IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Skrzydło Szpitalne

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
AutorWiadomość
The author of this message was banned from the forum - See the message
Chantal Lacroix
Chantal Lacroix

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyPon 24 Sie 2015, 00:18

Stosy pergaminów walały się po całym blacie biurka, domagając się sprawdzenia i oceny. Chantal rzadko kiedy zostawiała prace domowe uczniów na ostatnią chwilę, ale z racji spędzania sporej ilości czasu w Mungu, gdzie siedziała przy łóżku Diara oraz dodatkowe korepetycje, na które się zgodziła spowodowały, że nie miała czasu na nic. Wczoraj była tak zmęczona, że od razu skierowała się do łóżka, nawet nie dbając o zdejmowanie ubrań. Dlatego o poranku jęczała z bólu, skrzywiona po niewygodnej pozie. Szybki prysznic, eliksir na wzmocnienie, nowa szata - i wszystko było już jak należy. Oprócz nastroju. Ten Smoczyca zawsze miała dość wątpliwy.
Właśnie zasiadła za mebel, czytając pracę niejakiego Evana Rosiera, która widocznie była pisana w pośpiechu i dość niedbale. Chmurne oczy przesuwały spojrzenie po kolejnych literach, gdy drzwi się otworzyły. Bez pukania, a to oznaczało jedynie jej narzeczonego. Chantal podniosła wzrok i już miała otworzyć usta by coś powiedzieć, ale przerwała jej sowa. Z niecierpliwością obserwowała wyraz twarzy Diarmuida.
Podniosła brew, gdy usłyszała, jaki jest powód natychmiastowego wyjścia.
-Diar, ja mam mnóstwo prac do oce... -zaczęła, ale zaraz przerwała, wyciągnięta z gabinetu prawie siłą. Miała jeszcze czas by się odwrócić i zamknąć gabinet na zamek dzięki różdżce.
Do nozdrzy uderzył znajomy, mocny zapach drzewa sandałowego i cedru, w które umiejętnie wpleciono aromat jaśminu, bergamotki i drzewa różanego. Niezwykła kombinacja zawsze powodowała, że usta Chantal przestawały mieć wrogi wyraz.
-Zachowujesz się jak w szkole, odrywając mnie od zajęcia. -mruknęła tylko niby oburzona, ale Diar dobrze znał jej zachowanie na tyle, by wiedzieć, że było to tylko lekkie prychnięcie nieco sfrustrowanej kotki, która jednak błogo się przeciągała chwilę później.
-Uczeń w skrzydle? Dziwne, że ja nie dostałam sowy, skoro Gryfon jest ranny to na osiemdziesiąt procent pobił się ze Ślizgonem... -wstrzymała wypowiedź wchodząc do skrzydła i widząc Morgana oraz pannę Fimmel. Oraz Hallvarda Fimmela.
-...albo natknął się na Arię Fimmel. Morgano, co Wam się stało? -zapytała, spoglądając to na dwójkę uczniów to na Halla. Tego ostatniego zmierzyła wzrokiem dość czujnym i zaintrygowanym. Co robił tu Fimmel?
Hallvard Olav Fimmel
Hallvard Olav Fimmel

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyPon 24 Sie 2015, 03:31

- Rozsądnie - odparł Adamowi burkliwym głosem, po czym całkowicie go zignorował. Nie przyszedł tu po to żeby zajmować się cudzym szczeniakiem - niech o jego jestestwo martwi się kto inny, jakiś opiekun Gryffindoru czy inna nieinteresująca go osobistość. On miał teraz coś ważniejszego na głowie niż zastanawianie się nad "nowym pupilkiem nauczyciela ONMS". W końcu chyba dość oczywistym było, że po tym incydencie życie Morgana do najłatwiejszych należeć nie będzie, a stwierdzenie że "ten paskudny Fimmel się na niego uwziął", nie będzie zwykłą paplaniną ucznia pozbawioną krzty prawdy.
Chwilowa obawa o stan córki, przechodziła powoli do historii - widział na własne oczy, że pomimo licznych ran, nic już nie zagraża jej życiu, co najwyżej urodzie - a uroda nigdy nie była czymś, co wypadałoby przedkładać nad sprawy ważkie, ponieważ niezależnie od wszystkiego - przemijała. Bez problemu można też było się domyślić, że odpowiedź pytaniem na pytanie, zdecydowanie mu nie przypasowała - z troski przechodził w zirytowanie, a to wcale nie był dobry objaw dla kogokolwiek. Zdawał też sobie sprawę że jego relacje z córką, o ile to w ogóle możliwe, w ostatnim czasie raczej się ochłodziły, co wcale mu nie ułatwiało próby podjęcia z nią rozmowy na temat wydarzeń minionej schadzki Gryfońsko - Krukońskiej.
- Nie pamiętam, bym uczył odpowiadać Cie pytaniem na pytanie, jednakże widzę że dobre wychowanie przejełaś po matce - powiedział chłodno, a za tym zdaniem kryła się niewypowiedziana groźba. Pozory nie były do końca mylne - mierny był z niego ojciec i nigdy temu nie przeczył, jednakże w tej chwili nie miał ochoty opowiadać historii swojego nowego zatrudnienia. Chciał się dowiedzieć, kto był na tyle głupi by postanowić uszkodzić jego rodzinę, a następnie ciepło owego ktosia przyjąć. Bardzo ciepło. Cóż może być cieplejszą relacją, od urządzenia komuś piekła na ziemii? Jednakże z tego co widział, najwyraźniej nie zamierzał zwierzyć sie ojcu ze swojego problemu - skoro więc ojciec nie wystarczy, postanowił rozegrać to w inny sposób.
- Panno Fimmel, nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami zadał Ci pytanie - co. się. wydarzyło? - spytał ponownie, akcentując trzy ostatnie słowa. Nie miał ochoty się powtarzać. Nie wyjdzie, dopóki się tego nie dowie, a był wręcz pewien że pomimo ich kiepskich relacji, Aria znała go na tyle dobrze że wiedziała że nawet wyjątkowo stary osioł nie może się równać z Hallvardem jeśli chodzi o upór. Choćby miał tu stać całą noc, to WYSŁUCHA tego co ona MA mu do powiedzenia na temat swojego stanu - czy tego chce czy nie. Dopiero po chwili postanowił zmienić taktykę. Skoro kochana córeczka nie była zbyt chętna do zwierzeń, to może Gryfon okaże się słabszym ogniwem? Z tego co pamietał to Gryfoni byli szlachetni, głupi i gadatliwi, chyba że coś się zmieniło. Obrócił się więc w jego stronę.
- A może Ty mi powiesz, dlaczego jesteście w takim stanie? Chyba nie muszę... - zaczął i urwał, ponieważ przerwało mu pojawienie się nowej osoby - zbyt stara na uczennice, zbyt młoda na Poppy, którą zresztą prywatnie znał jeszcze z Hogwartu. Z racji że fartuch wskazywał na fakt że jest związana ze Skrzydłem Szpitalnym, postanowił całkowicie ją zignorować - dawno temu ominął już wiek, gdy wzrok mężczyzny sam obraca się za każdą napotkaną niewiastą. Westchnął ciężko i po chwili postanowił wrócić do urwanego wątku.
- Chyba nie... - lecz nie dane mu było dokończyć swojej myśli, w każdym razie nie w tej dekadzie. Spojrzał na kolejnego intruza (a raczej intruzów) i najpierw zauważył mężczyznę w "kwiecie wieku". Czyżby istniała jakaś organizacja szpiegowska w Hogwarcie, działająca charytatywnie pod hasłem "Przeszkadzajmy w rozmowach Fimmela?". Obawiał się że gdy spróbuje po raz kolejny rozpocząć rozmowę z uczniami, wpadnie kolejna osoba i zrobi się tu aż nadto tłoczno. Dlatego też zmierzył faceta nieprzyjemnym spojrzeniem i burknął bardzo cicho pod nosem (a raczej wyrwało mu się mimowolnie):
- Jeg ønsker du dø i lidelse
Wtedy dojrzał kim właściwie jest towarzyszka przybysza. Chantal Lacroix. Oczywiście - raz w życiu zdarzyło mu się odwiedzić, jedną, jedyną nauczycielkę z Hogwartu - czymże byłoby jego życie gdyby nie miał okazji ujrzeć jej ponownie już pierwszego dnia swojego pobytu tutaj? Uchwycił też jej spojrzenie, jednakże postanowił obyć się bez zbędnych reakcji i tylko wykrzywił usta w nieprzyjemny sposób (co prawdopodobnie miało imitować coś pomiędzy przyjaznym uśmiechem a próbą ukrycia irytacji narastającej w nim odkąd się tu pojawił) i lekko kiwnął głową - może i było to wyjątkowo gburowate powitanie, jednakże czego się spodziewać? Zrywają go o takiej porze, własna córka rękami i nogami się wykręca od powiedzenia mu dlaczego znajduje się w szpitalu, gdy próbuje do tego dojść notorycznie mu ktoś przeszkadza, a do tego ta cholerna noga.
Adam Morgan
Adam Morgan

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptySob 29 Sie 2015, 00:07

Ojciec Arii? W szkole? No to pięknie. Miał tylko nadzieję, że nie będzie podobny do tej swojej drugiej córki z domu węża. Jeszcze wyszło na to, że będzie nauczał jego ulubionego przedmiotu. No, może od teraz już mniej ulubionego, biorąc pod uwagę fakt, że zamierzał unikać go jak tylko się da. W końcu cenił sobie swoje życie i tym razem nie mógł liczyć na to, że ktoś o nim zapomni, bo tak naprawdę wątpił w to, żeby ten człowiek tak łatwo puścił w niepamięć jego osobę. W końcu doprowadził do uszczerbku na zdrowiu jego córki, a tego raczej mu nie przepuści. Nigdy. Tego się obawiał więc najbardziej.
Nim zdążył jednak cokolwiek więcej powiedzieć, do sali weszła kobieta, nieznajoma dla niego, więc z pewnością była nowa. To, że nikt nie pamiętał o Adamie, nie równało się z tym, że on o nikim nie pamiętał. Tak się składało, że jego pamięć była naprawdę dobra. Odprowadził ją spojrzeniem, aż zniknęła na zapleczu. Nie odezwał się ani słowem, chociaż nie dlatego, że się bał nauczyciela. Raczej obawiał się, że więcej minusowych punktów jego kumple z Gryffindoru już mu nie przebaczą, a co za tym szło – musiał sprzątać Pokój Wspólny przez cały miesiąc. Niedobrze, nie lubił sprzątać. Zupełnie się do tego nie nadawał.
Wykrzyknął jakieś niezrozumiałe dla nikogo słowa, gdy na horyzoncie zobaczył opiekuna domu, a u jego boku idącą Chantal Lacroix. Nie dobrze. Czemu nie mógł przyjść tylko ten cwaniaczek z Run? Musiał przyjść i Ua Duibhne, który z pewnością wlepi mu szlaban i nie skończy się to tylko na sprzątaniu pokoju wspólnego. Gorzej, jeśli będzie kazał mu sprzątać dożywotnio łazienkę Jęczącej Marty. Tego by nie przeżył w żadnym wypadku. Milczał więc dyplomatycznie, nie wiedząc zupełnie co powiedzieć. Przecież się nie przyzna do tego, że poszedł do Zakazanego Lasu. Przecież sama nazwa mówiła, że to miejsce było Zakazane, więc nie wolno mu tam było wchodzić. Ta ziemia nie należała do niego. Do nikogo z uczniów. Tylko Hagrid mógł biegać z jednorożcami między drzewami. Aż mu przez chwilę zazdrościł. Jednak gdy owa chwila minęła, otrząsnął się zza dumy i spojrzał ukradkiem na Arię. Jej twarz wyglądała źle, jednak nie aż tak, jak wcześniej. Pani Pomfrey całkiem dobrze się spisywała, a Arii nie będą potrzebne odświeżacze do samochodów, tak na pocieszenie oczywiście.
W końcu jednak wziął się w sobie i spojrzał na profesora Diarmuida odważnie, aby powiedzieć jednym ciągiem:
- Zaprosiłem Arię na spacer w świetle księżyca. Gorzej jednak, bo księżyca nie było, więc było ciemno. Potknąłem się i upadłem na rękę. Złamałem ją, a Aria wpadła na krzaki, dlatego wyszło jak wyszło, za co ją naprawdę bardzo przepraszam. Czuję się winny temu wszystkiemu – powiedział, po czym spuścił głowę w geście skruchy. Że też był tak fatalnym kłamcą. Miał jednak nadzieję, że nauczyciele mu uwierzą i dadzą mu żyć. Gorzej, że stary Fimmel też tego słuchał. No cóż, może nie dane mu było żyć wystarczająco długo, żeby zrozumieć sens istnienia i jak mugole wytwarzają odświeżacze do samochodów, ale musiał się pogodzić z osobistą porażką. Weźmie wszystko na klatę, a później może jakoś się potoczy. Byle nie musiał prać skarpetek Filcha, bo to byłaby zbyt sroga kara nawet jak na niego. Litości!
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptySob 05 Wrz 2015, 12:14

Aria nie chciała rozmawiać ze swoim ojcem. Nigdy nie czuła się przy nim swobodnie, a od czasu odejścia ukochanej matki, zupełnie przestała mu ufać. Choć może ten moment nadszedł już wiele lat wcześniej?
- Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek w ogóle próbował mnie czegoś nauczyć... - mruknęła pod nosem tak cicho, że pozostali nawet nie byliby w stanie tego usłyszeć. Jak on w ogóle śmiał wspominać przy niej o matce? I na dodatek w kontekście, który w jej uszach przyjął raczej negatywny wydźwięk. Być może, gdyby ojciec nie był takim gburem, mama wcale nie musiałaby znikać. A może on miał z tym coś wspólnego? Na każdym kroku wyrażał swoje niezadowolenie z tego małżeństwa, co niestety nie powstrzymało go przed tym, by i ją na siłę uszczęśliwić Grossherzogiem. Czyżby się bał, że sama nie znajdzie sobie jakiegoś PASUJĄCEGO do niej kandydata? Wolałaby spędzić resztę swojego życia w samotności, niż dzielić je z kimś, kto w równym stopniu tego nie chciał. Przygryzła wargę, choć powoli zaczynała tracić w niej czucie. Skrzydło szpitalne nie było dobrym miejscem na rodzinne rozmowy, na pewno nie przy świadkach. Poza tym... co by to zmieniło? Zupełnie nic. Aria była pewna, że ojcu wcale nie zależy na jej dobrym stanie - fizycznym i psychicznym. Gdyby tak było, zachowywałby się zupełnie inaczej. A może coś takiego jak kochająca się rodzina było tylko wymysłem pisarzy, którzy tak jak ona, nie chcieli godzić się na okrutną rzeczywistość?
Ponownie podniosła pełne zdziwienia oczy na ojca. Jednak złe przeczucie wcale jej nie zmyliło, przyjął posadę nauczyciela. I to jeszcze jednego z jej ukochanych przedmiotów! Oczywiście nie miała zamiaru go wtajemniczać w szczegóły spotkania z Adamem, nie, dopóki nie ustalą wiarygodnej wersji. Gdy ojciec zwrócił się do Gryfona, dziewczyna tylko posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Nie znała go, nie wiedziała jak zareaguje. Może wystraszy się starego Fimmela? Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, do pomieszczenia weszły kolejne dwie osoby. Może zaproszą jeszcze pozostałych nauczycieli, Filcha, Panią Norris i urządzą sobie spotkanie towarzyskie przy herbatce?
Wszystko zaczynało iść w bardzo, bardzo złym kierunku. Adam powinien dostać dożywotni zakaz odzywanie się, bądź przynajmniej wymyślania historii, w które nikt nie uwierzy. Każda rozsądna myśl, która mogłaby teraz przyjść jej na ratunek, ulatniała się, nim jeszcze zdołała się uformować. Tak, jakby każda cząstka Krukonki po prostu zaczęła się wyłączać, odmawiając dalszej współpracy. Powinna ciągnąć wersję Gryfona? Gdyby zaprzeczyła, oboje wyszliby na kłamców. Postanowiła więc dyplomatycznie milczeć.
Mistrzynie Papużki
Mistrzynie Papużki

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyNie 06 Wrz 2015, 12:58

//P.

Do skrzydła szpitalnego zeszło się zbyt wielu ludzi, którzy zakłócali spokój i porządek tego miejsca. Poppy przez moment obserwowała zbiorowisko, po czym gdy zauważyła, że jedno z pacjentów, Aria Fimmel zaczęła się denerwować, podniosła się i podeszła bliżej. Położyła dłoń na czole dziewczyny, a następnie zgromiła spojrzeniem grono pedagogiczne.
- Proszę się rozejść. Jest już noc, a moi pacjenci są nadzwyczaj zestresowani – powiedziała, po czym przykryła kocem szczelnie Krukonkę i pogłaskała ją czule po włosach. Posłała kojący uśmiech i zaraz dobiła do Adama, który miał trochę mniej szczęścia. Ten to dłużej zabawi w tym miejscu, w porównaniu z dziewczyną. Aria będzie mogła wyjść dnia następnego i wtedy będzie to też czas na wyjaśnienia co się też stało.
- Już jest cisza nocna! No już! – pomachała rękami, aby wyprosić tym samym nauczycieli, zwłaszcza nowego nauczyciela z Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Coś jej mówiło, że będzie z nim sporo kłopotów, a uczniowie zrobią nalot na skrzydło szpitalne z jego powodu. Miała nadzieję jednak, że były to tylko mylne przeczucia.
- Dobranoc! – wykrzyknęła i tym samym zamknęła wielkie dębowe drzwi przez nosami trójki dorosłych czarodziejów.

[z/t dla Wszystkich]
Symplicja Szafran
Symplicja Szafran

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyNie 27 Wrz 2015, 14:02

Jak długo tu leżę?
Chyba wieczność.
Skąd się tu znalazłam?
Ktoś mnie przyniósł.
Jak on miał na imię?
Nie wiem nie spytałam, jakoś nie po drodze mi było.'
Powinnam się spytać i poprosić by nikomu nie mówił o tym co widział, poprosić by zapomniał, a może samodzielnie wykasować mu pamięć, przecież i tak nie zauważy.
Kim była topiąca się idiotka?
Nikim...
Ech to takie proste.
Być nikim,
to takie proste.

Symp leży na jednym z posłań w Skrzydle Szpitalnym. Leży nie wie już który dzień, którą godzinę, który wiek. Możliwe, że utknęła tu już na całą wieczność. Wieczność to bardzo długo, a jak zachce się jej do ubikacji, to co wtedy.
Musi leżeć niedługo bo nie ma siły się podnieść, otwarcie samych powiek zajęło jej z kilka chwil i wymagało bardzo dużo zachodu. Teraz leniwie przesuwa wzrokiem po suficie. Jest biały. Przypomina jej kartkę papieru. Chciałaby mieć tyle sił by móc się podnieść i zacząć malować. Malować jak wściekła, jak jeszcze nigdy w życiu. Widzi jak trzyma w dłoni pędzel jak powoli, ale pewnie przesuwa nim po płótnie. Tyle barw, tyle rzeczy chciałaby uwiecznić na zawsze, stworzyć nowy świat, świat, w którym mogłaby być szczęśliwa. Bo w tym już raczej nie będzie. Straciła swoje słońce i gwiazdy, straciła wszystko nawet władzę nad własnym ciałem. Jedyne co ma to wszechogarniający ból. Boli ją gardło, skóra, ręce, nogi, wszystko, ma wrażenie, że ciało pali ją żywym ogniem, boli ją dusza, a może ona już jej nie ma.
W sumie na co ona jej było. Życie wieczne? Na co ono komu, po co żyć wiecznie skoro ten świat jest taki okropny, taki straszny, taki zły, że niby tam jest lepiej. Czas rozwiać złudzenia, nigdzie nie jest dobrze.
Symplicja wypuszcza ciężko powietrze. Ciekawe czy ktoś zauważył jej brak. Czy ktoś przyjdzie?
Nikt.
Nie płacz Maro, nie warto.

Chciałaby, żeby była przy niej mama. Chciałaby, że usiadła przy niej na krawędzi łóżka, pogłaskała ją po głowie, powiedziała, że wszystko będzie dobrze, że już nie długo wyzdrowieje, a jak to się stanie to ona upiecze wielki placek śliwkowy i Symp dostanie taki duży kawałek, tak duży jak tylko będzie chciała. Znowu widzi siebie jaką małą dziewczynkę. Mała szaloną dziewczynkę, której jedynym problemem jest to, że doba ma tak mało czasu, tylko dwadzieścia cztery godziny, czemu nie dałoby się ich tam upchnąć więcej. Dziewczynka, która marudzi, że dzieli pokój z dwójką rodzeństwa, dziewczę nie znające słowa prywatność, nie znające smaku prawdziwej czekolady, kojarzące jedynie wyrób czekoladopodobny. Nawet nie zauważa kiedy zaczyna jej ciec z oczu.
Mamo chodź do mnie.
Przytul mnie.

Tak dawno nie płakała z tego powodu. Będąc tak daleko od domu w jej głowie kłębi się milion myśli. Boi się, że kiedyś przyjdzie do niej list, że ich nie ma, że byli tylko jej snem. Boi się, że już nigdy ich nie zobaczy. Płacz przybiera na sile. Policzki zaczynają ją szczypać od słonych łez. Niech ktoś ją stąd zabierze, zaprowadzi do mamy.
Gdyby miała na to siłę pewnie przyjęłaby teraz pozycję embrionalną, ale nie może od samego kiwania palcem w stopie zaczyna jej się kręcić w głowie.
Zmęczona zamyka oczy, przez chwilę sączą się jeszcze przez nie zły.
SS zasypia w SS.
Eric Henley
Eric Henley

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyNie 11 Paź 2015, 12:19

Droga do skrzydła szpitalnego nie była prosta, przemaszerowanie calutkich dwóch pięter opierając się nieprzerwanie o ramię Riaana okazało się większym wyzwaniem niż ktokolwiek mógłby przewidzieć. I choć udało im się nie natknąć na Filcha ani Irytka - co przy ogólnej bezużyteczności poszkodowanego gryfona było nie lada wyczynem- realne 15 minut zdawało się ciągnąć w nieskończoność - Eric mógłby przysiąc, że maszerowali przynajmniej z dobre 3 tygodnie nim wreszcie, niczym ranni żołnierze wracający z pola bitwy, dotarli do królestwa Pani Pomfrey.
Starszy z reprezentantów domu Gryffindora, ten któremu tymczasowo brakowało ręki, gdy tylko znaleźli się przed drzwiami podziękował swojemu sekundantowi i odesłał go do wieży. Wystarczy, że jemu oberwie się od Mcgonagall, czerwoni i tak nie mieli już zbyt wielu punktów do odejmowania. Co swoją drogą również było w dużym stopniu zapewne jego zasługą, ale lepiej, żeby nie wszyscy o tym wiedzieli, bo przerobił już wytykanie palcami za łamanie regulaminu - oczywiście nie żeby jakoś specjalnie się tym przejmował, zwłaszcza, że Potter - jako kapitan drużyny i autorytet - pochwalał taki stan rzeczy, a Henley'owi zawsze towarzyszyła wtedy Murph, która teraz zapewne smacznie spała w dormitorium. Biedne dziewczę. Kiedyś będzie żałowała, że ominęła ją rola w historii zwycięstwa szlamy nad zapatrzonym w siebie Ślizgonem. No bo przecież wygrał, prawda? Cóż z tego, że właśnie ostatkami sił rzucił się na najbliższe łóżko i nie zauważył nawet przyjścia Pani Pomfrey mruczącej jakieś zaklęcia i wlewającej w niego eliksir, który powinien zapewne powodować niewyobrażalny ból. Zamiast otaczającej go szaroburej, szpitalnej scenerii zamku, Gryfon widział jedynie Val siedzącą obok jego łóżka gdy przeziębiony nie mógł wystawić nosa poza swój pokój. Chyba rzeczywiście uderzył się w głowę mocniej niż przewidywał.
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyNie 11 Paź 2015, 23:50

Rumiana, zadyszana i niesamowicie przestraszona dobiegła w końcu do Skrzydła Szpitalnego, gdzie podobno leżał, połamany oraz ledwie żywy jej durny przyjaciel, Eric Henley.
Ale od początku - najpierw był poranek. No wiecie, taka pora dnia gdy ptaszki i Ci głupi uczniowie budzą się do życia, bo muszą wstać na zajęcia o ósmej. Tak też zrobiła nasza bohaterka - Murph, która nieświadoma ogromu przeżyć, jaki dzisiaj na nią czeka kierowała swe spokojne kroki do Wielkiej Sali na śniadanko.
Gdzie czekała ją niespodzianka - bynajmniej nie miła - w postaci Puchonki biegnącej w stronę stołu czerwonych. To nie kto inny, jak jej niedawna nieprzyjaciółka - Jolene Dunbar - kierowała stanowcze kroki w marfiową stronę. Wytrącając jej z ręki grzankę z solą i masłem, albowiem są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze.

Dlatego też niecały kwadrans później Murphy stanęła w drzwiach Skrzydła Szpitalnego. Pomieszczenia obleganego zazwyczaj przez połamanych po meczu uczniów - lecz nie teraz. Teraz leżał tu tylko jeden pogruchotany idiota. Jej głupi przyjaciel, który w akcie iście gryfońskiej odwagi zainicjował samobójczą wyprawę przeciwko złu tego świata. Debil.
Poruszona i zdruzgotana mogła tylko patrzeć, na to w jak okropnym był stanie. Choć spał, widać było przeogromne zmęczenie na jego spokojnej twarzy. Oraz liczne zadrapania, bandaż nasączony zakrzepłą już krwią na głowie no i temblak. Na lewej ręce, prawdopodobnie złamanej.
Widząc to wszystko, tak nagle i niespodziewanie Murphy bezwiednie zbliżyła się do łóżka. Nie bacząc na ruchy nawet nie poczuła, gdy torba pełna książek z transmutacji zwaliła się z łoskotem na podłogę - teraz widziała tylko Erica. Tego cholernego idiotę, od którego odcięła się, by nie stało się mu nic złego a tymczasem on sam sobie narobił ogromnych problemów. Tylko po co?
Rudowłosa czując ogrom smutku lęgnący gdzieś w piersi, zadała sobie to pytanie siadając nieśmiało na łóżku. Czule gładząc jego włosy, jego twarz oraz bandaż nie była w stanie powiedzieć choćby słowa. Czuła się jak potwór, którym była i za którego miała prawo się uważać.
On jej potrzebował, może powstrzymałaby go przed zrobieniem sobie krzywdy?
I czując ogrom, huk oraz chaos myśli w głowie gładziła tak jego czoło, trwając w tym niewygodnym siadzie. Choć miała ochotę położyć się obok - zabrakło jej odwagi.
Nie chciała go tracić już nigdy więcej z oczu.
Eric Henley
Eric Henley

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyPon 12 Paź 2015, 23:40

Eric Henley nie grzeszył specjalnie rozsądkiem. I choć fakt ten znany był doskonale całej szkole, w ostatecznym rozrachunku jednak wszyscy zdawali się być niezwykle zdziwieni wiadomością, że leży aktualnie poturbowany w Skrzydle Szpitalnym. Zadziwiające. Doprawdy.
A gdzie ma się znajdować Szlama po pojedynku z dwoma czarodziejami czystej krwi o stopniu zapatrzenia w siebie tak wielkim, że ledwie mieściłoby  się w wielkiej sali Hogwartu? W owym przypadku zadziwiające mogłyby być jedynie okoliczności w jakich chłopak tutaj dotarł, bowiem dojście na pierwsze piętro - niemal - o własnych siłach zakrawało o niebywały heroizm godny średniowiecznego poematu. W przeciwieństwie rzecz jasna do bęcków otrzymanych o Aristos kilka godzin temu wśród gratów opuszczonej sali. Lanie które otrzymał zapewne nauczyłoby przeciętnego szóstoklasistę, że wyzywanie na pojedynek dwójki starszych uczniów - w tym jednego prefekta - tego samego wieczoru, nie jest specjalnie dobrym pomysłem, znając jednak zapędy młodego Gryfona, gdy tylko się obudzi będzie niezwykle dumny ze swojego męstwa w obliczu walki. O ile rzecz jasna zostało przywrócone mu względnie trzeźwe myślenie - przynajmniej jak na standardy szesnastolatka, bowiem po uderzeniu głową w ścianę jego kumpel z domu Riaan do złudzenia zaczął przypominać mu starszego brata, a z drogi do skrzydła szpitalnego nie pamiętał niemal ani sekundy, pozostały mu jedynie krótkie skrawki, których nie potrafił połączyć w logiczną całość. Jednym z ostatnich obrazów zapisanych w pamięci  Mugolaka był widok krwi na prawej dłoni ściekającej powoli po nadgarstku w stronę naszyjnika od Valentine. Skąd się jednak tam wzięła jucha, nie miał zielonego-  zupełnie niczym Ślizgon, zwłaszcza taki pozbawiony różdżki - pojęcia. W rzeczywistości jednak, Eric najzwyczajniej w świecie krwawił obficie z rany na głowie, aktualnie udekorowanej na szczęście ślicznym bandażem.
Obudził go chłód poranka łaskoczący delikatnie nagie kostki, które wystawały spod ciepłej kordełki. To, albo wszechobecny ból towarzyszący odtwarzaniu się kości w lewym ramieniu, grający chłopakowi pobudkę średnio co jakieś pół godziny - czyli mniej więcej wtedy gdy zaczynał przysypiać - od około 4 rano. Chcąc być jednak zupełnie szczerym, przyznać należałoby, że Mugolak spodziewał się odrobinę bardziej wyrazistych tortur po jakże słynnym szkiele-wzro, aniżeli to co zafundowała mu Pani Pomfrey. W rzeczywistości, gdy otworzył oczy - z niemałym trudem zresztą rozdzielając  trzymające się siebie nawzajem, sklejone niemiłosiernie powieki - wciąż dość zamglonym spojrzeniem dostrzegł, że działanie eliksiru najwyraźniej dobiegało końca, bowiem jedyne braki w jego kochanym szkielecie widoczne były już tylko wśród palców dłoni. Nie znaczyło to oczywiście jednak, że proces ten stał się mniej uciążliwy niż kilka godzin temu gdy zerwał się z łóżka niczym rażony błyskawicą - swoją drogą z którą spotkania  udało mu się uniknąć podczas pojedynku - gdy kość ramienna łączyła się z kością łokciową. Jak można się zatem bez trudu domyślić, mimo, że Gryfon był niezwykle wykończony i otulony miękką kordełką, noc spędzona pod okiem Pani Pomfrey nie należała do tych najprzyjemniejszych.
Dwadzieścia trzy minuty po siódmej- innymi słowy pora śniadania. Taką godzinę wskazywał zegarek Erica leżący na szafce obok łóżka gdy ten kątem oka spojrzał na jego srebrny cyferblat. Nie żeby był jakoś wyjątkowo głodny, ale z każdą mijającą minutą jego kiszki coraz bardziej wyrywały się do marszu, zatem z niecierpliwością oczekiwał pojawienia się w drzwiach Pielegniarki z choćby jakąś skromną przekąską, bo o pyszniutkich tostach z masełkiem, pieczonych kiełbaskach albo jajeczniczce na boczku czekających w wielkiej sali na głodnych - wiedzy rzecz jasna - uczniów wyłaniających się ze swoich dormitoriów, mógł co najwyżej pomarzyć. A i marzenie samo w sobie nie było zbyt przyjemne bo jeszcze bardziej podjudzało jego kiszki, dlatego postanowił zająć się tym co wychodziło mu teraz najlepiej, czyli niespaniem. Rozejrzawszy się powoli po sali, chłopak dostrzegł tylko jedną towarzyszkę niedoli, a właściwie nie dostrzegł, ponieważ leżała w drugim końcu sali opatulona kordłą, lecz usłyszał, bowiem oddychała całkiem głośno, tak głośno, że tylko wrodzona ogłada nakazywała mugolakowi nie nazywać tego odgłosu najzwyklejszym w świecie chrapaniem. Przez chwilę nawet zastanawiał się co też mogło jej się przytrafić, chciał nawet podnieść się odrobinę by nieco lepiej się jej przyjrzeć, ale wtedy usłyszał kroki tuż za drzwiami. Niezwykle głośne kroki z powodu których niewiele myśląc opadł bezwładnie na poduszki by udawać, że po prostu śpi. Spodziewał się Pani Pomfrey, ale otrzymał kogoś zupełnie innego. Kogoś pachnącego bardzo ładnie. Tym razem nie orchideą, lawendą, czy innymi perfumami lecz śniadaniem, a dokładniej - tostami. Nie spodziewał się, że tak szybko do niego zawita, właściwie to w obecnej sytuacji nie spodziewał się, że w ogóle zawita, lecz kłamstwem byłoby stwierdzenie, że o tym nie marzył.
Sądziła, że jej przyjaciel śpi, a on pozwolił jej trwać w tej niewiedzy, bo gdy tylko usiadła na skraju łóżka poczuł kojący dotyk jej miękkiej dłoni na swoim czole. Takie czułości nie były w stylu Murph, dlatego odznaczając się w tej chwili niezwykłą przebiegłością, Eric nie otwierał oczu. Zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że gdyby to zrobił przyjemne głaskanie - tak skrajnie odmienne od tego co czuło jego ciało przez ostatnich kilka godzin - dobiegłoby końca i jedyne co otrzymałby to ogromna bura za to, że jest nieodpowiedzialny. Nie minęły jednak nawet dwie minuty, a wnętrzności mugolaka -  wodzone aromatem pachnących apetycznie palców dziewczyny - zdradziły go perfidnie. Zaburczało mu w brzuchu tak głośno, że równie dobrze mógłby wykrzyczeć w wielkiej sali, że już nie śpi. No bo przecież nie burczy Ci w brzuchu gdy śpisz. Tzn. Chyba.
Tak w każdym razie założył Eric na którego twarz wpełzł głupkowaty uśmiech a dopiero potem powoli otworzył oczy lustrując  twarz dziewczyny. Jej szarozielone tęczówki przyozdobione delikatnymi sińcami, doskonale zdradzały niewyspanie, wymalowane zresztą na całej reszcie jej idealnej twarzy. I choć w ostatecznym rozrachunku nie było w tym nic dziwnego, Henley nie byłby sobą gdyby nie rzucił jakimś głupim  dowcipem jakże adekwatnym do okoliczności.
-Nie wyglądasz najlepiej, Hathaway. Dobrze się czujesz? - powiedział ledwie powstrzymując się od śmiechu, mimo, że zapewne nikt oprócz niego nie widział w tym nic zabawnego - I wiesz, możesz robić to częściej, chyba wolę to czułe głaskanie, niż ten policzek, który mi ostatnio sprzedałaś  - odezwał się złośliwie.  
Jedyne czego w tej chwili pragnął to rozmawiać z nią jakby nigdy nic się nie stało.
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyCzw 15 Paź 2015, 17:15

Choć było to oczywistą oczywistością - Murph siedziała tam kompletnie zdumiona samobójczym, głupim i szalonym aktem odwagi wymierzonym najpierw w twarz największego-dupka-w-szkole-zwalającego-niewinne-czternastolatki-z-miotły a potem nieco-podejrzanej-Francuzeczce-byłej-dziewczyny-jej-zaginionego-przyjaciela. Naprawdę, była szczerze zdumiona, chociaż między nami mówiąc przyczyna tego zdumienia wcale nie tkwiła w zwątpieniu w głupotę Henley’a - och nie, tu się nie ma co sprzeczać. W końcu Eric jest, był i będzie rodowitym Gryfonem - to jest pieprzonym samobójcą - a jednak sęk w tym… dlaczego jej nie powiedział?
No właśnie - to ją martwiło. Bo pomimo tego, co się pomiędzy nimi ostatnio stało - niejednoznacznych spojrzeń, ostrej wymiany zdań oraz soczystego policzka wymierzonego wprost w chłopaka - nadal uparcie chciała wierzyć, że wszystko się między nimi ułoży. I chociaż Murph starała się poukładać wszystko na nowo - zajmując wolny czas treningami, nauką czy patronusem - nie umiała. Zastąpić pustki, jaką w jej życiu pozostawił po sobie jej największy przyjaciel. Pustki, którą ciężko było opisać, jeszcze ciężej znieść i w końcu - do której cholernie trudno się przyzwyczajało. I choć myślała, że tego chce wcale nie podobał jej się nowy stan rzeczy, w założeniu tak bardzo dla niej potrzebny. Żałowała, szczerze i głęboko, żałowała wypowiedzianych wtedy słów, czynów i tego wszystkiego, co się stało i chciała wrócić, do tego co było. Tak po prostu i zwyczajnie - a pragnęła tego do tego stopnia, że była nawet w stanie pokonać dumę i uprzedzenie nieodłączne jej rudej główeczce - by powiedzieć to cholerne przepraszam. Oraz - „popełniam błąd”, do którego ciężej będzie się jej przyznać sobie, niż jemu.
I to jest, moi drodzy, pokrętna logika Murphy Hathaway, której nie zrozumie żaden żyjący na świecie człowiek z nią samą na czele. Albowiem w całej jej postawie logiki po prostu brak, bo liczą się uczucia. To one są najważniejsze i nadają szaleńcze tempo jej popapranemu życiu - one motywują, inspirują i zachęcają do sięgania po więcej. Ale również niszczą od wewnątrz, wiercąc w brzuchu dziurę niedającą w nocy spać. Co widać było gołym okiem, co zaraz zauważy Eric gdy tylko przestanie udawać sen.
Tymczasem jednak Murphy nie myślała o przeszłości, ani o przyszłości - co będzie, jak się obudzi, w końcu skoro są pokłóceni to powinna udawać, że jej nie obchodzi. Och nie, ona myślała o tym co jest teraz. O jego obecności, o tym czy bardzo go boli i o czym śni. O tym, jak się czuje i czy wie, że tu jest, no i jak długo już odpoczywa i czy jego rany są poważne. O tym, że ładnie świeci słońce jak na listopad i że ma taką spokojną twarz, jak śpi. Wygląda trochę jak dziecko, nawet pomimo tego przekrwionego bandaża. I o tym, że chyba jest głodny, bo burczy mu w brzuchu i przez to w sumie przez to ona też poczuła głód, ale to nie było teraz ważne, bo nagle dostrzegła coś, co nie przystoi twarzy osoby śpiącej.
Głupkowaty uśmiech, który wpełzł na twarz Erica mówił o wiele za dużo, jak na osobę, która „dopiero się obudziła”. Co Murphy pojęła w mig, czując jak ręka mimowolnie zamiera w miejscu nie pozwalając jej na dalsze gładzenie włosów tego idioty. No nie, no po prostu nie. On najzwyczajniej w świecie nie spał, a ona niczym tkliwa bohaterka rodem z książki Lucy Maud Montgomery gładziła jego czółko.
Zupełnie niepodobna do siebie, gdy to robiła bowiem - była dziewczyną, którą na co dzień nieudolnie zdawała się ukryć. Taką wrażliwą, drobną Murph martwiącą się o bliskich. Jednak gdy spostrzegła, że Henley z owego faktu stroił się jakiś nieśmieszny żart… no cóż, nie byłaby sobą, gdyby dalej trwała w owej tkliwości. Którą czuła, doprawdy dalej czuła, co wcale nie oznacza, że da upust tejże czułości.
Dlatego też, niezwykle wzruszona i z dziwnym półuśmiechem na twarzy, westchnęła głośno z trudem powstrzymując owe przejęcie.
- Ty idioto… wyglądam na pewno lepiej niż ty. Coś ty, do cholery, narobił? - spytała, po czym cofając rękę, poprawiła swoje usadowienie na łóżku, kontynuowała - Tamto, och jeju. Serio, nieważne. Jak się czujesz?
Eric Henley
Eric Henley

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyWto 20 Paź 2015, 17:03

Delikatne palce i wnętrze dłoni Murphy Hathaway – to pierwsza rzecz którą zobaczył Eric po zakończeniu odgrywania swojej dość perfidnej farsy. I choć rzeczywiście co do tego, że była ona całkiem perfidna wątpliwości mieć nie można, nie powinno się jednak dziwić temu, że po kilku tygodniach rozłąki z tym rudym durniem, Gryfon nie mógł powstrzymać się przed wykorzystaniem okazji by poczuć bliskość jej miękkiej skóry. To całkiem zabawne, że ostatnim razem gdy dotknęła jego twarzy uczyniła to w sposób tak drastycznie niedelikatny, tak drastycznie odmienny od tego co robiła teraz. A właściwie to nie robiła, bo spłoszona głupkowatym uśmiechem wpełzającym na twarz chłopaka zatrzymała nagle dłoń. Blady podbródek, różowe usta, oprószone delikatnie piegami policzki, szarozielone oczy udekorowane sińcami i w końcu zawiązane w niedbały kok rude kłaki, które uciekając we wszystkie strony, sprawiały wrażenie jakby w żadnym wypadku we wspomniany kok związane być nie chciały. Murphy Hathaway. Jego najlepsza przyjaciółka. Siedziała tutaj i patrzyła na niego wzrokiem wyrażającym…właściwie co? Strach? Szczęście? Złość? Troskę? W gruncie rzeczy chyba wszystko po trochu. Eric znał ją i pomimo urazu głowy nie trudno było mu zgadnąć co też kołacze się pod czaszką dziewczyny. Tak jak On bała się tego co wydarzyło się pomiędzy nimi w pamiętną, burzową noc na klatce schodowej. Oboje wypowiedzieli wtedy wiele słów, których żałowali zaledwie kilka sekund później. Oboje nie potrafili poradzić sobie z nowym porządkiem rzeczy, który nastał wraz z następnym porankiem. Eric doskonale pamiętał każdą minutę tego koszmarnego – choć właściwie te tosty z powidłami wyglądały całkiem smacznie – śniadania. Czuł się wtedy jak dziecko we mgle. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, bo nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji. Te wszystkie pytające spojrzenia ich znajomych, gdy pierwszy raz od sześciu lat Henley i Hathaway usiedli tak daleko od siebie. Eric nie potrafił zrozumieć tej sytuacji, nie chciał jej zrozumieć, nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, że nie usłyszy codziennego powitania dziewczyny, że nie będą mogli np. wspólnie ponarzekać na McGonnagall. Owszem, do tej pory dość często obrzucali się złośliwościami, ale wszystkie ich pseudokłótnie zawsze obracali w żart. Tamtego poranka Eric był tak tym wszystkim zmieszany, że z jednej strony czuł się jakby miał stracić Rudą już na zawsze, a z drugiej strony zaś, nie dostrzegał powodu dla którego nie miałby bez większych ceremoniałów zwyczajnie podejść do niej i udając, że zupełnie nic się nie stało, powitać ją serdecznie jak co dzień. W ostatecznym rozrachunku nie zrobił jednak nic, dosłownie nic, bo był to chyba pierwszy raz w calutkim jego życiu, gdy nie zdołał przełknąć ani jednego kęsa śniadania o którym zresztą- mimo wypełniającej serca Gryfonów tej jakże romantycznej atmosfery - aktualnie nie potrafił przestać myśleć. Mimo wciąż wyczuwalnej nieznacznej niezręczności w ich gestach i słowach, Henley patrząc na twarz dziewczyny, był niemal pewien, że wszystkie złe chwile były już za nimi. Wiedział, że nigdy więcej nie pozwoli by zniknęła z jego życia, dlatego by ułatwić wszystkim sprawę, chciał wymazać z pamięci ich ostatnią kłótnie, albo raczej - biorąc pod uwagę panujące wtedy warunki pogodowe - burzliwą dyskusje i udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po kilku sekundach ciszy, zaraz po tym jak chłopakowi - zapewne chwilowo - przestało burczeć w brzuchu, Murphy pierwszy raz od ponad dwóch tygodni odezwała się do niego. Zamiast jednak łagodnych słów wyrażających troskę, został bezpardonowo - bo jakże inaczej mógłby zareagować najlepszy przyjaciel osoby leżącej z poważnymi uszkodzeniami ciała w skrzydle szpitalnym - nazwany idiotą. Eric nie potrafił jednak przestać się uśmiechać. Ruda mogłaby obrzucić go wiązanką wyzwisk, mogłaby go walić książką od numerologii - chociaż może tym razem nie po głowie - ze wszystkich sił, mogłaby nawet zjeść na jego oczach śniadanie i się nie podzielić, ale dla szesnastolatka nie miałoby to w tej chwili najmniejszego znaczenia. Liczyło się tylko to, że była tutaj, że mógł usłyszeć jej głos. Tęsknił za nią, a Ona, mimo, że zapewne nigdy tego nie powie na głos, tęskniła za nim. I choć oboje bez wątpienia wiedzieli co czuje druga strona, nie zamierzali ubierać tego w słowa, bo właściwie czemu mieliby to robić? Może to właśnie dlatego, że tak doskonale potrafili odczytywać swoje emocje( a przynajmniej tak im się wydawało), tak rzadko o nich rozmawiali? Może to właśnie dlatego wcale nie musieli zasypywać się serdecznościami i rozmawiać o poważnych sprawach? Wystarczyła obecność. Eric chyba powoli zaczynał rozumieć co miała na myśli Jolene w jednym z ostatnich listów. Gryfon po kilku chwilach skonsternował się i przestawszy gapić się na nią, postanowił odpowiedzieć na zadane pytanie. Przez ułamek sekundy miał ochotę rzucić czymś w stylu "A co Cię to w ogóle obchodzi", bo mimo, że przepełniała go nieopisana radość, gdzieś głęboko czaiło się wciąż dogorywające powoli rozżalenie do dziewczyny, ale zamiast tego wyszczerzył się i rzucił kolejnym głupim żartem.
-Nie byłbym tego taki pewien, z tak przygładzonymi włosami wyglądam prawie tak cudnie jak na Balu - odparł całkiem nieskromnie wyszydzając jednocześnie ckliwe zachowanie przyjaciółki sprzed kilku chwil. Dwie pieczenie na jednym ogniu, całkiem nieźle Henley, teraz jeszcze tylko opisz jakoś sprytnie jak dostałeś bęcki od dziewczyny geniuszu.
-Yyyy...czuję sie całkiem dobrze, ale wiesz...to dość długa historia, trudno będzie mi ją opowiedzieć z pustym żołądkiem - odrzekł próbując wzruszyć ramionami co skończyło się jedynie cichym syknięciem z bólu - Bądź dobrym odwiedzającym i powiedz mi, że porwałaś coś ze śniadania - zapytał spoglądając z nadzieją na leżącą obok łózka torbę dziewczyny. Nie będąc jednak do końca pewnym czego bardziej nie może się doczekać, skromnej zapewne wyżerki czy opowieści o tym jak pokonał największego dupka spośród wszystkich Ślizgońskich dupków, napomknął tylko - jakby od niechcenia - o wydarzeniach z wczorajszego wieczora:
-Pokonałem wczoraj w pojedynku Grossherzoga, wiesz, to ten wielki, czystokrwisty pałkarz zielonych - powiedział próbując zachować kamienną twarz, tak by dziewczyna przypadkiem nie pomyślała sobie, że był to dla niego jakiś wielki wyczyn, zwłaszcza, że naprawdę niespecjalnie się przy tym nie spocił.
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyPon 26 Paź 2015, 21:26

- Tak cudnie jak na balu? Kto Cię tak okłamał, naiwny chłopcze wyglądałeś tak jak zawsze - uśmiechnęła się lekko, z wyraźnym smutkiem i melancholią wypisaną na twarzy. Wtedy... Wtedy było naprawdę cudownie - bo w tamtą noc, choć pełną zimna, ciemności i strachu czuła się szczęśliwa. Przez tę krótką, migotliwą chwilę§ tak często przywoływaną w pamięci - była. Cholernie szczęśliwa i spokojna, gdy wsród krzyków oraz chaosu odnalazła głupią czuprynę Henleya i mogła ja do siebie przytulić. Właśnie to wspominała przecież na patronusie, prawda?
I czarowała, snopy iskry i smugi srebrnego światła.
To była nieopisywalna relacja, pełna niedopowiedzianych słów, straconych chwil i przemilczanych wyznań. I dobrze, bo taka właśnie była Murphy Hathaway - kochana, kochająca i kochliwa, wbrew woli, słowom oraz deklaracjom. Uczucia wolała wyznawać czynami, a nie niewiele wartymi formułami dlatego chciała, szczerze chciała wierzyć, że teraz po prostu już będzie dobrze. Bez niepotrzebnej rozmowy, tłumaczącej dlaczego właściwie zupa była za słona. Skąd u niej wtedy zrodziło się tyle nielogicznej złości, ostrych słów, obraz, agresji. To sie po prostu stało, bezsensowne tłumaczenie minionych postaw czy słów - wypowiedzianych wtedy, w ową burzliwą noc - nie miało już najmniejszego sensu. A przynajmniej tak teraz myślała Murph, patrząc prosto w zielone patrzałki Erica.
Wystarczyła obecność.
Widząc pogruchotanego chłopaka, który wzruszając ramionami syczał mimo woli z bołu, poczuła jak wzbiera się w niej złość. Ktokolwiek mu to zrobił, bez względu na powód, płeć i wiek może być pewien jednego - piekła. Sztmoru, burzy, tornada zwanego bujną grzywą Hathaway, tego głupiego armatniego mięsa - tuż przed swoim nosem. Podczas gdy rozwścieczona dziewczyna, przypierając delikwenta do ściany wykaże się niespowiedzanie obszerną znajmością wszystkich przekleństw tego świata, niestosownych dla młodej damy w jej wieku. Oraz miejmy nadzieję, refleksem prawego sierpowego żywszym niż obronny ruch różdżki.
Patrząc na nią Henley mógł się łatwo spodziewać, co buzuje w potarganej czuprynie, którą przecież tak dobrze znał. I przysięgam na Merlina, że tylko i jedynie obecność zdolnego do rozmowy, tak dawno niewidzianego i tak utęsknionego przyjacela trzymała Murph na miejscu.
- Nie, nie mam nic z śniadania ale... och, poczekaj - odpowiedziała dopiero po chwili dziewczyna, czując jak ta dziwna mieszanka - złość i troska - krzyżują się w jej niewiele rozumiejącym serduszku. Ześlizgnęła się szybciutko z łóżka i pogrzebawszy w torbie wyciągnęła w końcu to, czego szukała.
- Może być? - wróciła po chwili, wymachując przed nosem Henleya czekoladową żabą, jej niedoszłym drugim śniadaniem. Po czym, rzuciwszy smakołyk na łóżko podparła ręcę o łokci, pocierając po drodze knyknciem zbłąkaną łzę przejęcia, co wkradła się do oka nawet nie wiadomo kiedy. I czekała, aż Eric łaskawie zechce przyznać kto go skopał i komu ona ma wkopać.
Usłyszawy nazwisko Niemca, zastygła w bezruchu. Trwała tak, może sekundę może dwie po czym wybuchła niczym antyczny Wezuwiusz zalewający gorącą lawą całe Pompeje, i okolice, i w sumie cały antyczny świat i świat w ogóle.
- GROSSHERZOG? TO ON CIĘ TAK URZĄDZIŁ?! - krzyknęła, nie bacząc na śpiącą Symp ani na charakter miejsca, w którym się znajdowała ani nawet na panią Pomfrey, co nie zawsze jest taka łagodna i pewnie zaraz udowodni to w brutalnym sposobie, jakim wyprasza hałaśliwców z szpitalnego pomieszczenia - Przysięgam, przysięgam że mu za to dokopię. Jakby ostatnio nie było za wiele! Najpierw to piętnastolatka, ta mała Krukona podczas meczu, a teraz Ty a jeszcze kiedyś Dwayne... Nie, teraz to się doigrał, skurczybyk, nie ma opcji żeby - i tu przerwała niedelikatną, gwałtowną tyradę akompaniowaną przez serię trudnych do opisania wymachów łapkami. Murph, jakby tknięta jakby nową myślą zwolniła, powoli i stopniowo aż w końcu zamarła. Patrząc podejrzliwie na mugolaka, spytała marszcząc piegowaty nosek - Ale stop, jak to pokonałeś? Kiedy, gdzie? I kto Cię w końcu tak skopał, on?
Kamienna twarz dumnego jak paw Erica, zapach leków, głód ssący w brzuszku. Ile można i co się dzieje - pomyślała, i już nic do cholery nie rozumiejąc opadła ponownie na łóżko, sytuując się tym razem gdzieś w okolicach nóg przyjaciela, omotanych zapewne trzema warstwami koców i pościeli.
Eric Henley
Eric Henley

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptyWto 03 Lis 2015, 16:02

Słysząc uwagę rudej na temat balu, Eric zwyczajnie prychnął urażony.
-No wiesz, Tak jakby kilka całkiem urodziwych dziewcząt jeśli umknęło to Twojej uwadze - odparł unosząc buńczucznie podbródek -Zresztą wciąż wyglądam lepiej niż Ty...- rzucił obdarowując przyjaciółkę złośliwym uśmiechem i wskazał skinieniem głowy jej udekorowane worami pod oczami, blade, zmieszane aktualnymi wydarzeniami, lico - ...Teraz - dodał, bo przecież wielce nietaktownym byłoby powiedzieć kobiecie, że wyglądała źle w swojej kreacji balowej, zwłaszcza jeśli to nieprawda z czego Eric doskonale zdawał sobie sprawę. Owszem, Murph wyglądała trochę głupio w sukni wyglądającej jakby pomyliła uroczystości, jakby planowała zaciągnąć jakiegoś nieszczęśnika przed ołtarz, ale -choć wtedy jeszcze nie był świadom uczuć jakimi ją darzył- Gryfon nie potrafił oderwać od niej oczu, co zresztą bez najmniejszych ogródek, dość sugestywnie wytknęła mu jego partnerka Jolene Dunbar, insynuując, że niby "pożera" swoją przyjaciółkę wzrokiem. Wtedy o mało nie udusił się przełykanym sokiem dyniowym, ale spoglądając na te wydarzenia z perspektywy czasu, zastanawiał się czy puchonka naprawdę była w stanie z jego spojrzenia czytać jak z otwartej księgi. No i jeszcze te dziwne listy które otrzymał od dziewczyny po balu, te o cząstkach duszy itd. Wydawać by się mogło, że Ona i cała reszta Hogwartowej społeczności wiedziała jakie uczucia rodzą się pomiędzy dwójką przyjaciół na długo przed nim sami zainteresowani w końcu zdali sobie z tego sprawę. Nurtujące było jedynie pytanie, czy naprawdę byli aż tak ślepi, czy tylko ślepych udawali tak długo, że z pomocą postanowiły przyjść im inne zmysły. Pierwszy był dotyk, który subtelnie postanowił dać o sobie znać najpierw gdy ich ciała splotły się w całkiem energicznym tańcu, a później, już nieco bardziej bezpardonowo wtrącił się w ich spokojne życie mniej więcej wtedy gdy siedzieli wtuleni w siebie na zimnej, kamiennej podłodze Wielkiej Sali, gdy wokół szalał zamęt a dla Gryfonów liczyły się tylko ich ciepłe oddechy, liczyła się tyko bliskość policzków, podbródków, nosów, ust, bliskość tak właściwie wszystkiego - reasumując, dotyk niestety nie przebierał w środkach. Mimo jednak swojej dosadności, okazało się, że dzieła zniszczenia dopełnił dopiero węch który podczas lekcji eliksirów w końcu postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. I użycie tutaj terminu "dzieło zniszczenia" wcale nie było na wyrost, bo przecież od tamtego dnia, wszystkie fundamenty ich przyjaźni zaczęły się powoli kruszyć by w końcu runąć dokładnie minutę po godzinie drugiej w pamiętną burzową noc. Strach pomyśleć jakież rewolucje przyniósłby ze sobą zmysł smaku. Eric jednak nie zastanawiał się teraz nad tym, bo przecież Ona była tutaj. Siedziała obok jak gdyby nigdy nic, i jedynie osobliwy smutek który jawił się na jej twarzy, zdradzał, że nie wszystko było jeszcze w porządku. Ale będzie, bo w końcu znów mieli siebie nawzajem, a duet Hathaway- Henley przecież mimo wszystko raczej nie zdradzał tendencji do uciekania z pola bitwy. Oni nie poddawali się tak łatwo - przynajmniej w założeniu. Dlatego też, gdy szesnastolatek zobaczył wreszcie nieco zapomnianej ostatnimi czasy pasji w oczach dziewczyny, uśmiechnął się w duchu. Zapewne gdyby wiedziała kto mu to zrobił, już rzuciłaby się nań z pięściami, ale nawet jeśli w umyśle chłopaka bójka dwóch ładnych dziewcząt wyglądała całkiem zachęcająco, nie miał zamiaru do niej dopuścić. A przynajmniej będzie się starał, bo znając rudą, może nie mieć zbyt wiele do powiedzenia, zwłaszcza będąc niejako przykutym do łóżka. Gdy okres oczekiwania na odpowiedź dotyczącą wizji ewentualnego poczęstunku wydłużał się, bo zdawało się, że Muprh na chwilę odpłynęła myślami gdzieś do ciemnego zaułka w którym będzie wymierzała karę oprawcy przyjaciela, Eric Henley przewrócił oczami i odchrząknął głośno, na co dziewczyna wreszcie zareagowała. I choć pierwsza część wypowiedzi niemal odebrała mu resztki wiary w to, że żołądek nie przyrośnie mu do kręgosłupa w oczekiwaniu na śniadanie od Pani Pomfrey, to zaledwie sekundę później jego oczy zalśniły kolorem nadziei Widząc jak Ruda rzuciła się na torbę, chłopak postanowił wychylić się nieco by dojrzeć co wrzuciła pomiędzy książki od transmutacji. Zauważył łzę, lecz nie skomentował tego faktu. Wobec płaczu każde słowo jest nieme.
W duchu liczył na paszteciki, nawet takie z wczorajszej kolacji, albo chociaż paczkę fasolek wszystkich smaków, ale gdy w ostateczności dostrzegł co dziewczyna trzymała dłoniach, również nie był jakoś specjalnie zawiedziony.
-I Ja mam się tym niby najeść? - zapytał kręcąc głową z niedowierzaniem gdy w pośpiechu odpakowywał żabę by już kilka chwil później wepchnąć ją niemal w całości do ust - Hohejny Mehlyn, chyha hetnasty - Stwierdził rzuciwszy okiem na kartę przedstawiającą średniowiecznego czarodzieja - Chcesz kawałek? - zapytał odrywając bardzo małą część żaby, a właściwie jej łapkę i skierował w stronę dziewczyny - Nie obrażę się specjalnie jeśli odmówisz - dodał z uśmiechem, po czym ledwie włożywszy resztę prowizorycznego śniadania do ust, zastygł w bezruchu obserwując szał dziewczyny. Gdy w końcu jednak zdołał przełknąć czekoladę, zaczął się najzwyczajniej w świecie szczerzyć, a jego uśmiech z każdą kolejną sekundą stawał się coraz szerszy. Tak bardzo za nią tęsknił. Za rudą, za ognistą Murphy Hathaway. Wszystkie wypowiadane pod adresem Niemca obelgi były o wiele lepsze niż to czułe głaskanie po włosach. W końcu jednak, gdy po upływie kilku chwil, dziewczyna skonsternowała się i zmieszana zadała niepewne pytanie, Eric uśmiechnął się zwycięsko i zaczął opowieść.
-Posłuchaj mnie uważnie, moja droga, bo będzie to opowieść o tym jak dzielny mugolak niczym Dumbledore Grindelwaldowi, spuścił lanie wielkiemu, czystokrwistemu Niemcowi. Wszystko zaczęło się spokojne, niedzielne popołudnie gdy uczniowie Hogwartu zajęci byli odrabianiem zaległych prac domowych...ehhh dobra, nieważne, i tak wiem, że to wcale nie brzmi śmiesznie...- powiedział westchnąwszy ze zrezygnowaniem -No tak zwyczajnie go pokonałem, w sensie tak na różdżki, kumasz? Po tym jak zwalił Skai z miotły też uznałem, że się gnojek doigrał, dlatego wyzwałem go na czarodziejski pojedynek, wiesz, taki jak w Klubie, ukłon i cała reszta, nie obyło się nawet bez sędziego - wyjaśnił bardzo powoli, tak by wciąż rozemocjonowana przyjaciółka nie pominęła żadnego szczegółu - I powiem Ci, że jego rodowód nie pomógł mu się obronić...serio, myślałem, że taki czystokrwisty czarodziej będzie większym wyzwaniem, ale nie miałem jakiegoś większego problemu z rozbrojeniem tego frajera...jeśli każdy wysoko postawiony czarodziej jest taki mocny w walce jak nasz wielki Grossherzog, to chyba przestanę bać się Sama-Wiesz- Kogo - powiedział wzruszywszy ramionami co i tym razem zaowocowało cichym syknięciem z bólu - Potem zamknąłem go w ognistą barierę a na koniec załatwiłem tym zaklęciem o którym Ci opowiadałem, że znalazłem je w dziale zakazanych ksiąg - dodał ściszywszy nieco głos - To wiązanie cienia wymyślone przez jakieś tam chorwackie plemiona, nasz wielkolud nie mógł się ruszyć, jest niesamowite, mówię Ci, zaczynam się nawet obawiać czy nie zamkną mnie za to w azkabanie, bo trochę przypomina imperiusa, ale w sumie nieistotne, istotne, że rozwaliłem go nawet się przy tym specjalnie nie męcząc, wiedz, Hathaway, że Twój przyjaciel jest potężnym czarodziejem i największym pogromcą frajerów w Hogwarcie, Riaan może poświadczyć - powiedział Eric wyrzucając z siebie wszystkie słowa niemal jednym tchem i poruszył porozumiewawczo brwiami - Z tego pojedynku wyszedłem bez szwanku, cała reszta to już zasługa drugiej potyczki, załatwiła mnie Lacroix, nasza pani prefekt, ale udało jej się tylko dlatego, że chyba byłem trochę mniej skupiony, ta wygrana mnie trochę rozkojarzyła, wiesz, no i nie chciałem zresztą jakoś bardzo krzywdzić dziewczyny, ale jak widać Ona nie patyczkowała się - wyjaśnił szesnastolatek wskazując podbródkiem obandażowane ramię - Mogłem tak jakby trochę walnąć głową w ścianę, ale w sumie serio nic mi nie jest, tylko naprawdę umieram z głodu - stwierdził podrapawszy się po skroni - Hmmm...Wtedy zupełnie o tym nie myślałem, ale jak tak teraz na to patrzę, to Ari jest jakaś nienormalna, nie żebym się nad sobą użalał, ale ona usunęła mi kości z ramienia gdy już leżałem rozbrojony, nie wiem kto ją mianował prefektem, ale francuzeczka chyba pomyliła domy - dodał cały czas wpatrując się w idealna twarz Murphy Hathaway. Tak bardzo za nią tęsknił.
-Weź tam uważaj, co? Nie usiądź mi na nogach, trochę szacunku, jestem tutaj poszkodowany, chodź lepiej bliżej, tutaj jest więcej miejsca...yyy...tzn. Jeśli chcesz możesz tam zostać, tak tylko
mówię, żebyś uważała i wgl...
- powiedział plącząc się nieco pod koniec swojej wypowiedzi i uciekł wzrokiem w stronę podłogi - Widziałaś już dziś McGonnagall? - zapytał spojrzawszy na leżące obok łóżka książki od transmutacji - Jak znam życie niedługo tutaj wpadnie i zacznie zadawać masę pytań a później odejmie nam obojgu punkty....hmmm...Ej, masz jakiś pomysł na wymówkę? Nie mogę przecież powiedzieć, że się pojedynkowałem, bo mnie wywalą, a tego byśmy przecież nie chcieli, prawda? - dodał z szybkością Filcha uciekającego przed kąpielą, lecz w gruncie rzeczy jego ton wcale nie sprawiał wrażenia wystraszonego. Eric niespecjalnie zdawał się tym wszystkim przejmować. Teraz liczyły się tylko wypowiadane przez dziewczynę słowa i kształt jej ust kiedy to robiła.
Aeron Steward
Aeron Steward

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 EmptySro 18 Lis 2015, 20:03

Głuchy, lekko wyciszony odgłos stąpających nóg obwieszczał nadejście Aerona nieco szybciej niż sama jego postać. Jak zwykle ponura, snuła się bez celu korytarzami szkoły, korzystając z zapewne wolnego czasu. Choć można było mieć co do tego pewne zastrzeżenia, bowiem zdarzało mu się bywanie tu i tam w czasie zupełnie do tego nie przeznaczonym. Nie żeby coś sobie z tego robił. Słabo wpływał na niego tak zwany „autorytet” niektórych osób, będących pracownikami szkoły. Robił w głównej mierze to co chciał, chyba że sytuacja wymagała czegoś innego. I pewnie nadal by to robił, gdyby nie zbitka słów niesiona echem długiego korytarza. Po kierunku ich przybycia ocenił że idąca para uczniów znajduje się za jego plecami, w dość sporym oddaleniu. Nie byłoby w tej rozmowie nic dziwnego, gdyby nie pojawiające się słowa „woda” „samobójstwo” „skrzydło szpitalne” „lód” „obiad” „koszula” „ cycki” „rozmi—co? Zwolnił nieco kroku, pozwalając dwójce uczniów nieco go podgonić. Jakieś dziesięć metrów dalej słowa nabrały nieco większego sensu. Zgodnie z tym co mówili, parę dni temu jakaś dziewczyna z Ravenclawu próbowała utopić się w stawie, rzece, łyżce albo innym zbiorniku wodnym. Nie padło żadne imię, szybko jednak przestudiował w głowie obecność damskiej części jego domu, i gdzieś tak w połowie przyszła mu na myśl Sym. Nie widział jej od paru dni, a to dość mocno wskazywało na nią, jako na prawdopodobną ofiarę przebrzydłej wody. Informacja jak każda inna. Nie przejął się tym aż nadto. Niby znał Sym, ale ostatnimi czasy praktycznie z nikim nie utrzymywał bliższych niż to było konieczne kontaktów. Szedł dalej, ale coś w środku nie dawało mu spokoju. To wredne uczucie wierciło go, na siłę chciało zwrócić na siebie uwagę, mimo iż ten z upartością godną osła tłumił je w zalążku. W końcu zatrzymał się na samym środku korytarza i głęboko westchnął. Chwilę potem wyminęła go dwójka zaskoczonych uczniów. Chyba raczej niespodziewani się nagłego przystanku w wykonaniu Arcia. Ten jednak miał ich już dawno gdzieś, próbując zdecydować co dalej. Z jednej strony miał ochotę po prostu olać to czego dowiedział się dwie minuty temu, z drugiej zaś Sym nie była AŻ TAK obcą dla niego osobą. W końcu stracił cierpliwość i ruszył korytarzem, tym razem jednak kierując się w stronę z której właśnie przybył. Dotarcie do skrzydła szpitalnego zajmie mu nieco czasu, ale przynajmniej ma jakiś cel na następne kilkadziesiąt minut. Nie omieszkał rzucić jeszcze parę cichych przekleństw, skierowanych bardziej do powietrza niż kogoś konkretnego.
Znalazł się pod drzwiami do Sali nieco szybciej niż to przewidział. Zwolniwszy nieco kroku, zajrzał do środka. Ujrzał jakieś dwie postacie, i nieco dalej łóżko, na którym znajdowała się znajoma mu osoba. Wszedł do pomieszczenia, i skierował się prosto do łóżka Sym. Chyba nie zauważyła jego obecności, co raczej nie powinno nikogo dziwić. Oczy zamknięte, ślady po świeżych łzach dosyć wyraźne. Coś gdzieś w środku niego lekko się przesuwa, na myśl przychodzi noc w którą uratował Tanję od podobnego, a może nawet gorszego losu. Przysunął delikatnie krzesło, starając się nie hałasować zanadto. Usiadł na nim, nie wiedząc jednak co dalej zrobić. W końcu, z czystego braku wiedzy na temat relacji międzyludzkich i w ogóle jakiegokolwiek taktu, wyciągnął rękę i delikatnie pogładził głowę Sym. Nic nie powiedział, bo i co?
Sponsored content

Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 6 Empty

 

Skrzydło Szpitalne

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 6 z 10Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

 Similar topics

-
» Skrzydło.
» Zakazane Skrzydło - z czym to się je?

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
I piętro
-