|
| Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Evan Rosier
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 03:31 | |
| Nim jeszcze wstał od stołu, z uwagą przyglądał się zmieniającej się twarzy Aristos, wyczytując z niej gniew, rozdrażnienie, irytację, ale i ulgę, przekonanie, że teraz już będzie dobrze, zupełnie jakby tych kilka zapewnień miało moc sprawczą, jakby mogło coś zmienić, czemuś zapobiec. Nie popędzał jej jednak, wiedział, że się zgodzi, nawet jeśli palił ją płomień gniewu, a krew zastygała w żyłach ja lód na dźwięk wszystkich tych słów, na dźwięk gróźb, którymi okrasił imię jej irlandzkiego chłopca. Wpatrywał się w nią ciemnymi, lekko błyszczącymi oczami, wodząc spojrzeniem od wygiętych w grymasie warg do przeszywających go błękitnych tęczówek. Z jakiegoś powodu wydawało jej się, że nie ma innego wyboru. Zupełnie jakby potrzebował jej błagań, aby mieć na nią oko po tym wszystkim, co zobaczył za zamkniętymi drzwiami gabinetu Luigiego di Scarno. Co niezwykłe, przyszła go jednak prosić, a skoro już to czyniła, mógł opatrzyć tę umowę swoimi warunkami, mógł przenieść nad nią część swej kontroli, wymusić na niej posłuszeństwo, pozwalając jej myśleć, że coś na tym zyskuje; że ochrona, którą odeń wytargowała, jest czymś nowym, czymś, czego nie dałby jej mimo wszystko, bez całej tej szopki i wszystkich tych zbędnych słów. Nieoczekiwanie zyskał jednak nową kartę i wręczyła mu ją sama, a choć wszystko to niewątpliwie miało na celu głównie jej bezpieczeństwo, nic nie mogło powstrzymać go przed wykorzystaniem jej zgody na swój sposób. Uśmiechnął się chłodno, słysząc sypiące się z jej ust wyrzuty. — Nie zrobiłabyś tego dla niego? — W jego oczach błysnęła złośliwość. Oszustwo a życie najbliższych, zwykle wybór wydawał się oczywisty, czyż nie? Sugerował jej tym samym, z drwiącym uśmiechem błąkającym się na wargach, że ten chłopak najwyraźniej nie znaczył dla niej wystarczająco wiele, skoro wyżej od jego bezpieczeństwa ceniła sobie jego, Rosiera, zaufanie. Zastukał palcami w blat, nie oczekując żadnej odpowiedzi, jego wzrok uważnie śledził jednak wyraz oczu koloru bławatka. Zarejestrował zmianę w jej zachowaniu, którą wywołał otrzymany znienacka prezent, dojrzał burzę emocji, jakie zakotłowały się w niej, jakby nagle coś do niej dotarło. Znała przecież Lasarusa, z pewnością kojarzyła go z widzenia, w końcu była pośród gości na jego przyjęciu powitalnym. To prawda, że przez jakieś śmieszne niedopatrzenie nie został wtedy przedstawiony, a zgromadzeni zmuszeni byli domyślać się jego tożsamości, bowiem większość wieczoru spędził przyczajony w kącie, ale nie sposób było nie odgadnąć który z młodzieńców to on, zwłaszcza że dziś pojawił się u boku panny di Scarno oraz jej rodziców. Dlaczego więc jakiś drobny pakunek od nieznajomego tak nią wstrząsnął? Przyjrzał się pozytywce w jej dłoniach, mrużąc mimowolnie ślepia, lecz prezent ten przywiódł mu na myśl jego własny, ten, który podarował Chiarze kilka miesięcy temu, wraz ze wszystkimi wspomnieniami tego dnia, odwrócił więc wzrok w kierunku drugiego końca stołu. Czy coś było w tej melodii, w związanych z nią upiorach z przeszłości? Uważnie zbadał wzrokiem twarz Aristos, jednakże nie zadał pytania po raz drugi, niewiele też dał po sobie znać. Ona i bękart najwyraźniej nie spotykali się po raz pierwszy, ale to bez znaczenia, będzie miał czas, żeby przyjrzeć się tej dwójce dokładniej. Być może zdradzi mu wszystko sama. Nowy syn państwa di Scarno panoszył się nieco zbyt mocno, myśląc, że przychylność ojca otwiera mu wszystkie drzwi. Przyjął lekki pocałunek panienki Lacroix niemalże nieświadomie, przez chwilę jedynie spoglądając na nią spod nieznacznie uniesionych brwi, a potem, ignorując jej roztargnienie, pozwalając udawać dalej, że nic się nie wydarzyło, opuścił ją, zwrócił wzrok w kierunku, który interesował go od dłuższego czasu. Widział, jak z dziwnym pośpiechem podnosi się od stołu, jak opuszcza zajmowane miejsce, przy którym stało wciąż czyste, nietknięte nakrycie. Podążył za nią, ani na chwilę nie spuszczając z niej wzroku, śledząc zwinność, z jaką lawirowała pomiędzy rozbawionym, nieco podpitym tłumem. Gdyby tylko bardziej interesował ją quidditch, być może nadawałaby się do drużyny, dostrzegał w niej bowiem pewien potencjał. Nie uciekła mu jednak daleko, jego głos podziałał jak rozkaz, zatrzymał ją wpół kroku pośród roztańczonych par. Obrzuciła go spojrzeniem, w którym ciężko było znaleźć radość, lecz po chwili posłusznie wsunęła swoją dłoń w tę jego, on zaś nie pozwolił jej na wahanie, objął ją w talii mocno, pewnie, z jakimś wytęsknieniem przyciągając jej drobne ciało do siebie. Jej zapach uderzył nozdrza, zawirował, otoczył go i odebrał rozum. Wyglądała pięknie, jak zwykle, choć dostrzegał wyraźnie cienie pod oczami, niezdrową bladość, wyczuwał szczuplejszą sylwetkę. Pusty talerz i notoryczne pomijanie posiłków z pewnością jej nie służyły. W milczeniu przesunął wzrokiem po jej ciele, rozpoznając wreszcie sukienkę, którą miała dziś na sobie, łącząc ją ze wspomnieniem ślubu Belli. Wiele w tej sytuacji przypominało mu tamten dzień i przypuszczał, że ona również to czuła. — Dziś ich nie wykorzystasz — mruknął nieco chłodniejszym tonem, wzmacniając swój uścisk na jej talii, leniwie wirując z nią pośród par. Poddawała się, pozwalała się prowadzić, oddawała w jego ręce, poruszając się z niezwykłą gracją. W trakcie wielu lat uczestnictwa w bankietach, przyjęciach i rautach zdążył zauważyć, że nie wszystkie kobiety posiadały tę cenną umiejętność poddania się mężczyźnie w tańcu. Kącik jego warg drgnął lekko w odpowiedzi na jej komplement, a jego oczy raz jeszcze omiotły drobne ciało, które trzymał w ramionach. — Jak zwykle przyciągasz spojrzenia. Kobieta, która siedziała obok mnie, niemal zadławiła się goryczą własnej zazdrości. I nawet jeśli chciał dodać coś jeszcze, nie miał możliwości, bowiem ponad dźwięki muzyki wybił się donośny głos gospodarza, który właśnie prezentował zgromadzonym najnowszą narzeczoną młodego Carrowa. Zmierzył niską dziewczynę wzrokiem, rejestrując jej dosyć młody wiek. Zgodnie z jego wcześniejszymi przypuszczeniami nie stała przed nimi panienka Cassidy, bądź co bądź każda rozsądnie myśląca rodzina zrezygnowałaby czym prędzej ze współpracy z dziewczyną, która postanowiła rozłożyć nogi przed nauczycielem na środku szkolnych błoni. Tak, tak, kojarzył te i inne plotki, głównie dlatego, że świadkiem całego wydarzenia była sama Aristos. Przez chwilę przyglądał się tej scenie obojętnym spojrzeniem, gdzieś po drodze wyłapując poważne oblicze ojca, lecz nim zdążył wrócić wzrokiem do panny di Scarno, zebranymi wstrząsnęły krzyki wzburzonej bliźniaczki Carrowa. Zmarszczył brwi, odrobinę rozbawiony całym tym przedstawieniem, nieco rozdrażniony faktem, że uporczywie przerywano mu dzisiaj na najróżniejsze sposoby. Rodzinne dramaty nie były wcale tym, co interesowało go najbardziej, przynajmniej nie w tym konkretnym przypadku. Korzystając z zamieszania, przesunął palcami po talii Chiary, ściągając na siebie spojrzenie jej brązowych oczu. — Przyjedź do mnie pod koniec wakacji — mruknął wreszcie, w trybie, jak zwykle, rozkazującym, zupełnie ignorując przy tym fakt, że na ich oczach dopiero co rozegrało się całe to przedstawienie. Muzyka wybuchła na nowo, a pary powoli, niemrawo powróciły do tańca, wirując w znanym sobie rytmie, kierunku, takcie. Zupełnie jakby zamierzano w ten sposób wymazać niechlubne wspomnienie Alecto. Obrócił nią lekko i przyciągnął ją do siebie, czując to drobne ciało przy sobie, pozwalając jej znów poddać swojemu prowadzeniu, nadając jej każdy kolejny krok.
|
| | | Lasarus Virolainen
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 09:43 | |
| Przesunął dłonią wzdłuż jej kręgosłupa, by przyciągnąć ją jeszcze bliżej. Miał gdzieś konwenanse i zasady, które dyktowały jak daleko (lub jak blisko) może znajdować się partnerka. Wolał poddawać się chwilowemu impulsowi, który wręcz kazał mu trzymać jej rękę w pewnym uścisku, czuć zapach jej perfum, ciało obok ciała. Jak wtedy, na molo. I chociaż minął już rok, wciąż jak żywe były wspomnienia, a ona jeszcze dodatkowo je rozpaliła. Z nieodgadnionym uśmiechem błąkającym się w kącikach jego ust, obserwował jej zmieszanie, które było także wyczuwalne w delikatnym spięciu mięśni. Z zafascynowaniem obserwował jej reakcje, tak bardzo ciekaw ile z Noir jest w Aristos Lacroix. Wyraz jej twarzy zmieniał się z sekundy na sekundę, gdy wkładała maskę chłodnego opanowania. Wbijające się paznokcie w jego kark, jej twardy wzrok wpatrujący się w jego błękitne tęczówki. To wszystko powodowało, że nic tylko się uśmiechał szerzej, dobrze się bawiąc, jakby ukrywał jakiś tajemny sekret. No cóż…tak właśnie było. - A jak wolisz? Bo wiesz mam ten sam problem, Noir. – szepnął jej na ucho, specjalnie przeciągając jej drugie imie, podkreślając je, powodując, że niejako brzmiał jak ciche westchnięcie. Cofnął głowę, starając się ukryć rozbawienie. Jej próba udawania, że nic się nie dzieje byłaby nawet urocza, gdyby nie te sekundy kiedy była bezbronna jak szczeniaczek, nie ciało, które skutecznie ją zdradzała niewielkim spięciem. Czy zauważył, że kłamała? Może niekoniecznie, a może tak. Nie miało to zbytniego znaczenia, w sytuacji kiedy, po prostu nie przejmował się jej słowami. Przez większość swojego życia był skutecznie raniony słowami, by się na nie uodpornić i w każdym ze słów starał się znajdować coś, co byłoby dla niego istotnego. Jej słowa, a raczej długą wiązankę słów, skwitował tylko delikatnym uniesieniem brwi. Zamieszanie wokół nowej pary, piskliwy głos tlenionej blondyny (kim ona do licha była?) i całe zamieszanie wokół całego przyjęcia, skutecznie nawet umożliwiał mu, by milczeć jak zaklęty z lekkim uśmiechem, gdy nadal trzymał ją w ramionach. Obserwował ze spokojem, jak się wycofuje. Nie powstrzymywał jej. Oczy mu błyszczały, gdy stał wyprostowany, z rękami założonymi za plecami. - Nigdy nie mów nigdy, Noir. – szepnął, nachylił się złożył na jej dłoni delikatny pocałunek i wycofał się w stronę stołu, przy którym siedział ojciec. Mimo wszystko jednak obserwował każdy jej ruch. I w momencie, w którym przyjęła pozytywkę od skrzata, uśmiechnął się, a oczy mu zabłyszczały. Właśnie w tym momencie przypominał Lucyfera, który podbił świat.
|
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 11:31 | |
| Pozorne posłuszeństwo? Może to zdawało egzamin w przypadku Lasarusa, którego ojciec widywał kilka razy do roku, czy nawet rzadziej. Jednak podczas gdy bękart spokojnie żył sobie na dalekiej północy, ona musiała znosić towarzystwo Luigiego dzień w dzień i choć była dla niego ciężarem, nieprzyjemnym obowiązkiem i skaraniem losu, zadał sobie dość trudu, aby dogłębnie ją poznać. Nie potrafiła go oszukać tak, jak zrobiłaby to z każdym innym. Częściowo winą należało obarczyć strach, jaki przed nim odczuwała, ale pokonałaby go, gdyby tylko na moment odwrócił od niej drwiącej spojrzenie, gdyby udało się jej zapomnieć, że żadne kłamstwo nie będzie w tym wypadku wystarczająco dobre. Miała więc do wyboru pokornie przystawać na każdy wymysł ojca albo sprzeciwiać mu się otwarcie, ryzykując ranami na ciele i umyśle. I choć pierwsza wersja kusiła spokojem i odpoczynkiem, oznaczała ubezwłasnowolnienie, coś na co Chiara nigdy by nie przystała. Wolała więc „wcierać tony dyptamu we własne ciało” i móc chodzić z podniesioną głową. Lasarus zbyt krótko przebywał w ich domu, aby poznać prawdę. Niewiele jeszcze tak naprawdę doświadczył i nie znał Luigiego w jego najgorszej odsłonie, to było jednak przypuszczalnie jedynie kwestią czasu. To aż zadziwiające, jak słowa potrafią wszystko zniszczyć. Lasarus bardzo starał się zgnieść wyciągnięta doń przez Chiarę oliwną gałązkę pojednania. Patrzyła na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, choć od czasu do czasu jakiś cień, czy może iskra przemykały w głębi jej brązowych oczu, dając mówiącemu znać, że słucha go uważnie, zapamiętuje i wyciąga wnioski. Nie dziwiła się, że bękart wie o niej tak wiele; przypuszczała, że będzie chciał lepiej poznać „wroga”. Ostatecznie jednak konkluzje do których doszedł, nie były nad wyraz zaskakujące. Prawdopodobnie w zbliżony sposób wnioskowałby każdy, kto posiadałby dostęp do takich samych informacji na temat Włoszki. Znał fakty, nie miał za to pojęcia o intencjach Chiary, a ona nie zamierzała mu niczego tłumaczyć. Mógł ją widzieć w taki sposób, jaki mu odpowiadał. Zwłaszcza teraz, kiedy swoją wypowiedzią próbował jej coś udowodnić, choć ona niedokładnie rozumiała co właściwie mogło to być. Swoją przewagę nad nią? Swoją przenikliwość, spryt, umiejętność zdobywania informacji? A może chciał jej po prostu dać do zrozumienia, aby nie lekceważyła jego osoby? Każde z jego słów na temat Rosiera zignorowała nawet bardziej stanowczo, niż wszystkie inne. W podobnie obojętny sposób zareagowała z resztą na jego niewinny pocałunek, choć usta drgnęły jej lekko, kiedy określił Evana mianem „Księcia z Bajki”. Ten Ślizgon był wieloma rzeczami, ale na pewno nie pasował do roli rycerza na białym koniu. Nawet jeśli przychodził z pomocą, bardziej przypominał otuloną tajemnicą personę z pogranicza, niżeli uosobienie wszelkich cnót. A teraz po raz pierwszy od wielu dni miała okazję znaleźć się w jego ramionach, wypełnić płuca jego niemalże narkotycznym zapachem i poczuć się w ten sposób, którego doświadczała tylko w jego otoczeniu. Ten dzisiejszy taniec, choć okoliczności tak bardzo przypominały ślub Rudolfa i Belli, był nieco inny, spokojniejszy, mniej nasycony gniewem i rozdrażnieniem ich obojga. Zignorowała jego chłodne słowa, bo gdyby miała zamiar się dzisiaj bawić w charakterystyczny dla siebie sposób, zaczęłaby już dawno. A jednak od pewnego czasu znajome gierki prowadzone na salonach, straciły dla niej dużą część swego uroku; może w końcu zrozumiała, że takie zachowanie nie daje jej i tak wytchnienia, a ściąga na nią zbyt wiele spojrzeń, które wedle spostrzeżenia Evana, tak czy inaczej jej nie omijały. Komentarz tyczący się zazdrości siedzącej obok niego kobiety, przyjęła z lekkim zaskoczeniem. Nie potrafiła przypomnieć sobie, kogo Rosier miał po swojej drugiej stronie, ale jeśli chodziło o Aristos, to ta informacja wcale nie poprawiała jej stosunku do Gryfonki. Aby móc być o kogoś zazdrosnym, trzeba bowiem rościć sobie do niego jakieś prawa. Choćby całkowicie nieuzasadnione. A jakoś wątpiła, aby ta dziewczyna mogła czuć do niej zawiść z powodu jej wyglądu. I podczas gdy on nie zdążył dodać już niczego więcej, jej nie dane było zareagować na usłyszaną rewelację. Muzyka umilkła, ale ogród napełnił się głosem gospodarza przyjęcia, zagłuszając rozmowy i ściągając spojrzenia obecnych na miejsce, w którym stał Carrow Senior wraz ze swymi latoroślami. Nie słyszała plotek o Anastasii, zbyt skoncentrowana na innych rzeczach w tych ostatnich tygodniach pobytu w Hogwarcie; nie wiedziała też z resztą o podmianie narzeczonych, ale szybko jej ignorancja w tej kwestii została rozwiana, za pomocą małego załamania nerwowego Alecto. Tak bardzo, jak przepadała za tą dziewczyną, tak w tej chwili czuła dla niej jedynie podszytą rozbawieniem pogardę. Trudno z resztą oczekiwać czegoś innego po kimś, kto tak wysoce ceni kontrolę nad własnymi emocjami. Sprawę dodatkowo ubarwiał fakt, że dla Chiary zatajenie tej drobnej zmiany w planach, nie było niczym karygodnym. A jednak potrafiła bez trudu uwierzyć w to, że Al, księżniczka w krwistej sukience, czuła się w tej chwili odstawiona na boczny tor, pominięta i odsunięta od centrum, w którym chciała pozostawać. Cóż, tymi wrzaskami bez wątpienia udało się jej ściągnąć uwagę gości na swoją osobę. Nieco bardziej natarczywy dotyk palców na jej talii, w końcu odciągnął jej spojrzenie od Carrowów i zmusił do ponownego skoncentrowania się na Rosierze. Spojrzenie jej piwnych tęczówek było odrobinę pytające, zaciekawione, pociemniałe od spragnionej bliskości tego konkretnego mężczyzny. Spodziewała się wielu słów, drwiny z odstawionej przez Alecto farsy, kontynuacji przerwanej rozmowy, ale nie tego, co zaproponował. W jej oczach zamigotały krótko iskierki zaskoczenia, których nie udało jej się powstrzymać ani zdusić. Nie wiedząc do końca, co powinna odpowiedzieć na ten rozkaz, bo nie było to przecież nawet pytanie, z pewną ulgą wróciła do przerwanego tańca, oddając się znanemu rytmowi kroków, stanowczemu prowadzeniu Rosiera, które pozwalało jej skoncentrować się na prowadzonej w myślach dyskusji. Wnioski były dość oczywiste, więc kiedy muzyka ostatecznie ucichła, a Chiara wraz z pozostałymi panienkami dygnęła, choć w jej przypadku wyglądało to odrobinę prześmiewczo, nim oddaliła się w kierunku czekających na nią rodziców, spojrzała raz jeszcze w te ciemne ślepia, które nieraz prześladowały ją w snach. -Dobrze, przyjadę. – odparła jedynie cichym tonem, zgadzając się z wielu powodów, w tym także ciekawości, którą wielokrotnie jej zarzucał, nawet jeśli jedynie w myśach. Jego oferta stanowiła jednak równocześnie możliwość ucieczki z domu, spod wpływu ojca i od towarzystwa bękarta. Nie wiedziała czym właściwie będzie dla nich okazja przebywania ze sobą nie tylko w tych kradzionych, nocnych godzinach, ale teraz miała szansę to sprawdzić; perspektywę, która była więcej niż jedynie kuszącą. Po złożeniu tej obietnicy, czy może po prostu oświadczenia, pożegnała nieco bardziej szczerym uśmiechem i wycofała się w kierunku rodziców, gdzie czekał już na nią także i Lasarus. Przyjęcie się kończyło, był czas najwyższy by wracać do domu. Wiedziała, że Rosier także wkrótce pójdzie w jej ślady.
z/t x3 (Evan, Chi, Las)
|
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 11:40 | |
| Muzyka rozbrzmiewała przez najbliższe cztery godziny nieustannie i podczas gdy do świeżo upieczonych narzeczonych podchodzili goście z uprzejmymi, mniej lub bardziej szczerymi życzeniami, Alexander Carrow próbował dowiedzieć się dokąd uciekła jego córka. Z zadziwiającą precyzją ukrywał rozdrażnienie tym incydentem, zręcznie unikając tematu i podkreślając rozmówcom, jak ważny jest dzisiejszy wieczór. Z dumą rozmawiał z Josephem Merberetem o przyszłości, jaka czeka połączoną parę. Szybko jednak temat zmienił się na wina, których kolekcje posiadali obaj mężczyźni. Abigail pozwoliła sobie na kilkuminutowe zniknięcie z uroczystości, aby poszukać córki. Weszła do jej sypialni tylko dlatego, że były uchylone drzwi. Nie spodobał się jej widok pustego pomieszczenia oraz otwarta szafa, w której brakowało wielu ubrań. Kobieta przysiadła z nerwów na krawędź łóżka, biorąc kilka głębszych wdechów na uspokojenie serca. Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, odczuwając pilną potrzebę rozpłakania się. Tkwiła w bezruchu kilka minut, dopóki nie przyszedł skrzat i zainteresował się samopoczuciem swojej pani. Gwiazdka wieczoru zaś trzymała przez większość czasu ramię Yumi, zastanawiając się jak długo dziewczyna będzie w stanie utrzymać uśmiech zadowolenia na jej buzi. On sam nie utrzymywał zadowolenia przez cały czas, korzystając z chwili wytchnienia chociażby w tańcu. Zaciągnął narzeczoną na parkiet, ku uciecze rodziców i przetańczył z nią przynajmniej dwie melodie podgrywane przez orkiestrę. Potem zaś pochylił się w kierunku dziewczyny, pytając bezinteresownie czy woli skończyć tą farsę i udać się na spoczynek. Po uzyskaniu potwierdzającej odpowiedzi, odprowadził ją do posiadłości. Zatrzymali się jednak raz, wymieniając kilka grzecznościowych zwrotów do obu ojców. Tłumacząc się bólem głowy, Yumi mogła zakopać się w pościeli miękkiego łóżka z własną rozpaczą, podczas gdy Amycus wrócił ponownie do ogrodu. Chciał porozmawiać z Aristos i osobiście podziękować za szczerość w liście, jakkolwiek by to miało znaczyć. Za tym niewinnym z pozoru argumentem kryła się chęć poznania Gryfonki, która zaintrygowała go nie tylko formą wypowiedzi. Gdzieś po umyśle krążyły mu wspomnienia o tym, że Alecto wspominała kilka razy o tej dziewczynie. I chociaż nie miał żadnego planu działania, miał wrażenie iż rozmowa potoczy się własnym torem. Niestety, przechodząc wzdłuż stołu i zatrzymując się na parkiecie nie dostrzegł jej sylwetki. Zaczepiony przez wychodzących gości porzucił swoje małe poszukiwania i zaczął odprowadzać poszczególne persony do głównego kominka bądź bramy. Czas mijał, a zaręczyny dobiegły końca. /Ogłoszenie nr. 3 Dziękuję wszystkim za udział w zaręczynach, nie musicie pisać postów wychodzących.
|
| | | Mistrzyni Alpacalipsa
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:02 | |
| Zaciągnął się tytoniem jeszcze jeden raz. Zgniótł peta w palcach nie zauważając żaru rozlewającego się po opuszkach dłoni. Wypuścił z ust strużkę duszącego, ciemnego dymu i nie odrywał wzroku od jednego punktu. Siostrzyczka gawędziła z wyliniałym żółtym skrzatem ścierw Carrowów, Gruzdkiem. Poniżała siebie i ich nazwisko dopuszczając się uprzejmości wobec tych nic znaczących istot. Była tak... słodko milutka, a jeszcze parę dni temu niemal ryczała na jego widok. Oparł się o otwarte drzwi i niemal bezczelnie wpatrywał się w dzieciaka. Derek był wściekły. Rozjuszony, krew wrzała mu żyłach, usta układały już bluźnierstwa i oszczerstwa, którymi rzuci w twarz tej dziewuchy. Wykołowała go na koncercie Wyjców, kiedy on, straszy brat zaoferował się miłosiernie towarzyszyć niepełnoletniej siostrze. Cholerny dzieciak zniknął wtedy w tłumie, a gdy wrócił do domu po całej nocy nieobecności, uśmiechał się tajemniczo. Ukarał ją, grawerując na jej łopatce sporej wielkości siniaka. Coraz trudniej zachowywał kontrolę nad gniewem. Gdy tylko ją widział, palce świerzbiły go, aby wycisnąć z niej łzy, wydusić wrzaski, błagania, pojękiwania o litość. Lubił, gdy kuliła się przed jego ręką. Była niczym. Ścierwem, który zniszczył mu szansę na normalne życie. Górą gnoju, przez którą w Dumstrangu nazywany był bękartem, dzieciakiem spoza małżeństwa. Obiecał sobie, że zniszczy to dziecko i robił to już od pięciu lat. Zmrużył jasno niebieskie oczy, takie same jak ojciec. Nie wyglądał na mordercę. A chciał nim być. I będzie. Przekrzywił powoli głowę na drugą stronę i postukiwał palcami o zegarek ojca. Cholerny młody Carrow obiecał mu, że już nigdy nie pozwoli na tknięcie Yumi. Był żałosny, nie zdawał sobie sprawy jaką władzę ma Derek nad swoją siostrą. Przesłonił powieki dłonią, gdy wschodzące słońce oślepiło go na chwilę. Gdy schowało się z powrotem za chmurą, dwudziestoletni chłopak zaobserwował, że Yumi ze skrzatem kierują się w jego stronę, czyli z powrotem do rezydencji Carrowów. Uśmiechnął się, oblizując wargi, kiedy dziewczyna dostrzegła go w drzwiach, odzianego w czerń od góry do dołu. Nie spuszczał z niej łakomego spojrzenia, gdy mijała go w progu. Poruszył się gwałtowniej i zaśmiał szyderczo, gdy dziewczyna od razu odruchowo pisnęła. Wziął głębszy wdech. Lubił te maliny, którymi pachniała. Mąciły mu myśli, zaś zmieszane z zapachem krwi, potu i strachu tworzyły mieszankę nadzwyczaj rozpraszająco-uzależniającą. Dom Carrowów był pusty. Ta urocza panna Carrow, czyli siostra jegomościa-którego-ma-ochotę-zabić, uciekła rozżalona z powodu zaręczyn brata. Ich ojciec i rodziciel Merberet również opuścili rezydencję w sprawach formalnych. Przeklęty Amycus też przepadł bez śladu i szczerze powiedziawszy, nie tęsknił za nim. Dom był pusty. Byli tylko on, Yumi i skrzat. Gruzdek ukłonił się przed paniczem Merberetem, ryjąc nosem po murawie. Derek zmarszczył nos i patrzył na skrzata jak na coś obrzydliwego. - Spierdalaj. - kopnął go w brzuch i odrzucił na parę metrów aż toto uderzyło o przeciwną ścianę. Nie przejmując się popiskiwaniem skrzata, zerknął na zegarek na ręku. Była godzina siódma rano. Idealna pora na podarowanie prezentu zaręczynowego swej siostrze i jej narzeczonemu. Przeczesał palcami włosy i odwrócił się na pięcie, idąc w stronę tymczasowego salonu Yumi. Gdyby był wrażliwszy, z uznaniem obejrzałby portrety rodu Carrow, pochwaliłby wystrój, bogactwo, arystokratyczność, perfekcję detali... nie był jednak ani trochę wrażliwy. Myśl o strachu siostry podniecała go. Uśmiechał się obrzydliwie, wchodząc powoli po schodach na pierwsze piętro i od razu znalazł drzwi, za którymi znajdowała się Yumi. Nie zapukał, był wszak jej bratem i miał swoje przywileje. Nacisnął klamkę i zamknął za sobą drzwi na zamek i drobne zaklęcie. Oparł się o drewno i zlokalizował mieszańca siedzącego przy biurku i coś szkicującego. Nikt nie mógłby powiedzieć, że są ze sobą spokrewnieni. Nie byli do siebie ani trochę podobni. Mógłby wyrzec się jej, rozpowiedzieć, że to ona została miłosiernie adoptowana, jednak ojczulek nie zgadzał się, gdy mu to dyskretnie sugerował. I za to smarkula też zapłaci. - Dzień dobry, droga siostro. - uśmiechnął się do niej życzliwie, a jego oczy błyskały złowrogo. Podszedł do niej, ignorując pytania. Położył jej dłoń na ramieniu i zerknął na rysunek. - Rysujesz jeża? Jakie to urocze. Kochanie, chcę pogratulować ci osobiście zaręczyn. - nachylił się ku niej, szepcząc wszystko do ucha. - Na imprezie nie miałem okazji. Było tak wiele ludzi. Pamiętasz, mówiłem, że mam dla ciebie prezent. - odurzył go zapach malin i strachu. Widok jej trzęsących się ramion wzbudzał w nim jeszcze większe pożądanie. Była brzydka, wypisz wymaluj jak swoja matka, Japonka. Skośne oczy odrzucały go, za to delikatne zaokrąglone rysy twarzy dodawały jej urody. Zbyt wiele. Przesunął ręką po jej ramieniu na obojczyk, potem wracając na szyję i dotykając brody. Zerwał z szyi cienki naszyjnik i wsadził sobie do kieszeni. Pamiątka po siostrze, na wypadek gdyby nie przeżyła jego „prezentu”. Powrócił wzrokiem do jej smukłej, pachnącej szyi. Mógłby różdżką w tych miejscach wyżłobić wiele ran, sycić się widokiem krwi, rozciętej skóry, jej bólu i strachu. Zaśmiał się ohydnie, gdy dziewczyna zerwała się na równe nogi.
Ostatnio zmieniony przez Mistrzyni Alpacalipsa dnia Sro 06 Sie 2014, 12:04, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:03 | |
| Rezydencja Carrowów była stara, ale ładna. Yu ośmieliła się nawet stwierdzić, że poczułaby się tutaj dobrze, gdyby nie trochę zbyt surowy wystrój i piorunowanie wzrokiem ze strony Alecto oraz brak sympatii nawet ze strony niektórych malowideł. Polubiła ich kughuara i skrzata, który na wstępie skradł jej serce mimo, że naj ej widok wyglądał, jakby miała go uderzyć. Mimo tego zaofiarował swoją opiekę nad jej jeżykiem i specjalnie dla pupila panienki Merberet wytrzasnął skądziś specjalne opakowanie łakoci. Dziewczyna nie spała pół nocy. O siódmej rano zrezygnowała z prób odpoczynku, ubrała się i wyszła na dwór, aby przewietrzyć się przed kolejnym dniem usłanym w wiele trudnych emocjonalnych spraw. Przez pół nocy płakała, mając przed oczyma minę Anastasii. Minie wiele dni zanim będzie mogła bezpiecznie skontaktować się z nią i spróbować porozmawiać. Z niewesołą miną wymknęła się po cichaczu, aby nikogo nie zbudzić. Wabił ją kwiaty w ogrodzie, które widziała na uroczystości zaręczyn. Chciała samotnie zwiedzić to zamczysko i sprawdzić każdy kwitnącą roślinkę. Wtem natknęła się na skrzata buszującego wśród chwastów. Jak tylko ją zauważył, złapał ją za obie dłonie piszcząc "panienka Merberet, czy panienka czegoś potrzebuje?" etc. Yumi zaśmiała się cichuteńko wzruszona życzliwością skrzata, który chyba w tym domu nie zaznał nigdy czułości. Mury domu Amycusa były trochę przerażające, stare i opuszczone. Nie chciałaby samotnie siedzieć w środku, przekonana, że wtedy nawiedziłyby ją zjawy przodków Amycusa. Swojego narzeczonego. Nie lubiła myśleć o nim w ten sposób, bo za każdym razem przez jej ciało przechodził zimny dreszcz. Skupiła się więc na milutkim skrzacie, chwaląc go za podany posiłek, zapewniając, że śniadanie zje, lecz trochę później. Teraz niewiele przełknęłaby. Yumi uniosła głowę w stronę słońca, przymykając oczy i wystawiając twarz do promieni. Było tak ładnie i ciepło, a mimo tego odczuwała głęboki bezpodstawny smutek. Uległa więc kilkuminutowym namowom skrzata i zgodziła się na maleńkie śniadanie, które przyniesie jej bezpośrednio do pokoju. Obiecał również obiad w altanie w ogrodzie, jeśli tylko sobie tego zapragnie. Ruszyła z powrotem do rezydencji Carrowów szeroką ścieżką. Zamglonymi oczyma oglądała każdy kamień, wlokąc się przed siebie. Zatrzymała się gwałtowniej bardziej wyczuwając niż dostrzegając w progu znienawidzoną przez siebie sylwetkę brata. Przyglądał się jej i uśmiechał. Nie wiedziała już co ma zrobić, czy odwrócić się z powrotem do ogrodu czy iść ze skrzatem do środka. Derek też był rannym ptaszkiem, mieli to w genach. Pojedynkowała się w myślach na logikę i głos serca w efekcie ignorując obawy i postanawiając na powrót do rezydencji. Nie odważy się nękać jej fizycznie tuż pod nosem Carrowów. Niestety na widok znajomych szaleńczych błysków w jego oczach, cicho pisnęła. Biegiem wpadła do środka, pokonała stopnie schodów niemal się przewracając i zamknęła w pokoju. Byle jak najdalej od Dereka. Nie chciała przebywać z nim sama w jednym pomieszczeniu. Amycus obiecał jej uwolnienie się od niego już za parę dni. Musiała przetrwać kilkadziesiąt godzin i będzie po wszystkim. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Derek zniknął. Odetchnęła z ulgą i podeszła do biurka, siadając na krześle. Poczeka aż przyjdzie skrzat, który miło wypełni ciszę panującą w zamku. Samotność wydawała się teraz niebezpieczna. Rozejrzała się po udostępnionej sypialni ze smutkiem. Wszystko takie eleganckie, dopasowane i stare. Nawet drewno biurka było specjalne, z wyżłobionymi wzorami. Przesunęła po nich palcami i natknęła się na zwitek pergaminu. Uznając, że powinna zająć czymś myśli, sięgnęła po niego, poszukała w szufladzie atrament i gęsie pióro. Z delikatnym uśmiechem naszkicowała zarys sylwetki jeżyka. Zajęła się rysowaniem miłych kolców, pyszczka, czarnych wyłupiastych oczek na chwilę zapominając o lęku, gdy nagle usłyszała szczęk zamka. Wyprostowała się gwałtownie. Pióro wypadło jej z dłoni, atrament wylał się na biurko, a jej serce zadrgało mimowolnie. Zignorowała obawy i złe przeczucia wchodząc z powrotem do domu. Nie sądziła, że tym zachowaniem sprowokuje Dereka do działania. Wiedziała, że to on. Wszyscy spali. Przełknęła głośno ślinę, gdy wspomniał o zaręczynach. Mogła zostać w ogrodzie… - Dziękuję, możesz odejść. Przekażę Amycusowi. - odparła rzeczowo, siląc się na spokój. Nie była spokojna. Panikowała, bo była tu sama z nim. Wmawiała sobie, że przecież nie odważy się jej niczego zrobić pod nosem Carrowów. Musiałby być głupcem... Z jej gardła wydobył się pisk, gdy dotknął jej ramienia. To właśnie to uniemożliwiało jej zawarcie normalnych relacji z ludźmi, to był powód strachu przed dotykiem. Zrobiło się jej niedobrze, gdy szorstkie palce musnęły jej obojczyk i spoczywający tam medalik. Zatrzęsła się z zimna. Zerwał srebrny łańcuszek z jej szyi, odbierając jej coś. Nie mogła tego znieść. Musiała jak najszybciej stąd wyjść. Intuicja podpowiadała jej, że stanie się coś bardzo złego, jeśli nie zareaguje. Musiała stąd uciec…
|
| | | Mistrzyni Alpacalipsa
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:05 | |
| - Siostrzyczko, mam głęboką nadzieję, że przekażesz swojemu narzeczonemu mój prezent? Ucieszy się niezmiernie. - podszedł do niej, porzucając uprzejmości. Złapał ją mocno za ramię i rzucił na przeciwległą ścianę. Jej krzyk nie zmienił jego zamiarów. - Krzycz, kochanieńka. Nie ma tu nikogo. - szepnął zjadliwym tonem, przyciskając ją swoimi biodrami do ściany. Nie miała szans wyrwać się, nie przeszkadzało mu, że szamotała się i próbowała uciec. To jeszcze bardziej go podniecało. Wbił paznokcie w jej skórę na szyi, zostawiając na nich różowe otarcia. Przygwożdżając ją do ściany, rozdarł jej niebieską koszulę tuż na brzuchu, a potem próbował ją z niej zdjąć. Czuł jak jego paznokcie rozrywają skórę na jej ciele. Gdyby miał przy sobie coś ostrego, albo różdżka… Ryknął z bólu, gdy nadepnęła mu na nogę i dopadła drzwi. Ból przez chwilę go otumanił, jednak ofiara nie miała szans uciec z pokoju. Wyjął różdżkę i wycelował w dziewczynę mocującą się z zamkiem. Zaklęcie trafiło do celu. Yumi wydarła się tak słodko. Rzucił jej unieruchomione na chwilę ciało na łóżko. Mebel wydał z siebie głuchy jęk, odbierając niewielki ciężar dziecka. Ciemne oczy Dereka obiecywały, że nie wypuści jej dopóki nie odbierze jej dziewictwa. Podaruje Amycusowi zhańbioną siostrę, bo tylko w ten sposób najboleśniej mu dopiecze. O wiele lepsze wyjście niż pojedynek różdżkowy. Derek nie widział w swoim zachowaniu nic zdrożnego. Próbował zgwałcić przyrodnią siostrę. Zasługiwała na to, więc miał do tego prawo. Podszedł do łóżka, wciąż trzymając ją w krępującym zaklęciu. Zdarł z niej większość koszuli i gapił się wygłodzony na jej biust. Sięgnął wolną ręką do jej tułowia, przesunął dłonią po bladym brzuchu, zatrzymując się tuż przy spodniach. Rozpiął pasek swoich spodni i nachylił się do siostrzyczki, chowając różdżkę z powrotem w tylnej kieszeni. Chciał już ją mieć. Już usłyszeć jej wrzask, gdy poleje się dziewicza krew. Zamoczyłby w tej wyjątkowej krwi swoje ręce, wchłonąłby zapach utraconego dziewictwa, odebranego brutalnie. Zaczął dyszeć wyobrażając sobie jak ona umiera. Dałaby mu słodką przyjemność i zginęłaby, gdyby tylko tego zapragnął. Ta myśl jeszcze bardziej go podnieciła, Derek zrobił się jeszcze bardziej niecierpliwy. Złapał ją mocno za włosy, aby wciąż krzyczała. Musiała krzyczeć, to jej obowiązek. Miażdżył jej nadgarstek, rechotał, bo jej popiskiwania były żałośnie śmieszne. Była słaba. Coś w nim wybuchło, gdy wyłapał z jej łkania "Amycusa". - Nie przyjdzie. - syknął i w przypływie szaleńczej furii uderzył ją otwartą dłonią w policzek. Kolejny słodki wrzask. Śmierć w trakcie seksu wydawała mu się atrakcyjniejsza niż bezwładne ciało po odebraniu cnoty. Gdyby tak mógł… mógł, oj tak. Mógł. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:06 | |
| Zerwała się na równe nogi, ale nie zdążyła uciec daleko. Poczuła na ramieniu paznokcie, przygniótł ją ohydnym ciężarem, dyszał i śmierdział papierosami. Rozerwał kawałek koszuli... nie, Yumi nie pozwoli na to, co on chce zrobić. Nie pozwoli, teraz przesadził. Przesadzał od pięciu lat, lecz teraz… coś w niej pękało. Strach wylewał się z niej, zdzierał gardło od wrzasku, odbierał oddech… Ogarnął ją przerażający strach, dławiący lęk i silny protest. Wierciła się, próbowała go kopnąć, odepchnąć od siebie i zyskać kilka sekund na uwolnienie się. Nie mogła kopnąć go w krocze, bo stał za blisko, jednak mogła gdzie indziej zaatakować. Kopnęła go piętą mocno w nogę i udało się! Skulił się z bólu, więc szybko go odepchnęła i dopadła do drzwi, czując łzy napływające do oczu. Wolała Greybacka. Wolała uciekać przed wilkołakiem, nie chciała być w tym domu, obok Dereka, który chciał ją uszkodzić, nie bacząc na ryzyko wykrycia. Poruszyła klamką, lecz drzwi były zamknięte. Zamek, musiała zrobić coś z zamkiem. Jęknęła, gdy nie mogła go otworzyć. Było zablokowane zaklęciem. Krzyknęła, gdy coś ją ugodziło w plecy. Wygięła się w pół, aby potem stracić władzę nad ciałem. Gdzieś między jednym piskiem a drugim pojawił się jej przed oczami Amycus. Prosił o odrobinę zaufania, złożył obietnicę przerwania jej piekła, cieszył się z tego. A nie było go tutaj. Oddychając głęboko nie wierzyła, że to się dzieje. Nie mogła poruszyć kończynami... nie mogła nic zrobić i runęłaby na podłogę, gdyby nie podtrzymujące ją zaklęcie. Jeszcze głośniej krzyknęła, rzucona na łóżko. Nie mogła się ruszać, gdy odsłonił jej tułowie. Żołądek fiknął żołądka, zbierało się jej na wymioty. Byli spokrewnieni, a zachowywał się jak niewyżyty samiec. Owionął ją bolesny chłód, gdy dotknął brzucha. Ramię zasłonięte bandażem zaczęło pulsować i rwać, wyraźnie nadwyrężone. Dźwięk rozpinanego paska uświadomił jej w jakiej sytuacji znalazła się. Nie oddychała przez chwilę odczytując bezbłędnie intencje swojego brata. Jeszcze bardziej zrobiło się jej niedobrze. Wtem zaklęcie minęło, poczuła jak zesztywniała otoczka ucieka i może na powrót ruszać się. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza i próbowała kopnąć chłopaka. Opierał się o nią połową ciała. Krzyknęła trzeci raz, gdy złapał ją za włosy, przyciskając mocniej do łóżka. Nie wiedziała, że po cichu wezwała Amycusa. Dowiedziała się o tym, gdy ją uderzył i warknął, że on nie przyjdzie. Trzask na policzku i pieczenie wywołało jeszcze więcej strumieni łez. Jej głowa jeszcze bardziej wcisnęła się w łóżko. Amycus przyjdzie. Musi przyjść, obiecał jej, że będzie zawsze. Jeszcze wczoraj zapewnił ją, że Derek nawet jej nie tknie. Mając uwięzione ręce, nogą kopnęła Dereka w brzuch odbierając mu trochę tchu. Niestety ścisk jego łap nie zelżał i dalej leżała na łóżku w sytuacji beznadziejnej. To nie może być prawda, nie wierzyła w to. Jedno było pewne. Nie pozwoli na to, nie puści mu to płazem. Przesadza, próbując ją zgwałcić. Nigdy nie dopuszczał się takiego okrucieństwa, a dobrze wiedział, że złamie ją i zniszczy brudząc jej ciało. Trzęsła się i dalej próbowała obronić, pytając się, gdzie są mieszkańcy tego domu. Niech ktoś ją usłyszy, niech ktoś przyjdzie. Miała tylko piętnaście lat, była o połowę mniejsza od siedemnastoletniego Dereka. Nie wiedziała jak ma bronić się…
|
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:08 | |
| Wczorajszy wieczór nie przeszedł akurat dokładnie tak jak to zaplanował, a informacja o zniknięciu Alecto dała mu bardzo wiele powodów do poszukiwania samotności w celach przemyślenia odpowiednich powodów tak nieoczekiwanego zachowania. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji ze strony bliźniaczki, która postanowiła podążyć za własnym szczęściem niemalże zaraz po osiągnięciu pełnoletniości. Wypuścił spokojnie powietrze z ust, kiedy mglisty poranek przywitał go unoszącą się mgłą w okolicy wielkiego dębu. Deportując się przy starej, może nieco zardzewiałej huśtawce miał pewność bezpieczeństwa. Oswojony jeszcze przez jego ojca Kughaur doskonale poznał zapach jedynego syna Carrowów, dzięki czemu nie musiał obawiać się ataku z jego strony. Odkąd przeszedł kurs teleportacji, mógł pozwolić sobie na spokojne pojawianie się w tym właśnie miejscu. Poniekąd było ono jego jednym z „ulubionych”, jeśli można było w ten sposób określić sympatię Amycusa do tego miejsca. Łączyły się z tym szczególne wspomnienia, związane z rodziną, do której chłopak był przywiązany. Gdyby nie był, wczorajszego wieczoru nie podarowałby pierścionka zaręczynowego dziewczynie, która w głębi duszy go nienawidziła. Stanowił dla niej jedynie formę ratunku przed Derekiem, składając prawie dwa tygodnie temu obietnicę o zapewnieniu bezpieczeństwa. Z chwilą oficjalnego połączenia rodów solidnym słowem zaręczyn, ustanowił niewidzialną więź jaka za niespełna dwa lata, niedługo po osiągnięciu pełnoletniości przez Yumi, miała swój finał w organizacji ślubu. Strzepnął z lewego rękawa ciemnej marynarki ledwo dostrzegalny kurz, podnosząc po chwili staromodny bukiet czerwonych róż. Przesuwając opuszkami palców po płatkach i łodygach upewnił się, czy żaden kwiat nie został połamany ze względu na gwałtowną podróż jaką była teleportacja. Odnalazł dwie, świeżo rozwinięte róże, z których do połowy opadły płatki i łepek ledwo utrzymywał się na cienkiej łodydze. Amycus wyciągnął oba kwiaty, odrzucając je pod swoje stopy i niewzruszony, poszukiwał nadal kolejnych uchybień. Był perfekcjonistą w każdym calu, więc nie mógł pozwolić sobie na podarowanie narzeczonej połamanych kwiatów. Nawet, jeśli nie zgodziła się wczorajszego wieczoru na oficjalne klękanie oraz formułkę, która najwyraźniej wbijała ciernie prosto w serce. Przeczuwał, że Yumi gotowa była wyrzucić ten bukiet przez okno, albo wrzucić do kominka, prosząc skrzta o podłożenie ognia w celu okazania Carrowowi , że nie będzie wcale ładnie pachnącą, posłuszną dziewczynką. Opuścił rękę z bukietem wzdłuż swojego ciała, zerkając tylko na chwilę na cienkie bandaże okalające dłonie, będące jeszcze pozostałością po niefortunnych oparzeniach sprzed dziwnego zabiegu. Yumi nie wiedziała, że w ukrytym pomieszczeniu w podziemiach posiadłości, Amycus samoistnie próbował wzbudzić ponownie gniew i zmusić swoje ręce do ponownego samozapłonu. Nie było to wcale łatwe, ponieważ zamiast ognia pojawiły się niewielkie strumienie tego żywiołu, podpalające wszystko dookoła – łącznie z koszulą, jaką miał na sobie Amycus. Nauczony tym doświadczeniem, pozbył się praktycznie całkowicie ubrania do dalszych eksperymentów. Zakończył je grubo po północy, z kolejnymi poparzeniami dłoni oraz przedramion, jak również dziwnymi płytkimi rankami na niemalże całym ciele. Nie rozumiał w jaki sposób ma nauczyć się kontrolować te dziwne anomalie, jednak ustanowił sobie cel z którego nie zrezygnuje. Nie wszystkie rany zdążyły się wygoić do czasu zaręczyn, dlatego też przez ostatnie dni chodził w nieco grubszych koszulach, uniemożliwiających dostrzeżenie bandaży sięgający od dłoni (bez owijania paliczków) aż do łokci. Wolną ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, gdzie znajdował się srebrny zegarek na łańcuszku, podarowany jeszcze przez dziadka od strony ojca jako prezent dla pierworodnego wnuka płci męskiej. I chociaż Amycus nie poznał osobiście tego człowieka, wiele się o nim nasłuchał. Zresztą, wystarczyło spojrzeć na portret w posiadłości rodzinnej, aby uzyskać prawidłowe, pierwsze wrażenie jakie wywoływał ten oschły i brutalny człowiek. Wybijała godzina 7:30, dzięki czemu miał jeszcze dobre półtorej godziny aż zostanie podane śniadanie i wszyscy członkowie rodziny się zejdą. Również pan Merberet i jego pociechy otrzymali osobne pokoje, każdy do własnej dyspozycji na kilka nadchodzących dni. Urlop stanowił dla obu ojców możliwości zacieśnienia dawnych więzi, a równocześnie dopracowanie szczegółów zaopiekowania się Yumi. Zatrzasnął przykrywkę, ruszając w kierunku posiadłości, gdzieś kątem oka dostrzegając pupila domostwa, który jak zwykle spełniał swoje zadanie, pilnując bezpieczeństwa. Jeśli wyczułby zagrożenie, zapewne rzuciłby się na nieproszonego gościa bez zbędnego ostrzeżenia. Według Amycusa była to czysta głupota, jednak nie on był właścicielem i panem tego domu, musiał się wiec trzymać ustalonych zasad aż do momentu otwarcia własnego „domu”. Miało to nastąpić po zakończeniu jego nauki w Hogwarcie, kiedy rozpocznie pracę w Ministerstwie Magii. Przekraczając próg domostwa, usłyszał powitalne jęknięcie Gruzdka, który nie podnosił głowę jak to miał w zwyczaju po wypowiedzeniu werbalnego „dzień dobry jaśnie panie”. Chłopak zatrzymał się zainteresowany zmianą skórną na karku domowego skrzata, rozkazując mu odwrócenie się plecami. Zmarszczył nieznacznie brwi, dostrzegając z jak wielką trudnością porusza się stworzenie i to praktycznie mu wystarczyło, aby odnaleźć winowajcę tego zdarzenia. Amycus ponowił swój spacer, witając się z każdym z portretów, które gratulowały mu zaręczyn. Myślami eliminował jednak po kolei osoby, które mogły brutalnie potraktować Gruzdka. Ojciec nigdy nie pozwalał sobie na okazanie przemocy względem domowych zwierząt, o matce nie było mowy – była niezwykle wrażliwą i emocjonalną kobietą, której to cechy odziedziczyła Alecto. Bliźniaczka na pewno nie wróciła do domostwa, a już na pewno nie po to, aby wyżywać się na niewinnym skrzacie. Posiadała swoje wady, jednak była o wiele mniej agresywna niż Amycus. W polu widzenia pozostawali więc Merberetowie, a wraz z tym nazwiskiem pojawiło się imię – niemalże od razu sylwetka Dereka wymierzającego solidnego kopniaka w plecy skrzata. Wypuścił stłumione powietrze z ust, zatrzymując się przy obrazie ciotki od strony ojca, aby odpowiedzieć uprzejmie iż chce zrobić niespodziankę narzeczonej i przyjdzie pogawędzić po śniadaniu z nią. Początkowo miał zamiar zostawić bukiet róż przed drzwiami nastolatki, przekonany iż nikt nie ośmieli się ich ruszyć aż do śniadania. Kiedy zaczął stawiać swoje pierwsze kroki, usłyszał pierwszy krzyk dobiegający gdzieś z pierwszego piętra. Przystanął na moment, aby ułożyć prawą dłoń na poręczy i dopiero usłyszawszy przytłumiony rumor, podążył za ostrzegawczą lampką w głowie. Praktycznie wszyscy spali i ten poranek miał stanowić dla niego chwilę na przemyślenie sytuacji z Alecto. Kierowała się sercem i miłością, pragnąc tego samego dla niego – nie zaś krępowanie się sztywnymi schematami, które przecież utrzymywały Amycusa w ryzach. Pokonywał dwa stopnie za jednym razem, kierując się w kierunku źródła hałasu. Stojąc u szczytu, musiał przystanąć i zastanowić się, skąd dobiegł pierwszy wrzask. Wyczekując na kolejny niepokojący dźwięk, wyciągnął czarną, chrapowatą różdżkę z ukrytej kieszeni w spodniach i przesunął wskazującym palcem po jej trzonku. Pierwsza fala gniewu poruszyła jego sercem, wybudzając go ze spokojnego i harmonijnego stanu ducha, produkując adrenalinę i przepuszczając ją do żył. Drugi krzyk dochodził wyraźnie z trzecich drzwi po lewej stronie, będących jedną z wolnych sypialni dla gości. Amycus w kilku podskokach znalazł się pod nimi i machnął gwałtownie różdżką przed klamką. Drzwi otworzyły się z głośnym hukiem, obijając się od sąsiedniej ściany i zatrzymały się pod wpływem kolejnego niewerbalnego zaklęcia o niskim poziomie. Hałas nie ustał, kiedy Amycus przekroczył próg i otoczył wzrokiem całe pomieszczenie, zatrzymując się na leżącym Dereku. Wystarczyło kilka detali, aby podniósł ponownie różdżkę i warknął: - Petrifikus Totalus. – Trafiając z idealną wręcz celnością w Dereka, który momentalnie zesztywniał. Kolejne zaklęcie rozświetliło końcówkę różdżki Amycusa na zielonkawy błysk, odrzucając chłopaka na przeciwległą ścianę z takim impetem, że obrazy na niej zatrzęsły się. Dwa z nich upały z krzykiem zwierząt namalowanych na tamtejszym płótnie. Oczy Amycusa były na wskroś przesiąknięte czernią, zaś rysy twarzy wyostrzone, wpatrujące się w unieruchomionego przeciwnika. Wyciągnięta ręka z różdżką przesunęła się w górę, aby Derek przelewitował od ściany do sufitu i zawisł do góry nogami w tak niewygodnej pozie. Dopiero wtedy młody Carrow przeniósł leniwe spojrzenie na Yumi, dostrzegając wyrwane guziki na rozerwanej koszuli. – Wyjdź. Do mojego pokoju. Natychmiast. – Głos Ślizgona jeszcze nigdy nie brzmiał tak ostro i lodowato jak teraz, kiedy wpatrywał się w brązowe, śmiertelnie przestraszone oczęta Merberetówny. W tej chwili nie pamiętał o tym, że nie lubi otrzymywać rozkazów z jego strony i za każdym razem buntuje się, robiąc zupełnie co innego niż żądał. Dotychczas jednak jego furia nie była aż tak namacalna jak w tym momencie, kiedy pociągnięcie za nieodpowiednią strunę groziło dzikim atakiem gniewu, który mógł dotknąć postronnych obserwatorów. Krew jaka toczyła jego żyły paliła go wewnętrznym żarem, a spojrzenie zachodziło mgłą szaleństwa. To wszystko mogła widzieć Yumi, jeśli odważyła się utrzymać długi kontakt wzrokowy z Amycusem. Dopiero kiedy działanie zaklęcia miało się zakończyć, machnął brutalnie różdżką kończąc działanie lewitacji. Nikt nie łapał Dereka przed rozpłaszczeniem się na podłodze, a na domiar złego Amycus rzucił zaklęcie rozbrajające. Różdżka przyrodniego brata wylądowała pod stopami Ślizgona, który zrobił dwa kroki w tył bez odwracania się i ułożył bukiet róż na biurku gdzie znajdowała się poplamiona od atramentu kartka ze szkicem jeżyka.
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:09 | |
| Wiele lat temu, gdy jeszcze żyła jej matka, w wakacje te dwa rody pojawiały się w jednym miejscu, aby spędzić wolny czas razem. Alecto, Amycus i Yumi, troje z najmłodszego pokolenia zostało zmuszone do wspólnej zabawy i znajomości. Siedzieli w tej samej piaskownicy, biegali po tym samym osiedlu, rzucali kamieniami do wody, ścigali się i śmiali. Mimo tych wielu pozytywnych wspomnień, Yumi nigdy nie mogła zaprzyjaźnić się z Alecto. Obie próbowały, starały się być przyjaciółkami. Odnosiły się do siebie uprzejmie, życzliwie i miło, bo tak nakazywało wychowanie. Nigdy jednak nie złapały porozumienia, które wywiązałoby się, gdyby nie ich skrajnie odmienne charaktery. Yumi było smutno z powodu ucieczki siostry swojego narzeczonego. Rozumiała ją jednak i nie miała jej za złe tego zachowania. Sama wściekała się przez dwa tygodnie za ten żart od życia, buntowała się i robiła wszystko, aby do tego nie dopuścić. Dopiero rozmowa na koncercie Upiornych Wyjców i wyznanie prawdy Amycusowi uświadomiło ją, że to jest najlepsze wyjście z możliwych. Nakazując im zaręczyć się, nie narażali obcych osób na zmarnowanie życie, bowiem i Amycus i Yumi nie potrafili dać normalnej drugiej osobie tego, czego wymagała. Krukonka mogła mieć jedynie nadzieję, że Alecto kiedyś ją zaakceptuje. Będzie jej szwagierką, powinny chociaż czerpać wzór z przeszłości i być dla siebie miłe. Yu nie płakała z powodu otwartej wrogości Alecto, traktując to jako coś naturalnego i całkowicie zrozumiałego. Zrzuciła to na barki czasu, który powinien uleczyć rany i wyprzeć szok. Obrazy wiszące w jej dotychczasowej sypialni uciekły i bynajmniej nie miały na celu sprowadzenie pomocy. Yumi słyszała ich oburzone szepty, że obcy ród dopuszcza się bezczeszczenia ich wielopokoleniowego domu. Rodzina Carrowów to sami uczniowie Slytherinu. Nic dziwnego, że zamiast zrobić coś, co uratowałoby Yumi, malowidła po prostu wyszły z ram, pozostawiając w nich pozostałe elementy. Dziewczyna była na skraju załamania nerwowego. Spełniał się jej największy koszmar, sytuacja, która doszczętnie ją zniszczy, jeśli nie wymyśli niczego, co ją uwolni. Czytała kiedyś w starych kronikach Hogwartu, że można użyć magii w obronie własnej. Mogłaby to zrobić i zrobiłaby to, gdyby jej różdżka nie leżała pod ścianą obok biurka. Była więc bezbronna i mogła tylko modlić się, aby wparował tutaj skrzat i wyrzucił za okno Dereka. Zrobiłby to, jeśli zachowałby się tak, jak obrazy - uznał, że Derek dopuszcza się gwałtu na honorze zamku i tej biednej dziewczynie. Jeszcze raz kopnęła bo kolanem. Odwracała głowę, chcąc być jak najdalej od mdlącego sapania chłopaka i smrodu potu i papierosów. Sytuacja zwolniła, wszystko zaczęło dziać się w zwolnionym tempie. Rozległ się trzask uderzanych o ścianę drzwi, a potem powietrze przeciął świst zaklęcia. Derek nagle znieruchomiał, wybałuszył oczy zdziwiony, a potem zesztywniały opadł na Yumi, przygniatając ją. Czując zwolniony uścisk na nadgarstkach próbowała zepchnąć z siebie wielkie, spocone cielsko. Ktoś jej w tym pomógł, bo nagle Derek został poderwany do góry, gdzie zawisł. Dziewczyna podniosła się do siadu, autentycznie przerażona. Wciąż płakała, łzy żłobiły na jej policzkach ścieżki. Myślała, że to skrzat przyszedł na ratunek, jednak to Amycus usłyszał jej nieme wezwanie i stał teraz w progu. Jeszcze chyba nigdy nie cieszyła się tak na jego widok. I jeszcze nigdy nie czuła się tak podle, że widzi ją w złym stanie. Ten gniew wymalowany na jego twarzy... był obietnicą, że Derek zostanie ukarany. Nie lubiła, gdy jej rozkazywał, lecz w tym przypadku po pierwsze, nie ośmieliłaby się mu odmówić widząc jak na dłoni jaki jest teraz niebezpieczny, po drugie, marzyła, aby stąd uciec i po trzecie to było najlepsze wyjście. Przełknęła łzy i złapała pozostałe skrawki koszuli, zakrywając nimi swoje piersi, goły brzuch i czerwone ślady po paznokciach. Zsunęła się z łóżka, na które już nigdy w życiu nie wróci i ruszyła biegiem, chcąc za wszelką cenę wydostać się. Nim jednak przekroczyła próg, zatrzymała się przy Amycusie i spojrzała nań wzrokiem pozbawionym wszelakich pozytywnych błysków. Otarła z policzka łzy i cicho wypowiedziała jedno słowo, na które tak długo oboje czekali. - Proszę. - nie prosiła o litość dla swojego brata. Wręcz przeciwnie. Prosiła, aby zemścił się na nim. Aby zrobił porządek i uwolnił ją od niego. Ilekroć spojrzy teraz na Dereka, będzie pamiętała co chciał jej zrobić i co będzie próbował jej zrobić, gdy tylko zostaną sami. Nie czekając na reakcję Amycusa, pozwoliła kończynom wyjść z pokoju. Nie zdążyła skręcić, bo Carrow ją zatrzymał. Nie musiał nic mówić, widziała wszystko w jego oczach. Wybiegła, nie odwracając się i nie patrząc na Dereka. Na nich obu. Chciała odciąć się od nich i zapomnieć. Na oślep trafiła do odpowiednich drzwi. Podświadomie wiedziała gdzie jest jego pokój. Wczoraj wieczorem widziała jak tam wchodził. Otworzyła je i widok, jaki ujrzała wrył się jej głęboko w pamięci. Była w miejscu należącym do Amycusa, zawierającym jego osobiste, prywatne elementy. Jej uwagę przykuł przede wszystkim fortepian, z czego najbardziej ucieszyła się w całej swojej marnej sylwetce. Powiodła wzrokiem do wielkiego dwuosobowego łóżka, biurka, przy którym musiał pisać listy i tworzyć zaproszenia. Obrazy na ścianach i wzruszające, poruszające się krajobrazy. Nieczynny o tej porze roku kominek, a na nim rodzinne zdjęcia. Powoli podeszła do nich i nie dotykając ich, obejrzała. Na każdej fotografii Amycus stał z poważną miną, niczym czarny anioł stróż obok Alecto, swojej matki, która zrobiła na Yumi fantastyczne wrażenie, obok ojca dumnego jak paw z syna. I jedno to najmniejsze zdjęcie przedstawiające Carrowa stojącego na tle morza. Yumi zakryła swoje usta, pozwalając łzom płynąć po policzkach, brodzie, skapywać na ramę kominka. Podeszła gwałtownie do drzwi i zamknęła je. Oparła się o nie i rozpłakała się. Nie trwało to długo, po paru minutach łzy skończyły się, pozostawiając na jej policzkach wiele ścieżek. Zacisnęła mocno pięści i zerwała z siebie podartą koszulę. Zwinęła ją w kłębek i wrzuciła brutalnie do kominka. Znalazła palnik, pogrzebacz i w środku lata rozpaliła niewielkie płomienie w kominku. Obserwowała jak koszula czernieje, kurczy się i po paru minutach zamienia w popiół. Dopiero wtedy zgasiła płomienie, uznając, że zrobiła to, co powinna. Doprowadziła swoje włosy do ładu, poprawiła bandaż na ramieniu. Pragnęła gorącej kąpieli, aby zmyć z siebie zły dotyk Dereka. Nie mogła jednak tego zrobić, bo trzęsła się i nie było to bynajmniej wina zimna. Poprawiła ramiączko biustonosza i podeszła do łóżka. Zwinęła stamtąd koc przesiąknięty na wskroś zapachem Amycusa. Zarzuciła go sobie na ramiona, owijając się nim ciasno, aby zakryć nagie ciało. Usiadła przed fortepianem, odsłaniając klapę. Kochała ten instrument. Miała go u siebie, jednak odkąd zmarła matka ojciec zabraniał go używać. Tutaj mogła. Wysunęła spod koca rękę i nacisnęła po kolei parę klawiszy. Na początek zagrała "Wlazł kotek na płotek" jedną ręką. Później kilka smutnych dźwięk... nie płakała, ale siedziała sztywno i naciskała co któryś klawisz i powtarzała króciutką melodię tyle razy, dopóki nie przyjdzie tu Amycus. Nie ruszyła się ani razu. Zastygła w tej pozie, grała od nowa i od nowa tę melodię, jakby zaczarowana zaklęciem. Nie słyszała poza tym nic. |
| | | Mistrzyni Alpacalipsa
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:10 | |
| Poczuł na plecach dziwne mrowienie, obejmujące w jednej chwili kręgosłup i wszystkie członki. Zaklęcie trafiło prosto do celu, odbierając mu władzę nad ciałem. A był tak blisko! Yumi opadała z sił, czuł to. Jeszcze chwila, a zaczęłaby błagać go o litość, płakać i piszczeć o miłosierdzie. Zerwałby z niej ciuchy, rozerwałby skórę w najwrażliwszym miejscu w ciele. Wrzeszczałaby, gdyby już za chwilę odebrał jej jedyne, co miała w sobie wartościowe. Chciał czuć zapach jej dziewiczej krwi… Runął na dziewczynę, przygniatając ją. Cholera jasna, dlaczego schował różdżkę do kieszeni? Świat zawirował mu przed oczami, gdy został odrzucony na bok, a potem nagle poderwany do góry. Zawisł do góry nogami czując jak cała krew spływa do mózgu. Jego twarz poczerwieniała, a spojrzenie zabijało Carrowa. Wiedział do kogo należy ta zamazana sylwetka. Zlokalizował siostrzyczkę, zasmarkaną, zapłakaną i beznadziejną. Nadal miał nad nią władzę, nikt mu jej nie odbierze! - Jeszcze... cię dopadnę, mała dziwko. - wydusił z siebie, ledwie łapiąc oddech. Dziewczyna wybiegła jak spłoszona sarenka. Była słaba. I tak ją złapie. Jej kochany Amycuś nie będzie w stanie jej upilnować dzień i noc. Jeszcze przed ślubem dopnie swego i zniszczy tę małą dziewczynkę, która odebrała mu możliwość normalnego życia. Teraz musiał zastanowić się co zrobić. Napastnik zabrał mu różdżkę i miał przewagę - tymczasową rzecz jasna. Może i stanowił zagrożenie i był blisko Lorda Voldemorta, ale nie mógł równać się z uczniem Drumstrangu. W Hogwarcie rosły małe ścierwa, dzieciaki, co nie umieją machać różdżkami. Charłaki. Derek był pewien, że poradzi sobie z Carrowem jak tylko odzyska różdżkę. Parę lat temu to on wyciął mu na policzku szramę tak samo jak na policzku swojej siostrzyczki na pamiątkę tego, że ktoś ośmielił się ją obronić. Mógłby zrobić to ponownie. Zabić ich oboje. Zgwałciłby siorkę na oczach bezradnego słabego Amycusa, a potem zabiłby go, ot tak, dla estetyki.Zrobiło mu się ciemno przed oczyma. - I co, mały skurwielu? Sikasz w gacie ze strachu przed stanięciem do walki różdżka kontra różdżkę? - syknął zjadliwie, świdrując go wzrokiem. Nie czuł się ani zażenowany ani zirytowany, że go złapano. Zawsze wychodzi z kłopotów cały i zdrów. Ma to we krwi po ojcu. Pojawi się jeszcze wiele okazji na wręczenie prezentu zaręczynowego. Jeśli nie przez siebie samego - przez swoich równie zepsutych kumpli. Dopnie swego, choćby szedł po trupach. Zarechotał z miny Carrowa. Nie przyznał się do dreszczu przebiegającego przez plecy, gdy ten na niego spojrzał. - No tak, na tej małej dziwce tak ci zależy? Hehe, ciekawe jak smakuje twoja siostrzyczka. Nie uważasz, że to fair? Ty masz moją siostrę, ja wezmę sobie twoją. Zniszczę obie. Myślę, że to uczciwa wymiana. - odsłonił równe zęby w złowieszczym wiele obiecującym uśmiechu. Nie używał logiki. Chciał zastraszyć Amycusa, nie wiedząc do końca jaki on jest naprawdę. Zastraszanie zawsze mu wychodziło. Miał ten autorytet. Wtem runął nagle na ziemię. Przez chwilę nie czuł kręgosłupa, gdy spotkał się brutalnie z podłogą. Przed oczami widział wiele gwiazdek, gdy rąbnął potylicą o podłoże. Wydusił z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, a potem posłał pod adresem Amycusa soczystą wiązankę przekleństw, których nie powstydziłby się największy rzezimieszek. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:11 | |
| UWAGA! POST ZAWIERA BRUTALNY OPIS TORTUR!
Nie interesowała go ani trochę połowiczna nagość dziewczyny, ukryta pod strzępkami koszuli i biustonosza. Amycus miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż zastanawianie się nad wielkością piersi Yumi czy też gładkością skóry na podrapanym brzuchu. Właściwie to nie interesowało go nawet do czego już tutaj doszło, ponieważ widział nierozpięte spodnie Krukonki oraz nadszarpnięty rozporek Dereka. To mu wystarczyło w przeanalizowaniu sytuacji i stwierdzeniu, że wszedł niemalże na samym początku bestialskiego czynu, jakiego zamierzał dopuścić się przyrodni brat narzeczonej. Przyglądał się głównie oczom brunetki, na wskroś przesiąkniętych żalem, smutkiem i strachem, trawiących z pewnością ją od samego środka. Chciałby poczuć to samo co ona, jednak nie teraz i nie tutaj. W chwili obecnej miał przyjemne mrowienie w dłoniach aż do łokci, jako obietnicę wypuszczenia na wolność wszystkich dzikich demonów, jakie na co dzień w sobie skrywał. Nadchodził czas karmienia, tak długo wyczekiwany przez niego. Zapamiętywał widok drżących ust Yumi, spływających potokiem łez i zaczerwienionego śladu na policzku. Wyrył sobie w pamięci ten właśnie widok, aby uzyskać dodatkową motywację zniszczenia fizycznie i psychicznie Dereka Merbereta. Szept wypowiedziany pomiędzy ustami zagłuszył na krótki moment złowieszczą groźbę wiszącego napastnika-ofiary. Nie pozwolił jej odejść, ponieważ zatrzymał ją i przez chwilę patrzył głęboko w oczy. Rozmowa jaka właśnie zachodziła między nimi była zrozumiała tylko dla nich. Yumi od zawsze nie potrafiła wydusić z siebie tego magicznego słowa, ale teraz Derek przekroczył dopuszczalną granicę, jaka stawała się już nieznośna. Fizyczny ból był namacalny, ale można było go podleczyć. I chociaż Amycus uważał się za psychopatę, nigdy nie posunął się do gwałtu na jakiekolwiek dziewczynie. Również i w tej sytuacji nie potrzebował pozwolenia dziewczyny, zwalniając uścisk dłoni na jej przedramieniu. Wykorzystała tę wolność na ucieczkę, którą odebrał jako prawidłową reakcję. Nie musiała zatrzaskiwać za sobą nawet drzwi, ponieważ wciąż byli tutaj sami. Derek wrzeszczał i groził Amycusowi, naruszając niemalże z idealną precyzją słabsze punkty: obrażanie narzeczonej oraz siostry, które stanowiły najważniejsze osoby w jego życiu. Odczekał cierpliwie na moment zakończenia trwania zaklęcia, a ostre łupnięcie w podłoże poinformowało go o bólu, jaki musiał odczuć Derek. Amycus pochylił się po różdżkę chłopaka, przyglądając się jej z wymuszanym zainteresowaniem i podszedł do niego. Przykucnął i chwytając mocno za włosy, pociągnął go w górę, bez ostrzeżenia wbijając gwałtownie końcówkę różdżki w prawy kącik oka. Mocno i dotkliwie, aby po chwili ujrzeć pojawiającą się krew. – Wszedłeś do domu mego ojca na moje życzenie, naciągając dług zaufania. Ośmieliłeś się dotknąć moją narzeczoną i grozisz mojej siostrze. Będziesz miał długie godziny na przemyślenie wypowiedzianych przed chwilą słów. – Lodowaty ton przebijał się zapewne przez wrzask ucznia Durmstragu, nie pozwalając na zabranie drzazgi w oku. Wręcz przeciwnie, Amycus mało delikatnie wyrwał magiczny kijek z twarzy chłopaka i odskoczył do tył, łamiąc różdżkę na swoim kolanie. Magiczny dymek wydobył się z połamanych miejsc. – Nie krzyżuję różdżki z takimi śmieciami jak ty. To byłoby gorsze niż walka ze skrzatem domowym czy charłakiem. – Odpowiedział równie spokojnie jak przed chwilą, chowając resztki różdżki Dereka. Podszedł do niego sprawnym krokiem, aby z impetem wycelować w jego brzuch. Najlepiej w nerkę. Poruszył swoją różdżką jakby w obietnicy kolejnych tortur. Po czym machnął od niechcenia dłonią, używając Drętwody, która odebrała chłopakowi świadomość. Aż dziwne, że tak niewielką odporność miał uczeń Durmstragu, który był mocny w gębie.
Amycus miał wystarczająco dużo czasu, aby przerzucić sobie ciało Dereka przez barki i znieść aż do piwnicy. Po drodze wysłał Gruzdka do posprzątania sypialni Yumi, nie przejmując się wybauszczonymi oczyma skrzta. Ten w miarę posłusznie schował głowę aż do ziemi i pobiegł na górę.
Po otwarciu tajemnej komnaty, Amycus przytwierdził ciało Dereka do odpowiedniego przygotowanego stolika – przytrzymującego zarówno kończyny dolne jak i górne, w metalowych zapięciach. Półmrok panujący w pomieszczeniu uniemożliwiał jakąkolwiek analizę miejsca, szczególnie iż chłopak miał problemy z jednym, trochę krwawiącym okiem.
Ostatnio zmieniony przez Amycus Carrow dnia Sro 06 Sie 2014, 15:28, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Mistrzyni Alpacalipsa
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:12 | |
| Liczyło się jedno: dokopać Amycusowi. Dotknąć czułego miejsca, zabrać mu to, co jest dla niego najważniejsze. Nie pierwszy raz odezwała się w nim potrzeba pokazania Carrowowi gdzie jest jego miejsce. Przeszkadzał mu w swojej kreciej robocie, czyli znęcaniu się psychicznym i fizycznym nad własną siostrą. Była jego rodziną, należała do niego. Żadne zaręczyny tego nie zmienią. Carrow mógł łudzić się, że po usłyszeniu "tak", odetnie ją od swojego brata. Do ślubu pozostały dwa lata, które zamierzał wykorzystać maksymalnie, bez litości i zająknięcia. Obecna sytuacja była jego chwilową słabością. Został zaatakowany od tyłu, bezczelnie przez smarkacza, który nie wiedział co to znaczy honor. To zrozumiałe, że nie mógł się z początku obronić. Jeszcze przez chwilę nie czuł pleców i kręgosłupa. Ostrożnie poruszył się i sprawdzał czy może podnieść się i stanąć do walki. Splunął Carrowowi prosto w twarzy, gdy ten nachylił się nad nim, próbując mu grozić. - To moja siostra i zrobię z nią co będę chciał. Nie dostaniesz jej czystej. Zapomnij o tym. - obiecał mu charcząc i śmiejąc się z jego miny. Coś go nagle zaniepokoiło, struna w lodowatym, nieczułym sercu drgnęła w obcym mu uczuciu strachu. Błyski w oczach Carrowa nie oznaczały tylko groźby dokuczenia, uszkodzenia czy pobicia. To było coś... nienaturalnego i nienormalnego. Brutalność i okrucieństwo. Derek unosił już ręce, aby podnieść się i odwrócić rolę ofiary i kata, gdy nagle wydarł się przerażająco głośno. Trzon różdżki wbitej w oko wwiercił się niemal do czaszki. Krew trysnęła na podłogę, na jego twarz, sięgając nawet ust. Zakrztusił się, pozieleniał, wypluwając ciecz z gardła. Merberet wygiął się w pół i wrzeszczał, wyciągając ręce, aby pozbyć się ciała obcego z oka. Machnął dłonią przed twarzą, ale już tego nie było. Usłyszał za to trzask łamanego drewna. - Moja różdżka, sukinsynie! - wydarł się, bardziej przerażony zniszczoną bronią niż swoją twarzą. Adrenalina i gniew dodała mu sił. Podniósłby się do piony, gdyby nie solidny cios z buta zabierający mu całkowicie dech w piersiach. Zwinął się w kłębek, w pozycji embrionalnej, czerwony tak, jak krew spływająca po jego szyi i obojczyku. - Słono mi za to zapłacisz. - wysyczał niczym prawdziwy wąż. Zakrył się ramionami przed zaklęciem i mimo tego, stracił przytomność. Odzyskał ją po paru minutach, chociaż jemu wydawało się, że spał wieki. Nie leżał już, tylko siedział na całkiem wygodnym stoliku, gdyby nie fakt, że miał unieruchomione kończyny. Krew spływająca z oka wyschła na jego policzku, brodzie, szyi, kapała na czarną koszulę, mocząc ją i sprawiając, że była ciężka od ciemnoczerwonej cieczy. Derek zamrugał jednym okiem, gdyż drugiego w ogóle nie czuł, że ma. Rozejrzał się po sali, jednak nie dostrzegł nic przed twarzą Carrowa. - Co u diabła... - urwał widząc spojrzenie jakim go obdarzył. - Ty oszalałeś! - wydarł się odczuwając coś nowego, bo strach. Nigdy nie widział człowieka tak pozbawionego uczuć, zdecydowanego i brutalnego. Derek szarpnął się, jednak nie mógł ruszyć się ani o odrobinę. - Ty jesteś psychopatą. To jakieś chore. Wypuść mnie stąd, dzieciaku, a udam, że zapomnę i nie zniszczę twojej siostrzyczki i narzeczonej. - wycedził przez zaciśnięte zęby wciąż sądząc, że to on jest górą, a nie Carrow. Odrzucał od siebie informację, że był w położeniu skrajnie beznadziejnym. Groził Amycusowi pewien, że ten w końcu przestraszy się i zacznie go przepraszać za naruszenie godności. Łudził się, bo już podświadomie wiedział, że miał do czynienia z osobą brutalniejszą, okrutniejszą i bardziej niebezpieczną od siebie samego. Na oczy nie widział nigdy takiego potwora... |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:14 | |
| UWAGA! POST ZAWIERA BRUTALNY OPIS TORTUR!
Zaklęcie rzucone na pomieszczenie sprawiło, że nikt prócz dwójki przebywających tu osób nie było w stanie usłyszeć sensu rozmowy. Jak również wrzasków, które już po chwili wypełniły salę podczas pierwszych minut wspólnej zabawy Dereka i Amycusa. Chłopak puścił mimo uszu groźby chłopaka, wrzucając je do skrzynki kozaka, który nie był w stanie mierzyć się z młodym Carrowem. To on był drapieżnikiem, atakującym niehonorowo i od tyłu, kiedy ofiara była zdezorientowana i rozkojarzona innymi czynnikami. Prawa przeżycia w brutalnym świecie nakazywały atak w odpowiednim momencie, pielęgnując w sobie zemstę przez cały czas. Od pierwszych lat życia był wyparty z empatii, przez co musiał nauczyć się na pamięć reguł rządzących społeczeństwem normalnym oraz tym drugim, związanym z krwią, brutalnością i agresją. Zdecydowanie łatwiej było mu do tego drugiego świata, ponieważ poruszał się w nim z naturalnym instynktem. Starł z siebie resztki śliny Dereka, nie zapamiętując tego gestu jako obraźliwego. Zwyczajna bezsilność ofiary, która jeszcze próbuję zmienić swoją sytuację i przestraszyć kogoś silniejszego. W końcu Drętwota spadła na ciało Merbereta, a oboje przemieścili się do piwnic. Jedno z pomieszczeń stanowiło tajemnicę Amycusa, który nałożył odpowiednie zaklęcia i nikt prócz niego samego nie wiedziało o istnieniu tego pomieszczenia. Zdawał sobie sprawę z tego, że wiele ryzykuje jeśli aurorzy postanowiliby sprawdzić ich posiadłość, jednak nie mógł sobie odmówić umeblowania tego miejsca. Był dumny przede wszystkim z narzędzi, które rozstawione były po przeciwległej stronie deski, na której leżał obecnie Derek. Twarz Amycusa nie zmieniła się zbytnio, chociaż w oczach nadal iskrzyła się furia i brak jakiekolwiek współczucia. W dłoni trzymał niewielkiej wielkości ostrze, przypominające do złudzenia medyczny skalpel. - Możesz krzyczeć. Śmiało, zalecam tobie również grożenie. Yumi, Alecto, mnie, moim dzieciom, a nawet moim wnukom. Jeszcze masz do tego prawo. Powiem więcej, masz nawet prawo wyboru, od którego miejsca mam zacząć. Mamy dużo czasu. Naprawdę, mnie się nigdzie nie spieszy. Tobie zresztą też nie. – Przysunął się do prawej ręki chłopaka i bez ostrzeżenia wbił czubek ostrza nożyka między kością kciuka a palca wskazującego, tuż nad nadgarstkiem. Powoli zagłębiał się w miękką skórę, przytrzymując drugą dłonią rękę chłopaka, brudząc świeżą krwią swoje bandaże. – Mogę zacząć od palców dłoni. Spokojnie, nie będę ci ich ucinał. Aż tak wiele czasu nie mam, aby ćwiczyć na tobie zaklęcia regenerujące. – Kiedy w końcu całe ostrze weszło w rękę chłopaka, Amycus wyszarpnął brutalnie przedmiot, rozszarpując krawędzie rany. Odsunął się dwa kroki w bok, przyglądając się zakrwawionej twarzy Dereka i.. uśmiechnął się. Podniósł do swojego nosa zakrwawione ostrze i przymykając powieki, zaciągnął się nowopoznanym zapachem. – Śmierdzisz. – Skwitował oschle, czując jak gniew ustępuje i nabiera innych cech – obsesyjna perfekcja musiała zostać teraz nastąpić. Podskoczył niespodziewanie do twarzy Dereka i chwycił go mocno za skronie, wbijając kciuk w zranione kilka pięter wyżej oko. Nie pozwalał wyrwać się chłopakowi, zmuszając do wrzasków i przetrwania bólu. – Nauczysz się, że nie należy ze mną zadzierać. Będziesz omijał mnie szerokim łukiem, podkulając ogon i ani przez myśl nie przejdzie ci dotknąć kogokolwiek z mojego otoczenia. Teraz jeszcze tego nie wiesz, nie jeszcze nie. Ale uwierz mi na słowo. – Nie wyjmując kciuka z jego oka, przydusił jeszcze bardziej, gdyby chłopak postanowił zamknąć i drugie. – Otwórz oczy jak do ciebie mówię, bo ból się nie skończy. – Ostrzegł go dobrodusznie i w jego głosie można było wyczuć czułość. Zimna stal nożyka dotykała skóry Dereka informując go o obecności tego niebezpiecznego narzędzia. Puścił głowę Dereka i odsunął się na chwilę tylko, aby przyłożyć ostrze do klatki piersiowej chłopaka i prześliznął nim po obojczyku. Nowa, centymetrowa rana momentalnie wypełniła się krwią, rozwarstwiając ciało dzisiejszej ofiary. – Albo będę cię powoli kroił, albo wymienisz wszystkie rany i krzywdy jakie komukolwiek uczyniłeś. Masz trzy sekundy na decyzję. – Ponownie poinformował Merbereta i powoli zaczął odliczać, podnosząc spojrzenie na jego twarz wykrzywioną bólem, nie dając mu możliwości odsapnięcia
Ostatnio zmieniony przez Amycus Carrow dnia Sro 06 Sie 2014, 15:29, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Mistrzyni Alpacalipsa
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 06 Sie 2014, 12:16 | |
| Tym się różnili. Merbret miał poczucie honoru. Nie atakował nikogo bez różdżki, nie celował w plecy. Lubił kurtuazję, maniery i odpowiednie zachowanie. Zmieniał swoje postępowanie tylko i wyłącznie, jeśli chodziło o osoby doszczętnie znienawidzone. W tym przypadku jego siostra, niedokończona sprawa. Odłożona na później, wróci do niej. Jak będą sami. Zniszczy ją. Nie będzie już zwlekał i sycił się jej cierpieniem. Zakończy to raz na zawsze. Zemści się za utracone lata życia. Nie sądził jednak nigdy, że spotka na swojej drodze kogoś o wiele gorszego, bardziej zepsutego, pełnego obłędu, nieprzewidywalności. Za wcielenie zła miał samego Lorda Voldemorta, a teraz spotkał osobę równie mu zniszczoną emocjonalnie. To był wielki szok dla Merbereta. Nie wiedział gdzie jest i jak ma się uwolnić. Pamiętał dźwięk łamanej różdżki, która służyła mu przez sześć lat. Nie wybaczy mu tego. O takich rzeczach nie zapomina się tak łatwo. Przełknął głośno ślinę widząc przedmiot w jego ręku. Nie podobał mu się. Wyglądał na mugolski. Ten czystokrwisty dupek lubował się w mugolskich torturach... Derek z góry założył, że są beznadziejne. Nie ma nic gorszego od Cruciatusa, tak słyszał rzecz jasna. Prychnął, gdy łaskawie dał mu możliwość wyboru. - Nie obchodzą mnie inni. Zniszczę te dwie dziwki. Specjalnie dla ciebie. - warknął i szarpnął się znowu. Nie przyznawał się sam przed sobą, że skalpel go przerażał. Nie umiał nawet nazwać tego przedmiotu, ale skoro Carrow go trzymał w ręku... musiał być niebezpieczny. Cholerny psychopata się trafił! Gdyby od początku wiedział co z niego za ziółko, przekabaciłby go na swoją stronę wzmacniając swoją małą armię z Dumstrangu jego zapędami morderczymi. - Co ty wyprawiasz? Odsuń to ode mnie! - zawołał i nagle wydarł się, gdy dopadł do jego mózgu nieznośny ból. Wycofywał określenie Cruciatusa. To było znacznie gorsze. Wygiął klatkę piersiową do przodu i wydzierał się dopóki Carrow nie cofnął broni. Z drugiej strony ciekawiło go to urządzenie. Może ściągnie po nim i sam zacznie z tego korzystać. Krew trysnęła na wszystkie strony, na rękaw jego koszuli, na ramię, sięgając nawet już i tak zakrwawionej twarzy. Derek nie czuł, że w ogóle ma rękę. Mięsień między palcem wskazującym a kciukiem został wręcz rozszarpany na strzępy, przyprawiając go o mdłości. Mrugał ślipiami i jak przez mgłę patrzył na psychopatycznego rówieśnika. Nie sądził, że tacy jeszcze istnieją. Wydarł się równo z chwilą, gdy wcisnął kciuk w poranione oko. Wygiął głowę do tyłu i zacisnął mocno zęby. Krew na nowo trysnęła, brudząc jego twarz, wlewając się do ust. Już wiedział, że tutaj prawdopodobnie zginie. Ma do czynienia z osobą nieobliczalną i niepoczytalną. Choć własne krzyki zagłuszały wszystko wokół, słyszał polecenia Carrowa. - Dobra! Trzymaj sobie je obie! Nie chcę ich, skoro sam chcesz je przelecieć. - niby poddał się, rezygnując z roszczeń do obu pannic. Robił to z żalem, ale sytuacja go do tego zmuszała. Nie miał wysokiego progu bólowego, a jego wojowniczość powoli znikała. Z trudem otworzył zdrowe oko i morderczo wpatrywał się w Carrowa. Nie było sensu mu grozić, bo teraz to on był górą. Spocony jeszcze intensywniej czuł zimno skalpela. To czyniło większe tortury niż Cruciatus. Był tego niemalże pewien. Kolejny wrzask wypełnił pomieszczenie. Znowu wygiął się pod dziwnym kątem, a jego głowa nagle opadła na bok. Wydawać się mogło, że stracił przytomność, ale wciąż oddychał i mrugał jednym okiem. Krew tryskała na wszystkie strony, rana piekła, otwarta i szczypiąca. Gdyby Carrow rozciął głębiej i dokopał się do serca, zobaczyłby jakie jest małe. Prawie nieużywane. Derek zwymiotował. Wypluł z siebie zielonkawe ohydztwo i jeśli Carrow nie odsunął się, został potraktowany wymiocinami swojej ofiary. Merberet zakasłał i krzyknął ponownie czując jak rana na klatce piersiowej jeszcze bardziej rozwarstwia się. - Dobra, daj już spokój. – wybełkotał, a jego głowa chwiała się nie mogąc utrzymać się w pozycji pionowej. Nie mogąc utrzymać wzroku na jego osobie, uśmiechnął się złowieszczo i zaczął wymieniać. - Yumi Merberet. Rana na policzku. Znasz ją. Rozłupałem ją szkłem. Na łopatce ma wielkiego sińca. Rzuciłem ją na stolik. Na lewej łydce ma bliznę po ugaszeniu na skórze papierosa. Miała wtedy dwanaście lat. - zarechotał i znowu jęknął z bólu. Mówił to, co chciał Carrow usłyszeć. - Sól od Zonka w jej herbacie. Chorowała przez tydzień, gruba i czerwona jak piwonia. Nadgarstki, zawsze były tam siniaki i otwarte rany. Wypalałem je różdżką. Lewe oko, wielkie limo. Dalej chcesz? Sprawdź sobie jej lewy łokieć. Szorstka skóra, gdy chcący wylałem na nią wrzątek. Nie umie pływać, w wodzie ląduje co wakacje. Jak błaga o litość, wtedy ją łaskawie wyciągam. Trzy razy spadła z drzewa, dwa razy zatrucie pokarmowe.. - gdy to mówił, ból po ranach stał sie znośniejszy. Jego oczy błyszczały z podekscytowania, gdy to wszystko wymawiał. Mówił o tym jak o ukochanej osobie. Z miłością, z lubością i radością. Chętnie by to powtórzył, gdyby nie ten cholerny psychopata ze skalpelem! |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
| | | | Posiadłość rodziny Carrow | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |