|
| Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 21:34 | |
| Amycus podejrzewał, że tylko nieliczne osoby nabiorą się na słowa odnoszące się do świadomego wyboru małżonki bez żadnego przymusu w stosunku do żadnej ze stron. Znał niektóre osoby zbyt dobrze, aby dały się nabrać na jego rzewne nastawienie do miłości i związania się w tak młodym wieku. Wystarczyło spojrzeć na pannę Vane i błyski w oczach Amycusa, kiedy wspominał przemiłe doświadczenia związane nie tylko z nauką warzenia trucizn i antidotum na nie. Kiedy patrzył na tę drobną brunetkę, nie można dostrzec ani krztyny tej iskierki. Próbując pocieszyć ją stosował nieodpowiednie słowa, czując że wykorzystywanie tej sytuacji do swoich planów nie byłoby mile widziane. Musiał pozostać przy niej autentyczny, ponieważ dzisiaj – nie miał żadnych możliwości poprawy ich stosunków. Nie musiał patrzeć na kierunek, w którym wskazuje i kogo ma na myśli, nazywając przyjaciółką. I chociaż po jego głowie krążyło pytanie wypalające resztę, znał odpowiedzieć. Zawierała się w samej składni wypowiedzi Yumi, która dotychczas nie uświadomiła Anastastii o zmianie kandydatki na przyszłą żonę. Odwrócił głowę w kierunku majaczących w oddali stołów, na krótki moment pozwalając sobie skomentować raz jeszcze zachowanie panny Cassidy. - Że być może za trzy godziny udasz się do wygodnego łóżka, próbując zapomnieć co się stało. – Przyznał jej częściowo rację, nie mając ochoty wysnuwać beznadziejnych prób poprawy humoru. Nawet go nie zabolał widok rozżalonej i zrezygnowanej twarzy, kiedy zaciskała pięści i próbowała zignorować czerwony kwiatek. Nawet to, że próbowała uśmiechem podziękować za uszykowany kwiat stanowiło dla niego kolejny punkt. Czyżby właśnie złapał plusa u Yumi Merberet? Odpowiedział tym samym grymasem na twarzy, chociaż nieco ładniejszym i zdecydowanie bardziej szczerym. Jako odpowiedź musiała zadowolić się surowym spojrzeniem, jakie utrzymywał na jej oczach stanowczo zbyt długo, aby można zaprzeczyć. Bez słowa poprawił wieczko pudełka i otworzywszy je, ujął w prawą rękę pierścionek. Właściwie zniknął w półmroku panującym w altance, kryjąc swoje wątpliwe piękno. Krótki trzask zamykanego pudełka i szelest materiału, a pusty przedmiot znalazł się w wyznaczonym dla siebie miejscu. Akurat na czas, kiedy Yumi odzyskała kontrolę nad własnymi dłońmi i odważyła się ostatecznie rozszerzyć palce, przygotowując się na cierpienie. Amycus powstrzymał teatralne westchnięcie, zupełnie niepotrzebne do panującej atmosfery. Przysunął złoty krążek na lekko drżący palec Krukonki i spytał poważnie: - Yumi Merberet, zostaniesz moją żoną? – Pytanie zawisło w ciężkim powietrzu, nie dając możliwości wyboru brunetce. Amycus chciał popędzić ją do odpowiedzi, nie wystawiając na próbę jej cierpliwości – wsunął więc pierścionek na serdeczny palec i posłał pokrzepiający uśmiech. Wiedział jednak, że nie skorzysta z niego i nie odbierze go tak, jak powinna. – Powiedz to i wracamy. – Dopowiedział po chwili, czujac że dziewczyna zaparła się i istnieje nikła szansa wyduszenia z niej tych kilku słów. Czasu mieli dużo, ale goście jednak czekali.
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 22:04 | |
| Nie polepszyłby ich stosunków próbując osiągnąć jakikolwiek cel w obecnej sytuacji. Siedzieli w tym razem i jechali na tym samym wózku. Zostaną pożarci, chociaż to głównie Yumi stanie na celowniku. Masa osób będzie przyglądać się jej z rozmaitymi uczuciami wymalowanymi na twarzy. Choćby była to czysta pogarda, będzie musiała skomentować ją milutkim uśmiechem zachwyconej świeżo upieczonej narzeczonej. Nie oczekiwała od Amycusa zrozumienia, wszak znała jego opinię dotyczącą Anastasii. Yumi była świadoma incydentu, do jakiego doszło między dziewczyną a nauczycielem. Trzymała się swojego postanowienia i nie wydawała opinii na ten temat dopóki nie porozmawia w cztery oczy z Aną. Jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, zważywszy, że znienawidzi ją, jak tylko dowie się o "zamianie". Uzyskał u niej maleńki plusik za próbę pocieszenia. - ... jeśli do tego czasu nikt z twoich uroczych znajomych mnie nie zje. - dokończyła jego zdanie, wykrzywiając usta w trochę nieprawdziwym uśmiechu. Była w stanie dać się pożreć i dwadzieścia razy, jeśli zyskałaby pewność, że nie straci na tej uroczystości przyjaciółki. Musiała w końcu pogodzić się z tą myślą, zacisnąć zęby, pięści i przetrwać z wysoko uniesioną głową. Odruchowo spięła wszystkie możliwe mięśnie, niecierpliwie wpatrując się w jego powolne ruchy. Ujrzała pierścionek, który skomplementowałaby szczerze i wielokrotnie, gdyby nie ona musiała go teraz zakładać. Drgnęła przy dźwięku zamykanego wieczka, zbyt głośnego w porównaniu z ciszą panującą w altanie. Jej ręka drżała, lekko trzęsła się, była chłodniejsza niż resztę ciała i słabsza. Padło w końcu pytanie, którego obawiała się od tak długiego czasu. Wypuściła powoli powietrze z płuc, nie mając żadnego, absolutnie żadnego wyboru. - Tak. - wydusiła z siebie szeptem, zastanawiając się czy mogłaby najpierw zapytać "Nie dość tobie kłopotów, że mnie o to pytasz?" bądź "Dobrze się czujesz?". Uznała, że to przedłużyłoby tylko ich osobne spotkanie. Zamrugała rzęsami pozbywając się zalążków łez w skośnych kącikach oczu. Nie mogła pozwolić sobie na panikę ani na bunt. Jej ręka zrobiła się cięższa... zupełnie, jakby nie pasowała do reszty ciała. Pierścionek poruszył się, przytulając się do jej palca, formując już na zawsze w odpowiednim kształcie. I chociaż odczuwała pewien chłód metalu, pierścionek zaczął ją palić, ciążyć. Patrzyła na niego, tak nie pasującego do jej ręki. Zgięła dłoń, wyprostowała ją, lecz ciężar był ten sam. Milczała przez chwilę, a ciszę przerywały odległe, przyciszone rozmowy gości i jej płytki, gorący oddech. -Merlinie drogi, daj mi siły, aby przetrwać resztę wieczoru...- szepnęła, nie zdając sobie sprawy, że tę modlitwę słyszał Amycus. Spojrzała nań smutno, bo od teraz byli na siebie skazani. Prawdopodobnie na resztę życia. Ruszyli w stronę powrotną i tylko stanowczy uścisk Carrowa trzymał ją przed natychmiastową ucieczką. Gdy już byli tuż tuż przy nich, przylepiła na usta życzliwy uśmiech. Ani razu nie spojrzała na swoją rękę. Yumi była blada, zmęczona i smutna, a wszystko to ukrywała za perfekcyjnym ułożeniu ust imitujących uśmiech. Szła powoli, wyprostowana z uniesioną brodą. Przedstawienie czas zacząć.
i:
Amycus ponownie chwycił dłoń Yumi, tym razem dokładnie dbając o wyeksponowanie pierścionka zaręczynowego, którego oczka błyszczały pod wpływem poszczególnych promieni sztucznych świateł. Na jego twarzy pojawił się swobodny uśmiech ulgi i głęboko skrywanej radości, aby nie wyglądał na człowieka znudzonego własną uroczystością. Szedł dumnie w kierunku tańczących par, dostrzegając iż jego rodzice zdążyli się zmęczyć i rozmawiali teraz z ojcem Evana. Dopiero Abigail musiała szturchnąć męża, bacznie obserwując ledwo widoczną altankę w oddali, aby przerwał rozmowę i zerknął właśnie w tamtym kierunku. Przeprosił więc mężczyznę, wskazując mu również nadchodzącą parę i usprawiedliwiony odszedł na środek parkietu. - Moi mili! Nadszedł długo wyczekiwany przez nas wszystkich moment! Panna Yumi Merberet już niedługo zostanie małżonką Amycusa. - Zdążył jedynie powiedzieć Alexander, czująć zaciskającą się dłoń małżonki wzruszonej najwyraźniej tym widokiem. Jedyny syn szedł z powiększającym się uśmiechem, odgrywając swoją rolę w mistrzowski sposób zupełnie inaczej niż zdesperowana Krukonka. |
| | | Narcyza Black
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 22:28 | |
| Była bliska wymienieniu chociaż słowa z uroczym przedstawicielem Greengrassów, kiedy niespodziewanie za jej plecami wyrósł Lucjusz oraz zajął miejsce obok Narcyzy, niby przypadkiem wciąż wolne. Czy poczuła się zawiedziona? Skądże. Podejrzewała tylko, że zajmie mu mniej czasu przerwanie ich niemej rozmowie, którą nie jedna cnotliwa dama nazwałaby bezczelnym flirtem. Ale to nie ona była zaręczona bądź zamężna, aby przejmować się tym, czy wypada. - Nie szkodzi. Odpowiedziała równie lakonicznie, nawet nie prosząc, aby się tłumaczył. Narcyza nie zwykła wtrącać się w jego prywatne sprawy, gdyż szczerze oczekiwała tego samego. Ceniła sobie swoją w pewnym stopniu niezależność i nie zamierzała się jej pozbyć dlatego, że ktoś potrafi rozpalić w jej chłodnym ciele ogień bądź sprawić, że nogi się ugną pod jej lichym ciężarem. Chętnie wymieniłaby chociaż kilka słów z jednym bądź drugim kuzynem, ale muzyka zagrała wystarczająco głośno, aby zagłuszyć wszelkie próby rozmów, jak i sugestywnie, kiedy pierwsi Carrow'ie ruszyli w stronę parkietu. Miała mieszane uczucia odnośnie tańców. Niby powinna, gdyż tego po niej oczekiwano, aczkolwiek wygodnie siedziało się na miękko obitych krzesłach, obracając smukłą lampkę w dłoni, a także przyglądając się subtelnej grze świateł odbijających się w szkle. Fakt, że tak nie śpieszno było jej do tańców, pozwolił jako jednej z pierwszych dostrzec nadchodzącą pannę Merberet pod ramię z Amycusem. O ile ją pamięć nie myliła, a ta nie zawodziła nigdy, to nie ona miała iść obok Carrowa jako jego przyszła małżonka. Zbyła jednakże wszelkie machlojki brakiem komentarza. To wszak nie pierwszy raz, kiedy w tej rodzinie coś idzie nie tak, jak było zaplanowane. Będzie musiała złożyć życzenia innej personie, niewiele to zmieniało. Oderwała spojrzenie od zaręczonych, gdyż nie chciała być tym sępem, upijając kolejny, drobny łyk. - To przykre, że ludzie nie mogą się tak po prostu pobrać z osobą, którą chcą. Jakieś sugestie? Skądże. A już na pewno nie kierowane do Malfoya, który wciąż siedział na wyciągnięcie ręki. Mimo to wbiła swoje oczęta w jego przystojne lica. - Żadnych przedstawień. A już na pewno nie z gośćmi. |
| | | Anastasia Cassidy
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 22:48 | |
| Anastasia siedziała grzecznie przy swoim stoliku nie wdając się w rozmowę z nikim, kto próbował ją zagadać. Zresztą nie było wiele takich osób. Może to przez to co się stało z nauczycielem? Tylko takie wyjaśnienie przychodziło jej do głowy. Chociaż pewnie jedna trzecia osób na tym przyjęciu nie zdawała sobie sprawy z całego zajścia. Jedyną osobą z którą wymieniała spojrzenia, był jej brat, który wydawał się jeszcze bardziej znudzony całą sytuacją niż wszyscy na tym przyjęciu. Tylko dzięki niemu jej usta rozciągały się w uśmiechu, gdy robił śmieszne miny lub ostentacyjnie sprzeciwiał się słowom ojca. Jednak nawet on nie mógł przejrzeć duszy Cassidy. Jej największy obaw, przed tym co miało się stać. Przyjęcie jednak trwało nadal. Nie jadła zbyt wiele. Nie była w stanie. Za każdym razem, kiedy słyszała głos seniora rodu Carrow, przechodził ją dreszcz. Rozejrzała się po twarzach osób zebranych na przyjęciu. Wciąż czuła się tutaj jak wróg numer jeden. Ale gdyby jej tutaj nie chcieli, to by jej nie zaprosili, czyż nie? Powróciła wzrokiem w kierunku stolika, przy którym siedziała Yumi. Dokładnie obserwowała sytuacje. Musiała przyznać, że towarzyszący jej chłopak miał w sobie coś intrygującego. Musiała się wypytać jej o co w tym chodziło. Nie chwaliła się jej, że zaczęła się z kimś umawiać. Zresztą nie mogła się dziwić. Po zakończeniu szkoły znikła tak szybko jak tylko mogła. Miała dość spojrzeń rzucanych w jej kierunku przez innych uczniów. Nie pożegnała się z nikim. Po prostu znikła, rozpłynęła się w powietrzu jakby nigdy jej tam nie było. Na koncercie także się nie pojawiła, zbyt zajęta tłumaczeniem się rodzicom ze swojego haniebnego zachowania. Dopiero teraz, siedząc w posiadłości Carrowa, mogła nawiązać z przyjaciółką nikły kontakt. Upiła łyk wina, ignorując wzburzone spojrzenie matki. Skoro miała się dzisiaj zaręczyć, mogła pozwolić sobie chociaż na trochę szaleństwa w postaci alkoholu. Muzyka zaczęła grać, a wkrótce na parkiecie pojawiły się pierwsze pary. Anastasia jednak wciąż siedziała na swoim miejscu. Kątem oka dostrzegła moment w którym Amycus zniknął razem z Yumi. Zmarszczyła brwi. Coś tutaj było nie tak. Po co chłopak chciał rozmawiać z Yu na osobności? Czyżby zamierzał jej powiedzieć o tym, że niedługo zaręczy się z jej najlepszą przyjaciółką? Nie miała jednak szansy na zbyt długie rozmyślanie, ponieważ została porwana do tańca przez swojego brata. Pierwszy raz odkąd przekroczyła próg tego domostwa, poczuła się lepiej. I nagle wszystko się zmieniło. To zabawne, że zwykłe 8 słów potrafiło zmienić życie Any o 180 stopni. " Panna Yumi Merberet już niedługo zostanie małżonką Amycusa....Panna Yumi Merberet... Yumi Merberet Te słowa odbijały się echem w głowie dziewczyny, która stała się blada jak trup i która z pewnością by upadła, gdyby nie silne ramiona brata, które ją podtrzymywały. Spojrzała na przyjaciółkę... i pierwszy raz spoglądając na nią nie czuła nic. Zupełnie nic. |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Czw 31 Lip 2014, 23:03 | |
| Jej palce poruszały się machinalnie, jak w odrętwieniu, sięgając posłusznie po półmisek. Nie tknęła jednak nic, widelcem przewracając liście sałaty, kuszącej swoim kolorem i fakturą delikatnego sosu, którym była polana. W uszach Gryfonki jej własny głos brzmiał żałośnie i słabo, jakby z oddali, docierając do świadomości jedynie dlatego, że usta poruszały się posłuszne woli, choć w niezgodzie z sercem, ściskanym upokorzeniem i bólem. Przyznanie się przed samą sobą, że znalazła się w sytuacji, która może ją przerastać nie było najłatwiejsze; zrozumienie, że pomoc Rosiera może być nieodzowna, ubodło ją do żywego. Nie martwiła się o bezpieczeństwo O’Connora, nie drżała na samą myśl o tym, co będzie, jeśli Vincent zdecyduje się przybyć na obóz jak reszta uczniów, spragniony rozrywki i absorbującego zajęcia, jakim było rozkładanie jej perfekcyjnie poukładanego życia na części wtórne i mieszanie fragmentów w chaotycznym, pełnym cierpienia kotle. O życie Cu, o jego prawo do zdrowia i spokoju zadbała sama, a ukryta w fałdach sukienki różdżka pulsowała dodającym otuchy intensywnym ciepłem, wyczuwając wrzące w dziewczynie emocje. Świadomość, że podjęła jakiekolwiek działania, że zrobiła coś, co pozwalało jej być kilka kroków przed Vincentem rozlewała się słodko po podniebieniu, nie potrafiła jednak zakryć cienia, rozkładającego skrzydła tuż nad głową dziewczyny – nie chciała żyć w strachu. Nie miała zamiaru spędzić kolejnego roku pilnując obsesyjnie każdego gestu, słowa czy spojrzenia w obawie, że widmo Mattiasa zamigocze nad nią, przysłoni światło i przyniesie ze sobą jedynie problemy. Niestety, nawet to zdecydowanie, ta determinacja do osiągnięcia spokoju nie mogły rozwiązać prawdziwego problemu, z którym musiała się zmierzyć – jej kuzyn, jego elektryzująco niebieskie oczy, jego uśmiech prawdziwego diabła wzbudzał w niej namacalne przerażenie. Mogła niemal dotknąć lepkiej powierzchni własnej paranoi, o ulotnym zapachu zgnilizny jątrzącej myśli. Kiedy skończyła mówić, gdy zapadła wibrująca cisza – ta jedyna w swoim rodzaju, dotykająca dwojga ludzi pośród tłumu innych osób – jej oczy znów pociemniały lekko, w reakcji na dotyk Evana. - Boli. Evan, to boli. – głos Aristos zabrzmiał jak westchnienie, nie próbowała jednak cofnąć dłoni, a miażdżący delikatne palce uścisk złagodniał nieznacznie. Pierś Gryfonki unosiła się we wdechach kontrolowanych tak surowo i ostrożnie, że wydawała się niemal nieruchoma, zastygła w czasie jak oczy koloru bławatka, mierzące się z czarnym, prawie bezdennym spojrzeniem Rosiera. Słuchała jego słów w skupieniu, nie dając po sobie poznać zdenerwowania coraz mocniej ściskającego trzewia, wlewającego się w płuca i umysł lodowatą falą; dla ludzi, z którymi przyszło dzielić im miejsca przy stole musiała zachowywać się normalnie. Pozwoliła nawet, by na jej wargach pojawił się krótki uśmiech, uspokajający sygnał dla innych i neon ostrzegawczy dla Evana, którego wypowiedź przestawała jej się podobać. Różane wargi wygięły się powoli, kąciki ust uniosły się delikatne, a na twarzy Gryfonki zagościł ten znienawidzony przez O’Connora grymas; wyraźna oznaka tego, że irytacja zaczyna brać górę nad zdrowym osądem, że jej opanowanie kruszy się jak kawałek kredy, opadając pyłem zapomnienia na podjęte postanowienie o byciu spokojną. Grymas mylnie postrzegany jako ironiczny wyraz rozbawienia. - Sądzisz, że mogłabym cię oszukać? – spytała cicho, zaciskając palce na dłoni Evana, zatrzymując ruch jego palców na jej nadgarstku; był drażniąco intymny, wprawiał ją w rozkojarzenie, a chociaż przyjemny i mile widziany, w tej chwili chciała skupić się na czytaniu w jego oczach. - Czy kiedykolwiek to zrobiłam? Zawiodłam cię? Zawiodłam twoje zaufanie? Nie będę szukać konfrontacji z Mattiasem. Masz moje słowo. Chyba wystarczająco się już poniżyłam, byś mógł mieć pewność, że nie kłamię. – jej oczy zamigotały wojowniczo, wypierając na moment miękkie otępienie z bławatkowego spojrzenia; widząc wyczekujący wzrok Rosiera odetchnęła głęboko i znów wdała się w walkę na spojrzenia, tonąc w czarnych ślepiach - Będę posłuszna. Będę grzeczną dziewczynką, będę postępowała zgodnie z twoimi zaleceniami, choć nie poczuwam się do roli twojej podwładnej. Nigdy nią nie będę. - dodała, siląc się na suchy ton, choć wiedziała, że przebijające się przez niego uczucia będą dla Evana marną zagadką. Jego słowa, choć ostre, brutalne i nieznoszące sprzeciwu, uspokoiły ją. Rozpędziły część chmur gromadzących się nad każdą kolejną chwilą, a pocałunek, jaki złożył na jej chłodnej skórze sprawił, że znów się uśmiechnęła. Tym razem był to słodki uśmiech, pełen zadowolenia płynącego z pieszczoty, jaką ją obdarzył; rzadkiej czułości, na jaką zdobywał się czasem, by osłodzić własny despotyzm lub zwyczajnie sprawić jej przyjemność. Odwróciła wzrok, pozorując speszenie, a potem drgnęła zaskoczona, słysząc piskliwy głos skrzata tuż przy swoim boku. Zdezorientowana przyjęła od stworzenia paczkę i posłała Evanowi wymowne spojrzenie, jedynie w ten sposób komentując jego zbyt surowe podejście do skrzata. Zaintrygowana sięgnęła palcami do liściku i zmarszczyła brwi, a jej zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy usłyszała słowa Rosiera. - Dlaczego sądzisz, że to on? – spytała, nie unosząc nawet wzroku, zbyt zajęta rozwijaniem papieru z przedmiotu, który okazał się być drewnianą kasetką... Pozytywka? Kolejna wypowiedź Evana zlała się z melodią wygrywaną przez szkatułkę, a bławatkowe oczy rozszerzyły się gwałtownie, towarzysząc pełnemu niezrozumienia grymasowi na różanych wargach. Dopiero po chwili poderwała głowę, wpatrując się z przerażeniem najpierw w oczy Rosiera, a potem w niebieskie tęczówki chłopaka, który zajmował miejsce obok Chiary di Scarno... To nie mógł być on. W jednej chwili zrobiło jej się słabo, nim zdążyła jednak wydusić z siebie cokolwiek, nim zdążyła zerwać się z krzesła i wyjść z ogrodu, sam gospodarz zarządził powstanie od stołu i skierowanie się na parkiet; Evan odsunął jej krzesło i podsunął dłoń a Aristos przyjęła ją z wdzięcznością, pozostawiając na wpół rozpakowany prezent przy talerzu z wciąż nietkniętą sałatką. Szumiało jej w głowie, a uderzenia gorąca na zmianę z falami zimna sprawiały, że zbladła lekko, choć na policzkach pojawiły się rumieńce. Na słowa swojego towarzysza zareagowała krótkim skinieniem głowy i pocałunkiem złożonym przelotnie w kąciku jego ust, nim znów zerknęła przez ramię, szukając wzrokiem Lasarusa; umknął jej spojrzeniu, ginąc w grupie ludzi, a ona zacisnęła zęby, niezbyt pewna jak powinna zareagować. Zwróciła wreszcie oczy na Evana i uśmiechnęła się krzywo, choć żołądek ściskało podniecenie, w nierównych proporcjach wymieszane ze złością i bezbrzeżnym zaskoczeniem. - Jego zainteresowanie jest pyłem na wietrze. – rzuciła rozbawionym tonem, choć wcale nie było jej do śmiechu, a kiedy tylko Ślizgon zniknął z zasięgu jej wzroku, ruszyła szybko w stronę wyjścia, porzucając paczuszkę i niesamowicie irracjonalny pomysł, rodzący się w umyśle. Lasarus nie mógł być Mikaelem. Nie miała co prawda okazji dokładnie przyjrzeć mu się na przyjęciu, ich kontakt wzrokowy trwał może sekundę, jednakże... Wspomnienie zapachu morza, bryzy i piasku, wspomnienie szalonego tańca na końcu molo, a potem oburzający, choć słodki, tak słodki i miękki pocałunek na wargach. Gryfonka potrząsnęła głową, porzucając te nonsensy i zaciskając dłonie weszła na skraj parkietu, a widząc już majaczące za głowami gości drzwi – jej przepustkę do wolności – ruszyła w ich stronę. I zapewne sztuka unikania nieuniknionego udałaby się Aristos i tym razem, gdyby ktoś nie chwycił jej za dłoń, nie wprawił ciała w wirowanie, do którego dostosowała się wpajanym przez lata odruchem i nie sprawił, że wpadła wprost w ramiona owego bezczelnego ktosia. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że złośliwością losu, jej przeznaczeniem stanie się bycie wiecznie zaskoczoną, bo gdy podniosła wzrok i napotkała niebieskie spojrzenie Lasarusa, zaniemówiła po raz kolejny tego dnia. - Niemożliwe. – jęknęła tylko, na wpół zrezygnowana, na wpół zła, czując jak chłopak chwyta ją pewnie w talii. |
| | | Chiara di Scarno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Pią 01 Sie 2014, 00:57 | |
| Nie należało się dziwić, że miejsce Lasarusa ustalono przy boku Chiary; ostatecznie przecież był jej osobą towarzyszącą, tak to powinno wyglądać, czyż nie? Ona zaakceptowała to bez słowa, obojętnie, jak zresztą wiele rzeczy, na które nie miała żadnego wpływu. Doceniała natomiast to, że jej rodziców umieszczono przy innym stole, pośród dorosłych. Nie zerkała nawet w ich kierunku, nie chciała widzieć matki na skraju depresji i ojca zabawiającego całe otoczenie, najmniejszej uwagi nie zwracającego na potrzeby małżonki. Na jej twarzy próżno było doszukiwać się tej wrogości i pogardy, która w całej swej mocy widoczna była tamtego wieczoru, gdy Lasarusa widziała po raz pierwszy. Albo odzyskała żelazną kontrolę, albo jej początkowe uprzedzenia osłabły pod wpływem czasu, a obraz bękarta stawał się bardziej trójwymiarowy, namacalny, żywy. Chłopak codziennie mógł czuć na sobie przenikliwe, czujne spojrzenie ciemnych tęczówek, tak odmiennych od jego własnych, kiedy śledziła każdy jego krok, badając, oceniając, rozważając. W tej chwili była poza tym mocno rozproszona, jej myśli wirowały łagodnie w takt cichej muzyki przygrywającej do posiłku, którego nawet nie tknęła, choć odruchowo zaczęła nakładać sobie na talerz porcję apetycznie wyglądającej sałatki i kawałek kusząco pachnącej pieczeni. Planowała coś zjeść, nie potrafiła jednak zmusić swojego organizmu w jego najbardziej prymitywnych mechanizmach do posłuszeństwa. Korzystając z tego, że Lasarus zajęty był czymś innym, wymieniła ich nakrycia. Jego pytające spojrzenie skwitowała jedynie wzruszeniem szczupłych ramion i beznamiętnym wyrazem pustych oczu. Oczywiście, że mógł to poczytywać za pewien akt pojednania, nie było to jednak nic w tym rodzaju. Pozbywała się jedynie sprzed nosa czegoś, czego nie chciała tam widzieć. Stała się nie wracać obsesyjnie do tego miejsca, które zajmował Rosier ze swoją towarzyszką, ale zmusiła ją w końcu do tego niewielka paczuszka, wręczona przez jej brata jednemu ze skrzatów. Obserwowała jak drobna istotka obchodzi dookoła długi stół i podchodzi prosto do panny Lacroix. Na jej wargi wystąpiło coś w rodzaju krzywego uśmiechu, kiedy Evan bezlitośnie odgonił od siebie magicznie zniewolone stworzenie i powróciła wzrokiem do siedzącego przy jej boku Lasarusa. -Akceptujesz to? – zapytała cicho, spokojnie, beznamiętnie, po raz pierwszy odzywając się do niego nieprzymuszona, w kwestii innej niż tylko organizacyjne. Przypuszczała oczywiście, że ta śmieszna próba nawiązania kontaktu z Aristos jest wynikiem machlojek jego ojca, którym chłopak ulegle się poddaje. Z jednej strony gardziła takim brakiem charakteru, z drugiej zaś żałowała czasem, że nie potrafi w sobie odnaleźć nieco więcej ugodowości. Prawdopodobnie oszczędziłaby sobie tym sposobem wiele cierpienia. I choć część jej umysłu naprawdę zaangażowała się w tę rozmowę, to cała reszta błądziła wokół tematów, których wolałaby nie roztrząsać w przestrzeni publicznej, kiedy tak wiele oczu jest albo przynajmniej może być na niej skupionych. Wiedziała już, że zakładanie tej sukni było błędem. I to nie dlatego, że nie prezentowała się w niej korzystnie, bo było wręcz przeciwnie. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że znajdują się tutaj osoby, które musiały być świadkami tego, co uczyniła na ślubie Belli. I choć poprzez wybór toalety chciała pokazać sobie i innym, że wyszła z tamtego starcia silniejsza, tak naprawdę czuła się w tej chwili podobnie zagubiona i niepewna jak wtedy, kiedy stała naprzeciwko Pottera z opuszczoną różdżką. I choć na zewnątrz wyglądała na tak spokojną i opanowaną jak zawsze, zdawała sobie sprawę, że znacznie łatwiej niż zwykle byłoby wyprowadzić ją z równowagi. A obrazy z przeciwległej części stołu, które chcąc nie chcąc podłapywała od czasu do czasu wzrokiem, wcale jej w niczym nie pomagały. Hipokryta. Wydawałoby się, że tak niedawno dawał wyraz swojej zazdrości o Deamona, a teraz sam zachowywał się podobnie, o ile nie gorzej. Ona nie przypominała sobie, aby pozwoliła Blackriversowi na dwuznaczny dotyk. Pocałunek tym bardziej. Tym niemniej nie zamierzała wtrącać się w rozmowę chłopaka z Aristos, tak bardzo jak tylko mogła zdystansowała się do tej sytuacji i choć nie umiała całkowicie wyplenić kiełkującej gdzieś w głębi zazdrości, całkiem dobrze sobie radziła. W pewnym sensie nie potrafiła nawet winić Gryfonki, o której wiedziała, że spędziła z Rosierem sporą część dzieciństwa. Jeśli tylko dziewczyna dostrzegała w Evanie to, co Włoszka, nie można się było dziwić jej zachowaniu. Co nie jest oczywiście równoznaczne z akceptacją takiego stanu rzeczy, ze strony Chiary. Kątem oka wyłapała ten równocześnie niewinny i zbyt intymny jak dla dwojga przyjaciół pocałunek; gdzieś w tle rozległ się głos gospodarza zapraszającego gości do tańca, ale Chiara czuła jedynie głęboką potrzebę znalezienia się w tej chwili sam na sam ze swoimi myślami, rozterkami i wewnętrznym chaosem. Dawno nie było tak rozbita. Pierwsze zabójstwo, następująca po nim noc, powrót do domu, konfrontacja z ojcem, Lasarus, to nieszczęsne przyjęcie powitalne a teraz także i konieczność obserwowania równocześnie własnych rodziców i Rosiera z inną – to wszystko przygniatało ją, otaczało duszącymi, bezlitośnie zaciskającymi się ramionami niemocy. Niczego tak nie nienawidziła, jak poczucia bezradności, uwięzienia, konieczności zdania się na „los”, który w jej przypadku zdawał się być szczególnie ślepy.; albo po prostu skoncentrowany na tym, aby doszczętnie ją zniszczyć, bo z jej życia niewiele dałoby się jeszcze uratować. Zapewnienia Alexa były wystarczające, kiedy siedzieli razem w Oberży, ale na nic zdawały się w tej chwili, kiedy jej obawy stawały się zbyt namacalne. Z nieporuszonym, groźnie spokojnym obliczem wydusiła z siebie jakieś lakoniczne wytłumaczenie, rzucone niczym ochłap bękartowi i obróciła się na pięcie postępując kilka kroków i po raz pierwszy chyba znajdując ukojenie pośród hałaśliwego, rozbawionego i rozpitego tłumu. Nie zaszła daleko, znajomy głos, który prześladował ją także w snach, zmroził jej mięśnie i unieruchomił. Obróciła się i obrzuciła pociemniałym spojrzeniem swojego prywatnego demona, zatrzymując na chwilę wzrok na wyciągniętej ku niej ręce. Wiedziała czego od niej chce, czego żąda, pytanie brzmiało czy jej pragnienia są takie same... W końcu wsunęła drobne, lodowate palce w znacznie większą, silniejszą dłoń Rosiera i pozwoliła mu się prowadzić. Kiedy trafili na prowizoryczny parkiet, obdarzyła go tym znajomym, pozbawionym prawdziwej radości półuśmiechem. - Zawsze pojawiam się na takich uroczystościach sama. To daje daje znacznie więcej możliwości. – musiał wiedzieć o co jej chodzi, zwłaszcza biorąc pod uwagę sposób, w jaki zaczęła się ich znajomość. Obecność i rolę Lasarusa pominęła milczeniem, nie zarejestrowała nawet faktu, że chłopak w ślad za nią opuścił miejsce przy stole i zajął się porzuconą przez Rosiera Aristos. W podobny sposób przemilczała powody, dla których wcale nie zachowywała się tak jak zwykle. Nie krążyła pośród obecnych i nie mściła się za zło tego świata na starannie wyselekcjonowanej ofierze. Ani słowem nie skomentowała również jego wcześniejszej obecności u boku panienki Lacroix, nie widziała po temu powodów. Nade wszystko nie chciała zaś wyjść na jakąś maniaczkę kontroli, opętaną zazdrością małolatę, cze też po prostu kogoś, kto chce więcej niż może dostać. - Jak zwykle prezentujesz się doskonale. - mruknęła, lekko ironicznym tonem, przesuwając spojrzenie z jego twarzy w dół, na drogi garnitur doskonale podkreślający umięśnione ciało, które znała w najdrobniejszych szczegółach. Wsunęła się w jego ramiona, oddychając znajomym zapachem, który równocześnie pobudzał ją i uspokajał; sprawiał, że stawała się czujna i dawał poczucie bezpieczeństwa. Poddała się jego prowadzeniu, w tańcu przecież inaczej nie wypada, poruszając się lekko i z gracją w takt spokojnej muzyki. Czekała na to, co będzie dalej. Chciał z nią tylko zatańczyć, czy jego intencje były bardziej skomplikowane? Otwarła usta, aby dodać coś jeszcze, ale jej słowa zagłuszyła kolejna wypowiedź gospodarza przyjęcia, który dla odmiany prezentował światu nową narzeczoną syna. Bez większego zainteresowania spojrzała na moment na Amycusa, u boku którego stała znana jej jedynie z widzenia, zbyt spokojna i bezpłciowa jak na jej gust Krukonka. Nic nie wiedziała o zamianie, nie miała pojęcia, że pierwotnie miejsce Yumi zajmować miała Anastasia. Jak dla niej w całej tej scence nie było niczego interesującego, wiele natomiast ją w niej odrzucało. Jej usta wykrzywiły się w pogardliwym uśmiechu, nie kierowanym do poddającej się bezsensownej i uciążliwej tradycji młodej "parki", ale podsumowującym sam proceder, tak niewiele mający wspólnego ze współcześnie wyznawanymi ideałami swobody i wolnej woli.
Ostatnio zmieniony przez Chiara di Scarno dnia Pią 01 Sie 2014, 08:05, w całości zmieniany 2 razy |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Pią 01 Sie 2014, 01:51 | |
| Alecto po mimo spokoju jaki starała się zachować i sztucznemu uśmiechowi była kłębkiem nerwów, od samego rana dręczyło ją dziwne przeczucie, jakby właśnie dziś miało wydarzyć się coś niespodziewanego, co w jakimś stopniu wpłynie na jej dotychczasowe życie. Za wszelką cenę starała się odrzucić od siebie te myśli, choć było to naprawdę trudne, jednak miała się czym przejmować? Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik, skrzaty uwijały się jak mogły, a ojciec wydawał kolejne polecenia gdy tylko nie był zajęty prowadzeniem konwersacji z gośćmi. Odetchnęła głęboko gdy znalazła się w ogrodzie, kwiaty już dawno w nim zakwitły przez co był jeszcze piękniejszy, a cudowny zapach wprawiał ją w lepszy nastrój. Kochała to miejsce, gdy była mała spędzała tutaj każdą chwilę, znała wszystkie zakamarki tego miejsca, chyba nikt nie wiedział o nim tyle co ona. Z zamkniętymi oczami trafiłaby wszędzie. Uśmiechnęła się do brata słysząc jego komplement, doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak pięknie wygląda, choć tym razem jej strój był naprawdę skromny. Nie chciała przyciągać zbyt dużej uwagi, przez co mogłaby przyćmić przyszłą pannę młodą, poza tym wyuzdana sukienka zupełnie nie pasowała do tego typu uroczystości. -Dziękuje. – odparła dość formalnie, w towarzystwie rzadko kiedy pozwalali sobie na czułości wobec siebie, to nie pasowało to ich wizerunku, dlatego dziwiła się, gdy Amycus nawiązał z nią kontakt fizyczny, niemniej jednak jego dotyk wniósł w jej ciało falę spokoju. –Myślę, że w zaistniałej sytuacji wielkim nie taktem byłoby gdybym zjawił się tu u mojego boku. Wiem co myślisz na temat naszego związku, jeśli to jest jakiś związek, mimo tego proszę zaufaj mi. A przede wszystkim mu. – odpowiedziała, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Dobrze wiedziała, iż Am nadal uważał Blaisa za zły materiał na jej partnera, dla niego to Regulus był tym odpowiednim. Nie do końca rozumiała dlaczego jej brat wybrał Blacka. Rozumiała to, że Reg należał do dobrej rodziny, z bogatą historią i wielkimi zasługami, ale Daniel nie był od niego gorszy. Rodzeństwo rozmawiało ze sobą dłuższą chwilę rozprawiając nad tym, jak piękny tego roku jest ich ogród. Alecto uważała, że to zasługa ich matki, która pielęgnowała go i dopatrywała pod jej nieobecność, zaś Amycus miał trochę odmienne zdanie na ten temat, jednak szybko został on urwany gdy w ich pobliżu pojawił się Regulus z Brook. Panienka Carrow obdarzyła ich przelotnym spojrzeniem. Nie rozmawiali ze sobą od czasu listu, choć jej uwadze nie umknęło to jak szybko znalazł pocieszenie w ramionach innej. Z resztą, czy mogła mieć do niego o to żal? Nigdy nie powiedział, że ją kocha, zaręczyny były dla niego tylko zwykłą transakcją między ich rodzinami, niczym więcej. A ona? Cóż…trzeba przyznać, że blondynka kochała go w jakiś sposób. Patrząc teraz jak czuje odnosił się w stosunku do Ślizgonki poczuła ukłucie w klatce piersiowej. Chłopak wyglądał na szczęśliwego, co tylko utwierdziło ją w tym, że postąpiła dobrze. Jej uczucia nie miały już tutaj znaczenia, trudno było patrzeć na tę parę. Dopiero gdy poczuła usta Blacka na swojej dłoni odważyła się spojrzeć w jego oczy. Ciekawiło ją o czym teraz myśli. -Witaj Black – powiedziała beznamiętnym tonem, po czym chłopak odszedł ze swoją partnerką, a ona wypuściła z płuc powietrze, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że na chwilę przestała w ogóle oddychać. Zabawa trwała w najlepsze, ludzie jedli, rozmawiali i śmieli się. Mimo później pory do posiadłości Carrow’ów przybywali kolejni goście. Po chwili pojawiła się Narcyza. Na jej widok Al. uśmiechnęła się szeroko, pomimo tej całej sytuacji z Regulusem panienka Black bardzo wspierała ją. Obie miały podobne podejście do umawianych zaręczyn i łączeniu ludzi wbrew ich woli. –Wiesz, że dla ciebie zawsze znajdę czas – odpowiedziała obdarzając ją uśmiechem, niestety nie dane było im zamienić więcej słów, gdyż wszyscy zostali zaproszeni do stołu. Oczywiście Alecto usiadła obok swojego brata co jakiś czas patrząc na niego chcąc dodać mu otuchy. Wiedziała, że mimo całej tej maski którą przyodział, był przejęty tym dniem. Wszystko co było po tym, wydarzyło się naprawdę szybko. Amycus wstał od stołu i zamiast podjeść do Anastasii zatrzymał się przy innej Krukonce. Blondynka obdarzyła go pytającym spojrzeniem, lecz on zdawał się jej nie zauważać. Skierowała swój wzrok na Anastasię, która również zdawała się być zaskoczoną. Czekanie na brata wydawało się jej wiecznością, zdawało się jej że minęły godziny zanim pojawił się wśród nich ponownie, zaś słowa które wypadły z ust ich ojca sprawiły, że blondynka gwałtownie podniosła się z miejsca i jak taran ruszyła na parkiet z zaciętym wyrazem twarzy. -Panna Yumi Merberet już niedługo zostanie małżonką Amycusa! – powtórzyła słowa Alexandra, ze złości mrużąc oczy. –Czy wy sobie ze mnie żarty robicie? A co z Anastasią? Przecież to ona miała zostać narzeczoną Amycusa! Sami mi o tym mówiliście, a teraz co? – zadawała pytanie za pytaniem, a jej twarz przybrała wyraz rozwścieczonego Rogogona Węgierskiego, jakby zaraz miała zacząć zionąć ogniem. –Okłamaliście mnie? Wszystko to było farsą, która miała wprowadzić mnie w błąd? Co chcieliście przez to osiągnąć? Czy ktoś może mi w końcu coś powiedzieć?! – warknęła biegnąć wzrokiem od ojca po Amycusa i jego narzeczoną. –Ty też wiedziałeś? – zwróciła się do brata. Czuła się zdradzona przez własną rodzinę, nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogli by spiskować przeciwko niej. To było jak sztylet wbity prosto w jej serce. Patrzyła na nich ze złością, choć w jej oczach można było również ujrzeć żal i smutek. Dopiero po chwili zauważyła, że muzyka przestała grać, rozejrzała się, a oczy wszystkich skierowane były właśnie na nią –Co się tak patrzycie? – zapytała, a gdyby wzrok mógł zabić wszyscy już dawno leżeli by martwi. Ponownie spojrzała na brata, który nie odezwał się dotąd nawet słowem, przez chwilę nawet na nią nie spoglądał, więc podeszła do niego –Spójrz na mnie i powiedz czy wiedziałeś – oznajmiła głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Miała nadzieję, że i on dowiedział się w ostatniej chwili, liczyła, że nie ukrywał przed nią tak istotnej informacji. Nie mógł tego zrobić, w końcu zawsze byli ze sobą całkowicie szczerzy, nigdy nie ukrywali niczego. Czy tym razem było inaczej? Nieee, nie mógł tego zrobić, każdy ale nie on. W końcu popatrzył w jej oczy otwierając usta, ale ona już znała odpowiedź na swoje pytanie. -Nic nie mów! – powiedziała, a po jej policzku spłynęła samotna łza –Nie chce tego słychać, dla mnie wszyscy przestaliście w tym momencie istnieć. – dodała po czym zalana łzami uciekła z ogrodu. Nie zastanawiała się właściwie nad tym co teraz zrobi, za wszelką cenę musiała opuścić to miejsce, uciec jak najdalej od ludzi, którzy ją okłamali…nie, oni ją zdradzili!
// tz
|
| | | Lasarus Virolainen
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Pią 01 Sie 2014, 10:54 | |
| Obracał kieliszek wina, trzymany w dłoni, obserwując bardzo uważnie Lacroix i tylko kątem oka, zauważył, jak Evan wygania skrzata. Można się było tylko domyślić, jak bardzo nieuprzejmych słów użył. Lasarus uśmiechnął się trochę złośliwie. Jeden wielki teatr. Ale właśnie w takich momentach jak te, można było poznać trochę bliżej naturę poszczególnych ludzi. Wydawać by się mogło, że traktowanie sług zawsze powinno tak wyglądać. Ale czy właśnie wtedy nie ujawnia się ogólny charakter człowieka oraz jego stosunek do innych ludzi? A skoro traktował zwykłego skrzata tak władczo i z pogardą, to tylko pozostało sobie wyobrazić, jak bardzo musiał też tak się zachowywać w stosunku do innych ludzi. Virolainen upił łyk czerwonego płynu z trzymanego przezeń kieliszka i skupił swój wzrok całkowicie na dziewczynie. Rosier był na szarym końcu listy jego zainteresowań i marnowania czasu. Z adrenaliną buzującą mu w żyłach obserwował, jak najpierw odczytuje liścik, a potem rozpakowuje prezent. I dopiero gdy napotkał jej przerażone spojrzenie, uśmiechnął się z triumfem. Bezgłośnie, wyszeptał Uciekaj, króliczku póki możesz i kiwnął głową na jako takie powitanie i nieme zapewnienie, że to od niego. I dopiero odgłos przestawianych naczyń, kazał mu zorientować co się dzieje przy jego stole. Spojrzał z zaskoczeniem na Chiarę, a potem na talerz sałatki. Wychodzi na to, że dzisiaj nie tylko jemu towarzysz Aristos działał na nerwy. A może Chiara denerwowała się towarzyszką? Nie starając się tego roztrząsać, chwycił widelec w smukłe palce i nadział kawałek ogórka, by potem go zjeść. Wychodziło jednak na to, że nie dane mu było nawet skonsumować w spokoju tego co mu podsunęła pod nos, bo zadała mu pytanie tak dwuznaczne, tak pełne ukrytych intencji, że można było się pogubić. Odłożył sztućce na talerz, upił kolejny mały łyk wina i oparł swoją rękę o oparcie jej fotela, obracając się do niej przodem. Zmarszczył brwi i zamyślił się. Czy akceptował? To chyba było trochę za duże słowo. W końcu nie powiedział ojcu „okey, niech ci będzie, ale pozwól mi to zrobić po mojemu”, nawet jeżeli jego zachowanie i gesty właśnie na coś takiego wskazywały. Nadal mu się nie śpieszyło do stanięcia na ślubnym kobiercu…ale kto powiedział, że to ostateczna decyzja? Zawsze mógł zrobić coś, co by przekreśliło narzeczeństwo. Problem polegał na tym, że w przeciwieństwie do Chiary, Lasarus nie miał zamiaru porywać się z motyką na słońce. Doskonale wiedział, że ojciec i tak dopnie swego, po co więc prowadzić z nim wojnę podjazdową, jak można było się pozornie zgodzić na jego warunki, dając mu złudzenie, że wszystko idzie zgodnie z planem, a samemu nie wprowadzać w życie swoich założeń? Od dziecka matka nauczyła go złudnego posłuszeństwa, iluzji stworzonej dla ojca. Właśnie dlatego nie dostawał tyle batów i nie musiał wcierać tony dyptamu we własne ciało. I właśnie dlatego ojciec go uwielbiał. Bo miał wrażenie, że go kontroluje. - Oj, Chiara, Chiara. – zacmokał i westchnął. – Akceptacja? Nie skądże. Ale jestem na tyle rozsądny, by nie walczyć z nim o coś co może sprawiać ogromną radość. – uśmiechnął się do niej, a oczy mu lekko zabłysły ni to rozbawieniem, ni to niebezpieczną iskierką, gdy mówił o „radości”. – Na dodatek uczę się na twoich błędach, które notabene wynikały chyba z braku charakteru, który mi zapewne zarzucasz. – zrobił przerwę, by upić kolejny łyk. Skąd o nich wiedział? Och, no proszę Was. Myślicie, że nie miał pogadanek z ojcem przez ostatnie parę dni? A wbrew pozorom ten człowiek bywa bardzo rozmowny. No i służba. Oni zawsze uwielbiają plotki. - Wydaje ci się, że mu się przeciwstawiasz swoją postawą dumnej głowy rodu, a tak naprawdę wychodzi ci komiczna parodia rozkapryszonej księżniczki. Nie umiałaś się mu sprzeciwić jeżeli chodzi o twoją rękę. Prosty przykład…Blackrivers. Zamiast przekonać ojca do jego kandydatury zadowoliłaś się tchórzliwą żabą z Francji, która zwiała z rodzinką jak zaczęło być nieprzyjemnie. Fakt, twoja asertywność dała o sobie znać przy von Grosshwogu, czy jak mu tam było, ale kto chciałby zięcia z twarzą małpy? No właśnie, nikt. Więc ojciec specjalnie się nie złościł. A teraz daje ci pozorny wybór, a tak naprawdę odsłoniłaś karty. Myślisz, że pozwoli ci wyjść za kogoś, na kim ci zależy? – spojrzał na nią badawczo, ale i tak nie dał jej dojść do słowa. – Nie. Prędzej wrzuci ci kogoś, z kim będziesz nieszczęśliwa do końca życia, albo będzie miał nad tobą kontrolę w postaci strachu, bo właśnie to skrywasz pod płaszczem Królowej Śniegu. – uśmiechnął się słodko i wstał, dając jej przy okazji buziaka w policzek. – Więc droga siostro, nie, nie akceptuję tego mariażu. Ale ojciec wybrał mi kandydatkę, która mi nawet pasuje. Mam więc zamiar dobrze się bawić, a kto wie…może nawet uda mi się doprowadzić do tego, że twój Książę ze Bajki, przestanie grać na dwóch frontach. – i odszedł pewnym krokiem, znikając w tłumie gości. Mijanego po drodze Rosiera nie zaszczycił nawet spojrzeniem. Zniknęła mu z oczu. Pozytywka leżała przy talerzu nietkniętej sałatki. Co one wszystkie dzisiaj takie niejadki? Nie smakuje im czy co? Lasarus rozejrzał się. I gdy zauważył Aristos przedzierającą się przez tłum w stronę wyjścia, nie mógł się oprzeć i ruszył za nią. Długie kroki, powodowały, że w końcu do niej dopadł, chwytając ją za nadgarstek i obracając w swoją stronę. Dopiero teraz mógł w pełni ją podziwiać. Piękną białą sukienkę przed kolano, brązowe włosy, spięte dosyć niesfornie na jednym boku. No i twarz, która prześladowała go jeszcze rok temu we snach. Wszystko dookoła przestało mieć znaczenie, nawet nie orientował się kto i z kim jest teraz obiecywany. Liczyła się ona i jej kojący zapach. Wspomnienia wieczoru na molo odżyły, ich wspólny taniec, krótki pocałunek. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Takiego młodzieńczego, niewinnego, uśmiech dziecka, który odnalazł coś czego szukał od dawna. Porwał ją do tańca, nie czekając na jej reakcję. Zakręcił nią i przyciągnął do siebie. - Niemożliwe, że znowu tańczymy, czy niemożliwe, że tutaj jestem, czy może że mnie nie rozpoznałaś, jak wpadłaś na mnie w czasie mojego przyjęcia? – zapytał z rozbawieniem, udając trochę urażonego jej niedowierzaniem i tym, że nie rozpoznała go, chociaż tyle razy już się mijali. |
| | | Gość
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Pią 01 Sie 2014, 12:49 | |
| Kiepsko odnajdowała sie na takich przyjęciach, nigdy nie były jej domeną. To Jasmine była tą z kuzynek, która doskonale potrafiła reprezentować ród i wplatać słodkie złośliwości między słowa, jednocześnie ubliżając i nie prowokując nikogo. A chociaż obie odebrały dokładnie takie same nauki, choć obie były przygotowane do pełnienia roli damy, gospodyni, a później partnerki głowy domu... Brooklyn jakoś nie umiała się w tym świecie odnaleźć. Przywitała się z Michaelem i Yumi, tę drugą obdarzając uśmiechem, a potem zajęła miejsce obok Regulusa i rozejrzała się z zaciekawieniem po twarzach gości, gdzieniegdzie dostrzegając znajome sylwetki, jak chociażby górujący nad wszystkim i wszystkimi kapitan drużyny Ślizgonów, Rosier. U jego boku siedziała ciemnowłosa dziewczyna, której Amelia kompletnie nie potrafiła skojarzyć, dopóki jej wzrok nie przesunął się nieobecnym spojrzeniem gdzieś w okolicach twarzy panny Lowsley – to musiała być ta mała Lacroix, która na ostatnim meczu bezczelnie kibicowała drużynie konkurującej z jej własnym domem! Inni goście zwrócili jej uwagę w równym stopniu uprzejmego zainteresowania; zobaczyła Lucjusza, zajmującego miejsce obok wyniosłej blondynki i skrzywiła się nieznacznie, rozpoznając w niej jedną z sióstr Black, kuzynek Regulusa. Miała nawet skomentować jej przybycie, jednak słowa Yumi odwróciły jej uwagę. - Znając bliźniaki, będziemy tu mieli wojnę domową. – mruknęła pod nosem, sięgając po szampana, gdy pan domu wznosił toast za miłość, a potem nie potrafiła, zwyczajnie nie umiała pokonać pogardliwego prychnięcia. - Miłość! Aranżowane, biznesowe małżeństwo, nazywane miłością? Naprawdę, lepszy dobór słów w tej sytuacji oszczędziłby ojcu Amycusa tej pulsującej bezczelnością otoczki hipokryzji. – parsknęła, odstawiając kieliszek na stół i dotykając palcami dłoni Regulusa, jakby sprawdzała, czy ten wciąż tam jest, myślami biegnąc do układu, który powiązał ją z Carneyem na diabli wiedzą jak długo. Sytuacja, w której się znajdowała nie była najciekawsza, jednak upór, z jakim odpychała od siebie młodego Ua Duibhne dawał nadzieję na to, że jego brat uwolni ją z przysięgi, jaka została zawarta przed śmiercią ich rodziców. Jej własna rodzina właściwie nie interesowała się sprawą, zakładając, że to od rodziny przyszłego pana młodego należy pielęgnowanie więzi, a Brooklyn chyba pierwszy raz w życiu odczuwała ulgę płynącą z faktu, że nikogo na Wrzosowym Wzgórzu tak naprawdę już nie obchodziło co się z nią stanie. Wciąż delikatnie wykrzywiając usta sięgnęła po kawałek aromatycznej pieczeni, właściwie nie zwracając już uwagi na nikogo po za Regulusem; i tylko od czasu do czasu jej brązowe, przenikliwe oczy wędrowały w stronę Alecto. Gdy zaś gospodarz zarządził tańce, upiła łyk wina i pośród rozgardiaszu, jaki zapanował przy stole, przyciągnęła do siebie Blacka by pocałować go miękko, z pełną premedytacją, zdając sobie sprawę z tego, że panna Carrow nie zdążyła ruszyć się z miejsca. - Zatańcz ze mną, Black. Zobaczymy, czy z tańcem towarzyskim radzisz sobie tak samo dobrze, jak z pałkami i kaflami. – rzuciła, mrugając do swojego partnera i czekając, aż odsunie jej krzesło by mogli ruszyć w kierunku parkietu: choć trzymała go za dłoń, starała się zostawać nieco w tyle, by móc bez problemu wpatrywać się w jego szerokie plecy, dumną, wyprostowaną sylwetkę i półprofil twarzy, przystojnej i niesamowicie pociągającej. I chyba wtedy po raz pierwszy uświadomiła sobie, że Black nie był jedynie przejściowym zauroczeniem. Ślizgonka ścisnęła mocniej dłoń chłopaka, a gdy przyciągnął ją do siebie na parkiecie, gdy zawirowali, obdarzyła go uśmiechem, bezgłośnie szepcząc te dwa słowa, które doskonale mógł wyczytać z ruchu jej warg. Mogłaby się zapomnieć w tym tańcu, w tej leniwej, słodkiej atmosferze, jaką dzielili między sobą, jednak coś przerwało tą sielankę - zdumienie nie miało zaś granic, gdy po chwili nieuwagi usłyszała, jak gospodarz gratuluje Amycusowi i... Yumi! Małej, słodkiej Yumi. Objęła Blacka mocniej za szyję, wspinając się lekko na palce. - Czy to przypadkiem nie miała być ta druga Krukonka? Wiesz, ta, którą Lacroix, Prawie Bezgłowy Nick i ten nienormalny auror przyłapali nad jeziorem z nauczycielem? – spytała, mrużąc oczy i pozwalając, by Reg zatrzymał się na chwilę. On również zmarszczył czoło, jednak nim dziewczyna zdążyła otworzyć usta do kolejnego pytania, na parkiecie pojawiła się Alecto. Brooklyn wykrzywiła wargi w pogardliwym uśmieszku, jak zwykle kiepsko radząc sobie z ukrywaniem prawdziwych emocji – więc panna Carrow również nie wiedziała o tej zmianie? Obserwowała ją uważnie, obejmując Regulusa mocniej; muzyka ucichła, goście zamarli, a blondynka urządzała karczemną awanturę, przynosząc wstyd swojej rodzinie, obecnym na przyjęciu gościom, a co najważniejsze – samej sobie. To było nie do pomyślenia, pomijając już jakże istotną dla wszystkich nadętych arystokratów kwestię zasad i etykiety, bo przecież schodziła ona w tej chwili na dalszy plan – nie do pomyślenia było zaś, że dziewczyna, dobrze urodzona i przyzwyczajona do gry, w którą wszyscy grali, zdecyduje się na takie publiczne poniżenie jedynie dlatego, że nie potrafiła zapanować nad nerwami. Amelia śledziła jej twarz, nerwowe ruchy, żałosne łzy, które toczyły się jak grochy po policzkach i znikały w materiale sukienki, zastanawiając się jednocześnie co na to Regulus – w końcu zdawała sobie sprawę z tego, że ich relacja była dużo bardziej skomplikowana, niż papier zakładający mający odbyć się w dalekiej przyszłości ślub. Gdy dziewczyna wybiegła, najwyraźniej stawiając na dramatyzm i przesadę, brązowe oczy przeniosły się na poważną twarz młodszego z Blacków, a drobna dłoń odszukała jego dłoń. - Jeśli chcesz za nią pójść, zrozumiem. Tylko proszę, jeśli to zrobisz, przekaż jej, że następnym razem powinna zabrać ze sobą maskę tragiczną, bo ta była wybitnie komediowa. – mruknęła, walcząc z samą sobą i chęcią ugryzienia się w język.
|
| | | Amycus Carrow
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Pią 01 Sie 2014, 15:05 | |
| Amycus przytrzymywał dłoń Yumi wystarczająco mocno, aby nie postanowiła wyrwać się i uciec, a jednak delikatnie by wszyscy mogli dostrzec pierścionek widniejący na jej dłoni. Oczywiście zamierzał zaprezentować wszystkim bogactwo, licząc przede wszystkim na zadowolenie ojca z takiego przebiegu uroczystości. Powiódł spojrzeniem po zamierających parach, słysząc pierwsze niepewne oklaski, które zostały przerwane w niezwykle brutalny sposób. Momentalnie chłopak wbił spojrzenie w czerwoną twarz Alecto, która gotowa była zaraz rzucić się z pazurami w kierunku ojca. I tylko Yumi mogła dostrzec, że jego mięśnie spinają się kiedy uważnie i w milczeniu obserwuje siostrę. Alexander Carrow nie mógł pozwolić na ośmieszenie rodu przed tak licznym gronem, szczególnym zachowaniem córki. Zmrużył oczy z wyraźnie gorliwą próbą odszukania rozwiązania trudnej sytuacji, wymijając swoją małżonkę z zaciskającą się pięścią. Abigail zatrzymała go jednak, chwytając w ostatniej chwili prawicę męża i przyciągnęła go w swoją stronę ze słabym „poczekaj, nie pochopnie”. Mężczyzna zatrzymał się unosząc dumnie głową i czekał niezbyt cierpliwie na koniec przedstawienia, jakie postanowiła urządzić mu córka. – Zamilcz. – Syknął w jej stronę ostro, jednak to nie było wystarczającym sygnałem do zaciśnięcia ust przez Alecto i odwrócenia się na pięcie. Amycus zaś przesunął spojrzeniem na blade oblicze panny Cassidy, która również znajdowała się na parkiecie, trzymana przez brata. Skrzyżował z nią chłodne spojrzenie, posyłając ostrzeżenie w jej stronę mówiące jasno, aby nie śmiała wtrącać się do rozgrywającej się właśnie awantury. – Ty też wiedziałeś? – Cały głos Alecto drżał od emocji targających jej ciałem, a pionierem w tym wszystkim był gniew. Chłopak rozchylił niezauważenie wargi, aby wypuścić ciężkie powietrze ze swoich płuc i zmarszczył nieznacznie brwi, próbując posłać ostrzegawcze spojrzenie w jej stronę. Dziewczyna najwyraźniej nie miała zamiaru odczytywać jakichkolwiek sygnałów, burząc porządek zasad ustalonych wiele lat temu. Kiedy podeszła w ich stronę, Amycus nawet nie drgnął, podczas gdy mięśnie twarzy wyostrzyły się i złagodniały równocześnie. – Porozmawiamy później, Alecto. – Nie pozwolił jej przerwać sobie, twardym głosem oznajmiając jej swoje podejście do sytuacji, jaką wywołała. Abigail powstrzymywała męża przed podejściem do córki tylko i wyłącznie tym, aby nie ośmieszał się i nie szarpał z ukochaną. Nie na długo, ponieważ Alexander Carrow szturchnął nieruchomego Amycusa z zamiarem pochwycenia swojej niesfornej córki. Wymknęła mu się niezwykle zręcznie, wykrzykując zapłakana wszystko to, co przyniosła jej ślina na język. Starszy bliźniak przytrzymał narzeczoną kiedy sam zawahał się przy ostrym geście ojca, odprowadzając ją w tył zaledwie dwa kroki. Irytacja spowodowana zniszczeniem uroczystości była jedynym powodem ściągniętej twarzy i zamyślonemu spojrzeniu, jakie posyłał w kierunku uciekającej Alecto. Podniósł rękę i przytrzymał dłoń Yumi, gdyby przyszło jej na myśl wymknięcie się i podbiegnięcie w kierunku drugiej zranionej panny w tym towarzystwie. Amycus nie widział z tej strony sylwetki Anastasii, jednak czuł się z tego powodu lepiej – miał bowiem pewność, że Yumi również nie spostrzeże jej przez najbliższych kilka minut. - Trochę zbyt mocno ją rozpieściłaś, moja droga. – Do uszu najbliższej zebranych dotarł pobłażliwy głos Alexandra, który wyraźnie hamował swój gniew i zapewne obmyślał stosowną karę jaką zastosuje na Alecto. Dotychczas nigdy nie doznała ciężaru choćby jednego uderzenia, jednak teraz dopiero Carrow zaczął dostrzegać popełniony w przeszłości błąd. Coraz mocniej zaczął dostrzegać prawdę płynącą ze światopoglądu własnego ojca, łudząc się że nie jest jeszcze za późno na odpowiednie wychowanie córki. Mogła zniszczyć pakt zawiązany z Blackami, jednak nie miała żadnego prawa ingerować w przyszłe małżeństwo brata. Alexander pogłaskał rękę swojej żony, która drżała i powstrzymywała łzy. Z gracją sięgnęła jedną z chustek i wytarła kilka kropel, rozmywających misterny makijaż. Mężczyzna podniósł po chwili rękę i machnął w kierunku orkiestry, aby zaczęli na nowo grę, zapominając o awanturze sprzed kilku minut. Sam Amycus zaś bez słowa pocieszenia pogładził dłoń Yumi, sugerując że powinni wyjść znów na środek i stanąć w centrum zainteresowania, podczas gdy skrzat upewni się, by Alecto nie wychodziła ze swojego pokoju przez najbliższe godziny. Nikt nie wiedział, że dziewczyna postanowiła zrealizować swoje ostrzeżenia i zniknęła z posiadłości. Siostra matki Amycusa dostrzegła pilną potrzebę zainteresowania się swoim siostrzeńcem, więc chcąc pomóc w ratowaniu sytuacji podeszła pośpiesznie, wychwalając głośno pierścionek zaręczynowy. Podchodząc uściskała najpierw Ślizgona, a dopiero potem – samą Yumi. Była kobietą w średnim wieku, wymalowana bardziej niż trzeba było. I tak jak Amycus odpowiedział jej grzecznym spojrzeniem, tak Krukonka została zasypana potokiem słów, kiedy trzymała ją za ramiona i całowała o wiele więcej niż trzy razy w policzki. |
| | | Lucjusz Malfoy
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Pią 01 Sie 2014, 16:21 | |
| Lucjusz spoglądał ze znudzeniem na pojedyncze pary, które wychodziły na parkiet, aby zacząć bezsensownie bujać się w rytm muzyki. Nigdy nie był i nie będzie zwolennikiem tańców, uważając to za stratę energii. Wolał napełniać swój żołądek dobrym jedzeniem i popijając czerwone wino. Jego nicnierobienie jednak nie trwało zbyt długo. Wyczuł na sobie spojrzenia pozostałych czarodziejów, którzy najprawdopodobniej oczekiwali od niego, iż poprosi swoją kobietę o chociaż jeden taniec. Zmarszczył z poirytowania brwi i spojrzał ze znużeniem na Narcyzę, po czym podniósł się z krzesła dosyć teatralnie i ukłonił się, podając jej dłoń, prosząc do tańca. Nie czekał jednak aż się zgodzi, gdyż od razy pociągnął ją na parkiet i objął silnym ramieniem w pasie, przyciągając mocniej do siebie. Palce drugiej dłoni splótł z tymi jej, delikatnymi i niezwykle zadbanymi. Zawsze był pod wrażeniem kunsztu i elegancji jaką mogła pochwalić się panna Black. Uśmiechnął się mimo wolnie, patrząc w jej piękne, pełne usta, mając ochotę złożyć na nich pocałunek. Powstrzymał się jednak i szarpnął Narcyzą, wykręcając się z nią w delikatnym piruecie. Nigdy nie umiał tańczyć, jednak dawał z siebie wszystko, aby tylko inni czarodzieje przestali na niego patrzeć i wymieniać między sobą komentarze na temat wielkiego i szanowanego członka rodu Malfoyów. Przysunął usta do ucha Narcyzy, aby szepnąć jej parę słów. - Pięknie dziś wyglądasz – mruknął rzecz tak oczywistą, jak dzisiejsze zaręczyny. – Nikt Ci nie dorównuje, nawet ta młoda Marberetówna, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, iż starałaś się nie przyćmiewać jej swoim urokiem osobistym – powiedział, a na jego twarzy pojawił się kolejny, złośliwy uśmiech. Jego szare oczy świdrowały spojrzeniem resztę osób tańczących. Nie spodziewał się, że to właśnie dziewczyna o azjatyckiej urodzie będzie wybranką Carrowów. Jeśli go pamięć nie myliła, to miał zupełnie inne informacje na temat narzeczonej. Widać, że ta rodzina nie była zdecydowana co do przyszłej wybranki jednego z bliźniąt. No cóż, to nie była sprawa Lucjusza, żeby zaprzątał sobie tym głowę dłużej niż powinien. Miał inne, ważniejsze rzeczy, nad którymi musiał dumać. Na przykład Narcyza. To ona była gwiazdą wieczoru, przynajmniej w jego zachłannie spoglądających na nią oczach. Zatrzymał się jednak w połowie tańca, gdy usłyszał krzyki dziewczyny. Była to Alecto Carrow, bliźniaczka gwiazdki wieczoru – Amycusa. Uniósł brwi, z zainteresowaniem przysłuchując się jej słowom. A więc ona nie wiedziała o zmianie narzeczonej, jak większość osób, które były niemalże pewne, iż to Anastasia Casidy była wybranką. Jego usta utworzyły się na kształt litery „o”, gdy blondynka z impetem, robiąc zamieszanie wokół siebie, opuściła miejsce wydarzeń. Ach ta młodzież, zupełnie jej nie rozumiał i był niemalże pewien, że jego dziecko nie zostanie tak rozpuszczone, jak ta młoda dama. Miał przynajmniej taką nadzieję. Spojrzał wymownie na Narcyzę, nie odzywając się jednak i nie komentując tego małego zamieszania. Przynajmniej muzyka nie przestała grać.
|
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sob 02 Sie 2014, 01:25 | |
| Doprawdy, przebywanie tutaj było ostatnią rzeczą, której Regulus pragnął. O wiele bardziej chciał spędzić ten czas z Brooklyn w zaciszu jej domu. Niedawno dosyć intensywnie poznawał jej ciało i myśl o nim rozpraszała go na tyle, że nie potrafił prowadzić uprzejmych dysput. Przyprowadzenie Lyn na zaręczyny nie było według niego nietaktem, wręcz przeciwnie. Nie chciał, aby uznawano go za wielce poszkodowanego rozstania z Alecto i pokazywał światu, że był ktoś taki na świecie, kto należał tylko do niego i nie zamierza spędzić tego wieczoru na wywoływaniu poczucia winy w blondynce. Wyraźnie było napisane w zaproszeniu, że ma się pojawić z osobą towarzyszącą. Sięgnął do guzików koszuli i rozpiął ten pod samą szyją. Kołnierzyk pił go niemiłosiernie i przeczuwał szybkie uduszenie. Parę zabiegów pozwoliło mu wrócić spokojny oddech. Wymienił uścisk dłoni z Evanem, z którym łączyły go nie tylko dom i przynależność do drużyny. Na wspomnienie o tym jakiś dziwny błysk zawitał w stalowych oczach Regulusa. Był świadomy tego, że musi kiedyś o tym powiedzieć Lyn i lepiej dla nich, gdy powie o tym wcześniej. Bał się, że straci dziewczynę. Tak, był tchórzem. Pod tym tylko względem. Lewe przedramię wydawało się piec, ale Black był przekonany, że zaklęcie iluzji nadal działa. Przeniósł spojrzenie z Evana na bliźniaków, akurat gdy pojawiła się przy Alecto Narcyza. -No proszę, moja kuzynka. Amelia, to Narcyza. -szepnął do ucha stojącej koło niego brunetki. Wiedział doskonale, jak na jego związek z Brook zapatruje się kuzynka i niechybnie wspomni o wszystkim matce. Jakoś go to nie martwiło. Już dawno przestał być potulnym chłopcem. Zajmując miejsce koło kolegi z roku i jego partnerki nie miał najmniejszego pojęcia, że naprzeciwko usadowi się Narcyza z Lucjuszem. -Witaj kuzynko. Witaj Lucjuszu. -przywitał się na głos, a na jego ustach pojawił się ironiczny uśmieszek. Nie podejrzewał, aby blondynka była zachwycona faktem, że prowadza się z nową dziewczyną na widoku publicznym, ale miał to gdzieś. -Poznajcie Brooklyn Lowsley. -przedstawił swoją partnerkę po raz kolejny tego dnia i wcale nie czuł się tym faktem speszony. Wręcz przeciwnie. Chciał się pochwalić całemu światu, że ona wybrała właśnie niego. Oby nigdy nie pożałowała tej decyzji. Spojrzał pytająco na Amycusa, gdy ten nachylił się nad nimi. Posłał mu zaskoczone spojrzenie. O co mu chodziło? Reg pokręcił głową i uśmiechnął się do Lyn, gdy ta mocniej ścisnęła jego dłoń. Pogłaskał ją kciukiem i pozwolił sobie na skonsumowanie kawałka pieczeni. Wszystko bylo wyborne, lecz atmoafera wydawała się wszystko psuć. Regulus ostentacyjnie omijał wzrok kuzynki i zajmował się Lyn, dowcipkując z nią i pozwalając, aby dłoń przesuwała się po jej kolanie. Gdy zabrzmiała muzyka ochoczo skinął głową na propozycję Brook. Objął ją mocno w pasie i przeprosił Michaela. -Miałbym obiekcję co do tego, kto z nas dwojga lepiej zajmuje się pałkami, a kto piłkami. -rzucił żartobliwie, okręcając ją wokół własnej osi i łapiąc w ostatniej chwili. Prowadził ją lekko w tańcu. Wiele lat nauki tej sztuki nie poszła na marne. Płynęli lekko po parkiecie, jakby układ tego tańca znali na pamięć. Te dwa nieme słowa zostały skomentowane przez Blacka pocałunkiem, tak krótkim jak wypowiedzenie tych słów. Przechylił właśnie partnerkę, gdy zrobiło się małe poruszenie. Sam uniósł nieco brwi widząc, że Amycus nie wraca z młodą Cassidy. -Jestem chyba bardziej zaskoczony niż ty, syrenko. -mruknął cicho, patrząc na Michaela. Myślał, że Merberet kręci ze Ślizgonem, ale najwyraźniej był tutaj tylko kolegą do towarzystwa. Właśnie. O tym mówił Amycus. Olśniony Reg chciał się tym podzielić z Lyn, lecz na tapecie było już co innego. Znał ten głos doskonale, objął więc mocniej Lyn i w milczeniu przyglądał Alecto i jej wrzaskom. Westchnął cicho pod nosem i oparł czoło o ramię Amelii. Nie chciał tego słuchać, bo wymagało to od niego jakiejś reakcji, a nie chciał. Nie teraz, gdy atmosfera jest rozgrzana, gdy wszystko jest świeże. Musiał rozmówić się z Alecto, ale nie w takiej sytuacji. Nie w emocjach. Skrzywił się lekko, starając się jakoś usprawiedliwić swoją decyzję, by zaczekać. On, który zawsze podejmował decyzję w gniewie i emocjach. Wiedział, że więcej zdziała, gdy Alecto chociaż odrobinę ochłonie. Usłyszał głos Amelii. Splótł jej palce ze swoimi i przeniósł wzrok z miejsca, gdzie jeszcze chwilę temu stała Alecto na swoją dziewczynę. -To jest o wiele bardziej skomplikowane i nie załatwię tej rozmowy w ciągu pięciu minut, a na więcej nie chcę Cię zostawiać, za dużo tutaj wygłodniałych amatorów owoców morza. -odpowiedział, składając na ustach dziewczyny pocałunek. Paliło go poczucie winy, że nie wyszedł za Al, ale jak to by wyglądało? Zaręczyny, bestialsko zerwane, teraz pojawiał się z Brook, którą by zostawił by lecieć na złamanie karku za Alecto. Ona mogła uciekać, ale nie ucieknie od rozmowy z młodym Blackiem. Miał swoje sposoby, by ją później odnaleźć. Reg wziął głębszy wdech i gwałtownie przechylił Lyn. -To na czym skończyliśmy? -zapytał, starając się mieć dobrą minę do złej gry. Lepiej było jakoś rozładować to napięcie. |
| | | Aristos Lacroix
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Sob 02 Sie 2014, 20:29 | |
| Z trudem powstrzymała się przed wyrwaniem z jego ramion, przed odepchnięciem chłopaka do tyłu – to nie byłoby najlepszym posunięciem w chwili, gdy pomiędzy gośćmi zgromadzonymi na parkiecie i przy stołach byli jej rodzice i brat. Ojciec, zbyt nadopiekuńczy, matka, która mogłaby nie istnieć i Francis, cholerny Francis, który uwielbiał dowiadywać się rzeczy, o których istnieniu nie powinien wiedzieć. Lasarus wpatrywał się w nią z uśmiechem, niebieskie oczy były dokładnie tak jasne jak zapamiętała, choć zmężniał na twarzy, wyrósł od ich ostatniego spotkania. Obejmował ją równie pewnie co wtedy, trzymał w talii i przyciągał do siebie, nie pozwalając Aristos na zdecydowanie czy chce tego kontaktu, czy wyraża zgodę na bliskość. Jego impertynencja okazywana wcześniej i teraz sprawiała, że Gryfonka czuła jednocześnie falę irytacji i zaciekawienia, pulsującą miękko w ściśniętym żołądku – co powinna była zrobić? - Mikael... Czy może powinnam zwracać się do ciebie pierwszym imieniem? – spytała chłodno, unosząc dumnie podbródek, mierząc bękarta badawczym spojrzeniem; bławatkowe tęczówki zamigotały lekko, wargi wygięły się w drwiącym uśmiechu. - Poprawiła się twoja sytuacja życiowa, ale maniery jak widać wciąż noszą ślady zaniedbania. – dodała, obejmując go za szyję i z rozmysłem wbijając delikatnie paznokcie w skórę na jego karku, gdy splotła na nim dłonie. Nie odrywała wzroku od jego twarzy, nie przerywała kontaktu w którym spojrzenia ścierały się ze sobą uparcie, gdy ani jedno, ani drugie nie chciało zwrócić głowy w innym kierunku. - Co zaś do twoich pytań... Wybacz, twoja twarz nie zapisała się w mojej pamięci dokładniej niźli twarz przechodnia na ulicy w jeden z wielu wieczorów. – skrzywiła wargi, kwitując swoją własną wypowiedź nieznacznym uniesieniem brwi. Och, oczywiście, że kłamała, nie sądziła jednak, by ktokolwiek mógł to dostrzec; przestała się już denerwować, sekunda, gdy była bezbronna i zdezorientowana, a Lasarus miał szansę ją osaczyć, minęła. Nim jednak zdążyła coś dodać głos Alecto, piskliwy i niemiły dla uszu, rozdarł harmider przyjęcia niczym bicz, spadając na rodziców bliźniąt i samego Amycusa, a choć próbowali ją opanować, nikomu się to nie udało. Spojrzenie Aristos wędrowało od chłopaka do roztrzęsionej dziewczyny, a chociaż mina Gryfonki wyraźnie wskazywała na dezaprobatę, w duchu zastanawiała się nad własną reakcją w takiej sytuacji. Zapewne również nie powstrzymałaby się od wybuchu, niemniej jednak robienie tego publicznie, przy gościach, przy swoich znajomych ze szkoły i rzeszy ważnych osobistości stanowiło poważne, jeśli nie niewybaczalne faux pass. Francuzka wykorzystała chwilę do cofnięcia ramion z szyi Lasarusa, a gdy Alecto wybiegła, gdy gospodarz zarządził kontynuowanie tańców, wycofała się z zasięgu jego rąk, zaciskając lekko zęby. - Nie myśl sobie, że tamta noc znaczyła cokolwiek. Nie istniejesz dla mnie. Nigdy nie zaistniejesz. – powiedziała cicho, robiąc kilka kroków w tył, gdyby próbował ją zatrzymywać, a potem odwróciła się odchodząc spokojnym tempem. Wrażeń miała tego wieczoru wystarczająco, to było pewne, a Lasarus przechylił szalę jej cierpliwości. Bezczelny drań. Zero subtelności. Być może w innych okolicznościach wspomnienie La Croix-Valmar dałoby mu okazję do zasiania tej znajomości na przychylniejszym gruncie, jednak chwilę i sposób wybrał sobie niesamowicie pechowo. Aristos nie miała ochoty mieć z nim nic wspólnego, przynajmniej tak przysięgała sobie w duchu, klnąc na podlotka i jego metody zwracania na siebie uwagi. To podejście nie zmieniło jednak faktu, że gdy nieco zdyszany skrzat dogonił ją niemal u stóp kominka, niosąc w rękach pozytywkę, przyjęła ją od niego. Sam tylko Merlin wie, co przebiło się przez falę złości, gdy muskała drewno palcami, ale pozytywka uniknęła zniszczenia lub zapomnienia, wracając wraz z panienką Lacroix do pogrążonego w ciszy zamku.
[zt.] |
| | | Narcyza Black
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Nie 03 Sie 2014, 13:43 | |
| Kiedy Narcyzie została przedstawiona Brooklyn, posłała jej pełne obojętności spojrzenie. Nie zamierzała wnikać w to, kto kogo tutaj uwodził, nie mniej jej kochany kuzyn mógł sobie darować przyprowadzenie nowego obiektu westchnień do domu swojej porzuconej narzeczonej. Rzekomo miał poukładane w tej główce. Dopóki zażyłość tej dwójki nie przerodziła się w nic poważniejszego, nie widziała najmniejszego sensu interesowania się nią. Z kolei obserwowanie tego, jak Lucjusz bije się z własnymi myślami odnośnie wyjścia na parkiet, zaowocowało lekkim rozbawieniem. Niewątpliwie, gdyby nie zatańczyli chociaż raz, wokół ich dwójki pojawiłoby się zainteresowanie, które byłoby nie na rękę ani jednemu, ani drugiemu. Kiedy w końcu stanął przed nią i wyciągnął swoją rękę, w pierwszej chwili kusiło ją, aby udać niezdecydowaną, nie mniej końcem końców już nie igrała z Lucjuszem. Umieściła swoją drobną dłoń w jego większej oraz silniejszej, tym samym pozwalając się prowadzić na miejsce wyznaczone na parkiet. O tym, że Cyzia była naprawdę dobrą tancerką, wiedział każdy bywalec na tak zwanych salonach, nie mniej dzisiaj nie rzucała kłód pod nogi Malfoyowi i zgrała się z jego wolnym, delikatnym wirowaniem. Bardziej zależało jej na rozmowie, którą mogli swobodnie kontynuować, jak ta oprze podróbek o jego ramię niż na wzbudzaniu zachwytu. - Ja zawsze wyglądam pięknie, Lucjuszu. Powinieneś się już do tego przyzwyczaić. Nie miała nic przeciwko komplementu, który przyjęła z błyskiem w oku, ale też mogła sobie pozwolić na więcej. Czując na sobie uważne spojrzenie towarzysza, lekko odchyliła głowę w bok i zmrużyła rozkosznie oczęta. Urok chwili został brutalnie przerwany krzykami oraz zamieszaniem, które się wokół nich wytworzyło. Przystanęli, a Narcyza spojrzała na roztrzęsioną Alecto, mimowolnie stając się świadkiem tej kiepskiej sceny. Nie do końca rozumiała jej zachowanie, które odbije się dzisiaj na całym wieczorze. Pokręciła lekko głową, wyrażając tym samym swoją dezaprobatę dla kogoś, kto bądź co bądź był jej bliski. Panna Carrow uciekła cała we łzach, a muzyka znów zagrała. Nie mniej Narcyza straciła ochotę na jakiekolwiek tańce, jak i znoszenie tego całego towarzystwa. - Przejdziemy się?
|
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow Wto 05 Sie 2014, 17:17 | |
| Nie oczekiwała wiwatów, szczerej radości ani oklasków. Odgrywanie roli przychodziło jej z zadziwiającą łatwością. Chociaż w oczach czaiła się pustka i rezygnacja, uśmiech na jej ustach wydawał się szczery i prawdziwy. Yumi ani razu nie spojrzała na rodziców Amycusa ani na swojego ojca, na żadnego z gości. Od razu odnalazła na parkiecie Anastasię, a jej mina ubodła dziewczynę gdzieś na wysokości mostka. Zdała sobie sprawę, że właśnie straciła przyjaciółkę, a tego nie mogła przełknąć bez jakichkolwiek objawów dekoncentracji. Odruchowo chciała zatrzymać się i podejść na parkiet, gdzie stała Ana ze swoim bratem, jednak Amycus postanowił spełnić swoją obietnicę i dopilnować, aby nie dała ponieść się emocjom. W chwili obecnej nienawidziła go za to, że musi być świadkiem tych reakcji. Nie wyobrażała sobie, że ślub dojdzie kiedykolwiek do skutku, wszak nawet nie lubią się... Pesymizm całkowicie odebrał jej siły. Yu wykrzywiła usta w grymasie zauważając reakcję Alecto. Nie dało się tego nie zauważyć, dziewczyna miała mocny głos. Nie sądziła, aby powodem jej gwałtownego wybuchu były japońskie (nie azjatyckie :P) korzenie Yumi. To raczej nie powinno mieć całkowicie znaczenia, liczył się wszak status krwi, który w jej przypadku nie miał nic do zarzutu. Chodziło po prostu o brak sympatii do Yumi bądź o swoje własne życie. Trochę jej współczuła, że i ona została/zostanie potraktowana nieodwołalną decyzję starszyzny. - Cóż za imponująca troska o brata. - mruknęła półgębkiem sama do siebie. Zauważyła spięcie mięśni Amycusa. Chyba nie oczekiwał aprobaty ze strony siostry? Yumi nigdy nie zdołała polubić się z Alecto nawet, gdy miały po pięć lat. Ta sama piaskownica, ten sam plac zabaw, jednak nic nie zdołało wypełnić dużych różnic w charakterach. Merberet cichutko westchnęła, rejestrując parę zjawisk naraz. Ucieczkę Alecto, gniew jej ojca, zmieszanie własnego rodziciela dotychczas entuzjastycznie bijącego brawo, wyjście własnego brata wyraźnie znudzonego finałem uroczystości oraz... pudlicę kroczącą w ich stronę. Yumi przez chwilę zdusiła w sobie natychmiastową potrzebę pobiegnięcia do Anastasii. Nie mogła tego zrobić, skoro jej ręka była mocno trzymana w niedźwiedzim uścisku. Kilkakrotnie próbowała wyswobodzić się i wziąć przykład z Alecto, lecz za każdym razem spotykało się to ze stanowczą niewerbalną odmową ze strony Amycusa. Ani razu na niego nie spojrzała. Nie chciała go teraz widzieć mimo, że stał obok niej. Udało się przetrwać napastowanie Ciotki Wymalowanej Pudlicy. Yu zbaraniała, gdy została wycałowana i zaatakowana tonem pudru. Jeszcze chwila, a albo zaczęłaby dusić się bądź kichać w nieskończoność. Dziewczyna nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Uśmiechała się uprzejmie, życzliwie i skromnie dziękując za wszystkie komplementy. Nie czuła swojej ręki, wręcz zabranej i pokazywanej światu, a głównie biżuterii jej zdobiącej. Ochy, achy nie robiły na niej wrażenia. Dygała, gdy podchodzili szanowni jegomoście, dziękowała, uśmiechała się, raz czy dwa pochwaliła czyjś strój czy fryzurę. Szło jej to zdecydowanie zbyt dobrze. Nikt nie dopasował jej zlodowaciałych dłoni i przygasłych oczu do wściekłości. Nawet, jeśli ktoś bystrzejszy zorientował się, że narzeczona Carrowa nie wygląda tak wesoło jak powinna, przypisywał do tremie i stresowi. W przerwach między gratulacjami, komplementami, zachwyceniami i poradami, Yumi wyglądała ponad głowami Any. Raz zawadziła wzrokiem o Michaela, nie potrafiąc posłać mu uśmiechu, który nie byłby fałszywy. Miała szczerą ochotę zrobić to samo co Alecto i zniknąć. Nie mogła, bo zaatakował ich jej ojciec, Joseph. Uścisk jaki podarował Amycusowi należał do tych "męskich", czyli miażdżących. Chyba tylko jej rodzic cieszył się najszczerzej z zaręczyn. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Posiadłość rodziny Carrow | |
| |
| | | | Posiadłość rodziny Carrow | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |