Jeden z większych i bardziej przestronnych lochów, ze względu na swoje oddalenie od użytkowanej na co dzień części Hogwartu, znany głównie Ślizgonom i to takim, którzy zwiedzili okolice swojego Pokoju Wspólnego. Idealne miejsce na większe zgromadzenia, zwłaszcza te nielegalne. Najczęściej pogrążone w całkowitej ciemności, ale wyposażone w zaczarowane łuczywa, które posłusznie zapalają się, kiedy tylko jakiś człowiek wejdzie w nieskromne progi tego pomieszczenia. Ciekawym jego elementem jest wgłębienie w podłodze, w zasadzie loch ten mógł kiedyś służyć jako kryty basen.
Uwaga, mieszkają tutaj nietoperze. Pochodnie zapłonęły jasno, kiedy Chiara przekroczyła próg pomieszczenia, które jeszcze przed meczem obrano na miejsce późniejszej imprezy. Ślizgoni oczywiście liczyli, że będę świętować zwycięstwo, ale zapewne nie zamierzali zrezygnować z opijania przegranej. Jak na razie Krukonka była tutaj pierwsza i nic dziwnego, bo natychmiast po tym jak znicz został złapany wycofała się z trybun, uprzedzając późniejsze zamieszanie. Co do drużyny, to najpierw musiała się obmyć z błota i porażki oraz przebrać. Dziewczyna rozejrzała się po lochu i zaczęła wprowadzać konieczne zmiany. Wkrótce pod ścianami stanęły stoły, na których za pomocą różdżki rozstawiła przyniesiony tutaj wcześniej przez różne osoby alkohol i (znacznie mniej liczne) przekąski. Dodała do tego własne, dostarczone przez skrzata, który teraz pozbywał się nie wiedzieć po co pajęczyn. Chi była minimalistką, więc nic dziwnego, że nie zdecydowała się na "upiększenie" pomieszczenia w żaden sposób. Serpentyny, balony, flagi i godła nie były w jej guście, więc jeśli Ślizgoni mieli inne poczucie estetyki, będą musieli sobie sami zapewnić tandetne ozdóbki. W oczekiwaniu na uczestników imprezy podeszła do starego gramofonu, który miał im dzisiaj zapewniać podkład muzyczny i rzuciła na tubę zaklęcie sonorus, po czym wsadziła jedną z płyt z zadowoleniem stwierdzając, że trafiła na jakieś melodyjne, taneczne kawałki. Po tych kosmetycznych zabiegach znalazła sobie jakieś krzesło i pogrążyła się w myślach, zerkając na wejście do lochu. Nie żeby miało to dla niej jakieś większe znaczenie, ale mimo wszystko liczyła na to, że ktoś się pojawi. Że Jasmine się pojawi.
Że Evan się pojawi.
Alexander O'Malley
Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 20 Maj 2014, 20:25
Był wściekły. Nawet nie próbował tego ukrywać; zaraz po zejściu z boiska wziął prysznic najszybciej jak tylko mógł i nie odzywając się do nikogo wyszedł z szatni. Dłonie wciąż drżały mu z irytacji, gdy przemierzał błonia w kierunku zamku, rozpamiętując mecz sekundę po sekundzie - wciąż nie rozumiał jak to mogło się stać. Daniel był najbliżej znicza, Potter tracił czas na bezsensowne upominanie tego idioty, Blacka, a gryfońskie tłuczki nie imały się nikogo po za Rosierem. Ten też miał pecha, niech to szlag, naprawdę mógł być bardziej uważny. O'Malley miał do siebie żal jedynie z powodu Resy; gdyby w ostatniej chwili resztki sumienia i honoru go nie powstrzymały, mógł zwalić ją z miotły raz, a dobrze. Wystarczyło uderzyć mocniej, celniej, wystarczyło zapomnieć, że jest dziewczyną. Szaroniebieskie oczy zmrużyły się, gdy parsknął sam na siebie, ganiąc się za kretynizm. Dziewczyna, czy nie, Quidditch nie rozróżniał płci. A on i tak okazał słabość i doprowadził tym samym do ruiny. Wślizgnął się do szkoły bocznym wejściem i skierował kroki w stronę lochów, gotów zapomnieć o dzisiejszym dniu w świeżej pościeli, z butelką whisky w ręku. Przez myśl przeszło mu nawet, że powinien poszukać Doriana, ale chyba nie miał ochoty go widzieć. Zawiódł, odnieśli porażkę i spoglądanie Krukonowi w oczy w tym momencie skończyłoby się wymianą zdań prowadzącą do kolejnej katastrofy. Gotów był wejść do Pokoju Wspólnego, jednak z końca korytarza do jego uszu dobiegła muzyka. Uniósł brwi, zaskoczony, a potem niemal uderzył się dłonią w czoło. Faktycznie, impreza. Mieli świętować zwycięstwo, napawać się porażką wroga i pić do upadłego. Nie był pewny, czy ma na to ochotę, z drugiej jednak strony upijanie się z żalu w większym gronie było zdecydowanie weselszą opcją, niż tracenie przytomności samemu. Gdy po dojściu na miejsce ujrzał Chiarę, na jego ustach pojawił się blady, ale szczery uśmiech. Podszedł do ciemnowłosej Krukonki; najwyraźniej była głęboko pogrążona we własnych myślach, bo kompletnie go zignorowała. Niezrażony niepowodzeniem chrząknął cicho, a potem ujął dłoń dziewczyny i pocałował ją z kurtuazją, kłaniając się lekko. - To za to, że musiałaś być świadkiem naszej iście upokarzającej porażki. - rzucił, krzywiąc się w komicznym grymasie. Był zły. To jednak nie oznaczało, że miał zachowywać się jak gbur w obecności osoby, która w przeciwieństwie do Gryfonek, faktycznie była kobietą. Uczono go szacunku do kobiet, psia krew, więc zamierzał go okazywać.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 20 Maj 2014, 21:04
W złym nastroju zszedł z boiska. Niestety, Black uciekł mu zbyt szybko żeby zdążył się na nim wyżyć. Był tak wściekły przegraną z Gryfonami, że zaskoczył całą drużynę - skończył prysznic jako jeden z pierwszych. Cóż, dobrze że chociaż paru Gryfonów poznało z bliska murawę, to zawsze było jakimś plusem. Później szybkim krokiem opuścił szatnie. Jak to dobrze że impreza była przygotowana. Co prawda nie mieli czego świętować, ale był prawie pewien że nie jest jedynym który ma dzikie pragnienie schlania się jak prosiak. Poszedł więc w umówione miejsce i postarał się przyjąć mniej posępną minę - nawet przykleił sobie na usta sztuczny uśmiech. Jednakże, kiedy wszedł do sali, nawet ten sztuczny uśmiech mu zgasł. Chiara. Mhm. No świetnie - nie dość że odniósł porażkę przed chwilą, to jeszcze los kazał mu oglądać jego poprzednią porażkę. Na szczęście był tu też Alex, czyli Gil miał chociaż do kogo otworzyć gębę. -di Scarno-powiedział w formie przywitania i lekko skłonił głowę. Taki dżentelmen nieprawdaż? Otóż nie. W spojrzeniu rzuconym w jej stronę było tyle nienawiści, że gdyby wzrok mógł zabijać, to mieliby martwą Krukonkę. Chociaż, w gruncie rzeczy...Gilgamesh zachował się bardzo kulturalnie. Mimo całej wściekłości, w bardzo uprzejmy sposób powitał kobietę pierwszą. Nie był też dla niej specjalnie nieprzyjemny. Miał nadzieję że zdawała sobie sprawę z łaski jakiej doświadczyła. Jednorazowo oczywiście - swojego czasu jeszcze się na niej odegra za wszystkie krzywdy. Po tej krótkiej chwili zwrócił się do Alexa beznamiętnie: -Ładna gra O'Malley, ale zapomniałeś o jednej z najważniejszych zasad Quidditcha. Jeśli kogoś zwalasz z miotły, to rób to porządnie. Gdyby Anderson nie wróciła, to nawet fakt że Gryfoni mają więcej szczęścia niż rozumu by ich nie uratował. Jednakże...zadbaj o to by następna osoba którą poślesz na przytulanko do boiska, wyrżnęła i nie wstała. Jak Meadowes. Liczę że jej się pogorszyło. Tak, to by było przyjemne prawda? Black dostałby furii. Szkoda tylko że pewnie się nią już zajęli i jest cała i zdrowa. Ale nie można mieć wszystkiego. Swoją drogą...Meadowes i O'Connor. Gdzie ten połamaniec Rosier? Za tą dwójkę musi ściągnąć od niego po flaszce. Inaczej się nie godzi. Liczył też że zaraz zaroi się tu od reszty drużyny, żeby nie musiał oglądać Chiary. Nie zamierzał się denerwować. W końcu impreza, nawet żałobna, to impreza, więc im mniej będzie ją tutaj widywał, tym lepiej. Pokojowa atmosfera i tak dalej.
Gość
Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 20 Maj 2014, 21:53
Zaraz po zejściu z boiska był wściekły. Potem została mu już tylko rezygnacja. Ostatnie chwile w szkole miały być okraszone gorzką porażką i upokorzeniem, a Blais nie bardzo potrafił sobie z tym poradzić. Jak to możliwe? Kiedy Potter wyprzedził go o te marne centymetry? Czuł w głowie taki straszny mętlik... nawet prysznic, pod który uciekł natychmiast po meczu, by nikt nie zdążył upokorzyć go jeszcze bardziej nie złagodził złości i wstydu. Jeśli można powiedzieć, że Daniel kiedykolwiek czuł się źle sam ze sobą to był to właśnie ten moment. Nie pokazywał tego jednak innym, z dumną pozą i starannie ułożonymi włosami szedł przez kolejne korytarze, mijając pobudzone Quidditchem grupki uczniów. Zatrzymał się dopiero przy wejściu do Pokoju Wspólnego, westchnął, przywalił pięścią w ścianę. Raz, drugi, jakie to miało teraz znaczenie? Początkowo nie czuł bólu, dopiero potem zadziwiająco przyjemne pieczenie go otrzeźwiło. Potrzebował tego, musiał się na czymś wyżyć. Gdyby teraz spotkał jakąś szlamę, był pewien, że ta trafiłaby do Munga. Tak to działało - gdyby był dziewczyną, płakałby z bezsilnej złości, jako facet mógł tłumić emocje lub wyżyć się kiedy nikt nie patrzy. Nie oznacza to, że nie czuł już upokorzenia, po prostu było mu z tym wszystkim... lżej. W końcu miał wejść do środka, wystawić się na kpiny, ale za jego plecami przeszła odszykowana na imprezę Ślizgonka, a kiedy spojrzał w stronę, w którą poszła, usłyszał dźwięki muzyki. Towarzyszyły mu cały czas i dopiero teraz je zauważył, czy może dopiero ktoś włączył gramofon? No jasne, ślizgońska impreza. Mieli opijać zwycięstwo, a pozostało im tylko zapijanie porażki. Sam nie wiedział czemu, ale... ruszył za tamtą dziewczyną. Może to dlatego, że spodziewał się spotkać tam Jasmine? Potrzebował rozmowy z nią jak nigdy dotąd. Może chciał dokonać masochistycznego aktu jakim było wystawienie się na drwiny? Tak czy inaczej w końcu dotarł na miejsce. Poprawił kołnierzyk koszuli i pozwolił by inni go zauważyli. - Chiara - uśmiechnął się do dziewczyny. - Alex, Gil. Witajcie. Witajcie? Blais, jesteś skończonym idiotą. Nie wiedział co ma powiedzieć. - Piękne tłuczki, Gil, szkoda, że O'Connor jak zwykle się poświęcił. Pieprzeni Gryfoni. - wziął ze stołu przekąskę, nie patrząc nawet po co dokładnie sięgnął i zajął się konsumowaniem, by nie musieć się odzywać.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 20 Maj 2014, 22:27
Kolejne przybite, wściekłe i zrezygnowane osoby pojawiały się w lochu. Niektóre od razu kierowały się ku stołom z wystawionymi alkoholami, zapewne w procentach mając zamiar szukać odprężenia i nastroju odpowiedniego do zabawy, jednak członkowie drużyny zbierali się dookoła niej, co miało pewien sens, bo była tam całkiem znana. Zawdzięczała to Jasmine przede wszystkim, resztę przyczyn uprzejmie pomińmy milczeniem. Istniało całkiem sporo rzeczy, których Chi ścierpieć zwyczajnie nie potrafiła i użalanie się nad sobą bez dwóch zdań do nich należało. Nie akceptowała robienia z siebie ofiary, załamywania rąk nad czymś, co za kilka tygodni nie miało mieć większego znaczenia. Oczywiście, nie oczekiwała radosnych uśmiechów, entuzjazmu ani powszechnej wesołości, ale miała nadzieję, że nikt nie będzie dość głupi aby szukać u niej pocieszenia w tej powszechnie przyjmowanej formie. Nie nadawała się na spowiedniczkę, nie umiała też klepać po głowie. Sama miała raczej kiepski nastrój, a nie przegrała przed chwilą finału rozgrywek quidditcha. -Porażki rzadko bywają przyjemne, Alex. - uśmiechnęła się lekko do pierwszego Ślizgona, który stanął obok niej. - Ta była przynajmniej widowiskowa. - dodała na pocieszenie, bo faktycznie pierwszy raz nie nudziła się na meczu jak mops. Nie opierała się szarmanckiemu pocałunkowi w dłoń, poza tym nad pochylonym ciałem O'Malley'a dostrzegła Gilgamesha, co rozproszyło odrobinę jej uwagę. I to bynajmniej nie dlatego, że porażona była pięknością i urokiem Niemca. Po prostu unikała go, kiedy tylko mogła. Konkretniej traktowała jak powietrze, ale jak na razie w lochu było zbyt mało osób, aby móc go z powodzeniem ignorować. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy (nie wiedzieć czemu) naszła go ochota stanąć tuż przy niej. Słysząc nienawiść i chłód w jego głosie, uniosła brew, a w jej oczach mignęło nawet rozbawienie. -von Grossherzog. - odparła tonem beznamiętnym, a więc znacznie bardziej przyjaznym od tego, którego użył Gil wobec niej. Zdawała sobie sprawę, że jej odmowa była dla niego bolesnym i niezrozumiałym ciosem, ale cóż miała poradzić. Nie mogła udawać, że pasuje jej narzeczeństwo z kimś, kto dbał tylko o własną przyjemność i przypuszczalnie spędzał przed lustrem więcej czasu niż ona. Nie słuchała w ogóle wymiany zdań pomiędzy dwoma Ślizgonami, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu choć jednej z tych dwóch twarzy, na które czekała. Tymczasem jednak ktoś inny wywołał ożywienie na jej twarzy, która ostatnimi czasy nie wyglądała aż tak dobrze jak zazwyczaj, no ale komu jest do twarzy z cieniami pod oczami i pobladłą cerą? -Daniel! - skinęła głowa chłopakowi i po chwili ujęła delikatnie jego brodę palcami, przyglądając się nowej fryzurze. -Do twarzy Ci z tak obciętymi włosami. - pochwaliła, wiedząc, że wygląd miał dla niego znaczenie. Nie łudziła się, ze poprawi mu humor, chyba nic nie miało takiej mocy, ale nie zamierzała organizować dookoła siebie jakiegoś pity party.
Ostatnio zmieniony przez Chiara di Scarno dnia Wto 20 Maj 2014, 22:55, w całości zmieniany 2 razy
Alexander O'Malley
Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 20 Maj 2014, 22:53
Skrzywił się, słysząc słowa Gilgamesha i tylko ze względu na obecność Chiary powstrzymał się przed powiedzeniem mu kilku słów. Nie miał zamiaru wszczynać bójki, dlatego zdecydował, że lepiej będzie trzymać się od irytującego chłopaka z daleka. Miał dzisiaj wyjątkowo kiepski dzień i wcale nie potrzebował dodatkowych bodźców, by się wściekać. Na widok Daniela skrzywił się na chwilę, potem jednak podał mu dłoń i uścisnął ją mocno. - Nie przejmuj się, stary. To nic takiego. W przyszłym roku osobiście doręczę ci ten puchar do domu, słowo. Choćbym miał wybić wszystkie gryfońskie szlamy co do ostatniej. - powiedział spokojnym, opanowanym tonem, który dosięgnął nawet niebieskich oczu. Alex nie miał do niego żalu. Wiedział, że Blais dał z siebie wszystko co tylko mógł, a wygrana Gryfonów opierała się jedynie na niewiarygodnym szczęściu tej bandy inteligentnych niczym gumochłony mieszańców i zdrajców krwi. Sięgnął po szklankę i nalał do niej whisky, podając alkohol Chi. - Piękne damy piją pierwsze. - powiedział z uśmiechem, rozlewając whisky do kolejnych trzech szklanek. Jedną chwycił w dłoń, kolejne podał Danielowi i Gilgameshowi. - Za cudowne kobiety - skinął głową w stronę Krukonki - i szybkie miotły, moi drodzy. Nic straconego, jeszcze ich rozgromimy.- powiedział z mściwą miną, unosząc szklankę.
Jasmine Vane
Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 20 Maj 2014, 23:12
Chyba jak każdy członek domu Slytherina była rozczarowana przegraną. Nawet bardzo. Tylko parę centymetrów dłuższa ręka Pottera zagwarantowała zwycięstwo, chociaż Gryfoni padali jak muchy. Najwyraźniej czerwoni mieli więcej szczęścia niż rozumu. Wylądowała na boisku i bez większych ceregieli poszła do szatni, biorąc najdłuższy możliwy prysznic w życiu. Po wyjściu z szatni dodatkowo się okazało, że dopadła ją ta niemiła, kobieca przypadłość i złość musiała zmienić się w grymas bólu. Nie miała ochoty iść na imprezę Ślizgonów, ale chyba sporo osób na to liczyło. Naszprycowała się eliksirem zwalczającym ból i przebrała niewygodną szatę quidditcha na ciemnozieloną spódniczkę mini i czarną, koronkową bluzkę, która zawsze czekała na specjalne okazje. Nos do góry Vane! To był tylko mecz.. a w przyszłym roku wytępicie wszystkich Gryfonów przed finałem. Musiała zadbać o rozproszenie tego smętnego humoru, więc wyjęła spod łóżka whiskey i pociągnęła zdrowy łyk. Od razu lepiej! Była obolała z powodu tłuczków, ale to było wpisane w tę grę. Wyszła z pokoju wspólnego i skierowała się na koniec korytarza... gdzie było już całkiem sporo ludzi. Przykleiła do ust lekki uśmiech. Widziała wzrok co niektórych. No tak, więcej odsłoniła jak zasłoniła. Dojrzała wiele znajomych twarzy. Uśmiechnęła się do Alexandra, nawet bardzo szczerze. -Alex, nie ma mnie na horyzoncie to już szalejesz? Nieładnie. -oczywiście przytuliła się do niego mocno, jak to miewała w zwyczaju. Po chwili czułości spojrzała na Gilgamesha. Taaak.. -Mogę mieć do Ciebie prośbę? Zamorduj Blacka.. oczywiście tego czerwonego. Stawiam hektolitry whiskey. -zaproponowała mu, ale dosyć dobrze balansowała między ludźmi by dotrzeć do gwiazdy wieczoru, czyli do Daniela. Ledwo go poznała w nowej fryzurze. -Daniel! -wręcz rzuciła się mu na szyję i bardzo mocno go przytuliła. Nie omieszkała nawet pocałować go w policzek.. i w drugi. Spojrzała na niego czule, jak na ukochanego brata. -Wiesz, że jesteś dla mnie zwycięzcą? Wspaniała gra. -uśmiechnęła się do niego i jeszcze raz mocno przytuliła. Chyba potrzebowała dzisiaj kontaktu z ludźmi. -Ładna fryzurka. -dodała szeptem. Odwróciłą się do osoby, którą sobie zachowała na deser. -Chiaro... jakże miło Cię widzieć. -mrugnęła do niej i powitała muśnięciem ust o usta. Chyba nic zdrożnego, prawda? Chwyciła najbliższą szklankę z alkoholem. -Nie ma co płakać. I tak jesteśmy zajebiści. -skwitowała krótko całąsytuację i wzięłą łyk napoju.
Franz Krueger
Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 20 Maj 2014, 23:22
Franz po meczu miał mieszane uczucia. Chciał wygrać, to oczywiste, ale też nie był na tyle rozżalony, by z przykrością myśleć o pijackiej imprezie. I nie, bynajmniej, nie miał zamiaru upijać się na smutno z powodu porażki. Prawdę mówiąc, siedemnastolatek i tak nie przepadał za Gryfonami, a ten mecz zbyt wiele nie zmienił. Może tylko zrzucenie Dorcas z miotły przez chłopaków przyprawiło Kruegera o jeden szczery uśmiech, ale tak chłopak zdawał się w ogóle nie przejmować tym, że Gryffindor zdobył kolejne punkty. I tak byli gorsi i każdy, prócz nich samych, dobrze to wiedział, więc czy naprawdę były powody do narzekania i płaczu? Zresztą, niemiecki czarodziej miał inne ważne sprawy do załatwienia. Od razu po meczu podążył do szatni, a następnie poczekał, aż wszyscy popędzą do szkoły, podczas gdy on z Jasmine wzięli dla ochłonięcia po meczu długi prysznic, który okazał się, rzecz jasna, nie tylko prysznicem. Taki przebieg sprawy był już dla Franza wystarczająco pocieszający, chociaż to, co rozegrało się w szatni nie było głównym zamiarem Ślizgona w tym dniu. To wszystko zdarzyło się tylko, jakby przypadkiem, po drodze. Chłopak nawet sam się nie spodziewał, że będzie tak przyjemnie. Od kilku dni planował jednak znacznie poważniejsze przedsięwzięcie. W tym celu, zresztą, udał się do pokoju życzeń na krótki czas przed imprezą, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Na razie jednak, jego zamiary pozostawały tylko w jego głowie. Nikomu nie zdradził tego, czego chciał dokonać na ślizgońskiej imprezie. Poza tym, w pewnym sensie także obawiał się reakcji czarnowłosej dziewczyny, chociaż stwierdził, że w jej przypadku może jednak warto zaryzykować. Na pewno było warto, w innym wypadku nie dokładałby wszelkich starań, żeby wszystko działało, jak w szwajcarskim zegarku. Krueger pozostawił przedmiot swoich przygotowań póki co samemu sobie w pokoju życzeń, a sam zahaczył jeszcze tylko o dormitorium, żeby za materiał marynarki schować butelczynę whiskey, po czym pognał na imprezę. Dlaczego wziął swój alkohol? Cóż, często chadzał po szkolnych korytarzach z butelką wysokoprocentowego trunku za pazuchą, więc jego zachowanie było raczej efektem przyzwyczajenia. Można powiedzieć, że weszło mu w krew. - Cześć. – rzucił do wszystkich, kiedy wreszcie zjawił się na miejscu. W przeciwieństwie do większości przybyłych Ślizgonów, nie wypowiedział nawet słowa na temat meczu. Nie poszczęściło się tym razem? Trudno, mieli jeszcze kolejny rok, żeby skopać Gryfonom tyłek. Poza tym, wszyscy zachowywali się tak, jakby nigdy tego nie zrobili. Ślizgoni cały czas prali lwiątkom skórę, a jedna porażka w ogólnym rozrachunku nie powinna być tak bolesna. Szczególnie, biorąc pod uwagę fakt, że Zielonym udało się chociaż trochę poturbować graczy drużyny Godryka. Franz pociągnął kilka łyków whiskey, po czym znów odłożył butelkę tam, gdzie było jej miejsce, czyli pod swoją marynarkę. Chodził z kąta w kąt, ale jakoś nie mógł sobie znaleźć miejsca. Miał nieodpartą ochotę podejść do Jasmine, zagaić rozmowę, a jednak krygował się cały czas tak samo, a może nawet i bardziej, bo dawniej najpewniej rzuciłby jakimś wulgarnym epitetem bez zastanowienia. Teraz jednak wszystko wydawało się takie dziwne i inne, od kiedy ich relacje uległy zmianie. Zresztą, chłopakowi zupełnie nie podobało się to, że musiał obserwować, jak panna Vane przytula się i mizdrzy do Ślizgonów, rzucając buziaczkami na prawo i lewo. Najprawdopodobniej przesadzał, ale w pewnym stopniu był zestresowany na myśl o tym, co planował zrobić. Oszalał? Sam nie wiedział, o ile z miłości czy jakichkolwiek innych uczuć, których nie potrafił odpowiednio nazwać, można oszaleć, to chyba rzeczywiście jego stan w tej chwili można by do szaleństwa przyrównać. Wreszcie, po wielu namysłach i przeanalizowaniu wszystkich „za” i „przeciw” zbliżył się do dwóch kobiecych postaci, na razie jedynych zresztą w tym zacnym gronie. - Gratulacje. Niezła bramka – rzucił do Jasmine, siląc się na dość znudzony ton, nieco pogardliwy, który towarzyszył mu zawsze w rozmowach z tą brunetką. Nie zastanawiał się nawet nad tym, czy w tym przypadku nie zabrzmi on nazbyt sztucznie. Miał po prostu dosyć samotnego wałęsania się od kieliszka do kieliszka i mimowolnego przysłuchiwania się kolejnym komentarzom Grossa czy też O’Malleya.
Victoria Craven
Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 21 Maj 2014, 00:35
Długo nad tym myślała. Do samego końca nie była zdecydowana czy pojawić się na zapowiedzianej imprezie dla Ślizgonów. Niby swoje towarzystwo, ale nieszczególnie ją tam ciągnęło. Westchnęła cicho, spoglądając na lustro w srebrnej oprawie. Blade usta rozchyliły się, zaraz rozciągając się w krzywym uśmiechu. Nie, nie będzie ich dziś ozdabiać żadnym kolorem. Pozostaną przy swojej naturalnej bladości przypominającej usta kogoś, kto już nie żyje. Każdy ma w końcu jakiś swój specyficzny urok. Może nawet to chwilowe zerknięcie w swoje odbicie sprawiło, że jednak zebrała się w sobie i postanowiła wybrać się na tę imprezę. Włosy pozostawiła luźna opadające na jej ramiona, jedynie podkreślając nieco swoje oczy. Do całego obrazu dołączyła czarna sukienka, niezbyt długa, może nieco odważna, ale nie krępowało ją to w żadnym stopniu. Splątała mały supełek przy karku, po czym wsunęła na stopy czarne buty na obcasie. Jak już miała się wybrać, to i wyglądać trzeba było jakoś. Nie była osobą, która dążyła do tego, by zwracać na nią uwagę, ale nie była też zakompleksioną dziewczynką chowającą się w cieniu innych. Tak uszykowana skierowała swe kroki do miejsca, gdzie powinna zebrać się reszta Ślizgońskiej szlachty. Potrwało to ledwo chwilkę, kiedy pojawiła się w odpowiednim miejscu. Nie była pierwsza, ale też pewnie i nie ostatnia. W głowie przewijały się imiona osób, które napotkał jej wzrok, aż przez chwilę zatrzymał się przy pannie di Scarno. Powstrzymała uniesienie brwi, które ewidentnie oznaczałoby zaskoczenie tym, co ujrzała. Może jednak słuch płata jej figle i to wcale nie jest impreza tylko dla Ślizgonów? Blade usta wygięły się w dość dziwnym uśmiechu, niemalże niezauważalnym i dopiero wtedy, kiedy jej wzrok powędrował gdzieś indziej. Nagle natrafiła na kogoś, kogo tutaj oczekiwała. Niemalże wyłaniając się z cienia ruszyła zdecydowanym krokiem w stronę Franza, który stał właśnie przy Chiarze i Jasmine. Z obiema miała raczej dość obojętne stosunki, przynajmniej tymczasowo, za to z tym chłopakiem było zupełnie inaczej. Znała go od dziecka, wiedziała o nim niemalże wszystko. I vice versa. Dlatego dość szybko zauważyła, iż mimo stojąc przy tak pięknych młodych damach, Franz wcale nie wydaje się być wniebowzięty. Jakby coś mu uwierało. A tak nie mogło być. Przynajmniej nie dla niej. Dlatego bez wahania podeszła do tej trójki, stając bardzo blisko Franza, praktycznie stykając się z nim swoim ramieniem. - Miło wszystkich zobaczyć. - rzuciła, chcąc się przywitać nie tylko z tymi, do których dołączyła, ale też z całą resztą. Rzecz jasna nie wydzierała się jak jakaś głupia, by każdy ją usłyszał. Starała się witać z każdym, kto tylko stanął na jej drodze, bądź przechodził obok. Nie licząc Daniela. Nie ukrywała swojej niechęci do tego zadufanego w sobie dupka i to z ogromną wzajemnością. Było zupełnie tak, jakby go tutaj nie było. - Wybaczcie mi, dziewczyny, ale porwę wam tego przystojniaczka. - jej ton głosu był spokojny, nawet w jakimś stopniu pogodny, chociaż słychać było, że odmowy nie przyjmowała. To byłą tylko informacja dla Ślizgonki i Krukonki o chwilowym porwaniu. Albo może nieco dłuższym, czas na pewno pokaże. Chwyciwszy Franza za ramię, oczywiście niezbyt mocno, toż żadną sadystką nie była ani nie zabierała go na siłę, odeszła w bok razem ze Ślizgonem, oddalając się znacznie od tymczasowego towarzystwa. Zatrzymała się przy jednym z grubych filarów, puszczając jego ramię, a jednocześnie opierając się swoim o część architektury tego miejsca. Jak to miała w zwyczaju, zawiesiła swoje spojrzenie na chłopaku, mrużąc nieco przy tym oczy, ale uśmiechając się kącikami ust. - Znam cię na tyle, że wiem. Wiem, że jesteś w posiadaniu bardzo dobrego trunku. - mruknęła do niego, przesuwając dłonią po lewej stronie jego klatki piersiowej, jakby szukając tego, o czym mówiła. Nie zamierzała go jednak przeszukiwać. To był subtelny gest, dla nich obojga niewiele znaczący. Nie było to jednak wszystko, co miała Ślizgonowi do powiedzenia. Tak po prawdzie nie odciągnęła go w końcu z powodu alkoholowego trunku. No, a przynajmniej to nie było głównym powodem. - Co jest z tobą? Towarzystwo dwóch tak urodziwych dziewcząt nie sprawia ci radości? - zapytała, będąc pewna, że zrozumie o co jej chodzi. Mecz może i był przegrany, ale to nie mogło o to chodzić. Nie wmówi jej tego. To impreza, powinien w końcu nieco się wyszczerzyć i spróbować zabawić, chociażby odreagować. - Co prawda wiem, że żadna z nich to nie jest twój obiekt westchnień, a raczej wręcz przeciwnie, ale... podobno kto się czubi, ten się lubi. Coś musi być na rzeczy, czyżby coś się tam zatliło? - słowa z jej ust wypływały spokojnie, wręcz cicho, przez co odległość między nimi nie mogła być zbyt duża. W momencie kiedy wypowiadała ostatnie słowa jej palec wskazujący zatrzymał się w miejscu, gdzie biło jego serce. Jej oczy zabłysły, a z ust nie schodził delikatny uśmiech. Nie drwiła z niego w żaden sposób. To, że mieli powiązania z czymś, co powszechnie uznawane było za złe, nie oznaczało, że byli pozbawieni uczuć. Nie śmiałaby również poddawać wątpliwości ich istnieniu. W tym momencie po prostu interesowała się tym, co dzieje się z osobą, która była chyba jej najbliższa na tym świecie. Między innymi dlatego wierzyła w to, co może dziać się w człowieku. Jakie uczucia mogą nim targać mimo wyznawanych ideologii. - Ah, rozgadałam się przez ciebie na tyle, że zapomniałam powiedzieć, jaki z ciebie przystojniak. - dopowiedziała, pozwalając sobie na szeroki uśmiech, który sprawił, że jej oczy na chwilę się zamknęły.
Aristos Lacroix
Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 21 Maj 2014, 01:00
Do lochów schodziła z duszą na ramieniu. Ten wieczór, choć wcześniej zapowiadał się wyjątkowo niefortunnie, jednak nie był zupełnie stracony. Pocałowała go. Pocałowała O'Connora. Przy wszystkich. Przy całym domu. Przy znienawidzonej Resie. Mimo tego, że pozostali Gryfoni usiłowali zasztyletować ją spojrzeniami od momentu, w którym jej stopa stanęła na dywanie Pokoju Wspólnego. Przez kilka chwil pozwoliła sobie na rozpamiętywanie tego momentu, słodkiego, wywołującego ciepło w żołądku wydarzenia, ale później wróciła na ziemię. Musiała uważać, by nie wpaść na Filcha, lub, nie daj panie, na Wilsona. Ten stary zrzęda pojawił się dzisiaj jakby był duchem, a nie istotą ludzką, poważnie zagrażając jej osobistej przestrzeni i dobremu samopoczuciu. Że też musiał ją przyłapać! Gdyby zaklęcie zadziałało, Ślizgoni mieliby Pottera z głowy, przynajmniej na jakiś czas. Wargi dziewczyny wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia, a w jej głowie zamigotało kilka niewyraźnych planów zemsty. Cóż z tego, że teraz niewykonalnych? Jeszcze kiedyś przypomni nadgorliwemu aurorowi swoją twarz, ale tym razem to ona wyrośnie przed nim spod ziemi i sprawi, że będzie się bał, jak jeszcze nigdy w swoim nędznym życiu. Mieszańcy. Czarodzieje drugiej klasy. Szlamy. Parsknęła jak kotka, przemykając się przez hol i wślizgując do lochów; ciemne włosy uwolnione z warkocza opadły jej na plecy, a zielona szarfa powiewała w dłoni, kiedy Gryfonka szybkim krokiem przemierzała doskonale jej znane korytarze. Światło pochodni o tej porze było tu znikome; z każdego ciemnego zakamarka wyglądały strachy i potwory, gotowe zalęgnąć się w głowie strachliwego podróżnika. Nie dotyczyło to jednak Aristos. Jej kroki były ciche, ale spokojne. Nie było tu niczego, czego mogłaby się bać, bywała tu nie raz i nie dwa. Dla innych Gryfonów obecność w lochach, po określonej godzinie i bez powodu, mogłaby być nad wyraz niebezpieczna; Ślizgoni zazdrośnie strzegli swoich terenów i nie mieli litości dla ciekawskich. Jej myśli odrzuciły na bok krwawy odwet na Wilsonie i skupiły się na osobie, o którą w tej chwili martwiła się najbardziej. Rosier oberwał aż trzy razy; ostatnie uderzenie wbiło go w murawę, zrzuciło z miotły i zachwiało nie tylko dumą kapitana drużyny Slytherinu. Aristos wiedziała jak niebezpieczne mogą być te cholerne piłki, a Anderson postawiła sobie za punkt honoru, by każdą jedną celować w jej przyjaciela. Na nią też przyjdzie pora, pomyślała z mściwym uśmiechem, kiedy w głowie wyraźnie odtwarzała lot Evana ku ziemi. Zapłaci za to prędzej, czy później. Z końca korytarza powoli zaczynała docierać do jej uszu muzyka. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej sprawdzić, czy z Rosierem wszystko w porządku; nie spodziewała się tylko, że kilka kroków dalej dosłownie wpadnie na ścigającego, który właśnie wyszedł z bocznego korytarza. Zapach jego perfum, znajomych i gustownych uderzył ją w nos, gdy niespodziewanie wpadła mu niemal w ramiona. Zaskoczona zrobiła krok w tył, a potem przygryzła wargę, przyglądając się starszemu chłopakowi w stłumionym świetle. - Nic ci nie jest? - spytała cicho. Bez powitania, bez słowa przeprosin. To nie było teraz ważne. Ostrożnie dotknęła jego ramienia, ale po chwili cofnęła dłoń. - Przykro mi z powodu meczu. Próbowałam rzucić na Pottera Confundus, ale ten cholerny Wilson wylazł z czeluści piekieł i narobił zamieszania. - mruknęła jeszcze, obejmując się ramionami w bezradnym geście. W lochach, mimo pory roku, zawsze było chłodniej niż na powierzchni, a ona nie przepadała za niskimi temperaturami. - Następnym razem ich rozgromicie. Graliście świetnie, ten kretyn Potter ma zwyczajnie więcej szczęścia niż szarych komórek. - dodała, z wyraźną irytacją, znów unosząc niebieskie jak płatki bławatka oczy na Evana. - Martwiłam się. - westchnęła wreszcie, by znów wyciągnąć dłoń i dotknąć nią dłoni Rosiera. Między nimi nigdy nie było nic, co wychodziłoby po za granice przyzwoitości, nie licząc złośliwych przytyków i wyciągania brudów z dzieciństwa, których żadne z nich na dobrą sprawę pamiętać nie mogło. Jeśli był taki czas, że panna Lacroix czuła do chłopaka coś więcej, to nigdy się do tego nie przyznała; nie na głos. Nie należała do osób wylewnych, być może nie chciała zostać odtrącona. Teraz nie było to już istotne. Rosier był dla niej jednak ważny i mimo chłodu, jakim cechowała się zwykle w kontaktach z ludźmi, potrafiła okazać mu nieco ciepła. Jeśli oczywiście była w nastroju.
Franz Krueger
Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 21 Maj 2014, 01:10
W tym całym zgiełku zupełnie zapomniał o Victorii, a przecież nie powinien. Co jakiś czas słyszał przecież jej krzyk z trybun. Wiedział, że będzie go dopingowała. Przyjaźnili się, w zasadzie od dziecka, zawsze mógł liczyć na jej wsparcie, oczywiście ze wzajemnością. Była dla niego trochę jak Rosier w damskim wydaniu. I chociaż może czasami ich rozmowy wyglądały bardziej na flirt, a te odważniejsze gesty i słowa wskazywałby na coś więcej, niżeli przyjaźń, między tą dwójką istniała zupełnie inna więź, niźli ta, która aktualnie zawładnęła nad sercem młodego Kruegera. Znajomość Niemca z panną Craven bowiem nigdy nie opierała się na żadnym głębszym uczuciu, żadne z nich nie myślało o tym, by mogli kiedyś się związać, choć niewątpliwie stanowiliby uroczą parkę, biorąc pod uwagę ich całkiem atrakcyjną aparycję. W każdym razie, Franz zajęty przynudzaniem, spojrzeniami rzucanymi w stronę Jasmine i udawaną nienawiścią, która w jego ustach nie brzmiała już tak jak dawniej, z początku nie zauważył nawet swojej bratniej duszy. Dopiero, gdy ta przywitała się ze wszystkimi, poznał ją po głosie. Nic dziwnego, po tylu latach znajomości najpewniej domyśliłby się nawet po krokach, gdyby tylko w końcu korytarza nie było tak głośno. W pewnym sensie Krueger był jej nawet wdzięczny, że wpadła w takim momencie. Stwierdził, że zagajenie rozmowy, czy to z panną Vane, czy di Scarno nie było najlepszym pomysłem. Był zbytnio zestresowany tym, co sobie na ten wieczór skrzętnie przygotował. Dlatego też nie miał nic przeciwko temu, że Victoria zechciała go porwać na dłuższą chwilę. - No tak, to przepraszam dziewczęta. – mruknął zatem jednie w stronę swojego obiektu westchnień, jak i jego krukońskiej przyjaciółki. A propos Chiary, Franzowi jakoś obecność tej dziewczyny kompletnie nie przeszkadzała, no może poza faktem, że ta rozmawiała akurat z obraną przez niego za cel brunetką, ale to była zupełnie inna kwestia. Obecność Włoszki na ślizgońskiej imprezie nie była dla niemieckiego czarodzieja zaskoczeniem. Przyzwyczaił się on bowiem już do tego, ze Chiara była wszędzie tam, gdzie Ślizgoni. Ba, trudno nie kojarzyć dziewczęcia, które łamało serca sporej części graczy zielonej drużyny quidditcha. Krueger jednak nigdy jej nie oceniał po liczbie podbojów miłosnych, a prawdę powiedziawszy, nie zwracał też na nią zbytniej uwagi. Być może, gdyby wiedział o jej nocnych schadzkach z Rosierem, byłby chociaż odrobinę bardziej zainteresowany, ale w takim wypadku było mu to całkiem obojętne, czy panna di Scarno zaszczyci Ślizgonów swoją obecnością czy może będzie rozprawiać ze swoimi pobratymcami o znaczeniu książek w życiu człowieka. Tak, tak, siedemnastolatek starał się nie szufladkować ludzi, ale czasami zdarzało mu się pomyśleć o jakimś domu, patrząc głównie na krążące o nim stereotypy. Wracając jednak do rzeczywistości, Franz uśmiechnął się nawet, kiedy usłyszał jakie określenie przylgnęło do niego po wypowiedzi Victorii. Przystojniaczek? Właściwie to chłopak powstrzymywał się od wybuchu śmiechem. Szczególnie z tego względu, że takie słowa padły akurat w obecności Jasmine. Nie zdążył jednak zerknąć już nawet na jej reakcję, bo i nie chciał zmuszać swojej przyjaciółki do tego, by na niego czekała. Podążył więc za nią w obranym przez nią kierunku, by zaraz stanąć przy niej opartej o jakiś filar. Jej zachowanie nie wprawiło go w żaden szok. Krueger nie znał jej od wczoraj, by nie wiedzieć, co jej chodzi po głowie. Nie oponował nawet, kiedy jej dłoń dotknęła jego marynarki. Pozwolił dziewczynie wyjąć butelkę, a następnie pociągnął z nią kilka łyków, choć niewielkich, bo miał świadomość tego, że przynajmniej w początkowej fazie tego wieczoru musiał być zupełnie trzeźwy. Nie po to stracił tyle czasu na przygotowania, żeby teraz wszystko zakończyło się fiaskiem. Pytania, którymi zasypywała go panna Craven wprawiły go już jednak w pewien stan zakłopotania. Takich słów chłopak nie spodziewałby się nawet po niej. W porządku, może i znała go aż nazbyt dobrze, ale czy takie rzeczy naprawdę było po nim widać? Westchnął tylko ciężko, przez dłuższą chwilę nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Najgorsze było to, że Victoria wszystko próbowała obrócić w żart, a jednak, jakimś cudem, trafiła w sedno sprawy. - Nie zapomniałaś. Mówiłaś już, ale teraz to ja powinienem się odwdzięczyć, bo wyglądasz naprawdę zjawiskowo. – odpowiedział wpierw na ostatni komentarz, który akurat wydawał mu się najprzyjemniejszy ze wszystkich, a w dodatku był niezwykle budujący, pocieszający, jak i dodawał mu coraz więcej pewności siebie. Zresztą, sama rozmowa z Victorią działała na niego motywująco i w pewnym sensie dodawała mu odwagi. Ba, jego towarzyszka nawet nie musiała wiedzieć o co chodzi, a i tak pomagała. Potrzebował przecież teraz kogoś, z kim mógłby niezobowiązująco porozmawiać, odstresować się przed tym, co nieuniknione. Przy okazji swojego komentarza, Krueger nie mógłby sobie odpuścić tej przyjemności zlustrowania sylwetki panny Craven wzrokiem. Czego by nie powiedzieć, jednak należała do jednych z piękniejszych kobiet w Hogwarcie, a Ślizgon był tylko facetem, który uwielbiał raczyć swoje oczy takimi widokami. Skłamałby zresztą, gdyby powiedział, że nigdy nie myślał o swojej przyjaciółce pod kątem fizycznej bliskości. Zawsze jednak twierdził, że szkoda byłoby zniszczyć taką przyjaźń tak banalny sposób. Już wystarczająco dużo dziewcząt patrzyło na niego chłodnym wzrokiem na skutek różnych nieudanych związków i podrygów. - Kto się czubi, ten się lubi? – dodał dopiero po chwili milczenia i namysłu i znów zamilknął na długo, najprawdopodobniej wprawiając swoją rozmówczynię w zniecierpliwienie. Jednak nie robił tego świadomie. Musiał wszystko na spokojnie przetrawić, przeanalizować, w jaki sposób podejść do dość kruchego tematu. - Może coś w tym jest, jeśli wiesz, o kim mówię… chociaż sam nie wiem, czy nie wolałbym, żeby było inaczej. – mruknął wreszcie niezbyt głośno, jakby obawiał się tego, że ktoś go usłyszy. Prawda była taka, że każdy i tak zajęty był sobą i miał w głębokim poważaniu to, co dzieje się pomiędzy Franzem a Victorią. Mimo wszystko, jak to mówią, przezorny zawsze zabezpieczony, a Krueger wolałby, żeby jego sekrety nie ujrzały światła dziennego, dopóki sam nie postanowi ich wyjawić światu. Zastanawiał się teraz, nadal miał wątpliwości, czy to rzucenie wszystkiego na jedną kartę będzie dla niego korzystne, ale był typem, który nie obawiał się sięgnąć po swoje, jak i podjąć ryzyka, jeżeli efekt końcowy był tego warty. - Zaryzykuję. I spełnię ten toast zbawienia lub zguby. – rzucił ostatecznie dość poetycko, odnosząc się do znanego cytatu z „Romea i Julii”. Franz nie byłby jednak sobą, gdyby od razu nie sprofanował dramatycznej sztuki, więc zamiast trucizny, upił znów łyka whiskey, chowając zaraz butelkę za marynarkę.
Chiara di Scarno
Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 21 Maj 2014, 10:23
Ależ Chiara nie była typem delikatnej panienki z dobrego domu, kilka mocniejszych słów ze strony Aleksa raczej by jej nie wyprowadziło z równowagi, ani nie wprawiło w zakłopotanie. Tym niemniej chyba miał rację, to nie był odpowiedni moment na kłótnie i bójki, wszyscy byli mniej lub bardziej przybici po przegranej, a zatem należało w sobie odnaleźć odrobinę wyrozumiałości. Swoją drogą Chi i tak była zaskoczona tak przyzwoitym zachowaniem ze strony Gilgamesha, można nawet powiedzieć, że Ślizgon był dla niej dzisiaj uprzejmy, biorąc pod uwagę to, jak zwykle ją traktował. Stąd z resztą jej rozbawienie, dzisiaj to ona miała asa w rękawie i mogła go użądlić w czuły punkt, ale nie zamierzała. Wolała go ignorować. Jego oraz potencjalne zaczepki, gdyby się jednak na nie zdecydował. Z wdzięcznością przyjęła whiskey z rąk O'Malley'a, nie zamierzała się bynajmniej upijać - ten jeden raz stanowczo jej wystarczył, nie planowała jednak przesadzać w drugą stronę i robić z siebie abstynentki. Ba, lekko się wstawiwszy miała większe szanse na przetrwanie tego wieczoru w humorze nieco lepszym niż pogrzebowy. No i jak można się nie napić, kiedy wznoszą takie toasty? Poczuła lekkie pieczenie w gardle, kiedy pierwszy łyk alkoholu spływał jej do żołądka, ale tym razem czerpała z tego uczucia nawet pewną przyjemność. Zapowiedź tego, co miały przynieść kolejne toasty. I wtedy, jakby na potwierdzenie, że może być i będzie lepiej, jej nagie ramię (wciąż miała na sobie tę samą, zieloną sukienką co na meczu) musnęły pewne dobrze jej znane, pachnące kusząco jaśminem włosy. Na jej usta wypłynął uśmiech, który w tym konkretnym towarzystwie był do pewnego stopnia odruchem warunkowym. Spokojnie przysłuchiwała się jak Jass wita po kolei każdego, cierpliwie czekając na swoją kolej. Najlepsze po prostu zostawia się na koniec! I nie zawiodła się! Ten przelotny kontakt ich ust, był typowym dla nich sposobem powitania. Dlaczego miałyby udawać, że nie były nigdy dla siebie niczym więcej? Zahaczyła palcami o szlufkę jej spódnicy (bo takowe są mam nadzieję. :P) i pochyliła się nad jej uchem. -Cała przyjemność po mojej stronie. Teraz musisz mi tylko powiedzieć jak należy uhonorować zdobywczynię pierwszego gola? - uśmiechnęła się do dziewczyny z tymi iskierkami w oczach, które Vane musiała wciąż dobrze pamiętać. Zapowiadały one same przyjemne rzeczy i zabawę. Nie było co się załamywać i smucić, impreza służyła do tego, aby się rozerwać. Chiara być może nie była Ślizgonką, ale miała Salazara Slytherina w rodowodzie, posiadała więc poniekąd pewne prawa do bytności na tej imprezie. Nie wspominając już o tym, że wśród uczniów spod znaku węża miała więcej znajomych niż we własnym domu. Ponadto imprezę do pewnego stopnia pomogła zorganizować, więc nie czuła się tutaj nie na miejscu, czy też intruzem. Nikt też jej chyba tak nie postrzegał, od zawsze była niebieskim kwiatkiem na tej zielonej łące. I dobrze jej z tym było. Słysząc głos Franza gdzieś za swoimi plecami spięła się lekko. Niemiec nie był jej obojętny, jak ona jemu. Nie przepadała za nim, być może wynikało to z tego, ze zawsze traktował ją w niezbyt przyjazny sposób, a może miał w swoim charakterze coś, co wymuszało na niej dystans i rezerwę. Słysząc ton jakim zwrócił się do Jasmine uniosła brwi, wciąż nie cofając dłoni, która oplatała dziewczynę w talii. Uśmiechnęła się do Victorii ponad ramieniem Niemca i z ulgą przywitała fakt, że dziewczyna postanowiła Franza porwać. Jak dla niej mogła go zajmować przez resztą imprezy. -Il coglione. - mruknęła pod nosem, tłumacząc to na potrzeby przyjaciółki. -Palant. Byłaś widowiskowa, pierwszy raz nie umierałam na meczu z nudów, a to spory komplement. - dopiła to co miała w szklance i dolała sobie czegoś, co stało jej pod ręką, nie szczędząc też Jasmine. Evan nie przychodził, musiała więc skupić się na czymś innym, albo kimś innym.
----> część opcjonalna, zależy czy Chi mogła widzieć Evana i Ari, czy stali za jakimś zakrętem korytarza. Taka jestem miła, że nic nie wymuszam. ;) Tym razem.
I w tym momencie, jakby na zawołanie, dostrzegła zbyt znajomą jej sylwetkę w korytarzu prowadzącym do wejścia. A więc przyszedł. Przez moment wahała się, czy może nie podejść do niego na przekór powszechnemu przeświadczeniu, że nikim specjalnym on dla niej nie jest, ale została uprzedzona. Zapewne to i dobrze. Zmrużyła oczy rozpoznając Aristos, ale podarowała sobie całe to kipienie z zazdrości i inne bezsensowne uczucia, które tyczyły się jedynie ludzi zbyt mocno do drugiej osoby przywiązanych. Ponadto wydawało jej się, że Gryfonka ma słabość do tego pałkarza, na którego Ślizgoni urządzili sobie na początku meczu polowanie. Po krótkiej chwili oderwała od nich wzrok, acz niechętnie i ponownie skoncentrowała się na Jasmine. -Zróbmy coś, żeby ta impreza nie przypominała stypy. - zasugerowała, bo nagle poczuła, że musi coś zrobić zamiast stać tak jak kołek i czekać nie wiadomo na co. Może jednak widok Rosiera w towarzystwie innej dziewczyny wcale nie był jej tak obojętny jak by chciała?
Dorian Whisper
Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 21 Maj 2014, 15:49
Lochy, jego zdaniem jeszcze nigdy nie były takie zatłoczone. Chociaż znając charakter Doriana i jego podejście do ludzi, to nawet cztery osoby były już dla niego „tłumem”. Jak zwykle zrzędził pod nosem i zastanawiał się po co tak właściwie zapuścił się właśnie tutaj. Mecz był porażką dla Slytherinu i nawet nie przypuszczał, że mimo całej niechęci do tej gry… będzie mu żal. Dobrze grali, chyba. Nie znał się na tym, nigdy się nie interesował tym sportem, a jeśli już, to w ten negatywny sposób i wcale się z tym nie krył. Przyszedł na mecz tylko, aby popatrzeć na O’Malleya i jego drifty wykonywane w powietrzu, na miotle. Wyglądał wtedy, jeżeli mógł to tak określić, zjawiskowo i niezwykle. Niczym bożek lawirujący w powietrzu, oczywiście wcale nie chodziło mu o tego gołego dzieciaka ze skrzydłami i łukiem. Mitologia grecka? Jeśli już zeszliśmy do porównywania Alexandra do jakiegoś bożka, to może Apollo? A cholera wie. Nie znał się akurat na tym i wcale nie chciał tego zmieniać. Mitologia grecka była dla niego straszliwie nudna. Jak mugole mogli się tym interesować? Nie ukrywał, z ciekawości i dla poszerzenia swojej wiedzy, to sięgnął po różne mugolskie książki, nie tylko mitologie. Jeśli jednak by się do tego przyznał w tym towarzystwie, w którym miał spędzić dzisiejszy wieczór, to chyba nie wróciłby w jednym kawałku do swojego dormitorium. Jeśli w ogóle by wrócił. Trudno było się do tego przyznać, ale z meczu naprawdę niewiele zapamiętał. Brak zainteresowania grą był niestety silniejszy od szczerej chęci bycia entuzjastą. Był tam dla jednej osoby. W tym miejscu także. Gdyby Alexander nie zdecydował się przyjść na after party, to Doriana prawdopodobnie także by tutaj nie było. Bo po co? Jeśli chodziło o innych… to jego relacje były naprawdę… ciekawe. Na przykład Gilgamesh. Wiedział, że jak ten się upije, to naprawdę robi się dosyć ciekawie. Miał okazję doświadczyć tego kilka razy, kiedy obaj (o zgrozo! OBAJ) poszli na kremowe do Hogsmeade... Dorian rozważał podejście do Niemca i zaproponowanie mu jednego kieliszka wódki czy tam whisky. Kątem oka zauważył też Chiarę di Scarno, uczennicę z jego domu. Łączyła ich „niema przyjaźń”, która mu naprawdę bardzo odpowiadała, jej chyba także. Gdy wyłapał jej krótkie spojrzenie, skinął tylko powoli głową, a jego usta wykrzywiły się w jednym, krótkim uśmiechu. Albo raczej jej parodii, ale lepsze to niż nic, prawda? Nie miał powodu być dla dziewczyny niemiły, lubił ją i szanował jak niewiele dziewcząt kręcących się wokół niego. Alexandra dostrzegł niewiele później, jednak nie podszedł do niego, tylko oparł się ramieniem o jeden z kamiennych filarów i wyjął z kieszeni swojej marynarki butelkę, w której znajdował się przeźroczysty płyn. Odkręcił ją i upił łyka prosto z gwinta, krzywiąc się przy tym delikatne. Jego spojrzenie przeszywało O’Malleya intensywnie, jakby tak chciał go przywołać do siebie. Uśmiechnął się kątem ust, czekając na reakcję ślizgona. On może poczekać. Miał przed sobą całą noc.
P.s Wybaczyć mi za paplanie o amorach, nie chciałam, żeby post był taaaaki łysy <3
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 21 Maj 2014, 18:49
Gilgamesh tylko uprzejmie odpowiadał na powitania kolejnych znajomych, po czym jak najszybciej mógł, usunął się do stołu z alkoholem. Zbyt długo sterczał w obecności di Scarno i się zirytował, a nie zamierzał się na niej dzisiaj wyżywać. Szkoda że żaden tępy Puchon nie zabłądził i nie postanowił przyjść pooglądać co tu się dzieje. Chętnie by się na kimś wyżył. Nalał sobie whiskey do kielicha i opróżnił praktycznie duszkiem. Rozejrzał się po sali i wtedy zauważył kogoś, kogo szczerze mówiąc się tu nie spodziewał. Whisper. No proszę, kolejny stary znajomy. Chociaż...wypadałoby się przywitać z kumplem od kieliszka, prawda? No to co, eskapada! Nalał sobie kolejnego kielonka i nalał drugiego, bo w końcu nie wypadało tak z pustymi rękami podchodzić. Powoli i ostrożnie przecisnął się do Doriana. -Mogłem się domyślić że gdy pada słowo alkohol, to zawsze jesteś i Ty. Trzymaj stary.-rzucił podając mu kieliszek który mu nalał. Dorian powinien docenić, że Gil z własnej woli przyniósł mu alkohol do rąk własnych. Swoją drogą...co do Whispera...przyszła mu na myśl druga osoba o tym nazwisku. Jego młodsza siostrzyczka. Dalej był na nią obrażony, jednakże gdy przypadkiem spojrzał na trybuny podczas meczu to ją zobaczył. Wciąż seksowna. Wypadałoby dokończyć to co kiedyś Gil zaczął. Cholerna Wanda, teraz mu ma chodzić po głowie? -To za piękne panie, panów, czy co tam wolisz, co?-wzniósł cicho toast, przybił i szybko opróżnił kielicha. Po chwili rzucił tak jakby niezobowiązująco: -A co tam u Twojej siotry?
Evan Rosier
Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 21 Maj 2014, 18:52
// Nie mogła ich widzieć, piękna, bo stoją na korytarzu, a Chi i reszta są w lochu. ;)
Rosier zdecydowanie nie był człowiekiem, który potrafił czy też nawykł przegrywać. Jeśli wyznaczał sobie jakiś cel, zwykle go osiągał, mniej lub bardziej legalnymi metodami. Obsesyjnie skoncentrowany na sprawowaniu kontroli, łatwo i niezwykle szybko wpadał w złość, kiedy coś szło niezgodnie z jego planami; kiedy ktoś mu tę kontrolę wytrącał z rąk. Nic więc dziwnego, że w jego sercu prędko zatliła się wściekłość, jaka udzielała się teraz każdemu zawodnikowi drużyny Ślizgonów, bo choć mecz nie miał dla niego wielkiego znaczenia na tle ostatnich burzliwych wydarzeń, to sama świadomość pokrzyżowanych planów, sam głupawy uśmiech na twarzy Blacka sprawiały, że gotowała się w nim krew. Może tylko widowiskowo rozpłaszczona na murawie Anderson przyniosła mu mierną satysfakcję, a już na pewno nakarmiła jego demony, które tylko czekały na jej kres. Miał okrutną nadzieję, że z tego upadku dziewczyna nie podniesie się tak prędko; że zapamięta sobie raz na zawsze, by więcej nie wchodzić mu w drogę. W szatni rozbierał się bez pośpiechu, odklejając od ciała przemokniętą, uwalaną błotem szatę; przyglądając się zniszczeniom, jakie wyrządziło zetknięcie z twardym podłożem. Gdy adrenalina opadła, ból stał się wyraźniejszy, zaś obity bark zesztywniał, jednakże nie zamierzał słuchać rad pielęgniarki, która proponowała mu wizytę w Skrzydle. Musiałby stracić świadomość, by komuś udało się go tam zaciągnąć. Wziął więc prysznic pod chłodnym strumieniem wody, zmył z twarzy pręgi błota, obmył się z potu, brudu i krwi, ale nie z gniewu. Gdy opuszczał szatnię, nie oglądając się na innych zawodników, wciąż jeszcze czuł palącą złość, tę, którą znał dobrze, a potrafił leczyć jedynie alkoholem, kobietami i, coraz częściej, brutalną przemocą. Nie zamierzał wprawdzie zjawiać się na imprezie w lochach, którą planowali początkowo jako doskonały sposób na uczczenie spektakularnego zwycięstwa, lecz gdy tylko znalazł się w pobliżu Pokoju Wspólnego i usłyszał przytłumione dźwięki muzyki, gdy dostrzegł sylwetki kłębiące się wśród przygasłych świateł, wbrew swojej niechęci do tłumu, szczególnie pijanego, nabrał ochoty, by wybrać się tam i wypić tak wiele, na ile pozwoli mu jego zmęczony organizm. Wsunął dłoń do kieszeni i chwilę tkwił w miejscu, niezdecydowany, lecz wreszcie, zakląwszy pod nosem, chyba do własnej głupoty, ruszył do dormitorium i wyciągnął spod łóżka kilka butelek Ognistej, które zazwyczaj trzymał tam na czarną godzinę. Jedną z nich, napoczętą podczas wyjątkowo bezsennej nocy, przechylił do warg natychmiast, rozkoszując się gryzącym posmakiem w gardle; resztę pochwycił pod pachę, zdrowym ramieniem dociskając je do swego boku. Chwilę potem przemierzał już ciemny korytarz, zimny, wilgotny, pełen cieni, dziś ożywiony miarowym dudnieniem muzyki w głębi, przemykającymi sylwetkami wstawionych, przyklejonych do siebie par, odgłosami rozmów. I gdy wychodził właśnie zza rogu, z pochyloną głową szukając w kieszeni paczki papierosów, ktoś wpadł prosto na niego, na co w pierwszej chwili zagregował wyciągnięciem ramienia i powstrzymaniem obojga od upadku. Wzniósł lodowate spojrzenie, gotów zgromić nim kolejnego tego dnia ślepca, który wszedł mu w drogę, jednak jego oczy natknęły się na kogoś, kogo najmniej się tu obecnie spodziewał. Zmarszczył brwi. — Aristos — mruknął zamiast przywitania, tonem na poły zdziwionym. Wysłuchał jej słów, milcząc uparcie, jednak, wbrew jej oczekiwaniom, bynajmniej nie poprawiły mu one nastroju. Nie tolerował litości ani współczucia, bez względu na możliwe intencje zawsze postrzegał je jako formę wyższości, a więc coś poniżającego. Nie chciał słuchać pocieszeń, a wypominanie mu niedawnej porażki nie należało w tym momencie do najlepszych posunięć. Gdy więc dotknęła jego ramienia, jego mięśnie niemal natychmiast spięły się lekko, nie dlatego, że było w nim coś nieprzyjemnego, lecz dlatego, że nie uważał wcale, by potrzeba mu było podobnego współczucia, wręcz przeciwnie – gardził nim. Nigdy nie widział się w roli przegranego, tak też było i tym razem. — Nie jestem Gryfonem, Aristos, nie wypadam z gry z powodu kilku tłuczków — odrzekł nieco chłodno, choć bark wciąż pulsował bólem. W zasadzie nie wyglądał źle. Na twarzy miał kilka otarć i ran, ale oprócz tego nikt nie powiedziałby, że zaliczył dzisiaj trzykrotne spotkanie z tłuczkiem i jedno porządne z murawą. Zapewne dopiero po pewnym czasie obicia rozleją się na jego ciele rozległym śliwkowo-zielonym sińcem. Odnalazł jej oczy, a jego spojrzenie odrobinę złagodniało. — Widziałem cię na trybunach. Do twarzy ci w zielonym. Zawsze uważałem, że to dla ciebie lepszy wybór. O’Connor miał nietęgą minę. Nie wiedział co łączyło Cu i Aristos, zresztą nigdy go to szczególnie nie interesowało. W Irlandczyku widział tylko przeciwnika na boisku i zajmował sobie nim myśli tak długo, jak oboje walczyli na miotłach naprzeciw siebie. Gdyby jednak zdawał sobie sprawę z tego, że młoda Lacroix dopiero co tkwiła w jego ramionach, by chwilę potem przygalopować w podskokach prosto do niego, cóż, najpewniej postrzegałby to odrobinę inaczej. — Oczywiście, że następnym razem ich rozgromimy. Mieliśmy przewagę punktową i tylko szczęście Pottera zaważyło… Rzuciłaś na niego confundus? — Uniósł brwi, nieco zaskoczony i chyba nawet trochę rozbawiony. Szczerze mówiąc wcale się tego nie spodziewał i nie miał pojęcia, co strzeliło jej do głowy, by robić to pod okiem aurorów i całego grona nauczycielskiego. Po chwili jednak dodał kąśliwie. — Jesteś pewna, że nie zaklęcie ochronne? Nie imały się go żadne ataki. Wszelkie relacje, jakie nawiązywał z innymi ludźmi, zwykle płytkie i powierzchowne, służące wyłącznie osiągnięciu określonych celów, jakie sobie, coraz bardziej zachłannie, wyznaczał, opierały się na odmiennych niż zwykle zasadach. Te głębsze i bliższe, nieczęste, choć przypominały niekiedy coś na kształt przyjaźni, to nigdy nie były nią w klasycznym ujęciu. Nie potrafił odtwarzać społecznych więzi, zawsze był marnym materiałem na przyjaciela, syna i męża. Nie wiedział, gdzie leżą granice, jak to ujęła, przyzwoitości, nie wyznaczał ich, a gdyby nawet to uczynił, potem dołożyłby zapewne wszelkich starań, aby je przekroczyć. W końcu, jak sądziła Chiara, zajmował się tym zawodowo. Kiedy dotknęła jego dłoni i wyznała mu, że się o niego martwiła, zmarszczył nieco brwi, ponownie automatycznie reagując na to napięciem poobijanych mięśni. Spoglądał jej w oczy, nie bardzo wiedząc, jak to potraktować. Nigdy nie był człowiekiem wylewnym, gdyby nawet to doceniał, w życiu nie przeszłoby mu to przez gardło. Ostatecznie uśmiechnął się więc chłodno, ironicznie, a potem ścisnął jej dłoń i pociągnął ją lekko do siebie. — Niepotrzebnie — mruknął beznamiętnie. — Potrafię o siebie zadbać lepiej niż większość twoich domowych znajomych. Ale jeśli próbujesz mnie poderwać, po prostu powiedz. Mrugnął do niej i pociągnął ją w kierunku lochu na końcu korytarza. Bo przypuszczał, że tam właśnie się wybierała, a i on nie zamierzał już dłużej czekać na dogodną okazję do wypicia kilku – czy też kilkudziesięciu – kieliszków. Przekroczył próg razem z Aristos i rozejrzał się po wnętrzu, a w jego nozdrza uderzył ostry zapach alkoholu i dymu. Dostrzegł sylwetkę Chiary siedzącej po drugiej stronie lochu i choć musiał przyznać, że jak zwykle wyglądała zjawiskowo, z jakiegoś powodu nie spodziewał się jej tu zastać. Zacisnął szczęki, obserwując ją przez ułamek sekundy, a potem zwrócił spojrzenie na zastawiony butelkami stół, na którym ułożył własne trunki. Zerknął na O’Malleya i Gilgamesha, przesuwając ku nim po blacie dwie nowiutkie, czekające tylko na otwarcie Ogniste Ogdena. — Nie wiem czy dobrze zrozumieliście treść zakładu. Mieliście dostawać po jednej za każdego zrzuconego Gryfona, a nie za każdym razem, gdy ktoś zrzuci z miotły mnie — mruknął, spoglądając na nich chłodno spod uniesionych brwi. Widział ich wszystkich na boisku, na cholerę miał się z nimi znowu witać? Próbował odszukać spojrzeniem Franza, lecz tamten tkwił w jakimś kącie w towarzystwie Craven, nie miał więc zamiaru się do niego fatygować. — Zaś Anderson dostała za swoje i myślę, że tym razem już nie wstanie. Uniósł kieliszek, dając znać, że to coś, za co warto wypić. Podał jeden z nich Aristos, która z pewnością napiłaby się za połamane kości tej dziewczyny, zaś następne wsunął w dłonie Jasmine i Chiary, na chwilę chwytając spojrzenie tej ostatniej. Jeśli zaś chodziło o Daniela, zwyczajnie go zignorował. Był na tyle rozdrażniony, że widok Blaisa mógł szybko wyprowadzić go z równowagi, a nie zamierzał się oszukiwać – kiedy wszystko zależało od sprawności szukającego, ten zawiódł. W dodatku w starciu ze ślepym okularnikiem. Wychylił swój kieliszek i natychmiast rozlał kolejny, nie zapominając wypełnić również pozostałych. Czego jak czego, ale alkoholu starczy im dzisiaj na całą noc. Co jakiś czas jego wzrok leniwie powracał jednak ku tej jednej postaci w zieleni, zatrzymywał się na jej ciemnych włosach, na jej ustach, na ciele.