|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Henry Lancaster
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 15:12 | |
| Usiadł z Wandą przy stoliku, bo w ciągu kilku sekund zrobiło się mniej tłoczno niż tutaj przyszli. Henry się zdziwił, że spłoszyli swoją obecnością Sergie'go, którego imienia nie potrafił poprawnie wymówić i miał nadzieję, że nie będzie musiał próbować tego robić. - Uwielbiam jak mówisz o jedzeniu. - zwrócił się do Wandy i od razu nałożył sobie górę jedzenia na talerzu aż się z niego usypywało. Czy to smażone ziemniaki, czy to jakiś budyń, żeberka, łososie, ryby - co miał pod ręką to nałożył sobie na talerz nie interesując się tym, że jego żołądek nazajutrz zacznie wyć z rozpaczy. Póki co teraz był zadowolony i burczał głośno tak, że Wanda i Jolene mogły bez problemu to usłyszeć. Nie słuchał ich babskiego gadania, bo nie mógł dla odmiany oderwać wzroku od góry jedzenia, którą zaczął pochłaniać w zastraszającym tempie. Popijał pół słodkim winem, na które przystał z powodu jojoczenia kielichów. Tylko jedna lampka, na więcej sobie nie pozwoli, bo nadal pokazanie się nietrzeźwym Wandzie było dla niego ciosem poniżej pasa i ogólnie pozbawieniem honoru. Cokolwiek ona na ten temat sądziła i jak bardzo była ciekawa jego w stanie nietrzeźwym, tej zachcianki nie planował spełniać. Nie przejmował się zmianą muzyki ani gadaniem dyrygenta, bo zajęty był jedzeniem. Szybko uporał się z połową, bo jako kapitan drużyny quidditcha, prefekt i prawie siedemnastolatek potrzebował mnóstwa kalorii, żeby miał co spalać na treningach i w przypadkach gonienia Laurel po lochach, gdy mu podwędza jedzenie. Jedzenia się nie wybacza. Dopiero ciche okrzyki i zmiana tła Wielkiej Sali zmusiła go do poderwania głowy znad pachnących soczystych żeberek oblanych miodem i przyjrzeniu się co to się stało na balu. Zobaczył Jolene ubraną inaczej niż do tej pory. - Eee... jak ona to zrobiła? - zapytał Wandy widząc w tym jakąś wybitną sztuczkę znaną tylko przez kobiety. Przebieranie się w ciągu kilku sekund nie ruszając się z Wielkiej Sali. - Nie przestaniecie mnie zadzi... - urwał, bo z widelca spadł kęs żeberka na talerz. I w tym momencie zobaczył co ma na sobie. - Galopujące hipogryfy, dlaczego mam na sobie firankę?! - poderwał się z krzesła i nagle pobladł. Kilka osób po prostu przebrało się ni stąd ni zowąd w jakieś prehistoryczne stroje. I on też. Kołnierze miał białe, firankowe, takie jakie nosi jego stryjeczna ciotka w każdą niedzielę. Był ubrany na brązowo i miał na głowie kapelusz. Obciachowy kapelusz, który szybko zdjął i wyrzucił przez ramię - strzelając w przypadkową osobę. Był cały w paski jak jakaś zebra albo centaur pręgowaty. Chwycił kieliszek wina i wypił duszkiem do dna. Zachciało mu się pić. - To nie jest smieszne, kto to zrobił? - rozejrzał się wokół siebie ale nie znalazł winowajcy. Zrobiło mu się bardzo gorąco, zaczął się nerwowo drapać po szyi, bo kołnierzyk go uwierał i podrażniał skórę. Drapał od środka, spodnie go uciskały, a krawat wyglądał jak z węża gardła wyjęty. Henry jako tako nie przejmował się czy podąża za modą czy jego ubiór jest super na czasie, ale TO było przesadą. Do ich stolika podszedł Henley, tak samo blady jak Henry. Wyszedł z towarzystwa dziewczyn chyba zachwyconych zmianą i spojrzał na Gryfona przerażony. Wyglądał tak samo jak on, no prawie. - Co? Wyglądam jak po spotkaniu ze Smoczycą na klasówce! - uniósł nieopatrznie głos i jeszcze bardziej zaczął drapać się po szyi. Odwrócił się do Wandy z błagalną, nieszczęsną miną. - Wanda, ratuj. - no bo kto inny może go teraz wybawić?? Nie wyglądał na zbyt zachwyconego przemianą. Jeszcze Henry nabawi się urazu do garniturów i nie będzie mógł ich nigdy więcej założyć? Bestialsko przerwano mu konsumowanie tego pysznego jedzenia... Zdjął z siebie marynarkę i zwinął ją w kłębek. Jęknął na widok kamizelki o kolorze kocich wymiocin. Dopiero po czasie dotarło do niego pytanie Erica. - Wymienię się, nie będę latał w gaciach! Ej, weź ten krawat, wolę muchę. - zaczął plątać się i probować zdjąć z siebie krawat i siebie nie udusić. Coś mu mówiło, że chyba jednak wypije więcej niż jedną lampkę alkoholu. - O nie, mam buty klowna. Nie, trzeba to odczarować, nie będę w tym siedział. - wzdrygnął się i ze współczuciem spojrzał na Gryfona. Ten też nie wyglądał najlepiej i obaj byli bladzi, wyglądali jakby zobaczyli Filcha w piżamach. Henry czuł na sobie wzrok wszystkich, a przecież tego próbował uniknąć przez cały wieczór. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 21:20 | |
| Hall właściwie nie planował pojawiać się w Wielkiej Sali – był przekonany, że zabarykaduje się z Williamem w jednym z ich gabinetów z butelką whiskey pod ręką i dwiema szklaneczkami. A tak co? Nic. Lewis po raz kolejny gdzieś zniknął, pomieszczenie opatrzone tabliczką z jego personaliami straszyło zamkniętymi drzwiami, a Alexowi w rzadkim przypływie osamotnienia zwyczajnie brakowało towarzystwa. Brakowało do tego stopnia, że choć z grymasem wykrzywiającym nieco twarz, wyciągnął z samego dna szafy, tam gdzie zaraz obok znajdowało się przejście do Narni, pokrowiec z garniturem. Młody auror posiadał dokładnie jeden pełen komplet tak eleganckich ubrań, nie licząc dwóch marynarek wątpliwej jakości i formy, których nie traktował z należytą ostrożnością, nawet nie próbował. Ubrania tego typu były wysoce niepraktyczne w wykonywaniu jego pierwszego zawodu – jak tu gonić czarnoksiężnika i pojedynkować się z nim z całą skutecznością, gdy cholerne rękawy zmniejszają ci swobodę ruchów w okolicy pach? Co innego miękkie flanele i wytarte gdzie trzeba skórzane kurtki, dlaczego społeczeństwa nie mogły piać peanów na ich temat? Młody Hall poetą w żadnym wypadku nie był, ale kto wie, może po odpowiedniej ilości drinków udałoby mu się spłodzić jakąś małą ódkę. Westchnął raz. A potem drugi, dobrowolnie zamykając się w objęciach odprasowanych w kant spodni, koszuli z kołnierzykiem tak nakrochmalonym, że z powodzeniem mógłby komuś wydłubać nim oko oraz marynarki, która bardziej przypominała diabelskie sidła niż element odzieży. Tak czy siak, lustro mówiło, że w skrojonych na miarę rzeczach wyglądał jak trzeba. Klasyczna czerń i biel pasowała każdemu, z tym zestawieniem zwyczajnie nie można się było pomylić, a tak trywialnych problemów, jak zastanawianie się, czy wszystko jest do siebie dopasowane, młody auror wolał unikać. Wychodząc z gabinetu, w ostatniej chwili chwycił jeszcze krawat, który poleciła mu jedna z bardziej rozgarniętych sprzedawczyń – jej zdaniem miał kolor ciemna lila. Alex uważał, że jest po prostu fioletowy. Zawiązał go po drodze, w kilku pewnych ruchach zabezpieczając węzeł pod szyją. Do Wielkiej Sali wślizgnął się oczywiście spóźniony, ale zrobił to na tyle niepostrzeżenie, by nie ściągać niepotrzebnych spojrzeń uczniów bardziej zajętych swoimi partnerkami i partnerami niż czymkolwiek innym. Ciekawe, jak bardzo zwracali uwagę na to, co działo się dookoła nich... Były Gryfon aż miał przelotną chęć sprawdzenia tego jednym lub dwoma precyzyjnie rzuconymi zaklęciami, bo co jak co, ale różdżkę zabrał ze sobą. Tak samo jak niedużą piersiówkę z whiskey zaprawioną delikatnie eliksirem wzmacniającym. Z dala pomachał Hagridowi, skłonił lekko głową krzyżując spojrzeniem ze szkolną pielęgniarką i odsunął się gdzieś pod jedną ze ścian, obserwując wszystko, co się działo z bezpiecznego dystansu. Szum o dziwo w żaden sposób nie wpływał na to, by Hall poczuł się choć trochę lepiej. Biorąc głębszy wdech, wsunął dłonie do kieszeni spodni, przesuwając spojrzeniem po kolejnych osobach. I być może było to jakieś zwarcie w instynkcie samozachowawczym, przejaw szaleństwa, a może jedno i drugie naraz, ale skierował kroki ku zastygłej jak posąg Chantal, przystając w stosownej odległości. - Pani profesor jak zwykle olśniewająca – rzucił w ramach powitania, skłaniając nieznacznie głowę. O dziwo nie silił się na łobuzerski uśmiech, który stanowił jego tarczę obronną przed drobnymi złośliwostkami kobiety, a lekko wygiął usta w geście, jaki prawie mógłby znaczyć, że faktycznie cieszył się na jej widok. |
| | | Katerina E. Argent
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 22:14 | |
| Czasami tak bywa, że to co jest najmniej spodziewane, powoduje najwięcej radości. Bal z okazji Nocy Duchów, był wydarzeniem raczej nieoczekiwanym pośród uczniów Hogwartu. Nic więc dziwnego, że ogłoszenie które pojawiło się na tablicach wywołało poruszenie. Panie martwiły się o kreacje i to kto je zaprosi na tę uroczystość, a panowie prześcigali się w pomysłach jak zaprosić, by nie wyjść na głupka albo desperata i nie musieć robić tego przy całym tłumie zainteresowanych damskich uszu. Katerina jako chyba jedna z nielicznych nie czuła ekscytacji na samą myśl o balu. Za każdym razem przy takich imprezach odczuwała taką samą gorycz kiedy nie dostawała zaproszenia od NIEGO. W tym roku też zapewne nie dostanie ciekawej propozycji, więc nastawiła się na samotny wieczór z kubełkiem lodów i Aramisem na kolanach. Sama w ciszy i spokoju. Nawet zbytnio ją to nie smuciło, a nawet w jakiś sposób cieszyło. Rzadko kiedy miała całe dormitorium tylko dla siebie. Jakież więc było jej zdziwienie kiedy trzy dni przed balem na śniadaniu podleciała do niej sówka z zaproszeniem na bal. Litery postawione drżącą ręką i podpis wskazywały na Michele’a. Najpierw była zdziwiona, potem jej serce zabiło trochę mocniej i zapomniała o swoim kubełku lodów, Aramisie, ciszy i spokoju oraz tym, że jeszcze tydzień temu wolałaby zaproszenie od kogoś innego. Szybko odpisała, że się zgadza i zaczęła martwić się o to, że nie ma odpowiedniej sukienki. I tylko gdzieś tam podświadomie czuła niepokój. Zachowanie chłopaka było dla niej dziwne. Najpierw ją stratował, potem pocałował, by zniknąć i nie odzywać się aż do tego momentu. Mimo wszystko jednak wolała się tym nie przejmować i po prostu pozwolić się porwać chwili. Kreacja jaką sobie wybrała była prosta. Miała ograniczone pole do popisu ze względu na plecy, które posiadały blizny po poparzeniach, ale mimo wszystko w katalogu z jednego ze sklepów na Pokątnej znalazła tę idealną. I właśnie w niej pojawiła się w Wielkiej Sali. Michele czekał na nią w zimnym hallu. Nie można powiedzieć, by na jego widok nie zabiło jej trochę mocniej serce. Niepewnie odgarnęła kosmyk włosów, który wyplątał się z jej koka, kiedy podeszła do niego. Lekko się uśmiechnęła. - Cześć. Zaskoczyłeś mnie tym zaproszeniem. Myślałam, że już więcej nie pogadamy. – mruknęła pod nosem, jednocześnie ciągnąc go w kierunku Wielkiej Sali nie chcąc opuścić nic z całego balu. O tyle o ile nie lubiła imprez, o tyle na tej chciała się dobrze bawić. W końcu miała partnera. No i namęczyła się z makijażem, fryzurą i sukienką. Nie mogło to pójść na marne! |
| | | Chantal Lacroix
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Pon 06 Kwi 2015, 23:49 | |
| Gdyby nie srebrzysta toń łagodzącego nerwy eliksiru, gdyby nie jego diamentowe opary czule łechtające nozdrza i przynoszące odprężenie, Chantal nie była by mile widzianym gościem na tym balu. Musiała uwierzyć słowom Dumbledore’a i magomedyków, że jej obecność i tak nic nie wskóra. Pozwolić swoim myślom chociaż na chwilę odbić do innego portu, a ciału zaznać trochę relaksu. Dawka mikstury jaką zażyła była dość spora, ale u niej nie wywołało to ani senności ani otumanienia. Można by rzec, że zachowywała się wręcz normalnie jak na nią. O ile można mówić o czymś takim jak normalność w wykonaniu panny Lacroix. Zmiana wystroju i muzyki została przywitana przez Chantal z ironicznym uśmieszkiem politowania. Nie znała tych czasów, miała to szczęście urodzić się w późnych latach 40-tych. Taki ubiór i tak należał do mugoli niźli czarodziejów. Kobieta nie pamiętała, aby na którymś ze zdjęć jej rodziców matka czy ojciec paradowali w czymś takim. Wszechobecne były szaty. Mistrzyni Eliksirów wzięła spory łyk skrzaciego wina, analizując na języku i podniebieniu jego cierpki smak. Miał stonowaną ilość procentów – przecież na Sali byli nieletni, którym nadmiar alkoholu mógłby poważnie zaszkodzić (chociaż Chantal uważała, że niektórym zaszkodzić się już bardziej nie dało). Posmak wskazywał wyraźnie na owoce leśne. Dobry gatunkowo, skrzaty się postarały. Wzięcie kolejnego łyku przerwało przybycie jej praktykanta, Alexa. Nie zauważyłą go w pierwszej chwili, dlatego mocniej zacisnęła dłonie na kieliszku i odwróciła głowę może nieco zbyt gwałtownie. Gdy doszło do niej, że to tylko – a w sumie AŻ – Hall, znowu poczuła dawne odprężenie. Nie miała ochoty na większe złośliwości, co nie znaczyło, że miała zamiar być naduprzejma. Co to to nie. -Dziękuję. Przyszedłeś się trochę ponapawać tym blaskiem? –zapytała z nutką szyderstwa, ale odpowiednio ukrytym pod całkiem niewinnym uśmiechem, jaki gościł na malinowych ustach. -Nie potrzebujesz go, uwierz. I tak sprowadzasz na siebie miliony spojrzeń od napalonych dziewcząt. A większość z nich, niestety nie odnajdzie odpowiedzi w twych szmaragdowych oczach. –pozwoliła sobie spojrzeć w ślepia praktykanta. Nie zapomniała o ich relacjach z czasów szkoły, aczkolwiek z biegiem lat niektóre konflikty nieco wygasały. A niekiedy była to tylko przysłowiowa cisza przed prawdziwą burzą. Chmurnym tęczówkom Chantal nie umknął krawat, niedbale zawiązany pod szyją praktykanta. Zabawne, że jego kolor dość dobrze odpowiadał sukni nauczycielki. Jeszcze ktoś mógłby powołać się na stary zwyczaj, że partnerzy ubierają się w tym samym kolorze na wszelakich uroczystościach, by zaznaczyć swoją przynależność. Zabawna ironia. Teraz łączyła ich tylko profesja. I może dość skomplikowana, pełna ironii i szyderstwa relacja. W gruncie rzeczy trafił swój na swego. -Ładny krawat. –zauważyła, kryjąc ochotę roześmiania się poprzez wzięcie kolejnego łyku wina. –Mam nadzieje, że jego barwa nie jest skutkiem czyszczenia butelek z atramentem kałamarnicy, które zleciłam Ci parę dni temu. –rzuciła, odkładając szkło na stół. Skrzyżowała ręce pod biustem, uważnym spojrzeniem obserwując co się dzieje na Sali. Można nawet rzec, że była wyjątkowo pobłażliwa na wszelkie przekręty uczniów. Nie miała po prostu ochoty ich upominać, a w tym tłumie przecież wszystko mogło ulec przeoczeniu, czyż nie? -Co Cię skłoniło, by tu przybyć? Gdybyś wiedział, że razem tu będziemy, raczej wybrałbyś ciemne, wilgotne lochy. –zauważyła, podświadomie chcąc kontynuować tę rozmowę. Z całego grona pedagogicznego jeden Alex miał tyle tupetu by nie zlęknąć się jej humorków i mieć na tyle odwagi aby solidnie jej zripostować. -Chyba, że odczuwasz satysfakcję i dziką uciechę ze sprawiania sobie i innym bólu psychicznego. Winszuje fetyszu. -mrugnęła do praktykanta. |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 00:40 | |
| Dziewczyna z niemałym rozbawieniem przyglądała się reakcji Ercia, zamienionego w rasowego wielbiciela zielonych. I nie zrozumcie jej źle – nie żeby lubiła ślizgoniastych, wręcz przeciwnie. Rabe’y, Wrigth’y i inne Rosieropodobne twory (choć ostatniego nie znała, słyszała plotki) trzymała od siebie z daleka – wiedząc, że po wychowankach Smoczycy Lacroix nie można oczekiwać niczego dobrego. Ale dla niej kolor koniczynek nie był jednoznaczny z domem Salazara Slytherina – przecież zielona była trawa, flaga Irlandii, ba! – nawet piwo. Więc chyba generalnie nie ma się co przejmować? - Ercio, spokojnie. To tylko marynarka, przecież nikt jej z ciebie nie ze… – urwała w pół słowa. Bo jednak Henley wziął to całkiem na poważnie, dlatego nie tłumacząc o co chodzi z tym całym charlestonem, złapał Murph za rękę i porwał z parkietu. Dosłownie – porwał ją, ale to może i lepiej i w samą porę, bo właśnie w natarciu była wspomniana wcześniej panna Rabe. Nie widziała jej co prawda – jak niemalże przez łzy przepycha się między ludzi szukając ucieczki z Wielkiej Sali. Lecz rudowłosa poczuła pewien wredny, kościsty łokieć trącący boleśnie w jej żebra, ma tyle mocno, niespodziewanie i gwałtownie, by zakręciło się jej w brzuchu. Hathaway przeklęła siarczyście na (i bynajmniej nie bezgłośnie…) za znikającą w tłumie blond czupryną, przysięgając sobie solennie, że w wkrótce się jej odpłaci. Za to przed chwilą, za pogróżki, za psucie balu, za wszystko. Intelekt gumochłona - w sumie całkiem nieźle podsumowanie… Wracając do tematu oraz do omawianych zdarzeń – przyciągnięta w ekspresowym tempie do stolika, przy którym siedziało puchoniaste Słonko, panna (pani?) Pierniczkowa wraz z panem Prefektem per panem Kapitanem oraz bliżej nieznanym jej blondynem, Murph myślała, że będzie mogła odetchnąć. Okazało się jednak, że to nie koniec atrakcji serwowanych przez Henley’a, bo oto nagle zaczął się rozbierać. Marynarka, muszka, kamizelka – dziewczyna już miała rzucić się na niego, aby nie zdejmował aby koszuli (bo w końcu wyglądał na szalonego, nie wiadomo co taki może zrobić) jednak tamten, powstrzymał się. Opróżnił po drodze ćwierć butelki wody (?) po czym zaczął, niemalże na kolanach błagach Heńka o zamianę spodni. Czerwony jak piwonia, zdyszany jak hipogryf, delikatny niczym rogogon węgierski. Urocze i kto tutaj panikuje, co? Dusząc ironiczny, paskudny, bezczelny napad śmiechu, Murph skonfiskowała podejrzaną butelkę z rąk Erica. Pociągnęła całkiem spory łyk, by przekonać się, że pije… wódkę. Dziewczyna przełknęła cudny napój bogów, z trudem ale nawet się przy tym nie wzdrygnęła, po czym założyła ręce na biodra. Czuła się zobligowana pomóc tym dwóm niedorajdom. - Przestańcie histeryzować! – zażądała tonem nieznającym zwłoki – Przestańcie pić i przestańcie się rozbierać – dodała po chwili chichocząc pod nosem, po czym sama pociągnęła łyk z butelki. Nie wódki, spirytusu. Toż przecież jest damą, szczególnie w tej sukni. Spojrzała się na nich „poważnie”, starając się z całych sił powstrzymać śmiech. Najpierw na Heńka, szarpiącego się z garderobą w odcieniu a ‘la kuweta pani Norris, potem na Henley’a – nowego psychofana drużyny Zielonych (co Potter na to?) by w końcu spojrzeć na Wandę. Zanim spiła chciwie trzeci łyk, spytała z lekkim uśmiechem. - No cóż, Wando… masz jakiś – aparat? - pomysł, jak… im pomóc?
//jakość płacze |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 01:23 | |
| Dobra, nie wszystko poszło zgodnie z Arciowym planem. A plan był taki, by tuż po przybyciu na bal znaleźć jakąś w miarę godną i samotną partnerkę, i zaprosić ją do tańca. Tyle teoria. W praktyce skończyło się na tym że ktokolwiek tu przychodził, miał za towarzystwo drugą osobę. Ludzie się schodzili, coraz więcej, ale wszyscy co do jednego kurcze pieczone byli z kimś! Gdzieś z boku Aeron zauważył Wandę Whisper. Na jej widok w jego wnętrzu rozbiło się momentalnie kilkanaście różnych sprzecznych ze sobą uczuć. Chciał podejść i się z nią przywitać. Chciał ją dotknąć. Chciał ją kopnąć w tyłek, za to że wybrała tego Lancastera. Chciał wrzeszczeć, patrzeć, odwracać się, milczeć. Trwało to chwilę, ledwie parę sekund. Zamknął oczy, i skupił się tak, jak zawsze to robił tuż przed transformacją w kruka. Z każdym kolejnym oddechem oczyszczał swój umysł, przynosząc mu jakże potrzebną teraz ulgę. Gdy otworzył oczy, sprawczyni jego chwilowych rozterek znajdowała się już dalej, wraz z tym puchonem, futro jego mać. Zdecydował że uprzejmie będzie ich dzisiaj ignorował. Dla własnego spokoju. Spojrzał w stronę następnych person, i wśród różnych osób ujrzał Chiarę. No trzeba było to przyznać, że wyglądała ślicznie. Chwilę później, gdy ich oczy na krótki moment się ze sobą spotkały, Arcio skinął delikatnie głową, przekazując w ten sposób nieme powitanie. Nie podchodził do niej, co zresztą okazało się słuszne, gdyż ledwie parę momentów później ujrzał Evana Rosiera ze Slytherinu, który, jakże by inaczej okazał się jej partnerem. Szczerze mówiąc, to nie bardzo za nim przepadał. Gość z pewnością nie był świętym. Mimo to z jego gestów nie odczytał niczego podejrzanego… na razie. Cóż, trzeba będzie na niego uważać. Nigdy nie wiadomo z kim się ma do czynienia, a ostatnie czego Aeron by chciał to niedocenienie potencjalnego przeciwnika. Reszta przybywających osób nie stanowiła zbyt ciekawego obiektu do obserwacji; od groma puchonów, na których widok robiło mu się nieswojo. Do tego parę gryfonów, których za diabła nie znał, paru krukonów, którzy według Aerona pomylili towarzystwo, no i oczywiście cała masa grona pedagogicznego, które wyraźnie dokazywało. Ciekawe, może to sprawka tego alkoholu dodanego do napojów? Aeron z kilometra wyczuł podstęp. W końcu całe to picia z Dorianem na coś się przydało. Tylko czemu u licha on nadal był sam?! Minęła pierwsza piosenka, a wraz z nią tańczony przez uczniów, nauczycieli, koty, krzesła i jedzenie walc. Jeśli chodzi o Arcia, to jedzenie wyszło chyba najlepiej. Po walcu przyszła kolej na Charlestona. Tu z kolei najlepiej wypadły krzesła, choć pani Norris nie została daleko w tyle. Dobra. Koniec tego czekania. Aeron był cierpliwy, ale granica jego wytrzymałości była dziś wyjątkowo krucha. Wybrał nawet dobry moment na ruszenie się w stronę drzwi, bowiem akurat wchodziło przez nie dwoje uczniów. Chłopak nie wyglądał jakoś niezwykle; kojarzył się za to Arciowi z seryjnym samobójcą. Nie znał go, i szczerze mówiąc, nie bardzo miał ochotę poznawać. Cóż, jedno było pewne - miał dzisiaj wyjątkowego pecha, że trafił na Aerona. Za to dziewczyna nie była już taka zwykła. Znał ją, była bowiem z jego domu. Katerina Argent. Nie to było jednak najważniejsze. Gdy patrzył na nią, w jej twarzy widział coś znajomego. Jakiś zamglony obraz, odczucie którego nie mógł precyzyjnie umiejscowić. Nie dawało mu to spokoju. Ruszył w ich stronę. Choć nie był super napakowany, nadrabiał to miną, gestami i przede wszystkim wyrazem oczu, które dla każdego człowieka miały inną wiadomość. Dla tego pana wiadomość była tylko jedna. Spadaj. W końcu stanął przed nimi, po czym zwracając się do krukonki, powiedział: -Witam, panienko Argent. Czy zaszczyciłabyś mnie swoim towarzystwem podczas dzisiejszego balu?- mówiąc to, skłonił się lekko. W tym samym momencie ujrzał coś, czego w życiu nie spodziewał się ujrzeć. Coś, co zaskoczyło go bardziej, niż tańczący teraz kankana Lord Voldemort. Na szyi panny Argent wisiał srebrny naszyjnik. Dla obcej osoby nie wyróżniał się niczym specjalnym, Aeron jednak od razu go poznał. Nie było bowiem na świecie drugiego takiego samego. Naszyjnik jego matki. Twierdziła że zaginął. Czy to możliwe…? Musi z nią porozmawiać. Nie dając nic po sobie poznać, zwrócił się do chłopaka, stojącego tuż obok: -Dziękuje za przyprowadzenie damy aż tutaj. Jesteś wolny. Możesz odejść.- równocześnie robiąc niedbały gest dłonią. Następnie odwrócił się, po czym podał rękę Katerinie, mówiąc: -Możemy iść?- |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 01:40 | |
| Zabawne, że dwójka osób pozornie tak niekompatybilnych potrafiła odnaleźć w swoim towarzystwie choć drobny okruch wzajemnego zrozumienia. A jeśli nie zrozumienia, to dziwacznego tworu który próbował ubrać się w zdartą z niego żywcem skórę i zakamuflować swoją prawdziwą naturę. Cóż to takiego konkretnie było? Mieli się nigdy nie dowiedzieć. Alex przekrzywił nieznacznie głowę, trochę zaskoczony gwałtowną reakcją nauczycielki – zawsze wydawała się mieć idealną kontrolę nad sytuacją (albo próbowała sprawiać takie wrażenie), zaskoczenie jej w ten sposób zdawało się nieco odrealnione. Uśmiechał się już z właściwym sobie chochliczym rozbawieniem, gdy po swoich pierwszych słowach Chantal dodała jeszcze komentarz o tym, jak Hall ściągał ku sobie spojrzenia. Czy faktycznie tak było? Nie śmiałby teraz odwracać głowy i weryfikować tej teorii, wystarczyło, że poczuł smagnięcie gorąca na karku i czubkach uszu. Komplementy zdecydowanie nie były mu obce, ale usłyszeć jeden z ust kobiety, która de facto na terenie Hogwartu stała na pozycji jego przełożonej? Nieważny był w tym momencie fakt, że w zawoalowany sposób przekazała też drobną złośliwostkę. - Nie wiedziałem, że pani profesor jest też poetką – rzucił, utrzymując spojrzenie, którym go tak hojnie obdarzyła. Przy przyciemnionych światłach zieleń tęczówek młodego aurora zyskiwała jakiegoś dziwnego, kociego poblasku. - Niestety jedno tęskne spojrzenie to za mało. Co to za zabawa, kiedy meta wyścigu jest zaraz koło startu – wzruszył ramionami w sposób przerysowany, niemal komiczny jeśli dołączyć do tego lekkie wygięcie ust w podkówkę. Od zawsze miał niezwykle plastyczną mimikę i robił z niej użytek. Dobry czy nie, to już nie jemu było oceniać. Również i jemu nie umknęło zupełnie przypadkowe oraz nieplanowane dopasowanie w kolorystyce suknia-krawat, ale bardziej miał ochotę roześmiać się z tego dziwacznego zbiegu okoliczności, niż psioczyć. Bo i na co? Że garderoba się na nich zmówiła? A może zaczynała tylko od takich drobnych niuansów, a miała zamiar skończyć na dominacji nad światem? Nie, Hall był jeszcze zdecydowanie zbyt trzeźwy na takie rozważania. - Nie, te butelki zafundowały mi farbowanie czego innego. Głównie twarzy, wiedziała pani profesor, że na korki rzucono zaklęcie wystrzeliwujące? Jeśli pani chce, oferuję swoje usługi przy wspomożeniu ochrony składzików, młodzież już nie tak dobrze wychowana jak za naszych czasów – rzucił z nutką ironii subtelnie przebrzmiewającej w głosie, po czym sięgnął pod połę marynarki i wziął łyka z niedużej piersiówki. Skrzywił się mimowolnie, gdy mocny alkohol dodatkowo zaprawiony eliksirem zapiekł w gardle i przyjemnym ciepłem spłynął do żołądka. - Lochy i fetysze, czego ja się tu dzisiaj dowiaduję. Choćby dla tej rozmowy warto było opuścić swoją jaskinię – powiedział, siląc się na nonszalancję, choć klatka piersiowa zaczęła mu się lekko trząść od powstrzymywanego chichotu. Wróć, śmiechu. Dorośli, męscy mężczyźni tacy jak on zdecydowanie nie chichotali. - Choć przyznaję, wytrzymanie tu ze zgrają nastolatków z buzującymi hormonami może być trudne. Z tego co widziałem, jedyne źródła czynnika bajkowego to skrzacie wino – skrzywił się nieco, jakby fakt ten stanowił dla niego osobistą obrazę. - Winszuje sobie pani czegoś mocniejszego? – spytał jak najmniej zobowiązującym tonem, wyciągając w kierunku starszej czarownicy swoją piersiówkę. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 02:22 | |
| Cały ten bal robił się coraz dziwniejszą aferą – niemal tratujące się tłumy, latające nad głowami poltergeisty tańcujące z kotkami woźnych, wszechobecny szum i jazgot wzbogacany błyskami światła odbitego od najrozmaitszej maści cekinów oraz innego brokatu. A potem jeszcze Chant wpadł na Aristos. Jeśli Ben miał kiedykolwiek wątpliwości, czy rzeczywiście woli towarzystwo książek nad ludzkie, w takich momentach zostawały stanowczym ruchem zamiatane pod dywan. Szkot odetchnął głęboko, bez mrugnięcia okiem pozwalając Gryfonce na oswobodzenie się z uścisku, w którym ją zamknął. Już miał dość, chrzanić tę całą przereklamowaną męską dumę i potrzebę ochrony terytorium. Chciał wrócić do wieży Ravenclawu, zawinąć się w koc jak zawodowe burrito i nie wyściubiać nosa przez kolejny miesiąc. No chyba, że ktoś próbowałby go ugłaskać nugatowymi bryłkami i jaśminową herbatą, wtedy by się zastanowił. Ale tylko zastanowił. Ryzyko utraty rąk poprzez odgryzienie wciąż byłoby niepokojąco wysokie. Może doszłoby do tego, że na drzwiach sypialni ktoś przybiłby tabliczkę „uwaga, wściekły prefekt”? Watts wsunął dłonie do kieszeni spodni, z pewnym zaciekawieniem przyglądając się konfrontacji między Aristos a Lucą i gdyby był bardziej bojaźliwym stworzeniem, brałby nogi za pas, słysząc sposób, w jaki wyrażała się Francuzka. Nie groziła wyrywaniem organów, bolesną śmiercią, ani kastracją, a jednak wszystkie słowa padające z jej ładnie wykrojonych ust niosły w sobie dodatkowy, ukryty przekaz. Przekaz, który każda istota rozumna powinna pojąć w lot i oddalić się w tempie ekspresowym, jeśli nie posiadała pewnego pakietu przywilejów. Ben nie był całkiem pewien, czy mógł myśleć, że został mu przyznany, ale robił dobrą minę do złej gry. Obserwował, wyciągał wnioski, uczył się. Tworzył sobie w głowie spersonalizowaną instrukcję obsługi panienki Lacroix pełną dopisków zrobionych na marginesach i dziwacznych maziajów nakreślonych dłonią w momencie zamyślenia. Choć nie był ich wielkim fanem, Wattsowa dłoń wyposażona w pióro i aktualnie niczego nie notująca, samoistnienie stawiała na marginesach rzędy oraz kolumny i skosy czasem zupełnie kuriozalnie usytuowanych względem siebie runów. Nie rozumiał tego w żaden sposób, ale od zawsze miał do nich talent, wsiąkały w jego umysł z porażającą łatwością, wkradały się w wolne przestrzenie, które nie zostały przeznaczone na nic konkretnego. Czasem miał wrażenie, że rozprzestrzeniały się w nim jak nieuleczalny wirus. Prefekt drgnął wyraźnie, gdy dziewczyna na powrót zwróciła się do niego, proponując coś, czego chciał uniknąć od samego początku – tańczenia. Przecież mówił, co o tym myśli, ona również nie wydawała się mieć dzikiej ochoty na pląsy między innymi uczniami. - Skoro musisz – rzucił bez entuzjazmu, pozwalając odciągnąć się od miejsca, którego nie mogli już nazywać spokojnym zakątkiem. Pojawienie się Chanta strzaskało iluzję, przerwało subtelny czar stworzony przez cienie. Gdy zostawili za sobą ciemnowłosego chłopaka, nie przestając iść Ben pochylił nieco głowę, mamrocząc: - Mam nadzieję, że to była tylko wymówka, żeby uciec? Naprawdę nie chcę cię zadeptać. Zresztą... – urwał na moment, przysłuchując się zmianie muzyki. - To już nie walc. Rób ze mną co chcesz, ale nie każ wchodzić między tę zgraję i udawać, że wiem, jak się do tego podryguje – dodał z jakąś odległą nutą histerii, niechęci tak wielkiej, iż niemal namacalnej na jego skórze i w powietrzu między nimi. |
| | | Gość
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 10:24 | |
| Nadchodził. Wielkimi krokami nadchodziła szycha w tej szkole, nowy zastrzyk zajebistości, który jeszcze w tym roku nabierze sławy i każdy będzie znał jego nazwisko. Co z tego, że popularność nazwiska zawdzięczał swemu ojcu. Nieciekawą popularność, ale przynajmniej kumple w dormitorium bali się go przez pierwsze parę dni jak się dowiedzieli czyim jest synem. Seth oczywiście z tego skorzystał i udawał strasznego, bo nie byłby sobą gdyby się nie ponaśmiewał z min kumpli. Potem łaskawie wyjaśnił im, że jest fajny, super elegancki człowiek, który zamierza podbić Hogwart. Na bal przyszedł sam. Seth miał do wyboru wiele jedenastoletnich dziewczyn, ale żadna mu się nie podobała. Piszczały jak trafione zaklęciem, a więc co miał się z nimi męczyć, skoro kawaler taki jak on nie musi mieć towarzyszki. Kto jak kto, ale Seth nie musiał narzekać na brak zainteresowania ze strony uroczych młodych dam. Szedł przez korytarz i poruszał elegancko barkami do przodu, do tyłu, z wyszczerzem na ustach i ubrany w garniak. Mały garniak od mamy i do tego elegancki stylowy cylinder, z którym się nie rozstawał. Dodawał mu wdzięku, z którym się urodził. Zjawił się w Wielkiej Sali i arogancko zmierzył wzrokiem kobiety przebywające w środku. Z łatwością mógłby odbić taką Aristos Lacroix temu Krukonowi, co nawet nie wpadł na to, aby zaprosić partnerkę na parkiet. Miłosiernie tego nie zrobił, aby nie łamać serca prefektowi. Widział w oddali Wandę do której puścił oczko, a do Murphy błysnął zalotnie zębami. I oto zobaczył najpiękniejszą kobietę w tej sali. Chantal Lacroix. Innymi słowy ciocia Ta-chal. Obok niej stał jakiś człowiek, którego Seth nie lubił za samo to, że przy niej stał. Przy sławnej Smoczycy, którą mały Wilson znał odkąd zaczął chodzić dzięki licznym znajomościom jego rodziców. Pognał w jej stronę, odpychając łokciami ludzi, żeby utorować sobie drogę. Z wielkim bananem na twarzy zahamował tuż pod nogami Smoczycy, ignorując całkowicie obecność aurora. - Profesor Tachal, Tachal, Tachal, Tachal! Wygląda pani bosko jak zawsze! - odezwał się bardzo głośno, skacząc przed nią jak mała czarna piłeczka. - Zatańcz ze mną profesor Tachal! Nauczyłem się nowych ruchów. - wyciągnął rękę i skinął palcem do kobiety, aby się nachyliła do niego, bo ma bardzo ważną sprawę do powiedzenia. Kiedy się już nachyliła z głośnym szeptem powiedział - Próbowałem nauczyć tych ruchów taty, ale powiedział, że prędzej poślubi Adolfa niż zatańczy jak ja. - czarne oczy jedenastolatka błysnęły. - Pokażę ci, zobacz cio...profesor Tachal! - cofnął się o jeden krok i poczekał na ostry bit z orkiestry. I o zgrozo, klękajcie narody, największy, umięśniony przystojniak Slytherinu zaczął tańczyć? A jak? Nie da się opisać tego słowami, a więc opiszmy to gifami: Kilka minut szaleńczych wygibasów, których uczył się przez dwa dni specjalnie na bal, aby zaprezentować je najlepszej nauczycielce w tej szkole. Po oczywistym aplauzie zdyszany Seth znowu zaczął podskakiwać przed nauczycielką. Czując na sobie wzrok ludzi, przywołał się do porządku i zgiął w pół, podnosząc kapelusz z głowy na znak szacunku. Był dżentelmenem! Miał to we krwi. - Zatańcz ze mną! - wyciągnął czarne małe rączki ku nauczycielce i spojrzał na nią tak nonszalancko i zalotnie, że nie sposób było mu odmówić. Bo ciocia Chantal Lacroix mu nie odmówi, prawda? Już Hall nie musiał jej zabawiać czy też nudzić swoją obecnością, bo zastąpi go o wiele przystojniejszy mężczyzna. Krew z krwi, syn swego ojca, tylko bardziej niewinny. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 10:48 | |
| Co on u diabła robił w pobliżu Wielkiej Sali? Zobaczył po prostu pełznącego Halla i połowę nauczycieli w tamte rejony, a więc z nudów ruszył tak samą w mrowisko pełne dzieciarni. Ale w błędzie żyją ci, którzy myślą, że Wilson senior szedł się tam bawić. Nie, on jak zwykle podchodził do sprawy służbowo. Nie przebierał się w garnitur, tylko miał na sobie tradycyjnie ciemnoniebieską szatę aurorską i różdżkę gdzieś pod ręką. Gorzej miało się z miną. Znudzony, zarośnięty, ale dalej budził pewien respekt przez dwa metry wzrostu, drugie dwa szerokości i chłodny wzrok. Nie podobało mu się, że musi tkwić w Hogwarcie, ale skoro obowiązek to obowiązek. Z grobową miną odprowadził wzrokiem swoją latorośl biegnącą na łeb na szyję na bal. Miał dobry start w Hogwarcie, w tym dwie blisko zaprzyjaźnione ciotki - Odineva i Lacroix. Czyli szyja tego zamku, a zapewnił mu to jego tatulek. Jerry podrapał się po trzydniowym zaroście i wśliznął się do środka Wielkiej Sali. Stanął przy drzwiach, krzyżując ręce za plecami i z niemal senną miną prześlizgiwał wzrokiem po uczniach i nauczycielach. Nie powitał Odinevy tańczącej z młodzikiem, ale za to już bardziej ożywiony zatrzymał wzrok na Chantal i Hallu atakowanym przez jego syna. Był ciekaw co z tego wyniknie, bo ta mała ślizgońska mieszanka wybuchowa miała spore pole rażenia i nie miała za grosz nieśmiałości. To dobrze, niech się dzieciak wybawi. Jared wyglądał jak posąg albo bardziej klimatycznie, blaszana nieruchoma zbroja stojąca dzień i noc w kącie ściany, co przyglądała się mijającym ją uczniom bez uczuć. Marszczył brwi ciesząc się, że podebrał Hallowi eliksir przeciwbólowy i migrena mu niegroźna po tym hałasie. Wilson nie zachęcał do pogawędek ani podchodzenia do niego. Po ostatnich spotkaniach i przeżyciach stał się bardziej nie do zniesienia chociaż paradoksalnie przestał niszczyć nastroje podwładnych dla zabawy. Zastąpiła to zimna obojętność. Znudzony jak chimera nie ruszał się ani o cal. Miał prawo przyjść i się bawić, ale nie miał na to nastroju. Wolał mieć kontrolę nad wszystkim i przy okazji popatrzeć jak jego syn pastwi się nad ludźmi i ci ludzie go za to kochają. Bez wątpienia urok odziedziczył po matce, skoro potrafił zjednać sobie każdego. |
| | | Lily Evans
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 12:48 | |
| Prawdę mówiąc, choć Lily nigdy nie przyznałaby się do tego głośno, poczuła ulgę, kiedy Snape pojawił się u jej boku. Nie chciała być jedną z tych dziewczyn, które tkwią samotnie przy stolikach, czekając aż ktokolwiek się nimi zainteresuje i, choćby z litości, zaproponuje im taniec czy rozmowę. Była na to zbyt dumna, a co ważniejsze – zbyt delikatna. Takie sytuacje raniły ją, zwłaszcza, że okoliczności pozwalały przypuszczać ludziom, że z jakichś powodów James Potter zaniechał zaproszenia jej na bal, że zrobiła coś, co go od tego odwiodło i to tym razem najprawdopodobniej nieumyślnie, bo przecież ostatnimi czasy jej skłonności ku Rogaczowi były bardziej widoczne Zdawała sobie sprawę, że wzbudzi zainteresowanie tańcem z przyjacielem, który w głowach wszystkich nabrał już statusu ‘byłego’, choć tylko ona wiedziała, co wydarzyło się na wieży. Ona i jeszcze James, ale prosiła go, by z nikim się tym nie dzielił i ufała w jego dyskrecję, przynajmniej w tym przypadku, bo chociaż zawiódł ją dzisiaj, nauczona doświadczeniem wiedziała, że jest w nim znacznie więcej cech pozytywnych, niż niegdyś przypuszczała. Miała jednak w głębokim poważaniu, co ludzie pomyślą. Na co dzień nie przepadała za byciem w centrum zainteresowania, ale nie przewidywała takiej sytuacji. Wszyscy byli zajęci sobą i swoimi małymi problemami, zaspokoiwszy ciekawość na pewno odwrócą wzrok od nich i nie będą do tego więcej wracali, bo też i po co? Nie pierwszy raz godziła się ze Snapem po dłuższym okresie milczenia. Nie potrafiła bez niego prawidłowo egzystować, taka była prawda. I choć wmawiała sobie, że nic do niego nie czuje, nie w takim sensie, jakiego by pragnął, prawda była taka, że w obecności nielicznych naprawdę osób czuła się całkowicie swobodnie i nie krępowała się, kiedy dochodziło do dotyku, zwłaszcza tego bardziej intymnego, insynuującego więzi, nie koniecznie erotycznego, a jednak niecodziennego, takiego, do którego upoważnione są tylko pojedyncze osoby o określonym statusie. I Sev do nich należał. Od zawsze, od kiedy pamiętała. I choć były momenty, kiedy obawiała się tej bliskości, nie była ona niekomfortowa, nie czuła się przy nim źle i chyba to przerażało ją nawet jeszcze bardziej, bo przecież przeświadczenie o braku pociągu fizycznego było jej koronnym argumentem, aby nie wdawać się w relację nie-przyjacielską ze Snapem. W relację, która mogła zniszczyć wszystko, mogła zniszczyć tę przyjaźń, która dla Lilianne znaczyła tak wiele, którą starała się utrzymać pomimo różnych sytuacji, które wspólnie przechodzili, niejednokrotnie trudnych, niejednokrotnie raniących. I teraz, kiedy nieśmiało, a jednak z pewną stanowczością kładł swoją dłoń na jej tali, przez głowę przemykały jej te wszystkie razy, kiedy tańczyli wspólnie. Jeszcze zanim oboje trafili do Hogwartu, jako dzieci, rozbawieni na zalanej słońcem polanie, potem za każdym razem, kiedy w Zamku odbywał się jakiś bal, pomijając dwa ostatnie, kiedy wszystko z jakichś powodów zaczęło się pomiędzy nimi komplikować. I zdawała sobie sprawę, że z nim zawsze bawiła się dobrze, a przynajmniej czuła się dobrze i mogła być sobą. W tym sensie przypominało to jej relację, jaką miała z Walterem, za którą tęskniła, do której, gdyby tylko mogła, chciałaby powrócić. - Dziękuję. – odparła na jego słowa, które, nie mogła tego ukryć, wywołały szeroki uśmiech na jej twarzy. Być może nie była jedną z dziewcząt, które nadmiernie koncentrowały się na swoim wyglądzie, ale komplement, zwłaszcza taki, który sama uważała za uzasadniony, był zawsze czymś, co mile łechtało ego i sprawiało, że na moment wszystko stawało się odrobinę lepsze. - Ty także się postarałeś, Sev. – dodała po chwili, uśmiechając się zadziornie, jak zawsze, kiedy zaczynała się z nim przekomarzać. Po krótkiej chwili spoważniała jednak i uważnym, taksującym spojrzeniem zaczęła przyglądać się jego twarzy, jakby mogła znaleźć na niej odpowiedź na niewypowiedziane pytanie. - Dlaczego teraz? – wyszeptała w końcu, nieco mocniej zaciskając palce na jego ramieniu i przysuwając się jeszcze o krok bliżej, jakby nie chciała, żeby ktoś ją podsłuchał, żeby ktokolwiek jeszcze uczestniczył w tej rozmowie, choćby przypadkiem znalazł się w ich małym, zamkniętym świecie bez ścian. Nagła zmiana muzyki do tego stopnia wytrąciła ją z uwagi, że najpierw podeptała Severusa, a potem przystanęła, rumieniąc się i przepraszając go za swoje gapiostwo, gdzieś w chwili przerwy posyłając karcące spojrzenie Panu Dyrygentowi. - Chcesz jeszcze zatańczyć? - zapytała po chwili, wracając do siebie i nerwowym gestem przygładzając włosy, które powoli skręcały się (niepomne jej starań) w loki. |
| | | Argus Filch
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 13:52 | |
| - Pani Norriiiis! - wydarł się na całe gardło, przekrzykując orkiestrę i wszystkich ludzi wydających z siebie dziwne dźwięki. Tego pełnego miłości krzyku nie dało się nie usłyszeć. Ta troska była wzruszająca. Na łysej, pomarszczonej łepetynie Filcha zaperlił się pot, który mogę przysiąc, miał zapach cebuli, której obżarł się właśnie przed chwilą. Stanął obok Wattsa i Lacroix i podjadał cebulowe ciasteczka upieczone specjalnie dla niego. Jadł je dopóki nie zobaczył jak podły duch zaczyna gonić jego kotkę. Rzucił się za nimi i wężykiem slalomem omijali ludzi, każdy każdemu chciał dobrać się do gardła i udusić. - Zostaw ją przeklęty duchu! - wydarł się i zdyszany zatrzymał przy Hathaway i Henley'u, dysząc, sapiąc, charcząc i smarkając od mistrzowskiego sprintu na pięć metrów. Gdyby był młodszy to i by dogonił swoją kotkę i poltergeista, ale woźny miał swoje lata i musiał się zatrzymać, żeby złapać oddech. Zipiał i świszczał roztaczając wokół siebie przyjemne cebulowe wonie z wykrzywionej grymasem twarzy. Musiał odpuścić. Nie mógł wyłowić wzrokiem swojej kotki, czyli bardzo skutecznie uciekała przed duchem i nie miał szans jej złapać. Nagle zaczepił go jakiś nauczyciel, od wróżbiarstwa jak się okazało. - Nie mam czasu na gadanie, muszę odnaleźć moją kotkę! Przydaj się na coś i ją znajdź, cwaniaczku. - syknął do Landona odpędzając się od niego i czym prędzej ruszając na poszukiwania. Przedzierał się przez ludzi. - Nie wolno biegać i krzyczeć! To bal, zachowywać się! - krzyczał i groził krzywym paluchem na prawo i lewo. Pełzł przed siebie nikim niezrażony, nie wiedząc, że spomiędzy krzywych zębów toczyła się strużka śliny czym fundował sobie wygląd groźnego psidwaka albo Kła gajowego. Na jedno wychodzi. I wtedy zobaczył. Obściskującą się Ślizgonkę z Krukonem. - RIFFLIESONE, RABE! - niczym rozjuszony byk przypuścił na nich atak. Na przemian czerwony, fioletowy, zielono purpurowy na twarzy przedzierał się przez tłumy, rozsiewając wokół siebie przyjemne zapachy. Do celu. Wyciągnął krzywe ręce przed siebie i w jednym momencie pochwycił ramiona dwójki winowajców. - Za obmacywanie się w miejscu publicznym macie szlaban i macie stawić się na lekcjach WDŻ. Nauczycie się co to znaczy kultura osobista, przeklęte smarkacze. - rozkasłał się dosłownie na nich, puścił ich wątłe truchlejące ramiona i kasłał, czerwieniejąc przy tym jak piwonia. Poluzował muchę pod szyją, ale to nie było takie łatwe, bo mucha zamiast dać się poluzować czy zdjąć zaczęła chichotać i umykać przed krzywymi palcami Filcha. - Awrghhhh... -dziwny dźwięk wydobył się z gardzieli spoconego, wściekłego starszego mężczyzny. I w tym samym momencie ujrzał... - Pani Norris, kochaniewróciłaśdomnie! - ucieszył się, ale tylko na chwilę bo Krukon postanowił wcale nie dyskretnie przetestować wytrwałość obuwia na jego kotce. Rude kocię miauknęło i przypuściło z pazurami atak na Benajmina Austera wierząc, że to on ją kopnął, skoro stał tak blisko. Tymczasem Filch wyglądał jakby zaraz miał dostać zawału serca albo palpitacji. Złapał Riffleisone'a za chabety i potrząsnął nim parę razy. - Zapłacisz mi za to słono. - opluł go śliną i mordował wyłupiastymi wodnistymi oczkami. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Gabriel byłby już w drodze do kostnicy. - Niniejszym konfiskuję twoje obuwie za nieprawidłowe użytkowanie go w miejscu publicznym. Masz je w tej chwili zdjąć i oddać w ręce władz, bo inaczej poniesiesz surowe konsekwencje i oskarżę cię przed panem Wilsonem i Hallem, czyli przed AURORAMI o przemoc wobec zwierząt. - wytknął w niego krzywy paluch i jedno było pewne. Nie wypuści chłopaka żywego z Wielkiej Sali dopóki ten nie odda swoich butów. Nie wiadomo po co one były Filchowi i w jaki sposób miało to mu pomóc w uzyskaniu duchowego spokoju, ale woźny mówił serio. Bal? A co z tego, że był bal. Tańce czy wygibasy, zawsze trzeba dbać o sprawiedliwość i przestrzeganie regulaminu szkolnego. Szczególnie w takich sytuacjach. |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 13:53 | |
| Miał nad nią władzę. Zaprzeczała temu długo, choćby przed samą sobą, nawet kiedy wszystko świadczyło przeciwko niej, nawet kiedy brakowało jej argumentów. W końcu pogodziła się z tym, że aby uwolnić się od jednej zależności i poradzić sobie z drugą, musiała odwołać się do jeszcze innej. Pytanie nie brzmiało więc czy, tylko do jakiego stopnia była skłonna mu podlegać. Które z jego zachowań, które z rozkazów, jakiego rodzaju poczucie wyższości czy władzy zaakceptuje, a jakiego nie zniesie, jakim wzgardzi, aby zaraz potem uciec i od niego, wbrew żądaniom ciała, wbrew palącej potrzebie, może także wbrew rozsądkowi. Nie wspominając już o tym, że ta nic zależności nie działała jedynie w jedną stronę, pętała ich oboje, czy tego chcieli czy nie. Jedynie krótki błysk zaskoczenia dał poznać, że usłyszała słowa Rosiera, nie cofnęła się bowiem i nie sięgnęła po alkohol, pomna na to, jak skończyło się to dla niej ostatnim razem. Ba, kilka ostatnich razów. Chciała zachować czysty umysł, nie chciała dołączyć do tłumu poddającego się bez walki praniu mózgu, udającego, że wszystko jest w porządku, kiedy nic takie nie było. Nie opowiadała się po żadną ze stron, żadnej nie kibicowała, choć było to jedynie marną iluzją wolności, bo przecież w rzeczywistości nie miała żadnego wyboru. Walka o prawo do podejmowania własnych decyzji skończyłaby się jej upadkiem i to najprawdopodobniej w cierpieniu. Ból, śmierć, zniszczenie było jej całkowicie obojętne, póki nie dotyczyło jej samej, póki jej nie obciążało, póki nie wymuszało na niej niczego, czego nie chciałaby robić. - Póki wszyscy grają swoje role, spełnia narzuconą jej rolę. – odparła na jego słowa. Wcale nie była taka pewna, czy wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jaka jest prawda, co tutaj robią i co w tym samym momencie dzieje się tak niedaleko, a jednak poza zakresem ich uwagi. Przyglądała się roześmianym twarzom, ożywionej dyskusji, gestom czułości, przyjaźni, beztroski i wątpiła jeszcze bardziej. Możliwe jednak, że szukali ucieczki, że chociaż przez kilka godzin chcieli móc poudawać, że wcale nie trwa wojna. Że wszystko co złe, zaczeka aż oni odtańczą swoje kilka tańców, napiją się i najedzą w atmosferze świętowania, w odmienionych salach, w starannie wybieranych kreacjach. Ach, jakże się mylili. Spostrzegła w pewnym momencie tę subtelną zmianę na twarzy Rosiera, napięcie mięśni, pociemniały, twardniejący wzrok, delikatne poruszanie się brwi, sygnały niezadowolona, które zdołała wyodrębnić z całej gamy niewerbalnych przekazów, poznać, nazwać i nauczyć się rozpoznawać, kiedy tylko się pojawiały. Nie obróciła jednak głowy, nie chciała wiedzieć, mogła jedynie przypuszczać, co by spostrzegła, gdyby przekręciła się w tańcu i spojrzała w to miejsce, na którym spoczywał w tej chwili wzrok jej partnera. Pierwsza zauważyła jednak obecność przyjaciółki i to, ku jej zdziwieniu, nie z Kruegerem, lecz O’Malley’em, którego wciąż miała ochotę zabić za to jego niewyjaśnione zniknięcie. - Właśnie widzę. – stwierdziła, wciąż odrobinę zdziwiona, a jednak zadowolona z tej nagłej zmiany sytuacji – Nie wiem, co się dzieje, ale nie powiem, żeby mnie to martwiło. – dodała po chwili, uśmiechając się lekko do siebie i w końcu odrywając wzrok od Jasmine, wcześniej posyłając jej długie, nieco zagadkowe spojrzenie, które dziewczyna powinna jednak zinterpretować prawidłowo. Musiały porozmawiać. Za dużo rzeczy się już zebrało, za dużo milczenia. W tym momencie orkiestra nagle przerwała walca i zaczęła przygrywać do tańca znacznie żywszego, wymagającego energii (i kreacji), których Chiara nie posiadała. Zatrzymała się więc w pół kroku i uniósłszy brwi spojrzała pytająco na swojego partnera. - Kreatywność Dumbledore’a nie zna granic. To bardzo zdrowe w obecnych okolicznościach koncentrować się na organizacji szkolnych zabaw. – odezwała się drwiącym tonem, wyszukując w tłumie czubek liliowej tiary dyrektora. Nie, nie deprecjonowała ani jego potęgi ani wiedzy, zaczynała jednak wątpić w umiejętność jasnej oceny sytuacji i przeciwstawienia się Voldemortowi, który całkowicie koncentrował się na obranym przez siebie celu. Kiedy powróciła spojrzeniem do Rosiera, ze zdziwieniem stwierdziła, że jakaś dziewczyna stoi tuż obok niego, a właściwie praktycznie na nim i mówi coś, czego Chiara nie dosłyszała. Nie zdążyła jej także zidentyfikować, dostrzegła bowiem jedynie blond fryzurę i kawałek sukni, zanim jej sylwetka zniknęła w tłumie. Drobne ramiona di Scarno uniosły się delikatnie, aby opaść zaraz po chwili. Żadnym innym słowem czy gestem nie dała po sobie poznać, że zauważyła natręta. - Chciałeś porozmawiać? – zapytała, zerkając w stronę stolika i sugerując, że zabawa w stylu lat 20. nie jest jej marzeniem. |
| | | Sofia L. Clinton
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 15:39 | |
| I tak się tutaj znalazła. A teoretycznie nie miała prawa wejść w sam środek zabawy dla młodzików, którym i ona kiedyś była. Głupio jej było, że zaproszenie wysłane przez Franciszka tak naprawdę zostało bez odpowiedzi, ale natłok wszystkich spraw, rewizji i przesłuchań, którymi musiała się zająć zbyt ją rozregulowało. I nawet jakby chciała nie mogłaby się tym zająć. Sądziła jednak, że przeprosiny i kolacja któregoś wieczoru na pewno będą kartą przetargową do serca Francuza, który po dziś dzień był jej bliski. Tak więc panna Clinton zjawiła się tutaj nie dla zabawy, a z przymusu, konieczności, na rozkaz samego Ministra, który wysłał ja tutaj jako jednego ze swych ludzi, którym mógł w pełni zaufać. Poza tym była wyjątkowo urodziwą kobietą, więc idealnie wpasowywała się w otoczenie wystrojonych dziewcząt i nauczycielek. Nie miała zbyt wiele czasu na przygotowanie się do imprezy, bo rozkaz dostała zaraz po tym jak wróciła z patrolu z nudnej jak flaki z olejem Doliny Godryka. Postawiła więc na całkowita naturalność. Długie i błyszczące włosy zostawiła luzem – te falami opadały miękko na odkryte plecy, podczas gdy sylwetka Włoszki wyglądała imponująco w dopasowanej czarnej sukni z koronką, którą kobieta traktowała niemal jak druga skórę. Zrezygnowała z jakichkolwiek dodatków w postaci świecidełek – już i tak górowała nad innymi postaciami za sprawą delikatnych sandałków na szpilce. Młodsi uczniowie tylko oglądali się za nią zdziwieni widząc tak wysoką kobietę, która mijała ich na korytarzu. Ciemna oprawa oczu została tylko delikatnie podkreślona – w centrum zainteresowania pojawiły się jej pełne usta muśnięte szkarłatem, które teraz zaciśnięte jawiły się na jej licu, kiedy ta przechodziła przez drzwi Wielkiej Sali wchodząc w sam środek zabawy. Kolorowe światła, głośna muzyka, przy której bawili się jej rodzice, a do której była wielokrotnie tańczyć, gdy Ci organizowali ultra nudne spotkania dla znajomych. Uśmiechnęła się jednak do siebie odruchowo, bo miło jej było przypomnieć sobie jeszcze czasy, kiedy spędzała niemal wszystkie wolne dni od szkoły we Włoszech, w ich rodzinnej posiadłości. Póki co nie zauważyła wielkiego gbura, który najpewniej pragnął wtopić się w tło. Jej ciemne spojrzenie automatycznie zaczęły robić tak zwany research. Chciała wiedzieć czy w ogóle zna kogokolwiek z tego towarzystwa, śmietanki. Póki co widziała tylko młode lafiryndy i nie lepszych gogusiów, którzy zastanawiali się tylko jak wsadzić łapy w bieliznę swych partnerek, które nawet się przed tym nie broniły. Uzbrojona i urocza roztaczała wokół siebie zapach nie tylko malinowych papierosów, których wypaliła chyba ze trzynaście, ale i mocnych perfum, którymi skropiła najwrażliwsze miejsca swego ciała. Rozglądała się tylko zaciekawiona czy spotka swych starych nauczycieli i co ważniejsze – czy Ci dalej będą ją pamiętać. Spotkała jednak kogo innego – Smoczycę, która wyglądała jak zwykle obłędnie i Halla, który był traktowany jako jej podnóżek. Nie wiedziała czy ją zauważyli – jeżeli tak, to tylko uśmiechnęła się szeroko do wszystkich, którzy łaskawie rzucili na nią okiem. Nie podchodziła na razie do nikogo, bo jak cały czas siebie przekonywała – jest na służbie. Wtem, jej piwne oczyska przyuważyły wysoką i ciemną sylwetkę odznaczająca się na tle tych wszystkich młodzików. Usta Włoszki drgnęły niebezpiecznie a i ona samoistnie zaczęła kierować się w stronę Jareda, który i dzisiaj się nie postarał i nie przywdział czegoś bardziej odpowiedniego na taka okazje, jaką był bal. Co z tego, że nie był wyprawiany dla nich. Mógł się ogarnąć. - Wilson. – Przywitała się, zachodząc go z drugiej strony. Do jego nozdrzy na pewno mógł dojść zapach, który zdążył już przyswoić spędzając kilka nocy u jej boku. - Nie wiedziałam, że Ciebie tu zastanę. – Odezwała się zaraz po tym lustrując go spojrzeniem. Gdzieś obok mignęła jej ciemna czupryna Setha, który pognał gdzieś dalej. Cóż. Jej tez teoretycznie nie powinno tutaj być, ale dzisiaj wykonywała tylko swoją pracę. Była swego rodzaju ochroniarzem. No nic. |
| | | Jared Wilson
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów Wto 07 Kwi 2015, 16:07 | |
| Na szczęście nie przysnął. Muzyka płynęła leniwie, a Wilson dziesiąty raz zadawał sobie pytanie, dlaczego musi tutaj być. Jest swoim własnym szefem i odpowiada tylko przed Ministrem, ale siedzenie wśród dzieciarni to po prostu kara najsroższa. Przypomniał sobie piąty raz, że ma tutaj dwoje dzieci, Dumbledore poprosił, należy dbać o bezpieczeństwo i jest dobrym aurorem, dzięki czemu potrafi przypilnować jedno pomieszczenie. Jest też Hall, Lewis i wielu dorosłych, a więc jest tutaj posiłkowo i nie powinien narzekać. Jeszcze tylko przypomniał sobie przysięgę aurorską i cel bycia aurorem, a westchnął i kontynuował stanie jak posąg, wtapianie się w tło i beznamiętne obserwowanie dzieciarni. Ostatnią osobą jakiej się tutaj spodziewał nie był Voldemort. Była to Zośka. Przez chwilę wydawało mu się, że się przywidział. Miał omamy i na bank podebrał Hallowi nie ten eliksir co trzeba, bo skubany nie wiadomo jakie miał specyfiki schowane po biurkach. I nad czym niebezpiecznym pracował. Wilson od razu chyba jako pierwszy zobaczył kto wszedł do sali i od razu automatycznie się zjeżył. Wwiercał się w odkryte ramiona Sofii i ciemne włosy opadające luźno kaskadą na plecy. Zacisnął pięści za plecami i przypilnował się, aby nie podejść do aurorki i dobitnie, publicznie nie ochrzanić jej za niesubordynację oraz przebywanie na terenie szkoły bez jego wiedzy. Jej wyrazisty zapach mu tego nie ułatwiał. Uśmiechała się do wszystkich i promieniała jak gdyby nigdy nic, co tylko rozjuszało Jareda. Jedyne co przychodziło mu do głowy to siłą wyprowadzenie jej z sali, zaniesienie do gabinetu w Ministerstwie Magii, urządzenie awantury i przystąpienie do przyjemniejszej strony okazywania tęsknoty i chorej wilczej satysfakcji na jej widok. Gdy do niego podchodziła, mroził ją wzrokiem, jednocześnie chłonąc jej wygląd. Nie wyglądał na zadowolonego. - Z tego co sobie przypominam odpowiadasz przede mną i nie powinno ciebie tutaj być. - wycedził przez zaciśnięte zęby, rezygnując z pożerania ją wzrokiem na rzecz obojętnego oglądania dziesiątek tańczących uczniów. Jeszcze ciaśniej zacisnął pięści za plecami i napiął wszystkie mięśnie powstrzymując się przed wybuchem złości. - Pracuję w tym roku w tej szkole i nie musisz o tym wiedzieć. - rzucił cicho, zjadliwie z sykiem, nie patrząc na nią, aby nie stracić nad rękoma kontroli. Od rana chodziła mu po głowie, ale nie przyszło mu na myśl, że ją spotka dzisiaj, jutro czy pojutrze. Nie lubił, gdy go zaskakiwała. Nie lubił, gdy wyglądała olśniewająco, a on nie mógł nic zrobić z tym fantem. Był w pracy i pilnował siebie doskonale. Merlin świadkiem jest z jakim trudem zachował wyprostowaną postawę. Nie cieszył się na jej widok. Po raz enty go drażniła i wytrącała z równowagi. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Bal z okazji nocy duchów | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |