|
| Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Anastasia Cassidy
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 30 Lip 2014, 18:52 | |
| Często los sprawiał, że wszystko co miało ułożyć się w idealną bajeczkę ze szczęśliwym zakończeniem, kończyło się katastrofą. Ana może i nie sądziła, że ten wieczór tak bardzo odciśnie na niej piętno, ale kto by się spodziewał, tego co miało za chwilę nastąpić? Powrót do domu był dla niej trudny. Oczywiście wszyscy już wiedzieli czego dopuściła się z nauczycielem. Odbyła rozmowę za równo z ojcem jak i z matką. Siedząc przed lustrem w swoim pokoju z trudem powstrzymywała łzy, kiedy zdała sobie sprawę, że zachowywała się jak najgorzej jak mogła. Widząc zawód w oczach rodzicielów, nie mogła zrobić niczego innego jak tylko przepraszać. W końcu nadszedł ten dzień. Wiedziała, że musi się postarać i zrobić jak najlepsze wrażenie. Tego dnia dziewczyna oczywiście przygotowała się jak przykładna córka. Zrobiła delikatny acz podkreślający jej urodę makijaż, założyła wcześniej przygotowaną sukienkę, a włosy spięła w schludny koczek. Spoglądając na siebie śmiało mogła przyznać, że znów stała się dziewczyną, której nienawidziła. Jednak tego wieczoru musiała udawać. Jeden wieczór… to przecież nic takiego. Całą rodziną znaleźli się w posiadłości państwa Carrow za pomocą sieci Fiuu. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do teleportacji czy świstoklików. Przybyli jako jedni z ostatnich osób, co nieznacznie poprawiło humor panience Cassidy. Ana rozejrzała się po twarzach zgromadzonych osób, wychwytując parę znajomych, jednak nie miała czasu się z nikim przywitać, ponieważ w tym samym momencie rozległo się pierwsze z przemówień. Szybko zajęła wyznaczone jej miejsce, słuchać z uwagą słów, które roznosiły się po całym pomieszczeniu. Kątem oka dojrzała Amycusa. Musiała mu przyznać, że prezentował się niezwykle szarmancko, jednak tylko tyle. To dziwne, że po ich rozmowie przestała być nim aż tak zachwycona. Obok niego oczywiście siedziała Alecto. Zabawne, że mimo iż to nie był jej dzień i tak przyciągała wiele spojrzeń. Ale w końcu taka już była. Anastasia trochę bała się spotkania z siostrą Carrowa. Nie wiedziała co ona sobie o niej pomyśli. Czy była zła czy raczej obojętna? Nie miała jednak szansy się o tym dowiedzieć. Spojrzała w drugą stronę, dostrzegając Yumi. Uśmiechnęła się. Chociaż jedna przyjazna twarz w tym całym towarzystwie. Dopiero po chwili ich spojrzenia się skrzyżowały. Dziewczyna uniosła dłoń i pomachała przyjaciółce. Jak dobrze było ją widzieć! |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 30 Lip 2014, 19:59 | |
| Ledwie wyszedł z jednego oficjalnego przyjęcia, ledwie zdjął z siebie marynarkę i wrócił do codziennych zajęć, ćwiczeń, nauk i treningów, a już obowiązek nakazał mu ponownie przywdziać na siebie garnitur, oblec oblicze w wyraz łagodnej uprzejmości, wyszeptać formułkę zaklęcia maskującego, które na ten jeden wieczór, podobnie jak wiele innych przedtem, ukryje czerń Mrocznego Znaku przed oczami niepowołanych. Wiedział, że bywanie w towarzystwie jest konieczne ze względu na dbałość o nazwisko i ród, na nawiązywanie korzystnych znajomości, które mógłby w przyszłości wykorzystać; wiedział to i jako przyszły spadkobierca nawet nie próbował się temu sprzeciwiać, nawet jeśli każde z tych przyjęć podobne było do poprzedniego, każde równie mało absorbujące, tak bardzo odległe od tego, czym wolałby się w takich sytuacjach zajmować, od postępów, które mógłby w tym samym czasie poczynić w tym czy innym czarnomagicznym zaklęciu bądź rytuale, ba, chociażby w języku goblideguckim, którego naukę rozpoczął z początkiem wakacji, a który, jak przekonywał ojciec, bardziej od innych przydawał się ostatnimi czasy w interesach świata magii. Przede wszystkim zaś, zdystansowany od chłodnych murów szkoły i wszystkiego tego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy na jej terenach, głównie z jego powodu, mógł zamknąć się w rodowej bibliotece dworu Rosierów i tam ze spokojnym, czystym umysłem poszukiwać wskazówek odnośnie tego, z czym spotkał się, gdy wydzierał nędzne życie z małej Nette, a co, wiedział o tym, czekało nań gdzieś tam, wyciszone, nie dając zaznać spokoju. Istniały jednak też dobre strony jego dzisiejszej obecności w posiadłości Carrowów, do której dotarł chwilę przed czasem, razem z ojcem wykorzystując w tym celu niezawodną Sieć Fiuu. Jego ciemne, zobojętniałe spojrzenie automatycznie prześlizgnęło się po twarzach zgromadzonych, ujęło kilka drobnych sylwetek, w poszukiwaniu tej jednej, znanej, której nie widział od czasu tego śmiesznego przyjęcia bękarta. Nie dostrzegł jej jednak, w oczy nie rzuciła mu się burza ciemnych włosów, szczupłe ramiona, charakterystyczny pieprzyk u podstawy szyi. Rozdzielił się z ojcem, który poszedł wymienić uścisk ręki ze starszym Carrowem, sam zaś skinął głową Amycusowi, otoczonemu chwilowo zwartą grupą zaciekawionych ciotek. Stanąwszy na uboczu w rozległym, ozdobionym odświętnie ogrodzie, odpalił papierosa i leniwie przyglądał się mijającym go osobom, znajomym twarzom, nieznajomym pięknościom, niezobowiązującym gestem witając się z niektórymi z nich, podświadomie tylko wyszukując w tłumie znajomego obrazu, przyswojonego zapachu Chiary. Z zamyślenia wyrwał go delikatny uścisk palców na barku, woń fiołków i usta muskające policzek. Zwrócił chłodne spojrzenie na Aristos, natychmiast omiatając jej sylwetkę uważnym wzrokiem. Nie więcej jak kilka dni temu otrzymał od niej list, w którym meldowała mu wykonanie zadania, nie uznał jednakże za stosowne odpisać. Pewne informacje, rozmowy, tajemnice nie powinny bowiem podróżować sowami, nieważne jak dobrze zabezpieczone, a on, mając niejeden grzech na sumieniu, nie zamierzał rezygnować w tej kwestii z ostrożności. Zajrzał w jasne oczy koloru bławatka, samemu nie wiedząc, czego w nich szuka, podświadomie porównując je do wyrazu ciemnych tęczówek, w które patrzył w noc urodzin Chiary. — Jesteś sama? Czyżby O’Connor znów zapomniał ci towarzyszyć? — odparł oschle zamiast odpowiedzi, przesuwając wzrok na mijającego go Blacka i krótko ściskając mu dłoń, zanim tamten oddalił się gdzieś ze swoją partnerką. Wrócił spojrzeniem do panny Lacroix i raz jeszcze uważnie przeczesał wzrokiem jej twarz. Musiał mimo wszystko przyznać w duchu, że poradziła sobie ze starym Whisperem zaskakująco dobrze, przynajmniej na tyle, na ile zdołał wywiedzieć się z niepełnych relacji ojca. Jej dotychczasowa zwłoka niepokoiła go, wzbogacając o przekonanie, że dziewczyna może nie być na ten krok gotowa. Zmarszczył brwi, strzepując popiół z papierosa. — Co każe ci myśleć, że ta chwila nie jest odpowiednia? Nie musiała nawet otwierać ust, bo odpowiedź przyszła po chwili. Jego uszu dobiegł znajomy głos, oczy zmrużyły się i powędrowały w kierunku mężczyzny, który postanowił przeszkodzić im w rozmowie. Znał oczywiście Lucjusza Malfoya, tak jak Narcyzę, z którą tamten raczył się dziś pojawić; jego kuzyneczkę Cyzię. Od małego obracając się w środowisku śmierciożerczym, zdążył zaznajomić się już z wieloma nazwiskami i wieloma osobistościami, które były jego częścią. Cierpliwie wysłuchał słów Malfoya, beznamiętnie przyglądając się, jak dotyka dłoni Aristos i obejmuje jej drobną sylwetkę spojrzeniem, w którym nie starał się nawet ukryć zainteresowania. Uśmiechnął się cynicznie, kiwając mu głową na znak powitania. — Skoro już ją poznałeś, Lucjuszu — zaczął, chwytając panienkę Lacroix pod ramię — pozwolisz, że wrócimy do przerwanej rozmowy. I poprowadził ją przez tłum, szukając dogodnego miejsca, w którym nie zostaliby za sekundę zaczepieni. Przerwał im jednak donośny głos gospodarza, który potoczył się po ogrodzie, zapraszając gości do stołów. Przystanął, spoglądając z ukosa na Aristos, a potem, dawszy jej do zrozumienia, że ta kwestia musi najwyraźniej poczekać, odsunął jej jedno z krzeseł i sam zasiadł tuż obok. Przesunął wzrokiem po zastawionym stole i twarzach gości, upewniając się mimowolnie, że Mattias nie postanowił tym razem zawitać wśród zebranych. Miał już znów poszukać wśród zgromadzonych panny di Scarno, jednak jego uwagę przykuła przemowa starszego Carrowa. Słuchał jej z wyrazem zobojętnienia, miarowo kiwając zawartością kieliszka, zastanawiając się nawet przez chwilę nad tożsamością narzeczonej Amycusa. Słyszał pogłoski o Cassidy, Arisots przekazała mu zresztą informacje z pierwszej ręki, i szczerze wątpił, by Carrowowie postanowili przedłużyć z nią… współpracę. Na to wskazywałaby zresztą cała ta zabawna otoczka tajemnicy związana z nazwiskiem wybranki. Czyżby podsycali tym samym ciekawość towarzystwa, licząc na plotki i zainteresowanie? Na dźwięk toastu uśmiechnął się ironicznie, lecz wzniósł kieliszek razem z innymi i tak jak inni upił z niego nieszczery toast ze to szczęście i tę miłość.
|
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 30 Lip 2014, 20:03 | |
| Amycus zdawał się być w swoim żywiole, lawirując między poszczególnymi gośćmi proszących o chwilę rozmowy. Przystawał z życzliwym uśmiechem na ustach ściskając dziesiątki męskich dłoni i obierając trochę więcej pocałunków wycelowanych w jego policzek. Znane persony gratulowały mu podjęcia decyzji w tak młodym wieku oraz sugerowały świetlaną przyszłość, jeśli tylko odważy się kroczyć tak śmiało na przód jak dotychczas. Wiele razy docierało do niego, że życzenia nie są tak naprawdę szczere i prawdziwe, nawet pomimo szerokich uśmiechów. Chłopak starał skupiać swoją uwagę zarówno na starszym pokoleniu, jak i na młodszym, dostrzegając wiele znajomych twarzy. Przez cały czas chodził spięty, z daleko posuniętą ostrożnością i przyklejonym uśmiechem. Nie musiał cieszyć się z organizowanej uroczystości, aby wiedzieć jak wielką rolę odgrywa ona w jego przyszłości – szczególnie zapoznając się bliżej ze śmierciożercami stojącymi u boku Czarnego Pana. Odwrócił się przez lewe ramię słysząc wypowiedź skierowaną personalnie do niego, wyciągając instynktownie już prawicę na przywitanie. – Dziękuję, Adral. Poznasz ją osobiście jeszcze dzisiejszego wieczoru, jeśli zgodzisz się poczekać jeszcze trochę. – Odpowiedział uprzejmie wysokiemu mężczyźnie w czarnym garniturze, obdarzając go nieco głębszym spojrzeniem niż innych członków tutejszego zgromadzenia. Ani przez chwilę nie przedłużał tego spotkania, szczególnie iż kolejny zaproszony gość postanowił poklepać go w ramię i uwiesić się na barku. Chłopak skinieniem głowy pożegnał się ze Śmierciożercą, z lekkim zaskoczeniem dostrzegając kuzynkę dość wylewnie się z nim witającą. Odprowadził ją w kierunku szeregu stołów w centralnej części ogrodu, wysłuchując jak wiele damska część świata traci na dzisiejszych zaręczynach. Zdążył odstawić dziewczynę w ręce jej rodzicieli, a nawet odejść kawałek i sięgnąć po szklankę czystej wody, zanim przyszło mu powitać kolejnych gości. Przystając przy głównym stole obserwował ludzi, słuchając krótkiego komentarza Alecto na temat jego zmęczenia. Posłał jej wymowne spojrzenie oznaczające potwierdzenie, tak bardzo niepasujące do lekkiego uśmiechu i ściągniętych mięśni na twarzy. Uroczystość była czystą formą obowiązku, jaki musiał przejść każdy i Amycus nie widział w tym żadnego argumentu, dzięki któremu miałby prawo do narzekań. Dzisiejszy wieczór był tylko w połowie skoncentrowany na jego osobie. Przesunął spojrzeniem po gościach, zatrzymując się ponownie na uśmiechniętej, ale wyraźnie zdenerwowanej twarzy Yumi. Po ogłoszeniu zaręczyn to ona znajdzie się na świeczniku, być może zostanie porwana przez damską część tutejszego zebrania wraz ze złotymi radami, jakimi powinna się kierować w tym słodkim okresie narzeczeństwa. Słysząc charakterystyczny głos Regulusa odstawił szklankę tuż obok talerza i wyciągnął prawą rękę na powitanie. Uniósł jedynie końcówkę warg do góry jako jedyny komentarz na żartobliwą wypowiedź Ślizgona. Niemalże od razu przeniósł spojrzenie na pannę Lowsley, obserwując jak czułym i teatralnym gestem obdarza jej ciało. Od razu naszło go podejrzenie, że naturalność tych gestów związana jest bezpośrednio z obecnością Alecto tuż obok, zważywszy na fakt nieobecności partnera dziewczyny. Chwilowej nieobecności miał nadzieję. – Mieliśmy okazję się już poznać. – Naprostował myślenie Regulusa schylając się nieznacznie, aby zręcznie sięgnąć po rękę wybranki kolegi i utrzymując z nią kontakt wzrokowy, złożył skromny pocałunek na wierzchu jej dłoni. Kurtuazja mogła być wykorzystywana wedle własnych potrzeb, dlatego też Amycus obdarzał nią tylko wybrane osoby. Nie znał historii jaka łączyła Blacka z tą dziewczyną, jednak z miłą chęcią dowie się jak wiele informacji ci młodzi wymienili między sobą. Chłopak zerknął ponownie na Ślizgona zainteresowanego jego siostrą, wykorzystując sytuację na posłanie ironicznego uśmiechu w stronę Brook. Jakby nie patrząc, ta dwójka miała oryginalną przeszłość i umowę, jakiej żadne z nich nie chciałoby złamać. Pożegnał się w odpowiednim momencie z mieszkańcami domu Salazara, przenosząc spojrzenie ….
Wzniesiony toast został zakończony dźwiękiem mosiężnego dzwonka, będącego sygnałem do rozpoczęcia przynoszenia kolacji. Oczywiście Carrowie mogli pozwolić sobie na zatrudnienie ogromnej liczby kelnerów, którzy przynosiliby dania. Wystarczyło jednak to, że w tradycyjny sposób zaczęła rozbrzmiewać nieco patetyczna muzyka. Część gości zaczęła siadać, aż w końcu jedyną stojącą osobą został senior rodu, obserwując przylatujący posiłek. Soczyste piersi z kurczaka, indyki, wołowina, sałatki i inne wymyślne dania nałożone były na srebrne tace unoszone za pomocą zaklęć. Liczył się przede wszystkim efekt, a nie ludzie ukryci w poszczególnych miejscach ogrodu kierującymi poszczególnymi paterami. Rozległy się okrzyki zaskoczenia oraz zachwytu, kiedy pierwsze dania wylądowały na stole i kelnerzy zaczęli usługiwać gościom. Za plecami każdego gościa stał bowiem mężczyzna odziany w elegancki frak. - Smacznego moi mili. Napełnijcie swoje brzuchy, aby mieć siłę i energię na tańce. – Odezwał się po raz ostatni Alexander Carrow, zajmując swoje miejsce przy stole.
Amycus wstrzymał się od sięgnięcia po pierwszą porcję pieczonych ziemniaków, cierpliwie czekając na rozpoczęcie posiłku przez innych członków jego rodziny. Abigail Carrow z wrodzoną gracją poprosiła kelnera o kawałek panierowanego kurczaka, wybierając najsoczystszą część – pierś. Nie omieszkała przy tym wysłać powłóczyste spojrzenie swojemu mężowi. Tyle wystarczyło Ślizgonowi, aby przeniósł spojrzenie na dalszą część stołu. Dostrzegł gdzieś w tle ciemne włosy okalające twarz panny Cassidy, której dzisiejszego wieczoru wolałby nie widzieć. Trudno było nie dostrzec wyciągniętej dłoni, skierowanej do sąsiadki z naprzeciwka. Gość wieczoru powrócił spojrzeniem do swoich pieczonych ziemniaków, stwierdzając że będzie miał wystarczająco dużo czasu na przyjrzenie się poszczególnym personom. Tylko przez krótką chwilę sycił się podejrzeniem, iż dziewczyna nie jest jeszcze świadoma podstawienia kandydatek na przyszłą małżonkę.
Kolację czas zacząć!
|
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sro 30 Lip 2014, 23:18 | |
| Blade palce Chiary przesuwały się po ledwie widocznych śladach wściekłości jej ojca. Stała w samych tylko delikatnych, koronkowych figach przed wężowym lustrem i z godnym podziwu spokojem, przyglądała się swojemu odbiciu. W końcu wyciągnęła z jednej z szuflad toaletki słoiczek jakiejś maści i rozsmarowała ją na siniakach, przypatrując się, jak blednąc powoli znikają z jej ciała. Jakże żałowała, że nie ma specyfiku, którym w podobny sposób mogłaby uleczyć swoje wnętrze! Z drugiej jednak strony wiedziała, że gniew i nienawiść odpowiednio ukształtowane, potrafią być potężną bronią. Luigi był zresztą tego najlepszym przykładem. Sięgnęła po wieszak, na którym wisiała wybrana przez nią kilka godzin wcześniej sukienka; przesunęła dłonią po delikatnym materiale, zastanawiając się, czy podejmuje dobrą decyzję. Kreacja do złudzenia przypominała bowiem tę, którą miała na sobie w dniu ślubu Belli. Odróżniała ją, poza kilkoma niuansami, jedynie barwa. Było już jednak za późno na wątpliwości i zaledwie kilka chwil później, mogła przyglądać się swojemu ciału, otulonemu czarną tkaniną, tak kontrastującą z jej wiecznie bladą cerą. Sięgnęła po perfumy, chcąc znaleźć ukojenie w znajomym zapachu Włoch, kiedy jej wzrok padł na otwartą kasetkę z biżuterią. Na wierzchu leżał prezent od Deamona, samotna czarna perła; przez kilka chwil Chiara wahała się, ostatecznie jednak odsunęła od siebie pokusę. Wiedziała, że Rosier tam będzie, a nie chciała grać na jego nerwach. Nie była też dość dziecinna, aby w ten sposób zmuszać go do czegokolwiek albo karmić swoje ego jego zazdrością. Nie miała pojęcia co się stało z Blackriversem i gdzieś tam w głębi jej umysłu czaiła się myśl, że to ona może być winna jego zniknięciu, ale to nie wystarczało, aby pokusiła się o szaleństwo założenia na siebie prezentu od niego. Poprzestała więc na filigranowym pierścionku, połączonym za pomocą zaklęć z bransoletką Jasmine, choć teraz właściwie zakładała go jedynie z sentymentu, bo przyjaciółka znalazła przecież swojego rycerza w lśniącej zbroi. Jeszcze tylko klasyczne szpilki i była gotowa do wyjścia. Tuż przed opuszczeniem pokoju, spojrzała po raz ostatni w lustro i w lekkim zamyśleniu upięła gęste włosy w prostą fryzurę za pomocą ozdobnych szpilek. Nie przejęła się zbytnio faktem, że kilka niesfornych kosmyków natychmiast wyrwało się na wolność i połaskotało jej odsłoniętą szyję. Nie dążyła do perfekcji, chciała zmiany. Kiedy wysiadała z limuzyny przed posiadłością Carrowów, niechętnie wsparła się na ofiarowanym jej przez Lasarusa ramieniu. Myślała, że bękart nie będzie uświetniał swoją obecnością i tego przyjęcia, ale srodze się myliła. Ojciec nie pozostawił jej w tej kwestii wielkiego wyboru, miała go zabrać jako swoją osobę towarzyszącą i koniec. Na moment zawiesiła spojrzenie na swoim drogim braciszku i chcąc nie chcąc musiała mu oddać, że wyglądał bardzo korzystnie w szytym na miarę, drogim garniturze. Jak nieco młodsza kopia Luigiego, który na tę okazję ubrał się bardzo do syna podobnie i, o Merlinie, wziął ze sobą małżonkę, a nie jakąś kolejną kurwę. Może miał dość plotek jak na jakiś czas. Clariss prezentowała się korzystnie w wiśniowej, dość odważnej kreacji, ale nic nie mogłoby zamaskować wystraszonego i przygnębionego wyrazu twarzy ani wychudzonego ciała. Żadne toalety, żadne makijaże. Wszyscy czworo, jak wielka, szczęśliwa rodzinka, przekroczyli próg domu i pokierowani przez jakiegoś skrzata, już wkrótce znaleźli się w obszernym, wypielęgnowanym ogrodzie. Chiara jednak zignorowała widoki, skoncentrowana na szukaniu najlepszej chwili, aby uwolnić się od niechcianego towarzystwa rodziców i braciszka. Tym razem jednak ta sztuka nie wyszła jej najlepiej, bo ojciec z jakichś dziwnych powodów nagle poczuł potrzebę chwalenia się nią, i oczywiście Lasarusem także, przed każdą znajomą osobą, wprawiając ją tym w irytację, której bez wątpienia był świadomy. Możne zresztą przypuszczać, że właśnie dlatego w ogóle coś takiego zainicjował. Dopiero kiedy poproszono gości, aby usiedli, a pan domu zaczął wygłaszać przemowę, udało jej się odłączyć od pozostałych i wyrwać się ze szponów rodzinki. Odnalazła wzrokiem bliźniaków, obdarzyła ich delikatnym uśmiechem i zaczęła szukać sobie miejsca gdzieś, gdzie nie rzucałaby się w oczy, choć jej suknia ściągała na nią sporo spojrzeń, podobnie zresztą jak na weselu Lastrange'ów. Kiedy już wydawało się jej, że znalazła dla siebie idealnie wręcz usytuowane krzesło, jej oczy natknęły się obraz, który wcale jej się nie spodobał. Przystanęła na moment, jakby ogłuszona, ale już po chwili wzięła się w garść i skinęła lekko głową Rosierowi oraz towarzyszącej mu Aristos, zdobywając się nawet na niezobowiązujący grymas, niemal niezauważalny ruch kącików ust. Nie próbowała do nich dołączać i jeśli była zazdrosna, starannie to ukrywała pod maską opanowania. Dobrnęła w końcu do swojego krzesła, opadła na nie z ulgą i krytycznie przyjrzała się górom jedzenia piętrzącym się na stole. Zlustrowała kilka najbliższych talerzy i nie dostrzegając niczego, czego chciałaby spróbować, choć przecież wszystko wyglądało i pachniało wręcz oszałamiająco, zacisnęła lekko wargi i rozejrzała się dookoła, szukając znajomych twarzy, wcale przy tym nie omijając ostentacyjnie tego miejsca, gdzie siedział Evan wraz ze swoją partnerką. Czekała na dalszy rozwój wydarzeń i jak na razie nudziła się, co przecież wcale nie było dla niej niczym nowym na tego typu przyjęciach. W innych okolicznościach wyszukałaby sobie jakąś ofiarę i dała upust frustracji, ale w tej chwili nie wydawałoby się to jej najlepszym pomysłem. Wiedziała, że jej ojciec wciąż bacznie ją obserwował, zdawała sobie sprawę jak krucha była jego nieoficjalna obietnica na to, że pozwoli jej się „zająć” sprawą Rosiera. I miała świadomość, że obecność Ślizgona przy boku Lacroix wcale jej nie pomaga. W tej chwili niewiele mogła jednak na to poradzić; nie chciała wyjść na opętaną zazdrością wiedźmę, a jeszcze mniej zależało jej na tym, aby Evan dowiedział się, że osłania się jego osobą przed niechcianym narzeczeństwem. Musiała liczyć na to, że chłopak prędzej czy później zwróci na nią swoją uwagę. A jeśli nie, będzie musiała do tego jakoś doprowadzić. |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 01:04 | |
| Skrzywiła się, marszcząc brwi, a niebieskie tęczówki pociemniały wyraźnie; jej spojrzenie prześlizgnęło się po Blacku i jego towarzyszce, tym razem nie zmusiła się jednak do kurtuazyjnego uśmiechu, nie odpowiedziała na pozdrowienia, wracając wzrokiem do twarzy Rosiera kiedy tylko zostali sami. Jej głos był chłodny. - Nic ci do tego, Evan. Nie bądź zazdrosny jak cholerny pies ogrodnika. – syknęła, zaciskając na moment zęby i dłonie. Nie interesowały jej kontakty Ślizgona z O’Connorem, nie miała najmniejszego zamiaru odgrywać roli pacyfikatora i oswajać obu panów, skłaniając ich ku normalnym relacjom. Jak dla niej, nie musieli nawet silić się na udawanie grzeczności, byle tylko zachowywali się jak cywilizowani. Evan pod tym względem bywał dość nieobliczalny – nikt w jej pobliżu nie był wystarczająco dobry, inteligentny, majętny... Na każdego znalazła się niewybredna, ironiczna łatka. Aristos nie zdążyła jednak dodać nic więcej; głos tuż za jej plecami, nieznany, drażniąco zarozumiały w brzmieniu, należał do człowieka o równie zarozumiałej twarzy. Z niechęcią odpowiedziała na pozdrowienie krótkim skinieniem głowy i pozwoliła mu ucałować swoją dłoń, natychmiast zresztą wyrywając ją niemalże z uścisku chłodnych palców. - Mnie również miło, Lucjuszu. – mruknęła, zerkając na Rosiera wymownie: konieczność kontynuowania rozmowy z tym konkretnym osobnikiem nie napawała jej zbytnią radością. Jego wzrok, prześlizgujący się po jej ciele i ten uśmieszek, który pragnęła zmazać z napuszonej twarzy sprawiały, że z miejsca poczuła do Malfoya rezerwę. Oczywiście, że wiedziała kim jest – trudno było tego nie wiedzieć, obracając się w towarzystwie ludzi z ich sfery. Wszyscy znali Lucjusza. Nim jednak zdążyła zaproponować, by przeszli do ogrodu, ojciec Amycusa wyręczył ją w tym, a Rosier wyprowadził dziewczynę na zewnątrz; nie skupiła się na wystroju, zajęta leniwym śledzeniem twarzy gości. Ocenianiem, krytycznym szacowaniem; jej twarz nie wyrażała niczego znaczącego, chłodna maska uprzejmości powlekła błękitne oczy i dumne usta, pociągnięte słodkim, bezbarwnym błyszczykiem. Nie znosiła takich sztywnych uroczystości; gdzieś w tłumie mignęła jej przystojna twarz Francisa, nie podejrzewała jednak, by brat podszedł bliżej. On i rodzice musieli przybyć, gdy ona jeszcze grzebała się w swoim pokoju, niechętna i rozleniwiona, licząc szczerze, że oszczędzi jej się tego przykrego obowiązku. Niestety. Odwróciła wzrok, skupiając się znów na Evanie. W milczeniu doceniła jego garnitur, doskonale leżący na ciele i przywodzący na myśl kilka wspomnień, od których zrobiło jej się gorąco. Odetchnęła, gdy odsunął jej krzesło i skupiła wzrok na zastawie, próbując opanować umysł; od kilku dni płatał jej figle, dawał do zrozumienia, że coś jej umyka. Coś ważnego, coś, co mogło mieć wpływ na wiele wydarzeń – owo coś kołatało się w jej podświadomości, próbując przebić się na powierzchnię od czasu nieszczęsnej klątwy. Od chwili, gdy przypieczętowała swój los, godząc się na coś, na co niewielu byłoby w stanie się zgodzić. Przemowę niemal zignorowała: niewidzące spojrzenie utkwiła w twarzy gospodarza, jednak nie słuchała, zbyt zajęta rozgryzaniem problemu rozrywającego od środka, palącego w palce, pragnące sięgnąć po różdżkę. Dopiero ruch, trącenie łokciem przez Evana i jego zachmurzone, pytające spojrzenie skłoniły ją do podniesienia się, do wzniesienia toastu za zaręczyny od początku do końca trącające zimnym interesem. Brzydziła się tego procederu, wstręt wzbudzało w niej kojarzenie ludzi jak zwierząt na rozród, wiedziała jednak jak wygląda ta gra – uczono jej od małego każdego dzieciaka pochodzącego z dobrze usytuowanej, czystokrwistej rodziny. Nie było od tego ucieczki. Kiedy odkładała kieliszek jej spojrzenie napotkało wzrok Chiary, stojącej po drugiej stronie stołu; przygryzła wargę, zaskoczona wrogością jaką ujrzała w ciemnym spojrzeniu, a której właścicielka oczu nie zdążyła ukryć w porę, najwyraźniej rozproszona widokiem, jaki malował się tuż przed jej nosem, zaledwie kilka metrów dalej. Opanowała się jednak szybko, pozdrowiła ich jak gdyby nigdy nic, a potem odeszła w kierunku upatrzonego miejsca. Nie próbowała do nich dołączyć, co właściwie nie zaskoczyło Gryfonki – ich ostatnie spotkanie nie odbyło się w do końca szczęśliwych okolicznościach. Niemniej jednak ten błysk w jej oku był zastanawiający. Na wargach Aristos pojawił się krzywy, drwiący uśmiech, zamigotał tam jednak tylko i zniknął, zastąpiony wyrazem zamyślenia. Zmarszczyła brwi, przenosząc spojrzenie na Evana i zastukała paznokciami w blat, nachylając się ku niemu nieznacznie. - Śmiesz wytykać mi O’Connora, a di Scarno zaraz wypali mi dziurę w czole. Niemal namacalnie czuję jej zazdrość i mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz. – mruknęła, posyłając mu rozbawione spojrzenie i odruchowo niemal poprawiając mankiet koszuli Ślizgona, który w niewytłumaczalny sposób śmiał się zagiąć. Robiła to mechanicznie, traktując takie zachowanie jak coś naturalnego, coś, co nie było między nimi dziwne, obce, niepożądane. Traktowała to jak nawyk. Kiedy rozmowy przy stole zrobiły się głośniejsze, a siedzący dookoła nich ludzie zajęli się jedzeniem, odwróciła twarz w stronę swojego towarzysza i uchwyciła jego spojrzenie. - Chciałam porozmawiać z tobą o przyjęciu u Chiary. – powiedziała miękko, sięgając po kieliszek i unosząc go do ust; cierpki posmak wina przywołał jej błądzący własnymi ścieżkami umysł do porządku. - A właściwie o Mattiasie. – dodała, odwracając wzrok od pochmurnego, badawczego spojrzenia Evana; kątem oka dostrzegła skurcz mięśni na jego szczęce, trwający być może ułamek sekundy i skrzywiła wargi w gorzkim uśmiechu, który nie objął poważnych, niebieskich oczu. - Wiem, że kwestia Cu jest dla ciebie nieistotna, więcej, podejrzewam nawet, że z chęcią patrzyłbyś jak skaczą sobie do gardeł. Nie komentuj, proszę. – jej głos był zaskakująco spokojny; odkrywała w sobie to dziwne, łaskoczące żołądek opanowanie krok po kroku, ciesząc się z jego przybycia, rozkoszując się chłodem ścinającym krew w żyłach, pozwalając, by jej słowa dokładnie wybrzmiały, nim podjęła wątek – Niemniej jednak to, o czym chciałam porozmawiać, nie dotyczy w żaden sposób... obietnic, jakie mój drogi kuzyn głosił podczas naszego ostatniego spotkania. – przerwała, biorąc kolejny łyk wina, odpowiadając uśmiechem i skinieniem głowy na czyjeś pozdrowienia z drugiego końca stołu. Gdy znów spojrzała na Evana, jej dłoń odszukała jego dłoń i na moment ją ścisnęła. W bławatkowych tęczówkach mignęło coś innego, niż opanowanie, coś, co na moment odkryło wciąż tlące się przerażenie, nim oderwała spojrzenie od ciemnych ślepi, wyzwalając się z ich uroku i spuszczając wzrok na ich splecione dłonie. - Pomóż mi. – rzuciła tylko krótko, pozwalając by loki na moment zasłoniły jej twarz, nim znów przyszło jej zmierzyć się z czarnymi oczami Rosiera. Nie uciekała tym razem od tego spojrzenia, cofnęła tylko dłoń, jakby wystraszona; jakby to spojrzenie spłoszyło ją i zmieszało. Nie nawykła do proszenia o pomoc, nie nawykła do mdlącego uczucia bezradności i poczucia otępiającej bezsilności, gryzącego w gardło i ściskającego trzewia. Nie chciała do tego przywyknąć, ta sytuacja wymagała jednak przyznania przed samą sobą, że Vincent wzbudza w niej całą gamę uczuć tak negatywnych, że paraliżowały ciało i umysł w bezpośrednim starciu. Nie miała z nim szans oko w oko. Ale on miał. - Proszę, Evan. – dodała cicho, dużo ciszej, znów przygryzając wargę, wiedząc, że Rosier czyta z niej jak z otwartej księgi, korzystając z faktu, że chłodna maska przywdziana tego wieczoru na moment opadła. Korzystając z faktu, że przy nim mogła być sobą, nawet jeśli dla wszystkich innych wciąż pozostawała tą samą, porcelanową figurką z wyniosłą miną i drwiącym uśmieszkiem. |
| | | Lasarus Virolainen
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 12:28 | |
| Stał przed lustrem, poprawiając mankiety, zawiązując krawat, strzepując niewidzialny kurz z ramion. Mówi się, że mężczyźni (tudzież chłopcy) nie wykazują chęci specjalnego strojenia się. Zapewne jest to i prawda. Ale w sytuacji takiej, w jakiej był Lasarus, z wiedzą, którą już posiadał…no cóż. Musiał zadbać o każdy szczegół. Bo wszystko musiało wyjść perfekcyjnie. Zebranie informacji na temat jego przyszłej narzeczonej nie zabrało mu dużo czasu. Wbrew pozorom, Luigiemu bardzo spodobało się podejście syna do tej sprawy i zdobył dosyć dużo informacji, o które młody Virolainen poprosił. Dzięki temu wiedział, że zmysły wcale go nie oszukały. Tajemnicza i kusząca Noir, tak naprawdę była jedną z tych arystokratycznych panienek, którym zakuto ręce złotymi kajdankami i bawiono się nimi, układając ich życie według scenariusza jaki rodzice im przydzielili. No i cóż…przy okazji wychodzi na to, że i bękart będzie stał za układaniem jej życia. Na tą myśl aż się uśmiechnął. Chyba jednak pomysły ojca na temat swatania go z wyższymi sferami, nie jest takim złym pomysłem, jakby mogło się wydawać. To nawet było…zabawne. Jego wzrok powędrował w kierunku średniej wielkości paczki, leżącej sobie na łóżku. Ach, jak się nagimnastykował by to zdobyć! Pudełko budzące wspomnienia jednego wieczoru. Był ciekaw reakcji Aristos. Bardzo ciekaw. Będzie się wściekać, jak wtedy gdy słońce już się schowało za horyzontem? Czy uciekać wzrokiem, zawstydzona i niepewna? W końcu miała swoje życie. Plotki za nią unosiły się gęsto jak mgła lub dym, jej życie, z paru szeptów usłyszanych to tu, to tam, wydawało się jednym wielkim koglem-moglem, do którego ktoś zapomniał dodać cukru. A teraz jeszcze pojawi się jeszcze on - chwila zapomnienia, gdzieś daleko we Francji. Z uśmiechem diabła na ustach, zszedł na dół, by dołączyć do rodzinki. Prezent trzymał w dłoni, na widok pytającego wzroku ojca, uśmiechnął się tylko znacząco i wsiadł do limuzyny. Starał się być przykładnym towarzyszem, odrzucając gdzieś po drodze fakt, że jest też bratem. Pomógł Chiarze wysiąść z limuzyny, podał jej ramię, z uśmiechem dawał ojcu możliwość chwalenia się nim, jakby był najnowszym modelem miotły. Czuł się jak na jarmarku, jednakże nie odebrał Luigiemu tej przyjemności sugerowania wszystkim dookoła, że ma męskiego dziedzica, nawet jeżeli było to wyrafinowane kłamstwo. Nic więc dziwnego, że czuł irytację płynącą od jego „towarzyszki”, która postanowiła ulotnić się tak szybko jak to możliwe. Śledził wzrokiem oddalającą się Chiarę, chcąc w końcu zrozumieć tą skomplikowaną i wrogo do niego nastawioną kobietę. Jednocześnie wzrokiem szukał znajomej burzy włosów, błękitnych oczu. I zapewne by nie odnalazł, gdyby nie widok lekkiego spięcia siostry, krótki moment znaczący tak wiele. Powędrował za jej wzrokiem. No i proszę. Podsłuchana rozmowa Chi z ojcem plus to, daje ciekawe wyniki. Nie przywiązał jednak do tego zbytniej wagi, bo wbrew pozorom nie chciał niszczyć jej życia, rozwalając na kawałki każdy aspekt. Lasarus ruszył w kierunku swoje miejsca, które o zgrozo, było koło jego kochanej siostrzyczki (kto tak poprzydzielał miejsca, ja się pytam?). Nie można powiedzieć, by jej nie polubił. Lekka zadziorność i wrodzona złośliwość, powodowały, że naprawdę cenił sobie jej towarzystwo wbrew pozorom. Przynajmniej było ciekawie. Ale też delikatnie go peszyła, nie do końca był pewien jak się zachowywać w stosunku do niej. Była obcą mu kobietą i o zgrozo, momentami tak ją traktował. I tylko poczucie przynależności do rodziny di Scarno, powstrzymywał go od traktowania jej w bardziej romantyczny sposób. Nie przejmując się zbytnio jej towarzystwem i emanującą od niej wrogością do jego osoby, przywołał skinieniem ręki jednego ze skrzatów, któremu wręczył zapakowane pudełeczko i polecając wręczyć do rąk własnych Aristos Lacroix. Na szczęście ta mała istotka lepiej rozeznawała się w tożsamościach gości, więc nie było problemu. Chwilę później dziewczyna trzymała paczkę w dłoniach, a Lasarus wbijał w nią uważne spojrzenie swoich niebieskich tęczówek, a usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. Prezent zapakowany był w srebrny papier, przewiązany niebieską wstążką (tak pod kolor oczu). Przyczepiony doń liścik, był lakoniczny, bo zawierał tylko parę słów, napisanych schludnym pismem. "Wszystkiego najlepszego z okazji urodziny. Tym razem liczę, że jestem bardziej taktowny. LMV". W środku kryło się małe, mahoniowe pudełeczko, ozdobione płaskorzeźbą zachodzącego słońca. A gdy tylko uchyliło się wieczko, popłynęła tak znana kubańska melodyjka, a w środku tańczyły sobie magiczne figurki, prawie że identycznie jak oni wtedy, na molo. Czego to magia nie potrafi stworzyć. Tym bardziej jak kładzie się na stół grube pieniądze. |
| | | Narcyza Black
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 16:25 | |
| Kiedy przypadło Narcyzie reprezentować swoją skromną osobą ród Blacków, postanowiła poświęcić cały poranek na odpowiednie przygotowania. Przede wszystkim musiała zadbać, aby Lucjusz pojawił się odpowiednio wcześniej, wszak nie chciała ich mało eleganckim spóźnieniem zakłócać ceremonii. To byłoby nie do pomyślenia. Pouczona jeszcze ostatnimi słowami matki, chwyciła męskie ramię i pozwoliła, aby sieć przeniosła ich prosto do posiadłości rodziny Carrow. Wygodny sposób, wszak najmniejszy włos nie wyplątał się z ciasnego, wysokiego upięcia, które zdobiło kilka pereł. Takie same perły, choć nieco ciemniejsze, zawisły na szyi panny Black. Zdecydowała się na dość skromną suknie w pudrowym odcieniu, z odsłoniętymi plecami oraz wiązaną, czarną kokardą z tyłu, gdyż nie chciała przyćmić najważniejszej damy dnia dzisiejszego, nie mniej naturalnie Narcyza jak zawsze promieniała. Przez chwile cieszyła oczy gustownym wystrojem, a także znajomymi twarzami wśród już obecnych gości. Dla formalności, a także w myśl dość istotnych ceregieli, skierowała się najpierw ku Amycusowi. To był jego wieczór. Jego święto. Narcyza nawet szczerze życzyła mu, aby uśmiechał się tak swobodnie na co dzień przy boku swojej wybranki. Nie zawsze jest to takie... proste. - W imieniu całej rodziny składam gratulację. Moja matka żywi nadzieję, iż będzie Cię mogła wyściskać podczas rychłego wesela... Raz jeszcze pomyślności, Amycusie. Ledwo skończyli wymieniać uprzejmości, a Lucjusz już musiał się oddalić. Dyskretnie wywróciła oczyma, dostrzegając jak jego kroki niosą go ku Evanowi. O ile jej spojrzenie spotkało się z wzrokiem kuzyna, posłała mu lekki uśmiech na dzień dobry. Nie trudno było dojrzeć Alecto. Chwili po Regulusie, drugi Black znalazł się przy panience Carrow, z tym że Narcyza serdecznie uścisnęła jej ręce. W tym może drobnym geście, wlane było sporo troski o dziewczynę, która jeszcze nie tak dawno miała się stać jej rodziną. - Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie nieco czasu wolnego w nadchodzącym lecie. Nie dane jej było długo konwersować z siostrą świeżo upierzonego narzeczonego, gdyż poproszono ich do ogrodu. Lekkim krokiem skierowała się w tę stronę, będąc pod wrażeniem tego, jak dopieszczono dzisiejszy wieczór. Przypadło jej siedzieć na przeciw Regulusa, na widok którego, wymownie spojrzała na jego partnerkę, kiedy ta akurat nie zwracała na Narcyzę uwagę. To nie był trafiony pomysł, a nawet był to pomysł nieco bezczelne, co by przyprowadzać swoją... nową ulubienice na przyjęcie zaręczynowe rodziny, której córką pogardził. Gdyby tylko biedna Walburga widziała teraz swojego jedynego syna. Szybko uciekła uwagą do przemawiającego seniora rodu, po czym dołączyła do toastu. Szczęście, za które niewątpliwie pito, bywa towarem deficytowym. Lepiej łapać je na wszelakie, możliwe sposoby. Uraczyła się kawałkiem panierowanego mięsiwa oraz wymyślną sałatką warzywną. Nie wypadało pogardzić kolacją, którą chciał ugościć gospodarz. I choć Narcyza nie zjadła dużo, to jednak zasmakowała w bąbelkach wypełniających smukłe, wysokie naczynie. Raczej słuchając rozmów niż się w nie włączając, delektowała się małymi łykami. Aż chciałoby się zapytać gdzie właściwie przepadł Lucjusz, który nie bez powodu miał jej dzisiaj towarzyszyć. Może powinna się zainteresować innym dżentelmenem przy stole? Na przykład najmłodszy syn rodziny Greengrassów skinął w jej stronę głową, na co Cyzia odpowiedziała kokietującym odwróceniem wzroku. |
| | | Lucjusz Malfoy
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 18:17 | |
| Lucjusz zdawał sobie sprawę z tego, że jest natarczywy i przeszkodził tym młodym ludziom w wymianie zdań. Jednak jak to na niego przystało, po prostu zignorował ten fakt i wtrącił im się w rozmowę. Był Malfoyem, jednym z najbardziej szanowanych rodów czarodziejów i każdy powinien móc poświęcić mu chociaż chwilę, nawet, jeśli tego nie chciał. Przewrócił oczami, gdy Aristos niemalże wyrwała mu swoją rękę i uciekła wraz z Evanem jak najdalej, aby tylko zniknąć z zasięgu jego wzroku. Zainteresowanie dziewczyną wygasło w nim całkowicie. Nic specjalnego, widział mnóstwo takich ludzi, jednak urody nie można było jej odmówić. Miała taką dziwną, lisią urodę, która już na pierwszy rzut oka mówiła, żeby się do niej za bardzo nie zbliżać. Lucjusz mógł stwierdzić, że tę dwójkę łączyło nie tylko bycie poplecznikiem Czarnego Pana, ale i coś jeszcze. Niestety, jednak on nie miał zamiaru wgłębiać się w szczegóły ich relacji. Te informacje w zupełności nie były mu potrzebne. Jakby miał zaprzątać sobie głowę głupotami, to tak daleko by nie doszedł. Ważne, że jemu wszystko szło tak, jak sobie zaplanował i nie spotykał niespodzianek na swojej drodze. Jeszcze. Gdy gospodarz zaprosił ich do ogrodu, Lucjusz zaczął szukać spojrzeniem swojej wybranki, jednak w żaden sposób w tym tłumie nie mógł jej odnaleźć. Ruszył więc samotnie i w końcu wyszedł na zewnątrz. Uderzył w niego delikatny powiew letniego powietrza, który działał jak szklanka zimnej wody w upalny dzień. Mimowolnie na jego twarzy pojawił się krótki, zadowolony uśmiech i znów postanowił przelecieć spojrzeniem po wszystkich zebranych, aby w końcu dostrzec tę jedną, konkretną osobę. Mógł też bez wątpienia stwierdzić, że była najpiękniejszą personą z całego towarzystwa. Ruszył w kierunku stołu, aby w końcu zająć miejsce obok Narcyzy, uprzednio całując ją w policzek na powitanie. - Wybacz moja droga to zniknięcie. Załatwiłem już to, co miałem zrobienia – wyjaśnił dosyć krótko, jednak to musiało jej wystarczyć. Nie miał zamiaru zwierzać się ze wszystkich rzeczy, jakie przyszły mu na myśl i jakie postanowił zrobić. Wciąż przyglądał się osobom go otaczającym, aż w końcu dostrzegł, że Narcyza siedziała obok swojego kuzyna – Regulusa Blacka. Skinął mu tylko na powitanie głową, nie zajmując na dłużej na nim swojego spojrzenia. Podniósł się, gdy starszy Carrow wzniósł toast za swojego syna. Uniósł nieznacznie kieliszek wina i upił łyka, po czym znów zajął swoje miejsce. Nadeszło jedzenie, a już sam zapach przypomniał Malfoyowi, że dawno miał coś w ustach oprócz alkoholu, musiał też przyznać, że dobrego alkoholu. Co jak co, ale ta rodzina miała gust, jeśli chodziło o wybór dobrego trunku. - Jedzmy – skwitował. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 19:27 | |
| Amycus spodziewał się również pojawienia reszty rodziny Blacków, nie tylko Regulusa i tak jak się spodziewał – Narcyzy. Odpowiedział jej szerszym uśmiechem na powitanie i zapewnieniem o dacie ślubu najszybciej, jak to będzie tylko możliwe. Abigail Carrow wdała się w konwersację z czarownicą ubraną w czerwonym kapeluszu, rozmawiając na temat poszczególnych materiałów i kreacji, które są mniej lub bardziej wygodne. Alecto nie wydawał się być tym zainteresowana, zaś Amycus pogrążony był w daleko posuniętej rozmowie z ojcem. Trudno było mówić o dyskusji, jednak mężczyzna dał wyraźnie do zrozumienia chłopakowi, w którym momencie powinien zabrać młodą Merberetównę spoza widoku wszystkich gości. I chociaż powierzchownie rozmowa dotyczyła zbliżającego się obozu letniego organizowanego przez Dumbledore’a, Alexander zasugerował synowi o planach jakie względem niego ma na końcówkę sierpnia. Oczywiście nie zdradził żadnych szczegółów, umiejętnie wplatając odpowiednie informacje. Chwilowo myśli chłopaka przestały przepełniać się wszystkimi rozmyślaniami dotyczącymi dzisiejszego wieczoru, ale pomknęły w niedaleką przyszłość. Obecność śmierciożerców takich jak Malfoy czy Craswell była wielce pożądana przez Alexandra, dlatego też Amycus postanowił wymienić chociaż kilka słów z Adralem. Czas płynął stosunkowo spokojnie, podczas gdy bliźnięta rozmawiały swobodnie podczas posiłku. Po blisko trzydziestu minutach, senior rodu ponownie uniósł się do góry i korzystając ze staromodnego obijania sztućcem o kieliszek, przywołał spojrzenia wszystkich na swoją osobę. – A teraz moi mili, jeśli brzuchy zostały napełnione.. - krótkie spojrzenie w stronę przysadzistego kuzyna od siostry ciotki Alexandra wystarczył, aby poinformować zebranych kogo ma na myśli – ..zapraszam państwa na parkiet. Niech zabrzmi muzyka! – Ostatni okrzyk rozniósł się echem, spotęgowany głośniejszym przygrywaniem skrzypiec, harfy i innych instrumentów. Dało się dosłyszeć po chwili również saksofon, podczas gdy mężczyzna wyciągnął dłoń do swojej małżonki i po ucałowaniu jej, podprowadził na przygotowane miejsce. Trawnik obłożony był równą wykładziną o kwiecistym wzorze, umożliwiającą tańczącym utrzymanie równowagi zdecydowanie dłużej niż na zbitej ziemi. Senior Carrow porwał tym gestem również inne pary (oprócz przysadzistego wuja pałaszującego udo dzika), które stopniowo zaczęły dołączać do zebranych. Amycus przeprosił siostrę i wykorzystując chwilę, odszedł w kierunku domu nieśpiesznym krokiem. Po drodze został oczywiście zatrzymany przez zniecierpliwioną kuzynkę matki, zastanawiajacą się która z przybyłych panien odda swą rękę, zasilając w przyszłości ród. Chłopak wymienił z nią grzecznościowe zwroty, po czym zręcznie wymknął się w kierunku posiadłości. Nawet kilka minut pobytu w zaciszu własnej sypialni pomogło mu w zebraniu większej ilości sił na utrzymywanie zadowolego wyrazu twarzy. Przekonany, że znajduje się w pomieszczeniu sam pozwolił odpocząć w pełni mięśniom twarzy i siadając przed biurkiem, sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Przez kilka minut obracał atłasowe pudełko w zabandażowanej dłoni, doskonale znając zawartość jego wnętrza. Do środka zerknął tylko na moment, upewniając się że wszystko odbędzie się tak jak to przygotował. Przystanął przed oknem, mając pewność że goście nie ujrzą jego sylwetki owiniętej mrokiem panującym w pomieszczeniu. Swoim spojrzeniem odszukał kilka znanych twarzy, wirujących beztrosko na parkiecie. Upewniwszy się, że Yumi nie zmieniła swojego miejsca – zamknął pokój na cztery spusty i wyszedł ponownie na uroczystość. Już na holu przywołał tajemniczy uśmiech, kierując swoje kroki bezpośrednio do stołu. Do miejsca, gdzie siedział Regulus oraz Brooklyn. Przystanął między nimi, kładąc dłonie na ramionach swoich znajomych i pochylając się w ich stronę, powiódł roziskrzonym spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej. – Zadbaj o niego, aby się nie nudził. – Po czym bez żadnego wyjaśnienia odstąpił od nich, wymijając kolejne krzesło zajęte przez ślizgona. Bezceremonialnie przerywając rozmowę między Michaelem a jego partnerką. Wyciągnął prawicę w stronę chłopaka, początkowo ignorując drobną i olśniewającą Krukonkę. – Nie mieliśmy chyba okazji się jeszcze zbyt dobrze poznać, Amycus Carrow. Wybacz, ale porwę na kilka minut twoją partnerkę na krótką rozmowę. – Krótkie uściśnięcie dłoni musiało wystarczyć Ślizgonowi, ponieważ Amycus odwrócił twarz w kierunku Yumi i wyciągnął rękę w jej stronę. – Już czas, panno Merberet. – Poinformował ją dobitnie, zastanawiajac się czy zdążyła poinformować kogokolwiek na dzisiejszym wieczorze o podmianie kandydatek na narzeczoną. Wpatrywał się z lekkim uśmiechem w jej oczy, nie pozwalając sobie na zsunięcie spojrzenia na delikatny makijaż czy sukienkę.
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 19:54 | |
| Nie przełknęła ani kęsa cudownych potraw. Dziobała widelcem jakiś kawałek mięsa, który w innym przypadku zjadłaby ze smakiem zważywszy na jej zaostrzony apetyt. Dzisiejszego wieczoru żołądek odmawiał jej posłuszeństwa i buntował się na widok jedzenia. Zaakceptował tylko odrobinę łagodnego wina (na szczęście ojciec był zajęty gawędzeniem z wiedźmą przypominającą z wyglądu borsuka i nie widział, że jego niepełnoletnie dziecko sączy alkohol), zaledwie dwa łyki. Siedziała jak na szpilkach i nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy dostrzegła w oddali Anę. Odmachała jej i posłała smutne spojrzenie. Nie mogła teraz wstać i podejść, bo rozpoczął się posiłek. Spędziła trzydzieści minut na udawaniu spożywania poczęstunku. Nie czuła smaku ani zapachu, wyraźnie wytrącona z równowagi ilekroć patrzyła na Amycusa ściskającego rękę rozmaitych osobistości gratulujących mu zaręczyn. Gdy zniknął, a dostrzegła to, Yumi przełknęła gulę w gardle i odwróciła się do Michaela. - Spotkamy się pod koniec... - szepnęła i westchnęła. Jej barki opadły w rezygnacji. Nie miała innego wyjścia. Musiała od teraz udawać zadowoloną, wesołą i miłą dziewczynę. Zerkała na Bonnera co chwilę. Musiał już domyślić się o co chodzi i dlaczego Yumi od początku uroczystości nie potrafi rozluźnić spiętych mięśni. Szczególnie, że zapowiedziała zniknięcie aż do końca uroczystości. Nie patrzyła na Carrowa, gdy podszedł do Regulusa i Brooklyn udając, że wszystko jest w porządku. Troje ślizgonów z łatwością mogło zinterpretować minę Yumi jako czystą antypatię pod adresem Amycusa. - Mam nadzieję, że nie potrwa to długo. - zwróciła oschle się do "gwiazdki wieczoru", podając mu rękę. Nie patrzyła na niego, starała się utrzymywać spojrzenie na każdym, byle nie na nim. Dobrze wiedziała gdzie ją zabiera tak samo jak była świadoma min Regulusa, Brooklyn i Michaela. Tylko głupiec nie zorientowałby się dlaczego Carrow podszedł nagle ni stąd ni zowąd do ich stołu. Wstała, dostrzegając, że parę osób zerkało w ich stronę. Amycus był śledzony przez co bardziej natarczywe osoby. Dziewczyna uniosła wyżej brodę, wyprostowała się i powiodła spojrzeniem do Any. Kolejny smutny uśmiech i westchnięcie. Musi za wszelką cenę nie dopuścić do sytuacji, w której zacznie wrzeszczeć na Carrowa na oczach wszystkich. Dopiero po dłuższym czasie postanowiła spojrzeć na chłopaka i posłać mu ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli klęknie bądź wywinie podobny temu numer, przypadkiem wyleje na niego wino. Nie żartowała z tym żądaniem, przedstawiając mu go dwanaście dni temu. Nie, nie stęskniła się za nim i czuła się źle w tłumie. Zaprawdę, nie wiedziała jak zniesie reakcję otoczenia. Posłała sztucznie wesoły uśmiech Mikaelowi, jednocześnie pozwalając Amycusowi zaprowadzić ją gdziekolwiek zamierzał iść. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 20:12 | |
| Nie podejrzewał Michaela o to, że uniesie się męską dumą i powstrzyma go od zabrania Yumi sprzed jego rąk. Już dawno pogodził się z myślą ujrzenia partnera przy jej boku, jednak nie spodziewał się kogoś takiego jak mieszkaniec domu Salazara. Podejrzewałby bardziej zabranie któregoś ze swoich małokrwistych przyjaciół, jednak na szczęście dziewczyna miała porządnie poukładane w głowie. Rozsądek, jakim się wykazywała w stosunku doboru osoby towarzyszącej był z pewnością mile widziany, ale dostrzeżony tylko przez Amycusa. Zarówno Alexander jak i Abigail polegali w zupełności na starym Josephie Merberecie, który z pewnością uszykował w odpowiedni sposób swoją jedyną córkę. Przez krótki moment chłopak zastanawiał się czy Alecto wie o zamianie narzeczonych, jednak zajęty już swoimi planami, porzucił te rozmyślenia. Ujął delikatnie dłoń Yumi, kładąc ją na swoim przedramieniu. Nie musiał przytrzymywać jej przez cały czas, ponieważ była wystarczająco mądrą dziewczynką by się nie wyrywać. Wyczuł na sobie spojrzenia poszczególnych gości siedzących przy stole, dostrzegając kątem oka kobietę z wielkim kapeluszem na głowie, która zrobiła się czerwona z wrażenia po dostrzeżeniu odchodzącej od stołu pary. Amycus skupił się jednak na miarowym chodzie w stronę oddalonej altanki, po raz kolejny czekając na stosowną okazję. Kiedy tylko odsunęli się w cień, poza zasięg czyichś uszu, od razu przeszedł do wyjaśnienia sytuacji panience Merberet. - Do końca wieczoru będziesz musiała być przy moim boku, Yumi. Jeśli nie chcesz zostać pożarta przez ciotki i znajomych rodziny, lepiej nie odchodź nigdzie. Scenariusz jest prosty: spędzamy kilka minut w altance, wracamy i prezentujemy się gościom. Będą podchodzić, aby sprawdzić twój pierścionek, możliwe że spróbują wyciągnąć ciebie na plotki. Musisz zostać do ostatniego gościa, chyba że wykręcisz się bólem głowy. Twoja rodzina ma zapewnione lokum na kilka najbliższych dni, więc spytaj Gruzdka o przygotowaną sypialnię z twoimi ubraniami. Jakieś pytania? – Zbombardował ją informacjami, spuszczając z siebie całą farsę utrzymywania pogodnego głosu i jedynie życzliwy uśmiech błąkał się po jego ustach. Dzisiejszego wieczoru uścisnął wystarczająco wiele dłoni, aby nie cieszyć się z ciepła płynącego od Yumi. I mimo chłodnej nocy jaka nastała, czuł się rozgrzany bardziej niż powinien. Może jakaś grupa albo coś takiego? Skręcił w jedną z alejek między drzewami, zostawiając za ich plecami cały ogród przepełniony ważnymi osobistościami. Przed nimi wyrosła znikąd drewniana altanka pomalowana na kolor czerwieni. Należało przejść niewielkim pomostem, aby dostać się do jej wnętrza. Na szczęście była na tyle szeroka, że pomieściła spokojnie dwójkę nastolatków.
|
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 20:32 | |
| Jego wargi wygięły się w ironicznym, wyraźnie prześmiewczym uśmiechu, kiedy wyrzuciła mu zazdrość, a chabrowe spojrzenie posłało w jego kierunku gromy. W oczach błysnęło jednakże coś ostrzegawczego, co dawało jej do zrozumienia, by nie pozwalała sobie na zbyt wiele, by nie brnęła zbyt daleko ze swoimi śmiesznymi oskarżeniami. Poczucie przywiązania kazało jej stanąć w obronie jej irlandzkiego chłopaczka, ale czy gdyby był przy niej wtedy, w dzień przyjęcia bękarta, jej urocze spotkanie z Mattiasem potoczyłoby się w ten sposób? Dlaczego nie było go teraz, gdy zagrożenie stało się rzeczywiste, a bankiet taki jak ten stwarzał nieprzebrane okazje? Zmarszczył brwi, wiodąc za nią wzrokiem, niedbale obejmując spojrzeniem jej drobną sylwetkę i dzisiejszą kreację. Nic mu nie powiedziałaś, prawda, mała? Chronisz go jak nieporadne dziecko, jak bezradne, kruche stworzenie, za nic mając sobie fakt, że to on winien chronić ciebie. A więc on miał mieć szacunek dla tego słabego, nędznego człowieka? Uśmiechnął się kpiąco. Choćby istotnie było w tym coś z zazdrości, nie dostrzegał tego. Nie lubił, kiedy ktoś kręcił się wokół tego, co jego, zaś kobiety, które zagrzały miejsce w jego życiu, traktował jak własne terytorium o kruchym, łamliwym podłożu. Zasiadłszy przy stole i wychyliwszy kieliszek w tym zabawnym toaście, wychwalającym szczęście i pomyślność osób najpewniej sobie obcych, powrócił na zajmowane miejsce i bez większego zainteresowania przyjrzał się bogatym potrawom, wytrawnym daniom, tacom unoszącym się nisko nad głowami gości i uginającym pod ciężarem jedzenia. Nałożył sobie sporą porcję z talerza wypełnionego polędwiczkami wieprzowymi w ziołach, jego wzrok badał jednak dyskretnie otoczenie, od czasu do czasu wracając do twarzy Aristos i uważnie, przenikliwie analizując jej nieobecne, zamyślone oblicze. Nosiła się z tym, by coś mu powiedzieć, była wyraźnie spięta i nieuważna, nie potrafiła na chwilę oderwać uwagi od założonego z góry celu i skupić zainteresowania na czymś innym. Wiedział już, że ich rozmowa nie poczeka, że należało wywołać ją teraz albo skazać na mroki zapomnienia, nawet jeśli obecność dziesiątek świadków przeszkadzała w komunikacji. Wyprostował się na krześle i bez słowa odłożył sztućce, pociągając jeszcze łyk wytrawnego wina, nie szukając wcale spojrzenia młodej Lacroix, z niczym się nie śpiesząc. Utkwił ciemne ślepia w jej twarzy, leniwie obracając w palcach obrączkę do serwetek. — Zjedz coś — mruknął twardo, nakazująco, wskazując jej pusty talerz. Choćby nawet nie miała większej ochoty na jedzenie, nie powinni teraz zwracać na siebie więcej uwagi niż to było konieczne. Nim jednak zdążył powiedzieć coś więcej, dostrzegł, że wzrok Aristos wlepiony jest w jakiś punkt po drugiej stronie stołu, a następnie powoli powiódł za nim, natykając się wreszcie na ciemne spojrzenie oczu, które znał lepiej od innych. Nie zauważył w nich wrogości, być może zareagował zbyt późno, aby wyłapać ten pojedynczy, ulotny błysk. Omiótł jej sylwetkę wzrokiem, perfekcyjnie panując nad naturalnym odruchem, a potem pozdrowił ją skinieniem, uśmiechając się kątem warg w sposób niezauważalny dla Gryfonki, wiodąc za nią spojrzeniem trochę dłużej niż to było niezbędne, upewniając się, gdzie przydzielono jej miejsce. Poruszył się dopiero na dźwięk słów Aristos, zerkając na nią i marszcząc nieznacznie brwi. Ta osławiona kobieca intuicja. — Nie odpowiadam niestety za to, co wyobraża sobie ta dziewczyna. Jeśli rzeczywiście jest tak jak mówisz, nie ona pierwsza ulokowała uczucia bez wzajemności. Nie interesowało go to, czy panna Lacroix uwierzy w jego słowa, nie był to nawet przytyk do niej samej czy jej uczuć, których nigdy nie mógł być pewien. Dał jej jednak do zrozumienia, że to koniec dyskusji, a chwila, którą wybrała sobie na tę rozmowę, jest zwyczajnie nieodpowiednia. Kto wie? Może w bardziej sprzyjających okolicznościach wyjawiłby jej prawdę. Jego znajomość z panną di Scarno dawno już wyrwała się spod narzuconych jej ściśle ram, zwykle jednak powstrzymywał się od nazywania, określania, nadawania granic; to wymagałoby przyznania czegoś przed samym sobą. Zakręcił w palcach obrączką do serwetek, mierząc Aristos chmurnym spojrzeniem, w duchu doceniając nawet dobór jej dzisiejszej kreacji. Jego twarz była spokojna, cierpliwie czekał, aż zacznie rozmowę, a gdy padły pierwsze słowa, żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął. Domyślał się, że zechce o tym porozmawiać. Tylko wspomnienie Mattiasa sprawiło, że jego szczęki na moment zacisnęły się mocniej, a skroń przecięła żyła. Słuchał jej uważnie, w milczeniu, z czołem ściągniętym zmarszczką zamyślenia i powagi, a jego czarne ślepia od czasu do czasu ciemniały gniewem lub rozjaśniały się pojedynczym błyskiem. Poczuł dotyk jej dłoni, ale jego wzrok nie odrywał się od jej twarzy, śledząc grymasy, drżenie mięśni, trzepot powiek. Nigdy przedtem nie prosiła go o nic, wskutek czego teraz czerpał z tego dziwnego rodzaju satysfakcję. Chwycił jej rękę, gdy próbowała cofnąć ją, uciec, odsunąć się; ścisnął ją mocno, może nawet boleśnie. — Prosisz mnie o pomoc dla niego czy dla siebie? — odezwał się wreszcie, mierząc ją czujnym, przenikliwym spojrzeniem. Jego ton był chłodny, pozbawiony emocji. — Bo wiesz, że nie zamierzam go chronić, bez względu na to, jak wiele by dla ciebie nie znaczył. — Mówił dość cicho, by nie podsłuchał ich nikt ciekawski, ale na tyle twardo i wyraźne, by nadać swoim słowom właściwy sens. Przesunął palcami po jej nadgarstku, nie wypuszczając jej z mocnego uścisku. — Pomogę ci, Ari, ale mam swoje warunki. Nie będziesz sama szukać towarzystwa Mattiasa, reagować na jego prowokacje, podążać za nim w odosobnione miejsca, tak jak miało to miejsce ostatnim razem. — Uśmiechnął się lodowato. — Myślisz, że nie wiem? Nie ulegniesz żadnym jego groźbom, obietnicom ani zachętom. A przede wszystkim, Aristos, będziesz mi posłuszna, nie uczynisz nic wbrew mej woli ani przeciwko moim zaleceniom. A jeśli postanowisz oszukać mnie, ukrywając pod tą prośbą bezpieczeństwo O’Connora, to obiecuję ci, że znajdę go i sam przyłożę rękę do jego śmierci. Pocałował wierzch jej dłoni i wypuścił ją, uważnie przyglądając się jej twarzy. Nie, nie był rycerzem, za którego mogła go mieć, jednak nie pozwoliłby skrzywdzić tej drobnej dziewczyny, z którą wychowywał się w zimnych murach Emerald Fog. Nie należało jednak zapominać, że był też człowiekiem niebezpiecznym, czasem nieobliczalnym i sam potrafił krzywdzić najbliższych nie gorzej od najgroźniejszego oprawcy. Spojrzał na jej piękną twarz i otworzył usta, chcąc coś dodać, lecz wówczas przerwał im domowy skrzat, który ciągnął Aristos za skraj sukienki, wpychając jej w dłonie niewielki pakunek. Zerknął na niego chłodno, a stworzenie drgnęło, kuląc się wyraźnie pod ciężarem tego spojrzenia. — Twoi państwo nie nauczyli cię, by nie przerywać w rozmowie? Won — mruknął, a skrzat pospiesznie wycofał się w pokłonach. Przyjrzał się prezentowi w dłoniach Aristos i powiódł spojrzeniem wzdłuż stołu. Tylko jeden z gości uparcie przyglądał się młodej Lacroix, niecierpliwie wyczekując jej reakcji. Wargi Evana wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu. — Najwyraźniej bękart żywi sobie nadzieje — mruknął, nie przejmując się tym, że chłopak najpewniej miał też jakieś imię. Bez jakiegokolwiek wyczucia zajrzał w przytroczony liścik, a w jego spojrzeniu błysnęło coś niepokojącego. Życzył jej wszystkiego najlepszego z okazji „urodziny”, niezwykła dbałość o szczegóły. Wzniósł na nią wzrok, a usta same powtórzyły jej słowa. — Czyżby było coś, o czym mi nie mówisz? Nim jednak zdążył dodać coś jeszcze, gospodarz wstał i uciszył ostatnie rozmowy, zapraszając gości na parkiet. Zrobiło się poruszenie, zgromadzeni wstawali od stołów, w tle rozbrzmiała muzyka. Obrzucił Aristos ostatnim spojrzeniem i sam podniósł się ze swojego miejsca, poprawiając pogniecioną marynarkę. Podał jej dłoń i pomógł wstać. — Pozwolisz, że ze swoim prezentem poczekam do faktycznych urodzin — powiedział spokojnie, choć w jego słowach krył się przytyk tyczący się bękarta. Chyba powinien przyjrzeć mu się uważniej. — A teraz wybacz mi, muszę cię zostawić. Z pewnością nie będziesz narzekać na brak zainteresowania. Uniósł lekko brwi w znaczącym, ironicznym wyrazie, a potem odszedł w kierunku, który upatrzył sobie już na początku uczty. Zniknął pomiędzy ludźmi, nie oglądając się na panienkę Lacroix, nie zastanawiając się, jak czuła się z ciężarem niedawno odbytej rozmowy. Jego warunki były jasne, służyły jej bezpieczeństwu. Z na powrót zobojętniałym spojrzeniem przedarł się przez kilka udających się na parkiet par, po drodze zerkając chłodno, spokojnie na Lasa. Ależ wiedział już doskonale, gdzie tamten się kieruje. Jego wzrok przeczesał tłum i zatrzymał się wreszcie na znanej sylwetce, objął jej ramiona, talię, odszukał oczy. Podszedł do niej i wyciągnął ku niej dłoń, niemo zapraszając ją do tańca. — Chiara di Scarno sama na podobnej uroczystości?
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 20:37 | |
| Mądra dziewczynka? Nie miała nic do powiedzenia, a Michaela wybrała, bo go lubiła. Był dla niej najmilszym ze ślizgonów, a fakt jego przynależności do domu zielonych był sprawą mniej priorytetową. Zostawiała go z czystym żalem, gdyż był bardziej atrakcyjną osobą towarzyszącą od Amycusa, przez którego zostanie zaraz rzucona na pożarcie licznych osobistości. Nie była chętna ściskać wszystkim dłoni, a propozycja bólu głowy przypadła jej do gustu. Skorzysta z tego, jeśli tylko poczuje niedobór sił i panowania nad sobą. Czyli mniej więcej za kilkanaście minut. Podejrzewała, że nie będzie musiała kłamać... Nie wyrywała się, zrezygnowana idąc u jego boku. Nie mówiła mu o wysokim prawdopodobieństwu pojawienia się potrzeby ewakuacji jak tylko zobaczy reakcję Any. Nie zdążyła z nią porozmawiać ani na zakończeniu roku szkolnego ani na peronie ani też na koncercie, na którym jej nie było. Yumi taktownie nie wysyłała sowy z taką szczególną wiadomością, preferując spotkania w cztery oczy. Łudziła się, że zdąży ją uprzedzić jeszcze dzisiaj, a i tak los dalej sobie z niej kpił, uniemożliwiając przeprowadzenie krótkiej rozmowy. Gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku wygłodniałych plotek wiedźm, Yumi wypuściła powietrze z płuc i zwolniła raptownie. Nie chciała tam wracać. Podobała się jej ta altanka tak samo jak i różnokształtne liście, ładnie wyłożona dróżka, a nawet bardziej rozrzedzone i orzeźwiające powietrze. Wszystko opowiadało się za tym, aby tutaj zostać. Żałowała, że Amycus nie podziela jej nagłej sympatii do tej części ogrodu. Zatrzymała się przed nim i zabrała rękę, chowając obie dłonie za plecami. Chciała odwlec w czasie chwilę "oświadczyn". Żywiła nadzieję, że nie będzie tego żądał i zadowoli się zwykłym "załatwione, wracamy". Wysłuchała jego przemowy i wykrzywiła usta w komentarzu. - Jestem zachwycona. - westchnęła, przymykając na chwilę oczy. - Nie martw się, będę idealna, bo chyba po to tutaj jesteśmy? Możliwe, że będziesz musiał mnie trzymać. I nie waż się klękać. Odbębnij formułkę, pokaż pierścionek i wracamy. Chcę mieć to już za sobą. - nie mogła cieszyć się z ładnego otoczenia wiedząc, że po powrocie wzbudzą sensację, aby następnie znaleźć się w centrum uwagi przez najbliższe cztery-pięć godzin. Nie było szans na pozostanie w tym zaciszu, więc musiała stawić temu czoła. Im szybciej wszystko wydarzy się, tym prędzej będzie mogła zniknąć i przestać uśmiechać się, skoro nie miała na to najmniejszej ochoty. Zerknęła na Carrowa nagle, jakby dopiero obudziła się. Uniosła brwi patrząc nań od góry do dołu. Trafił się jej przynajmniej przystojny panicz, a nie o wiele starszy gruby i pijany gbur. - Ładna mucha. - mruknęła, nie wspominając, że w czarnym garniturze robi piorunujące wrażenie. |
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 20:55 | |
| Owijanie w bawełnę nie miało racji bytu w towarzystwie Yumi i w okolicznościach, jakich się znaleźli. Oboje wyczuwali interesy obu rodzin i chociaż chciałby wykorzystać nadarzającą się sposobność, postanowił iść wedle odgórnie ustalonego planu. Już wcześniej dopracował odpowiednie szczegóły, podejrzewając poziom swojego zmęczenia całą otoczką uroczystości. Dziewczyna sunęła z gracją po wilgotnej trawie, nie oglądając się dzielnie ani razu przez ramię, w poszukiwaniu pomocy – chociażby Michaela. Wyczekując na odpowiedź dziewczyny zastanawiał się czy czerwona róża zostanie przez nią od razu wyrzucona czy przypadkiem zapomni zabrać ją ze stołu, kiedy już zajmie miejsce obok Amycusa. Przemeblowanie jakie mieli zrobić kelnerzy po oficjalnych oświadczynach, informując zebranych o nazwisku szczęśliwej panny (oraz jej rodu, który wzbogaci się nazwiskiem) miało umożliwić spędzenie kolejnych godzin we własnym towarzystwie. Młodzi mieli bowiem zająć miejsca rodziców Amycusa, którzy postanowili uhonorować pełnoletniość syna i zgodę na aranżowane małżeństwo. Spodziewał się, że Yumi będzie przyspieszać czas osobistego sam-na-sam, jednak zgodnie z jej wolą, zwolnił i dostosował się do tempa, jakie mu narzuciła. Spojrzał na nią zdecydowanie bardziej uważniej, przeprowadzając ją przez niewielki łuk pomostu prowadzący do altanki. Miejsce to było w pewien sposób urokliwe i można było dostrzec z tej odległości pokaźnej wielkości dąb, u którego podstawy wisiała dobrze znana huśtawka. Łudząco podobna do tej, którą niespełna dwa tygodnie temu odwiedzili podczas koncertu Upiornych Wyjców, miała okazać się pierwowzorem. Amycus spojrzał w tamtym kierunku jedynie na moment, niechętnie spuszczając poziom podejrzliwości i ostrożności. Kolejne minuty płytszego oddechu tylko i wyłącznie po to, aby utrzymać fason i równowagę na resztę nocy – która miała okazać się o wiele cięższa od wcześniejszej. Podejrzewał jednak, że tym razem to Yumi zbierze całe zainteresowanie i to do niej będą podchodzić kolejne osoby, gratulując uczucia i zaręczyn. Wyprostował ramię, kiedy ciężar jej dłoni został zabrany i mogła swobodnie korzystać z uroków lekko oświetlonego miejsca. Jeśli tylko by się rozejrzała, dostrzegłaby na drewnianej barierce samotnie leżącą różę, połyskującym w światłach odbijanych z tafli wody. Amycus przystanął u progu, nie przyspieszając samego momentu oświadczyn tak, jak tego najwyraźniej pragnęła Merberetówna. Z jednej strony starał się zrozumieć jej wolne tempo kiedy tu szli, co kłóciło się ze słowami wypadającymi z jej ust obecnie. Mowa ciała przeczyła tej werbalnej i chyba sama Yumi, nie do końca zdawała sobie z tego sprawę – przynajmniej tak uważał Amycus. Wypuścił dłuższy oddech ze swoich płuc, przenosząc spojrzenie z jej twarzy na połączone ze sobą szczebelki altanki. – Masz chwilę na oddech, nie chcesz z niej skorzystać? Spróbuj wyciągnąć chociaż trochę pozytywów z tej sytuacji. – W bezczelny sposób pouczał ją, być może kierując się głęboko ukrytą troską o jej dobro psychiczne. Przez jego twarz przemknął niewielki skurcz, kiedy wszedł na drewniany schodek i stanął dwa kroki od dziewczyny. Przeniósł na nią niespieszne spojrzenie, kiedy nagle odwróciła się niego przodem i lustrując go uważnym wzrokiem, doszukiwała się jakichś elementów wyglądu, jakie mogłaby skomplementować. Chłopak pochylił nieznacznie głowę, nie męcząc się z utrzymaniem kpiącego (czy jakiegokolwiek) uśmiechu, po czym podniósł wzrok z przymkniętych do połowy powiek. – Dziękuję. – Puste słowo podtrzymujące nieszczerą atmosferę, przesiąkniętą do szpiku kości odgórnie ustalonymi zasadami. Prawdą było to, że Amycus nie potrafił uwierzyć w dobre chęci Yumi i równie dobrze, mógł odebrać jej słowa za sarkazm. Dlatego bezpieczniej było zapomnieć o tak trywialnych sprawach jak komplementy, w które oboje przecież nie wierzyli. W końcu podniósł prawą rękę do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wyciągnął ciemne, atłasowe pudełko. Nie było zbyt duże, ponieważ mieściło w sobie pierścionek dopasowujący się do palca wybranki – wystarczyło go raz założyć, aby utrzymał swój kształt do końca. Ewentualnie później będą się martwić, jeśli Yumi urośnie i przytyje. Póki co, niedaleka przyszłość nie wskazywała na zwiększenie się masy ciała dziewczyny. – Podaj mi swoją dłoń, zrobimy to bezboleśnie. – Tym razem poprosił ją, otwierając w międzyczasie pudełko z ukrytym skarbem. Niezwykle cennym i drogim, gdzie diament pośrodku osadzony był w towarzystwie małych, szafirowych przyjaciół.
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 21:17 | |
| Na nic zdałaby się jej pomoc. Nawet jeśli Mikael przeistoczyłby się w rycerza na białym koniu gotów ratować damę z opresji, owa dama musiałaby z żalem odmówić. Ojciec pięciokrotnie przypominał jej co ma robić, jak powinna zachowywać się, a nawet jak uśmiechać. Przed przyjazdem tutaj trajkotał tak długo, że Yumi była pewna umiejętności powtórzenia tego z pamięci, dodatkowo naśladując jego głos. Ojciec niezwykle ją irytował tak samo jak jej "kochanego" brata. Wydaje swoją córkę za mąż, czy to nie jest powód do radości? Każdy kto spojrzy później na Yumi nie nazwie ją "szczęśliwą wybranką". Do szczęścia było daleko, a wybranką nie była. Została wyłowiona, posiadając przepisany posag z gałęzi rodziny ze strony zmarłej matki. Im dłużej tutaj była, tym bardziej denerwowała się. Zaczęła nieświadomie zaciskać pięści i oddychając jeszcze płycej niż dotychczas. Nie rozglądała się, a więc nie dostrzegła uroku miejsca. Nie była w stanie skoncentrować na tym uwagi, przejęta strachem przed reakcją Anastasii, nikogo innego. Czy zostanie przyjęta z radością czy ze smutkiem przed pozostałych gości, to jej nie ruszało. Martwiła się tylko o jedną, jedyną reakcję jednej osoby. Była wręcz pewna, że Michael zrozumie ją i posłuży dobrą radą bądź trzymaniem kciuków w przetrwaniu reszty imprezy. Nikogo tutaj nie znała, była osobą obcą. Przeczyła samej sobie, mając mieszane uczucia. Perspektywa ukrycia się tutaj wydawała się bardzo kusząca, znowuż świadomość powrotu do głównej części ogrodu męczyła ją i szarpała nerwy. Musiała wybierać między tym co chciała, a tym, co musiała. - Jakie pozytywy, Amycusie? Oboje wiemy, że to będzie męczarnia. Nie sądziłam, że masz tak wielu znajomych. To będzie trwało wieczność. Za chwilę stracę przyjaciółkę, więc z czego powinnam cieszyć się? - zapytała go, wskazując stronę, z której przyszli. Jej ręka bezwiednie opadła wzdłuż ciała, gdy z jej płuc wydobyło się kolejne westchnięcie rezygnacji. Miała tak wiele czasu, aby przyzwyczaić się do tego wieczoru, a gdy przyszło co do czego, czuła się, jakby dopiero co wczoraj poznała werdykt ojca. Weszła za nim do altanki, z trudem pokonując stopień. Rzuciła obojętne spojrzenie wgłąb drewnianej przystani, zatrzymując się na chwilę na zacienionej róży. Zacisnęła mocniej usta, nie komentując tego. Zbędny element tego spotkania. Nic nie poprawi jej humoru, nawet najpiękniejszy kwiat na świecie. Doceniała jednak starania Amycusa, więc gdy dostrzegł jej spojrzenie, uśmiechnęła się doń nikle. Chciał zadbać albo o jej nastrój poprzez zmniejszenie odczuwanego stresu bądź było mu to obojętne, a kierował się utartym schematem. Porzuciła rozważania na ten temat, zauważając jego ruch. - Amycusie, czy ten pierścionek jest konieczny? - zapytała retorycznie, łudząc się, że przystanie na jej pomysł. Yumi miała pewne problemy z przypomnieniem sobie, którą rękę podaje się do założenia pierścionka. Nawet, gdy już zorientowała się, że to prawa, pojawił się kolejny problem - która to prawa? Po sukcesie odnalezienia odpowiedniej strony napotkała następną kłodę - jak oderwać prawą rękę od lewej? Po zrobieniu tego, potrzebowała chwili, aby zmusić palce do wyprostowania. Nawet jej ręka protestowała przeciwko ciężarowi obrączki. Chcąc nie chcąc, po wielu "trudnościach", z duszą na ramieniu wyciągnęła dłoń ku Amycusowi. Niech nie waży się klękać. Mogłaby przypadkiem wrzucić go do tego uroczego jeziorka, a tego nikt nie chciałby widzieć. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
| | | | Posiadłość rodziny Carrow | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |