IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Skrzydło Szpitalne

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next
AutorWiadomość
Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptySob 20 Paź 2018, 18:25

Żył, oddychał, ruszał się... a przynajmniej jego oczy pod zamkniętymi powiekami. W praktyce nie wyszedł z tego pogrzebu najgorzej. Co ma powiedzieć taka Andersonówna, z którą chcąc nie chcąc zmuszon był rozmawiać, by nie skisnąć z nudów. By zająć myśli chwytał się wszystkiego. Nikt nie mógł uwierzyć, że w akcie desperacji zaczął czytać książki, kiedy to Pomfrey notorycznie i regularnie zabierała mu jego zabawki - czy to żółtą piłeczkę, która po dotarciu do celu histerycznie się śmiała, czy to zabraniała mu uczyć obrazów przekleństw albo zakazywała rzucania czarów na terenie skrzydła. Castiel naprawdę robił co mógł, aby nie oszaleć. Nie było chwili, by jego myśli miały dać mu chwili odpoczynku. Szalał z niepokoju i o Alecto i o Ness - jedyne osoby, które do tej pory nie dały mu znaku życia. O ile wiedział, że Agnes jest cała i zdrowa, tak Alecto... czasami miał ochotę coś zniszczyć, czasami wstępował w niego demon, bo nikt nie umiał mu powiedzieć co się z nią stało. Kogokolwiek pytał wzruszał ramionami. Kazano mu czekać, proszono go o zachowanie cierpliwości - czyli o coś, w czym był kiepski. Nie da się zliczyć ile przekleństw padło z jego ust i ilu siwych włosów doprawił pielęgniarce. Dopiero uzdrowiciel w żołnierskich słowach kazał mu się zamknąć i wtedy Horn chcąc nie chcąc posłuchał.
Gdy spał nie było po nim widać tych bolączek. Coś mu się śniło, ale już powoli zapominał co. Mózg wybudzał się i leniwie wysyłał informację o nowym bodźcu. Pewnie Wąsik przyszedł znów popatrzeć i podumać nad jego ręką, zupełnie jakby nie mógł zająć się bardziej poturbowaną Andersonówną. Zaczerpnął głęboki wdech, który zdradzał ewidentnie, że się budzi.
- Niechże da mi pan pospać. - wymamrotał sennie i zmarszczył przy tym brwi. Czemu u licha ten facet go maca? Otworzył jedno oko, a drugie mocno mrużył. Był dzień, ale trudno było mu stwierdzić która pora dnia. Wybił się całkowicie z rytmu życia i snu. Czuł ciepłą dłoń oplecioną wokół jego zdrowej ręki. Miło grzała jego zimne palce. Wątpił, by należała do mężczyzny, czuł gładką skórę, a nie lateksowe rękawiczki. Otworzył i drugie oko. Musiał kilkakrotnie zamrugać, by wzrok mu się wyostrzył. Widział czyjąś sylwetkę przy łóżku. Kobiecą, bo świadczyły o tym jasne włosy na ramionach. Chrząknął parę razy i uniósł głowę, bo wydawało mu się, że to...
- Al? - głos miał jeszcze zmieniony od snu, ale gdy tylko obraz wyostrzył się, jego wyraz twarzy nabrał życia. Otworzył szeroko oczy i żelaznie ścisnął jej dłoń. Serce łomotało jak szalone, czuł jednocześnie ulgę i niepokój. Nerwowo wodził po niej wzrokiem, od twarzy aż po nogi. Szukał obrażeń, bandaży czy chociażby zasklepionych blizn. Gdy nic nie rzuciło mu się w oczy przysunął się po materacu do przodu i objął Alecto, przytulił ją do siebie w niedźwiedzim uścisku. Chorą rękę ułożył na wysokości jej nerek, zdrową obejmował ramiona. Oddychał tak szybko jak ona, przyciskał mocno do torsu mając w nosie to, że cuchnie maściami, eliksirami i świeżo zmienionym bandażem. Nic nie miało teraz znaczenia tylko to, że Alecto wróciła. Cała, zdrowa, żywa, ciepła. Oparł brodę o jej ramię i przedłużał ten nielegalny okaz uczuć tak długo jak tylko się dało. Chciał tym powiedzieć jak bardzo się martwił, jak myślał o niej i jak gorliwie jej wyglądał. Ostatnimi czasy zaczął doceniać fakt, że są przyjaciółmi. To relacja ponad normę, coś, na co nie zasłużył, a dostał. Jedna część jego duszy wróciła na swoje miejsce. Druga zaginęła, umierała, nie dawała oznak życia. Skupił się na tej pierwszej, próbował wykrzesać z siebie coś więcej poza ulgą. Minęła minuta, może pięć albo i dziesięć, zdecydowanie za krótko, gdy odsunął się od niej na długość wyciągniętych rąk. Z jego ciemnych ślepi biło tysiące pytań ale przede wszystkim niewyobrażalna ulga.
- Gdzieś ty u diabła była? Gdzieś ty polazła? - wydusił z siebie słabym głosem, słabym od emocji a nie od swojego stanu zdrowia. Skrupulatnie trzymał chorą dłoń poza zasięgiem jej wzroku. Najpierw ona. Później on. Non stop trzymał dłoń na jej ramieniu i ściskał nawet delikatnie jak na niego. Wciąż ją obserwował. Odgarnął włosy z jej barków, szukał jakichkolwiek obrażeń. Zastanawiał się czy ta poczwara coś jej zrobiła, czy ma już szykować się do wypowiadania zaklęć niewybaczalnych, by zemścić się za krzywdy wyrządzone Al. Zacisnął mocno szczękę, gdy zdał sobie sprawę jak wiele się zmieniło przez ten przeklęty pogrzeb pojebanego Rosiera. Nawet po śmierci siał mętlik, ból i chaos.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptySob 20 Paź 2018, 19:42

Był tu… namacalny, żywy. Oddychał, jego klatka piersiowa w miarowym tempie unosiła się, by za chwilę opaść w rytmie spokojnego snu, krew w jego żyłach płynęła, co czuła pod opuszkami palców, gdy tylko chwyciła jego dłoń. Nie mogła powstrzymać się przed tym dotykiem, musiała przekonać pozostałe zmysły o tym, że jest…, że to nie tylko wyobraźnia płata figle. Niewyobrażalne szczęście rozlało się po ciele blondynki, a jednak… gdzieś w sercu czuła, że nie wszystko jest tak jak powinno. Wspomnienia tamtych wydarzeń uderzyły w nią niczym piorun przeszywający ciemne niebo, zadrżała pod ich wpływem, niosły ze sobą świadomość tego, w jakim Castiel był stanie, kiedy opuszczała kaplicę. Było tam tyle krwi, szkarłatna posoka zalewała kamienną posadzę, wypełniając rowki oddzielające poszczególne kamienie, plamiła świętą ziemię, nie pozostawiając złudzeń. Wiedziała, że to nie możliwe, by w przypadku Ślizgona obyło się bez poważniejszych ran, była tego pewna, dlatego z taką uwagą przyglądała się mu. Musiała wiedzieć, nie tylko przez wzgląd na Horna czy na samą siebie, ale przez wzgląd na Daniela. Nadal nie mogła wymazać z pamięci poparzeń, które szpeciły jego ciało, zapachu zwęglonej skóry czy tego bólu w oczach, kiedy za wszelką cenę chciał ukryć, jak bardzo cierpi. Nigdy nie podejrzewała, że w Castielu drzemię tak wielka moc, by dokonać takich zniszczeń w drugim człowieku, tylko co nim kierowało? Co kierowało tą dwójką, by stanąć naprzeciwko siebie? Czyżby to ona była tego przyczyną? Ciężko było jej się pogodzić z tą myślą, nigdy nie chciała doprowadzić do upadku Daniela, a może okazać się, że nie tylko on stał się jej ofiarą.
Znalazła się w sytuacji, z której nie było dobrego wyjścia. Dwoje mężczyzn, każdego z nich kochała w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny, jednocześnie tak odmienny, a oni? Stali się wrogami. Wiedziała o tym, widziała to w oczach jednego, jak i drugiego, choć łamało jej to serce, nie mogła nic na to poradzić. Poruszył się, dłoń arystokratki powoli wyrywała go z objęć Morfeusza, zmuszając, by powrócił do rzeczywistości, w której na niego czekała. Zniecierpliwiona, niespokojna, ale w jakiś sposób szczęśliwa. Kiedy odezwał się po raz pierwszy mocniej chwyciła jego dłoń, a cichy, prawie niesłyszalny śmiech opuścił jej usta, chociaż niebieskie tęczówki zdawały się być smutne. Czekała, aż w końcu całkowicie wyrwie się ze snu, dostrzeże ją. Zastanawiała się jak zareaguje na jej obecność, jednak dopiero kiedy zaczął się budzić, wcześniej nad tym nie myślała, właściwie to nie myślała o niczym innym, jak odnalezieniu go. Nie interesował ją stan pozostałych, mogli zginąć w tych przeklętych płomieniach, najważniejsze by Ślizgon był bezpieczny, tak samo jak Blais. To zadziwiające, a jednocześnie tak bardzo do niej nie podobne, by martwić się o innych. Nigdy szczególnie nie zależało jej na nikim poza Amycusem, wszystko zmieniło się, gdy poznała Daniela, dla niego była gotowa sprzeciwić się woli ojca. Castiel, były chłopak, młodzieńczy bunt przeciwko innym, właśnie tym był dla niej kiedyś, wystarczył jeden wieczór, który zamienił się w noc, by i to uległo zmianie. Może to wina tego, w jakim czasie to wszystko się działo? A może po prostu powoli dorastała, dopiero teraz rozumiejąc, co tak naprawdę liczy się w życiu? Ciężko było udzielić odpowiedzi na te pytania, zwłaszcza jej, gdy w głowie kłębiło się tak wiele myśli, a w sercu jeszcze więcej sprzecznych uczuć.
Wypowiedział skrót jej imienia, w tej samej sekundzie serce blondynki zabiło ze zdwojoną siłą. Uniosła kąciki ust ku górze, kiedy w końcu na nią spojrzał, jednak nie dane było jej powiedzieć czy zrobić czegoś więcej, bo zamknął ją w żelaznym uścisku. Zaskoczył ją tym gwałtownym wyrazem uczuć, najpierw spięła się nieznacznie zdziwiona jego bliskością, by po chwili oddać ten jakże prosty, ale wymowny gest. Oplotła go swoimi rękoma, zarzucając je na jego kark, przeniosła ciężar ciała, w taki sposób, że między nimi prawie nie było kawałka wolnej przestrzeni. Wstrzymała oddech przytulając go najmocniej jak potrafiła, powstrzymując się przed jękiem. Jej ciało nadal było nieco obolałe, lecz nie zamierzała dać tego po sobie poznać. Poczuła, że jeden z policzków zrobił się mokry. Samotna łza spływała po delikatnej skórze w dół, szybko otarła ją wierzchem dłoni. Nie była pewna ile czasu upłynęło, kiedy w końcu odsunął ją na długość swoich rąk.
Pierwsze pytania padły z jego ust, i choć była pewna, że jej usłyszy, w głowie układała milion wersji odpowiedzi, które najlepiej oddałyby wszystko to, co działo się później, teraz nie potrafiła wydusić z siebie żadnego słowa. Patrzyła w jego czekoladowe oczy z lekkim przerażeniem, przygryzając dolną wargę. Co miała mu powiedzieć? A wiesz, Daniel teleportował nas do swojego mieszkania, pomogłam mu opatrzeć rany zadane przez ciebie, kiedy prawie konał z bólu, a potem spędziłam z nim noc… to znaczy nie z nim, a w jego sypialni. Marne wyjaśnienia pomyślała. Poza tym, to wszystko nie było takie łatwe, jak się z pozoru wydawało. Doskonale pamiętała każdy szczegół tego, co działo się przed tym, zanim ich teleportował. Jak zaklęcie pędziło wprost na nią, chwilę po tym kiedy udało jej się zbiec przed drapieżną pożogą. W uszach dziewczyny wciąż dudniły ostatnie słowa Daniela, skierowane do tego, który chciał odebrać jej życie, a w rezultacie ono zostało odebrane mu. Zamknęła oczy na sekundę dłużej niż powinna nabierając w płuca powietrza, a z nim odwagi.
-Byłam u Daniela, byłam z nim – odpowiedziała na jednym wydechu.

Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptySob 20 Paź 2018, 20:15

Przyzwyczajony był do mini zawałów serca, kiedy to Nessie targała się na swoje życie z czystego przypadku bądź przejawu głupiej pomysłowości. Nic jednak nie mogło go przygotować na stan emocjonalnego porażenia na myśl, że Alecto mogła tam zginąć. Pluł sobie w brodę, że nie był w stanie jej tam odnaleźć. Pożoga skutecznie przesłoniła pole widzenia, dym ograniczał widzenie, co rusz obok ucha świszczało zaklęcie. To wszystko było tak świeże, że fizycznie wywoływało dodatkowy ból. A jednak tu była. Z opóźnieniem, karząc Castiela chronicznym bólem wyczekiwania, ale przyszła. Miał ochotę krzyknąć na nią, opierdzielić ją za ociąganie się z daniem znaku życia, jednak stwierdził, że nie będzie na nią wylewać swojego jadu. Nie wyładuje się na niej, nie na Al. Nie była głupią trzpiotką, musiała kierować się solidnymi powodami, które lada moment usłyszy. Na jego zdrowej, odkrytej dłoni uwydatniły się żyły, gdy spiął mięśnie poczuwszy na policzku Al wilgotną łzę. Otarła nim zdołał ją zobaczyć, za co był jej wdzięczny. Przeklinał Blaise'a, który skutecznie mu utrudnił odnalezienie jej na polu walki. Ledwo udało mu się wypchnąć Nessie w ramionach (a niech go szlag) Lupina, by ocalić tym jej zdrowie i życie, a los postanowił mu odebrać na długie kilka dni Alecto. Z deszczu pod rynnę. Czasami wydawało mu się, że tylko szaleństwo uchroni go od całego cierpienia. Otrząsnął się z widma nawracającej depresji, by Alecto nie ujrzała nic, czego nie powinna. To ona się teraz liczyła, bo przyszła tutaj uśmiechnięta, choć w następnej sekundzie pojawiła się jej krystaliczna łza, która zdradzała wszystko. Albo była przejęta jego stanem albo... wie, w jakim stanie jest Blaise. Słowa, które padły zmroziły jego trzewia. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie głębokiego bólu. Odwrócił się profilem i potarł mocno brwi. Była u Blaise'a. Przypomniały mu się słowa, jakie o nim wypowiadała. O cieple z jakim wymawiała imię tego potwora. Kochała go, a on wtedy jej wierzył. Nie miał powodów, by jej nie wierzyć. Czy los postanowił mu utrzeć nosa? Najpierw stracił Agnes, a teraz ma patrzeć jak jego przyjaciółka, jak bliska mu osoba zaznaje prawdziwego szczęścia w ramionach takiej zimnej paskudy jaką jest Blaise? Jeśli tak, to była to świetna droga do zapadnięcia się w beznadziejności i okowach depresji. Jęknął, po prostu jęknął nie umiejąc tego powstrzymać. Podniósł zbolały wzrok na jasną buzię Al. Wiedziała co zrobił Blaise'owi. Nie miał pojęcia jaką przedstawił jej wersję wydarzeń, ale skoro przyszła, to cokolwiek jej nagadał, ich przyjaźń była na tyle silna, że przełamała gorycz. Uniósł rękę, ale zaraz położył ją z powrotem na swoim udzie.
- Najważniejsze, że jesteś cała. - wydusił z siebie, choć wiedział, że zaraz będzie musiał pokazać w jakim stanie skończył, co być może odrobinę usprawiedliwi go w oczach Alecto. Odwlekał to, obawiał się tego, co mógłby wtedy poczuć. Minę miał iście zrozpaczoną. Nie mógł nic poradzić na mord, który się w nim budził na samą myśl o Blaisie, jej ukochanym. Dlaczego akurat on? Czemu to jemu oddała serce, temu, który na nią nie zasługuje? Bez najmniejszego powodu postanowił zaatakować Horna i dostał za to manto. Ha, Horn też zapłacił i to kawałkiem ciała. Weszli na wojenną ścieżkę i nic nie było w stanie ich z niej zawrócić. To było bardziej niż pewne i obaj się w tym z pewnością zgodzą. Nie żałował tego, że posłał weń chmurę gęstego ognia. Między innymi, rzecz jasna. Za każdym razem, gdy pomyślał o ubytku zabijał go w myślach raz po raz. Teraz, patrząc na przygnębioną Alecto, tracił siły. Rozejrzał się po skrzydle by upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje. Andersonówna chrapała, Pomfrey z Wąsikiem siedziała sobie w pokoju socjalnym. Nachylił się ku dziewczynie i zajrzał głęboko w niebieskie oczy.
-Nie mogę cię za niego przeprosić, bo bym kłamał. - szeptał gorączkowo. - Domyślam się, że tego nie chcesz, ale cokolwiek ci na mnie nagadał... wiedz, że nie pozostawił mi wyboru. Chciałem cię znaleźć, Al na gacie Merlina. Chciałem cię stamtąd zabrać, ale na drodze stanął mi on. - nie mógł dopuścić, by ktokolwiek dowiedział się, że doskonale zna nazwisko Śmierciożercy. Mógł na dobrą sprawę iść sobie do Biura Aurorów i go bezczelnie wydać, a potem zasugerować sprawdzenie różdżki. To byłoby proste, łatwe, by nabrudzić mu w papierach. Sęk w tym, że wiązało się to z krzywdzeniem Alecto, a to już wykraczało poza jego możliwości. Wolałby tego uniknąć, ale na samą myśl o Blaisie różdżka mu się w kieszeni samoistnie rozpalała. Nie wiedział czy ma do tego prawo, ale chwycił dłoń Al. Chciał ją zatrzymać, zrobić cokolwiek, by nie zaczęła krzyczeć i go oskarżać o pobicie.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptySob 20 Paź 2018, 20:59

Wpatrywała się w niego wyczekując jakiejkolwiek reakcji, a on… z pozoru wydawał się taki nieludzko spokojny, zupełnie jakby słowa, które wypowiedziała docierały do niego z opóźnieniem. Błądziła wzrokiem po jego twarzy, po części unikając spojrzenia w czekoladowe tęczówki, z obawy, co może w nich ujrzeć. Przed swoimi oczami nadal miała wzrok Daniela, zieleń, która zdawała się być matowa, zamiast świecić blaskiem. Bała się, iż w oczach Castiela ujrzy tą samą pustkę, chociaż w tym przypadku sytuacja wydawała się bardziej klarowna. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie słowa „przyjaciel”, nadal nie potrafiła zrozumieć, jak mogła zgodzić się na tak irracjonalny układ, jak słowo to mogło opuścić jej usta, nie wywołując torsji.
Nie miała pojęcia, że Ślizgon toczy wewnętrzną walkę, podobną do tej, którą prowadziła ona, będąc z Danielem, niby byli inni, a jednak tak bardzo do siebie podobni. Być może właśnie dlatego, Alecto przy Hornie czuła się bezpieczniej, niż przebywając w mieszkaniu Blaisa. Z tym pierwszym wszystko wydawało się łatwiejsze, pewniejsze, dzięki czemu mogła twardo stąpać po ziemi. W przypadku byłego Ślizgona działała po omacku, kłamała, oszukiwała jego i samą siebie, tchórzyła właśnie, w tym samym momencie, kiedy chciała zrobić coś, co ukróciłoby ich męki. Wzajemnie skazywali się na ból, zupełnie jakby on przynosił im szczęście, jakby nadawał ich życiu sensu, idioci.
Cierpliwie czekała, aż w końcu się odezwał, a ona odważyła się spojrzeć w jego oczy. Wyrażały tak wiele uczuć., że ciężko było jej odnaleźć to właściwie, które w jakiś sposób nakierowałoby ją, jak on się czuje. Widziała jak zaciska szczękę, jak unosi rękę by ostatecznie położyć ją na swoim udzie. Ujęła ją, nie bała się tego gestu, chociaż może powinna? Poczuła jak żyły stały się wyraźniejsze, a krew krąży szybciej. Wtedy zrozumiała, był zły. Tylko na kogo? Na nią? Na Daniela? Co siedziało w jego głowie?!
-Dobrze wiesz, że potrafię o siebie zadbać – odpowiedziała z lekkim przekąsem, unosząc kącik ust do góry, jednak nie uśmiechała się. Między tą dwójką panowała dziwna atmosfera, jakby miliony niewypowiedzianych słów zawieszone były w powietrzu, ale nie przyspieszała nic. Dawała sobie, jak i Castielowi czas na oswojenie się z całą sytuacją. Każdy gest, każde wypowiedziane słowa, były delikatne a jednocześnie przeszywały duszę na wskroś. Zachowywali się tak, jakby w rzeczywistości wydarzyło się znacznie więcej niż by tego chcieli, w rzeczy samej tak właśnie było. Oboje ukrywali pewne fakty, mylnie wyciągając wnioski o czym przekonała się, kiedy kolejne zdania padły z ust bruneta. Spojrzała na niego otwierając szerzej oczy, zacisnęła zęby czując jak fala gniewu skierowana w przyjaciela budził się w jej ciele. Zniosła intensywność jego spojrzenia, jednak kiedy wypowiedział ostatnie słowo odsunęła się nieznacznie.
-Nie powiedział mi o tobie nic! – zaciskała mocno zęby, odpowiadając niego głośniej niż zamierzała. Dziewczyna leżąca łóżko dalej przekręciła się na drugi bok. Zaklęła pod nosem. Nic mi o tobie nie mówił – powtórzyła o ton ciszej, wbijając delikatnie paznokcie w skórę jego dłoni. – On… on mnie uratował Castielu – imię Ślizgon wypowiedziała z niebywałą czułością, a głos się jej nico łamał, kiedy wspomnienia ponownie zalały umysł blondynki –Odebrał życie drugiemu człow… iekowi, by uratować mnie. Teleportował nas, choć nie wiem czy był w stanie zrobić to dla samego siebie. Tam… tam wszystko działo się tak szybko – odwróciła wzrok, odetchnęła głęboko kupując sobie tym trochę czasu oraz możliwość uspokojenia drżącego głosu –Gdyby nie on… nie byłoby mnie tu teraz. – oznajmiła wręcz grobowym tonem. Nie wiedziała, co o tym wszystkim, o Danielu myśli Horn, nie miała pojęcia, że bierze go za Śmierciożerce, którym on nie był. Był nim ktoś inny, ktoś z kim miała związać się na resztę życia poprzez pakt między rodzinami, jednak nie zamierzała wspominać o tym przyjacielowi, zbyt wiele i tak mieli do omówienia, a przede wszystkim wyprostowania.


Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptySob 20 Paź 2018, 21:27

Siedziała obok i choć raz na jakiś czas zapadało między nimi milczenie, powietrze wokół gęstniało od targających nimi emocji. Castiel nie umiał ich poprawnie wyrażać. To jego odwieczny problem, zachowywał się irracjonalnie i okazywał uczucia w sposób trudny do prawidłowego zinterpretowania. Tak bardzo żałował tej wady, bo gdyby nie ona, to mógłby wniknąć w mimikę Alecto i odczytać co w niej siedzi. To nie ich styl mówić tak jasno bez całej tej otoczki pozorów i udawania. Dzisiaj darował sobie zakładania maski na twarz. Musiał wiedzieć. Potrzebował tej wiedzy. Chciał wiedzieć wszystko, by móc umiejscowić sytuację w miejscu. To, co się wydarzyło było ogromnym testem ich wzajemnej relacji i Castiel nie był w żaden sposób gotów na nienawiść kolejnej dziewczyny, na której mu zależało. Gdyby do tego doszło, nie wiedziałby czy umiałby się z tego podnieść. Jeszcze nie wyszedł cało z odłamków połamanego serca, a już na horyzoncie szykowała się kolejna tragedia. Musi spróbować jej jakoś zapobiec, a jednak krwawy pojedynek z jej ukochanym to chyba nie ten krok, który winien najpierw zrobić.
- Wiem. Dlatego nie oszalałem. - wydusił z siebie z trudem na chwilę zatrzymując wzrok na jej twarzy. Mimo wszystko nie umiał przyznać się na głos do tego jak bardzo się martwił o nią. Jak drżał z niepokoju, jak zarywał pół nocy zanim udało mu się wyczarować pieprzonego patronusa... patronusa, który nie dał rady dotrzeć do celu, do Al. To nie w jego stylu przejmować się drugą osobą - taką miał łatkę. Powinien się jej trzymać, ale ostatnio było mu wszystko jedno. Niechaj dzieje się co chce... a jednak na widok Alecto odżył bardziej niż w ostatnich tygodniach.
Znieruchomiał i poza słowami i dotykiem nie docierało do niego nic. Wpatrywał się w Alecto oniemiały. Szukał na jej twarzy objawu kłamstwa. Chciał, by kłamała. To byłoby wygodne. Nie musiałby otwierać umysłu po to, by rozpętał się w nim mętlik. Dlaczego jej twarz była gładka i pozbawiona maski? Czemu jej oczy patrzyły weń i zionęły szczerością? Pogłaskał kciukiem wnętrze jej dłoni rad, że jej nie zabrała. Nie skrzywił się, gdy wbiła w jego skórę paznokcie. Nie mógł oderwać od niej wzroku, hipnotyzowała go, a potem... padły słowa, które Castiela prawie wyrzuciły w powietrze. Zamienił się w blado kamienny posąg, jego dłonie znów oziębły. Blaise nie był zatem takim głupkiem, za jakiego go uważał. Zrobił coś paskudnego. Udowodnił Hornowi, że zależy mu na Alecto. Że jest w stanie zrobić dla niej więcej, choć o chęciach mordu przekonał się znacznie wcześniej niż jego ofiara. To było śmieszne. Chciał się śmiać z rozpaczy, położyć na łóżku i zwijać w konwulsjach z dzikiego rechotu. Blaise, który chciał go zamordować uratował jego przyjaciółkę, którą kocha. Powinien mu być wdzięczny, ale wszak uciął mu dwa palce, więc to wykluczało... Zakręciło mu się w głowie od tego wszystkiego. Nie doszedł jeszcze do siebie. Uniósł dłoń, nieświadomie tę obandażowaną, do czoła, zacisnął mocno powieki i stłumił w ustach przekleństwo. Podniósł wzrok na Al. To, co zostało z jego serca zaczęło płonąć i niszczeć, chciało mu się warczeć z bólu i złości. Nastoletnie hormony tylko napędzały całą tę machinę toksyczności. Bezwiednie położył dłoń na jej ramieniu, znów ją do siebie przysunął. Nie wiedział co mówić, co robić, jak się zachować, nie pamiętał czy umie swobodnie oddychać. Oparł policzek o jej włosy. Na chwilę chciał zapomnieć o sobie. Alecto też była w piekle. Próbował wysilić się na empatię. Zależało mu na niej, to powinno być łatwe. Widziała prawdopodobnie śmierć człowieka, który chciał ją zamordować. Ta przeklęta poczwara Blaise uratował jej życie tuż po tym, gdy i on i Castiel przeżyli wzajemny pojedynek na śmierć i życie. Al jest silna, ale nie chciał być świadkiem jej cierpienia.
- Jesteś. Żyjemy. Mogliśmy tam stracić o wiele więcej, ale spotkaliśmy się. - głos miał przytłumiony, dziwny. - Skupmy się na tym, że nie dołączyliśmy do Rosierów. Może któregoś dnia uda się o tym zapomnieć. - przełknął gulę, bowiem kłamał. Nigdy nie wymaże tego z pamięci. Dłoń, a raczej ubytek na niej będzie mu już zawsze przypominał ten paskudny dzień.
- Żałuję, że tam poszliśmy. Żałuję, że nie mogłem walczyć u twojego boku, bo właśnie tak to powinno wyglądać. Próbowałem wysłać do ciebie patronusa, ale wychodził mi słaby, a ty byłaś daleko. - potarł dłonią jej ramię, jakby chciał tym gestem uspokoić i ją i siebie. Czuł stres, czuł lęk. Chciał odwlekać prawdę jak się tylko dało. Skoro Blaise nie jest taką ofermą za jaką go miał... to oznacza, że nie chciał skrzywdzić Alecto. To ich łączy. Wspólna chęć wzajemnego mordu i ochrona Al. Nic nie mógł poradzić, że poczuł ulgę. Ona jest tutaj, już nie siedzi u Blaise'a. Tutaj jest bardziej bezpieczna, tam nic jej nie grozi. Nie siedzi przy człowieku, który splamił swoją różdżkę śmiercią. Horn unikał prawdy. Nie chciał przyznawać sam przed sobą, że był moment, w którym chciał zabić Blaise'a, w chwili, gdy stracił część ręki. Nie patrzył w oczy dziewczyny. Próbował uspokoić się jej obecnością i tylko Merlin jeden wie jak wiele kosztowało go sił, by nie wyrzucić z siebie krzyku pełnego gniewu.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptySob 20 Paź 2018, 22:19

Żałowała, że nie może powiedzieć mu wszystkiego, żałowała, że nie może podzielić się z nim uczuciami, które targały nią od chwili, gdy w szranki stanęła ze Śmierciożercą, co czuła gdy odkryła jego tożsamość, wiedziała… on nigdy nie zrozumie jej uczuć, a ona jego. To odwieczny problem ludzi, brak zrozumienia, natura zrobiła z każdego człowieka indywidualną jednostkę, z punktu widzenia anatomii są tacy sami, poza różnicą płci, jednak mentalność każdego jest czymś wyjątkowym. Dlatego mimo, iż oboje przeżyli to samo piekło, zmierzyli się z przeciwnikiem, otoczeni byli przez pożogę, ogień wręcz palił ich skórę, a dym trawił trzewia chcąc zabrać ostatni oddech, odczuwali wszystko inaczej. Alecto ciężko było pogodzić się ze świadomość, iż Castiel i Daniel stanęli do pojedynku, zamiast walczyć ramię w ramię. Nie wiedziała, co to dla nich oznacza, jednak był to początek wszystkiego, drogi którą mężczyźni obiorą, wyborów których dokonają, a jedyną niezmienną w ich życiu będzie ona. Była tego pewna, zostanie zmuszona, pewnego dnia będzie musiała dokonać wyboru, egzystowanie między ich dwoma światami nie było możliwe. To ją przerażało, budziło do życia demony, które siedziały w niej całe życie, pojawiające się w chwili słabości, w chwili gdy ciemność owiewała jej duszę. Zupełnie jak teraz. Powoli zatracała się, w tym dziwnym uczuciu. Zbyt wiele nagle spadło na jej barki, miała zaledwie osiemnaście lat, w oczach niektórych uchodziła za dziecko, ale czy nadal nim była.
Ostrzejsze rysy twarzy, uwydatnione kości policzkowe i broda, pełne usta, zgrabny nos, długie, ciemne rzęsy okalające oczy w kolorze głębi oceanu, włosy częściej starannie ułożone niż pozostawione w artystycznym nieładzie, doskonale dobrana garderoba, podkreślająca kształty, których nabrała w przeciągu ostatniego roku. Wszystko to wskazywało na to, że jest już kobietą. Nie można było temu zaprzeczyć, nie było co do tego żadnych wątpliwości. I ona musiała się z tym pogodzić, chociaż teraz było jej niebywale ciężko. Za wszelką cenę starała się być silna, wtedy opatrując Daniela i teraz siedząc przed Castielem, nie chciała by poznali się na niej, by odkryli tajemnice, którą tak głęboko skrywała. By zobaczyli, że tak naprawdę jest słaba. Tego obawiała się najbardziej, dlatego zawsze w chwili kryzysu uciekała wzrokiem, bo przecież oczy to zwierciadła duszy, ale czy ona ją jeszcze posiadała? Była rozdarta, między trójką mężczyzn, z którymi w tym momencie nie powinno ją nic łączyć, a jednak. Przewrotny los, zdradzieckie fatum ciągle stawiało ich na jej drodze, jednocześnie dbając, by nie pozostali jej obojętni. Przeklinała w myślach wszystko i wszystkich. Była przyczyną upadku każdego, uświadomiła sobie to w chwili, gdy maska Regulusa opadła. On upadł jako pierwszy, kto będzie następny? Zadrżała, jej ciało pokryła gęsia skórka, a ona poczuła niewyobrażalny chłód, który wraz z krwią dotarł do każdego centymetra jej ciała. Bała się. O każdego z nich. Uśmiechnęła się smutno na słowa, które wypowiedział. Oboje doskonale wiedzieli, że były to marnie utkane kłamstwa, jego, jak i jej, aby w choć małym stopniu ukoić duszę, zdławić poczucie winy, bo przecież się przyjaźnili, a przyjaźń wiązała się z pewną odpowiedzialnością. Wzięli ją na swoje barki, może zbyt prędką, oboje zawiedli. Czuła to widząc jego reakcje.
Pobladła, zupełnie jakby z każdym wypowiedzianym przez blondynkę słowem, krew z jego twarzy uciekała w nieznanym kierunku. Starała się mówić spokojnie, by nie wzburzyć jego i tak skołatanych nerwów. Teraz on musiał ułożyć sobie to wszystko w głowie, dla niej to stanowiło wyzwanie, a przecież była wręcz epicentrum wydarzeń. Otworzyła szerzej oczy, serce zatrzymało się w jej piersi, a niebieskie tęczówki skupiły się na obandażowanej dłoni chłopaka.
-Co… co to?! - zapytała jąkając się, a dziwne uczucie zalało jej ciało. Chwyciła zranioną rękę w swoje dłonie, i nawet jeżeli Castiel próbował ją wyrwać i schować, nie pozwoliła mu na to. Zdanie padające z jego ust zdawały się do niej nie docierać, widziała jak wargi Ślizgona poruszają się, ale głos były z nimi asynchroniczny.
Nie da się zapomnieć, chciała mu to powiedzieć, jednak o sam zdawał sobie z tego sprawę doskonale. Do pewnych rzeczy można się jedynie przyzwyczaić, czas leczy rany, coś o tym wiedziała. W pewnym momencie godzimy się zaistniałą sytuacją, w chwili gdy to następuje uczymy się z tym żyć, po prostu. Jesteśmy my, a wydarzenia z przeszłości chociaż pozostają, zatracając się w kolejnych momentach życia. Pamiętamy, ale przestajemy tym żyć, szczegóły stają się mniej wyraźne, ale pamiętamy. Z nimi wszystko to zostanie na zawsze. Musieli tylko się z tym pogodzić.
-To nie jest teraz ważne. – opowiedziała kładąc dłoń na jego policzku i ładząc go delikatnie kciukiem. Spojrzała w jego oczy, zauważyła w nich lęk, czego się bał?
-Ja wiem – tylko tyle powiedziała, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę, z tego, kim Daniel i Castiel stali się dla siebie nawzajem
Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptySob 20 Paź 2018, 22:57

Blaise był dla niego samym nazwiskiem i ledwie przelotnym wspomnieniem młodej siedemnastoletniej twarzy za czasów, gdy piastował stanowisko prefekta naczelnego. Nie miał do niego wtedy nic, był mu obojętny, jedna z wielu twarzy, niewiele znaczących. Zapomniałby o jego istnieniu, gdyby nie doczepił się do Alecto. Co prawda odkąd się z nią rozstał to nie wnikał w jej sprawy miłosne tak samo jak ona nie czyniła to jemu. Dopiero niedawno wrócili na dawne tory i nadali swej przyjaźni głębsze znaczenie. Było im wygodnie we wzajemnym towarzystwie. Nie musieli robić nic na siłę, mogli być szczerzy do bólu bez obaw, że to zaważy na ich relacji. Dzisiaj byli dojrzalsi. Byli razem tam, gdzie nie powinien być nikt. A jednak, przetrwali, ale coś się zmieniło. Wydarzenia na nich wpłynęły i odcisnęły swoje piętno. Ich rozmowy nabrały intensywności, spojrzenia głębszego blasku, a sporadyczne małe gesty większego znaczenia. Nie było żartów, psikusów, słownych potyczek i ucierania wzajemnie nosa - dzisiaj tego brakło i nie było wiadomo kiedy to wróci. Stanęli przed większym problemem. Mogli stracić życie, oboje. Nie chciał nawet wliczać w "my" Blaise'a, który właśnie sobie wyczarował alibi. Horn nie mógł go już w akcie zemsty zabić, a swoimi czasy chodziło mu to po głowie. Nie mógł odebrać życia tej poczwarze, ponieważ ocalił jego przyjaciółkę. Zabezpieczył się i z tej strony, a więc musiał wiedzieć co łączy Horna z Alecto. Chcąc nie chcąc musiał przyznać tutaj mu sukces, jednak tylko tutaj. Chroniła go uczucie Al i cholera, był głupi jak gumochłon, jeśli nie był tego świadomy.
Obecność kogoś bliskiego dodawała mu otuchy. Czekał na to. Czekał aż próg sali szpitalnej przekroczy ktoś dlań ważny. Wyglądał Nessie dzień w dzień, noc w noc, godzina w godzinę, wyglądał Alecto pomiędzy sporadycznymi wizytami kumpli. Pomfrey nie pozwalała na to zbyt często, jakby nie była świadoma stanu mentalnego swych pacjentów. Horn zachowywał się ostatnio niepoczytanie, przyznawał to nawet przed samym sobą. Nie oznaczało to, że nie potrzebował kogoś. Jedyną otuchą jaką zaznawał było ukradzione spotkanie z Gabrielle, nielegalna wizyta u Cassandry, bardzo sporadyczne i krótkie rozmowy z Andersonówną. To za mało, by trzymać się z dala od szaleństwa. Carrow była z nich wszystkich najsilniejsza. Miała żelazną wolę i potrafiła władać słowem tak, jak nikt inny. Widział, że jest jej ciężko. Uciekała wzrokiem lecz znał ją tak długo, że był w stanie czasami dostrzec cięższe chwile, które tak starannie ukrywała przed wzrokiem ludzkości. Wydawało mu się, że jej siła umysłu trzymała go z dala od poddania się depresji. Jeszcze dwie godziny temu nie miał ochoty wstawać z łóżka, a teraz był gotów jechać do mieszkania Blaise'a i wyzwać go na pojedynek. Motywowała go, a teraz... teraz było ciężko. Musieli to przeskoczyć.
Jej syk i krótkie pytanie pokazało mu o swoim zapominalstwu. Z tego wszystkiego nie trzymał obandażowanej ręki wciąż poza jej wzrokiem. Chwyciła go tak mocno, że syknął z bólu, gdy lodowaty promień pomknął od gojącej się rany aż do łokcia i do ramienia. Przywłaszczyła sobie jego dłoń, otoczyła swoimi rękoma i choć zaprotestował, nie chciała oddać. To ta siła. Siła przebicia. Nikomu poza uzdrowicielem nie pozwalał dotykać i oglądać jego wstydliwej rany. Wbił w dziewczynę płonące, wściekłe spojrzenie, które osłabło pod jej wzrokiem. Martwiła się. Stopniał. Zabłądził wzrokiem, wodził nim od prawej do lewej, szukał czegoś. Zacisnął powieki i poczuł na policzku łagodny dotyk. Otworzył oczy. Napotkał lazurową toń. Błysk inteligencji i smutnej świadomości tego, co zaszło. Spiął się i zakrył jej dłoń palcami. Splótł je z nimi i razem przeniósł na pościel, z dala od szorstkiego policzka. Zaczął go otaczać znajomy mrok. Złość przestała zeń kipieć, powróciła szara rzeczywistość. Ból rozchodził się raz po razie po jego ciele lecz znosił go, by nie jęczeć jak baba w okresie. Szczęka go bolała od zaciskania żuchwy a jednak nie poddawał się. Musiał pierwszy raz porozmawiać z kimś o kontuzji z jaką skończył. Kto mógłby go bardziej zrozumieć niż Alecto? Jedynie Nessie, a jednak jej nieobecność robiła mu większą dziurę w sercu. Tak bardzo chciał... tak wiele marzył... a nie mógł.
- Nie leżę tu w ramach nagrody. - mruknął uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Nie lubił patrzeć na swoją rękę. Gdyby zobaczył jej dłonie przy tym paskudnym defekcie... nie wiedział jak mógłby zareagować. Ledwie znosił to, że ona na nią patrzy. Pragnąłby zająć jej wzrok czymś innym, czymś atrakcyjniejszym niż szkoda fizyczna, która wzbudza obrzydzenie jeśli tylko zdjąć bandaż. - To mały efekt piekła. Nie musimy o tym mówić. - próbował jeszcze rzucić zasłonę dymną. Chciał odwlec to i nakłonić Al do darowania mu tematu mimo, że to by go tylko dobiło. Wiedział, że musi się przyznać co mu się stało. Bandaż wskazywał na nierówności pod nim. Nie była głupia, w końcu zrozumie.
- Powiedz coś. Więcej. - zażądał. Poprosił. W sumie nie wiadomo, ton był mętny, dziwny. Próbował tymi słowami zapytać jak się czuje, jednak nie był aż tak życzliwy, by wypuścić to zapytanie przez gardło. Szedł na około. Chciał słuchać Alecto, by go trzymała z dala od beznadziejności. Męczył się. - Możesz mi ufać. - dodał znacznie ciszej, patrząc prosto w jej oczy. Prędzej by odrąbał sobie całą rękę niż miał ją skrzywdzić. Nie chciał tego, a wiedział, że się do tego przyczynił. I on i pieprzony Blaise postawili ją w okropnej sytuacji. Żaden z nich nie jest w stanie tego naprawić, musieliby stać po tej samej stronie barykady, a nijak to miało się do rzeczywistości. Ścisnął mocniej jej palce, kradnąc wylewność, do której nie mieli oboje prawa.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 11:23

Widząc Castiela poczuła się tak, jakby ponownie łapała oddech, jakby dopiero w tej chwili jej organizm, tak naprawdę wrócił do normalnego funkcjonowania, a dusza scaliła się w jedno, choć tylko na sekundę. Nadal była przecież podzielona na pół, między nim, a Danielem. Czy można oddać swoje serce dwóm mężczyzną? Czy może ono być rozdarte, choć przecież miłość je dzieląca jest kompletnie inna? Gdyby cofnąć się kilka lat wstecz powiedziałaby, że nie ma czegoś takiego jak miłość. Fascynacja, zauroczenie, pociąg fizyczny, to wszystko było możliwe, było naturalną koleją rzeczy, kiedy człowiek dorasta, zmienia się, ale żeby kogoś kochać? Tak prawdziwie, by być zdolnym do oddania za drugą osobę własnego życia, zaprzedania duszy? Gdyby ktoś jej powiedział coś takiego, zaśmiałaby się mu prosto w twarz, a następnie splunęła na ziemię, za prawienie herezji. Teraz… rzecz się miała zupełnie inaczej. Przez całe życie szła, jak przez mgłę, uległa woli ojca, godziła się na wszystko, wypełniała polecania, a on wraz z matką, tak po prostu ją zdradzili, bez mrugnięcia okiem. To był punt zapalny, teraz z perspektywy czasu to zrozumiała. Zajęło jej to dużo czasu w samotności, kilka słonych łez, niewielką ilość czekoladowych żab, ale zrozumiała. Dlaczego więc nadal przed tym uciekała? Dlaczego patrząc w zielone tęczówki zdolna była do kłamstw, tak okrutnych dla niego, jak i siebie samej?
Westchnęła. Nie powinna dłużej o tym myśleć, nie była zdolna do tego, by cofnąć czas, czy zatrzymać słowa padające z pomiędzy różowych warg. Pytania bez odpowiedzi zalewały umysł blondynki skutecznie udaremniając skupienie się na tym, co było tu i teraz. Dopiero przy Castielu wyzbyła się wszelkich masek, które skrywały to, co czuje naprawdę. W jej niebieskich oczach widać było tak wiele różnych, a zarazem sprzecznych emocji, dziwne iż jej drobne ciałko nie eksplodowało od tego wszystko. Gdyby dłużej zatrzymać na nich wzrok ujrzeć można było: ból, strach, cierpienie, ale i troskę, radość czy miłość. Będąc z Danielem za wszelką cenę starała się unikać jego wzroku, z Hornem było inaczej, wręcz chciała by ujrzał to wszystko, by zrozumiał. Dlaczego nie pojawiła się wcześniej, dlaczego tyle czasu spędziła z Danielem. W tym momencie zależało jej na tym bardziej, niż na własnym życiu, chociaż była pewna, iż nie zmieni to relacji tej dwójki. Właściwie nie wymagała tego od nich, jednak fakt zaprzestania morderczej walki niezmiernie by ją ucieszył.
Jego usta opuścił syk, w chwili gdy chwyciła obandażowaną rękę, uświadamiając sobie, że ten próbował ją przed nią schować, a jedynie jego roztrzepanie, którym charakteryzował się od zawsze mu to udaremniło. Złość zaczęła w niej wzbierać, dlatego za nic miała jego protesty oraz próby oswobodzenia dłoni. Trzymała ją z siła, o którą mało kto podejrzewał jej drobne i zdawałoby się delikatne ciało. Opuszkami palców jeździła po nierównym kształcie, zastygła w miejscu kiedy uświadomiła sobie, z czego wynika cała ta asymetria. Przeniosła wzrok z ręki na czekoladowe oczy Ślizgona. Otworzyła usta, których nie opuściły żadne słowa. Rosnąca gula w gardle skutecznie odbierała możliwość mówienia. Wpatrywała się w niego z szeroko rozwartymi wargami, a palce zaczęły jej drżeć. Nie ze strachu, nie z obrzydzenia, ale z ogarniającej ją wściekłości. Na siebie, że nie odnalazła go wcześniej, że nie pomogła mu widząc tą wielką plamę krwi, a największe jej pokłady wycelowane były w Daniela. Nie podejrzewała go, albo nie chciała po prostu myśleć o nim, jak o oprawcy. Odebrał życie drugiemu człowiekowi, jednak zrobił to dla niej, by ocalić ją, przez co zachowanie to było poniekąd usprawiedliwione, ale dlaczego odebrał Castielowi część ciała?! Dlaczego to właśnie oni musieli stanąć do pojedynku? Co nimi kierowało? Kolejny syk przeszył powietrze, wtedy zdała sobie sprawę, że pod wpływem emocji zbyt mocno ściska ranę. Zabrała dłonie, zaciskając je w pięści, by nie drżały.
Poczuła jak serce zwalnia w jej piersi, by po chwili zostać pchnięte gestem Castiela do szybszego bicia. Była rozdarta między rzeczywistością a myślami, które rodziły się w jej głowie. Potrzebą teleportowania się do mieszkania Blaisa, by się z nim rozmówić, by powiedzieć mu jak wielką krzywdę wyrządził jej przyjacielowi, tak po prostu. Bez widocznego, a co najważniejsze uzasadnionego powodu. Zdolna była do tego, by udać się tam nawet teraz, jeżeli dopiero co wróciła z tamtego miejsca, a wspomnienia spokojnego poranka jeszcze dobrze nie opuściły jej. Zwężyła na niego oczy.
-Musimy – odpowiedziała tonem, który jasno dawał do rozumienia, iż nie zniesie sprzeciwu. Mimo tego, on nadal próbował uciekać od tego tematu, mamić ją najpierw dotykiem, później prośbami, jednak ona nie zamierzała ugiąć się pod naporem tego wszystko. Znał ją i doskonale powinien zdawać sobie z tego sprawę. Z drugiej strony świadoma była tego, jak wiele kosztować będzie go ta opowieść. Zmuszała go, by myślami wrócił do tamtych przerażających wydarzeń, od których i ona chciała przecież uciec. Spojrzała na niego intensywnie.
-Ufam ci – oznajmiła, dlaczego to powiedział? Czyżby po ostatnich wydarzeniach w to wątpił? –Ale ty musisz zaufać mi – dodała. Wzięła głębszy oddech, zbierając w sobie pokłady siły, sama przygotowując się do rozmowy, którą za chwilę mieli odbyć. Zastanawiała się, jak odpowiednio zadać pytania, by nie budzić zbyt bolesnych wspomnień. –Castielu, wiem… wiem, że to dla ciebie trudne, ale ja muszę wiedzieć. Musisz mi powiedzieć, co się tam wydarzyło. I nie wstydź się swoich ran, proszę – mówiła spokojnie, jej głos był cichy ale pewny, niósł ze sobą swego rodzaju siłę. Nie chciała być nachalna, jeżeli Ślizgon postanowi nadal unikać tematu, ustąpił.
Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 12:08

Wydawało mu się, że czuł w samym środku pogruchotanego serca napięcie Al. Nie była rozluźniona, nie udawała przed nim. Przyszła i pokazała, że się martwi i jest zła o jego stan. Wiedziała kto mu to zrobił, a zatem musiała pojmować co i on uczynił Blaise'owi. To nie było nudne rozbrojenie czy żałosna Drętwota. To były mocne rany cielesne zadane człowiekowi, którego Al kocha. Mimo tego zamiast krzyczeć na niego trzymała jego dłoń pozbawioną na wieki dwóch palców. Siedziała blisko i nie zamierzała się poddać. Było jej ciężko, a i tak zaciskała zęby i nie pozwalała mu zejść z tematu. Poczuł swojego rodzaju ulgę. Tego potrzebował. Kogoś, kto ma odwagę zignorować jego odmowę i oschłość. Kogoś, kto pod całą tą otoczką wie jak do niego dotrzeć. Nie litowała się nad nim, jak dorosła kobieta żądała od niego informacji. Nie brakowało przy tym jej wrodzonej delikatności, choć trzeba przyznać, że świetnie wykorzystywała dzisiejszą przewagę sił. Nie doszedł w pełni do siebie, a więc jej nacisk palców wywoływał ból. Nie przejmowała się tym, nie chuchała na niego i nie skakała jak przerażona dziewuszka. Za to ją cenił. Właśnie dlatego potrzebował obecności kogoś, kto nie ulegnie panice.
Wyraźnie widział malujący się na jej buzi szok i gniew. Odkryła co się stało z jego ręką. Z jej oczu ciskały gromy, kiedy utonęła w swoich myślach, non stop trzymając w dłoniach obandażowaną kończynę. Nie okazywała jej odrazy, zupełnie jakby była ponad to. Horn pobladł, nie czuł się już dobrze. Serce mu łomotało dziwnie, myślał, że jednak opóźni ten moment. Na skroniach pojawiły się krople potu. Wydawało mu się, że uda się odwrócić jej uwagę, a jednak znała go na tyle dobrze, że przejrzała gierkę. Przytrzymał jej dłoń mocniej, aby nie zerwała się i nie wybiegła. Wyglądała jakby miała na to ochotę. Z jednej strony potwór w jego trzewiach rechotał szaleńczo, że Blaise ma kłopoty. Niechaj się kaja przed nią, niech się jej tłumaczy i błaga o wybaczenie. Dobrze mu tak. Może Al go znienawidzi? Gdyby go rzuciła to wcale by mu nie współczuł. Zająłby się Al. Pocieszyłby ją, otoczył swoją obecnością, by nigdy więcej nie musiała być w towarzystwie mordercy. Z drugiej strony mierziła go ta myśl. Cierpiałaby, a wolałby tego uniknąć. Mówiła o tym Blaisie tak ciepło, z takim uczuciem, który nawet zaskoczył gruboskórnego Horna. Nie wiedział co ma o tym myśleć, a więc skupił się na tym, że Alecto jest teraz z nim, nie z tym Śmierciożercą.
- Jesteś jedną z niewielu, którym umiem zaufać. Dobrze o tym wiesz. Inaczej bym zareagował, gdyby tak nie było. - szepnął przykrywając zdrową dłonią palce, które trzymała na jego bandażu. Nie zabrał kończyny mimo, że go to kusiło. Chciał ukryć ją przed wzrokiem lecz zmusił się do wytrzymania dyskomfortu. Miała rację. Musiał się otworzyć przed nią, choć zawsze, gdy do tego dochodziło, cierpiał jakby dostawał Cruciatusem w łeb. Popatrzył głęboko w jej oczy. Zdecydowana, uparta, nieugięta. Musiało serce ją boleć, ale odkładała to na później. Doceniał fakt, że mógł to widzieć. Nie ukrywała się przed nim. Przesunął opuszkami palców po jej kłykciach chcąc ją tym jakoś uspokoić.
- Dla ciebie to też trudne, Al. Szczególnie dla ciebie. Skrzywdziliśmy cię swoją nienawiścią. - szepnął tonem innym, prawdziwszym, jakby przemawiała przez niego prawdziwa kwintesencja jego jestestwa. Przestał kłamać i udawać. W jego oczach czaiło się poczucie beznadziejności. Wstydził się lecz przełknął to i choć dłonie mu drżały, wytrzymywał.
- Zdążyłem tylko wygonić Ness... - jej imię sprawiło mu fizyczny ból. Zmarszczył czoło czekając aż fala cierpienia przeminie. Wtedy wrócił do siebie i kontynuował. - Próbowałem z nim rozmawiać, ale było głośno. Rzucaliśmy wiele zaklęć. Długo. Chciałem cię znaleźć, nie miałem czasu się z nim pojedynkować. Byłaś ważniejsza. A on mi przeszkadzał. - szeptał nie odrywając od niej zatroskanego wzroku. Tak, Horn okazał pierwszy raz zmartwienie. Cicho, spokojnie, z dala od wścibskich oczu. Przeznaczone wszystek było tylko dla niej. Wiedział, że zachowa ten moment dla siebie i nigdy go nie zdradzi.
- Żaden z nas nie mógł wygrać. Walczyliśmy tak długo, Al. Do momentu aż nie byliśmy w stanie podnieść różdżki. Zatkało mnie. Ledwie ogarnąłem co mi zrobił. - przesunął rękę na jej wąski nadgarstek. Przypomniał sobie o nożyku, który mu zabrał. Czuł, że póki co nie powinien o tym wspominać Al. Niech nie cierpi bardziej. - Byłem w amoku. Jak nie ja. Patrzyłem na rozerwaną rękę i wydawało mi się, że to zły sen. Zdołałem dorwać nieprzytomnego Asena i teleportować się. Potem mam dziurę w pamięci. Obudziłem się tutaj. - nie chciał mówić wprost. "Skurwiel odciął mi palce czarną magią w ramach zemsty za to, że mu spaliłem trochę skóry". Powiedziałby tak do Conusa albo Asena, ale nie do Al, dla której Blaise był w jakiś sposób ważny. Mógłby oczernić go w jej oczach, a jednak powstrzymał się. Chęć satysfakcji kłóciła się z awersją do ranienia jej. Został w kaplicy po to, by znaleźć Al i Conusa. Nie zdołał tego zrobić, nie był w stanie, musiał ratować swoje i Asena życie. Pożoga coraz bardziej szalała, spalała martwe ciała i dobierała się do żywych. Schylił kark, zamknął na chwilę oczy. Bał się ujrzeć w Al ból. Ten, którego jest przyczyną.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 13:15


Czas mija nieuchronnie, bez względu na to czy zmarnowaliśmy wszystkie swoje szanse, czy zdążyliśmy go wykorzystać, nigdy też nie jest łaskawy. Nie pyta nas o zdanie, nie zapowiada również czasów, które są przed nami. Jesteśmy zdani na los oraz samych siebie, i chociaż możemy mieć serca oraz duszę pełne nadziei i wiary, to jednak nie od nas samych zależy czy następnego dnia wzejdzie słońce.
Nad starożytnym zamczyskiem położonym w zapomnianej, malowniczej części Szkocji już od wielu dni nie wschodziło słońce mimo kalendarza, który wskazywał nadejście wiosny. Ta pora roku, kojarząca się z mocno z nadzieją, przebudzeniem po zimowym śnie oraz rozkwitaniem nowego życia, nie była łaskawa dla mieszkańców Wielkiej Brytanii. Zdawało się, że słońce zapomniało o tym miejscu. Zachmurzone niebo wciąż rodziło burze i deszcze. Zdawało się, że cały świat i wszyscy ludzie dookoła cierpieli na przesilenie jesienne, a przecież nie była na nie pora ani czas. Może świat wciąż opłakiwał poległego Ślizgona, może podświadomie rozpaczał nad nadchodzącymi złymi czasami, może nie mógł się pozbierać po długotrwałej jesieni i surowej zimie. Może tak naprawdę wiosna w tym roku miała nie nadejść? Może czasy, które nadchodziły wcale nie były wypełnione nadzieją i nowym życiem, a wręcz przeciwnie? Może na świecie już zawsze miał padać deszcz?
Niewypowiedziane myśli oraz zdania wciąż wisiały w powietrzu na przemian torturując dwójkę Ślizgonów zawieszonych w swoich własnych światach. Tym razem tematyka rozmowy była tak okrutnie choć prawdziwie bolesna, że przerażała oboje, mimo że podobnych tematów doświadczyli już wiele w swoim życiu... zdecydowanie zbyt wiele. Mętny, pozbawiony codziennych iskier ożywienia wzrok blondynki już od dawna skierowany był w dal, na opustoszałe błonia skryte pod ciężkimi chmurami, mimo to wciąż nic nie potrafiło oderwać ją od zgubnych myśli, przerastających coraz bardziej, wraz z każdą kolejną minutą.
Alecto starała się by jej głos brzmiał jak najbardziej neutralnie, jednak i tak drżał pod wpływem emocji, który wyczuwalne były również w powietrzu. W rzeczywistości przebijało się w nim coś na wzór niezrozumienia, którego niczym nie była w stanie usprawiedliwić. Początkowo odpowiedziała jej cisza. Dopiero po dłuższej chwili Castiel westchnął bezgłośnie, próbując wraz z tym wydechem zrzucić z siebie ogromny ciężar, przygniatający go już od dawna, ciążący nad nim jak złe fatum z przeszłości, która wciąż nie dawała o sobie zapomnieć. I chociaż ani postawa ani wyraz twarzy Ślizgona na to nie wskazywały to jednak mu ulżyło. Zarówno on jak i ona, oboje doskonale wiedzieli, że jutro będzie przyjemniejsze od dzisiaj.
Coś charakterystycznego było w tonie i spojrzeniu arystokratki, coś czego nie można było określić ani nazwać, coś co przebijało się z najgłębszych zakamarków jej duszy. Odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem, coś w jej oczach mówiło mu, że wszystko będzie dobrze. Te tęczówki o kolorze głębi oceanu, zawsze potrafiły zapalić w nim te niewielką jednak potrzebną iskrę, rozświetlającą otaczający go mrok. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, dlatego nie zamierzała tak po prostu odejść, dając za wygraną. To nie było w jej stylu, a jednak jeżeli chodziło o Daniela, zawsze tchórzyła.
Spojrzała na ich połączone dłonie, gest niby prosty, znaczący niewiele, jednak dla tej dwójki był niezwykle intymny, wyrażał więcej niż miliony niewypowiedzianych słów, pokazywał uczucia, które ciężko było nazwać. Delikatny i mocny jednocześnie, zrozumiały jedynie dla nich. Właśnie te niewypowiedziane słowa, niewymowne gesty czyniły ich relację wyjątkową, choć początki były zwykłe. Widziała, jak wiele kosztowało go wydanie pozwolenia na jej dotyk, widziała, że toczy ze sobą walkę, w której zwyciężyła ona. To ich różniło. Castiela i Daniela. Ten pierwszy zawsze stawiał na piedestał osoby bliskie swojemu sercu, zaś Blais… jego nigdy nie potrafiła rozgryźć. Gdzie kończyły się kłamstwa a zaczynała prawda? Gesty przeczące słowom.
- Trudne, to prawda, ale nie skrzywdziliście mnie. Nie myśl nawet w taki sposób! – prawie warknęła na niego zaciskając zęby, jak śmiał wyciągać te pochopne wnioski? W ciszy wysłuchała wszystko, chłonąc każde słowo, analizując całą sytuację, a wspomnienia zalewały jej umysł. Klatka po klatce niczym w filmie pojawiały się obrazy, w których szukała odpowiedzi. Jęknęła, kiedy z wyraźnym opóźnieniem dotarł do niej powód tego wszystkiego. Najbardziej przytłaczająca była świadomość, że była nim ona.
-To ja – wyszeptała, pod powiekami zdradzieckie łzy już torowały sobie drogę na powierzchnie. Poczuła jakby jej dusza oddzielała się od ciała, ulatywała gdzieś ponad. Zakręciło się jej w głowie, a przed oczami pociemniało. Kolejny jęk opuścił jej różowe wargi. –Tak bardzo… tak bardzo cię przepraszam – załkała, mimowolnie przytulając go do siebie i całując, po czole, włosach, skroniach. Nie potrafiła już dłużej trzymać emocji na wodzy. Przytuliła go do swojej piersi, jednocześnie kupując sobie czas, by zbyt szybko nie spojrzeć w jego oczy. Serce w jej klatce bilo tak mocno, jakby chciało z niej wyskoczyć wprost w dłonie bruneta. Ból, który poczuła wraz z przypływem świadomości, że wszystkiemu jest wina ona prawie powalił ją na ziemie. Wzięła kilka głębszych oddechów, kiedy kolejne salwy cichego łkania opuściły jej usta. Pod zamkniętymi powiekami pojawił się obraz. Chwila, w której wita się z Castielem, całuje jego szorstki policzek, chwyta dużą, bezpieczną dłoń. W tej jednej chwili wydała na niego wyrok. Odsunęła się od niego, jednak nadal unikała spojrzenia czekoladowych oczu. Bała się, zwyczajnie bała się, co może w nich ujrzeć, a co jeśli nigdy jej tego nie wybaczy?


Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 13:48

Rozlewało się po nim ciepło. Czuł, że nie zasługiwał na nie. Zachowywał się źle, tragicznie, niepoprawnie, chamsko, nieprzyzwoicie. Dostał tak wiele eliksirów znieczulających i pomagały na krótko, na chwilę. Nie wypoczywał po nich. Wystarczyła obecność Alecto a ból ręki przestał mu wiercić dziury w głowie. To nie miało już takiego znaczenia. Padały słowa i gesty, które były po stokroć ważniejsze niż cały świat. Mogło go teraz nie być. Otworzył się i chciał to trzymać w ciasnocie, przy sobie, blisko, byleby nikt niepowołany tego nie widział. Kątem oka zerkał na śpiących pacjentów. Byłby w stanie ich uśpić i ogłuszyć, jeśli patrzyliby na niego teraz. To prywatność. Chciał jej jak najwięcej, bo nikt oprócz Alecto nie miał prawa go takim widzieć. Pocieszała go samym spojrzeniem. Nie zniżała się do fałszywych słówek, nie karmiła go ułudą. Perfekcyjnie wiedziała jak się z nim obchodzić. Nauczyła się tego tak samo jak on pojął, że w pewnych sytuacjach nie ma sensu jej zmuszać. Serce wybijało dziki rytm, zmysły się wyczuliły na potencjalne niebezpieczeństwo. To intymność, o którą ostatnio mu tak trudno. Bliskość, jaką mu podarowano, a za którą po prostu tęsknił. Od ostatniej rozmowy z Nessie jego serce było jedną wielką dziurą. Ziało pustką, kującym i piekącym bólem nicości. Nie umiał wypełnić tego, próbował i chwytał się życia. Gabrielle zmuszała go do irytacji i złości trzymając go jednocześnie przy żywych. Nieświadomie uchraniała go przed marazmem. Andersonówna okazała się kompanem, który poza jękami jest w stanie wypełnić jego czas na kilka chwil nim wpadną oboje w sen. To Al tutaj przyszła z ratunkiem mimo tego, jak mocno ją skrzywdził. Nie umiał żałować podpalenia Blaise'a. Nie umiał, nie chciał, ale teraz wątpił czy był sens prób zamordowania go, skoro musi teraz patrzeć w oczy Alecto. Jak winowajca. Jak zło, które z niego wyrwało się i zamieniło w gęste języki bezlitosnego ognia.
- Wiem jak jest, Al. - i on warknął, i on uniósł głos, próbując przebić się przez jej zimny upór. Wbił w nią przenikliwe spojrzenie, by widziała jak na dłoni, że nie żartuje. Nie musiała się nad nim litować i go oczyszczać z zarzutów. Nie miała wpływu na to co było między nim i Blaise'm. Łączyło ich jedno. Ona. I choć nie kochał jej miłością do drugiego człowieka, traktował jako najbliższą osobę, której nie chciał tracić. Gorzka była myśl, że oddała serce Śmierciożercy lecz Horn nie zamierza stać z boku i na to patrzeć. Nie pozwoli sobie zabrać prawa do przyjaźni z nią.
Nie zrozumiał. "To ja". Posłał jej pytające spojrzenie. Zastygł w zimnym bezruchu widząc uciekającą po okrągłym policzku łzę. Przeraziła go bardziej niż widok rozerwanej ręki. Opadła na pościel, wsiąkła i tam zniknęła. Pojawiła się kolejna. To był kubeł zimnej wody. Lodowe macki wypleniły zeń ciepło, wlewając do środka chłód i silny przymus zapobiegnięcia płaczu. Nie Al. Cóż on najlepszego zrobił? Czemu do tego doprowadził? Jego wzrok krzyczał niemo "Nie!". Miał ochotę sam sobie przyłożyć w zęby. Al płakła, a to mu serce łamało na większą ilość części. Raniło go to. Za co go przepraszała? Nim zdołał otworzyć usta, jego szorstka, blada twarz otoczona została jej dłońmi. Nie wiedział jak protestować. Co robić, czuł narastającą w sobie panikę tym, co wywołał. Nie tak to miało się potoczyć! Była tylko Al. Wilgotnymi pocałunkami próbowała mu wynagrodzić coś, czemu nie była winna. Na chwilę trafił do innego świata, gdzie nie musiał się niczym martwić. Czyniła to w transie, na wpół nieświadoma. Kradła więcej wylewności, do której oboje nie mieli prawa. Potrzebowała tego i nie umiał jej odmówić. Obiema dłońmi chwycił jej policzki, zakrył je całe, starając się nie patrzeć na swą kontuzję. Powstrzymywał ją, pozwalał by łzy wsiąkły w skórę jego palców. W bandaż, który robił się gorętszy od jej dotyku.
- Al. Al. Proszę cię, Al. - szeptał gorączkowo i próbował wyłapać jej wzrok, by ją zatrzymać tu i teraz. Niech nie odchodzi do wyrzutów sumienia. Musi ją powstrzymać. - Popatrz na mnie. Al. Tutaj jestem. - nakierował jej buzię wyżej, by zmusić ją tym samym do kontaktu wzrokowego. Szalał z niepokoju.
- Przestań. Nie słuchaj sumienia. Kłamie. Nie jesteś niczemu winna. Słyszysz co mówię? Czasami zdarza mi się powiedzieć coś mądrego, więc uwierz mi. Nie. Jesteś. Winna. - szeptał wyraźnie, próbował przebić się słowami przez zasłonę jej łez, by zrozumiała. Nie mogła siebie obwiniać. Nie pozwoli na to, rodził się w nim żelazny gniew na samą myśl. Nie miał pojęcia skąd jej się to wzięło. Nie będzie patrzeć na to bezczynnie.
- Przepraszać mnie możesz za zwlekanie z przyjściem tutaj i za nic innego. Wbij sobie to do głowy, Al. O nic cię nie obwiniam. Nigdy. - odgarnął z jej wilgotnych policzków zgubiony pukiel, założył je za ucho i przyglądał się szczerze zaniepokojony śladom po łzach. Pieprzyć brak palców. Przeżyje. Jakoś. Kiedyś to zaakceptuje, może za rok może za dziesięć lat. Nie pozwoli jednak by to Alecto brała na siebie odpowiedzialność za to. To Blaise zawinił, to wszystko jego wina, nie jej. Zsunął dłonie z jej twarzy, znalazł po omacku jej dłoń, bo tam było ich miejsce. Dzisiaj, tylko dzisiaj i nigdy więcej. Cały się trząsł od środka, włosy kleiły mu się do karku, był jednocześnie zziębnięty i rozpalony. Miał to gdzieś, trzymał kurczowo Al łudząc się, że powstrzyma ją przed popadnięciem w wyrzuty sumienia.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 18:49

Jak kruche jest ludzie życie? Czy ma swoją cenę, czy jedna jest bezcenne? Ile jest warte? Jak łatwo decydować o tym kto powinien żyć, a kto nie ma prawa istnieć na tym świecie? Czy jedno uratowanie drugiego człowieka wymazuje pamięć o wcześniej zamordowanych? A gdy ratujesz tę samą osobę kilka razy, czy liczy się jako jedna ocalała dusza, czy mimo wszystko kilka? Co czuje czarodziej, gdy zamyka życie drugiego zaledwie dwoma słowami? Tak wiele pytań kłębiło się w jej głowie, wspomnienia przenikały przez jej duszę niczym duchy przeszłości nie dając chwili wytchnienia. Co musiał czuć Daniel ciskając kolejnymi zaklęciami w Castiela? Co musiał czuć Horn broniąc zawzięcie prawa do życia? Choć blondynce również przyszło walczyć, ona nie prowadziła tak morderczego pojedynku, jej rywal był niezwykle wyrozumiały, i dopiero po czasie odkryła dlaczego. Nie odniosła większych obrażeń, fizycznie miała się naprawdę dobrze, choć jej dusza nadal mocno krwawiła.
Relacje dziewczyny z Daniel były jeszcze bardziej niejasne niż przed pogrzebem i wszystkimi związanymi z nim wydarzeniami. Chciała tak wiele rzeczy, chociaż scenariusz jaki napisało im życie nie przewidywał takiego zakończenia. Chciała z nim uciec na drugi koniec świata do miejsca, w którym nikt, nigdy by ich nie znalazł. Chciała być z nim bez względu na otaczający ich świat. Chciała dla niego porzucić te namiastkę normalnego życia, które wiodła dotychczas i pójść z nim tam gdzie nogi same by ich poniosły. Chciała żyć ze świadomością, że były przywódca Slytherinu jest jego częścią. Chciała... Stchórzyła. I mimo wszystko instynkt wciąż jej powtarzał, że dobrze zrobiła i nie powinna tej decyzji żałować. Każdy zmysł podpowiadał jej, że właśnie takie zakończenie znajomości było najłatwiejsze i najmniej bolesne, tylko wciąż coś dziwnego ściskało ją w klatce piersiowej, zupełnie jakby podpowiadało blondynce, że nie tak wszystko miało wyglądać. Nie tak miało być, a już na pewno nie tak się kończyć. Właściwie, to wcale nie powinno się skończyć.
On twardo stąpał po ziemi, jej zdarzało się chodzić z głową wysoko w chmurach częściej niż często, mimo to w tym przypadku bez znaczenia było to, kto z nich był niepoprawnym optymistą, kto okrutnym pesymistą czy po prostu zwykłym realistą. Oboje tak samo rozumieli, że nie dla nich były stworzone napisy „happy ending”, tak nachalnie przewijane na zakończenie wszystkich komedii romantycznych lub ta krótka fraza „i żyli długo i szczęśliwie” na upór i do porzygu powtarzana w każdej bajce. Prawdziwy świat wyglądał zdecydowanie brutalniej, a ona nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała księżniczki ze szczęśliwie kończących się opowieści. I chociaż doskonale to wszystko wiedziała, to jednak wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Nie potrafiła się z tego pozbierać, z faktu, że nawet go nie miała, a już go straciła. Może dlatego właśnie przy nim nie płakała, bo co miała opłakiwać? Koniec czegoś co nawet nie zdążyło się rozpocząć? Odejście osoby, o której rychłą zgubę jeszcze niedawno sama modliła się po nocach? Siebie, świat, czasy które nadeszły, czy beznadziejne zakończenie książki, którą ostatnio przeczytała? Nie widziała sensu by płakać, w końcu to by i tak niczego nie zmieniło, przyniosłoby jedynie worki pod opuchniętymi oczami i czerwony, zasmarkany nos wraz ze stertą zużytych chusteczek higienicznych, chaotycznie porozrzucanych po całej sypialni. I nawet jeśli widok ten przypominałby smutny początek szczęśliwie kończącego się romansu, nie tędy szła droga, doskonale to wiedziała.
Zdawała sobie sprawę również z czegoś jeszcze - że nie wiedziała co dalej. Rozumiała, że nadchodzi coś dziwnego, mimo to wciąż okłamywała samą siebie, że nie rozpoczęło się to czego podświadomie każdy najbardziej się bał. Miała ogromną, wręcz dziecinnie naiwną wiarę, że nie jest świadkiem tego co nieuniknione, choć wciąż głośno i nachalnie jakaś jej mała część, jakiś instynkt, jakiś zmysł, jakiś nieznany głos w jej głowie, nie wiedziała co to było, ale ta dziwna intuicja wręcz krzyczała, że tego dnia wydarzyło się coś co zostanie w jej pamięci już na zawsze. Coś przed czym nie można uciec, coś czego nie można ominąć, coś co zdecyduje o tym co stanie się dalej nie tylko z nią, ale i z pozostałym światem. Przychodząc do Castiela, widząc rany jakiego odniósł, jedynie utwierdziła się w tym przekonaniu. W ich oczach nigdy już nic nie będzie takie jak było. Mogą jedynie pogodzić się z wydarzeniami poprzednich dni i zaakceptować konsekwencje swoich wyborów czy czynów.
Minuty leciały z wolna, a ona tonęła w coraz to większej melancholii. Straciła poczucie czasu, nawet już nie wiedziała, która była godzina. Zwątpiła w to czy wszystko co dotychczas się wydarzyło było tylko snem, czy naprawdę jeszcze kilka godzin temu leżała w łóżku otulona upragnionym zapachem znienawidzonego niegdyś arystokraty. Teraz to przestało mieć już jakiekolwiek znaczenie. Mijający czas i wydarzenia straciły swój sens. Już nic nie było ważne ani istotne. Samotność jeszcze nigdy nie zdawała się jej być tak bardzo głośna i bolesna. Może byłoby łatwiej gdyby nie to ciężkie powietrze.
Obecność Castiela, ciepło jego ciała, brzmienie jego głosu, wszystko to budziło w niej poczucie bezpieczeństwa, serce wypełniał zbawienny spokój, który powoli łatał powstałe w nim dziury. Samotność nie była już tak dołująca i przygnębiająca. Oboje działali na siebie w ten zbawienny sposób, ich relacja była czymś niezwykłym, rzadko spotykanym wśród Ślizgonów, gdzie fałsz oraz noszenie masek, skrywających prawdziwe twarze było czymś tak naturalnym, jak to, że po deszczu zawsze wschodzi słońce, a po zimie przychodzi wiosna. Każdy ich gest, każda reakcja nie miały nic wspólnego z idealną grą aktorską, były najbardziej naturalnymi odruchami, zupełnie jak u mały dzieci, od których szczerość wręcz biła.
-Nie wiesz nic – jej słowa były wręcz oskarżające, jak mógł wchodzić z nią w jakiekolwiek dyskusje na ten temat? Jak śmiał przeciwstawić się jej słowom?! Zacisnęła dłoń w piąstkę hamując się przed uderzeniem go w ramie. Czy on myślał, że ona się nad nim lituje? Że usprawiedliwia jego idiotyczne wręcz zachowanie? Gdy tylko Daniel stanął na jego drodze ten od razu powinien się teleportować, znała byłego Ślizgona lepiej niż ktokolwiek inny, choć czasem jego zachowanie było dla niej niezrozumiałe, pełne sprzeczności i w głowie wywoływało mętlik, znała jego umiejętności. Nie jednokrotnie mogła się o nich przekonać, kiedy jeszcze przechadzał się po szkolnym korytarzu, i Horn musiał być ich świadom. Rzucić się z motyką na słońce i była na niego o to zła. Dopiero teraz uświadomiła to sobie. Zwężyła oczy wpatrując się w niego.
Jesteś idiotą – rzuciła, i zanim ten zrozumiałam, co właściwie miała na myśli kontynuowała, wręcz wbijając palec wskazujący w jego klatkę piersiową z każdym wypowiedzianym słowem
- Jak mogłeś? Jak mogłeś stanąć do pojedynku z Blaisem! Jestem na ciebie wściekła Horn i miej tego świadomość – nie chciała pokazać mu tym, że zasłużył na swoje rany, wręcz przeciwnie. Uważała, że żaden z nich nie powinien odnieść ich tak wiele, zwłaszcza że były bardzo dotkliwe, pozostawiały blizny na całe życie, które notorycznie przypominać będą o wydarzeniach tamtego poranka. Chciała mu uświadomić, jak lekkomyślnie postąpił kierowany uczuciami skierowanymi wobec niej.
Nastroje dziewczyny zmieniały się tak szybko, ciężko było zapanować na wszystkimi uczuciami, które wręcz rozrywały duszę i serce chcąc ujrzeć światło dzienne. Musiała dać im w końcu upust, powstrzymywanie ich było najgorszym wyjściem z możliwych i doprowadzić mogło do szaleństwa na które nie mogła sobie pozwolić. Złość zmieniała się w smutek i ogromne poczucie winy, który spadło na nią w chwili gdy uświadomiła sobie pobudki Daniela. Kiedy w końcu zrozumiała, dlaczego to Castiel został wybrany na jego ofiarę. Być może nie spodziewał się, że Ślizgon stawiać będzie tak wielki opór, ale przecież nie bez powodu Horn należał do domu Slazara. Każde z nich charakteryzował upór, który niejednokrotnie doprowadzał do zguby.
Próbował ją uspokoić, wypowiadane przez bruneta słowa docierały do niej z opóźnieniem, znalazła się w swego rodzaju amoku, zatracając się w bólu, który czuła. Wchłaniał ją, powoli zajmując całe ciało. Trawił każdy jego centymetr. Nie potrafiła powstrzymać wylewnego gestu, pocałunków które składała na jego ciepłej skórze, chciała tylko by jej wybaczył. Dotyk, to on przywrócił jej świadomość do rzeczywistości wyrywając ze szponów wewnętrznych demonów.
-Ty… ty nie rozumiesz – kręciła głową, dlaczego jej nie słuchał? Położyła swojego drżące dłonie na jego. –On cię zaatakował z mojego powodu. To ja sprowokował to wszystko i to jest moja wina. – oznajmiła dobitnie. Dlaczego nie połączyła tych faktów wcześniej? Dlaczego dojście do prawdy zajęło jej tyle czasu? Jak mogła nie ujrzeć jej w zielonych tęczówkach?
-Castielu, musisz mnie wysłuchać. Moja historia z Danielem jest bardzo długa, jeszcze bardziej zawiła, ale jednego jestem pewna. To zazdrość skłoniła go do tak haniebnego czynu. – spojrzała na jego dłoń pozbawioną palców. –Nie… nie chce go usprawiedliwiać, nie myśl w ten sposób. Mówię tylko jak jest, a jedyne co teraz mogę, to błagać cię o wybaczenie – wyszeptała spuszczając głowę w dół.
Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 19:32

Trudno stwierdzić co będzie dalej. Zapewne każdy będzie dochodził do siebie. Będą powoli wracać do życia próbując zaakceptować nieuchronną zmianę, którą przyniósł feralny pogrzeb Evana Rosiera. Być może nic nie będzie takie jak wcześniej, a może jednak uda się coś ocalić z przeszłości? Wiedział jednak, że nie wróci dzień, w którym oblewał ją pianą, kiedy elegancka szykowała się do wyjścia. Nie będzie już momentu, kiedy będzie psuć jej perfekcję dla własnego widzimisię. Stanęli przed czymś gorszym - czymś, przez co stracić można życie. Weszli z buciorami wbrew swojej woli w świat prawdziwych dorosłych, gdzie nie ma głaskania po głowie i nikt nie robi nikomu psikusów dla zabawy. Tutaj zaczynała się prawdziwa jazda i oboje gorzko tego posmakowali.
Powoli uspokajała się. Zatamował potok łez. Poczuł namiastkę ulgi. Mimo wszystko wzrok miała nieobecny, nie udało mu się jej ściągnąć żywo z powrotem. Siedziała myślami w miejscu, które mogło wyrządzić jej krzywdę. Nie wiedział co zrobić, by się do niej przebić. Mówił, próbował dotrzeć i choć słuchała nie wierzył, że słyszała. Co też musiało dziać się w jej głowie? Do jakich wniosków dochodziła? Jakimi torami szła ścieżka jej myśli? Dowiedział się dosyć szybko, gdy nagle smutne oczy zwęziły się, a z wygiętych ust padło oskarżenie. W końcu zrozumiała, że i on był tu winny. Najwyższa pora. Czekał na ten przypływ gniewu od dobrych paru minut, a dostał potok łez i emocje, na które ledwie był gotów. Wykrzywił się, gdy go dźgnęła w bandaż ukrywający pocięty tors - już nie pamiętał czym dostał, ale poczuł, że jeszcze się nie do końca pogoiło. Nie zająknął się nawet. Zacisnął znów szczękę. Ona była szalona. W jednym momencie łzy płynęły strumieniem, głos się jej łamał, a teraz okazywała mu złość.
- No wypraszam sobie. Jak miałem się teleportować, gdy rzucał we mnie non stop zaklęciami? Nie od razu go rozpoznałem. Dopiero później. - nic nie mógł poradzić na syk jaki wydostał się spomiędzy jego zaciśniętych zębów. Al zachowywała się, jakby Horn z radością przystąpił do pojedynku z kimkolwiek. On chciał się stamtąd zmyć i to jak najszybciej. Nie był typem, który rzucał się w wir walki i miał w nosie konsekwencje. Kiedy zobaczył na własne oczy umierającego aurora, a potem seniora Rosiera stwierdził, że to nie jego jatka. To dorośli niech bawią się w zabijanie, on musi zabrać najbliższych i nie babrać się czyjąś krwią. Blaise nie wypuścił go. Poza tym Horn nie mógł uciec z kaplicy dopóki nie odnalazłby Al i Conusa. Byłby pieprzonym egoistą, a nawet on, buc i cham, nie był nieczuły wobec tych, na którym mu zależało.
Mowę mu odjęło, gdy poznał przyczynę tej walki. Słuchał oniemiały słów Alecto i nie chciał jej wierzyć. Chciał potrzeć czoło, ruszyć się, wyrwać z zesztywniałego ciała, jednak jej dłonie go przytrzymywały w miejscu. Poruszył palcami, wszystkimi jakie mu zostały, wywołał tym ból, który go ocucił. Serce zabiło mocniej, gdy zrozumiał o co poszło. Chciał się śmiać. Wołał o śmiech. Krzyczał o radość rozpaczy. Nie wiedział co ma czuć. Blaise kierował się żałosnymi pobudkami, wybrał zazdrość jako powód do zabicia go. Za to, że był z Alecto. Za to, że się z nią przyjaźni. Po namyśle stwierdził, że nie odda tej relacji. Choćby miał walczyć i dziesięć razy z Blaise'm nic go nie zmusi do rezygnacji z Alecto. Nie musiała zajmować posady miłości jego życia, by ją zatrzymać w swoim życiu. Stracił przez to dwa palce. Trudno. Miał za to Alecto, a odkąd stracił Nessie była mu najbliższa. Warto było więc przeżyć to piekło, skoro ją przy sobie tym zatrzymał i udowodnił Blaise'owi, że jej nie odda. Rozumiał już czemu czuła się winna i nie dziwił się, że do tego doszła mimo, że się myliła.
- Więc to plama na jego honorze. - stwierdził sucho. Ledwie poruszał ustami. - Nie ty mi odrąbałaś palce. To on. Nie waż się mnie więcej przepraszać, bo się wkurwię. - wodził wzrokiem po jej policzkach, po rzęsach wilgotnych i czarniejszych od łez. Zajrzał w niebieską toń. Nachylił się ku niej. Przesunął dłonie od nadgarstków aż po jej łokcie. Trzymał mocno na tyle, na ile pozwalały kontuzje.
- Ten pieprzony defekt nie zmusi mnie do zlekceważenia ciebie. Nie dam się odstraszyć. Nie chcę nikogo więcej stracić, słyszysz? - wbił palce w jej łokieć i zrobił to nieświadomie. Nie przeżyłby dnia, gdyby Blaise mu ją zabrał na wyłączność. Wierzył w Alecto. Wierzył, że nie da sobie wyprać mózgu, iż chociaż raz stanie po stronie Castiela. Nie kochała go tak, jak Blaise'a ale miał resztki nadziei, że ich przyjaźń jest na tyle mocna, że z niej nie zrezygnuje nawet pomimo wyraźnego nakazu Daniela.
- Przestań się tym zadręczać. Jeśli nigdy więcej nie napotkam go na swojej drodze to jakoś się to ułoży. - wiedział, że gdyby stanął naprzeciw Daniela jak nic dobyłby broni. Nie powstrzymałby się. Chciał się zemścić. Chciał mu odrąbać pięć palców jego własną bronią. Nalicza mu odsetki od dni zwłoki. Nie zabije go, Alecto go chroni swoim uczuciem, ale nic go nie osłoni przed zemstą. Nie mówił jej o tym. Wiedział jak zareaguje. Stała między młotem a a kowadłem, więc nie wciągał jej w swoje plany. Jeśli Blaise ma trochę oleju w głowie też na to wpadnie. Też będzie starał się trzymać ją z dala od nienawiści, jaka zrodziła się między dwójką czarodziejów, których łączy tylko i wyłącznie bliska relacja z panną Alecto Carrow.
Alecto Carrow
Alecto Carrow

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 21:17

Dlaczego świat uwziął się właśnie na nich? Dlaczego nie mogli być, jak ci wszyscy, pozostali uczniowie, żyjący w świadomości, że gdzieś, coś się wydarzyło, jednak działo się to obok nich? Zamiast tego cała trójka znajdowała się w centrum wydarzeń, odnosząc mniejsze lub bardziej dotkliwe rany, jednak żaden ból, żadna fizyczna krzywda nie była tak wielkim brzemieniem, jak te trawiące serce. W jednej chwili stanęli oko w oko z przeciwnikiem, o którego istnieniu wiedzieli od dawna. Od kilku miesięcy docierały do nich strzępki informacji dotyczące Czarnego Pana i jego popleczników, jednak ona, jak i wielu jej podobnych sądzili, że to dzieje się gdzieś poza nimi. Byli wręcz pewni, że śmierć nie dotnie ich, bo przecież byli bezpieczni, skryci w murach zamku. Podczas pogrzebu boleśnie przekonała się o tym, że to wcale nie jest takie proste. Może nie prowadziła w ten czas otwartej walki, nie opowiedziała się po żadnej ze stron, ale to nie znaczyło, iż cała ta sytuacja jej nie dotyczy.
Teraz przyszłość zdawała się być jeszcze bardziej niepewna niż kilka dni temu. Plany, marzenia, w obliczu nieuchronnej wojny traciły całkowicie sens, a im pozostawało żyć chwilą, cieszyć się z tych ulotnych momentów szczęścia, napawać się obecnością bliskich sercu osób, bo przecież tak łatwo mogli zniknąć wśród innych, którym odebrano życie. Poczuła ukłucie w sercu, ugięła się pod wpływem tego intensywnego doznania, zupełnie jakby ktoś z całej siły kopnął ją w brzuch. Nie wyobrażała sobie świata, w którym zabrakło by Castiela czy Daniela. Jak miałaby odnaleźć się w rzeczywistości pozbawionej ich obecności? Nie była na to gotowa, i nie wiedziała czy kiedykolwiek będzie.
Płacz z każdą mijającą sekundą ustępował, łzy wolniej opuszczały jej niebieskie oczy, by całkowicie zaprzestać swej wędrówki. Mimo przeszklonych jeszcze oczu, mokrych policzków wydawała się znacznie spokojniejsza, zupełnie jakby płacz przyniósł swego rodzaju ulgę. Jej nigdy nie wolno było płakać, łzy były objawem słabości, a przecież Alecto Carrow nie była słaba. Starała się być zawsze silną, zaciskała zęby, unosiła głowę do góry i szła przed siebie rzucając innym pogardliwe, pełne wyzwania spojrzenia, ale jak długo mogła prowadzić tą grę pozorów? Ile jeszcze miała znieść zanim całkowicie ugięła się pod naporem ciosów? Nawet ona miała swoje granice. Alecto – nieustająca w gniewie, mityczna bogini zemsty i wyrzutów sumienia, teraz sądziła iż jej imię jest żartem od losu. Siedziała zapłakana wpatrując się w przyjaciela, by po chwili wybuchnąć gniewem, na który właściwie nie zasługiwał. Obwiniała go za co, na co właściwie nie miał wpływu. Daniel Blais, był osobą upartą, zawsze dążył do postanowionego sobie celu i jeżeli jednym z nich stała się śmierć Castiela, wiedziała iż nie ustąpi dopóki nie dopnie swego.
Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, ni jak to się też miało do tego, co chciała powiedzieć. Żadne słowa nie cofną czasu, żadna magia nie wróci Ślizgonowi palców, nie pozbawi Daniela blizn. Było to swego rodzaju piętno na które byli skazani do końca swoich dni, a ona… ona znajdowała się po środku tego wszystkiego, rozdarta między nimi. Nie mogła stanąć po żadnej ze stron, każdy z nich miał swoje racje, i ciężko było ich nakłonić do zmiany zdania. Jedynym rozwiązaniem było trzymanie ich na dystans, przecież nie mogła dopuścić do kolejnego pojedynku. Powinni walczyć ramie w ramię zamiast przeciwko sobie, ale nawet ona nie była tak naiwna czy głupia, by nie zdawać sobie sprawy z tego, że to niemożliwe. Znała ojca Daniela na tyle, by wiedzieć, że ten nie pozwoli synowi, aby znieważył Czarnego Pana, prędzej zmusi go, by wstąpił w jego szeregi, jako pierworodny i jedyny dziedzic fortuny Blaisów.
Dotknęła jego policzka, kiedy gniew zawładną i jego ciałem. Delikatnie kciukiem pogładziła szorstką skórę, patrząc na niego z troską wymalowaną na twarzy. Chwycił jej nadgarstek przesuwając dłoń wyżej, by zacisnąć ją na drobnym, kościstym łokciu. Zadrżała pod wpływem tego dotyku, nabrała powietrza w płuca, które przesiąknięte było zapachem eliksiru, który doskonale znała. Syknęła z bólu, kiedy zbyt mocno zacisnął swą rękę. Nie zabrała jednak swojej dłoni, którą wziąć gładziła jego twarz.
- Smucisz mnie Castielu – oznajmiła spokojnie –Nadal nie rozumiesz. Po pierwsze, nigdy mnie nie stracisz. Będę przy tobie zawsze. – obiecała, a słowa te miały w sobie niezwykłą moc, echem odbiły się od okolicznych ścian oraz okien, trafiając prosto przed oblicze chłopaka – Po drugie, to wszystko nie jest takie proste. Nic nigdy nie jest czarne czy białe, przekonałam się o tym nie raz, życie składa się z wielu barw i jeszcze większej ilości odcieni. – wypowiedziała słowa, które dawno temu sama usłyszała od swojego brata, wtedy jeszcze nie wiedziała, co miał na myśli. Była zbyt młoda, niedoświadczona, nie rozumiała wielu rzeczy, nie dostrzegała wszystkiego. Musiało minąć sporo czasu zanim zrozumiała, i wiedziała, że pewnego dnia Cas również zrozumie.
-A co jeżeli spotkasz? – pytanie leniwie przeszło przez jej gardło, jakby bała się odpowiedzi, którą mogła na nie usłyszeć, poczuła jak serce łomocze w jej piersi. Znowu stanęła przed wyborem, co powinna, co należy a czego chciała. Nie sądziła, że dzisiejszy dzień potoczy się w taki sposób. Poranek, który dawał nadzieje rozpłynął się w obliczu przyziemnych spraw. Jak mogła teraz spotkać się ponownie z Danielem mając świadomość, tego co zrobił Castielowi?
Castiel Horn
Castiel Horn

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 EmptyNie 21 Paź 2018, 21:47

Nigdy mnie nie stracisz. Miał to zapamiętać do końca swojego życia. Schował te cztery słowa głęboko w sercu i pragnął z całych sił przyjąć moc, która się za nimi kryła. Nie potrafił uwierzyć w pełnię tej obietnicy. Alecto nie mogła przewidzieć co przyniesie jutro. Blaise nie był byle podlotkiem. Władał mocą dużą, zaskakującą, silną i uszczknął wiedzy zakazanej i choć Castielowi udało się wyjść z pojedynku żywym i przy okazji go mocno poturbować... nie wiedział jaki będzie efekt następnego pojedynku. Czuł, że do niego dojdzie. Sęk w tym, że Blaise był starszy. Wiedział więcej, parał się czarną magią i chcąc nie chcąc musiał przyznać, że miał szanse zwyciężyć nad Hornem. Co jeśli straci Alecto, bo to on nie zdoła się obronić przed krwiożerczymi zapędami Blaise'a? Ostatnio nic mu nie wychodziło. Odnosił porażki jedna za drugą. To naturalne, że zaczynał wątpić. Al przynosiła mu ulgę, trzymała na ziemi i dawała powody do otwarcia oczu kiedy to słońce wpadało przez okno. Dostała rolę, którą dotychczas dzierżyła Nessie i choć obciążył ją tym - któż mógłby ją zastąpić? Dwie dziewczyny, dwie młode kobiety, które były dlań ważne. Nie zniesie dodatkowej porażki. Ledwie się trzymał, a tu na horyzoncie jawiło się widmo kolejnych niebezpieczeństw.
Przymknął powieki pod siłą jej dotyku. Tak niewiele, a dało mu więcej delikatności niż mógłby chcieć. Trzymała go w ryzach, kontrolowała jego gniew. Mógłby się wyrwać temu i zachować się po swojemu, po chamsku lecz teraz nie chciał. Potrzebował kogoś bliskiego i oto ją miał. Szeptali między sobą gorączkowo, co rusz gestem sprawdzali czy to naprawdę on, czy to naprawdę ona tu jest. Próbowali wspólnie rozłożyć ciężar prawdy. Wyjść z powikłań, jakich doznali po pobycie na felernym pogrzebie Rosiera. Mimo, że miał ją tutaj, jego serce zabiło głucho przypominając, że nie jest pełne. Nigdy nie będzie, bo nie ma Nessie. Powinien się przyzwyczaić, przywyknąć do tego rodzaju samotności lecz nie umiał, nie chciał. Alecto pomogła mu odzyskać siły, by żyć, a kto da mu powód, by się cieszyć z tego życia? Nie Al, ona wypełniła swoją rolę, po prostu trwała przy nim. Wzajemnie nie pozwalali sobie popaść w marazm i odrętwienie. Miała tak gładką dłoń, ciepłą, smukłą i troskliwą. Wiedział, że zachowa to dla siebie. Tak samo jak ona wiedziała, że nigdy nie wspomni nikomu o jej łzach. Nie trzeba było słownego zapewnienia. To było oczywiste. Mogli być przy sobie sobą. Świat nie musiał o tym wiedzieć. Będę przy tobie zawsze. Otworzył oczy, umęczone, udręczone, ale zaciekawione jej obietnicą. Łaknął tego. Chciał więcej, żądał kolejnej deklaracji by zyskać pełną pewność, że któregoś dnia nie obudzi się piekielnie osamotniony.
- A ja przy tobie. Póki będziesz tego chciała. - odpowiedział ledwie słyszalnie. Te słowa kosztowały go dużo lecz wiedział, że mógł je ofiarować. Poluźnił palce ściskające jej łokieć. Rozmasował go delikatnie próbując tym gestem za to przeprosić.
- Domyślam się. A dzisiaj mam już pewność. - skierował wzrok na swą obandażowaną dłoń, na której widok mimowolnie skrzywił się nim zdołał się powstrzymać. Wrócił spojrzeniem do blondynki. Popatrzył na nią z uwagą. Nie chciała znać odpowiedzi. Ona nie mogła paść. Nie mógł tego dać.
- Och, Al. To nie może się stać. Dla dobra naszej... dla dobra... całej trójki. Wiesz o tym, widzę to w twoich oczach. - gdyby poprosiła go o zaniechanie zemsty nie mógłby się na to godzić. Cierpieliby przez to oboje, jednak Horn nie umiał wybaczać ot tak, od ręki - dosłownie. To zbyt wielkie przewinienie, by puścić je w niepamięć.
- Dobrze, że przyszłaś. - to były jego nieporadne podziękowania. Słowa, którymi próbował wyrazić wdzięczność, choć zdecydowanie lepiej mu szło z gestami, z czynami i zachowaniem. I na jego barki spadł spokój. Największe emocje znalazły ujście i poczuł ulgę. Odetchnął głęboko nieświadom jak mocno siedział spięty. Odgarnął swoje włosy na kark, zamrugał wracając do rzeczywistości. Mógł tak siedzieć w nieskończoność. Miał przy kim. Wygadał się, uzyskał zrozumienie i mógł też dać coś od siebie. Było tak, jak powinno być po tym, co ich spotkało.
- Pomóż mi stąd uciec. - szepnął patrząc przenikliwie w jej oczy.
Sponsored content

Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty
PisanieTemat: Re: Skrzydło Szpitalne   Skrzydło Szpitalne - Page 9 Empty

 

Skrzydło Szpitalne

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 9 z 10Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Next

 Similar topics

-
» Skrzydło.
» Zakazane Skrzydło - z czym to się je?

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
I piętro
-