|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Melanie Moore
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 24 Lip 2015, 13:32 | |
| Wyplucie napoju z jakiegoś konkretnego i nie mowa tutaj o jakimś zakrztuszeniu, raczej czymś niezwykłym nie jest, ale daje do myślenia do drugiej osobie, że coś jest na pewno na rzeczy. Niestety Sergie niczego takie nie zrobił, to też podejrzenia Mel szybko się rozwiały, co prawda nie tak do końca, ale nie miała powodu by jednak drążyć ten temat. -Nie. Każdy ma wady i dobrze w sumie jak się je dostrzega. Gdyby nie to, być może Narcyz nie skończyłby w ten sposób - nagle zachciało jej się mitologicznych porównań, ale to jest całkiem dobre. Idealnie opisuje do czego może doprowadzić zakochanie w sobie, a to też w końcu wada i to sporych gabarytów. Lubiła mitologię i czasem ją potrafi tak wspominać, ale znawczynią nie jest, nigdy nie była aż tak nią pochłonięta by znać te wszystkie historie i zawiłości. Dobrze, ze wymyślił jakąś wymówkę na słowo "martwa" poczułaby się w tej chwili niezręcznie gdyby coś takiego usłyszała. Dlatego przytknęła jedynie gdy odpowiedział na jej pytanie, kłamstwem bo kłamstwem, ale takim, że nie ma co więcej pytać. -Co? Nie skądże, po prostu trochę doświadczyłam życia mugolskiego i wiem co nie co o tym świecie. W żaden sposób mnie to nie obraża, można nawet sporo się od nich nauczyć o dziwo - jej dzieciństwo było dosłownie na pograniczu jednej rzeczywistości, a drugiej. Zdecydowanie bardziej ją pochłaniała magia i od kiedy rozpoczęła Hogwart to już całkiem się związała z magią. Mugolskie życie nie wydawało się być tak.. ekscytujące. -Tak, coś o tym wsparciu wiem - odparła z delikatnym uśmiechem, o miłości i już nie wspominała bo nie i już. Nie chciała nawet za bardzo. |
| | | Sergie Lémieux
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 24 Lip 2015, 14:34 | |
| Chłopak zaśmiał się mimowolnie słysząc porównanie Puchonki. -No tak. Chociaż wśród uczniów zauważyłem wielu "Narcyzów". Chociażby u nas jest taki jeden blondyn, który bez lustra nie może się obejść. Ale sądzę, że pewnie z charakteru to miła osoba. Dodał, lecz prawda była taka, że wspomniany Gryfon to dupek jak ich mało. Ale nieładnie źle mówić o osobie z tego samego domu, co nie? Sam Sergie nigdy nie był zapatrzony w swoją osobę. Co prawda zdawał sobie sprawę z tego, że ma urok i potrafił go wykorzystać. Lecz nie odbijało się to na jego własnej opinii... przynajmniej zbyt mocno. -Słyszałaś pewnie o tych czarodziejach co żyją od urodzenia wśród "arystokratów" i ludzi głoszących niemoralne ideologie, prawda? Cóż, ja sam wychowywałem się w towarzystwie takich osób, lecz mój buntowniczy charakter pozwolił mi oprzeć się takiemu rozumowaniu. No i sprawę ułatwiało to, że nie byłem tak męczony przez moją chorą rodzinę, która po pewnym czasie dała sobie ze mną spokój i miała mnie gdzieś. Powiedział z poważną miną, ale w duchu cieszył się, że mógł komuś coś o sobie powiedzieć i to tak, aby nie przesadzić zbytnio z ilością informacji. A przynajmniej z tymi najbardziej przez niego ukrywanymi. Nie pytając ją o zdanie, złapał Mel za ręce i postawił dziewczynę na nogi. -Chodźmy gdzieś. Dziedziniec mnie już znudził. Hogwart, może błonia? Em.. oczywiście jeśli chcesz. I jeśli nie masz niczego na głowie. Zaproponował trochę zmieszany tym, że mógł sobie w tej chwili za dużo pozwolić. Polubił Puchonkę, mimo, że rozmawiali po raz pierwszy. Ale tak się zaczynają dobre znajomości. I nie była zbytnio ciekawska co niektórzy. Ale i tak nikt nie pobije Erica w nie zadawaniu pytań. |
| | | Melanie Moore
| Temat: Re: Dziedziniec Nie 26 Lip 2015, 12:12 | |
| -He? Kto taki? - spytała z ciekawością. Szczerze nie miała bliższych kontaktów z Gryfonami, to też wszystkich nie zna. Pojedyncze osoby, które poznała w czasie zajęć i przez te siedem lat nauki. Niby trochę mogło się ich przewinąć, ale żadnego z nich nigdy nie nazwała przyjacielem. To też, dla niej to pytanie było dość naturalne bo naprawdę w ogóle nie kojarzyła osoby, o której wspomniał Sergie. Ewentualnie może znać go z imienia i nazwiska, a tak to raczej nie bardzo. -Tak słyszałam i to dość sporo. Zwłaszcza, że mój ojciec był takim arystokratą - odpowiedziała wyraźnie zaznaczając w akcencie ostatnie słowo - No, ale on nie miał nic do czarodziei z mugolskich rodzin lub o mieszanej krwi, otwarty człowiek naprawdę. Dlatego miałam raczej normalne życie, ale wiesz będąc czarodziejem to się nie da - zdała sobie sprawę, że teraz mówiła o nim w czasie przeszłym. Raczej nic sobie nie zrobiła z tego faktu, Sergie może się domyśleć i nie musi. Przy okazji dowiedziała, że też coś o nim samym. Zbuntowane dziecko, sprzeciwiające się ideologii całej rodziny. Pewnie nie jeden problem musiał sprawiać swoim rodzicom. -Może Hogwart, jest już dość chłodno. Zobaczymy gdzie się znajdzie jakieś wolne miejsce.. może kuchnia? - odpowiedziała chętnie chłopakowi. Już raczej nie chciała się błąkać na zewnątrz w samym sweterku to żadna przyjemność. Wstała i ruszyła w stronę wejścia do zamku, przy tym ponaglając Gryfona ruchem, do tego jej kociak zwiał nie wiadomo gdzie.
z/t 2x |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Wto 04 Sie 2015, 09:59 | |
| Zmierzchało już, kiedy Irisviel opuściła swoje dormitorium, ubrana w czarną skórzaną kurtkę, pod którą znajdowała się prosta czerwona koszula flanelowa. Do tego miała czarną spódniczkę od mundurka oraz czarne zakolanówki, których większa powierzchnia chowała się pod brązowymi kozaczkami. Wbrew pozorom, jak na tę porę roku nie było przeraźliwie zimno. To chyba jeszcze był ten z niewielu dni, kiedy czuć było jesień, a nie zbliżającą się zimę. Było przyjemnie, a to Fairchild w pogodzie lubiła najbardziej. Ślizgonka dosyć szybko wydostała się na zamkowy dziedziniec. Większość osób znajdowała się na kolacji, więc bez zbędnych ceregieli usiadła sobie na murku jednego z krużganków, opierając się plecami o jeden z podtrzymujących go filarów. Nie można powiedzieć by nie była zadowolona. Cisza i spokój tego miejsca pozwalały na prywatność, tym bardziej, że odziana na czarno, była ledwo widoczna w cieniu zamkowych murów. Ostatnio niewiele się działo w jej życiu. Większość znajomych wpadała w romanse, dramy i alkoholizm, natomiast Irisviel była jakby w zawieszeniu. Od meczu quidditch’a minęło już parę dni, a ona wciąż nie mogła złapać swojej przyjaciółki, by móc wyciągnąć od niej, co u licha się z nią działo przez te parę tygodni. Było jej z tego powodu trochę smutno, ponieważ nikt tak jak Echo, jej nie rozumiał. A może nie chciała, by ktokolwiek inny był jej bratnią duszą, siostrą, której jej tak bardzo brakowało. Zmęczona szukaniem sposobności, by przycisnąć Mellory do muru, postanowiła odpuścić. Może kiedyś się dowie co się stało. Na dodatek Irisviel strasznie się wycofała z życia towarzyskiego. O tyle, o ile kiedyś to było nie do pomyślenia, teraz prawie wcale nie było jej widać. Ostatnie dnie spędzała w bibliotece, szukając potrzebnych sobie informacji, jednakże bezskutecznie. Siłą rzeczy zaczęła się więc zapisywać na zajęcia dodatkowe, mając nadzieję, że tam ją ktokolwiek oświeci w sprawach ważnych, jednakże wychodziło na to, że prędzej nadejdzie Gwiazdka niż osiągnie to, co by chciała. Powolnym ruchem dłoni, bezwiednie, wyciągnęła z kieszeni kurtki paczkę papierosów. Rzadko paliła. W sumie do zeszłego tygodnia prawie wcale, od biedy do alkoholu. Teraz jednak płynnym ruchem wyjęła tytoń zawinięty w białą bibułkę i odpaliła, o dziwo, od zapalniczki, a nie, jak większość jej współdomowników od różdżki. Zaciągnęła się gryzącym dymem i z wrażenia nawet dwa razy zakasłała. Na coś w końcu trzeba umrzeć, a zawsze lepiej na raka płuc niż na złamane serce.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Sro 05 Sie 2015, 00:09 | |
| Kiedy to nieco się ściemniło - Ethan zdecydował się opuścić swój gabinet, w jednym celu. Ale za to jakim ważnym... Miał ochotę złapać jakiegoś uczniaka, do którego mógłby się przyczepić. Nie miał dzisiaj dobrego dnia, zdecydowanie. Sprawa nie była przyjemna. Ethan widział się dzisiaj z swoim przyjacielem, Johnem. Jednak problem nie tkwił w samym spotkaniu, a w tym co z niego wynikło. A wynikły nieprzyjemność. Pan Mars dowiedział się, że John postanowił wrócić do Ameryki, do domu. W końcu musiał nadejść ten dzień, gdzie to pogodzi się z rodziną. Z jednej strony - Ethan był zadowolony. Jego najlepszy kumpel w końcu znalazł wspólny język z rodzicami. Z drugiej zaś - był zasmucony. John był dla niego jak brat. Niby mogli posyłać sobie sowy, jednak umówmy się - sowa nie zastąpi spotkania oko w oko. Jednak na razie to zostawmy... Ethan właśnie zszedł na parter. Szybki rzut okiem na listę obecnych w wielkiej sali... Cóż, wielu uczniów właśnie zajadało się kolacją. Przy stole krukonów dostrzegł nawet jednego z lepszych uczniów. Tak, ten chłopak niewątpliwie miał zadatki na zielarza. O! I nawet zauważył Ethana! Niemal natychmiastowo skinął mu głową na znak powitania się, jednak mężczyzna to zignorował. Wyszedł z zamku. Musiał się przewietrzyć i na spokojnie pomyśleć, z dala od zgiełku szkoły. Najbliżej był dziedziniec, dlatego właśnie tutaj postanowił siąść. Odziany w ciemny sweter, czarną szatę i spodnie tego samego koloru. Na stopach miał skórzane mokasyny od Gucciego. Buty, które wręcz uwielbiał, jednak... To tylko buty. Nie można do nich przywiązywać większej wagi. Dopiero po chwili, kiedy to Ethan nieco rozejrzał się po okolicy - zorientował się, że nie jest sam. Na murku, po przeciwnej stronie ktoś siedział. Uczennica, której twarz nie mówiła mu niczego. Dziwnym zbiegiem okoliczności - nie kojarzył jej. Hm. Zaraz... Co ona trzyma w ręce? Oho, czyli dzisiejszy dzień chyba nie należy do straconych pomyślał i natychmiastowo wstał na równe nogi. Lekki podmuch wiatru. Bardzo zimnego wiatru, który przeszył ciało profesora. Ogólnie było mu ciepło, jednak przeszedł po nim dreszcz. - No, no, no... Co my tu mamy. |
| | | Gość
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 06 Sie 2015, 13:42 | |
| Na dworze było przyjemnie. Blond pukle tańczyły na wietrze, jakby żyły własnym życiem. Irisviel zgarnęła je na jego ramię, by nie wpadały w tlący się delikatnie papieros, który przytykała do ust co jakiś czas. Dym gryzł ją w gardło, jednakże nie przeszkadzało jej to. Jeden buch za drugim, niezbyt szybko, w swoim tylko znanym tempie. Rozkoszowała się tą chwilą ciszy i spokoju, z dala od szkolnego zgiełku. Jej własny wymarzony raj. Jakkolwiek abstrahując od sytuacji, że teoretycznie łamała szkolny regulamin – wyżywanie się na uczniach za własne problemy życiowe wydawało się po prostu nie fair. Czemu była winna taka biedna oraz mała istotka? Miała problemy, jak każdy dorastający nastolatek, jakoś więc musiała dawać im upust. Lepsze palenie papierosów, niż wciąganie lewego towaru ze sproszkowanego pazura smoka albo wieszanie pierwszaków pod sufitem do góry nogami. Była więc nieszkodliwa dla bliskiego otoczenia. Czemuż więc, czemuż Merlinie, postanowiłeś przysłać jej na głowę nauczyciela, który ewidentnie miał ochotę w najlepszym przypadku odjąć jej punkty? Była jednakże nadzieja. Kiedy profesor Mars podszedł do niej, szybko wyrzuciła niedopałek przez ramię. Zrobiła minę niewinnego aniołka i uśmiechnęła się delikatnie. Nie rozpoznał jej. Było to widać już po pierwszych słowach. Nie padło panno Faichild, ani nic w tym stylu. Nie była ubrana w szaty domu, więc automatycznie, jeżeli jej przypuszczenia się sprawdzą, ma szansę wywinąć się z tego wszystkiego suchą nogą. Bądź więc miła, grzeczna i nie pyskuj, młoda damo, a może wyjdziesz z tego cało. -Dobry wieczór, profesorze Mars. Ładna pora na spacer, prawda? – naprawdę próbowała być miła. I udawać, że nie wie o czym profesor zielarstwa mówi. Prawdą było to, że ani eliksiry, ani zielarstwo nie były jej mocną stroną. Zawsze wolała transmutację. Pewnie przez tradycje rodzinne. Dlatego też na zajęciach w cieplarni przeważnie się nudziła, nie wyrywała do odpowiedzi, do klasy wchodziła jako ostatnia (ale nigdy się nie spóźniła!), a wychodziła jako pierwsza. Kwiaty i roślinki wolała dostawać niż je hodować.
z/t (Serek radzi - idź sobie, no to idę. Bye bye :x) |
| | | Louis Shaw
| Temat: Re: Dziedziniec Czw 17 Wrz 2015, 23:49 | |
| / Pierwszy post. Jak ten czas szybko leci. Choć z pozoru poukładane do granic możliwości zjawisko (ba! czas sam układa wszystko jak mu się żywnie podoba) to jednak bardzo kapryśne. Kiedy za młodu przebywał na lekcjach zaklęć, czy Opieki nad Magicznymi Stworzeniami czas zasuwał jak poparzony, sprawiając, że miało się wrażenie, iż trwająca ponad pół godziny lekcja dopiero się zaczynała. Z drugiej zaś strony potrafił się wlec niemiłosiernie zwłaszcza na lekcjach Historii Magii kiedy minuta ciągnęła się w nieskończoność, a przysypiając na moment człowiek zwykł mieć nieodparte wrażenie, jakby spał co najmniej tydzień. Oto bowiem cztery lata minęły odkąd Louis Shaw opuścił mury najlepszej Szkoły Magii i Czarodziejstwa by udać się do Smoczej Kolonii w Rumunii gdzie studiował opiekę nad tymi niesamowitymi stworzeniami. Pięknym był także fakt, że miał nieukrywaną przyjemność jako jeden z nielicznych nauczycieli w historii szkoły (o ile nie jedyny) przylecieć do niej na smoku. Walijski Zielony imieniem Irvin dostarczył Louisa do Hogwartu nieco konspiracyjnie, jednak sam fakt pozwolenia na trzymanie smoka na terenie zamku napawał Louisa dumą. Siedział teraz ubrany w ciemne adidasy, lekko podarte Jeansy biały T-Shirt o długi czarny płaszcz sięgający prawie ziemi. Jego lewą dłoń zdobiła czarna rękawiczka ze skóry smoka maskująca jego paskudną bliznę po oparzeniu. Patrzył w niebo zupełnie niezrażony niemrawą jesienną pogodą, nieco zdziwiony jednak faktem, że dziedziniec był niemal opustoszały. |
| | | Minerwa McGonagall
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 18 Wrz 2015, 15:38 | |
| Na dziedzińcu pojawiła się niespodziewanie niczym duch. Niektórzy nawet podejrzewali, czy kobieta ta nie korzystała z tajemnych przejść, którymi tak chętnie przechadzał się woźny by przyłapać uczniów na wszelkich niecnych występkach. Otóż nie. Gdyby nie rytmiczne stukanie obcasem o posadzkę, można by stwierdzić, że Minerwa poruszała się po Hogwarcie bezszelestnie jak kot i dlatego też była niezauważana przez społeczność szkoły. Żadne zawiasy nie trzeszczały przy otwieraniu drzwi, zaś zamykały się bez zbędnego trzaskania. Poprawiła okulary na nosie i rozejrzała się po prawie opustoszałym dziedzińcu. Zawsze robiło jej się ciepło na sercu, gdy dostrzegała te tłumy uśmiechniętych uczniów, z którymi od czasu do czasu miała przyjemność spotkać się na zajęciach, a którzy teraz chowali się skrzętnie w murach zamku przed nieprzyjemnym wiatrem. Może i wydawała się surowym nauczycielem, niejednokrotnie zadawała ciężkie szlabany, ale naprawdę robiła to wszystko dla uczniów, dla ich dobra. A teraz szła do gajowego, by załatwił specjalnie na najbliższe zajęcia odrobinę szczurów. W Hogwarcie tyle ich było w lochach i na łąkach obok domku gajowego, że nie warto było zamawiać ze sklepów w Londynie. Przy okazji dostrzegła postać na dziedzińcu, o której może i wspominał dyrektor podczas rzadkich spotkań, ale zupełnie wypadła jej z głowy. - Witam pana, panie Shaw. – odezwała się do młodego mężczyzny i wyszła z korytarzyka dookoła dziedzińca na sam jego środek, poprawiając przy okazji fałdy szaty – Dawno się nie widzieliśmy. Aż tak tęsknił pan za szkołą, że musiał wrócić? Mam nadzieję, że nie będę musiała pilnować przestrzegania regulaminu wśród wychowanków domu Ravenclaw w bardziej rygorystyczny sposób. Przyjrzała się Louisowi i uśmiechnęła pogodnie, a w oczach igrały wesołe iskierki. Dobrze było spotkać dawnych uczniów spełniających swoje pasje w późniejszym życiu. |
| | | Louis Shaw
| Temat: Re: Dziedziniec Pią 18 Wrz 2015, 23:57 | |
| Lou wprost uwielbiał pogodę, która byla winowajczynią opustoszałego dziedzińca. Deszcz i wiatr smagały jego twarz. To bardzo przyjemne uczucie było ledwie namiastką tego cudownego stanu w jaki wpadał za każdym razem kiedy przemierzał przestworza na swoim smoku Irvinie. Nie ma na świecie środka lokomocji, który zdołałby oddać to w pełni. Tym bardziej Dumbledore był jego bohaterem pozwalajac mu na przyjazd Irvinem do szkoły. Jego błogi stan przerwał kobiecy głos. Był to dźwięk subtelny, aczkolwiek pewny. Lou wyczuł w nim nutkę radości - stała przed nim Minerwa McGonagall we własnej osobie. Ciepły choć stanowczy wyraz twarzy nie zmienił się ani na jotę: - Dzień Dobry Pani Profesor! - powiedział ze szczerym uśmiechem, podszedł do Niej i ukłonił się lekko - Za Hogwartem trudno nie tęsknić, a zwłaszcza za Panią, Profesor McGonagall - powiedział, na koniec uśmiechając się szczerze. Niewielu było nauczycieli, którzy byli tak stanowczy, a zarazem lubili pożartować: - Przyleciałem prosto z Rumunii odbyć tu staż Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, a przy okazji pilnować Lucasa. Jeśli o mnie chodzi będę grzeczny. Jak sprawuje się Lucas? - spytał mając nadzieję, że nie dostał znowu szlabanu...jak mógłby to zrobić nie mieszając w to Louisa? |
| | | Minerwa McGonagall
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 19 Wrz 2015, 12:39 | |
| - Już nie próbuj kokietować starszej kobiety Louisie. – rozpromieniona uśmiechem twarz ukazywała pojawiające się coraz głębsze zmarszczki na twarzy kobiety. Zbyt wiele zmartwień w szkole, ale także po kilku ostatnich miesiącach pracy dla organizacji Zakonu Feniksa spowodowało, że Minerwa w widoczny sposób postarzała, jednak nie odebrało jej to wizerunku kreowanego przez lata. Niektóre staruszki z wiekiem otrzymywały poczciwy wyraz twarzy. Takiej potulnej babuleńki. Nie tyczyło to jednak profesor McGonagall. Ona ciągle wyglądała niczym dama, a mimo to nie pyszniła się. Wyniosłość nie była jej bliska. - Twój brat nawet dobrze sobie radzi na zajęciach z Transmutacji, także nie spotykałam go po nocach poza dormitorium… przynajmniej za często. Nie wdał się w brata pod tym względem – spojrzała z ukosa na młodego mężczyznę wzrokiem, którego nie pożałowałaby niejednemu karconemu uczniowi, jednak pozytywny wyraz twarzy zupełnie przeczył negatywnemu brzmieniu słów. – Jednak jeśli chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej o jego nauce, musiałabym zajrzeć do kart uczniów. Z całą resztą pytań radziłabym udać się do opiekuna do… Halo! Panie Smith! Panno Leith! Termin zadania z transmutacji upływa już niedługo, a jak dobrze pamiętam, wy jeszcze mi go nie oddaliście! Także polecam przytulić się raczej do odpowiednich ksiąg – zawołała surowo do pary, która przybliżała się do siebie na skrytej w cieniu ławce. Odrobina czułości nie zaszkodzi, ale teraz byli w szkole i musieli przestrzegać pewnych reguł. Szczególnie, że nie napisali wspomnianej przez nią pracy. - Wybacz, Louisie. Ani chwili spokoju w tej pracy. O czym to ja...? Ah, Lucas. Tak. O szczegółowe informacje odnośnie jego zachowania powinieneś udać się do opiekuna domu. A jak było w Rumunii? Jakieś ciekawe informacje stamtąd przynosisz? Jak rozwija się tamtejsza sytuacja pomiędzy czarodziejami i mugolami? |
| | | Louis Shaw
| Temat: Re: Dziedziniec Sob 19 Wrz 2015, 22:56 | |
| Louis uśmiechnął się szeroko, naprawdę cieszył go fakt, iż mimo napiętej sytuacji w świecie czarodziejów Minerwa McGonagall wciąż potrafiła się uśmiechać. Ci, którzy nagminnie łamali regulamin byli narażeni na jej karcące spojrzenie, gdyby jednak spróbowali zrozumieć intencje doświadczonej pani profesor, zrozumieli by ile tracą nie dając jej powodów do uśmiechu. Nie, Lou wcale nie był święty! Co to to nie, choć inteligentny, to nierzadko strzępił cierpliwość grona pedagogicznego swoimi wybrykami. Na szczęście nie rzutowały one na wyniki egzaminów. Najpierw obowiązki potem przyjemności, a potem jeszcze raz przyjemności! - Ależ kiedy ja naprawdę się cieszę, że Panią widzę! A co do mojej szkolnej kariery..to...no cóż...ważne, że teraz jestem grzeczny. - powiedział robiąc lekko smutną minę, po czym spoważniał nieco i już miał się odezwać, kiedy to McGonagall zgromiła subtelnie, aczkolwiek konkretnie parkę mizdrzącą się do siebie gdzieś w ciemnym kącie dziedzińca. Mało brakowało. a parsknął by śmiechem. - Będę miał go na oku, może być Pani pewna. - odczekał moment, aż zaskoczona para opuści dziedziniec, by zostali sami, po czym zniżył głos niemal do konspiracyjnego szeptu: - Między czarodziejami, a mugolami całkiem spokojnie. Odkąd z Azkabanu zbiegli śmierciożercy czarodzieje zdają się być bardziej niespokojni niż mugole i trochę wygląda to tak, jakby bali się mugoli. - powiedział robiąc małą pauzę - Tak między nami dyrektor kolonii zarządził wzmożone poszukiwania młodych smoków i sprowadzania ich (czasem przymusowo) do Rumunii, bo boi się o to, że Sam - Wiesz - Kto będzie próbował je zwerbować. - powiedział głośno przełykając ślinę.
|
| | | Minerwa McGonagall
| Temat: Re: Dziedziniec Nie 20 Wrz 2015, 21:38 | |
| Nie spodobał się kobiecie fakt gromadzenia smoków przez czarodziejów z Rumunii. Może i mieli dobre intencje, ale zbieranie na siłę tych wielkich, skrzydlatych bestii w jedno miejsce znacznie ułatwiało złemu czarnoksiężnikowi złapanie ich wszystkich. O ile tak naprawdę były to tylko próby powstrzymania Sam-Wiesz-Kogo. Nie ufała czarodziejom od kiedy część osób, które dobrze znała, opowiedziały się po ciemnej stronie. Wierzyła w dobroć każdego człowieka, jednak nie mylmy tego ze ślepą naiwnością. Były pewne granice. Potrzebowała odbyć rozmowę z dyrektorem, by podzielić się z nim tym faktem, ale póki co nie powinna wprowadzać zbędnej paniki swoimi podejrzeniami. Już wystarczająco media napędzają zgraje niedoinformowanych czarodziejów. Brakowałoby tylko chaosu w murach Hogwartu. - Każdy próbuje ratować to, co dla niego najważniejsze w tych trudnych czasach. Jedni dbają o swoje zwierzęta, inni o bliskich, a my tutaj chcemy zapewnić bezpieczeństwo i swobodną naukę uczniom. Dyrektor Dumbledore nie pozwoli, by komukolwiek coś się stało. Możemy mu zaufać w pełni. – miała nadzieję, że brzmiała wystarczająco przekonująco. Nie z powodu, że nie wierzyła w wypowiedziane słowa, co to to nie. Mogłaby postawić na szali swoją moc magiczną, jeśli chodziło o zdolności dyrektora. Jednak z drugiej strony przerażały ją zbrodnie popełniane przez Czarnego Pana. Ilość mrocznych historii, niczym z najstraszniejszych opowieści, spędzały sen z powiek McGonagall, szczególnie podczas ostatnich miesięcy, gdy postanowiła aktywniej uczestniczyć w działaniach Zakonu. - Ale nie zajmujmy się teraz tymi sprawami. Póki co należy zająć się nauką młodzieży, a i pan zapewne będzie się wiele dokształcał tego roku, nieprawdaż? Tylko żeby żadne niebezpieczne stworzenia nie dostały się do zamku. Na wszystko będę miała oko - przekrzywiła delikatnie głowę, zupełnie jak zainteresowany czymś kot wpatrujący się w ciekawy obiekt. Przy okazji dla odrobiny powagi sytuacji – choć tak naprawdę przebijała się przez to wszystko radosna nuta – pokiwała groźnie palcem w ramach przestrogi. |
| | | Louis Shaw
| Temat: Re: Dziedziniec Pon 21 Wrz 2015, 01:31 | |
| Smoki to na szczęście nie trolle. Nie jest łatwo je zmanipulować. Z jednej strony McGonagall miała rację, że sprowadzenie tak dużej ilości tych stworzeń w jedno miejsce będzie ryzykowne, z drugiej zaś jednak jednego smoka łatwiej załatwić niż pięćset, prawda? - Dyrektor Aurbey wie co robi sprowadzając smoki w jedno miejsce. Utrudni to ich zwerbowanie, są znacznie odporniejsze na klątwę Imperiusa niż inne stworzenia, w dodatku w stadzie są bardziej wyczulone, a Dumbledore zna Aurbey'a nie od dziś. Ręczę głową za to, że robi to dla dobra świata czarodziejów, choć wygląda to nieco ryzykownie Pani Profesor. - powiedział, sam rozważał osobistą rozmowę z Dumbledore'm i miał nadzieję, że podejmą jakąś sensowną decyzję mimo młodego wieku Shawa. Czarny Pan, na nieszczęście rósł w siłę, co potwierdzały coraz to potworniejsze doniesienia o zbrodniach dokonywanych przez niego i jego popleczników. Nie dziwił się więc, że Aurbey podjął taką decyzję i nie chodziło tu tylko o ochronę tych jakże cennych dla czarodziejskiego świata stworzeń. Kiedy Minerwa wspomniała o stworzeniach za murami Hogwartu Louis uśmiechnął się lekko i odchrząknął nieco zestresowany: Czyli...Pani nie wie....że przyleciałem tu ze swoim smokiem...? - zapytał niepewnie, po czym szybko dodał - Za pozwoleniem Profesora Dumbledore'a. Nie widział w tym nic złego, zwłaszcza, że Profesor Fimmel ma swoją hodowlę na terenie szkoły. Może być Pani spokojna, Irvin, to jest...mój smok będzie naszą pomocą naukową i mam nadzieję, że pod okiem Profesora Fimmela będę wiedział o tych istotach jeszcze więcej.Wracając do meritum....chciałbym osobiście porozmawiać z Dyrektorem o sytuacji w Rumunii, o ile to możliwe. - zapytał, kiedy silny powiew wiatru rozwiewał jego fryzurę jakby chciał odebrać mu pewność siebie. |
| | | Minerwa McGonagall
| Temat: Re: Dziedziniec Sro 23 Wrz 2015, 09:46 | |
| - Myślę, że dyrektor z chęcią Ciebie przyjmie, ale w tej chwili ma dużo na głowie i może nie być łatwo dostępny. – skomentowała Minerwa chęć spotkania i rozejrzała się po dziedzińcu. Wszystko wyglądało tu tak pięknie i zawierało wiele historii ukrytych w murach zamku przez ostatnie kilka wieków. Tyle miłosnych zawodów, potyczek pomiędzy uczniami, a i niejednokrotnie łamanych przepisów nocnymi schadzkami czy nielegalnym używaniem magii. Nie pozwoli by ktokolwiek, Czarny Pan czy chociażby marny Śmierciożerca, wdarł się tu i przejął oraz zniszczył tradycje Hogwartu. To miejsce musiało przetrwać. Tak, Minerwa właśnie w swojej głowie wypowiedziała wojnę nadchodzącym coraz szybciej siłom zła. Bardzo przejmowała się takimi sprawami. Jednak nie wolno myśleć o sprawach w tej chwili nierzeczywistych i zająć się tym, co ją otaczało. Wychowankowie, pozostali nauczyciele, nawet pan Shaw wymagał jej uwagi. - Cóż za dziwne rzeczy mnie ominęły, a spóźniłam się zaledwie dwa miesiące z powrotem w mury zamku. Ale nie przejmuj się, jeśli dyrektor o wszystkim wie i wydał pozwolenie, to ja nie mogę kazać Ci odesłać Twojego… – odchrząknęła znacząco, choć tak naprawdę nie miała nic przeciw rozwijaniu przez kogokolwiek swoich zainteresowań. W granicach zdrowego rozsądku, oczywiście. – …pupila. Tiara wybrała mądrze, umieszczając Cię w Ravenclawie, gdzie mądrość kwitnie tam na każdym kroku, ale z tą odwagą by podejść tak blisko do smoków… Szkoda, że nie trafiłeś pod moje skrzydła w czasach nauki. – nawet profesor McGonagall zdarzało się od czasu do czasu powiedzieć na głos swoje pragnienia. W końcu była człowiekiem, nie skałą. A Louis był uczniem, którego wielu przewinień nie pochwalała, ale widziała w nim dobrego, pracowitego człowieka. - Zaś teraz muszę się już chyba pożegnać, panie Shaw, bo niedługo znowu wracam do prowadzenia zajęć, a uczniowie nie będę mieli na czym pracować, jeśli się nie pospieszę ze zdobywaniem pomocy naukowych. Chyba że jeszcze w czymś mogę pomóc? - miło się rozmawiało po tylu latach, ale jak mus to mus. Najpierw obowiązki, potem przyjemności. A kobiecie nie można było zarzucić niewywiązywania się z przydzielonych jej obowiązków. |
| | | Louis Shaw
| Temat: Re: Dziedziniec Sro 23 Wrz 2015, 22:11 | |
| Louis miał naprawdę głęboką nadzieję na to, że mimo wszystko uda mu się zastać Albusa Dumbledore'a w jego gabinecie. Zbyt ważne niósł wieści, by musieć czekać na dyrektora. Przez lata edukacji Shaw miał jednak wrażenie jakby czas do pewnego stopnia nie dotyczył tego wybitnego czarodzieja, zawsze pojawiał się w odpowiednim momencie sprawiając wrażenie, że czuje i widzi znacznie więcej niż można by się było spodziewać. Dziwnym trafem kiedy starszemu Shawowi zdarzyło się coś przeskrobać, dyrektor wiedział o tym, zanim ktokolwiek zdołał mu o tym donieść. Nigdy nie zapomni swojej konsternacji kiedy w asyście profesora Flitwicka przekroczył próg gabinetu Dumbledore'a. Flitwick nie zdążył powiedzieć słowa, nim Albus wyartykułował Shawowi dokładne miejsce, w którym został złapany przez swojego opiekuna długo po ciszy nocnej. - Rękę do magicznych stworzeń mam po rodzicach pani Profesor. Kiedy miałem może ze cztery lata mama zabrała mnie do Rumunii bym obejrzał smoki. Nie zauważyła nawet kiedy się jej wymknąłem i podszedłem do jednego z nich jakby był króliczkiem, mało mnie wtedy nie usmażył. Od jego płomieni dzieliło mnie może ze trzydzieści centymetrów. Do tej pory pamiętają to w Kolonii Smoków. - powiedział uśmiechając się szczerze. Nie wiedział tak naprawdę czym kierowała się tiara przydziału umieszczając go w Rawenclawie, jednak nie może powiedzieć, że jest na nią zły z tego powodu. Jego serce może i było nieco Gryfońskie - mało który wychowanek Rawenclawu był takim rozrabiaką - ale decydującym czynnikiem zdawały się być w tym wypadku bystrość umysłu i geny, bowiem jego rodzice także byli w Rawenclawie, a kiedy dostał się tam i Lucas, Louis przestał mieć jakiekolwiek wątpliwości: Tiarze jeszcze nie zdarzyło się pomylić, jednak nie ukrywam, że gdybym znalazł się w Gryffindorze nie żałowałbym takiego rozwoju sytuacji - uśmiechnął się wesoło - Zatem nie będę Pani przeszkadzał, spróbuję znaleźć dyrektora, gdybym mógł w czymś pomóc, może pani na mnie liczyć. Tymczasem, do zobaczenia! - powiedział i ukłoniwszy się ruszył szybkim krokiem w kierunku gabinetu najwybitniejszego czarodzieja jakiego znał świat.
/z.t. Gabinet Dumbledore'a |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Dziedziniec | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |