IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dziedziniec

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next
AutorWiadomość
Antonija Vedran
Antonija Vedran

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptySob 28 Lis 2015, 02:12

Ciężko było odmówić słuszności temu małemu wykładowi o moralności. Kidy skończył mówić przyglądała mu się przez dłuższą chwilę aby potem przenieść wzrok na biały puch piętrzący się przed nimi w kolejnych zaspach przez które nie widać już było kamiennej posadzki dziedzińca.
- Jesteś najzwyklejszym leniwcem - stwierdziła, a jej wargi wygięły się w szerokim uśmiechu. Ona leniwcem nie była. Nie licząc niektórych dni. Zwykle jednak była klasyczną przedstawicielką gatunku puchoniastych dla których praca i uprzejmość są największymi dobrami tego świata.
- Powiedz mi, że żartujesz. Tiara nie mogła cię wysłać do Hufflepuffu - stwierdziła z rozbawieniem unosząc nieco wyżej jedną brew. Pokręciła jeszcze głową niedowierzająco, ale nie da się ukryć, że ta pomyłka nieomylnej czapki wyraźnie ją bawiła. Powinien zostać Gryfonem. Gryfoni zwykle są leniwi, ale mają odwagę graniczącą z brawurą więc jakoś tym nadrabiają swój mamtowdupizm. Albo powinien zostać Ślizgonem. Oni nic nie robią, oprócz kombinowania jak tu zrobić żeby się nie narobić. Klasyczny przykład leniwus pospolitus. Kruczki za to już należały do jednych z najbardziej pracowitych nacji. Ciągle w książkach, ciągle rządni wiedzy. Za mało im było czasu, książek i jedzenia. Nie mniej jednak sama Tośka nie miała uprzedzeń międzydomowych. Nie była jednak skończoną wariatką i wiedziała, że lepiej od wychowanków domu Węża trzymać się w bezpiecznej odległości. Może i nie mogli jej skrzywdzić fizycznie, ale wszelkie uwagi odnośnie jej pochodzenia jawnie krzywdziły jej psychikę. Słysząc jego śmiech dołączyła ze swoim.
- Kasztany i żołędzie zostaw na jesień. A co z wiosną i latem? - zapytała przechylając ciekawsko głowę mierząc go swoim przyjaznym spojrzeniem.
- A jak na Ciebie mówią w domu? - nie mogła nie dopytać. Nie byłaby sobą gdyby tego nie zrobiła. Zwłaszcza, że na swoje nieszczęście jego imię wypadło jej z pamięci. Wypadło, a może nawet nigdy nie dotarło do jej uszu. W każdym razie jeśli chodzi o kwestię imion miewała spore problemy. Naprawdę spore. Na swoje szczęście wciąż pamiętała wszystkie twarze które przewinęły się przez jej szesnastoletnie życie.
- Wolę mimo wszystko Tośka - powiedziała słysząc jego śmiech zanim znów mu zawtórowała. Nie dało się ukryć, że go polubiła co było kompletnie nową nowością. Ostatnio odcinała się od ludzi, a nie garnęła. On miał jednak w sobie coś takiego, że odmrażała sobie pośladki uśmiechając się przy tym radośnie zamiast uciekać w kierunku swojego dormitorium.
- Mogę podzielić się ciasteczkami. Mam ich jeszcze trochę po ostatniej wizycie w Miodowym. I tak, nalegam na permanentną nietykalność śnieżkową - w zeszłym roku ciągle leczyła kaszel, bo jak na prawdziwą wojowniczkę-kluskę przystało brała udział w każdej wielkiej bitwie na śnieżki. Odrobina białego puchu za pazuchą wystarczyła do kataru, kaszlu, a nawet zapalenia płuc. Jej ciało zdecydowanie nie było przygotowane na londyńskie temperatury, tak samo jak nie było przygotowane na śnieg.
- To tak jak ja! Nie spotkałam żadnego innego Chorwata - przyznała radośnie, bo przez sześć lat naprawdę zdążyła się pogodzić z tym stanem rzeczy. Tak samo jak zdążyła pogodzić się z tym, że nigdy nie nabierze brytyjskiego akcentu i już zawsze rodowici Brytole będą się uśmiechać pod wąsem słysząc jak kaleczy ich ojczysty język. Dopóki jednak mogła porozumieć się ze światem ją otaczającym nie widziała w tym nic złego czy niestosownego ani też niezwykłego.
Haruto Amane
Haruto Amane

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptySob 28 Lis 2015, 14:38

Usłyszawszy określenie którym potraktowała go Tośka, Haru nazbyt przesadzonym dramatycznym gestem chwycił się za serce.
-Jak możesz! Nie jestem leniwcem, młoda damo. Jestem mistrzem gospodarowania sobie własnego czasu, i to że nic nie robię, nie znaczy wcale że się obijam! Wręcz przeciwnie, ja ciężko pracuję by pokonać siły ciemności, które każdego dnia zmuszają mnie do robienia takich potwornych rzeczy jak wstawanie rano czy spieszenie się.- odpowiedział jej, przyjmując poważny ton. Wprawne oko mogło jednak dostrzec śmiejące się oczy chłopaka, które zdradzały cały jego plan. W końcu porzucił ten dziwny płaszcz zachowania, i zastanowił się nad pytaniem czy stwierdzeniem Tosi. W sumie nigdy się dłużej nad tym nie rozwodził. Dlaczego Tiara przydziału umieściła go akurat w Hufflepuffie? Może był za mało odważny na Gryffindor? W końcu właśnie z tego aspektu charakteru słynął dom z czerwonymi barwami. Zdecydowanie nie nadawał się do Ravenclawu, bowiem ciężko pracujące tam osoby były kompletnym jego przeciwieństwem. Slytherin odpadał z raczej chyba oczywistych powodów. Tak więc zostawał jego ukochany Pucholand, w którym ostatecznie znalazł swoje miejsce.
-Sam nie rozumiem decyzji Tiary, więc niestety nie odpowiem na nie. Ale gdybym nie trafił do Hufflepuffu, to pewnie nie rozmawialibyśmy teraz razem. To chyba wystarczający powód, jak myślisz?- zapytał wesołym tonem. Nie było sensu dłużej się nad tym łamać, skoro i tak nic nie zmieni już przyszłości. To była taka wredna jej cecha. Mimo że ciągle wpływała na nasze życie, sama pozostawała nieosiągalna.
-Wiosna i Lato? Kurcze, to faktycznie ciężkie pytanie. W lato można rzucać orzechami na przykład. Albo jabłkami, o. Z wiosną może być problem, ale może wspólnie coś wymyślimy? A potem będę mógł to przetestować na Tobie.- powiedział ze śmiechem. Relacje damsko-męskie, w ogóle relacje międzyludzkie raczej nigdy nie stanowiły dla Haruto jakiejś specjalnej bariery. No chyba że ktoś wyjątkowo nie miał ochoty zawiązywać jakichkolwiek relacji z chłopakiem, czy to z powodu jego narodowości (spotkał się z takimi przypadkami), czy też domu (częste u Ślizgonów) a nawet czystej złośliwości. Nie był bezmózgim puchonem, jak większość uważała, toteż nie pchał się w niepotrzebne kłopoty.
Na pytanie o dom znowu ciepło się uśmiechnął. Kochał go, i mówienie o nim zawsze sprawia mu wielką przyjemność. Zwrócił się do Tosi, patrząc na nią:
-Moje pełne imię brzmi Haruto. Większość jednak wołała mnie po prostu Haru, i tak już zostało. Imię ma w mojej ojczyźnie wielką moc, i wbrew pozorom często wpływa na to jakim ktoś jest człowiekiem.- wytłumaczył, przypominając sobie czasy beztroskiego dzieciństwa. –W moim przypadku też chyba tak było, niestety, czy może raczej na szczęście- dodał, śmiejąc się głośno. To chyba to imię sprawiło że tak bardzo lubi przebywać na słońcu. Nie ma nic lepszego niż ciepłe promienie padające na skórę, lekko grzejąc, kojąc nerwy i przynosząc spokój.
-Ale wizja nasmarowania Cię śniegiem jest bardzo kusząca, wiesz. Ciasteczka też, ale no śnieg trzeba wykorzystać w odpowiedni sposób, nie sądzisz? A jaki znasz inny niż nawrzucanie go za kołnierz ładnej dziewczyny?- zapytał, sugestywnie zerkając w stronę puszystego puchu leżącego prawie że na wyciągnięcie ręki. Na twarzy błąkał się uśmiech, a w oczach grały wesołe iskierki.
-No popatrz, ja też nigdy nie spotkałem Chorwata! Jesteś moją pierwszą Chorwatką.- powiedział, po czym zastygł na chwilę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego co właśnie powiedział. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, gdyż ciężko jest mówić i śmiać się jednocześnie. Miał tylko nadzieję że Tosia nie odbierze tego w złym sensie.
Antonija Vedran
Antonija Vedran

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyNie 29 Lis 2015, 21:22

Patrzyła jak Haru łapie się za serce niczym emeryt w stanie przedzawałowym. Ostrze jej słów ugodziło prosto w jego azjatyckie serduszko. Cóż za nieodżałowana strata. Cichy śmiech wydobył się spomiędzy pełnych warg panny Vedran. Czyż nie okrutna z niej kobieta? W sumie to nie okrutna. W sumie była jedną z nielicznych hogwardzkich dam która nie była skłonna do okrucieństwa. Zero w niej modliszki która odlicza kolejne męskie organy które w jakikolwiek sposób ucierpiały z jej ręki. Gdyby nie ten przesadnie poważny ton zapewne poczułaby wyrzuty sumienia za zranienie jego ego tym boleśnie prawdziwym stwierdzeniem. On jednak nie był poważny, dlaczego więc ona miałaby być?
- Tak, Tiara z pewnością wiedziała, że się spotkamy i uznała, że to wydarzenie będzie tak bezprecedensowe, że nie może dopuścić do tego żeby się nie wydarzyło - stwierdziła szeroko się uśmiechając i jeszcze pokiwała głową dla potwierdzenia swoich słów. Tak, tak właśnie musiało być. Niezaprzeczalnie i nieodwołalnie.
- Orzechy i jabłka to bardziej jesień niż lato... - wyraziła werbalnie swoją wątpliwość wzruszając przepraszająco ramionami, że czepia się takich szczegółów. Jednak jakże istotnych! Czym będzie obrywać na początek rozmowy skoro latem i wiosną nie ma nic czym można by rzucić? To jawna niesprawiedliwość. Ziemia powinna coś z tym zrobić i zacząć latem wydawać na świat orzechy, a wiosną jabłka. Wtedy będzie ciągłość.
- Nie wiem też czy chcę Ci pomagać skoro potem zostanę ofiarą swojej pomysłowości - przyznała wzruszając przy tym nieco ramionami po czym przeniosła wzrok na fontannę na środku dziedzińca która przykryta była kołderką białego puchu.
- A co oznacza twoje imię? - zapytała cicho przechylając lekko głowę. Słyszała z jakim ciepłem mówił o swoim domu. Widziała ten uroczy uśmiech. I poczuła zazdrość, bo sama nigdy nie wypowiadała się tak o swoim domu. Jak mogłaby skoro jej własna matka nie mogła na nią patrzeć, a ojciec chociaż się starał, naprawdę się starał to i tak nie był w stanie uzupełnić braki matki.
- Wiesz, że jak nasmarujesz mnie śniegiem, to będę chora i z pewnością przestanę Cię lubić - ostrzegła całkiem lojalnie wykrzywiając wargi w przepraszającym uśmieszku. Nie chciała tego robić. Tak samo jak nie chciała być nasmarowana śniegiem, żeby potem stać się jedną z częstszych pacjentek skrzydła szpitalnego.
Zawtórowała mu śmiechem decydując się nie komentować tej dwuznaczności która płynęła z tego zdania.
- A ty moim pierwszym Japończykiem - przyznała w podobnym tonie znów szczerząc się radośnie.
Haruto Amane
Haruto Amane

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyPon 07 Gru 2015, 19:13

Uśmiechnął się, widząc że ten wykwit poezji werbalnej, doprawionej odrobiną aktorstwa udzielił się towarzyszącej mu na kamiennej ławce Tosi. Taki lekki ton rozmowy bardzo dobrze komponował się z pięknym dniem jakiego byli dziś świadkami. Gdyby zamiast zimy było teraz lato, to temperatura mogłaby przekraczać nawet dwadzieścia pięć, a być może nawet i więcej stopni Celsjusza. Jednym słowem, byłaby idealna do optymalnego leżenia. A że niestety była zima, to leżenie raczej odpadało z jego planów, i to z oczywistych powodów. Gdyby spróbował teraz się tu wyciągnąć, to po pierwsze obudziłby się jutro z piękną grypą, a po drugie musiałby wyeksmitować uroczą towarzyszkę. To ostatnie raczej mu nie pasowało, toteż siedział jak należało.
Tiara to wbrew pozorom bardzo zmyślna rzecz, nie uważasz? Kto inny dałby możliwość dobierania uczniów do wybranych domów zwykłemu kapeluszowi? Kto wie co taki skrawek materiału może skrywać w sobie tajemnic. Coś z pewnością wyczuła, no i teraz siedzimy tu, odmrażając sobie tyłki, a nasze twarze ogrzewają przyjemne promienie słoneczne. To chyba nie tak źle, co nie?- ostatnie pytanie zadał wesołym tonem. Lepiej myśleć pozytywnie niż negatywne. Na wieść o nie możności skorzystania z jabłek i orzechów podczas połowy roku, Haru żartobliwie się zasmucił.
-Jeżeli tak to działa, to nici z mojego podrywu. Będę cierpiał w samotności, niezdolny do poderwania kogoś. To smutne.- powiedział, patrząc gdzieś w dalszą część dziedzińca, który był dziś dosyć mocno zaludniony. Mimo to niewiele osób zdecydowało się spocząć, tak jak uczynili to Haru i Tosia. Pewnie kierowały nimi obawy przed mrozem, śniegiem czy może przeziębieniem. Normalna sprawa. Chłopak podniósł dwie garści śniegu w dłonie. Część z jednej z garści rozdmuchał, tworząc spadającą kaskadę błyszczących kryształków. Wyglądały jakby zaklęte w nich były promienie dzisiejszego słońca. Z drugiej garści, dokładając jeszcze pozostałość po pierwszej, utworzył prawie idealną śnieżkę. Zważywszy ją w dłoni, obrał cel w postaci przechodzących po drugiej stronie dziewczyn i posłał w tamtą stronę niecny pocisk. Czy trafił on ruszające się tarcze? Sądząc bo odgłosach, można było tak przypuszczać. Odwrócił się z powrotem w stronę Tosi, gdy jego uwagę przyciągnęło pytanie dotyczące jego imienia. Na jego twarzy pojawił się większy uśmiech, by po chwili zacząć tłumaczyć zawiłe fakty dotyczące imion japońskich.
-Większość imion można zapisać na kilka sposobów. Generalnie rzecz biorąc, rodzice nadają takie imię, które w pewien sposób określałoby cechy charakteru czy też wyglądu dziecka w przyszłości. Jako że tak po prawdzie jest to loteria, gdyż czasem zdarzają się odstępstwa od tego co faktycznie wyjdzie w przyszłości. Duża jednak część jest zgodna, co zawsze było dla mnie fascynujące. W każdym razie moje imię oznacza „słoneczny” oraz „szybować”.- powiedział. Zaskakujące jak trafnie określili jego przyszłość, nadając mu takie imię. Wpadłszy na pewien pomysł, Haru wziął małą garść śniegu i rozprowadził go na kamiennym siedzisku. Następnie za pomocą palca kilkoma zgrabnymi ruchami wykonał dwa nieco skomplikowane dla obcej osoby znaki. Zadowolony ze swojego dzieła uśmiechnął się do Tosi. –Oto ono.-
Co do smarowania, to zazwyczaj efektem ubocznym było przeziębienie. Rzecz normalna dla każdego kto zimę spędzał bawiąc się śniegiem, a nie uciekając przed nim. Oczywiście sprawienie komuś choroby nie było celem takich zabaw, a jedynie przykrym skutkiem ubocznym. Haru westchnął smutno słysząc słowa Tosi.
-Jeśli mam ryzykować Twoją sympatią do mnie, to chyba się jakoś powstrzymam. Wiedz jednak że jest to niezwykle trudne, i nie wiem czy dam radę. Musisz mi pomóc.- rzekł uśmiechając się.
Antonija Vedran
Antonija Vedran

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptySob 26 Gru 2015, 04:24

Słysząc jego słowa znów cicho się zaśmiała.
- Zmyślna? Cholibka, chyba za dużo czasu spędzasz z Hagridem! Powinieneś wiedzieć, że uczenie się od niego nowych słówek nie jest najwspanialszym pomysłem. Nie jest najlepszym mówcą - zauważyła z szerokim uśmiechem. Sama nie raz i nie dwa popełniła w przeszłości błąd ufając jedynie swojemu osądowi i pamięci. Zdania usłyszane od wielkiego gajowego jak się okazuje nie mają stuprocentowej poprawności lingwistyczno-gramatycznej, a jak doda się do tego śmieszny dla angielskich uszu chorwacki akcent to otrzymuje się najzwyklejszą w świecie parodię w sam raz na nieco zwyrodniałe poczucie humoru dumnych Brytyjczyków czy mniej dumnych Ślizgonów. Osobiście nie lubiła być obiektem mało wybrednych żartów z powodu sposobu mówienia. Lubiła śmiać się z ludźmi, a nie z ludzi, więc nie przepadała też za chwilami kiedy ludzie śmiali się z niej. A kto przepadał? Chyba nikt, bo to strasznie strasznie przykre. I bardzo bardzo niemiłe.
- Jest całkiem miło. A tiara... To nie jest zwykły kapelusz. Jest w niej więcej magii niż w moich żyłach - przyznała cicho, zdając sobie sprawę, że właśnie na głos przyznała się do swojego mieszanego pochodzenia. Zacisnęła mocno wargi i na chwilę ukryła twarz w dłoniach żeby przywrócić się do porządku. Bała się. Za każdym razem kiedy zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest stuprocentową czarownicą i przez to może zginąć odczuwała jedynie paraliżujący strach który zabierał całą radość z jej oczu, a wargi poddawały się sile grawitacji. Szybko jednak się zbierała w sobie. Nie mogła tak jawnie okazywać słabości. Wszyscy dręczący ją Ślizgoni na to wprost czekali, a ona była zbyt dumna by dać wychowankom Domu Węża tą satysfakcję.
- Nie martw się. Ludzie są jak przekrojone pomarańcze. Każdy musi znaleźć pasującą do siebie połówkę, inaczej zgnije. Prędzej czy później znajdziesz kogoś. Sugerowałabym prędzej, zanim śnieg się roztopi i będziesz musiał czekać do jesieni, aż będą jabłka i kasztany - szeroki uśmiech doskonale pasował do tej Puchoneczki, tak doskonale, że można go wręcz uznać za jej naturalny wyraz pyszczka. Ostatnimi czasy był jednak rzadkością, ale w towarzystwie Japończyka ciężko jej się było nie uśmiechać. Był tak kluskowato wspaniały!
- Brzmi nieźle. Naprawdę nieźle. Musicie mieć tam gdzieś jakiegoś dobrego wróżbitę który nadaje dzieciom imiona, inaczej tego nie umiem wytłumaczyć - zastanowiła się nad tym, a kiedy zasugerował, że nie będzie jej już więcej nacierać śniegiem wydęła na chwilę wargi intensywnie nad czymś myśląc.
- Arigato? Tak się mówi w Japonii? - zapytała niepewnie wpatrując się w Azjatę w oczekiwaniu na odpowiedź.
Haruto Amane
Haruto Amane

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyPon 28 Gru 2015, 11:41

Miło było posiedzieć z kimś nieco podobnym do niego. Z kimś kto tak jak on, różnił się od wszystkich osób. Jak to się mówi? Lepiej być samemu z kimś. Czy jakoś tak. Haru był raczej słaby jeśli chodziło o typowo angielskie powiedzenia i idiomy, toteż czasami wolał iść po najmniejszej linii oporu i powiedzieć coś wprost. Już i tak wystarczająco trudno mu było przestawić się ze swojego rodzimego języka na angielski. A trzeba pamiętać, iż był zmuszony odbyć mocno przyspieszony kurs nauki.
-Cooo? Serio zabrzmiałem jak on? Kurde, to źle! A co jeśli zamieniam się w kogoś takiego jak Hagrid? Nie chce być tak wielki jak on.- powiedział, a bardziej przypominało to jęk aniżeli faktyczny głos. Gajowy Hogwartu był znany nie tylko ze swojego mocno specyficznego stylu mówienia i w ogóle bycia, ale również ze słusznego wzrostu, mocno wykraczającego ponad zwykłe ludzie możliwości. Dla kogoś tak kościstego jak Haru, taka zmiana oznaczałaby katastrofę.
Zdziwiła go uwaga Tosi o jej własnej magii. Oczywiście wiedział co się dzieje dookoła. Tuż przed przyjazdem Magnus wszystko mu wytłumaczył. Kim byli Śmierciożercy. Dlaczego robili to co robili. Z jakim skutkiem. I na kogo polowali. Z początku Haru uważał że Hescko wyolbrzymiał całą tą historię. Dopiero jakiś czas później, już w szkole, przekonał się jak bardzo się mylił. Te wszystkie historie które słyszał. Artykuły w gazetach. Plotki. Każda z tych rzeczy składała się na ponury obraz rzeczywistości, który wyjątkowo mocno uderzał w tych najbardziej bezbronnych i narażonych. Haru w życiu nie oceniłby kogoś na podstawie jego przodków. Uważał to za czystą głupotę. Niby dlaczego jakiś zmarły przed iluś laty członek rodziny ma mieć jakiś wpływ na to co teraz robi? Prychnął i odezwał się:
-Co to za głupoty? Już samo to że jesteś tu obok mnie sprawia że w Twojej krwi płynie magia. I nikt Ci jej nie zabierze. Głowa do góry. Gdyby cały magiczny świat segregował czarodziejów ze względu na czystość krwi, to dalej tkwilibyśmy w średniowieczu.- mówiąc to, uśmiechnął się ciepło do Tosi i pogłaskał czubek jej głowy. Robił tak zawsze gdy jedna z jego sióstr była smutna.
-Może masz rację. Ale czasem ta samotność bardzo doskwiera. Wiesz, być w miejscu w którym jesteś dla wszystkich obcy.- odezwał się, nieco mniej radośnie. Był już w siódmej klasie. Jeszcze trochę a skończy szkołę. Nie miał nawet prawdziwego przyjaciela. Starał się nie okazywać nikomu tych uczuć. Był to jeszcze jeden nawyk który wyniósł z domu. By nie martwić swoich młodszych sióstr, zawsze trzymał głowę wysoko, a na twarzy miał uśmiech. Postarał się przywołać go jeszcze raz, co by nie wyglądać jak pół nieszczęścia.
-Jeżeli faktycznie taki jest, to musze pilnie z nim pogadać o mojej przyszłości po szkole. Gość powinien wiedzieć o niej więcej niż ja sam.- powiedział rozbawiony. Może wróci do domu. Tego prawdziwego.
Zdziwił się nieco słysząc japoński zwrot z ust młodej chorwackiej czarownicy. Ciekawe skąd go zna. Haru nie spotkał w szkole innego Japończyka. Może gdzieś przeczytała? Kto wie.
-Brawo! Skąd wiedziałaś? Mało który uczeń to zna, a co dopiero ktoś z równie innego kraju jak ja sam?- zapytał rozbawiony.
Finn Gard
Finn Gard

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyPią 10 Sie 2018, 20:20

Słońce chyliło się ku zachodowi. Temperatura gwałtownie spadała, chmury zbierały się nad dziedzińcem. Uczniowie odziani w czarne łopoczące szaty kierowali się pomału w kierunku ciepłych murów zamku. Wszyscy prócz jednego, siedzącego na kamiennej zimnej ławie Puchona, opartego o twardy filar. Patrzył nieobecnym wzrokiem w siną dal, w nieokreślony punkt i nie ruszał się od dobrej godziny. Pierwsze co rzucało się w oczy to jego bladość, a drugie to podkrążone oczy. Nie słyszał ćwierkania ptaków ni pospiesznych kroków za plecami. Nogę zgiętą w kolanie trzymał na ławce, opierał na nim łokieć i tak siedział, sam z dziwnym wyrazem twarzy... Jego dłonie gdzieniegdzie były przetarte do krwi - czyżby bił się z kimś na pięści? Finn przeszedł trzynaście gorących pryszniców, zużył całe szare mydło, trzy i pół opakowania żelu do kąpieli. Musiał zabrać ten należący do Marlowa, inaczej nie mógłby się doszorować. Tarł skórę dziwną gąbką, którą ze współczuciem wręczyła mu Clary. Stąd otarcia na dłoniach, a również na karku, porządnie przy obojczyku, na brodzie i na nogach. Dopiero po trzynastu prysznicach Finn mógł odetchnąć. Niestety stracił całkowicie apetyt, popadł w dziwne otępienie i dopadały go co moment mdłości. Kręciło mu się w głowie i ogólnie wyglądał kiepsko, kiedy został odprowadzony siłą przez prefekta któregoś domu (nie pamiętał, nie był w stanie przyglądać się odznace na piersi zbyt zaaferowany pustką) do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey w mig pojęła skąd wzięły się zaburzenia zdrowotne Finna. Wpakowała mu do gardła silniejszy środek uspokajający, przepisała dwa mniejsze, nakazała przez dwa dni jeść coś lżejszego i stronić od kawy. Pamiętał jej surowy wyraz twarzy, gdy rozkazała mu wrócić do dormitorium Puchonów i tam spać ile się da dopóki nie wydobrzeje. Cała tragedia wynikała z powodu... kontaktu fizycznego z Filchem. Wieść o tym jak Finn narażał swoje zdrowie i życie, by holować rannego woźnego przez całe piętro rozniosła się już po szkole. Ten prefekt, który go transportował coś na ten temat wspominał. Finn nie odczuwał dumy. Jeszcze dwie godziny temu trząsł się, a nawet nabył chwilowy tik nerwowy. Czterokrotnie zwracał wszystko co jadł przez cały dzień. W kieszeni mundurka miał wypisane przez pielęgniarkę zwolnienie z zajęć dnia następnego po tym jak prawie wpadł na dużą, błyszczącą zbroję rycerza stojącą przy równie dużych drzwiach. Wokół Finna roztaczała się woń różnych płynów do kąpieli i o dziwo, nie była to zabójcza mieszanka. Przodował zapach cytrynowy i choć Finn podczas mycia naniósł na siebie kilogramy piany, nie mógł pozbyć się wrażenia utrzymującego się odoru przepoconych fatałaszków Filcha. Pani Pomfrey zapewniła go, że nie czuć od niego już niczego paskudnego, jednak skaza na umyśle pozostała...
Eliksir uspokajający działał. Finn już nie trząsł się nerwowo, a oddychał miarowo i spokojnie. Czuł nawet chęć do śmiechu z powodu drugoroczniaka, który idąc ku drzwiom wejściowym potknął się o własne nogi. Puchon miał najpierw iść do dormitorium i za zaleceniem medycznym ułożyć się do snu, jednak jakoś tak po drodze zabłądził. Trafił na dziedziniec i stwierdził, że to dobre miejsce do relaksu. Tutaj przynajmniej było świeże powietrze i cisza, błoga cisza. Zero wrzasków przypominających zarzynanego knura, zero charczącego głosu i całkowity brak wyziewów z paszczy Filcha. Niezdolny do odczuwania intensywniejszych emocji siedział sobie na dziedzińcu, otępiony, przymulony i blady. Nie był zdolny pomyśleć, że wypadałoby się schować w zamku przed groźnie wyglądającymi chmurami. Nie zje kolacji mimo burczenia w brzuchu. Obawiał się, że znowu wszystko zwróci i trafi do skrzydła szpitalnego z powodu odwodnienia. Nie mógł tam wrócić, tam był Filch. Gdyby tam poszedł, straciłby przytomność jak nic.
Viní Marlow
Viní Marlow

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptySob 11 Sie 2018, 16:55

Lekcja pod okiem wizytatora okazała się być wydarzeniem nader wyczerpującym, choć w pewnym sensie była też satysfakcjonująca i... cóż, nieprzewidywalna. Flakonik z eliksirem, który Vini zabezpieczył skarpetą (całe szczęście, że czystą) spoczywał teraz w jego bezdennej torbie, czekając by jego właściciel zrobił z niego użytek kiedy zajdzie taka potrzeba. Dotknięcie szkolnego woźnego wymagało porządnego szorowania przez co najmniej pół godziny, a w dodatku cały ten wysiłek poszedł na marne, gdyż Filch tak czy siak oberwał po głowie parasolem.
Zupełnie nagi Marlow wyszedł zza prysznicowej zasłony otoczony obłokami gęstej pary, klnąc pod nosem, gdyż jego żel skończył się o wiele szybciej niż się tego spodziewał. Wcale nie przejmował się tym, że nie był w łazience sam, nie wziął ze sobą nawet ręcznika, który zapomniany leżał gdzieś na łóżku – wstyd nie leżał w jego naturze. Zostawiając za sobą mokre ślady, ruszył do dormitorium, a ledwo zdążył otulić swoje ciało puchatym materiałem, wylądowała przed nim sowa. Z niemałym zdziwieniem wytarł szybko nadal wilgotne dłonie i rozłożył kawałek pergaminu, wiodąc wzrokiem po drobnych literach, którymi był zapełniony. Ciemne brwi w miarę czytania coraz bardziej się do siebie zbliżały, powoli tworząc delikatną zmarszczkę, aż w końcu rzucił karteczkę na łóżko, podrapał się po głowie i bezradnie rozejrzał się dookoła siebie, jakby Finn miał spokojnie czekać na ratunek, siedząc w dormitorium.
Złapał swoją ulubioną bluzę w kolorze musztardowym i, podskakując, wciągnął na wciąż swędzący po spotkaniu z magiczną pokrzywą tyłek wyciągnięte na kolanach jeansy. Niedbale przetarł ręcznikiem włosy choć nic to nie zmieniło, z wyprostowanych pod wpływem ciężaru sprężynek leniwie kapała woda. Szybko przejrzał liścik raz jeszcze, zastanawiając się czy na pewno wszystko dobrze zrozumiał i przezornie zostawił Tosta na łóżku, mając świadomość jaka byłaby reakcja Puchona na obecność zwierzaka, gdyby udało mu się go znaleźć. Energicznym krokiem ruszył przez zamek, rozglądając się dookoła za blond włosym kumplem.
Postanowił nie panikować, nakazał sobie spokój, ale potrzeba pomocy rwała go do przodu, pchała w każde miejsce, w którym widywał chłopaka po zajęciach kiedy ten z zamyśloną miną zapisywał nuty lub przygrywał na gitarze, ku przerażeniu Viniego raniąc przy tym palce. Pielęgniarka wspomniała, że prawdopodobnie udał się poza teren szkoły, ale i tak wolał rozejrzeć się po zakamarkach zamku, nie chcąc przeszukiwać na marne błoni bądź, co gorsza, lasu, do którego przecież nie wolno mu było chodzić, a z którym dodatkowo wiązały się nader nieprzyjemne wspomnienia. Nie potrafił zdusić w sobie uczucia dumy, które wykwitło kiedy zobaczył podpis pielęgniarki. Fakt, że zwróciła się właśnie do niego, że uznała go za osobę godną zaufania i wystarczająco odpowiedzialną, połechtał mile jego ego. Może wiązało się to z jego częstymi wizytami w Skrzydle Szpitalnym i wypytywaniem pani Pomfrey o składniki eliksirów i techniki magii leczniczej? Nigdy nie robił tego by jej się podlizać, ale może doceniła jego zapał....
Pogrążył się we własnych myślach na tyle, że omal go nie przeoczył! Nie było to zresztą takie trudne, chłopak skulił się na tyle, że jego sylwetka była trudna do wypatrzenia z daleka i jedynie charakterystyczny kolor włosów przykuł uwagę Marlowa kiedy wyjrzał przez jedno z ogromnych okien wychodzących na dziedziniec. Vni zatrzymał się na chwilę, przyglądając mu się z daleka. Pielęgniarka zapomniała o jednej, dość istotnej kwestii – nie powiedziała mu co takiego stało się Gardowi, że wymagał on opieki. Podejrzewał poparzenie podczas warzenia eliksiru lub coś w tym guście, jakieś obrażenia fizyczne, cokolwiek w tym temacie.
W końcu do niego podszedł. Włosy przeschły na tyle, że zwinęły się na nowo w charakterystyczne dla Puchona loczku, ale wciąż były bardziej mokre niż suche, co dość wyraźnie odczuł już po postawieniu pierwszego kroku. Lodowaty podmuch wiatru przeszył go na wskroś, docierając pod materiał ubrania, oblewając chłodem rozgrzaną po prysznicu skórę. Zadrżał, ale w gruncie rzeczy zdawał się nie zwracać na to uwagi. Teraz miał swój cel, a był nim Finn. A konkretnie jego bezpieczeństwo. To było teraz dla niego najważniejsze.
Cześć, geniuszu muzyczny. Mogę się dosiąść? – właściwie nie czekał na jego odpowiedź, przycupnął koło niego, marszcząc śmiesznie nos kiedy dotarł do niego zapach bijący od Puchona. Czy to był jego żel pod prysznic? A może używał takiego samego? Uważnie zmierzył go spojrzeniem brązowych oczu, próbując odgadnąć w czym leży problem. Blada skóra sprawiła, że uśmiech, który do tej pory ozdabiał twarz Viniciusa nieco zmalał, a podkrążone oczy, które w słabym świetle zasłoniętego ciemnymi chmurami dnia były jeszcze bardziej zacienione, robiły piorunujące wrażenie. – Stary, co jest? Wyglądasz jak wampir... to znaczy bardziej niż zwykle. – położył dłoń na ramieniu chłopaka i zacisnął ją delikatnie, jakby chciał wybudzić go ze snu. Wysilił się też na uśmiech. Wyglądał tak, że najchętniej zbadałby mu ciśnienie, ale nie chciał męczyć go na dzień dobry. Może sam powie mu co takiego się stało....
Finn Gard
Finn Gard

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptySob 11 Sie 2018, 18:51

Kontury otoczenia nagle się rozmazały niczym obraz olejny wywieszony na ścianie czwartego piętra. Finn zaciskał i otwierał powieki raz po raz próbując pozbyć się wrażenia naćpania. Mdłości ustąpiły i ogólnie rzecz biorąc chłopak poczuł się znacznie lepiej pomijając tylko trudności z wyostrzeniem wzroku. Tak nagle zmogło go zmęczenie wywołane nerwową lekcją i równie nerwowym popołudniem. Gryzła go świadomość, że w tym stanie nie mógłby wziąć do rąk gitary. To ona była lekiem na każdą bolączkę, jednak dzisiejszego dnia nie potrafił po nią sięgnąć. Uniósł rękę i potarł czarnym rękawem spocone czoło. Eliksir uspokajający rozgrzał go od środka i podniósł temperaturę ciała. Chłopak regularnie wtłaczał do płuc masę chłodnego powietrza i próbował się po cichu zmotywować do powrotu do zamku. Gwałtowny spadek sił utrudniał jasne myślenie. Jedynym plusem takiego stanu było nie myślenie o interakcji z ciałem Filcha. Puchon oglądał sobie pochmurne niebo, pojedyncze promienie pomarańczowego słońca i w pewnym momencie przymknął oczy. Miło byłoby tutaj na chwilę się zdrzemnąć. Ławka co prawda twarda i zimna lecz wycieczka do dormitorium jawiła się Finnowi jako coś niemożliwego do zdobycia.
Nie zauważył, aby ktoś się do niego zbliżał, bo właśnie w tym momencie miał przymknięte powieki. Nawet w chwili wyczucia obecności drugiej osoby nie otworzył oczu. Zrobiły się takie ciężkie... to wszystko przez eliksir uspokajający, który leniwie krążył w jego żyłach. Cóż on by bez niego począł? Dobrze mu znany głos wyrwał go z otępienia. Westchnął bardzo głęboko jak wybudzany ze snu niedźwiedź. Uścisk na ramieniu wspomógł go w powrocie do rzeczywistości. Otworzył oczy i zobaczył nachylającą się nad nim facjatę Marlowa.
- Pozdrowionka, Vinci. - uśmiechnął się leniwie. Głos miał zachrypnięty. Puchon również stracił swoje kontury, rozmazywał się w bardzo zabawny sposób, który zachęcał Finna do wybuchnięcia śmiechem. Nie udało mu się z powodu zmęczenia. Obawiał się, że otrzymał od pielęgniarki zbyt mocny eliksir. Cieszył się po części, że chłopak go znalazł. Może przy nim oprzytomnieje i będzie w stanie iść do szkoły o własnych siłach. Spanie na ławce nie byłoby zbyt dobrym pomysłem dla zdrowia pleców.
- Pomfrey nafaszerowała mnie lekiem. Rozmazujesz się. - poruszył brwiami, próbował wyostrzyć wzrok lecz jak miał problem z zauważeniem konturów ciała Vinciego, tak dalej nie mógł się skupić. Palcem wskazującym i kciukiem potarł mocno oczy, tak mocno aż po otwarciu ich widział na rozmazanej twarzy kumpla czerwono-czarne plamki.
- Chłopie, cóżem ja uczynił... - zadrżał na samą myśl. - Nie mogę ci powiedzieć, bo uciekniesz z wrzaskiem, a w sobotę mamy próbę... - zapewne po kolejnych dziesięciu prysznicach ktokolwiek zechce nawiązać z Finnem dystans mniejszy niż dwa metry i chociażby minimalny kontakt fizyczny. Według pielęgniarki był zdrowy, tylko w szoku i niczym się nie zaraził od woźnego. Puchon wątpił, aby kumple byli w stanie przetrawić informację o narażaniu zdrowia dla pomocy charłakowi. Nikt zdrowy na umyśle nie odważyłby się dotknąć staruszka, który nie używał mydła od przeszła roku. To chyba wskazówka dla Finna co do jego zdolności umysłowych...
Viní Marlow
Viní Marlow

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyPon 13 Sie 2018, 13:45

Cicho parsknął, słysząc charakterystyczne dla Puchona powitanie. Zawsze go ono bawiło, tym bardziej, że tuż po optymistycznych pozdrowionkach niejednokrotnie przychodził potok słów, który w taki czy inny sposób miał nakłonić go do częstszych prób. Sposób w jaki Finn łączył przyjazną osobowość właściwą uczniowi z domu borsuka ze swoją maniakalną i nieco przerażającą stroną natury był niepowtarzalny. No i to przekręcanie jego imienia, na swój sposób niezwykle urocze. Lubił kiedy zwracał się do niego w ten sposób, bawiło go to i poprawiało mu to humor. Pewnie dlatego w korespondencji prowadzonej z Finnem zawsze podpisywał się jako Vini da Vinci. Nie wiedział czy chłopak celowo przekręca jego imię, czy może nie wie jak faktycznie ono brzmi, ale w żadnej z tych wersji nie czuł urazy.
Mimo tych charakterystycznych dla siebie zachowań, coś było z nim nie tak. Otępiałość i senność pasowały do niego jak pięść do oka, poza tym to mętne spojrzenie, którym go obdarzył, a które przyprawiło go niemal o ciarki. Oglądanie kumpla w takim stanie wywoływało w nim dziwną mieszankę uczuć – smutek i chęć pomocy za wszelką cenę.
Pomfrey... co...? Rozma... co? – jego niepokój nie był więc bezpodstawny, a teraz wzrósł jeszcze bardziej. Bez chwili zastanowienia przyłożył swoją nienaturalnie zimną dłoń do gorącego, a jednak bladego czoła Puchona. Zazwyczaj jego ręce były przyjemnie ciepłe, ale lodowaty wiatr, który nieustannie podrywał loczki do dziwacznych podrygów zbyt mocno go wychłodził. – Co to były za leki, pamiętasz? Może Ci powiedziała, a może widziałeś etykietkę na opakowaniu? – co prawda wątpił by miał tyle szczęścia, chłopaka zdawał się być zupełnie zdezorientowany, ale nic nie stało na przeszkodzi by spróbować wyciągnąć z niego tę istotną informację. Vini poderwał się z ławki i ujął podbródek kolegi. Nie zważałby na protesty nawet jeśli pacjent miałby siłę na takowe, otępienie sprzyjało przeprowadzaniu badań. Wyjął z kieszeni różdżkę, widząc, że wątłe światło sączące się z nieba w niczym mu nie pomoże. – Lumos – wymruczał, trzymając rękę dość wysoko i delikatnym, acz zdecydowanym ruchem nakierował twarz Finna w stronę światła. Zubożała mimika twarzy, powolne mruganie... przesunął różdżkę bliżej i nachylił się nad chłopakiem, zaglądając w jego oczy. Tylko mu się zdawało, czy źrenice były rozszerzone? Przyjrzał się dokładniej i potwierdził swoje obawy. Wyglądał jak naćpany, ale przecież mówił, że podała mu to szkolna pielęgniarka, zresztą skrawek pergaminu, który wystawał z kieszeni jego spodni potwierdzał słowa Garda.
Hmm, nie jestem Gryfonem, ale tak łatwo mnie nie wystraszysz. Opowiedz wszystko. Ale najpierw powiedz mi ile widzisz palców. – to mówiąc, podniósł w zasię jego wzroku dłoń z trzema wyprostowanymi palcami, choć spodziewał się jaki będzie wynik tego badania. Chciał usłyszeć opowieść Finna z dwóch względów: po pierwsze, sposób w jaki zbuduje zdania i dykcja jaką zachowa dużo powiedzą mu o samopoczuciu jego „pacjenta”, a po drugie... cóż, najzwyczajniej w świecie go to ciekawiło. Obiło mu się o uszy, że Gard pomógł Argusowi Filchowi wyjść z sali i odprowadził go do skrzydła szpitalnego, tego typu plotki szybko rozchodzą się po szkole, ale w życiu nie połączyłby tego ze stanem, w jakim się teraz znajdował. Sam również dotknął woźnego, kierując się swoim idiotycznym uzdrowicielskim instynktem, ale zapomniał już o tym, odrazę zmywając z siebie pod prysznicem. Prawdopodobnie jako jeden z niewielu dostrzegał w woźnym człowieka. Z ogromną ilością problemów, ale wciąż tylko człowieka.
Finn Gard
Finn Gard

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyPon 13 Sie 2018, 19:35

Im częściej mrugał tym bardziej Vinci tracił swój kształt. Dopiero zimniejszy powiew wiatru nieco ocucił chłopaka, dzięki czemu na dobry moment 'odzyskał widzenie' i Vinci wrócił do swojego pierwotnego, lekko zamazanego kształtu. Kolory nabrały dziwnej wyrazistości mimo, że słońce było już w większości spakowane poza linię horyzontu. Szary mundurek Vinciego wyglądał na głęboką czerń, żółty krawat na intensywny pomarańczowy. Rozrzucone loki na jego głowie zlały się z tłem nadchodzącego wieczoru. Lekki przewiew rozsądku podpowiedział Finnowi, że coś jest nie tak. Eliksiry uspokajające mają, jak sama nazwa wskazuje, uspokajać, a nie wysyłać pacjenta na wakacje na haju. Kto wie, może właśnie odkrywał w sobie nadwrażliwość na któryś ze składników umieszczonych w eliksirze? Nie miał sił się nad tym zastanawiać, ponieważ przeraził się uczuciem powracających mdłości. W pewnym momencie chłopak poczuł wyrzuty sumienia, że zabrał Vinciemu żel pod prysznic, a wczoraj wieczorem dwa plastry. Będzie mu winien porządny kufel miodu, takiego jaki zamawia sobie Hagrid co weekend. Miło jest mieć w dormitorium człowieka aspirującego na szpitalnika. Finn został zaatakowany gradem pytań. Sapnął pod nosem, próbując skoncentrować się na odnalezieniu sensownej odpowiedzi. Eliksir spowolnił mu znacznie proces myślowy, stąd też potrzebował czasu, aby zmusić swój mózg do sprawniejszej pracy. Lek, etykieta...
- O co ci chodzi? - nie do końca pojmował przyczynę tego pytania. - Ufam pielęgniarce. Od razu dała mi eliksir, kiedy nie zauważyłem stalowej zbroi rycerza.  - wywołało to w nim uczucie radości, co pozwolił sobie okazać głośniejszym parsknięciem. Jak można nie zauważyć tak wielkiej i w dodatku lśniącej zbroi, która akurat dzisiejszego dnia nie ruszyła się nawet o krok? Finn nie wiedział, że mówi chaotycznie i odpowiada na przebłyski swoich wspomnień zamiast na pytanie Vinciego. Chwila, co on właściwie chciał? Aaa, lekarstwo. Finn poklepał leniwie dłonią prawą nogawkę spodni.
- Dziwnie się czuję. - wcisnął rękę do kieszeni i po chwili szarpania się z nią, wyjął dwie fiolki wielkości kciuka, w tym jedną pustą. Ewidentnie pochodziły ze skrzydła szpitalnego o czym świadczyła etykieta. Finn nie czytał, nie patrzył na to. Wręczył Vinciemu, choć miał z początku z tym pewien problem, bo ręka poleciała mu obok dłoni kumpla i dopiero za drugim razem wycelował prawidłowo. Wykrzywił się w niemym proteście, gdy dotknął zimną łapą jego czoła. Dlaczego on traktuje go jak pacjenta, którym przecież nie jest? W kolejnym momencie czuł silny chwyt na brodzie i nagle oślepiło go światło. Finn jęknął i odsunął głowę jak najdalej. Czuł się jak wampir panicznie lękający się słońca.
- Weź mnie nie macaj, głupolu. - powiedział z pretensją w głosie lecz poza tym nie miał werwy, aby się mu wyrwać, wstać i odejść. Przymrużył mocno oczy i próbował przyzywczaić się do ostrości światła pochodzącego z różdżki Vinciego. Trzymał ją tak blisko jego twarzy, że widział ślady palców przy rączce. Jak to możliwe, że wzrok płatał mu takie figle? Raz facjata Vinciego rozmazywała się w zabawny sposób, a teraz widzi dokładnie brudny odcisk na jego różdżce. Z opóźnieniem przypomniał sobie, że ma wolne obie dłonie. Użył jednej, by odsunąć nadgarstek Marlowa tak daleko, aż światło przestało go razić w oczy. Zaśmiał się głucho słysząc kolejne pytanie.
- Nie uderzyłem się w głowę, wyluzuj. - zaprzeczył temu pocierając bokiem dłoni środek swojego czoła. Dla świętego spokoju zerknął na wyciągnięte palce i znów z jego gardła wydobył się schrypnięte parsknięcie. - Pięć, znam tę sztuczkę. Ranyyyy. - jęknął w pewnym momencie zniecierpliwiony na nie wiadomo co. Finn mówił powoli, choć wyraźnie.
- Moje zmysły cierpią. Holowałem dzisiaj rannego woźnego na pierwsze piętro, po eliksirach. Po drodze trzy razy puściłem pawia. Nigdy... naprawdę nigdy nie dotykałem jeszcze tak brudnej osoby. Na galopujące hipogryfy... znowu robi mi się niedobrze. - wystarczyło wspomnieć koperkową woń woźnego i jego żylaste, brudne od jedzenia i ziemi dłonie, a żołądek zwinął się w jeszcze ciaśniejszy supeł wywołując bolesny skurcz. Finn choćby chciał, nie miał już co zwrócić. Objął swój brzuch, zgiął się w pół i oparł czoło o swoje kolana. Nie miał sił wspomnieć co się Filchowi stało, dlaczego to Finn został skazany na tak przykry obowiązek i ogólnie poza wyżej wyduszonymi informacji Gard nie wyglądał na chętnego do dalszych wyjaśnień. On też posiadał ten dar widzenia w marnej postaci woźnego strzępy człowieka i choć odruch ten zwyciężył na dzisiejszych eliksirach, Finn żałował, że nie okazał się zimnokrwistym Ślizgonem. Choćby chciał, nie mógł odnaleźć w sobie radości ze swojego czynu. Jęknął do swoich kolan i postanowił, że zostanie tu jeszcze przez jakieś pół nocy zanim żołądek nie poluzuje supła.
Viní Marlow
Viní Marlow

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyPon 13 Sie 2018, 22:25

Vini prawdopodobnie nie miał by mu wcale za złe tych plastrów, wręcz przeciwnie, gdyby tylko Puchon zechciał odezwać się do niego w sprawie poranionych do krwi palców, zająłby się nim jak należy, czego Finn najpewniej nie zrobił. Nawet ten żel nie był dla niego problemem, nie mógłby być na niego złym z dwóch powodów – wyglądał teraz tak żałośnie, że nie dałoby się na niego gniewać, a poza tym dwa dni temu na poduszce Finna znalazł śpiącego w najlepsze Tosta. Gdyby tylko chłopak dowiedział się o niechcianym lokatorze w jego własnym łóżku mógłby się, cóż, zirytować. Szczurek byłby bezpieczny, Gard i tak najpewniej by do niego nie podszedł, ale Vini musiałby się nasłuchać. Z tego względu byłby teraz w stanie przebaczyć Puchonowi naprawdę wiele, poczucie winy trawiło go od środka ilekroć go widział.
Zacisnął wargi, słysząc nieskładną odpowiedź, która w dodatku nijak miała się do jego pytania. Spodziewał się czegoś w tym stylu na tyle, że miał ochotę ciężko westchnąć. Do tej pory również myślał, że ufa szkolnej pielęgniarce, ale chyba zaczynał wątpić w kompetencje tej kobiety. Jak nieodpowiedzialnym trzeba być by pacjenta tak opornego jak Finn puścić bez nadzoru do dormitorium, w którym najwyraźniej powinien przebywać po przyjęciu leku? Przecież powinna była położyć go w łóżku albo wysłać do niego sowę zanim delikwent udał się na zakazany spacer! Vinicius rzadko kiedy się złościł, ale jako że chodziło o zdrowie jego kolegi, zaczynał odczuwać irytację wywołaną nieodpowiedzialnym zachowaniem pani Pomfrey.
Zbroi? Wpadłeś na zbroję? Zresztą nieważne, nie odpowiadaj. – mruknął pod nosem zanim chłopak zdążył chociaż otworzyć usta, do rąk dostał bowiem, w dość pokraczny sposób, dwie fiolki, z czego w jednej nadal był eliksir. Co prawda w temacie eliksirów Marlow był kompletnym nieudacznikiem, zerem do potęgi entej, ale starał się systematycznie wykuwać na blachę te, które przydawały się w uzdrawianiu. Litery na etykietce były zamazane i zupełnie nieczytelne, ale otworzył fiolkę, w której dalej znajdował się biały płyn i powąchał zawartość, marszcząc przy tym brwi. To właśnie wtedy zaczął badać Finna, nie będąc pewnym czy może tak po prostu ufać swojej miernej wiedzy z zakresu eliksirowarstwa.
Ciepło skóry pacjenta działało kojąco na jego zmrożone dłonie i nie zważał wcale na to, że badany nie jest zachwycony takim obrotem spraw. Na wzmiankę o macaniu uśmiechnął się mimowolnie, ale nie odezwał się ani słowem. Finn miał to szczęście, że jego „choroba” dotyczyła głownie głowy, dla Viniego nie istniały żadne przeszkody kiedy wchodził w tryb super uzdrowiciela, a brak poczucia wstydu tylko mu w tym pomagał. Oczywiście do zostania tak wspaniałym medykiem, jakim chciałby kiedyś być było mu jeszcze bardzo daleko, ale starał się jak tylko potrafił.
Nox – mruknął, kiedy poczuł dłoń chłopaka. Wokół nich zapanował mrok kończącego się nieubłaganie dnia, dodatkowo wzmocniony przez niedawne jasne światło różdżki. Nie chciał go dłużej drażnić, a i zobaczył już wystarczająco dużo, by potwierdzić swoje domysły odnośnie do eliksiru. Zdecydowanie był to środek uspokajający, choć intensywny zapach i mocna biel wskazywały na to, że był silniejszy niż zazwyczaj. Możliwości było kilka: pielęgniarka mogła nieumyślnie uwarzyć silniejszą niż zwykle miksturę, miała takowe przygotowane na specjalne okazje i złapała za niewłaściwą fiolkę, lub, co najbardziej prawdopodobne, zupełnie nie przewidziała, że organizm Garda będzie aż tak podatny na owy eliksir. Według przypuszczeń Viniciusa dawka przyjęta przez chłopaka była stanowczo za duża, co wywołało efekt podobny do narkotyków. Najwyraźniej nie miał halucynacji, to chyba jedyna dobra wiadomość.
Zamrugał kilkukrotnie, czekając aż jego oczy przyzwyczają się do ciemniejszego otoczenia i zaśmiał się cicho, słysząc odpowiedź na pytanie o ilość palców. – Nie było żadnej sztuczki, ale niech ci będzie. No już, skończyłem Cię macać, nie było chyba tak strasznie, hm? – uniósł brew, śmiejąc się znowu, nie za głośno i nie za długo, bo, choć tego nie okazywał, sytuacja wcale nie była do końca wesoła. Usiadł znów koło niego, czekając aż wyjawi mu powód, dla którego potrzebował leków na uspokojenie. Kiwał głową, uważnie słuchając opowieści i postanowił, że nie wyjawi mu, że i jemu zdarzyło się dziś dotknąć Filcha. Merlin jeden wie jak mógłby zareagować na tę radosną nowinę, a bycie przyczyną czyjegoś zgonu było ostatnią rzeczą, na jaką miał dziś ochotę. Na jaką miał ochotę kiedykolwiek.
To musiało być paskudne przeżycie, przykro mi. Jeśli to ci pomoże, możesz sobie wyobrazić, że trolle są bardziej obrzydliwe. Albo lepiej sobie tego nie wyobrażaj. W ogóle o tym nie mówmy. – Zaplątał się zupełnie, nie wiedząc w jaki sposób mógłby ulżyć koledze w cierpieniu. Nie potrafił w pełni zrozumieć tego co czuje w tym momencie Finn, a skoro eliksir uspokajający tylko pogorszył sprawę, nie znał lekarstwa, które mogłoby mu jakoś pomóc. Był niezłym uzdrowicielem, ale słabym psychologiem.
Widząc jak blondyn zgina się żałośnie, zapewne czując żołądek w okolicy gardła, Vini również poczuł ucisk w owej części ciała, choć nie szło to w parze z mdłościami. Podniósł rękę by w uspokajającym geście pogładzić go po plecach, ale zawisła tuż nad jego ciałem kiedy przypomniał sobie jak zareagował na krótkie badanie. Nie, dotykanie go kiedy sobie tego nie życzył nie było najlepszym wyjściem. Usta Puchona opuściło bezgłośne westchnienie kiedy zabrał rękę i przeczesał palcami niesforne loki, jakby to od początku było jego zamiarem.
Gotowy na próbę zespołu? Znalazłeś kogoś na klawisze? – zagadnął go, wiedząc, że muzyka i zespół to tematy, które pochłaniały go bez reszty. Miał nadzieję, że uda mu się wciągnąć go w rozmowę i tym samym sprawić, że na chwilę zapomni o swoim koszmarnym samopoczuciu, a wtedy podejmie próbę odprowadzenia go do dormitorium. Nie chciał się spieszyć, mieli przecież czas, choć wraz z uciekającymi promieniami słońca robiło się coraz chłodniej. Jakby na potwierdzenie tej myśli zadrżał delikatnie kiedy kolejny podmuch wiatru owionął jego ciało. Może nie mieli czasu? Powinien się pospieszyć, w innym wypadku obaj mogą się przeziębić.
Finn Gard
Finn Gard

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyWto 14 Sie 2018, 20:34

Atak mdłości trwał raptem chwilę lecz to wystarczyło, by wysączyć z Finna energię. Gdy z powrotem ostrożnie podniósł się do siadu oczy wydawały się jeszcze bardziej podkrążone. Dorzucił sobie trosk i zmartwień poprzez nieprzespaną noc, którą poświęcił na dokończenie tłumaczenia piosenki. Na sobotę każdy element musiał być dopracowany. Nie mogli tracić czasu na przygotowania, które mogą zrealizować jeszcze przed umówionym terminem próby kapeli. Dzisiejsze rewolucje męczyły go zatem dwukrotnie intensywniej. Do weekendu pozostały trzy dni, więc musi poświęcić je na wyspanie się, wyzdrowienie i musi, koniecznie musi wcisnąć jeszcze naprawienie czwartej zwrotki, by Vinci mógł w odpowiednim miejscu zagrać krótką solówkę. Fakt - myślenie o kapeli łagodziło bolączki. Głos kumpla przywrócił go do rzeczywistości. Finn otworzył oczy i wtłoczył do płuc większą dawkę powietrza, by móc nadać konwersacji jaki poziom sensu.
- Nie wpadłem na zbroję, to ona mnie zaatakowała, bo stała na mojej drodze. Zresztą, racja. To historia do 'Lustra', nie jako tło moich jęków. - próbował się uśmiechnąć i wyszło mu to niczym niekontrolowany skurcz nerwów mimicznych. Oparł się wygodnie o chłodny filar i aż westchnął z ulgą, gdy uczucie mdłości przeszło na drugi plan. Rozmawianie o czymkolwiek, co nie dotyczy dzisiejszych wydarzeń, działało lepiej niż zażyty eliksir uspokajający. Po raz kolejny ucieszył się z obecności Marlowa. Chłopak wyciągał go do żywych, choć jak go znalazł, Gard nie miał najmniejszego pojęcia.
- Masz zimne ręce. Trzymałeś je w lodówce czy jak? - skomentował na wzmiankę o macaniu. Finn nie był 'nietykalski', jedynie w odruchu wewnętrznego cierpienia zniechęcił się do kontaktu z temperaturą ciała tak odmienną jak jego obecnie.
Psychicznie ulżyło mu po wyznaniu doznanych krzywd emocjonalnych. Vinci nie uciekł z krzykiem, za co był mu wdzięczny. Zapewne nawet i Konieczny parsknąłby śmiechem i rzucił przemądrzałą uwagę, jeśli uznałby, że sytuacja jest warta zachodu. Gdzie mu tam do bohaterstwa... ludzki odruch kosztował go naruszenie zdrowia. Czując, w którą stronę idą jego myśli, szybko potrząsnął głową i skoncentrował się na słowach Vinciego. Nie myśleć o lekcji, nie myśleć o lekcji. Dzięki eliskirowi udało mu się zachować spokój i wytężyć słuch.
- ... ym... t-trolle...? - znieruchomiał z paniką w oczach. Z całych sił próbował powstrzymać wyobraźnię i nie próbować wizualizować sobie gorszych zapachów od przepoconego, cuchnącego stęchlizną i zgniłym jedzeniem Filcha. Nie pomogło, za późno. Jedna maleńka myśl wyrwała mu się spod kontroli. Finn jęknął, krew odpłynęła mu z twarzy. Zsunął się na lewy bok, opierając teraz czoło o zimny filar i skulił się, atakowany falą mdłości. Od tego wszystkiego dostał ataku kaszlu.
- Myśl o deskorolce. Myśl. Wzmocniona przyczepność nóg, prędkość do dwudziestu kilometrów na godzinę, kąt nachylenia łydek odpowiada za mobilność, grip najlepszej jakości... - mamrotał pod nosem i intensywnie rozmyślał na temat swojej nowej zabawki, na której nie miał okazji jeszcze jeździć z powodu dzisiejszych wydarzeń. Vinci podłapał chyba o co chodzi, bo zaczął zadawać pytania, na które Finn mógł dać konkretne odpowiedzi. Oderwał czoło od filara i choć nie otwierał oczu, zaczął mówić.
- Tak, Gryffindor. Znaczy się nie Godryk, chłopak z Gryffindoru. Sam go znalazłem, ma parę w łapach i głosie. Będziesz musiał z nim trochę potrenować, bo w planowanym utworze zahaczacie o siebie z różnicą półtorej sekundy. - o tak, to pomagało. Puchon otworzył oczy i pozwolił sobie mówić o swoim hobby, w które był zaangażowany na poziomie psychozy umysłowej. Zatrzymał wzrok na kumplu.
- Poza tym ustawiłem podkład w taki sposób, by każdy z nas miał chociażby siedem sekund solówki. Tak, ty też ją masz, gdy wchodzisz pełną siłą bębnami i talerzami. Papiery z nutami wysłałem ci w zeszłym tygodniu, ale ostateczne poprawki dam ci w sobotę. Przypomnij mi, ty masz dobry głos czy pomyliłeś mi się z Feliksem? Wątpię by ta menda chciał podłożyć mi pod drugi głos, a przydałyby się i trzy, choć z dwoma dam radę. - momentalnie zapomniał o mdłościach. Odczuwał wciąż silny dyskomfort, o czym poświadczało chociażby wciąż obejmowanie swojego brzucha, zupełnie jakby miało to pomóc mu w wyleczeniu dolegliwości. Finn wiedział, że się mocno dzisiaj odwodnił i nazajutrz będzie trupem. Nie miał jednak dzisiaj sił, aby turlać się do Wielkiej Sali, a poproszenie Vinciego o pomoc... wolałby nie dawać mu żadnych wątpliwości co do poprawnego funkcjonowania w sobotę.
- Znalazłem też człowieka, który w razie czego pomoże nam transportować sprzęt do Hogsmade. Kojarzysz tego wielkiego gryfona? Mówią na niego Atsu. Nie będziesz musiał dźwigać bębnów, a my głośników. Facet jest wysoki prawie jak gajowy. - Nie czuł chłodu nadchodzącego wieczoru a winnym tego była lekko podniesiona temperatura, o czym poświadczały krople potu na czole Finna. Po krótkiej chwili spiął się i wzdrygnął, gdy ból żołądka przez chwilę się nasilił. A wszystko to działo się przez zawarcie przymusowego kontaktu fizycznego z zaniedbanym fizycznie woźnym.
Viní Marlow
Viní Marlow

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyCzw 16 Sie 2018, 22:54

Zrozumiał swój błąd już w chwili kiedy słowo „trolle” wybrzmiało w pełni i zawisło między nimi jak jakaś zła klątwa. W chwili kiedy w niebieskich oczach blondyna pojawiła się panika, jakiej Viní nie miał okazji nigdy w nich oglądać. Nie znał go za dobrze, to prawda, ale w takim stanie z pewnością jeszcze go nie widział. Całe szczęście, że sam odwrócił sytuację, mamrocząc o deskorolce, choć Marlow nie miał zielonego pojęcia o czym właściwie mówi, skoro nigdy nie widział by ten jeździł na czymś innym niż miotła. Zresztą na miotle się lata.
Czuł ulgę, że chwilowy kryzys, który sam wywołał został zażegnany, ale mimo to było mu głupio, że palnął taką głupotę. Czasami wydawało mu się, że naprawdę nadaje się do roli uzdrowiciela, zdarzało mu się czuć wewnętrzną dumę ze swoich poczynań i umiejętności, a potem sytuacje takie jak ta sprowadzały go na ziemię. Nie był lekarzem, był szesnastoletnim chłopakiem, który mimo dużej chęci niesienia pomocy udziela jej raczej niezgrabnie. Pytanie o kapelę, mimo faktycznego zastosowania w procesie uspokajania Finna, było też trochę próbą zamaskowania zakłopotania, które najpewniej i tak odbiło się na jego twarzy. Całe szczęście, że Gard nie patrzył, będąc pochłoniętym powstrzymywaniem mdłości.
Viní przechylił nieco głowę, słuchając Finna i tym samym bezwiednie zdradzając zainteresowanie. A więc Gryfon... znał kilku Gryfonów, ale nie potrafił określić o kogo dokładnie mogło chodzić. Nie chciał wypytywać o szczegóły, uznając, że i tak wszystkiego dowie się na próbie, która przecież zbliżała się wielkimi krokami. Energicznie pokiwał głową na znak, że jest gotów ćwiczyć tyle ile będzie trzeba, a może nawet i więcej. Oby ta współpraca okazała się przyjemna.
Musiał przyznać sam przed sobą, że odczuwał pewien stres związany z próbą, może to przez otoczkę powagi, jaką wytworzył Finn poprzez ogromne ilości nut i wszelkich wydanych rozporządzeń, a może przez chwilowe zwątpienie w swoje umiejętności. Finn Gard był pasjonatą, muzycznym geniuszem, wirtuozem, a Viní... Viní walił w bębny i to głównie po to żeby się odstresować. Czasem grał na gitarze i... tyle. Dlatego też kiedy usłyszał o solówce, dla odmiany w jego oczach pojawiła się panika.
Stary, to bardzo miłe, ale nie muszę mieć solówki. Chyba. No wiesz, gitara wypada lepiej i Feliks chyba lepiej gra... – opuścił spojrzenie, wbijając je w coraz słabiej widoczną ziemię. Rzadko kiedy wątpił w swoje możliwości i umiejętności, ale po wtopie z pomocą Finnowi najwyraźniej wszystko w jego głowie kumulowało się w kulę kompleksów. Kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, potrząsnął głową jakby odpowiadał na własne myśli i przeczesał loczki palcami, co często zdradzało zaawansowane procesy myślowe zachodzące pod czupryną. – Nie. Wiesz co? Chętnie zagram solówkę, będzie super. Poza tym rzadko śpiewam, ale chętnie spróbuję, jeśli ci się na coś przydam to mnie wykorzystaj... ekhm, znaczy, mój głos. Do czegoś. – poczuł jak zalewa go fala zakłopotania, toteż wzmianka od ogromnym Gryfonie dźwigającym ich sprzęt przyszedł mu z pomocą jak koło ratunkowe na środku morza rzucone w ostatniej chwili.
Nie da się go nie zauważyć. To ten obrońca Gryfonów? Rany, to chyba nie powinno być zgodne z regulaminem, sam zasłania dwie obręcze... z naszym składem i... Atsu nasze szanse są minimalne. – nie oceniał nikogo po wyglądzie, nie naśmiewał się ze wzrostu Gryfona, ani jego groźnej aparycji, ale jako gracz Quidditcha musiał trochę ponarzekać na niesprawiedliwość tego świata. Nie dało się ukryć, że puchońska drużyna była w najgorszej kondycji od lat, non stop zmieniał im się skład, a do tego brak im było regularnych treningów. Po szkole krążyły plotki, że Gryfoni i Ślizgoni zyskali nowych kapitanów, toteż uczniowie Hufflepuffu mieli prawo by czuć się co najmniej pominiętymi.
Wzdrygnął się znowu, czując jak gęsia skórka podnosi włosy na całym jego ciele, powodując przy tym nieprzyjemny dreszcz i wtedy przypomniał sobie dlaczego siedzą na tym zimnie. Przyjemna rozmowa pochłonęła Viníego na tyle, że przestał zauważać osłabienie kumpla. Spojrzał znów na niego i dostał olśnienia, widząc jak ten obejmuje swój brzuch.
Założę się, że nie raz dziś wymiotowałeś, musisz się napić bo jeszcze mi się tu odwodnisz... – to mówiąc, znów użył zaklęcia Lumos i włożył rękę do swojej bezdennej torby po sam łokieć, uparcie przeszukując zgromadzone tam przedmioty. Bardzo cieszył się z posiadania tej dość rzadkiej rzeczy, toteż wrzucał tam wszystko co, jak uważał, kiedyś może mu się przydać. W rezultacie dostawał niezwykły bałagan i grzebanie w niej przez długie minuty zanim wydobędzie rzecz, którą chciał dostać w swoje ręce.
Tym razem nie poszło tak źle, światło różdżki pomogło mu w odnalezieniu termosu, w którym znajdowała się resztka letniej herbaty. Przez kilka sekund krytycznie przyglądał się przedmiotowi, aż doszedł do wniosku, że na problemy z żołądkiem najlepsza będzie jednak woda. Wylał zawartość termosu na trawnik i z pomocą Aquamenti kilka razy przepłukał naczynie, aż w końcu uznał, że nie ma w nim już smaku wcześniejszej cieczy. Napełnił je jeszcze raz i w takim stanie podał Finnowi. – Przepraszam, ale nie mam nic innego, a zgaduję, że nie masz ochoty iść ze mną do Wielkiej Sali.a samego Cię tu nie zostawię - dodał w myślach, obserwując Finna uważnie. W świetle różdżki, której nie gasił ze względu na postępujący wokół nich wieczór zauważył sperlony na jego czole pot, co przy takim wietrze niemalże gwarantowało chorobę.
Wypij do dna. A potem pójdziemy do dormitorium, co Ty na to? – pieprzyk nad górną wargą schował się w charakterystyczny dla Viníego sposób kiedy obdarzył Puchona szerokim, ciepłym uśmiechem, w którym to odsłonił swoje niezbyt proste zęby.
Finn Gard
Finn Gard

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 EmptyPią 17 Sie 2018, 20:43

Ogólny stan chłopaka uniemożliwiał baczne obserwacje lic rozmówcy. Finnowi umykało wiele z tego, co w normalnym przypadku mógłby wyczytać z twarzy kumpla. Zakłopotanie Vinciego przeszło zatem niezauważone; jak wszakże miałby je dostrzec, skoro akurat w tym momencie walczył z powracającymi mdłościami i rewolucjami żołądka? Zapewne bez nich miałby coś do powiedzenia na temat zadatków medycznych Marlowa i choć nie mówił nigdy o tym na głos, czuł się psychicznie bardziej komfortowo posiadając w pobliżu kogoś, kto zna podstawy pierwszej pomocy. Najwybitniejsi Uzdrowiciele pochodzili często właśnie z domu Helgi Hufflepuff, dlatego Finn życzył kumplowi jak najlepiej. Miał nadzieję, że uda mu się przynieść chwałę właśnie uczniom spod herbu borsuka. Dołączyłby do grona znakomitych uzdrowicieli, którzy wyszli spod opieki Helgi.
Choć wiele umykało przed wzrokiem pobladłego Finna, tak rzuciła mu się w oczy panika w głosie Vinciego. Nie we wzroku, a właśnie w drżącym głosie podczas prób zapewnienia, że nie potrzebuje kilkusekundowej chwały. Nie pytał go czy zechciałby zagrać solówkę, uznał to za oczywisty element granego utworu. Gra na instrumencie, bez wkładu wokalnego, to najczystsza przyjemność, do której można dojść najprostszą drogą - wystarczy po prostu grać bez przejmowania się śpiewakiem, z którym zazwyczaj należy się perfekcyjnie zgrać. Współpraca między wokalem a bębnem często bywa trudna do zrealizowania. Przez te kilka sekund wolnej muzyki członek kapeli ma szansę pokazać swoje umiejętności bez towarzystwa innych instrumentów. Dla Finna oczywistym była zgoda na taki zabieg, wszak któż odmówiłby wykazania się w tym, w czym jest się najlepszym? Nastroszył brwi i poruszył się w miejscu, narażając się jednocześnie na boleśniejszy skurcz żołądka. Nim jednak otworzył usta, by zapytać co to ma wszystko znaczyć, Vinci wyprostował się i z nową pewnością siebie zadeklarował szczerą radość z powodu otrzymania kilku sekund wolnej muzyki. Finn bardzo ostrożnie pokiwał głową i poświęcił chwilę, by przyjrzeć się w skrytej w półmroku twarzy Marlowa.
- Vinci, klawisze, bas i bębny mają w utworze po kilka sekund dla siebie. Poza tym pod koniec utworu i ty i ja mamy do wykonania świetną zwrotkę... będę przy niej bardzo naciskać. - mówił to poważnym tonem, choć wciąż schrypniętym od intensywnych bolączek dnia. Jego poważne podejście do hobbystycznie stworzonej kapeli dla niejednego potencjalnego kandydata kończyło się podniesieniem poziomu stresu. W kwestii muzyki Finn był surowy, choć chyba nikt z kapeli nie zdawał sobie sprawy jak bardzo wymagający jest od samego siebie.
- Na drugi głos wrzucam tego nowego. Felek prędzej mnie zajęczy niż zgodzi się podkładać, on to zawodowy instrumentalista. Zapamiętaj Vinci, geniusza nie można drażnić, bo jeszcze mu odbije. - i o dziwo nie mówił o sobie, tylko właśnie o Koniecznym, którego Finn dorwał ładne kilka lat temu. Uważał, że dorównuje mu geniuszem. Jak wczoraj pamiętał ich obłąkańczą rozmowę i rywalizację - na oczach swojego rocznika postanowili sprawdzić który z nich pierwszy pomyli się przy pisaniu nut ze słuchu. Feliks nucił, Finn zapisywał na tablicy ułożenie nut i na odwrót. Do dzisiaj nie wiadomo kto wówczas zwyciężył. Geniusz z Ravenclawu upierał się przy źle dobranej półnucie, Geniusz z Huffelpuffu zarzucał okularnikowi błędny odczyt i tak dalej i tak dalej. Gdy byli razem pojawiały się czasem ich szaleńcze kwiatki, które nieskalani muzyką na umyśle, nie potrafili zrozumieć. Któż zwyczajny rywalizował na nuty? Tylko oni. Nie chciał zatem za bardzo naciskać na Feliksa. To jemu Finn dawał najwięcej swobody, bo wiedział, że chłopaczyna nie nawali. Jeśli coś zrobi nie tak, powie mu to wprost i bardzo chętnie przyjmie jego wyczerpujące odpowiedzi. Swoją drogą, Finn właśnie wymyślił nowe słowo "Zajęczyć" pochodzące od jęków, a nie od zająco-królika Szopena. Cóż ta choroba czyni z umysłem nastoletniego geniusza...
- Dziękuję za chęci, wierz mi, skorzystam, gdy zapragnę trzeciego głosu. - posłał mu spojrzenie pełne aprobaty i obietnicy dotrzymania swoich słów. Mogłoby to być delikatnie niepokojące, jednak jak to się mawia, szczęśliwsi są ludzie żyjący w niewiedzy. Z gardła Finna dobył się schrypnięty i krótki śmiech, który zakończył się głośniejszym jękiem. Niechcący poruszył tułowiem, co zachęciło żołądek do wywołania kolejnego bolesnego skurczu. Finn był głodny niczym Atsu o poranku i... nie mógł nic przełknąć.
- Łatwo będzie odwrócić jego uwagę. Uwielbia ślimaki-gumiaki. Wystarczy posłać mu przed nos całe opakowanie i jeśli jego apetyt zwycięży, to zapomni na chwilę o obręczach. - może to nie do końca fair, jednak zważywszy na katastroficzny stan ich drużyny, każda informacja się przyda. W końcu wybiorą kogoś na kapitana drużyny i wtedy będzie myślało się o problemie sportowym. Dla Finna Garda najważniejsza była muzyka. Quidditch to tylko hobby drugoplanowe, więc nie kontynuował tego tematu. Nie pomagała w takim stopniu jak rozmowa dotycząca nadchodzącej próby. Finn wprost nie mógł się jej doczekać.
Dłonią potarł swoją brodę i powoli, ostrożnie wypuścił powietrze z płuc w obawie przed kolejnym nawrotem bólu. - Zwracałem wszystko tylko jakieś pięć razy. To tłumaczy czemu mam ochotę przytulić się do ławki i spać aż do soboty. - posłał mu słaby uśmiech wdzięczności. Znał tu uczucie aż nazbyt dobrze. Pamiętał czas spędzony na oddziale intensywnej terapii w świętym Mungu, gdzie mdłości były na porządku dziennym, a odwodnienie naprawiane było nieprzerwanie przez piętnaście miesięcy. Być może dzięki nabytemu doświadczeniu jeszcze nie przelewał się przez ręce. Pięciokrotne opróżnianie żołądka nie brzmiało zbyt fajnie. Podczas, gdy Vinci wkładał całe ramię do niewielkiej bezdennej torebki (co wyglądało zabójczo śmiesznie) Finn podjął się próby odsunięcia pleców od kamiennego filara. Siedzenie bez oparcia wydawało się teraz ryzykownym przedwsięwzięciem, skoro żołądek reagował na wszelaki ruch tułowia. Udało mu się to bez problemu, tak więc już wyprostowany przyjął od Vinciego termos z wodą. Przyjrzał się jej z podejrzliwością.
- Nie zrozum mojego spojrzenia źle... obawiam się wlewać cokolwiek do żołądka, skoro reaguje nawet na ruch... - wytłumaczył się i poświęcił chwilę na psychiczne przygotowanie się do zażycia wody. Kilka wdechów i próba zwilżenia językiem suchych ust wystarczyła, aby Finn odważył się napić wody. Zacisnął mocno powieki i wytrwale robił większe łyki na wypadek, gdyby nagle stracił możność picia. Chłodna woda koiła obolałe i wysuszone gardło. Chlupotała, gdy ją z trudem przełykał. Po paru haustach przerwał i przycisnął do ust palce zwinięte w pięść. Żołądek oczywiście zaprotestował, ale poza bólem nie zapowiadało się na nic gorszego. Nie wypił wody do dna. Miał cholernie ściśnięte gardło i dlatego długi czas ni nie odpowiadał ni się nie ruszał. Po paru momentach otworzył oczy i odetchnął z ulgą. Zimne powietrze wywołało teraz u niego silny dreszcz. Wzdrygnął się.
- Prosisz mnie o doturlanie się do dormitorium? Na brodę Merlina, jak ja się cieszę, że jestem Puchonem i mieszkamy w lochach. Wyzionąłbym ducha, gdybym miał iść do którejkolwiek z wież. - choć wizja ruchu przerażała go w stopniu znacznym, doceniał mniejsze zło, czyli zamieszkiwanie poniżej parteru. Jęknął na samą myśl o trudzie wstawania. Opuścił głowę i potrząsnął nią. Nie miał najmniejszej ochoty iść gdziekolwiek mimo, że jest już ciemno, chłodno i lada moment wybije wilcza godzina. Wrócił spojrzeniem do Vinciego akurat w tym momencie, kiedy ten uśmiechnął się tak krzepiąco. Finn pojął właśnie z jakim wartościowym człowiekiem ma do czynienia. Mało kto byłby w stanie narazić się na holowanie sponiewieranego i wymiotującego człowieka. Większość wolałaby sprowadzić panią Pomfrey niż ryzykować, że Finn zwróci nań cokolwiek, choć w obecnym przypadku byłaby to już żółć. Vinci był świetnym materiałem na dobrego kolegę. Finn pierwszy raz spojrzał na niego inaczej niż na perkusistę-który-musi-być-perfekcyjnym-podkładem, a jak na człowieka o dobrym, miękkim sercu.
- Wiszę ci... tylko nie wiem co. Paczkę kandyzowanych owoców, miętowych żab, piwo korzenne, kremowe czy skrzacie wino? Ratujesz swojego wokalistę. Wokalista nie zapomina o takich uczynkach. - zamiast posyłać mu uśmiech, na który ciężko było mu się teraz wysilić, posłał mu spojrzenie pełne uznania. Doceniał to, co dla niego robił. Choć Finn przełknął już informację o przemieszczeniu się, nie zrobił w tym kierunku niczego. Ciało odmawiało i bało się kolejnych nawrotów skurczów żołądka. Zmusił się, by oderwać ręce od brzucha i oprzeć je po bokach.
- Nieraz już chodziłem w takim stanie. Muszę tylko przestać oddychać na czas mijania gabinetu woźnego. - zaczął zastanawiać się jak długo jest w stanie wytrzymać bez powietrza i oszacować czas jaki zajmie im minięcie skażonego terenu.
Sponsored content

Dziedziniec - Page 8 Empty
PisanieTemat: Re: Dziedziniec   Dziedziniec - Page 8 Empty

 

Dziedziniec

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 7 z 8Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

 Similar topics

-
» Dziedziniec

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Parter i lochy
-