|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Sergie Lémieux
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Sob 07 Mar 2015, 20:41 | |
| Em, dziwnie. Bardzo dziwnie. Przyszedł pomóc, a spotkał się z bardzo "miłym" powitaniem przez... kto to? Chyba jej wcześniej nie zauważył. No tak, ta szpara w wejściu nie była na tyle duża, aby umożliwić pełne pole widzenia. Dziewczyna chodziła z nim na lekcje. Jakie? To mało istotne. Lecz warto sobie przypomnieć jej imię. "Wanna? Warka? Wanda! Tak, Wanda!" Przeanalizował każda możliwość w głowie, aż miał całkowitą pewność. Ale czemu tak go potraktowała? Miał się nie wtrącać? Gryfońska natura zabrania stania i gapienia się. Szczególnie, że tu chodzi o jego przyjaciela Francisa. No właśnie, co z Lacroix'em? Spodziewał się okrzyków zachwytu, radości, albo chociaż złości. Jednak nie. Szlachcic mówił do niego jakby nigdy nic, jakby się widywali codziennie, a te spotkanie to jedno z wielu. Czemu? Francis zwariował w ciągu roku? Może to ten Hogwart źle na niego wpłynął. Liczmy jednak na to, że po prostu stres utrudniał mu myślenie. Syknął z bólu, kiedy praktykant poklepał go bo rannej kończynie. To było niefajne! -Ał. Nie wiem. Długa historia.- Odparł do niego po francusku. Słyszeć słowa Francisa po angielsku było doprawdy dziwne. Ale widocznie się przestawił na miejscowy. Trzeba przywyknąć. Szczerze sam miał problemy z nowym językiem. Ciągle mu się coś myliło. Co do ramienia... wolał teraz nie opowiadać o pasjonującej przygodzie w lesie, szczególnie, że teraz mają inne problemy. Gryfon przyglądał się zaistniałej sytuacji. Krukonka zaczęła wydawać jakieś polecenia, ale Francuz miał małe problemy z wykonaniem ich. Ma przenieść Joe? W stanie "kalectwa"? No i praktykant chyba świetnie sobie radził z Puchonką. Lémieux zauważył, że Dunbar patrzy na stażystę w dziwny sposób. W taki jakim sam arystokrata jeszcze nie zaszczycił żadnej kobiety, lecz spotkał się z tym w odwrotną stronę. Ogólnie to co się działo wyglądało jak scena romantyczna, czy coś w ten deseń. Jej zachowanie go trochę bawiło, ale tego nie okazywał. Znaczy, to nie o strach chodziło. Jednak wciąż o to spojrzenie na Lacroixa. Przypominało mu o kobietach, które wielokrotnie miały przez Sergia złamane serce, ale próbowały wzbudzić w nim odwzajemnione uczucia. Może to sobie ubzdurał... jednak miał intensywne wrażenie, że... Nieważne. Nie jego sprawa. A jak zechce się tym zainteresować to później. Udało się trochę starszemu chłopakowi uspokoić zapłakaną osóbkę, ale to co zrobił było okrutne i straszne! Zapalił fajkę i to ze wspaniałym zapachem! Czemu to tak denerwowało blondyna? Bo był na cholernym odwyku i jakakolwiek używka kusiła go teraz sto razy bardziej, niż wcześniej. Gdy nie widział tego świństwa nie miał z tym problemów. Ale zapach, widok... to męczarnia! Zacisnął zęby, odwracał wzrok i próbował nie oddychać, ale to trzecie nie wychodziło. -Piątki takie są.- Odparł, tym razem po angielsku, ale z charakterystycznym akcentem. -Jasne.- Dodał słysząc kolejną część jego wypowiedzi. "Cholera, Francis, co z Tobą nie tak?" Pomyślał. Może miał problemy z pamięcią i coś się pomyliło. Żył przeszłością? Nie, po prostu ładuje fakty i to dość powolnie. Przez chwilę zastanawiał się kim są Bonnie i Clyde. Teraz zrozumiał, że zapewne jest to coś mugolskiego z czym nigdy nie miał styczności. Wiec przemilczał ten fakt. I to, że Francis "będzie kobietą" w tym zespole. Ale co tam! -Uzdrowiciele nie są źli. Dają lizaki, gdy jest po badaniach.- Musiał pozbyć się tej nieznośnej atmosfery. Tak przepełnionej dramatami i niepokojem. Poza tym najlepiej, aby Dunbar już nie myślała o tych lekarzach. Tylko co z jej łokciem? To wyglądało paskudnie, ktoś musi się tym zająć. Sergie znał trochę magii leczniczej, ale nie wchodził w paradę praktykantowi. Szczególnie, że przed chwilą kazano mu nic nie robić. Machnięciem reki, ale to nieistotne. Dobrze, że sobie tej ręki nie rozcięła jak on. To wtedy byłoby więcej krwi. Błękitne oczy znów skierowały się w stronę francuskiego znajomego. Po raz kolejny westchnął, tym razem ze zrezygnowaniem. -Francis...- Zaczął, ale dał sobie spokój. Nie miał siły teraz się go pytać: "Masz coś z głową, że nie dziwi, Cie mój widok?". Tak, byłoby to dobre, ale niech mężczyzna sam kombinuje. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Sob 07 Mar 2015, 21:53 | |
| Wanda czuła się odrobinę jak piąte koło u wozu. Dosłownie. Kochała Joe z całego serca, z Francisem łączyła ją cudowna nić porozumienia i wspólnie skrywana tajemnica, a z Sergie’m łączyło ją dosłownie wielkie nic. Ewentualnie to, że stali teraz w hallu w swoim towarzystwie. Nie zamierzała przedstawiać się pierwsza, bo to należało do obowiązku nieznajomych chłopców – tak przynajmniej uczyli ją rodzice, że to mężczyzna powinien zabiegać o uwagę kobiety, którą chcąc nie chcąc była. Dlatego milczała jak zaklęta i tylko pokierowała nim oraz brunetem by nieco jej dopomogli. Wyszło jednak jak zwykle – czyli nic po myśli Krukonki, która miała wszystko obmyślone. To Joe miała położyć się na leżaku, to ona miała odpoczywać, a nie ten błazen Francis, który jest chyba ślepy na zabiegi biednej i kochanej panny Dunbar. Żal jej się robiło jak Puchoneczka się męczy dlatego co i rusz dotykała jej ramienia, skroni, dłoni, by tylko pokazać jak jej zależy, by ta czuła się o wiele lepiej. Spiorunowała wzrokiem młodego pana Lacroix, kiedy ten śmiał wspomnieć, że jest w niej o czymś lepszy – wszyscy doskonale wiedzieli, wszyscy – przynajmniej ona i on, że to właśnie panna Whisper była aktualną mistrzynią w bierkach. To ona go pokonała i nikt inny. I jak do tej pory nikt nie odważył się wyzwać ją na zaciekły pojedynek, który najpewniej znowu by wygrała, w pocie czoła, aczkolwiek w chwale. - No cóż, nie do końca mi o to chodziło, panie profesorze. – Rzekła poważnym tonem jak na siedemnastolatkę i przystanęła przy łóżku szpitalnym, o które w końcu z cichym westchnięciem się oparła. Spojrzała na blondyna z Gryffindoru z dziwnym akcentem, potem na stażystę, który wyciągnął dobrze znana jej fajkę roztaczającą wokół słodki i malinowy zapach tytoniu – później skupiła wzrok na przyjaciółce, która wyglądała okropnie. Miała ochotę ją zamknąć w swoich ramionach, ale wiedziała, że to nie jej robota – ktoś inny powinien się nią zająć i tym kimś niestety nie była ona. Nie skomentowała znowu słów Francisa, który zaczął rzucać mugolskimi sloganami, które może obiły się jej raz czy dwa o uszy, ale teraz nijak nie mogła się do tego odnieść. Uśmiechnęła się tylko uspokajająco do koleżanki, od której biło przerażenie i strach przemieszane z rozkwitającym uczuciem, tym z serii tych niewinnych i pierwszych. Sama dobrze wiedziała jak się czuje Joe, przynajmniej jeżeli chodzi o miłostkę – była w podobnej sytuacji, jeszcze świeżej, bo to Lancaster skradł jej serce. Westchnęła, po raz setny tego wieczora i wywróciła zaraz patrzałkami podśmiewając się. - Kochana Joe, Joe, Joe. Nie panikuj, będzie w porządku. Jesteśmy tutaj i nie damy Cię skrzywdzić, wiesz? – Powiedziała zaraz wesoło, pochylając się w stronę koleżanki i pogłaskała ją po głowie w zamyśleniu. W gruncie rzeczy mogliby ją zawieść do dormitorium i tam złapać Henryka, który był przecież mistrzem w magomedyce – przynajmniej według niej… Dla Wandy jej chłopak jawił się jako najlepszy uzdrowiciel w Hogwarcie, więc w sumie może była mało obiektywna? Aczkolwiek była pewna, że zbity łokieć umiałby naprawić. - Jesteśmy w Skrzydle Szpitalnym, profesorze Lacroix. Nie uważam, by było to odpowiednie miejsce na palenie tego typu używek. Nawet jeżeli ładnie pachną. – Odezwała się zaraz, kierując piwne spojrzenie na twarz najstarszego osobnika w ich gronie, a coś w jej oczach mówiło, że żartuje. By nie wyjść na gołosłowną wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny i chwyciła dwoma palcami wyżłobione drewno, z którego unosiła się słodka chmura. Jedno mocne szarpnięcie, błysk uśmiechu Krukonki i ta miała kolejnego fanta, którego wcieli do swojej kolekcji rzeczy niezwykłych bądź też skradzionych. Myślała chwilę co by z tym zrobić, by aromat maliny nie uciekał jej spomiędzy palców – usłyszała jak Fhansis rzecze cos o pięknych kobietach – pokręciła tylko głową. - Ja widzę tutaj jedną piękną kobietę i dwóch niezbyt rozgarniętych mężczyzn. – Odpowiedziała odważnie, z pewną dozą czarnego humoru po czym stuknęła różdżką we francisową fajkę tworząc z niej drewnianą kulę z małą szybką, w której dostrzec można było różowy pył. Malinowy zapach dalej unosił się nad ich głowami – Wanda stworzyła pewnego rodzaju dyfuzor, który dalej obracała w dłoniach, by się chwilę nimi zająć. - Zatem co zrobimy? Joe? Możemy skoczyć po jakiś eliksir uspokajający… przeciwbólowy, cokolwiek? - Przeszła naokoło leżanki sunąc ręką po zimnej barierce – wcześniej schowała swój magiczny badylek. Uniosła wzrok ku górze i tylko czekała na zbawienie lub na cokolwiek innego. Miała ochotę na czekoladę.
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Sob 07 Mar 2015, 23:15 | |
| Wykorzystujesz to. Dwa słowa, które pobudziły coś w Francisie. Słysząc je zmrużył zaraz lekko oczy i spojrzał na Puchonkę nieco pytająco, odczuwając wyraźny przytyk, odrzucając zakodowaną specjalnie dla jego wiadomość, które sens owszem, dotarł do niego w pełni, ale nie umiał do końca rozszyfrować. Przecież starał się. Robił wszystko, żeby wyjść z tej całej sytuacji jak najlepiej, żeby nikt nie czuł się poszkodowany, jakkolwiek zdawało się to być niemożliwe. Zupełnie jak w stosunku do Aristos, jak w stosunku do jego rówieśników, przyjaciół, znajomych, albo po prostu ludzi, na których szczerze mu zależało, chociaż nie było takich bardzo wielu, chciał dobrze. Chciał najnormalniej w świecie dobrze z całą tą swoją ukrytą pod arystokratycznym pozornie chłodem swoją naiwnością. Przecież mógł powiedzieć “nie”. Mógł unikać jej na korytarzu, mógł chować się, uciekać przed jej wzrokiem. Ale chciał dobrze, chociaż wydawało się to niemożliwe, ba, nawet gorsze niż powiedzenie niektórych rzeczy wprost. Denerwowało młodego Lacroixa, że nie rozumiał sam siebie, że nie do końca był w stanie ogarnąć własną głowę i to, co się w niej kotłuje. Wszystko wydawało się być jednym ‘coś’ za dużo. W takich chwilach po części rozumiał wyrzuty ojca, że nigdy nie będzie dobrym dziedzicem i że właściwe nikt w całej Francji nie jest zainteresowany Francisem jako potencjalnym kawalerem dla dobrze urodzonej córki, co osobiście stażystę nieopisanie cieszyło. Ostatecznie, z samotnością mu było w pewnym stopniu do twarzy, nie narzekał na to, chociaż musiał przyznać, jeśli nie przed kimkolwiek to przed samym sobą, że czasami było mu ciężko. Westchnął tylko, nieco smętnie, nieco z rezygnacją, ale w gruncie rzeczy, tak jak zwykle. -No tak. Prawdopodobnie tak to wygląda. - rzucił krótko odwracając już wzrok od kogokolwiek i poczuł się nagle bardzo, ale to bardzo zmęczony. Czuł, że wymagają od niego czegoś, ale nie był w stanie zrozumieć - czego. Wziął się tylko w sobie i postanowił po cichu, nie mówiąc już nic więcej co zrobić dalej. -Nie możesz. Rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć. - wyjaśnił spokojnie, stanowczo. Zdecydowanie stanowczo. Bo też nie chciał się tłumaczyć z niczego. Nie każdy musiał lubić szpital, w szpitalu, ostatecznie, nie było nic do lubienia. Lacroix był w stanie to zrozumieć. Nie wnikał jednak głębiej. Wpatrywał się w ścianę z tym swoim zamyśleniem wypisanym na twarzy, zeskoczył zaraz z paradoksalnie jak na szpitalną leżankę miękkiej - notabene - leżanki i przeszedł się po korytarzu tam i z powrotem. Od jednej do drugiej ściany, skrzętnie ignorując kogokolwiek lub cokolwiek, myśląc tylko intensywnie. Mógł ją odprowadzić do dormitorium i zostawić na pastwę tego całego Lancastera, który równie dobrze może zrobić jej sieczkę z łokcia. Źle. Mógł ją na siłę zaciągnąć do skrzydła szpitalnego i kazać się leczyć. Jeszcze gorzej. Mógł próbować ją zaprowadzić delikatnie do skrzydła i prosić, żeby się leczyła. Cóż. Wyraźnie to jest jeszcze gorsza opcja. Mógł spróbować sam. Ostatecznie, mimo wszystko, sobie ufał najbardziej. Cenił to w sobie, lubił i pokładał jakąś nadzieję w tym, że nie spartoli tej niespecjalnie trudniej roboty. Przystanął. Chłód korytarza zaczynał mu się udzielać. Mechanicznym ruchem poprawił granatowy kołnierz i rękaw, który nieco odwinął się przez te wszystkie przygody. Zabawne, że w tej sytuacji dokładnie każdy czuł, ze powoli urasta do rangi piątego koła u wozu. Zabawne. Jak ta cała sytuacja. Jakkolwiek zdawać się mogło, że przez Lacroixa zaczyna przemawiać jakaś irytacja stwierdzenie było to dalekie od prawdy. Był spokojny, jak na siebie, boleśnie i wyraźnie spokojny. Nie uśmiechał się zbytnio, nie mruczał, nie odzywał, nie zahaczał na żadne ze zgromadzonych na dłużej niż parę krótkich sekund. Nie zareagował nawet zbytnio, kiedy Wanda pozbawiła go fajki. Właściwie, miał ważniejsze rzeczy na głowie. Prawdopodobnie każdy z nich miał. Zerknął na zegarek, z trudem odczytując przez stłuczone szkiełko godzinę. Gruba wskazówka nieubłaganie zbliżała się do jedenastej, a coś we Francisie przeskoczyło. W taki niezauważalny sposób, nie drgnął nawet, nie podniósł głosu ani o ton, tylko jakby nieco chłodniej, nieco bardziej stanowczo brzmiało każde słowo, które spływało na ciszę tego wąskiego korytarza pomiędzy jedną, a drugą decyzją. Nie tyle groźnie, nie tyle z przestrogą, co najzwyczajniej w świecie - stanowczo. -Tak właśnie zrobimy. - stwierdził i bez słowa więcej podszedł do drzwi magazynku. Jednym wprawnym ruchem wyciągnął zza paska różdżkę. Zerknął jeszcze na Lemieuxa i podniósł brew, jakby kojarząc, co mu tutaj cały czas w tym dziwnym randewu nie grało. -A ty nie powinieneś być w Beauxbatons? Pomyliłeś państwa, Sergie. I zrobiłeś sobie krzywdę. Ale nie wnikam. Lepiej dla ciebie, żebym nie wnikał. - odparł płynną angielszczyzną, ucinając rozmowę. Nacisnął ciężką, zimną klamkę i wszedł do nieco parnego pomieszczenia. Oświetlił sobie różdżką półki i przeglądał buteleczki odczytując niekiedy z trudem treść etykiet. Cholerne lekarskie pismo. Te bardziej zakurzone ocierał o róg koszuli, wybierając odpowiednie, które zdawały mu się potrzebne w aktualnej sytuacji. Woń malin na stałe zastąpiona została duchotą magazynku, a Francis zastanawiał się jak Poppy tak sprawnie orientuje się w tych enigmatycznie zapisanych buteleczkach. Poza tym, świadomość, że robi coś nielegalnie trwałą gdzieś w jego głowie. Chociaż, to nie była pierwsza nielegalna rzecz którą robi. Poza tym, cel powoli zaczynał uświęcać jakiekolwiek środki, a sytuację można było bez większej kozery określić jako wyjątkową. Zwykły eliksir uspokajający, dla Joe i przeciwbólowy, dla ich obojga. Wyszedł z magazynku, który zamknął za sobą nogą, położył wszystkie butelki na leżance i zniknął ponownie w drzwiach, wracając z miednicą i paroma kawałkami materiału. Jakkolwiek nie był najlepszym uzdrowicielem było sporo rzeczy, które potrafił zrobić po mugolsku. Szybkim ruchem różdżki napełnił miednicę chłodną wodą, którą podał Wandzie. Nie zerkając Puchonce w oczy spokojnie, kilkoma delikatnym i ostrożnymi ruchami odwiązał szalik i rzucił go w kąt. - Czy tego chcesz, czy nie. Nie jestem uzdrowicielem. - mruknął jeszcze, odkorkował jedną z butelek i podał ją Jolene, rzucił druga Sergiemu licząc, że ten obsłuży się sam. -A ty możesz wyskakiwać z koszuli. Dzisiaj będę waszą matką. - oświadczył tylko z zadziwiająca rzeczowością pozbawioną jakiegoś zwyczajowego rozbawienia. Ściągnął własną koszulę, ubraną na dość ‘uroczystą’ okazję, a więc przy tym nie najwygodniejszą z tych, które miał. Poczuł nieprzyjemny dreszcz chłodu na plecach, ale zignorował go. Obciągnął koszulkę z tarczą jego byłej szkoły na piersi. Przyłożył delikatnie dłoń do opuchniętego łokcia, którego kolor zmieniał się częściej niż powinien. Przyglądał się moment nadwyrężonymi stawowi i podał Wandzie swoją różdżkę. - Poświeć mi proszę. - mruknął, oglądając rękę Puchonki, nie był znawcą, owszem, ale wiedział swoje. Rozprostował ją delikatnie, sprawdzając czy prostuje się tak, jak powinna, w tym całym zadziwiającym milczeniu, które z jego strony spowiło korytarz. Nie podśmiechiwał się, nie mruczał, nie rzucał rozbawionych komentarzy. Francis był. I to własciwie tyle? |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 08 Mar 2015, 08:41 | |
| Uciekła wzrokiem i skuliła się nieznacznie. Odkąd "wywróżyła" Fhancisa, po kolei kawałek po kawałku coś się nie udawało. Im bardziej chciała z niego uczynić dziewczęce zauroczenie, tym bardziej się jej to nie udawało. Joe martwiła się. Być może unikanie pomogłoby jej otrząsnąć się z tego, co nigdy nie zaistnieje. Trudno jest być obojętnym, a jeszcze trudniej jest tylko lubić. To było bezdennie smutne. Kiwnęła głową Wandzie. Wiedziała, że są. Czuła ich obecność, martwili się, chociaż nie powinni, wszak to tylko spuchnięty łokieć a nie dziura w brzuchu. Nie zapytali co się stało. Ani razu. Nie chcieli znać powodu tej kontuzji, a gdyby poznali, straciłaby w ich oczach wiele. Naiwna, mała Jolene, żyjąca jeszcze w świecie dziecięcym, niezdolna samodzielnie dorosnąć bez obecności Piotrusia Pana, który pragnie zostać tam, gdzie się znajduje. Joe była między młotem a kowadłem. Malinowy dym odprężał. Nie zmazał jednakże z buzi dziewczyny poczucia winy i zażenowania. Przyznawanie się do swojej słabości wymagało pewnego rodzaju odwagi, gdyż strach zaciskał gardło i utrudniał prawidłowe oddychanie. Patrzyła na buty Fhancisa, gdy krążył po korytarzu w poszukiwaniu wyjścia z brzydkiej sprawy. Nie spojrzał na nią ani razu. Nie uśmiechnął się, a zamienił w przyszłego nauczyciela, którego zadaniem było złagodzenie napiętej sytuacji. Wyglądał inaczej, co wzbudzało w Jolene panikę. Czuła się jak piąte koło u wozu pomimo, że to ona jest przyczyną niezręcznej sytuacji. Uniemożliwiała racjonalne rozwiązanie, zapierając się w swoim lęku, którego nie umiała pokonać. Nazwała siebie w myślach tchórzem. Nie powinna nigdy pokazywać się w tym stanie szczególnie Fhancisowi, następnie Wandzie, która była jej bliższa niż niejedna Puchonka i Serkowi. Co oni musieli o niej teraz myśleć? W listopadzie skończy siedemnaście lat, powinna wykazać się większą dojrzałością. Fhancis zniknął. Słońce również. Zapadła długa cisza. Z każdą upływającą minutą, Jolene czuła się gorzej. Spanikowała, całkowicie bezpodstawnie i utrudniła tej trójce bycia dla niej dobrymi. Pragnęli jej pomóc, a ona to odtrącała, głucha na logiczne słowa. Spuściła głowę, obserwując każdy ruch Fhancisa. Przyniósł eliksiry, miednicę z wodą. Zacisnęła spierzchnięte usta w bladą linię, pozwalając odwiązać szal Erica. Wzięła do ręki dwie folki uważając, aby przypadkiem nie dotknąć dłoni Fhancisa. Nie uniosła do ust leku i nie był to bunt, a jedynie pokłady smutku. Bolało ją, że na nią nie patrzy, chociaż nie mogła mu o tym powiedzieć. Drgnęła zaskoczona słowami. Zdjąć koszulę? Najpierw szal, teraz koszule... czego pozbawi jeszcze tych przystojnych panów? Oby nie spodni. Fhancis zdjął pierwszą koszulę, przyprawiając Joe w stan około zawałowy. Zamknęła mocno oczy i nie ruszała się z niewygodnej leżanki. Dotknął opuchniętego łokcia. Sina, wrażliwa skóra zabolała od ciężaru palców, a mimo tego Puchonka nie pisnęła słowem. Oczekując od Joe opanowania, rozprostował jej łokieć. Zacisnęła zębami dolną wargę, przedzierając się do kilku mikroskopijnych kropelek krwi, zabraniając sobie jednocześnie pojękiwania i popłakiwania z bólu. Jej lewa dłoń, właścicielka łokcia, zaczęła drżeć, niestety zauważalnie i niezależnie od jej woli. Staw prostował się, ale z mocnym, dużym złym bólem. Joe podejrzewała nadwyrężenie mięśnia, ale jak mocno bolało! Pod wpływem "aua", wypiła podane eliksiry i nie narzekała na ich gorzki smak. Chwilę patrzyła na delikatne loki Fhancisa, ciesząc się, że nie może zanurzyć w nich dłoni i nie popaść w większe tarapaty. Nie podejrzewała, że brak pogodnego kontaktu wzrokowego i uśmiechu na jego buzi będzie utratą podobną do pojawienia się burzy. Pisał, że kocha deszcz. Joe już nie. - Zagramy w scrabble? - zapytała ni stąd ni zowąd patrząc w okolice Wandzi. |
| | | Sergie Lémieux
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 08 Mar 2015, 11:41 | |
| Em, towarzystwo było ciekawe. Dawny znajomy, koleżanka Jolene i ktoś tam, prawdopodobnie "Wanda". Choć szczerze długo się zastanawiał, czy może "Warka", lecz chyba jednak nie. Kiedy sytuacja się trochę uspokoiła, a płacząca dziewczyna skupiła na swojej miłostce, Sergie zdał sobie z czegoś sprawę. Utkwił spojrzenie w Krukonce. -Przez to wszystko zapomniałem się przedstawić. Sergie Lémieux.- Kiwnął głową i uniósł lewy kącik ust. Znał zasady dobrego wychowania. Wbijali mu to dzień w dzień. Życie arystokraty nie jest usłane różami! Co się dziwić, że uciekał do używek, aby nie zwariować! Teraz tyle łatwiej, że nie ma ględzącego ojca na karku. Choć wszystkie formy grzecznościowe i etyka wyryły mu się w głowie. Potrafiły wyrecytować każde słowo, które mu wciskano do blond główki, ale po co. Najważniejsze, aby się po prostu przywitać! -Wanda, tak?- Spytał dla pewności. O to, czy sobie przypomni jej nazwisko już nie pytajcie... za cholerę nie wie. -Niezbyt rozgarniętych?- Hm, nie rozumiał tych słów, czy coś mu nie pasowało? Miał ranną rękę, ledwo nią ruszał, co by zrobił? Poza tym jeszcze nie dostał okazji, aby się serio wykazać. To Lacroix sobie usiadł na leżaku, a Dunbar to widocznie nie przeszkadzało. Sama zrobiła to co On i to chętniej, niż gdy miała leżeć bez niego! Gryfon niczym nie zawinił! Ehh. Mniejsza, jest przecież nierozgarnięty... Zauważył na twarzy praktykanta małe zakłopotanie, które po chwili ustąpiło zastanowieniu. Zapewne nie wiedział co robić. Nie było nikogo kto jej pomoże? Jak się można tak bać uzdrowicieli! "Joe, jakbyś mocno krwawiła, też byś nie pozwalała sobie pomóc?" Pomyślał. W sumie, prawdziwy lekarz w takim przypadku próbował podać jej jakąś narkozę, czy coś. W sumie... to chamskie, ale nieprzytomna Puchonka, by już nie walczyła. Ale nie. To będzie plan Z. Najpierw wykorzystajmy resztę alfabetu. Najstarszy z tej grupki chyba nawet na coś wpadł. Ale to zaraz. Wpierw wszystko sobie wczytał i zauważył, że Sergie tu nie uczęszczał! Nigdy! -Oh, dzięki, że chociaż Ty mnie uświadomiłeś. Widocznie poszedłem nie na tą stacje.- Odparł żartem. Oczywiście, każdemu Francuzowi może się pomylić i wyjechać do Anglii, żeby wejść do pociąga na Kings Cross. Ah, to jest to. -Dobrze, że zauważyłeś też te "drobne" skaleczenie.- Wtrącił. Wciąż nie takiej reakcji oczekiwał po Francisie. A był taki... obojętny, spokojny. Dlaczego? Badziewne spotkanie po tak długim braku kontaktu. Blondyn zainteresowany tym gdzie wszedł mężczyzna poszedł za nim, ale szybko cofnął się widząc jak wraca z flakonikami. Nawet jeden otrzymał. Przeciwbólowy. Pomfrey dzisiaj już mu dała tyle obrzydliwych substancji do wypicia... ale tak cholernie doskwiera te ramie! Lémieux wypił zwartość swojego flakonu i wykrzywił twarz. Bleh. Czyżby usłyszał "scrabble"? To jest coś! Gra może trochę rozpogodzić humor, albo chociaż zająć czymś myśli. Co prawda pytanie nie było skierowane do niego, no i sam nie potrafił grać, lecz wiedział skąd im to załatwić. Leżąc tak parę godzin w jednym miejscu zaczynamy dostrzegać każdy szczegół pomieszczenia. On zauważył takową grę dla pacjentów, która znajdowała się... na szafce? Francuz bez słowa wrócił do SS, a po paru sekundach, do nich z pudełkiem w ręku. Wiadomo, że to scrabble. Postawił je na ziemi, przy Joe. -Proszę, może się przydać.- Powiedział z uśmiechem. Pomyślał, że jest po wszystkim co dziwne, ale następna wypowiedź "początkującego uzdrowiciela" trochę go zakłopotała. -Co?- Spytał, co było pierwszą reakcją. Czemu miał się rozbierać? Czyżby Franc znał się na leczeniu tak dotkliwych rozcięć jakie znajdowały się na jego (Sergia) kończynie? -Bien.- Mruknął francuskim i z wielkim trudem, używając tylko jednej ręki, ściągnął koszulę. Trochę mu głupio stać półnago na korytarzu w towarzystwie nie aż tak dobrze mu znanych kobiet. A co też dziwne... drugi Francuz zrobił to samo. Tylko, że on miał pod tym jeszcze koszulkę, Blondyn natomiast nie. Co się w tym Hogwarcie dzieje? Płaczą, rozbierając się, włamują do magazynku... Mimo to, jeżeli ktoś tutaj nagle zawita, widok dla tego kogoś będzie niecodzienny. Sergie przyglądał się badaniom. Szczerze miał gdzieś teraz swoją rękę, bardziej go martwiło co z tym łokciem Panny Dunbar... |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 08 Mar 2015, 15:13 | |
| Jej krótki bo krótki spacer skończył się bardzo szybko. Właściwie zdążyła tylko przejść kilka kroków, podumać nad losem tego świata, ocenić w myślach – jak szybko zajmie jej zsunięcie się z poręczy schodów, by znaleźć się piętro niżej? Czy zjedzenie czterech czekolad sprawi, że ta się roztyje w ekstremalnym tempie? Czy po prostu nie mogliby wyjść stąd, rozejść się do swoich sypialni, pozostawiając tą dwójkę samych sobie? Kątem oka obserwowała ich bacznie – pełne miłości spojrzenia Joe i drganie szczęki Francisa. Podczas ich wymiany zdań nie odzywała się, tylko komplementowała w ciszy własny oddech, bicie serca, tupot równych kroków. Przystanęła nagle, gdy sytuacja się zmieniła. Gdy atmosfera lekko podgrzała się, zgęstniała – kiedy tak naprawdę w centrum uwagi była dwójka prawie zakochanych, a ona i Sergie byli pionkami w tej niecnej grze uczuć. Nie przerywała w wymianie zdań, wysłuchała obu stron i kiwnęła głową powoli, prawdopodobnie do swoich myśli. Poczuła się nieco zmęczona, było już grubo po jedenastej wieczorem, a ona dalej siedziała w towarzystwie przypadkowo zlepionych osób. Przesunęła dłonią po włosach, przeczesując je delikatnie – nie zwracała już uwagi na swój lekko zmiętolony mundurek, który aż prosił się o odświeżenie. Jeszcze moment badała palcem drewnianą i przetransmutowaną kulę po czym chyba nieświadomie wsunęła ją do kieszonki szaty, którą miała narzuconą na ramiona. Potem chwyciła palcami za rąbek krawatu w granatowo srebrne pasy i z namaszczeniem patrzyła na Franczę i Jolene, którzy chyba do końca nie wiedzieli co się wokół nich dzieje. Jak Filip z konopi wyskoczył nagle kolega z Gryffindoru, któremu nie miała wcześniej okazji się przyjrzeć – odwróciła się gwałtownie w jego stronę, kiedy ten się do niej odezwał – zamrugała i wyszczerzyła się po swojemu, nie chcąc wyjść na jędzę, którą przecież nie była. Chwilę spoglądała na blondyna z dziwnym akcentem, który wcześniej szczebiotał coś po francusku, co było raczej niegrzeczne w stosunku do pozostałych dziewcząt. Mawia się, że w towarzystwie nie trzyma się tajemnic, prawda? Ale cóż ona może wiedzieć. Jest tylko Krukonką z głową pełną marzeń. - Whisper Wanda. – Przedstawiła się grzecznie, nie wdając się zbytnio w dyskusję, bo nie czuła takiej potrzeby. Henry nie byłby również zadowolony, gdyby dowiedział się, że znowu kręci się w towarzystwie nowych uczniów, do tego Francuzów. Mógłby odebrać to jako swoistą zdradę, czego nie chciała.
Wyłączyła się, bo nie do końca wiedziała co się wokół niej dzieje. Od dawna było wiadome, że jej przyjaciółka czuje coś więcej niż tylko sympatię do stażysty zaklęć – pisała jej o tym wielokrotnie, wspominała o wróżbach, o ślubie, o jego bławatkowych oczach i uroczym uśmiechu. Kochała Joe i uważała ją za jedną z tych dziewcząt, które głęboko zapadają w pamięć – była niezwykle otwarta, uczuciowa i słodka. Mogła niejednemu zawrócić w głowie swoją osobowością i urodą – była niebanalna i nie dało się jej nie lubić. Tym razem chyba nie do końca poprawnie ulokowała swoje uczucie? Albo źle się do tego zabierała? Może powinna poczekać aż Francis sam dostrzeże to jak wspaniała jest? To były tylko jej domysły, rady, których nie wypowie kiedy nie zostanie o to poproszona. Cieszyła się jednak, że i Jolene wyszła z niewielkiego dołka i na nowo odnalazła sens życia, najlepiej w ramionach wyżej wspomnianego młodzieńca. Pana Lacroixa poznała dopiero niedawno, podczas jej spektakularnego wtargnięcia do jego gabinetu, czego ten się zupełnie nie spodziewał – co było również zaskoczeniem i dla niej – pęd do wiedzy jednak okazał się silniejszy i w tamtym wypadku wyparł po prostu bezpieczeństwo i chęć życia według przykazań. Do tego doszła ich tajemnica – nauczanie panny Whisper magii niewerbalnej, o czym nie mógł dowiedzieć się nikt – nawet Henry czy panna Dunbar, bo zarówno Francz jak i Wandzia mieliby pewnego rodzaju kłopoty, gdyby coś się wydało. A tego wszyscy chcą uniknąć. Przynajmniej na razie, bo tak żyje im się lepiej. Powróciła jednak do żywych akurat w momencie kiedy najstarszy z obecnych postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i skierował swojej kroki zaraz do jednego z wielu magazynków stojących w Skrzydle. Do jej uszu doszedł stukot obijających się o siebie szklanych fiolek i buteleczek z etykietkami, które rozczytać mogli jedynie sama pielęgniarka czy inny uzdrowiciel. Nie przeszkadzała mu, bo wiedziała, że jeżeli facetowi zacznie się memłać jęzorem nad uchem ten może się po prostu zdenerwować. Gdy ten na nią skinął podeszła do niego posłusznie i odebrała misę z wodą, którą to zaraz umieściła przy leżance, nieopodal spuszczonych nóg jej koleżanki, która dalej cierpiała. Wanda solennie obiecała przesłać jej nadprogramowy pakiet pierników. Uśmiechała się do niej uspokajająco i gdy miała tylko okazję zaznaczała swoją obecność chociażby przez zwykłe dotknięcie ramienia czy kolana. Przesyłała jej pokłady swojego krukońskiego ciepła i miłości, na jaką w tej chwili było ją stać. Kucnęła przed Puchonką i czekała na jakiekolwiek rozkazy. Widziała, że Francz się odrobinę zdenerwował – być może nie był gotowy na przedsięwzięcie jakim była dorosłość? Może znowu poczuł się dzieckiem, albo jak podczas ich ostatniej sesji kiedy to wykrzykiwali wspólnie zaklęcia w eter? Trzymała Joe za wolną rękę, kiedy nauczyciel powoli odwijał czerwony szalik, który zaraz potem został rzucony gdzieś w kąt – nikt nim się już nie przejmował. Co innego mieli wszyscy na uwadze – cudownie soczysty siniak, spuchnięcie, fiolet, zieleń, fiolet. Szatynka aż się skrzywiła, nie mogąc powstrzymać się od niekontrolowanych odruchów, które targały jej ciałem w najmniej oczekiwanych momentach. Odetchnęła głębiej i czekała aż dwójka pacjentów napoi się eliksirami, które najpewniej spełnią swoje zadanie – o tym przekonamy się zresztą za moment. - Zaraz będzie po wszystkim. – Odezwała się zaraz pokrzepiająco kierując swoje słowa do młodszej Puchonki i zaraz zająknęła się, bo nie dość, że stażysta postanowił się rozebrać – otworzyła szerzej oczy zastanawiając się czy ich kameralne spotkanie nie zamienia się w striptiz. I to męski. W innych okolicznościach byłaby naprawdę zadowolona, ale w tym wypadku… - Hej, hej! Dobra, jedna koszula starczy! Zaraz bym coś znalazła! – Zaczęła gorączkowo wymachując dłońmi nie tylko w okolicach twarzy stażysty, ale i posyłając przerażone spojrzenie w stronę Sergia, który już odzienia wierzchniego się pozbył. Momentalnie policzki dziewczyny pokryły się szkarłatem, a ona zamykała i otwierała usta jakby jeszcze chciała coś powiedzieć, zaprotestować – odwróciła momentalnie wzrok, by nie przesuwać nim po odsłoniętych męskich klatkach piersiowych – nawet jeżeli jedna z nich została zakryta. Akurat w tym samym momencie Francis musnął jej dłoń, w którą wcisnął swoją różdżkę. Dereń. - A, dobrze. – Pokiwała głową i utrzymując światło generowane przez drewnianą wić nakierowała strumień w stronę bolącego łokcia. Utrzymywała odpowiedni dystans, nie chcąc zbytnio ingerować w to wszystko. Gdy usłyszała wzmiankę o grze planszowej, o której słyszała – kilka razy również udało się jej dorwać do mugolskich dzieci przebywających w pokoju wspólnym, które akurat mieli jeden egzemplarz. Ktoś ją jednak ubiegł. Zmarszczyła brwi jednak nie przerywała swojego zadania, uważając je obecnie za jedno z ważniejszych. Teraz i tak nie mieli możliwości by rozlosować literki, rozłożyć planszę więc Wandzia postanowiła wykorzystać chwilę, podczas której Francza będzie opatrywał ramie blondynki. - Ej, Joe. Wiesz, że mam dla Ciebie przygotowany słoiczek z masłem shea? Możesz wcierać go w usta, by były bardziej całuśne i w nadgarstki – jak potem spryskasz je perfumami to zapach się dłużej utrzyma. – Zaczęła paplać na pozornie błahe tematy, ale tylko i wyłącznie po to by odwrócić uwagę przerażonej dziewczyny od bólu i tego wszystkiego. Starała się złapać, pochwycić jej spojrzenie. Na jej twarzy dalej tkwił uśmiech, ten pokrzepiający, słodki, uspokajający.
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 08 Mar 2015, 15:31 | |
| Smutne. Wiele rzeczy było w tym momencie smutne i frustrujące, tworząc paskudną, nieco z natury, wybuchową mieszankę. Francis czuł to dotkliwie, a poczucie, że autentycznie nie ma pojęcia co zrobić w tym momencie wkradło się i nie chciało opuścić go za żadną cenę. Chwytał się racjonalnych działań, które pozwoliły mu zająć myśli czymś innym i oddać się suchym czynnościom, w których przypadku doskonale wiedział i rozumiał co ma robić, co ma zrobić. Mechaniczne ruchy dawały jakieś odprężenie, pozwalając Lacroixowi chociaż na chwilę przestać zastanawiać się jaki gest, jaki ruch jest dobry, co nie będzie tylko pogarszało sytuacji, której przecież nie chciał jeszcze pogłębiać. Chciał dobrze, wyszło jak zwykle. Czuł, że między nim a Jolene doszło do jakiejś zmowy milczenia, że mimo rozmowy parę dni wcześniej w jego gabinecie sytuacja jest, nie ukrywając, napięta. Jeszcze nie tak dawno traktował Puchonkę z lekkim pobłażaniem, przez spotkanie z wróżbą, które potraktował z lekkim przymrużeniem oka, biorąc jej zachwyt jedynie przelotnym zauroczeniem, które zniknie tak szybko i nagle, jak się pojawiło. Jednak docierała powoli do młodego Lacroixa powaga sytuacja, że to nie jest już zabawa, a jakieś szczere i podparte czymś najwidoczniej uczucie ze strony Panny Dunbar, która ostatnimi czasy dojrzała wyraźnie, prawdopodobnie bardziej z konieczności niż własnej potrzeby czy chęci. Francis nie umiał odnaleźć się w tej sytuacji, zupełnie nie był w stanie, wszystko zakrawało dla młodego Lacroixa, które całe życie unikał podobnych zdarzeń bardziej niż ognia, a teraz wpadł w taką po uszy. Jakkolwiek młoda Puchonka próbowała przed nim ukrywać wszystkie oznaki swojego przywiązania stażysta widział je i zauważał lepiej niż czasami chciałby, a sam fakt, że Joe ze wszystkich sił maskowała się z uczuciami, jakby nieco przestraszona jego reakcji nie pomagał wcale. Lacroix był spostrzegawczy, w tej najnormalniejszy sposób. Wychwytywał spojrzenia skierowane w jego stronę, czuł wzrok na karku, wyczuwał zmianę w tonie głosu, gdy ktoś z nim rozmawiał, zauważał uniesienia brwi i wzruszenia ramion, mówiące więcej niż niejedno słowo. Tak samo jak teraz w jakiś dziwny, podświadomy sposób ciężar spojrzeń zgromadzonych spoczywał na jego barkach. Zwolnił uścisk dłoni na spuchniętym łokciu czując, że ręka Puchonki drży. Mruknął ciche słowa przeprosin, nie unosząc nawet głowy, tylko odebrał od Wandy swoją różdżkę. Wziął głęboki wdech, jeden, potem drugi i przetarł oczy, wyraźnie spokojniejszy, niż jeszcze nie tak dawno, jakby zrezygnował już z gwałtowności czy większych nerwów które jedynie męczyły go jakoś, wyzuwały z sił i pozbawiały jasności myśli. - Wygląda na zwykłe stłuczenie. - komentował nie przerywając nadal, delikatnie podtrzymując łokieć w prawej ręce wyciągnął lewą, po omacku próbując odnaleźć w dłoniach Wandy dobrze znany kawałek derenia. Nieco nieporadnie, niezdarnym chwytem mniej sprawnej ręki zabrał różdżkę dziękując cicho Krukonce, zahaczając przypadkowo o palce. Skierował ją na opuchliznę i promieniujący ciepłem łokieć. -Episkey - szepnął, licząc, że opuchlizna zejdzie. I owszem, tak było. Siwiznę zastąpił po chwili naturalny kolor, a Francis z nie małą satysfakcją znowu schował różdżkę za pasek. Chwilę oglądał niefartowny łokieć, z którym widocznie było więcej szumu niż realnego problemu i westchnął czując wyraźną ulgę. Nie ma tego złego. -To chyba tylko stłuczenie. Nie będę tego bandażował, niech odpoczywa. Po prostu uważaj na rękę i staraj się nią nie ruszać zbyt dużo. - ciągnął, maczając gazę w chłodnej wodzie, żeby za moment przyłożyć ją do nieszczęsnego łokcia. Otarł dłonie i spojrzał na Serdgiego, który mimo wszystko, miał przecież opatrzoną swoją ranę. -Myślałem, że nikt cię nie opatrzył. Ubieraj się. Nie bardzo umiem zrobić coś więcej, skoro Poppy już ci pomogła. - przyznał. Ostatecznie, jego wiedza medyczna składała się ze skrawkowych danych o mugolskich sposobach opatrywania i odrobiny magii leczniczej poduczonej w jego starej szkole. Dalej nie rozumiał co do diabła były, a do tego niedoszły, amant jego siostry robi w Hogwarcie, ale w tej całej sytuacji nie zdawało się to dla Francisa najdziwniejszą rzeczą. Ostatnio działy się same dziwne rzeczy. Niemniej, miał jakąś sympatię dla tego młodego kawalera, chociażby po tym jak dostał od Aristos spektakularnego kosza, który po dziś dzień cichutko bawił Lacroixa. Wanda nie wiedziała nawet jak bardzo ma rację, jak bardzo Francis nie chciał być dorosły, jak paradoksalne uczucia nim kotłowały, jak bardzo chciał uczyć, jednocześnie nie potrafiąc do końca podjąć odpowiedzialności z tym związanej. Całą młodość opiekował się Aristos i czuł, że to jego mała porażka, czuł, że to przez niego teraz działo się to, co się działo, obwiniał się i brał na siebie odpowiedzialność za wydarzenia z obozu, za wydarzenia z teraz, za to, że rzeczy są inaczej, niż być powinny. Potrzebował kogoś, kto by mu przypomniał, że nie jest dorosły. Nie był. Desparacko chwytał się każdej możliwości, która pozwalała mu pozostać dzieckiem chociaż sekundę dłużej. Podczas tej chwili spędzonej razem w zagajniku czuł się dziwnie wolny i nie skrępowany już niczym. Zdarzenia tego wieczora uświadomiły mu, że wybrał chyba złą ścieżkę, że może nie powinien uczyć, że może się jednak do tego nie nadaje, bo brakuje mu tej wrodzonej odpowiedzialności, bo przyjął przyjemną część zapominając na moment tak naprawdę przez chwile co wedle konwenansów robić powinien. A to bolało. Bolało paskudnie, jak sporo rzeczy w tym momencie. Chyba działo się zbyt dużo, w nim, dookoła. Mechanizm obronny jakim było lekkoduchostwo zdawał się już nie działać, a Francis zauważył kątem oka zmęczone spojrzenia zgromadzonych. Odsunął się od Jolene i otarł czoło wzdychając ciężko. - Myślę, ze jak na razie powinno wystarczyć. A teraz powinniśmy rozejść się do siebie. Wando, odprowadzisz proszę Jolene do pokoju wspólnego? Jutro poinformuję profesor Katję o zajściu, zadba, żeby twój łokieć dobrze się goił. Jestem pewien, że obędzie się bez uzdrowicieli. Sergie, ty pójdziesz ze mną, zaprowadzę cię do waszej wierzy. Gdyby Filch was spotkał powiedzcie, że o wszystkim wiem i odpowiedzialność spada na mnie. Będę się tłumaczył. - podsumował krótko i przeczesał włosy dłonią. Wyraźnie zmęczony, lekko zrezygnowany i bez tego swojego błysku w oku, który uciekł w trakcie całej tej sytuacji. Zawiesił spojrzenie najpierw na Joe, potem na Wandzie i westchnął. Co się dzieje w państwie duńskim. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 08 Mar 2015, 16:27 | |
| Nie będzie scrabble. Nie będzie słońca. Będzie ogromna burza z piorunami. Nie słuchała wymiany uprzejmości pomiędzy Wandą a Serkiem. Nie była w stanie się na tym skupić, odczuwając w każdej komórce ciała owoc nocnej wizyty złożonej Fhancisowi nie tak dawno. Nie powinna była nic mu mówić pomimo, że się domyślał. Joe cierpiała, bo nie patrzył jej w oczy i rozumiała go wyśmienicie. Niepotrzebnie zadawała mu niezidentyfikowany ból przez swoje uczucie, którego nie chciał ranić. Wzięła całą winę na siebie. Zmarniała. Nie miała wpływu na swoje uczucie, które wiele razy próbowała stłumić i zdusić w zarodku. To było trudne i gorzko-smutne. Ilekroć patrzyła na Fhancisa, czuła się jak po zaczerpnięciu dużego haustu świeżego powietrza. Żałowała, że wywróżyła go pamiętnego drugiego września. Nie była pewna czy gdyby nie to, nigdy jej serce nie poczułoby tego, co czuje teraz. Popsuła kolejną osobę. Siedziała, a gdyby stała, ugięłyby się pod nią nogi. Z jej strony jak na dłoni widać było ciepło przesłonięte rezerwą. Nie narzucała się, przestała otwarcie go komplementować, aby go nie krępować. W Wielkiej Sali nie szukała jego spojrzenia, i nikt nie wiedział jak wiele to ją kosztowało. Starała się odgrodzić, w sercu zachować to, co się wyrywało na zewnątrz, jednakże Fhancis widział więcej, niż chciała po sobie pokazać. Pragnęła mu tego oszczędzić, ale nie umiała. Nie była tak silna jak myślała; przeceniła siebie. Przez chwilę wierzyła, że jest silna, a grubo się myliła. Mogli zranić siebie nawzajem, chociaż żadne z nich tego nie chciało. Splotła dłoń z palcami Wandzi, ściskając ją mocno. Serce łomotało jej w piersi; Joe była pewna, że Krukonka to słyszy. - Dzięki. Przedwczoraj eksperymentowałam z tuszem do rzęs i zrobiłam kilka wodoodpornych. Możemy we dwie je przetestować, bo Dwayne ani Edgar się nie zgodzą. - próbowała podtrzymać pogawędkę, nie odwracając wzroku na opuchniętą rękę. Zacisnęła powieki podczas wypowiadania zaklęcia uzdrawiającego. Nie bała się, bo ufała Fhancisowi bezgranicznie. Zaklęcie przeszyło łokieć; przez trzydzieści sekund wstrzymywała oddech i nie ruszała się czekając na ulgę. Wypuściła powietrze z płuc. Jednym okiem zaobserwowała powracający do naturalnego koloru łokieć. Chłodna woda zdziałała cuda... albo to był dotyk dłoni Fhancisa? Przez materiał gazy, który też czuła w każdej komórce ciała? Szepnęła cicho "dziękuję", spuszczając wzrok. Nie spojrzał na nią na dłużej niż kilka sekund, co ją trapiło i martwiło. Nie chciała go tracić mimo, że go nie miała. Oboje mieli problem ze znalezieniem się w świecie dorosłych i krążyli po omacku. Odwróciła głowę w stronę Wandy, gwałtownie. Wandzie bliżej jest do wieży Gryffindoru w celu odprowadzenia Serka, a jemu bliżej na drugie piętro do swojego gabinetu. Zrobił na odwrót, zminimalizował kulturalną potrzebę przebywania w jej obecności, aby nie narażać ich na popsucie siebie wzajemnie bardziej niż już to Joe zrobiła. Łokieć przestał boleć, mrowił delikatnie i nierażąco. Puchonka podniosła się z leżanki, trzymając dłoń Wandy blisko siebie, bo bez niej upadłaby i zaniosła się szlochem. Zrobiła coś strasznego, czego nie mogła sobie wybaczyć. Nie chciała unikać Fhancisa, ale widząc jego wyraz twarzy, cierpiała jego bólem. Nie mogła pozwolić, aby przy niej zmieniał się i robił się smutniejszy. Jolene zawiniła niewinnym uczuciem, którego nie powinna nosić w sercu. Jedyne pozytywne wyjście to... kłamstwo. Kłamać sobie i jemu, że to minęło i stało się ulotną, dziecięcą mrzonką, gdy zakładali, to na początku. Pozwoliła sobie ostatni raz posłać Fhancisowi smutne, ale bardzo, bardzo ciepłe spojrzenie. Nie widział tego, bo na nią nie patrzył. Mocniej ścisnęła dłoń Wandy. - Dziękuję. I przepraszam. To się więcej nie powtórzy. - nikt nie wiedział czy mówiła o dzisiejszym wieczorze czy o tym, jak otwarcie patrzyła na Fhancisa. Przepraszała za obie rzeczy. Skinęła Serkowi na pożegnanie, tak naprawdę go nie widząc i sięgnęła szal Erica, który odda nazajutrz. Pociągnęła Wandę w swoją stronę, egoistycznie i bez pytania, błagając ją niemo, aby już poszły. Musiała zrozumieć dlaczego. Ciemnobłękitne oczy Jolene nigdy nie były jeszcze tak ciemne. Odeszła kawałek od Serka i stażysty. Nie odwrócenie się i nie zerknięcie przez ramię przypłaciła drżeniem całego ciała. Zrobiło się jej zimno, bardzo zimno. Całe ciepło z niej uleciało, trzęsła się i dygotała jak w chorobie. Samolubnie nie pozwoliła odejść Wandzi, bo sama nie dotarłaby do dormitorium. Wyszłaby poza zamek i szła przed siebie bez celu, długo aż się zmęczy.
[z tematu Joe i prawdopodobnie Wandzia] |
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Nie 08 Mar 2015, 17:15 | |
| Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem głosiło stare przysłowie, znane dobrze wszystkim dzieciom. Jakkolwiek mleko było smaczne miało rożne dziwne tendencje. Rozlewało się, czasami kisło, czasami zsiadło, a czasami było po prostu paskudne, albo nie pasowało w danej sytuacji. Tak było też tym razem. Francis stał nad przewróconą bańką nie bardzo wiedząc co ma z tym fantem zrobić, nie wiedząc nawet gdzie szukać odpowiedniej ścierki i mopa. Kiwnął głową odchodzącym dziewczętom i poczuł się zmęczony, jeszcze bardziej. Skinął na Lemieuxa, że na nich już też pora. Odstawił jeszcze leżankę szpitalną na swoje miejsce, nie bawiąc się w żadną magię, ale spokojnie przeciągając ją za chłodna poręcz. Wygładził zmarszczone prześcieradło doprowadzając je do pierwotnego stanu. Dziwna mugolska gra wylądowała na swoim miejscu, z magazynku zniknęła jeszcze jedna buteleczka eliksiru uśmierzającego ból, który zaraz Francis podarował, w całej swojej wspaniałomyślności. Rozejrzał się po pustym korytarzu jeszcze, sprawdzając czy wszystko w porządku. Bardzo chciałby umieć powiedzieć czy pomyśleć cokolwiek racjonalnego, ale mieszanina zmęczenia, zaległych procentów i niezbyt przyjemnej sytuacji mu to uniemożliwiała. Miał ochotę położyć się w łóżku i nie musieć z niego wychodzić przez najbliższy czas długiej, długiej drzemki. Poklepał francuskiego towarzysza po ramieniu, w trakcie krótkiego spaceru nadrobili nieco spokojniej dlaczego właściwie tutaj się spotkali. I właściwie, to było na tyle.
z.t.2 |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Wto 12 Maj 2015, 21:37 | |
| Bardzo możliwe, że zachowała się do reszty głupio okazując swoją słabość i znerwicowanie właśnie Jaredowi Wilsonowi, który był, jest i będzie niczym niewzruszony głaz. Być może całe nieustraszenie i brak empatii pomagał mu w pracy. A może wszystko to było za sprawą koloru skory jegomościa? Może ciemnoskórzy mieli wszystkich głęboko gdzieś i nie martwili się o młodszych? Te pytania najpewniej zostaną bez odpowiedzi, bo na pewno nie miała zamiaru pytać o to samego zainteresowanego. Nie odpowiedziała na jego zaczepki słowne, na informacje, które mogłyby dać jej nadzieję, gdyby nie fakt, że to właśnie Wilson wypowiedział zbawienne słowa nawiązujące do ucieczki czy ratunku. Nie skomentowała ich co nie znaczy, że nie wzięła sobie ich do serca. Najpewniej zaraz po tym jak poczuje się lepiej – o ile to nastąpi – wynajmie jakiegoś dobrego detektywa, który pomógłby jej znaleźć mordercę jej ojca, którego na pewno nie zabił Dorian. Jak mógłby to zrobić? Jaki by miał motyw? Tyle pytań i to trudnych kłębiło się w główce panny Whisper. Nawet wtedy kiedy pięściami okładała umięśnioną klatkę piersiową aurora, który po chwili lekko zdezorientowany odsunął jej ramiona. Dała się pokierować na ławkę, której chłodna stal przesunęła się po jej pośladkach. Nie chciała siedzieć, chciała wyć, drzeć się, co też przez chwilę robiła. Trzęsła się jak galareta nie potrafiąca wynaleźć odpowiednich słów do opisania swojego cierpienia. Nie miała siły już walczyć, nie miała sił mówić - nagle opadła i zamknęła się. Nie zauważyła nawet obecności młodego obcokrajowca, który w normalnych okolicznościach mógłby ją rozśmieszyć swoim akcentem. Spojrzała na niego pustymi i zaczerwienionymi oczami dopiero w momencie gdy złapał ją za dłonie zamykając je w ciepłym i bezpiecznym kokonie. Poddała się Jiro całkowicie, pozwoliła objąć i mówić. Milczeć. Robić wszystko co powinni. Odeszła wraz z nim wspierając się o jego ramię i czując jak powoli ucieka z niej życie. Ta tętniąca mgiełka, która dzielnie podtrzymywała ją i pomagała w rozwiązywaniu problemów. Nie pamiętała, albo nie chciała pamiętać jak doszli do szkoły, jak doszli na odpowiednie piętro. Szła jak pijana, zataczała się nie mogąc zorientować się co się dzieje dokładnie, co właśnie zrobiła. Nie odczuwała braku różdżki – w gruncie dobrze, że została jej odebrana. Nie chciałaby myśleć co by się stało, gdyby była w pełni sił myśląc jedynie o morderstwie. Do jej nozdrzy doszedł charakterystyczny zapach czystości, leków i białego kitla lekarskiego. Panna Whisper skuliła się w sobie i dała poprowadzić do jednego z gabinetów z gotowym łóżkiem, biurkiem i szafką pełną medykamentów. Krukonka od razu opadła na miękką leżankę czując pod skórą zielony i śliski materiał prześcieradła. Nie podnosiła wzroku na chłopaka, wpatrywała się w swoje uda obciągnięte ciemnymi rajstopami i okryte spódnicą w plisy. Zamilkła myśląc najpewniej intensywniej o tym co zrobić, by nie zwariować. Była okropnie zmęczona, chciała spać, płakać i wgryzać się w tętnicę Wilsona. W pewnym momencie burknęła czy wymamrotała jakieś nędzne podziękowania w stronę Jiro, który wiadomo, miał taką pracę, by pilnować rannych czy rozhisteryzowanych uczniów. Nie znał jej, tak samo jak ona jego. Pomógł jej jednak, więc wypadałoby po prostu wyrazić swoją aprobatę.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Wto 12 Maj 2015, 21:56 | |
| Nawet nie podejrzewał jak mocno zacisnęła się pięść na jego sercu, kiedy obserwował spowolnione ruchy dziewczyny, która była niewiele młodsza od niego i zdecydowanie zbyt mocno doświadczona przez los. Suchość w gardle zmagała się z każdą chwilą, a obserwacja zdesperowanej uczennicy całkowicie pozbawiała go możliwości chłodnego myślenia. Zanim przysunął krzesło obok jej łóżka, wyłapując spojrzenie z odmętów rozpaczy, zerknął przez ramię pośpiesznie, upewniając się czy pani Pomfrey jest wystarczająco mocno zajęta, aby nie suszyć mu dzisiaj głowy na temat błędów popełnionych podczas sprawdzianu. Dopiero kiedy uzyskał pewność, że kobieta całym sercem zaangażowała się w przekonywanie drugoklasisty do wypicia eliksiru pieprzowego sięgnął ramieniem po siedzisko. - Wadi, spoisz na mi – poprosił łagodnym tonem, nie rozróżniając słów podziękowania spływających ze spękanych ust Wadi, zbyt mocno poruszony całokształtnym przygnębieniem nieznajomej. W ulotnej chwili kiedy po raz pierwszy ujął jej chłodne dłonie we własne dostrzegł jakiś grymas przemykający po twarzy tak pośpiesznie, tak niewyraźnie jakby go w ogóle nie było; uwierzył w niewytłumaczalne połączenie między nimi, dzięki któremu być może ostudzi jej gniew. Zanim oparł łokcie o kolana, podciągnął rękawy do przedramion i pochylił w przód, próbując wyłapać mętny wzrok upojonej eliksirami Wandy. – Co si stioio? – wbrew zabawnie brzmiącym słowom miał zatroskany wyraz twarzy, który podkreślał powagę spozierającą z jego oczu. Coś nakazywało mu wierzyć, że dziewczyna otworzy przed nim swój ból - taki, którym nie chcesz obdarzać najbliższych, aby nie sprawiać im cierpienia. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Wto 12 Maj 2015, 22:04 | |
| Henry dał się całkowicie porwać rytmowi szkoły. Rutynowe dni zamieniały jego życie w neutralną bezsensowną papkę. Wstać, zjeść, przeżyć, uczyć się, zjeść, spać. Całkowicie skupił się na nauce, zapisał na kółko magomedyki. Na jego widok Pomfrey śmiała się z politowaniem i powiedziała, że nie jest w stanie go nauczyć niczego więcej niż to, co sam już opanował przez tyle lat edukacji. Został zastępcą jej zastępcy, z którym nie miał jeszcze przyjemności porozmawiać. Dlatego od razu po obiedzie ruszył w kierunku pierwszego piętra aby sprawdzić co to za obcokrajowe ziółko pojawiło się w zamku. Heniek zazdrościł mu stażu u Pomfrey, sam chciałby pobierać nauki i pielęgniarki już pod kierunkiem normalnego zawodu, ale jak już pielęgniarka powiedziała - Heniek nie dostanie nic więcej poza standardową pierwszą pomocą opanowaną na poziomie Wybitnym. Poza tym Lancaster radził sobie jako tako. Nie pogryzł się z Laurel, która ostatnimi czasy zrobiła się podejrzanie milutka i słodziutka. Dwayne'owi wybił z głowy wychodzenie z zamku na oczach Odinevy, aurorów i dementorów, odrobił parę punktów Hufflepuffowi i względnie wychodził na prostą. Miał piękną, czarującą dziewczynę, która piekła mu pierniki regularnie raz w tygodniu, a więc czego chcieć więcej od życia? Puchon cieszył się tym, co jest tu i teraz, bo nie wiedział jak długo utrzyma ten spokój w rękach. Nie spodziewał się, że zaraz po tej myśli wszystko ponownie runie głucho na ziemię. Jak tylko przekroczył drzwi skrzydła szpitalnego, automatycznie i podświadomie wyczuł, że jest tutaj ktoś, kogo być nie powinno. Rozpoznał od razu Wandę i na widok jej miny, pobladł. - Co u licha...? - w kilku potężnych susach dopadł do leżanki, zapominając o powitaniu i zapoznaniu się z Jiro. Później zrealizuje cel tej wizyty, bo gdy tylko zobaczył przekrwione od płaczu oczy Wandy, potylica go rozbolała przypominając o tym, jak ją porządnie rozciął i rozbił w wakacje. - Co się stało? Wanda? - sięgnął po jej zimną dłoń, chowając od razu między swoimi. Henry był nienaturalnie wyprostowany, bo pierwsza myśl jaka się przed nim pojawiła to spotkanie z Gilgameshem, który nie potrafił się pogodzić z utratą Wandy. Co innego mogło się stać, żeby doprowadzić ją do takiego stanu? Henry był jakby wyrwany z rzeczywistości, co mu się nie zdarzało. Nie wiedział o aresztowaniu Doriana, bo działo się to raptem wczoraj, kiedy on wtedy był pochłonięty historią magii i ONMS. Nie czytał "Lustra", bo nie miał czasu nawet się podrapać, a co mówić o nadążaniu za plotkami. Jedno było pewne, Puchon był automatycznie wściekły na to coś, co doprowadziło jego dziewczynę do takiego stanu. Przypomniał sobie po chwili o stażyście i raczej z uprzejmości zlokalizował go na krześle. - Nic jej fizycznie nie jest? - zapytał Jiro, porzucając póki co przedstawianie się i kulturę. Nie minęły dwie sekundy od tego pytania, a Henry znowu wpatrywał się w blade policzki Wandy. Zrobił sobie trochę miejsca na leżance i usiadł na brzegu, tłumiąc wściekłość za taki obrót spraw. Co ten los miał przeciwko spokojnemu, nudnemu jak flaki z olejem życiu? Nie dość już musieli oboje utracić? Przyciągnął do siebie Wandę, zmuszając ją delikatnie do siadu i zamknął ją w ramionach, otaczając ją swoimi ciasno, bo widział z daleka, że potrzebowała teraz tylko i wyłącznie spokoju. Henry musiał powstrzymać miliony pytań cisnących się na usta, chęć rozszarpania kogokolwiek za cokolwiek czy swoje szaleńcze i prawie obłąkańcze zmartwienie o Wandę. Od dzisiaj będzie się z nią uważniej obchodził. Codziennie zapewni im przynajmniej jedną krótką chwilę rozmowy, bo tylko w ten sposób będzie kontrolował stan emocjonalny Wandy. Nie mógł znieść widoku śladów łez na jej policzkach. Serce waliło mu równo mocno, dudniło raz po raz zdradzając wściekłość Heńka. Żegnaj okrutna rutyno. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Wto 12 Maj 2015, 22:39 | |
| Żałowała, że poznała Jiro akurat w takich niefortunnych okolicznościach. Wydawał się jej być niezwykle kulturalnym i przemiłym chłopakiem, o tym zabawnym akcencie, który w normalnym toku wywołałyby uśmiech na jej twarzy. Mogłaby poświęcić mu kilka chwil i nauczyć go angielskiego, wszak doskonale posługiwała się językiem ojczystym już od lat siedemnastu. Może jak wydobrzeje zaprosi go do biblioteki i z nim porozmawia? Może sama uszczknie kilka azjatyckich słówek? Tylko czy to się jej uda z jej brytyjskim akcentem? Siedząc już nie wiedziała za co się zabrać. Ściskała swoje dłonie ułożone luźno na udach i starała się uspokoić rozedrgany oddech, którego każdy wydech czy wdech sprawiał jej ogromne cierpienie i zwyczajny ból, który nie zostanie złagodzony przez zwykły środek usypiający. A taki chyba w tej chwili bardzo by się jej przydał biorąc pod uwagę jej obecny stan – zarówno psychiczny jak i fizyczny. Nie miała siły ruszyć nogą ani ręką, dlatego gdy stażysta dosiadł się do niej odruchowo chciała podnieść łepetynę, by obdarzyć go chociaż spojrzeniem – nie dała rady. Po prostu nie dała rady i siedziała jak sparaliżowana. Miliard myśli błąkało się po jej głowie, kiedy ta chciała po prostu odpocząć. Wadi – niezwykle urocze zdrobnienie jej imienia nadanego przez matkę i ojca, których już nie było. Nawet Dorian tak na nią nie mówił – zawsze używał jej pełnego nazewnictwa, nie zdrabniał go, traktował ją nieraz chłodno i z dystansem. Zwłaszcza ostatnio, po tragicznych wydarzeniach z lipca. Przecież tak bardzo chciała naprawić stosunki, jakie niegdyś ich łączyły. Bardzo żałowała, że nie poświęciła mu wystarczająco dużo uwagi – nie tyle ile chciała zajęta swoimi sprawami. Czuła się źle, czuła, że jest okropną siostrą, że zwyczajnie nie zasługuje na to miano. Pozwoliła zabrać swojego jedynego brata do więzienia. Jak mogła? Nie słyszała prośby pana Guo zaślepiona swoim smutkiem, którego końca nie było. Jej ręce, sztywne i zimne przekazywane z jednych dłoni do drugich. Poddawała się jak bezwładna lalka, nie wiedząc do końca co się dzieje, kto właśnie wszedł do gabinetu. Nie spodziewała się tutaj Lancastera – przecież powinien się uczyć i obmyślać jak dokopać Slytherinowi w meczu quidditcha. Dlaczego włóczył się akurat po Skrzydle Szpitalnym, kiedy szatynka wygląda jak miliard nieszczęść? Gdy jej włosy w nieładzie, blada twarz i rozbiegane, opętańcze spojrzenie utkwione jest martwo na własnych udach. Umknęło jej kilka rzeczy, kilka faktów, na które winna zwrócić uwagę. Mianowicie, nie poczuła nawet gdy ciepłota ciała blondyna ją omamiła, gdy jego silne ramiona ją objęły, gdy mieszanka perfum Puchona doszła do jej nozdrzy. Nieświadomie upajała się tym zapachem nie do końca kojarząc kto właściwie się nią też opiekuje. Dopiero po chwili zrozumiała, że to jej chłopak wpadł jak szoton i tula ją do serca chcąc uspokoić ją jak i zarówno siebie. Nie przytuliła go tak jakby chciała, opierała się jedynie bezwładnie i dalej starała się uspokoić drżenie swojego serca i oddech, który stał się płytki i zbyt szybki. Czuła jak dreszcze przechodzą przez jej ciało – znowu uświadomiła sobie jak bardzo jest beznadziejna. Łzy momentalnie opadły na jej policzki mocząc przy okazji koszulę ukochanego, w którego wtulała buzię. Było jej wstyd, że ktokolwiek widzi ją w takim stanie. Nie myślała jednak o nadchodzącym szlabanie, o kłopotach, o brakującej różdżce. Mało rzeczy i informacji do niej dochodziło, tylko pewien strzępek, pewien zlepek. - Zabrali Doriana do Azkabanu. – Wstrzymując wdech zdążyła jedynie wyszeptać zanim na nowo nie zaniosła się płaczem. Słowa wypowiedziane na głos brzmiały jeszcze okrutniej niżby sobie życzyła. To brzmiało jak wyrok, który skutkuje jedynie śmiercią. A na to nie mogła przecież pozwolić.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Sro 13 Maj 2015, 22:13 | |
| Jiro nie czuł zbyt dobrze wśród obcojęzycznych uczniów, którzy kierując w stronę serię pytań dotyczących stanu najbliższych znajomych zapominali o istotnym fakcie, jakim były choćby rysy twarzy praktykanta. Osaczony natłokiem niezrozumiałych dla niego słów wycofywał się z głupim uśmiechem, który w jego mniemaniu miał poprawić jego sytuację. Faktem było to, że kiedy prefekt agresywnie otworzył drzwi do wielkiej sali w niemalże pełni zapełnionej szpitalnymi łóżkami, Japończyk odniósł wrażenie, że jest tutaj zbędny i nie on powinien trzymać Wandę za rękę. Dlatego bez szemrania ustąpił pola młodszemu chłopakowi, widząc jedynie kątem oka jak ten postanowił rozwiązać całą sytuację. Strzepnął niewidzialny pyłek z białego fartucha na wysokości kolana, ale nie usiadł ponownie na przysunięte wcześniej krzesło. - Wolni – powiedział całkiem zrozumiale, wskazując otwartą dłonią na bezwładne ciało dziewczyny, jak gdyby w tym małym geście kryło się całe wyjaśnienie słowa. Właśnie w takich chwilach jak ta czuł, że ciężar obowiązku przytłacza go do podłoża i chociażby chciał nieść pomoc, nie posiadał wystarczających umiejętności do zgrabnego porozumiewania się w angielskim. Powstrzymał odruch bezradnego pokręcenia głową i wzruszenia ramionami, poszukując we wnętrzu umysłu jakiejś motywacji do sprostania trudnej sytuacji, w jaką się wplątał. - Siri boi – niemalże od razu przesunął dłoń na wysokość lewej piersi, gdzie głęboko pod warstwą skóry, mięśni i kości znajdowało się życiodajne serce. Odkąd przekroczył granicę Wielkiej Brytanii docenił rolę, jaką odgrywają ludzkie gesty i od tamtej pory, ani razu nie zrezygnował z wyjaśnień płynących z niezrozumiałej dla wielu osób mowy. Na szczęście, tym razem sama Wanda przyszła z pomocą, aby wytłumaczyć ciężką sytuację w jakiej się znalazła. Widział, że poruszyła ustami i wypowiedziała coś, co było przeznaczone tylko i wyłącznie do znanego jej towarzysza. Możę dlatego Jiro poczuł przemożoną chęć odejścia z dala od tej smutnej atmosfery i zajęcia rękoma czymś innym, jak chociażby słownikiem japońsko-angielskim? Podszedł do łóżka, aby położyć dłoń na ramieniu nieznajomego blondyna i posłał mu krzywy, w domyśle pokrzepiający uśmiech. – Późni przyszli do biririka – zniżył głos, aby nie pogłębić rozpaczy wiszącej w powietrzu, chociaż myślenie takie było co najmniej irracjonalne. Nie zwlekając, ani nie czekając aż ktoś poprosi go o wyjaśnienia, czmychnął w stronę drugiego końca pomieszczenia.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne Sro 13 Maj 2015, 22:50 | |
| Nie udało mu się odczuć ulgi, że przyszedł w odpowiednim momencie. Całkowicie przypadkowo, bo z Wandą miał spotkać się na kolacji bądź z samego rana. Coś go tutaj przyciągnęło z drugiego końca zamku i mylił się, jeśli myślał, że przyszedł tutaj, bo chciał zapoznać się z Jiro. Pobladł bardziej na widok zapłakanych czerwonych oczu Wandy. Nawet gdy płakała to była piękna, co nie oznacza jednak, że podobał mu się ten widok. Przywykł, że karmi go uśmiechem, dlatego teraz był po prostu wstrząśnięty. Trzęsła się w jego ramionach i Henry zdał sobie sprawę, że jego dziewczyna jest też człowiekiem, a nie tylko potężną czarownicą, której nie da się zbić z tropu. Wyidealizował ją w myślach i widział w niej same zalety, bo nie mógł przestać się nią zachwycać. Teraz w skrzydle szpitalnym coś mocno go kopnęło i zmusiło go do potraktowania Wandy o wiele delikatniej i wrażliwiej. Musiał pohamować swój gniew i chęć uderzenia kogoś, aby nie dobić jej i nie dać jej więcej powodów do płaczu. Zanurzył dłoń w ciemnych włosach Krukonki i głaskał ją, przytulał do siebie i kołysał na boki, byle się uspokoiła i poczuła lepiej. Szukał na oślep powodów jej stanu i ciągle napotykał nieciekawe scenariusze. Może to reakcja na cały stres? Przeżyła go ostatnio sporo i miała prawo się załamać, a to ona była silna, a Henry chodził przybity ze wzrokiem w ziemi. Uczyła się patronusa u gbura, na balu mieli niezłe atrakcje i do tego on nie był w stanie utrzymać się wtedy na nogach, bo dementor mocno go ukąsał. Lancaster z obrzydzeniem zdał sobie sprawę, że to on przysparza Wandzie kłopotów. Miał dzielić się z nią wszystkim, co siedzi w jego głowie, ale jeśli tak będzie się to kończyć, będzie musiał to stanowczo ograniczyć. Dusił się widząc Wandę w takim stanie i tylko jej bezwładne ciało i chłodne łzy trzymały go w ryzach. Zastygł, porażony jednym cichym zdaniem, które wyjaśniało wszystko. Wybuchnęła większym płaczem, mrożąc krew w żyłach Heńka. Krew odpłynęła mu z twarzy i ledwie oddychał. Dlaczego nie wiedział, że Dorian został aresztowany? I po jakie licho? Co niby zrobił, że wpadł do Azkabanu? Przez długą minutę Henry nie wiedział co ma zrobić, ale szybko się zreflektował. Przysunął się do Wandy, nie zmniejszając ucisku na jej ramionach nawet przez chwilę. Głaskał jej skroń, policzek, raz po raz mrucząc pod nosem puste słowa. - Ciii, już spokojnie. Naprawimy to, cii. - zniekształcone słowa Jiro doszły do niego jak przez mgłę. Podniósł głowę i marszcząc brwi próbował zrozumieć o co mu chodzi, bo prawdę mówiąc Henry nie zrozumiał przekazu. Dopiero widząc gestykulację, mniej więcej pojął zarys wypowiedzi i skinął głową, dziękując tym samym za chwilową opiekę nad Wandą. Mina Heńka jasno mówiła, że on teraz stąd nie wyjdzie nawet jeśli sama Pomfrey będzie go stąd wyganiać. Nie wyjdzie dopóki nie upewni się, że Wanda czuje się dobrze. A do tego było daleko i świadczyły o tym wsiąkające w jego koszulę mokre łzy. Gniew palił go od środka i rwał na strzępy wnętrzności chcąc się wydostać na zewnątrz. Nie wiedział co przeskrobał Dorian, ale zasługiwał na wybicie kilku zębów za doprowadzenie Wandy do takiego stanu. Henry lubił brata swojej dziewczyny, bo był to porządny człowiek, jeszcze gdy uczył się w Hogwarcie. Musiało się coś stać, co Henry'emu uciekło, bo był zajęty swoim życiem. Poczuł się jak największy egoista w Wielkiej Brytanii. Wziął głęboki wdech, aby zapanować nad nerwami. Pomogło jak ręką odjął, gdy do jego mózgu dotarł świeży i odurzający jakiś kwiatowy zapach kojarzący się tylko z Wandą. Przytulił do siebie jej głowę, całując włosy i rozpalone czoło dziewczyny, próbując jakoś odwrócić jej uwagę i uspokoić. Miał gulę w gardle, bo nie wiedział co ma robić i co mówić, ale jedno było pewne: nie miał prawa teraz o nic pytać. Starał się nie koncentrować na przesiąkniętej łzami koszuli, tylko na złagodzeniu drżenia jej ramion. Mamrotał niezrozumiałe słowa pod nosem i nie trzeba było wiedzieć co mówi, bo nawet sam Henry nie potrafił sformułowac poprawnie myśli. Mówił łagodnie i uspokajająco, bo we dwoje łatwiej będzie przetrwać jej najgorsze. Gdyby mógł zabrać z niej większość ciężaru... sam wiele zniósł, a więc chętnie by jej to odebrał i uwolnił od cierpienia. Nie powinna cierpieć, nie ona. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Skrzydło Szpitalne | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |