej ją osłabiała. I nie chodziło już teraz ani o absencję Cu, ani o niewyspanie, ani nawet nie o biedną puchoniastą Jo, co tak subtelnie skradła jej na dzisiaj przyjaciela. Chodziło właśnie o Erica, o niego oraz o pewną znienawidzoną przez Murp blondynę, bezczelnie ślącą do nich pogróżki. Chociaż nie powinna się w sumie tym przejmować, w pewien sposób nie umiała. Nie wiedzieć czemu jej damska intuicja, ta sama co pozwała odnaleźć Ercia na błoniach ze stłuczoną koleżanką oraz miotłą złożoną w harmonijkę, nie dawała jej spokoju. Może to widmo Mrocznego Znaku, krążącego niedawno nad ich głowami, może niebezpieczny błysk w oczach Rose podczas wczorajszej kolacji… Murph obawiała się o jego zdrowie, jego dobro, jego… życie? Zadrżała na myśl o tym, że Rabe w gruncie rzeczy jest wielce nieprzewidywalna, o czym zdążyła się nie raz przekonać. Kto wie, co tym razem uknuła. W końcu dotarła do holu znajdującego się przed Wielką Salą. Były tam tłumy ludzi – uczniowie, nauczyciele, stażyści a nawet sam Filch – rozmawiający beztrosko o nadchodzącym balu, pięknych kreacjach oraz najnowszych hogwarckich związkach. Murph zeszła po schodach, boleśnie świadoma faktu, że mimo wszelkich deklaracji jednak postanowiła się pojawić, na przekór swoim zasadom oraz chęciom. Są jednak rzeczy ważnie i ważniejsze, pomyślała patrząc na twarz Ercia. Stojącego zresztą w całkiem sporym gronie osób - była tam puchoniasta Żolina w towarzystwie… panny Bones w oraz dziewczynki znanej Gryfonce z widzenia. Z tego co się orientowała, to ona była tą naiwną koleżaneczką Rabe, o której pisała w liście. Świetnie. Lepiej. Być. Nie mogło. Nie chcąc przeszkadzać, pomachała do niego przyjaźnie – aby to było jasne to Erica oraz, ewentualnie, jego uroczej partnerki – by potem z niemałą ulgą podejść do Serga. Wyglądał fantastycznie, w sumie jak to on – wzdychało do niego całkiem sporo panienek – lecz na Rudej nie zrobiło to większego wrażenia. W każdy inny dzień, filuternie lecz dzisiaj po prostu sympatycznie zagaiła - Witaj, Sergie. Przepraszam za spóźnienie – uśmiechnęła się leciutko i wykorzystując ostatnie chwile pozostałe przed otwarciem balu, rozejrzała się po tłumie. Rabe nie było widać, przynajmniej jak na razie. A może jest w środku? |
| | | Severus Snape
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 20:50 | |
| Był obecny na sali jako jedna z pierwszych osób, wślizgując się przez wysokie drzwi bezszelestnie, niezauważony przez nikogo; kiedy zajmował miejsce przy stoliku ukrytym nieco przed wzrokiem innych ludzi, w samą porę spostrzegł wkraczającą do pomieszczenia Lily. Obserwował ją nienatrętnie, obracając w palcach różdżkę, której powierzchnia, ciepła od wibrującej pod warstwą drewna magii zachęcała do czynu, do zaklęcia, do drobnego uroku. Powstrzymał się jednak, patrząc tylko jak dziewczyna zajmuje miejsce przy stoliku, nie tak daleko od niego, a po chwili zaskoczona odbiera przesyłkę, przyniesioną przez małą, niezwykle ruchliwą sówkę. Uśmiechnął się, ciężkim westchnieniem kwitując zaskoczoną minę, wysoko uniesione rude brwi; nie rozmawiali ze sobą od tak dawna, że właściwie mógłby zapomnieć jak brzmi jej głos, jak cudownie roznosi się w powietrzu zapach jej perfum, jak dźwięczny jest śmiech i jak żywe jest zielone spojrzenie. Oczy koloru Avady. Walczył ze sobą przez całe wakacje, walczył przez pierwszy miesiąc szkoły, schodził jej z drogi uparcie, lecz niechętnie, nie chcąc narażać się na ujrzenie pogardy w jej spojrzeniu, nie chcąc przywoływać wspomnień z dnia, w którym oboje posunęli się zbyt daleko. Kiedy oboje powinni byli wziąć głęboki oddech, cofnąć się o krok i zastanowić, czy właściwie jest o co walczyć. Z pewną irytacją odwrócił głowę w drugą stronę, zaciskając wargi na moment wystarczający do tego, by powstrzymać nerwowe drżenie mięśni szczęki – podejść, czy nie podejść? Palce wsunęły różdżkę do wewnętrznej kieszeni marynarki, dłonie wygładziły mankiety białej koszuli, odgarnęły do tyłu ciemne włosy; gęste, czarne jak noc i ciężkie, pachniały przyjemnie szamponem i wbrew temu, co buńczucznie głosili Huncwoci, wcale nie były tłuste. Związane na karku, by nie przeszkadzały i nie wpadały do oczu, odsłaniały zdecydowaną linię szczęki, uwydatniały ostry podbródek i pozwalały ciemnym, skupionym na obserwacji oczom wreszcie spojrzeć na świat bez kurtyny czarnych loków. Zganiwszy się w myślach za cholerne tchórzostwo, które nigdy nie prowadziło do niczego dobrego, dźwignął się wreszcie ciężko z krzesła, postanawiając, że jeśli pośle go do diabła, spędzi ten wieczór z butelką Ognistej, doprawionej starym, dobrym eliksirem wzmacniającym. Nie był tylko pewien, czy zrobi to, by zapomnieć gorycz porażki, czy zaleczyć krzywdę, jaką koniec końców wyrządził sobie sam. Przeszedł przez parkiet, podchodząc do dziewczyny krokiem powolnym, lecz zdecydowanym. Jeśli kiedyś miał nastąpić moment pojednania, jeśli miało to być teraz – lepiej korzystać z przewagi, korzystać z faktu, że u jej boku nie było Pottera. Delikatny zapach jej perfum dotarł do wyczulonego nosa kiedy stanął za jej plecami, podziwiając linię szyi i ładnie zarysowane obojczyki; Merlinie, jakaż ona była piękna. Rude, lśniące włosy niemal prosiły, by wplątać w nie dłoń, przeczesać, dotknąć, poczuć ich jedwabistą gładkość. Powstrzymał się z nielichym żalem, a później odchrząknął lekko, zaznaczając swoją obecność. - Evan… Lily. Czy mogę..? – spytał spokojnie, choć coś w jego sercu zadrżało nieznacznie, coś w tonie głosu nadało pytaniu miękkiego wydźwięku. Nie czułości, czegoś głębszego, poważniejszego: czegoś, co w oczach Ślizgona nabierało niemal proszącego blasku, a dłoni wyciągniętej ku dziewczynie, niepodważalnego gestu pojednania.
|
| | | Katja Odineva
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 20:58 | |
| Katja czekała. No to przecież tak nie wypada! To mężczyzna powinien czekać u stóp schodów, aby ona mogła majestatycznie z nich zejść (lub stoczyć się), spoglądając na niego z góry i uśmiechając się słodko i niewinnie, jakby wcale nie wiedziała, jak świetnie wyglądają jej piersi w tej sukience, którą wybierała tyle godzin i jakby zamierzonym efektem nie było odsłanianie tak znacznej ilości swojego ciała. Katja była chyba jednak na to odrobinę już za stara. Poza tym jej dekolt prezentował się dość skromnie i choćby chciała, nie mogłaby dorównać co poniektórym dziewczętom (czyżby użyła sprytnej manipulacji w swoim liście?). Co nie zmieniało bynajmniej jej podejścia do kwestii czekania. Kiedy Francis w końcu pojawił się przy jej boku, zacmokała cicho, spoglądając z dezaprobatą na jego rozwiązane tenisówki, niechlujną fryzurę i niepoprawnie związaną muszkę. - Wyglądasz fatalnie i jeśli mam udawać Twoją tajemniczą kochankę, to zwracanie się do mnie per „Pani Profesor” nie jest najlepszym pomysłem... Chyba, że udajemy, że takie zabawy są naszym zwyczajem, wtedy jestem skłonna przystać na to urocze przezwisko, aczkolwiek z pewną niechęcią. Dość mam już tego profesorowania, moje drogie Mydełko. – odezwała się do niego, wyciągając gdzieś w międzyczasie różdżkę i celując nią po kolei we wszystkie 'wadliwe' elementy prezencji Francisa, doprowadzając je w mgnieniu oka do porządku. - Tak lepiej. – stwierdziła ukontentowana, kiedy wszystko było już na swoim miejscu i wyglądało tak, jak powinno. Ponownie schowała różdżkę gdzieś w połach swej sukni i otrzepała ręce z nieco zbyt dużą energią, co sprawiło, że kilka najbliższych osób podskoczyło przestraszonych hałasem. - A teraz chodź za mną. – nakazała i zrobiła kilka kroków, po chwili zatrzymując się i sprawiając, że biedny stażysta wpadł na nią z impetem. - Nie nie, nie tak. – mruknęła pod nosem i chwyciła dłoń na razie nieświadomego wielu spraw i zapewne zdezorientowanego mężczyzny, splatając z nim palce w geście potocznie zwanym koszyczkiem. Pociągnęła go za sobą i po chwili przeciskania się przez tłum, zaprowadziła do jednego z bocznych, opustoszałych w tej chwili korytarzy. Upewniwszy się, że nikogo prócz nich w nim nie ma, rzuciła młodemu Lacroixowi spojrzenie ponad ramieniem i rozpoczęła swój wywód. - Moje kochane mydełko, doszły mnie słuchy, że masz problem z młodymi dziewczętami... Ah te burze hormonów i przystojni, starsi mężczyźni, tajemniczy i wpływowi. – w tym momencie westchnęła do jakichś wspomnień i dopiero po chwili kontynuowała - Oczywiście ten opis nie całkiem ciebie dotyczy, ale widocznie coś w sobie masz. Zbadam to i powiem Ci później, bo oprócz umiejętności wchodzenia tam, gdzie nie powinieneś i podejmowania nie do końca trafnych decyzji, nie zauważyłam zbyt wielu rzeczy, które mogłyby podbić kobiece serce. – w tym momencie ponownie zatrzymała się gwałtownie, ponownie zderzając się z Francisem i odwracając się, by móc obdarzyć go przeciągłym, taksującym spojrzeniem. - Postanowiłam, że pomogę Ci się z tego wszystkiego wyplątać. Co jak co, ale jestem kobietą, nie dziewczynką i jak tylko uczennice to zrozumieją, będą się od ciebie trzymały z daleka. Czego się nie robi dla swoich nieporadnych stażystów, doprawdy... Być może powinieneś też zrezygnować z tych swoich 'tajnych' lekcji, to na pewno nie pomaga Ci zachować dystansu i takie tam, ba, pewnie połowa dziewcząt zdaje sobie sprawę, że przy odrobinie pomysłowości uda im się namówić Cię na 'korepetycje' sam na sam. Nie żebym Ci tego zabraniała, zupełnie nie, po prostu zważywszy na charakter twoich problemów, radzę przemyśleć tę kwestię. – w tym momencie spostrzegła minę Francisa, która (jak przypuszczam) nosiła jakieś znamiona szoku, więc westchnęła dobrotliwie i poklepała go wolną dłonią po ramieniu. - Każdy czar zostawia jakiś ślad, a tak się składa, że chociaż jestem beznadziejna w wielu sprawach, w kwestii magii uważam się za pewien autorytet. Ty także sporo się jeszcze musisz nauczyć, mój ulubiony, wcale nie dlatego, że jedyny stażysto. – stwierdziła ciepłym tonem zdradzającym bardzo dużą ilość sympatii, jaką żywiła do mężczyzny. - Właściwie możemy wykorzystać autentyczną historię z moją kąpielą, aby przekonać wszystkich co do naszych skłonności. – kontynuowała niezrażona niczym, radośnie wręcz, wciągając Francisa coraz głębiej w mroczny korytarz. - Prawdopodobnie nie będę już długo uczyła w Hogwarcie, więc nasz 'związek' może rozpaść się z natury rzeczy i nikt nie będzie niczego podejrzewał – zakończyła zadowolona z siebie i popchnęła jakieś drzwi, które otwarły się na Wielką Salę od strony, gdzie zazwyczaj stał stół nauczycielski. Z szerokim uśmiechem zaprowadziła Francisa do jednego ze ze stolików, na których zawartość karafki niewątpliwie wodą nie była, nawet jeśli wyglądała niewinnie. Nalała solidną ilość napoju bogów (zwłaszcza jednego) do wysokich szklanek, dwie kolejne wypełniając smacznie wyglądającym sokiem i podsunęła je stażyście. - Twoje zdrowie, moje drogie Mydełko. – stwierdziła, wlewając w siebie pierwszy długi łyk - I dzisiejszej zabawy. – dodała po chwili, pociągając ze szklanki ponownie i dopiero wtedy wypłukując usta sokiem. Mrugnęła porozumiewawczo do swojego towarzysza, uśmiechnęła się zawadiacko i czekała co będzie dalej.
Ostatnio zmieniony przez Katja Odineva dnia Sro 01 Kwi 2015, 21:10, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 21:00 | |
| W przeciwieństwie do większości szkolnej społeczności, Bena jakoś niespecjalnie cieszyła perspektywa balu. Choć trafniejsze byłoby tu zdecydowanie twarde i jasne „wcale” - typowy introwertyk w porażającym tempie wyładowujący baterie w zbyt dużych skupiskach ludzi wolałby zostać w dormitorium pochylony nad książką. Albo ostatnim skryptem do przetłumaczenia z run, równe rządki znaków wyglądających jak złożone z prostych cięć mieczem jawiły się dużo przyjemniejszą i bardziej pociągającą perspektywą niż wizje tańców. Nie żeby zamierzał wychodzić na parkiet, jego wyczucie rytmu pozostawiało wiele do życzenia, a biorąc pod uwagę posturę, jaką ciężko przegapić w tłumie, w mgnieniu oka wystawiłby się na pośmiewisko każdego, kto akurat nie patrzyłby na stopy pilnując własnych kroków. Czasem wolałby być niskim, wątłym kurduplem, tacy mogli przynajmniej przemykać jak ninje i bezproblemowo wtapiać się w tłum. Wattsowe nastawienie do życia ostatnio w ogóle pozostawiało wiele do życzenia – wciąż chodził podenerwowany, spięty, pozostając w nieustannym sporze z nastawieniem fatalistyczno-pesymistycznym, któremu nie chciał się poddać. A wszystko za sprawą nieprzyjemnego ciągu wydarzeń zapoczątkowanego przez jedno zdjęcie. Choć nie, nieprawda, zaczęło się wcześniej – od tajemniczej przesyłki rozpoczął się po prostu gwałtowny spadek w dół, ostro nachylony zjazd, przed którym wciąż uparcie się zapierał. Pytanie brzmiało tylko, czy pokrwawione, coraz szybciej męczące się dłonie pozwolą mu wrócić z powrotem na górę, czy też roztrzaska się z hukiem na dnie ukrytym w ciemnej mgle. Bycie mężczyzną miało jedną, niewątpliwą zaletę przy perspektywie większych uroczystości – nie musiał się martwić, w co się ubrać. Z jednej strony szczerze współczuł dyskutującym na ten temat Krukonkom oblegających siedziska w pokoju wspólnym, z drugiej miał ochotę przewracać oczami po raz kolejny słysząc słowa z grupy koronek, tiulów, kontrafałd, trenów i reszty modowego bełkotu, który absolutnie nic mu nie mówił. W tej kwestii był wyjątkowo nieskomplikowaną istotą, dzielącą ubrania na dwie kategorie: ładne i brzydkie oraz wygodne i niewygodne. I naprawdę niewiele go obchodziło, czy coś było modne piętnaście sezonów temu czy nie. Łyk ciemnego alkoholu z fiolki otrzymanej od Aristos na krótki moment zjeżył mu włosy na karku, a potem rozlał po ciele falę ciepłych dreszczy – może z odrobiną takiego wspomagacza nieco później zacznie go irytować wszechobecny szum? Odprasowane przez skrzaty ubranie wyjściowe wciąż pasowało jak ulał, kamizelka odsłaniała wystarczający fragment jedynej plamy koloru na tle czerni i bieli – cholerny błękitny krawat, który wiązał trzy razy, zanim węzeł był na tyle równy, by nie smagać poczucia estetyki. Włosy zaczesał do tyłu, by nie przypominały zwykłego, czasem dziwnego gniazda i voila. I czym tu się denerwować, kiedy można być gotowym w kwadrans? Nie spieszył się, schodząc kolejnymi piętrami w dół, ba! Usuwał się nawet bez pytania z drogi tym biegnącym na złamanie karku w tę i nazad, jakby goniły ich stada rozwścieczonych hipogryfów gotowych rozedrzeć ich na strzępy, a fragmenty mięsa rozwlec po zamku. Przystopuj, panie Watts, jeszcze się nie zaczęło, a tu już mordercze instynkty względem ludzi za samo istnienie. Nie pchał się pod same drzwi Wielkiej Sali, wybierając sobie miejsce nieco na uboczu i szukając w tłumie jednej ciemnej głowy. Nie był do końca pewien, jak to się w ogóle stało, że wyglądało na to, iż szedł na ten cholerny bal z Aristos, gdy nie miał najmniejszego zamiaru nikogo zapraszać. Ona też wcale nie użyła tego konkretnego słowa, a jakoś... Jakoś. Przesuwając spojrzeniem po zebranych i tłoczących się mniej lub bardziej dyskretnie, dostrzegł Joe, która wyglądała o wiele lepiej, niż gdy ostatnio miał okazję z nią rozmawiać. Albo dobrze stwarzała pozory. Tak czy siak, uśmiechnął się lekko, jeśli uchwyciła jego wzrok, podobnie postępując z panną Bones. Kochaną harpią Amelią, która gdy nie próbowała mu usilnie wmawiać, że ma monopol na prawdę, była naprawdę przyjemnym towarzystwem. Krukon odetchnął powoli, podnosząc rękę i pocierając kark w nerwowym odruchu – mimo wody kolońskiej wciąż wyczuł zapach ziół, który przylgnął do jego dłoni. Wszystko za sprawą woreczka, jaki ostatnio dostał w tajemniczej paczce i którego nie mógł przestać obracać w palcach, kiedy akurat nie robił nic innego. Aromat był znajomy, choć wiązał się z odległymi wspomnieniami absolutnego bezpieczeństwa i spokoju. W paczce nie musiało być listu, by domyślił się, od kogo przyszła, choć trudno mu było w to uwierzyć. Marszcząc lekko brwi obejrzał się do tyłu, słysząc wyraźne, kilkukrotne tupnięcie obcasem w miejscu. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 21:18 | |
| Nie ma balu bez eleganckiego spóźnienia się pięciu czy sześciu minut. Na myśl nie przyszło jej rozmyślić się i zostawić Erica na lodzie. Wręcz przeciwnie, Jolene była szczęśliwa, że ją zaprosił i to ona martwiła się czy po zastosowanych na nim zabiegach zechce się z nią udać na bal. Joe nie przebierała w środkach i w końcu ktoś mógłby zauważyć, że nie jest do końca normalna. Reakcja Erica miała swoje wady i zalety. Zalety, ponieważ okazało się, że strój dobrała odpowiedni i wygląda ładnie. Warto czasem pozbyć się szkolnego mundurka i pokazać od kobiecej, dorosłej strony. Eric słodko się zamotał i próbował przekazać jej komplement. Wadą było właśnie to omotanie. Joe spanikowała i zaczęła rozważać zrobienie w tył zwrot, przywdzianie worka na ziemniaki bądź dresów i powrót w stylu wcale-a-wcale-nie-jestem-seksowną-siostrą. Świadoma swojej walijskiej, całkiem przeciętnej acz ładnej urody panikowała na myśl o Dwaynie. Podczas ich ostatniej rozmowy na dachu coś... coś nie grało, coś się zmieniło i uległo przeinaczeniu. Bała się tego, bała się zobaczyć dorosłego Piotrusia Pana. Powróciła na ziemię, do wysokiego i oszałamiająco przystojnego Erica, przypominając sobie jakie miała szczęście, że otrzymała jakiekolwiek zaproszenie na bal. - Dziękuję, to miłe, że tak myślisz. - troszeczkę speszyła się pod jego spojrzeniem, wszak wybrała strój jak najbardziej skromny acz bez przesady i obciachu. Pogłaskała Erica po ramieniu pocieszająco i uśmiechała się sama z siebie, naturalnie. - Jestem pewna, że... - urwała, bo nie mogła nie zobaczyć uciekającego gdzie pieprz rośnie Fhancisa. Jak sparaliżowana nie do kończyła zdania i z szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w uciekającą przed nią sylwetkę. Jęknęła cicho, bowiem ten bal będzie trudny. Zabroniła sobie surowo szukania jego spojrzenia. Joe zezłościła się na siebie i za wszelką cenę postanowiła bawić się sama dla siebie, na swój rachunek i mieć w nosie to, że jej serce wyrywa się i toczy krwawy bój, aby chociaż przez chwilkę popatrzeć w bezdenne błękitne oczy stażysty. Nie pzwooliła sobie na to. Niczym przedszkolak prawie tupnęła nogą, zacisnęła piąstkę i poprzysięgła, że nie będzie patrzeć na pana F. To Eric padnie ofiarą jej dzisiejszego zainteresowania i mogła się jedynie modlić, aby nie odczytał tego dwojako. Ratunkiem okazała się Amelka i Meredith. Przyszły równocześnie, co Joe skwitowała troszkę nerwowym śmiechem. - Co tam mówiłeś, Erciu? Żadna dziewczyna nie ośmieli się podejść? - uniosła wysoko brwi wskazując brodą dwie koleżanki, które powitała energicznym machaniem ręką. - Cześć! Jak ja się cieszę, że obie przyszłyście. Pozwolę wam nawet zatańczyć z Ericem!. - zachichotała - Chodźcie! - ujęła oferowaną dłoń Erica i pokracznie próbowali wejść do Wielkiej Sali. Tam pojawiła się próba nr 1 - nie patrzeć na Fhancisa. Udało się. Znaleźli się w pięknie wystrojonej sali. Joe nie dostrzegła Serka ani Murphy, zajęta podziwianiem zaczarowanego nieba, padającego deszczu i znikających w powietrzu kropel, zanim zdążyły sięgnąć uczniów. Puchonka westchnęła do burzy i skoncentrowała się na powrót na towarzystwie zanim jej myśli uleciały w ryzykowne tory. Dziewczyny wyglądały pięknie, bardzo pięknie, choć obie zachowywały się z rezerwą. Joe szczerze cieszyła się, że będzie je miała ze sobą, wówczas łatwiej będzie jej bawić się na tym balu. Wyczuła ponaglenie Erica i zmarszczyła brwi, szukając powodu tak nagłej potrzeby ucieczki z hallu. Pan Filch, oczywiście był głównym argumentem optującym za skryciem się w Wielkiej Sali, zaś drugi powód to... w oddali ujrzała Murphy i Serka. Uniosła do nich kciuki i rozejrzała się po pomieszczeniu. Na widok Hagrida Joe pojaśniała bardziej niż barwa jej sukienki. Pomachała mu, stając na palcach na wypadek, gdyby jej nie zobaczył. Kochała tego olbrzyma, bardzo kochała. Następnie dostrzegła Collina z Soleil, mile zaskoczona doborem pary. Wszystko układało się pomyślnie, nie było widać na horyzoncie żadnej katastrofy, przynajmniej przez najbliższe dziesięć sekund. Ściskając mocno kopertówkę stąpała z nogi na nogę i uśmiechała się pogodnie do przyjaciółek i Ercia. - Jejciu, jacy wszyscy są piękni. - westchnęła sama do siebie. - Amelka, gdzie jest Edgar? Czyżby z Dwaynem i Henrym się zbuntowali? - zagaiła, rozglądając się za chłopcami i innymi zaprzyjaźnionymi uczniami. Dzielnie omijała szerokim łukiem miejsce, gdzie stała profesor Odineva i jej bosko przystojny o-boże-zaraz-zmiękną-mi-kolana padwan. - Nie rozumiem co mają chłopcy przeciwko garniturom. Zobaczcie jak Ercio zmężniał. - wskazała go Mer i Amelce, starając się nawiązać rozmowę i zatuszować swoje nerwowe ściskanie kopertówki. Nie potrafiła uspokoić głośno walącego serca pomimo brania głębokich wdechów. Zapragnęła już tańczyć, zawirować na parkiecie i na chwilkę zapomnieć o problemach. Dzisiejsze pozwolenie na minimalną ilość alkoholu Joe powitała z aprobatą. Nigdy nie miała w ustach niczego mocniejszego niż piwo kremowe, a więc z chęcią spróbuje napoju ukochanego przez większość mężczyzn świata. Puściła dłoń Erica i stanęła obok dziewcząt tak, aby mieć dobry widok na drzwi Wielkiej Sali oraz gderającego pana woźnego. Nie czekała długo a dostrzegła buzię Bena. Uśmiechnęła się do niego ciepło, unosząc niepewnie do niego rękę. Zaraz uciekła wzrokiem bez konkretnej przyczyny. Ten wieczór ma być udany i Joe o to osobiście zadba.
Ostatnio zmieniony przez Jolene Dunbar dnia Sro 01 Kwi 2015, 21:22, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 21:21 | |
| Sukienka przysłana przez babcię Rose leżała na niej znakomicie. Mimo, że dziewczynie nie zależało na olśniewającym wyglądzie (w końcu nie szła na bal, by kokietować chłopców z roku), musiała przyznać, że czuje się w takiej kreacji jak ryba w wodzie. Czerń zaliczana była do ukochanych kolorów Ślizgonki, upodabniała ją trochę do mentorki, którą tak bardzo podziwiała, co działało na plus dla jej samopoczucia. Pośpiesznie spięła włosy w kok na czubku głowy, poprawiła makijaż i upewniając się wcześniej, czy niewielka buteleczka z tajemniczym płynem znajduje się bezpieczna w jej staniku, opuściła pełne innych dziewczyn dormitorium, przepełnione zapachem perfum i kiczu. Drżącymi opuszkami palców przejechała po cienkim i kosztownym materiale – niewielkie wybrzuszenie świadczące o obecności różdżki pod ubraniem uspokoiło ją do tego stopnia, że na wargi Rose wkradł się dziki uśmiech satysfakcji. Była przekonana, że noc zaliczy się do jednej z najlepszych w całym jej życiu. Modliła się w duchu, by osoby, na których obecności tak jej zależało, jednak się na balu pojawiły. Jeśli nie – będzie ostro zawiedziona i zirytowana, i pewnie wyżyje się na jakimś biednym pięcioklasiście. Co generalnie nie było blondynce wsmak, liczyła na o wiele ciekawszą zabawę. Przemierzyła korytarze spokojnym krokiem, a stukot jej obcasa odbijał się głucho o zimne ściany, zatracając się w końcu w miejscu, z którego dochodziła muzyka. Przeanalizowała dokładnie jeszcze raz swój plan, zastanawiając się, co może pójść nie tak. Nie, żeby interesowały ją konsekwencje – były jej równie obojętne, co większa połowa tej szkoły. Bardziej martwił ją fakt, że nikt przy tym nie ucierpi. Westchnęła głośno na myśl, ile znienawidzonych i „nie-do-tknięcia” twarzy przyjdzie jej dzisiaj oglądać. Oby finał wieczoru wynagrodził dziewczynie całą tę męczarnię. Nie rezygnując z delikatnego, ale przesłodzonego uśmiechu podeszła do wejścia na salę. Zignorowała spojrzenia słane w jej stronę, mniej lub bardziej przyjazne. Kątem oka zauważyła rudą czuprynę gdzieś po drugiej stronie, ale nie to było priorytetem, jeszcze nie teraz. Oby Gabriel zjawił się lada moment, nie znosiła, kiedy ludzie się spóźniali, a nawet najmniejszy błąd dzisiejszego wieczoru mógł roztrzaskać całość w drobny mak. Przysiadła więc na wyższym schodku, poprawiając wcześniej zmarszczony materiał i ze znudzeniem przyglądała się liżącym sobie tyłki dziewczynom w obrzydliwych, kolorowych sukienkach. Na razie na horyzoncie nie widać było wielu migdalących się par, więc Rose nie musiała martwić się o rewelacje żołądkowe jak po wypiciu połówki z litra wódki na raz. Jeszcze. |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 21:44 | |
| Niebo za oknem przybrało granatowy odcień, gwiazdy odcinające się od niego wyraźnie pobłyskiwały zza szyby, jakby w parodii powitania; Aristos skrupulatnie wpinała ostatnie spinki we włosy, unosząc ciężkie, gęste loki do góry. - Zupełnie nie rozumiem co też zrobiłaś z włosami. Kompletnie. To takie… - lustro zaszemrało z oburzeniem, a Gryfonka zmrużyła groźnie bławatkowe oczy, krzywiąc się nieładnie, gdy jedna ze szpilek wbiła jej się w palec. Prędko, zupełnie bez zastanowienia opuściła ramiona sprawiając, że misternie składana od kilkunastu minut fryzura rozpadła się zupełnie, ku radości przewrotnego lusterka i w akompaniamencie soczystego przekleństwa. - To wszystko twoja wina. Przysięgam, wyrzucę cię przez okno albo podaruję Hagridowi. Powisisz w jego łazience, to spokorniejesz – warknęła, uderzając dłonią w żelazną, wykutą przez gobliny ramę. Wiedziała jednak, że złośliwości gadającego lustra wcale nie przyczyniły się do fryzjerskiej katastrofy – bardziej prawdopodobnym powodem były drżące palce, za nic nie chcące poddać się woli umysłu. Pozostawiła więc jasne loki w spokoju, odgarniając je jedynie na ramię i po raz kolejny spojrzała w lusto: odbijająca się w nim dziewczyna, w czarnej, wieczorowej sukni spoglądała na nią z pewną drwiną. Ozdobiona niebieskimi oczami twarz o dumnym, chłodnym wyrazie otoczona burzą jasnych loków wydawała jej się obca. Makijaż nie potrafił ukryć cieni pod oczami, nie był w stanie zamaskować zmęczenia widocznego w spojrzeniu, choć doskonale podkreślił jasną cerę i nic dziwnego, skoro był jedyną rzeczą, jaka nadawała jej koloru bliższego ludzkiemu odcieniowi, niźli mleku. Zupełnie nie miała ochoty na ten bal. Czuła, że to nie w porządku, nie wypada, nie powinna – kremowa koperta z gabinetu Francisa wciąż prześladowała ją nocami, pojawiając się pod powiekami kiedy tylko zamykała oczy. Do pogrzebu było jeszcze trochę czasu, jeszcze nie przyszła chwila, w której zostanie zmuszona do publicznego płaczu, do obnoszenia się z żałobą, którą wolała dusić w sobie, to jednak wcale nie sprawiało, iż obowiązek pojawienia się na balu stawał się łatwiejszy do zniesienia. Opuściła dormitorium jako pierwsza, pozostawiając swoje współlokatorki w różnym stadium paniki; sukienki, przybory do makijażu, szczotki, biżuteria, duszący zapach wielorakich perfum, to wszystko zniknęło za dębowymi drzwiami sypialni, pozostawiając ją w lekkim jak mgła aromacie fiołków i winogron, którego nie potrafiło wyprzeć nic i z postanowieniem, że przetrwa ten wieczór z najwyższym stopniem opanowania, jaki będzie w stanie w sobie wzbudzić. Nie miała ze sobą torebki; różdżka ukryta w koronkowym rękawie sukienki była wszystkim, czego potrzebowała. Malutka fiolka, którą trzymała w dłoni, również nie potrzebowała większego opakowania. Nie zatrzymując się i nie tracąc czasu na witanie się z kimkolwiek pokonała schody prowadzące z wieży Gryffindoru aż do głównego hallu, gdzie gromadzili się uczniowie, czekając na oficjalne rozpoczęcie balu. Różnorodność sukienek, marynarek, fraków i dodatków sprawiła, że dziewczyna skrzywiła się mimowolnie – co było złego w klasycznej, groźnie pięknej czerni? Dostrzegła Francisa, uchwyciła jego wzrok, a później skrzywiła się z rozmysłem, wyraźnie, wyginając wargi w pogardliwym uśmiechu, który nie niósł ze sobą nawet śladu ciepła, jakim do tej pory darzyła brata. Wiedziała, że powinni porozmawiać, ale nie dziś. Może nigdy. Kiedy wreszcie dostrzegła Watts’a, tłok i szum zaczynał robić się nie do zniesienia. Chrząknęła cicho, a gdy do nie pomogło, przewróciła oczami, niecierpliwie stukając obcasem w kamienną płytę. - Ja wiem, że tam w górze kiepsko słychać, ale masz jednocześnie całkiem niezły punkt obserwacyjny. Szkoda, że wypatrujesz mnie w drzwiach do Wielkiej Sali, kiedy schody są za tobą – rzuciła nieco poirytowanym tonem, ostatecznie jednak obdarzając Krukona uśmiechem, będącym najprawdopodobniej reakcją na jego zbaraniałą minę. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 22:05 | |
| W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień. Nie było chyba osoby, która nie mówiłaby o balu z ekscytacją czy ze znużeniem. Każdy o nim słyszał, każdy wiedział kiedy się zacznie i chociaż nie wszyscy byli aż tak zaaferowani tego typu imprezą to wszyscy o tym plotkowali. Panna Whisper również dyskutowała na temat balu przez ostatni miesiąc -– nie dość, że przyjaciółki zagadywały ją na każdym kroku to jeszcze sama nakręcała się dodatkowo nie wiedząc do końca czy w ogóle powinna zjawić się na imprezie, a jeżeli już to czy powinna iść sama czy też z Henrykiem. Po ostatnich wydarzeniach, trudnych rozmowach i kłujących wyrzutach sumienia sama nie wiedziała co ze sobą począć. Ostatnie dni były jednym i wielkim zlepkiem takich samych dialogów, twarzy, informacji, które odbijały się od Wandy z hukiem i lądowały gładko u jej stóp. Postanowiła tego dnia nie martwić się o nic, swoje i innych problemy. Miała je odepchnąć na bok, zamieść pod dywan, schować do szafy i powrócić do nich dopiero nazajutrz, kiedy emocje opadną i wszystko wokół niej ucichnie. Tego dnia, tego pamiętnego dnia, trzydziestego pierwszego października 1977 roku pańskiego Krukonka obiecała sobie robić wszystko na co ma tylko ochotę. Spała przepisowe osiem godzin, wcześniej nakładając na twarz jakąś dziwną i maziastą maseczkę na noc, którą opchnęła jej kosmetyczka z salonu piękności, do którego zajrzała wraz z Yumi. Nie stresowała się – a przynajmniej się starała, dbając jednocześnie o każdy, nawet najmniejszy szczegół. Od samego rana krzątała się to tu, to tam pomagając przyjaciółkom w ogarnianiu się. Niemal nie wychodziła ze swojej sypialni po powrocie z zajęć. Odwołała wszelkie korepetycje, które miała dzisiaj udzielić na rzecz dbania o swój wygląd. Sprawiało jej to czystą przyjemność, gdy mogła po prostu poświęcić swój czas na malowanie się, pieszczenie swego ciała olejkami z dodatkiem masła shea czy innych cudów techniki kosmetycznej. Chciała wyglądać dzisiaj … względnie. Nie chciała robić przykrości Lancasterowi, który pewnie będzie wyglądał bardzo szykownie – postawnie czy chociażby zachęcająco. Jako, że na co dzień niezbyt eksperymentowała ze swoim wyglądem dzisiaj postanowiła zaszaleć. Nie spóźniła się. Tego była pewna. Gdy wychodziła z dormitorium zegarek wskazywał na 18:43, więc miała na spokojnie kilka minut, by przejść z wieży Ravenclawu do Wielkiej Sali, w której miał się odbyć meeting dla wszystkich uczniów ze szkoły. Przed wyjściem jeszcze raz rzuciła okiem na swoje odbicie w wielkim lustrze, w którym niemal codziennie się oglądała i zirytowana wykrzywiła wargi w niemym grymasie, gdy jeden z loków wpadł jej do oczu. Odgarnęła go niedbałym ruchem i chwiejąc się na szpilkach wyszła i pomknęła na sam dół, niczym motyl, ważka, koliber czy inne zwierzątko ze skrzydełkami. Mijała po drodze wiele znajomych twarzy, do których słała uśmiechy na lewo i prawo szczerząc się jak idiotka – dzisiejsza noc była magiczna! Wanda czuła lekkie kołotanie serca i przyspieszony puls, kiedy zbliżała się do wrót, które poprowadzą ją do świata cudów i dziwów. Nie zwracała uwagi na Filcha, który rozdzierał japę na wszystkie strony świata i płakał w kącie, bo panna Pince go nie zaprosiła na potańcówkę. Dalej miała z nim na pieńku i nie zamierzała nawet tego ukrywać, dlatego też, gdy go minęła nawet nie obdarzyła go spojrzeniem. Gdy weszła do Sali jej oczom ukazał się wystrój dość oryginalny, stonowany, kunsztowny i jednocześnie podniosły. Wszystko wyglądało inaczej, lepiej mimo tego, że dziewczyna od sześciu lat już dzień w dzień przesiadywała tutaj kilka godzin, które traciła na posiłki. Chciała wejść niezauważona, tak, gdzieś się przydybywać, wtopić w tło i nie pojawić dopóki nie zauważyłaby Henry’ego, którego teraz szukała – nigdzie jednak nie zauważyła blond czupryny – natomiast jej wzrok przykuł olbrzymi nauczyciel, do którego pomachała zaraz niewyraźnie czując się co najmniej dziwnie w takiej odsłonie. Odetchnęła głębiej, idąc wyprostowana i jednocześnie czując chłód srebrnego naszyjnika, który należał do jej prababki. Ten wykonany z drogiego kruszcu i zakładany jedynie na specjalne okazje ładnie się prezentował na łabędziej szyi panny Whisper. Był ciężki i okazały, dlatego Wanda co i rusz podnosiła dłoń, by sprawdzić czy mimo wszystko ma go na sobie. Mimo wszystko postanowiła postawić na klasykę. Długa suknia w kolorze czerwonego wina idealnie opinała się na jej kształtnym i młodzieńczym ciele, która podkreślała zarówno talię, biodra jak i dekolt, a to wszystko za sprawą odpowiedniego materiału delikatnie łaskoczącego jej sylwetkę. Nie czuła się źle, czuła, że płynie wraz ze swoją kreacją – dół sukienki samoistnie układał się pomiędzy jej nogami co tylko wzmagało efekt końcowy. Odsłonięte ramiona delikatnie drżały, a rumiana twarz Krukonki wyrażała jedynie zestresowanie całą tą sytuacją. Oszczędny makijaż – mocno wytuszowane rzęsy, policzki muśnięte różem i soczysta pomadka tylko podkreśliły jej ciekawą urodę. Włosy o dziwo spięła – niesforne loki ułożyła w misterny kok, z którego czy tego chciała czy nie wysunęło się kilka kosmyków, które łagodnie łaskotały jej kark i owal buzi. Istotnym elementem jej garderoby, a właściwie jej dodatkiem jest różdżka, którą schowała za pasem do pończoch – od tak, na wszelki wypadek – co jednak nie zakłócało całej harmonii jej stroju. Whisperówna wyglądała jak wyglądała, a jej piwne oczęta tylko wypatrywały znajomych, z którymi tego wieczora miała zamiar się wybawić. No i już jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem Stewarda – nagły dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa, a ta uśmiechnęła się niemrawo nie wiedząc tak naprawdę gdzie ma podziać patrzałkami. Potem przyuważyła pannę Evans, Chiarę, potem resztę znajomych, do których uśmiechała się zadowolona z życia. Gdzieś w oddali mignęła jej jasna głowa Soleil, na której widok serce jej się ścisnęło, bo tuż obok niej wypatrzyła młodego Morisona. Sama zdziwiła się ileż to par dzisiejszej nocy się stworzy, ile z nich przetrwa, ile z nich się rozejdzie. Miała nadzieję, że jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem i obędzie się bez krwawych zamieszek pomiędzy damulkami, które pokłócą się o spojrzenie jednego chłopaka ze starszej klasy albo o to, że druga OŚMIELIŁA SIĘ założyć suknię podobnej do jej. Miała również nadzieję, że ona jak i jej znajomi odnajdą się w swoim towarzystwie, tak samo jak stażysta odnalazł się w ramionach profesor Odinevy. Szatynka obróciła głowę w lewo, a jej wzrok napotkał właśnie panicza Lacroixa, który był w dość bliskiej komitywie z nauczycielką zaklęć. Ich spojrzenia na moment się spotkały, a usta Krukonki uniosły się ku górze w niemym pozdrowieniu. Szła dalej, starając się nie zahaczyć o nic ani o nikogo i jednocześnie starając się utrzymać równowagę na szpilkach, które włożyła na stopy, a które niemiłosiernie ją upijały. Być może się rozchodzą, być może nie – jeżeli widnieć będzie opcja druga to już chyba wiemy kto będzie tańczył na bosaka. - O Merlinie, cześć. – Do grupki osób, ubranych niezwykle szykownie i elegancko dołączyła jeszcze jedna pannica. Pomachała wszystkim, uśmiechnęła się szeroko, jak to ona umie najlepiej i bez pardonu wepchała się do ich kółeczka wzajemnej adoracji nie rezygnując z otaksowania zebranych uczniów i uczennic zadowolonym spojrzeniem. - Wow, wyglądacie jakbyście szli na bal. – Rzuciła dosyć kiepskim żarcikiem sytuacyjnym, po czym wybuchnęła śmiechem, nieco nerwowym i dość oczywistym. Panna Whisper się stresowała. Nie dość, że rzadko chodziła na takie uroczystości, to jeszcze wyglądało jakby przyszła na imprezę sama, bo co i rusz się oglądała nigdzie nie mogła znaleźć dobrze znanej jej sylwetki. - Eric! Gratuluję raz jeszcze! Rezerwowy w drużynie, nono. Teraz nie wiem jak się do pana zwracać! – Jej uśmiech się poszerzył kiedy przyglądała się Henleyowi i jego cudownie uroczej towarzyszce, która wyglądała obłędnie w pucholandowej kreacji. Wandzie zaparło dech w piersiach, gdy tak na nich wszystkich patrzyła, a oczy zapiekły ją od łez, które chciały dać sobie ujście. Chyba po prostu się wzruszyła. O matko, nie dość, że czuła dreszcze, na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, to jeszcze na zmianę miała ochotę płakać i śmiać się za każdym razem, gdy tylko spojrzała na swoich przyjaciół. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 22:22 | |
| Jakoś specjalnie na ten bal się nie szykował. W sumie zmieniło się w nim niewiele – tylko ubranie dopasowane do uroczystości. Brązowe włosy miał jednak niepoukładane, zresztą, nawet jeśli próbowałby je wyczesać, te zmieniłyby swój styl bycia. Wzruszył ramionami i ruszył prosto do hollu, nie chciał się spóźnić, Rosalie tego nie lubiła. Swoją drogą, miała przekazać mu coś ważnego. Podobno jakiś Puszek nawalił i plan poszedł w piach, ale... Może wymyśliła coś nowego? Oby. Najwyżej pomyślą nad czymś wspólnie, aby się nie nudzić. Przez głowę przemknęły mu również listy wysyłane do ojca – niby niewinna uwaga, zwykła, nic nieznacząca. Ale trochę prawdy w tym znaleźć można… Cathalyst był alkoholikiem, nie mógł tego ukrywać. Wiele miał wad... Jednak tą najważniejszą były kłamstwa. Powinien przestać oszukiwać własnego syna. Bo Rabe wiedziała o pobocznym „zawodzie” ojczulka. A jego synalek już nie. Siedemnastolatek postanowił o tym zapomnieć. Dnia dzisiejszego nie mógł się zamartwiać, miał się dobrze bawić. Dotarł do wyznaczonego miejsca, zauważył Rabe, ubrana w tą suknie wyglądała... dziewczęco, ładnie. Chyba tak można powiedzieć. Na jego twarz wpełzł uśmiech, szeroki, białe zęby nieco połyskiwały. Następnie ruszył w jej stronę, kiedy znalazł się tuż obok, przystanął i obdarzył ją tym sympatycznym gestem. - Wyglądasz pięknie, Rosalie Rabe – strzelił zanim zdążył walnąć się w łeb. To chyba nie był odpowiedni tekst… Przynajmniej nie dla tej dziewczyny. Spodziewał się jakiegoś kuksańca w ramię, było to w jej typie. Owszem, uderzenie z jej pięści wcale nie bolało, ale… Wolał nie popełnić żadnego błędu, mógł ją łatwo wkurzyć. – To znaczy, zawsze wyglądasz pięknie, ale dziś… - przeklnął w duchu. Nawet nie wiedział jakie słowa płynęły z jego pogryzionych ust, wynikiem nałogowego przegryzania ich do krwi. - To o czym chciałaś mi opowiedzieć? – ściszył głos. Tak. To chyba dobre wyjście z zaistniałej styuacji. Naprawdę był ciekaw, co takiego pragnęła mu powiedzieć – nawet jeśli plan miał nie wypalić, to musiał dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi. Zatopił swoje przenikliwe spojrzenie w jej oczach, wyczekiwał odpowiedzi. Ten gest mógł być co najmniej przerażający, nieco… zgubny? Tak wyszło. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 22:30 | |
| W garniturze czuł się jak sardynka. Przepocona przerośnięta sardynka. Ale czego nie robi się dla kobiet? Nie mógł przecież wygladać jak siedem nieszczęść przy Wandzie, która na bank olśni całe towarzystwo i przyćmi urodą każdego, kogo sie da. Henry nie oglądał się w lustrze tylko pozwolił Laurel się macać i dźgać różdżką gdzie popadnie. W końcu stracił cierpliwość, pospieszył ją i mógł jako tako udać się na ten nieszczęsny bal, na którym będzie musiał tańczyć walca. Od kiedy na balach szkolnych trzeba umieć walce i inne głupoty? Powinni pojawić się Upiorni Wyjcy i dać czadu jak w wakacje. Pamietał, że był na koncercie, ale nie pamiętał co się tam działo. Leniwym krokiem przeszedł lochy i już z daleka słyszał pojękiwania woźnego. Henry zrobił zamaszystego facepalma i odziany w elegancki garnitur zakręcił do Wielkiej Sali w poszukiwaniu swej lubej. Zignorował woźnego i innych człowieków, nawet się nie rozejrzał kto jest i gdzie stoi, kto z kim przyszedł i dlaczego, bo zajął się szukaniem Wandy. Znalazł ją od razu, gdy szła okryta czerwienią do grupy jakichś uczniów. Nie widziała, że szedł za nią z prawie rozdziawioną szczęką. Mimowolnie zobaczył Bena i za nią jakąś nieznaną mu dziewoję, ale nie zdązył się przywitać czy nawet skinąć głową, bo znalazł się w towarzystwie swojej dziewczyny. Objął ją w talii znienacka i zanim zdążył pomyśleć, że wszyscy mogą się na nich gapić, scałował kącik jej kuszących i miękkich ust. A było to zaledwie początek tego, jak wolałby ją powitać, gdyby nie byli już w środku. Uderzył go świeży zapach wanilii a potem zrobiło mu się nagle bardzo gorąco. Musiał poluzować krawat i odpiąć jeden najwyższy guzik kołnierzyka świeżo kupionej koszuli, żeby nie zrobić się na twarzy czerwonym jak piwonia. Wygląd i zapach Wandy zwalał go z nóg. Tylko i wyłącznie dlatego, że objął jej kibić, pozwoliło mu zachować względnie wyprostowaną postawę i normalny wyraz twarzy. Ale nie, nie mógł oderwać oczu od trzymanej przed sobą piękności. Henry'emu zaczęło się wydawać, że jest na haju i to się nie dzieje naprawdę. Ona oczekiwała, że z nią zatańczy walca wyglądając aż tak pięknie? Nie mówiła nic o bodźcach obezwładniających podczas tańca. Przy dobrych wiatrach ich nie pozabija, jakby sie zapatrzył w jasną i jeszcze piekniejsza niż na codzień urodę swej lubej. Czy Pomfrey jest na sali?! - Dosłownie nie wierzę, że mam tak seksowną dziewczynę.- stwierdził zamiast powitania i musiał kilka razy odchrząknąć, aby się pozbierać i oderwać oczy od odkrytego ciała Wandy. Zdjął niechętnie rękę z jej talii i złapał jej dłoń, mocno ją ściskając aby domyśliła się jak bardzo jest spięty i nie perspektywą tańczenia, a z powodu jej ubioru. Powinna się ubierać tak częściej. Henry wpadł na genialny pomysł. Zacznie zapraszać ją na randki i będzie mógł wpatrywać się w nią wtedy bez ograniczeń. Że też wcześniej o tym nie pomyślał. Brawo, Lancaster, jesteś tragicznym romantykiem. W czerwieni panna Whisper wyglądała olśniewająco i chcąc nie chcąc, Henry'emu poczerwieniały uszy, a tętno skoczyło. Kulturalnie dopiero po paru minutach zdał sobie sprawę, że dołączył bezczelnie do towarzystwa i się nie przywitał. Oderwał ciemne oczy od Wandy, a Merlin sam wie jakie to było trudne i rozejrzał się po ludziach. Podał rękę Ericowi i ścisnął ją, a potem sprawdził kto się kryje pod pięknymi sukniami dam. Zobaczył Amelkę, siostrę człowieka, który ostatnio spał na treningu quidditcha zamiast rzucać kaflem do pętli oraz Meredith z własnego domu. Nie dało się też nie zauważyć Jolene w oślepiającej żółci. Uśmiechnął się do niej z uznaniem, bo podobało mu się, gdy jego ludzie głośno pokazywali z jakiego zajebistego domu pochodzą. - Siema. Podziwiam Henley, że zebrałeś wokół siebie tyle pięknych kobiet. Ale ta tutaj jest zaklepana. - wyszczerzył się. - Wanda, czy ty chcesz naprawdę ryzykować i ze mną tańczyć w tym pięknym ciele? - zapytał ją, krzyżując z nią spojrzenie i łakomie wpatrując się w rysy miękkiej twarzy. Potrzebował sporo czasu żeby się otrząsnąć i zacząć wyglądać jak człowiek, a nie jak Filch na widok Pince. Westchnął i uśmiechnął się leniwie. Henry błogo nie rozejrzał się jeszcze po sali i nie zauważył obecnosci Soleil. Przy niej pilnowałby się i zachował bardziej neutralnie, ale jeszcze jej nie widział ani nie czuł na sobie jej wzroku. Ponownie poluzował uwierający krawat i zaczął się wiercić w miejscu, bo garnitur zaczął mu przeszkadzać. Nie miał nic przeciwko noszeniu go, ale na galopujące hipogryfy, robiło mu się gorąco i bliskość tej pięknej Krukonki go całkowicie obezwładniała. - Jestem ciekaw czy sprowadzili Upiornych Wyjców. Powinni chyba, co? Pasują idealnie do klimatu. - mruknął zerkając na rozkładającą się orkiestrę. Lancaster miał spore problemy z zorientowaniu się w otoczeniu i zauważeniu choćby Hagrida czy knującej Odinevy. Wiercił się nieprzeciętnie i zrobiło się tak nagle duszno. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 22:53 | |
| Meredith uśmiechała się lekko, przypatrując się Jolene oraz Ericowi razem. Nie potrafiła pozbyć się tego pierwszego wrażenia, że wyglądali naprawdę ładnie – Francis miał dzisiaj czego zazdrościć. Tym bardziej, że wbrew pozorom oraz podejrzliwym z początku wyobrażeniom Mer (warto wspomnieć, że bądź co bądź startował do jej przyjaciółki, doza podejrzliwości mile wskazana) Henley okazał się całkiem sympatyczny. Chodź nie wiedziała do końca dlaczego było mu tak spieszno, co jej zresztą nie odpowiadało. Bo bądź co bądź, mimo wszystkim powtarzanym sobie od paru dniu słodkim kłamstewkom, była tu dla niego. Wystrojona, wypachniona, trzepotała od czasu do czasu rzęsami przeczesując gęsty tłum uczniów w poszukiwaniu utęsknionej pary oczu. Jak jakaś zbłądzona księżniczka, czekająca w wieży na rycerza na białych koniu albo inna dama ratowana z opresji przez antycznego herosa – niewinna, bezbronna, żałośnie do niego tęskniąca. Ignorując, że w gruncie rzeczy tak silne pragnienia, nawet głęboko skrywane były chore, nienaturalne oraz całkowicie dołujące. Po jednym spotkaniu? Dziewczyna z trudem powstrzymała rękę, zmierzająca ku twarzy w celu zaprezentowania gestu zasłonięcia jej z powodu narastającego zażenowania nazywanego przez przyszłe pokolenia „facepalmem”. Ktokolwiek to wymyślił. Pogrążona w takich lub podobnych zamyśleniach w końcu – zobaczyła go. Nawet nie zauważyła, gdy stanął tak blisko nich – samotny, wystrojony w bogato zdobioną szatę jak zwykle melancholijnie spokojny. Przynajmniej w ocenie Mer, która była jak zamurowana przyglądając się bezwstydnie Sergowi. Nie widziała go już tak długo, odcięta od szkolnej społeczności i ich spraw grubym oraz wysokim murem książek w bibliotece. I przy całej swoim zaślepiającym ją zauroczeniu nawet nie zauważyła, że on też w gruncie rzeczy się zaszył. Przypadek? Miejmy nadzieję, że jednak nie. Jednak chwile szczęścia nie trwały długo, bo do Francuza podeszła pewna nieznana jej ruda piękność. Choć teoretycznie Mer powinna orientować się w tym kto jest czyim arcywrogiem, to jednak chcąc nie chcąc nie zauważyła osoby Murphy Hathaway, prowadzącej małą domową wojnę z Rosie. Co więcej – nieświadoma tego dziewczyna była specjalnie odcinana od owej informacji przez ślizgonkę. Może to i lepiej, bo gdy teraz spoglądała na tamtą… zarumieniła się, czując jak do oczu cisną się łzy. Jak zwykle znowu niepotrzebnie robiła sobie nadzieję. Odwróciła gwałtownie wzrok z bardzo mocnym postanowieniem. Zwrócona w stronę towarzystwa, ogarnęła wzorkiem całą wesołą ferajnę, która… sobie poszła. Dziewczyna poniewczasie zorientowała się, że tamci ruszyli już w kierunku Sali, więc Mer chcąc nie chcąc (nie chcąc...) podążyła ich śladem. Dotychczas nieobecna, nie tylko w rozmowie ze znajomymi przyjrzała się uważnie przystrojonej Sali. Była piękna, olśniewająco piękna i chociaż na imprezy chodzi niezwykle rzadko (dziwnym trafem nikt jej do siebie nie zaprasza) to musiała przyznać, że Odineva ma za sobą bezbłędnie wykonane zadanie. Wracając do towarzystwa, zarówno ciałem jak i duchem. Nie usłyszała ani słowa z nerwowego słowotoku Jo, dlatego zacisnęła usta, na jej twarz znowu wkradł się uśmiech a sama Mer kiwała niemrawo głową w odpowiedzi na to, co powiedziała przyjaciółka. Lub ktokolwiek ze zebranych. Licząc, że to nie pytanie. Z nieba spadła jej Wanda, ukochania krukoniasta, która dzisiaj wyglądała wprost cudownie. Zresztą jak wszyscy, stwierdziła cicho Mer lustrując wesołą gromadkę wzrokiem. Dzisiaj będzie się dobrze bawić, a co! W końcu ma wiele ukochanych znajomych, w tym wielu dobrodusznych puszków, którzy nie zostawią jej na lodzie i w potrzebie. Bo nie zostawią? - Gratuluję – dodała bez przekonania. Lecz szczerze, bo życzliwości nie przeszkadzał fakt, że ledwo co poznała Erica. Uśmiechnęła się do Heńka, wynurzającego się nagle spod ziemi i odpowiedziała życzliwe hej. Romantyczne zaloty pierniczkowej i Łajata, zignorowała, choć tak bardzo lubiła patrzeć się w ładny obrazek ich zdrowego związku. Na razie nic się nie działo. Gdzie Rose? |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sro 01 Kwi 2015, 23:10 | |
| Siedział pochylony na brzegu łóżka w dormitorium, w zmierzwionej pościeli, niedopiętej jeszcze, acz świeżo wypranej, wyprasowanej, wykrochmalonej przez skrzaty koszuli, od niechcenia przeglądając któryś z numerów Lustra, w większości przypadków bezużytecznego, czasem jednak zaskakującego informacją, która niespodziewanie wiele wspólnego miała z prawdą. Odrzucił magazyn na poduszkę, obok najnowszego wydania Proroka Codziennego, a potem, wcisnąwszy stopy w buty, począł majstrować przy mankietach, szukając wzrokiem spinek z motywem węża. Brwi miał jednak ściągnięte, mięśnie szczęki napięte nieco, twarz stężałą wyrazem zamyślenia, które niewiele wspólnego miało z tremą czy niecierpliwym oczekiwaniem na rozpoczęcie uroczystości, o której wspominano już od tygodnia. Myśli miał uporządkowane, chłodne, lecz niecierpliwe, wybiegały poza mury Wielkiej Sali, poza sylwetki wirujących w tańcu par, oscylując w granicach obowiązku, odrywając się od beztroski szkolnego balu i wędrując w kierunku widma wiszącej nad nimi wojny oraz zamiarów, jakie powziął i planował powoli wdrażać w życie. Mroczny Znak na ramieniu, zakamuflowany zręcznie zaklęciem, nie palił już, w każdej chwili spodziewał się jednak wezwania, w każdym momencie oczekiwał bolesnego ukłucia i, co w tym wypadku zaskakujące, nie czekał na nie, bo wiedział, że nie dopełnił zleconego zadania. Tytan bowiem jakby przepadł bez śladu, od pamiętnej nocy nie dając znaku życia, a niepokojący spokój, zdawałoby się, przedburzowy, skłaniał go do ożywionej myśli o Podziemiu. Skoro w końcu Rogiński, jedyny nauczyciel, który mógł przeszkodzić im w spotkaniach, dogorywał gdzieś w Mungu, nic nie stało na przeszkodzie. Zerknął na swoje odbicie w lustrze, dostrzegając gdzieś za swoim ramieniem kręcącego się po dormitorium Carrowa, a jego palce zręcznie i szybko dopinały guziki koszuli, wiązały krawat i narzucały kamizelkę i elementy drogiego, szytego na miarę garnituru, wskazującego jednoznacznie na stan i pochodzenie, nie pozostawiającego wątpliwości co do środowiska, z jakiego się wywodził, a które przeniknęło mu już wraz z nawykami do krwi i nie dało się nijak wykorzenić. Przesunął palcami po lekko szczeciniastej szczęce, nie podejmując już trudu ogolenia się, a potem sięgnął po leżącą na nocnej szafce różdżkę i zatknął ją za pasek spodni, rzucając ślizgońskiemu towarzyszowi słowo pożegnania i krótkie zapewnienie, że spotkają się na balu. Nie śpieszył się, z Pokoju Wspólnego Slytherinu droga do Wielkiej Sali była krótka i nieskomplikowana, choć teraz krążyło nią w tę i w drugą stronę zaskakująco wielu spóźnialskich; dziewcząt spanikowanych i zaniepokojonych swoim wyglądem, chłopców tym wyglądem onieśmielonych. Przystanął we wnęce schowanej w jednym z bocznych korytarzy i wypalił ostatniego papierosa, kontrolnie badając godzinę na kieszonkowym zegarku po pradziadzie, a potem, niemal idealnie w umówionej porze, wstąpił na hall, ponad głowami tłumu szukając burzy ciemnych włosów. Wysoki wzrost miał swoje zalety, w jego pole widzenia nie wcinał się żaden wyrośnięty chłystek, a plecy otaczających go ludzi nie były jedynym, co mógł obserwować w tak tłumnym zgrupowaniu. Znał ją na tyle, by wiedzieć, gdzie jej szukać, a wypatrzywszy ją czekającą na schodach, piękną, niedostępną i wyniosłą, ruszył w tamtym kierunku. I nim zdążyła się odezwać, zanim zwróciła na niego wzrok, objął kruche ciało i pocałował usta, na moment krzepnąc w tej pozycji. Nie byli przeuroczą parką, nie łudzili się, zaplątani w nietypową sieć zależności, ale potrafili wzbudzić w sobie nawzajem uczucie potrzeby. Odsunął się od niej lekko i nieco wzmocnił uchwyt na talii, w czasie gdy jego wargi wykrzywiał nieco ironiczny uśmiech. — Twój list pokonał wszelkie granice słodyczy — mruknął z przekąsem, lecz jego ciemne spojrzenie wyraźnie dawało jej do zrozumienia, że czeka ich rozmowa istotniejsza od niezobowiązującej pogawędki o balu. Wsunął w jej dłoń kwiat goździka i łagodnym, acz stanowczym ruchem poprowadził przez różnobarwny tłum do Sali. — Pięknie wyglądasz. Kontrolnie przebiegł wzrokiem po mniej lub bardziej znajomych twarzach, wyłapując gdzieś starszego Lacroix, pannę Whisper i jej nowego chłopaka, którym był, ku jego rozbawieniu, Lancaster. Nie powitał jednak żadnego z nich, jego spojrzenie leniwie błądziło w poszukiwaniu innej ofiary, ostatecznie przegrywając jednak z magnetyzmem brązowych oczu u jego boku.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |