Temat: Pokój za obrazem kruka Nie 15 Cze 2014, 23:29
Pokój za obrazem kruka
Pokój skryty za obrazem przedstawiającym starego, zgrzybiałego kruka. Gdyby ktoś pogłaskał okropieństwo po dziobie, rama odskoczyłaby od ściany, ukazując nieregularne przejście ukryte za wiekowym płótnem. Wnętrze znajdujące się za nim przypomina dawne dzieje Hogwartu i wygląda na kompletnie opuszczone. Nawet skrzaty zapomniały o jego istnieniu. Stare meble z epoki, pajęczyny, kilka zbitych wazonów smętnie świeci skorupami w kącie. Na kanapie leży jednak nowy, puchaty koc, a na stoliku stoją kieliszki po winie - ktoś odkrył ten sekret i często korzysta z miejsca odosobnienia...
Alexander O'Malley
Temat: Re: Pokój za obrazem kruka Nie 15 Cze 2014, 23:41
Nogi niosły go same w stronę zamku, a w głowie panował taki chaos, że wojny goblinów z 1634 roku przy obecnym stanie umysłu panicza O'Malleya stanowiły dziecięce igraszki. Właściwie za czyjego panowania były te wojny? Ordyna Zgrzybiałego, czy Odyńca Wielkiego...? Mniejsza z tym. Opuścił Hogsmeade tak szybko, jak tylko pozwalał mu na to nerwowy krok, przetwarzając ostatnich kilkanaście minut w głowie niczym plik ruchomych zdjęć. Sowa od Doriana. Słodki smak kremowego piwa. Podkrążone oczy jego rozmówcy. Palce na brodzie. Spojrzenie tak intensywne, że niemal paliło. Zduszone wyznanie, dotyk warg na ustach... Kompletnie nie wiedział co z tym wszystkim zrobić. Gdyby mógł, po prostu zapadłby się pod ziemię niczym Eurydyka i spędził resztę wieczności karmiąc trzygłowego kundla u drzwi Hadesu, niestety, świat nie był tak prosty, a życie tak nieskomplikowane. Miał wrażenie, że jest pijany. Obraz rozmazywał mu się przed nosem, kiedy wchodził po schodach do sowiarni, by napisać kilka słów do Jasmine; była jego pierwszą, wyraźniejszą myślą, która wypłynęła na powierzchnię ponad wszystkimi dzisiejszymi absurdami, dzwoniąc niczym chóry anielskie. Jego Jasmine. Jego wybawienie. Wiedział, że widząc specjalny kod, znany tylko im, nie odmówi mu pomocy. Nigdy nie odmówiła. Dzielili między sobą wiele drobnych symboli, wiele znaków i gestów, które sprawiały, że ich przyjaźń nabierała nowego wybrzmienia. Które izolowały ich od natrętnych podglądaczy, od plotek i wścibskich uczniów, gotowych roznieść każde sensacyjne według nich wydarzenie po szkole. Kiedy jego stopy dotknęły kamiennego bruku na dziedzińcu, wydawało mu się, że nad sobą panuje. Każdy kolejny krok przybliżający go do miejsca spotkania z Vane utwierdzał jednak chłopaka w przekonaniu, że od "wydaje się", a "byciem" droga naprawdę długa, wyboista i wyjątkowo trudna. Dopadł obrazu niemal w amoku, głaszcząc paskudne ptaszysko po dziobie; bestia rozdarła się głośniej, niż zwykle, ale wpuściła go do środka, pozwalając Alexandrowi na chwilę względnej ciszy i samotności. To jednak nie pomogło. Kiedy siedział bezczynnie na kanapie, opierając łokcie na kolanach, a palce wplątując bezradnie we włosy, karuzela wspomnień i obrazów rozpoczęła się od nowa. Whisper go pocalował. Pocałował go. Whisper. - Merlinie. - jęknął, kładąc się wreszcie na starej kanapie; mebel jęknął w proteście, ale wytrzymał, miękkie poduszki ugięły się pod ciężarem układającego się na nich ciała, a Alexander sięgnął po jedną z nich i zakrył sobie twarz, czekając, aż jakiś litościwy bóg, duch, upiór, lub pieprzony gumochłon ukróci jego cierpienie i w niewytłumaczalny sposób zwyczajnie go udusi.
Od czasu cholernego meczu i jeszcze bardziej cholernej imprezy, Jasmine zdawała się nie mieć swojego miejsca w szkole. Z kąta w kąt, za wszelką cenę udając, że zrobiła wtedy dobrze i omijając temat szerokim łukiem, nawet wtedy, gdy zaczynali go Chiara albo Alexander. Za wszelką cenę pokazywała światu, że czuła się dobrze, nawet zajebiście dobrze i nie mogła zrobić niczego lepszego jak pogonić Franza. Żartowała beztrosko na korytarzu i wyglądało na to, że żyła pełnią życia. Kto jednak miał pojęcie, że nie przesypiała prawie żadnej nocy? Że wzrok czekoladowych oczu był esencją smutku i rozpaczy? Jak ów wzrok prześlizgiwał się po korytarzu szukając tej znajomej czupryny, znajomego chodu.. lecz zawsze napotykała na pustkę. Postanowiła więc zająć się nauką i grając na saksofonie. Spędzała mnóstwo czasu w salonie pianistki, grając różne, dosyć melancholijne melodie. Nie wiedziała, co sie z nią działo. Raz to komuś dawała kosza? Nigdy nie czuła się tak jak teraz. Nigdy nie budziła się z krótkich drzemek z piekącymi oczami i wilgotną poduszką. Nie irytowała się z byle powodu. Nigdy nie wspominała momentu rozstania i nie analizowała go po raz setny. Ostatnio na lekcji eliksirów przyrządzała amortencję i musiała przyznać, że z nut jaśminu, maliny i nikotyny wydobywał się inny... bardzo silny, dotąd przez nią nie wyczuwalny, a robiła ten eliksir dosyć często jako powtórkę przed egzaminem. Z zamyślenia, w które wprowadził je ten aromat wyrwał ją list. Leżała na kanapie w pokoju wspólnym, gdy sówka wylądowała na jej brzuchu. Serpens zostawił list o bardzo krótkiej treści. Jas poderwała się automatycznie i bez słowa wyszła z pokoju wspólnego. Skierowała swoje kroki do obrazu kruka. Pogładziła jego szkaradny dziób i przedostała się do środka. Dojrzała Alexa leżącego na kanapie, przykrytego poduszką. -Może nie jestem Merlinem, ale chyba na mnie czekałeś. Gadaj, co się stało. -rzuciła na powitanie, zabierając mu poduszkę. MArtwiła się, bo wyglądal.. na niespełna rozumu. Albo jak pijany.
Nie zareagował na odgłos otwieranego przejścia; nie przejął się też głosem Jasme, śmiejąc się do siebie i zakrywając twarz dłonią, gdy dziewczyna zabrała mu poduszkę. Cała absurdalność sytuacji sprzed godziny zaczęła wreszcie do niego docierać w najbardziej świadomy sposób i Alexander zwyczajnie przestał wierzyć, że to miało miejsce, wypierając prawdopodobieństwo takiego zdarzenia. Niestety zapach kremowego piwa i perfum Doriana, który przeszedł na niego jak jakiś pieprzony pasożyt, oraz smak chętnych, zachłannych ust na wargach nie pozwalał mu zaprzeczyć prawdzie. To wszystko, połączone z beznadziejnością całej sytuacji sprawiło, że nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać i dla Ślizgonki, która nie wiedziała jeszcze o niczym, jego zachowanie faktycznie mogło być nieco... Podejrzane. - Byłem... W Świńskim Łbie. - wykrztusił wreszcie, powstrzymując kolejny napad śmiechu; usiadł oddychając ciężko i otarł załzawione oczy dłonią, zerkając na Vane z kretyńskim uśmiechem, wciąż malującym mu się na wargach. - Chyba totalnie oszalałem, Jas. Odbiło mi. Myślałem, że jestem zupełnie zdrowy na umyśle, ale najwyraźniej nie. Mam omamy. Albo koszmary na jawie. Coś musi być nie tak. - jęknął wreszcie, opadając znów na poduszki. - Takie rzeczy po prostu nie mają racji bytu!- burknął po chwili, a następnie znów zachichotał. Ciężko było powiedzieć w jakim nastroju był obecnie panicz O'Malley, jedno jednak było pewne - nie było to nic dobrego.
Usiadła na kanapie, popychając niecierpliwie nogi Alexa. Musiała się dowiedzieć o co chodzi, a chyba szykowała się dłuższa historia. Spojrzała na Alexandra, unosząc brew do góry w akcie niemego zdziwienia i rozbawienia. Podrzuciła poduszkę parę razy do góry i złapała, aby mieć jakieś zajęcie między jednym, a drugim słowem chłopaka. -Alex.. ty jesteś pijany.. -zauważyła z nutą rozbawienia i westchnęła. Czy jej zadaniem będzie teraz wysłuchiwać jego pijackich przygód? Ale swoją drogą Alex nigdy nie użył by alarmu TeKa, gdyby to nie było poważne. Kiedy wykrztusił, że był w barze, Jas była już niemal pewna, że przegiął z procentami. Czuła coraz większe rozbawienie jego stanem, ale gdzieś tam w jej wnętrzu odezwał się głos, który mówił, że ten śmiech był bardziej histeryczny i żałosny jak rozbrajający i zabawny. Powoli traciła cierpliwość i oparła głowę na ręce. -Alex... ziemia do Alexa, Merlinie! -pomachała mu przed oczami, jakby łapiąc z nim kontakt. Zmierzyła go wzrokiem, wzrokiem z ukrytym smutkiem, ale dobrze maskowanym przez czekoladową barwę. Jas zmarszczyła nosek i przekrzywiła głowę. -Możesz mi powiedzieć, co Ci się dzieje? Zgwałcili Cię? Zakochałeś się? Wygrałeś w galeonolotka? -rzuciłą wszystkimi możliwymi opcjami, jakie tylko zaświtały w jej głowie. Zachowywał się dziwnie i to ją najbardziej niepokoiło.
- Czy... śmiałbym się... gdyby ktoś wepchnął mi na siłę w ...- nie zdążył dokończyć, bo dziewczyna przycisnęła mu poduszkę do ust. Walczył przez moment o każdy oddech, a kiedy wreszcie go odzyskał, już nie chichotał. Zbladł za to i odetchnął ciężko, choć na jego ustach wciąż błąkał się nerwowy półuśmieszek, zagadkowy i trudny do odczytania. - Przepraszam, Jasmine, chyba jestem w lekkim szoku. - wykrztusił wreszcie, przecierając twarz dłonią i siadając prosto. Ściągnął nogi z kanapy i znów oparł łokcie na kolanach, wpatrując się we własne dłonie. Obecność Vane uspokajała go w dziwny sposób. Zawsze tak było. Dziewczyna była obiektem westchnień, towarzyszką zabaw, najbliższą przyjaciółką i siostrą, którą chciał się opiekować i która opiekowała się nim. W sytuacji, takiej jak ta, była nieoceniona. - Byłem w Świńskim Łbie. Z Dorianem. - zaczął znów, dużo spokojniejszym głosem, wciąż jednak uśmiechał sie nieprzytomnie; teraz jednak widać było zawarte w tym uśmiechu cierpienie, gorycz i zdezorientowanie. - Chciał porozmawiać. Byłem na niego wściekły po ostatniej imprezie, sama wiesz. Nadal jestem, przynajmniej tak mi się wydaje. - kontynuował, przygryzając nerwowo dolną wargę - Powiedział, że jestem bohaterem jego wyjątkowo paskudnych snów. Że celowo napisał egzaminy najgorzej jak mógł, żeby zostać jeszcze rok. - jego dłonie zacisnęły się w pięści, a z głosu uleciał najmniejszy ślad wcześniejszej radości. Alexander zmarszczył brwi, sprawiając wrażenie osoby, która walczy z każdym kolejnym słowem. - Powiedziałem mu, że jest idiotą. A on mi na to, że chce być przy mnie zawsze. Kiedy stwierdziłem, że nigdzie się nie wybieram on... Jas, Whisper mnie pocałował. W Świńskim Łbie. Na oczach wszystkich. Jak gdyby nigdy nic.
Jego histeryczny śmiech zaczął ją doprowadzać do furii, ale tylko fakt, że był to Alex opowiadał za tym, by jednak nie robić mu krzywdy. Podrzuciła poduszkę jeszcze raz do góry i obejrzała się na Ślizgona. Co on pieprzył, do cholery? Wywróciła oczami i przytkała mu usta poduszką, nie chcąc słyszeć dalszej cześci wypowiedzi. Co jak co, ale jej uszy były jej bardzo drogie i nie chciała znać aż takich szczegółów. Odczekała chwilę, aż jego śmiech się wyciszył, a oddech uspokoił. Dopiero wtedy odsunęła poduchę i spojrzała krytycznie na chłopaka. -Szoku? Powiedziałabym, że zdrowo szaśnięty jak Hagrid po powrocie z Trzech Mioteł. -zauważyła dobitnie, wyjmując z kieszeni spodni paczkę papierosów. Ostatnio miała ambitne plany aby rzucić ten nałóg, no ale impreza odsunęła ją od tego pomysłu. Nadal popalała jednego, dwa dziennie. Wsunęła papierosa do ust i odpaliła różdżką. Położyła paczkę obok, jakby Alex chciał się poczęstować. Nie musiała go pytać. Zaciagnęła się, pzygotowując mózg na jakąś soczystą historyjkę. Nie opuszczała wzroku,ciagle wpatrując się w Alexa jak w zwierciadło. Na dźwięk imienia "Dorian" lekko się skrzywiła. Alex miał już z nim swoje przeboje, ale wolała milczeć. Słuchała uważnie, łaknąc każdego słowa, bo miała nadzieje, że przybliży ją to do sedna sprawy. Zaciągnęła się po raz kolejny. Wyzbyła się dymu jednym wydechem. Chyba powoli do niej docierało, co chciał jej Alex powiedzieć. Jednak, mimo, że mogła się spodziewać, sam fakt spowodował, że otworzyła szerzej oczy. Zamrugała i zgasiła papierosa o wytarty blat stołu. -Whisper.. Cię pocałował. Whisper. Ciebie. -zamilkła na chwilę. -O jasna cholera. -skomentowała to po chwili. Wcale nie najdziwniejszy był dla niej fakt, że pocałował go facet. Nie mieli przed sobą tajemnic i nie raz i nie dwa widziała wzrok Alexa skierowany na kogoś tej samej płci. Oboje mieli ciągotki do obu płci. Nie powiedziała nic przez długą chwilę. Przeczesała włosy palcami i westchnęła. -Cholera, Alex, wiesz jak się to ostatnio skończyło. Ten Whisper zawsze był powodem Twojego gorszego samopoczucia, chcesz w to brnąć? -podniosła brew,mierząc go krytycznie. Chciała dla niego jak najlepiej, ale przekornie wiedziała, że kochało się najbardzije tych, którzy wyprawial nam najwięcej szkód w życiu emocjonalnym. Opieprzyła Alexa, ale to był efekt troski. Sama cierpiała i nie chciała by i on musiał. Ściągnęła usta w dzióbek. -W ogóle.. jak się czujesz? Co z tym zrobisz? -dopiero teraz odezwała się w niej prawdziwa troska. Pieprzyć Whispera. Jej problemy. Ważny był Alex.
Sięgnął po papierosa niemal automatycznie, odpalając go końcem różdżki i zaciągając się mocno. Gryzący dym sprawił, że chłopak zakaszlał sucho, a potem parsknął z niesmakiem. Po czym znów wsunął papierosa do ust. - Czuję się jak widać, Jasme. I jak słychać. Kompletnie nie wiem co o tym myśleć. - powiedział po chwili milczenia, wypuszczając dym nosem i obserwując, jak unosi się powoli ku górze. Przeniósł spojrzenie na przyjaciółkę i wzruszył ramionami. - Nie wiem. Nie rozmawiał ze mną trzy lata. Odciągnął ode mnie Aurorę, albo to ona odciągnęła jego, nie wiem. W ciągu jednego dnia straciłem dwie osoby, a teraz nagle, nie dość, że odzyskałem Doriana, to jeszcze najwyraźniej w dwupaku. Z uczuciem, na które nie jestem gotowy. Którego kompletnie nie rozumiem. Zachowywał się, jakby coś ćpał. Jego słowa nie mają zupełnie sensu. - mruknął, wsuwając palce we włosy. - Przyznam, prowokowałem go kilka razy, bardziej z przekory niż... Jasmine, co ja mam z nim zrobić? Nie chcę się angażować, nie chcę, żeby skończyło się jak ostatnio. Zwłaszcza, że Voldemort...- urwał, zaciskając wargi. - Nieważne. W każdym razie, zaangażuję się i co? Jedna kłótnia znowu zrobi z nas wrogów? To zbyt skomplikowane jak dla mnie.
Wysłuchała uważnie słów przyjaciela. Jakimś cudem udało jej się nie uśmiechnąć, kiedy tak uroczo zakrztusił się papierosem. Chyba nie był wprawiony w paleniu albo za dużo emocji przeszkadzało mu w odpowiednim skupieniu. Jasmine patrzyła na niego troskliwie. Zawsze był dla niej jak młodszy brat. Dopiero od niedawna zauważała, że ten rok różnicy nie był przepaścią między nimi. Tak na prawdę to był ledwie mały krok, który nie powinien narzucać myślenia o Alexie jak o dzieciaku. Zmężniał. Stawał się mężczyzną. Właśnie przeżywał pierwsze porywy serca, tak poważne i skomplikowane. Jasme nie była inna, też przeżywała swoje pierwsze miłostki bardzo burzliwie, może jedynie związek z Chiarą nie był powodem do burz i chaosu.. ona gwałtowna, Chiara oaza spokoju.. dwa przeciwieństwa, uzupełniające się prawie doskonale, mimo tej samej płci. Jednak idealny związek nigdy nie jest na tyle idealny, by odpowiadał obojgu. Relacja, chociaż zażyła z miłości, a raczej sympatii przeniosła się na poziom przyjaźni. Nawet bliskość fizyczna nie była w stanie pociągnąć tego dalej. Tak było lepiej. Potem? Wyatt. Uroczy Puchon o nerwowym charakterze, związek z nim był już źródłem chaosu. Jasmine nie myślała już o nim, odpowiednia kuracja lekami i zaklęciami spowodowała, że myśli i wspomnienia nie wracały niepożądanie. Nie zapomniała o nim, ale nie wspominała. Był zamkniętym rozdziałem i chyba nigdy nie odważy się iść na miejsce pochówku. Koniec. Finito. Takie zawody spowodowały, że Jasmine nie umiała już ufać tak łatwo jak wcześniej. Była wytrzymała na ból, ale bała się, że kolejny cios w serce spowoduje, że zatrzyma się. Nigdy nie zabije już mocniej na widok nikogo. Nigdy nie zazna miłości jaka spadła na jej rodziców. Drake i Elodia okazywali sobie uczucie tak mocno i często, że Jas do teraz nie wiedziała, dlaczego jest ich jedynym dzieckiem. Wtedy na horyzoncie pojawił się Franz... niepokorna frustracja, źródło nienawiści i drwiny od strony Jasme. Wystarczyło jedno nieopaczne spotkanie przy fortepianie, o jeden gest za dużo... i nagle z rywali stali się kochankami. Tylko seks, nic więcej... ha, co za ironia! Każdej kolejnej nocy Jasme łapała się na tym, że jej serce dziwnie mocniej zabije na widok Niemca.. ale tylko jeden mocniejszy zryw. Nic więcej. Podświadomie szukała jego spojrzenia na lekcjach i posiłkach, a kiedy już je złapała, nie potrafiła przerwać. Zawsze zrzucała to na pożądanie. Tylko. Tylko? Później jego perfumy zaczęły ją kierować, prowadziły Jasme do niego, nawet jeśli przechodziła obok, widząc go raptem kątem oka. Nigdy nie podejrzewała, że on to odwzajemni. Zainteresuje się.. "bardziej". Ta akcja w barze, a potem randka.. namieszała jej w głowie, że aż traciła poczucie rzeczywistości. Leżała na łóżku i myślała o kolejnym spotkaniu. Wodziła palcami po ustach, czując znowu smak ust... wdychała zapach, który pozostał na ubraniu. Aż narodził się strach, którego epicentrum miało swe ujście na imprezie. Ona wcale nie była wtedy na niego zła. Ona była przerażona. Teraz powoli to do niej dochodziło. Chyba nieco za późno. Potrafiła więc wczuć się w sytuację Alexa. Bronił się przed czymś, czego chciał, ale wiedział, że może mu to sprawić ból. Jasme położyła dłoń na jego ramieniu i pogłaskała go czule. Jej uśmiech był szczery, ale zatroskany i... smutny? Nie dała jednak tego po sobie poznać. -Nikt nie mówił, że życie uczuciowe nastolatka jest łatwe. Ja, jako znajoma bym powiedziała, że najlepiej go pogonić na cztery wiatry, ale jako przyjaciółka po przejściach wiem, że zawsze chcemy tego, co nas rani. I co gorsza, podoba nam się sposób, w jaki nas to rani. Zrobisz, jak uważasz. Ja i tak będę miała na niego oko, bo wiem co było ostatnio. -wzruszyła ramionami, ale jej czekoladowe oczy były zdeterminowane. -Niech Cię skrzywdzi, to ja skrzywdzę jego, a wiesz, że potrafię. -mruknęła, krzyżując ręce na piersi. Chwyciła papierosa w ustach Alexa i machnęła sobie raz, by go oddać na powrót. Biały dym skłębił się nad jej głową i przypominał jej chaotyczne myśli.
- Sam nie wiem, Jasmine. Gdyby to było takie proste, pewnie nie bolałoby tak bardzo. Wybory nigdy nie były moim konikiem, zwłaszcza te dobre. Wiesz o tym. - odetchnął głęboko, a potem zaciągnął się mocno i wypuścił dym nosem. Cała ta sytuacja przerastała go, sprawiała, że chaotyczne, nieścisłe myśli na temat przyszłości doganiały chłopaka szybciej, niż mógłby tego chcieć. Nie tego pragnął. Nie o tym śnił, nie to roiło się za jasnymi oczami, kiedy patrzył przed siebie wyglądając ze zniecierpliwieniem co przyniosą kolejne miesiące. Dorian był w strefie jego marzeń jednak... Czy w ten właśnie sposób? Wspomnienie pocałunku prześladowało go jak lepki, mokry dotyk, mącąc niechcące rozjaśniania myśli. Lubił Krukona, lubił go mimo wszystko, szukał kontaktu i niemal obsesyjnie zastanawiał się co mogli zrobić lepiej tamtego dnia. A kiedy wreszcie wszystko zaczęło się układać, jak grom z jasnego nieba spadło wyznanie, spadła potrzeba, na którą nie potrafił odpowiedzieć tak, jakby tego chciał. Nie tak, jak życzył sobie tego Whisper. Stanowczo i klarownie, bez uciekania się do wykrętów, śliskiego błądzenia po słowach, które mogły zranić tak łatwo, jak uradować skołatane, niepewne serce. Nie chciał go skrzywdzić, tego był pewny. Nie chciał też stracić, jednakże... Poświęcenie, którego Whisper nie rozumiał w pełni, a i tak sięgał po nieosiągalne, przerastało go. Rozumiał co znaczy ten rok dla Doriana, rozumiał, że chce być obok i trzymać rękę na pulsie, w jakiś sposób jednak godziło to w jego poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Poradzi sobie sam. Wiedział o tym. Dorian powinien iść do przodu, zająć się dorosłym życiem, powinien czekać aż... Właśnie, aż co? Alexander jęknął, przeczesując włosy palcami i zaciągnął się po raz kolejny, czując jak żar papierosa parzy mu wargi, zostawiając nieprzyjemne uczucie rozpalenia. - Porozmawiam z nim. - zdecydował wreszcie, gasząc niedopałek w starym kieliszku po winie i zerkając na Jasmine - Spędzę z nim wakacje i... Zobaczymy. I tak nie miałem lepszych planów. - dodał, wzruszając ramionami; zawierając w tym geście całe niezdecydowanie i niepewność, obojętność wobec tego, co przyniesie czas. - Nie potrafię określić, czy tego chcę, czy nie, ale coś mi mówi, że powinienem chociaż spróbować. Dać sobie szansę. - dodał po chwili, dużo wolniej, jakby zastanawiał się nad każdym słowem. Jakby każde z nich odbierało mu na moment oddech. Potrząsnął wreszcie głową i wstał z kanapy, by złożyć na malinowych wargach Jas spontaniczny pocałunek. - Dzięki, Jasme. - stalowoszare oczy chłopaka rozbłysnęły krótko, nim pocałował ją jeszcze raz i odwrócił się na pięcie, wychodząc z pomieszczenia szybkim krokiem. Zdecydował. A co przyniesie przyszłość... Cóż.
Chodził od drzwi do drzwi po całym parterze. Otwierał jedne, zamykał i przechodził do drugich. W każdych na parę sekund pojawiała się jego czupryna, jednakże zanim ktokolwiek zdążył odgadnąć jego imię czy dom, Collin szedł już dalej. Przez ramię przewieszoną miał torbę, bo zamierzał uwarzyć eliksir. Nie chciał robić tego w klasie eliksirów, bo bał się spotkać Smoczycę, która jedynie czyha, aby odjąć Gryfonom punkty. Nie wybrał Pokoju Wspólnego Gryfonów, bo było tam za głośno i chaos doprowadzał go do białej rozpaczy. W dormitorium nie próbował, gdyż niewygodnie byłoby mu zbywać pytania kolegów co też robi. Collin nie łamał regulaminu, jeśli nie musiał, jednak wiedział, że nie powinien iść do Pomfrey. Nie chciał, obawiając się pytań pomimo, iż pielęgniarka słynęła z wyrozumiałości. Nie o to chodziło. Morison wstydził się i denerwował pod orlim wzrokiem nauczycieli, niezależnie kim on był. Dłonie miał niedbale obandażowane. Szczypały go, swędziały i dokuczały ilekroć próbował coś dotknąć czy nieść. Przy każdym naciśnięciu klamki krzywił się z bólu. Można rzecz, iż Collin miał ostatni dzień niezbyt ciekawy. Zapytany, co też takiego robił, że wygląda jak śmierć o poranku, szczerze odpowiedziały, że nie wie. Nie pamięta. Dziura w pamięci kojarzyła się jedynie z nieprzytomnością po wypiciu alkoholu, a Collin doskonale znał swój stosunek do mocnych trunków - nie lubił ich (czasami Cu Connor testował na nim irlandzkie cuda, jednak nie widział kolegi odkąd ten zaginął, więc ten argument stanowczo odpadał), a więc plama na pamięci musiała mieć inną przyczynę. Chłopiec przełknął nadmiar śliny, czując jak żołądek ściska się ze strachu. To robiło się coraz gorsze. Choć nie przywykł do niewidzialnego towarzystwa, tak teraz nie mógł zasnąć z przerażenia. Nie pamiętał wczorajszego dnia, nie wiedział co robił. Nie zagłębiał się też w to, bo się po prostu najzwyczajniej w świecie bał. Musiał więc sobie sam pomóc i jak najszybciej zagoić dłonie, aby nie wzbudzały podejrzenia. Wiedział, że to Kłopot tak go podrapał i wiedział też dlaczego. Jego wiewiórka nigdy nie atakowała, jeśli się nie bała. Wczoraj rano musiała się wystraszyć swojego właściciela i bronić się przed nim. Gryfon przystanął i oparł się ręką o ścianę, gdy ból żołądka wzmógł się. Zrobiło mu się niedobrze na samą myśl o wczoraj. Zacisnął jednak szczękę i szedł dalej, szukał wolnej klasy. Minął obraz z krukiem i już skręcał w lochach ku schodom, gdy zawrócił, idąc tyłem i stanął z powrotem przy obrazie. Pamiętał jak przez mgłę, gdy podejrzał jakichś Ślizgonów, jak tutaj wchodzili. Tu musi być jakaś sala, był tego pewien. Uniósł głowę i patrzył na obraz. Malunek był brzydki, a kruk łypał na niego bykiem, jednak nawet ta niechęć nie powstrzymała Collina przed znalezieniem tajnego pokoju. Pukał w ramę, łaskotał tu i tam, dźgnął palcem kruka i po paru minutach złapał jego dziób, przesunął po nim palcem i usłyszał od razu brzdęknięcie. - Super. - wszedł do środka i zapomniał zamknąć za sobą przejścia. Cóż, większość Ślizgonów i Puchonów teraz zajada kolację, a więc nikt nie będzie mu przeszkadzał. Wyciągnął z torby różdżkę i gwałtownym machnięciem zdmuchnął wszystek ze stołu na podłogę, hałasując przy tym imponująco. Chłopiec był zbyt zdenerwowany, aby się tym jakoś specjalnie przejąć. Wyłożył na drewniany blat książkę, fiolki, paczkę ogonów szczuroszczeta i płyn rdestu, który podebrał dzisiaj rano z klasy eliksirów. Po kursie Pierwszej Pomocy u pielęgniarki czuł się pewniej, jeśli chodzi o eliksiry i samoleczenie. Za czwartym razem udało mu się transmutować słój w miedziany, brudny kociołek. Przeszukał książkę i znalazł łatwiutki w recepturze eliksir ze szczuroszczeta, który powinien załatwić całą sprawę, jeśli chodzi o poranione ręce. Chłopiec przetarł rękawem pot z czoła i nalał do kotła wody, podpalając jednocześnie palnik. Rozerwał folię z ogonów i zaraz skrzywił się, gdy nie mógł oderwać jednego ogona od drugiego. Zlepiły się ciasno i nie mógł odczepić odpowiedniej ilości, bo palce go bolały przy gwałtowniejszym ruchu. Syknął i uderzył w stół pięścią. Jeszcze bardziej się skrzywił. Oparł ręce na stole i spuścił głowę, czekając i oddychając głęboko. - Uspokój się, przestań myśleć i zrób ten cholerny eliksir. - powiedział sam do siebie, nieświadom, że mówi na głos. Przez jego kręgosłup przebiegł zimny dreszcz, gdy usłyszał echo pogardliwego śmiechu w głowie. Hell bardzo dobrze się bawił, pastwiąc się nad trzynastolatkiem. Nic, tylko śmiać się z jego zagubienia i prób wyjaśnienia sobie niemożliwego. Collin zacisnął mocno powieki. - On nie istnieje, on nie istnieje. To depresja, on nie istnieje. - szeptał, zaciskając pięści mocniej i zadając sobie ból przez napinanie na nich mięśni. - Nie masz się czym przejmować, on nie istnieje. - im bardziej sobie to powtarzał, tym większe czuł napięcie w powietrzu. Doprawdy? Zadrżał i wyprostował się. Kociołek został brutalnie rzucony o ścianę, wylewając naokoło gorącą wodę. Po klasie i korytarzu rozległ się donośny huk. Świst powietrza i zostało mu udowodnione, że jednak zwariował. Collin otworzył szeroko oczy i już nic nie mówił. Zamilkł, godząc się ze swoim szaleństwem, bowiem to nie on rzucił kociołkiem. Nie miał w dłoni nawet różdżki. Serce zaczęło bić nierówno, ledwo nadążając za dotlenieniem organizmu. Mocząc podeszwy butów, chłopiec podszedł do kociołka i niezdarnie próbował go podnieść próbując się nie oparzyć. Miał dosyć, był zmęczony, wszystko go bolało i nie mógł się uspokoić. Chłopiec przełknął lodową gulę w gardle i nie myślał już, nic nie mówił, skupiał się na chwili, aby nawet nie rozważać tego, co się wokół niego ciągle dzieje. Najważniejsze to uwarzyć eliksir i przejść z wszystkim do codzienności.
Jak zwykle wyszedł z kolacji wcześniej. Nigdy nie lubił obżerać się przed pójściem spać, bo miał jeszcze większe problemy z zasypianiem niż zwykle. Poza tym, o sylwetkę trzeba dbać, co by potem dumnie prezentować się na miotle. Widział kto puszystego zawodnika Quidditcha? No właśnie. Zbyt duże opory powietrza, problemy z manewrowaniem, a pojazd może okazać się niezwykle kapryśny, jeśli musi nosić zbyt duży ciężar. Swoją drogą, marzył o polataniu trochę. Może kiedy pogoda zrobi się ładniejsza, gwizdnie komuś miotłę, ewentualnie zgarnie jakąś ze schowka na boisku i poudaje, że jest fajny. Tak, plan idealny. Choć póki co, planował coś innego. No może planował dwie rzeczy, jednakże jedną musiał zrobić wcześniej. Wychodząc z Wielkiej Sali swoje kroki skierował prosto do lochów. Niespiesznie zszedł ze schodów, wciskając dłonie w kieszenie szaty. Palcami lewej bawił się różdżką tam schowaną, zaś prawa spoczywała bezczynnie. Szedł z majestatem Ślizgona, wysoko uniesioną głową, znudzeniem wymalowanym na twarzy. Typowe „nie podchodź do mnie, bo dotkliwie pokąsam”. Kto jednak znał go bliżej, wiedział, iż wcale tak nie jest. Wyglądem może i nie różnił się od stereotypu mieszkańca domu Węża, jednakże psychicznie był dużo mniej nienawistny, a swoje pochodzenie właściwie ignorował. Kto mu może zabronić spotykać się z kimś półkrwi? To wina mugolaka, że ma takich rodziców a nie innych? Przecież równie dobrze jego mogło to spotkać. No i niemożliwym jest, żeby w nawet najczystszym rodzie nie pojawił się jakiś mniej czysty. Miłość przecież nie wybiera, tylko zdziela przez łeb i nie pyta, czy może. Przechodząc korytarzem, ziewnął, nie racząc nawet zasłonić paszczy. Był sam, mógł sobie pozwolić na zaniedbanie dobrego wychowania. Kroki Adriana były tak ciche, jak tylko mogły być na kamiennej posadzce. Miał tak dużo czasu, iż prześcignąć go mógł najwolniejszy żółw. No… Może bez przesady. Kierował się jednak w stronę Pokoju Wspólnego, a gdy już dotarł na miejsce, podał hasło, przemierzył salon, dotarł do dormitorium, złapał swoją torbę ze składnikami i już go nie było. Przewieszając swoją „zdobycz” przez ramię, zaczął się wracać prawie tą samą trasą. W połowie dopiero skręcił w całkiem inny korytarz. Chciał dotrzeć do swojego miejsca odosobnienia, uwarzyć to, co miał do uwarzenia i wrócić. Dlaczego nie gabinet eliksirów? Po prostu nie chciał, by mu ktoś przeszkadzał. Zawsze twierdził, że przy takiej pracy potrzeba skupienia i ciszy. Już miał skręcić w kolejny korytarz, kiedy usłyszał hałas. Zatrzymał się w połowie kroku, zachwiał, postawił nogę. – Co do Merlina… – wymamrotał do siebie, wyglądając zza rogu. Jeden z obrazów wyraźnie odstawał od ściany. Z tego co pamiętał, gdzieś był jakiś ukryty pokój, jednak nigdy w nim nie był, jako, iż tylko słyszał takie plotki. Zawrócił na pięcie i obrał zupełnie inny kierunek niż planował. Zastanawiał się tylko, czy zaraz nie wyskoczy mu przed twarz Irytek albo inna menda. Cichutko podszedł do obrazu, zerknął do środka i wszedł do pokoju, prawie bezgłośnie zamykając za sobą wejście. – Ej, młody. Wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się chłopakowi. Miał tylko nadzieję, że nie wystraszył młodszego ucznia swoim nagłym pojawieniem się, roztrzepanymi na wszystkie strony włosami… i barwami domu. Nie wydawało mu się, że ma do czynienia ze Ślizgonem – kojarzyłby go z widzenia. Powoli podszedł bliżej, przenosząc wzrok na kociołek. – Poczekaj, pomogę ci – rzucił cicho, kucając. Ostrożnie przeniósł przedmiot zawierający jeszcze trochę wody na miejsce, z którego prawdopodobnie został zrzucony. Wyprostował się, wsadził ręce do kieszeni szaty i odsunął się nieco, opierając o ścianę plecami. Pokręcił nieco głową, patrząc na chłopca.
Ostatnią rzeczą jaką teraz się Collin przejmował były statusy krwi w Hogwarcie. Doprawdy, Collin miał ważniejsze sprawy na głowie niż analizowanie dlaczego to on, niemagiczny chłopak z dzielnicy Cardiff otrzymał list z Hogwartu rok po odkryciu, iż jego starszy brat jest czarodziejem. Tę filozofię zostawiał na inne okazje i nastroje. Dziś nie potrafił już rozerwać się tak jak kiedyś. Przestał grać w Eksplodującego Durnia, nie wymienił pięciu kart czekoladowych żab na brakujących czarodziejów i nie jadł. Przede wszystkim opuszczał posiłki, bo czuł się źle siadając przy stole Gryffindoru pośród swych pobratymców z domu. Collin powoli stawał się cieniem samego siebie, co dotkliwie odbijało się na jego psychice i wyglądzie. Izolował się, a więc nie udzielał się towarzysko i szukał osamotnienia. Mógł to robić dopóty, dopóki Hell nie nakazywał mu porozmawiania z bratem czy napisania sowy do Sharon. Chłopiec nie rozumiał, nie chciał, gdyż zrozumienie mogło przynieść tylko więcej cierpienia. Nie znał Adriena, nie pomyślał, że ktoś może tu wejść. Dopiero ujrzawszy lica Ślizgona, ocknął się z wewnętrznego rozdarcia. Nie zauważył kiedy ktoś wszedł i w pierwszej chwili nie potrafił zrozumieć treści i znaczenia jego zapytania. Powrócił na ziemię i przypomniał sobie swoje imię, nazwisko, wiek, co robi, dlaczego i jakiego efektu oczekuje. Przyjście chłopaka stanowiło szansę na ucichnięcie Hella, który z reguły nie interesował się relacjami Collina z innymi uczniami, jeśli nie widział w tym swych ukrytych korzyści. Trzynastolatek powinien przebywać wśród rówieśników i znajomych jak najczęściej, aby udawać normalnego, a przychodziło mu to niestety z trudem. - Tak... Kociołek się przewrócił. - stwierdził, jakby nie było to oczywiste. Nie ruszył się, zastanawiając się czy powinien już coś zrobić czy pędem powrócić do nie myślenia, afazji i bierności. Nieznajomy Ślizgon ofiarował pomoc, co powinno zaskoczyć Collina. Tymczasem chłopiec tylko patrzył i po kilku dłuższych chwilach wyszedł z kałuży i powrócił do ławki. Ślizgon - pomoc. Tę analizę również zostawił na inszą okazję. - Dzięki. - uciekł wzrokiem, aby nie pokazać swego zdenerwowania i przede wszystkim strachu. Poprawił skostniałymi palcami skrawek bandaża na dłoni. Nalał ponownie do kotła wody szepcąc proste, ciche i płynne zaklęcie "Aquamenti" i podpalił palnik. Stał nad swym stanowiskiem z duszą na ramieniu i bardzo czuł obecność Adriena. Choć go nie znał, domyślał się, że Ślizgon marzy o ewakuacji. Collin nie chciał, aby ten wychodził. Namiastka czyjejś obecności pozwalała chłopcu na chwilę zapomnieć o sobie. Nieśmiało chciał towarzystwa, prawdziwego, namacalnego, a nie pochodzącego z głowy. Nie wyjaśnił co się stało i dlaczego kociołek znalazł się pięć metrów od ławki. Uznał, że skoro nie padło pytanie, nie musi odpowiadać. Nie wiedziałby co powiedzieć. - Znalazłeś tę kryjówkę. Fajna. - bąknął pod nosem, wciąż nie podnosząc wzroku na chłopaka. Końcem różdżki uderzał w zbite, sklejone ogony i próbował oderwać jeden jedyny potrzebny do eliksiru. Żmudna, syzyfowa praca, która zajmowała poranione dłonie chłopca i odwracały jego uwagę od zimnego oddechu na karku.
Wyglądało na to, że raczej będzie musiał zrezygnować z dzisiejszego planu zabawy w gotowanie. Dlaczego? Po prostu domyślał się, że zostawienie młodego samego mogłoby zagrozić istnieniu lochów. Po wielu eksperymentach zrozumiał, jak niebezpieczne może być warzenie najzwyklejszej, najłatwiejszej receptury. Jedno zamieszanie za dużo, temperatura za wysoka o pół stopnia i powstaje małe bum. Duże bum zaś bardzo boli i ma opłakane skutki. Już chyba wolał spędzić najbliższą godzinę pilnując chłopaka, żeby nie zrobił krzywdy sobie i połowie zamku. Pozostawał jednak drugi plan, który chciał wcielić w życie. Odkładał go na później tylko i wyłącznie dlatego, że najpierw musiał dostać się do sowiarni, wcześniej pisząc prośbę do Kate, swojej siostrzyczki. Było już zdecydowanie za późno na wychodzenie poza budynek, poza tym musiałby jakoś dostać się do Hogsmeade i wrócić niezauważony. Samotna postać raczej bardzo rzuca się w oczy. Jakby tego było mało, nie miał pojęcia, gdzie panienka Creed w tym momencie jest i czy ma teraz jakikolwiek czas. Aha, no i jeszcze musiał zapytać nauczyciela ONMS, czym żywią się żądlibąki. Nie był pewien, czy pan Milton będzie w ogóle kojarzył tą nazwę. Ot, australijski owad, wbrew pozorom nie taki groźny jak by wskazywało jego pochodzenie. Był Adrienowi potrzebny do… uhm… eksperymentu. – Przewracający się kociołek robiący hałas, który słyszeli pewnie nauczyciele przy swoim stole w Wielkiej Sali. Zaiste ciekawe… – mruknął bardziej do siebie, zerkając na naczynie z wodą. Nie pytał jakim cudem kociołek wylądował tak daleko, czemu pół ściany i podłoga zalane są wodą, jakby ktoś specjalnie zdrowo na nie chlusnął. Czy go to w ogóle obchodziło? Równie dobrze Gryfon mógł zostać przed chwilą napadnięty przez jakiegoś ducha albo nawet sam Irytek zaszczycił go obecnością. Choć w przypadku tego drugiego, po pokoiku nie byłoby co zbierać. Przyjrzał się uważniej młodszemu, lecz bez wyraźnej nachalności. Ot, rzucił spojrzeniem, starając się wyłapać dużo szczegółów w krótkim czasie. Z wyglądu nie starszy niż czwarta klasa, jakiś taki niezdrowo blady. I te bandaże… Niektórzy nosili takie dla ozdoby, ale coś Ślizgonowi podpowiadało, że chłopiec stara się coś ukryć. W to też nie zamierzał wnikać. Pewnie niedokarmiona sowa albo inny wściekły zwierzak, który nie do końca pragnął być miziany. Sam wiele razy chodził podrapany przez koty i na dodatek Shavrei dziobał go na dobicie. Zmowa wrednych pupili. – Boisz się czegoś? Spokojnie, nikogo nie zawołam. I nie gryzę – odbił się miękko od ściany, stając tuż przy Collinie. Wyciągnął otwartą dłoń w kierunku ogonów. – Mogę? – spytał, chcąc mu trochę pomóc. Uderzanie różdżką mogło skończyć się różnie. W ostateczności ogon mógł się ułamać, efektem czego dając eliksir jakości raczej marnej. Jeśli otrzymał zbitek, postarał się ostrożnie oddzielić kilka sztuk od siebie. Rzucił przy okazji okiem na inne składniki. – Wyciąg ze szczuroszczeta, co? Pomóc ci? Najłatwiejszy z możliwych eliksirów, ale okropnie denerwujący pod względem długości przygotowywania. Choć składał się właściwie z trzech rzeczy, nadal trzeba było go zostawić na niezwykle długo, żeby przyjął odpowiednie właściwości. – Właściwie, to nie wiedziałem, że tu jest – odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Bardzo dobrze poznał definicję związku frazeologicznego - eksperymenty na eliksirach. Niejednokrotnie sam na tym ucierpiał, jednakże wspominał te incydenty z uśmiechem. Uniósł rękę do twarzy i potarł palcem wskazującym brwi. Zdążyły odrosnąć po tym, gdy na początku października pomylił łuski salamandry z suszonymi łuskami bazyliszka. Dotkliwie odczuł tę drobną, acz znaczącą pomyłkę. Smoczyca wówczas nie pokwapiła się nawet odjąć mu punktów uznawszy, że wystarczająco został już ukarany - przez dwa dni nie mógł zmyć dokładnie z buzi sadzy, dzięki czemu stał się na cały tydzień obiektem żartów Irytka. Tak więc chłopiec bardzo dobrze wiedział na co się porywa i choć miał przyrządzić prosty eliksir, kilkakrotnie sprawdzał składniki i patrzył na ręce, na każdy ruch. Nikt nigdy nie mógł jednak przewidzieć, iż wyimagowany stwór nagle rzuci kotłem o ścianę czy też postanowi przeszkadzać i rozpraszać swym zimnym oddechem. Wbrew pozorom Collin miał olej w głowie i nie puściłby zamku z dymem. Co najwyżej klasę, jeśli jeszcze raz puści wodze nerwów. Na szczęście teraz mocno je trzymał, bo miał ku temu motywację i obowiązek - towarzystwo Ślizgona. - Chyba się nie przejmą, Irytek robi gorszy hałas. - i tutaj dziękował temu, kto przygnał poltergeista do zamku. Łatwo zgonić coś na duszka, który ma na swym koncie tyle przewinień, że głowa mała. Zmarszczył odrośnięte brwi, przez chwilę nie rozumiejąc pytania "boisz się?". Prawie przywykł do strachu, iż zapytanie o niego było dlań dziwne. Collin zaniepokoił się, że tak to po nim widać. Powinien nad sobą popracować bardziej, jeśli ma tak funkcjonować, bo coś mu mówiło, że nie prędko wyjdzie z depresji i jej powikłań. To normalne, załamanie nerwowe po śmierci taty, przejdzie wszystek z czasem. Tymczasem trzeba zacisnąć zęby i brnąć dalej. - Jest w porządku. - kłamstwo powtarzane ostatnio wielokrotnie zabrzmiało tak prawdziwie, iż prawie sam w to uwierzył. - A połykasz w całości? - zapytał retorycznie, posyłając do Ślizgona pierwszy raz grymas, który mógł przy odrobinie szczęścia zostać wzięty za uśmiech. Podsunął doń zlepione ogony szczuroszczeta, przyznając mu w duchu rację, iż dźganie różdżką może nie tylko nie przenieść efektu, a jeszcze zaszkodzić. Szczególnie, gdy chłopiec jest w trudnym stanie emocjonalnym. - Dzięki drugi raz. Ta-ak, prosty eliksir, ale spróbuj dotknąć się do czegokolwiek, gdy bolą ręce. - drugi grymas-uśmiech. Odsunął się odrobinę w bok robiąc miejsca Ślizgonowi, dziwiąc się skrycie z jego... hm, przystępności, dostępności i przede wszystkim normalności. Sięgnął po buteleczkę z rdestem ptasim i schylając się, próbował odlać do fiolki dziesięć militrów. Szło mu to mozolnie zważywszy na drżące, chłodne palce. - Podejrzałem dwoje Ślizgonów jakiś czas temu, gdy się tutaj kręcili. Fajna skrytka i to tuż pod nosem Smoczycy. Łatwiejsza do odnalezienia niż pokój przychodź- wychodź. - zagadnął spokojnie, nie patrząc na Ślizgona, a koncentrując się z całych sił na wykonywanej czynnoścni, a nie na walącym głośno sercu. W chwili, gdy wylał niecelowo rdest ptasi na ławkę zamiast do fiolki, zacisnął szczękę i przymknął na pięć sekund powieki. Tak łatwo się denerwował, a niegdyś uważany był za stoika. Wyciągnął buteleczkę do Ślizgona i pierwszy raz spojrzał mu w oczy, niemo prosząc o małą pomoc, skoro jeszcze nie ewakuował się pomimo, że miał ku temu okazję i powód. Błękitne oczy Collina były blade, niewyraźne, a źrenice to ta malutka kropeczka po środku. Z daleka dało się wyczuć, iż Gryfon jest/przebył chorobę. Nie wyprowadzał z błędu.