|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 15:02 | |
| Uśmiech rozpogodził buzię Jolene. Murphy roześmiała się z bezpiecznego stwierdzenia dotyczącego zdrowia Erica. Wcale a wcale mu nie zagrażała i tylko w warunkach saperskich groziło mu niebezpieczeństwo w postaci obcasów. Wszystko poszło gładko, ułożyło się, a więc początek uroczystości był udany. Do perfekcji brakowało jednej osoby, której nieobecność doskwierała Puchonce bardziej niż przypuszczała. Nie wyjaśniła sobie dlaczego potrzebuje zobaczyć Dwayne'a już, natychmiast i teraz, chociaż istotnym argumentem jest zmartwienie o jego samopoczucie. Joe zerknęła kątem oka na tańczącego Collina, który również przeżył wstrząs. Obaj panowie Morisonowie mieli prawo czuć się nie najlepiej po liście od matki, a więc co za tym idzie, dłonie Jolene drżały z niepokoju. A co, jeśli Dwayne leży w dormitorium pod kołdrą i obżera się czipsami cebulowo-keczupowo-paprykowo-bekonowymi? Zacisnęła palce na nóżce kielicha z sokiem dyniowym, wyczuwając intuicyjnie skrępowanie pomiędzy nią, Ericem a Murphy. Joe obawiała się, że jest podejrzewana o niecne zamiary wobec przyjaciela Murphy. Było to trudne zadanie do rozwiązania, wszak musiałaby powściągnąć swą otwartość i szczodrość rozdawania komplementów na rzecz wysyłania odpowiednich sygnałów informujących wszem i wobec, że Ericowi nie zrobi krzywdy ani już z całkowitą pewnością go w sobie nie rozkocha. Kiepsko jej szło rozkochiwanie kogokolwiek w sobie, a więc zaprzestała takich prób w zeszłym miesiącu postanawiając adoptować dodatkowe trzydzieści dziewięć kotów. - Dziękuję, Murphy! Kupiłam ją w Gladargu w Hogsmade. Ładnie ci w bieli. Ta sukienka wygląda jakby została specjalnie dla ciebie uszyta. - podbiła pałeczkę odpowiadania na babskie tematy, aby przekonać do siebie Gryfonkę i do swych czystych zamiarów. Joe wcześniejsze jąkanie i plątanie się Erica skwitowała wywróceniem oczami. Później go za to przeprosi, choć nie kłamała mówiąc, że pożerał ją wzrokiem. Nie trzeba się tego wstydzić! To normalne, że ktoś się komuś podoba i nie musi się kryć za tym mega gorące uczucie. Joe ponownie zapomniała, że nie każdy posiada umiejętność bezwstydnego wypowiadania się na temat relacji międzyludzkich. Nieumyślnie doprowadziła chłopaka do rumieńca i ataku kaszlu. Poklepała go lekko po plecach i z wyrozumiałym uśmiechem przeczekała aż mu przejdzie. Za jej poradą zreflektował się i szybko poprosił Murphy do tańca. Nie musiał szukać u niej zgody, wszak sama mu podsunęła pomysł zatańczenia z przyjaciółką. - Nie mam nic przeciwko, tańcz ile sił masz w nogach. - nie zamierzała go do siebie przywiązać ani uziemić. Nie należała do zazdrosnych dziewcząt o swych balowych partnerów. Z drugiej strony bardzo chętnie pozbyła się ich i wysłała na parkiet, aby wyjaśnili sobie to i owo i powrócili później z naturalnymi uśmiechami. Joe zaskoczona zauważyła, że grono się powiększyło. Raptem kilka osób, a robiło się tłoczno przy stoliczku. Z szerokim uśmiechem powitała całych i zdrowych Wandzię i Henia. Sięgnęła do stolika po dropsy cynamonowe leniwie wylegujące się na okrągłym talerzyku. - Widzieliście może Dwayne'a? Powinien już tutaj być. - zwróciła się do pary, spoglądając to na Wandzię to na Henia. Skubała nerwowo swoją bransoletkę i nieustannie rozglądała się na boki. Wizja pożerania pod kołdrą czipsów w pustym dormitorium robiła się coraz bardziej możliwa do zrealizowania. - Właśnie nie wiem gdzie go mam, Serku. Dlaczego nie porozmawiałeś jeszcze z Meredith? Idź do niej, jesteś jej chyba winny taniec. - zawiesiła ciemnobłękitne oczęta na Francuzie sugerując mu zrobienie kroku prawidłowego i odnalezienie Puchonki. Joe czuła się jak swatka. Odsyłała Erica do Murphy, Serka do Meredith... dobrze, że nie musiała robić tego z Wandzią i Henrym, bo ci dobrze wiedzieli gdzie powinni być. Przy sobie, prawidłowo. Odczepiła od bransoletki pomniejszoną kopertówkę. Przywróciła jej naturalne rozmiary i zanurzyła w niej dłoń, szukając karteczki i gęsiego samopiszącego pióra. Coś brzdęknęło, huknęło i się przewróciło w środku. Joe uśmiechnęła się do Wandzi ciepło. - Mam ze sobą milion rzeczy i nie mogę teraz nic znaleźć. Chyba zacznę ćwiczyć zaklęcie zmniejszająco-zwiększające. - czuła się trochę jak piąte koło u wozu, ale jakoś to przełknęła. Wyjęła z kopertówki zwitek pergaminu i nagryzmoliła na nim parę słów. Karteczka ginęła w jej dłoniach, gdy Joe coś z nią robiła. Po paru minutach wiadomość przybrała kształt główki kota. Tknęła kartkę końcem różdżki. Papierowa głowa kota uniosła się w powietrzu i energicznie popłynęła nad głowami wszystkich zebranych ku drzwiom. Przesyłka wewnętrzna, bez używania sowy ani kota. Zadowolona ze swojego dzieła, wepchnęła z powrotem wszystko do torebki i ponownie ją zmniejszyła, doczepiła do bransoletki i chwyciła soczek dyniowy. Objęła się jedną ręką i z dziwnym uśmiechem spoglądała przed siebie. Jakoś tak nagle poczuła się osamotniona bez powodu, wszak miała przy sobie kilka osób. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 15:41 | |
| Zaskoczona reakcją Erica, zaskoczonego zresztą jej reakcją zresztą, mrugnęła raz czy dwa, zanim odpowiedziała - Ja… ja nie żałuję, tylko… ym – zaczęła się jąkać, mamrotać i postękiwać, co zresztą nigdy jej się nie zdarzało. Opanowanie oraz chłodna ocena sytuacji, towarzysząca zazwyczaj w przypadkach ekstremalnych (nie licząc tych z udziałem irytujących ją ludzi!) zdawała się teraz mglistym wspomnieniem, mrzonką, płonną nadzieją zupełnie nie pasującą do obecnej na balu dziewczyny. Co się z nią działo i dlaczego akurat dzisiaj? Na szczęście z udzielenia kłopotliwej odpowiedzi wybawiło ją przybycie Wandy oraz Heńka. Spojrzała na nich zazdrośnie, tak bardzo chciałaby by być nimi – bezczelnie zakochanymi, zapatrzonymi w sobie i beztroskimi ludźmi sukcesu. On prefekt, kapitan drużyny, ona - prawdziwy mózg Hogwartu. Murphy posłyszała plotki, że ponoć udało jej się wyczarować patronusa na zajęciach z tym gburowatym aurorem. Szczęściara. W odpowiedzi na uwagę Łajata, skierowaną przecież do nadal otępiałej na zmysłach i przejrzystości umysłu Murp, odpowiedziała tylko - Dzisiaj ci nie grożę, to znaczy – dziewczyna ugryzła się język i zaskoczona własną głupotą, chrząknęła. Dopiero po chwili, gdy niesforne myśli ułożyły w myślach całkiem składną odpowiedź, dodała - To znaczy, nożyczki ci nie grożą, rzecz jasna. Dzisiaj. Nie obiecuję, co będzie potem – dodała z niemrawym uśmiechem na twarzy, odzyskując powoli uczucie, że jej głowa spoczywa jednak na karku. Przywitała szerokim uśmiechem panną Pierniczkową, dając jej tym samym znak, że cholera wygląda dosyć pięknie. Czego nigdy w życiu nie powie, bo tamta pomyślałaby jeszcze, że piękniej od niej. No dobrze, spokojnie. Rose nigdzie nie widać, po co tak panikuje? Jolene postawiła odbić piłeczkę i podobnie jak Murph rozładować nieco napiętą, z powodu jej histerycznego chichotu, atmosferę. Co rudowłosa przyjęła z ulgą, oraz delikatnym rumieńcem, gdy tamta zaczęła ją wychwalać. Była przyzwyczajona do komplementów, ale raczej tych prawionych przez mężczyzn. Murphy nie miała bliskich koleżanek do malowania paznokci, plotkowania o chłopakach i dyskutowania o nowych numerach "Czarownicy", bo większością znanych jej dziewcząt była w stanie, większej lub mniejszej wojny - o wiele bardziej preferowała towarzystwo mężczyzn. Bo przeróżne koleżanki oraz koleżanki były zazwyczaj... nieszczere. Jednak nie miała serca podejrzewać o złe intencję dobroduszne puchoniaste słoneczko, które choć porwało jej przyjaciela na tę noc, to jednak nie zachowywało się zbytnio zaborczo. Dlatego odpowiedziała jej, z nieśmiałych uśmiechem - Ojeju, dziękuję! - i chyba nic więcej nie była w stanie powiedzieć. Dlatego z niemałą ulgą stwierdziła, że Eric prosi ją na stronę, khm khm, to znaczy na parkiet, czyli do tańca. Dziewczyna spojrzała na niego z wdzięcznością, gdy pytał się o to Jo. Posłała Serkowi niewinny, przepraszający uśmiech oznaczający tyle co przepraszam, ale oczywiście że się zgodzę i nawet nie pytając się go o zdanie – brak kultury Hathaway, nieładnie – odwróciła się do Henley’a. Zdziwiona tak teatralnym, szarmanckim spytaniem o jej zgodę – gdyby go nie znała, uznała by to za nieudany podryw. Chyba jednak udzielił mu się ten nastrój, bardzo śmieszne, nie ma co Erciu. Jakby tego było mało, że w tej sukience wygląda jak jakaś uciekająca panna młoda a do okropny tren niemiłosiernie ją irytuje i on oczywiście, pewnie jak zwykle o tym wiedział! Mimo to, zatrzepotała uroczo rzęsami i odpowiedziała, może nieco zbyt filuternie niż zakładała. Choć w gruncie była serdecznie rozbawiona jego postawą. - Byłabym – i podawszy mu łaskawie swoją drobną, ciepłą dłoń uśmiechnęła się do pozostałych. Do zobaczenia, moi drodzy. Bo pewnie dzisiaj spotkają się jeszcze paręnaście razy. Uśmiechnęła się słysząc słowa Ercia, mające najpewniej dodać jej otuchy oraz być może odwagi. Natomiast na uwagę o Jo – zaczęła przecząco kręcić głową i patrząc prosto w zielone oczęta, obnażać tą głęboko skrywaną przykrą prawdę. Bała się, Rose. Choć nie chciała wspominać, że bardziej bała się o niego niż o siebie – No co Ty, nie chodziło wcale o Jo. Po prostu… Rabe mnie zdenerwowała, tymi swoimi groźbami. Ta cholera coś planuję, przysięgam ci to. Widziałam jak na – Ciebie – mnie patrzy – zakończyła wypowiedź markotniejąc nieznacznie, a jej szczupłe palce zacisnęły się mocnej na ramieniu przyjaciela. Była pewna, że go tknie a on miał być nietykalny. Wystarczy, że brakowało jej Cu, to było dostatecznie bolesne przeżycie. Kto następny, jej brat? Dziewczyna rozejrzała się po otaczających ją ludziach, dosyć niechętnie odwracając wzrok od poczciwej twarzy Erica. Otoczeni przez wianuszek lawirujących uczniów, zaaferowani ilością kolorów oraz słyszaną muzykę nie zauważyli scenki urządzonej przez Rosalie – w końcu kto by się jej spodziewał przy stole pedagogów? To chyba ostatnie miejsce, gdzie udaje się osoba mająca jakieś niecne, nielegalne plany. No chyba, że ktoś jest szalony. Zwracając się z powrotem do przyjaciela, który najwyraźniej zlustrował salę w dokładnie takim samym celu jak ona sama, dodała po chwili. Po chwili potrzebnej na zduszenie parsknięcia śmiechu, nieodpowiedniego przy tej rozmowie. Ale czy to nie jest śmieszne, że są tacy sami? - Eric, czy ja oszalałam? Na Merlina, jak się dzisiaj zachowuję… biedna Jo, pewnie myśli, że jej nienawidzę – wyznała szczerze i otwarcie, oczekując otrzymania należnej bury. No bo w gruncie rzeczy była świadoma tego, że puchoniaste słoneczko pewnie jej nie cierpi, ba! Sama dostarczyła jej powodów. Pewnie czuje się osaczona, zresztą słusznie. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Murph była tego boleśnie świadoma. Sama nawarzyła sobie eliksiru, to musi go wypić. Zadrżała na myśl o rozmowie, w której będzie musiała przyznać przed Jo… coś na wzór racji. To z dwojga złego wolała już chyba myśleć o blondynie. Gdziekolwiek jest i cokolwiek knuje. |
| | | Sergie Lémieux
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 15:58 | |
| Ich grono zwiększyło się, a ilość jedzenia na bufecie zmniejszyła. Sergie darował sobie ciasto, mimo, że wyglądało smacznie. Za to sok dyniowy był akurat dobrym rozwiązaniem. Hm, co do słodkości to brakowało mu tych francuskich rogalików. Czemu w Hogwarcie ich nie robią? Zmówili się z Beauxbatons jakie potrawy są wyrabiane w danej szkole? To byłaby ciekawa konkurencja pomiędzy magicznymi placówkami. Peszący się Eric przy Murphy był zabawnym widokiem dla Sergia. Nigdy nie miał z tym problemów, ale obserwowanie innych to świetne zajęcie. Możliwe, że gryfoński kolega był zainteresowany partnerką Lemię. W sumie każdemu ktoś się podobał. Chyba, że "każdego" zaliczamy psychopatów, których tutaj pełno, wtedy można odrzucić parę przypadków. Francuz jeszcze nie rozgryzł tylko kto interesuje Rossa. Choć w sumie chyba każda. Ten zabawny układ, że Kyle pomoże blondynowi w ONMS, a On za to nauczy go wyrywać panienki. Bal to świetna okazja na takie coś, więc gdzie do cholery jest? Dziwny osobnik. Chyba po uroczystości pójdzie sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Zakrztusił się sokiem z kielicha, gdy Jolene powiedziała mu o Mer. No tak, był winny taniec. No ale... -Oh, rozumiem, że moje towarzystwo nie odpowiada? To pewnie wina moich szat, wyglądam komicznie.- Zażartował. Oczywiście, że Puchonka nie chciała się go pozbywać. Ale i Ona zauważyła, że Gryfon trochę zlewa biedną Walker. Francuz westchnął i odstawił pusty kielich. -Dobrze, co tam.- Spojrzał na koleżankę. Już chciał dodać: "A Ty zatańcz z Francisem", ale ugryzł się w język. Lepiej nie gadać głośno o czymś takim. Gryfon ruszył wzdłuż parkietu szukając Meredith. W międzyczasie jakaś uczennica poprosiła go o taniec, ale ją zbył, co było trochę przykre, lecz chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. No cóż. Szedł dalej! Oczywiście, aż znów wzrokiem odnalazł Mer. Stanął jak słup soli, wśród tłumu nastolatków zastanawiając się, czy dobrze robi. "To tylko głupi taniec!" Pomyślał nabierając powietrze, po czym zaszedł dziewczynę od tyłu. -Można prosić do tańca?- Spytał łagodnym głosem z lekkim uśmiechem. Mógł trochę ją zaskoczyć, ale chyba nie jest strachliwa, prawda? Poprzednie spotkanie tej dwójki odbyło się przed Wrzeszczącą Chatą i nawet wypadło ciekawie. Teraz będzie jeszcze lepiej? |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 16:29 | |
| Zauważył jakąś dziwną zmianę w charakterze Rosie – po jej gestach rozpoznał dziwne… rozwścieczenie? Chyba tak można powiedzieć. Uważnie obserwował jej poczynania – jak wyciągała butelkę Ognistej, jak omiotła spojrzeniem Grono Pedagogiczne i obdarzyła go sztucznym uśmiechem – och, na tym się znał. Sztuczne uśmiechy opanował do perfekcji, z różnych powodów. Najwidoczniej do tego zmusiło go życie… - Okej – westchnął tylko na słowa dziewczyny, po czym nalał sobie trochę Ognistej. Spojrzał na to, z początku z dziwnym obrzydzeniem, przypominając sobie swojego pijanego ojca. Po chwili jednak potrząsnął głową i wypił… napój do końca. Poszła kolejna szklanka, postanowił się jednak opanować. To dopiero początek balu, nie chciał się zapędzać. Dopiero po wypełnieniu planu Rosalie, która… właściwie to gdzie ona się schowała? Uniósł brwi ku górze, spróbował odnaleźć ją w tłumie szalonych nastolatków. Nie było to najłatwiejsze zadanie, zbierali się w grupy i podskakiwali jak szaleni. Dzieci. A może to on był zbyt poważny? Zdołał jednak wychwycić Henleya, tego powalonego gościa, wprost go nienawidził. Gryfon nie powinien wstąpić na ziemie, powinien już dawno nie żyć – szczerze życzył mu spotkania z śmierciożercami. I jeszcze gadał z Murphy, dziewczyną, którą Gabryś zdołał polubić. Parsknął śmiechem, może Hogwart doczeka się kolejnej pary! Więc po prostu czekał, popijał Ognistą wyciągniętą przez Rosalie. |
| | | Meredith Walker
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 16:33 | |
| Kompletnie zignorowana przez otoczenie, chociaż założenie pewnie było inne, Meredith nalała sobie kolejny kieliszek… do połowy. Bo nagle przyszła refleksja, że co ona do cholery niby robi, co myśli? Alkohol nie był ucieczką od problemów, ba! Mógł jej przysporzyć o wiele więcej zmartwień. Hmm, no cóż no trudno. Dopije jeszcze ten kieliszek a do końca balu nie tknie nic oprócz wody. Lub wódki, dzięki wspaniałomyślności psor Odinevy, o której nie wiedziała. Obserwowała cichutko toczące się przed jej wzrokiem wydarzenia. Jolene i Eric, pochłonięci tańcem wyglądali całkiem uroczo, podobnie jak para Pierniczkowa, ale nie byli w końcu sami. Dziewczyna zauważyła siedzącego samotnie Stu… Stewarta? Tak, chyba to on – ten krukon, co jest niby lepszy z transmutacji niż Amelia Bones. Śmieszne, że ludzi obstawiali ich jako balową parę – pewnie się nie lubią. Kto jeszcze… zauważyła piękną ślizgońską piękność w sukni z odkrytymi plecami. Towarzyszył jej przystojny, wysoki chłopak w garniturze. Och, pewnie kolejna słodko zakochana para. Której wydaje się, że są ponadto – ponad ten bal, ludzi i ich „śmieszne” kłopoty. Jak dobrze, że Rosie taka nie była. Poza nimi zauważyła również rudowłosą piękność, Lily Evans. Nie było przy niej Pottera, co nie uszło uwadze Meredith. Po cichu liczyła, że Gryfon kiedyś ją do siebie przekona i skończą przy ślubnym kobiercu. Na salę przybył szalony profesor Landon, próbujący zabawić szkolnego woźnego. Ach, płonne nadzieje panie psorze. Meredith już próbowała zdobyć skryte serduszko Filcha, przekupując go szarlotką i dobrym słowem. Drugi raz tej próby nie podejmie. Dziewczyna zauważyła także piękną Soleil Larsen, z jakimś młodzieniaszkiem, który był chyba… bratem Dwayne’a? Ojeju, co to się porobiło? Meredith zmarszczyła brwi, po czym wróciła wzrokiem do Jolene. Niestety, na jej nieszczęście okazało się, że ta rudowłosa i Sergie do niej podchodzą, a co gorsza! Przyjaciółka gestem zaprosiła ją do rozmowy. O nie, nie, nie, w życiu się nie zgodzi. Spłoszona i czerwona jak piwonia panna Walker udawała, że zobaczyła tego, co zrobiła Jolene. Dokończyła haustem słodkie wino, po czym nalała sobie szklankę zimnej wody. Wody, nie wódki – miała to szczęście trafić na pierwsze, bo po rosyjskim specjale tak ochoto reklamowanym przez panią psor, chyba by nie wstała. Szybko. Dziewczyna utkwiła wzrok w swoim talerzu, mając nadzieję, że jakoś uda jej się pozostać niezauważoną. Nie obserwując już nikogo, po części ze strachu a po części z tego, że po prostu straciła wszelkie zainteresowanie, wpakowała sobie do buzi dyniowy pasztecik. Może jeśli będzie udawała, że je, to… Sergie jej nie zauważy? Oj proszę, doskonale podołał temu arcytrudnemu zadaniu, przynajmniej dotychczas. Zapiła zjedzony pasztecik szklanką wody i wpakowała sobie do buzi cytrynowego dropsa. W sumie dlaczego zawsze na każdej uczcie są te twarde, cytrynowe dropsy? Dziewczyna pogrążona w tego typu zamyśleniach, popadła znowu w swoistą apatię. Nie zaważyła, że od tyłu pochodzi ją Lemiuex. Więc cudem było, że nie krzyknęła, usłyszawszy miękki głos Francuza tuż przy niej. Odwróciła się powoli, myśląc, że chyba już oszalała, ma zwidy i omamy. Lecz nie, on tam naprawdę był. Zszokowana, otępiała, otumaniona Meredith na początku nie powiedziała nic. Zmierzyła Sergiego badawczym wzrokiem, zupełnie jakby chciała się upewnić, że nie jest fatamorganą, która zniknie za parę sekund zostawiając jej małe serduszko starte w drobny mak. - Jasne – odpowiedziała po chwili, cichym, niepewnym głosem. Wstała powoli z krzesła, czując jak nogi uginają się pod nią. By podać mu ciepłą rękę, ignorując zawroty w głowie spowodowane kieliszkiem białego wina. To się działo naprawdę? – Tyle, że ja… nie umiem tańczyć walca. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 17:11 | |
| / weny nie ma, sorry.
Cały świat wirował wokół nich. Począwszy od świateł, które delikatnie odbijały się w piwnych tęczówkach Krukonki, przez multum kolorowych sukien sunących w tańcu, z początku powolnym i dystyngowanym, który najpewniej pod koniec imprezy zamieni się w szalony i eteryczny. Każdy poruszał się w swoim tempie, inni zgrabniej, inni mniej – nikt jednak nie zwracał uwagi na to, kto jak tańczy, kto jak stawia kroki, a raczej zwracał uwagę na to jak się czuje ich partner czy partnerka. Tej nocy warto było zakręcić wokół wybranej przez siebie partii, bo kto wie – może dzisiaj akurat odnajdziecie miłość swego życia? Wanda kątem oka tylko zauważyła, że na parkiecie zjawiają się coraz to nowi uczniowie ze swoimi drugimi połówkami – i tutaj wcale nie chodziło jej o alkohol, który tego wieczora najpewniej będzie lał się strumieniami, mimo ostrego zakazu. I dobrze wiedziała, ze i jej Henryk skusi się jak to ujął na lampkę czy dwie. Nie kazała mu przecież wlewać w siebie hektolitrów napoju Bogów, aczkolwiek byłoby miłą odmianą zobaczyć go w nastroju lekko odstępującym od norm, których się trzymał. Nie przeszkadzał jej jaki jest, ale byłoby to ciekawe doświadczenie – zobaczyć jak się zachowuje pod wpływem – to wszystko. Nic na siłę. Jej wargi wygięły się pod wpływem jego słów i delikatnego dotyku jego dłoni, kiedy schodzili z parkietu. Faktycznie, poszaleli odrobinę, powirowali na tak zwanym kwadracie i to wszystko na tą chwilę. Czas powrócić do znajomych, którzy już na dobre się rozkręcili – do ich grona dołączył Sergie, do którego uśmiechnęła się ciepło – nie miała wcześniej okazji z nim porozmawiać, poza pewną próbą w Skrzydle Szpitalnym, która dla nikogo nie skończyła się dobrze. Wanda wolała jednak nie wracać do tego tematu, bo mógłby się on okazać wielce krzywdzący dla samej Joe, która dzisiaj wyglądała niczym uroczy kurczaczek wielkanocny. Dzisiejszej imprezy jeszcze nie raz czy dwa będzie się nad nią rozpływać – tak samo jak nad Murphy, do której pomachała dłonią, w której spoczywał już przygotowany wcześniej kieliszek z jakimś różowym ponczem, który smakował jak połączenie gumy balonowej z wódką. W gruncie rzeczy nie był taki zły jak wyglądał. Parasolka, która sterczała z jej naczynia omal nie wybiła jej oka. Odchrząknęła zakłopotana i zmieszana, bo jak zwykle zrobi coś głupiego w towarzystwie, o którego akceptację zabiegała i objąwszy biodra swojego mężczyzny kiwnęła głową. - Nie mam pojęcia gdzie się podziewa Dwayne. Mam nadzieję jednak, że odpuścił sobie podrywanie Arii – to nie wyszłoby nikomu na dobre. – Wtrąciła zaraz po odpowiedzi Joe, która widocznie martwiła się o swojego przyjaciela i Wandzia wcale jej się nie dziwiła. Ostatnimi czasy Morison nieco się zmienił, wydoroślał, ale czy tego właśnie od niego wszyscy oczekiwali? Czy nie miał dalej pozostać Piotrusiem Panem Hogwartu? Ostatnim razem jak go widziała zauważyła podkrążone oczy i opuchnięty nos po spotkaniu z Grossem, na którego wspomnienie skrzywiła się mimowolnie. Rozejrzała się raz jeszcze po Sali – jej źrenice się zwiększyły gdy przyuważyła O’Malleya w towarzystwie panny Vane. Czyż Alex nie powinien przebywać teraz w towarzystwie jej starszego brata? Wanda niezbyt wiedziała co dzieje się pomiędzy nimi, sama nie pytała, a i Dorian jej niewiele mówił na temat swojego życia uczuciowego, jednak… może spodziewała się po nich czegoś więcej? Nie powiedziała jednak nic, nie skomentowała – jedynie pomachała Shawowi, gdy ten jakimś cudem odwzajemnił jej roziskrzone, nieco nieprzytomne spojrzenie. - Hej, kochani. Skoro reszta słodziaków poszła tańczyć to może my usiądziemy, co? –Zagadnęła do pozostałych, którzy zostali w ich grupce samouwielbienia i dobroci. Uśmiechała się przy tym zachęcająco i raz po raz popijała wściekle różowy drink, który widocznie po kilku łykach zaczął jej smakować. Oblizała pełne usta zlizując z nich jednocześnie pomadkę ochronną i wskazała podbródkiem jeden z większych stolików okrytych białym obrusem z błękitnym bieżnikiem. Znajdowało się tam kilka miejsc, więc ich grupka na spokojnie się tam zmieści. Pierwsza miejscówkę wybrała właśnie panna Whisper, która opadła na najbliższe wyściełane atłasem krzesło i przyssała się znowu do kryształowego kielicha, z którego praktycznie nic nie ubywało – a przecież co chwile łeptała z niego alkohol! - Zgłodniałam. – Westchnęła i z lubością przyglądała się zastawionemu stołu, który prezentował się wyjątkowo apetycznie. Zerknęła na swoich przyjaciół, potem na Ercia tańcującego z rudowłosą ślicznotą i jakoś jej się cieplej zrobiło na sercu. Była w otoczeniu znajomych, których uwielbiała, do tego jej facet dosłownie pożerał ją wzrokiem, tak samo jak ona zajadała właśnie jedno z jasnych winogron, które wsadziła sobie niemal natychmiast do buzi.
|
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 17:17 | |
| Kiedy te mokre od potu palce nowego członka grona pedagogicznego zacisnęły się na kruchym i kościstym nadgarstku Rose, jej ciało przeszyło obrzydzenie, równającego się do tych pokroju reakcji na widok obdzieranych ze skóry puchatych kociąt. Wykrzywiła wargi w grymasie, wyglądając, jakby za sekundę miała się zwymiotować na zszokowanego mężczyznę, oczywiście do czego końcem końców nie doszło. Rzuciła tylko gniewnym spojrzeniem w stronę obserwujących całe zdarzenie nauczycieli, trzeźwo nie myśląc kim oni są, i z narastającą wściekłością ruszyła za Benem. Czy ktoś łaskawie mógł jej wytłumaczyć co dziewiętnastoletni niedojda z pustą głową i kompletnym brakiem i talentu pisarskiego, i pieniędzy na spokojny zakup Ognistej bez martwienia się, czy starczy na chleb, robił w Hogwarcie, na dodatek przy stole dla pedagogów? Jakim cudem ktoś tak nierzucający się w oczy szczególnym talentem czy zdolnościami wylądował w tak młodym wieku na posadzie nauczyciela w jednej z najbardziej prestiżowych ze Szkół Magii i Czarodziejstwa? Przez ten krótki dystans, jaki musiała pokonać by znaleźć się przy Austerze, w jej głowie namnożyło się jak grzybów po deszczu milion pytań. Wyższy poziom irytacji owładnął całym jej umysłem, nie pozwalając na racjonalne przekalkulowanie zaistniałej sytuacji. Jedyne, o czym blondynka mogła teraz myśleć była rozszalała rządza strzelenia mu w pysk, albo lepiej rzucenia zaklęciem uśmiercającym w przyprawiące ją o mdłości, chude ciało. To żaden problem, że go nie potrafiła – zadowoli się wbitym w tętnice widelcem. -Panno Rabe? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, podnosząc głos. Gdyby nie grająca kapela, byłoby ją słychać na drugim końcu Sali – PANNO RABE? Tego było za wiele. Nie spodziewała się ciosu, który uderzył ją znienacka w sam środek klatki piersiowej, nie pozwalając normalnie oddychać. Rumieńce, tak gęsto zdobiące teraz policzki Ślizgonki, wydawały się palić żywym ogniem. Z pomiędzy jej warg wyrwał się histeryczny chichot, a następnie śmiech, rozbrzmiewający w uszach niczym dudniąca z podniecenia krew. Nienawidziła go. Nie było żadnych szans by z uczuć, które doń niegdyś żywiła cokolwiek zostało, poza wielką i pragnącą ukojenia nienawiścią. Bolała w każdą najmniejszą komórkę ciała Rose, wołając o pozwolenie na ujście. Na wyładowanie, na walenie go pięścią tak długo, aż zdechnie. Wewnętrzna, potrzaskana Rabe, poszatkowana w kawałki samym widokiem przywracającym te wspomnienia wrzeszczała, jęczała i nie dawała sobie rady. On niszczył powłokę, sprawiał, że to, co znajdowało się w środku, szybkim nurtem źródła rzeki wydostawało się na zewnątrz, raniąc osobę, którą chciała być. Tym, o czym chciała zapomnieć i co niemalże jej się udało. Gdyby nie ten idiota, ten swojego swoistego rodzaju psychol. Przysięga, choćby i sama miała zginąć, że w końcu go zabije. Nawet, jeśli miałyby go zabić jej ostre niczym brzytwa, szalejące emocje – zabije go. Zrobił to specjalnie, była o tym dogłębnie przekonana. Celowo starał się o posadę, by móc uprzykrzać jej życie, nie było innej opcji. Na pewno zrobił wszystko, co mogło być do zrobienia, by dostać tę robotę. Tylko po dalsze prześladowanie jej, po dalsze bycie jej cieniem. Gdyby nie miesiące praktyki, w oczach blondynki zaszkliłyby się łzy. Dość. -Zostaw mnie w świętym spokoju – głos jej drżał. To, co tym momencie się w niej działo, było...nielogiczne, sama zdawała sobie z tego sprawę, nawet podświadomie. W jednej sekundzie straciła ochotę na trucie kogokolwiek poza Benem, na znęcanie się na kimś innym poza Benem i na słanie gromów z oczu komukolwiek poza Benem. Unosząc wysoko podbródek i upewniając się, że Auster nie spuszcza z niej wzroku, zamiast sprezentować mu siarczystego policzka odwróciła się na pięcie, pomaszerowała do dziwnie blisko znajdującego się stolika, przy którym siedział Gabriel i ciągnąc go za marynarkę postawiła do pionu. Obdarzyła Bena ostatnim, przepełnionym jadem i niechęcią, chociaż też trochę i chorą satysfakcją, spojrzeniem i przyciągnęła Rifflesione, wtapiając się zachłannie w jego wargi. Bolało bardziej od piekącej skóry, nieprawdaż?
|
| | | Eric Henley
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 18:40 | |
| Na zapewnienie przyjaciółki, że w żadnym wypadku nie traktowała Joe jak wroga, ani, że właściwie w ogóle nie żywiła do niej żadnych negatywnych uczuć, Eric odetchnął z nieukrywaną ulgą. Lubił Puchonkę, ale nie chciał ciągle borykać się z poczuciem winy ilekroć zostawali sami. Wiedział, że byłoby to niesprawiedliwe ze strony Murph gdyby próbowała rozdzielać go ze znajomymi, tylko po to by był zawsze obok niej, ale gdyby Eric zaczął jej to wypominać, niestety wykazałby się sporą dozą hipokryzji. Jako najlepszy przyjaciel z całego serca pragnął jej szczęścia, ale za każdym razem gdy spędzała czas z Connorem, czuł, że ogarnia go uczucie pustki, zupełnie różne od tego, które towarzyszyło mu podczas zajęć odbywanych w różnych częściach zamku. I choć się do tego nie przyznawał, to delikatnie mówiąc nie przepadał za Cu, który tak często zabierał mu przyjaciółkę. Jego spokój ducha nie trwał jednak długo, bowiem gdy przyjaciółka dokończyła zdanie, obawy gryfona się potwierdziły. Widząc jak w ciągu zaledwie chwili na jej twarzy pojawił się smutny grymas, chłopak natychmiast obnażył biel swoich zębów. -Też mi nowina, patrzyła na Ciebie bo Ci zazdrości, gdybym Ja wyglądał tak jak ona, to chyba rozzłościłbym najbliższego Hipogryfa co by zostawił mi jakąś bliznę… i to niemałą w sumie, taką co najmniej na pół twarzy, wyglądałoby przynajmniej na wypadek albo coś… – powiedział przyciągając ją bliżej do siebie i poczuł delikatne łaskotanie rudych kosmyków – Naprawdę uważasz, ze to obślizgłe babsko może zaplanować coś mądrego? Ona ma mózg…yyy…gumochłoma, bo one chyba nie są zbyt mądre, prawda? – zapytał dziewczynę jak gdyby nigdy nic, a po chwili wyprostował palce by móc na powrót spleść jej jeszcze mocniej – Poza tym, dopóki masz taką minę nie odstąpię Cię na krok - powiedział robiąc nagły zwrot w stronę środka Sali –Skup się lepiej na tańcu, bo już mnie kilka razy podeptałaś, a te buty od Joe wcale nie pomagają, są jakieś ciasne – dodał krzywiąc się nieco, chciał jednie odbiec od tematu Rosie, każdy temat był lepszy niż ta chora nastolatka która uważała się za niewiadomo kogo. Byli w Hogwarcie, najbezpieczniejszym miejscu w całej Wielkiej Brytanii pod czujnym okiem Albusa Dumbledore. Pomyślawszy o dyrektorze spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego i zobaczył jak dyrektor pożera jakieś dziwnie wyglądające danie, wyglądał na zupełnie pochłoniętego rozmową, ale może tylko tak mu się wydawało? Wkońcu Dumbie był łowcą czarnoksiężników, pewnie ma oczy dookoła głowy i nawet na chwile nie pozostawia swych podopiecznych samych sobie. Eric ufał mu bezgranicznie, dopóki on tutaj był, nie mieli się czego obawiać. -Nie, nie oszalałaś – odpowiedział krótko patrząc na przyjaciółkę pogodnym wzrokiem –Ale wiesz, tak sobie myślę, niby nie jestem mistrzem zastraszania ani nic, ale czy nie wydaje Ci się, że właśnie o to jej chodzi? Jestem pewien, że Rosie niczego na dziś nie planuje, musiałaby być szalona. Po prostu chce Ci w ten sposób popsuć ten całkiem śliczny-zwłaszcza biorąc pod uwagę ozdoby - wieczór i jak widzę nawet nieźle jej to idzie Murph – wyjaśnił wypowiadając wszystkie słowa w zawrotnym tempie – Nie wiedziałem, że Gryfoni padają porażeni ze strachu na widok karteczki wrzuconej do owsianki – dodał szczerząc zęby w prześmiewczym uśmiechu – A co do Joe, to dobrze, wiesz, że nie najlepiej u mnie z odczytywaniem myśli kobiet…no ale wydaje mi się, że ona jednak Cię lubi, chociaż chyba uważa, że między nami coś wiesz…no…yyy, że w sensie sprawy damsko-męskie i w ogóle…– powiedział roześmiawszy się dość niezręcznie i poprawił splot ich palców, po czym parsknął ze zdziwienia – Patrz kogo zaraz dorwie Filch – powiedział głośniej niż powinien Eric i wskazawszy kiwnięciem głowy na Ślizgonkę całującą się właśnie z Gabe’em, obrócił się do migdalącej się w najlepsze pary plecami tak by zasłonięta jego ciałem Murph mogła rzucić okiem na zaistniałą sytuację. Nie sposób było ich nie zauważyć, w końcu jako, iż pierwsi posunęli się do tego o czym myślała już od dawna pewnie połowa par, musieli liczyć się z tym, że ludzie znajdujący się w pobliżu zwrócą na nich uwagę. -Całują się jeszcze? – zapytał spoglądając na rude kosmyki włosów przyjaciółki gdy ta zajęta była obserwowaniem całej sytuacji znad jego ramienia– A w ogóle, to był Gabe, wiesz, ten pseudokrukon, czy tylko mi się wydwało? Nie zdążyłem się przyjrzeć – dodał zastanawiając się czy Murph nie pozwoliłaby sobie zapleść warkocza. Właściwie to nigdy jej o to nie zapytał. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 20:18 | |
| Wielka Sala mieniła się tysiącem kolorów, a sklepienie oblekało migotliwym blaskiem purpurowych barw, tu i ówdzie pokrywając się już granatem nocy, by gdzie indziej przebijać jeszcze pomarańczem odchodzącego dnia. Poprowadził pannę di Scarno przez wielobarwny, gwarny tłum, rozprawiający głośno i beztrosko o sukniach, partnerach i orkiestrze, a także wszystkich tych innych drobnych, tak nieistotnych sprawach, a potem zręcznie odsunął jej krzesło, gestem wyuczonym i przyswojonym w domu pełnym tradycji, tak mu niewłaściwym, kiedy znało się go od tej bardziej bezwzględnej, mniej twarzowej, a więc rzadziej upublicznianej powszechnie strony. Dosuwając krzesło, złożył krótki, niemal równie wystudiowany pocałunek na jej odkrytym ramieniu, w miejscu, gdzie skórę skaziła brązowość pieprzyka, a następnie leniwie okrążył stolik, siadając po jego drugiej stronie. Ach, tak, wydawało jej się, że nie jest jedną z tych, która za każdym razem będzie mu posłuszna, zawsze zachowa się w sposób, jakiego oczekiwał, lecz przecież już teraz miał nad nią władzę, jakiej sama dobrowolnie nigdy nie byłaby skłonna mu powierzyć, już teraz zaskakująco sprawnie spętał ją węzłem zależności, a należała wszak do tych kobiet, które ponad wszystko ceniły sobie niezależność. W czasie gdy Dumbledore produkował swoje pokrzepiające i puste słowa, jego wzrok błądził po tłumie, zahaczając o postać starego charłaka, który majaczył niewyraźnie o szlabanie, wymachując nad tłumem miotłą, z kolei dłoń kołysała od niechcenia szklanką z wodą, by ostatecznie na wpół świadomie unieść ją do ust. Upił spory łyk i, najpewniej pod wpływem zaskoczenia, które momentalnie zacisnęło mu gardło, zakrztusił się, czując w przełyku palący smak wódki, którą nie zwykł się bądź co bądź w ten sposób delektować. — Wódka — syknął przez zęby, zerkając z ukosa na Chiarę, a że nie był w żadnym wypadku damą, nigdzie w tle nie odezwał się skrzekliwy głos to czysty spirytus! W tym też momencie obudziły się pierwsze tony walca, a jego partnerka bez ociągania podniosła się z krzesła, zerknął więc na nią, omiótł spojrzeniem jej drobne, wychudzone nieco ciało i jednym przechyleniem opróżnił zawartość szklanki, by zaraz odstawić ją z głuchym odgłosem na blat. Alkohol przyjemnie rozgrzał przełyk, rozlał się ciepłą falą po żołądku, zaś dźwięk słów panny di Scarno wywołał wyłącznie chłodne wykrzywienie warg. — Marna to iluzja, kiedy wszyscy doskonale zdają sobie z niej sprawę. — Wstał i objął ją mocno, lekko obracając w miejscu, żeby chwilę potem zainicjować taniec. — Rozluźnij się trochę, di Scarno, w przeciwieństwie do nich, będziemy mieć wnet co świętować. Och, dobrze wiedział, że Krukonka, pomimo strony, którą zmuszona była wybrać, ani trochę nie podziela jego zdania, ale on, tak, on oczekiwał wojny z jakąś słodką nutą ekscytacji, przyjmował coraz liczniejsze doniesienia o krwawych mordach, zaginięciach i szerzącej się panice z niesłabnącą satysfakcją, z jakąś energią właściwą młodemu, żywotnemu duchowi palił się do walki, do działania, do czynu, ponad wszystko nie potrafiąc znieść stagnacji i dłużących się przystanków w jego drodze do wielkości. Był jednak cierpliwy, niebywale cierpliwy, metodyczny i ostrożny i tylko to sprawiało, że w swojej zuchwałości i szaleństwie nie popełnił jeszcze błędu, który doprowadziłby go do końca. Czy więc czuł się tu nie na miejscu, bo gdzieś za murami zamku ludzie ginęli teraz, cierpieli i poddawali się mocy Czarnego Pana? Cóż za niedorzeczność. Niech żyje bal! Tańczmy, dopóki jesteśmy na szczycie. Pary dookoła nich wirowały z większą lub mniejszą gracją, a jego wzrok z uwagą śledził migające pomiędzy zlewającymi się barwami sukien twarze, w całkiem oczywisty sposób szukając wśród nich jasnych włosów i bławatkowych oczu, które nie tak dawno jeszcze widział zasnute łzami. I dostrzegł je wprawdzie, choć niewyraźnie i z oddali, odnalazł drobną sylwetkę Gryfonki w towarzystwie i położeniu, które nijak nie przypadło mu do gustu, na moment naprężając groźnie mięśnie jego szczęki i barków. Plotki, jakich chcieli uniknąć, a jakim trudno było odmówić prawdziwości, kiedy widziało się ją przyciśniętą ramieniem jak sardynkę do jego boku; te plotki wystarczyły, by wywołać w nim pulsujący łagodnie gniew i zniesmaczenie. Zmarszczył brwi, oblekając irytację w wystudiowany, niebezpieczny chłód i opanowanie, lecz w tym momencie Irytek wykrzyknął coś głośno nad ich głowami, a na włosy i ramiona zgromadzonych posypał się miękki puch. Zerknął na twarz Chiary i białe piórka, które zaplątały się pomiędzy pasma jej włosów, a nad czubkiem jej głowy zamajaczyła mu najpierw Rabe obściskująca się z jakimś Krukonem, co skwitował uniesieniem brwi, a potem dwie znajome sylwetki pozostałych ścigających drużyny Ślizgonów. — Vane pojawiła się z O’Malleyem — mruknął, wskazując ich ruchem podbródka. |
| | | Benjamin Auster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 22:16 | |
| Benjamin w nawet najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałby się nieprzebranych połaci nienawiści, których darzyła go Rose. Chyba słusznie, bo nikt nie normalny nie spodziewałby się tego po tak młodej, kruchej blondyneczce, nawet on z całą jego wyobraźnią. Poza tym, nawet nie miałby głowy o tym myśleć. Bardziej zajęty był lustrowaniem każdego cala, tak bardzo denerwującej go twarzy. Pełne, spierzchnięte usta pomalowane szminką. Wory pod oczami, ziemista cera… Zimne niebieskie tęczówki, ciskające gromami – chyba nic się nie zmieniło. Oprócz jego uczuć. Spotkał ją dwa, może trzy razy w życiu i za każdym spotkaniem postrzegał ją jako nieco zagubioną, aczkolwiek całą ciekawą osobę. A teraz? Z dawnej, irracjonalnej sympatii nie zostało niemalże nic. Co dało się bez trudu odczytać z jego zimnego spojrzenia. Mała, bezczelna, chora gówniara. Głupia i zupełnie nieświadoma tego, jak rani…. i raniła ludzi wokół siebie, w tym również Bena. Nie tylko dzisiaj, chociaż odstawiona przed chwilą scena może mieć o wiele poważniejsze konsekwencje, niż ich minione, przelotne… spotkania. Spotkania, nic ponadto. Patrząc na nią teraz, zachowującą się niczym małe, rozwydrzone dziecko, bez słowa wyjął różdżkę. Skierował ją w sam czubkiem wysoko zadartego noska i szepnął nerwowe mufflato. Poniewczasie niestety, bo jej krzyk już dawno odbiłby się echem po Wielkiej Sali, gdyby nie grająca muzyka. Czy ona musiała odstawiać takie przedstawienia? - Ucisz się Rose, do cholery. Przestań odstawiać te żałosne scenki, inaczej mnie… – niestety, jak zwykle go nie słuchała. Zajęta nerwowym, histerycznym chichotem, który najpewniej miał za zadanie zwrócić uwagę wszystkim zebranych tu osób. Benjamin patrzył w jej nienawistne oczu, nie potrafiąc odczytać jej intencji, uczuć ani myśli. Nawet teraz tego nie próbował. Bo przez jej chorą ambicję, chęć zwrócenia na siebie uwagi, infantylność szczerze jej nienawidził. Niszczyła go po trochu za każdym razem gdy się spotykali, za każdym razem gdy on się otwierał, tamta go raniła. Chociaż to on ostatnio ją zostawił, chcąc zranić, zniszczyć i dać poczuć smak tego, co on czuł przez parę miesięcy swojego życia… tego dziwnego uczucia pustki. Przyprawiającego o stres, melancholię, depresję. Z niemałym zdziwieniem zauważył, że w jej smutnych, niebieskich tęczówkach zaszkliły się łzy. Choć powinien być wściekły, nagle cała złość ustąpiła. Zdziwieniu. Tak łatwo dającemu się odczytać z wyrazu jego twarzy, oczu, zaciśniętych warg. - Rosalie, ja… – nawet jeśli chciał ją zatrzymać, co nie było takie pewne, poczuł jak ciało odmawia mu posłuszeństwa. Nie potrafił się poruszyć, nogi mu ciążyły, ręce były ze stali a myśli, emocje… Kompletnie odebrały mu rozum. Szczególnie w momencie, gdy pocałowała wysokiego szatyna, całkiem niedaleko od Austera. Prowokacja, wyzwanie – co to miało być? Benjamin miał wrażenie, że to wszystko dzieje się za szybą. Być może dlatego nie zareagował, przynajmniej nie gwałtownie. Zacisnął pięści, przegryzł wargi, zamknął oczy. Nie ruszył się z miejsca, nie od razu. |
| | | Mistrzyni Proxy
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 22:38 | |
| Niech żyje bal, tak głosił klasyk, bardzo namiętnie i żywiołowo. A do tego gromkim głosem polskiej wokalistki. A właściwie - tak będzie głosił, za jakiś czas. Na wszystko w końcu ostatecznie przychodziła odpowiednia pora. Hogwart zastygł w roku 1977, a może nawet dużo wcześniej, gdy całą salę wypełniały tańczące powolnego, czasami urzekająco niezdarnego walca. Gwiazdy odbijały się w wypastowanej posadzce, wykwintne stroje dam wirowały wokół ich nóg przy obrotach. Nikt z zajętego sobą zgromadzenia nawet nie zauważył, kiedy za oknem zaczął padać deszcz, uderzając miarowo w wysokie szyby. Rytm stukania kropel o twardą powierzchnię zgrywał się z innymi instrumentami, wplatał w takt melodii samemu stając się jej częścią. Panny Meredith i Amelia popijały spokojnie białe wino przy stoliku, Bordeaux, rocznik 1967, bardzo dobry wybór, drogie panie! Eric Henley i Joe po jednym tańcu usiedli naprzeciw wykwintnego duetu, popijając soczki, w przeciwieństwie, do towarzyszek. Jeden z zaczarowanych przez profesor Katję kubków zaczął zaraz narzekać na dobór trunku, bardzo donośnie, ciepłym basem, trzęsąc się przy tym lekko i próbując pozbyć się wzgardzonego płynu. Tym dziwnym obrotem sprawy to właśnie Pan Henley poprosił Murphy do tańca. Widać, niektórym sok wystarczy by zyskać pokaźny bagaż w postaci odwagi! Jesteśmy dumni, Ericu, oby tak dalej! Joe udało się widocznie uniknąć Pana Miltona, chociaż kto wie, jak długo! Przyczajony tygrys, ukryty Puchon! Nowy uczeń Hogwartu, Sergie Lemieux oddawał się przyjemnej konwersacji z rzeczoną członkinią domu borsuka, a Wanda Whisper oraz Henry nawiązywali dialog z tamtą dwójką, tworząc rozmowne kółeczko. Prawie graniaste. Collin, młodziutki Gryfon tańczył z odrobinę starszą Soleil, ale właściwie taniec nie szedł im tak sprawnie, chociażby dlatego, że podeszwy pantofli oraz butów na obcasie zaczęły w podejrzany sposób kleić się do podobno wypastowanego parkietu. Milton tuptał nóżką w rytm melodii, a Poppy prowadziła miłą konwersacją z ulubionym, potężnym gajowym Hagridem. Argus Filch, jak zawsze, niósł ze sobą delikatną woń koperku, a teraz stał przy orkiestrze. Irytek poprosił do tańca Panią Norris, która widocznie nie była zbyt chętna bo bardzo szybko zaczęła biegać między nogami tańczących, udało się jej nawet przetuptać po bębnach perkusisty i urozmaicić melodię o swoją… kocią nutę. Ale gdzieś łamało się też biedne serduszko Lucy Chanta, po raz kolejne, na kolejnym balu, który prawie stratowawszy Aristos Lacroix nie dość, że został odrzucony to jeszcze, gratisowo, wyśmiany przez duet prefektów. Czyli działo się dużo, jak to zwykle w takich okolicznościach. Mało kto był w stanie pojąć ten chaos, który dział się między kolejnymi parami, z których każde miało nieco inne zmartwienie lub dylemat, innego partnera, inne myśli i inne wspomnienia z balami związane, nie szło nawet wymienić ich wszystkich, bo największe było ukryte w głowach obecnych, w tym, co nie zawsze wypowiadali i w tym, co nie zawsze można było wyczytać z ich zachowania. Chociaż prawdą uniwersalna było, jak wiele łatwiej było zrobić w ciemności, która nawet w tak tłumnym pomieszczeniu dawała poczucie pewnej przyjemnej intymności. Ciepła melodia powoli chyliła się ku końcowi, skrzypce wygrały ostatnie nuty i zapadła paro sekundowa cisza. Ponowne trzy stuknięcia batutą w pulpit przecięły milczenie jak batem i nagle, zaczęło się dziać coś dziwnego. Ostatecznie, to był bal. A bale, zwłaszcza takie, miały tendencję do magicznych zdarzeń. - Panie i panowie. Charleston. - powiedział spokojnym tonem dyrygent, a jego pozornie cichy głos rozniósł się po całej sali, wypełniając ją aż po brzegi. Trębacz, wysoki i dość pokaźny mężczyzna w jasnym garniturze, przyłożył instrument do ust i zaczął grać. Z sali balowej największe pomieszczenie Hogwartu zaczęło się zmieniać. Lekko rozjaśniło się z początku, a komnatę spowiła szarość, tak dobrze wszystkim znana ze zdjęć. Przyjemna czerń i biel wypełniła pomieszczenie, a rytmiczna melodia Charlestona poniosła się echem. Ale nie tylko wystrój się zmieniał, nie tylko melodia się zmieniała. Sala zdawała się nieco przenieść w czasie, z okresu, gdzie królowały suknie i rytmy walca Hogwart przeniósł się nagle do lat dwudziestych i trzydziestych, a razem z tym zmieniał się ubiór obecnych, ich uczesanie, oraz dania ustawione na stole. Na przykład Jolene, Murphy oraz Meredith stały się ‘ofiarami’ tego zaklęcia, a ich dotychczasowe suknie zmieniły się w coś z szafy rodem z dwudziestolecia międzywojennego . Podobnie panowie Lancaster, Henley oraz Shaw nie ustrzegli się przed tym zaklęciem. Zapraszamy do tańca. Kolejny post mg, 07.04.15, koło godziny 23. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Sob 04 Kwi 2015, 23:33 | |
| *Weny tak bardzo nie ma* -------------------------------- Wszystko działo się tak szybko. Najpierw wracająca Rose, wyraźnie naburmuszona, chwyciła go za marynarkę i postawiła do pionu. Szklanka, którą trzymał w ręku prawie stłukła się na podłodze – w ostatniej chwili położył ją na najbliższym stoliku. A potem poczuł jej usta, przywarła nimi do jego warg. Był zdezorientowany, nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale… Odwzajemnił pocałunek, spod przymrużonych powiek spojrzał na twarz Rosalie, w nadziei, że w jej oczach znajdzie jakieś wytłumaczenia. Bo nie zrobiła tego bez powodu, tego był całkowicie pewien. Ale poczuł się szczęśliwy, wypełniała go dziwna euforia. Nawet jeśli czyn dziewczyny był w pełni sztuczny... Ale w końcu przestali, wziął haust powietrza, po czym zatopił swój wzrok w jej niebieskich, przenikliwych oczach – zazwyczaj kryjących nienawiść lub nutkę szaleństwa. Przez chwilę patrzył na nią z innej perspektywy, poczuł, że chce więcej… I nie chciał żyć w zgubnej nadziei, że ona poczuła to samo. Bo on nie był głupi i wiedział, że do czegoś go wykorzystała. To było w typie Rosalie, poznał ją wystarczająco dobrze, żeby wyciągać takie wnioski. Po prostu leżało to w jej naturze. - To cholernie dziwne, Rosalie Rabe – to głupie, że jedynie to przyszło mu do głowy. Tylko to zdołał wydobyć z swoich ust, więcej już nie powiedział. Nie wiedział co i jak. Jego pytające spojrzenie, domagał się jakichkolwiek wyjaśnień. Bo nie wiedział jak to odbierać, bo nie wiedział już nic. Kompletnie zakręciła mu w głowie pokrytej brązowymi włosami, nieco rozczochranymi, jak zawsze. A potem dostrzegł tego gościa z bezwiednie opuszczonymi rękoma, zamkniętymi oczyma. Następnie powrócił spojrzeniem do Ślizgonki, pokręcił z niedowierzaniem głową. - O co chodzi, Rosalie? – zapytał wreszcie. W jego oczach kryła się mieszanina zapytania, niezrozumienia, żalu, szczęścia. Wszystkie po trochu, taki dziwny wybuch, który rozchodził się po całym jego ciele. Nie chciał rozpoczynać z nią żadnych kłótni, pragnął tylko i wyłącznie wyjaśnień. Bo jeśli chciała go wykorzystać do swojego celu… powinna mu to powiedzieć, jak najszybciej. Szczerość była jedną z tych najważniejszych cech u przyjaciela, w takim przekonaniu żył Gabriel. Rosalie była mu bliska, to cud, że w ogóle jej ufał, że mógł się przed nią otworzyć. To wielkie osiągnięcie, na które inny pracowałby miesiące, może nawet lata. I naprawdę nie chciał jej tracić przez jakąś zwykłą sytuacje wynikającą z jej spraw z przeszłości. Naprawdę nie obchodziły go stosunki między nią, a tym załamanym chłopakiem stojącym niedaleko ich – bo zakładał, że w tamtej chwili chodziło właśnie o niego. Chciała wzbudzić jego zazdrość, coś ten deseń. W każdym bądź razie… Stał w tym samym miejscu, nie ruszał się jeśli mu tego nie poleciła. Nie wiedział kompletnie nic, jakby jakaś siła odebrała mu wszystkie zmysły. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 01:15 | |
| Dziewczyna chciała zachować powagę odpowiednią dla tej rozmowy, ale chyba nawet sam Merlin nie potrafiłby tego zrobić. Nie po tym, co powiedział Henley i nie z takim uśmiechem na twarzy, który zdawał się obracać wszystko w dobry żart. Murphy parsknęła cichym śmiechem, starając się bądź co bądź zachować pozory damy, która wkroczyła razem z Sergiem na bal. - Och, chyba jesteś dla niej zbyt łaskawy. A dla siebie za surowy, nawet z blizną rozciągającą się na całej twarzy wyglądałbyś lepiej niż ona dzisiaj. Jak dobrze, że nigdy nie będziesz nią – odpowiedziała dziewczyna, urywając wątek. Do głowy przyszedł szalony, nieodpowiedzialny plan i choć niósł ze sobą ryzyko, to gra mogłaby być warta świeczki. Dwa słowa, milion scenariuszy - eliksir wielosokowy. Co prawdą, pewnie im się nie uda a nawet jeśli, to być może wydalą ich ze szkoły, ale… perspektywa uzyskania wyglądu Rosalie, bądź najlepiej – bliskiej jej osoby – wydała się niesamowicie kusząca. Być może zyskałaby haka na dziewczynę, a czymś takim… No cóż, nie oddawajmy się przedwczesnym fantazjom i zaryzykujmy co najwyżej stwierdzenie, że po prostu ją pokona. Raz na zawsze, definitywnie zakończy trwający od lat konflikt pokazując… co. Jak nisko upadła, by grać nieczysto podobnie jak ona? Dziewczyna skarciła się ostro w myślach, przecież była nie taka jak ona. I nigdy nie będzie, co obiecała sobie solennie od tamtego wieczoru, w święto duchów rocznik ’77 aż po kres swoich dni. - Tak, gumochłomy nie są zbyt mądre – odparła z melodyjnym śmiechem. Przy nim było o wiele łatwiej – Alee, mimo wszystko nie lekceważ jej. Jest nieprzewidywalna, a takie są najgorsze – dodała patrząc czujnie w zielone oczy. Ceniła sobie poczucie humoru przyjaciela, ale jednak wolałaby aby był nieco bardziej ostrożny, chociaż dzisiaj – To ja ciebie nie odstąpię, chociaż nie chcę cię kraść Joe. Ukradnę komuś pelerynę niewidkę i będę was śledzić – zażartowała swobodnie i z niejaką niechęcią, zauważyła, że temat puchoniastej wraca do nich jak bumerang. Była pewna, że ponad jej ramieniem Eric dostrzegł właśnie ją. Zignorowała irracjonalne ukłucie w sercu. Gdy znowu na nią spojrzał, dziewczyna spijała uważnie każde wypowiedziane słowo z warg , nie chcąc opuścić ani pół przez gwar, szum, muzykę oraz zawrotne tempo, w jakim były wypowiadane. Świadoma tego, że Ercio punktuje wszystkie jej błędy oraz słabości nie po to, aby ją skarcić, lecz po to by jej pomóc – niechętnie musiała przyznać mu rację. Widząc jego prześmiewczy uśmiech, szkarłatny rumieniec skradł przyprószone różem policzki. Trafił w sedno sprawy, i z jeden strony – wstyd Hathaway – mówił głos sumienia, przypominający ciepły baryton starszego brata. Bo nie po to była w domu lwa, by chować się pod stertą poduch w ciepłym dormitorium przez jakiś głupi bal i nie po to nosiła dumnie każdego dnia płomienistą czerwień, by w krytycznej chwili uciekać speszona swoimi wyolbrzymionymi lękami. Eric miał rację, po części, bo chyba nie widział powagi sytuacji, którą czuła intuicyjnie Murph. Zawsze istniał cień zagrożenia, prawda? Jednak tak, czy inaczej – jedno było pewne. Dosyć z histeryzowaniem, wyolbrzymianiem, strachem. - Ja… na Merlina Eric, tylko się trochę martwię… To znaczy, no dobrze. Przesadzam, przepraszam, masz rację. Może nieco wyolbrzymiam no ale chyba z drugiej strony, nie chcesz nazwać mnie tchórzem? – powiedziała dość śmiało, czując każdym calem skóry różdżkę ukrytą w pończoszce – No bo w końcu, jestem tu – zakończyła swą wypowiedz, szczerząc się w kierunku Henley’a. Uśmiech przerodził się w śmiech, gdy usłyszała przypuszczenia Jolene. - Ojeju, naprawdę tak myślała? Ona chyba jednak w ogóle o – ucięła swoją wypowiedź, zainteresowaną nagłym obrotem wydarzeń, bądź obrotem perspektywy, z jakiej je obserwowała. Dziewczyna nie wierzyła własnym oczom, czy to Rabe i… Gabriel? Murph znowu poczuła ciężką gulę w gardle, na widok przyjaciela trzymanego w objęciach jej osobistego arcywroga. Nie wiedziała co myśleć, co robić, jak zareagować na taki widok. Ślizgoniasta na pewno robiła to specjalnie, aby ją zdenerwować, wyprowadzić z równowagi. Albo może... to nie ona była obiektem jej manipulacji? Murphy zmarszczyła brwi, zaintrygowana i wycedziła, przez zaciśnięte zęby - Tak, to był ten pseudokrukon, pseudoprzyjaciel, Gabriel Rifflesione – dziewczyna obrzuciła słodką parkę pogardliwym spojrzeniem. A może i on uległ jej słodkim kłamstwom, może i Gab dawał się jedynie podle wykorzystywać? – Tak, całują się – skomentowała krótko to, co widziała, gdy nagle uświadomiła sobie ciszę. Skrzypce przestały grać, obcasy stukać i wszyscy zdawali się być równie zdziwieni, co Murph. Przez to całe charlestonowskie zamieszanie, tą dziwną grę na trąbce na chwilę zupełnie zapomniała o słodkiej parce. Bo nagle ich wszystkich ogarnęła magia. Najpierw zobaczyła, że wszędzie robi się jaśniej - nie przypomniało to jednak światła świec lub błyskawic. Słoneczna poświata na sekundę zajaśniała w Wielkiej Sali a potem wszystko spowiła szarość, przypominają odcień starych zdjęć. Po chwili pomieszczenie zalśniło czernią oraz bielą a muzyka, kompletnie odmienna od miarowych walców, rozbrzmiała na nowo. Żywa, energiczna, tak cudownie i melodyjnie chaotyczna, przy jednoczesnym zachowaniu miłego brzmienia dla ucha. Jazz, panie i panowe oraz charlestone, o którym Murph słyszała po raz pierwszy w życiu. Jednak czar nie ominął i jej, co stwierdziła z niemałym zdziwieniem gdy poczuła mrowienie na skórze. Przyjemna bryza muskała skórę, a zaaferowana feerią barw, świateł i o kolorów nie pamiętała już o groźbach Rosalie Rabe, bo miała wrażenie… że przedziwny czar krzywdy jej nie zrobi. Zamknęła oczy, pozwalając aby włosy splotły się w przedziwny kok a po chwili, gdy otwarła już oczy… zobaczyła, że jest w zupełnie innej kreacji. Błyszcząca suknia, pełna koralików i innych, przeróżnych ozdób była o wiele wygodniejsza, niż tamta poprzednia. Dziewczyna dotknęła materiału, miękkiego niczym aksamit po musnęła rękoma dziwnie pustą szyję, ramiona. Nagle poczuła dotyk zimnych pereł spoczywających na karku. Spojrzała się zdumiona na Henley’a, który ku jej zdziwieniu także uległ przemianie. - Eric! Spójrz na siebie! |
| | | Edgar Bones
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 09:52 | |
| Edgar nie chciał iść na bal. Nie miał pary, nastroju, widok zakochanych par typu Wanda i Heniek wywoływał w nim ból(szczególnie ta para), jednak siedzenie samemu w dormitorium było gorsze. Prace miał odrobione, materiał ogarnięty do przodu, a nie zamierzał powtarzać kiedy na cały zamek gra muzyka. Wzdychając ubrał garnitur, zwisający trochę za luzno. Musi przypakować, bo wkońcu schudnie tak, że nie odróżnią go od patyczaka. Wychodząc z lochów dotarło do niego, że po raz pierwszy się spóznił. O ile tak długie niezdecydowanie można pod to podciągnąć. Wielka Sala była ładnie przystrojona, postarali się jak zawsze. Jedni siedzieli, inni tańczyli, drudzy pili...zdecydowanie za bardzo rozochoceni. Ktoś dolał alkohol? Bones wiedział, że niczego się dziś nie napije. Brzydził się alkoholem, nie rozumiał zachwytu tym syfem. Dodanie sobie odwagi? Jak ktoś jest tchórzem, to nawet to mu nie pomoże. Kręcąc głową podszedł do stołu z jedzeniem, mając nadzieję, że tutaj nie czekają go niespodzianki. Po drodze zauważył paru jego znajomych, rozmawiających ze sobą w grupie. Jedząc jakieś ciastka zastanawiał się czy podejść do nich czy nie. Ostatecznie wzruszył ramionami, otarł usta z okruchów i rozpoczął misję "Bones Was męczy." -Hej. Rzucił krótko, zapominając co ma powiedzieć gdy zobaczył Wandę. A raczej, gdy zobaczył ją z bliska, wcześniej nie zauważył jak pięknie dziś wyglądała. Przez głowę przeszła mu myśl by pobić Heńka i zagarnąć dla siebie tą piękność. Wtedy jednak a) wyleciałby z drużyny ze skutkiem natychmiastowych b) oberwałby od Wandy i tak skończyła by się ich znajomość. Mógł mieć jedynie nadzieję, że ze sobą zerwą. Przyczajony Edgar, ukryty Bones. -Eee...tak. Przednia zabawa. Brakuje tylko latających słoni. Przedni kapelusz szefie, gratuluje wyboru.
|
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Nie 05 Kwi 2015, 10:19 | |
| Dała się ponieść myślom mknącym poza mury Wielkiej Sali. Rozmyślała o tym, co się stało i o tym, co się stać może. Udało się jej uniknąć profesora Miltona i jego tuptającej stopy, a więc niebezpieczeństwo zostało zażegnane i nic nie mogło jej teraz przeszkodzić w delektowaniu się słodkim sokiem z dyni. Palce Joe drgnęły, gdy naczynie zaczęło się wiercić w jej dłoni. Joe uniosła wysoko brwi i zachichotała wysłuchując narzekania, pretensji i marudzenia na temat picia soku. Naprawdę młoda damo będziesz pić ten ohydny soczek podczas balu?! Wypluj to, napij się wina! O fuj! Zachichotała. - Mój kielich mnie nie lubi. - powiedziała do Wandzi i Henia, siadając z nimi przy stoliczku. - No już już dobrze, kielichu! Już cię opróżniam, nie wierć się, bo pobrudzisz mi sukienkę. - pogroziła mu palcem, opróżniając jednym łyczkiem pozostały sok. Nie zdziwiła się, gdy kielich napełnił się samoistnie białym winem i gdy kielich radośnie mlasnął, najwyraźniej zadowolony z bardziej przyzwoitego napoju. Zamoczyła ledwie usta w alkoholu, smakując musujących gorących bąbelków przyjemnie szczypiących język i gardło. Joe prawie wdała się w dyskusję ze swym kielichem, lecz przerwała jej to powoli cichnąca orkiestra. Z uwagą przyjrzała się dyrygentowi, zaintrygowana obserwując zmianę barw otoczenia. Joe kilkakrotnie mrugnęła rzęsami widząc świat szaro-biały jak z niemych filmów dawnych lat. Świat stanął w miejscu, nadając Wielkiej Sali uroczej atmosfery. Romantycznej i intymnej. Drgnęła i mrugnęła ponownie, rozważając czy nie ma problemów ze wzrokiem. Właśnie sięgała ku dropsom cytrynowo-bananowym, gdy nagle poczuła na skórze muśnięcie i po chwili jej dłonie ubrane były w białe, długie rękawiczki sięgające poza łokcie. - Ojej... - uniosła ręce i spojrzała na siebie. Ktoś ubrał ją w białą elegancką suknię, która dawno temu wyszła z mody. Spotkać je można było tylko w starych magazynach... Frędzelki łaskotały łydki przy najmniejszym ruchu, zaś materiał ciasno opinał jej talię. Na szyi znalazła długie, śliczne perły, które na dobrą sprawę powinny być o połowę krótsze. Dotknęła swego koka, odnajdując tam śnieżnobiałą sztuczną lilię z koronką. Jolene roześmiała się głośno. Wyglądała jak modelka z okładki magazynów z lat dwudziestych. Z roziskrzonymi oczyma rozejrzała się po sali, aby sprawdzić czy to tylko ją trafiło dziwne zaklęcie. Henry również wskoczył w inny garnitur, tam nieopodal Murphy i Eric również. Odnalazła wzrokiem Meredith i pomachała jej, wstając od stolika i obracając się wokół własnej osi. - Ten bal zaczyna mi się podobać coraz bardziej. - skomentowała, śląc szeroki uśmiech Wandzi. Poprawiła gorliwie bielutkie aksamitne rękawiczki, chichocząc przy najmniejszym ruchu, bowiem frędzelki doczepione do sukni nieprzerwanie łaskotały skórę. Nawet miała inne buty, również białe. Wzdychając marzycielsko powróciła na swoje miejsce, zakładając nogę na nogę. Czuła się niesamowicie. Wyczarowana suknia była drugą skórą; cieniutka i lekka była ledwie wyczuwalna. Dwoma palcami objęła nóżkę kielicha i z dumą sączyła białe wino. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |