|
| Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Luca Chant
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Pon 15 Gru 2014, 16:08 | |
| Z rosnącym znużeniem przysłuchiwał się wywodowi nauczyciela. Nie mógł pojąć do czego ma mu się przydać rok, w którym powstał konkretny rejestr albo numery klauzuli. Już widział pytanie o to na Owutemach. Z niechęcią oparł policzek na dłoni. Zapisał się na ONMS bo to go interesowało, na Sumach zdobył najwyższą możliwą ocenę i na pierwsze w tym roku zajęcia przydreptał dość radośnie. Sytuacja przedstawiała się mniej kolorowo, niż sobie wymarzył. Nauczyciel sypał jak z rękawa nudnymi datami i danymi, które nie interesowały nikogo nawet na historii magii, a co dopiero tutaj. Jakby tego było mało, prowadził rozmowę z dwoma uczniami, resztę ignorując. Luca Hercules Chant po trzeciej próbie zaniechał pomysłu wypowiedzenia się w sprawie ptaka Dodo. Faworyci nowego profesora byli najwyraźniej zwolnieni z obowiązku zgłaszania się do odpowiedzi i słuchania czegokolwiek oprócz własnego głosu, co irytowało go coraz bardziej. Zmarszczył nos i na kartce z niezbędnymi notatkami takimi jak daty, nazwiska i numery klauzuli (bardzo w temacie opieki nad jakimikolwiek stworzeniami) zaczął rysować dziób Dirikraka. Chyba nie było żadnej nadziei oprócz przetrwania lekcji i ucieczki stamtąd jak najprędzej... Oh. Praca w parach. Było mu absolutnie obojętne z kim będzie "pracować"; miał zamiar po prostu poczekać aż zostanie jedna osoba i po prostu będą musieli usiąść razem. Ciekawe co będą robić. Liczyć pióra każdego osobnika, czy wypisywać znane nazwiska ministerstwa? |
| | | Tanja Everett
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Wto 16 Gru 2014, 00:45 | |
| Wiedza nauczyciela zaimponowała Tanji. Skoro zadawał tak szczegółowe pytania to znak, że znał się na rzeczy. Everett nie miała czasu nadrobić materiał, a poza tym, zanim w ogóle zaczęła składać odpowiedź w głowie, ktoś już ją przegonił. Wolała oddać pałeczkę innym. Sama chciała nadgonić wiedzę, dlatego wszystkie pytania i odpowiedzi skrupulatnie zapisywała. Jednak jej myśli odpływały daleko.... do pana, który nagle pojawił się przed nią. Zamrugała zaskoczona, ale uśmiechnęła się. -Cześć. Ciężko powiedzieć, bo sama dopiero przyszłam. -odparła szeptem, notując kolejne odpowiedzi uczniów. Zganiła Rubina wzrokiem i wróciła do notowania. Zapomniała na śmierć o certyfikacie dla niego, ponieważ była wtedy w szpitalu. Będzie musiała to nadrobić. Podniosła wzrok, gdy Milton był nad nimi i sugestywnie pokazywał Michaelowi, by zajął się pracą. Everett lewą ręką odnalazła jego dłoń i trzymała ją mocno, by przypadkiem nie chciał się zdenerwować o coś i przygadać nauczycielowi. Posłała mu pokrzepiający uśmiech. Niedługo potem jednak speszyła się, gdy usłyszała, jak jest wzywana. Podniosła się i złapała mocniej Rubina. Podeszła do klatek i wrzuciła go posłusznie do jednej z nich. -Gdzieś jest, nie mam go przy sobie raczej. -rzuciła, wzdychając cicho pod nosem z racji swego zapominalstwa. Modląc się o brak problemów przez resztę lekcji spojrzała na Bonnera. Stęskniła się za nim, a jego wzrok powodował.... że było jej ciepło. -Mogę z Tobą? Stęskniłam się trochę. -zapytała cicho Bonnera. |
| | | Michael Bonner
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Wto 16 Gru 2014, 00:55 | |
| Wcale nie patrzył w sufit! Ale w porządku, na lekcji też się na razie nie koncentrował. Wolał bowiem patrzeć w piękne oczy Tanji, za którymi musiał przyznać, że cholernie tęsknił. Potrzebował chwili, żeby powrócić myślami do magicznych stworzeń, o których mówił nauczyciel. Panna Everett jednak niepotrzebnie martwiła się o jego niekontrolowany wybuch przeciwko Miltonowi. Michael ostatnimi czasy stał się o wiele spokojniejszy, być może właśnie to obecność Gryfonki działała na niego kojąco. Dlatego też Ślizgon odwzajemnił jej uśmiech i usiadł razem z nią, kiedy mieli rozpocząć pracę w duetach. - Nie możesz, tylko musisz. Nie pozwoliłbym Ci pracować z jakimś innym przystojniakiem. - rzucił pół żartem pół serio, bo rzeczywiście nie byłby zadowolony, gdyby Tanja dobrała sobie do pracy kogoś innego. Prawda była taka, że nie mieli ze sobą okazji porozmawiać podczas rozpoczęcia roku szkolnego, więc musieli nadrobić zaległości, chociażby na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Bonner postanowił się też bardziej skupić na zajęciach. Usłyszał nawet pytania rzucone przez profesora, jednak nie ukrywał, że nie przeczytał jeszcze nic z podręcznika Newta Scamandera i nie miał zielonego pojęcia o dirikrakach. Miał jednak to szczęście, że otworzył książkę na odpowiedniej stronie wystarczająco szybko i ogarnął wzrokiem najistotniejsze informacje. - I znikają! - wypalił nagle jak Filip z konopii, bo mimo że słyszał pytania nauczyciela, przez tę chwilę poszukiwań i wertowania stron podręcznika zdążył zapomnieć, jakie było ich brzmienie. Akurat zdolność znikania i pojawia się w innym miejscu nijak się miała do naturalnego środowiska Dodo czy sposobu ich odżywiania, ale co z tego. Ważne, że Mickey w ogóle wykazał jakąkolwiek inicjatywę, biorąc pod uwagę fakt, że do tej pory raczej na lekcjach drzemał, ewentualnie zajmował się innymi sprawami. Po wynikach z SUMów postanowił nieco zmienić podejście, bo sam zaczął się obawiać czy przy takim lenistwie zdoła się przygotować do OWUTEMów. - Śmieszne te ptaki, nie? Takie trochę wyrośnięte bażanty. - rzucił do Tanji z szerokim uśmiechem na ustach. To, że chłopaczek najprawdopodobniej nigdy nie widział żadnego bażanta nie miało tutaj znaczenia. Nie myślał przecież nad tym, co mówił. Raczej zawierzył pierwszemu skojarzeniu, które przyszło mu w tym momencie do głowy.
|
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Wto 16 Gru 2014, 01:16 | |
| Uważnie słuchała słów nauczyciela, notując z przyzwyczajenia wszystkie ważne dane. Wiedziała wiele z tego, co zostało powiedziane, jednak wciąż nie potrafiła zebrać się w sobie, by choć spróbować się odezwać. Nie miała wystarczającej siły przebicia, a do sali wciąż przybywali spóźnialscy, wybijając Krukonkę z rytmu. Musiała mocno ze sobą walczyć, by skupiać się na zajęciach. Miała wrażenie, że nie widziała Porunn całe wieki i jedyne o czym była w stanie myśleć – oprócz pilnego notowania – było oparcie głowę o ramię siostry. Niestety, na zajęciach nie mogła zachowywać się tak swobodnie, utrzymywała więc sztywną postawę. Była ciekawa części praktycznej, lecz na tyle cierpliwa, by nie zadawać zbędnych pytań. A może powinna była się odezwać? Wtedy pan Milton zapytał o dirkraki, lecz dotarło trochę zbyt późno do zamyślonej Fimmelówny i już inne osoby zdążyły na nie odpowiedzieć. No cóż, może później będzie miała więcej szczęścia (bądź odwagi?). Na kolejne pytania również nie odpowiedziała, będąc zbyt zajętą obserwowaniem nauczyciela. Na wiadomość, że mają pracować w duetach, natychmiast się ożywiła i złapała Porunn za nadgarstek, zerkając na nią spod ciemnych rzęs. Zrobiła to niemalże odruchowo, zaklepując tym samym Ślizgonkę tylko i wyłącznie dla siebie, chyba nikomu nie przyjdzie na myśl ich rozdzielać? – Tylko mnie nie zostawiaj samej – szepnęła, co właściwie było zbędne, w końcu bliźniaczki czasem niemalże czytały sobie w myślach. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że znajdowały się w sali zupełnie same, a rozmowy innych zdawały się tylko ledwo słyszalnym szeptem. Gdy powróciła do rzeczywistości, spojrzała w stronę odsłoniętych klatek. W milczeniu przyglądała się przysypiającym stworzeniom, czekając na polecenia Porunn, która zapewne będzie liderem ich małej, dwuosobowej grupki. |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Wto 16 Gru 2014, 01:18 | |
| Porunn spoglądała nieobecnym wzrokiem na wszystkich pozostałych uczniów. W pewnym momencie przestała się zastanawiać nad lekcją, odczuwając w pewnym sensie znużenie. Z początku była bardzo aktywna i nagle wszystko jakby z niej uleciało w mgnieniu oka. Słuchała nauczyciela, czasami coś zapisywała, jednak informacje, które przyjmowała zdawały się wlatywać jednym uchem, a wylatywać drugim. Znała stworzenie, które przedstawiał, więc nawet nie zdecydowała się podnosić ręki, mając trochę zwolniony zapłon. Ocknęła się z pewnego rodzaju letargu, rzucając spojrzenie jednemu ze Ślizgonów, którego niezbyt dobrze kojarzyła. Odezwał się pierwszy, szybko zgarniając punkty u nauczyciela. Jej wiedza była obszerna, ale jak zdążyła zauważyć, sposób rozumowania Porunn nie do końca przypadł nauczycielowi, który zdecydował się pokazać jej, jak bardzo się myliła. Nikt jednak nie mógł jej ukarać za to, jak postrzegała inne stworzenia. Nie była rasistką. Po prostu widziała w magicznych stworzeniach praktyczne zastosowanie. O opiece nie wspominając. Otrząsnęła się dopiero, gdy siostra chwyciła ją za nadgarstek i lekko potrząsnęła. Porunn zwróciła na nią swoje spojrzenie i z zaskoczeniem uniosła brwi wysoko. Otworzyła na chwilę usta, aby zaraz je zamknąć, zupełnie nie mogąc załapać co się działo. Chwilę trwało, zanim zrozumiała, że profesor Milton zarządził pracę w duetach. Jej wyraz twarzy z zaskoczonego od razu zmienił się na łagodny. - Ja miałabym zostawić Ciebie samą? – spytała, uznając słowa Arii niemalże za absurdalne. Zaśmiała się cicho, po czym odgarnęła włosy siostry do tyłu, aby te nie przeszkadzały jej w pracy. – Myślę, że nikomu nie przyjdzie nawet do głowy rozdzielanie nas – powiedziała, po czym rzuciła krótkie spojrzenie nauczycielowi. Następnie skierowała uwagę na otwarte klatki, w których spokojnie przysypiały Dirikraki. Jej oczy niemalże zabłysnęły czymś nieznanym. Z trudem zwalczyła chęć podejścia bliżej i wyciągnięcia do zwierząt rąk. Odetchnęła cicho, po czym skinęła do siostry. - Pomacałabym – mruknęła, wyszczerzając szeroko zęby w uśmiechu. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Wto 16 Gru 2014, 10:07 | |
| Harry nie podejrzewał, że tak mocno zdradza się ze stresem i widać w jego ruchach nerwowość. Liczył na przebrnięcie bez problemów przez dzisiejszy temat, analizując poszczególne błędy w spokojnym zaciszu gabinetu. Zanim miało to nastąpić, czekała ich jeszcze godzina wspólnych zmagań. „Dobry czas” – pogratulował i sobie i uczniom, którzy ożywili się i próbowali wykazać wiedzą. Zwracał szczególną uwagę na tych aktywnych. Posłał ostrzegawcze spojrzenie prefektowi, znacząco zatrzymując je na jego zgiętej ręce. Nie zganił go jednak za odwagę i śmiałość wypowiedzi. Obawiał się, że jeśli inni pójdą w ślady Henry’ego, granice jakie starał się ustalić z uczniami wezmą i rozluźnią się, co nie było dobrym rozwiązaniem. Postanowił jednak zaryzykować, nie naśladując surowych metod wychowawczych, za którymi uczniowie chyba woleli nie tęsknić. - Głównym składnikiem ich pokarmu są ryby. Zjadają kamienie, aby wspomóc swój układ trawienny. – Poprawił wypowiedź Puchona, odwracając się w stronę kolejnego ucznia chętnego odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytanie. Okazał się nim ślizgon, który rzucił zaledwie jednym słowem. Harry klasnął w dłonie, poniekąd zmuszając resztę uczniów do powrotu duchem do sali. – Dokładnie. Znikają, jeśli czują zagrożenie. – Dokończył zamiast chłopaka, czekając na kolejne informacje. Niestety, zawiódł się. Oczekiwał przede wszystkim od krukonów na podzielenie się mniej znanymi informacjami. - Jednostką miary jest metr (w WB są to w zasadzie cale, stopy, jardy) – upomniał ponownie prefekta, czując otwartość chłopaka, która go nieco peszyła. Zatrzymał się przy ławkach z dala od okna słonecznego i mrużąc oczy, powiódł wzrokiem po reszcie dzieci. Słońce świeciło wysoko na niego, wpuszczając dużo promieni do wnętrza sali. Było to celowym zabiegiem Harry’ego, aby uczniowie mieli dobre warunki do robienia notatek. Kremy i eliksiry, które zażył przed rozpoczęciem zajęć pomagały mu powstrzymać odruch drapania odsłoniętej skóry. Kolejną porcję miał zażyć za następne dwie godziny, aby dobrze funkcjonować w szkole. Wezwany ponownym komentarzem Henry’ego, posłał mu zagadkowy uśmiech, w którym czaiła się czysta forma satysfakcji. – Dobre spostrzeżenie, dorosłe mają ciemno-białe upierzenie. To pierwsze co powinno wam się rzucić w oczy – pochwalił chłopaka, ignorując jego wcześniejsze pytanie. Odwrócił się tyłem do sali i przeszedł w stronę klatek. Póki co nie otworzył ich, czekając na „Rubina”, aby zapobiec ewentualnemu polowaniu w pomieszczeniu. - Widzę, że wasza wiedza się wyczerpała – celowo starał się ich podburzyć, aby się zbuntowali mu, postawili. Prześlizgnął się spojrzeniem po twarzy Jolene, jednak był zatopiona w notatkach i chyba nie wyłapała jego spojrzenia. Przypomniał sobie, czy dobrze sformułował pytanie na samym początku. „Co wiecie o dirikrakach?” – czyżby to przechodziło możliwości uczniów? Nie zagłębiając się we własne rozważania, ale odnotowując fakt niskiej wiedzy na temat tych ptaków, dokończył: - ich głównymi siedliskami są lasy. Ważą do 18 kilogramów. Zapisujcie, to ważne. Zakładają gniazda na ziemi, w gęstej trawie. - Przynajmniej trzy informacje dostępne z podręcznika, którymi dzieciaki mogłyby zabłysnąć i zdobyć punkty dla swojego domu. - Waszym zadaniem będzie przekonać do siebie zwierzę i nakarmić je. Sposobem, nie siłą. – Zaznaczył pośpiesznie, przestraszony wizją wpychania na siłę kawałków ryb ptakom. - Pamiętajcie o głównej cesze tych ptaków: przestraszone, teleportują się w inne miejsce w sali. Dlatego każdy z nich ma przy nodze doczepiony kolorową wstążkę. Zapamiętajcie ten kolor.Schylił się po pierwszą z klatek, z cichym sapnięciem układając ją na biurku. Klatka była niestety wyższa od niego, przez co nie czuł się zbyt komfortowo. Lepiej nie pytajcie, w jaki sposób Harry przytaszczył te klatki.– Podchodźcie parami – poinstruował, czekając na pierwszych ochotników, którzy rozdzielą ciężar ptaka na dwoje. Spojrzał przelotnie na Desiree, licząc że pomoże mu ona w podzieleniu osób, które pozostały bez „pary”. Skinął głową Tanji, zerkając czy dobrze zamknęła klatkę i nie dojdzie do walki między zwierzętami. – Do końca tygodnia przynieś go do mojego gabinetu – poinstruował Gryfonkę, zatrzymując na niej surowe spojrzenie. – Do wglądu – uspokoił ją, przestraszony własną powagą przy wypowiadaniu polecenia. Rozejrzał się ponownie po twarzach uczniów. Za klatkami stały dwa wiadra z pokrojonymi kawałkami ryb, do których każdy mógł podejść i zabrać tyle, ile uważa za stosowne. (off-top: Z racji nieporozumień, dodałem punkt w Dzienniku Lekcyjnym ONMS, który brzmi: - Harry Milton napisał:
- Z racji niejasności i pretensji za prędkość moich odpisów na lekcji, umówiłem sprawę z Franzem na temat gratyfikacji.
Gratyfikację dostanie każdy, kto: - weźmie udział w lekcji (min. 1 post, że się pojawił) - prawidłowe odpowiedzi na pytania nauczyciela - ładne opisy zadania praktycznego - nie liczy się dla mnie ilość postów (ktoś może napisać 8 postów jak się nudzi na lekcji, a ktoś zaledwie 2 i dostanie więcej fasolek niż ten z 8)
Wykazać się może każdy, celowo stosuję w poście ogólne pytania (więcej niż dwa), aby każdy mógł powiedzieć chociaż zdanie, dzięki któremu można zdobyć więcej fasolek. To już ostatnie zadanie, jutro kończymy i będzie podsumowanie z gratyfikacjami. Wciąż nie obowiązuje żadna kolejka, więc możecie się wykazać.) |
| | | Aria Fimmel
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Wto 16 Gru 2014, 20:46 | |
| Uśmiechnęła się do siostry. Ona również miała ochotę podejść i spróbować pogłaskać Dirkraka. Kiedyś czytała o nich i o tym, jak zostały traktowane przez Mugoli – właściwie w tym momencie wiedza na temat tego nielotnego gatunku się kończyła. Ptaki nigdy nie należały do jej ulubionych zwierząt, więc nie zagłębiała się zbytnio w naukę o nich. Była zła na siebie, że wcześniej się nie ocknęła i nie spróbowała chociaż zabłysnąć wiedzą (bądź jej brakiem). Teraz kartkowanie podręcznika zdawało się zbędne, a może uda jej się jeszcze zapunktować, choć nie należała do osób, które za wszelką cenę chciały walczyć o uznanie. Aria lubiła oswajać przeróżne stworzenia, więc wizja pokojowego nakarmienia Dirkraka wydawała jej się miłą odmianą i wyzwaniem. Miała nadzieję, że Porunn nie będzie próbowała używać siły, czy przymusu. Nie puszczając dłoni siostry, pociągnęła ją w stronę klatek, nie spuszczając wzroku z ptaka. Zastanawiała się, czy będą w stanie w ogóle ją unieść… Szybko odszukała jednego z mniejszych, by nie zginąć śmiercią tragiczną poprzez przygniecenie. Poczekała na przyzwolenie nauczyciela, po czym wraz z Porunn stanęły po dwóch stronach klatki, ostrożnie unosząc ją ku górze. Mimo, iż wybrały jednego z lżejszych ptaków, to i tak wydawał jej się ciężki. Bała się, że mogłaby się potknąć, przez co Dirkrak mógłby zrobić sobie krzywdę, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Po położeniu klatki z ptakiem na podłogę, Aria odgarnęła włosy w tył, żałując, że nie miała czym ich związać. - Pójdę po ryby, możesz otworzyć już klatkę – rzuciła, lecz gdy podeszła do wiader zmarszczyła brwi. Mogła posłać Porunn… Krzywiąc się lekko, wzięła kilka ryb, cudem ich nie upuszczając. Odłożyła je niedaleko, wycierając prędko dłonie o szatę. – Obrzydliwe… – szepnęła, podnosząc oczy na siostrę. Otworzyły klatkę, po czym Aria się od niej odsunęła. Zerknęła szybko na wstążkę, która była niebieska. Chciała dać zwierzęciu swobodę, by mogło odczuć, że nie stanie mu się krzywda. Dirkrak był na swój sposób uroczy, co zapewne było zasługą jego dużej głowy. Jego dziób nie wyglądał już tak przyjaźnie, ale może nie będzie chciał „zjeść” jej dłoni. – Jest śliczny… – dodała cicho. Czy uda jej się dzisiaj go dotknąć? Sięgnęła po jedną z ryb, po czym wyciągnęła ją w stronę ptaka. Robiła wszystko bardzo powoli, unikając gwałtownych ruchów. Liczyła na to, że stojąc trochę na uboczu, zachęci Dirkraka do wyjścia z klatki, jednak kątem oka spojrzała na siostrę. Może miała lepszy pomysł? |
| | | Porunn Fimmel
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Sro 17 Gru 2014, 18:55 | |
| Porunn obserwowała swoją siostrę uważnie. Dała się nawet poprowadzić za rękę w kierunku klatek. Na jej twarzy wciąż gościł uśmiech, który sugerował, że była naprawdę szczęśliwa, że współpracowała z Arią tak, jakby nigdy nic się nie stało. Kłótnie w rodzeństwie się zdarzały, ale zawsze po burzy przychodziła tęcza, więc pogodzenie się ze sobą było niemalże pewne. Ślizgonka tak naprawdę już dawno zapomniała o co tak naprawdę się na siebie gniewały i czy faktycznie w ogóle się gniewały. - Niebieska wstążka będzie niezła – powiedziała, widząc, że siostra sięga po klatkę z ptakiem, który miał takową zawiązaną na nóżce. Czytała mnóstwo o tym gatunku zwierzęcia i mogła się pochwalić, że coś niecoś potrafiła o nim powiedzieć. Szkoda, że ocknęła się dopiero wtedy, kiedy tak naprawdę każdy coś powiedział, a jej nie zostało już nic do dodania. Przeniosły klatkę w bezpieczne miejsce, po czym Porunn ponownie usiadła, aby wygodniej jej było bawić się z Dirkrakiem. Ponoć miały je trochę oswoić, co było małym wyzwaniem. Wszystkie ptaki należały do tych nieufnych, których instynkt przetrwania brał górę nad zaufaniem. Zdawała sobie z tego sprawę i nauczyciel na pewno też. Postawił ich w nieco niewygodnej pozycji, przed niewygodnym zdaniem. Wyciągnęła dłoń, aby otworzyć klatkę tak, jak poprosiła ją o to Aria, po czym palcem dźgnęła puszyste pióra. - No młody, dostaniesz rybę, jak będziesz grzeczny – powiedziała, wyszczerzając zęby w lekkim uśmiechu. Lubiła wszelkiego rodzaju zwierzęta, wyjątkiem były bahanki i chochliki kornwalijskie. Te latające gnidy powinny zostać wytępione co do jednego. Zmarszczyła brwi, przechylając głowę lekko w bok. Siostra szybko wróciła z jedzeniem dla stworzenia. Porunn chwyciła gołymi rękami z oślizgłe ciało drugiego strunowca i pomachała nią przed dziobem ptaka. - No, wyłaź. Zaufaj nam – powiedziała kojącym głosem, który nijak pasował do jej osobowości i otoczki, jaką wokół siebie tworzyła. Spojrzała na Arię i uśmiechnęła się lekko do niej, pochylając nad uchem. – Takie ma szczęście, trafią mu się dwie ryby – zaśmiała się cicho, po czym znów zwróciła błękitne oczy na ptaka. Powinno pójść dobrze, ale w sumie to nie wiedziała… Były nieufne, jak to wszystkie nieloty i loty. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Czw 18 Gru 2014, 08:56 | |
| Wszystkie klatki z dirikrakami zostały rozdane między uczniami, jednak Harry’emu nie podobał się sposób, w jaki niektórzy obchodzili się z ptakami. Podchodził i korzystał z pomocy stażystki, aby zademonstrować jak podać pokarm nieufnemu zwierzęciu. Zostawił kawałek ryby przed wejściem do klatki, kucając kilka kroków dalej z całą rybą. Przy okazji tłumaczył spokojnym i cichym głosem w jaki sposób przemawiać, przekonując do siebie nieufne z zasady ptaki. Zadanie było ciężkie, musiał przyznać. Podszedł do bliźniaczek, bez słowa przyglądając się ich próbom namowy dirirkraka, który zainteresowany był bardziej swoją wstążką niż jedzeniem. Harry przykucnął ponownie między dziewczętami i zastukał rybą o nogę krzesła, zwracając delikatnie uwagę ptaka. – Czasami trzeba im pomóc w odgadnięciu, gdzie jest pożywienie. Najlepiej używać do tego ich zmysłów, delikatnie i z wyczuciem, aby nie widziały w tym zagrożenia. Spróbujcie ściszyć głos i je zachęcić, tworząc ścieżkę z kawałków ryb do waszych dłoni. – Wciąż mówił półszeptem, aby reszta klasy go słyszała i w międzyczasie rozrywał rybę na mniejsze kawałki. Śluz nie był dokładnie tym co lubił, ale cóż, widział gorsze, o wiele gorsze rzeczy. - Przyjdźcie do mojego gabinetu, jeszcze przed obiadem – jego głos zmiękły, gdy wiódł spojrzeniem od Porunn do Arii i szeptem zaprosił je na pogawędkę. Gorąco liczył, że dziewczynki się stawią. Tak na dobrą sprawę wiedział o czym ma porozmawiać każdą z nich, ale znalezienie odpowiednich słów stanowiło wyraźny problem. Nie mógł jednak zostawić obu sytuacji, udając że ich nie dostrzegł. Dlatego postanowił dać sobie i im trochę czasu, na ułożenie odpowiednich stwierdzeń do szykującej się rozmowy.
Przeszedł się jeszcze kilka razy po klasie, chwaląc niektórych uczniów, a niektórych przywołując do porządku. W końcu, na zegarze wskazówka zaczęła pokazywać 15:30.
- W podręczniku poszukacie informacji o druzgotach i błotoryju, na następnej lekcji będziemy o nich rozmawiać. Dodatkowo, do końca tygodnia czekam na przesłanie prac pod tytułem „Sposoby pielęgnacji hipokampusa”. Esej dla ochotników, opisujący definicję, anatomię i sposoby opieki. Informacje znajdziecie częściowo w podręczniku, ale polecam zajrzeć do biblioteki. Koniec lekcji. Panno Dunbar, proszę po obiedzie zjawić się w moim gabinecie. – Powiódł spojrzeniem w stronę wymienionych dziewcząt i odczekał chwilę, aby podkreślić powagę wypowiedzianego przywołania.
Koniec lekcji. Nie musicie pisać posta wychodzącego. Gratyfikacje pojawią się w dzienniku |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Sro 11 Lut 2015, 07:53 | |
| - Może po jakimś czasie zdobędziesz zaufanie sowy – wsparł ją mało efektownym komentarzem, przewodząc tempem ich grupce. – Wszystko zależy od tego, w jakich warunkach była ona wychowywana i przez kogo. – Dokończył myśl, podkreślając jak wielką wagę przykłada do dwóch czynników. Jakkiekolwiek tresowanie czy oswajanie magicznego zwierzęcia podlegało zasadom takim samym jak z innymi zwierzętami, z którymi Milton miał już styczność. Niewiele uczniów wiedziało w jaki sposób powinno zawiązywać relację z własnymi pupilami, przekonani o bezbłędności dobrych rad rodziców, którzy często znajdowali się w błędzie. Życie nauczyło go podejrzliwości do ludzi, nawet jeśli byli młodzi i niedoświadczeni złem czyhającym na każdym kroku. Pozbawieni autopsyjnego poczucia zdrady najbliższej osoby, brutalności przemijających czasów i przepełnieni żądzą wiedzy stanowili najwspanialszy owoc istniejącego świata. Złudzenia już dawno zostawił w popadającym w ruinę dworku, należącego do Harrego ze względu na pozostawiony przez ojca spadek. Dziecięcą naiwność zatrzasnął jeszcze w dziecinnym pokoju, od pierwszych lat ucząc się ufności do tych, którzy zauważą jego zaangażowanie i dostrzegą jak wiele dla nich robi. Na miłość trzeba zasłużyć – złowieszcze słowa zawsze pojawiały się w najmniej odpowiednim momencie, odnosząc się do sytuacji prozaicznie niepowiązanych z tym wszechobecnym w Hogwarcie uczuciem. Niosło ze sobą tak wiele zniszczenia, że nawet teraz – kiedy stał już przed drzwiami do sali wykładowej, na dnie umysłu tliła się niepewność jakie wrażenie zrobił na uczennicy. - Dokładnie tak jak mówisz. Bardzo łatwo zranić uczucia szpiczaka, który uważany jest za szkodnika przydomowych ogródków. Podczas gdy zwykłe jeże ze smakiem zjedzą przygotowaną przekąskę, nasz szpiczak w odwecie za obrazę zniszczy zasadzone przed trzema dniami róże – Dyskusja między nim a uczennicą nie przeciągała się w nieskończoność, bo tak oto dotarli do pomieszczenia umieszczonego zaledwie trzy zakręty od gabinetu nauczycielskiego. Uchylając lewe skrzydło drzwi ponownie przepuścił uczennicę przed sobą, a powiew chłodnego powietrza niemalże od razu uderzył ich ciała, ze szczególnym uwzględnieniem nozdrzy i uszu. Hulający po pomieszczeniu wiatr został dostrzeżony chwilę przed tym jak Carmen postanowiła wejść do środka, a krople deszczu spadające na poustawiane ławki nie spodobały się Miltonowi. Wymamrotał coś niewyraźnego pod nosem w domyśle przeklinając własną głupotę i czym prędzej wyminął dziewczynę, zatrzymując się dopiero pod siarczystym strumieniem deszczu z ramionami wyciągniętymi w górze. Los postąpił mężczyźnie wzrostu, więc już po dwóch sekundach walki ze skrzypiącymi ramami okien, zmuszony był wdrapać się na najbliższe krzesło (które przysunął) i dopiero wtedy mógł dokonać względnej oceny zniszczeń. Zeskoczył z krzesełka przelotnie upewniając się gdzie znajduje się Carmen i machnąwszy nieznacznie nadgarstkiem: - zamknij drzwi, proszę – wydał polecenie tonem zdradzającym zdenerwowanie. Potem, podpierając ręce na biodrach popatrywał na przebarwienia w trzech najbliższych ławkach i solidną kałużę, w której właśnie stał przemaczając buty. – No nic, za głupotę trzeba płacić – rzucił swobodnym żartem w kierunku nastolatki, nie oczekując wcale że podejmie jakąkolwiek próbę przeciągnięcia tematu bądź wyjdzie z pomocą wyczyszczenia tego bałaganu dwoma zgrabnymi zaklęciami. – Nie jest tu za zimno? – spytał z troską w międzyczasie, kiedy sięgał do głębokiej szafy po ręczniki i koce, które zazwyczaj przydawały się w pielęgnacji wrażliwych zwierząt. Posłał baczne spojrzenie Carmen, pośpiesznie rejestrując ewentualne drżenie bądź gęsią skórkę będących oznaką braku komfortu w sali. Prawie że zapomniał o mokrej od ulewy głowie i przyklejającej się do barków koszuli, przejęty ratowaniem dobytku zamku ze szczególnym uwzględnieniem nadprogramowej troski o obowiązki pana Filcha, z którym miał nieprzyjemność jeszcze się nie spotkać. - Usiądź sobie spokojnie i zastanów się jak sprawdzić, czy szpiczak jest głodny – wydał polecenie Carmen tylko po to, aby nie obserwowała uważnie jego poczynań i przestała zastanawiać się, dlaczego rzucił szmaty na wielką kałużę zamiast wyciągnąć zza pazuchy różdżkę.
|
| | | Carmen Luminous
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Sro 11 Lut 2015, 15:50 | |
| - Myślę, że w jej przypadku chodzi o szczególny rodzaj tresury – odpowiedziała nieco zrezygnowanym tonem – Podarował mi ją brat, który zapewne pragnął by Sid stał mi się na swój sposób bliski. Victor nigdy nie marnował okazji, aby jak najbardziej dopiec swojej kochanej siostrzyczce. Nawet, jeśli obecnie znajdował się zbyt daleko aby to robić osobiście – znalazł jej godnego następcę. Pokornie przeszła przez otworzone jej drzwi do sali, by za moment stać się ofiarą przenikliwego zimna i lodowatego wiatru tańczącego wraz z kroplami deszczu po całym pomieszczeniu. Zgrabnie przeniosła kocyk z zawartością do jednej dłoni, jednocześnie chroniąc szpiczaka przed chłodem, drugą zaś przytrzymując frywolną spódnicę. Poły szaty wiły się niemiłosiernie wokół jej kostek, a fala rudych włosów łaskotała po piegowatej twarzy. Co za czort – pomyślała, gdy spod przymrużonych powiek zauważyła jak profesor siłuje się z oknem. Jeszcze zanim ją poprosił próbowała niemal na oślep zamknąć ciężkie drzwi, by powstrzymać okrutny przeciąg spowodowany otwartymi oknami. Siła wiatru była tak wielka, że wrota praktycznie zatrzasnęły się z impetem, grożąc rychłym wypadnięciem z zawiasów. Oparła się o nie, ciężko dysząc, sprawdzając jak miewa się małe zwierzę na jej ramieniu. Szpiczak praktycznie nie odczuwał nieprzyjemnego wietrzyska, skryty z odmętach ciepłego kocyka, nawet nie przejął się tym co się dzieje na zewnątrz. Rudowłosa pokręciła głową na pytanie skierowane do niej z troską – Chyba pan profesor nigdy nie był w Szwajcarii – odparła mrukliwie, przypominając sobie dość srogi klimat tamtych terenów. Mimo, że rezydencja, w której się wychowała znajdowała się tuż przy Jeziorze Genewskim, gdzie panował klimat dość umiarkowany, to im bliżej Alp to temperatura była coraz niższa. A, że grzechem wielkim było mieszkanie w tak pięknym, górskim kraju i nie ujrzenie na własne oczy szczytów największego łańcucha górskiego w Europie, często z familią spędzała wolny czas w południowej części Szwajcarii. Przynajmniej dopóki nie rozpoczęły się problemy z wątłym zdrowiem matki. Zatem dziewczyna, mająca na sobie standardową szatę uczniowską zwyczajnie nie odczuwała zimna. Natomiast bardziej przejmowała się wyglądem nauczyciela – praktycznie przemoczonego od stóp do głów wskutek próby ujarzmienia nieprzyjemnej sytuacji. Schowała niesforne, rude kosmyki włosów za ucho, pilnie obserwując jego sylwetkę. Dopiero teraz zwróciła uwagę na mięśnie rysujące się pod przyległą do ciała wilgotną koszulą. Rudowłosa zdała sobie nagle sprawę, że profesor Milton naprawdę jest atrakcyjnym mężczyzną. Ale nie mówiła to z perspektywy nastolatki trwającej w jakiejś dziwnej fazie szczeniackiego zauroczenia. Jej wrażliwość artystki pozwalała na dostrzeganie pewnych cech, na które mało kto skupiał na dłużej swoją uwagę. Poczucie szeroko pojętej estetyki miała wpięte do kart swojej osobowości, potrafiła znaleźć piękno w z pozoru nieistotnych rzeczach. Często idąc korytarzem ukradkiem studiowała mijane ją osoby – niezależnie czy był to chłopak czy dziewczyna, wróg lub zupełnie obca osoba. Barwa włosów, ciekawy sposób w jaki się układają, ciepły blask w oku, jedyny w swoim rodzaju uśmiech na promieniejącym obliczu – to zaledwie namiastka tego co posiadali ludzie, a co stanowiło o ich nadzwyczajnej urodzie. Mogłaby godzinami obserwować i podziwiać sylwetki każdego z osobna i czerpać pozytywne wibracje na widok ich aparycji. Może to mogło okazać się dziwne, niemal odrobinę bulwersujące, lecz przeznaczeniem każdego artysty jest nieco emocjonalne odbieranie realnego świata. Drugą rzeczą, na którą zwróciła uwagę był dziwny fakt, że profesor Milton nie używał różdżki. Praktycznie wystarczyła chwila, a przecież kałuża ze środka sali wyparowałaby wraz z wilgocią z jego ubrania. Sięgnęła do głębokiej kieszeni szaty, aby wyjąć własną i nieco pomóc nauczycielowi w przywracaniu sali do jako-takiego porządku. Niestety po wymacaniu materiału zdała sobie sprawę, że jest pusta. Szlag. Musiała zostawić swój dobytek na łóżku, gdy śpieszyła się na dodatkowe zajęcia. Jej umysł podpowiedział, że nauczyciel musiał być w podobnej sytuacji, inaczej nie znalazłaby powodu, dla którego nie chciał lub nie mógł używać teraz magii. Drgnęła, wynurzywszy się z rozmyślań, gdy do jej uszu dotarł spokojny dźwięk polecenia. Zaniosła, zwinięty tobołek na najbliższą suchą ławkę, ale zanim zajęła się małym stworzeniem skierowała się w stronę wyciągniętych z szafy ręczników. Sięgnęła po jeden z nich i zręcznym ruchem zarzuciła na ramiona profesora. Nie mogła pozwolić, aby zmarzł i zachorował - pośrednio z jej powodu - podczas gdy sama miała zamiar zajmować się zwierzakiem. Bez słowa ruszyła z powrotem w stronę zostawionego szpiczaka, nie chcąc patrzeć na wyraz twarzy profesora, który mógłby wyrażać co najmniej dość spore zdziwienie. Kucnęła przy ławce opierając o nią łokieć i spod podpartej brody zaczęła wpatrywać się z usilnym skupieniem w jeża. Nie miała pojęcia jak rozpocząć sprawdzanie niedosytu pokarmu u kolczastego. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Sro 11 Lut 2015, 20:00 | |
| Odsuwając na bok przejawy czystej ciekawości pozwolił tematowi sowy wypalić się samoistnie, przeznaczając na odpowiednią kontemplację w zaciszu własnego umysłu. Ograniczając wypowiedź do przytaknięcia ruchem głowy, brał pod uwagę ewentualną opcję powolnego otwierania się uczennicy i wspominania o ciężkich chwilach przeżytych w nieskończonym jeszcze dzieciństwie. I chociaż spędził długie godziny na podejmowaniu decyzji o emocjonalnym zaangażowaniu w edukację hogwartowskich dzieciaków, nie był przygotowany na wysłuchiwanie kolejnej historii, która w domniemaniu ucznia chwytała za serce. Być może to panika przed bezpośrednią konfrontacją jednostki z młodszym pokoleniem sprawiła, że opierał się w utrzymaniu profesjonalnego dystansu w stosunku do Carmen. Podciągnął nosem w bezwarunkowym odruchu, czując iskierkę niepokoju czającą się w głębi serca i związana była bezpośrednio z jego nauczycielskim powołaniem jako przewodnika chaotycznie zgrupowanej gawiedzi. Przyszłe pokolenia rozliczą go z podejmowanych przez niego decyzji, jeśli w ogóle ktoś będzie pamiętał o człowieku znanym jako Harry Milton. Wszelkie rozmyślania zakończyły się w momencie otwarcia drzwi i dostrzeżenia zawieruchy, jaka brutalnie wdarła się do sali lekcyjnej. Ostry dźwięk zatrzaskiwanych drzwi dotarł do świadomości mężczyzny z niejakim opóźnieniem, kiedy już uporał się z siarczystymi kroplami atakującym cerę naznaczoną niezliczonymi piegami o różnorodnych odcieniach. Przelotnie zerknął na uczennicę troskliwie opatulającą stworzenie trzymane w przedramionach, upewniając się że wybrał dla niej odpowiednie zadanie. – Jak podejrzewam, mam czego żałować – pokrętnie udzielił odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie, a błądzący po jego wąskich ustach uśmieszek nadawał pewnej konspiracyjności całej osobie Miltona. Słowa Carmen uznał za jednoznaczną odmowę wpuszczenia do pomieszczenia cieplejszego powietrza, pochodzącego od grzejników zamontowanych po drugiej stronie klasy – o czym wiedział tylko personel pedagogiczny i woźny. Przez kilka chwil przyglądał się grubemu materiałowi sączącemu kałużę, mimowolnie ulegając oderwaniu od rzeczywistości jakie zdarzały się coraz częściej w sytuacjach, kiedy z kimś rozmawiał. Nawet nie spostrzegł, że dziewczyna wychodzi z inicjatywą i próbuje odnaleźć w zakamarkach swego ubrania magicznego kijka, dzięki któremu życie stawało się prostsze i zdecydowanie łatwiejsze. Świeży obraz trupiobladego chłopaka nałożył się na stan rzeczywisty ciemnozielonego koca, a wizja zawijania ciała nabrała większej realności niż mógłby podejrzewać. Zamyślony wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w punkt pod swoimi stopami, przekonany iż trwa to jedynie ułamek sekundy. Carmen zdążyła przeszukać kieszenie i zanieść w bezpieczne miejsce jeżyka, zabierając również jeden z wyciągniętych koców. Drgnął jak oparzony nagłym ciężarem na barkach, z zaskoczeniem odnajdując nowy bodziec w odchodzącej pośpiesznie uczennicy. Niespiesznie poprawił materiał, aż w końcu przerzucił jego róg na przeciwległe ramię – zaraz po tym jak przetarł dokładnie twarz i poczochrał włosy. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy przypatrywał się Ślizgonce i jej nietypowym metodom zrealizowania zadanego zadania, aż w końcu – po kilku minutach doprowadzania siebie do względnego porządku, udał się w stronę biurka. Czuł się zobowiązany do podziękować prozaiczną rzeczą, na jaką niewielu uczniów miałoby kiedykolwiek odwagę. Problem pojawiał się jednak w formie wykonania, którego Harry nie znał, podczas gdy zwykłe „dziękuję” brzmiało śmiesznie w myślach – a co dopiero na głos. Odsuwając w czasie wykonanie ciążącego obowiązku przyzwoitości przeszedł się wzdłuż ściany z oknami i upewnił się, że wszystkie ramy są odpowiednio mocno zatrzaśnięte i kolejny potop im nie zagraża. Wciąż w myślach rozmyślał nad pozorami, które otaczają każdego człowieka w nierównomierny sposób, nie przejmując się na wiek ani płeć. Młoda panienka Luminous uchodziła za oziębłą w gronie nauczycielskim, jedną z licznych na jakie nie powinno się zwracać uwagi ze względu na niedostępność i nienaganne zachowanie. Niejednokrotnie pozwolił zwieść się manierze nastolatki, a takie myśli doprowadzały do chłodnego dreszczu gdy nieświadomie skrzyżowali spojrzenia. Obawiał się przyszłości, ponieważ mógłby usłyszeć o makabrycznych czynach dokonywanych przez jego wychowanków – nie wykluczał również dziewczyny pochylającej się nad jeżem. - Jakieś pomysły? – odezwał się po kilku wystarczająco długich chwilach, aby mógł spokojnie podejść do ławki i uzyskać chociaż kilka zdań w odpowiedzi. – Przypomnij sobie pierwsze dni spędzone ze swoim pupilem i szczegóły, na jakie zwracałaś uwagę podczas karmienia. To powinno pomóc – naprowadzając ją na wspomnienia z sową, podświadomie wzbudzał w Carmen potrzebę przeżywania na nowo tamtych odczuć. Z informacji jakie posiadał brzmiało jednoznacznie, że jedynym zwierzęciem nad jakim sprawuje opiekę jest sowa Sid. Przytrzymując lewą dłonią krawędzie koca pochylił się, aby palcami drugiej ręki rozchylić pomarańczowy materiał i dojrzeć ciekawskie węgielki spoglądające naprzemiennie na twarz nauczyciela i uczennicy. – Obejrzyj go dokładnie i oceń, jakich jest rozmiarów, ile waży. Kiedy przyszedł na świat i uzasadnij swój wybór – uczniowie z pewnością mieli problem zanotowania wszystkich pytań zadawanych przez Miltona podczas zajęć, ale nauczyciel nie wyglądał na przejętego tą kwestią. Niezachwiana wiara w ambicję i bystrość umysłu młodszych sprawiała, że mógł zajmować się innymi sprawami w czasie kiedy oni odnajdywali odpowiedzi. Na przykład rozchylić palcem wskazującym przednie łapki szpiczaka, wskazując na różowiutką skórę nie przykrytą jeszcze sierścią czy kolcami. Bez zerkania na Carmen uśmiechnął się końcówką warg, przekonany iż dziewczyna podejmie od razu trop i lada moment otrzyma od niej zadowalające go informacje. Pozostawiając jej czas na przemyślenie, odszedł w kierunku nauczycielskiego biurka i przykucnął po drugiej stronie w taki sposób, że widoczna była tylko jego rozwichrzona czupryna.
|
| | | Carmen Luminous
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Czw 12 Lut 2015, 20:43 | |
| Cisza. Cisza przerywana jednostajnym uderzaniem kropel deszcz o szyby oraz ewentualnym skrzypieniem starych okiennic pogrążyła w przygnębieniu pomieszczenie, w którym znajdowała się cała ich trójka. Potęgowała frustrację dziewczyny, która zupełnie nie wiedziała co począć z małym zwierzakiem bacznie wychylającym się spod miękkiego materiału. Dzień i tak okazał się dla niej łaskawszy niż sądziła. Podążając do gabinetu profesora Miltona nie miała pojęcia czego mogła spodziewać się po na nauczycielu. Jednak sam fakt, że niejako zmusił ją do bezpośredniego kontaktu z jeżem oraz zaufanie jej w tej kwestii – wywołało u niej i szacunek i wdzięczność do trzydziestolatka. Zatem pod tym względem mogła uznać, że na pewnej płaszczyźnie osiągnęła sukces, nawet jeśli był on tylko początkiem trudnej drogi z nadrabianiem zaległości z przedmiotem. Jednak kucając w tej chwili tuż przed ryjkiem szpiczaka zrozumiała, że utknęła w martwym punkcie. Owszem, znała cechy zwierzaka od strony czysto teoretycznej, ale skąd miała wiedzieć jak określać jego potrzeby na podstawie zachowania w rzeczywistości? W znalezieniu odpowiedzi na pytanie na pewno nie ułatwiał sam profesor Milton - spacerując wzdłuż ściany i wywołując dekoncentrujący dźwięk skrzypiącej podłogi. Potarła piegowate czoło, niejako pobudzając swój umysł do intensywniejszego myślenia. Potrzebowała mocniejszego impulsu, aby móc skutecznie skupić się na ćwiczeniu. Wiele by dała, by znaleźć się teraz w opuszczonej sali, samotnie odkrywającej piękne nuty kryjące się za starymi klawiszami fortepianu. Cierpiała na brak możliwości wykazania się kreatywnością, ostatnio nie miała zbyt wielu wolnych chwil by zrobić coś dla siebie. Do tego doszły dodatkowe lekcje, które znacznie ten czas jeszcze skróciły. Zagłębiona w myślach, nie zauważyła, że nagle profesor stanął tuż przy niej. Wzdrygnęła się słysząc jego spokojny głos przy uchu, próbującego zachęcić ją do mówienia. - Mhm – odezwała się niewyraźnie, wiedząc, że nie takiej odpowiedzi od niej oczekiwał. Westchnąwszy nieco, podniosła się z kucek i nachyliła ku szpiczakowi, wyciągając smukłego palca i delikatnie szturchając go w ryjek, próbując wywołać jakąś reakcję. Ale jeż nie przejąwszy się subtelną zaczepką, w dalszym ciągu wpatrywał się w nią zainteresowanymi oczkami. - Nie mam pojęcia – zrezygnowanie i frustracja zagrzmiały w jej dziewczęcym głosie. Szpiczak, a jej rezolutna sówka były dwoma zupełnie innymi przypadkami. Po tym durnym ptaku zawsze wiedziała kiedy chce jeść, po prostu służyło do tego jego groźne spojrzenie. I ostry dziób. Jeż jak leżał tak leżał, nie zdradzał jakichkolwiek dziwnych zachowań ani ruchu. Nie potrafiła znaleźć łączących ich cech, co spowodowało tylko wzrost irytacji gromadzącej się w rudowłosej. Zaczęła się dusić w tym pomieszczeniu, miała ochotę wyjść stąd i nie mieć więcej do czynienia ze zwierzętami, które były winowajcami sytuacji w jakiej się znalazła. Nastrój znów jej się pogorszył, zamiast chłodno i na spokojnie kalkulować swoje dość prozaiczne zadanie, miała wrażenie, że za moment wybuchnie z byle błahego powodu. Próbowała ustosunkować się do rad profesora, zamierzając się do bezpośredniego kontaktu ze stworzeniem. Niestety, zbyt mocno przyłożyła się do polecenia co skończyło się pulsującym bólem w jej lewej dłoni. Syknęła, spoglądając na małą rankę po kolcu. Co Ty wyprawiasz dziewczyno? Czemu tak bardzo chcesz się skrzywdzić? Schowała zranioną rękę za poły szaty, nie chcąc aby nauczyciel zauważył skutki jej wybuchu słabości. - Nie wiem co mam robić – niemal oskarżycielski ton skierowany był do chowającego się za biurkiem nauczyciela. Była zła. Po prostu, najzwyczajniej, bez określonego powodu. Dawno nie czuła się tak zachwiana emocjonalnie, myślała, że ten etap gdy wybuchała nagle złością ma daleko za sobą. Teraz ta szpecąca jej osobowość rysa ujawniła się ot tak, w dość niefortunnej chwili. Poluźniła krawat, który okrutnie wiązał jej krtań, próbując się uspokoić. Jeden. Drugi. Trzeci wdech. Wiedziała, że to za mało, ale z całej siły próbowała przywrócić chłód swojemu umysłowi. Wysunęła najbliższe stojące krzesło i opadła ciężko na siedzenie. Czuła się okropnie. Czuła, że zawiodła profesora. I co najgorsze – również siebie.
|
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Pią 13 Lut 2015, 08:17 | |
| W jakiś niewytłumaczalny sposób widział w oczach chudej nastolatki chęć zmiany, na którą on nie miał odwagi. Tłumaczył się przed wyrzutami sumienia, że to lata ciążące uporczywie na barkach hamują postęp i przypominał o podjęciu posady nauczycielskiej. W przeszłości przeszedł wystarczająco wiele, aby skwitować swoje życie jako udane, przyglądając się z perspektywy wspomnień szczęśliwych i budujących teraźniejsze poczucie względnego spokoju. Nawet wisząca nad jego głową groźba niezapowiedzianej tragedii w postaci Ingrid nie jawiła mu się jako coś, od czego zależy dalsze życie – bo czy tajemnica, jaką skrywa, uniemożliwia aż tak bardzo koegzystowanie w społeczeństwie czarodziei? Ostry ból w skroni przypomniał o wczorajszym morderstwie, a przed oczyma zobaczył obraz dogorywającego potwora – który przecież wywodził się z takiego samego środowiska co on. Rozmasował bolesne miejsce, prędko obliczając o jakiej porze powinien dziś położyć się spać i nadrobić ostatnie dni nadmiernego wysiłku umysłowo-fizycznego. Zdążył jedynie wyciągnąć pierwszą rolkę pergaminu i odłożył niedbale na blat biurka, dostrzegając ogromne pokłady frustracji czające się w rzucanych przez dziewczynę słowach. Zawczasu wolał upewnić się, przez jakie źródło nastolatka daje upust złości i z niejaką obawą spoglądał, czy aby czasem nie wyładowuje jej na niewinnym szpiczaku. - W takim razie zaczniemy od teoretycznych podstaw – głos nauczyciela różnił się diametralnie od wybuchowego temperamentu schowanego w głoskach niewypowiedzianego jeszcze protestu dziewczyny. Mimika twarzy pozostawała względnie nienaruszona, kiedy podszedł ponownie do zajmowanego przez zwierzę szpiczaka i sięgnął po krzesło z sąsiedniej ławki, ostatecznie kładąc je po przeciwnego stronie. Cień uśmiechu błąkał się po twarzy Harrego, dając w ten sposób upust wewnętrznemu rozbawieniu sytuacją. Wsunąwszy lewą dłoń pod materiał pomarańczowego koca uniósł delikatnie zawiniątko, palcami drugiej ręki ponownie rozchylając łapki zwierzątka. – Jakie są najwrażliwsze miejsca na ciele każdego zwierzęcia?- z niejakim opóźnieniem podniósł wzrok na Carmen, oczekując od niej wiedzy książkowej. Śmiał podejrzewać, że jest w dziewczynie ukryty potencjał, który jedynie trzeba zachęcić do wyjrzenia poza ciasne ściany klatki w jakiej się znajduje. Drobny skurcz przemknął po dolnej części twarzy nauczyciela, kiedy zacisnął szczęki mocniej i powrócił spojrzeniem do jeżyka oklepującego jego palec. – Jak wspomniałem na samym początku, szpiczaki są nieufne względem nowych ludzi. Wpatrując się w niego nie przekonasz go do siebie, a podnosisz prawdopodobieństwo że się przestraszy i nastroszy kolce. Widzisz? – nie przerywając wykładu łagodnym, niemalże monotonnym głosem, pochylił się w przód i przysunął bliżej uczennicy zawiniątko, przytrzymując ciężar ciała zwierzątka na nadgarstku, dzięki czemu koc opadł nieznacznie. – Reakcja obronna każdego zwierzęcia jest odruchem bezwarunkowym, w tym przypadku szpiczak jest zaniepokojony. Gładząc jednym palcem jego brzuszek, jesteś w stanie zapoznać go ze swoim zapachem. Bodziec dotykowy działa najlepiej ze słowami, obojętnie o jakim znaczeniu. Głos spokojny i monotonny, jaki teraz słyszysz ode mnie, chociaż nie mam predyspozycji do werbalnego oswajania jakichkolwiek zwierząt – pozwolił sobie na drobny żart w towarzystwie Carmen, mimowolnie spuszczając żelazną dyscyplinę panującą podczas zajęć lekcyjnych. Indywidualne korepetycje rządziły się własnymi prawami, o czym Milton właśnie sobie uświadamiał. – Jest zdezorientowany, ale nie uniósł wszystkich kolców. Tak jak jeże, zwija się ku wnętrzu i okrywa płaszczem z kolców. Spróbuj, odpowiadając na moje pytanie i nie przerywając, opowiedz wszystko co wiesz o jeżach, szpiczakach czy swoich doświadczeniach z oswajaniem sowy – zaproponował nie cofając rąk sprzed Carmen i skrzyżował na krótki moment spojrzenie z nią, sprawdzając poziom jej opanowania. – Wsuń opuszek palca między jego łapki, ale nie rozchylaj ich na siłę. Zatrzymaj palec tam, gdzie jest miejsce przysłonięte futerkiem, ale nie walcz ze szpiczakiem. – Sam zabrał rękę, przygotowaną w pogotowiu, aby powstrzymać bolesne doświadczenie zaciskających się na palcu kolców. Nie dostrzegł jeszcze małej ranki, którą Carmen zdobyła chwilę wcześniej. Ani nie zarejestrował momentu, w którym dźgnęła szpiczaka prosto w ryjek. Na szczęście dla dziewczyny.
|
| | | Carmen Luminous
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami Wto 17 Lut 2015, 12:08 | |
| Pulsująca krew w uszach z każdą chwilą stawała się coraz bardziej nie do zniesienia. Rudowłosa zacisnęła lewą dłoń w pięść, długimi paznokciami boleśnie wbijając się w rankę. Walczyła z potwornym poczuciem słabości i bezradności, jak i również okrutnym bólem głowy. Usta zaciśnięte w wąską linię niemal zbielały od wysiłku, zatraciwszy swój naturalny, malinowy kolor. Pogubiła się. Jej dotąd pedantycznie pokładane myśli rozpierzchły się niczym kawałki zbitego lustra, które z trudem próbowała złożyć z powrotem w nierozerwalną całość. Utrata kontroli nad własnym umysłem była dla niej męką, dziewczyny polegającej wyłącznie na nim. Po krótkim zerknięciu na profesora, który zauważywszy stan w jakim dziewczyna się znajduje, odłożył swoją pracę na bok, poczuła lekkie ukłucie wstydu. Przeciwnie do niej – w jego ruchach dało się zauważyć jedynie spokój i niejakie rozluźnienie. Jej nie było w tej chwili na to stać. Spuściła nieco błękitny wzrok, przyglądając się ciemnym smugom na posadzce, jednak kątem oka w dalszym ciągu obserwując jak profesor Milton zajmuje miejsce naprzeciw niej, wychylając piegowatą dłoń do leżącego przed nim szpiczaka. Ze stanu bolesnego odrętwienia oderwało ją zadane pytanie. Na powrót wysiliła swój umysł powoli zacieśniając swoje chaotyczne myśli, jednocześnie odcinając się od emocji, które wywoływały u niej niepożądany niepokój. Po wyrzuceniu z siebie wszelkiej frustracji powoli uspokajała się. Jej bicie serca z każdym oddechem zwalniało, dopóki nie odnalazło prawidłowego rytmu. Tak było za każdym razem. Osobowość niczym niezmącony ocean, pozwalający porwać się burzy i bezskutecznie walczący z potworami zgubnej toni. - Brzuch – jej głos z początku wydawał się odległy i zachrypnięty. Odkaszlnęła, podnosząc wzrok z podłogi na zwierzaka, spod ciemnych rzęs lustrując ruchy nauczyciela – Tylna część łap – dodała już pewniej i śmielej, rozluźniając się, chowając kosmyk włosów na ucho. Przysłuchując się wykładowi nauczyciela niemal nie mogła wyjść z podziwu jak mógł odnosić się z taką delikatnością i cierpliwością do specyficznego ucznia. Czy jego dobroduszność miała jakiekolwiek granice? - Tak, widzę – przyznała, spoglądając na wysuniętą dłoń, na której bezpiecznie spoczywał jeż. Ona tak nie potrafiła, nie umiała wzbudzić w sobie troski i przepełnić się wewnętrznym ciepłem jak Milton. I to nie tylko w stosunku do zwierząt. Żywienie wyższych uczuć do człowieka było dla niej tak samo niełatwe, niekiedy też zgubne, a niejednokrotnie uważała to po prostu za oznakę słabości. Czyż nie łatwiejsze było ukrywanie się za zasłoną samotnika, nie musząc wystawiać się niczym tarcza na przyjęcie dodatkowych ran? Wiedziała jak cienka granica oddziela chęć ochrony siebie przed mentalnym bólem od tchórzliwego uciekania od wszelkich uczuć. Jednakże w tej kwestii, jeśli miała prawo wybierać – wolałaby zostać nazwana tchórzem. Nie potrafiła zaśmiać się z subtelnego żartu profesora, w dalszym ciągu czuła się zbyt przytłoczona. Jednak to nie przeszkadzało jej uważnie słuchać. Wiele przydatnych informacji wychwyciło jej sprawne ucho, które w mgnieniu oka przyswoiła i zachowała w pamięci. Studiowanie książek, a możność słuchania człowieka znakomicie znającego temat znacznie różniło się w odbiorze. - Zapoznawanie się z moją sową było ciekawym doświadczeniem – posłusznie wykonywała polecenie, siląc się, aby w jej głosie panowała jedynie łagodność. Wysunęła z wolna dłoń, aby delikatnie skierować ją ku stworzeniu – Podarował mi ją mój brat, tuż przed jego wyjazdem. Pragnął mieć ze mną jakikolwiek kontakt, choćby miał być on tylko listowny – ciągnęła dość dźwięcznie, dotykając palcem w miękkie miejsce między łapkami szpiczaka – Sowa nie wymagała szczególnego oswojenia. Miałam wrażenie, że zżyła się ze mną już od pierwszego dnia. Wtedy też zostałam szczęśliwe przez nią podziobana – ogrom monotonii, który wdarł się między tony wypowiadanych przez nią zdań, powodowała, że dziewczyna zapragnęła ziewać. Lecz chyba właśnie o to profesorowi chodziło – dotykiem wyczuła jak stworzenie się rozluźnia i pozwala jej na dalsze głaskanie po brzuszku. Nieme zdziwienie przemknęło przez jej twarz, gdy dotarło do niej co właściwie zrobiła. Udało się! Niby tak nieistotna, błaha wręcz rzecz, ale jak niezwykle ważna w dalszej walce o względy zwierzaków. Cofnęła dłoń, pozwalając sobie na chwilę oddechu i szczyptę analizy, co właściwie osiągnęła. Pewna niedopowiedziana myśl krążyła wokół niej jak natrętna mucha żądając poznania prawdy. - Dlaczego pan profesor to robi? – głęboki lazur wbił się w piegowate oblicze trzydziestolatka ukazując burzę, która rozgorzała kilka chwil temu. Nie miała zamiaru go atakować, spokojny ton głosu z jakim wypowiedziała to zdanie nie zdradzał niczego poza subtelną ciekawością. Fakt, czy to dobre serce nauczyciela skłoniło go do pomocy cichej ślizgonce, stał się teraz obiektem jej zainteresowania. - Dlaczego pan mi pomaga? – drugie pytanie pojawiło się zaraz po poprzednim, niejako uzupełniając treść, o jaką dziewczynie dokładnie chodziło. Nachyliła się nieco ku niemu, a niesforne, rude kosmyki opadły jej na czoło. Przenikliwe spojrzenie na wskroś przebijało profesora, nie pozwalając mu przed nim uciec, stawiając go nieco pod ścianą. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami | |
| |
| | | | Klasa Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |