|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Finn Gard
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Czw 14 Cze 2018, 18:00 | |
| Chłopak zmarszczył czoło podczas słuchania porad Xaviera. Sęk w tym, że o wszystkim tym Finn wiedział. Pani Pomfrey przeprowadzała z nim wiele podobnych rozmów, choć Xavier wychodził poza ramy zdania "biada twym palcom, chłopcze". W Paniczu Gard kłębiło się w chwili obecnej wiele emocji. Począwszy od zakłopotania skończywszy na irytacji i zażenowaniu. Potrzebował kilku sekund, by przywrócić bicie serca do ludzkiego rytmu. Próbował pozbyć się sprzed oczu wyrazu twarzy Xaviera, tej fascynacji, która nim tak wstrząsnęła. Wystarczyło tak niewiele, maleńki bodziec by doprowadzić do szerokiej, wyolbrzymionej rekacji. Na poliki Finna wpełzł rumieniec, którego nie dało się ukryć. Nie był typem panikarza, jednakże w obecnej sytuacji przepracowanie i stres wytrąciło jego opanowanie z równowagi. Zdrową ręką podrapał się po potylicy, by ukryć silne poczucie zakłopotania. Ciężar dłoni Xaviera na ramieniu sprowadził chłopaka na ziemię i ostatecznie przegonił z umysłu resztki paniki. Zaczerpnął tchu, celowo zwlekając z odpowiedzią, aby nie dopuścić do niepoprawnej modulacji głosu, zdradzającej zbyt wiele emocji. Powietrze w płucach go orzeźwiło. - Po kolei, po kolei. Czy zdajesz sobie sprawę jak to wyglądało moimi oczami?? Najpierw ujrzałem dym nad palcami i to byłoby pikuś, naprawdę, szybko bym to zrozumiał. - gestykulował dłonią. - Xavier, na kości skrzata, twoja mina... patrzyłeś na ten dym jak... ahm, jak geniusz zła na swoje arcydzieło. Byłem przez chwilę pewien, że wyczerpałem twoją cierpliwość i chcesz mnie nastraszyć. - westchnął bardzo ciężko, odwracając wzrok na pokaleczoną dłoń. Finn był osobą, która nie pozwalała sobie na smęty i żale z błahych powodów, dlatego też po jakiejś minucie można było dojrzeć w nim rozluźnienie mięśni karku i ramion oraz pojawiający się na ustach półuśmiech. - Musieliśmy wyglądać komicznie. - podsumował, wciąż odczuwając palący wstyd z powodu swojej przesadzonej reakcji. Nie chciałby, aby Xavier się z niego nabijał choć lepiej by się z tego śmiali niźli mieli burczeć pod nosem. Przypomniał sobie poprzednie słowa stażysty, przesiewając je w myślach i odsuwając emocje, które wywoływały. - Brzmisz trochę jak moja matula. Wiem, że nie chciałeś, doceniam, naprawdę ale ja to wszystko wiem, Xavier. - ściszył głos niepotrzebnie, aby nadać sobie więcej powagi. - Moja kapela to mój nałóg. W jednej chwili pamiętam o opatrunkach, a w następnej moja uwaga jest odwracana, albo odkładam to na później. Poza tym ostatnio palce się poprawiły i... zamówiłem żetony do gry. Widzisz, trafiają do mnie twoje słowa, tylko po pewnym czasie. - posłał mu uśmiech z typu serdecznych. - Nie powiesz nikomu o tym, co tu było, prawda? - nachylił się ku niemu, nadając wypowiedzi konspiracyjny ton. Już widział tarzającego się ze śmiechu Vinciego i słyszał w głowie rechot Feliksa, gdyby dowiedzieli się jak łatwo dał się nastraszyć głupotą. Gdyby ci dwaj się zgadali, kto wie czy nie chcieliby stworzyć z tego ballady śpiewanej co wieczór w dormitorium w imię jego męstwa w obliczu zażywania eliksirów. Z nastolatkami wszystek jest możliwym. Jest pewien plus powyższego zamieszania. Chcąc nie chcąc Finn odnosił wrażenie, że przestanie zwlekać z opatrywaniem palców. Jak tylko przypomni sobie dym i w jego tle pomalowane oczy Xaviera, przez plecy przechodził mu zimny dreszcz, a w nastepnych sekundach odczuwał potrzebę wyśmiania się z tego.
[koniec sesji :/] |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Pon 17 Wrz 2018, 09:39 | |
| Wszystko go bolało. Upadając musiał uderzyć potylicą w kamienny stopień prowadzący na mównicę i rozciąć sobie głowę, ponieważ czuł, jak coś ciepłego i mokrego zalewa mu kark. Otworzył oczy a potem zamknął je na powrót ponieważ nic się nie zmieniło - i tak widział jedynie ciemność. Jęknął, ale głos jego rozpłynął się w szalejącym chaosie. Próbował wstać, ale mimo wysiłku nie mógł podnieść nawet górnej części ciała, a co dopiero ustać na nogach. Nie chciał tu ginąć, to takie bez sensu... - Thele...theleportuję, ale trzymaj mnie. Wylądujemy to padnę. - słowa przyjaciela ledwo dotarły do uszu Mikhaila, ale podziałały na ślizgona jak gwiazdka w lipcu. Zalała go fala ulgi. Wydostaną się z tej przeklętej kapliczki i będą bezpieczni. Cieszył się, że Castielowi nic nie jest, miał też gorącą nadzieję, że i Connorowi udało się uciec. Poczuł szarpnięcie w pępku - uczucie, którego nienawidził, a które teraz zdawało się być najwspanialszym uczuciem na świecie. Ułamek sekundy pózniej zamiast kamiennej podłogi poczuł mokrą trawę. Zdążył już zapomnieć, że pada. Krople deszczu pozlepiały chłopakom włosy na twarzy i przemoczyły ubrania w kilka chwil. Misza na czworakach zbliżył się do Castiela by sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Prócz tego, że był cały brudny od dymu i kurzu nie wykazywał na twarzy żadnych oznak większego uszczerbku na zdrowiu. Asen zaparł się, by podnieść nieprzytomnego przyjaciela, następnie chwycił go za przedramię i wtedy to zobaczył... Wczorajszy obiad podszedł mu do gardła. Najpierw w oczy rzuciło mu się mnóstwo krwi, ale już chwilę potem miał pełen obraz rzeczywistości. - Kurwa - wyrwało mu się. Ściągnął szybko szalik, który jakimś cudem nadal tkwił przewieszony przez jego barki i oplótł nim rozczłonkowaną dłoń przyjaciela. - Kurwa, kurwa, kurwa. Następnie ostatkami sił przewiesił przez siebie ramię zdrowej ręki chłopaka i wstał, by jak najszybciej dostarczyć Castiela do szkolnej pielęgniarki. Od bramy Hogwartu dzieliło ich zaledwie pięć kroków. Misza taszcząc na sobie półprzytomne ciało ślizgona poruszał się w ślimaczym tempie, choć miał świadomość tego, że czas goni. - Jeszcze trochę Cass - obiecał, chociaż nie miał pewności, czy przyjaciel w ogóle go słyszy. Błonia wydawały się być teraz ich największym wrogiem. A skrzydło szpitalne - Misza miał wrażenie jakby znajdowało się na końcu świata. Pani Pomfrey niejednokrotnie ich już poskładała, bo jako gracze Quidditcha mieli u niej osobne kartoteki, teraz jednak wiedział, że nawet ona nie wyczaruje Castielowi brakujących palców. Ślizgon przełknął ślinę. Był już wycieńczony, sam miał mroczki przed oczami po uderzeniu w głowę. Na szczęście dotarli już do zamku, więc jeszcze tylko schody... Pchnął barkiem drzwi do sali szpitalnej i zobaczył, że łóżka przepełnione są innymi uczniami, którzy tak jak oni zdołali uciec z tej szaleńczej walki w kapliczce. Położył Castiela na pierwszym wolnym i wzrokiem rozejrzał się po skrzydle szukając znajomej czupryny Campbella, ale nie mógł jej zlokalizować. To mogło oznaczać dwie rzeczy - albo Connor nadal był na cmentarzu, albo uciekł i nic mu się nie stało. Opadł na krzesło przy łożku i spojrzał na potwornie bladego Cassa. - Już dobrze - powiedział, choć nie do końca był pewien, czy brak palców u jednej ręki jest synonimem słowa „dobrze”. |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Pon 17 Wrz 2018, 11:38 | |
| Pamiętał szarpnięcie i uczucie wirowania całego ciała, gdy zużywał ostatki sił na teleportację. To dokonanie zawdzięczał jedynie sile woli, ponieważ fizycznie sił ubywało wraz z uciekającą zeń krwią. Przy przytomności trzymała go żelazna myśl - musi z Asenem uciec, bo jeśli zostaną w kaplicy to równie dobrze mogą pożegnać się z życiem. Paraliżował go strach o Conusa i Al. Horn nie miał najmniejszych szans, by ich zlokalizować i upewnić się czy nic im nie jest. Ta myśl doprowadzała go do szaleństwa. Mimo wszystko wiedział, że nie będąc w stanie utrzymać się na własnych nogach nie pomoże nikomu, nie w tym stanie. To opatrzność Merlina pozwoliła Castielowi zabrać ze sobą bladego przyjaciela. Pamiętał mokrą trawę, na którą spadł. Wylądował na leżąco, walczył z nieprzytomnością. Jak przewidział tak było - nie był w stanie się podnieść. Ciało miał jak z ołowiu, w głowie huczało echem wrzasku Blaise'a, świstem zaklęć i krzykiem innych osób, mających mniej szczęścia niż ta dwójka tutaj. Castiel drżał na całym ciele, prawie dygotał, skórę miał trupio bladą umazaną czerwoną cieczą. Najważniejsze, że są poza kaplicą… reszta przyjdzie z czasem, jakoś się ułoży. Myśli zaczęły zwalniać, ból otępił jego zmysły. Lewa ręka pulsowała od regularnego bólu, ubranie miał przesiąknięte swoją krwią i teraz deszczem. Ach, jak cudownie chłodził skórę na twarzy, obmywał ją z krwi, sadzy i pyłu. Z jego gardła wydobył się głośny jęk, gdy Misza majstrował przy jego otwartej ranie. Czy on chce mu ją wyrwać w ramieniu?! Czemu go tak szarpie?! Nie widzi, że nie ma połowy dłoni?! Nie udało się mu niczego powiedzieć, bowiem słony deszcz dostał się do rany i wywołał dodatkowe uczucie dyskomfortu. Tak mocnego, że i Cas teraz widział mroczki przed oczami. Nie współpracował, gdy przyjaciel go podniósł do pionu. Oparty o jego ramię ledwo co zmuszał się do poruszania nogami. Asen coś mówił lecz mimo, że Castiel się na tym skupiał nie wiedział o co chodzi. Miał nadzieję, że opowiada o tym, jak Conus i Alecto uciekli i że tak na dobrą sprawę lada moment do nich dołączą. Asen zmuszał go do nieludzkiego wysiłku nakazując mu tak długo iść. Schody? Nie pamiętał, że po nich wchodził. Musiał wtedy odpłynąć… albo to ból odebrał mu tą krótką pamięć? Adrenalina przestała krążyć w żyłach, a więc mimowolnie z gardła chłopaka dobiegały jęki wywołane atakiem bólu, który następował sekunda po sekundzie. Stracił przytomność jeszcze zanim został położony na łóżku. Nie słyszał już słów przyjaciela, nie widział jego zbolałej i cierpiącej miny ani nie dostrzegał nadbiegającej ku nim Poppy Pomfrey, nie słyszał stukotu jej lakierków. Zatracił się całkowicie w napływającej zewsząd ciemności, którą napierała na jego świadomość aż go całego pochłonęła w słodkiej nieświadomości bólu. |
| | | Poppy Pomfrey
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Pon 17 Wrz 2018, 12:27 | |
| To smutny czas, gdy Skrzydło Szpitalne wypełnione jest pacjentami. Większość była opatrywana i od razu wypuszczana z zapasem eliksirów leczących. Poppy jak tylko usłyszała co się działo w kaplicy podczas pogrzebu ucznia, od razu wezwała w trybie nagłym Uzdrowiciela ze świętego Munga. Ernest Taylor, bo tak się zwał, był mężczyzną po pięćdziesiątce, a jego jedyną cechą charakterystyczną jest siwy zakręcony wąs pod nosem. Stąd też jego pseudonim - doktor Wąsik. Mężczyzna zajmował się najtrudniejszymi przypadkami. Gdy do sali wkroczyli dwaj uczniowie, Poppy cicho krzyknęła zasłaniając dłonią usta. Nie widziała na ich ciele skóry wolnej od brudu krwi i sadzy. Dobiegła do nich, a zaraz za nią Uzdrowiciel. Mężczyzna od razu zajął się panem Hornem. Odsunął jego łóżko kilka metrów dalej, przywdział lateksowe rękawiczki, papierową maseczkę i zaczął diagnozę ran. Tymczasem pielęgniarka znalazła się przed drugim chłopcem. Położyła dłoń na jego ramieniu i się doń nachyliła. - Och, drogi chłopcze. Jak ci na imię? Chodź proszę kochanieńki, tutaj na sąsiednie łóżko. - drugą dłoń położyła na jego plecach i poprowadziła go powoli kilka metrów dalej. Poczuła na dłoni krew. Pobladła dostrzegłszy ranę na jego potylicy.Pomogła chłopcu usiąść. - Spokojnie, twój przyjaciel jest w najlepszych rękach. Nie mów nic, nie musisz. Wypij proszę ten eliksir, a od razu poczujesz się lepiej. - wsunęła mu w dłoń małą, ciepłą fiolkę z miodowo-mlecznym płynem o cudownym zapachu. Za pomocą serii zaklęć wokół łóżka zaczęły zlatywać się medykamenty i układać od najmniejszego do największego na metalowej tacy. Pielęgniarka przemieszczała się szybciej od nich i znosiła wiele przedmiotów - od nici skończywszy na misie z letnią wodą. Przez ten czas można było zauważyć jaskrawe błyski dobiegające z miejsca, gdzie Uzdrowiciel zajmował się drugim Ślizgonem. Nie zasłonił się parawanem - w przypadku nagłej potrzeby tamowania krwi nie było to istotne. Pan Asen mógł zatem dojrzeć co się tam dzieje. Castiel nie miał na sobie już zakrwawionego ubrania. Był osłonięty do pasa kocem i to właśnie z wysokości jego klatki piersiowej tak świeciło. Doktor Wąsik wyczarował kilkanaście jaskrawoniebieskich pasów, które obejmowały ciasno cały tors pacjenta - pełen ran ciętych, choć nie głębokich. Najwiecej pasm jarzyło się wokół lewej dłoni chłopaka. Uzdrowiciel wypowiadał bardzo długie zaklęcia, niezrozumiałe, szybkie i pełne emocji. Castiel był błogo nieprzytomny. Poppy wróciła do Mikhaila i znów położyła dłoń na jego ramieniu. Wiedziała już ,że eliksir znieczulający zaczął działać. - Opatrzę twe rany. Spokojnie, złoty chłopcze. Świetnie się spisałeś. Przyprowadziłeś swego przyjaciela w ostatniej chwili. - powiedziała to tonem matczynym, ciepłym i okrasiła krzepiącym uśmiechem. Wyrazem swej twarzy obiecywała, że dopóki tu są nie zaznają bólu. Przystąpiła do oczyszczania rany Mikhaila. Co rusz spomiędzy jej wąskich ust wydobywały się słowa ułożone w dźwięczne inktantacje, a potylicę chłopca ogrzewało światło zaklęcia. Trwało to dobre czterdzieści minut zanim udało się doprowadzić ranę do stanu prawie zregenerowanej. Owinęła bandażem połowę jego głowy, bo tylko w ten sposób była w stanie odpowiednio zabezpieczyć czerwoną i podrażnoną skórę potylicy. Otarła jego kark z krwi, podsunęła mu czystą szpitalną piżamę. - Twoja rana jest już w dobrym stanie, jednak z powodu tego, że to głowa musisz zostać tu na obserwacji przez jedną dobę. Gdybyś miał nudności, zawroty głowy czy plamy przed oczami niezwłocznie mi o tym powiedz. - zmieniła ton na surowy, choć wciąż z jej zatroskanych oczu biło kojące ciepło. Nie wypuści chłopca, nie dopóki nie upewni się, że nic nie zagraża jego życiu. - Przebierz się proszę i wypij ten eliksir. - wskazała mu metalową tacę z fiolką wielkości i szerokości kciuka. Pachniała ziołami. - Pomoże ci zasnąć. Odpocznij Mikhailu, zasłużyłeś na to. Pójdę pomoc panu Wąsikowi. - powiedziawszy to wykonała kilka płynnych ruchów różdżką i posprzątała wszystek wokół. Z sąsiednich drzwi wyleciała taca, na której stał metalowy kubek z parującą herbatą, kanapkami i ciasteczkami miodowymi. Wszystko to było do dyspozycji dla Pana Asena. Tymczasem Poppy dołączyła do mężczyzny z Munga. Zasłoniła ich parawanem, a więc widać było jedynie poblask zaklęć, lewitujace bandaże i eliksiry, a słychać było również gorące szepty, gdy dorośli wymieniali się uwagami. Istotnym był fakt, że nikt w Skrzydle Szpitalnym nie krzyczał z bólu.
[Rany Mikhaila zostały opatrzone, ma nakaz przebywania w SS by dobę w celach obserwacji. Rany Castiela również zostały opatrzone, w tym lewa ręką, w której nie ma dwóch palców - najmniejszego i serdecznego. Ma nakaz tygodniowego przebywania w SS pod czujnym okiem Uzdrowiciela i Pielęgniarki. Obaj panowie dostali środek nasenny].
|
| | | Filius Flitwick
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Czw 20 Wrz 2018, 22:50 | |
| Nagle w drzwiach skrzydła szpitalnego rozległ się rumor. Ktoś zaczął krzyczeć, skrzekliwy głos nawoływał, kobiecy głos zapłakał, rozległ się trzask, szybkie kroki... Jeden z nauczycieli wniósł do środka śmiertelnie bladą dziewczynę (Sarah) i od razu ułożył na łóżku. Nie był w stanie nic innego zrobić, bowiem rzucił się na pomoc Filiusowi - który siedział na podłodze, a z jego ramienia sączyła się strużka krwi z powodu rozszczepienia teleportacyjnego. Nie to było jednak najgorszym widokiem, a dziewczynka, która leżała obok. Resa, która wyglądała jakby jedną nogą była już na tamtym świecie. Profesor zaklęć wciąż utrzymywał na jej klatce piersiowej wyczarowanego patronusa - panterę, która próbowała ogrzewać bardzo poważnie ranną uczennicę. Został podniesiony przez uczynne dłonie i zaprowadzony na leżankę za jeden z parawanów. Nie przyglądał się temu komuś, jego zrozpaczony wzrok był utkwiony w uczennicach - niewinnych ofiarach śmiertelnego szaleństwa w kaplicy podczas pogrzebu Evana Rosiera. Ból nie był na tyle silny, by go wyrwać z okowów ogromnego zmartwienia i niepokoju o ich życie. Ten dzień nie powinien był nigdy nastąpić.
[po opatrzeniu Filius ma zt] |
| | | Mistrz Gry
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Czw 20 Wrz 2018, 23:07 | |
| Uzdrowiciel pracował w pocie czoła. Odkąd został wezwany przez szkolną pielęgniarkę nie było nawet minuty, by usiąść i odsapnąć. Nie przeszkadzało mu to jednak. Miał swoje lata, potrafił pracować w stresie i pośpiechu, nie tracąc przy tym na jakości swych zaklęć. Ledwie skończył łatać, nawadniać i zapobiegać krwotokom w ciele młodego chłopca ze Slytherinu, a już pojawili się następni pacjenci. Ernest, bowiem tak się zwał, zdążył jedynie zmienić rękawiczki na nowe. Mimo sześćdziesiątki na karku w bardzo sprawny i płynny sposób pobiegł ku wejściu do Skrzydła. Jego bystry wzrok błyskawicznie ocenił co należy zrobić. Pielęgniarka zajęła się panienką Sarah - wlewając w nią wiele eliksirów i nakładając na nią serię zaklęć. On zaś przejął resztę. Nauczyciele zajęli się sobą - to dobrze, Dr Wąsik nie musiał wydawać zbędnych poleceń. Tu chodziło o życie tej dziewczynki. Nie pokazał po sobie żadnych emocji. Wycelował różdżkę w Resę, wypowiedział płynne zaklęcie i dziewczyna uniosła się w powietrzu. Jej ciało nawet nie drgnęło usztywnione ze wszystkich stron niewidzialną mocą zaklęcia. Drugą dłoń trzymał w powietrzu i w ten sposób przeniósł ją na łóżko - pozbawione już pościeli, płaskie, zimne, metalowe. Nie było nań nawet materaca, a więc przypominało to kładzenie ciała na stół operacyjny. Kolejne machnięcie różdżką i ze wszystkich stron otoczyły go parawany. Oddychał regularnie, z jego brązowych oczu bił spokój. Wiele lat zajęło mu opanowanie umiejętności zachowania zimnej krwi. Automatycznie nasączył usta dziewczyny eliksirem usypiającym. Nie było innej możliwości, by oszczędzić jej bólu. Przez pół nocy - dokładniej pięć godzin - zza parawanu dobiegały dźwięki pojawiania się iskrzących zaklęć, stanowczy i głośny ton Uzdrowiciela wypowiadający zaklęcia bez zająknięcia i bez chrypki. W pewnym momencie do środka przelewitowała śnieżnobiała walizka, własność pana Wąsika. Nie przerywał nawet na minutę. Panienka Resa była non stop nieprzytomna i nie pozwalał jej na wybudzenie się. Moment, w którym wyszedł zza parawanu był niezwykły. Wydawało się, że minęła cała wieczność. Mężczyzna był blady jak ściana, zatoczył się i usiadł na krześle oddychając ciężko. Drżącą dłonią odłożył różdżkę. Palce miał sine od silnego ściskania różdżki. Gdy podeszła do niego Poppy, pokiwał głową i zdobył się na blady uśmiech.
Sarah - zaaplikowano jej silne środki uspokajające i eliksir usypiający. Nakaz przebywania w SS przez całą dobę - chyba, że będzie czuła się lepiej, może wyjść wcześniej. Resa - zaaplikowano jej bardzo silne eliksiry - pierwsze dwie noce będą bardzo bolesne, bowiem kości w jej miednicy będą odrastać. Nakaz bardzo długiego pobytu w skrzydle, pod okiem Uzdrowiciela. Medyczny zakaz jakiegokolwiek ruchu aż do odwołania :) PS Ma mocno zabandażowane biodra, a bandaż na nich lśni.
Można pisać posty jakby Poppy i Uzdrowiciel siedzieli w pokoju obok. :) |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Pią 21 Wrz 2018, 06:38 | |
| Przebudzenie nie należało do przyjemności. Przede wszystkim pierwsze co poczuł to suchość w gardle i ustach. Czuł się jak wysuszona z wody mumia. Światło lamp oliwnych nie pozwalało na swobodne otwarcie oczu. Pod głową miał miękką poduszkę, w której zapadała się głowa. Pościel pachniała proszkiem do prania, według zmysłu węchu Castiela, zdecydowanie za dużo go użyto bo woń świerzbiła nos. Zanim udało mu się otworzyć oczy, przypomniał sobie ostatnie wydarzenia. Skrzywił się, jęknął gdy obrazy jedno po drugim spadły na jego świadomość jak grom z jasnego nieba. Echo wrzasku, pomarańczowe języki ognia, świst zaklęcia, martwe ciało aurora, padający na ziemię Puchon o zmasakrowanej twarzy, agresywny głos Moody’ego… niewymowny wzrok Nessie ciągniętej przez jakiegoś ucznia. Nie pamiętał kogo, ale wiedział, że została w odpowiednim momencie ewakuowana. Szelesty, szmery, potem uderzenie w ziemię, zimny deszcz, blada twarz Miszy, widok bieli skąpanej we krwi, jego dłoń… otworzył oczy bardzo gwałtownie, złapał oddech jak ryba i wrócił do rzeczywistości. Poza dyskomfortem nie bolało nic. Być może umysł, być może serce, które było wciąż tak samo złamane jak ostatnio pamiętał. Znikąd pojawiła się pielęgniarka. Patrzył na jej zatroskane jasne oczy i nie mówił nic, nie miał sił. Czytała mu w myślach i podała chłodnej wody. Potem zaczęła mówić, opowiadać, tłumaczyć, radzić a wszystko to tonem matczynym i ciepłym. Horna coś tknęło bowiem był człowiekiem, który nie zaznał w życiu matczynych słów. Kiwał głową, kręcił na zmianę. Spiął się, zdusił jęk gdy poznał swój stan. Odwrócił głowę, nie chciał tego słuchać. Oddychał jak po maratonie. Jak to… nie ma dwóch palców? Nie ma możliwości ich zrekonstruowania… już wiedział czemu. Pamiętał czarne pasmo mgiełki owijający nóż Blaise’a. Nóż, który mu zabrał. Co zabrane nieczystą magią… biała nie jest w stanie zwrócić. Poczuł się beznadziejnie. Nie miał sił pomyśleć o przyjaciołach, zacisnął mocno powieki i szczękę. Blady niczym świeżo wskrzeszony imperius, leżał nieruchomo, choć wprawne oko mogło dostrzec drżące od emocji ciało. Poppy Pomfrey rozmawiała z nim długo, z dwie godziny na oko licząc. Chciała wezwać kogoś z jego rodziny, opiekuna prawnego… wycharczał ściśniętym głosem, że nie ma nikogo takiego. Nie posiada drzewa genealogicznego. Odkąd jest pełnoletni nie jest już pod prawną władzą kobieciny z przytułku. Chętnie zażył eliksiru nasennego. Potrzebował czasu aby uporać się z trwałą kontuzją. Niby dwa palce a jednak… przywiązał się do nich, jakby nie patrząc. Zanim go zmogło w głębi swojej duszy poprzysiągł Blaise’owi, że dosięgnie go okrutna zemsta. *** Obudziło go zamieszanie. Rumor jaki nastąpił wybudziłby i zmarłego ze snu. Castiel, wciąż jeszcze spokojnie wczorajszy obserwował wydarzenia bez słowa. Nie był w stanie wydusić żadnego. Żałował, że się ocknął. Wolałby nie oglądać tego, co dane było mu dostrzec. Pojawiło się wiecej dorosłych, w tym profesor Flitwick z rozszczepionym kawałkiem ciała. Tutaj zaraz przeniesioną jakąś dziewczynę na łóżko, a tam… o rany boskie, to Anderson. Rozpoznał ją po profilu, gdy uzdrowiciel lewitował ją nieopodal. Pobladł niemalże śmiertelnie widząc mniej więcej co jej było. Ten widok miał mu wryć się w mózgownicę już na zawsze. Horn cały zesztywniał i wydawało się, że nie oddychał. Przełknął ślinę, ale zdał sobie sprawę, że wciąż wysuszone gardło. Gdy Uzdrowiciel skrył się za parawanami, Horn odważył się wypuścić powietrze z płuc. To było straszne doświadczenie dla obserwatora, a co dopiero dla samych rannych. Chłopak czuł jakby jego w jego trzewiach osadził się szron. Próbował odwrócić się plecami, zamknąć oczy i odpłynąć lecz co rusz z granic nieświadomości wyrywały go głośne zaklęcia i inkantacje Uzdrowiciela. Horn męczył się przez większą część nocy. Z racji tego, że pielęgniarka pracowała jak w ukropie, musiał radzić sobie jakoś sam. Wyszło na to, że nie zmrużył oka przez cały czas głośnej pracy uzdrowiciela. Jego wzrok uciekał do parawanów, zza których widział dobiegające jaskrawe światło. Układał się w wielu pozycjach ale nie miał najmniejszych szans przysnąć. Potrójnie zmęczony patrzył w sufit i nie ruszał się. Biadolił z powodu utraty palców, a widząc to, co się stało Anderson to traciło na znaczeniu. Czy ona przeżyje? Ile ten człowiek będzie ją składać? Cas warknął pod nosem z bezsilności. Czuł pod oczami piasek, nie był w stanie nawet jęknąć przez wysuszone usta. Udało mu się być świadkiem tylko wyjścia wykończonego uzdrowiciela zza parawanu zanim nie dostrzegła go Pomfrey. Wyglądała strasznie - blada, z katastrofalną fryzurą jak na tak wiecznie elegancką kobiecinę, z sinymi ustami. Od razu przygotowała mu eliksir wyciszający i rozluźniający. Cokolwiek mu dała, wypił to bardzo chętnie, bo miał dosyć obserwowania tego wszystkiego wokół. Sądząc po minie starszego mężczyzny Resa powinna przeżyć. Przecież to przyjaciółka Nessy. Ta przeklęta dziewczyna, na którą niegdyś nawrzeszczał za plecenie głupot. Za udawanie wizji, która spełniła się wczoraj. Dlaczego nie przewidziała swojego stanu? Wzrok chłopaka powędrował do Sarah. Mimo,że panował półmrok próbował się przyjrzeć dziewczynie lecz leżała zbyt daleko, by mógł zorientować się co jej jest i kim właściwie jest. Nie czekał długo na upragniony sen. Jak zamknął oczy to na dobre dziesięć najbliższych godzin. Powitał z ulgą ten stan, jednak nie mógł nic poradzić, gdy tuż przed zaśnięciem miał przed oczami lewitującą Resę z nienaturalnymi nieregularnościami w talii. Cas śpi. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Wto 25 Wrz 2018, 19:23 | |
| Zawiodła Sarah, zawiodła Lucasa i Nessy, zawiodła nawet samą siebie. Kiedy usłyszała obrzydliwy trzask łamanych kości, sekundę przed krzykiem, który wyrwał się z jej gardła dokładnie ta myśl pojawiła się w jej głowie. Myślała, że to koniec. Skoro została zaatakowana i nie była nawet w stanie uciec, z pewnością ktoś dobije ją avadą. Nie było sensu spodziewać się odsieczy, takie rzeczy nie zdarzają się dwa razy. Początkowo ściskała różdżkę, myśląc, że da radę dalej się bronić, ale kiedy tylko adrenalina przestała działać, ból, który ją wypełniał przytłoczył ją zupełnie, przyciągając policzek do chłodnej, pokrytej warstwą brudu i popiołu posadzki. Na granicy świadomości usłyszała krzyk Sarah, ale przecież nie mogła jej nijak pomóc. Po brudnych policzkach spływały łzy, umrze tutaj, jasna cholera, umrze na pewno, a razem z nią dziewczyna, która podłożyła się Śmierciożercy po to tylko by uratować jej żałosny tyłek. Przymknęła oczy, było jej wszystko jedno, chciała tylko by ten okropny ból przestał w niej pulsować. *** Nie miała pojęcia jak znalazła się w ciepłym łóżku, kto jej w tym pomógł i jak długo już w nim leży. Miała dziwne sny. Najpierw głos Flitwicka... rany, nawet w takim stanie musiała czuć się jak na lekcji? Potem dziwne światło, które sprawiło, że była święcie przekonana, że umarła. Drugi raz tego dnia myślała, że znalazła się po drugiej stronie i w obu przypadkach było to mylne stwierdzenie. Całe szczęście. Potem był ten mężczyzna z wąsem, słodkawy smak na wargach i przeraźliwe ilości nieprzebranej ciemności, której niczego nie przerywało. Aż do tej pory. Przebudził ją ból tak dokuczliwy, że jęknęła, przerywając ciszę, na którą do tej pory składały się spokojne oddechy leżących wokół ludzi. Powoli wyswabadzała się z sennego odrętwienia, uchyliła powieki, lecz nie zobaczyła światła, którego się spodziewała, może poza dającą chybotliwy blask świecą stojącą przy biurku pielęgniarki, której najwyraźniej zapomniano zgasić na noc. Poczuła ulgę, rozpoznając wnętrze szkolnego szpitala. Gdyby obudziła się teraz w Mungu, z całą pewnością zalałaby się łzami. Tak strasznie bała się być sama. Zacisnęła zęby, czując kolejną falę bólu. Ścisnęła w pięść prawą dłoń i podniosła ją nieco, a następnie rozprostowała palce, przyglądając się czy ręka, z którą wiązała swoją przyszłość na pewno jest sprawna. Była. Cholera, była. Nie miała pojęcia co działo się z nią na cmentarzu, mogłaby obudzić się tu bez ani jednej kończyny i dowiedzieć się o tym dopiero teraz. Podniosła drugą rękę, sprawdzając ją tak jak poprzednią, najwyraźniej wszystko było w porządku. Chciała usiąść, ale... nie mogła. Po pierwsze sztywny bandaż uniemożliwiał jakikolwiek ruch, po drugie ból, który skupiał się głównie w okolicach bioder, szarpał jej wnętrze jak wygłodniałe zwierzę. Przetarła dłonią twarz, czując jak czubek języka szczypie ją zabawnie, zapowiadając nadchodzące łzy. Dyskretnie pociągnęła nosem, a łzy, których nie chciało jej się nawet ocierać, spływały w stronę uszu i ginęły w puklach spoconych, ciemnych włosów. |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Wto 25 Wrz 2018, 21:13 | |
| Eliksir wyciszający miał to do siebie, że ułatwiał zasypianie lecz nie zapewniał pełnego, twardego i nieprzerywanego snu. Czas w skrzydle szpitalnym płynął inaczej, trudno było określić czy minęła godzina czy może cztery. Castiel ponownie został wyrwany z odpoczynku, którego teraz tak potrzebował. Zużył całe swoje siły i spory poziom magicznych zdolności, by ujść z kaplicy z życiem. Do jego uszu dotarł jęk. Przez chwilę zastanawiał się czy to z jego gardła czy to złudzenie. Gdy dźwięk znów rozległ się po sali, otworzył niechętnie oczy. Była noc. Rozpoznał to po słabo płonącej lampie oliwnej stojącej przy jego szafeczce i mroku za odsłoniętym oknem. W skrzydle panowała cisza mącona raz po raz z jękami bólu kogoś leżącego w przeciwległym rzędzie łóżek. Horn przewrócił się na drugi bok, ranną rękę kładąc sobie na biodrze. W pewnym momencie schował głowę pod poduszką, byleby nie słyszeć mrożącego krew w żyłach dźwięku dziewczęcego łkania. Sprawy nie ułatwiała chwila, w której poczuł swój własny ból - nieświadomie poruszył palcem ukrytym pod bandażem wprawiając w ruch okoliczne mięśnie dłoni. Cas wydał z siebie syk pełen protestu. Nie dość, że został drugi raz obudzony to w dodatku nie zaśnie póki pulsujący ból w dłoni nie minie. Na całe szczęście był trochę zahartowany z wytrzymałością takich dolegliwości. Quidditch bywa brutalny, więc jest w stanie to przełknąć. Jednak pochlipywanie i pociąganie nosem nadwyrężało jego cierpliwość. Chciał spać. Będąc przytomnym katował się myślami i wspomnieniami. Martwił się szaleńczo o Alecto, nie wiedział co się dzieje z resztą... przynajmniej Misza był bezpieczny i rzecz jasna Nessie. Castiel wyglądał kiepsko i to nie przez utratę krwi, a przez emocjonalny dołek. Nie chciał tego wszystkiego od nowa przeżywać, a działo się to za każdym razem, gdy miał zasnąć sam, bez wsparcia farmakologicznego. Czyjeś popłakiwanie zaprzepaściło mu szansę na kontynuowanie spokojnego snu, wszak nie dostanie już żadnego leku póki nie nastanie świt. Próbował wytrzymać dźwięk ludzkiego płaczu przez dobre sześć minut zanim stwierdził, że musi coś zrobić. Nie wiedział kto postanowił użalać się nad własnym losem akurat teraz, w środku nocy lecz skoro zakłóca spokój innym sponiewieranym to Cas poświęci się i pójdzie temu komuś powiedzieć parę oschłych słów. Podniósł się do siadu, zsuwając z siebie śnieżnobiałą kołdrę. Westchnął z rezygnacją i spuścił nogi na podłogę. Kości miał zesztywniałe, więc nie zszedł zgrabnie i zwinnie jak dotychczas. Przytrzymał się poręczy łóżka, obszedł je z drugiej strony i chwycił lampę. Był wykończony. Mimo, że musiał spać kilka godzin nie miał w sobie energii na spacerki i pogawędki. Rozejrzał się po skrzydle przyświecając sobie nikłym światłem lampy lecz nie dostrzegł ni Uzdrowiciela ni pielęgniarki. Musieli spać głęboko i nie dziwił im się, mieli roboty po uszy i zapewne pracowali za trzech. Horn, ubrany w szpitalną piżamę i mundurek Slytherinu dla utrzymania odpowiedniej regulacji temperatury ciała, powłócząc nogami szedł za źródłem pochlipywania. Lampę trzymał na wysokości swojej twarzy i szedł powoli, aby nie wpaść na żaden krwiożerczy mebel. Nie musiał iść daleko, bowiem zatrzymał się przy jakiejś dziewczynie. Pamiętał, że jest tu gdzieś Anderson i ta druga, której nawet nie kojarzył. Podszedł do łóżka i przysunął lampę bliżej twarzy dziewczyny. Tak, to Resa, ocknęła się. Horn przełknął ślinę i patrzył pobladły na Gryfonkę. Nie było widać pod linią kołdry żadnych nierówności przy jej biodrach. Wzdrygnął się, bo pamiętał moment, w którym uzdrowiciel lewitował ją na stół. Wyglądała jakby miała w sobie dziurę, a Flitwick zapomniał donieść brakującej miednicy, by ją z powrotem zamontować w ciele. - Anderson. - odezwał się szeptem próbując zwrócić na siebie uwagę i oderwać ją od łkania i jęków. Przez krótką chwilą nachylał się nad nią i przyglądał się czy aby na pewno ta nie śpi. Widząc szarobiałą twarz dziewczyny momentalnie wyprostował się i zesztywniał. Takiego bólu nie widział jeszcze w swoim życiu. Przyszedł tu, by ją opieprzyć za wybudzenie go ze snu, a gdy tylko otworzyła oczy, stwierdził, że nawet on, cham i dupek, nie jest w stanie aż tak jej dokopać. Leżącego się wszak nie bije. Mimo, że padało na nich delikatne światło widział aż nazbyt, że nie jest dobrze. Zapomniał o swojej bolączce, która wydawała się teraz nieważna i taka żałosna. Oj tam, dwa palce mniej, kto by nad tym płakał, skoro Anderson musiała przeżyć odrastanie tak wielkiej ilości kości. Nie miał o niej dobrego zdania. Uważał ją za świruskę, psiapsiółę Ness, a więc dziewczynę zakazaną do jakichkolwiek bliższych relacji. Nie, żeby mu to przeszkadzało. Dlaczego ona leży tu sama? Westchnął i postawił lampę tuż obok tej, która stała na szafeczce. Przysunął pod tyłek taboret i usiadł na nim, bo w sumie nie wiedział co ma zrobić. Patrzył na profil Anderson i wzdrygał się na myśl, co musi teraz przechodzić. - Kiepsko wyglądasz. - stwierdził podejmując się próby zmęczenia jej rozmową. Może wtedy zaśnie i da mu spać. Sęk w tym, że musiał mocno się pilnować, by nie zacząć wyzywać, ubliżać i rzucać kąśliwymi uwagami. To nie było coś, do czego był przyzwyczajony. - Nie no, ten Wąsik cię poskładał. Rany, ale gościu, sama zobaczysz. Rzucał zaklęcia bez przerwy przez kilka godzin. - podrapał się zdrową ręką po potylicy. Nawet nie sprawdził czy Resa go słucha, po prostu coś mówił, co mu ślina na język przyniosła. - Ten wąs to wygląda jak żywy. Przypomina do połowy przetransmutowaną dżdżownicę z galaretką ze śniadania... o fuu, nigdy więcej nie będę mógł zjeść galaretki. - jęknął. - Mam złe skojarzenia i widzisz, to twoja wina, bo mnie obudziłaś i przez ciebie myślę o takich paskudztwach. - prychnął i wzdrygnął się. O dziwo mówił szczerze. Nie zastanawiał się czemu to robi i czy cokolwiek to da. Tłumaczył sobie, że chodzi o uciszenie Anderson na tyle, by mógł kimnąć się jeszcze do rana bez głośnej interwencji pielęgniarki. Czuł się dziwnie, bo był świadkiem czyjegoś niesłusznego cierpienia. I to nie nieznanej osoby, a Gryfonki, którą widział niemalże co drugi dzień. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Wto 25 Wrz 2018, 22:28 | |
| Płakała sobie cichutko przez kilka minut, ale z czasem przerodziło się to w coraz odważniejsze szlochy, których nie potrafiła w sobie zatrzymać. Nie chciała. Była zupełnie przerażona i poza własną, wewnętrzną tragedią nie liczyło się dla niej nic. Dlaczego nie mogła się ruszyć? Pamiętała trzask kości gdy niewidzialna siła ścisnęła ją z obu stron, ale co to właściwie znaczyło? Tak bardzo chciałaby aby ktoś, kto mógłby wyjaśnić jej całą sytuację znalazł się w pobliżu, by podał jej szklankę wody i spokojnie poinformował o najbliższej przyszłości. Próbowała się uspokoić, ale nie przychodziło jej to zbyt łatwo. Na co dzień była twarda, miała wysoki próg bólu i z łatwością odganiała od siebie łzy, teraz jednak, otoczona ciemnością, zanurzona w samotności, czuła się słaba jak nigdy dotąd. Nie mogła nawet skulić się w żałosny kłębek, musiała leżeć na wznak, mając do wyboru wpatrywanie się w pustkę lub wewnętrzną stronę własnych powiek. Wybrała to drugie, przymykając oczy jakby chciała w ten sposób udawać, że jej tu nie ma. Słysząc kroki, miała ochotę się poderwać, ale zamiast tego poruszyła się tylko niezgrabnie, uchylając powieki w chwili, gdy w okolicach jej twarzy pojawił się blask lampy, który, mimo że słaby, podrażnił przywykłe do mroku oczy. Zaamrugała gwałtownie i osłoniła się dłonią, nie była w stanie dojrzeć w czyich dłoniach znajduje się źródło światła. Dopiero szept połączony ze stopniowo przyzwyczajającym się do lampy wzrokiem pozwolił jej rozpoznać w ciemnej postaci Castiela Horna. W duchu przeklnęła. Tak bardzo chciałaby móc odwrócić się na drugi bok i najzwyczajniej w świecie go zignorować. Dlaczego miałby do niej podchodzić? Na pewno miał jej do powiedzenia coś zgryźliwego, albo, co gorsza, poruszy temat Nessy. Zupełnie jakby nie mógł z tym poczekać do rana. Z drugiej strony poczuła niemożliwą do wytłumaczenia ulgę, nawet cholerny Horn był lepszym towarzystwem niż otaczająca ją pustka, paraliżujący strach zdawał się stracić na znaczeniu kiedy usłyszała jego szept. Zmarszczyła brwi, chcąc się odezwać, ale zagryzła wargę, z bólu krzywiąc się brzydko. W tym czasie odstawił lampę i... usiadł koło niej? Przetarła oczy i pociągnęła nosem po raz ostatni. – Ty też nienajlepiej. – powiedziała, co nie było zgodne z prawdą. Horn może i był chamem, ale przystojnym. Nie musiał jednak wiedzieć, że i ona tak uważa. Jej głos był zachrypnięty i cichy, tak długo go nie używała... odkaszlnęła, odwracając wzrok. Było jej wstyd, że przyłapał ją na płaczu, mało kto widział wyjącą Anderson. To było poniżej jej godności. Przygotowała się na dawkę złośliwości, która z pewnością ją jeszcze czekała, przecież nie zaspokoiłby się zwykłym „kiepsko wyglądasz”, nawet jego było stać na coś więcej. Kiedy odezwał się znów, była w połowie rozmyślania nad tym, czy powinna zacząć pyskówkę, czy może olać go zupełnie, nie dając mu satysfakcji. Sens jego słów dotarł do niej z opóźnieniem i sprawił, że w błyszczących od łez i gorączki trawiącej jej ciało oczach pojawiło się też zaskoczenie. „Wąsik”? Czy mówił o tym mężczyźnie, którego twarz mętnie zarejestrowała jej pamięć? – Jakie zaklęcia? To on mnie tutaj przyniósł? Widziałeś to? – potarła brwi, rozmasowując powstającą między nimi zmarszczkę. Westchnęła cicho. Co to wszystko znaczyło? Czy Horn... czy on właśnie próbował jakoś jej pomóc? Czy nie powinien jej nienawidzić za sam fakt zadawania się z Agnes? To było przecież w jego stylu, o ile w ogóle wiedziała o nim cokolwiek. Próbowała przypomnieć sobie moment, w którym kapliczka zniknęła jej sprzed oczu, ale nie pamiętała nic poza niebieskawym światłem, które zbliżało się do jej twarzy. Przypominało trochę... patronusa? A może to jakieś zaklęcie ogłuszające? Nie wiedziała. Miała ochotę zapytać Catiela o to czy wie cokolwiek na temat jej obrażeń, czy w ogóle będzie kiedykolwiek w stanie wstać z łóżka, czy może obrażenia są takie wielkie, że już na zawsze... że już nigdy... Ta okropna myśl, połączona z bólem sprawiła, że kolejna łezka wyciekła z oka i spłynęła w stronę włosów. Płakała, a jednocześnie... roześmiała się cicho, parsknęła, słysząc jak porównanie wąsa do połączenia dżdżownicy i galaretki. Nieznacznie niosła się na łokciu, bo na tyle mogła sobie pozwolić i sięgnęła po stojącą na nocnej szafce szklankę z kapką wody na dnie. Łapczywie wypiła tego niewielkiego łyka i choć nie ugasiło to jej pragnienia, poczuła ulgę. – Nie zjesz galaretki, ale może powinieneś wyhodować sobie takiego wąsa? Byłoby Ci w nim do twarzy. – zamarła ze szklanką w dłoni. – Obudziłam Cię? ... Ekhm... Nie chciałam... ja... przepraszam. – przeprosiny nie miały ochotę opuszczać jej warg, ale było jej na tyle wstyd, że unała, iż nawet Horn zasługuje na takowe. Był w końcu, jak mniemała po ciemnościach, środek nocy, a on na przecież nie przebywał tu dla własnej przyjemności. Właściwie... musiał być pacjentem. Obrzuciła go uważniejszym spojrzeniem i zauważyła zabandażowaną dłoń. Odstawiła szklankę, którą wciąż ściskała w dłoni i opadła na poszuki, pokasłując cicho. Było jej zimno i gorąco jednocześnie, to chyba ta gorączka.... ciężko było jej zebrać myśli. – Powiesz mi coś... o tym? – oczy Anderson przeniosły się na postać Castiela i zatrzymały na jego twarzy, a ręka słabym machnięciem wskazała na jego bandaże. To musiało być coś poważnego skoro zatrzymali go tu na noc... |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Sro 26 Wrz 2018, 11:20 | |
| Nie tylko wyglądała jakby co wróciła zza światów ale też i tak brzmiała. O dziwo wiedział czemu charczy i chrypie - gdy się pierwszy raz obudził czuł się jak wysuszona mumia albo świeżutka ofiara wampira. Eliksiry leczą ale odwadniają z tego jak zdążył się zorientować. Obserwował Resę w słabym świetle i nie mógł się oprzeć stwierdzeniu, że skończyła w ten sposób z winy jebniętych aurorów i równie szurniętych śmierciożerców, którzy w chwili niesienia trumny do pochówku (pomagał w tym do diaska) postanowili urządzić sobie rzeź. To nawet nie da się nazwać pojedynkiem. Pewnie na dniach świat usłyszy o jakichś ofiarach śmiertelnych bo szczerze wątpił czy nauczyciele zdążyli ewakuować wszystkich bardziej bezbronnych. Na pytania cisnęło mu się pytanie czy chociaż uszkodziła swojego oprawcę lecz zaniechał pomysłu. Nie daj Merlinie zapytałaby go o jego jakże krwawą historię pojedynku z tym pojebem. Nie ma co poruszać tego tematu w środku nocy skoro celem Horna jest zadbanie o spokojną resztę snu. Swojego, w gwoli ścisłości, a skoro musi przez to uśpić Resę podejmie się tej próby zanim nie pośle wszystkiego do diabła. By dodać radości tego spotkania usłyszał ze swojego żołądka wesołe burczenie. Momentalnie otworzył szafeczkę Resy w poszukiwaniu słodyczy lecz zastał tam jedynie niekalaną pustkę. Szkoda, pozostaje mu głodować aż do rana. Wieści zaiste wspaniałe. - Tia. Widziałem. Nie dało się spać przy tym rumorze. - rzucił tonem jakby mówił o pogodzie. Zatrzymał wzrok na podkrążonych oczach dziewczyny. Akurat wykrzywiała się z bólu i brawurowo postanowiła unieść się na łokciu. Uznał to za głupotę zważywszy na jej pokiereszowane biodra i ryzyko wprawienia w ruch mięśni tułowia. Co on będzie ją pouczał, to nie ten typ. - Flitwick się rozszczepił, gdy cię tu nieprzytomną przyniósł. Uzdrowiciel składał cię do kupy chyba całą noc bo za cholerę nie dało się spać przy takich głośnych zaklęciach. Pomfrey prawie padła na zawał gdy cię zobaczyła. - wzruszył ramionami by nadać wypowiedzi trochę obojętności. Nie był jakoś szczególnie delikatny w przekazywaniu informacji lecz nic sobie z tego nie zrobił. Nie będzie przecież owijać w bawełnę i mydlić jej oczu, prawda? - Tylko nie rycz, dobra? Nie cierpię tego. Flitwicka rozszczepienie nie ruszyło, wyglądał jakby to było ledwie skaleczenie. - dorzucił łaskawie, ponieważ spiął się na myśl, że rozbeczy dziewczynę i nie będzie za knuta w stanie jej uspokoić. Nawet nie pomyślał, że może nie miał prawa jej mówić o stanie w jakim się znalazła. To przecież należało do obowiązku Pomfrey lecz Castiel przemknął na to oboje oczu. Musiał przecież ją czymś zagadać, a nie będzie prowadzić dyskusji na temat “Lustra" czy innych banalnych rzeczy. Przyglądał się czy przypadkiem nie widzi po niej oznak zasypiania, bo wtedy mógłby wrócić pod ciepłą kołdrę. Nic z tego, chyba ją niechcący rozbudził, więc musi pozwolić swym stopom beztrosko się odmrażać. Uroki kamiennych ścian i brak miękkich wykładzin, albo obuwia jak kto woli. Przynajmniej nie jęczała z bólu, to był jakiś plus. Nie chciał przyznawać się przed samym sobą, że próbuje tą rozmową zagłuszyć wyrzuty sumienia kiedy to zniszczył sobie relację z Ness. Równie dobrze to ona mogłaby tu leżeć, gdyby jej odpowiednio wcześniej nie wypchnął za drzwi z przyklejonym do niej Lupinem. Skoro leżą tu oboje to chyba czas i rekonwalenscencja szybciej upłyną, jeśli będą mieli do kogo gębę otworzyć. Nie spodziewał się usłyszeć śmiechu Anderson. Otworzył szerzej oczy, bo całkowicie przypadkowo rozbawił pokiereszowaną dziewuchę. W głowie zawyła mu ostrzegawcza lampeczka - robi się zbyt miły, trzeba to szybko wyśrodkować. Oby nad ranem nie pamiętała tych nocnych rozmów, bo jeszcze zarzuci mu jakieś żenujące podziękowania. Uniósł wysoko brwi patrząc na nią z politowaniem. - Uważaj bo to tobie pomogę zapuścić wąsa. - zagroził poważnie i odwrócił głowę w bok, by ukryć drgający kącik ust. Zbyt łatwo szło mu rozmawianie z psiapsiółą Nessie. Co to mogło znaczyć? W odczuciu Horna same kłopoty. Gdy piła wodę to wysilił się na gest i sięgnął długą łapą dzbanek z wodą, stojący na sąsiedniej szafce. Nie patrzył komu kradł, nie miał ochoty oglądać kolejnej pokiereszowanej gęby. Zabrał Resie szklankę, nalał do niej wody i z cisnącym się na usta uśmiechem wypił ją duszkiem. Od razu lepiej. Od tej maskowanej uprzejmości robiło mu się sucho w ustach. Odczekał teatralną minutę i z równie aktorskim westchnięciem podał Resie szklankę po tym jak nalał do niej kolejną porcję świeżej wody. - Myślisz, że przyszedłem tu po twoje przeprosiny? - prychnął. Zarzucił stopę na prawe kolano. - Zamierzam cię okraść z żarcia, ale niczego nie masz to zrobię to rano. Pomfrey to kiepska kucharka. - dodał szybko na wypadek gdyby zechciała zapytać go po co w takim razie podszedł do jej łóżka. Mógłby mieć problem z udzieleniem sensownej odpowiedzi, która w przyszłości miałaby mu nie zaszkodzić. Dziewczyny są pamiętliwe, to informacja powszechna. - Mówisz o tym? - uniósł obandażowaną dłoń na wysokość swoich oczu. Opatrunek lśnił blado w słabym świetle lamp. Od dobrych paru godzin czuł na skórze efekt utrzymującego się zaklęcia na bandażu. Nie wiedział, że istnieje taka metoda lecznicza. W sumie, Horn miał zerową wiedzę na temat magomedyki. - Ubyło mi kawałek kończyny. To i tak luz w porównaniu z twoimi biodrami. Twoje się zrosną. I dobrze, chyba jako jedyna z Gryfonek miałaś je kształtne. Chyba, że uzdrowiciel coś spartolił to wielka szkoda.- manewrował sprawnie słowami by nie odsłaniać swoich emocji. Mimo wszystko było słychać przez chwilę zdenerwowanie w jego głosie, więc pospiesznie je zatuszował rzuceniem pseudo komplementu. Jak tylko padł temat jego ran bandaż pod koszulą zaczął go uwierać a dłoń pulsować wyrazistym bólem. Zacisnął zęby i przesunął skręcone włosy na kark. Ułożył nadgarstek na kolanie i zawiesił wzrok na dziewczynie. Miała wzrok rozgorączkowanej osoby. Żywił nadzieję, że mu to nie omdleje, bo nie chciało mu się dobijać do pokoju Pomfrey. - Jak będziesz odpływać to daj mi znać. - dodał po chwili ciszy. Nie powiedział co zamierza robić w takiej sytuacji. Czy zwiać, czy wołać o pomoc czy prażyć popcorn. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 30 Wrz 2018, 13:17 | |
| Pozornie wieść o rozszczepieniu profesora nie zrobiła na niej wrażenia, nie było tego widać na jej twarzy, choć żołądek skręcił się, ścisnął do wielkości orzeszka, trawiąc w sobie poczucie winy. Flitwick był, jej skromnym zdaniem, najsympatyczniejszym profesorem w Hogwarcie i myśl, że cierpiał z jej powodu sprawiała, że robiło jej się niedobrze. Z bólu i bezsilnej złości zacisnęła na pościeli palce, krzywiąc się nieznacznie gdy dowiedziała się ile czasu zajęło lekarzowi poskładanie jej do kupy. Sprawiła wszystkim tyle problemów, a wszystko to dlatego, że myślała, że da radę walczyć ze Śmierciożercą... mogła przecież uciekać, deportować się w cholerę, ale nie, ona stała tam, czekając na... Merlin wie na co właściwie czekała, sama tego nie wiedziała. Stała tam, czując obrzydzenie myśl o ucieczce, nie atakowała, czekając aż ktoś zrobi to za nią. Z perspektywy czasu, mimo że przecież krótkiej, widziała jaki popełniła błąd – następnym razem nie zawaha się wyprowadzić ataku, to pole walki, nie plac zabaw. Oblizała spierzchniętą wargę, starając się nie myśleć o tym jak źle musiała wyglądać skoro poczciwa pani Pomfrey tak bardzo się wystraszyła. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, nie widziała przecież obrażeń, które dokonało zaklęcie Grossherzoga. – Ja nie ryczę, Horn. Nigdy. – dumnie uniosła podbródek, a wewnątrz poczuła ogromną ulgę, rozchodzącą się powoli po jej ciele, rozluźniając kolejne mięśnie. Było to, rzecz jasna, absurdalne, czerwone oczy i schnące powoli strugi na policzkach mówiły same za siebie. – Flitwick to twardziel. – jej wargi wygięły się w niezgrabnym uśmiechu – wygląda jakby nie był zdolny do rzucenia Accio, a jest mistrzem pojedynków. Pewnie rozszczepił się bo jest taki... mały. Po jej małym, raczej nieudolnym żarcie odwrócił wzrok, a w tym czasie Resa uczyniła dokładnie to samo – zaczynała cieszyć się z tych nocnych odwiedzin, które pozwoliły na chwilę zapomnieć o wypełniającym ją bólu. Na myśl, że dało się z nim normalnie rozmawiać czuła wstyd i wyrzuty sumienia. Nie miała prawa odczuwać radości płynącej z jego towarzystwa, los chciał, by Ślizgon stał się jej „wrogiem” nim zdążyła go poznać, przyjaźniła się z Agnes, powinna więc na niego nawarczeć, kazać mu spadać na bijącą wierzbę i zagrozić, że jeśli odezwie się do niej raz jeszcze, natłucze mu za wszystkie czasy. Powinna, lecz nie potrafiła. Gdyby go teraz spławiła, zostałaby tu zupełnie sama, myśl o tym paraliżowała ją bardziej niż fizyczne cierpienie. Złapał szklankę, napełnił ją i, w momencie kiedy myślała, że poda ją do jej rąk, wypił ją duszkiem, na co Resa przełknęła tylko ślinę, łakomie wpatrując się w rozedrgany, przezroczysty płyn. Zacisnęła wargi, nieudolnie starając się nie dać po sobie poznać, że wywarło to na niej jakiekolwiek wrażenie. Kiedy napełnił naczynie po raz drugi i wreszcie podsunął jej pod nos, brew Gryfonki w geście zdziwienia wystrzeliła w górę, nie odezwała się jednak, wiedząc, że wszelkie podziękowania i tak spłyną po nim jak po kaczce. Czy on był dla niej... miły? Potężny łyk, jaki wzięła ze szklanki, przyniósł ukojenie, a także otrzeźwienie dla skołowanych myśli. Nie, nie był miły, Anderson, otępiałaś zupełnie od tej gorączki. Gdyby tego nie zrobił, byłby potworem. Łapczywie wypiła całą zawartość szklanki, czując w stosunku do Horna coś, czego nigdy nie planowała czuć – wdzięczność. – Nie, myślę że przyszedłeś tu żeby ratować damę w potrzebie. Jak prawdziwy dżentelmen. – zaśmiała się, nie próbując wcale kryć oczywistej kpiny, która kryła się za tymi słowami. Nawet ogarnięta przygotowaniami do ślubu, doszukująca się we wszystkim i w każdym romantyzmu, nie powiedziałaby czegoś takiego na serio. Castiel i dżentelmen to dwa słowa, które, zdaniem Gryfonki, nie szły ze sobą w parze. Po prostu nie. Miała nawet cień podejrzeń, że zgodziłby się z nią w tej kwestii. – Szpitalne żarcie, ugh. Kromka chleba i kawałek szynki? Letnia, słodzona herbata? Zabij mnie... – skrzywiła się, tęsknie zerkając w stronę pustej szafki, jakby pod wpływem intensywności jej spojrzenia i ogromu chęci miała wypełnić się wszelkiej maści łakociami. – Ktoś tu był? Ktokolwiek? – na przykład Lucas?, tłukło się jej w myślach, lecz nie odważyła się powiedzieć tego na głos. Nie miała zamiaru obnażać się przed Ślizgonem ze swoich pragnień i niepokojów, a już na pewno nie z tęsknoty za narzeczonym i smutku, jeśli rzeczywiście jeszcze do niej nie przyszedł. Nie spodziewała się, że podzieli się z nią informacją na temat stanu swojego zdrowia i z zaskoczeniem musiała przyznać, że się myliła. Otworzyła szerzej oczy na wieść, że czegoś mu ubyło i wygładziła kołdrę, przykrywającą jej opatrunki, nie wiedząc co zrobić z rękoma. Mówił o tym tak spokojnie, zupełnie bez emocji. Musiał udawać, przecież nie da się ot tak pogodzić z utratą kawałka dłoni. Poczuła narastający w niej podziw, ale i strach. Zmarszczyła delikatnie brwi. – Nie poskładali Ci tego? Jak to możliwe, to cholerna szkoła magii. M a g i i. Właśnie hodują mi kości, czemu nie mogą zrobić tego dla Ciebie? – w jej głosie czuć było narastającą irytację niesprawiedliwością tego świata. Dlaczego, mimo - jak sam jej powiedział - tragicznego stanu, w jakim ją tu dostarczono, miała skończyć lepiej niż chłopak, który stracił kawałek ręki? A może właśnie nie? Może i jej nie dadzą rady pomóc? Skończy przykuta do łóżka, do wózka albo jakiejś pochrzanionej laski, niesprawna... jak zepsuta zabawka? Pobladła wyraźnie, czując, że znów zbiera jej się na płacz, ale nie pozwoliła sobie na łzy. Pomyślała o tym jak dobrze radzi sobie z tym wszystkim Castiel, przecież nie mogła być gorsza od niego. Musiała być twarda, przynajmniej dopóki na nią patrzył. Wzięła więc wdech i zaśmiała się nerwowo. – Też tak myślę, wiesz, w następnym numerze „Lustra” ma ukazać się ranking dziewcząt, wciąż uważam, że mam szansę się w nim znaleźć, choć, oczywiście, teraz znacznie zmalała. Może jednak wezmą pod uwagę mój stan sprzed wypadku, albo w ogóle dadzą mi fory ze współczucia? To byłoby znacznie mniej satysfakcjonujące, ale z drugiej strony.. sam wiesz, przecież jesteśmy w ostatniej klasie, nie będzie już kolejnej szansy, może warto by zapomnieć o dumie... – potok słów, które ledwo trzymały się kupy wypłynął z jej ust, a z każdym kolejnym odzyskiwała spokój, który na kilka chwil został zburzony. Z początku głos delikatnie jej zadrżał, z czasem jednak przybrał na sile. Kolejny wdech, odważyła się podnieść na jego wzrok. – Słyszałam, że prawie dostałeś się na listę, ale wygryzł Cię Lucas. Nic dziwnego, jest przecież najlepszy, właściwie zasługuje na pierwsze miejsce znacznie bardziej niż ten cały włoski lolo... – w końcu zamilkła, odwracając wzrok od Ślizgona i wbijając go w wysokie, łukowate sklepienie, którego najwyższy punkt ginął w mroku. – Merlinie, napiłabym się czegoś mocniejszego... – dodała, teraz wolniej i ciszej. Gdyby tak mieli ognistą whiskey albo chociaż jakieś wino, na pewno łatwiej byłoby im przetrwać tę noc. Westchnęła i przymknęła powieki, czując, że ilość wypowiedzianych przez nią słów zupełnie ją wykończyła. Zagryzła wargę, czując pulsujący ból. – Nie odpływam... jestem tylko... zmęczona. – mówiła coraz wolniej, coraz ciszej. – Horn? Dziękuję. – bała się, że szczerość spotka się z kpiną z jego strony, a mimo to potrzeba podziękowania była silniejsza niż strach. |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 30 Wrz 2018, 23:03 | |
| Całkiem dobrze przyjęła wieści na temat wydarzeń ostatniego dnia i nocy... w sumie Castiel nawet nie wiedział ile godzin minęło odkąd tu są. Większość czasu był albo nieprzytomny albo spał. Eliksiry znieczulające przymulały i otępiały go więc zajmował się głównie odpoczynkiem mimo, że myśli dziko szalały a dusza rozrywała się na drobne kawałki - w przenośni rzecz jasna. Emocje ukrywał skrzętnie w środku, bowiem zdążył zauważyć, że zbyt jawne ich okazywanie nie przynosiło pozytywnych efektów. Andersonówna musiała też coś na ten temat wiedzieć, bo nie rozpłakała się jak to przewidywał. Dalej była w stanie opłakanym a jednak widział, że starała się to wszystko udźwignąć. Pokłony zatem dla niej, on słał wiązanki przekleństw jak tylko otrząsnął się z pierwszego szoku. - No dobra. - wzruszył ramionami i zaakceptował jej hardą deklarację. Z dwojga złego wolał dziewczyny stroniące od ryku i popłakiwania z byle powodu. Miał pewien problem z kobiecymi łzami - nie on jeden w sumie, a jednak wpędzało go to w wysoki dyskomfort. - Dla Flitwicka drugoklasista to olbrzym. - podjął się próby uratowania żartu, który niestety spalił się już na samym początku. To pokazało w jakiej kiepskiej są kondycji, skoro nawet wisielczy humor szwankował w chwili, gdzie powinien wieść prym. Dla Horna jasne było, że Flitwick wyjdzie ze swoich ran skoro tutaj nie leży. Przez lata zdołał poznać Pomfrey; nie wypuściłaby go śmiertelnie rannego. Odchylił się na krześle i potarł oczy, by się rozbudzić. Ta noc była jakaś dziwna, czuł to aż w samych kościach. Tragedie i cierpienia zbliżały do siebie ludzi, nawet tak sobie dalekich i nieznanych. Nigdy nie przepadał za Resą, miała w sobie coś, co mu nakazywało się trzymać ten krok dalej. Mimo, że była ładna i widywał ją co rusz w towarzystwie Ness, to nigdy nie wpadł na pomysł, by ją na przykład poderwać. Nie chodziło już o to, że kręcił się wokół niej jakiś chłoptaś, ot po prostu nigdy mu nie przyszło do głowy... tak naprawdę dopiero dzisiaj mógł z nią tak po ludzku porozmawiać, bez towarzystwa i osób, dzięki którym w ogóle siebie poznali. Czy aby nie powinien nie mieć do niej cierpliwości? Wypadałoby rzucić chociażby jedną oschłą uwagę, która pokazałaby jej, że nie zamierza się z nią zaprzyjaźniać. Nie zrobił tego. Wiedział w sumie dlaczego. Jest tutaj jedyną osobą, która ma jakiekolwiek pojęcie na temat bólu jakiego oboje doświadczali. Mieli ze sobą coś wspólnego i to właśnie zamykało Castielowi usta. Zawtórował jej głuchym i krótkim, cichym śmiechem, który nie miał w sobie nic z radości. - Taki ze mnie dżentelmen jak z Dropsa zakonnica. - potwierdził jej cień podejrzenia i przyznał się do swojej wady. Znał etykietę, w końcu Alecto cierpliwie go w tej kwestii edukowała, co nie znaczy, że zamierzał stosować się do tego dzień w dzień. Zachowywał się wzorowo tylko wtedy, kiedy mógł tym coś zyskać. Nie był typem osoby, która przepuszcza damy w drzwiach. On raczej ratował taką w zagrożeniu życia i okazywał swoją wartość na inne sposoby. W pewnym momencie wywrócił oczami. - To Wąsik składał cię całą noc, a ja mam mu spaprać robotę i cię zabijać? Zapomnij, koleś i mnie połatał. - mimo, że Resa mówiła to z ironią, on złapał ją za słowo i kazał się przy tym zatrzymać. Po chwili machnął ręką, bo w sumie, co mają się rozwodzić nad trudnymi tematami w tak ponurą noc. Westchnął ciężko i nalał do szklanki wody. Nie wypił jej, po prostu postawił na szafeczce i utkwił w niej zamyślony wzrok. - Nie wiem czy ktoś tu był. Leżałem nieprzytomny, ale wątpię. Zapewne Pomfrey nie wpuści tu nikogo przez jakie dwa dni aż... no wiesz, nie przestaniemy przypominać imperiusów. - odpowiedział głosem trochę nieobecnym. Nie patrzył teraz na Resę, spiął się, zacisnął szczękę. Przymknął oczy, by nie dostrzegła fali przygniatającego bólu jaki wlał się w jego wzrok. Zmarszczył brwi i przycisnął do czoła otwartą dłoń. Potarł brwi i próbował dalej być twardym. Ból ręki przypominał mu o kruchości ciał i łatwości z jaką mogą wpaść w nieodwracalne kalectwo. - Co zabrane czarną magią biała nie jest w stanie zwrócić. - wydusił z siebie z wyraźnym trudem słowa pielęgniarki. Otworzył oczy, teraz wydawały się po prostu czarne. Biło z nich przygnębienie i rezygnacja. Może i nie pokazywał tego wszystkiego po sobie, a jednak wbrew temu co ludzie mawiali, czuł cały ten ból który wiązał się z utratą palców. Bał się patrzeć na swoją rękę. Mdliło go na samą myśl, że kiedyś będzie musiał zdjąć bandaż. Wolałby mieć go już na zawsze, byle nie widzieć defektu. - W pewnym sensie paradoksalnie masz pecha i szczęście. Teraz jest kurewsko źle, ale któregoś dnia z tego wyjdziesz. - a ja będę nosić rany tego dnia do końca swych dni..., dopowiedział w myślach, bowiem słowa nie chciały mu przejść przez gardło. Pamiętał czarną mgiełkę otulającą sztylet... wzdrygnął się, zatrząsł od zimnego dreszczu wspomnienia. Zbyt świeże emocje, by do nich dzisiaj wracać. Rad był zatem, że Resa zaczęła mówić o głupotach, bo odwróciła jego myśli od fal cierpienia, które czekają na okazję by w niego rąbnąć z całą siłą. Szczerze mówiąc Castiel jednym uchem słuchał typowo babskiej paplaniny. Domyślał się, że Gryfonka akurat potrzebowała takich bzdet i musiał stwierdzić, że nie jest w stanie poświęcić się do takiego stopnia, by brnąć w plotkowanie na temat "Lustra". Posiedzieć tutaj może, jasna sprawa, ale rozkładanie na czynniki pierwsze rankingu na najprzystojniejszego faceta w Hogwarcie leżało poza jego możliwościami. - Jestem poza skalą. - wzruszył ramionami i tym samym skomentował wzmiankę na temat plotkarskiej gazetki. Zarejestrował w myślach imię Lucasa, ale nie miał akurat teraz sił, by próbować dopasować je do czyjejś paszczy. O kimkolwiek mówiła nie zamierzał ciągnąć jej za język. Nie był przyjaciółką. Był nieczułym chamem, a przynajmniej na takiego pozował. - Nie tylko ty, ale pewnie z eliksirami to by nas raz dwa wykopało. - z alkoholem znacznie łatwiej przyszłoby im znieść dzisiejszą noc lecz nie mogli sobie pozwolić na taki rarytas. Muszą przecierpieć najgorsze i niestety na trzeźwo. Uniósł głowę słysząc jej słabnący głos. Podniósł się z taboretu, który odsunięty przesunął głośno nóżką po gumolicie i wydał z siebie nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Horn nachylił się nad Gryfonką sprawdzając czy ta przypadkiem nie zamierza umrzeć czy coś w tym stylu. Mówiła cicho, ale słyszał każde słowo. Podziękowała mu, a nie chciał tego przyjąć. Wdzięczność powinna zachować dla Flitwicka, bo to on ją tutaj deportował. Horn jedynie... współdzieli ból, a za to nie ma się prawa dziękować. Mimo wszystko ugryzł się w język. - Luz. - szepnął i zakrył dłonią jej czoło. Było gorące, bardziej niż przypuszczał. - Weź może wstrzymaj się z zaśnięciem, dobra? - cofnął się, sięgnął po swoją lampę oliwną i odszedł wgłąb skrzydła szpitalnego, rozpychając nikłym światłem głęboki mrok. Nie było go kilka minut. Raz dało się słyszeć soczyste 'kurwaauajakboli' zaraz po głuchym uderzeniu - musiał na coś wpaść. Potem rozbłysnęło skromne światełko zaklęcia i dźwięk powracających kroków. Horn z miną cierpiętnika przykuśtykał z powrotem do łóżka Resy. Porządnie uderzył gołą (!) stopą w nogę łóżka o czym poświadczały małe kurwiki w szalejące w jego brązowych oczach. Wrócił z metalową misą pełną wody. Postawił ją na szafeczce i znów nachylił się nad dziewczyną sprawdzając czy ta jeszcze kontaktuje. - Nie śpij, bo cię obudzę. - mruknął i włożył do miski bawełniany mały ręcznik. Poczekał aż nasiąknie chłodną wodą, następnie jedną dłonią wyżął go z jej nadmiaru. Ciszę zagłuszał dźwięk kapiącej wody. Przysiadł bokiem na łóżku Resy i ręcznikiem zakrył jej czoło. Przycisnął delikatnie do skóry, przesunął na jej skroń - jedną i drugą. Nic sobie nie robił z umykających ku szyi kropel wody. Pójście po Pomfrey oznaczało wywołanie małego chaosu, a chciał mieć święty spokój. - Może o wszystkim zapomnisz. - szepnął ledwie otwierając usta. Mówił bardziej do siebie niż do niej. Leżała rozgorączkowana. Patrzył na jej bladą twarz ale jej nie widział. Jego myśli były uwięzione gdzieś indziej, w miejscu, który go wewnętrznie katowało. Włożył ręcznik z powrotem do wody, powtórzył całą czynność automatycznie, bez udziału woli. Był zwyczajnie przygnębiony. Zwilżył skórę jej szyi, równie gorącej co czoło. Zostawił ręcznik właśnie tam i cofnął rękę, zastanawiając się czemu to robi. Skąd u niego ten odruch? Dlaczego przyszedł z taką łatwością? Ciężar myśli przygniatał go do ziemi. |
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Czw 11 Paź 2018, 18:58 | |
| Nagła świadomość, że tragiczne wydarzenia mające miejsce na pogrzebie zabrały coś bezpowrotnie przybrała formę ciężaru, który osiadł na jej klatce piersiowej, wbijając ją mocniej w miękką poduszkę. Nie myślała o tym do tej pory – była zbyt zdezorientowana i skupiona na własnym cierpieniu, rozważania na temat wszystkiego co się stało zapewne były jeszcze przed nią, czekając cierpliwie by wypełnić długie, samotne godziny, które przyjdzie jej spędzić w niewygodnym łóżku. Myśl o tym jak czarna i straszliwa musiała być magia, która odebrała Castielowi kawałek dłoni sprawiła, że na karku poczuła dreszcz – a może to wynik gorączki? Opatrunek nie pozwalał jej dostrzec co i w jakiej ilości zostało mu ujęte, choć kształt wciąż przypominający dłoń dawał nadzieję, że może mogło być gorzej. Niepewnie skinęła głową. – Mam taką nadzieję... – powiedziała na tyle cicho, że jeśli nie skupił się dostatecznie, mógł jej nie dosłyszeć. Powoli traciła kontakt z rzeczywistością, ogarnięta bólem i gorączką, a jednocześnie uspokojona rozmową ze Ślizgonem, musiała wkładać sporo wysiłku w to, by nie osunąć się w czarną otchłań snu. Powieki z sekundy na sekundę ciążyły jej coraz bardziej, a oddech uspokoił się, rytmicznie unosząc i opuszczając klatkę piersiową. Chłodna dłoń, która dotknęła jej czoła zmusiła ją do otwarcia powiek, taki gest z jego strony był dla niej zaskakujący w takim stopniu, że za żadne skarby nie mogła tego przegapić. Była zaskoczona, a złośliwy chochlik, który na moment obudził się w jej wnętrzu, kusił ją by się roześmiać, nie miała na to jednak siły, a poza tym... gdyby to zrobiła, okazałaby się być naprawdę paskudną osobą. Z jakiegoś powodu nie chciała by tak o niej myślał. Usłyszała jego głos i skinęła głową, choć nie miała najmniejszej kontroli nad tym czy uda jej się dotrzymać obietnicy. Kiedy wrócił, jedną nogą stała poza granicą zaśnięcia. – Nie śpię. – mruknęła niewyraźnie, pozwalając by chłód ręcznika przywrócił ją do rzeczywistości, wyrywając spomiędzy spierzchniętych warg westchnienie ulgi. Spływające po skórze krople były przyjemne, na krótko zostawiały za sobą ślad, który przy każdym najdrobniejszym powiewie powietrza jak chociażby oddech Horna, przynosił upragnione zimno. To było nawet bardziej zaskakujące niż sprawdzenie jej temperatury, w głębi siebie, zupełnie wbrew swojej woli, poczuła iskierkę sympatii do tego gbura. On sam również zdawał się być tym zaskoczony. – H... Castiel? – spojrzała prosto w ciemne oczy, które przy bladym świetle oliwnej lampki zdawały się być zupełnie czarne. – Obyśmy jutro znowu byli wredni. Może to będzie znaczyło, że wyzdrowieliśmy. Rzuciło nam się na łby, dobranoc. Nie będę już Cię budzić. – uśmiechnęła się do niego, słabo, lecz szczerze. Chyba nie był świadom jak bardzo poprawił jej samopoczucie, zarówno psychiczne, jak i fizyczne, a ona nie chciała go w tym temacie oświecać, traktując to jako swój mały sekret. Obraz jego twarzy rozmazywał się coraz bardziej z każdym mrugnięciem, aż w końcu zniknął zupełnie, zastąpiony ciemnością. Nie widziała jak wracał do swojego łóżka, choć zrobił to bez dwóch zdań. Ciężka noc właśnie stała się odrobinę przyjemniejsza.
Resa i Castiel idą spać, można spokojnie wpadać do tematu. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Sob 20 Paź 2018, 17:32 | |
| W tej krótkiej chwili gdzieś na świecie, ktoś umiera. Gdzieś, ktoś właśnie płacze, bo żegna dla siebie bliską osobę, albo cierpi bo nie zdążył tego zrobić. W tym samym momencie, na tym samym świecie ktoś dopiero rozpoczyna życie. Ktoś właśnie kogoś wita, płacząc ze szczęścia. To tak zwany krąg życia, okrutny w swojej prostocie i fakcie, że życie i śmierć mimo, że tak bardzo od siebie odległe i różne, są jednocześnie tak bardzo sobie bliskie. Powiadają, że co minutę na świecie umiera 200 osób. To tak jakby co minutę rozbijały się samoloty z tyloma pasażerami na pokładzie, a przecież świat biegnie dalej. Powietrze jest takie samo jak przedtem, słońce świeci równie intensywnie, czas mija równie szybko...Ktoś kto dla nas był całym światem odchodzi, a pozostały świat nawet tego nie zauważa. Tak samo było i tym razem. Życie w szkockiej szkole położonej w miejscu niedostępnym dla zwykłych ludzi biegło tak samo jak wcześniej, mimo pogrzebu jednego z jej mieszkańców. Kolejne godziny przelatywały między palcami szybciej niż kiedykolwiek. Wydarzenia poprzednich dni mimo, iż wywarły wpływ na uczniów oraz grono pedagogiczne stały się jedynie przeszłością, a na jej rozpamiętywanie i ciągłą żałobę nie było czasu. Zdawało się, że świat już nawet zapomniał o tym, że pochwał jednego ze swoich mieszkańców. Jedynie jedno puste miejsce przy stole Domu spowitego zielenią i srebrem podświadomie mówiło innym, że kogoś brakuje. Szkolne korytarze jednak zdawały się być tak samo zapełnione jak przedtem, nie ucichł również gwar głośnych rozmów, niebo nie płakało tak jak jeszcze dwa tygodnie temu, a czas zdawał się faktycznie w pewien sposób leczyć wszystkie rany. Nikt nie wracał do dnia pogrzebu, ani samego faktu jak doszło to wszystkich wydarzeń, które się z nim wiązały. Czuła na sobie zaciekawione spojrzenia, kiedy pokonywała kolejne metry, jej kroki odbijały się echem od marmurowej posadzki. Szła wyprostowana, z wysoko uniesioną głową, stwarza pozory, po raz kolejny choć tak naprawdę miała ochotę biec, by jak najszybciej znaleźć się w skrzydle szpitalnym. W chwili, gdy opuściła mieszkanie Daniela pierwszą myślą, jaka zrodziła się w głowie blondynki był Castiel oraz ogromna chęć odnalezienia go, gdziekolwiek się znajdował. Nie ciężko było uzyskać te informacje, Hogwart aż huczał od plotek, które dla niej były jak kolejne szpilki wbite w delikatne serce. Gula w gardle odbierała jej umiejętność mowy, dłonie drżały pod wpływem emocji, spośród których najbardziej wybijał się strach. Ona, Alecto Carrow bała się. Po raz drugi w ciągu dwóch dni zależało jej na kimś, a nie tylko na sobie. Daniel i Castiel, dwój najbliższych teraz jej sercu mężczyzn, którzy stali się wrogami. Jak do tego doszło? Dlaczego walczyli właśnie ze sobą, a co najważniejsze, po której stronie barykady stali? Przyspieszyła kroku, by znaleźć się jak najszybciej blisko niego, by móc ujrzeć w jakim jest stanie, by zobaczyć czy… żyje. Świadomość, że Horn mógł nie wyjść z tego cało budziła w niej dziwne uczucie pustki. Westchnęła cicho, napięła mięśnie kiedy stanęła przed drzwiami skrzydła szpitalnego. Poprawiła włosy, nacisnęła klamkę. Pierwszym, co poczuła był zapach chloru wymieszany z wonią medykamentów, panowała tu niczym niezmącona cisza, wprawiając w patetyczny nastrój, przerywało je jedynie ciche pochrapywanie przebywających tu osób. Rozejrzała się dookoła, skupiając spojrzenie niebieskich tęczówek na jednym z zajmowanych łóżek. Od razu go poznała. Castiel. Oddychał miarowo, wydawał się być taki spokojny. Nogi się pod nią ugięły, kiedy zdała sobie sprawę, że naprawdę tu jest. Musiała się jeszcze o tym przekonać, wszakże wzrok można oszukać. W kilku krokach pokonała dzielącą ich odległość, zatrzymując się na kilka sekund, wyglądała jak posąg stając nieruchomo, choć jej serce biło jak oszalałe ona starała się zachować spokój. Wypuściła z powietrze z płuc, nie zdając się sprawy z tego, że wstrzymuje oddech od chwili gdy znalazła się przy jego łóżku. Lustrowała go uważnie, skupiając się na tym, by określić jak dużo ran odniósł. Połowa jego ciała była obandażowana. -Och… Castielu - wyszeptała, biorąc w swoją dłoń jego, tą zdrową. Pochyliła się nad nim odgarniając splątane kosmyki włosów z czoła. –Jak dobrze, że jesteś cały – dodała z ogromną troską, ale i ulgą w głosie.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |