|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Cam Fawley
| Temat: Dworek rodu Fawley Sro 13 Kwi 2016, 09:35 | |
| Odziedziczony po Hectorze Fawley'u, byłym Ministrze Magii dworek, roztaczał osobliwy urok i przyciągał wzrok nawet najbardziej zatwardziałych mugoli, którzy nie mogli nie zauważyć piękna ogrodu, osobliwości kolumn, oraz przyjaznej aury dobiegającej zza bramy. To tu dorastał młody Cam Fawley i to właśnie tu mieści się biuro firmy jego ojca, produkującej najlepsze, magiczne, czekoladowe praliny.
|
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Pią 15 Kwi 2016, 20:19 | |
| Kilka zasad dotyczących wspaniałego wydarzenia w życiu Cama i Leslie jakim jest ślub i wesele. *Obowiązuje bilokacja *Nie ma żadnej kolejki, można pisać według swojego tempa i uznania *Fabuła ma miejsce tuż po powiedzeniu sobie sakramentalnego "TAK" - czyli wesele moi drodzy. Bawcie się! ***** Czy czuł się zdenerwowany? Jak cholera. Walczył ze śmierciożercami, codziennie w swojej pracy narażał życie i zdrowie a mimo wszystko nigdy tak bardzo się nie trząsł jak dziś. Gdy rano stał przed lustrem w domu swoich rodziców i spoglądał na swoje odbicie nie zadawał sobie pytania, czy tego w ogóle chce. Był tego przecież bardziej niż pewny. Bał się w zasadzie tego, że Leslie stojąc przed urzędnikiem Ministerstwa powie, że w sumie to się rozmyśliła. Że ona jednak nie chce budować z nim swojej przyszłości. Że niby okej, jest w tej ciąży, ale właściwie to Cam nie jest jej do niczego potrzebny. Chyba zgłupiał. Chyba doszczętnie stracił rozum. Jak mógł o tym myśleć w tamtej chwili? Przecież go kochała. Przecież mówiła mu to codziennie, upewniając go w tym, że tak jest. Przecież nie może się zadręczać teraz, kiedy już wcisnął się w ten smoking i kiedy się w końcu ogolił i kiedy ułożył sobie nawet włosy. To nic, że wylał na siebie połowę zawartości flakonu, który dostał od Les na święta cztery dni temu. To nic, że zapięta pod szyję koszula utrudniała mu oddychanie - przecież brał ślub. Ślubu nie bierze się na co dzień. Gdy dwie godziny później pocił się ze stresu pod magicznie powiększonym i ogrzanym namiotem weselnym przynajmniej miał już pewność, że Leslie nie ucieknie sprzed ołtarza, bo już powiedziała, co miała powiedzieć. Fawley nerwowo zerkał w stronę swojego przyjaciela Aleca upewniając się, że wszystko jest w porządku. On naprawdę chciał, żeby ten dzień był najpiękniejszym dniem jego życia. Chciał, żeby ten dzień był najpiękniejszy dla jego nowo upieczonej żony. |
| | | Leslie Fawley
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Sro 20 Kwi 2016, 01:17 | |
| Fawley się ogolił, wcisnął się w smoking i wysmrodził się swoimi perfumami uważając, że wykonał odpowiednie poświęcenie, żeby ten dzień był idealny. Gdyby był na miejscu Leslie przestałby narzekać, bo z pewnością jego dzień nie zaczął się o godzinie ósmej rano biadoleniem matki, która właśnie zdała sobie sprawę z tego, że jej najmłodsza pociecha jako pierwsza zrobi to czego nikt się po niej nie spodziewał ani teraz, ani nigdy. Biadoliła, że to powinien być ślub Aleca, ale jest tak cholernie szczęśliwa, że "ktoś Cię chce z tym wszystkim", a pod hasłem "tym wszystkim" miała oczywiście na myśli tatuaże. Biadoliła długo i namiętnie, podczas gdy przyszła panna młoda zaciskała zęby powstrzymując się przez zarzyganiem całej sypialni. Ledwie jej własna matka skończyła od razu pojawiła się teściowa grożąc, że ją wypatroszy jak śledzia jeśli Cam chociaż raz pożałuje swojej decyzji. Po tej wizycie już musiała ruszyć biegiem do łazienki i opierając czoło o chłodną porcelanę zastanawiała się czy to naprawdę konieczne. Przecież można wychowywać dzieci bez ślubu, prawda? Pewnie i można, ale to przywilej zwykłych ludzi, a ona tego dnia boleśnie sobie przypomniała, że takim zwykłym, szarym człowieczkiem to jednak nie jest. W jej żyłach płynęła czysta czarodziejska krew, a jej nazwisko w świecie magii znaczyło naprawdę wiele. Nie mogła sobie pozwolić na nieślubne dziecko. Camelius był w tej samej sytuacji. Co więcej, jego nazwisko znaczyło jeszcze więcej niż jej nazwisko. Musieli się połączyć świętym węzłem małżeńskim, ale i tak nie zmieniało to faktu, że miała całą masę wątpliwości czy on naprawdę tego chce. A co jeśli ta decyzja jest niczym innym jak tylko wynikiem wpadki? Może gdyby nie była w drugim miesiącu ciąży to nigdy by tego nie zrobił? Poniekąd czuła, że go do tego zmusiła i z tą wiadomością nie było jej najlepiej. Jednak na dobrą sprawę nie miała czasu się rozmyślić. Ledwie opróżniła do końca swój żołądek na miejscu pojawiła się cała masa ludzi którzy zdecydowali się upiąć jej włosy, umalować twarz i wcisnąć w sukienkę. Kiedy skończyli wyglądała naprawdę dobrze, a tatuaże zostały skutecznie przykryte materiałem, więc miała pewność, że dziadkowie przeżyją do końca imprezy niezgorszeni jej niefrasobliwością i osobliwym wyczuciem dobrego smaku. Ślub przebiegł szybko, zgodnie z planem. Oboje powiedzieli tak, ona uśmiechała się bardzo szeroko, jego czuć było z drugiego końca sali. Alice trzymała jej welon, Alec dostarczył obrączki. Wszystko poszło dokładnie zgodnie z planem zanim przenieśli imprezę do wielkiego ogrzewanego namiotu w którym mnóstwo było okrągłych stolików, a przy każdym miejscu stała elegancka wizytówka i pudełko wyrobów Fawley'ów. Po przyjęciu setek gratulacji i odtańczeniu tradycyjnego pierwszego tańca, Leslie opadła na swoje krzesełko by zająć się jedzeniem. Ostrożnie wsuwała do ust kolejne kęsy odczekując po każdym chwilkę aby upewnić się, że jedzenie zostanie na swoim miejscu. Jeden nieuważny ruch i będzie musiała biec do pobliskich toalet a to niezwykle trudne zadanie w długiej do ziemi sukni i wysokich obcasach. - Alec posuwa Alice, a twoja babka próbuje schlać mi dupę. Nie wiem czy wytrzymam do końca - wyszeptała do ucha Camowi kiedy tylko się pojawił zanim znów ostrożnie spożyła kęs. Jak na zawołanie pojawiła się babcia Fawley z butelką ognistej whiskey szukając naczynia które mogłaby napełnić. - Może po obiedzie, babciu? - rzuciła radośnie do starszej pani uśmiechając się szeroko. Ta pokiwała głową, pochwaliła jej rozsądne podejście do alkoholizowania się i odeszła klepiąc Cameliusa po plecach. Panna młoda uniosła wymownie brwi w geście a-nie-mówiłam i uśmiechnęła się lekko. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Nie 24 Kwi 2016, 17:51 | |
| To nie był pierwszy ślub w którym uczestniczył ani też pierwszy, w którym świadkował, ale z pewnością był pierwszym dotyczącym osoby - wróć, dwóch osób tak mu bliskich. W efekcie choć przy okazji wszystkich tych towarzyskich spędów czuł się jak ryba w wodzie - do brylowania wśród ludzi i wykorzystywania swego pochodzenia zdążył się już nie tylko przyzwyczaić, ale także po ludzku to polubić - teraz na barkach ciążyła mu nieprzyjemna presja. Bo chodziło o jego siostrę. Bo mowa była o jego przyjacielu. Bo wszystko miało być idealnie i bez najmniejszego potknięcia. Cama uspokajał więc spojrzeniami pozbawionymi całego tego zmęczenia, które zaczynał czuć, Leslie obserwował z daleka, gotów służyć pomocą, gdyby jej potrzebowała (to jednak nie miało się zdarzyć, prawda? Les zawsze radziła sobie sama, teraz ewentualnie z pomocą Fawley'a), uzupełniał ubytki alkoholu na stołach a każdego, kto okazywał choćby odrobinę niepożądanego znudzenia zabawiał rozmową. Tu się uśmiechnął, tam wymienił kurtuazyjne uwagi, temu pogratulował nowonarodzonego dziecka, innych zapewnił o tym, że świeżo wydana latorośl Haldane'ów ma się świetnie. Słowem, robił absolutnie wszystko, czego się od niego spodziewano, chwilowo nie wybiegając myślami w przyszłość, która szczególnie kolorowych barw już nie miała. Dlaczego? Cóż, choćby dlatego, że przyszedł z Alice, ostentacyjnie trzymając ją za rękę. I choć nie było w tym nic złego, jasne było, że nie każdy pogląd ten podziela. Humorzasta Leslie, na przykład, zapewne nie podzielała, podobnie też ich rodziciele. Pełna nieprzyjemnych słów z pewnością go nie ominie - ot, została po prostu odroczona, by nie psuć dnia świeżo upieczonej młodej parze. Tak czy inaczej, w którymś momencie zwyczajnie zabrakło mu sił na to, by czymkolwiek się martwić. Nawet, gdyby chciał zacząć już dzielenie włosa na czworo, całe to przygotowywanie się i gromadzenie kontrargumentów, którymi mógłby ripostować uwagi rodziny, po prostu nie byłby w stanie tego zrobić. Pilnowanie, by wszystko dzisiaj działało jak w zegarku było wyczerpujące i choć to nie on w tym momencie był gwiazdą wieczoru, czuł się sponiewierany nie mniej od nowożeńców. Bycie drużbą to wcale nie taka przyjemność, jak można by sądzić, słowo. Gdy więc wreszcie znalazł chwilę, by wrócić na swe miejsce przy honorowym stole, po prawej stronie Cama, pierwszym, co zrobił, było objęcie od tyłu zasiadającej na swym miejscu Alice i wtulenie twarzy w zagłębienie jej szyi. Dopiero po tej chwili czułości, której nie mógł sobie odmówić, z westchnieniem opadł na własne krzesło i przeczesał dłonią swą rudą czuprynę. Choć nie była to postawa szczególnie godna pochwały, w tym momencie nie marzył o niczym innym, jak o końcu całego tego przedstawienia. Cieszył się szczęściem nowożeńców - no, przynajmniej na tyle, na ile w tej chwili mógł - ale jeszcze bardziej uradowałaby go możliwość odpoczynku w jakimś cichym kącie, z dala od wszystkich tych ludzi. Towarzystwo panny Guardi było jedynym, które w tym momencie było mu potrzebne i ukrywanie tego - bo przecież musiał zachować stosownie uprzejmą, sympatyczną postawę, zabawiając kolejnych kuzynów, kuzynki i znajomych z pracy - przychodziło mu z coraz większym trudem. - Dobrze się bawisz? - zapytał jednak Alice z lekkim uśmiechem. Wcale nie podobało mu się to, że nie może spędzić u boku Szkotki tyle czasu, ile by chciał, nie mógł przecież zaniedbać swoich obowiązków - podobnie zresztą jak nie mogła zrobić tego świadkująca pannie młodej Ala. Przetańczenie całej nocy? Spędzenie kolejnych godzin na beztroskim korzystaniu z dobrodziejstw wesela? To nie dla nich, nie tym razem. |
| | | Alice Guardi
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Nie 24 Kwi 2016, 18:43 | |
| Jak dotąd nie miała zbyt wielu okazji do bycia gościem na ślubie. Prawie nikt z jej bliskich znajomych nie planował tej uroczystości, nie posiadając drugiej połówki lub uważając, że mają jeszcze czas. Aż tu nagle - trach! Ślub jej najlepszej przyjaciółki i zarazem najwierniejszego kumpla Aleca. Ironia losu? Jeszcze większa, jeśli się doda, że Leslie była siostrą aurora. Wiele rozmawiali na ten temat i Alice wiedziała, jak ciężko ukochanemu to przełknąć. Miał zrozumiały instynkt bronienia młodszego rodzeństwa. Zapewne gdyby Alice miała starszego brata to pewnie tak samo by zareagował. Rozumiała i Cama i Aleca. W końcu rudzielec odpuścił i chciał godnie świadkować na ślubie tak ważnych dla niego osób. Dodatkowo Alice została świadkową Leslie. Specjalnie na tę okazję kupiła nową sukienkę. Ciemnoniebieską z jasnymi, różowo-czerwonymi kwiatami u dołu. Włosy dotychczas nieogarnięte zostały ujarzmione klamrą w kształcie goździka. Rude loki ładnie spoczywały na prawym ramieniu. Wszystkiego dopełniały drobne kolczyki i broszka z literą F przy pasku. Długo przed ślubem była w rezydencji Haldane'ów, chociaż całkiem niedawno miała okazję spędzić tam sporo czasu. Z uprzejmym uśmiechem pomagała Leslie się ubierać oraz czesać, mając cierpliwość co do jej mdłości. Dzielnie odciągała uwagę mamy Leslie od jej stanu zdrowia, dzięki czemu panna młoda miała trochę spokoju. Kiedy wszystko wyglądało na to, że żołądek dał spokój, Alice chwyciła tren sukienki, aby Leslie mogła spokojnie zejść po schodach bez wywrotki. O dziwo, sama stażystka też się nie wywróciła. W progu domu natknęła się na Aleca. Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu. Auror bez żadnego zawahania chwycił dłoń stażystki. Alice poczuła szybsze bicie serca. Wiedziała, że ten gest był zauważony przez wszystkich. Niezadowolone lub też zdziwione spojrzenia przesuwały się po niej i złączonych dłoniach, ale pokrzepiona obecnością Aleca Alice mocno podniosła głowę do góry i postanowiła zaufać ukochanemu. Ruszyli tak na ślub. Alice klaskała i roniła łzy wzruszenia, gdy Leslie i Cam zostali małżeństwem. Była pierwsza, która utuliła Leslie i szczerze uścisnęła dłoń Camowi. Zaczęło się wesele. Alice jako druhna musiała dopilnować, aby każdy gość dostał porcję weselnego tortu, aby nie zabrakło zimnej płyty czy ciastek. Była nawet zmuszona naprawić fontannę z czekolady. Z dobrym skutkiem. Poprawiała dekoracje w sali oraz pomagała Leslie z suknią czy fryzurą, jeśli te nagle zachciały się ułożyć nie tak, jak powinny. Dbała o dobry humor gości, więc mile odpowiadała na pytania o to, kim jest dla Leslie. Ktoś nawet zapytał o Aleca, ale na szczęście musiała wtedy odejść na drugi kraniec sali. Dopiero po dłuższym czasie mogła spokojnie usiąść przy stole i napić się szampana. Była też strasznie głodna, musiała coś zjeść. Postanowiła usiąść obok krzesła, które przydzielone było Alecowi licząc, że ten za niedługo się zjawi. Nie pomyliła się. Poczuła jego zapach i dotyk, który dodał jej sił i uśmiechu. Przytuliła głowę do jego, nim ten usiadł na swoim miejscu. Alice przyglądała mu się chwile z czułością. -O ile zabawienie gości historyjkami o tym, jak się poznałam z Leslie i kim ja do cholery jestem można nazwać zabawą, to całkiem nieźle. -zażartowała, sięgając po misę z sałatką i następnie talerz z wędliną. -Jestem tak nieziemsko głodna, od wczoraj nic nie jadłam, tyle było przygotowań. -westchnęła, nabierając na widelec kawałek szynki. Podsunęła go Alecowi. -Jak myślisz, jak wiele osób ma na końcu języka by wyrazić swoje zdanie na nasz temat? -zapytała szeptem, biorąc kęs sałatki. Dopiero teraz ścisk w żołądku przypomniał jej, że po weselu nikt nie będzie dbał o dobrą atmosferę i zaczną się pytania. |
| | | Cam Fawley
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Pon 25 Kwi 2016, 22:16 | |
| Pierwszy taniec na środku parkietu, wsród tych wszystkich szczęśliwych głosów dobrze bawiących się ludzi i wsród oklasków i wsród przekrzykujących się gości w sumie nie był wcale taki zły. Szczerze mówiąc nawet dobrze im poszło, biorąc pod uwagę fakt, że ostatnie lekcje tańca Fawley brał jako piętnastolatek i to też bez zbytniego entuzjazmu. No bo wyobraźcie sobie - on, taki brzydki i nie ogarnięty puchon, zmuszany przez nadgorliwych rodziców do pocenia się w jakiejś tanecznej akademii w wakacje, które oczywiście wolał spędzić na czymś zupełnie innym. Pamiętał, że młoda czarownica, która została mu wtedy przydzielona do pary okropnie sprzeciwiała się tańczeniu z taką szkaradą jak on, co było dla niego niemałą traumą ale dziś zauważył, że gdyby nie tamte lekcje to dziś absolutnie nie wiedziałby gdzie postawić nogę i jak sprawić, by jego żona nie padła na parkiet razem z nim. Był z siebie niewymownie dumny, że dotrwał do końca a jeszcze bardziej był dumny z Leslie, że wytrzymała, bo bacząc na jej brzemienny stan, o którym wiedziało nieliczne naprawdę grono, dziewczyna nie była na pewno wielką fanką piruetów, które jej serwował. Ale, do cholery, to było ich wesele. Ostatnia chwila do tego by się rozerwać przed tym jak brzuch Leslie eksploduje jak balon, a potem bedą budzić się przez płacz niemowlęcia o nieludzkiej godzinie. Cam chciał skorzystać z tego dnia jak najlepiej, toteż nie odmawiał sobie wcale żadnych kolejnych tańców, ani tym bardziej okazji do napicia się. I tak obtańcował swoją mamę, babcię, znowu mamę, wszystkie ciotki i kuzynki, mamę Leslie i Aleca, Donnę Haldane, znów swoją rozchichotaną mamę, znów Leslie, wszystkie koleżanki z biura aurorów, narzeczoną Riley'a, a zanim w końcu opadł na krzesło by odsapnąć, wszedł na scenę, na której zespół grał sobie w najlepsze i tam dał jeszcze mini pokaz radości, jaką czerpał ze ślubu. Bo Cam Fawley bawić się umiał i nikt nie może choć przez chwilę sądzić inaczej. Pot spływał mu po karku i wsiąkał w kołnierz białej koszuli. Gdzie podział smoking - tego nie wie nikt, ale lekko podchmielony już auror zdawał się kompletnie nie przejmować zgubioną częścią odzienia. Rękawy podwinął do łokci, a muszkę przewiesił zwyczajnie przez barki. Wyglądał na zmęczonego, ale jednocześnie nigdy nie czuł się lepiej. Był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i właśnie z takim spojrzeniem zwrócił się do Leslie. - Wytrzymasz. Ja tymczasem muszę napić się z Alec'iem, bo od początku wesela gdzieś go gubię. Muszę mu pogratulować dziewczyny, znaczy, tego, że postanowił wziąć ze mnie przykład. - powiedział, a uśmiech na jego twarzy z każdym słowem stawał się coraz szerszy. - Powiem babci, żeby przestała cie napastować Ognistą - dodał jeszcze. Ogólnie wszystko szło zgodnie z harmonogramem. Nikt jeszcze się z nikim nie pobił, nie było żadnych skandali, goście zachowywali się wzorowo. Ślub idealny, można by rzec. Stoły suto zastawione zachęcały do tego, by się od nich nie ruszać, toteż wszelkie rozmowy odbywały się właśnie przy nich. Cam rozejrzał się po namiocie szukając twarzy najbliższych mu osób i posyłał im szerokie uśmiechy. Opadł na oparcie krzesła i objął ramieniem oparcie Leslie. Był już za mało trzeźwy by w pełni empatycznie zapytać jak się czuje. W tej chwili myślał tylko o tym, że skoro nie narzekała, to nie mogło być tak źle. Przesunął palcem po ramieniu swojej świeżo upieczonej żony i przysunął się bliżej by móc pocałować to miejsce pod jej uchem i choć na chwilę zapomnieć o wszystkim zanurzając zmysły w jej zapachu. - Ślicznie wyglądasz w tej sukni, mówiłem ci już? - powiedział nie odrywając ust od jej skóry. - Jestem pewien, że połowa sali zazdrości mi takiej żony. Jak już urodzisz to będą też zazdrościć mi syna, albo córki, no chyba, że będzie rude - zachichotał.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Wto 26 Kwi 2016, 08:00 | |
| Sprawnie operował między stolikami od jednych czarujących cioć do innych, równie urodziwych kuzynek państwa Fawley'ów. Will był w swoim żywiole. Na ślubie jego gęba szczerzyła się najgłośniej, a szerokie ręce najgłośniej klaskały. Rzucił w nich dosyć sporą falą sykli, aby tradycji stało się zadość. Ciułał sykle na ten ślub przez cały miesiąc; to nie takie proste rozmienić galeony w tak drobny mak. Opłacało się, Cam nie mógł się spodziewać, że na jego głowę spadnie taka ilość srebrnych monet. Na weselu William świetnie się bawił. W garniturze robił porażające wrażenie - jak każdy Watts chodzący po tym świecie. Prezentował się prawie doskonale w momencie przyjścia, a po paru godzinach ostatnie włosy na głowie wydawały się nastroszone, krawat nierówno ułożony, a jednak na ustach widniał uśmieszek. Polał się i alkohol, choć nie tak obficie jakby można tego oczekiwać po Willu. Od dwudziestu minut zabawiał rozmową matkę Leslie albo Cama (trudno było mu określić do kogo matka należała, ale skoro zechciała paść ofiarą go wysłuchać...) oczywiście na temat dotyczący magii run. Dosyć szczegółowo analizował przed miłą kobieciną starogermański system układania run w poszczególne figury mogące być opisem runicznym inkantacji niektórych zaklęć, przełożonych ze słowa i ruchu na figury wyryte w kamieniach szlachetnych. Nie potrafił określić ile czasu minęło, gdy kobieta zmyła się pod pretekstem sprawdzenia 'co słychać u młodej pary'. - Ja potowarzyszę, proszę poczekać, jaśnie pani! - dogonił ją, z czego z pewnością bardzo się ucieszyła. Zanim zdołał jednak kontynuować wykład, doszli już do stolika, przy którym siedziała przepiękna para. Will na całe szczęście zapomniał o ich matce, a przełożył całą swoją uwagę na młodych. - Leslie! Cam! Dlaczego nie tańczycie? - wyciągnął do nich ramiona, jednak ich nie zamknął w niedźwiedzich uściskach, bo na przeszkodzie stał ich stolik. - Drogi przyjacielu, pożycz mi swą czarującą małżonkę do tańca. - puścił do Leslie oczko. Celem Wattsa było zatańczenie z każdą panną, panią, wdową tego wesela. Nie przyszedł z osobą towarzyszącą. Nie potrafił takowej osobniczki odnaleźć, poza tym od wielu wielu laty William wszędzie występował solo. Świetnie się bawił w swoim własnym towarzystwie, poza tym mógł tedy poznać wiele interesujących dam. Najlepiej będzie zacząć tańce od panny młodej, bo to do niej należy uhonorowanie celu wujka Willa. Ukłonił się przed nią i wyciągnął do niej rękę ponad stołem. Akurat orkiestra zaczęła grać dosyć skoczny i żwawy utwór, którego William nie mógł przegapić. Doskonale sobie zdawał sprawę, że poprosił do tańca przyszłą matkę, ale tak czy owak, nie przepuści jej tańca. Średnio dyskretnie skinął ręką i głową na fotografa, nakazując mu niewerbalnie zrobienie serii zdjęć tego tańca. |
| | | Kenneth Watts
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Sob 30 Kwi 2016, 16:46 | |
| Jakiś cudem udało mu się przybyć na wesele na czas. Kiedy zabrzmiała melodia zwiastująca przybycie pary młodej i powolny ich chód do ołtarza, Kenneth akurat zajmował miejsce obok swojego kuzyna, Willa. Podał mu rękę i w ciszy przyglądał się ceremonii. Jak by śmiał nie przybyć na ślub swojej partnerki z pracy? Haldane i Watts, kolejna podróż pełna przygód! Gdy tylko Ken biegł na miejsce interwencji, Leslie zbierała przyrządy i biegła zanim. Ilekroć starała się wyruszyć w tym samym czasie co Watts, zawsze przybywała, kiedy mężczyzna potrzebował już opatrunku. Leslie nie mogła się nudzić z Kennethem, gdyż wiecznie biegał po lasach i skałkach za magicznymi stworzeniami, natomiast ruda składała go do kupy. Ken nigdy nie baczył na swoje obrażenia, chociażby biegał z otwartym złamaniem ręki. Dopiero magomedyczka doprowadzała go do porządku. I chwała jej za to! Po pracy czasem spędzali trochę czasu popijając kawę czy kremowe piwo i wspominając stare dzieje. Leslie do dzisiaj wypominała mu jak garborog rozdarł mu spodnie na tyłku. Watts straszył ją, że będzie się jej to śniło po nocach. A teraz Leslie wychodziła za mąż. Ken z uśmiechem obserwował dziewczynę w sukience i cieszył się jej szczęściem. Po zakończonej ceremonii był jednym z pierwszych, którzy złożyli młodej parze życzenia. Jako prezent podarował im zestaw kryształów. Kieliszki, karafki, takie tam. Gdy rozpoczęło się wesele Ken poprosił do tańca parę kuzynek Cama bądź Leslie, które miały szczęście ustrzec się przed Wiliamem. Te wyobracane w tańcu nadal łapały oddech. Po dłuższej przerwie postanowił zaprosić do tańca Leslie, ale najwyraźniej się spóźnił, podchodząc do niej kiedy akurat William wesoło posyłał jej oczko. -Kuzynie, ładnie to tak moją partnerkę z pracy porywać mi sprzed nosa? Wyczekiwałem, aż mężulek ją opuści na moment, co by zazdrosny nie był. -zażartował, śmiejąc się w głos. Spojrzał na Leslie. -Wyglądasz na zmęczoną, tak ciężko być żoną? -zagadnął Dobry humor go nie opuszczał. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Sob 30 Kwi 2016, 23:28 | |
| Śluby były zabawnymi aferami – i to nie tak, że Hall miał w tej kwestii, jakiekolwiek doświadczenie, bo pierwszy raz uczestniczył w czymś takim, po prostu sposób w jaki wszyscy zdawali się dostać jakiegoś bliżej niedoprecyzowanego rodzaju wścieklizny sprawiał, że zastanawiał się, czy pojawienie się tu było aby na pewno najlepszym pomysłem. No ale przecież, że było! W końcu niecodziennie koledzy z pracy wybierają sobie przed wszystkimi jedną kobietę, z którą teoretycznie spędzą resztę życia. I nie, Alex w żadnym razie nie werbalizował tego typu ewentualnych wredniejszych myśli, zachowując je tylko i wyłącznie dla siebie, nie mając najmniejszego zamiaru psuć nikomu jego specjalnego dnia. Na dzień dzisiejszy wyznaczył sobie bardzo proste cele: pogratulować Fawley'owi końca jego kawalerskiego żywota i w miarę możliwości nie obrazić nikogo z rodziny jego lub panny młodej. Cała reszta stanowiła wielką tabelę pełną najróżniejszych zmiennych, którymi mógł manipulować wedle własnego upodobania lub chwilowego kaprysu, czy potrzeby. Wciskanie się w garnitur nie stanowiło już tak wielkiej niedogodności jak kiedyś – zdążył się niejako przyzwyczaić przez te wszystkie formalne spotkania urządzane przez Ministerstwo, od czasu gdy Wilson dał mu ten cholerny awans w aurorskich szeregach. Awans, o który Hall zdecydowanie nie prosił i który go zszokował, ale miał zbyt duże poczucie obowiązku, by odrzucić tak ważną pozycję, nawet jeśli z początku w ogóle nie korespondowała z jego usposobieniem czy aspiracjami. Nie chciał nikomu przewodzić, do jasnej cholery, ale zmuszony by czasem wydawać rozkazy, nagle odkrywał, że szło mu to o wiele lepiej, niż sądził. Tak czy inaczej – garnitur był, krawat (burgundowy ze złotą nitką) o którym pisał Nikolaiowi w sowie również. No właśnie, bo jedną ze zmiennych, mogącą pokrzyżować hallowe plany zakładające nieobrażanie nikogo lub brak wywoływania sensacji, stanowił jego bułgarski partner, który był zdecydowanie nieodpowiedniej płci, by zostać przemilczanym. Przynajmniej na pewno przez te stereotypowe, konserwatywne matrony, które ponoć znajdowało się w każdej, nawet najlepszej rodzinie. Szkoda tylko, że ta chęć niewywoływania kłopotów kłóciła się jednak ze złośliwym chochlikiem żyjącym od zawsze w Hallu – ale nie będzie przecież nikogo specjalnie podjudzał, prawda? Przyjdzie kulturalnie zgodnie z zaproszeniem, pogratuluje młodym i będzie się dobrze bawił, a jeśli kogoś zgorszy jego obecność, to chyba tylko jego problem? Tak sobie przynajmniej mówił, przed samym wyjściem aplikując mocnego drinka, żeby się trochę znieczulić i nie myśleć o Willu, który też prawdopodobnie zostałby zaproszony przez Fawley'a, gdyby pieprzony śmierciożerca nie zamordował go nieco ponad miesiąc wcześniej. Bo przebierając się myślał trochę za dużo, co zaowocowało gwałtowniejszym, bardzo czułym powitaniem Nikolaia i przypomnieniem obietnicy późniejszego wykorzystania krawata, kiedy poszedł po niego, by razem pojawili się w dworku Fawley'ów. No i cóż, pierwszą część swoich dzisiejszych celów zrealizował bez problemu – tuż po ceremonii pogratulował młodej parze, mamrocząc do Cama coś, co brzmiało do złudzenia jak ty to masz więcej farta niż rozumu, po czym wycofał się między gości, starając nie ściągać zbyt wiele uwagi wszystkich ciotek i wujków, piątych i ósmych wód po kisielu, bo inni obecni na sali aurorzy czy choćby taki Kenneth, któremu Alex pomachał ze swojego miejsca, wiedzieli, czego się spodziewać po młodocianym wicedyrektorze. Nikolai zniknął gdzieś na chwilę, odnajdując w tłumie znajomą twarz i Hall nagle znalazł się sam, trzymając w dłoni na wpół opróżniony kieliszek szampana. Nawet nie lubił szampana, na litość boską, po co to pił? No tak, żeby się sponiewierać. Sponiewierany nie przejmował się tak dużą ilością rzeczy nieważnych no i był łatwiejszy, a na to jego plus jeden raczej narzekać nie będzie, kiedy już wróci. Co mu tak długo zajmowało? Krzywiąc się niezbyt elegancko, wychylił do końca zawartość kieliszka, odstawiając go gdzie akurat było miejsce, po czym wsunął dłonie do kieszeni i wyruszył na spacer po pomieszczeniu, w pewnym momencie wyłapując między gośćmi pewną znajomą, rudą główkę. Główkę przyczepioną do właścicielki na tyle uroczej i drogiej alexowemu sercu, że auror bez większego zastanowienia skierował się w jej kierunku, mimo wrednego krzesła robiącego za nielichą przeszkodę z zaskoczenia kładąc ręce na jej ramionach i z radosnym - Cześć, Pufko – zostawił na policzku rudowłosej Szkotki soczystego buziaka. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Nie 01 Maj 2016, 14:40 | |
| Chciał tylko kilku chwil, to naprawdę nie tak wiele. Kilku chwil, podczas których wesele przestałoby być jedynie maratonem kolejnych obowiązków, a stało się... No nie wiem, może po prostu przyjemnością? Bo choć nie zamierzał narzekać, chodziło przecież o parę osób naprawdę mu bliskich, to czuł się zmęczony i już. A noc przecież wcale nie chyliła się jeszcze do końca, co sprawiało, że perspektywa zyskania choćby odrobiny świętego spokoju była bardzo, bardzo odległa. Tak odległa, że na samą myśl o kolejnych godzinach, które spędzić miał w towarzystwie zgromadzonych gości ściskał mu się żołądek. Mimo tego, gdy znalazł moment na znalezienie się u boku swej ukochanej, skorzystał z niego bez chwili wahania. Przyklejony uśmiech, z jakim paradował od początku dnia nie chciał spłynąć nawet teraz, gdy Haldane pozwolił sobie na chwilę większej szczerości, tym niemniej dało się dostrzec pewne nuty, które przed innymi rudzielec ukrywał. Wyczerpanie, entuzjazm z lekka wymuszony - nie czuł potrzeby maskowania tego przed panną Guardi. Jasne, zależało mu na tym, żeby dobrze się bawiła i nie musiała niczym przejmować, ale na Merlina, była jego, a to sprawiało, że nie chciał, zwyczajnie nie miał ochoty udawać także przed nią. Zresztą, jak mógłby? Poznawanie się wciąż wprawdzie mieli przed sobą, ale Alice i tak była w stanie zauważyć już wiele rzeczy, które próbowałby ukryć. Jakakolwiek maskarada w tym momencie mijała się więc z celem. - Zachciało nam się świadkowania - mruknął więc cicho w odpowiedzi na jej słowa, potem parskając jedna cichym śmiechem. Jasnym było, że pełniona rola wcale aż tak mu nie zawadzała, co więcej, była źródłem satysfakcji. To, że teraz nie potrafił aż tak się cieszyć, nie miało nic do rzeczy - kolejnego dnia, gdy wyśpi się i odetchnie po całonocnym nadskakiwaniu gościom z pewnością będzie w stanie stosownie to docenić. Na razie jednak musiał po prostu przetrwać i nie paść przy tym z głodu. Bez zastanowienia skonsumował podsunięty mu przez Alice kawałek szynki, chwilę w później w pośpiechu anektując sobie porcję jednej z wielu dostępnych przekąsek. Nie miał pojęcia, ile ma czasu na to, by choćby trochę się oszukać, że nie, wcale nie jest głodny - ale zapewne mniej niż by chciał. - Jestem pewien, że co najmniej polowa - odpowiedział tymczasem spokojnie na pytanie Alice, odruchowo zerkając na gości znajdujących się w polu widzenia. - Szczególnie ta z naszej, haldane'owej strony. Ale... - W międzyczasie szybko konsumując dwa kęsy podkradniętego dania, spojrzał na Guardi i uśmiechnął się nonszalancko, nieszczególnie przejmując się omawianym tematem. Miał świadomość, że czeka ich trudny okres wysłuchiwania nieprzychylnych komentarzy, ale Alec nie robił sobie z tego absolutnie nic. - Nie powinnam się tym przejmować, naprawdę. Tyle ich, co sobie pogadają. - Wzruszył lekko ramionami. Wiedział, że to nie jest takie proste jak brzmi, ale daleki był od układania swojego życia pod czyjekolwiek dyktando. Teraz chodziło tylko o to, by Alice to zrozumiała i nie wątpiła w jego uczucia. Tak czy inaczej, teraz nie było ani stosownej okazji, ani - przede wszystkim - czasu by ją o tym przekonywać. Tubalny, męski głos, jaki po krótkiej chwili wzniósł się ponad tłumem wołając imię Aleca zapowiadał jedno - konieczność ponownego ruszenia tyłka i zadbania o to, by rubaszny reprezentant czarodziejskich elit nie czuł się zaniedbywany. Haldane odetchnął więc głęboko, na biegu wypił kilka łyków jabłkowego soku i wstał, poprawiając poły garnituru. - Kocham cię - mruknął jeszcze tylko do ucha Guardi, składając na jej policzku krótki pocałunek i już go nie było, bo z szerokim uśmiechem oddalił się do niejakiego Alfreda Hagena, by przez kolejne kilka chwil zabawiać go niezobowiązującą pogawędką. To jednak było trudne. To było naprawdę trudne, choć wcale się na takie nie zapowiadało. Wystarczyło bowiem, by między trzecim a czwartym wymienionym zdaniem ponownie zerknął ku Alice, by spiąć się i stracić na płynności mowy. Oczywiście, szybko opanował pierwsze zacięcie się, już w kolejnej chwili jak gdyby nigdy nic kontynuując rozmowę ze starszym czarodziejem, ale nie mógł, po prostu nie mógł ukryć delikatnego zaciśnięcia zębów. Nie miał nic przeciw temu, że Szkotka miała znajomych. Nie zamierzał też wcinać się między nią a jej przyjaciół, ale... Cóż. Gdy jakiś inny mężczyzna spoufalał się z jego kobietą, trudno było o entuzjazm. Ba, nawet zwykły, stoicki spokój był w zasadzie nieosiągalny, bo usłużna wyobraźnia sama uzupełniała widoczny obrazek o niepożądane komentarze. Choć więc Alec wciąż jeszcze dzielnie trwał w obowiązkach, łechtając ego Alfreda swym zainteresowaniem, to większa część jego uwagi zwróciła się już gdzie indziej, ku komuś innemu, ważniejszemu, komuś, kto budził w nim silną potrzebę dość sugestywnego oznaczenia swojego terytorium. |
| | | Nikolai Asen
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Nie 01 Maj 2016, 15:15 | |
| Podejście Bułgara do tematu wesel na przestrzeni lat zdążyło już pokonać całą drogę od jednej skrajności do drugiej. Kiedyś farsy te zwyczajnie lubił, świetnie się na nich bawił i wspomnienia kolejnych całonocnych obchodów - a w ciągu swego ponad czterdziestoletniego żywota miał dość okazji, by w takowych uczestniczyć - kolekcjonował jako te warte zachowania i wspominania przy rodzinnych obiadkach. Z czasem przeszło to w nieco mniej entuzjastyczną akceptację, teraz zaś, w tym momencie, najbliżej było mu po prostu do rezygnacji. Chodził na te, na które musiał - na które nie musiał, nie chodził. Proste. Było to może oznaką starości, jasnym symptomem zgorzknienia, ale po prostu wszelkie podobne spędy zaczęły go męczyć i niepotrzebnie kraść mu jego mocno ograniczony czas wolny. Lubił po robocie wyjść na piwo czy w większej grupie świętować czyjeś urodziny, ale wszystko, co w jakikolwiek sposób zbliżało się do ram oficjalności, nijak nie było mu na rękę. To, że w ogóle pojawił się w dworku Fawley'ów, że z leniwym uśmiechem życzył młodej parze owocnego, wspólnego życia i że ostatecznie wpadł w cały ten związany z celebracją zaślubin zamęt było tylko i wyłącznie zasługą Alexa. Pomijając już fakt, że Asen nieszczególnie nowożeńców znał i sam zapewne nie zostałby zaproszony - tu chodziło o coś więcej. Hall chciał towarzystwa? Jasne, nie ma sprawy, musiał z nim pójść. Samczy instynkt posiadania zmuszał przecież do pilnowania swojej własności. Ostatecznie wylądował więc w garniturze - który dla niego, jako stałego pracownika Gringotta, był w zasadzie drugą skórą i nie stanowił żadnego problemu - pod krawatem i z młodym aurorem u boku, zmuszając się do nieco bardziej entuzjastycznego uśmiechu i odpowiednio godnej pozy. Wesele. Świetnie. Niech tylko szybko się skończy. Przesadą byłoby jednak stwierdzenie, że włóczył się po sali jak cień i raził wszystkich swoją naburmuszoną miną. Nie, tak nie było, co więcej, w pewnym momencie wymuszony uśmiech zyskał nieco więcej szczerości, a początkowa motywacja, która poskutkowała jego obecnością w tym tłumie - zwykła, ludzka zasada ograniczonego zaufania i zazdrość, do której nieszczególnie się przyznawał - odpuściła na tyle, by Asen zwrócił uwagę na więcej. Na przykład na to, że wśród zgromadzonych przeplatają się czarodzieje mu znajomi, z którymi chętnie by porozmawiał. Nie powinno więc dziwić, że w którymś momencie spuścił Halla ze smyczy, samemu zmierzając w kierunku sali zupełnie przeciwnym. Rozpinając guziki marynarki wsunął dłonie do kieszeni i odetchnął głęboko. Przelotny, leniwy uśmiech złagodził na moment jego ostre rysy. Prawda jest taka, że Alexa mógł mieć w zasadzie na każde zawołanie, a innych... Cóż, innych nie, a skoro już natrafił na znajomych, z którymi nie widział się już spory kawałek czasu, grzechem byłoby z tego nie skorzystać. W efekcie więc skończył w małym, kilkuosobowym zgromadzeniu, po przywitaniu się z którym szybko wzniósł mały toast - za spotkanie, wiadomo - po czym, przysiadając na wolnym krześle, wdał się w niezobowiązującą pogawędkę. Łamacz klątw, sędzina Wizengamotu i dwóch aurorów było małym stadem, z którym dawno już nie pracował, a które wciąż towarzysko sobie cenił - cenił na tyle wysoko, by szybko stracić zainteresowanie całą resztą kręcących się w tę i z powrotem ludzi. To jednak tylko do chwili. Do chwili, w której jeden z aurorów rzucił coś o młodym Hallu, jednocześnie ruchem głowy wskazując omawianego mężczyznę. To naturalne, że Niko obejrzał się wtedy przez ramię. To naturalne, że skoro znajomy już kogoś wskazał, to Asen chciał spojrzeć w zasugerowanym mu kierunku. Naturalne, że skoro w grę wchodził Alex, Bułgar chciał spojrzeć na niego z nieskrywaną, arogancką zaborczością, do której miał w tej chwili pełne prawo. Nic jednak nie wyszło tak, jak zamierzał. Owszem, obejrzał się, tylko po to jednak, by dojrzeć poufałość. Poufałość, która - choć na ten moment w gruncie rzeczy niewinna i nie niosąca żadnych podtekstów - trąciła te drażliwe nuty, które rezonowały teraz niskim warkotem. Bo choć Nikolai nie miał w planach ograniczania życia towarzyskiego Halla - ten by mu zresztą na to nie pozwolił, to raczej oczywiste - to nie wszystko dało się kontrolować. Budzącej się, irracjonalnej w tej chwili zazdrości, na przykład się nie dało. Plany Asena szybko wiec się zmieniły. Wychylając ze znajomymi kolejkę na odchodne poprawił poły garnituru i, siląc się na sympatyczny uśmiech, przeprosił ich na chwilę z jakimś kurtuazyjnym, żartobliwym wyjaśnieniem. Coś o obowiązkach towarzyskich, niepowtarzalnej okazji spotkania dawno niewidzianych znajomych. Nieistotne, to przecież tylko banał mający zwolnić go z kontynuowania rozmowy i umożliwić mu powrót do jego Halla. Powrót irytująco długotrwały, wymagający przepychania się między rozbawionymi gośćmi i przystawania na chwilę przy każdym, kto skądś Asena kojarzył i chciał się przywitać. Ale powrót. Powrót na swój teren. |
| | | Alice Guardi
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Nie 01 Maj 2016, 21:04 | |
| Świadkowanie było przede wszystkim obowiązkiem, więc mowa o zabawie była jedynie ironią. Chociaż Alice nie była znana całej gawiedzi gości, pochodzących z samych znamienitych czarodziejskich rodów, musiała skakać od jednej osoby do drugiej. Zabawiała rozmową, proponowała słodkości i jedzenie, poprawiała wszystko, co mogło się stać z dekoracjami i dyrygowała zmianą serwisu na stołach na czysty. Starała się jak umiała, ale nie umniejszało to jej zmęczenia. Westchnięcie ulgi jakie się wydarło z jej poziomkowych ust idealnie komentowało fizyczny stan stażystki. Nawet uśmiechanie stało się nużące. Żołądek upominał się o jedzenie tak usilnie, że ruda musiała skapitulować. Los przychylił się Alice, przysyłając jej do towarzystwa Aleca. Na jego widok rozpromieniła się bez żadnego przymusu. Odrobina czułości, poniekąd zakazanej dodawała jej sił. Bała się opinii rodziców Aleca, z Leslie myślała, że da sobie radę. Jednak to seniorzy rodu mieli jakąkolwiek siłę sprawczą w tym temacie. Nie chciała, aby Alec musiał wybierać. Jak ona by miała wybierać, rodzice czy ukochany? Nie lubiła być przeszkodą, a w takim sensie rozumiała wszystkie spojrzenia nestorów, gdy akurat ich spojrzenia się krzyżowały. Jedna myśl, że Alec przejdzie to razem z nią uspokajały Alice. Przestała o tym myśleć, kiedy Alec objął ją swoimi ciepłymi ramionami. Starała się nie wsuwać jedzenia z talerza błyskawicznie, chociaż żołądek żałośnie domagał się tego procederu. Nie chciała się zbłaźnić przy takich tłumach. Uśmiechała się do Aleca, gdy ten poczuł głód. -Jedz jedz. -zachęciła go. Westchnęła cicho na myśl o opinii innych. -To jest jakieś głupie, oceniać człowieka przez pryzmat statusu krwi. Czaruje tak samo dobrze jak jakiś arystokrata. -spochmurniała, ale słysząc słowa Aleca lekko się rozweseliła. Uścisnęła dłoń Haldane'a czule. -Jeśli Ty się nie przejmujesz, to i ja nie powinnam. -przytaknęła. Miała właśnie zamiar zacząć inny temat, kiedy ktoś tubalnym głosem z drugiego końca stołu zawołał Aleca. Smutnym uśmiechem skwitowała fakt, że ukochany musi już iść. Przymrużyła oczy, gdy usłyszała to jedno, najpiękniejsze wyznanie. Zarumieniła się i odpowiedziała krótkim: -Ja Ciebie także. Patrzyła chwilę jak Alec odchodzi, kiedy nagle na swoim policzku poczuła miękki dotyk ust. Zaskoczona obejrzała się, ale słodkie określenie z czasów szkoły uspokoiło ją. Wstała niesiona ekscytacją, uśmiechając się szeroko. -Pudrowany Kughuarku! -zapiszczała, rzucając się Alexowi na szyję. Nie przeszło jej przez myśl, że ukochany może mieć obiekcję do tego powitania. Ruda zeskoczyła na ziemię po tym niedźwiedzim uścisku i przyjrzała się uważnie przyjacielowi. -Zmizerniałeś. Dawno Cię nie widziałam w szkole, coś się stało? -zapytała go z troską. -Nie upominałeś się miesiąc o swoje ulubione waniliowe muffinki, a to dla Ciebie nietypowe. -zauważyła. Uśmiechnęła się ponownie. -Miło Cię w końcu widzieć. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Nie 01 Maj 2016, 23:25 | |
| Jak bardzo tęskniło się za obecnością pewnych ludzi można w pełni dostrzec dopiero, gdy znów choćby na moment pojawią się w twoim życiu. Dokładnie tak było teraz z Alice – za czasów, gdy Alex odbywał swój ostatni rok nauki w szkole, stanowili jeden, nierozerwalny organizm, rozumiejąc się w lot mimo różnicy wieku. Ona przejrzała fasadę łobuziaka, on wkupił w łaski stworzenia niekoniecznie asertywnego, próbując ją choć trochę ośmielić. Było dobrze, potrafili się wspierać i przeganiać ciemne chmury znad nieba nad głową drugiego i choć z początku Hall używał panny Guardi jako zastępstwa za nieobecnego wówczas Lewisa, jego sympatia szybko nabrała dużo bardziej niewinnych znamion. Choć czy naprawdę niewinnych zależało już od interpretującego, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Alex i Alice przez pewien czas byli parą – taką z grupy tych słodkich, wywołujących u obserwatorów nagłe napady cukrzycy i ojojania oraz zwidów w postaci jednorożców pędzących po polach pełnych tęczy. Tak właśnie było i choć zadurzenie z czasem się rozwiało, głęboko zakorzeniona sympatia pozostała na swoim miejscu. Ruda Szkotka zaraz obok Williama stanowiła jedyną osobę, w obecności której Hall nie bał się okazywać stu procent swojego charakteru, a teraz kiedy Lewisa zabrakło... Czemu do niej nie napisał, kiedy czuł się tak tragicznie zaraz po pogrzebie? Nie chciałeś gasić słoneczka, kretynie. Tak, chyba tak właśnie było. Podejście do niej tego wieczora było bardzo prostą decyzją, nie wymagającą najmniejszej konsultacji z jakimikolwiek za i przeciw, bo w tej sytuacji żadne ale po prostu nie istniały. Byli tu oboje, dawno się nie widzieli i Hall miał ogromną potrzebę wyściskać młodą kobietę, być może biorąc dla siebie choć odrobinę jej wewnętrznego światła, tego samego, którego jemu ostatnio mimo wszystko brakowało. Buziak w policzek był reakcją odruchową, podobnie zresztą jak i szeroki uśmiech, odsłaniający zęby, gdy Alice z piskiem rzuciła mu się na szyję, używając starego, nieco żenującego przezwiska. Jedna rzecz używać go w listach, a druga przy całej sali pełnej gości. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby koledzy z pracy je podchwycili i zaczęli mianować Halla pudrowanym kugucharkiem na terenie Ministerstwa czy podczas patroli. Na pewno zyskałby sobie tym dodatkowy szacunek i posłuch, bez dwóch zdań. Bez najmniejszego problemu porywając pannę Guardi na ręce jak księżniczkę, Alex okręcił się z nią dookoła własnej osi, udając dźwięki mugolskiego samolotu. Dopiero odstawiając ją z powrotem na podłogę, potarł lekko policzek, zaskoczony tym, jak bardzo szeroko zaczął się uśmiechać – panna herbatofilka wciąż miała w sobie ten sam urok co kiedyś, ten sam czar który sprawiał, że auror po prostu nie potrafił mieć przy niej złego humoru. Nawet wtedy, gdy w chwilę później Alice zwróciła uwagę na to, że słabo wyglądał. Sam przestał zauważać w lustrze ciemniejsze obwódki pod oczami, nagłe przypomnienie o nich oraz innych rzeczach, które zapewne też odbiły się na jego twarzy i sylwetce, było w pewien sposób dziwne. Jak wciśnięcie guziczka komunikującego och, faktycznie. Dłoń, którą pocierał policzek, powędrowała na kark w nerwowym odruchu, wygięcie ust wyraźnie się zmniejszyło, pozostawiając w kącikach tylko cień uśmiechu, który wyglądał bardziej smutno niż wesoło. - Wiem. Wiem, Pufko. To ten pogrzeb, wszystko mi się pomieszało – znienacka położył rękę na jej głowie, mierzwiąc nieco płomienną grzywę. - Też się cieszę, że cię widzę. Tęskniłem za moim ulubionym rudzielcem – przygarnął ją do siebie ramieniem, niespecjalnie zastanawiając się nad tym, że ich mały pokaz czułości mógł być komuś nie w smak. |
| | | Alec Haldane
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Nie 01 Maj 2016, 23:59 | |
| Tak, panie Hagen, ostatnia debata ministerialna rzeczywiście potoczyła się zaskakująco dobrze, chyba nikt nie spodziewał się podobnej zgodności. Tak, Amanda Therry chyba faktycznie straciła pazury po ostatniej krytyce jej projektu dotyczącego polityki zagranicznej. Istotnie, trudno teraz nie gdybać nad kolejnymi poczynaniami ministra Minchuma... A moja siostra? Oczywiście, że najpiękniejsza. Jest czego zazdrościć Fawley'owi. Mówił. Mówił dużo, kulturalnie, uśmiechał się nawet zabawiając niemieckiego arystokratę, jednego z wielu stałych, cennych gości jego rodzinnego domu. Skakał po narzucanych tematach i przytaczanych nazwiskach, uczestnicząc w szybkiej podróży między sferą polityki a tą mniej oficjalną, towarzyską, weselną. Kiwał głową, przyznawał rację, obrócił w żart swą odmowę wypicia z Hagenem kolejki, tłumacząc się obowiązkami, których przecież nie może zaniedbać. Uśmiechem odpowiadał na uśmiech, znaczącym spojrzeniem na znaczące spojrzenie. To naprawdę cud, że w tym wszystkim potrafił wyrwać się z tej rozmowy wtedy, kiedy chciał, kiedy musiał. Cud - albo po prostu efekt dobrego wychowania i sztywnych reguł, tych samych, które sprawiły, że choć Haldane wściekł się, dosłownie oszalał, to nie było tego widać. Ot, twardsze spojrzenie, sugestywne spięcie postawy, ale nic ponadto. Spokój. Umiał go zachować, musiał umieć, nie wypadało mu przecież unosić się emocjami. - Przepraszam na chwilę - rzucił jednak kulturalnie, gdy tylko nadarzyła się okazja pozostawienia Hagena w rękach innych, również spragnionych rozmowy gości. Uśmiechnął się po raz kolejny, życzył dobrej zabawy, odwrócił się na pięcie i zacisnął zęby. Alice miała znajomych, w porządku. Miała też przyjaciół, świetnie. Ale czy naprawdę ktoś oczekiwał po nim entuzjazmu w sytuacji, w której inny mężczyzna będzie traktował jego kobietę w taki sposób? Wymijając kolejnych gości, bez wahania wrócił do honorowego stołu, do swojego miejsca. Sięgnął po szklankę wciąż do połowy pełną soku, upił łyk i ostatecznie jednym krokiem pokonał dystans dzielący go teraz od Guardi i jej towarzysza. Zatrzymując się u boku Szkotki bez zastanowienia, bezczelnie objął ją w talii i odetchnął głęboko. - Widzę, że mimo wszystko potrafisz wyciągnąć z tego wesela coś pozytywnego - rzucił jak gdyby nigdy nic, choć w środku, w jego sercu kipiał wulkan. Był jednak Haldanem, dziedzicem znaczącego nazwiska, to oczywiste, że umiał to wszystko trzymać w sobie, dusić bezceremonialnie i odreagowywać później, w samotności, z dala od wścibskich oczu. - Alex, dobrze cię widzieć. - Uśmiechnął się leniwie, zerkając przez moment na swoją kobietę, ostatecznie jednak zwracając się ku temu, komu najchętniej urwałby ręce. Temu, którego uczył, z którego zawsze był cholernie dumny - hej, uczeń przerósł mistrza, Alec naprawdę nie potrzebował niczego więcej - a który teraz był nikim więcej, jak rywalem. Sorry, Hall. To nie twoje terytorium. Nie zamierzał robić sceny Alicji i nie zamierzał się też na nią wściekać. Oczywiście, irytacja przyszła sama, to całkiem naturalne, ale Guardi... Chodziło o nią, ale tak czy inaczej była to sprawa między nimi, między Haldanem a Hallem. Przygarniając Szkotkę do siebie Alec w żaden sposób nie ukrywał, co chciał w ten sposób przekazać. Spoglądając w oczy młodego aurora nie próbował maskować tego co sądzi o podobnej poufałości. A nie oceniał jej dobrze, zdecydowanie nie. |
| | | Nikolai Asen
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley Pon 02 Maj 2016, 00:22 | |
| To było dosłownie kilka kroków, dotrzeć do zestawionych stołów, ominąć je z jednej strony i po przywitaniu się z dwoma jeszcze znajomymi osobami znaleźć się wreszcie za plecami Halla. Żadna ekspedycja, krótka trasa biegnąca między rozbawionymi gośćmi. Ale właśnie przez ten tłum brnięcie przed siebie stawało się wyzwaniem. Bo tu trzeba się uśmiechnąć, tam zamienić dwa słowa, jednemu uścisnąć ramię, kolejnej ucałować rączkę. Kultura, drodzy państwo, była przecież podstawą u kogoś takiego, jak Nikolai, kogoś, kto tak wiele za tą zasłoną krył. Większa część jego charakteru, popędów i dyskusyjnych jeśli chodzi o przyzwoitość cech tkwiła upchnięta za maską surowego dżentelmena, nie mógł więc pozwolić sobie na nadszarpnięcie tej zasłonki, na rozerwanie jej jakimś nieopatrznym gestem... To znaczy, mógł. Ale nie chciał. To nie byłoby wygodne. Choć więc krew w żyłach zawrzała mu, a rysy wyostrzyły się drapieżnie, wciąż wlekł się, nie spieszył, każdemu poświęcając tyle uwagi, ile akurat się należało. Konsekwencje podobnego braku pośpiechu? Sugestywny pokaz poufałości, która ani trochę mu się nie podobała. Masz cudowną znajomą, Hall. Jaka szkoda, że wyrwałbym wam tę bliskość gołymi rękami. Nim dotarł do zgromadzenia, do pary przyjaciół - cóż, kurtuazyjnie tak właśnie to sobie określił - dołączył osobnik numer trzy. Nie trzeba było być bystrzakiem by zauważyć, w jakiej roli pojawił się tam rudzielec - każdy mający testosteron na odpowiednim poziomie zrozumiałby ten ostentacyjny gest mężczyzny, ten sugestywny wzrok, jaki posłał Hallowi. Kolejny niezadowolony, co? Świetnie. Z tym, że ingerencja ta nie tylko Asena nie satysfakcjonowała, ale też nijak nie zwalniała go z potrzeby znalezienia się obok i przypomnieniu Alexowi o pewnych rzeczach, o których młody auror jak gdyby zapominał. - No proszę, już rozumiem, dlaczego tak ochoczo zrezygnowałeś z mojego towarzystwa. Też bym wolał taką uroczą koleżankę. - Zatrzymując się wreszcie za plecami aurora wsunął ręce do kieszeni spodni i uśmiechnął się jak gdyby nic. Luźny, żartobliwy ton, całkiem sympatyczny błysk w oku - to wszystko było na miejscu, dokładnie tak samo jak wyraźnie zaciśnięte zęby, delikatnie rozszerzone nozdrza i zmrużone powieki. Cała poza łamacza klątw wyła jednym, donośnym ostrzeżeniem, którego Bułgar nawet nie próbował ukrywać. Mógł być miły, potrafił. Mógł zachowywać się grzecznie, dzielić się swoim poczuciem humoru i zawierać nowe znajomości, jasne, czemu nie. Przy tym wszystkim jednak do Halla musiało coś dotrzeć. Na przykład to, jak bardzo terytorialnie podchodził Asen do swojej własności. Zazdrość? Nie przyznawał się do niej, nie nazywał jej i każde prowokujące pytanie zbywał dotąd śmiechem, ale teraz tylko ślepy nie zauważyłby tego, jak bardzo Nikolai jest wściekły i jak łatwo stracił panowanie nad częścią kryjących dotąd jego uczucia murów. - Przedstawisz mnie? - Przekrzywiając lekko głowę uśmiechnął się przeuroczo, choć w spojrzeniu wbitym w Alexa nie było nic czułego czy ciepłego. Zimna, surowa zaborczość, tylko to w tym momencie pozostało. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Dworek rodu Fawley | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |