|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Collin Morison
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 18:43 | |
| Chciał się zabawić i zatańczyć z ładną dziewczyną, spędzić mile czas i pozwolić sobie nie myśleć o przeżytym szoku. Na wieść, że Soleil zgodziła się tylko z uprzejmości towarzyszyć mu na szkolnej uroczystości, sprawiłaby mu przykrość. Doceniał, że przybyła i ulitowała się nad nim lecz zakładał, ze jej obecność jest oczywista nawet gdyby nie zebrał się na odwagę i jej nie zaprosił. Domyślał się, że kilka osób zechciałoby mieć ją u swego boku. Zbyt dobrze rozumiał co się dzieje teraz w jej życiu i było mu z tego powodu bardzo smutno. Collin miał nadzieję, że jakoś urozmaici jej czas i zapomni na chwilę o swych smutkach. Najwyraźniej to nie on miał być tą osobą. - Według "Lustra" noszenie brody dodaje mądrości i autorytetu. Dumbledore związuje ją sobie gumką i przerzuca przez ramię przy jedzeniu. Zna na pewno jakieś triki. - kontynuował pogodną rozmowę, rozpoczynając spokojny taniec na parkiecie. Nikomu nie wadzili ani nie przeszkadzali. Raz na jakiś czas nad ich głowami przeleciał Irytek, pomiędzy nogami rude kocię czy to zaczarowana uciekająca babeczka. Collin rozluźnił się, uśmiechając się podczas tańcza łagodnie i pogodnie. - Dziewczyny z mojego roku chodzą stadami i było mi trudno którąś złapać. Potem zobaczyłem ciebie i postanowiłem zaryzykować. - wyjaśnił, uciekając wzrokiem w bok, bo tak czy owak troszkę się wstydził swojej odwagi. Długo zbierał się z napisaniem na karteczce zaproszenia, a i jeszcze dłużej pluł sobie w brodę swoją głupotę. Był pewien, że mu odmówi a mile go zaskoczyła. Tańczyliby beztrosko dalej, gdyby nagle poruszanie się po parkiecie nie było takie trudne. Gryfon zmarszczył brwi, koncentrując się na nauczonych krokach, jednak mimo usilnych prób poprawnego tańca coś poszło nie tak. Im bardziej Collin starał się tańczyć prosto, tym trudniej szło mu podnieść stopy. - Hm... - spuścił wzrok, zatrzymując ich taniec. Ugiął kolano, podnosząc stopę i ciągnąc za sobą dziwną maź. - Parkiet nie chce mnie wypuścić. - oznajmił Soleil. Złapał ją za rękę i niemo zaproponował zejście do stoliczków. - Jeśli dobrze oszacowałem to w tym tempie dojdziemy do stolików za trzynaście minut. Przepraszam. - poczerwieniał i mozolnie podnosił wysoko stopy, płynąc w mazi na wschód, do najbliższego stoliczka stojącego obok parkietu. Buty niczym przyciągane magnetycznie niechętnie odrywały się od drewnianej podłogi. W efekcie Collin zziajał się zanim po paru minutach dobrnęli do celu. Chłopiec wzdrygnął się i aby zająć ręce nalał im ponczu z małą ilością alkoholu. Wręczył kieliszek Soleil i uciekł wzrokiem, wbijając go w czubki swych butów. Wpatrywał się w nie namiętnie, szukając tam odpowiedzi na pytania wszechświata. Chcąc nie chcąc, Soleil go onieśmielała i zgubił język w gębie. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 18:48 | |
| Dziewczyna patrzyła zdumiona a to na Wandzię, a to na Jolene. Choć z jednej strony powinna rozumieć, że dziewczęta były zwyczajnie życzliwe nie potrafiła się oprzeć wrażeniu, że oni nie wyglądali świetnie. Ani aż tak źle jak myśleli - w sumie to było takie pół na pół. W każdym razie – prosty, pruderyjny, skromniutki pomysł aby zwyczajnie pozostali w zaczarowanych strojach wydawał się jej… nudny. Murph spochmurniała nieco, ale tylko nieco bo w gruncie rzeczy nadal była całkiem rozbawiona i rzuciła proszące spojrzenie Krukonce. Wanda, jako pani Ekspert od wszystkiego mogłaby potraktować jakimś wymyślnym zaklęciem ich spodnie, być może zmieniając je w szkockie spódnice? Murph takiego nie znała, a szkoda, bo wtedy byliby bardzo zadowoleni - w końcu są nadzwyczaj wygodne. Tłamsząc między innymi te, jak i inne paskudne myśli spojrzała kapryśnie na Erica oraz Heńka. Och, no dobrze - oczywiście, że by im tego nie zrobiła, nie dzisiaj i nie teraz, nie mówiąc o tym, że nie na pewno nie poprosiłaby Wandy o podobną przysługę. Dlatego dziewczyna postanowiła jedynie obserwować ich chaotyczne poczynania z lekkim uśmiechem na twarzy i podłapując porozumiewawcze spojrzenie szatynki, w odpowiedzi przewróciła teatralnie oczętami. Co było błędem, bo akurat ten moment wybrał Eric aby wyrwać jej z rąk napój bogów. - Och, dajże spokój. Lacroix jest aktualnie zajęta innymi wielbicielami, nawet Cię nie zauważy. I choć rozumiem twoją nieuzasadnioną histerię, nie mam zamiaru brać udziału w tym szaleństwie – odpowiedziała ze zgryźliwym uśmiechem na twarzy. Czytała Szekspira nie raz, nie dwa ale w tym przypadku nie widziała w nim żadnej metody. Stwierdziwszy, że chyba już więcej nie poradzi w zaistniałej sytuacji (Henry i Wanda w czułym zbliżeniu, Eric spijający wódkę z gwinta) podeszła powolutku do stolika, tupocząc radośnie w rytm muzyki. Westchnęła przeciągle, bo w końcu została brutalnie pozbawiona butelki, czym omiotła znudzonym spojrzeniem salę. Jej uroczy francuski partner już zdążył porwać na parkiet jakąś… dziewczynę. Chyba Puchonkę, tę znajomą Rabe choć Murph nie mogła być tego pewna – przecież tamta miała inną sukienkę. Gdzieś niedaleko nich wspomniana Smoczyca pertraktowała z praktykantem Hallem – czyli od dzisiaj trzymamy się od niego z daleka. Natomiast Filch, którego nieprzyjemny koperkowo-cebulowy zapach miała okazję czuć nie dalej niż jak chwilę temu - krzyczał, fuczał, sapał i wymachiwał rękami wprost na Gabryśka. Dobrze mu tak, to pewnie zemsta za pocałunek z Rose, której tu zresztą… chyba brakowało. Niedaleko nich jakiś nieszczęśnik szamotał się z kocicą Norris, co Murph zbyła westchnieniem. Każdemu się to zdarza, no cóż. Ale nie każdemu, najwyraźniej w geście buntu zdarza się zdjąć spodnie. No nieźle! - Masz rację Jo, to się na pewno nie skończy dobrze! – dziewczyna roześmiała się pogodnie, zerkając z ukosa na puchoniastą. Blodyneczka wydawała się jakaś nieobecna, melancholijna, apatyczna… Murph przegryzła mimowolnie wargę, mając nadzieję, że to jednak nie przez nią i jej wrodzoną wredotę – Dziękuję. Widzę, że ciebie też poczarowało – odpowiedziała przyjaźnie, nie kryjąc, że nie ma jej niczego za złe. Nie miała prawa, nie miała powodu – W bieli jest Ci ładniej niż mi, w każdym razie! Rzuciła żartobliwe, po czym wzięła do ręki znajdujący się niedaleko kieliszek. Białe wino, słodkie, rocznik jakiśtam-jakiś. Całkiem smaczne. Bordeaux, to niedaleko Beauxbatons? - No i jak wam się podoba bal, drogie panie? – zwróciła się po chwili milczenia do dwóch obecnych przy niej dam gdy drodzy panowie poszli załatwić swoje męskie, arcyważne interesy. Parsknęła mimowolnie śmiechem, obserwując Filcha tańczącego z kotką. Hogwart to dziwna szkoła. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 19:49 | |
| Lada chwila zacznie się listopad. Praktycznie zacznie się za kilka godzin. Niebo zmieni swój kolor, powietrze stanie się bardziej rześkie, a noce coraz chłodniejsze. Zima będzie zbliżać się wielkimi krokami, tak samo jak próbne egzaminy czy przerwa świąteczna. Trwała noc duchów, halloween. Święto z tradycjami, które uwielbiało każde dziecko. To właśnie wtedy wszyscy mieli możliwość przebrać się za kogo tylko chcieli, bez wstydu, bez konieczności chowania się w swoich domach. Trzeba było korzystać, bawić się, spoufalać z innymi. Przecież to sama radość móc poczuć się jak z innej epoki, przywdziewając strój z lat wcześniejszych. To tak jakby wcielić się w postać swych rodziców czy dziadków, którzy dorastali w danych latach. Niegdyś ludzie chodzili tak na co dzień – zwiewne szale, drapiące koronki czy wystające kołnierze były czymś koniecznym. Dlaczego więc teraz dwójka uczniów płci męskiej panikowało? Tak naprawdę bez przyczyny? To tylko bal, impreza, nie trzeba niczego brać do siebie. Zresztą nie tylko oni zostali pokrzywdzeni przez los – dziewczyna zauważyła, że i inni uczestniczy melanżu mieli mały problem z garderobą. Należało podejść do tego na spokojnie, z dystansem. Nie podobało się jej to, że Ci tak się tym przejęli. I chociaż początkowo tylko uśmiechała się rozbawiona, po chwili spochmurniała, bo to co wyprawiali przeszło jej najśmielsze oczekiwania. - Przesadzacie. - Powiedziała raz jeszcze, tym razem dobitniej kierując piwne patrzałki wpierw na zataczającego się Henleya, a dopiero potem na Henryka, który lada moment a zdarłby z siebie koronkową koszulę. Wykrzywiła wargi i dossała się do swojej oryginalnej słomki w kolorze wściekłego różu i upiła łyk ponczu, który wyraźnie jej zasmakował. Jeszcze przez moment wymieniała się spojrzeniami z Murphy, by za moment zwyczajnie wywrócić ślepiami – chciała w ten sposób pokazać, że naprawdę przesadzają i robią niezłe halo tak naprawdę o nic. Nic się przecież nie stało. Miała ochotę złapać ich za uszy i wytargać je porządnie, bo cała sytuacja lekko wymykała się spod kontroli. Naprawdę chcieli się rozbierać na oczach całej szkoły? Czy wiedzieli, że stoliki wskazane przez Ercia na niewiele się zdadzą? Przecież i tak wszystko będzie widać – a świadomość tego, że wymieniają się spodniami była serio dosyć… dziwna i niepokojąca. - O matko, jesteście niemożliwi po prostu. – Wypaliła wznosząc oczy ku sklepieniu i wzruszając ramionami. Wolną od alkoholu dłonią zatoczyła jakiś krąg, gdy Ci zaczęli się oddalać. Zaraz też parsknęła i wróciła na swoje miejsce przy stole, przy którym na powrót znalazły się dziewczęta w wydaniu przedwojennym. - Już lepiej by było jakby poczekali na kolejną przemianę. – Mruknęła nieco rozdrażniona, gdy oderwała usta od słomki, z której popijała swój trunek, niezbyt mocny zresztą. Owszem, mogłaby ich odczarować, ale w gruncie rzeczy po co? To miała być zabawa, tańce i hulanki, a nie zwracanie uwagi na to jak kto jest ubrany, tudzież przebrany. Nie wierzyła, że nagle panowie zaczęli zwracać uwagę na modę – nie liczy się opakowanie, a wnętrze. Zmiana ubrania niczego nie zmienia. Przynajmniej według niej. Powróciła spojrzeniem do koleżanek i chwyciwszy kolejną frytkę wsunęła ją najpierw do buzi, a dopiero potem, gdy przegryzła podsmażonego ziemniaka westchnęła. - Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. – Odpowiedziała na pytanie Gryfonki i uśmiechnęła się kącikiem ust. Co prawda, gdyby nie obecność kadry pedagogicznej i osób, z którymi nie miała ochoty się widzieć to impreza na pewno rozkręciłaby się o wiele szybciej. Jak na razie przyuważyła tylko wszędobylskie dramy, knucia, spiski i ani grama prawdziwej miłości tylko te nędzne podchody. Ich grupa wydawała się najnormalniejsza, bo taka zwyczajnie ludzka. Martwiło ją jednak nieobecne spojrzenie Joe i Wanda zastanawiała się czy to przez widok Francisa w objęciach profesor Odinevy czy może chodziło o coś innego? Zamrugała i oparła się wygodniej o krzesło nie mając nawet możliwości założenia nogi na nogę ze względu na opiętość jej sukienki, która uniemożliwiała wykonanie dajmy na to salta w tył z rozkrokiem podczas skoku. Takich wygibasów jednak tej nocy Wanda nie będzie odprawiać, aczkolwiek… było jej nieco niewygodnie. - Ostatni raz zakładałam długą sukienkę na imprezę. – Zaczęła złorzeczyć pod nosem starając się wygładzić materiał na udzie. Podniosła jednak wzrok na Puchonkę i wyszczerzyła się po swojemu, z tą dobrze znaną łagodnością. - Czym się tak martwisz Joe? - Spytała bez żadnych ogródek i zażenowania. Skoro faceci sobie poszli, a znajdowały się teraz w zaufanym towarzystwie to mogły bez przeszkód porozmawiać. Nie zwracała uwagi na innych – wrzaski Filcha przelatywały gdzieś nad nią, a innych miała po prostu… gdzieś.
|
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 20:23 | |
| To co się działo własnie na jego oczach przechodziło najśmielsze oczekiwania. Bez tchu przypatrywał się subtelnie zmieniających się dekoracjach, których autorzy uwzględnili pary tańczące na parkiecie. Trwanie we względnym bezruchu trwało zaledwie kilka chwil, powstrzymując rozchylenie ust w żałosnym grymasie zaskoczenia i uwielbienia. Piękno otaczającej go rzeczywistości przyczynił się do nagłej utraty życiodajnego powietrza w klatce piersiowej i gdyby nie zmieniająca rytm muzyka, Milton z pewnością popłynąłby daleko w przeszłość. Zdążył zaledwie podejść do stołu i zaciągnąć się jednym z bezprocentowych trunków, kiedy po raz kolejny kreacje uczniów uległy diametralnej zmianie. Wystarczyły pierwsze nuty piosenki intonowanej przez orkiestrę, aby Harry powlekł nieobecnym wzrokiem po zebranych uczniach z wyrazem bezgranicznego zaskoczenia. Nawet sześćdziesiąt lat przeżytych na tym świecie nie pozwoliło opanować mu naturalnych odruchów własnego organizmu, chociaż w tym momencie z przyjemnością przyjąłby umiejętność zakładania obojętnej maski i stłumienia burzliwych emocji. Zapytany później w jaki sposób odnalazł wolne krzesło – nie potrafił udzielić odpowiedzi, zbyt przejęty widokiem krótkich sukienek naznaczonych wielokolorowymi groszkami. Zaskoczone uczennice przystawały na moment, aby po chwili z uśmiechem podjąć przerwanych kroków i z kulejącym wdziękiem nadrobić zaległości w tanecznym talencie. Uciszając wewnętrzne demony przywołał na uśmiech zadowolenie, które przyszło zadziwiająco szybko – szybciej niż się spodziewał. Niespiesznie odstawił pucharek na krawędź stołu i podszedł do nauczycielskiego stołu niedaleko Poppy i Hagrida, przeszkadzając im w rozmowie poprzez prosty gest wyciągniętej w stronę kobiety dłoni. – Na kilka moment porywam naszą uroczą koleżankę – wtrącił się bez zażenowania w głosie, stwierdzając że takie wyjaśnienie w zupełności wystarczy każdemu. Z tajemniczym błyskiem w oku wyciągnął delikatnie onieśmieloną pielęgniarkę na skrawek parkietu, czując tylko z nią porozumienie odnoszące się do jego prawdziwej tożsamości. Roznoszące się wokół nich dźwięki świergotały wokół pary i wibrowały niecierpliwie, zmuszając ich ciała do ruchu. - Mam nadzieję, że nie przerwałem wam ważnej konwersacji – odezwał się podczas pierwszego wspólnego obrotu, jaki płynnie wykonali na parkiecie i kołysząc się wdzięcznie, zagłębiali się w muzykę stworzoną w prawdziwej młodości Herberta. Mężczyzna nieśpiesznie poprawił dłoń na biodrze partnerki, aby zmniejszyć dzielący ich dystans i ze słabo skrywanym podekscytowaniem wyszeptać do jej ucha: - przy tej piosence skradłem pierwszego całusa dziewczynie. Uśmiech zmienił ponurą i zmęczoną twarz nauczyciela odkąd przekroczył próg Wielkiej Sali, w pełni wczuwając się w panującą dookoła atmosferę. Orzeźwiony muzyką z młodzieńczych lat, podniecony widokiem staromodnych sukienek powoli zatapiał się w nowej, iluzorystycznej rzeczywistości przy okazji po raz pierwszy prezentując przed przyjaciółką taneczne umiejętności.
|
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 20:54 | |
| Gawędziła z Hagridem o wszystkim i o niczym, jednocześnie przyglądając się i komplementując stroje młodych panienek i paniczów. Sprawiali bardzo miłe wrażenie i wzbudzali w swych opiekunach pokłady czułości na widok szczęścia i beztroski wymalowanej na nastoletnich buziach. Nie obyło się bez prywatnych tragedii pokroju krzyków pana Filcha, jednak nic nie było w stanie popsuć przyjaznej atmosfery uroczystości. Poppy sączyła niespiesznie kieliszek ponczu podarowany przez gajowego i z czystą życzliwością uśmiechała się doń, kiwając głową i zgadzając się z nim w każdym temacie. Muzyka tworzyła miłe i kojące tło, zaś tańczące sylwetki uczniów przypominały minione lata. Wielka Sala ubrała co niektóre jednostki w suknie i fraki z lat dwudziestych czy trzydziestych. Mile zaskoczona słała pogodny uśmiech każdemu, kto się zakręcił przy ich stoliku. Poppy nie spodziewała się zaproszenia do tańca, wszak przybyła tutaj jako opiekun i nauczyciel. Dostrzegła z oddali nadchodzącego Harry'ego i nim zdążyła otworzyć usta i go powitać, wyciągnął w jej stronę dłoń i nazwał "koleżanką". Wprawił ją w pewne zakłopotanie, wszak nikt nie określał jej takim mianem w tym wieku. Dodatkowo uroczą i choć Poppy miała czterdzieści lat, sprawił jej tym komplementem przyjemność. Na szczęście była na tyle dorosła, aby się nie zarumienić. Wstała z krzesełka, uśmiechnęła się do Hagrida i podała dłoń profesorowi ONMS. Zeszła z nim na parkiet i gdy orkiestra wybiła rytm, położyła dłoń na barku mężczyzny. - Nic nie szkodzi, Harry. Bardzo się cieszę, że przyszedłeś. - poprowadził taniec, ależ jaki to był taniec. W pewnej chwili kobieta poczuła się lekka, ledwie dotykała stopami wypolerowanych desek parkietu mając silne oparcie w Harrym. Dostrzegła w jego mimice pewną zmianę. Był rozluźniony, pogodny i wesoły, co uradowało pielęgniarkę, wszak ostatnimi czasy jej przyjaciel zaniedbał swe zdrowie. To miłe, że mógł się odstresować na balu. Czarna, skromna materiałowa suknia, którą założyła na dzisiejszy wieczór, delikatnie falowała ocierając się o ich blisko ustawione łydki przy każdym obrocie i kroku. Taniec przychodził im z dziecinną łatwością, wręcz idealnie wtapiali się w zmienione czarno-białe otoczenie. Po paru chwilach pojaśniało, a barwy wyostrzyły się tworząc złudzenie sielanki, bajki, w której mogli grać pierwsze skrzypce. W pewnej chwili Harry zmniejszył dzielący ich dystans, dzięki czemu wyczuła delikatny zapach wody kolońskiej, którą już kiedyś poznała. Swymi słowami udało mu się wpędzić w zakłopotanie czterdziestoletnią Poppy. Uśmiech rozjaśnił buzię kobiety, wygładzając zmarszczki i odejmując jej lat. Znała tożsamość Harry'ego do pewnego stopnia, orientując się w jego prawdziwym wieku. Po jej ciele rozlało się ciepło na myśl, że drogi przyjaciel odnalazł się bezbłędnie w stworzonej iluzji rzeczywistości. Nie wiedziała cóż ma odpowiedzieć na tak osobiste wyznanie, a więc uśmiechała się do mężczyzny z pewną dozą czułości. - Znam osobiście dyrygenta i jeśli sprawi ci to radość, poproszę o powtórzenie tej melodii. Jest piękna i wzruszająca. - odparła cicho, pozwalając mu zaprezentowanie swych tanecznych umiejętności godnych podziwu. Kilka ciemnych i srebrnych pukli wydostało się spod warkocza ułożonego na karku. - Naprawdę cieszę się, że przyszedłeś, Harry. Brakowało ci tego, prawda? - nie oczekiwała odpowiedzi, a chciała go jedynie przekonać o doskonałym porozumieniu jakie ma szczęście ich łączyć. Jego podekscytowanie udzielało się Poppy, autentycznie szczęśliwej z dzisiejszego wieczoru. Nie spodziewała się jednakże nigdy, że ktoś potrafi tak wspaniale tańczyć i wprowadzać wrażenie latania nad parkietem. Poczuła się o wiele młodziej. |
| | | Sofia L. Clinton
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Czw 09 Kwi 2015, 21:08 | |
| - Czy przypadkiem nie miałeś zrezygnować z tytoniu? – Spytała z wyrzutem w głosie, gdy zauważyła pękate cygaro, które pojawiło się między wargami Wilsona. Odpalone, mocno pachnące, tak idealne, że ta zapragnęła mieć go w buzi. Oczywiście chodziło o wyrób, najprawdopodobniej kubański, perwersy. Najpierw zauważyła ogień, dopiero potem małą zmianę w garderobie swojego przełożonego, który wyglądał nad wyraz interesująco. Uśmiechnęła się kącikiem ust, nie chcąc w żaden sposób pokazać, że ów zmiana jest jak najbardziej korzystna i że to właśnie ona miałaby ochotę oglądać go w tak eleganckiej wersji na co dzień. Zaciągnęła się powoli dymem i aż jęknęła z rezygnacją kiedy uświadomiła sobie właśnie, że powinna świecić przykładem – była w końcu jednym z nielicznych aurorów na Sali, do tego na Sali pełnej dzieciarni, której dawałaby zły przykład. Zdziwiłaby się jednak gdyby zauważyła jak bardzo zdeprawowane są ów jednostki. Obrzuciła raz jeszcze czarnoskórego mężczyznę nijakim spojrzeniem i westchnęła krzyżując ramiona na okazałej piersi zakrytej czarnym materiałem. Po chwili jednak słysząc wrzaski samego naczelnego woźnego Hogwartu i jakiegoś małolata, który hańbi swój dom świecąc mało malowniczymi gaciami skierowała swój wzrok na tą scenkę. Nie skomentowała póki co dzikiego kurczaka, który zaczął robić zamieszanie pośród uczniów. Do jej uszu dochodziły pojedyncze bluźnierstwa jak i piski przestraszonych dziewcząt z młodszych klas. Kątem oka przyuważyła również pewnego niskiego rudzielca, który wywijał na parkiecie ze szkolną pielęgniarką, na co panna Clinton zareagowała łagodnym uśmieszkiem, który zaraz zniknął. Była w pracy. I choć jej ciało wyrywało się do zaprezentowania kilku tanecznych kroków nie mogła nic zrobić. Ignorowała dzieciarnię, babki śpiewające na scenie – nie umknęło jej jednak, że Wilson zaczął się w nie wgapiać – dźgnęła go mocno łokciem pod bok, by doprowadzić go do stanu używalności, chociaż tak naprawdę nie kierowała się instynktem, a zwykłą zazdrością. - Miejsce pracy jak sama nazwa wskazuje jest do wykonywania czynności silnie związanych z zawodem. Do niczego innego, panie Wilson. – Powiedziała zgryźliwie, kiedy wspomniał o tym co mógłby zrobić z nią, z jej ciałem, gdyby nie fakt, że znajdowali się pod ostrzałem. - Radzę trzymać łapy przy sobie. Od tych panienek również. – Dodała jeszcze odwracając już na dobre wzrok od jego gburowatej gęby, by ten nie mógł zauważyć złośliwych chochlików, które pojawiły się w jej oczętach. Zagryzła policzek od środka i tylko wsłuchiwała się w muzykę, która grała, grała, coraz głośniej i żwawiej. Usilnie starała się nie wpasowywać w otoczenie – co zazwyczaj robiła, a co było cholernie proste dla kogoś takiego jak Zosia. Teraz jednak nie mogła powstrzymywać się przed chłonięciem wystroju Sali, która przypominała jej o posiadówach ze znajomymi. - Dlaczego my nie możemy zorganizować sobie takiej imprezy, Wilson? Ciągle spotykamy się na tych nudnych bankietach, w których nie ma ani krzty swawoli. – Zagadnęła swojego szefa po chwili milczenia wyraźnie zaciekawiona i rozemocjonowana. Gdyby w Ministerstwie zrobili raz na jakiś czas czadową potańcówkę to może wszystkim pracowałoby się lepiej? Kto to wiedział?
|
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 10 Kwi 2015, 07:41 | |
| Korytarz ciągnął się niemiłosiernie, a minuty zdawały przeciągać w nieskończoność. Marudzenie Laurel doprowadzało Morisona do opuszczenia wcześniejszych postanowień i nałożenia czarnych skarpetek do przygotowanego, wypastowanego przez zaklęcie, obuwia. Nie obyło się również bez poprawienia krawata i przymusowego uporządkowania włosów na tyle, aby nie przypominały przetłuszczonej łepetyny Filcha. Dwayne nie miał zegarka, więc siłą rzeczy nie mógł sprawdzić jak wiele czasu minęło od ich wyjścia z pokoju wspólnego. Niecierpliwił się, ponieważ ze wszystkich sił chciał zobaczyć Ją ubraną w kolorystycznie dobraną sukienkę, z dokładnie ułożonymi włosami i lekkim makijażem podkreślającym niecodzienną urodę, tak skrzętnie skrywaną na co dzień. - Ostrzegam, że ja nie tańczę! – rzucił w przestrzeń, idąc tuż obok Laurel. Po kilku stopniach, kiedy zauważył że dziewczyna dogoniła go i nie potrzebuje już przewodnika, wypuścił jej rękę. Nawet nie zastanowił się dwa razy nim to uczynił, przekonany że w ten sposób Laurel będzie miała większe szanse poderwać jakiegoś chłopaka: że sama na bal nie przychodzi, ale nie jest związana w żaden sposób z Morisonem. Przyspieszył na trzech ostatnich krokach, podbiegając do drzwi, aby zerknąć do środka i dostrzec ułożenie sali: na tyle, by dostrzec głowę Jolene i zorientować się na jaką odległość musi odejść by go nie dostrzegła. Obawiał się kolejnej konfrontacji, szczególnie po wczorajszym pogrzebie. Przełknął nerwowo ślinę i wrócił do Lancasterówny, rzucając swobodne: - droga wolna, idziemy? – Bez żadnego wyjaśnienia dla wcześniejszego, nieco konspiracyjnego zachowania.
|
| | | Katja Odineva
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pią 10 Kwi 2015, 15:17 | |
| Katja miała oczy. Prawdę mówiąc były to oczy naprawdę ładne, czasem bardziej błękitne, innym razem szare, ale zawsze spoglądające szczerze i bystro na świat dookoła. I, co ważniejsze niż ich wygląd, były to oczy, które dobrze spełniały swoją podstawową rolę; oczy, które wiele rzeczy widziały, które zauważały wszystko co trzeba, a czasem nawet rzeczy, których ich właścicielka wiedzieć nie powinna. Dodajmy do tego jeszcze pewną wrodzoną przenikliwość i zdumiewającą, choć niekiedy dość męczącą, umiejętność łączenia na pierwszy rzut oka pozbawionych związku sytuacji czy rzeczy i otrzymamy idealny opis tego przerażającego potworka, jakim była Katja. Jej problem polegał jednak głównie na tym, że bardzo często nie dostrzegała granic i mówiła rzeczy, które powinna raczej zachować dla siebie, a już na pewno mówiła je w sposób zbyt dosadny, określając to kolokwialnie: prosto z mostu i nie dało się jej tego oduczyć ani wytłumaczyć, że nie każdy życzy sobie podobnej ingerencji w jego życie zawodowe czy prywatne. Z naciskiem na drugą z opcji. Francis miał jednak jeszcze bardziej (znowu używając kolokwialnego słowa) przerąbane, bo był jej stażystą. W pewien sposób zależał więc od niej i był pod jej protekcją, nie miał więc nawet możliwości zbycia jej prostym stwierdzeniem, że to nie jest absolutnie jej sprawa i powinna zająć się swoim życiem, a nie wtykaniem nosa (bardzo zgrabnego!) tam, gdzie nie powinna, jeśli chce zachować jego naturalny kształt. W przeciwieństwie do Francisa, Katja nie rozglądała się dookoła, nie rzucała żadnych spojrzeń ani nie rozpraszała się niepotrzebnie, całkowicie skoncentrowana na swojej przydługiej wypowiedzi, skupiona na tym, aby przekazać najdrobniejsze z bzdurnych rzeczy, które przyszły jej do głowy, kiedy myślała o tej sprawie i choć mężczyzna, którego ciągnęła za sobą, raz po raz odbiegał myślami od jej dyskursu, nawet tego nie zauważała, dalej się produkując, z coraz większą emfazą i zaangażowaniem. Nie przejęła się także odmową wypicia alkoholu przez młodego panicza Lacroix, którą być może powinna przy okazji od czytać w formie subtelnego napomnienia, próby odwiedzenia jej od niezbyt właściwiej formy zachowania, kiedy jest się pedagogiem i to opiekunem domu. Nie przejęła do tego stopnia, że po pierwszym hauście alkoholu uraczyła się zaraz kolejnym, aby po niedługim czasie dolać sobie wódki, jakby spieszyło jej się przeokropnie do stanu, w którym problemy odchodzą gdzieś w dal, ruchy stają się bardziej miękkie i swobodne, a język się rozplątuje (jakby było jej to jeszcze potrzebne). Pytanie Francisa sprawiło, że zaśmiała się ciepło (a robiła to bardzo bardzo przyjemnie) i wyciągnęła dłonie, aby pieszczotliwie poprawić mu muszkę, która przekręciła się niebezpiecznie odbiegając od ustalonych standardów noszenia tego typu dodatków. - Oh, Mydełko. Po prostu bądź kreatywny, a przede wszystkim weź trzy głębokie wdechy i rozluźnij się, bo w tym momencie wszyscy widzą jak zgrabne masz pośladki, tak je spinasz. - stwierdziła tonem tyleż sympatycznym co pobłażliwym, aby przenieść dłonie z muszki na ramiona mężczyzny i przybliżyć się znacznie, na centymetry od jego twarzy, tak, że jeśli wcześniej tego nie zrobił, w tej chwili już musiał poczuć płynący od niej zapach alkoholu. Propozycję tańca przyjęła entuzjastycznie, uśmiechając się szeroko i przyjmując męską dłoń, zaciskając na niej delikatne, szczupłe palce i udając się wraz z Francisem na parkiet, po drodze pozdrawiając znanych sobie nauczycieli, a nawet wyławiając gdzieś z tłumu Jareda, któremu pomachała wolną ręką. - No widzisz, to wcale nie boli. I wbrew pozorom nie jest takie trudne. Ludzie lubią domniemywać, że ktoś ma romans, zwłaszcza jeśli jest w nim coś obrazoburczego. Na przykład duża różnica wieku, mój drogi padawanie. |
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 11 Kwi 2015, 01:33 | |
| Gryfon nie rozumiał jak dziewczęta mogą podchodzić z takim spokojem do zaistniałej sytuacji, czy naprawdę tak bardzo brakowało im empatii? Czy kobiety miały w tych kamiennych sercach choćby odrobinę, choćby krztynę współczucia dla swoich bogu ducha winnych partnerów? Nie, one najzwyczajniej w świecie postanowiły się z tego nabijać. I kto wie, może miały rację? Może rzeczywiście ta brzydsza płeć nieco wyolbrzymiała? Czy naprawdę trzeba było panikować z powodu zielonej marynarki czy krawata, albo nieco gryzącego kołnierza? W obecnej sytuacji Lancaster do spółki z Henley’em wprowadzali niemiłosierny zamęt pośród spokojnych gestów Pań z którymi tutaj przyszli, dlatego zakładać można, że w ich opinii histeria była zupełnie uzasadniona. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę bełkotliwe słowa wypowiadane przez nich raz po raz. Gdy już mieli udać się w miejsce wskazane przez młodego Gryfona, prefekt Hufflepuffu, który był aktualnie w nieco lepszej kondycji umysłowej, po rozeznaniu terenu stwierdził, że Eric jest w totalnym błędzie i poprowadził go w zupełnie przeciwnym kierunku, w stronę drzwi i kilku filarów. Z każdą kolejną sekundą młodzieniec coraz mniej przejmował się swoim – jeszcze przed chwilą wzbudzającym odrazę – odzieniem, a z kolei świat wokół zaczął stawać się coraz bardziej przyjaznym miejscem. Jako potwierdzenie tych słów, można wziąć chyba fakt, że widząc niedaleko siebie parę ślizgonów, miał nawet ochotę się do nich przytulić i powiedzieć, że tak w gruncie rzeczy to wcale ich nie nienawidzi, że szanuje ich odmienność, że szanuje to, że są tacy wyuzdani i takie tam, bo wszyscy jesteśmy sobie równi i powinniśmy się kochać a nie mordować. Gdyby tylko Sharon to widziała, Eric naprawdę żałował, że nie ma jej tutaj. Wreszcie zaczynał rozumieć wszystkie jej argumenty na temat utrzymywania pokoju i wszystkim tym o czym mówiła gdy spędzali leniwe popołudnia pod drzewami na błoniach. Miał ochotę posłuchać jak gra na gitarze, usłyszeć jak śpiewa. To byłoby tysiąc razy lepsze niż te przedziwne wokalistki sterczące aktualnie przy mikrofonach. Młodzieniec był w tak dobrym humorze, że ziemal każde zarejestrowane wokół siebie zdarzenie przyjmował z nieukrywanym uśmiechem -Coś Cię gryzie, stary? – zapytał Hendryka i zaczął się niemiłosiernie szczerzyć na widok tego jak ten raz po raz drapie się po szyi –Czaisz? Czy coś się gryzie…. cały czas się drapiesz- wyjaśniał nieskładnie, bo każde wypowiedziane słowo niknęło w nieprzerwanym chichoce. -Nie mam różdżki, zostawiłem w dormitorium - oznajmił dość niewyraźnie Eric gdy chłopak Wandy wyciągnął swój kawałek drewna którym bez uprzedzenia zaczął go dźgać. -Auć, auć…Hendryk…uprzedzaj jak chcesz mnie urokami trzaskać – wybełkotał osłaniając się dłonią - Chyba to co wypiłem zaczyna na mnie działać….co?- powiedział oglądając swoje nogi po, czym dodał z przerażeniem - Hendyrk po tym się tańczy, widziałem jak Profesor Odineva tańczyła i oblewała wszystko wokół w u psora Cronstroma, oblała mi też buty i w ogóle wszystko….ale czekaj zamieniłeś mi spodnie? – skonsternował się Gryfon gdy po odpowiednim zogniskowaniu wzroku stwierdził, że nie są one już tak zielone jak wcześniej – Jesteś wielki stary…czemu ja nie wziąłem swojej różdżałki, biedna leży tam samotnie...yyy....teraz, tylko, no, marynarka, daj mi marynarkę, ja dam Ci moją i będzie dobrze, nie dźgaj mnie już, będziemy mogli wracać do dziewczyn, szybko…dopóki Filch…- powiedział nieco głośniej niż zakładał i zaczął wciskać Puchonowi swoją górną część garderoby po czym sam wyszarpnął z jego rąk coś co miało kremowy kolor i zarzucił na siebie – Dobrze wyglądam?Zresztą we wszystkim będzie lepiej niż w tym obślizgłym... -zapytał przechylając nieco głowę i podrapał się niezgrabnie po czubku głowy naruszając pieczołowicie układaną przez swoją partnerkę fryzurę – Na gacie Merlina…Joe mnie zakatrupi, spójrz….tylko no nie dźgaj, proszę, bo wydłubiesz mi oko – dodał kryjąc twarz w dłoniach a już po chwili zaczął energicznie nimi wygładzać włosy. – Dobra…wystarczy, wracamy? - zapytał mrużąc delikatnie oczy.
|
| | | Laurel Lancaster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 11 Kwi 2015, 14:32 | |
| Laurel postawiła sobie dość ważne pytanie. Czy w ogóle chciała się znaleźć na tym balu? Czy chciała ubrać się w śliczną sukienkę, pomagać koleżankom w przygotowaniach, z wypiekami na twarzy obserwować jak starsze pary tańczą? Oczywiście, że chciała. Chciała, by i jej partner zwracał na nią uwagę, by w jego mniemaniu była księżniczką, najśliczniejszą z panien na Sali. Czy tak miało być, czy tak będzie? Widziała poddenerwowanie starszego Morisona, jego błądzące spojrzenie i to jak szybko puścił jej rękę. Nie powiedziała nic, bo wcześniej dosyć się już nagadała na temat jego ubioru i fryzury, którą za pomocą różdżki doprowadziła do porządku. On prezentował się niezwykle elegancko i męsko [prawie], a ona powabnie i słodko. Wyglądali bardziej jak brat z siostrą, jednak! Nie według Lau. Dla niej Dłejn wyglądał niczym jej rycerzyk, żołnierzyk i piraciątko w jednym. Starała się nie patrzeć na niego zbyt często, a tylko kiwała głową raz za razem, gdy ten najpierw sprawdził czy nikt nie kręci się przy wejściu. Weszli, ona z ociąganiem – dalej czuła dłoń na swojej ręce, mimo, że ten puścił ją stosunkowo dawno. Zacisnęła ją w pięść, podczas gdy drugą trzymała małe puzderko obtoczone drobnymi perełkami, które pasowały do jej białej sukienki, którą miała na sobie. I chociaż bywała w Wielkiej Sali codziennie, od kilku lat, gdzie spędzała czas na posiłkach i wspólnej nauce ze znajomymi to dzisiaj ta wyglądała wyjątkowo! Kolorowe światła, mnóstwo serpentyn, okoliczne stoliki przystrojone jak na Walentynki, białe obrusy, które widziała i u siebie w domu rodzinnym i tyle sukien, sukieneczek i fraków. Miliard tekstur, materiałów, naszyjników i zdobień. Czułe spojrzenia, uściski i słowa, które błąkały nad ich głowami. Młodej blondynce aż dech zaparło w piersiach – podziwiała całą scenerią jak urzeczona do momentu, gdy nie natrafiła spojrzeniem na brata, który wymieniał się ubraniami z jakimś dziwnie rozkojarzonym chłopcem. - Tędy! – Syknęła i chwytając za ramię swojego partnera pokierowała go dokładnie na drugi koniec Sali, z dala od przeklętego Henrysia, jego dziewczyny, Joe, o którą była cholernie zazdrosna i od reszty starszych uczniów, z którymi nie miała widocznie ochoty się bawić. Zamrugała zaraz i zwinęła ze stolika dwa kieliszki z czymś co wyglądało jak sok jabłkowy. Wcisnęła jeden Morisonowi i sobie wzięła drugi wzdychając malowniczo i przenosząc błękitne spojrzenia na chłopaka. Przez chwilę gryzła się w myślach, bo nie wiedziała jak zareagować na jego wręcz paniczny lęk przed tańcem. Ona uwielbiała tańczyć i już od małego wspólnie hasała z dziadkiem Anthonym po salonie- do tej pory tak robią, ale rzadziej, bo dziadziusia coraz częściej zaczyna strzykać w kręgach. - Dlaczego nie chcesz ze mną zatańczyć? – Spytała prosto z mostu tak naprawdę nie mając za wiele do ukrycia. Jej niebieskie oczy wpatrywały się w Puchona z intensywnością o jaką siebie nie podejrzewała. W jednej chwili zapragnęła mu powiedzieć co czuje. Chociaż z drugiej strony bała się, że odrzuci jej uczucia, jej szczenięcą miłostkę, której sama do tej pory nie była pewna.
|
| | | Mistrzyni Proxy
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 11 Kwi 2015, 22:50 | |
| UFF! To właśnie chciałoby się rzec, schodząc z parkietu. Pary wydawały się być powoli zmęczone całym balem, atmosfera powoli zwalniała, mimo dość rytmicznych taktów piosenek z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Wielka Sala jaśniała z każdą melodią, a te stawały się coraz to skoczniejsze, mimo narastającego powolnego już wyczerpania niektórych uczestników. Aż dziw, że co poniektórzy nie poprzysypiali! Ale byli dzielni, za co należał im się cichutki chociaż aplauz. Może czekali? Może coś czuli, że nie powinni rozchodzić się jeszcze do swoich dormitoriów? Może coś wisiało w powietrzu i nie koniecznie była to woń pysznych dań? Kto to wie. Zegar stojący w rogu pomieszczenia wybił dwunastą wraz z zakończeniem ostatniej piosenki. Sala pojaśniała ostatecznie, umożliwiając rozeznanie się uczestnikom w tym, co działo się dookoła nich, światła odbijały się coraz bardziej nieśmiało w już odrobinę wyszuranym parkiecie. Teraz już nie ukryjesz się, Panie Lancaster. Chociaż bieg wydarzeń zwalniał to nie przeszkadzało to znanemu wszem i wobec, znanemu, lubianemu i cenionemu woźnemu - Argusowi Filchowi wprowadzać swojego ulubionego, nieco nieświadomego zamętu, wraz ze swoją kotką i koperkową wonią. Ale przecież za to go ostatecznie wszyscy kochali. Nawet Pani Norris, która dała mu się porwać do tańca. Ah, te kocice! Nawet taki Filch tracił do nich głowę. Dotychczasowy skład orkiestry odstawił swoje instrumenty i wstał leniwie. Niektórzy z nich wygładzili swoje jasne, eleganckie garnitury i skłonili się grzecznie, razem z dyrygentem, który na tą krótką chwilę odwrócił się do obecnych na sali. Zeszli zaraz ze sceny, a na ich miejsce wstąpiło czterech mężczyzn. Każdy z nich zdawał się mieć fryzurę wyciętą od pokrętnie nałożonej na głowę miski i ciemne garnitury, w wątpliwym stopniu dopasowane. Trójka z nich trzymała gitary, a jeden przysiadł, nieco samotnie, na miejscu poprzedniego perkusisty. Jakieś dziwne wrażenie pobrzmiewało w głowach uczniów chociaż trochę bardziej obytych ze światem mugoli, że gdzieś już widzieli ten kwartet. Ba, że znają go nawet bardzo dobrze, bo rosnąca popularność tej grupki młodych ludzi odbiła się całkiem sporym echem, zwłaszcza na wyspach. Jeden z nich uderzył dwukrotnie w mikrofon palcem wskazującym i niezdarnym ruchem, w milczeniu, przeczesał włosy i bez słowa uśmiechnął się do obecnych. Panie i panowie, lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Witamy w roku 1977. Nie zajęło długo temu ekscentrycznemu nieco dla czarodziejskiej części publiki kwartetowi rozpoczęcie swojego występu. Wielka Sala była czymś wielkim. I nie mamy tu na myśli całkiem pokaźnego rozmiaru, czy dość oczywistej nazwy, która, mimo wszystko, na swoje wskazywała. Wielka Sala, zwłaszcza podczas takich wydarzeń, miała swoje wyczucie. Tym razem padło na ślizgonów, dotychczas nietkniętych. Na przykład Pan Rosier, zdobył nową fryzurę . Bardzo do Pana pasuje, niewątpliwie. O’Malley nie czekał długo na to, co miało się stać, a było nieuniknionym. Grunt to gustownie dobrać odcień , prawda? Zabawo, trwaj. Póki możesz. Następny post MG w przeciągu trzech dni, w godzinach wieczornych. |
| | | Mistrzyni Proxy
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 12 Kwi 2015, 09:38 | |
| Tak, tutaj dzieje się coś ważnego. Zabawa trwała w najlepsze. Ludzie śmiali się, radowali, tańczyli, cała wielka sala przesycona była pulsującą energią, światłem, ciepłem. Nie wiedzieli, nie zdawali sobie sprawy i nawet nie chcieli być świadomi, że dookoła nich w tej samej chwili dzieją się rzeczy straszne, przerażające, zwyczajnie okropne. Że ludzie są torturowani, giną... za niewinność, w obronie wyznawanych przez siebie wartości. Że Ci, którzy sycą się nieprawością i cierpieniem innych, żyją i zwyciężają, a Ci, którzy walczą o wolność i pokój, umierają w męczarniach. Że mrok powoli zaczyna rozprzestrzeniać się niczym podstępna choroba, która stopniowo acz nieustępliwie zajmuje całe ciało. W ostatnim okresie czasu mówiło się o tym, że Voldemort ucichł, ustąpił, wycofał się i uznawano to za sukces polityki Ministerswa Magii oraz działań aurorów, którzy robili wszystko, aby liczba zwolenników Czarnego Pana zmniejszała się sukcesywnie. Nie wiedzieli jednak, że to, co jawi się ich oczom, jest tylko elementem precyzyjnie opracowanego planu, że żyją w iluzji, w której Voldemort umieścił ich osobiście. Nieprawdą było, że nie potrafił żyć bez rozgłosu, że potrzebował swego imienia na pierwszych stronach gazet i mrocznego znaku nad licznymi domami każdej nocy, każdego poranka. Potrafił pracować w cichy, ba, był w tym mistrzem, bo przez długie lata nie mógł zachowywać się w inny sposób. Na każdego zaś pojmanego śmierciożercę przypadało zaś kilku następnych zwolenników, przyciąganych zgodnie lub wbrew ich woli. W Ministerstwie nie zdawano sobie z resztą sprawy, że osoby, które łapano, było jedynie nieistotnymi płotkami w morzu popleczników Czarnego Pana. Tych, na których mu zależało, potrafił ochronić. Oni sami potrafili się chronić. I oto następował moment, w którym owoce tej cichej, niewidocznej pracy, miały ukazać się magicznemu światu. Dlaczego tutaj, dlaczego tak? Bo Hogwart uchodził za miejsce bezpieczne, chronione przez Dumbledore’a i Ministerstwo, pełne młodych, obiecujących talentów, które miały być nadzieją tego świata. Tak, Voldemort chciał rozwiać iluzję, w której żyło tak wielu i chciał to zrobić w sposób imponujący, tak, aby zostało to w pamięci ludzi na długo, żeby obudziło w nich strach lub podziw, aby nie mogło przejść niezauważone, aby nie dało się tego skwitować wzruszeniem ramion Radości, ciepłu i energii wirującej na balu, przeciwstawił beznadzieję, chłód, rozkład… Nagle płomienie licznych świec zadrżały i oprócz kilkunastu uparcie tlących się - zgasły, w powietrzu rozniósł się odór śmierci, a wszystkich zebranych przeniknęło niespodziewane zimno. Wrota Wielkiej Sali otworzyły się, rozprysło się także na maleńkie, ostre, niebezpieczne kawałki jedno z okien, za którym już od kilku chwil majaczyła niewyraźna sylwetka w poszarpanych, czarnych szatach. Dementorzy! Dementorzy? Jak to, przecież jeszcze niedawno, jeszcze kilka godzin temu byli strażnikami Hogwartu, a teraz obracali się przeciwko swym mocodawcom? Niezależnie od tego jaka była odpowiedź na to pytanie, nad którym przecież nikt nie miał w tej chwili czasu się zastanawiać, fakty przemawiały same za siebie. Nie dało się zignorować tych kilku budzących zgrozę postaci, które świszcząc wpełzły do sali, budząc panikę i sprawiając, że na pobladłych uczniowskich (i nie tylko) twarzach, główną emocją był strach. Robiły w tej chwili to, co potrafiły najlepiej, odbierały radość, siłę ducha, optymizm i wydobywały najmroczniejsze ze wspomnień, najbardziej bolesne, najbardziej obezwładniające. LIly Evans zachwiała się i podparła o Severusa, kiedy w jej głowie odtworzył się ponownie film letnich wydarzeń, sam Snape także zmierzyć się musiał z powrotem swoich dni młodzieńczych, wiążącego się z nimi upokorzenia i patologii w domu rodzinnym. Henry Lancaster w tym momencie mógł przypomnieć sobie to, co zapomniał, to, co utracił i co w tak wielu aspektach zmieniło jego życie. Może jedynie na moment, może kiedy ustąpi działanie dementorów, ponownie zanurzy się w objęciach niepamięci, ale teraz powróciło do niego to, co ugięło nogi także Soleil Larsen. Ta mała, drobna dziewczynka upadła na podłogę, przygnieciona obrazem dwóch skrwawionych ciał, niemalże bez życia, z których tylko jedno dało się uratowć. Wanda, Yumi, Chiara, wszystkie zgodnie pobladły, bo i one doświadczyły tego przerażającego uczucia, że nie ma nadziei, nie ma szansy na polepszenie się sytuacji, jest tylko ból i rozpacz. Katja zastygła w objęciach Francisa i znowu stała się małą, nierozumianą dziwaczką, odrzucaną przez wszystkich i wyśmiewaną na każdym kroku. Francis i Aristos powracali w swoich wspomnieniach do domu, do nieporozumień, do atmosfery oddalenia. Każdy, każdy doświadczał w tej chwili uczucia powrotu do najgorszych momentów swojego życia. Pytanie brzmiało jednak, kto będzie z tym walczył. I kto z tym zwycięży. Niektórych postaci nie potrafiłam opisać, a nie chcę wam narzucać niczego w tej kwestii, dlatego myślę, że lepiej będzie jeśli sami uwzględnicie to w swoich postach. |
| | | Dwayne Morison
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 12 Kwi 2015, 09:48 | |
| Jeśli spojrzeć na dekoracje wielkiej sali, można by śmiało powiedzieć że organizatorzy przeszli samych siebie i doprowadzili uczestników do istnego zawału serca – przynajmniej tej młodszej części uczniowskiego grona, która nie miała wcześniej do czynienia z magią. Morison tkwił w tym aż sześć lat i chociaż bywało, że rozdziawiał buzię na widok nowego zaklęcia, tym razem przejęty był zupełnie innymi myślami niż kolorystyka i atrakcje. Nawet nie jęknął na znak protestu, dopiero po dwóch krokach odzyskując równowagę i dotrzymując kroku rozpędzonej Laurel, mknął pomiędzy uczniowskimi głowami w kierunku wolnego stolika. Spojrzał krytycznym okiem na kieliszek wypełniony czymś co wcale nie pachniało jak sok jabłkowy, ale miało zabarwienie procentowe – o czym Morison wiedział, ponieważ w wakacje udał się do Henia z dwoma butelkami ognistej. Uważał się powoli za znawcę trunków, poszerzając swoją wiedzę również na ten temat – w końcu profesjonalista nie spoczywa na laurach, ale oddala od siebie granice własnych możliwości. – Bo nie umiem – odpowiedział bez krępacji, odnajdując maślane spojrzenie Lancasterówny, która przypominała w tej chwili dziewczynkę pochłoniętą rozpaczą z powodu utraty ukochanej lalki. Wywrócił oczyma, odwlekając moment spróbowania trunku i przełożył ciężar ciała na lewą nogę. Przeczuwał, że Laurel tak łatwo mu nie odpuści, a triki jakie miała w zanadrzu rozczulały jego serce wbrew woli. – Prędzej zmiażdżę ci stopy… – ostatkiem wolnej woli próbował przemówić dziewczynie do rozsądku, jednak uporczywe, przenikające w głąb duszy spojrzenie, umniejszało z każdą chwilą nadzieję nastolatka. Westchnął w przypływie desperacji, zagłuszając kolejne protesty solidnym łykiem z kieliszka, który jawił się jako ostatnia deska ratunku przed ośmieszeniem Laurel. Uciekał przez kilka sekund od tych malowniczych oczu, czując na barkach ciężar obowiązku i powinności, jakie wisiały nad nim z powodu tępego zaproszenia na durny bal. Wymamrotał coś niewyraźnie pod nosem, aby towarzyszka nie usłyszała jego przekleństw na własną głupotę. Potem tylko przechylił kieliszek, odrzucając głowę w tył i jednym łykiem połknął całą zawartość trunku. W oczach pojawiły się zdradliwe łezki, jednak Morison zajął się wyrywaniem kieliszka z dłoni Laurel i zamaszystym ruchem odstawił go na stolik. – Jak cię nadepnę to sama będziesz sobie winna! – zastrzegł zawczasu, ciągnąc dziewczynę za rękę na sam środeczek parkietu. Skoro mieli tańczyć, musieli zrobić to z wielkim polotem, aby wszyscy widzieli ich upadek. No bo skoro Laurel miała z tego przyjemność, dlatego Dwayne nie mógłby z tego skorzystać i obrócić na dowcip? Zerknął pobieżnie za ramię, odnajdując w niebezpiecznej odległości Jolene i skupił się na próbach odnalezienia w tłumie panny Fimmel. Stanął na moment nawet na palcach, aby wyciągnąć długą szyję i rozejrzeć się dookoła niczym radar. Z przykrością zarejestrował brak ukochanej, więc kręcąc zasmarkanym nosem ustawił się do tańca. Tak. Stał bezwiednie trzymając Laurel za dłoń, ponieważ nie miał najmniejszego pojęcia co innego powinien zrobić. Spoglądał na nią wyczekująco, a jego mina mówiła jasno: jesteś ekspertem to prowadź. W jednej chwili groteskowo romantyczna sceneria zmieniła swój charakter, ustępując przenikliwemu chłodowi dobierającemu się do najgorszych, najciemniejszych zakamarków wspomnień. Morison zdrętwiał ze strachu, sparaliżowany widokiem stworów wpełzających pod sufit, a przed oczyma wesoło skakały mroczki zbliżającego omdlenia. W jednej chwili suchość jamy ustnej przemieniła się na nieprzyjemną mieszaninę smaków: słonej wody i siana wypełnionego końskim łajnem, podczas gdy umysł zaatakowała przemożona chęć schowania się. Ręka Puchona opadła bezwładnie wzdłuż ciała, kiedy chłopak opadł na drewnianą, pastowaną godzinami podłogę i z pozycji klęczącej przyglądał się zmorom odbierającym całkowicie radość życia. Śmiechy roznosiły się coraz głośniejszym echem po pomieszczeniu, wnikając głęboko w umysł Dwayne’a, który nawet przez moment nie pomyślał o wyciągnięciu różdżki z kieszeni. Przecież Wanda uczyła go niegdyś patronusa, prawda? Teraz nie był w stanie zorientować się, gdzie w ogóle jest i dlaczego tak mocno się boi. Tkwił sparaliżowany, blady jak papier, błądząc ślepym wzrokiem po najbliższych sylwetkach uczniów.
|
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 12 Kwi 2015, 10:42 | |
| Odpowiedział jedynie zdawkowym uśmiechem, którego znaczenie zależało od osoby interpretującej. Skrywał głęboko dziecięcą radość wynikającą z chwil beztroskiego relaksu, ponieważ poczucie obowiązku trzymało go w ryzach i obiecał sobie, że po tym jednym tańcu powróci na miejsce – rozważając podejście do pilnujących wejścia aurorów. Między pierwszym a drugim obrotem, trzymając w objęciach panią Pomfrey, dostrzegł jasną twarz koleżanki z dawnych lat. - Oh nie – zaprotestował od razu, kiedy przyjaciółka zasugerowała powtórzenie melodii, przejęty wizją zburzenia harmonogramu wystąpienia. Jasne płomyki odbijające się w błękitnych oczach Miltona, który dzisiejszego wieczoru po raz kolejny nie nałożył ochronnych soczewek kontaktowych. – Co za dużo to nie zdrowo – dokończył bez tchu, lakonicznie kończąc zaczątek dyskusji na temat rozgrywanych melodii. Na złagodzenie odmowy posłał szerszy uśmiech pielęgniarce, prowadząc ją zgodnie z zakorzenionymi głęboko wspomnieniami odnoszącymi się do tanecznych kroków. - Nie zaprzeczę – dodał z lekkością na sercu, która nie wzbudzała dzisiejszej nocy ani krztyny podejrzliwości Miltona. Nauczyciel rozluźnił się pod wpływem wspaniałości magicznych zdolności dyrektora, których efekty doprowadzały niejednego do utraty tchu. Swobodna rozmowa przemykająca między dwójką tańczących przerywała poszczególne nuty rozgrywane przez orkiestrę, aż ostatecznie piosenka dobiegła końca. Mężczyzna przystanął z rozpromienioną twarzą obserwując powstałe wypieki na policzkach przyjaciółki, oznaczających utratę formy po tak energicznych wyczynach na parkiecie. Łagodnym i niespiesznym krokiem odprowadzał ją do stolika, kiedy płomienie świec zadrżały i w jednej chwili ponura atmosfera rozlała się po pomieszczeniu. Niosąc ze sobą piski i okrzyki przestraszonych uczniów, powietrze wokół zgęstniało i spadło przynajmniej o kilka stopni, odbierając nie tylko powierzchowną radość, ale przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Mężczyzna wyprostował ramię, czując wczepione palce przyjaciółki na przedramieniu i zerknął na nią przelotnie, kierując swoją uwagę do wielkich drzwi na drugim końcu sali. - Co do chol… – pytanie ugrzęzło w połowie w znajomym zapachu otaczającym Harrego, który zachwiał się i nim odzyskał rezon, do środka wpłynęły upiory nie przypominające niczego przyjemnego. Przerażeni uczniowie byli najbardziej narażeni na działanie dementorów, których naturę odkrył już po kilku sekundach ich bytności w pomieszczeniu. Lepki posmak krwi na ustach mamił zmysły wampira, a najtragiczniejsze wspomnienie zaczęło wysuwać macki w stronę zrozpaczonego tęsknotą serca. Krzyk zastygły na jej ustach rozbrzmiewał pomiędzy świstami zrzucanych bomb, kaskadą burzących domy mieszkalne niewinnych ludzi. Potrząsnął rudą czupryną, aby wyzbyć się ściskającego za serce uczucia, które rozlewało się pośpiesznie po całym organizmie i uświadamiało bezsens dotychczasowego życia. Świadomie wybrana samotność uderzała ze zdwojoną siłą, odbierając mężczyźnie zdolność podejmowania racjonalnych decyzji, aby ostatecznie przyglądał się w bezruchu mdlejącym z przerażenia uczniom. Szarpnięcie rękawa nie pomogło w ucieczce przed mackami rozpaczy, chociaż spojrzał w tę stronę i w odpowiednim momencie przytrzymał pobladłą pielęgniarkę. – Wyjmij różdżkę, Poppy – martwe usta z trudem wypowiadały dźwięki ratunku, instruując kobietę do stawienia czołu najgorszemu z możliwych upiorów stojących przecież po stronie Hogwartu. Samoistnie podniósł dłoń w kierunku warg, ze zdziwieniem upewniając się, że jego kły nie zmieniły długości i jedynie świadomość odmawia mu współpracy. Gdzieś w tłumie odnalazł spojrzeniem Sofie, aby odnaleźć w oczach zapewnienie siły potrzebnego do przeciwstawienia się przerażającym upiorom śmierci. Nie patrzyła nawet w jego stronę, zbyt zajęta rzucaniem zaklęcia patronusa, który w domniemaniu miał ochronić najbliżej stojących uczniów. Rudzielec rozejrzał się pobieżnie, dostrzegając zdezorientowanych nauczycieli, zupełnie nieprzygotowanych na atak dementorów i zanim zdążył przemyśleć pomysł zrodzony w głowie – dążył do jego realizacji. Zrobił zaledwie trzy niespieszne kroki, a sylwetka nauczyciela zaczęła się diametralnie zmniejszać, po kilku sekundach uzyskując kształt średnich rozmiarów kruka. Bezmyślnie zaatakował upiora pochylającego się nad nieprzytomnym piątoklasistą, skrzydłami – ze wszystkich sił - bijąc rozchylające się usta, gotowe przyjąć niewinną duszyczkę pogrążoną w bezdennej rozpaczy. Potwór odskoczył jedynie na moment, jednak to w zupełności wystarczyło Miltonowi, aby ponownie wrócić do swojej ludzkiej postaci i rzucić do stojącej najbliżej Meredith Walker: - Odciągnijcie go! – i jedynie wskazanie palcem półprzytomnego, acz jęczącego ucznia, uściśliło polecenie nauczyciela. Zanim Puchonka zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, albo postanowiła zemdleć, Milton odwrócił się ponownie w kierunku de mentora, tym razem nie tracąc czasu na rozbieg. Najzwyczajniej w świecie podskoczył w górę z rozłożonymi na bok rękoma i w odmętach szarego dymu przeistoczył się w kruka, zataczającego łuk na plecy upiora próbującego dosięgnąć go swoimi ohydnymi łapskami. Szpony Miltona zaorały w powietrze, kiedy próbował uczepić się karku przeciwnika i w ostatnim momencie wykonał zwrot na lewym skrzydle, unikając uderzenia. Dźwięki roznoszące się echem po umyśle wampira przypominały skowyczenie i świst, więc ze wszystkich sił próbował skupić uwagę na rutynowej przyjemności, jakiej się oddawał. Smak polowania wypełniał duszę przesączoną krwią i śmiercią, ofiarując Miltonowi dwoistą naturę spotkania z de mentorem. Już nie liczyła się dyskrecja, o którą zabiegał przez te wszystkie lata, ale życie uczniów, o które walczył wedle posiadanych umiejętności. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 12 Kwi 2015, 11:37 | |
| Stukała palcami o kieliszek w rytm granej melodii. Francuskie wino, jak się domyślała, rozgrzało ją i rozluźniło spięte mięśnie wprowadzając w głowie Joe przyjemne szumienie. Czuła się troszkę osamotniona lecz nie sądziła, że jest to na tyle widoczne. Spojrzenie Wandy uświadomiło Puchonkę o widocznych na buzi emocjach. Rozchyliła usta w przyjemnym uśmiechu. - Brak mi drugiej połowy duszy. Ochrzanię ją za spóźnialstwo. - wino ośmieliło Joe do tego stopnia, aby wyrazić się o Dwaynie w nietypowej definicji używanej często w procesie wewnętrznej analizy. Nie dostrzegła Piotrusia Pana, który dosyć dobrze się przed nią ukrywał. Nie znała powodu jego zachowania, a przynajmniej nie chciała go znać ani się sama do tego przed sobą przyznawać. Zgarnęła zagubione loki łaskoczące policzki pewna, że nic nie popsuje tego wieczoru. Joe martwiła się, że przyciąga fatum. Ilekroć pragnęła, aby wszyscy byli szczęśliwi, coś psuło się i zmieniało pomimo jej dobrych intencji. Ledwie zdążyła otworzyć usta i wyrazić aprobatę na temat czterech przystojnych panów zajmujących miejsce orkiestry czy rozchichotać się z fryzury tego Evana Rosiera, gdy zrozumiała, że stało się coś złego. Dźwięki w Wielkiej Sali przycichły, ktoś krzyknął, a do gardła zaczęła dobierać się chłodna macka odbierająca dech w piersiach. Z dłoni wypadł kielich z resztką wina. Z głośnym echem poturlał się pod stół. Uczniowie zakrywali usta, bledli i rozproszyli się odsłaniając przed Joe klęczącą sylwetkę Dwayne'a. Obok Laurel, blady jak ściana, z taką samą miną, którą widziała wczoraj na pogrzebie i kilka dni temu w Hogsmade. W sali znikąd pojawiły się zakapturzone sylwetki, a w myślach Joe pojawiła się myśl: czy to kolejna atrakcja autorstwa Dumbledore'a? Jej skromnym zdaniem, nietrafiona. Krew odpłynęła z buzi Puchonki, gdy zerwała się nagle na równe nogi. Nad Dwayne'm i Laurel majaczyła potężna mroczna sylwetka, zaś chłód przywoływał okropne obrazy. Każdy z nich dotyczył Dwayne'a. Odwracał się do niej plecami w dormitorium chłopców. Krzyczał, że niczego jej nie powie i niech da mu spokój. Łzy w jego oczach. Następnie zobaczyła w swym umyśle Fhancisa z uprzejmym, ale smutnym uśmiechem definiującym się: odrzucenie. Joe przełknęła głośno ślinę i zanim miała ulec nieznanej sile, ruszyła szybko w stronę Dwayne'a oddalonego kilkanaście metrów. Zapanował chaos. Joe, niewiele myśląc, utkwiła spojrzenie w swych drżących dłoniach. Kończyny odmawiały posłuszeństwa, prawie tonęła od przerażającego smutku. Zadrżała z zimna, na powrót wbijając spojrzenie w bladym jak śmierć Dwaynie. Joe z łzami w oczach dobiegła w kilku susach do chłopaka, prawie zderzając się z jego torsem. Powtarzając sobie, że to ona od zawsze jest tą silniejszą połówką, próbowała nakłonić przyjaciela do podniesienia się. - Wstawaj, Dwayne. Musimy uciekać. Wstawaj. - szeptała zdławionym głosem, trzęsąc się od atakującego ją zimna. Odnalazła spojrzeniem siostrę Henia. - Laurel, pomóż mi. - poprosiła ją i jakoś udało się im podnieść Dwayne'a do pionu i zmusić do chodu. Trzymała kurczowo materiał garnituru i ciągnęła za sobą Puchona, dwa razy się prawie potykając o własne nogi. Starała się ignorować zimno i przygnębienie przypominające jej jak bardzo jest samotna. Cichy głosik w głowie śmiał się z niej. Będziesz sama. Nawet twój przyjaciel ciebie nie chce. Nikt ciebie nie chce. Fhancis dobrze robi, że ciebie odrzuca. Kto by chciał z tobą być? Nawet nie jesteś ładna, jesteś wielkim dzieciakiem i nikt normalny ciebie nie pokocha. Jesteś kumplem w spódnicy. Taka nijaka, bez płci, bez swojego koloru. Nikt ciebie nigdy nie zechce. Zaczęła się trząść, wierząc absolutnie w każde słyszane słowo w głowie. Zacisnęła mocniej palce na ramieniu Dwayne'a, bo to on musiał być bezpieczny. Po odejściu kilkunastu metrów popchneła przyjaciela na ławkę, za filarem i wyjęła różdżkę. Nie potrafiła wyczarować patronusa, ale nie mogła stać bezczynnie. - Ocknij się, Dwayne. - szeptała, dotykając czoła Puchona. Zapomniała o całym świecie, liczyło się, aby był bezpieczny. Nie pogodzi się ze śmiercią Piotrusia Pana, części jestestwa Dwayne'a. Nie odrywała zapłakanych oczu od przyjaciela. Joe trzęsła się, nogi się pod nią uginały, jednak ta dziewczyna uparcie stała. Opierała się o zimny filar, wsłuchując się w złe głosy w głowie. Jesteś śmieszna, nie pomożesz mu, nie jesteś na tyle silna. Nie ty, prędzej Laurel... |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |