IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Dworek rodu Fawley

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3
AutorWiadomość
Alice Guardi
Alice Guardi

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptySob 02 Lip 2016, 22:13

Z bijącym nerwowo sercem zaproponowała Camowi, aby przyprowadził swoją mamę. Bała się, jaka mogła być prawda. Nie chciała rozstawać się z broszką, była do niej mocno przywiązana, ale pokornie ją odda, jeśli faktycznie była to zguba pani Fawley. W oczekiwaniu na to, aż Cam wróci wraz z matką, Alice spojrzała lękliwie na Aleca. W całym tym zamieszaniu nie wspomniała Alecowi na temat broszki. Miała teraz chwilę. Przełknęła bezgłośnie ślinę i dotknęła palcami biżuterii.
-Alec, ostatnio gdy Cam mnie widział zauważył tę broszkę. Uparł się, że należy ona do jego rodziny i ją ukradłam. Ja albo moi rodzice. Wysłałam mu moje zdjęcie z dzieciństwa, na którym już ją nosiłam. Miałam Ci o tym powiedzieć, ale nie sądziłam, że wyskoczy z tym akurat dzisiaj... -mówiła cicho i lękliwie. Nie była pewna, czy Alec nie zezłości się, że nic mu nie powiedziała. Nie chciała zajmować mu głowy, miał mnóstwo pracy w Ministerstwie i w związku ze ślubem, ona podobnie... Liczyła, że powie mu wszystko zaraz po weselu. Cam drastycznie zmienił jej plany. Wyprostowała się widząc idącą ku nich Cama z panią Fawley. Uśmiechnęła się nerwowo, kiedy pani Fawley zaczepiła Aleca miło. Oczekiwała z bijącym sercem na wyrok. Kiedy spojrzenie pani Fawley spoczęło na broszce i twarzy Alice, rudowłosa poczuła dziwne ukłucie w sercu. Widząc reakcję kobiety wystraszyła się mocno, a w jej główce pojawił się komunikat, że Cam miał rację. Nie myśląc jednak nad tym teraz szerzej rzuciła się do prawie omdlałej mamy pana młodego.
-Wszystko w porządku? Pani Fawley? Niech ktoś przyniesie wodę! -poprosiła, wachlując kobietę dłonią.
Kiedy wydawało się, że kobieta czuje się lepiej i się prostuje, Alice cofnęła się do Aleca, który zamknął ją w silnym objęciu. Chciała mieć już za sobą tę wiadomość, że musi broszkę oddać.
Prawda okazała się po stokroć gorsza.
W pierwszej chwili Alice wybałuszyła zielone oczy i ostre pytanie Aleca wydawało jej się, jakby rozbrzmiewało zza ściany.
-To... to jakaś pomyłka. Jestem... jestem Alice Guardi, moi rodzice są mugolami i mieszkają na szkockim wybrzeżu... -powiedziała, nie wierząc kompletnie w te słowa. Nawet zrobiło jej się przykro, bo najwyraźniej musiała bardzo przypominać pani Fawley jej córkę, która kiedyś zaginęła czy umarła.
Alex Hall
Alex Hall

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptySob 02 Lip 2016, 22:54

Dopóki Alex nie zauważał, by ktokolwiek zwrócił na nich uwagę, nie zamierzał walczyć z Nikolaiem o uwolnienie z tej niedwuznacznej klatki ramion. Po części dlatego, że mu to zwyczajnie odpowiadało, ten niemal nieistniejący dystans, ciepło i zapach wody kolońskiej Bułgara, niosące ze sobą wspomnienia chwil spokoju. Momentów, gdy jego ostre brzegi zdawały się rozmywać, a spojrzenie wzbierało czymś, na co auror zwyczajnie chciał patrzeć. Tak po prostu.
Brwi Anglika zmarszczyły się tylko odrobinę, kiedy Asen wytykał mu dwuznaczność tego, co powiedział ledwie chwilę wcześniej i Hall naprawdę zaczął się zastanawiać, w którym z przedstawionych kontekstów nie tak dawno spytał łamacza klątw, by przyszedł wraz z nim na wesele. Konkluzja nasunęła się dosyć łatwo, wydawała się też Alexowi satysfakcjonująca, gdy ostrożnie się jej przyjrzał, szukając ewentualnych rys.
- Nigdy nie miałem problemu z byciem gdzieś sam – odparł krótko, sądząc, że będzie to wystarczająca odpowiedź wobec wątpliwości mężczyzny, który od dłuższej chwili uśmiechał się w sposób wywołujący przyjemne łaskotanie w dole aurorskiego karku. To było wręcz żałosne, jak duży wpływ miała na Halla postawa Nikolaia, ale na całe szczęście nikt nie miał się tego wszystkiego dowiedzieć – nikt, włącznie z samym Asenem, jeśli szczęście będzie mu sprzyjać. Bo mimo wszystko Bułgar odznaczał się piekielną wręcz inteligencją i spostrzegawczością, co czasem ułatwiało pewne sprawy, a czasem niepotrzebnie komplikowało.
Bliżej niedoprecyzowany niepokój czający się w trzewiach został częściowo uciszony wraz z odpowiedzią na pospieszny, może nieco spłoszony pocałunek, a sam Alex odczuł drobne ukłucie żalu, kiedy Nikolai się odsunął, zabierając swoje ciepło i zapach. Zaraz jednak przypominając sobie, że są otoczeni przez ludzi, auror szybko rozejrzał się po sali, napotykając spojrzenie jednej ze statecznych matron o wyrazie twarzy tak niesympatycznym i wykrzywionym, iż nietrudno było się domyślić, co sądzi o zajściu, jakiego była świadkiem. Chwilka spokoju roztrzaskała się na drobne kawałki, a Halla znów oblały zimne dreszcze – ledwie powstrzymał się przed skrzyżowaniem rąk na torsie i ciaśniejszym owinięciem się marynarką, choć dłonie go świerzbiły, by to zrobić. Te nerwy w większych grupach ludzi były po prostu nienormalne. I gdzie się w takich momentach podziewała dumna, gryfońska odwaga?
Nachmurzając się i nie pragnąc niczego tak bardzo jak zapaść się pod ziemię, auror ruszył za Asenem właściwie bez większego zastanowienia, ufając jego osądowi. Choć tyle był mu winien za to, co dla niego zrobił, gdy wspomnienie pogrzebu Williama było zbyt świeże, by mógł samodzielnie podejmować pewne decyzje.
Wyjście na taras, z dala od największego tłumu, prosto w objęcia chłodu i ciemności sprawiło, że Alex wziął pierwszy naprawdę swobodny oddech od czasu przybycia do dworku Fawley'ów. Przymknął na chwilę oczy, wsuwając dłonie do kieszeni. Czuł, jak część napięcia zebranego w ramionach powoli się ulatnia. Jak dym.
- Naprawdę cię to interesuje? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nie rozchylając powiek i przedłużając tę chwilę złudnego spokoju oraz poczucia bezpieczeństwa z dala od wścibskich spojrzeń. Cisza stanowiła wystarczające potwierdzenie, auror wziął więc głębszy wdech i zaczął na tyle cicho, by żaden gość, który przypadkiem wyjrzy na taras nie usłyszał tego, co zamierzał powiedzieć.
- Dziczeję przy zbyt dużym zainteresowaniu. To śmieszne, bo nigdy nie mam problemu, kiedy patrzą na mnie tylko jak na aurora. Sala może być pełna, a ja wydam im polecenia i porozstawiam na pozycjach. Bez zająknięcia – urwał na krótką chwilkę, czując nagle ciężar związany z poczuciem, że z języka spływały mu najczystsze brednie i właśnie robił z siebie kretyna. Tylko, że teraz nie było odwrotu, Nikolai by nie odpuścił, gdyby teraz powiedział, że właściwie to nieważne. - Auror, stażysta, dyrektor się nie waha, znosi wszystko, czym w niego ciśniesz. Ale niech więcej niż jedna osoba wykaże trochę zainteresowania Alexem i jego życiem prywatnym i wszystko się wywraca – parsknął gorzkim, rwanym śmiechem, szurając butem na fawleyowym tarasie. - Nie umiem ci tego lepiej wytłumaczyć.
Cam Fawley
Cam Fawley

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyPon 04 Lip 2016, 07:54

Spojrzał na Aleca, jakby ten powiedział nagle coś bardzo głupiego. Jak gdyby nigdy go o to nie podejrzewał. Następnie przeniósł wzrok na osuwającą się matkę, którą Alice właśnie starała się podnieść do pionu, jako, że miała dobre serce chociaż przed chwilą publicznie została nazwana złodziejką. Był kompletnie zbity z pantałyku i zanim odzyskał zdolność myślenia, tonem bardzo napastliwym, co zdarzyło mu się pierwszy raz, zwrócił się w kierunku odzyskującej oddech matki:
- Nie, to ja chciałbym wiedzieć o co tu chodzi.
Szczerze mówiąc zgłupiał. Oprócz tego w jednej chwili tak jakby wytrzeźwiał. Po słowach pani Fawley poczuł jak gdyby ktoś wylał mu na głowę kubeł zimnej wody. Gdzie była Leslie? Powinna tu stać i tak jak Haldane Alice chronić go. Przecież taka była, prawda? Silna i twarda, silniejsza czasem nawet od niego samego. Ledwo przetrawił te słowa, które brzmiały tak niedorzecznie, jakby pochodziły z naprawdę kiepskiego snu. Przecież wszystko szło tak dobrze. Wesele było naprawdę wspaniałe, goście tak dobrze się bawili. W jednej chwili pożałował, że rozpoczął tę farsę zamiast machnąć ręką na swoje domniemane podejrzenia. Dlaczego Alec w porę go nie powstrzymał? Dlaczego tak dużo dziś wypił?
- Nie no, to są chyba jakieś jaja - wyrwało mu się. Siostra? Miał już jedną. Chodziła jeszcze do Hogwartu i bawiła się w najlepsze na drugim końcu przystrojonego dziś ogrodu weselnego. Przez głowę przeszła mu myśl, że w sumie powinna tu być. I ojciec też. Mógłby wtedy wylać jad żalu na oboje rodziców.
Popatrzył na Alice. Starał się doszukiwać w jej twarzy jakiegoś znaku, że faktycznie jest z ich rodu. Że należy do rodziny. Że, do cholery, jest jego rodzoną siostrą. Była kompletnie inna niż Marion. Drobniejsza, delikatniejsza, zupełnie jak matka, którą oglądał na zdjęciach z młodości. Zupełnie jak babcia, która... była ruda.
Zacisnął szczęki aż zadrgały mięśnie twarzy aurora. Świdrował wzrokiem matkę i wcale nie było mu jej żal. Jeśli mówiła prawdę mogła sobie mdleć ile chciała. Najpierw jednak musiała mu to wszystko wyjaśnić.
- Co to znaczy? Jaką Adrię Fawley? O czym ty mówisz? - naprawdę starał się być spokojny. Niech to się okaże głupim żartem, modlił się. Niech matka zaraz zacznie się śmiać i powie, że tylko się z niego nabijała a rzeczonej broszki wcale nie poznaje. Nie to, że nie chciałby Alice jako siostry. On po prostu nie chciał pani Fawley jako takiej matki.
Anonim
Anonim

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyPon 04 Lip 2016, 22:33

Życie zawaliło się pani Fawley po raz drugi. Pierwszy raz przed Laty, kiedy w Mungu magomedyk powiedział, że od małej Adrii od razu czuć charłactwem, a teraz po raz drugi, gdy cała niechlubna prawda wyszła na jaw. Co miała zrobić? Opadła bezsilna na krzesło, a przez ciężar uczynku który kiedyś popełniła wydawała się nagle bardziej garbić.
Wydało się. Chociaż minęło już tyle lat pani Fawley nigdy nie sądziła, że razem z mężem zabiorą okropną tajemnicę do grobu. Podświadomie czekała na ten moment i jedyne czego dziś żałowała to fakt, że stało się to akurat na ślubie jedynego syna.
Teoretycznie mogła zrzucić całą winę na niczego nieświadomego teraz pana Fawley'a. Mogła opowiedzieć jak nocami wywierał na niej presję twierdząc, że się z nią rozwiedzie jeśli nie pozbędą się charłaczki. Mogła wyznać jak ze strachu przed utratą dostatniego życia w końcu mu uległa, ale nie zrobi tego bo wie, że nie powinna była tak postąpić. Powinna wziąć niemowlę i wynieść się z dworku nie bacząc na to co powiedzą inni i jak zostanie to odebrane przez magiczne społeczeństwo.
Łzy torowały sobie drogę przez pomarszczone już lekko policzki i wsiąkały w bladoróżowy kostium kobiety. Była zdruzgotana bo wiedziała, że właśnie traci syna. Mogła mieć jedynie wątłą nadzieję, że kiedyś jej to wybaczy. Osuszyła na chwilę oczy serwetką ukradzioną ze stołu i pokręciła głową.
- To były inne czasy - zachlipiała, kiedy jej uszu dobiegł napastliwy głos Cama. Wiedziała, że to żadne wytłumaczenie, ale poczuła wewnętrzną potrzebę jakiejkolwiek obrony. - Dowiedziałam się o ciąży na początku września, gdy byłeś już w Hogwarcie. Nie wysłaliśmy ci sowy bo oboje z ojcem chcieliśmy zrobić ci niespodziankę. Podczas świąt nosiłam obszerne szaty natomiast urodziłam w kwietniu. W czerwcu mała zachorowała na smoczą ospę i baliśmy się, że umrze dlatego czym prędzej popędziliśmy do szpitala a tam... - pani Fawley podniosła wzrok, który do tej pory tkwił w tej nieszczęsnej, zmiętolonej serwetce, na Alice. Usta wygięły się jej w podkówkę ale ostatkami sił kobieta powstrzymała kolejną falę łez. - Medyk powiedział, że nigdy się w takich sprawach nie myli. Że to widać. Że w ogóle nie wyczuwa mocy, a przecież byłaś takim ślicznym dzieckiem...
Zamilkła. Przed oczami stanął jej obraz jak żywy. Jak gdyby to nie działo się ponad dwadzieścia lat temu a wczoraj. Jakby to było dopiero co. Potężny szloch wstrząsnął jej piersią. Nie oczekiwała, że Cam ją teraz pocieszy. Widziała zbierającą się w jego oczach złość dlatego musiała sama przełknąć gorycz wstydu przed własnym synem, w końcu przecież miała długie lata na przygotowanie się do tego.
Minęła dłuższa chwila zanim odzyskała jako taki spokój, by móc kontynuować swoją opowieść. I tak przedłużała bo wiedziała, że kiedy tylko dobiegnie ona końca jej dzieci znikną. Cała trójka.
- Jak wysłałeś do nas list z pytaniem czy możesz spędzić wakacje z Alec'iem stwierdziliśmy, że to dobrze. Że mamy więcej czasu na podjęcie decyzji. Myśleliśmy, że to szczęśliwy przypadek, że o niczym nie wiedziałeś. Wtedy właśnie postanowiliśmy oddać Adrię do mugolskiego sierocińca. Zapłaciliśmy naprawdę wiele, żeby tylko trafiła w jak najlepsze ręce i sprawdzaliśmy to. Co poniedziałek ruszaliśmy do mugolskiej części Londynu by sprawdzić czy to już, a jeśli nie, dopłacaliśmy. A kiedy w końcu znalazła się rodzina kamień spadł mi z serca. - Wzrok pani Fawley przeniósł się na pierś Alice. Chciała jej to wszystko jakoś logicznie wytłumaczyć. Chciała, żeby dziewczyna zrozumiała. Cóż, niektórzy słyszą "jesteś czarodziejem, Harry" a niektórzy "jesteś naszą córką Adrio". Westchnęła. - Ta broszka należy do ciebie. Dałam ci ją razem z kocykiem, na którym także była wyhaftowana litera F i nasz herb domu... Ostatni raz widzieliśmy cię jak tamci mugole odbierali cię z sierocińca. Myślałam, że już nigdy nie będzie mi dane cię zobaczyć... Jesteś taka podobna do mojej matki.
Leslie Fawley
Leslie Fawley

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyWto 05 Lip 2016, 02:08

Wesele przebiegało nadzwyczaj sprawnie. No... prawie. To było jej pobożne życzenie, które opatrzność najwidoczniej postanowiła rozpatrzyć na jej niekorzyść. Z każdą upływającą minutą robiło jej się jeszcze bardziej niedobrze, a jej zrzędliwość osiągnęła istne apogeum. Jednak tańczyła, uśmiechała się i udawała, że pije. Nie potrzebowała większej ilości plotek odnośnie zawartości swojego brzucha. Oficjalna wersja stanowiła, że dziecka tam nie ma, a ona zamierzała się tej oficjalnej wersji trzymać aż do chwili w której radośnie informuje o tym swoich własnych rodziców, czyli ni mniej, ni więcej za jakiś miesiąc. Do tego czasu planowała życie w grzechu. Co prawda mniejszym niż życie bez ślubu, ale życie w kłamstwie też nie było idealną opcją. Jednak nie chciała psuć radości swoich staruszków tym drobnym niezgraniem czasowym. No bo to nic innego jak niezgranie czasowe. Przecież prędzej czy później Camowi udałoby się zaciągnąć ją do ołtarza. Lub odwrotnie. To, że nastąpiło to szybciej za sprawą jednej, małej fasolki nie zmienia w jej odczuciu absolutnie nic. Jej matka była prze szczęśliwa, jej ojciec radośnie żłopał wódkę z panem Fawley'em który od kilku godzin miał status "taty" w ustach Leslie. I ona miałaby to im zepsuć? Teraz? Niedoczekanie. Jednak ta mała fasolka miała inne plany. A raczej żołądek. Dlatego dość często opuszczała namiot by udać się do toalet w celach... wiadomych.
Po powrocie z toalety spodziewała się spotkać ludzi radośnie pląsających na parkiecie, a przede wszystkim swojego małżonka, który za kołnierz nie wylewał. Nie spodziewała się natomiast najprawdziwszego widowiska z udziałem Cama, Alice, Alec'a i swojej własnej teściowej która siedząc na krześle wyglądała jakby miała zejść na zawał. Pięknie. Wyciągając swoje niezbyt długie kończyny podeszła do towarzystwa ostrożnie kładąc dłoń na ramieniu męża. Dużymi czekoladowymi tęczówkami obserwowała towarzystwo starając się zrozumieć sytuację. Kiedy teściowa skończyła mówić powoli zaczęła łączyć wątki. Jej oczy robiły się coraz większe, a dłoń spoczywająca na ramieniu Cama zacisnęła się nieco.
- Pierdolona arystokracja. Oddać dziecko. Czy Was już ludzie do reszty posrało? - cóż za wysublimowany wokabularz godzien młodej damy! Czy wspominałam już, że jej frustracja osiągnęła apogeum? Cóż, właśnie teraz je osiągnęła. Widząc najbliższych sobie ludzi bliskich łez miała ochotę rzucić się na nowo upieczoną mamusię i wydrapać jej oczy swoimi równo wypiłowanymi paznokciami. Zamiast tego zacisnęła wargi w wąską kreskę i prychnęła jedynie.
- Cam, weź od mamusi namiary na sierociniec. Wiesz, w razie potrzeby... - wysyczała, ale dłoń którą na nim mocno trzymała wskazywała na to, że nie zamierzała go nigdzie puścić. To nic, że była od niego sporo mniejsza i pewnie w starciu fizycznym nie miałaby zbyt wielkich szans. I tak wiedziała, że z nią zostanie.
- I skończmy to przedstawienie zanim Prorok Codzienny ulepi materiał na miesięczny cykl i nie zacznie szukać reszty Fawley'ów po świecie - dodała jeszcze rozsądnie starając się przywołać na twarz uśmiech numer sześć... Jeśli o to chodzi- nie wyszło. Zamiast tego pojawił się grymas który na upartego można by nazwać życzliwym.
Nikolai Asen
Nikolai Asen

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyPon 11 Lip 2016, 17:04

Po oddaleniu się od największego weselnego zamieszania, od rodzących się w tłumie dramatów i tematów mających potencjalnie stanowić podłoże późniejszych plotek, utonęli w ciszy. Nie całkowitej, odgłosy bawiących się wciąż przecież niosły się po otaczającym dworek ogrodzie, w porównaniu jednak do gwaru panującego w czterech ścianach namiotów - było cicho i nadzwyczaj spokojnie. O tajemnicach najwyższej, światowej rangi wciąż trudno byłoby tu rozmawiać - podobne dyskusje byłyby aż nadto wyraźnym objawem degenerującego rozsądku i instynktu samozachowawczego - ale poza tym taras był miejscem dobrym, doskonałym, gwarantującym potrzebną akurat chwilę prywatności.
Okupując przez chwilę jedną ze ścian domu, Asen zdecydował się wreszcie na zajęcie jednego z rozstawionych wokół krzeseł. Rozpierając się na ustawionym nieopodal ogrodowego stoliczka meblu przysunął sobie tylko bliżej popielniczkę i już w kolejnej chwili ponownie całą swą uwagę skierował na Alexa. Alexa, z którym łączył go układ całkiem prosty i łatwy w użytkowaniu, ale jednak... Jednak nie całkiem. Może nie tak do końca.
- Nie pytam o rzeczy, o które nie chcę słuchać - rzucił z typową dla siebie dozą bezczelności, potem jednak pozwalając ciężkiej ciszy ugruntować jego słowa i przepędzić rozbawienie. Podobne oświadczenia mógł wypowiadać lekko, nieproporcjonalnie beztrosko do rangi deklaracji, nie ujmowało im to jednak na znaczeniu. Bułgar nie szafował swym zainteresowaniem i jak w pracy zdobywał się na grzeczne minimum mające zagwarantować mu utrzymanie posady, tak w relacjach towarzyskich wyglądało to inaczej. Inaczej, czyli tak, że... Cóż, najprościej mówiąc, interesował się tym co faktycznie go interesowało. Tylko o to pytał. Tylko na takie rzeczy - czy osoby - zwracał uwagę.
Gdy Hall zaczął mówić, Asen przekrzywił lekko głowę i zawiesił na postaci aurora przenikliwe, może odrobinę zbyt nachalne spojrzenie. W postawie Nikolaia nie było jednak złych zamiarów - tylko wrodzona bezpośredniość, która kazała mu patrzeć rozmówcy prosto w oczy i słuchać, darząc mówiącego widocznym zainteresowaniem. Mogło się wydać całkiem zabawnym, jak mocno kontrastowały teraz jego zwyczaje z tym, o czym mówił Alex.
- Nie musisz. - Gdy przebrzmiały ostatnie słowa aurora, Bułgar wypuścił z płuc drugi czy trzeci kłąb nabranego w trakcie wyjaśnień Halla dymu i uśmiechnął się leniwie. To nie tak, że był wszystkowiedzący i uważał, że umie sobie doskonale wyobrazić, co dokładnie czuje Alex. Wręcz przeciwnie, mężczyzna był niemal pewien, że nawet nie zbliża się do faktycznego zrozumienia i wyobrażenia - sam był przecież zupełnie inny, bycie w centrum uwagi nie było mu może potrzebne do szczęścia, ale nigdy nie stanowiło problemu. Wśród ludzi czuł się jak ryba w wodzie lub - używając porównania nieco lepiej pasującego do Nikolaia - jak pasożyt żywiący się ich emocjami, ich głupotą. To jasne, że nie potrafił pojąć, co dokładnie Hall ma na myśli, że nie przyswajał pełni przedstawionego mu obrazu. Ale rozumiał sam sens przekazu. Podświadomie przyjmował najważniejsze jego elementy i umiał się do nich ustosunkować.
- Twoja pewność siebie. - Mimowolnie przeniósł wzrok na ogród, ślizgając się po zarysach najbliższej roślinności. - Bardzo silnie wiąże się z aurorską odznaką, co? - Zawahał się na moment, uśmiechnął kącikiem warg. - Czy też z mianem stażysty, z wonią warzonych eliksirów i fakturą szklanych kolb. - Zaśmiał się krótko, szybko jednak poważniejąc. - Zupełnie niepotrzebnie. Zupełnie niepotrzebnie tak ją ograniczasz, sprowadzasz do takiego wymiernego wymiaru własnych kompetencji. - Wracając spojrzeniem ponownie ku swemu partnerowi, bez pośpiechu zaciągnął się kolejną dawką nikotyny. 
Hall miał problem. Miał problem z tym, że sam siebie cenił jako aurora, ale niekoniecznie jako człowieka. Że widział swą wartość w tym, co robił, jakie miał uprawnienia, co wiedział, a nie w tym, kim po prostu był. To było... Cóż, smutne. Zwyczajnie smutne, bardzo przykre.
Alex Hall
Alex Hall

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyWto 12 Lip 2016, 00:09

Oczywiście, że pytał, bo chciał usłyszeć odpowiedź. Nie mógłby raz spytać tylko z grzeczności, a potem przyznać, iż właściwie to nic go dana kwestia nie interesowała? Nie, nie mógł. Nikolai Asen był zbyt bezpośredni, zbyt szczery i nie krył swoich prawdziwych intencji w kokonie pięknych słów czy fałszywych uśmiechów. Choć czasem wywracał na nią oczami lub się denerwował, Alex doceniał jego autentyczność i lgnął do niej jak do bezpiecznego schronu, mając podskórną pewność, że jeśli coś będzie nie tak, zostanie mu to powiedziane. To nie popełnianie błędów względem ludzi było najgorsze dla kogoś, kto miał problem w kontaktach społecznych, to ciągłe buczenie w tyle głowy, zastanawianie się czy dany uśmiech był wymuszony czy nie, doprowadzało niekiedy do szału i spędzało sen z powiek. Przeszkoda w postaci mniej lub bardziej grzecznej ciszy w reakcji na popełnione faux pas przy Bułgarze po prostu nie istniała, wręcz zachęcając do podobnej szczerości. Dając wolność, której nie każdy miał szczęście spróbować.
Chociaż zdecydowanie wolałby nie zwierzać się ze swoich skrzywień, auror czuł, że jest winien Asenowi choć najmniejsze wyjaśnienie swojego dzikiego zachowania, w końcu to on zaproponował, by razem poszli na to wesele. A potem był pośrednim powodem, dla którego sytuacja przybrała niekoniecznie przyjemny obrót, więc tak. Najlepiej jak umiał, nie wgłębiając się w powody takiego stanu rzeczy, wyjaśnił swoje zachowanie, ciesząc się w duchu, że Nikolai nie zadawał dodatkowych pytań, nie chciał wiedzieć dlaczego. I tak było dobrze, naprawdę dobrze. Hall nawet odetchnął cicho z ulgą, kiedy usłyszał, że nie musi ciągnąć tego żałosnego wyjaśnienia. Sprawa zamknięta.
Otóż nie.
Alex zatrzymał się w pół kroku mającego obrócić go z powrotem w stronę Bułgara, gdy ten zaczął mówić – po prostu formułować wnioski wyciągnięte z aurorskich wyjaśnień. Czyste, nagie wnioski niezłagodzone ani odrobiną miękkich słów, które nie miały jednak ranić, a jedynie uświadamiać pewne rzeczy. Przyglądając się Asenowi z tą samą intensywnością, jaką i on obdarzał interesujące go jednostki, Hall czuł się tak, jakby jego płuca odmówiły przyjmowania tlenu, buntując się przeciw wszystkiemu. Ciężkość, która ulotniła się ledwie moment wcześniej, powróciła na swoje miejsce, waląc uparcie w którąś z niewidocznych tam w głowie mężczyzny.
A Nikolai tylko zaciągał się w najlepsze papierosem, wwiercając się tymi niemożliwie niebieskimi oczami prosto w duszę. Takie spojrzenia powinny być ustawowo zabronione przez Ministerstwo. Najgorsze z tego wszystkiego jednak było to, że Bułgar miał rację – w każdym słowie, każdym stwierdzeniu i Alex o tym wiedział spiętymi znowu mięśniami, gulą podchodzącą do gardła oraz krwią szumiącą cicho w skroniach. Prawda bolała.
Nie rozumiał jak to się stało, że odnalazł w sobie pewną dozę lekkości, może nieco rozbawienia i użył ich do ponownego poruszenia ciała, poddania członków świadomej woli. Wciągając głębiej powietrze, pokonał te kilka kroków dzielących go od krzesła, na którym siedział Asen i przykucnął między jego nogami, opierając przedramiona na bułgarskich udach.
- Może masz rację – zgodził się, przechylając ciało do przodu tak, by między nimi nie pozostawało wiele wolnego miejsca. - Ale nie znam innego stanu. Wiedza, odznaka... To są konkrety, coś co mogę wyciągnąć i powiedzieć to ja osiągnąłem. I to z dumą, w końcu ciężko pracowałem. Ludzi nigdy nie obchodziło, jaki jestem, tylko czy okno znowu pękło, bo Thomas na nie spojrzał, pies dostał szału na jego widok, a to taki kochany kundelek, czy wszystko znowu fruwa w dormitorium przez Halla? Tresura, Nikolai. Mnie się nie wychowywało, tylko tresowało batem jak zwierzę. A potem było już za późno – urwał na moment zaskoczony własnymi słowami, choć przecież stanowiły tylko wierzchołek góry lodowej. Zacisnął mocno szczękę, aż poczuł drgnięcia mięśni na policzkach. - Może i chciałbym coś zmienić, ale nie umiem. Funkcjonuję, przyzwyczajenie działa cuda.
Nie tak miało być, nie takie słowa powinny paść, a jednak bezczelnie wcisnęły się na język i przebrzmiały w powietrzu, zatruwając je jak odór z przeciętego wrzodu. Alex czuł suchość w gardle i okropne, ciężkie wrażenie, że zaraz stanie się coś złego, bo powiedział o rzeczach, które lepiej żeby zostały głęboko w nim, nie oglądając więcej światła dziennego. Bo z jakiej racji miałby posiadać prawo do psucia komuś humoru swoim narzekaniem? Poradziłby sobie sam jak za każdym razem, ale nie, chlapnął bez sensu... Hall, kretynie!
Lorcan A. Gillis
Lorcan A. Gillis

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyWto 12 Lip 2016, 16:16

Lorcan nie mógł wybaczyć sobie tego spóźnienia. Wszystko miał przecież zaplanowane. Nawet wyciągnął z szafy wiekowy, choć wciąż wyglądający jak prosto z półki garnitur. Wprawdzie zebrało się na nim nieco kurzu, ale to akurat nie było problemem. Miał tylko nadzieję że Cam wybaczy mu ten mały poślizg. Choć znają realia weselisk, istniało duże prawdopodobieństwo że część z gości zdążyła wchłonąć pewną ilość alkoholu. W końcu minęło już parę godzin. Gillis spakował ostatnie dokumenty dotyczące jakiejś mało znaczącej sprawy, i oficjalnie zakończył dzień pracy. Zdecydowanie za mało zarabiał.
Mimo iż nie było po nim tego widać, to gdzieś w głębi auror szczerze się cieszył ze szczęścia kolegi z pracy. Większość jego życia pochłaniała praca. Poświęcił jej praktycznie całe młodzieńcze lata. Dopiero teraz, powoli dobijając czterdziestki, zdał sobie sprawę jak puste to życie nagle się stało. Pozbawiony dawnej energii, został z niczym. Nie zdając sobie z tego sprawy, „żerował” na szczęściu innych, czerpiąc z tego nieco energii do działania.
Odpędził te ponure myśli, nie chcąc by popsuły mu humor jeszcze bardziej niż zrobiło to jego własne spóźnienie. Jak się zorientował tuż po przybyciu, ominęła go najważniejsza atrakcja, czyli sam ślub. Żałował, i to szczerze, ale przecież nie wszystko było stracone. Wciąż zostawała druga najważniejsza atrakcja, czyli darmowe picie i jedzenie! A powszechnie wiadomo, że im ważniejsza impreza, tym lepszy poczęstunek na nim się znajdzie. Szybko jednak skarcił się w myślach, przypominając własnemu sumieniu że to przede wszystkim wesele znajomego z pracy, a dopiero potem szwedzki stół. Westchnąwszy, ruszył poszukać pana młodego. Ubrany w czarny garnitur, nie wyróżniał się jakoś specjalnie wśród zebranych gości. Cóż, był to standardowy strój który obowiązuje przy tego typu wydarzeniach. Choć widać było iż niektórzy wyjątkowo źle czuli się w tym ubraniu.
Zauważył Cama chwilę później. Nie był sam, gdyż obok stała Leslie, a dalej Alec, a nawet Alice, którą pamiętał z balu zimowego. Nim zdążył podejść przywitać się, do jego uszu doleciał fragment ich rozmowy. Nie chciał podsłuchiwać (no może trochę..), po prostu samo tak wyszło. I choć to co usłyszał nieco go zaskoczyło, to jednak wciąż było to coś w miarę normalnego. Tak to już było z rodzinami które uważały się za lepsze od innych. By budować swój wizerunek, musiały pozbywać się czegoś, co mogło potencjalnie im zaszkodzić. Oczywiście, dopiero później dochodziła kwestia tego że traktuje się ludzi jak przedmioty. W teorii Lorcan to rozumiał, w praktyce jednak niepojętym dla niego było pozbycie się własnego dziecka. Gdyby tak ludzie bardziej skupili się na relacjach we własnej rodzinie, zamiast przejmować się opinią obcych.. Przynajmniej wynikła jedna dobra rzecz. Prawda wyszła na jaw, mimo iż nieco zbyt późno.
-Nie ma to jak rodzinna atmosfera. Jeszcze trochę, a nagle okaże się że trzy czwarte gości jest ze sobą spokrewnionych.- powiedział z uśmiechem do samego siebie. Odłożywszy przywitanie się na nieco później, Lorcan rozejrzał się za czymś do picia. Tak. Jedzenie nigdy Cię nie zdradzi.
Nikolai Asen
Nikolai Asen

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptySro 13 Lip 2016, 18:57

Nikolai bywał cierpliwy, jak się jednak okazywało - zwykle wtedy, kiedy nie było to potrzebne, lub wręcz gdy było to zupełnie niepożądane. Jak umiar i zdolność kiełznania zniecierpliwienia na krótkiej wodzy przydawała się niewątpliwie w jego pracy, tak teraz, gdy mowa była o tematach poważnych i w jakiś sposób niewygodnych - znacznie lepiej byłoby, gdyby po prostu machnął na nie ręką, stwierdził, że nie ma ochoty wchodzić w to bagno i szukać prowadzących przez nie ścieżek. Oczywiście, korzyść z postawy ignoranta byłaby raczej pozorna i chwilowa, tym niemniej w danej chwili z pewnością byłaby Alexowi na rękę - wyrzucenie tematu problemów na śmietnik, zepchnięcie go w rejony, których nie tyka się nawet małym palcem teoretycznie wiele by ułatwiła.
Może więc trochę szkoda, że Asen ani myślał tak zrobić, wręcz przeciwnie - że zamierzał pytać i uzyskiwać odpowiedzi. Czy jednak dostał takie, jakich się spodziewał? Chyba nie do końca. Spoglądając uważnie na partnera oczekiwał widocznych objawów wewnętrznej walki, może jakiegoś chwilowego zaszczucia tym wtykaniem nosa w nieprzyjemne sprawy - i to faktycznie było widać, oczekiwane reakcje były na swoim miejscu. Same słowa jednak, kaskada tak szczerych słów, tak cholernie bolesnych - tego nie brał pod uwagę. Nie sądził, że dane mu będzie z czymś takim się zmierzyć. Przyzwyczaił się - Alex go przyzwyczaił - do uników, zbywania półprawdami, dość jasnego podkreślania, że nie będą kontynuować tematu. Do wyznaczania wyraźnych granic, których Bułgar nie przekraczał, bo nie sądził, że ma do tego prawo - owszem, był wystarczająco bezczelny, by nawet będąc nieuprawnionym wchodząc na zabroniony teren, ale nie zawsze i nie wobec każdego. Wobec Halla raczej tego nie robił - zakładając, że uszanowanie jego prywatności nie będzie równało się przyzwoleniu na jakieś nieprzyjemne, złe wydarzenia, na zaaprobowaniu aurorskiej głupoty czy na czymkolwiek innym, co ostatecznie przyniosłoby skutki co najmniej niepożądane. Teraz, gdyby jego pytanie zderzyło się ze ścianą podobną do tych wcześniejszych, gdyby zetknęło się z oporem, z niechęcią ubraną w minimum wyjaśnień, by nie uznać odmowy za niegrzeczną - pogodziłby się z tym tak samo, jak zawsze, gdy wzruszał ramionami i przytakiwał niezależności Halla.
Ale nie. Dziś czekało go zgoła co innego.
Sam brak oporu to jedno, ale Alex nie tylko nie uciekł, nie postawił się - on znalazł się tuż obok. Bliskość nie była niczym obcym, przecież ich relacja opierała się właśnie na tym braku dzielących ich centymetrów, a jednak Nikolai poczuł się w jakiś sposób... Nie źle. Nie niekomfortowo. Po prostu inaczej. Poważniej. Dojrzalej. Bo przecież ten brak dystansu między nimi aż dotąd miał jasno określony, prosty, samczy kontekst. Opierał się na kilku łatwych zasadach i regułkach, które nie miały nic wspólnego z życiem razem jako takim. A teraz? Cóż, jeśli kiedykolwiek mieli poczuć się jak jakikolwiek faktyczny związek, to w tym momencie znaleźli się zaskakująco blisko tego wrażenia.
Po wybrzmieniu ostatnich słów Halla Bułgar nie skomentował ich, co samo w sobie było nietypowe. Asen zawsze przecież komentował, odpowiadał, słowami - mniej lub bardziej bezczelnymi - parował słowa. Teraz w ciszy zgasił tylko do połowy wypalonego papierosa i ułożył dłonie na ramionach Alexa, aż nadto wyraźnie wyczuwając ich spięcie. Marszcząc lekko brwi odruchowo ucisnął lekko i rozmasował najsilniej skurczone mięśnie, podświadomie szukając sposobu na rozluźnienie aurora, rozluźnienie w nieco inny sposób niż ten, który doskonale znali.
- Ludzi nie obchodziło. - Zdobył się wreszcie na kilka słów, bo tego zapewne spodziewał się Hall. Jakiejś oceny. Rady. Złośliwości. Czegokolwiek zwerbalizowanego. - Ale już obchodzi. Ty ich obchodzisz. Nie dlatego, że coś wypracowałeś, Hall. Nie dlatego, że masz odznakę, że twoje nazwisko figuruje na liście wykładowców Hogwartu. Dlatego, że jesteś i dałeś się poznać. Masz znajomych. Masz przyjaciół. - Parsknął cicho. Okraszone bułgarskim akcentem rozbawienie było naturalne i zaskakująco dobrze współgrało z powagą samych słów. - Choćby ta Alice, tak? Doskonale wiesz, że nie chodzi o twoje wymierne osiągnięcia. A ona nie jest jedyna. Nie jest wyjątkiem z tą swoją serdecznością. - Wzruszył lekko ramionami.
Nie przestając nieznacznie ugniatać mięśni Halla, zsunął lekko dłonie odrobinę dalej na jego plecy, odszukując kolejne węzły zdominowane teraz i boleśnie skurczone przez nerwy. W krótkiej chwili ciszy uniósł wzrok, ponownie zawędrował spojrzeniem do bawiących się, wreszcie wrócił do swego partnera.
- Zbieramy się? - zapytał cicho, w jego głosie trudno było jednak dopatrzyć się zwyczajnych przecież między nim a Hallem podtekstów. - Sądzę, że bycie weselnymi gośćmi zostało nam już dzisiaj zaliczone.
Alice Guardi
Alice Guardi

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptySob 16 Lip 2016, 17:47

Niepokorny i pełen chaosu umysł Alice potrafił wiele rzeczy przyjąć na słowo, ale teraz, kiedy pani Fawley nazwała ją swoją córką, od razu włożyła to między legendy. Praktycznie natychmiast pomyślała, że musi przypominać kobiecie utracone niegdyś dziecko. Cała historia była bardzo smutna, Alice nawet współczuła mamie Cama. Może faktycznie dała swojej córce tę broszkę, a ta została skradziona lub zagubiona i pokrętną drogą trafiła do niej? Mogła w to uwierzyć... WOLAŁA w to uwierzyć, niż w historię, że to ona jest ów dzieckiem. Stażystka cały czas trzymała się blisko Aleca, który uspokajał jej zmysły. Miała nadzieje, że Cam zaraz zabierze matkę w jakieś ustronne miejsce, a oni będą mogli zaznać chwilę spokoju w swoich ramionach. Los okazał się być bardziej okrutny, niż mogło się stażystce wydawać. Nie chciała przerywać pani Fawley, której historia najwyraźniej ciążyła jej bardzo na sercu. Może chociaż w taki sposób jej pomoże?
Chciała w jakiś sposób napomknąć Cama, że nie należało się tak zwracać do zapłakanej i zagubionej matki, ale ta zdążyła wrócić do swej opowieści. Słuchała jej bez jakiegokolwiek napięcia, w pełni świadoma, że to pomyłka. To musiała być pomyłka. Nikt by nigdy nie oddał swojego dziecka, nawet, gdyby to było pozbawione mocy... a przynajmniej tak zakładał naiwny umysł panny Guardi. Kiedy jednak padła informacja na temat smoczej ospy, wolna ręka Alice odruchowo powędrowała do ucha, z którym znajdowała się blizna po ospie. Jej tata zawsze wspominał, że jak była malutka zachorowała na tę chorobę i drapała się za uchem. Nie, to musiał być przypadek...
Spojrzenie jakim obdarzyła ją pani Fawley zamroził Alice. Nigdy nie miała sposobności spoglądać jej w oczy. Miała ciemnozielone oczy o migdałowym kształcie. Przez moment stażystka miała wrażenie, że patrzy w swoje oczy. Przełknęła cicho ślinę, nie zdradzając żadnym gestem swojego zdenerwowania. Jedynie mocniej wtuliła się w ramię Aleca. Kiedy pani Fawley zaczęła szlochać, Alice schyliła głowę i powstrzymywała własne łzy. Nie lubiła, kiedy ktoś obok niej był smutny. Wzięła jednak głęboki oddech i postanowiła wysłuchać dalszej opowieści.
Pod koniec monologu miała zamiar otworzyć usta i przekonać raz jeszcze kobietę, że jest w błędzie, lecz dorzuciła coś, co zamknęło Alice usta. Kocyk. Znała ten kocyk aż za dobrze. Był w jej kufrze z dziecięcymi rzeczami. Pamiętała tę fioletową literkę F, którą traktowała jak królewski płaszcz. Razem z broszką. Bawiła się tak z tatą w księżniczkę i księcia. Mama zawsze mówiła, że herb wyszyła, bo każda księżniczka ma swój własny.
Gorąc uderzył w pierś Alice z taką siłą, że zrobiło jej się słabo. Kolana wydawały się odmawiać posłuszeństwa. Teraz nie było mowy o pomyłce. Za dużo przypadków. W dodatku pojawiła się Leslie, która dość głośno wyraziła swoje zdanie. Jej rozłoszczony głos, te wszystkie spojrzenia, łzy pani Fawley... to było za wiele. Alice sięgnęła do broszki i jednym ruchem wyrwała ją z sukni, robiąc małą dziurę w materiale.
-Jak Pani... jak Pani mogła... –wydusiła, nie mogąc powstrzymać już pojawiających się w oczach łez. Wysunęła się z objęć Aleca i wyrzuciła broszkę wprost pod nogi mamy Cama, a następnie obróciła się na pięcie, aby uciec. Udać się jak najszybciej i jak najdalej z tego miejsca. Łzy spływały po jej jasnych policzkach i przywoływały gorzko-słodki smak rozczarowania. Tyle lat w kłamstwie, aby poznać najgorszą możliwą prawdę. Osoby, które powinny były ją kochać od samego poczęcia, które miały trzymać ją blisko przy sercu bez względu na wszystko oddały ją. Oddały, bo nie miała mocy. Nie spełniała oczekiwań. Nie była idealna. Podwaliny jej rozmyślań zostały gruntownie zburzone. Chciała biec, jak najdalej i być sama. Wbiegła do sporych krzaków, które znajdowały się na krańcu rezydencji. Tutaj brakło jej oddechu i oparła się o jedną z roślin. Zdjęła buty na obcasach i z bosymi stopami udała się w głąb, aż nie odnalazła młodych drzew w gaju. Usiadła pod brzózką i objęła się ramionami, chcąc dodać sobie otuchy przy każdym kolejnym szlochu, który wstrząsał jej drobnym ciałem. Łzy moczyły materiał sukni, którą z takim namaszczeniem prała i prasowała, aby była idealna.
Nikt ani nic nie było idealne.
Alec Haldane
Alec Haldane

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyCzw 21 Lip 2016, 16:35

Słuchał i nie wierzył, rozwój wypadków po prostu nie mieścił mu się w głowie. To nie tak, że był wychowany w podkoloryzowanej, pastelowej rzeczywistości - bo nie był. W familii Haldane'ów nie zdarzył się dotąd - czego był pewien, bo zdążył już odpowiednio dokładnie przejrzeć wszystkie rodzinne papiery - żaden skandal podobnej rangi, mimo tego Alec doskonale wiedział, że środowisko arystokratyczne potrafi rządzić się własnymi zasadami. Niemoralnymi, naprawdę dalekimi od jakiejkolwiek etyki, zwyczajnie obrzydliwymi zasadami, które mocno zniekształcają powszechną interpretację pojęcia dobra. Bo dobro arystokratyczne to nie to samo proste, naturalnie rozumiane dobro społeczne. Dobro arystokratyczne to często dobro osiągane zgodnie z wytycznymi Machiavellego, po trupach do celu. Po zwłokach przyjaciół, po kradzieżach, po brudnej robocie załatwionej rękoma innych. Po oddanych dzieciach. Po tajemnicach i goryczy, która staje się niezmazywalna skazą, brudnym, przeklętym stygmatem. Tak, Alec to wszystko wiedział, znał, zdawał sobie sprawę, że rzeczywistość arystokratyczna - teoretycznie jego rzeczywistość - nie jest kolorowa. Ale teraz, gdy to, co dotąd znał z pełnych półprawd opowieści, ze stronic zapomnianych ksiąg i z wniosków wyciąganych na podstawie zatajanych, odkrywanych po latach dokumentów - gdy to stało się elementem jego własnego życia, jego własnej rzeczywistości, cóż, teraz po prostu tego nie rozumiał. Czy raczej - rozumiał, ale nie umiał zaakceptować. Przy całej swojej tolerancji czuł, jak dosłownie mdli go z niechęci.
Nie silił się nawet na żaden komentarz, bo i co miałby powiedzieć? Dorzucić kolejne oszczerstwa do tych, które ulęgły się już zapewne nie tylko w jego głowie, zwerbalizować swe obrzydzenie? Ubrać w słowa oczywistą, retoryczną krytykę czy może sięgnąć po rozsądek, zrównoważyć niewybredne słownictwo przybyłej przed momentem Leslie własną elegancją i dobrym wychowaniem? Nie bądźmy śmieszni. Nic z tego nie miało sensu. Na nic z tego nie mógł się zdobyć, czy to z tłumionego, widocznego jednak w ponurym spojrzeniu wzburzenia, czy też po prostu z braku chęci do kontynuowania tej rozmowy.
W efekcie zacisnął tylko mocniej zęby, stłumił gwałtowny warkot, jaki zadudnił mu gdzieś we wnętrzu piersi i skrzywił się, spoglądając na panią Fawley oraz na Cama z tym samym wyrazem niechęci. Oczywiście, niechęć ta w kontekście poszczególnych osób miała inne odcienie i z każdym dałoby się ją omówić, przeanalizować, rozpracować w sposób, w jaki zwykli robić to dorośli, dobrze wychowani ludzie, ale... Naprawdę trzeba dodawać, że Alec nie miał tego w planach? Że wciągu ostatnich godzin cała jego wrodzona i doszlifowana naukami dyplomacja rozsypała się na setki okruchów jak tafla kruchego szkła? Ostatecznie zamiast uśmiechu jego lico wykrzywił gorzki grymas, z gardła wyrwało się ciche, pogardliwe prychnięcie a sam Alec bez słowa wyjaśnienia czy pożegnania odwrócił się na pięcie i ruszył jedynym możliwym śladem. Za Alice, za swoją księżniczką, która w jednej chwili wymknęła się z jego objęć, uciekając od zamieszania.
Znalezienie jej było stosunkowo proste. Skoro nigdzie w pobliżu nie słychać było charakterystycznego pyknięcia deportacji, to Szkotka wciąż musiała szukać schronienia w pobliżu - a nic nie nadawało się na azyl tak, jak zarośla otaczające dworek. Doszedłszy zaś do tego wniosku wystarczyło już tylko przystanąć na moment, zlokalizować szelest trącanych liści i trzask łamanych gałązek, a potem podążyć w wybranym kierunku - i stanąć naprzeciw obrazka czystego nieszczęścia.
Pewien żal, jaki zrodził się w Alecu także w kontekście Alice - zatajanie przed nim informacji problemie broszki i spięciu z Camem trochę go ubodło, nie było co ukrywać - chwilowo przestał mieć znaczenie, gdy jego wzrok padł na skuloną pod drzewem dziewczynę. Spięcie nie przeszło mu jak ręką odjął, do radości i beztroski było mu naprawdę bardzo daleko, zęby wciąż zaciskały się silniej niż powinny a plecy uwięzione były w bolesnym skurczu mięśni, tym niemniej w surowe spojrzenie wkradła się nieco łagodniejsza, ciepła, znacznie bardziej dla niego typowa nuta. Gdy kucał przed szlochającym dziewczęciem, w międzyczasie wciskając jeszcze głębiej do kieszeni marynarki zdjęty po drodze krawat i gdy sięgał ku obejmującym jej drobne ciało ramionom Szkotki w jego gestach był już ten rodzaj kontroli, który nie pozwalał mu eksplodować złością, za to umożliwiał przyjęcie kolejnych przykrości i smutków, wzięcie ich na siebie i tym samym poprawienie nastroju komuś innemu - w tej chwili komuś dlań najważniejszemu.
- Skarbie. - Nie próbował zmuszać się do uśmiechu, którego na podorędziu nie miał. Zamiast tego oferował po prostu to, co zawsze - swoją obecność, ramię, wsparcie najprostsze z możliwych. Wypowiadane półgłosem, niemal mruczane tylko słowa miały zwrócić uwagę Alice, ale równie dobrze mogły zrobić to same poczynania Haldane'a, gdy delikatnie próbował rozluźnić objęcia Szkotki, którymi sama siebie otoczyła. Nie musiała się chronić sama. Był przecież obok, mógł osłonić ją przed całym światem. - Nie płacz, słońce.
Alice Guardi
Alice Guardi

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyCzw 25 Sie 2016, 00:50

Chociaż wiele razy Alice starała się wszystkich przekonywać, że zawsze musi być ta lepsza strona i życie nie jest takie okrutne, to w tej chwili przestała wierzyć we wszystkie te bzdury, niegdyś podwaliny jej świata. Pełna radości i uśmiechu istotka poczuła, jak grunt usuwa jej się spod nóg. Może powinna była zachować się jak Leslie – rozłościć się, wyrzucić stek obelg i odejść z Aleciem w sobie tylko znanym kierunku… może. Była z zupełnie innej gliny niż Haldane. Zawsze pewna swego, walcząca o swoje ideały i przekonania, nawet swoją miłość. Alice nie umiała tak po prostu obejść się z czyimś życiem. Wolała skazać na męki siebie, ale tym razem przeciążyło to jej wątłe ramionka. Przeraziło ją, jak można było wykazać się takim brakiem miłości wobec swojego dziecka. Dziecka, którym była ona sama. Tyle lat musiała walczyć z tymi wszystkimi ludźmi, którzy wmawiali jej, że dla szlam nie ma miejsca w świecie magii. Wierzyła jednak w to, że ma prawo jak każdy, czystokrwisty czarodziej to edukacji w Hogwarcie. Teraz wyszło na jaw, że walczyła o to z pozycji dziewczyny, której nazwisko było szeroko znane w świecie magii. Musiała znosić obelgi i złośliwości, chociaż prawda była zupełnie inna. Tylko dlatego, że jakiś magomedyk dojrzał w niej oznaki charłactwa.
Miliony myśli przeszły przez jej rudą główkę, przez co już sama nie wiedziała, jaki wyciągnąć z nich wniosek. Kim naprawdę była? Mugolaczką, prawie-charłaczką czy dziedziczką wyśmienitego rodu? Prawie całe wesele musiała znosić złowrogie podszepty i plotki, jak to Alec Haldane mógł przyprowadzić ją, zwykłą mugolaczkę… o wiele bardziej wolała by zostać przy tych szeptach niż znosić spojrzenia gości i ich miny, gdy brudna prawda wyszła na światło dzienne. Zapewne dla większości nie było to coś dziwnego. Była to sprawa, którą by zamietli pod dywan i udawali, że popełniono mały błąd, który naprawi przydział majątku i powrót do nazwiska. O nie, tego było za wiele.
Nie po to znosiła wyzwiska jako mugolaczka Alice Guardi, by teraz przedstawiać się personaliami, których na dobrą sprawę nawet nie zapamiętała. Całą tę gonitwę myśli przerywały pojedyncze smagnięcia wiatru, liści oraz gałęzi. Chciała znaleźć się jak najdalej od ludzi, pytań i dociekań. Chciała być sama. Łzy płynęły po zarumienionych policzkach, kończąc swój żywot w poziomkowych ustach. Nagle ukazała się jedyna ostoja, brzozy. Jedna z nich stała się oparciem dla zmęczonego i wstrząśniętego ciała. Zajęta łkaniem nie pomyślała, że Alec mógł za nią pobiec i że w ogóle ją znajdzie.
Słowo, jakim powitał ją Alec wywołało nagły podskok i poderwanie głowy. Nie spodziewała się go tutaj. Teraz, patrząc w jego mądre oczy poczuła kolejne ukłucie. Przecież on też to przeżył. Jego również to ubodło. Nie był na nic przygotowany, chcąc odjąć mu zmartwień, Alice nie wspomniała ani słowem o broszce i aferze z Camem. Alec mógł czuć się pominięty i rozżalony. Delikatne ciało Alice zaczęło się trząść z nerwów i zimna. Początkowo opierała się jego poczynaniom, ale kolejne zdanie pełne ciepła i ukojenia rozluźniło spięte nerwy. Alice przestała się obejmować i niepewnie chwyciła dłonie ukochanego. Nie miała odwagi spojrzeć mu w twarz, ciągle roniąc łzy, choć już słabiej.
-Kiedy… kiedy nie umiem… to miała być tylko głupia broszka, teraz żałuję, że jej Camowi po prostu nie odesłałam… wolałabym nie wiedzieć tego wszystkiego i nie na weselu Leslie. –przełknęła potok łez, nim wróciła do rozmowy. –Tak bardzo Cię przepraszam, nic Ci nie powiedziałam, bo byłeś taki zajęty i myślałam, że wyjaśnię to sama… a zrobił się z tego jeszcze gorszy eliksir. Chciałabym cofnąć czas i być bez broszki, ale za to bez tej… WIEDZY… czy każda rodzina tak robi? Zostawia dziecko bez magicznej mocy? –zapytała, z bezsilności opierając czoło na kolanach. Nadal wstydziła się spojrzeć w oczy Aleca.
-Zabierz nas stąd, nie chcę już tu być. -poprosiła cicho.
Alec Haldane
Alec Haldane

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 EmptyCzw 25 Sie 2016, 19:34

Odetchnął bardzo głęboko, ostatecznie odraczając moment uporania się z własnym niezadowoleniem. Złość, urażoną dumę i wszystko to, co mogło się w nim teraz kotłować stanowczo zepchnął na dalszy plan, koncentrując się na tej, która była w tym momencie najważniejsza. Daleki był od stwierdzenia, że jego własne związane z tą sytuacją wrażenia i uczucia są nieważne,, pomijalne, ale miał na tyle rozsądku i wyrobionej odpowiedzialności, by umieć nad tym zapanować. Temat broszki i nieoczekiwanej rewolty wymagał przerobienia i omówienia, ale nie teraz, kiedy nad wszystkim górowały emocja. Rozmowa nie ucieknie, na przedstawienie własnej perspektywy będzie jeszcze czas, tymczasem zaś znacznie ważniejsze było przywrócenie tej równowagi, spokoju i bezpieczeństwa, które słowa pani Fawley doszczętnie na ten moment zrujnowały.
- To nie ważne - wymruczał więc zdecydowanie w odpowiedzi na przeprosiny Alice, bo choć oboje wiedzieli, że owszem, to ważne jak najbardziej było, niepisana umowa o relacjach międzyludzkich i życiu ze sobą nawzajem pozwalała chwilowo posłużyć się nieszkodliwym, zrozumiałym kłamstwem. Tak było po prostu łatwiej i na ten moment - na chwilę spędzaną w obcym ogrodzie, w wciąż zbyt dobrze wyczuwalnej bliskości innych ludzi - znacznie rozsądniej. Nie mogli... Nie, inaczej. Mogli tu porozmawiać, mogli zmusić się do jakże dojrzałej dyskusji, ale to byłoby głupie. Dzielenie włosa na czworo i dogłębne analizy teraz żadnemu z nich nie przyniosłyby nic dobrego. Świat panny Guardi zadrżał w posadach, rzeczywistość Haldane'a zadygotała w rezonansie, w efekcie oboje potrzebowali czasu. Czasu, by ochłonąć i uzmysłowić sobie, że życie - przynajmniej to własne, najbliższe - nie zmieniło się aż tak bardzo. Dopiero po tym wszystkim zyskają pewność, że nie skrzywdzą siebie bardziej, że on nie skrzywdzi bardziej jej.
Wyczuwając opór Szkotki przed osłonięciem twarzy i spojrzeniem na niego mimowolnie zacisnął zęby, nie nalegał jednak. Zamiast tego uklęknął tylko przed dziewczyną i rozłożył ramiona, w kolejnej chwili zamykając drobne stworzenie w silnych objęciach. Muskając wargami piegowaty policzek ostatecznie przytknął usta do rudej czupryny, składając na niej niespieszny pocałunek. Doskonale znajomy, kojący zapach używanego przez stażystkę szamponu teraz jednocześnie uspokajał i drażnił, mimo tego Alec trwał w narzuconej sobie pozie jak posąg. Nie teraz. Nie tutaj.
- Nie, nie każda. - Trudno było odpowiedzieć na kolejne pytanie Guardi, pytanie, które może wcale nie wymagało teraz odpowiedzi, którego jednak Haldane nie mógł tak po prostu zostawić. Nawet, jeśli było retorycznym, musiał jakoś... Musiał je udźwignąć, chociaż spróbować. Jedna rzecz mu jednak nie wyszła - ocena. Czuł, że powinien, że być może tego właśnie po nim oczekiwano - surowej krytyki, stanowczego zapewnienia, że to tylko wyjątek potwierdzający regułę dobroci świata. Mimo tego nie mógł. Nie był w stanie tak po prostu skreślić Fawley'ów za to, co zrobili, choć wszystkie będące w zasięgu ręki argumenty sugerowały, by właśnie to zrobił. Zamiast nagany na usta cisnęły mu się jednak słowa racjonalne, odrobinę patetyczne teorie o tym, że tak robią tylko ludzie zagubieni, niepotrafiący poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Że historia każdego obiera zaskakujące drogi i trudno ocenić kogoś, samemu nie będąc w takiej samej lub podobnej sytuacji, że... Nie powiedział nic z tego, dusząc słowa zanim wyrwały się na zewnątrz. Ponownie - nie tutaj, nie teraz.
Prośba Alice była w tym momencie czymś prostym, naturalnym. Raz jeszcze ucałowując jej głowę odsunął się lekko i ujmując jej dłonie w swoje nakłonił do wstania. Życzenie Guardi było jego rozkazem, tym razem jednak przynosiło faktyczną ulgę. Dworek Fawley'ów bardzo szybko stał się ostatnim miejscem, w którym chciałby teraz przebywać. Odruchowo starł więc jeszcze łzy z policzków Szkotki, uśmiechnął się łagodnie, ciepło i nie całkiem zgodnie ze swą wolą, by wreszcie ponownie dziewczynę przytulić i wraz z nią zakręcić się w doskonale znanym geście deportacji. Jedno ciche pyknięcie później już ich tu nie było.

/zt x2
Sponsored content

Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Dworek rodu Fawley   Dworek rodu Fawley - Page 3 Empty

 

Dworek rodu Fawley

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 3Idź do strony : Previous  1, 2, 3

 Similar topics

-
» Dworek rodziny Montgomery
» Dworek Merberetów [ Sheffield, hrabstwo Yorkshire]
» Cam Fawley
» Wilcze Wzgórze rodu O'Connor, Irlandia
» Stara rezydencja rodu Cronström [Szwecja]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-