IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Klasa Zaklęć

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, ... 11, 12, 13  Next
AutorWiadomość
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyPon 16 Lut 2015, 17:51

Francis ze skupieniem przyglądał się jak nieduże, fascynujące przez samą swoją nazwę, stworzonko kotłowało się gdzieś pod fałdami tęczowego szalika i poczuł jakąś dziwną fascynację i zainteresowanie nieznanym do tej pory zwierzątkiem. Tak, bywało, że w niektórych kwestiach wychodził i jawił się jako paskudny ignorant, ale fakt faktem, gdyby wiedział wszystko byłby przez to najzwyczajniej w świecie nudny i tak samo nudni wydawaliby mu się inni ludzie. Jednak tak nie było, co należy odpowiednio celebrować i doceniać, bo w gruncie rzeczy tak było po prostu i stanowiło to jakiś przyjemny i miły element życia codziennego, uczenie się od innych ludzi.
Młody stażysta nawet nie wiedział, że stanowi rozwiązanie jakiegoś problemu, ba, nawet nie podejrzewał, że mógłby potencjalnie być jednym. Chociaż tak często bywało, że ktoś po prostu był i to w pewien sposób zaczynało stanowić rozwiązanie, mogło się niegdyś wydawać, że złożonego problemu. Wpatrywał się tylko szczerze urzeczony w poruszające się pod włóczką, niewidoczne i tak zagadkowe zwierzątko, a raczej w wypuklenie, które jasno wskazywało gdzie Łaskocz postanowił się ukryć.
Młody Lacroix uśmiechnął się szeroko, kiedy tylko Soleil sięgnęła do jego szalika i wypiął lekko pierś z pewną dumą, jakby samym gestem chciał oświadczyć, że może być równie puchaty i miziasty jak jej. Szalik, rzecz jasna.
-Łaskocz. - powtórzył, już po raz trzeci, ze szczerą fascynacją, widząc teraz zwierzątko na własne oczy, a nie w zaciekawieniu wizualizując sobie w głowie jak właśnie to małe futrzaste coś mogłoby hipotetycznie wyglądać. Westchnął, radośnie westchnął przypatrując się tej kulce szczęścia wtulającej się z namaszczeniem w najcieplejszy punkt dłoni gryfonki i zapatulającego się tam z widoczną radością. O tak, Mały Przyjaciel wiedział co dobre. Przez moment zastanawiał się, przyglądając się kątem oka Soleil co siedzi tej młodej dziewczynie w głowie i co ją trapi, bo czasami jednak mimo wszystko nie dało się po prostu nie zauważać. Wyczuł od razu jakąś dziwną nutę przytłoczenia, bardzo skrzętnie zamaskowaną i ignorowaną chyba nawet przez samą pannę Larsen, więc postanowił to przemilczeć, i zwrócić się ku rzeczom i tematom, na jakie ona sama go naprowadzała delikatnie, a Francis dawał się prowadzić, bo nie mógł ukrywać - małe stworzonko wywołało u niego wielkie uczucia i wystarczyło mu na to parę sekund. Rozważał moment nazwę. Łaskocz. Brzmi jak rozkaz, jak polecenie. To musiało przynosić niesłychane efekty, kiedy ktoś z pasją wpatrując się w kogoś wydał szeptem polecenie do swojego dzielnego, przybocznego, futrzastego wojownika “Łaskocz, bierz.” . Prawdopodobnie ofiara byłaby mocno zdziwiona. A potem poczułaby kulkowatą miłość tego małego stworzonka podobnego łudząco do kłębka kurzu.
A wtedy łaskocz zrobił ‘prr prr’ i Francis był zgubiony. Cały, calusieńki Francis był zgubiony i poddał się urokowi tego zwierzątka, wsłuchując się w jego przyjazne wibracje. Kiedy tylko Soleil wyciągnęła w jego stronę dłonie z kulką czarno-rudego futra przyjął do delikatnie do siebie.
-Sweter. Bardzo ładne imię. - stwierdził z uznaniem i niepewnie wyciągnął palec wskazujący w kierunku przyjemnie włochatego stworzonka. Łaskotał go, zgodnie ze swoją nazwą. Łaskotał go bardzo przyjemnie i delikatnie jednocześnie, jakby nic nie ważył. Francis pogłaskał łagodnie lśniące odrobinę, wyjątkowo miękkie futerko i rozczulił się wewnętrznie.
Oh, jakże cudowny był to Sweter.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptySro 18 Lut 2015, 11:34

- To dlatego, że najbardziej lubi mieszać pośród włóczki. Nazwałabym go szalem albo chustką, ale to by mogło być odrobinkę mylące, prawda? Dlatego Sweter. Swetry też są ciepłe, miękkie i kochane. – odparła z powagą i dumą, chyba zadowolona, że Francisowi podobało się miano jej nietypowego przyjaciela. Podobnie pozytywne uczucia wywoływał w niej najwyraźniej fakt, że Sweter polubił stażystę. Furczał teraz cicho w jego dłoniach, nitkowatymi kończynami oplatając palce mężczyzny i niewątpliwie łaskocząc go zgodnie ze swoją nazwą i przeznaczeniem. Na moment ukazał nawet po raz kolejny swoje bystre oczy, co zdziwiło Sol, bo w gruncie rzeczy był okazem dość nieśmiałym i rzadko komu odważał się pokazać, a co dopiero zachowywać się z taką nieskrępowaną swobodą. Być może szczęśliwy, że w końcu go karmiono, przylgnął do pierwszej istoty, którą uznał za źródło pokarmu i ciepła, których tak bardzo potrzebował do życia. Tak czy inaczej, Słoneczko cieszyła się z tego powodu, bo czyniło to jej zamiary jeszcze prostszymi. Podobnie jak ten wyraz uwielbienia i radości widoczny na twarzy Fracisa, który wydał jej się rozczulający i tak kochany, że aż rozświetlił całą postać dziewczyny.
- Właściwie Sweter jest dość nietypowym Łaskoczem, bo większość z nich woli mieszkać bezpośrednio przy skórze. Najchętniej w okolicach pępka albo obojczyków, ale niepokojącym byłoby, gdybym cały czas chichotała na zajęciach, prawda? Dlatego nauczyłam go inaczej i ostatecznie bardzo to polubił. – wytłumaczyła, wciąż przyglądając się jak jej pupil obejmuje wskazujący palec mężczyzny i wibruje radośnie, wprawiając w ruch swoje kolorowe, puchate futerko. Sweter był wyjątkowy nie tylko ze względu na swoje upodobania, ale także fakt, że jego włosy były wielokolorowe, a on sam wydawał się nieco odporniejszy na losowe wydarzenia niż jego kamraci. Właściwie dość długo wytrzymywał przymusową głodówkę, wykazując się także lojalnością wobec swojego opiekuna i nie wyruszając na poszukiwania nowego „żywiciela”. Sol nie miała co prawda nigdy bliższego kontaktu z żadnym innym Łaskoczem, ale dużo o nich czytała, kiedy przygarnęła Swetra i miała stuprocentową pewność, że jest on niezwykły i zasługuje na to, co najlepsze. Długo to właśnie ona tym była, ale w obecnych okolicznościach sytuacja się zmieniła. I należało to zaakceptować. Egoizm nie leżał w naturze Sol, zawsze dbała o innych bardziej niż o siebie. Nade wszystko zaś życie nauczyło ją, że rozstania są częścią życia, że ostatecznie zawsze kiedyś nadchodzą, nie ważne jak coś kochamy, jak bardzo o to dbamy i jak bardzo się staramy. Brzmi to może dość dramatycznie i przygnębiająco, ale Słoneczko nauczyła się to akceptować i podchodzić do tego z optymizmem. Starała się po prostu jak najbardziej ubogacać egzystencję ludzi, w których życie wchodziła, choćby były to przelotne i szybko przemijające momenty.
Jak na przykład ten. Wierzyła, że nawet pojedyncze rozmowy i spotkania są w stanie wiele zmienić. Wystarczy odrobina spostrzegawczości, dobrej woli i wyczucia. Albo niecodzienna propozycja.
- Może chciałbyś… chciałby go Pan zatrzymać? – zapytała z uśmiechem znacznie szerszym niż ten powitalny i nie wydawała się żartować. Bo chociaż ton jej głosu był przyjazny i ciepły, był też równocześnie jak najbardziej poważny.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptySro 18 Lut 2015, 16:16

Każdy potrzebował swojego miejsca na ziemi i właściwie nikogo to nie powinno dziwić. Tak po prostu było, nawet jeśli ktoś uparcie twierdził, że dla niego nie ma różnicy. Różnica zawsze jest, tylko można mieć takie miejsce jedno, albo wiele. Jednak każdy zasługuje na taki kącik, taki własny, niekoniecznie prywatny, bo są rzeczy, wiele rzeczy, które miło jest dzielić z jakimś kimś. I w tej kwestii, ale też paru innych, Łaskocze do złudzenia przypominały ludzie. Wszyscy szukali jakiegoś zakątka dla siebie, przytulnego i przyjaznego miejsca. Sadowili się wygodnie w szafach, zagrzebywali w ciepłych kocach i szalikach, w kuchniach, przy grzejnikach, na parapetach niczym koty, niektórzy w lesie, inni w łóżku. Każdy miał jakieś swoje tutaj i było w tym coś przyjemnego i uspokajającego, w tej świadomości, że jest miejsce dla siebie. Łaskocze potrzebowały miejsca przy kimś, a w tej kwestii przypominały do złudzenia ludzi, którzy chociaż nie zawsze chcieli to przyznać, to potrzebowali towarzystwa i śmiechu, chociażby po to, żeby było ciut lepiej. A potem znajdowało się tego kogoś i było dużo dużo lepiej. Łaskocze były po prostu bardzo ludzkie. Francis z nieukrywaną fascynacją obserwował stworzonko, jak wędrowało po jego dłoni łaskocząc, zgodnie ze swoją nazwą, nieprzerwanie delikatną skórę na spodzie dłoni.
-Miziasty. - stwierdził szeptem, delikatnie smyrając Łaskocza palcem wskazującym drugiej dłoni, jakby dając mu zaproszenie, żeby tej łapki też spróbował. Był szczerze zafascynowany tym stworzeniem, od góry do dołu, w całej jego puchatości i złożoności. Wydawał się taki prosty i taki skomplikowany jednocześnie. Furczał radośnie na francisowej dłoni, co raz to spoglądając na stażystę mądrymi oczami, oh, jakie to były mądre oczy!
-Pani Trenerka Łaskoczy we własnej osobie? To zaszczyt, Soleil, poznać kogoś tak znamienitego w łaskoczowym środowisku. - zaśmiał się cicho z satysfakcją zauważając, jak kulka włosów furczy coraz to intensywniej zwisając z jego palca serdecznego. Spojrzał kątem oka na Soleil i zastanawiał się moment, na ile znał pannę Larsen wcześniej. Okazuje się, że nie znał wcale, co okazało się nieco przykre. Ostatecznie, był wychowawcą, a wychowawca powinien znać swoich uczniów, żeby umieć im pomóc w sytuacji kryzysowej. Zmarszczył lekko brwi w zastanowieniu, a potem rozluźnił lekko i uśmiechnął odruchowo, mimochodem. A w Swetrze było to coś, chociaż, w pewnym stopniu każdy był wyjątkowy. W miarę poznania zapewne w każdym, zarówno łaskoczu jak i człowieku, książce czy nawet herbacie znajdowało się coś wyjątkowego, co odróżniało TO JEDNO, od TEJ RESZTY. Tylko, że ta cała reszta składała się też z tych jednych i w gruncie rzeczy każdy był od siebie cudownie inny i niepowtarzalny, co czyniło sprawę nie tyle przytłaczającą co bardzo bardzo pocieszającą. Bo każdy był mniej lub bardziej wyjątkowy i nie było w tym nic złego, ba, to całkiem w porządku, być ciut innym. Łaskocz Sweter miał inne futerko, ale to było futerko bardzo gładkie, miziaste i przyjemne w dotyku palców, co Francis zauważył z namaszczeniem gładząc opuszkiem rudoczarne włosy.
Francis słysząc propozycję Soleil wyrwał się z zamyślenia i zatrzymał ruch dłoni w połowie. Podniósł leniwie głowę i spojrzał na Gryfonkę z mieszanką niepewności i pewnej zduszonej delikatnej radości, jakby nie chciał pokazać jak bardzo miła wydała mu się ta propozycja.
-Oh, ale to twój łaskocz. Nie mógłbym go przyjąć. - stwierdził, przyglądając się jej wyrazowi twarzy i z jaką lekkością wysuwa tą propozycję. Zawahał się moment. -Musiałabyś go odwiedzać. - powiedział powoli. -I czasami też poczochrać, żeby nie czuł się odrzucony. - dodał pośpiesznie. Mruknął w zastanowieniu, uśmiechając się szeroko i gładząc łaskoczowe futerko. -Ale tak własciwie to, nie chciałbym być niegrzeczny, ale chętnie. Bardzo chętnie.
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyCzw 19 Lut 2015, 12:48

Istnieje teoria, która dzieli świat na miejsca i nie-miejsca. Te pierwsze reprezentują wszystkie lokacje, w których czujemy się u siebie, jak w domu, zaopiekowani, swobodni. Miejsca te najczęściej mają historie i duszę, są spokojne w tym sensie, który nie koniecznie oznacza ciszę i bezruch, ale poczucie bezpieczeństwa i stałości. Nie-miejsca zaś, to wszędzie tam, gdzie jesteśmy przez chwilę, w przelocie, a nawet jeśli na dłużej, to nie potrafimy nawiązać z tym miejscem bliższej relacji, zwłaszcza tej bazującej na przywiązaniu. Zazwyczaj są znacznie bardziej bezosobowe, w pewnym sensie sterylne, zimne i dalekie. Ludzie często żyją w świecie nie-miejsc, galerii handlowych, biurowców, lotnisk, blokowisk bez duszy, ale każdy potrzebuje wiedzieć, że ma gdzieś swoje miejsce, gdzie może się zatrzymać, spokojnie pomyśleć i odpocząć. Inaczej budzi się frustracja, czasem nawet lęk i depresja. Musimy zaufać naturze, że wiedziała co robi, ucząc nas, że potrzebujemy swojego własnego kąta. Każdy z nas, nie każdy takiego samego i tym samym się charakteryzującego, ale nikt nie lubi, nawet podróżnicy, poczucia, że nie ma nigdzie domu, że gdziekolwiek się znajdzie, jest tylko gościem.
Łaskocze nie były ludźmi, ale w tym aspekcie bardzo ich przypominały. Były nawet poniekąd przerysowaną prezentacją tej cechy, bo nie potrafiły przeżyć bez opiekuna. Pozbawione jego ciepła, śmiechu i obecności szarzały, aż traciły ostatnie nuty koloru i zamieniały się w smutne kłębki kurzu, które tak bardzo irytowały Pana Filcha.
- Oh, dziękuję, ale chyba to wszystko polega na współpracy. Jak się jest zespołem i wszystkim jego członkom zależy, to od razu jest łatwiej osiągać nawet duże rzeczy. – uśmiechnęła się, tak czy inaczej mile połechtana komplementem. – Z łaskoczami jest tak, że najpierw trzeba się je nauczyć zauważać. – dodała po chwili, nieświadomie wplątując palce w ciepłą, tęczową włóczkę swojego szala, który wciąż bezpiecznie leżał skłębiony na jej kolanach czekając na ten moment, kiedy znowu będzie mógł otulić swoją właścicielkę, jak to wszystkie szale mają w zwyczaju. Tak bardzo cierpliwe.
Sweter dobrze się czuł przy Francisie, po chwili grzecznego, miziastego i furkoczącego zachowania, stwierdził chyba, że czas wybrać się na mały rekonesans. Niczym kulka mięciutkiego ciepła, przesunął się w górę dłoni stażysty i wsunął do rękawa, rozpoczynając mozolną wędrówkę w stronę szala mężczyzny. Najpierw do łokcia, potem w górę i na ramię, kilka kroków wzdłuż obojczyków, wynurzyć się w okolicach szyi i siup, zanurkować w splotach włóczki, w oceanie radości i bezpieczeństwa. Materiał zawibrował wraz z Łaskoczem, który najlepiej jak potrafił wyrażał swoje szczęście. Po chwili pojawił się nawet w okolicach francisowego policzka i połaskotał go w nos z tych wszystkich emocji.
- On jest swój, Panie Lacroix, niech Pan zobaczy, zdaje się, że chce zostać z Panem. Bardzo bardzo ładnie się Pan śmieje, to ważne. – odparła Sol, równocześnie zadowolona z tego, że Sweter znalazł nowego opiekuna, który od pierwszego wejrzenia zdaje się za nim przepadać i odrobinę smutna, że musi się z nim pożegnać. – Myślę, że oddaję go w najlepsze ręce. – dodała po chwili, uśmiechając się ciut melancholijnie, ale szczerze. Nie żałowała tej decyzji, nie miała ochoty pochwycić pupila i wybiec z klasy w panice. Tak należało postąpić, po prostu.
- Ale bardzo chętnie go kiedyś odwiedzę, jeśli naprawdę nie miałby Pan nic przeciwko. – dodała po chwili nieco ciszej, przyglądając się jak Sweter mości sobie miejsce w splotach szalika nauczyciela.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyPią 20 Lut 2015, 19:42

Łaskocz. Nie było wielu rzeczy, stworzeń, które Francis obdarzyłby aż taką fascynacją od pierwszego wejrzenia, ale w Łaskoczu było coś, co młodego praktykanta zdecydowanie przekonywało. Wielu zarzuciłoby im ich niepraktyczność, niezdolność do samodzielnego bytu, ale czy wszystko na tym świecie musiało być praktyczne? Większość stanowiła taką nieporadnie nieprzydatną, z teoretycznego punktu widzenia, część. Tylko cząstkę można by nazwać jakkolwiek użytecznymi. Wedle Francisa (i nie tylko), to, co niektórzy nazywali ‘użytecznością’ nie było tym samym wedle definicji innych osób. Stażysta widział pożytek w większości, właściwie, wszystko uważał za potrzebne bo i tak było.
Ciekawym jednak było, że Łaskocze potrzebowały kogoś, żeby mogły być, po prostu. Kulka futra wędrowała po Francisie z pewną bezczelnością, podobnej do tej kociej, nie zważał na to, że łaskocze młodego stażystę, na którego skórze bardzo szybko pojawiła się gęsia skórka, tam, gdzie futrzaste zwierzątko wybrało swoją ścieżkę. Sweter był bardzo upartym Łaskoczem, ale wydawało to się Franciowi ważne. Taka upartość w szukaniu. No i dzielny Sweter chyba znajdzie przyjazny dom, który będzie miał na nazwisko Lacroix, będzie średniego wzrostu, nieco kudłaty i ciepły z natury. Pogłaskał czule łaskocza, który usadowił się już na dobrze w jego szaliku. Pogłaskał delikatnie palcem czarnorude futerko, a kulka zafurczała radośnie, jeszcze głośniej, niż do tej pory.
-Traktor. - rzucił rozbawionym tonem Francis, dalej gładząc Łaskocza. Spojrzał na Sol i uśmiechnął się ciepło, z tym swoim marzycielskim nieco uśmiechem.
-Bardzo dziękuję, postaram się żeby miał u mnie najlepszy dom. Moje słowo. - powiedział poważnie Francis i tak właśnie stał się domem dla pewnego łaskocza. Czasami los był zabawny, jednego dnia idziesz odebrać prace domowe z szafki, a wracasz z nowym towarzyszem, rozwiniętą znajomością i kupką radości w głowie. Świat był zadziwiający.
-Oczywiście! Odwiedzaj go proszę. Na pewno Sweter się ucieszy!- dodał z entuzjazmem Francis. -Ale mogę zapytać dlaczego już się nim nie zajmiesz?
Soleil Larsen
Soleil Larsen

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptySro 25 Lut 2015, 14:11

Praktyczność to chyba rzecz subiektywna albo, nieco precyzyjniej, użyteczność. Dla niektórych Łaskocze były użyteczne! Bo były miękkie, ciepłe, furczące i wibrujące. Towarzyszyły człowiekowi nawet w złych chwilach i trzeba było się nimi opiekować, bo bez tego nie miały szans na przeżycie, co niektórych bardzo motywuje. Potrafiły też na pewno znakomicie pocieszać i były małymi, puchatymi kuleczkami uczucia. Nie posiadały ani rozmiarów ani umiejętności pozwalających im sprzątać, odrabiać zadania domowe, nawet rozmawiać, ale nie koniecznie musiało to oznaczać, że ich żywot pędzony jest właściwie bez celu i sensu. A jeśli istotnie czasem się tak zdarzało – nie trwał on zbyt długo.
Bo Francis miał rację, bez opiekuna nie potrafiły przeżyć. Był ich mieszkaniem, źródłem ich życiowej energii i sensem. Ludzie mieli co prawda większą niezależność, ale wcale tak bardzo się nie różnili od Łaskoczy. Także potrzebują towarzystwa, opieki, wsparcia, innych ludzi, którzy nadawaliby znaczenie ich czynom. I to wcale nie jest nic złego, nie świadczy absolutnie o słabości czy uzależnieniu. Oczywiście i z tym, jak z niczym nie należy przesadzać, ale zaprzeczanie faktom, które mówią, że jesteśmy zwierzętami społecznymi i stadnymi, nie jest zbyt zdrowe.
- Wierzę, Panu. Widać, że będzie się Pan starał, a czasem to ważniejsze niż rezultaty. – Łaskocze mogły mieć jeszcze jedną cechę, którą większość traktowałaby jako coś przydatnego. Wymuszały praktykowanie opiekuńczości, troskliwości, wyrozumiałości, delikatności i wielu innych rzeczy, które niejednokrotnie musiały się przydawać w późniejszym życiu, w stosunku do innych istot, także ludzi.
- Może Pan zapytać, właściwie to ważne, żeby Pan zapytał i dostał odpowiedź. To drugie nawet ważniejsze, choć wcale nie bywa tak równie często, jak ludziom się wydaje. – Sol wydawała się pogrążona w jakimś dziwnym zamyśleniu, jakby nie do końca znajdowała się w tym samym pomieszczeniu co Francis, choć przecież uśmiechała się do niego i wlepiała w niego uważne spojrzenie, od czasu do czasu uciekając wzrokiem do Swetra, który wydawał się jak najbardziej kontent ze swojego nowego mieszkania w zwojach czerwonego, ciepłego szala na szyi stażysty.
- Widzi Pan… Łaskocze potrzebują radości życia swoich opiekunów, ich śmiechu, uśmiechu, zadowolenia, pogody ducha. Karmią się tym, tak jak my, tylko one bardziej… namacalnie, bo bez tego blakną, szarzeją, zamieniają się w kłębki kurzu. Czasem mam wrażenie, że one jakby uosabiają w nas to, co najbardziej niewinne, dziecięce, bezradne, łaknące ciepła i czułości. To wszystko co zanika, kiedy się o to nie dba i nawet się tego nie zauważa. Zastanawiał się Pan kiedyś jak powstają kłębki kurzu? Pewnie nie. Tak samo jak nikt się nie zastanawia, czy właśnie szarzeje jego wewnętrzne dziecko.
Francis T. Lacroix
Francis T. Lacroix

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptySob 28 Lut 2015, 15:08

Praktyczność, jak wiele rożnych tematów była rzeczą dyskusyjną, ale zależała też od tego, kto o niej mówił. Niektórzy cenili ją ponad życie, inni traktowali jako dodatek, przydatny, ale dodatek, a inni ignorowali prawie zupełnie na rzecz innych wartości i było to jak najbardziej w porządku. Co kraj, to obyczaj, co futerko to Łaskocz.
-Panno Larsen, opiekuję się łaskoczem, który jest nikogo innego niż swój, ale był wcześniej pod twoją opieką, dlatego nawołuję do uśmiechania się nadal. Życie jest za krótkie, żeby często się smucić, albo uśmiechać bez przekonania. - stwierdził tylko rzeczowo, łagodnie, wstając  nieco leniwie z parapetu. Pogłaskał jeszcze szalik w którym zaplątany gdzieś był Sweter i uśmiechnął się ciepło do Gryfonki.
Myśl o starzejącym się wewnętrznym dziecku  gościła w jego głowie i odbijała się echem, wracając raz po razie jako istotny, ale nie do końca przyjemny temat. Mruknął coś niezrozumiałego i wyjrzał przez okno, obserwując powoli zachodzące słońce. Zgarnął w komfortowym milczeniu dokumenty z parapetu, na których sprytnie usiadł kilkanaście minut temu.
-Chyba czas już się zbierać, Panno Larsen. Dziękuję za to miłe spotkanie. - powiedział, uśmiechając się serdecznie wśród przyjemnego akompaniamentu furczenia z okolic jego szyi, nie, nie jego brzucha. Szyi. Jakkolwiek był głodny, a myśl o obiedzie nadal mu świeciła w kąciku umysłu.
-I za Sweter. Proszę go odwiedzać często. Ucieszy się. - dodał i stał tak moment w milczeniu. Skłonił się jednak w końcu elegancko, uchyliłby kapelusza zapewne, gdyby go nosił i posłał jeszcze ostatni uśmiech w stronę młodej Gryfonki. -Miłego dnia, dobrej nocy i dziękuję. I proszę się nie smucić! - stwierdził pogodnie i powoli odwrócił się do drzwi, nacisnął chłodną klamkę i odwracając się po raz ostatni jeszcze rzucił ostatnie rozbawione sytuacją spojrzenie.
A teraz czas na obiad.
Nie minęło długo, jak Soleil także widocznie zrezygnowała z dłuższego przebywania tej sali. Klasa zaklęć opustoszała ponownie.

z.t. x2
Castiel Horn
Castiel Horn

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyCzw 14 Cze 2018, 19:00

Przychodzi taki czas, iż nawet największy leń i obibok zmuszony jest do uporządkowania chociażby książek podstawowych przedmiotów. Dostawszy plan lekcji na następny tydzień, Castiel przysiadł nad kufrem oraz plecakiem w celu sprawdzenia czy wszystko jest na swoim miejscu. Choć zajmował się głównie przesypianiem co nudniejszych zajęć, lubił mieć na nich poduszki, czyli potocznie zwane książki. Zasłaniał się nimi, kładł na nich policzek i nie obrywał Trollami za ich brak. Jakież było jego zniesmaczenie, gdy odkrył brak dwóch egzemplarzy - dotyczących klątw i zaklęć. Obawiał się, że będzie jej potrzebował do spisania zadanego referatu. Bez niej byłoby klawo. Wyobraził sobie niezadowoloną minę profesor Odinevy i zabrany kolejny weekend przeznaczony na rzecz dodatkowego szlabanu. To skutecznie zmotywowało Castiela Horna do podniesienia zacnego ślizgońskiego zadka w celu odnalezienia zguby. Nie miał nic ciekawszego do roboty, więc dodatkowe włóczenie się po korytarzu nie brzmiało jak udręczenie. Śmiertelnie znudzony sunął z lochów na drugie piętro. Z bólem żegnał kanapę z Pokoju Wspólnego. Kanapę, którą przywłaszczył sobie na dobre cztery godziny, nie dopuszczając doń żadnej duszyczki. Castiel żywił głęboką nadzieję, że księgi zostaną znalezione w wyżej wymienionej klasie. Nie uśmiechało mu się oddawanie tejże czynności dłużej niż to było konieczne. Na wieczór zaplanował usiąść wygodnie na parapecie okiennym i spisać najważniejsze listy.
Ignorował zaczepki obrazów jak i również rycerza, wmawiającego mu posiadanie wielu rozmaitych chorób oraz namalowaną olejem centaurzycę, która odprowadzała go do drugiego piętra, posyłając mu komplementy. Dzisiaj nie miał ochoty na zbyt wiele rozmów. Jeśli pogoda się poprawi, wskoczy na miotłę i poszybuje jak najwyżej się da, by poczuć przyspieszone bicie serca, odrobinę adrenaliny. Pragnął nade wszystko oderwać się od rutyny i nudy. Nie wiedział biedny co czeka go w klasie zaklęć.
Otworzył skrzypiące drzwi i przeszedł przez próg, nawet nie rozglądając się po jej wnętrzu. Slalomem wyminął rzędy ławek i udał się do regału ustawionego pod ścianą na samym końcu. Kątem oka dostrzegł klatki zakryte plandekami, futrzaste książki ułożone jedna na drugiej kilka ławek stąd. Przyzauważył również za szklaną szybką gipsowy odlew pięści. Poświęcił jej trzy minuty kontemplacji i wziął się za to, po co tu przyszedł. Sięgnął do najwyższej półki, gdzie jak mniemał, powinny zostać odłożone pozostawione w klasie książki. Szukał swojej, starej, wygodnej. Wziął trzy pierwsze i zaglądał we wnętrze okładki. Nie znalazłszy tam swojego nazwiska, książkę odkładał na bok, na ławkę. Nie trafił na nią, wszak nie patrzył co robi i egzemplarz poleciał z hukiem na podłogę. Castiel nie posilił się nawet, by ją podnieść. Ba, kolejne dwie, nie należące do niego, dołączyły do pierwszej. Innymi słowy, chłopak tworzył wokół siebie mały bałagan, uparcie nie mogąc odnaleźć swojej własności. Z tego co pamiętał, w swojej księdze zaklęć miał wetknięty stary list, ulubiony. To motywowało do kontynuowania poszukiwań i robieniu wokół siebie syfu.
Rupert Purée Gullymore
Rupert Purée Gullymore

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptySob 16 Cze 2018, 01:49

Rupert postanowił poświęcić popołudnie na zajęcie się tym, co wychodziło mu najlepiej - łapaniem ropuch. Wciąż i wciąż słyszał, że przy błoniach pląta się kilka okazów olbrzymiej, purpurowej ropuchy, która była jedną z bardziej znanych magicznych płazów i którą Puchon bardzo, ale to bardzo chciał mieć w posiadaniu! Nie wiedział jeszcze, jak zapatrywałaby się na to dyrekcja, lecz chyba nie byłoby ku temu większych przeszkód. Już wyobrażał sobie, jak chwali się przed kolegami swoim najnowszym nabytkiem, szczycąc się jej niepospolitym kolorem i niezwykłym rozmiarem i nie mógł powstrzymać leniwego uśmiechu rozlewającego się po jego twarzy. Och tak, był już o krok od spełnienia swojego marzenia!
Samo złapanie ropuchy nieco go przerosło. Spędził na błoniach dobre dwie godziny, raz po raz opatulając się szczelniej szalikiem, zwiewanym z okolic szyi przez silne podmuchy wiatru. Żałował, że nie ubrał jednej warstwy ubrań więcej - co prawda marzec czasem dawał poczucie zbliżającej się wiosny i odsłaniał żółte słonko, lecz mimo wszystko temperatura pozostawiała sporo do życzenia. Nos miał niemalże tak samo czerwony jak ceglasty sweter pod płaszczem, paluchy w butach zaczynały kostnieć mimo intensywnego ruszania nimi, a zgrabiałe ręce zdawały się zatracać zdolności chwytne. Jak miał pracować w takich warunkach?
JEST, JEST, TO ONA! Nie posiadał się z radości, gdy jego oczom ukazała się owa ropucha, której tyle czasu usilnie poszukiwał! Czym prędzej się na nią rzucił. nie bawiąc się już w podchody i zakładanie pułapek - nie zamierzał spędzić na chłodzie ani minuty dłużej! Płaz dał się złapać i owinąć w poły szat wierzchnich, a Rupert, różowy od wiatru i ekscytacji, czym prędzej pognał w kierunku zamku.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby się nie poślizgnął zaraz na zakręcie korytarza na drugim piętrze. Widział w zwolnionym tempie, jak ropucha wypada mu zza pazuchy, jak jego różdżka wylatuje z dłoni i uderza o posadzkę kilkadziesiąt centymetrów od niego. On sam wyłożył się na zimnych kaflach, łapczywie oddychając. Merlinie, i po co mu to było? Podniósł się na łokciach i ostatnią rzeczą, którą zobaczył, był purpurowy zadek ropuchy znikający za rogiem. Genialnie.
Podniósł się z trudem i ruszył za nią, lecz gdy tylko wychylił się, by spojrzeć w dalszą część korytarza, ropuchy już nie było, a poza nią nie widział żadnego żywego czy martwego ducha. Wyparowała? Nie, musiała zniknąć w którejś z sal! Pchnął i tak uchylone drzwi pierwszej klasy, licząc, że nie była zajęta lekcją akurat w tym momencie. Na szczęście w środku był tylko jeden chłopak, wysoki Ślizgon, przekładający książki z miejsca na miejsce. Rupert wkroczył niezdarnie do środka, robiąc hałas głośnym tupnięciem, rozczapierzając palce, jakby zaraz miał się czegoś złapać asekuracyjnie.
- Nie widziałeś tu może jakieś ropuchy? Taka wielka, purpurowa... Szybka jest, skubana - powiedział, z nagłego stresu zaczynając drapać się w tył rudej czupryny.
Castiel Horn
Castiel Horn

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptySob 16 Cze 2018, 14:57

Przez te kilka minut Castiel zdążył zrobić mały bałagan, wciąż i wciąż nie mogąc odnaleźć książki. Widmo wściekłej profesor Odinevy nabierało coraz mocniejszych barw. Zacisnął szczękę i ostatnią książkę z regału zwyczajnie wypuścił z dłoni na podłogę, dając upust irytacji. Mógł robić w tym momencie wiele ciekawszych rzeczy, a tkwił między poczuciem obowiązku wykonania referatu na czas a utratą weekendu na przewidywany szlaban za brak pracy.
Pięścią zasłonił usta, ziewając, niebywale znudzony. Z korytarza dobiegały dźwięki szybko stawianych kroków i... plaśnięć przypominających spadanie na ziemię czegoś konstrukcji galaretowatej. Castiel odwrócił głowę w tamtą stronę lecz niczego nie zobaczył. W klasie zaklęć dzieje się zazwyczaj wiele rzeczy, czego efektem magicznym są nietypowe zachowania przedmiotów. Chłopak widział wiele takich sytuacji np. zdziczałą donicę, wcześniej poddaną osiemdziesięciu identycznym zaklęciom czy miotłę obrażoną na uczniów noszących na sobie kolor pomarańczowy. Dla pewności spojrzał na sufit czy aby to stamtąd nic nie spadło. Czysto.
Chwilę później do klasy wszedł człowiek z dziwnym pytaniem, które skomentował uniesieniem brwi.
- Filch mieszka na parterze. - powiedział beznamiętnie, wszak opis przedstawiony przez Puchona idealnie pasował do oblicza woźnego - wielki, purpurowy, gdy wypluwa płuca podczas biegu, szybki, a przydomek "Ropucha" jak najbardziej trafiony.
- Dwadzieścia minut temu wygrażał się obrazom. - dorzucił, podchodząc jednocześnie do drugiego regału utawionego na bocznej ścianie, tuż przy oknach. Kątem oka dostrzegł ruch pod ławką ze swojej lewej strony, lecz nie poświęcił temu uwagi, uznawszy to za przywidzenie. Na pierwszy plan powróciła potrzeba odnalezienia własnej zguby. Nie przyszło mu na myśl zaoferowanie pomocy. To nie jego problem, nie czuł chęci tracenia czasu dla innych, jeśli nie miał opcji skorzystania na tym. Wyciągnął dłoń po trzy księgi zaklęć poziomu VI leżące na ławce i w tym samym monecie kilka metrów przed nim prześliznął się jakiś stwór. Widział go ledwie ułamek sekundy nim zniknął w cieniu biurka. Castiel otworzył szerzej oczy, nie rozpoznając w tym czymś domniemanej ropuchy. Żaby bywają raczej zielone, z tego co się orientował, chyba, że coś go ominęło. Celował raczej na hybrydę ośmiornicy z nieśmiałkiem bądź innym cholerstwem. Stwór schował się pod biurkiem nauczycielki, obok którego stał Castiel. Powoli, cicho Ślizgon wyciągnął z kieszeni spodni rożdżkę, która pod dotykiem palców rozgrzała się i miło zawibrowała. Castiel spojrzał na Puchona i przyłożył palec do ust. Następnie wskazał palcem biurko. Poruszył niemo ustami "Be-stia". Czas otoczyć mebel i... dostarczyć sobie wrażeń. Uśmiechał się w myślach na prawdopodobieństwo rozerwania na strzępy stworo-czegoś-podobnego porządnym, gorącym zaklęciem. Skoro książka potrafi ugryźć, kto wie jaki charakterek ma niespodziewany gość.
Rupert Purée Gullymore
Rupert Purée Gullymore

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptySro 20 Cze 2018, 00:09

Sytuacja była trochę niezręczna, a wszystko wynikało raczej z tego, jaką osobą był sam Rupert, wiecznie zawstydzony, by w ogóle pytać kogokolwiek o cokolwiek, nieustannie pakujący się w absurdalne sytuacje. Idealnie w jego głowie siedziałby teraz sam z ropuchą, mogąc zbadać ją, obejrzeć, głaskać i może poczynić pierwsze kroki w kierunku udomowienia jej, jako że taki był jego pierwotny cel, lecz nie, tak się nie stało - zamiast tego stał niczym ciołek, a może jak kołek, bo taki był sztywny, mierząc się spojrzeniami w wyraźnie znudzonym Ślizgonem, niespecjalnie chętnym do pomocy. Cóż, mógł się tego spodziewać, chyba bardziej zdziwiłby się, gdyby chłopak wyciągnął pomocną dłoń i chciał z miejsca ruszyć z nim na poszukiwania ropuchy. Wtedy zastanowiłby się, czy przypadkiem nie wyśnił całej tej sytuacji... Niemniej jednak zrobiło się dziwnie, bowiem starszy uczeń albo nie zrozumiał jego pytania, albo zrozumiał, lecz mimo to postanowił pożartować i przeinaczył sprawę, jakoby Rupert biegał po szkole w poszukiwaniu Filcha.
- Nie, nie, chodzi mi o płaza. Ropucha, taki płaz, wiesz... Tylko fioletowa... - zaczął mamrotać, choć język plątał mu się niemiłosiernie i zorientował się, że dalsza część zdania była wyłącznie jakimś niezidentyfikowanym mlaśnięciem. Posłał Castielowi "uśmiech", czy też raczej uniósł wargę w geście, który w jego głowie był substytutem przepraszającego uśmiechu, po czym oprzytomniał i dotarły do niego poprzednie słowa Ślizgona. - Och, no tak, haha, zabawne, serio śmieszne, że Filch, ha - zaczął mówić urywanie, parskając śmiechem i przytakując głową, żeby jego zapewnienia o zabawnym żarcie nie wyszły naciąganie lub nieszczerze - bo naprawdę go rozbawiły, tyle tylko, że w Hogwarcie uszy mają nie tylko obrazy, z którymi ewidentnie woźny rozmawia, kiedy nie ma do kogo otworzyć gęby, ale także ściany, a przynajmniej tak zawsze sądził Rupert. Niebezpiecznie było gadać o Filchu w ten sposób...
Znając życie, nawet gdyby ich złapał w tej sali, to Rupertowi by się oberwało, bowiem tak najwyraźniej funkcjonowały zasady w jego życiu.
Już chciał się zebrać, machnąć ręką, przeprosić za zamieszanie czy też cokolwiek innego mógł zrobić na pożegnanie, gdy dostrzegł, że Ślizgon sięga po różdżkę. Instynkt podpowiedział...
- Przecież nic nie zrobiłem! - wyrwało się z ust Ruperta, który w pierwszej chwili zasłonił twarz ręką, a drugą po omacku szukał oparcia w blacie jednej z ławek. Dopiero spojrzawszy przez rozchylone palce dostrzegł, że koniec różdżki wcale nie był skierowany na niego, tylko na biurko, a Ślizgon ruszał ustami, wymawiając jakieś słowo, które niestety w stresie było dla Puchona niezrozumiałe. Opuścił "gardę", oddychając cicho z ulgą, lecz na twarzy wciąż wyrażając szczere zaniepokojenie. Co czaiło się za biurkiem? Czemu potrzebowali różdżek?
Czy on w ogóle miał swoją przy sobie?
Castiel Horn
Castiel Horn

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyPią 22 Cze 2018, 19:51

Fajtłapowatość Ruperta była zabawna. Jak to możliwe nie potrafić się wysłowić w jednej, płynnej tonacji? Chłopak zachowywał się dziwnie, jakby przebywał pod silnym stresem. Kto wie, może odnalezienie swojej fioletowej bestii miało ocalić go przed gniewem Smoczycy? Co musiało go pchnąć do szukania tak marnej istoty jaką są żaby? Castiel nie brał pod uwagę fascynacji czy zainteresowań, nie wierząc, że jest na świecie ktoś normalny posiadający chęci bliższego zapoznania z płazami. Ah, Castiel znalazł możliwą przyczynę. Puchon chciał ją albo poddać ekspertymentom albo... zjeść. Cóż, nie wyglądał na rodowitego brytyjczyka - wszak rude włosy to niecodzienność, to może ma jakieś swoje osobiste preferencje smakowe? Francuzi wcinają ślimaki, Chińczycy psy, to może rudowłosi żaby? Po cokolwiek mu to stworzenie było, usiadło na książce przypominającej do złudzenia książkę własnościową Castiela Horna. Rozpoznawał to po charakterystycznie podrapanym grzbiecie. Swoimi czasy chronił tę książkę przez pazurami i zębami Bezy. Siedzenie na niej równało się z bólem i ewentualnie przyspieszonym procesem umierania. Referaty i eseje same się nie napiszą, a biblioteka działała na Castiela osłabiająco, dlatego wolałby odzyskać swą własność w stanie nienaruszonym.
Niestety trafił mu się kompan niezbyt dobrze interpretujący mimikę twarzy i sytuację. Castiel przymknął oczy, teatralnie wzdychając. Potarł kciukami brwi i spojrzał na Puchona zniecierpliwiony.
- Wła-śnie. - mruknął z wyczuwalną irytacją. - Twoje paskudztwo siedzi na mojej książce. Wszystko co siedzi na mojej książce dostaje zaklęciem po dupie, więc bądź tak miły i zajdź biurko z drugiej strony, jeśli chcesz odzyskać chociaż część swojej zguby. - wytłumaczył. Nie planował co prawda wysadzania płaza i nie powstrzymywał się ze względów moralnych a raczej estetycznych - brudna książka w krwi i flakach na niewiele mu się przyda. Trzeba więc fioletowe paskudztwo ewakuować w inny sposób, jeśli Puchon nie zacznie poprawnie reagować. Castiel kontrolował spojrzeniem zachowanie ropuchy, która siedziała nieruchomo na okładce książki od zaklęć.
- Wiesz, że zaklęcie "Depulso" wywołuje ukryty talent akrobatyki wśród zwierzęcych stworów? - zapytał i o dziwo, uśmiechnął się do Ruperta kącikiem ust, zachęcając go do przyklaśnięcia pomysłowi. Skoro Puchon planuje zjeść fioletową żabę, Castiel będzie uprzejmy i może mu ją zabić, aby było szybciej. Najpierw trzeba stwora usunąć z okładki, aby nie zniszczyć książki jego ulubionego szkolnego przedmiotu.
Rupert Purée Gullymore
Rupert Purée Gullymore

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyNie 24 Cze 2018, 00:38

Nieporadność Ruperta w sytuacjach kontaktów międzyludzkich objawiała się na przeróżne sposoby i nadinterpretacja lub może raczej zła interpretacja wysyłanych przez innych sygnałów w mimice i mowie ciała należała do najbardziej spektakularnych. Rumieniec szybko wstąpił na jego policzki, które i tak wcześniej zdążyły się zaróżowić z samego faktu, iż musiał konfrontować się ze starszym Ślizgonem a'propos ropuchy, którą chyba nielegalnie przemycił do Hogwartu i na domiar złego puścił wolno. Zaśmiał się krótko i nerwowo, próbując zamaskować ogromną niezręczność, która wręcz wypływała z niego. No jasne, nie ma to jak zrobić z siebie kompletnego debila.
Na szczęście opamiętał się i oprzytomniał, potrząsając głową w geście zgody, po czym wytarł nieco spocone dłonie w szaty i zaczął bardzo powoli zbliżać się do biurka, niepewnie pochylając głowę i spoglądając raz w kierunku, gdzie podobno siedziała ropucha, raz na Castiela, po którym nie wiedział, czego się spodziewać. Niby przez cały ten czas wydawał się być, cóż, względnie miły i nieszkodliwy, ale Rupert nie mógł lekceważyć faktu, że chłopak posiadał różdżkę w dłoni i jeśli tylko by chciał, mógłby zrobić z niej użytek.
- Na pewno tam jest? - zapytał jeszcze, chcąc się upewnić, zanim ostatecznie zanurkuje pod biurkiem i spróbuje wyłowić swoją ropuszą zgubę. Ostatecznie i tak klęknął na ziemi i zaczął gramolić się swoim nienaturalnie wydłużonym ciałem pod mebel, gdzie faktycznie rezydowało fioletowe stworzenie. Uśmiechnął się, podekscytowany i zadowolony, po czym odetchnął z ulgą. Drżącymi rękami pochwycił ropuchę i zaczął wyczołgiwać się z powrotem zza biurka, uważając na zwierzę, by nie poddać go zbyt wielu wstrząsom. Kolejne słowa Ślizgona sprawiły jednak, że zastygł w bezruchu. - Po co miałbyś rzucać na nią depulso? - zapytał, szczerze przerażony wizją rozpłaszczającego się na ścianie płaza.
Przełknął głośno ślinę. Może chodziło o niego?
Jak duże kłopoty miał w tej chwili?
Castiel Horn
Castiel Horn

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyWto 26 Cze 2018, 06:42

Z tym chłopakiem było coś nie tak, ponieważ co moment śmiał się niezręcznie lub robił miny nieadekwatne do sytuacji. A może on po prostu nie rozumiał co Castiel mu insynuuje? Na to wygląda, bowiem jak inaczej wyjaśnić brak pewności siebie Puchona? Ślizgon nie zamierzał robić mu portretu psychologicznego, głównym zadaniem było uzbrojenie się w cierpliwość i nie warknięcie do chłopaka, aby się ogarnął.
- Nie, tak sobie stoję z różdżką i wymyślam. - wywrócił oczami. - Jest, bo brudzi okładkę mojej książki. - dodał po chwili na wypadek wzięcia jego słów zbyt do siebie. Pomału cierpliwość się wyczerpywała. Nie miał jej ostatnio zbyt dużo, jej zapas bardzo szybko się ulatniał, pozostawiając Castiela w większości czasu bez poczucia humoru. Westchnął z ulgą widząc konkretny ruch chłopaka przystępujący do działania. Robił to z opóźnieniem, bo już dziesięć minut temu mogliby mieć za sobą pojmanie fioletowego gościa. Castiel proponował rozwiązanie proste, łatwe i szybkie, wystarczyła minimalna współpraca, ale...
Szczęka mu opadła. Prawie dosłownie. Zaniemówił widząc, że zamiast różdżki, chłopak pakuje się pod biurko na kolana jednocześnie uniemożliwiając Castielowi użycie zaklęcia odpychającego. Przy odrobinie złośliwości mógłby przymknąć oko na potencjalny dodatek rykoszetowy dla Ruperta, ale w myślach tworzył mu się plan, do którego Puchon mógłby się przydać. Zaniechał więc uszkodzenia go, choć minę miał lekko zbaraniałą. Nie nadążał za tokiem rozumowania tego człowieka.
- Ja ci mówię, że z pomocą różdżek musimy ewakuować paskudztwo z książki, a ty to dotykasz? - wykrzywił się z obrzydzeniem, widząc wilgotną powierzchnię skórną bohatera dzisiejszego spotkania. - Myślałem, że chcesz to zjeść, zabiłbym to bez problemu. - wzruszył ramionami, Wolał nie wnikać więcej w temat w obawie odkrycia czegoś niesmacznego, a więc schował różdżkę z powrotem do kieszeni dżinsów i sięgnął po książkę, dokładnie sprawdzając jej stan. Trochę wilgotna... Castiel posłał żabie mordercze spojrzenie i starł śluz z okładki pocierając ją o ławkę.
- Słuchaj, mogę mieć dla ciebie możliwość zarobku, jeśli nie masz co robić. - zmienił ton na bardziej przyjazny dla ucha. Niestety i tak mimika Castiela zdradzała zwiastun złości. Na chwilę obecną był poirytowany, ale jako tako panował nad złośliwymi odruchami. Wpakował książkę pod pachę, a ręce schował do kieszeni. Oparł się tyłkiem o sąsiednią ławkę i zawiesił wzrok na Puchonie. Wzrostem prawie mu dorównywał. Jak on dobrze znał problem długich kończyn. Co prawda dalej nie pojmował sensu dotykania paskudztw pokroju ropuch, ale co on tam może wiedzieć o preferencjach ludzi. Castiel nawet za dopłatą nie nawiązałby kontaktu fizycznego z czymś tak nieatrakcyjnym, dlatego tym bardziej nie rozumiał zachowania Ruperta.
- Jesteś... Robert, ta? - przymknął oko i próbował odgadnąć imię. Trzeba przyznać, że niezbyt orientował się w imionach uczniów innych domów. Pamiętał jedynie najbliższych, reszta zlewała mu się w bezkształtną masę.
- To jak? Kręci cię kryminalistyka? Zabawa w detektywa i te sprawy? - zapytał czysto niewinnie, przywdziewając na usta całkiem miły dla oka półuśmiech. Nie można przecież podejrzewać Castiela o nieczyste plany. Ostatnio zachowywał się niemalże wzorowo względem interakcji personalnych. Szkoda, że wcześniej nie wpadł na wcielenie do planu osoby trzeciej, na wpół nieświadomej prawdziwych intencji. Rupertowi raczej nie powinno wydarzyć się nic złego, istniało niewielkie prawdopodobieństwo szkód fizycznych i moralnych, jeśli plan nie powiedzie się bądź zostanie zdemaskowany. Nie ma co jednak zakładać najgorszego scenariusza, a już  z pewnością Castiel nie przedstawi chłopakowi ryzyka. Nie wyśle go do Zakazanego Lasu - chyba. Pogadać to tu, to tam...
Rupert Purée Gullymore
Rupert Purée Gullymore

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 EmptyNie 01 Lip 2018, 14:45

Niektórzy mogliby podejrzewać Ruperta o jakieś zaburzenia na tle psychologicznym, może delikatny zespół Aspergera, może po prostu niewielki iloraz inteligencji - niemniej jednak wiem, że jego nieporadność mogła rozkładać na łopatki. Brakowało mu ogłady i swobody w komunikacji interpersonalnej, czego nie można było mu zarzucić w kontaktach ze zwierzętami. Jakkolwiek wydawać się to mogło nieporęczne, zwierzęta bardzo szybko wyczuwały od niego dobrą energię i ufały mu. Może dlatego ropucha bez większych komplikacji pozwoliła się wziąć na ręce. Rupert wygramoliwszy się spod biurka, po prostu stał z płazem na rękach, delikatnie głaszcząc kciukiem pokrytą śluzem skórę. Nie brzydził się, przecież łapał żaby odkąd tylko pamiętał. Nie rozumiał też grymasu na twarzy Castiela, niesmaku pomieszanego ze złością, czy też może nienawiścią w stosunku do stworzenia. A wszystko przez książkę...
- Ale wszystko z nią w porządku? - zapytał, mając na myśli oczywiście książkę, którą chłopak po prostu wytarł w blat stolika. Biedny uczeń, który na kolejnych zaklęciach położy w tym miejscu swój podręcznik... Rupert oczywiście by się nie cackał i wytarł podręcznik w wewnętrzną część szaty, ale może to tylko on był taki "obleśny". Wybałuszył oczy, gdy Ślizgon powiedział coś o jedzeniu ropuchy. - Co? Że ją? Zjeść? - zapytał jeszcze, nie mogąc powstrzymać parsknięcia śmiechem. Wiedział, że we Francji żabie udka to podobno jakiś rarytas, a przynajmniej tak zawsze mówiono i nazywano Francuzów prześmiewczo Żabojadami, ale żeby Rupert? - Nie moje gusta, oj nie - dodał, machnąwszy krótko ręką, która szybko powróciła do przytrzymywania płaza, co by ponownie nie wyskoczył i nie uciekł mu. Miał już dość gonienia purpurowej ropuchy po zamku.
Kolejne słowa chłopaka sprawiły, że brwi rudzielca ściągnęły się, marszcząc czoło i nadając mu wyraźnie skonsternowany wygląd. Nie do końca wiedział, co miał na myśli mówiąc o zarobku, ale czy nie chciałby? Dodatkowy galeon zawsze się przyda, nawet parę sykli to był dobry interes. Tylko co musiałby robić? Miał nadzieję, że Ślizgon nie mówi o niczym nielegalnym - miał wystarczająco na pieńku z Filchem, żeby świadomie pakować się w kolejne tarapaty. Nagle wystraszył się, że to przecież mogło być coś zakazanego. Z tego wszystkiego początkowo przytaknął, gdy Castiel podał złe imię.
- Nie, to znaczy nie, jestem Rupert - poprawił się zaraz, najpierw kręcąc, później ponownie przytakując głową. Jego podejrzliwość wzrosła. - Zabawa w detektywa? - powtórzył, jakby zastanawiał się na tym głęboko. Po chwili kiwnął głową. - A co się dzieje? Co masz dokładnie na myśli? - spytał, a jego głos o dziwo nie załamał się.
Sponsored content

Klasa Zaklęć - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Klasa Zaklęć   Klasa Zaklęć - Page 2 Empty

 

Klasa Zaklęć

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 13Idź do strony : Previous  1, 2, 3, ... 11, 12, 13  Next

 Similar topics

-
» Poziomy zaklęć
» System zaklęć
» Księga Zaklęć
» Opuszczona klasa
» Klasa Transmutacji

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
II piętro
-