IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Rezydencja rodziny di Scarno

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość
Aeron Steward
Aeron Steward

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptySro 16 Lip 2014, 19:14

Cóż, zaletą tego że jest się osobą obcą na takim przyjęciu jest to, że ma się względny spokój. Nikt nie stara się usilnie z Tobą zaznajomić, a nawet jeśli, można go niezwykle łatwo rozprawić. Siedział więc w ciszy, obserwując tą zabawną mieszaninę ludzi. Nie zależało mu na kontaktach z ludźmi którzy nie mogli nic zaoferować. Doszedł do wniosku, że prędzej czy później znów wpadnie tu na Chiar. Przyjemnie chłodny szampan leżał mu w dłoni, przypominając swym zimnem by za bardzo nie odleciał myślami. Siedząc tak tu doszły do jego uszu plotki, jakoby ojciec Chiary szukał kandydata na męża dla niej, i żony dla nowo "odnalezionego" syna. Osobiście wcale nie interesowałoby go małżeństwo z Chiarą. Znał ją dość długo, i traktował tylko i wyłącznie jak dobrą przyjaciółkę. Do tego należałoby dodać różne dziwne historie krążące tu i ówdzie, a dotyczące różnych bardziej i tych mniej ciekawych wydarzeń. Miał dość swoich problemów, by plątać się w jeszcze kolejne. Chciał upić kolejny łyk z kieliszka, niestety ku swojemu zawodowi dostrzegł, że nie została w nim ani kropla szampana. Westchnął przeciągle, wiedząc że by wziąć kolejny, będzie musiał wstać, a nie mógł zagwarantować że miejsce które zajmował nadal będzie wolne, gdy już wróci. Wstał więc, i ruszył poprzez tłum, w poszukiwaniu kelnera. Jak na złość, nie dość że żadnego nie mógł znaleźć, to jeszcze jakaś bezczelna osoba zajęła jego fotel. Prychnął zirytowany. Już miał iść, i uprzejmie poinformować tego kogoś, że jakby to powiedzieć fotel był już zajęty, uwagę jednak odwrócił od niego widok Chiary rozmawiającej z jakąś dziewczyną, którą znał tylko z widzenia ze szkoły. Jeśli dobrze pamiętał, była Gryfonką. Wzruszył ramionami. Mało ważne w tej chwili. Znalazł wreszcie uparcie ukrywającego się kelnera, po czym sam zabrał jeden z kieliszków.
Gdy tak się przyglądał tłumowi, w oczy biła zdecydowana większość młodego pokolenia. Nie dziwiło go to, a wręcz przeciwnie, stanowiło swoistą bibliotekę informacji o rodach czarodziejskich, i ich obecnym stanie. Wprawdzie on sam należał do starego rodu, był on jednak w dość mocnej ruinie, szczególnie po śmierci jego siostry, i wyjeździe jego rodziców nie wiadomo gdzie. W taki sposób wszystko spadło na jego głowę, i jakoś nie specjalnie mu się to podobało. Chąc nie chcąc, on był dziedzicem, i jego yyyy... głowa? w tym by wszystko nie skończyło się w tym miejscu.
Z tych dziwnych przemyśleń wyrwała go Chiara, która najwidoczniej wyrwała się od obowiązków, bo podeszła do niego. Uśmiechnął się ponuro na jej widok.
- Witaj Chiaro, już po raz drugi dziś. Powiedziałbym że ślicznie wyglądasz, wiesz jednak że nigdy nie prawię bezsensownych komplementów.-. Owszem, wyglądała ładnie, jednak jego wprawne oko już w szkole dostrzegło pewne cechy, które i teraz widział. Nie zdążył jednak nic dodać, bo Chiara poprowadziła go do stolika, przy którym zasiadał już jakiś chłopak. Aeron go nie znał, i wątpił w to by on znał jego. Chi jednak wiedziała o tym, i przedstawiła ich sobie. On tylko skłonił nieznacznie głowę, i powiedział
- Miło poznać. Jestem Aeron-. Nic więcej nie powiedział, i nie chcąc stać, usiadł po drugiej stronie stolika, kładąc na nim trzymanego przez cały czas szampana.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptySro 16 Lip 2014, 20:24

Myślę, że wciąż byli w wieku, w którym nikt z własnej woli nie rozważał narzeczeństwa i ślubu. A przynajmniej nikt normalny, bo ogłupiałych od złudzenia miłości nierozważnych idiotów nie biorę pod uwagę. Nawet Chiara jednak, która od dawna wiedziała, że ustawiony ślub jest dla niej czymś właściwie nieodwołalnym, więcej zastanawiała się nad tym, jak temu zapobiec niż nad wyborem najlepszego kandydata. Pomijając fakt, że w tej chwili tylko jeden w ogóle wchodził w rachubę.
Słowa Aerona przyjęła zdawkowym skinieniem głowy. Wyglądała, jak wyglądała. Nie zamierzała się w to zagłębiać. Ani jej sukienka, ani makijaż nie maskowały zmęczenia i wrażeń ostatnich tygodni. Na całe szczęście natura była dla niej szczodra w tym zakresie, dlatego nawet pewne niedogodności nie zdołały zrobić z niej potwora.
-Ty także prezentujesz się elegancko. Widzę, że nawet w okresie wakacji nie zapominasz o odrobinie domowego patriotyzmu. – komplementowała gładko jego strój i zręcznie wciągnęła w rozmowę z Carrowem, który także zdawał się nie mieć towarzystwa. Nie przestawała się jednak zastanawiać nad słowami Aristos. I kiedy po kilkunastu minutach instynktownie zaczęła szukać wzrokiem jej albo Vincenta w tłumie, tknęło ją naprawdę złe przeczucie, bo nie potrafiła ich nigdzie znaleźć.
-Przepraszam was na chwilę. – mruknęła do swoich rozmówców i zaczęła zręcznie lawirować w tłumie, co było znacznie łatwiejsze dzięki jej filigranowej sylwetce. Ostatecznie musiała jednak pogodzić się z tym, że kuzynostwa nigdzie nie było. Nie wiedziała, czy młoda Lacroix uprzedziłaby ją przed wyjściem, ale podejrzewała, że Gryfonka znała i praktykowała tego typu zasady dobrego wychowania. Oznaczało to więc, że była gdzieś na terenie posiadłości i to nie w pomieszczeniach przeznaczonych dla gości.
Blade usta Włoszki na moment zacisnęły się w wyrazie dezaprobaty, ale zaniepokojenie wygrało w niej z gniewem. Szybko wspięła się po schodach na poddasze i od razu rzuciły jej się w oczy uchylone odrobinę drzwi, zza których dochodziły przytłumione głosy i padała smuga światła. Chi nie wiedzieć czemu zrezygnowała z bezpardonowego wtargnięcia do gabinetu ojca, w którym najwyraźniej znaleźli sobie kryjówkę szukani przez nią intruzi. Zamiast tego zdjęła buty i zbliżyła się dzięki temu bez niepotrzebnego hałasu aż do drewnianej framugi, o którą delikatnie się oparła. Taka pozycja umożliwiała jej obserwację wydarzeń wewnątrz pomieszczenia w taki sposób, aby samemu pozostać niezauważoną. Może była to jednak zbędna fatyga, bo Aristos i Vincent zdawali się tak zajęci sobą, że pewnie niepotrzebnie siliła się na jakiekolwiek środki ostrożności.
To, co ukazało się jej oczom, wcale się jej nie spodobało. Nie znała kontekstu rozmowy, więc skoncentrowała się głównie na tym, co się działo z ich ciałami. I wcale nie było to coś, co chciałaby oglądać. Vincent trzymał Aristos dość brutalnie, ale dopiero kiedy zaczął przesuwać ustami po jej szyi, na ciele Chiary pojawiła się gęsia skórka. Nie była ani pruderyjna, ani cnotliwa, ale oni byli przecież całkiem bliską rodziną! No i Ari najwyraźniej wcale nie była zadowolona z tego, co się wyczyniało, bo próbowała wyswobodzić się z uścisku kuzyna. Wszystkie mięśnie w ciele Krukonki napięły się jak przed dużym wysiłkiem, a dłoń bez większego udziału woli powędrowała ku klamce. Miała prawo tam wejść, to był jej dom, a gościom nie było wolno wchodzić do prywatnych pomieszczeń. Miała powinność tam wejść, a przynajmniej tak czuła, bo wiedziała już, że ta konkretna Gryfonka nie była obojętna osobie, na której jej, Chiarze, zależało. Może jej samej także nie była obojętna.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptySro 16 Lip 2014, 21:07

Zapowiadały się iście piekielne wakacje, rozpoczęte koncertem Upiornych Wyjców. Jasmine nie mogłą narzekać na brak zajęcia, ponieważ już dzień później dostała dwa zaproszenia - jedno na imprezę powitalną Lasarusa, podobnież przyrodniego brata Chiary i zaręczynowe spotkanie Amycusa. Tego było trochę i panna Vane zastanawiała się, czy pomiędzy tymi impezami, a letnim obozem zdoła wcisnąć jeszcze pobyt Franza u niej i oczywiście małe sam na sam z Chiarą. Dawno nie miały czasu by rozmawiać, więc należało to wykorzystać. Oczywiście osobą towarzyszącą Jasmine był jej chłopak. Tak tak, z dumą używała tego sformułowania w myślach i na głos. Franz Krueger, jej facet. Brzmiało dumnie, czyż nie? Ślizgonka nie była by sobą, gdyby nie dała upustu swej ciekawości i nie pojawiłą się w dworku rodziny di Scarno. Po pierwsze chciała spotkać Lasarusa. Po drugie zobaczyć się z Chiarą. Po trzecie spędzić trochę czasu z Franzem, bo zawsze było go mało.
Dziewczyna nie szalała zbytnio z wyglądem. Nie musiała się troszczyć o zbyteczną skromność, więc czarne szpilki okazały się idealnym dopełnieniem sukienki , którą wybrała na tę imprezę. Komentarz Kruegera na jej widok zostawiła dla siebie, uśmiechając się jedynie.
Przybyli do dworku jednocześnie. Jasmine oczywiście ośmieliła sie powitać Chiarę dość wylewnie, całując ją w kącik ust. Po krótkiej rozmowie udała się do wnętrza domu, który poznała całkiem niedawno.
-Amycusie, witaj. - to była pierwsza osoba, którą wypatrzyła w niemałym tłumie ludzi. Podeszła do niego i musnęła ustami policzek przy powitaniu. -Doskonale Cię widzieć. Na prawdę? Zaręczyny? To wielka strata dla świata. -uśmiechnęła się do chłopaka, ale nie opuszczała Franza, który jak już zdążyła zauważyć, lubi być o nią zazdrosny. Gdzieś w tle zobaczyła Aristos i jakiegoś chłopaka... dziwna osobistość, nie znała go. Było coś w nim... niepokojącego. Oczywiscie w takim tłumie i zamieszaniu nie było łatwo o długą pogawędkę. Jasmine chciała wszystkich powitać, więc po krótkiej rozmowie z Amycusem przywitała się z Aeronem,, którego znała tylko z widzenia. Krukon, znajomy Chi.. tak to było. Jasmine odebrała od jakiegoś kelnera kieliszek z szampanem i westchnęła cicho.
-Kocham te sztywne imprezy rodziców, by zaobrączkować swoje dzieci.. -mruknęła do Franza ciesząc się, ze ten lekki gwar pozwalał im na intymną rozmowę. Jasmine przesunęłą palcem po podbródku Kruegera i pocałowała go w usta. Smakowały wybornie wraz z posmakiem bąbelków na jezyku. -A propos, moi rodzice chcą Cię poznać. -dodała jakby nigdy nic.
Franz Krueger
Franz Krueger

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptySro 16 Lip 2014, 21:29

Impreza u panny di Scarno, kto by pomyślał, że Franz Krueger w ogóle się na niej pojawi. O ile bowiem on nie żywił żadnej urazy do tej Krukonki, tak ona zdawała się nie przepadać za jego osobą. Najprawdopodobniej na skutek tych paru słów, paru za dużo, które Niemiec rzucił niegdyś w nieodpowiednich okolicznościach. W każdym razie, Ślizgon został tutaj zaproszony jako osoba towarzysząca, i to nie byle kogo. Jasmine Vane, którą Franz wreszcie mógł nazwać oficjalnie wybranką swojego serca. Chociaż ich relacje początkowo były dość skomplikowane, a ostatnimi czasy, po ślizgońskiej imprezie, każdy wiedział, że ta dwójka jest skłócona, niewiele czasu musiało upłynąć, żeby znowu wpadli sobie w ramiona. Najwyraźniej byli sobie pisani, a los po prostu podkładał im kłody pod nogi, żeby wzmocnić więź, która ich łączyła. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło, a panna Vane ze swoim, jak to powiedziała, chłopakiem, mogła pojawić się i na koncercie Upiornych Wyjców i teraz na imprezie powitalnej niejakiego Lasarusa. Krueger nie znał chłopaka i właściwie też szczególnie nie był zainteresowany imprezą, ale nie mógł przecież odmówić sobie przyjemności towarzyszenia tej brunetce, która kiedy tylko założyła na siebie czarną, nieskromną sukienkę, oczarowała go do granic możliwości.
- Dlaczego odnoszę wrażenie, że tym strojem chcesz wzbudzić we mnie zazdrość? Na pewno przyciągniesz spojrzenia większej części męskiego towarzystwa. – mruknął wpierw niezbyt szczęśliwy z obranej przez swoją lubą kreacji, chociaż po przemyśleniu stwierdził, że jak już ma się nią chwalić, to na całego. Przynajmniej dumny będzie z tego, że towarzyszy mu tak piękna partnerka, a przede wszystkim, taka, która należała tylko do jego. I żeby nie było niejasności, nie traktował wcale Jasmine jako swoją własność, raczej chodziło tutaj o to, że miał do niej zaufanie i wiedział, że po tym wszystkim, co ich spotkało, nie zostawiłaby go dla byle kogo. Franz, jeżeli chodzi o ubiór, podjął podobny wybór jak w przypadku balu na zakończenie roku. Tym razem jednak założył czarny garnitur, czarne lakierki i białą koszulę, a całość dopełnił tymi samymi wężowymi spinkami, lecz zamiast krawata przywdział zieloną muszkę.
Kiedy pojawili się na uroczystości, Krueger podał pannie Vane rękę i przywitał się z Chiarą di Scarno. Zaraz po tym przeszli do Amycusa, którego Jasmine od razu zaczęła komplementować, na co niemiecki czarodziej przymknął oko. Może i był zazdrosny, ale nie na tyle, żeby robić swojej towarzyszce awantury o kilka przyjacielskich komentarzy. Na razie jednak nadal nie potrafił odnaleźć swojego miejsca na tej imprezie. Mimo znajomego towarzystwa, wydawała się nazbyt sztywna, chociaż wszystko miało swoje plusy. Przynajmniej jeden kelner chodził po całym domu i roznosił kieliszki z szampanem. Co prawda, za tym gatunkiem alkoholowego trunku, Franz niekoniecznie przepadał. Stwierdził jednak, że procentową cieczą nie pogardzi, więc również zabrał jeden kieliszek i stuknął nim o szkło trzymane w ręku Jasmine.
- Przynajmniej rozdają darmowe drinki. – rzucił w odpowiedzi na komentarz panny Vane, która najwidoczniej miała podobne odczucia, co do imprezy. Prawdę mówiąc, siedemnastolatek liczył na to, że jeszcze się rozkręci. Właściwie, to był przecież dopiero początek, więc może nie powinien narzekać. Zaraz jednak o mało co nie zakrztusił się wziętym łykiem szampana, bo jego partnerka właśnie w tej chwili postanowiła oznajmić mu o tym, że jej rodzice chcą go poznać.
- Żartujesz. – mruknął po chwili, mając nadzieję, że jego ukochana po prostu się z niego zgrywa. Jej mina jednak wcale nie ujawniała rozbawienia sytuacją, co oznaczało, że jednak te słowa były prawdą. Westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że prędzej czy później i tak by do tego doszło. Dobrze, że jego rodzice nie wiedzieli nic o Jasmine, bo bardzo prawdopodobne, że również uciekaliby się do takich zaproszeń.
- Mam nadzieję, że Twoi rodzice nie wpadną na taki głupi pomysł. – dodał już zupełnie szczerze, nawiązując do tych prób zaobrączkowania swoich dzieci. Nie oszukujmy się, Franzowi jakoś przed ołtarz się nie śpieszyło i po cichu liczył na to, że słowa panny Vane nie stanowią żadnej sugestii.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptySro 16 Lip 2014, 21:52

Jasme obserwowała towarzystwo z nieco znudzoną miną. Wszystkie osoby, które znała bliżej lub nie znała zniknęły z jej pola widzenia. Czyżby lepsza część imprezy odbywała się w zupełnie innej części domu i Jasmine nie dopatrzyła się tej informacji w listach od Chiary? Upijała szampana powoli i musiała przyznać, że chyba woli mocniejsze trunki. Nie mogła jednak narzekać, bo lepiej iść z procentami stopniowo w górę. I tak była w jakimś tam stopniu "odurzona" na wstępie. Mowa tutaj oczywiście o perfumach i obecności Franza. Zawsze reagowała na niego tak samo, a w znacznej większości kończyło się to namietnym zbliżeniem. Teraz musiała się powstrzymać od tego i skomentowała to jedynie gorącym pocałunkiem zaraz przed wejściem do domu Chiary. Może sentymenty były głupie, ale i Jas swoje miała. Bransoletka od Chiary zdobiła jej dłoń, ale i wężowe spinki w koszuli Franza przypominały jej zakończenie roku i ich cudowne pogodzenie.
Uwaga Franza o darmowych drinkach rozbawiła Jasmine, co było widać w wyginających się kącikach ust. Zawsze była ta lepsza strona. Jas pokręciła głową, rozburzając nieco swe czarne loki i znowu stwierdziłą brak obecności Chi.
-Nie żartuję. -odparła, gdy Franz o mało co się nie udławił. Tak jakoś wyszło, że podczas pytań mamy co w szkole i co w jej życiu osobistym się wydarzyło powiedziała, że kogoś ma. Podczas tych kobiecych plotek pojawił się ojciec i ten zaproponował by Franz przybył do nich na wakacje. Nie, on nie zaproponował. Uprzejmie zażądał.
Jas uniosła brwi i wybuchnęła perlistym śmiechem.
-Franz, nie bój się, gdyby moi rodzice uznawali ustawiane małżeństwa już dawno bym miała pierścionek na palcu. Uważają, że to moja wyłączna decyzja.. a znając nas poczekają sobie ładnych parę, parenaście lat, bo mi całkiem dobrze w obecnym statusie związku. -znowu upiła łyk szampana, bawiąc się spinką Franza przy mankiecie. -Poza tym nie uważam, aby mój tata był skory do oddania jego księżniczki w ręce kogoś, kogo nie zna. Wiesz, córeczka tatusia, jedyne dziecko takie tam. Przesłuchanie masz jak w banku.-uśmiechała się rozbawiona przestrachem Franza. No cóż... nie pomyślała o tym.
Lasarus Virolainen
Lasarus Virolainen

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyCzw 17 Lip 2014, 12:21

Zaprawdę głupcami nazwać można tych, którzy sądzili, że on, Lasarus Virolainen, nieślubny syn Evelyn Virolainen i Luigiego di Scarno, będzie przykładnym gospodarzem własnego przyjęcia powitalnego. Dlatego też kiedy Chiara witała gości w progu i zapraszała do środka, on, jak to on, nie znajdował się w sali bankietowej. Wręcz przeciwnie. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że znajdował się tak daleko, jak to tylko było możliwe.
Jego pokój znajdował się w zupełnie innym skrzydle, piętro wyżej. Z okien mógł oglądać piękny ogród, co szczególnie mu pasowało, bo mógł kontrolować Diabolo, ale również od czasu do czasu obserwował życie rezydencji. Wątłe życie. Na dodatek pełne strachu.
Dzisiaj jednakże, leżał, a raczej spał na swoim wielkim łóżku, ubrany jedynie w spodnie dresowe, które z wielkim powodzeniem służyły mu za pidżamę. Obok jego lewej ręki leżał pamiętnik jego matki (sentymentalny dupek!), który czytał sobie do podusi. Opisywał on okres, zaraz po jego narodzinach, kiedy Evelyn próbowała ogarnąć nową rolę w swoim życiu (sentymentalny kretyn do kwadratu!). Nadal nie przyzwyczaił się do deszczowej Anglii oraz nowej strefy czasowej, a że nie był nocnym markiem, to zasnął gdzieś pomiędzy rozważaniami kobiety na temat jej biednego losu, a jej radością kiedy powiedział po raz pierwszy „mama”. O tym, że zapomniał o imprezie, wspominać chyba nie trzeba?
Tak więc, cały bankiet rozwijał się w najlepsze bez jej głównego prowodyra i tematu plotek. Nie było nigdzie widać wysokiego chłopaka, o czarnych włosach, jasnej cerze i przenikliwych niebieskich oczach. Nie udawał zainteresowanego wszystkimi gośćmi, nie kokietował kobiet (co mu na pewno by nie wychodziło) i nie doprowadzał do szewskiej pasji swojej siostruni, swoim słodkim zachowaniem. Zamiast tego chrapał głośno. I chyba tylko Luigi zauważył brak swojego ukochanego syna.
I dopiero delikatne szturchnięcia i wpatrujące się w niego przerażone zielone oczy wielkości spodków do filiżanek, przypomniały mu, o czym zapomniał. Zerwał się z łóżka i zaczął wkładać spodnie od garnituru. Chociaż w pierwszym odruchu chciał wybiec w samej pidżamie, ale się powstrzymał.
- Jebem di duszu, piczku materinu, perkele saatani vittu, halusi Haloween. – przeklął po fińsku, mając serdecznie dosyć chociaż nawet jeszcze nie zszedł na dół, do tłumu ludzi. Do jego uszu dochodziły odgłosy zabawy i zaczął się zastanawiać czy Chiara czasami zamiast stypy, nie zrobiła mu już wesela. Oby nie. Bo zrobi się bardzo nieprzyjemnie.
Rozejrzał się po pokoju, gdy zapinał spinki mankietów. Stwierdził, że jeżeli zejdzie bez muchy, a zamiast tego będzie miał rozpięte dwa guziki koszuli to nic się wielkiego nie stanie. Chyba miał wszystko. Spodnie były, buty i garnitur też. No i biała koszula. Odetchnął ze trzy razy i potrząsnął głową próbując się obudzić.
Po schodach zszedł jakby wcale się nie spóźnił i zaspał, tylko po prostu poszedł do toalety za potrzebą. Poprawił poły czarnej marynarki i wszedł do sali bankietowej, jak gdyby nigdy nic.
Nikogo nie znał. Żadnej znajomej twarzy. Nawet Chiary nie widział na horyzoncie. A to pech. A chciał się miło przywitać. Kto wie, może była już po paru głębszych i przestała by udawać taką zimną i niedostępną dla jego braterskich uczuć? Zrezygnowany westchnął. I wcale, a wcale nie miał ochoty być przykładnym gospodarzem. Z dłońmi schowanymi w kieszeniach spodni ruszył w stronę napojów. Po chwili pożałował, że to zrobił.
Wino, Ognista, jakiś pomarańczowy płyn nieznanego gatunku (chyba czarodziejska wersja ponczu). Zero wody. Albo kawy. Na Slytherina, oddałby królestwo za łyk espresso lub cappuccino, siedząc w fotelu w Rovianiemi. Albo za łóżko. Tak, kociołek złota za łóżko! A miał takie piękne sny!
Skrzywił się i odwrócił od stołu, zniechęcony. Czy naprawdę na imprezach nie można podać czegoś bardziej zwykłego niż alkohol? Po ostatnim wypiciu połowy butelki w gabinecie ojca dostał totalnego odlotu. A kac morderca męczył go przez dwa kolejne dni.
I co on, biedny miał począć? Nie znał tych ludzi, wątpił by chciał ich nawet poznać. I pewnie z wzajemnością. Oparł się więc o ścianę i stał. Był tu. To i tak było ogromny wyczyn, biorąc pod uwagę, że jeszcze piętnaście minut temu nie był wcale ubrany.
Amycus Carrow
Amycus Carrow

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyCzw 17 Lip 2014, 21:41

Obecność Amycusa w tym miejscu okazała się wcale nie przypadkowa, zważywszy na liczbę znajomych twarzy, które mijały go przy stoliku. Zapamiętywał te nieznane, nie bedąc w stanie nawet przypisać je do nazwiska albo chociaż ogólnego rodu, co utrudniało znacząco orientowanie się w tłumie. Trudno było powiedzieć, że żałował nieobecności Alecto. Trudno mu jednak było przedzierać się przez persony bez namacalnego wsparcia siostry, która w zadziwiający wręcz sposób potrafiła uratować podbramkową sytuację w roli głównej z Amycusem.
Podniósł się z fotela, który przyciągał go swoją wygodą przez ostatnie kilka minut, w momencie nadejścia Chiary w towarzystwie nieznajomego jeszcze chłopaka. Młody Carrow kojarzył rysy jego twarzy oraz sylwetkę, jednak nie był w stanie przydzielić go ani do rocznika ani też do odpowiedniego domu – był jedną z tych szarych person, na jakie nie zwracał szczególnej uwagi. Wyciągnął rękę w stronę Aerona, ściskając jego dłoń pewnie w akompaniamencie werbalnego przywitania: - Zawsze dobrze poznać nowe twarze. Amycus Carrow. – Odpowiadanie na grzecznościowe zwroty zaczęły nagle sprawiać mu problem, jak gdyby coś innego zaprzątało jego myśli. Życzliwy uśmiech przytwierdzony do twarzy uniemożliwiał zdemaskowanie prawdziwych uczuć drzemiących w chłopaku, a lekko znudzone spojrzenie przesuwało się po reszcie zgromadzonych gości.
Niestety, nie podłapał aluzji dotyczącej stroju Aerona w ustach Chiary, zainteresowany nieco bardziej jej osobą. Stanowiła dla niego pewnego rodzaju marchewkę przytwierdzoną do kijka, poganiając go do działania. Krótkodystansowo, ponieważ z jakichś dziwnych powodów nie zależało mu na bardzo głębokich relacjach z panną di Scarno. Już raz otrzymał od niej potężny cios płaską dłonią w policzek, wystarczyło mu na kilka najbliższych miesięcy. Odprowadził ją spojrzeniem i skinięciem głowy, jednak najprawdopodobniej nawet tego nie dostrzegła – bedąc już we własnym świecie.
Siłą rzeczy usiadł na swoje poprzednie miejsce, czując iż naciągana rozmowa z nieznajomym będzie o wiele gorsza od milczenia, jakie zapadło. Przesuwał spojrzeniem po otoczeniu obserwując poszczególnych gości ukradkowymi zerknięciami, nie wysilając się nawet na uśmiech sympatii w stronę Aerona.
Sukienka, którą włożyła na siebie Jasmine przykuła niemalże od razu spojrzenie Amycusa. Jak wiadomo, pierwsze spojrzenie padło na wyraźny dekolt, a dopiero potem twarz właścicielki. Końcówki warg chłopaka drgnęły w uśmiechu, szczególnie iż u boku dziewczyny kroczył Franz. Po raz kolejny tego wieczoru podniósł się, obdarowany przez całkiem niewinny pocałunek w Polik. Nie odwzajemnił tego gestu, w zamian oferując dłoń na ramieniu, niby muśniecie.
- Miło cie widziec, Jasmine. – Odparł, po chwili wyciągając ramie na powitanie do Franza. Mimo, że nie wymienili ze sobą zbyt wielu zdań, pewne zasady kultury zobowiązywały. Po wymianie kilku życzliwości, dziewczyna napomkeła o zbliżającej się uroczystości u Carrowów.
- Licze na waszą obecność na uroczystości. – Dopowiedział uprzejmie, jeszcze chwile rozmawiając z nimi na niezobowiązujący temat.
Franz przynajmniej miał towarzystwo nieodłączne, na którym mógł sie wesprzec. Amycus nie miał takiego luksusu, obojetnie podchodząc do uroczystości.
Evan Rosier
Evan Rosier

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyPią 18 Lip 2014, 20:37

List był opatrzony rodową pieczęcią rodu di Scarno ulaną z ciemnego laku, treść konkretna, zapisana prostym, czytelnym pismem mężczyzny, pergamin zaś miękki, pachnący czymś niesprecyzowanym, ale nęcącym. Przeglądał treść i uśmiechał się pod nosem, z nutą ironii i rozbawienia; ogarniał wzrokiem nieznane sobie nazwisko wykaligrafowane na jego zaproszeniu, nazwisko nieznaczące, brudne jak jego właściciel, hańbiące ród, dziedzictwo, tradycję. Ojciec uczył go, by swoje brudy trzymać tam, gdzie ich miejsce, nie wywlekać ich niepotrzebnie na światło dzienne, nie chełpić się nimi jak zdobyczą. Nawet jeśli istotnie posiadał gdzieś nieślubnych potomków, daleki był od sprowadzania ich we własne mury, gdzie przez wieki pielęgnowano długoletnią tradycję, tuszowano niechlubne wypadki jednostek kosztem krwi, cierpienia i ofiar; były tym, czym się narodziły, wypaloną plamą na drzewie genealogicznym, dziećmi bez ojca, przyszłości i historii. Najwyraźniej w domu Luigiego panowały jednak inne zasady. Nie dość, że zaprosił swojego bękarta do domu, to dodatkowo postanowił urządzić mu powitalne przyjęcie, zupełnie jakby kogokolwiek obchodził jakiś osierocony chłopak z kontynentu, o którym wiadomo było tylko tyle, że jego matka rozłożyła kiedyś nogi przed głową rodziny di Scarno. Potrzeba sensacji gnała jednak ciekawskich na to urocze przyjęcie, bogatszych i biedniejszych, jednakowo napędzających machinę pogłoski, w tym też i jego, Evana, choć ze zgoła innych powodów. Nie mógł przecież przeoczyć okazji, by nieproszonym wtargnąć w jej życie osobiste, do którego tak niechętnie go dopuszczała, by splądrować i obnażyć tę tajemnicę, o której z jakichś powodów bała się mówić. Nie mógł również, choć nie mówił o tym nawet przed sobą, zrezygnować z możliwości, by znów ją zobaczyć.
Zdjęcie, które wysłała mu niedługo po jego wyjeździe ze szkoły, rozbawiło go, ale i zastanowiło. Nie spodziewał się po niej podobnych prezentów, nie spodziewał się w zasadzie listów w ogóle, a choć nie mógł narzekać na ten, który otrzymał, krótki uśmiech zastąpiła wkrótce poprzeczna zmarszczka zamyślenia. Cholerna di Scarno. Nie pozwalała o sobie zapomnieć. I jakkolwiek wyglądały jej intencje, ten jeden cel osiągnęła z dużym powodzeniem, ilekroć bowiem spoglądał na ruchomą fotografię, przyglądając się jej oczom, lekkiemu uśmiechowi, odrobinę wyzywającemu, tak bardzo podobnemu do tego, który zapisał w pamięci, dodając do siebie pieprzyki ze znanej konstelacji na jej łopatce, czuł się osobliwie. Często wracał do niego spojrzeniem, jak gdyby zrobił z tego kolejny ze swoich rytuałów, ale nie napisał do niej, nie odezwał się słowem, poświęcając czas na to, w czym od zawsze czuł się najlepiej i czego nigdy nie zaniedbywał. W zimnych, ponurych ścianach swego domu, nad którym wciąż jeszcze wisiało widmo dawnej straty, studiował opasłe księgi i ćwiczył czarnomagiczne uroki, oddalony od niebezpieczeństwa wykrycia, od nieznanej istoty, która czyhała nań w zamku, odzyskiwał siły, analizował fakty, szukał odpowiedzi. Gdy tego ranka zakładał na siebie białą koszulę i prosty garnitur, wyglądał nieco lepiej niż w dniu, gdy opuszczał Hogwart, bo choć wciąż nie sypiał dobrze, na zawsze już spętany przekleństwem bezsenności, dystans wspomógł jego regenerację, oczyścił myśli, wyklarował umysł. I tylko powracająca myśl, wżerająca się weń jak trucizna, tylko to jedno zdjęcie mąciło jego spokój; i należało to czym prędzej ukrócić.
Nieczęsto bywał spóźniony. Kieszonkowy zegarek po pradziadzie, który zawsze nosił przy sobie, wyznaczał kolejne punkty dziennego porządku, które winny być spełnione w formach, jakie sobie zaplanował; wpadał w gniew, gdy coś szło nie po jego myśli. Tym razem jednak zatrzymały go sprawy zlecone przez ojca i dopiero gdy uporał się z nimi, rzuciwszy pojedyncze spojrzenie na surową twarz, tak podobną do jego własnej, sypnął obficie proszkiem Fiuu do podłączonej sieci kominków ich rezydencji. Obaj, razem z ojcem, wiedzieli dobrze, co kryło się pod płaszczykiem powitalnego przyjęcia tego chłopaka i gdyby nie to, Rosier senior najpewniej nie pochwaliłby uczestnictwa własnego syna, choćby tylko grzecznościowego, na tej farsie z udziałem cudzego bękarta. W londyńskiej rezydencji di Scarno zjawił się więc nieco spóźniony, choć w tłumie znajomych, lecz obcych sobie twarzy mogło to zostać dostrzeżone przez niewielu. Zignorował kelnera, który podszedł do niego, proponując szampana. W oszczędnych słowach przywitał się z Luigim, przekazując pozdrowienia od ojca, a potem leniwie, jak gdyby nie dążył do tego od samego początku, począł przeczesywać wzrokiem tłum ścieśnionych ludzkich ciał, szukając znajomej sylwetki, burzy ciemnych włosów. Jego spojrzenie uważnie, jakby mimochodem zatrzymywało się na szczegółach wnętrza, na twarzach gospodarzy, rejestrując zmiany, zapamiętując drobnostki, które mógłby skleić kiedyś w całość. Dostrzegłszy w gąszczu sukien i garniturów Carrowa, Kruegera i Vane (na widok ostatniej dwójki uniósł brwi, zliczając w myślach należności za wygrane zakłady), chciał już ruszyć w ich kierunku, gdy nagle gdzieś przy końcu pokoju mignęła mu znana postać. Była ubrana zaskakująco skromnie jak na nią, a chociaż zmartwienia i znaczna utrata wagi ujęły jej nieco urody, wciąż wyglądała pięknie, wciąż przyciągała wzrok. Zniknęła za rogiem korytarza, nawet się nie oglądając.
Nie zastanawiając się wiele, ruszył za nią.
Kroczył za nią przez gąszcz korytarzy, z dłonią wsuniętą w kieszeń spodni, wzrokiem wlepionym w gładką linię pleców, wodząc spojrzeniem za drobnymi stopami lekko stąpającymi po wypolerowanym drewnie. Nie widziała go, czymś zajęta, czymś pochłonięta do reszty. Przystanął, dostrzegając, że i ona zwalnia kroku i zatrzymuje się naprzeciw uchylonych drzwi jakiegoś pokoju. Stał tak przez sekundę, obserwując ją uważnie, ale nic się nie wydarzyło. Niespiesznie, krok za krokiem, zbliżył się do niej, a subtelny zapach jej włosów i skóry uderzył jego nozdrza, kiedy delikatnie, lecz bez zbędnego wahania, objął ją od tyłu, wolną ręką dotykając podbródka, przykładając kciuk do miękkich, różanych warg. Nie chciał, by się spłoszyła i narobiła hałasu. Nie potrzebowali skandalu. Wyszeptał do niej kilka słów, nim jednak skończył, poczuł, jak jej ciało sztywnieje, jak napięty jest każdy jej mięsień. Zmarszczył brwi i wzniósł wzrok, teraz dopiero ogarniając spojrzeniem wnętrze gabinetu, widoczne wyraźnie zza lekko uchylonych drzwi. Nie od razu zrozumiał.
— Nie przypuszczałem, że zwykłaś podgląda… — I urwał, uśmiech na jego wargach zrzedł, a oczy pociemniały. To nie była byle jaka parka, szukająca chwili samotności w pokojach nieprzeznaczonych dla gości. Zza szerokich pleców stojącego tyłem chłopaka dostrzegał wyraźnie znajome ciemne włosy, jasny łuk szyi i parę lśniących lękiem oczu, oczu koloru bławatka. Wypuścił Chiarę z ramion, odsuwając ją na bok, jak gdyby nie miała tu nic do powiedzenia; nie obrzucając jej nawet pojedynczym spojrzeniem. W jego żyłach popłynęła czarna krew, w ciemnych ślepiach błysnęło widmo gniewu. Przywitał to uczucie jak coś tęsknego; oswojone, znajome, wypełniające ciało czymś destruktywnym, palącym i potężnym.
Pchnął drzwi, przekraczając próg, wyrastając za nimi jak spod ziemi. Jego palce zakleszczyły się w żelaznym uścisku na karku niższego od siebie chłopaka, ramię szarpnęło go do tyłu, odrywając od drobnego ciała Aristos, pchając jak szmacianą lalkę na gładką, białą ścianę. Chwycił go za włosy, a potem raz, drugi, trzeci uderzył jego głową o mur. Jego twarz miała wyraz surowy, poważny i skupiony, na szczęce uwypukliła się żyła, tylko w oczach lśniła lodowata, przerażająca, paraliżująca furia, jakaś radość, jakaś rozkosz, czające się na dnie serca demony. Poderwał jego głowę za włosy, zaglądając mu w oczy z tym swoim radosnym, zimnym wyrazem okrucieństwa, błyszczącym w wejrzeniu, które mógł widzieć tylko on jeden. A gdy ich spojrzenia się spotkały, napotkał tam coś innego, niż zobaczyć się spodziewał, napotkał chłopaka, którego znał i wzrok, który rozpoznawał, bo czasem widywał go w lustrze. Uśmiechnął się cierpko, uspakajając oddech, nieco mocniej podrywając jego głowę. Zauważył z dezaprobatą, że mankiet koszuli splamiony miał krwią.
— Witaj, Mattiasie — mruknął, chwytając boleśnie jego przedramię, nim tamten zdecydował się sięgnąć po różdżkę. Potrząsnął nim jak w geście powitania. Okoliczności nie sprzyjały rozmowie. Bo czyż nie najlepiej uczyć się znaczenia i nieocenionej wagi słowa nie na własnej skórze? Nie łatwiej zrozumieć jego sens, gdy powtarza się je wciąż i wciąż, błagając, skomląc i podkulając ogon, jak posłuszny, pojętny pies? — Panna Lacroix skończyła z tobą rozmawiać. Twoja wizyta w tym domu również dobiegła już końca. Spotkamy się, mam nadzieję, niedługo.
Głos miał spokojny, niemal uprzejmy, nie pobrzmiewała w nim nawet groźba, tylko w oczach odbijała się wiadomość, której nie musiał ubierać w słowa. Nie był głupi, nie mógł tknąć go w domu pełnym ludzi, na oczach dziesiątek świadków. Oczekiwał następnego spotkania, przestrzegał go przed wchodzeniem sobie w drogę, a przede wszystkim jasno komunikował: jeśli jeszcze raz jej dotkniesz…
Puścił go, popychając w kierunku drzwi. Na białej ścianie pozostał rozbryzg krwi, z tych, które Vincent najpewniej by docenił. Wsunął dłoń do kieszeni spodni, zaciskając palce na różdżce i wiodąc za nim spokojnym spojrzeniem. Być może popełnił dziś błąd. Wiele przyszłych wydarzeń zależeć mogło od tej chwili.
— Znasz drogę do wyjścia.
Wielu wydarzeniom mógł dziś zapobiec.
Aristos Lacroix
Aristos Lacroix

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyPią 18 Lip 2014, 21:42

Nie spodziewała się tego, nawet przez sekundę nie sądziła, że Vincent w swoim szaleństwie, w nieopanowanej chęci niesienia za sobą zniszczenia, cierpienia i psychopatycznej wizji świata posunie się do czegoś takiego.
Do jego gróźb, do podłych żartów, do przekraczania granic wytrzymałości jej psychiki i cierpliwości przywykła już dawno. Miała na to czas. Do spojrzenia śledzącego jej ruchy, do uśmiechów, które zamiast radości niosły jedynie lód i okrutną satysfakcje, do pojawiania się znikąd i wprowadzania do jej życia strachu, który paraliżował, urastając w wyobrażeniach dziecka do rozmiarów koszmaru... Do tego również przywykła.
Rzeczą, której się nie spodziewała, była jego natarczywość; dłonie zaciskające się na nadgarstkach, trzymające w ciasnym potrzasku, ciało napierające coraz mocniej w sposób, którego nie można było pomylić z przypadkową próbą utrzymania równowagi. Był zbyt blisko. Czuła jego oddech na skórze, ciepło jego ciała coraz wyraźniej przedzierało się przez materiał szat i jej sukienkę, a elektryzująco niebieskie oczy, tak podobne do jej własnych i jednocześnie tak diametralnie różne wpatrywały się w twarz Gryfonki z błyskiem głodu. Zniecierpliwienia.
Uniosła głowę, odpowiadając na to spojrzenie twardo i chłodno, choć nuta niezrozumienia przepłynęła przez błękit tęczówek dziewczyny, plamiąc próbę utrzymania nerwów na wodzy mrokiem wypływającego strachu.
-...Nic dziwnego, że czujesz mój puls, przecież... Mattias! – nuta zaskoczenia w głosie zafalowała jak tafla wody, w którą ktoś cisnął garścią kamieni; uprzednia rezerwa odeszła w niepamięć, zastąpiona przerażeniem i wściekłością, pulsującą gdzieś w okolicach żołądka, rozlewającą się wywołującą mdłości falą w stronę gardła i zastygłej w wyrazie bezbrzeżnej niechęci twarzy dziewczyny.
Szarpnęła się stanowczo, a potem kolejny raz; ciepłe, miękkie wargi wędrujące po jej szyi nie odsunęły się jednak, nie dały za wygraną. Pewne swojego celu i drogi wyznaczały na ciele swoją własną ścieżkę, by wreszcie zakończyć wędrówkę w miejscu, w którym puls wyczuwalny był najmocniej. Jęknęła, przekręcając głowę by je zablokować, niewiele to jednak dało – uwięziona między silniejszym od siebie chłopakiem, a nieustępliwym biurkiem, mogła jedynie próbować odzyskać swobodę ruchów, co wcale nie należało do najłatwiejszych zadań.
Ugryzienie przywitała kolejnym szarpnięciem, zdając sobie sprawę z tego, że chłopak wyczuje budzącą się w niej histerię i furię, sprawiające, że puls przyspieszał jeszcze bardziej. Oczekując na jego kolejny ruch zaklęła tylko po francusku, wystarczająco szpetnie, by wywołać na twarzy Vincenta uśmieszek. Zmarszczyła brwi, on jednak odsunął się w tej samej chwili, zmuszając ją do kolejnej walki spojrzeń; potwór, którego widziała w jego oczach sprawił, że zadrżała, jednak to słowa sprawiły, że krew Aristos zawrzała po raz kolejny.
- Nie dotkniesz go. – syknęła, wyrywając ciało do przodu, napierając na kuzyna na tyle, na ile pozwalał jej uścisk jego dłoni; ból w wykręconych przez to barkach promieniował na plecy, sprawiając, że skrzywiła się na sekundę – Nie dotkniesz, rozumiesz? Nie pozwolę ci na to. – fala zimnej kalkulacji opadła na rozdygotane nerwy; coś szeptało uparcie, by przestała mówić. By pozwoliła mu nacieszyć się chwilą, by nakarmiła potwora własnym milczeniem, sprawiając, że nasyci się na jakiś czas, dając jej cenne minuty. Cenne godziny.
Dni potrzebne na to, by znaleźć wyjście z sytuacji... Bez wyjścia.
Jego szept wspinał się miękko po jej umyśle, wywołując kolejną falę duszących mdłości; wbiła paznokcie w blat biurka, w oczach Vincenta widząc jak bardzo zbladła, jak obrzydliwie przerażone jest jej własne spojrzenie. I nienawidziła się za to z całej siły.
Nim jednak zdążyła zrobić cokolwiek, by wymusić na starszym reakcję, drzwi do gabinetu otworzyły się na oścież, zupełnie niespodziewanie. Rosier był ostatnią osobą, której spodziewała się na progu.
Kiedy chwycił Vincenta za kark, gdy pchnął go na ścianę, oswobadzając tym samym jej własne ciało spod uścisku kuzyna, Aristos odsunęła się prędko w przeciwległym kierunku, z ponurą nutą satysfakcji obserwując całe zajście; nadgarstki pulsowały bólem, podobnie jak nieznośnie piekące miejsce, w którym jasnooki potwór złożył swój pocałunek. Nie zwracała na to jednak uwagi, zbyt skupiona na przedstawieniu, które rozgrywało się na jej oczach. Skupiona na czerpaniu bezwstydnej, okrutnej przyjemności, płynącej ze sposobu w jaki Evan obszedł się z Pride’em. Złakniony sprawiedliwości i krwi potwór ryknął w jej wnętrzu zwycięsko, napawając się widokiem grymasu na zalanej posoką twarzy Vincenta. Nie było jej żal. Nie była wystraszona.
Chciała, by Evan go zabił. By roztrzaskał tę pyszałkowatą, okrutną twarz o boleśnie białą ścianę, by zgasił, zdusił w zarodku błysk we wciąż migoczących oczach, by wydarł z jej kuzyna ostatnią iskierkę życia i pozwolił jej zgnieść ją na pył. W tej chwili zrobiłaby to z rozkoszą, bez namysłu, delektując się ostatnim tchnieniem ofiary, patrząc, jak życie opuszcza go powoli, w mękach. W tej chwili chciała być silniejsza, chciała móc postąpić z Vincentem tak, jak Rosier; świadomość, że tego typu brutalność nigdy nie będzie w zasięgu jej ręki była gorzkim zastrzykiem rzeczywistości. Jako kobieta nie mogła posunąć się do bezpośredniego starcia bez użycia różdżki, jednak samo patrzenie na rozgrywającą się przed nią scenę było wystarczającą nagrodą za te braki.
Niecierpliwym ruchem dłoni otarła szyję, w miejscu w którym jeszcze przed kilkoma minutami czuła usta Vincenta; kryształowe szpilki poluzowały uchwyt w lokach, gdy się szarpała, wyciągnęła je więc pozwalając, by włosy opadły na drobne ramiona, kiedy Rosier popychał Vincenta w stronę wyjścia. Nie poświęciła mu jednak kolejnego spojrzenia, skupiając się na twarzy Ślizgona; bijący od niej spokój, figlarna nuta okrucieństwa i powaga były tym, czego dopiero się o nim uczyła. Tym, co, będąc jednocześnie niesamowicie pociągającym, czasem ją zastanawiało. Pamiętała go jako towarzysza zabaw, rywala, pierwszą miłość, przyjaciela... A teraz stał przed nią ktoś boleśnie obcy i jednocześnie tak znajomy, że zapierało dech w piersi. Uśmiechnęła się jednak, gorzko, blado, obdarzając Evana długim spojrzeniem. Podeszła bliżej, dotykając dłonią jego ramienia, na krótki moment pozwalając sobie na przywilej przylgnięcia do niego; znajomy zapach perfum i krwi nęcący nos zadziałał zaskakująco zbawiennie na jej nerwy, kiedy przytuliła się do Rosiera w ostatnim odruchu poszukiwania bezpiecznej przystani. W połowie ukryta za jego plecami obserwowała Vincenta zmrużonymi oczami, dopiero po chwili zauważając Chiarę; jej mina mówiła wiele, także o tym, że musiała widzieć choć część zajścia.
- Powinnam iść. – powiedziała cicho, na krótki jeszcze moment mocniej zaciskając palce na ramieniu Ślizgona. Złowiła jego spojrzenie, spod warstwy lodowatej furii wyławiając zaniepokojenie, a raczej jego ulotny błysk; to znów naprowadziło jej myśli na drogę w przeszłość, na tych kilka zimowych godzin. Na taflę wody zamykającą się nad głową, mordercze zimno i lód wdzierający się siłą do gardła. Czy wtedy to zaniepokojenie było tak ulotne, jak teraz?
Potrząsnęła głową, pozbywając się natrętnego wspomnienia, a potem z niechęcią wypuściła ramię Rosiera z uścisku, szybkim krokiem ruszając do wyjścia.
Jej spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Chiary; przygryzła wargę, zatrzymując się na chwilę, chwytając dłoń dziewczyny w przepraszającym geście.
- Wybacz. Nie mogę zostać. – coś ścisnęło jej gardło, powodując, że spokojny do tej pory oddech nagle stał się nierówny. Odwróciła głowę, zaciskając zęby, spojrzała jeszcze raz na Rosiera, musnęła wzrokiem Krukonkę i czując, jak oczy zaczynają szczypać łzami bezsilności i opuszczającej ciało adrenaliny ruszyła w stronę schodów.
Prawie nie pamiętała momentu, w którym opuszczała posiadłość; buzujące pod skórą emocje nie pozwalały jej na skupienie wzroku. Jedyną rzeczą, która przykuła jej uwagę na tyle, by zapisać się w pamięci, był wysoki chłopak. Zapamiętała go zresztą jedynie dlatego, że wpadła na niego jak mała kula armatnia, spiesząc się do wyjścia; jedynie jego refleks i silne ramię powstrzymały ją od upadku.
Uniosła głowę, napotykając jasne oczy i interesująco przystojną twarz; to musiał być ich dzisiejszy gospodarz, bowiem podobieństwo do Chi natychmiast rzuciło jej się w oczy. Nie zdobyła się jednak na kąśliwy komentarz, lub przeprosiny, boleśnie zdając sobie za to sprawę z tego, jak musiała wyglądać. Odsunęła się od niego prędko, chwiejnie odzyskując równowagę na powoli mięknących kolanach i wyszła z budynku, nie oglądając się za siebie.
Pozwoliła, by otulił ją mrok lipcowej nocy, przynosząc ze sobą zapach trawy, kwiatów i woń krwi, która przylgnęła do jej ciała podobnie jak zapach perfum Vincenta.
Chłód francuskiego powietrza powitał ją z otwartymi ramionami, podobnie jak skrzaty, zaniepokojone stanem panienki. Objęła wzrokiem ogrom Emerald Fog, iskrzącego pojedynczymi światłami w oknach i zacisnęła dłonie w pięści, w myślach przepraszając swojego irlandzkiego wojownika za to, że nie może wrócić.
Wilcze Wzgórze nie wchodziło już w grę.
[z.t]
Vincent Pride
Vincent Pride

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyNie 20 Lip 2014, 11:39

To jak się opierała bawiło go, zachęcało, ośmielało na więcej... Choć się powstrzymał. Nie miał zamiaru wykraczać poza to naznaczenie pocałunkiem, a przynajmniej nie na tym przyjęciu. Wierzył, że będzie miał jeszcze multum okazji do zasmakowania Aristos. Jeżeli los nie da takiej sytuacji – sam ją sobie stworzy, bo czemu nie. Mógł to zrobić i nikt mu nie przeszkodzi. A propos przeszkadzania...

Tak, on też nie spodziewał się tego, że ktoś wtargnie w sam środek ich drobnego spotkania. Szczególnie nie tak brutalnie, nie wypada. Czując jak z impetem wpada na ścianę lekko się skrzywił, ale nie z bólu, raczej z zaskoczenia samym uderzeniem. Coś takiego to jeszcze nie ból. Uderzanie głową o mur – to już inna bajka, jednakże sama siła uderzenia zamroczyła go na tyle, że jedyne co zdołał pojąć to dudnienie w uszach i smak krwi na języku. No proszę, dawno nie miał okazji tego doświadczyć. Właściwie prawie zapomniał jak smakuje jego własna posoka, a teraz mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że słodko. Niektórzy, by stwierdzili, że zdecydowanie za bardzo mu sie to podoba.
Kiedy zmysły powróciły do równowagi – wciąż nieco chwiejnej, ale to kwestia sekund – mógł spojrzeć w twarz nowemu kompanowi zabawy, czując szarpnięcie na swoich włosach. Ponownie się skrzywił, ale z uśmiechem, przesuwając językiem po zakrwawionych wargach. Jak się okazało, nowy kompan zabawy wcale nie był nowy, a wręcz przeciwnie i nie miał tu na myśli wieku.
Rosier. No proszę, kto by pomyślał. Czyżby zamienił osobowość wielce mrocznego na rycerza w srebrnej zbroi? Hm, po wstępnych oględzinach stwierdził, że nie, wielce mroczny nastolatek wciąż tam siedział, tylko ta zbroja zupełnie nie pasowała. Raczej był to stary metal przeżarty rdzą brutalności. Aristos takich lubiła, choć wspaniali bohaterowie również byli jej słabą stroną. To pewnie juz należało do naszego drogiego Irlandczyka, ha.
Kiedy Rosier go puścił, nakazując wyjście otrzepał swoją szatę, jakby co najwyżej lekko sie przykurzyła. Przeczesał palcami włosy doprowadzając je do względnego ładu, natomiast językiem znów przesunął po wargach, by następnie otrzeć je wierzchem dłoni.
- Kopę lat, Evan. – uśmiechnął się do chłopaka, odpowiadając na jego spojrzenie, bez najmniejszego zawahania. Nie bał się go, nigdy nie czuł strachu na widok tego zimnego potencjalnego mordercy – i jeśli sie jeszcze nim nie stał to Vincent będzie bardzo zdziwiony. Respekt, może trochę. W końcu Rosier umiejętności miał, tylko wyobraźni brak. Dlatego też jego grożące spojrzenie odwzajemnił spokojem i swego rodzaju niewerbalna odpowiedzią na wyzwanie. Czymś w stylu popularnego „catch me if you can”. Zapowiadało się interesujące odnowienie stosunków, doprawdy.
Następnie zerknął na czającą się za ramieniem chłopaka Lacroix, której posłał swój najlepszy uśmiech – i juz ona wiedziała, który to był i co oznaczał.
- Możesz być pewna, kochana, że twój Irlandczyk nie dożyje zakończenia roku szkolnego. Chętnie zobaczę ile jest w stanie żyć z po zamienieniu miejscami jego organów wewnętrznych. No dobrze, nie patrz już tak na mnie. – zaśmiał się lekko. – Będę go utrzymywał przy życiu ile dam radę. Stopniowo zamieniając jego ciało w coś ... interesującego. Poczuje muzykę w swoich żyłach, ścięgnach, mięśniach. Zaręczam, że postaram się osobiście przypilnować jego funkcji życiowych.
Ostatni uśmiech – uprzejmy i pogodny do bólu odprowadzający Lacroix, po czym spojrzał jeszcze na Rosiera, by w końcu odwrócić się i spokojnym krokiem opuścić pomieszczenie. Przy drzwiach jego wzrok padł jeszcze na jedną osobę. No proszę, Nasza urocza, acz nijaka di Scarno. W takim miejscu? Ciekawe czy to ona ściągnęła Evana. No cóż, nie ważne, po prostu należałoby się nią bardziej zainteresować. Ciekawe jakie są jej koligacje z naszym mrocznym rycerzem.

z/t
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyNie 20 Lip 2014, 14:11

Chiara miewała takie... epizody, kiedy emocje chwilowo brały górę nad rozsądkiem. Jednym z nich był niewątpliwie wybuch na widok Lasarusa, innym zaś ten list wysłany Rosierowi. Zdecydowanie nie chciała, aby o niej zapomniał. Zwłaszcza, że ona nie potrzebowała żadnych zdjęć, aby jego osoba pozostawała bez chwili przerwy gdzieś na rubieżach jej świadomości. Nie oczekiwała jednak od niego odpowiedzi, właściwie nawet wolałaby, aby taka możliwość nie przyszła mu do głowy. Z jednej strony doświadczała uczucia, które można by przy dozie dobrej woli nazwać tęsknotą, z drugiej zaś miała nadzieję, że to oddalenie pomoże im się zdystansować, nabrać bardziej racjonalnego, chłodniejszego podejścia do tego, co ich łączy. Dlatego, choć poczuła także zawód, do pewnego stopnia była zadowolona z dezercji Evana. Gdyby pojawił się na imprezie, wszystko co osiągnęła (choć i tak było to, oglądnie mówiąc, niewiele) przepadłoby najpewniej i musiałaby zaczynać od nowa. Nie wspominając już o tym, że Ślizgon najprawdopodobniej zdawałby sobie sprawę z prawdziwych motywów dla tego przyjęcia. Powitanie bękarta było tylko fasadą, za którą skrywało się wyrachowanie Luigiego. Nie wspominając już o tym, że najprawdopodobniej nie stałaby się świadkiem tej sceny, która teraz rozgrywała się na jej oczach. Choć to raczej należałoby uznać za coś pozytywnego. Przynajmniej dla niej.
Skoncentrowana na swoich poszukiwaniach, nie zauważyła, że coś się zmieniło, że ktoś za nią podąża. Osławiona kobieca intuicja nie podpowiedziała jej, że Rosier pojawił się na przyjęciu, a zmysły nie zaczęły krzyczeć z powodu jego bliskości. Nie była nadczłowiekiem, być może w innych okolicznościach zorientowałaby się, że nie jest w korytarzu sama, ale w tej chwili pochłonęło ją podejmowanie decyzji w sprawie tego, co działo się za drzwiami gabinetu. Nie spodziewała się więc dłoni, które bez uprzedzenia, stanowczo objęły ją od tyłu. Syknęła jednak bardziej z bólu, niż zaskoczenia, bo intruz uraził jej obite plecy. Nade wszystko znała przecież ten dotyk, ten zapach, te dłonie... w końcu także ten głos. I choć znajomy ucisk w dole brzucha pojawił się jak na zawołanie, to napięcie jej mięśni nie zależało. Właściwie wzmogło się jedynie, bo kwestią czasu było zorientowanie się Evana w sytuacji. Chiara nie chciała go tutaj, ale w tej chwili nic nie mogła już zrobić. Pozostawało jej czekać... I nagle po prostu ją odsunął, jak nieużyteczną zabawkę, nie obdarzając nawet przelotnym spojrzeniem. Nieświadom jej stanu, wbił palce dokładnie w te miejsca, w których pod czarnym materiałem widniały fioletowe podpisy jej ojca. Zacisnęła zęby i do bólu wbiła końcówki paznokci w dłonie, nie przejmując się czerwonymi śladami w kształcie półksiężyców, które miały potem szpecić bladą skórę. Nie ruszyła się ze swojego miejsca w progu, usztywniona, spięta, pociemniałymi oczami obserwując rozgrywającą się w pokoju scenę. Znała dość dobrze Rosiera, a przynajmniej wiedziała, że jest zdolny do niesienia bólu i przemocy, świadoma była tego, że zabijał, być może niejednokrotnie. Nigdy jednak nie widziała go w „akcji”, przy niej zawsze nakładał odrobinę inną maskę, nie był tym bezlitosnym, agresywnym mordercą, choć oczywiście było mu daleko do maskotki. Nie spuszczała z niego wzroku, kiedy chwytał Vincenta, unieruchamiał go i uderzał jego głową w ścianę. Nie zaprotestowała, nie poruszyła się nawet o minimetr; nie czuła się nawet zdolna do tego, aby cokolwiek uczynić. Jedynie na chwilę przeniosła wzrok na twarz Ari, odnajdując na niej satysfakcję z cierpienia kuzyna, ale także ulgę, zaufanie i podziw dla Rosiera. Nie skrzywiła się, jedynie wbiła paznokcie trochę głębiej w skórę. Ani jedno słowo nie wydobyło się także z jej gardła, kiedy Evan rządził się w jej domu jak gospodarz, wyrzucając jednego z gości. Właściwie równie dobrze mogłoby jej tutaj nie być, ale była, patrzyła na to i stawała się coraz bardziej odległa. Puściła mimo uszu pożegnalną przemowę Vincenta, która wraz z tym, co widziała, stanowiła wystarczające potwierdzenie wcześniejszych słów Aristos i odpowiedziała pustym spojrzeniem na to, którym obdarzył ją przy wyjściu Pride. Nie bała się go, ani jego zainteresowania. Nie z naiwności, po prostu osiągnęła limit osób, które mogły wzbudzać w niej przerażenie. Kiedy w końcu odwróciła wzrok od Vincenta, który szybko zniknął gdzieś na drugim końcu korytarza, zmuszona była do obejrzenia jakże wzruszającej sceny uścisków pomiędzy starymi przyjaciółmi, może nawet starymi kochankami. Przemogła swoją niemoc i wydobyła różdżkę, schowaną w rękawie czarnej sukienki. Przekroczyła próg i odwróciła się tyłem do zajętej sobą pary. Szeptem wypowiedziała właściwie zaklęcie i usunęła ślady krwi ze ściany, nie zależało jej na tym, żeby Luigi wiedział zbyt wiele. Nie mówiąc już o tym, że jej stosunek do czerwieni uległ drastycznej zmianie. Mniej więcej w tej samej chwili, w której dokończyła dzieła, usłyszała obok siebie głos Lacroix i zwróciła na nią beznamiętne spojrzenie. Jej palce instynktownie oddały jednak uścisk odrobinę trzęsącej się dłoni Gryfonki, a na twarz wypłynął nie dający się powstrzymać wyraz zaniepokojenia. Trudno powiedzieć jedynie, czy bardziej martwił ją Vincent, nowo odkryta twarz Rosiera, która chcąc nie chcąc przypominała jej ojca, czy może relacje łączące Aristos i mężczyznę, do którego poczytywała sobie pewne prawa. Skinęła głową na słowa pożegnania i odrobinę mocniej ścisnęła jej palce, kiedy zauważyła łzy napływające do oczu dziewczyny. Nie była typem empatycznego wrażliwca, ale rzadko kiedy znajdowała satysfakcję w kopaniu leżącego.
-Rozumiem – odparła cichym, spokojnym, opanowanym głosem, pozwalając Ari zabrać rękę i opuścić pomieszczenie. I nagle została sama z Rosierem, do którego wciąż stała tyłem. Przez chwilę miała nawet ochotę nie obracając się za siebie pójść w ślady kuzynostwa, ale odsunęła od siebie tę myśl i nie powalając emocjom na wymknięcie się spod żelaznej kontroli, obróciła się w stronę chłopaka. Obrzuciła go badawczym spojrzeniem i zatrzymała wzrok na plamie krwi, naruszającej biel koszuli. Przez jej głowę przemknęło wspomnienie jej własnej sukni, jej ciała pokrytego tą posoką, ale odcięła się od niego i zrobiła krok w stronę Ślizgona.
-Lepiej to usunąć, zanim wrócimy na dół. – stwierdziła rzeczowo, tonem podobnym do tego, którym zwróciła się do Aristos.
Franz Krueger
Franz Krueger

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyWto 22 Lip 2014, 23:55

Doprawdy, jeżeli ktoś chciałby go zapytać, ta impreza nie była mu do szczęścia potrzebna i zgodził się tutaj przyjść tylko ze względu na to, że był zaproszony jako osoba towarzysząca Jasmine. Zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna będzie chciała się zobaczyć ze swoją przyjaciółką, tym bardziej, że podczas wakacji nie było ku temu zbyt wiele okazji. Swoją drogą, z przyjaciółką, z którą swego czasu łączyło ją coś więcej. Mimo wszystko, Franz nie obawiał się nawrotu dawno pogrzebanych uczuć, ufał pannie Vanie i wiedział, że ta nie jest gotowa do zdrady. Był pewien jej wierności i nie musiał jej przypominać o tym, że to on jest jej partnerem. Ona sama dobrze wiedziała, jak powinna się zachowywać, żeby nie zranić jego uczuć, a także urazić jego męskiej dumy. Z tego też względu chłopak znosił w spokoju wszystkie czułe gesty, którymi jego towarzyszka witała się ze swoimi znajomymi, nawet przedstawicielami płci nieco brzydszej. Jedno jednak musiał przyznać – nie spodziewał się tego, że brunetka będzie równie znudzona, co on. Ale czemu się dziwić? Chiara di Scarno zajęta była przygotowaniami i innymi gośćmi, nie miała nawet krótkiej chwili, by z nimi porozmawiać. Natomiast samego Lasarusa, na cześć którego podobno cała uroczystość była wyprawiana, młody Krueger nawet nie dojrzał w żadnym zakątku sali. Ostatecznie więc spędził czas na popijaniu drinków, a miał o tyle szczęście, że kelnerzy na kolejnych tacach przynosili już nie tego ohydnego szampana, który był jedynym alkoholem przyprawiającym go o poranne bóle głowy, ale i szklaneczki z whiskey. Tego szlachetnego trunku, tak samo jak i różańca, niemiecki czarodziej nigdy nie odmawiał.  Raczył się więc kolejnymi łykami chłodnej cieczy tak mile drażniącej podniebienie i gardło. Brakowało tylko papierosa, których paczkę siedemnastolatek wyciągnął z kieszeni marynarki. Zapalił jednego, zaciągając się intensywnie tytoniowym dymem. Drapiąca trucizna stanowiła idealne dopełnienie gorzkiego smaku Ognistej i sprawiała, że chłopak przestawał myśleć o tym, że ta cała impreza go nudzi i że najchętniej przebywałby teraz w zupełnie innym miejscu. Chociaż, gdyby tak się zastanowić, w jakim? Właściwie najlepiej było mu tam, gdzie była jego ukochana, a zatem wszystko wskazywało na to, że tak czy siak, Franz nie miał prawa siedzieć w domu. A już na pewno nie ze swoim despotycznym i nędznym ojczulkiem. Ostatnimi czasy Heinrich działał mu na nerwy, a to najpewniej dlatego, że dopiero od niedawna Ślizgon zaczął dostrzegać jego paskudne cechy charakteru i chęć manipulacji swym jedynym synem. Wreszcie myślał samodzielnie i był gotów przeciwstawić się jego woli, podążając zamiast tego swoją własną ścieżką, którą dopiero miał wytyczyć. Spotkanie z Voldemortem przekonało go do tego, że zarówno on, jak i banda jego śmierciożerców to bydlaki pragnące rozlewu niewinnej krwi, a on zdecydowanie nie wpisywał się we wzorcowego sługusa Czarnego Pana. Po co zabijać młodą, kruchą blondyneczkę, która w żadnym stopniu nie mogła zagrozić tej ciemnej stronie czarodziejskiego świata? Krueger odsunął od siebie te myśli, uważał ten rozdział swojego życia za zamknięty. Wspomnienia jednak czasem powracały, szczególnie wtedy, kiedy magiczna prasa interesowała się zaginięciem czarodziejów, porwaniami i morderstwami. Niemiec codzienne przeglądał gazety, by wreszcie, tego pechowego dnia, rankiem przed imprezą u panny di Scarno, zauważyć artykuł, którego nagłówek głosił, że zaginęła Gryfonka, Vivienne Lovett. O tym jednak Franz również chciał zapomnieć, a już na pewno zamierzał ukryć przed światem to, że cokolwiek wie o jej zniknięciu, że był przy niej, kiedy wydała ostatni dech ze swej piersi.
Rozmowa z Jasmine pozwoliła mu jednak zapomnieć o nowościach ze świata czarodziejskiego oprawionych w piękne i dramatyczne słowa przez dziennikarzy. Przede wszystkim dlatego, że panna Vane wyznała mu, że jej rodzice chcieliby go poznać, co niewątpliwie nie było wcale błahą informacją, która mogłaby zostać przez niego pominięta. Prawdę mówiąc, jego pierwsza reakcja, która mogła przypominać pewien wyraz obawy, niekoniecznie zgodna była z rzeczywistością. To raczej zaskoczenie sprawiło, że zachował się w ten sposób. Tak naprawdę bowiem nie miał nic przeciwko, nie był spięty na myśl o spotkaniu z rodzicami swojej kobiety, bo i wiedział, jak powinien zachować się w towarzystwie czystokrwistej rodziny. Akurat tego nie mógł ojcu ujmować, etykiety wyuczył go niezwykle dokładnie, mimo że charakter Franza często się jej opierał.
- Nie boję się, chociaż nie ukrywam, że cieszy mnie podejście Twoich rodziców. – mruknął w odpowiedzi na jej słowa, które wyraźnie go rozbawiły. Myślała, że go przestraszy swoim ojcem czy mamusią? Nie przesadzajmy, Krueger był mężczyzną z krwi i kości i nie dawał się spłoszyć takimi zaproszeniami. Nawet był ciekawy tego po kim jego luba odziedziczyła urodę, gdzie mieszka, kim są jej rodzice. A rad był także i z tego, że będzie mógł dowiedzieć się tego wszystkiego, nie dając nic w zamian. On bowiem wolał pozostawić tajemnice swojej rodziny dla siebie. Niekoniecznie w smak było mu poznawanie Jasmine z ojcem śmierciożercą, który nie nadawał się do niczego innego, jak do zabijania. Matka też nie była bez winy, skoro zezwalała mu na to wszystko, czego dopuszczał się na co dzień i nie reagowała, gdy Heinrich traktował małego jeszcze Franza jak narzędzie, wychowując go w duchu nienawiści do osób krwi nieczystej i żądzy krwi.  
- Nie mógłbym się pogodzić, gdyby wydali Cię za jakiegoś gbura. – dodał zaraz, kontynuując swoją poprzednią wypowiedź. Wyobraził sobie nawet pannę Vane z jakimś grubawym Ślizgonem z siódmego roku, z którym rodzice zeswatali ją jedynie ze względu na nazwisko jego rodu i przepełnioną skrytkę w banku Gringotta. Wzdrygnął się na samą myśl o takim scenariuszu i szybko oczyścił umysł, upijając kolejne łyki whiskey i odkładając do popielniczki peta, gasząc go lekkim dociśnięciem do szklanego denka.
- Nie obawiam się żadnego przesłuchania. Myślę, że jakoś się z Twoim ojcem dogadamy. I myślisz, że nie odda Cię mi? Nie wierzysz w moje możliwości. – mruknął, udając naburmuszonego, ale zaraz uśmiechnął się do niej ponownie, wychylając do końca szklankę whiskey. I tak właściwie wyglądał ich pobyt w rezydencji państwa di Scarno już do samego końca uroczystości. Poczęstowali się jeszcze kilkoma drinkami, porozmawiali ze znajomymi, którzy akurat się nawinęli. Oboje byli jednak nad wyraz znudzeni sztywną i wzniosłą atmosferą, toteż opuścili włoskie domostwo nieco wcześniej, niż inni.

2x zt.
Amycus Carrow
Amycus Carrow

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyPią 25 Lip 2014, 19:35

Powitanie przyrodniego brata Chiary źle kojarzyło się Amycusowi. Dotychczas nie został on oficjalnie przedstawiony, a możliwość dostrzeżenia go w tłumie znanych i nieznanych twarzy znikała z każdą mijającą chwilą. Sączył powoli otrzymaną szklankę ognistej, przesuwając leniwie spojrzeniem po otoczeniu i przez jakiś czas jeszcze zastanawiał się nad sensem tkwienia w tym miejscu.
Fraza „przyrodni brat” stawiała przed oczyma wyobraźni chłopaka sylwetkę znienawidzonego do szpiku kości Dereka, któremu miał ochotę wyrwać serce przy najbliższej okazji. Jakkolwiek by próbował, Lasarus jawił mu się jako ktoś podobny do ów młodzieńca, burząc w ten sposób otwartość na nowe znajomości.
Gdzieś kątem oka dostrzegł wychodzącą Aristos, z którą miał nadzieję porozmawiać dzisiejszego wieczoru i podziękować oficjalnie za szczerość w liście, jaki wystosował do niej w pośpiechu kilka tygodni wcześniej. Obecnie zniknęła mu za drzwiami wejściowymi na tyle gwałtownie, że nie zamierzał podnosić się z wygodnego fotela i gonić jej po to, aby rozpocząć niezobowiązujacą rozmowę i podziękować. Jeśli otrzyma potwierdzenie przybycia na zaręczyny, z pewnością znajdzie chociaż trochę czasu na wymianę grzecznościowych frazesów z Gryfonką.
Milczenie nie przeszkadzało mu w niczym, a samotność pozwalała na spokojne analizowanie towarzystwa. Jasmine zdawała się promienieć w towarzystwie Niemca, którego sam Amycus niezbyt dobrze poznał. Oczywiście znane mu było nazwisko oraz twarz, tym bardziej iż wszyscy z jednego domu siłą rzeczy znać się musieli. Wyszli jednak ze spotkania powitalnego dość niespodziewanie, ponieważ młody Carrow nie zarejestrował tego momentu.
Sam zresztą czując iż spełnił obowiązek pojawienia się tutaj, pożegnał się z co bliższymi znajomymi, nie zapominając również o szepnięciu jakiegoś słówka Chiarze gdy w końcu wyszła z ukrycia. I deportował się przed domem do swojego ciepłego domku.
Zmiana tematu
Evan Rosier
Evan Rosier

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyNie 27 Lip 2014, 16:40

Nie pozwolił ani Chiarze, ani Aristos dostrzec więcej, niż widzieć powinny. Niebezpieczne iskry igrające w spojrzeniu, doza okrucieństwa, radosnej, rozkosznej brutalności błyszcząca w oczach przez ten ułamek sekundy, gdy mógł znów oblec się w rolę kata pochylającego się nad swą ofiarą, znów poczuć zapach krwi i niepodzielną kontrolę nad sytuacją – wszystko to prysło, zasnuło się mgłą chłodu, zniknęło jak na zawołanie, gdy tylko obrócił się w kierunku drzwi, wiodąc wzrokiem za Vincentem, wystawiając się na ich zaciekawione, zaniepokojone spojrzenia. Jego twarz była surowa, acz spokojna, zaś języki gniewu, liżące wnętrzności, sięgające serca, wciąż jeszcze pulsujące w żyłach ze swą destrukcyjną, obezwładniającą siłą, nie odbijały się więcej ani w oczach, ani na stężałym powagą obliczu. Pamiętał, gdzie się znajduje; zdawał sobie sprawę z tłumów na dole, z jasnego spojrzenia Aristos, z ciemnych, czujnych oczu Chiary, śledzących każdy jego ruch. I chciał go zabić, naprawdę pragnął sprawić mu ból, prawdziwy, nie jego blady przebłysk związany z kilkoma uderzeniami pięści; przyniosłoby mu to przyjemność, uwolniło go od gromadzącego się w ciele napięcia, pozwoliło znów zasmakować pełni władzy nad cudzym losem, nad nic nie znaczącym, żałosnym pomiotem człowieka jęczącym i kulącym się u stóp. Oto czym byliśmy u swego kresu. Zamiast tego wypuścił go jednak, wygnał z cudzego domu jak psa, nie interesując się zdaniem gospodarzy, zaś jego ciemne ślepia spokojnie, chłodno odpowiedziały na wyzwanie. Był absolutnie pewien, że spotkają się jeszcze, ba, nie przepuściłby okazji, by do tego doprowadzić.
Poczuł, jak drobna dłoń panienki Lacroix obejmuje jego ramię, mocno zaciskając się na barku, jednak nie poruszył się ani nie spojrzał na nią. Nie spuszczał wzroku z Vincenta, dotykając drewna schowanej w kieszeni różdżki i leniwie obracając ją między palcami. Jego słowa, groźby właściwie, trochę zbyt bezpośrednie i nierozsądne jak na dom pełen ludzi i grono świadków, nie zrobiły na nim większego wrażenia. Życie O’Connora było mu zupełnie obojętne, zdążył wyłapać już plotki dotyczące jego i Aristos, usłyszeć co ciekawsze pogłoski o pamiętnym wieczorze po meczu quidditcha, o którym szumiało w szkole jeszcze przez tydzień. Nie czuł potrzeby, by chronić go ze względu na Gryfonkę, wręcz przeciwnie, przywitałby jego śmierć z uśmiechem na ustach. Vincent mógł wypełnić jego ciało muzyką, jeśli chciał, mógł przerobić go na skrzypce i grać na jego flecie, skoro lubował się w takich praktykach, zupełnie mu to nie przeszkadzało, co więcej – ich konfrontacja niemal na pewno przyniosłaby niechybną śmierć jednego z nich, na cóż takiego miałby więc narzekać? Pozabijaliby się wzajemnie i tylko fakt, że musiałby zrezygnować z całej przyjemności zrobienia tego własnoręcznie, nieco tę wizję zaćmiewał.
Gdy Pride opuścił pomieszczenie, chwilę jeszcze stał znieruchomiały, na ramieniu czując zaciskające się palce Aristos, a następnie powoli obrócił się ku niej i omiótł jej drobne ciało uważnym spojrzeniem, by upewnić się, że jest cała. Jego wargi wykrzywiły się na sekundę w wyrazie niechęci, gdy zobaczył ślad, który Vincent pozostawił na jej gładkiej szyi. O wiele niższa od niego, musiała zadrzeć głowę, by na niego spojrzeć. Dostrzegł w jej oczach zaniepokojenie, ale też coś nieobecnego, jakby nie było jej tu i teraz, jakby wybiegła myślami daleko poza te mury; jej źrenice powlekły się mgłą, zwilgotniały. W milczeniu zmarszczył brwi, na jego czole pojawiła się zmarszczka, a zakrzepłe mięśnie drgnęły, gdy zamierzał coś powiedzieć, upomnieć ją, by nie zbliżała się więcej do Mattiasa (że też trzeba jej było mówić takie rzeczy), że jeśli będzie trzeba, zajmie się nim sam, lecz ona odsunęła się, zwróciła w kierunku drzwi. Nie zatrzymywał jej, patrzył tylko spod uniesionych brwi, jak żegna się z Chiarą i bez żadnych wyjaśnień odchodzi. Nie zamierzał za nią iść; miała swojego irlandzkiego rycerzyka i domyślał się, że to jego ramienia pobiegła teraz szukać. Jego chłodne spojrzenie, niepodszyte już gniewem, wciąż jednak chmurne, wyraźnie zamyślone, zatrzymało się na drobnej, wychudłej sylwetce panny di Scarno, wyłapując jej pociemniały wzrok, zmienioną twarz. Nie powinna być świadkiem tego wszystkiego, znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ciekawość nieraz zwyciężała w niej zdrowy rozsądek. Nie odezwał się, gdy zwróciła uwagę na plamę krwi zdobiącą kwieciście jego mankiet, uniósł jedynie przedramię, wyciągając ku niej dłoń, obracając ją spodem, by miała dostęp do rękawa. Nie znał się nigdy na zaklęciach wywabiających, odplamiających i czyszczących, ta umiejętność należała zazwyczaj do kobiet, w szczególności tych, które zwykły samodzielnie wykonywać obowiązki domowe.
— Chiara — mruknął, przerywając ciężkie milczenie i podnosząc wolną dłoń, by dotknąć jej podbródka i unieść go do góry, zaskakująco wręcz delikatnie w porównaniu do twardych uderzeń pięści sprzed sekundy. Jego głos zabrzmiał surowo, stanowczo, nie pozostawiał wątpliwości. Był rozdrażniony, a jego złość odbijała się na niej.— Zabraniam ci się w to plątać. To nie twoje sprawy.
Dotknął jej warg, zanim zdążyła coś powiedzieć, w jego oczach błysnęło ostrzeżenie. Nie żartował. Gdyby tylko wiedział, jak wiele obie planowały w najbliższym czasie namieszać. Przesunął wzrokiem po jej twarzy, przemierzył palcami kształt policzka, ale w jego krwi wciąż jeszcze krążyło widmo gniewu, zaś umysł nieustannie odtwarzał zapach krwi i chrzęst kości. Tylko jej wytęskniona bliskość, łagodna woń ciała, perfum, migdałów i florenckich irysów wybujałych pod krzewami oliwnymi, to wszystko odrywało jego myśli, skupiało je w jednym miejscu i na jednej osobie. Objął ją mocniej w talii i odebrał sobie z jej warg pocałunek, wiedząc, że czas iść; że ich nieobecność zostanie wnet zauważona. Chwilę tkwił przy niej, sycąc się tym, bez czego musiał obejść się przez kilka ostatnich tygodni, a potem odsunął się od niej, obrzucając ją uważnym wzrokiem.
— Pora na nas. Goście dostrzegą brak dziedziczki, a ja ciekaw jestem tego waszego osławionego bękarta — powiedział, mierząc jej twarz chłodnym spojrzeniem, wyczekując na niej z nutą satysfakcji grymasu niezadowolenia. Znał jej podejście do ojca i domyślał się niechęci do nowego braciszka. Zamiast tego chwycił jednak jej przedramię, zamierzając zaprowadzić ją ku drzwiom, przystanął jednak wpół kroku, bowiem przez jej gładkie oblicze niespodziewanie dla niego przemknął wyraz bólu. Zmarszczył pytająco brwi, nie puszczając jej ręki, nie domyślając się rozległych, sino-zielonych sińców szpecących jej skórę pod materiałem sukienki.
Chiara di Scarno
Chiara di Scarno

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 EmptyNie 27 Lip 2014, 23:54

Nie pozwolił? Łatwo powiedzieć, trochę trudniej zrobić. Nie neguję co prawda talentu Evana do przybierania całkowicie nieadekwatnych do prawdziwych uczuć masek, w zależności od kaprysu, ale nie tylko twarz wyraża nasze emocje. I choćby nie wiem jak Rosier się starał, nie zdołałby ukryć gwałtowności ruchów, napięcia mięśni, zapachu zaprawionego adrenaliną potu. Chiara nie musiała widzieć tego, co malowało się na jego obliczu, aby wiedzieć w jakim jest stanie. Spędziła dość czasu pod jednym dachem z mężczyzną używającym przemocy, aby rozpoznawać objawy krążącego w żyłach gniewu. Ani ona, ani Ari nie były ponadto głupie czy naiwne. I znały go dość dobrze, aby nie dać się nabrać na chłodne opanowanie, którym przyoblókł swoją twarz na ich użytek.
Okoliczności nie sprzyjały jednak dogłębnym analizom psychologicznym któregokolwiek z uczestników całego wydarzenia, a przynajmniej nie z punktu widzenia Chiary, która ostatkiem sił trzymała na wodzy swoje własne emocje i nie czuła się z tym najlepiej. Dobrze wiedziała, co jest tego powodem. A konkretniej nawet – kto. Gdyby nie poszedł za nią, gdyby siedział w domu ćwicząc te swoje zaklęcia albo gapiąc się na jej zdjęcie, wszystko byłoby prostsze. Wyrzuciłaby ich z gabinetu, zadbała o to, aby Ari więcej nie znalazła się sam na sam z kuzynem i głęboko w poważaniu miałaby to, czy naraziła się Vincowi. Nie była nieostrożna ani głupia, nie zamierzała pchać się w jego ręce, ale nie bała się go. Był psychopatą? Wielkie mi rzeczy. Mieszkała z jednym, a drugi niszczył jej życie, bo uważał siebie za nie wiadomo kogo. Nie była słodkim króliczkiem ani puszystą alpaką. Miała kilka asów w rękawie i dotychczas po prostu nie miała okazji tak naprawdę się wykazać.
Odwrócona tyłem do słodkiej parki, wściekle walczyła z potrzebą obejrzenia się przez ramie i plamą krwi na ścianie. Nie była w najlepszym nastroju i trudno się jej dziwić. Nie dość, że w jej salonie połowa śmietanki towarzyskiej Londynu gadała o foux pas Luigiego, to jeszcze musiała patrzeć na jakieś dziwne rzeczy, w tym swojego faceta obściskującego się z inną. Przesadzała, ba że tak, ale widok krwi ostatecznie wyprowadził ją z równowagi. Nigdy specjalnie nie przeszkadzał jej widok tej cieczy, jak mógłby, skoro od dziecka była zmuszana do jej oglądania, ale od czasu ślubu Belli wolała zachowywać dystans do wszystkiego, co mogłoby stanowić wytrych do drzwi, za którymi upchnęła najczarniejsze wspomnienia. Powinna być z siebie teoretycznie zadowolona, bo ostatecznie wygrała i z ochotą skontrolowania tego, co działo się za jej plecami i z efektem beztroskich poczynań Rosiera, ale nawet ten dowód na to, że wciąż jeszcze kontroluje sytuację, a przynajmniej siebie, nie poprawił jej humoru.
Palący gniew i niepokój przekuwała w maskę beznamiętności i opanowania, a może ostatecznie nabrała dystansu, którego tak długo szukała. Idiotka. Wystarczyło aby obrzucił ją tym uważnym spojrzeniem i wyciągnął w jej kierunku dłoń, tylko tyle, aby cały ten chłód ustąpił. Tym razem nie mogła się jednak poddać, nie tak łatwo, bo na dole czekał tłum gości,w tym jej ojciec, który jak harpia czaił się na okazje. Lewą dłonią ostrożnie ujęła palce Rosiera, jakby były ze szkła, kciukiem pocierając szorstką skórę. Przez jej twarz przebiegła jakaś bliżej niezidentyfikowana ekspresja, która szybko jednak ustąpiła miejsca skupieniu. Ona także nie była mistrzynią zaklęć gospodarskich. Nie planowała dla siebie przyszłości w domu, z dziećmi, mężem i obowiązkami typowymi dla takich pań, nie odczuwała więc potrzeby trenowania tego typu zaklęć. A pomimo różnych myśli, które krążyły jej teraz w głowie, nie miała ochoty podpalić koszuli na Evanie. Dość mieli dramatów na tym przyjęciu.
- Munda bit. – mruknęła cicho, przykładając różdżkę do mankietu koszuli chłopaka i przyglądając się jak zaklęcie powoli wysysa zeń czerwień krwawej skazy. I choć plama ostatecznie ustąpiła, nie mając zbyt wielkiego wyboru wobec praw magii, Chiara wciąż stała z pochyloną głową, uparcie wlepiając spojrzenie w skrawek białego już materiału. Dopiero ciche słowo i zadziwiająco delikatny, zwłaszcza w zestawieniu z ciężką dłonią ojca, dotyk jego placów, wyrwały ją z letargu. Chcąc nie chcąc przeniosła w końcu pociemniałe spojrzenie na jego twarz, którą tak dobrze znała i o której właścicielu wiedziała równocześnie tak żałośnie niewiele. Świadoma była tego, że nie doszedł jeszcze do siebie. Znała to spojrzenie, choć jej umysł łączył ją z innymi rysami, oczami o innej barwie. Dłonie zatrzepotały instynktownie, gotowe do osłonienia głowy i brzucha, a mięśnie napięły się na kilka sekund, zanim nie narzuciła ciału bezruchu, żelazną wolną tłumiąc wszelkie odruchy, którymi natura próbowała ją chronić. Jakże nieskutecznie. Drgnęła lekko, słysząc jego prośbę, nie... tak właściwie to rozkaz i to wypowiedziany tonem, który nie dopuszczał protestów czy nieposłuszeństwa. Miał jednak rację, to nie były jej sprawy. Zakładając oczywiście, że będzie się trzymał z daleka od Aristos. I choć otworzyła usta aby mu przytaknąć, powiedzieć, że jeśli los nie zadecyduje w tym względzie za nią, nie zamierza się w to mieszać (ostatecznie miała przecież dość własnych problemów), nie zdążyła, bo już jej pierwsze słowa zostały stłumione przez wargi Evana. Poddała się im z westchnieniem, puszczając jego dłoń i przenosząc rękę na ukrytą za marynarką i koszulą klatkę piersiową. Tak wiele ich w tym momencie dzieliło, co gorsza to z tymi materialnymi sprawami najłatwiej byłoby sobie poradzić.
Ona nic nie planowała. Tym bardziej nie z Aristos, której na chwilę obecną wolałaby przez dłuży czas nie musieć oglądać. Miała jedynie zamiar w jednym kawałku dotrwać do końca wakacji i to bez dodatkowego bagażu w formie narzeczonego. Te kwestie zaś pochłaniały ją na tyle, że nie pozostawało jej zbyt wiele czasu na knucie czy inne niecne sprawy. Los jednak czasem rzuca nas w miejsca, których wolelibyśmy nie odwiedzać i stawia nas wobec pokus, którym nie potrafimy się oprzeć. Dodajmy jeszcze może, że w tym momencie nawet ojciec i jego knowania, z resztą do spółki z wiszącym nad nią niczym omen Voldemortem, zeszli na dalszy plan. Liczył się tylko on, jego usta, jego dłonie, jego spojrzenia. Nienawidziła się za to, ale nie mogła równocześnie niczego zmienić. Jej wola stawała się zbyt plastyczna w jego rękach. Instynktownie szukała dojścia do jego skóry, bezwiednie hacząc palcami guziki jego koszuli i wspinając się na palce, aby znaleźć się jeszcze bliżej. I mogłaby tak jeszcze długo sycić się jego bliskością, ignorować ból zmaltretowanego ciała oraz cichy głosik rozsądku, który przypominał jej o obowiązkach gospodyni, gdyby Rosier nie wykazał się większym rozsądkiem i chłodnymi słowami nie otrzeźwił jej, w sposób dość zresztą bolesny.
- Masz rację. – odparła, odpychając się od niego i stając o własnych siłach. Nienawidziła słowa „dziedziczka”, a już na pewno nie chciała go słyszeć z ust Evana, który był jedyną osobą, która mogła dojść do tego, że słowo to w jej przypadku znaczy o wiele więcej, niż może się wydawać. Liczyła jednak na to, że do pewnych spraw nigdy nie dojdzie, że jego ciekawość (albo możliwości poznawcze) ma pewne granice.
- Ale jeśli chcesz poznać bękarta, czas się pożegnać. – dodała, a w tonie jej głosu pojawiła się dodatkowa nutka pogardy. Czego jak czego, ale swoich uczuć w stosunku do braciszka nie musiała i nie zamierzała ukrywać. Oczekiwała jakiejś ciętej riposty, rozbawionego spojrzenia, ale nie tego, że postanowi wyciągnąć ją z gabinetu. W innym wypadku przygotowałaby się bowiem na nadchodzącą falę bólu i zniosłaby ją bez najmniejszego nawet grymasu. Rosier był przy niej w nocy po ślubie Belli, wiedział już o niej stanowczo zbyt wiele i nie zdzierżyłaby chyba, gdyby i ta tajemnica wyszła na jaw. Nie wspominając już o tym, że prezentowała typową postawę dla osoby, wobec której stosowana była przemoc. Znosiła ją w milczeniu, nie szukając pomocy, bojąc się, że mogłoby z tego wyniknąć coś gorszego. Nie wspominając już o tym, że poczytywałaby to za ujmę dla swojej dumy. Zwłaszcza, gdyby miał się o tym dowiedzieć Evan.
Widząc pytające spojrzenie chłopaka, ledwie powstrzymała wzruszenie ramion, wiedząc, że najprawdopodobniej by go to tylko rozjuszyło. A lepiej było go nie irytować w jego obcnym stanie. Zamiast tego ograniczyła się do lekkiego ruchu głową i bagatelizującego wszystko spojrzenia. Mogła przecież udawać, że użył po prostu zbyt wiele siły. Wyplątała jednak rękę z jego uchwytu, na kilka chwil splatając jego palce ze swoimi. Puściła jego dłoń dopiero wtedy, kiedy znaleźli się już na schodach prowadzących na dół i pojawiło się ryzyko, że ktoś ich zobaczy. Wciąż jeszcze nie było o nich wiadomo nic oficjalnego, a poza tym Luigi widział wszystko. Dość, że bez wątpienia spostrzeże się, że pojawili się razem, po całkiem długiej nieobecności. W salonie straciła Evana z oczu, poczuła jedynie jak muska jej talię i znika gdzieś w tłumie. Być może faktycznie poszedł przywitać się z Lasem, który ostatecznie był główną atrakcją tego przyjęcia. Ona sama skoncentrowała się na gościach, którzy podchodzili do niej żegnać się, albo zamienić kilka zdawkowych słów. Przyjęcie kończyło się i Chiara nie miała większych nadziei na to, że będzie miała jeszcze okazję zobaczyć Rosiera. Tym bardziej, jeśli nie chciał on zwrócić na siebie uwagi jej ojca.

zt wszyscy prócz Lasa i Chi.
Sponsored content

Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Rezydencja rodziny di Scarno   Rezydencja rodziny di Scarno - Page 3 Empty

 

Rezydencja rodziny di Scarno

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 4Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next

 Similar topics

-
» Posiadłość rodziny Carrow
» Dworek rodziny Montgomery
» Chiara di Scarno
» Chiara di Scarno

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-