|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Harry Milton
| Temat: Gabinet Miltona Pią 19 Gru 2014, 20:16 | |
| Potężne drzwi prowadzą do niewielkiego gabinetu, który skrywa w sobie zaledwie kilka mebli: biurko, solidny fotel obity czerwoną skórą i biblioteczką wypełnioną książkami na temat magicznych stworzeń. Naprzeciwko drzwi znajduje się spore okno, które w całości przysłonięte jest granatowymi zasłonami, nie wpuszczające do środka ani grama słońca. Przy nich znajduje się rząd przysłoniętych klatek, których zawartość pozostaje dla uczniów tajemnicą. W gabinecie nie ma ani jednego obrazu, a za biblioteczką znajdują się drzwi do sypialni - zawsze zamknięte, kiedy Harry przyjmuje uczniów. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 20 Gru 2014, 10:56 | |
| Harry Milton miał dwa obowiązki, bezpośrednio związane z obejmowanymi stanowiskami. Okres próbny jako nauczyciel Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami miało być przyjemną odskocznią, dzięki której wniknie w środowisko czarodziejskie, asymilując się z poszczególnymi jednostkami. Podczas otwierania drzwi do gabinetu zastanawiał się, jak długo jeszcze wytrzyma w nowym społeczeństwie i kiedy zrezygnuje z piastowania tak odpowiedzialnej funkcji. Izolacja od społeczeństwa spowodowała, że spychał obowiązki związane z uczniami na innych. Przeczucie zbawienia świata było dla niego zbyt górnolotne, aby je zrealizować. Wolał przekazać pałeczkę bardziej odpowiedzialnym osobom, które posiadały większe zaplecze metodyczne względem wychowywania młodego pokolenia. Dopiero gdy przekroczył próg, świece zwisające z sufitu zapaliły się oświetlając ponure pomieszczenie. Niewiele ponad dwudziestu metrów kwadratowych, ukrytych przed promieniami słonecznymi grubymi zasłonami. Milton chował klucze do kieszeni, kiedy odwrócił się do chłopców i upewnił się, że idą za nim. Nie było czasu na okazanie ulgi, bo czekała go jeszcze praca. – Richardson, ty udasz się do pana Filcha na odrobienie szlabanu. Potem zjawisz się u mnie. Jeszcze raz zobaczę, że nie powstrzymujesz agresji, zacznę odejmować punkty Slytherinowi – po raz pierwszy czuł władzę nad uczniami i satysfakcja, jaka krążyła po rozgrzanej klatce piersiowej wampira, przestraszyła go. Groźba jaką wystosował w kierunku Ślizgona miała pokrycie w regulaminie szkolnym, ale to wcale nie uspokoiło sumienia Harry’ego. Podszedł do biurka, aby ukryć niezadowolenie i sięgnął po wyschnięte pióro. Wczoraj oceniał dodatkowe prace przesłane przez uczniów, ale najwyraźniej zapomniał oczyścić kałamarz. Zerknął do butelki z atramentem i postanowił spróbować. – Możesz iść. Duchlaow, ty zostajesz – ściszając głos przekazał polecenie obu uczniom, w międzyczasie skrobiąc na kawałku pergaminu kilka krzywych zdań. Przed Harrym stawały trudne zadania, a podejmowanie decyzji również do nich należało. Niepewność ściskała mu w żelaznym uścisku żołądek i nawet próba rozluźnienia mięśni nie przyniosła oczekiwanego efektu. Był spięty i widać to było po jego sylwetce, kiedy pochylał się nad biurkiem. – Duchlaow, zabierz jedną z klatek przyszykowanych pod oknem i zamknij tam swojego pupila – powiedział łagodniej niż zamierzał. W milczeniu przywiązał wiadomość do przysypiającej sowy, budząc ją czułym drapaniem na szyi. Rozłożyła leniwie skrzydła i zamiast przywitać się z właścicielem, wysłuchała tylko polecenia do kogo ma zostać dostarczona wiadomość i wyfrunęła przez otwarte drzwi gabinetu.
|
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 20 Gru 2014, 11:27 | |
| Nie odpowiedział na zadane przez nauczyciela pytanie. Nie miał zamiaru mówić o tym, że nienawidzi go ze względu na czystość krwi. Powiedział, więc tylko kawałek. - Obraził mój dom. Pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym rzucił Mortimerowi groźne spojrzenie. Jeszcze z nim nie skończył. W jego głowie już tworzyły się nowe pomysły na skarcenie tego głupiego Puchona. Nie wystarczyło coś takiego, jak wyszydzanie. Chłopak ten z pewnością spotkał się już z poniżeniem, jednakże Christopher zawsze mógł pokazać Hufflepuffowi jakiego posiadają niezdarę. Ten mały człowieczek zasłużył sobie na wszystkie możliwe kary. A jeśli myślał, że się wywinie to srogo się mylił. Bo ciemnowłosy był na tyle wkurzony, że z największą przyjemnością torturowałby tego głupiego człowieka. - Jasne - rzucił krótko i niekulturalnie, po czym dodał jeszcze bardzo cicho. Tylko on wiedział co powiedział, nikt inny znajdujący się w tym pomieszczeniu. Z pewnością nie kręciła go wizja odjęcia punktów Slytherinowi. W tym roku mieli wielkie szanse na zwycięstwo Pucharu Domu, więc nie mógł tego przepuścić. - A ten głupek niech lepiej uważa na to co mówi, bo tego pożałuje. - I wyszedł. Po prostu wyszedł. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Wychodzę z tematu. Krótko. Bo nie miałem co tutaj dużo pisać... Reszta w Gabinecie Filcha będzie. |
| | | Gość
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 20 Gru 2014, 13:33 | |
| Kolejne kroki, kolejne obawy. Ciągnęli się po piętrach, skręcali albo czekali aż schody powiodą ich do odpowiedniego piętra. Może Christopher czułby satysfakcję, że przyszykował dla Mortimera szlaban, ale Puchon był inną bajką. On się bał, co zrobi z nim nauczyciel. Co zrobi z nim i Piffym. Znikacz nie był niczemu winien, a jego właściciel. Będąc wciąż na ramieniu Mortimera delikatnie popiskiwał dalej dziobiąc go po ramieniu. W pewnym momencie przestał i tylko rozglądał się swoją małą, żółtą głową za wszystkimi ciekawymi rzeczami. Natomiast Mortimer nie był tak samo wesoły jak Piffy. Bardziej niż tym co się stanie z nim, bał się o opinię ludzi z Hufflepuffu. Czy go zbiją, wybuczą albo może pozostawią go w spokoju? Oj, trzecia opcja na pewno spodobałaby się puchonowi. W swoim życiu dostał już wiele krzywd od strony rówieśników, czasami były to krzywdy lekkie jak np. spalenie książki zaklęciem Relashio, a czasami były to krzywdy ciężkie typu oblanie czterema kubłami zimnej wody w zimę, kiedy to jeszcze został siłą rozebrany do samych bokserek. I tłumaczenie pani Pomfrey dlaczego jest cały mokry. W końcu jednak doszli do gabinetu w którym miał się rozegrać osąd. Z lewej strony Mortimer, który był bardziej na miarę ofiary, która została zaatakowana przez swojego oprawcę. Z prawej strony był jeszcze Christopher, który uważał, że dostał za obrażanie matki czy domu. Co do tego drugiego to miał rację – Ślizgoni byli źli i głupi. Bo człowiek mądry wie co to krzywda i dlaczego się jej nie robi słabszym. Ale cóż, nad definicją mądrości trzeba by było długo dyskutować. Bo co ile ludzi, tak tyle definicji. Zostali wpuszczenie oboje do gabinetu profesora Miltona. Mortimerowi szczególnie w tym gabinecie nie spodobały się klatki dla zwierząt. Jak można w takich warunkach trzymać niegroźne zwierzę? To byłoby karygodne. I pomyśleć, że Piffy też mu może wylądować. I tak. Po wyjściu Christophera z gabinetu, Mortimer usłyszał od Harry'ego Miltona, profesora opieki nad magicznymi stworzeniami, że ma swojego znikacza umieścić w klace. Z trudnością Mortimer dopuścił to do uszu i głaskając w dłoniach swojego pupila, zaczął mówić drżącym głosem. - Proszę, nie. On nie może być w klatce. Nie czuje się w niej dobrze i bardzo hałasuję. To-to bardzo do-dobry zwierzak. Nie b-będzie panu przeszkadzał jeśli puści pan go po gabinecie. Usiądzie w jakimś wygodnym dla n-niego miejscu i nie będzie przeszkadzał. - Mówił Mortimer, któremu już powoli zaczynały łzawić oczy. Ten cudowny ptaszek ma siedzieć w klatce z jego winy? To niesprawiedliwe. Chłopak chciałby znaleźć jakiś rozsądny kompromis, coś, co sprawiłoby, że ptak jednak nie ucierpi na zdrowiu. To jest tylko zwierzę. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 20 Gru 2014, 17:23 | |
| Rzucił ostrzegawcze spojrzenie Chrisowi, kiedy do jego uszu dotarło niezrozumiałe mamrotanie. Wyobraźnia nauczyciela sama podpowiadała obraźliwe epitety, jakich mógł użyć uczeń w stosunku do niego i nie spodobało mu się to. Jeszcze większa bezsilność spadła mu na barki, ponieważ brakowało mu odpowiednich metod pracy z tak niekulturalnymi młodzieńcami. Przez dłuższy moment zapragnął wyrzucić go przez drzwi, aby umyć ręce od całej babraniny, w jaką się wplątał – na własne życzenie. Nie mógł zapominać o tym, że sam podjął decyzję i nie mógł nadziwić się, co go pchnęło do podjęcia tak wielkiego wyzwania. Bez słowa odprowadził wzrokiem nastolatka, a kiedy drzwi się zatrzasnęły, odnosił nieomylne wręcz wrażenie, że to dopiero początek kłopotów z tym chłopakiem. Odpowiednim środkiem zaradczym powinien być list do rodziców, informując o nagannym zachowaniu. Pojawiało się jednak zagrożenie, że dorośli wychowali syna świadomie na agresora. Zdecydował więc wstrzymać się przed słaniem jakichkolwiek sów, nie wtrącając się w obce rodziny. Dla uspokojenia wzburzonych emocji zabrał głębszy oddech, przymykając na kilka chwil powieki. Czas pędził nieubłaganie do przodu, tworząc chaos w umyśle nauczyciela tak bardzo, że myśli śmigały jak nieogarnięte pszczoły. Zazwyczaj nie miał takiego mętliku. Zrzucił to wszystko na barki zmęczenia, podchodząc w kierunku przykrytych zasłonami klatek. Unikał konfrontacji z ludźmi, bo czuł przy nich dyskomfort i nieuzasadniony wstyd. Najchętniej wygoniłby również Mortimera ze swojego gabinetu, aby uniknąć zbyt dużego zaangażowania w jego życie. „Ale zostałeś nauczycielem” – bolesna myśl wwiercała się w czaszkę Harry’ego, nie pozwalając zapomnieć o powierzonej funkcji. Odsunął się od biurka, zrywając kontakt wzrokowy z jąkającym się Puchonem, aby nie dostrzegł wzrostu irytacji na jego twarzy. Nie miał ochoty dyskutować z chłopakiem na temat życiowej tragedii, jaka go spotkała. Martwił się przede wszystką o własną wygodę, pozostawiając empatię na odpowiednio niskim poziomie. - To nie była prośba, Duchlaow – szept przeciął ciszę, jaka zapadła po słowach Puchona. Gniewny głos podkreślony został grymasem zniesmaczenia, którego nauczyciel nie zdołał ukryć. Oczekiwał posłuszeństwa od młodzieży, a w zamian otrzymywał niesubordynację od Huffelpuffu. Rozplótł ręce i wycelował palcem wskazującym ustawione rzędy klatek, przeszywając chłopaka niewzruszonym, chłodnym wzrokiem. Nie strzępił dalej swojego języka, dochodząc do wniosku, że chłopak sam odkryje powoli wybudzające się ze snu wazaki, bardzo chętne dorwać złotego ptaszka na śniadanie.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 20 Gru 2014, 18:45 | |
| Puchon bardzo przeżywał fakt, że jego pupil będzie musiał siedzieć w klatce w akompaniamencie tak wulgarnych stworzeń jakimi są wozaki. Zdaniem Mortimera te zwierzęta już z natury były prymitywami. Podobne do wydry, z bardzo paskudnym wzrokiem wpatrywały się w ludzi i rzucały krótkie, aczkolwiek wulgarne zdania. Kim musiał być Harry Milton, etatowy profesor nauk o magicznych zwierzętach, że odważył się na hodowanie takich paskud. Twardy charakter oraz krótkie wypowiedzi dawały sygnał Mortimerowi, że być może nauczyciel przeżył bardzo trudne chwile w swoim życiu. Wykształtowały w nim zachowania godne kata, którego nudzi już odrywanie kończyn innych zwierząt. A może po prostu wydarzył się pewien impuls powodujący, że ten człowiek o surowych rysach twarzy teraz próbuje sprawić, że uczeń Hufflepuffu tak dobrowolnie, bez żadnej próby negocjacji odda swojego pupila do klatki obok wozaków. Mortimer walczył ze sobą oto, czy powinien posłuchać rozkazującego głosu nauczyciela czy własnego serca. Podpowiadało mu, że powinien prowadzić dalszą konwersację w sprawie uwolnienia niegroźnego zwierzęcia. A co jeśli pozwolić sobie na drobną perswazję i spróbować podać argument, który wygra dialog. Cisza w pomieszczeniu dalej trwała, a Mortimer nadal trzymając w swych rękach Piffiego, myślał nad rozwiązaniem sytuacji. I tak w pewnym momencie uronił małą łzę, która spadła na ziemię. Za tą łzą kryła się panika ze strony Mortimera wynikająca z lęku przed oddaniem swojego najcenniejszego przyjaciela. Splamiła ona dywan gabinetu dając wrażenie Mortimerowi, że nie jest on już w zwykłym pomieszczeniu. Miał odczucie, że gabinet stał się małą katownią dla niewinnych zwierząt, które mogły w każdej chwili umrzeć z powodu zwykłego kaprysu nauczyciela. Nawet przeszło mu przez myśl, że gdyby chwycił za będącą w tym miejscu kotarę to odkryłby średniowieczne narzędzia tortur wykorzystywanych do szybkiego (lub najbardziej bolesnego) zabójstwa. I w chwili, gdyby Mortimer odkryłby „prawdziwy sekret” nauczyciela to zostałby przez niego pozbawiony swojej głowy. W przebłysku swojego geniuszu, Mortimer otworzył na chwilę usta i starał się uzyskać uwagę nauczyciela, który wskazując palcem wpatrywał się w przysłoniętą klatkę z wozakami. - Profesorze, a czy nie zgodziłby by się Pan na małe ustępstwo, aby mój przyjaciel został umieszczony w cichym miejscu oraz przykryty przeze mnie jakimś kocem? Chciałbym, aby zrozumiał, że nie jest to kara, a raczej próba jego ochrony. Oraz nie chcę, aby siedzial przy wozakach. Gdyż jak chyba oboje wiemy, te hałaśliwe zwierzęta nie są odpowiednim sąsiadem dla spokojnych stworzeń. Mortimer odzywał się do nauczyciela bardzo spokojnie, odrzucił wdechem i wydechem wszelkie złe pomysły, które tkwiły obecnie w jego głowie. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Sob 20 Gru 2014, 20:15 | |
| Harry przyglądał się uważnie zmianom zachodzącym na twarzy chłopaka, doszukując się w nich przejawów niesubordynacji. Wyczulony był na najmniejsze spięcie mięśni mimicznych w okolicach zewnętrznych kącików oczu bądź ust, samemu nie zdradzając się z wewnętrznym konfliktem, jaki burzył jego myśli. Zacisnął mocniej szczęki, a przez jego twarz przebiegł nieokreślony grymas, gdy oczy nauczyciela skrzyżowały się z zaszklonymi tęczówkami Puchona. Mimowolnie skomentował jego zachowanie, nie szczędząc w myślach wulgarnych epitetów stosowanych wielokrotnie przez matkę gdy był dzieckiem. Niemalże sześćdziesiąt lat temu zadbała o odpowiednie metody wychowawcze syna, który już w wieku siedmiu lat znał wszystkie synonimy „idioty”. Wspomnienie, jakie rozbłysło w umyśle Miltona poraziło go tak mocno, że odwrócił wzrok w kierunku Znikacza z gorącą nadzieją rozlewającą się we wnętrzu klatki piersiowej. Serce biło mu nierówno od jakiegoś czasu, dlatego bezbłędnie przewidywał dalsze rozwinięcie sytuacji. Próbując zapobiec wybuchowi płaczu i roztrzęsienia, odwrócił spojrzenie w stronę granatowych zasłon, zza których próbowało przebić się słońce. Ponura atmosfera gęstniała między tą dwójką, spotęgowana przedłużającym się milczeniem. Harry nie potrafił odzyskać kontroli nad sytuacją, czując jak przecieka mu ona między placami i ucieka za każdym razem, jak zaciska dłonie w marnych próbach uratowania jej. Mortimer był przykładem nieudolnego chłopaka, ale nawet nazwanie go w ten sposób uwłaszczało godności innym przedstawicielom tej grupy. Cichy świst przeciął otaczającą ich ciszę, kiedy Milton zabrał głęboki wdech i oparł się biodrami o kant biurka. Z ociąganiem wrócił spojrzeniem do zdesperowanego chłopaka, powstrzymując się przed ponowną ucieczką wzroku. W złym momencie to uczynił, ponieważ dolna warga Mortimera drżała z przejęcia. Wyglądał żałośnie, pomimo wysokiego wzrostu i młodzieńczej werwy. Przygarbiony, z barkami pochylonymi do przodu przypominał słabego człowieka próbujące obronić niezwykle cenny skarb trzymany w rękach, który tylko dla niego miał wysoką wartość. Z niesmakiem przyglądał się temu obrazkowi, starając się zapanować nad wpojonymi mu wartościami. Tak bardzo chciał pokazać młodzikowi okrucieństwo wojny, której był świadkiem. Tylko i wyłącznie po to, aby Mortimer przejrzał na oczy i dowiedział się, że jego rozumienie świata jest zupełnie inne od rzeczywistości i nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, jak wiele cierpienia czeka go poza murami Hogwartu. Tymczasem zatrzymuje całe swoje życie nad męczeństwem, którego stał się epicentrum i zamiast cokolwiek z tym zrobić – biernie poddaje się działaniom silniejszych. Czy ktoś taki w ogóle miał prawo otrzymać różdżkę i zwać się czarodziejem? To miano należało się potężnym, odpowiednio przygotowanym osobom, które miały jasno postawione cele i wytrwale dążyły do celu. Patrząc na skulonego i drżącego chłopca, z przyjemnością odebrałby mu ten przywilej. - Nie powiedziałem, że będzie tutaj leżał. Przeniesiemy go do mojej sypialni, gdzie będzie bezpieczny – odpowiedział z niemałym zaskoczeniem, oszołomiony zdrowym podejściem chłopaka do sprawy. Już trzeci raz próbował negocjacji, zyskując tym niewielką sympatię Harry’ego. Mężczyzna odkrząknął i ponownie skrzyżował ręce na torsie, próbując zamazać obraz zaskoczenia, które wymalowało się na jego twarzy po wypowiedzi chłopaka. Dlatego też, czym prędzej odepchnął się od biurka i podszedł do okien, aby odsłonić pierwszą z lewej klatkę. Pustą, ale wystarczająco dużą, aby złoty ptak miał dużo przestrzeni. Gestem zawołał do siebie Puchona i wskazał drzwi prowadzące do sypialni, aby je otworzył.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Gabinet Miltona Nie 21 Gru 2014, 13:33 | |
| Mortimer w samym wzroku nauczyciela zauważał głębokie przemyślenie nad jego życiem. Nie była to cecha wrodzona, a raczej zdolność Puchona. Będąc ciągle w swoim introwertycznym świecie, chłopak widział na różnych twarzach różne emocje. Zamyślenie, gniew, radość. On wszystkie z cech bardzo dobrze rozpoznawał. We wzroku wbitym w nauczyciela, Mortimer wyczuwał zamyślenie, zakłopotanie. Chyba on sam czuł, że Mortimer wybija się ze zwykłego schematu ucznia. Może i było to prawdą, ale chłopiec nie potrafił tego w sobie odkryć. Był zamkniętą skrzynką tłumiącą swoje najszczersze uczucia. Tłumił je w tej skrzynce trzymając klucz w najciemniejszym zakątku swego umysłu. Może nawet pozwoliłby sobie na podarowanie tego klucza komuś innemu, ale nawet i na taki dar trzeba się natrudzić. Mortimer nie miał zamiaru płakać, a próba płaczu została spowodowana wyłącznie przykrością, że ten śliczny okaz znikacza może trafić do nieprzymuszonej niewoli. Puchon był wielkim przeciwnikiem wszelkiego niewolnictwa zwierząt. Jego zdaniem wszystkie zwierzęta da się wytresować w taki sposób, że nie będą musiały przesiadywać w ograniczonym obszarze. Gdy nauczyciel odwrócił wzrok do okna, chłopak głaskał w milczeniu swojego znikacza. Dawał tym samym czas nauczycielowi na spokojne myślenie nad obecną sytuacją. Mortimer na własnym przykładzie oddawał się błogiej ciszy, która pomagała mu uporządkować różne myśli. Nie było to jednak myślenie na temat jak zmanipulować nauczyciela. Manipulacja nie była dobrym zagraniem, a także nie wychodziła zbyt dobrze młodemu uczniowi Hogwartu. Można nawet rzec, że nie przystoi używać mu manipulacji względem nauczyciela, który może nauczyć go dużo o magicznych stworzeniach. Wraz z kolejnymi myślami Puchon starał się uchwycić każdy szczególny ruch nauczyciela mogący pomóc mu podczas rozmowy z nim. Ma to na celu dotarcie na wspólny tor rozmowy, możliwość zgrania się z nauczycielem. Harry Milton w obecnej ciszy wydał świst, który Mortimer wyraźnie usłyszał. Zaczynała się gra wzroków w której każdy z nich mógł dowiedzieć się czegoś o drugiej osobie. Profesor chciał wbić Mortiemu, że skarby można stracić w jednym momencie, a odzyskać je już trudniej. Jednak on sam widząc postawę młodzieńca zaczął chyba mięknąć. Towarzyszył mu zapewne niesmak nad biedotą puchona. On jednak sam wiedział, że świat nie jest rajem, a nawet zwykły krzyk niedźwiedzia może wykonać wielką lawinę w górach. Na własnych doświadczeniach Mortimer rozumiał, że został wrzucony do świata w którym słabi ludzie giną, są izolowani od najsilniejszych. Słabeusze mają w tym świecie wydzielone specjalne miejsca do którego są spychani z innymi słabeuszami. Są blokowani w tych miejscach, manipulowani w taki sposób, żeby stracili swoje zmysły i poddali się emocjom silniejszych. Ci zaś starają się wykorzystać ich dla swoich prywatnych celów. Czy różdżka była godnym podarunkiem do rąk słabeusza? Czy może miała za zadanie wyrządzić mu krzywdę? Mortimer o tym nie wiedział. Sam zresztą wie, że ludzie, którzy urodzili się od razu w magicznej stronie świata posiadali więcej wiedzy o sprawach magii czy magicznych stworzeniach. Czasami opanowywała go myśl, że być może Hogwart został stworzony głównie dla tych słabeuszy, którzy mają zamiar uwolnić swoje skrzydła i pokazać swój talent. Jednak w pewnym momencie urywa to przekonanie i wraca do zwykłego świata, wiedząc, że tak potężny czarodziej jakim jest Albus Dumbledore nie pozwoliłby, żeby tylko jedna grupa mogła uczęszczać do szkoły. Dbał o jej wizerunek oraz o dobro uczniów. Był zarazem ojcem i strażnikiem wszystkich uczniów i nauczycieli. To jego wszyscy szanowali. Tak samo Ten-Którego-Imienia-Nie-wolno-wymawiać szanował go, ale bał się też jego potęgi. W pewnym momencie jednak profesor Milton popatrzył na Mortimera z zaskoczeniem. Czyżby uczeń zapracował sobie na minimalną sympatię u nauczyciela? Nie wiadomo. Mortimer jednak uśmiechnął się lekko, unosząc w górę kąciki ust. W głębi duszy cieszył się z tego triumfu. Jego przyjaciel, a zarazem pupil będzie miał miejsce w którym nie będzie się bał. Na samej twarzy Miltona Mortimer wyczuł zaskoczenie całą sytuacją. Po jego następnym ruchach, Morty mógł czuć, że nauczyciel jest oszołomiony nawet swoją własną wypowiedzią. To był dobry znak dla chłopaka. Puchon podszedł chętnie do klatki. Znikacz usiadł posłusznie na palcu wskazującym chłopaka i wleciał do swojego „nowego”, na krótki czas, domu. Mortimer mówił przy tym różne słowa po cichu, które miały dodać otuchy ptakowi. Ale widocznie nie były one potrzebne, gdyż ptak za moment zaczął już ćwierkać przyjemną piosenkę, która dawała odpocząć od napiętej sytuacji. - Wiem, co pan o mnie sądzi, profesorze. Że jestem słabeuszem, nie mogę co liczyć na to, że kiedyś stanę się lepszym człowiekiem. Ale kiedy widzę tego znikacza, moje wszelkie obawy uciekają. Kiedy słyszę jego cichą melodię będąc na błoniach to wiem, że mam dla kogo żyć. Mortimer zatrzasnął drzwiczki od klatki i otworzył sypialnię Miltona. Była przyjemnym miejscem do spania. Wygodne łóżko i inne potrzebne akcesoria. Ale skupił się on na drewnianej szafce na ubrania na której położył ostrożnie klatkę ze zwierzęciem. Wychodząc z pomieszczenia zamknął ostrożnie drzwi i powrócił do wcześniejszego miejsca siadając na krześle. Ocierając załzawione oczy, Mortimer skupił się teraz na nauczycielu. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pon 22 Gru 2014, 16:32 | |
| Westchnął bezgłośnie, szczególną uwagę zwracając na nie wydanie kolejnego świstu. Dostrzegł badawcze spojrzenie Mortimera, kiedy kilka chwil wcześniej zabrał pośpieszny oddech. Nie szczególnie podobało mu się spięcie, jakie towarzyszyło mu odkąd tylko dostrzegł kłócących się uczniów. Przyzwyczajony do spokoju, dumnie podnosił czoło i starał się udowodnić własną przydatność w Hogwarcie. Bardzo szybko odnalazł wyjaśnienie swojej nerwowości, ale nie dopuszczał go do umysłu tak długo, jak tylko potrafił. Podobieństwo, jakie dostrzegał w zachowaniu Mortimera personalnie godziło w odwagę i pewność siebie Miltona, który za wszelką cenę tuszował lęki. Chował wspomnienia głęboko w podświadomości, spychając je na dalszy plan, aby zachować równowagę. Nieśpiesznie pogładził dwudniową szczecinę, zaraz po oddaniu klatki w ręce Mortimera. W ciemnych oczach czaiło się coś nieodgadnionego i ilekroć Puchon próbował skrzyżować spojrzenie z nauczycielem, wrażenie to uciekało. Harry nie pozwalał na prześwietlenie swojej osoby, próbując utrzymać dystans między sobą a pulchniutkim uczniem. To nie twoja sprawa – uporczywy głos nastawiał go przeciwko chłopakowi, kiedy ten zatrzasnął już drzwi od sypialni i postanowił wytłumaczyć swoje zachowanie. Dlatego w połowie wypowiedzi odwrócił się do niego plecami, kucając tuż przed zakrytymi do połowy klatkami. Usilnie wypierał resztki niesmaku po ciamajdowatych ruchach Puchona, zaprzątając swój umysł wozakami. - Wstawaj z tego krzesła, nie przyszedłeś tutaj, aby odpoczywać – warknął przez zaciśnięte wargi mocniej, niż zamierzał. Nie obserwował zza ramienia co robi chłopak, ale usłyszał ciche skrzypienie krzesła, które naprowadziło go na odpowiednią konkluzję. Pomimo łagodnego charakteru, Harry okazywał niezaprzeczalną szorstkość Mortimerowi, której sam do końca nie potrafił pojąć. Zalążek sympatii krążył po umyśle mężczyzny, jednak nie zamierzał tego po raz kolejny okazywać. Gwałtownie podniósł się z klęczek, a drzemiące spokojnie stworzenia zaczęły poruszać się, oznajmiając tym rychłą pobudkę. Harry odszedł od zasłoniętego okna i ruszył do swojego biurka, piorunując wzrokiem niedorajdę, którą postanowił się zająć. Oparł się na wyprostowanych dłoniach o blat biurka i pochylając się, podzielił życiową prawdą: - Zawsze będziesz słaby, jeśli nie postanowisz tego zmienić. – Nie ściągał twardego wzroku z twarzy chłopaka, podkreślając powagę tych słów ściągniętymi brwiami i zaciśniętymi ustami. Przesunął dłońmi po blacie biurka, aby nie dostrzegł zaciskających się pieści. Celem wyzbycia się natarczywych myśli, machnął prawą ręką w stronę klatek siadając ciężko na wielkim i wygodnym fotelu. – Połóż różdżkę na biurku i zajmij się klatkami. Za klatkami masz miskę i ścierki, uważaj aby nie odsłonić okien. Wozaki nie przepadają za nieprzyjemną pobudką. Myj klatki pojedynczo, zwierzaki są napojone eliksirem nasennym – jego ton głosu zdradzał zmęczenie, które bezpośrednio wiązało się z czasem jaki będzie musiał spędzić z uczniem. Niestety, żegnał się z wizją równomiernego snu, przynajmniej do momentu pożegnania Mortimera. – Wyciągnij jednego i podaj mi go na biurko, wyczyść klatkę, wróć po wozaka i następna klatka – dokończył monotonnym tonem, opierając się wygodnie i splatając ręce na brzuchu, zatopił się w groteskowo wielkim fotelu. Harry nie ściągał bacznego, przysłoniętego do połowy powiekami, spojrzenia z ucznia.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pon 22 Gru 2014, 17:58 | |
| Wielka granica dzieliła ze sobą te dwie osoby. Z jednej strony był ciamajdowaty chłopak, którego jedynym marzeniem jest mieć spokój i przyjaciół, a z drugiej strony był nauczyciel. A jednak przez ułamek sekundy Mortimer zauważył we wzroku profesora uczucie, że odpłynął gdzieś indziej, wyparował z tego świata. Może był w innym wymiarze i wspominał siebie z przeszłości. Często się to zdarzało osobom, którym minęło wiele lat. Szczególnie te uczucie Puchon zauważał na twarzy swojego dawno już zmarłego dziadka Franklina. Dziadek był wielkim sentymentalistą i wspominał często stare, aczkolwiek dobre czasy. Z nauk tej starszej już osoby Puchon wyciągnął jedyną naukę w życiu: ciesz się z małych rzeczy, choć nie wiadomo jak małych. I taką rzeczą z której Puchon był szczęśliwy to ten ptaszek, który siedział teraz w klatce w sypialni Harry'ego Miltona i śpiewał kojącą melodię. Żaden cudowniejszy ptak nie potrafił tak ładnie śpiewać według Mortimera. A teraz miał okazję ponownie usłyszeć głos znikacza. Mortimer wyczuwał w Miltonie pewien dystans za każdym razem kiedy na siebie spojrzeli. W pewnym momencie jednak uczeń przestał już patrzyć na nauczyciela, gdyż zdał sobie sprawę, że ciągłe wpatrywanie się może wydawać się dla Harry'ego bardzo niekomfortowe. A nie chciał, żeby znowu odezwał się do niego szorstko. Gdy mężczyzna jednak zwrócił mu uwagę o nie siedzeniu na krześle, chłopak wstał jak na rozkaz i bardzo ostrożnie wsunął krzesło ze zniżoną w dół głową. Warknięcie spowodowało chłopaku ponowne niemiłe uczucie w brzuchu. Sam Puchon nie wiedział dlaczego nauczyciel używał takiej szorstkiej mowy. Może chciał postraszyć puchona, albo nauczyć go szacunku dla samego siebie. Puchon bardzo dokładnie przyglądał się jednak, gdy Milton oparł się dłoniami o biurko i nachylił się pokazując swoją szczecinę i zły wzrok. Mężczyzna podzielił się z uczniem życiową radą na którą momentalnie puchon odpowiedział: - Nie zawsze jednak jest taka możliwość. Gdy tylko postawię się to mam lęk, że następny cios nie będzie już silniejszy od poprzedniego, a będzie po prostu decydujący. Puchon patrzył się teraz w stronę przykrytych klatek ze zwierzętami. Prawdopodobnie były to wozaki przy których miała stać klatka ze znikaczem. Ale dzięki prośbie Mortimera zwierzak siedział teraz w cichym miejscu. To było ldla niego najważniejsze w tym momencie. Kolejnym rozkazem skierowanym do ucznia było złożenie swojej różdżki na blat biurka. Dopiero co wyszukiwał jej w krzakach, a musiał ponownie rozstać się z nią na czas kary. To było smutne, co Puchon skwitował cichym westchnięciem rezygnacji. Teraz był na rozkazy osoby, która miała za zadanie obserwować jego działania. Nie chcąc dalej przedłużać czasu, położył swoją różdżkę delikatnie na biurku i powrócił do swojego miejsca patrząc się ponownie w kierunku klatek. A więc wozaki były zwierzętami, którym Milton poświęcał szczególną uwagę i odważył się nawet hodować je w swoim gabinecie. Te wydry były najsympatyczniejsze tylko wtedy, kiedy właśnie spały. Zazwyczaj rzucały do ludzi krótkie i wulgarnie zdania, które często potrafiły obrazić dumę osób na które kierowały obelgi. A jednak znajdowały pasjonatów, którzy płacili grube galeony za ich rozmnażanie. Puchon podszedł ostrożnie do klatek i nachylił się do nich oczywiście uważając na to, aby firanka nawet nie drgnęła. Prawą ręką wyszukał metalowy zatrzask odpowiedzialny za zamek i otworzył go wyciągając ostrożnie z klatki długiego wozaka. Udało mu się to nieudolnie, gdyż złapał go za szyję niż za tułów. Wozaki miały zawsze szyję delikatniejszą od reszty ciała, więc Puchon naraził tego wozaka na niebezpieczeństwo, ale wynikało to wyłącznie z własnej paniki. Biorąc wozaka na ręce Mortimer głaskał go delikatnie, aby następnie położyć go na biurku Miltona. Gdzieś za klatką znajdowały się rękawice i szpachelka, której Mortimer miał zamiar używać do zdrapywania zaschniętej karmy czy rozgniecionych, zaschniętych kup. Widząc ten widok Puchon wyraził delikatnie swoje obrzydzenie zmieniając swój wyraz twarzy. Po nałożeniu rękawic na swoje dłonie, chłopak zaczął zeskrobywać z klatki wszelkie oznaki nieczystości. I tak po upływie około 10 minut klatka była już gotowa do włożenia wozaka. Mortimer teraz chętniej podniósł za tułów wozaka i umieścił go ostrożnie w klatce zamykając zatrzask. Zanim jednak wziął się do dalszej pracy, odezwał się do nauczyciela: - Czy ma pan na wszelki wypadek zapasowe eliksiry nasenne? Nie wiem czy zdążę przed ich pobudką. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Wto 23 Gru 2014, 16:15 | |
| Czuł na sobie badawczy wzrok, a nieprzyjemne mrowienie w okolicach karku nie chciało odchodzić pomimo uporczywego rozluźniania mięśni. Ilekroć próbował wymusić spokój w napiętej sytuacji, tylekroć efekty przechodziły jego najśmielsze oczekiwania, dając odwrotny skutek niż ten zamierzony. Podobnie było tym razem, kiedy Puchon na omacku doszukiwał się zrozumienia, chwytając się ostatniej deski ratunku, jaką zdawał się widzieć w Miltonie. Nauczyciel wpatrywał się w jego jasne oczy bez najmniejszego drgnięcia mięśni koło powiek czy warg. Domyślał się, czego oczekiwał od niego chłopak i udawał, że tego nie dostrzega. Nie planował wchodzić w ścisłe relacje z uczniami, aby poprowadzić ich za rączkę, pogłaskać jeśli ktoś zrobi im coś złego i dać lizaka na pocieszenie. Spuścił wzrok na zaciskające się pięści, odsuwając je poza zasięg wzroku czym prędzej, zanim Mortimer zorientował się jak wielką cenę płaci Harry za zachowanie spokoju. „Wiem, co pan o mnie sądzi. Jestem słabeuszem” – nie uciekało z głowy Miltona, który zamknął powieki w celu wygonienia tych natrętnych zdań. Kiedy Mortimer zajął się powierzonymi mu zadaniami, miał dostatecznie długą chwilę, aby przyjrzeć mu się uważniej. Bez szans na przyłapanie, badał wygląd zewnętrzny nastolatka i oceniał jego predyspozycje do ewentualnej bójki z silniejszymi. Przesunął się w lewo i oparł łokciem o wylakierowaną poręcz fotela, podpierając całą dłonią przekrzywioną głowę. Puchon tymczasem walczył z ciemnymi kotarami, odkrywając przygotowane narzędzia do pracy. Milton wiedział, że w ten sposób niczego go nie nauczy i jedynie uzyskał pomoc w czyszczeniu klatek. Zamierzał zająć się tym dopiero po obiedzie, ale teraz skorzystał ze swoich przywilejów i obserwował nerwowe ruchy dłoni uczniaka. „Każdy ma bolesne wspomnienia, które uczyniły z nas takich, jakimi jesteśmy teraz…” – zaciskając wargi zmienił je w wąskie linie, powstrzymując się przed wypowiedzeniem tych słów. Wiedział, że zabrzmiałyby one zbyt poważnie, a smutek ściskający go za gardło nasączył tę prawdę melancholią. Po twarzy nauczyciela przebiegł jakiś cień, gdy odwracał głowę w kierunku nieruchomych drzwi, jakby z nadzieją na usłyszenia pukania i przerwania niewygodnego szlabanu. Skurcz szczęki wyostrzył na ułamek sekundy rysy jego rysy, a spojrzenie, jakim obdarzył podchodzącego do biurka Mortimera, nie zawierało w sobie niczego prócz…pustki. Przenikliwej, która wwiercała się w serce drugiego rozmówcy i próbowała rozerwać resztki radości na strzępy, pozostawiając jedynie dotkliwe poczucie straty. Milton pierwszy przerwał kontakt wzrokowy, pochylając się w kierunku śpiącego smacznie wozaka i ujął go z najwyższą ostrożnością w dłonie. Mięśnie na jego twarzy rozluźniły się, nabierając łagodności i pomimo bladej cery, kąciki ust zdawały się unosić, tworząc niewielki uśmiech. Przesunął palcami po miękkim futrze chrapiącego cicho stworzenia, poprawiając bezwładne ciało w wygodniejszej pozycji. Zatrzymał dłoń, przypatrując się równomiernie unoszącej się klatce piersiowej, kładąc ją instynktownie na wysokości serca, skąd mógł czuć mocne uderzenia. - Klatka – przypomniał szeptem stojącemu jak słup soli chłopakowi. Tym razem nie zaszczycił go nawet krótkim zerknięciem, zajmując się podwijaniem rękawów szaty. Fotel zaskrzypiał cicho, kiedy Harry siadł na jego krawędzi i zabrał się do sprawdzania uzębienia uśpionego wozaka. Ze zwierzętami zawsze łatwiej było mu znaleźć wspólny język niż z ludźmi. Nie podejrzewał nawet, że Puchon widzi w nim sadystę znęcającego się nad magicznymi stworzeniami, ponieważ w swoim zachowaniu dostrzegał jedynie niechęć skierowaną w stosunku do czarodziei. W końcu pierwsza z klatek została odstawiona, ale Harry nie poświęcił jej aż tak wiele uwagi jak wozakowi. Zerknął przelotnie w stronę wyczyszczonego miejsca i machnął ręką, aby gestem pośpieszyć ruchy ucznia. Na twarzy nauczyciela, przy odpowiednio uważnym przyglądaniu się, mógł dostrzec zachodzącą zmianę. Właściwie dokonała się ona, kiedy zajęty był myślami nad szorowaniem resztek jedzenia przerośniętych łasic. Blada cera Harry’ego straciła jeszcze więcej blasku i promienności, szarzejąc w przeciągu kilku minut, a ciemne cienie pod oczyma nabrały głębi – zmęczenie wręcz się z niego wylewało, spowolniając ruchy. - Nie będą potrzebne – po raz kolejny skinął nadgarstkiem, odganiając od siebie natrętne pytania ucznia. Tylko raz, na moment podniósł wzrok na jego twarz, unosząc brwi i otwierając szerzej oczy w grymasie zniecierpliwienia. Druga klatka z pięciu. Kątem oka zerknął w stronę stojącego w rogu zegara, który wybijał już godzinę ósmą.
* * *
Zanim się położył, minęło dobre pół godziny. W trakcie, Mortimer o mały włos nie upuścił biednego wozaka na ziemię. Rozstali się w pokojowych stosunkach, a Milton nakazał chłopakowi pojawić się najpóźniej za trzy dni ponownie w jego gabinecie. Próbował być łagodny dla przestraszonego Puchona, ale regulamin zobowiązywał - musiał zostać przeprowadzony test. Dlatego po wyjściu chłopaka, nauczyciel wysłał kolejną sowę do woźnego. Tym razem liczył, że dostanie odpowiedź.
[zmiana tematu] |
| | | Irytek
| Temat: Re: Gabinet Miltona Wto 30 Gru 2014, 09:47 | |
| Wiadomość z ostatniej chwili! - Cytat :
- Doniczka owinięta czerwoną folią pojawiła się znikąd na biurku pana Miltona podczas jego nieobecności.
Wystarczyło tknąć papier jednym palcem a nastąpił wybuch. Odrosok wystrzelił na wszystkie strony świata na promień dziesięciu metrów. Miało wystrzał! Ten uroczy kaktuso-coś zwało się Mimbulus Mimbletonia skradziony podstępnie z cieplarni. Śmierdziało i mdliło, a gabinet trzeba było wietrzyć godzinę, żeby pozbyć się odoru odorsoku. Podpis był zbędny.
PS Klamka z obu stron została posmarowana pastą do zębów. |
| | | Carmen Luminous
| Temat: Re: Gabinet Miltona Nie 08 Lut 2015, 22:50 | |
| Padało. Padało bez końca tak gęsto, jakby czarna, kleista maź spadała z nieba pokrywając każdy krzew, każde drzewo, każdy błahy listek swoją nieprzyjemną cieczą. Za oknem praktycznie nic nie można było ujrzeć oprócz mknących w dół kropel deszczu oraz ciemnych, nieokreślonych cieni niknących w oddali, które niegdyś można było nazwać Zakazanym Lasem. Wiatr się wzmógł, dął porywiście niosąc się okropnym echem po całym kamiennym korytarzu. Monotonne bębnienie w szybę wzmagało panującą melancholię w miejscu, gdzie znajdowała się dziewczyna. Rudowłosa opierała się o ścianę, zerkając nieobecnymi błękitnymi oczyma w przestrzeń roztaczającą się za zasłoną silnej ulewy. W tamte dni także padało. Pamiętała, że w każdej chwili mającej zwiastować to, co nieuniknione, niebo jakby płakało nie wstrzymawszy swych łez przed uderzeniem o ziemię. Czarne chmury nie chciały odejść z nad miejsca, gdzie się urodziła, wychowała, aż w końcu z miejsca, które stało się jej przekleństwem. Spędzone w nim godziny smutku, płaczu, a niekiedy i rozpaczy, rodzącej się i coraz bardziej zapuszczającej korzenie we wnętrzu Rudowłosej, mijały jej zbyt wolno niż by tego naprawdę pragnęła. Mocniej ścisnęła lewą, pokrytą licznymi piegami, dłoń, z której wystawał kawałek zmiętego pergaminu. Przekleństwem, które niedawno stało się jednocześnie nieoczekiwanym wybawieniem i możliwością zerwania dawnych więzów z przeszłością, tak mocno raniących jej duszę i serce. Odepchnęła się mocno od ściany, kierując wzrok na pusty korytarz. Nie czas był na błahe refleksje. Musiała w końcu zająć się swoją teraźniejszością i przyziemnymi sprawami. Westchnęła ciężko. Jej kroki jakby same odnalazły drogę, do miejsca, gdzie niestety była już spóźniona. Jednakże sama do końca nie miała tyle pewności, co do drogi, w którą się kieruje. Gdy wkrótce znalazła się na V piętrze, ogarnęły ją wątpliwości, a z każdym krokiem, który dzielił ją do potężnych drzwi gabinetu rosły one coraz bardziej. Lekka panika zawładnęła nad Rudowłosą w chwili gdy niemal nosem zetknęła się z drewnianymi wrotami. Właściwie nawet nie wiedziała przed czym czuła lęk. Przed nauczycielem? Przed zwierzętami? Przez uświadomieniem sobie swojej bezradności? Wypuściwszy lekko powietrze z malinowych ust, zapukała delikatnie do gabinetu. - Profesorze Milton? - uchyliła lekko drzwi, nawołując nauczyciela. Powitał ją nieprzyjemny zaduch oraz obraz małego, dość surowego pomieszczenia. I półmrok. Panika, która wcześniej nie pozwalała jej oddychać - wyparowała. |
| | | Harry Milton
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pon 09 Lut 2015, 20:44 | |
| Stał zwrócony twarzą do szyby poranionej łzami nieboskłonu, chociaż dziewczyna weszła do środka z nieśmiałym pytaniem na ustach. Drgnął, jakby zupełnie nie spodziewał się czyjejś obecności w gabinecie o tej porze i zwrócił oczy w kierunku wchodzącego gościa. Posyłając uprzejmy uśmiech wracał do rzeczywistości, chociaż coś w postawie nauczyciela nakazywało zachować ostrożność. – Oh, Carmen, wejdź śmiało – przeszedł w stronę uczennicy, zakładając za plecami ręce. Tym razem nie był ubrany w wymaganą szatę, o którą dwukrotnie w tym tygodniu się potknął. Wygodne spodnie i wysłużona koszula skutecznie zmieniała aparycję Miltona na nieco bardziej krzepkiego niż w tym ogromnym worku. – Pogoda dziś nie dopisuje, więc musimy nieco zmienić plany – wyczulony na jakiekolwiek zmiany zachodzące na twarzy nastolatki, nie pozwolił jej wtrącić choćby westchnienia ulgi. – I przejdziemy się do sali wykładowej – rodzicielski uśmiech nie schodził z ust Harrego, ale zatrzymał się tylko na tym poziomie twarzy. Oczy pozostały smutne w swej skrytości, a ilekroć Ślizgonka próbowała wyczytać z nich jakąś podpowiedź – spojrzenie nauczyciela zmieniało położenie o ułamek milimetra.
/wybacz, musze się rozkręcić xD
Ostatnio zmieniony przez Harry Milton dnia Wto 10 Lut 2015, 08:09, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Carmen Luminous
| Temat: Re: Gabinet Miltona Pon 09 Lut 2015, 22:44 | |
| Delikatnie zamknęła za sobą drzwi, lekko opierając o nie ciałem. Dopiero po dłuższej chwili, zamrugawszy parę razy oczami, aby przyzwyczaiły się do panującego półmroku, była w stanie ujrzeć profesora. Stał tam, zadumany, wpatrując się jak ona chwilę temu, w melancholijny obraz skryty za framugami okna. Jeśli miałaby być szczera - nie wiedziała co myśleć o nauczycielu. Była natomiast pewna jednego – to chodząca zagadka. Nieraz łapała się na na tym, że na lekcjach uważnie przygląda się rudowłosemu trzydziestolatkowi, zamiast całkowicie skupiać się na zajęciach. De facto, które sprawiały jej tyle trudności, że dodatkowe roztargnienie nie przynosiło wcale poprawy, a wręcz odwrotnie. Nie umknęło jej uwadze, że zawsze wyglądał...na zbyt wyczerpanego. Pasja, z którą nieraz opowiadał swoim studentom o magicznych zwierzętach, kłóciła się ze zwyczajnym znużeniem płynącym z tych dobrodusznych, błękitnych oczu. Mimo aury dość poczciwego i spokojnego człowieka, dziewczyna nie mogła pozbyć się tego natrętnego głosiku w głowie, że jednak coś jest nie tak. Czy można być tak bezinteresowną i dobrą osobą? Czy bycie człowiekiem bez skaz nie jest wbrew naturze? Znała odpowiedź na te pytania – oczywiście, że nie. Nikt nie rodzi się szlachetnym, tą cechę nabywa się wraz z doświadczeniem. Zmrużyła lekko lazurowe oczęta. Doświadczeniem, które nierzadko okupuje się ciężkim brzemieniem noszonym później przez całe życie. Sądziła zatem, że i profesor Milton ma własną historię do opowiedzenia, która zarówno mogła być niezwykle wyjątkowa jak i zatrważająca. Jednakże, to były tylko jej osobiste rozmyślania, powstałe z biegiem czasu na zajęciach ONMS, gdy swój umysł kierowała gdziekolwiek, z dala od upiornych zwierzaków. Nic nie musiały one znaczyć. I pewnie nic nieprawdopodobnego ze sobą nie niosły. Ona zaś ze swoją manierą do wnikliwiej analizy nieraz sięgała po za ramy realiów, co przynosiło właśnie taki efekt. Zbliżyła się o półtorej kroku do wnętrza pomieszczenia zachęcona zaproszeniem profesora. Mimo bardzo różnych myśli kłębiących się o nim w jej umyśle, naprawdę dobrze spełniał rolę człowieka, który wzbudzał zaufanie. Jego oczy niemal żądały od odbiorcy wiary. Pragnęła spuścić wzrok, unikając tego przenikliwego spojrzenia, którym nieraz sama darzy nie tylko swoich rozmówców ale i tych, których mija codziennie na korytarzu. Nie sądziła, że kiedyś sama stanie pod jego ostrzałem. Jej głowa mimowolnie drgnęła, gdy usłyszała z ust profesora o zmianie planów – niestety, na próżno. - Owszem – rzekła, kierując spojrzenie ponownie do przygnębiającego widoku - Październik prawidłowo spełnia swoją rolę najbardziej posępnego miesiąca w roku. W końcu w nim przyszłam na świat – dokończyła ironicznie w myślach. - A czyż nie lepiej byłoby przełożyć zajęć? - zapytała wiedząc, że swoją prośbą raczej nic nie wskóra. Wzbraniała się przed dodatkową porcją obcowania z magicznymi zwierzętami, choć doskonale wiedziała, że te lekcje mają przede wszystkim pomóc zaliczyć jej przedmiot niż wyrządzać wyimaginowaną krzywdę. - Nauka na zewnątrz nie byłaby bardziej optymalna? - ciągnęła swój bezskuteczny wywód – Oczywiście przy bardziej sprzyjającej pogodzie – dodała szybko, lekko przegryzając wargę. Co właściwie zamierzała osiągnąć, czemu się tak broniła? Ten człowiek specjalnie znalazł czas, aby rozwiązać problemy ambitnego dzieciaka, a ona ot tak próbuje to zaprzepaścić, wychodząc na po prostu na zwykłego tchórza. Genialnie, Rudowłoso.
Ostatnio zmieniony przez Carmen Luminous dnia Wto 10 Lut 2015, 01:17, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : literóweczka) |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Gabinet Miltona | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |