|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Wielka Sala Nie 14 Cze 2015, 18:50 | |
| Zamarł w połowie kęsa słysząc jej pomysł. Powoli odłożył widelec na swój talerz, zwrócił się w jej stronę i głośno przełknął jedzenie. - Nie. - uciął głowę tematowi zanim jeszcze się rozpoczął po czym uśmiechnął się najsztuczniej jak tylko potrafił. Riaan wrócił natychmiast do jedzenia. Z całym szacunkiem dla umiejętności Wandy, ale wątpił aby była w stanie przebić ludzi robiących brokatowe bomby dla Zonka. To po prostu niemożliwe, podobno nawet mocne czary nie potrafiły przełamać zaklęć zabawek ze sklepu dla urwisów. Wolał nie być królikiem doświadczalnym, kiedy mogło się to dla niego źle skończyć, bo odwaga to jedno, a głupota drugie. Chcąc, aby dziewczyna nie uznała jego reakcji za jakąś negatywną mrugnął do niej porozumiewawczo pomiędzy kolejnymi widelcami kurczaka i ryżu. Chwilę potem jego talerz był już pusty i Gryfon w ramach deseru raczył się sokiem dyniowym. Nawet nie zauważył, że na dworze zaczęło padać. Sklepienie Wielkiej Sali wyglądało teraz równie marnie jak pogoda każdego listopadowego wieczoru w Anglii. Gdyby przyszło mu mieszkać w tym depresyjnym kraju na stałe, to prawdopodobnie skończyłby wisząc na drzewie. - Myślę, że zafunduję sobie trzy gorące kąpiele. Zaraz, dzisiaj w nocy i nad ranem. Powinno chyba zejść. Zresztą znasz moje zdanie na temat nadużywania magii. Niedługo czarodzieje zapomną, że można robić coś innego za pomocą rąk i nóg niż machać różdżką. - O mało nie zakrztusił się słysząc jak to zabrzmiało. Zupełnie jakby mówił przez niego Katanga narzekający na lenistwo czarodziei. Na wakacjach chłopak rzadko kiedy używał różdżki, a zdarzało się że nie robił tego wcale, właśnie przez zakazy starego szamana. On traktował magię jako coś niezwykłego, niemal sakralnego. Dla Riaana była to codzienność. Dzięki temu starszy plemienia nauczył młodego afrykanera, aby polegał bardziej na swoich zmysłach i umiejętnościach niż na hokusach-pokusach. I chyba tylko to pozwoliło mu usłyszeć i kątem oka zobaczyć podchodzącego do nich Lancastera. No, może jeszcze stukot jego ciężkich butów o posadzkę. Do Quidditcha nadawały się świetnie, do skradania zaś ani trochę. Poczekał, aż Wanda odpowie na wszystkie pytania Puchona, po czym uścisnął mu dłoń. - Cześć. Riaan. - właściwie to Henry nie musiał się przedstawiać. Gryfon wiedział kim jest chłopak jego koleżanki. Widywał go na meczach i z Wandą, na dodatek jej samej zdarzało mu się wspomnieć co nieco o swoim facecie. Lancaster wydawał się być raczej właściwą osobą, na drugą połówkę Krukonki. Aczkolwiek po tym, jak Vuuren nagle zapałał braterskimi uczuciami wobec starszej dziewczyny, postanowił że będzie miał na oku jego boiskowy odpowiednik. Cokolwiek złego zdarzyłoby się Wandzie z winy Puchona, zostałoby mu odpłacone z nawiązkom. Już Riaan by się o to postarał. Jak na razie jednak, wszystko było w porządku. - Tę kwestię mamy już za sobą. - powiedział uprzejmie myśląc w duchu: "I całe szczęście!". Sweter z golfem, w który był ubrany Henry mógł znaczyć tylko jedno. - Trenowaliście teraz? |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Wielka Sala Nie 14 Cze 2015, 19:55 | |
| Była chyba zbyt zajęta pochłanianiem jedzenia by zauważyć jakiekolwiek zmiany atmosferyczne, które można było jednak zauważyć nad głowami licznych uczniów. Sklepienie przybrało barwę granatu, a ciężkie krople miarowo opadały na sklepienie informując niemal wszystkich, że owszem – pada. Zauważyła to dopiero później – znacznie później, gdy ich obecnością zaszczycił sam prefekt Hufflepuffu. Zanim jednak doszło do konfrontacji dziewczyna przyjrzała się Riaanowi, który chyba najwyraźniej nie miał ochoty na testowanie wraz z nią jej umiejętności w warzeniu eliksirów. Nawet jeżeli te miałyby poprawić komfort jego życia. Uśmiech Krukonki zbladł wyraźnie gdy usłyszała odmowę – sztuczny grymas tego nie poprawił, a jej zrobiło się momentalnie głupio. - Jasne, nie ma sprawy. – Mruknęła tylko zastanawiając się też czy chłopak nie ma do niej zaufania czy też może ona jest beznadziejną korepetytorką? Zawisła nas talerzem z jedzeniem i dokończyła swój makaron w mgnieniu oka dalej dumając nad odmową Gryfona. Nie zauważyła mrugnięcia zbyt przejęta konsumpcją jak i rozmyślaniem nad swoimi możliwościami co skutkowało pogorszeniem się humoru Krukonki. Po krótkiej chwili odsunęła od siebie pusty talerz, który zaraz zniknął zastępując jeden z nich miseczką z czekoladowymi pralinkami. Kruchy słodycz niemal od razu wylądował w buzi panny Whisper, która dopiero teraz spojrzała na młodszego kolegę uważnie śledząc jego poczynania jak i wsłuchując się w słowa, które do niej kierował. Ona sama najpewniej tak by zrobiła – mnóstwo kąpieli w krótkim odstępie czasowym, by zmyć z siebie to wszystko. Jak ona nie miała tak źle – w końcu dziewczęta non stop przyozdabiają sobie twarz różnymi kosmetykami, tak on miał gorzej. Był w końcu facetem, po prostu nie przystoi chłopakowi chodzić z brokatem na facjacie. - Pewnie zrobię tak samo. W końcu kiedyś to zejdzie. Prędzej czy później. – Odpowiedziała dopiero po tym jak przełknęła słodycz. Oblizała usta i sięgnęła po kolejną, zaraz też podsuwając miskę z łakociami w stronę przyjaciela. - Wiesz, mówi się, że najlepiej jest zwalczać magię magią. – próbowała jeszcze wytłumaczyć nieporadnie, że nie chodziło jej o to, że wszystko co robi robi właśnie za sprawą magii. Rzadko kiedy jej używała – przynajmniej prywatnie, kiedy była sama czy też robiła zwykłe czynności. Nawet podczas pieczenia pierników kierowała się instynktem, a różdżkę odstawiała na bok. Ale skąd ten mógł o tym wiedzieć? Ponownie zajęła się jedzeniem słodkości, kiedy za sobą usłyszała potężnie parsknięcie, a dopiero potem krótkie pytanie wyraźnie skierowane w ich stronę. Nie zdążyła się odwrócić, a już znany blondas usiadł okrakiem tuż obok niej bezczelnie wyśmiewając się z dwójki skrzywdzonych uczniów. Wanda zmarszczyła brwi oblepione brokatem – było miło, że Henry wpadł na nich akurat teraz, ale nie musiał wszem i wobec obwieszczać wszystkim jak bardzo zabawnie wyglądają. Spojrzała na niego z wyrzutem i wzruszyła ramionami mając po cichu nadzieję, że nie usłyszał plotek o niej i Riaanie, którzy czysto teoretycznie spędzali czas w bibliotece na macaniu się. Co było nieprawdą. - Irytek. – Mruknęła z buzią pełną czekolady i wiórków kokosowych. Wyglądała paskudnie, nie ładnie – ciemne włosy miała wilgotne od tony iskierek, a twarz jej świeciła się nie gorzej niż lampki choinkowe. Niezadowolona z faktu, że ten widzi ją w takim stanie ponownie skupiła swoją uwagę na jedzeniu, kątem oka zauważając mokrą czuprynę chłopaka i czerwone od zimna policzki. Do tego specjalne odzienie i zadowolona mina Puchona świadczyć jedynie mogła, że ten wybrał się na popołudniowy trening, na którym katował swoją drużynę najpewniej przygotowując ją na rozgrywki. Nie przedstawiała jednego drugiemu bo mieli mordki, a poza tym najpewniej kojarzyli się chociażby z boiska czy ze szkoły – spoglądała tylko to na Gryfona, to na Puchona – temu poświęciła znacznie więcej czasu, a chociażby dlatego, że zajął się zdrapywaniem zeschniętego brokatu z jej buzi, na to ta syknęła. - Auć. Wiesz, że to boli? – Wykrzywiła mordkę pocierając opuszkami palców zraniony polik obserwując bacznie jego uśmiech i nagły strach, który zagościł w jego oczach. Najwyraźniej podsłuchał jej wcześniejszą rozmowę z van Vuurenem na temat eliksirów. Westchnęła cicho i chwyciła talerz z sernikiem, który postawiła przy Henrym. - Pewnie zgłodniałeś, co? – Spytała nawet nie oczekując jakiekolwiek odpowiedzi. Znała jego apetyt – poza tym po wysiłku fizycznym nie ma nic lepszego niż kąpiel i ciepły posiłek. Uśmiechnęła się kątem ust i przez moment nie przeszkadzała im, kiedy najpewniej dyskutowali o sporcie. Dopiero gdy skończyli podniosła łepetynę i poprawiła materiał spódniczki. - Riaan nie chce testować moich eliksirów. Na pewno byś się nie skusił? – Piwne tęczówki dosłownie wwiercały się w twarz Lancastera. Nie nachalnie, a zupełnie zwyczajnie. Grzecznie. Nie była złośliwa tak jak on, za co mógł jej podziękować. Czekała tylko aż zje – w międzyczasie zerknęła na Riaana. - Ty też jesteś teraz nowym obrońcą, prawda? – Spytała ni stąd ni zowąd.
|
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Wielka Sala Nie 14 Cze 2015, 20:36 | |
| Nie podsłuchiwał ich wcześniejszej rozmowy. Po prostu wyczytał z twarzy Wandy, że ta właśnie coś knuje. Cokolwiek to było, Henry z doświadczenia domyślał się, że było to kreatywne i zaskakujące. Jako jej chłopak powinien sam się zgłaszać do bycia królikiem doświadczalnym i czasami na to pozwalał, ale i tak drżał o życie, jeśli chodziło o coś większego niż sprawdzenie smaku cukierniczego wyrobu. Nie słyszał też plotek o "macaniu" w bibliotece. Lepiej, aby nie słyszał, bo to skomplikowałoby relacje i zagęściło atmosferę. Ta plotka jeszcze do niego nie dotarła, choć Henry i tak będzie w ciągu paru dni bardzo wkurzony, jeśli dowie się o incydencie z udziałem Laurel i Dwayne'a. Jeszcze nie wiedział co go czeka, tak więc rozwodzenie się nad stopniem relacji tej dwójki nie było potrzebne. Ufał Wandzie i to mu wystarczało. Henry oparł łokieć o ławkę i nie wyglądało na to, aby miał zamiar opuścić towarzystwo. Śmiał się śmiał, ale mina mu zrzedła po spojrzeniu Wandy. Czyli nie wszystko było jeszcze w porządku i nie wrócili do normy. Niepotrzebnie łudził się, że jest dobrze. Nie było i jak zwykle Henry miał związane ręce. Mógł tylko czekać i próbować wcielić się w siebie sprzed roku i błaznować. Przez ten rok za bardzo spoważniał i nawet Morison jojoczy, że już nie chce łamać regulaminu jak kiedyś i nie miała tu do rzeczy zakurzona odznaka prefekta. - Tak. Puchoni mnie za to znienawidzili, ale podziękują mi później. - nie wyglądał na specjalnie przejętego antypatią Hufflepuffu. Powinni się spodziewać gorszego. Niech się cieszą, że nie wysłał im o piątej rano wyjców tak jak w zeszłym miesiącu. Surowość i dyscyplina, to też nabył w ciągu ostatniego roku bez znaczenia, że połowy nie pamiętał. Dziura w głowie nie miała już nic do rzeczy. Nic, bo teraz był w rozdziale z Wandą. Zabrał ręce i już nic nie majstrował przy Krukonce. Nie chciał jej bardziej drażnić, bo chociaż próbowała brzmieć pogodnie, to i tak wyczuwał, że go ugryzie, jeśli nie daj Merlinie, dalej będzie się z nich śmiał. Dlatego spoważniał i wyprostował zmęczony kręgosłup. Otworzył szeroko oczy i jak na zawołanie zaburczało mu głośno w brzuchu. Henry obdarzył Wandę spojrzeniem pełnym uwielbienia i zabrał się za sernik. I za to ją kochał. W połowie zjedzonego sernika, podniósł głowę na rozmówców. Eliksiry. Gdyby nie miał pełnych ust, to by jęknął. Tym razem nie dziwił się Riaanowi absolutnie. - A jaką przewidujesz nagrodę pocieszenia? - przełknął kęs i negocjował, sprawdzał czy opłaca się ryzykować życie. Była dobra z eliksirów. Wróć, ona była dobrego z każdego przedmiotu, więc ufał jej. Henry sam sobie nie wierzył, że rozważa swoje własne poświęcenie. Kiedy ostatnio się poświęcał, dostał w głowę i zapomniał o swojej eks. A i tak nie potrafił do końca odmówić Wandzie, szczególnie, jeśli sprawi jej to frajdę. I właśnie ten argument go przekonał. - Okej, poświęcę się. Ale żeby nie bolało. - uniósł brwi i pogroził jej palcem. Wrócił do pochłaniania sernika i wkrótce pozostały same okruszki. Nawet siedział w miarę spokojnie, gdy Wanda wbijała w niego spojrzenie. - Jesteś obrońcą? No no, widzę, że Potter nie próżnuje. Henley, teraz ty. Gratuluję, ale nie życzę powodzenia. - posłał mu puchoński uśmiech typu: sorry, jestem solidarny z Huffem i jesteśmy lepsi. - Chociaż jeśli będziecie grać ze Slytherinem, macie w Hufflepuffie stu procentowe poparcie. - obok jego ręki pojawił się puchar z czymś ciepłym w środku. Wypił duszkiem, przypominając sobie jaki przyszedł tutaj wygłodzony. Dziwił się, że drużyna jeszcze tutaj nie wpadła z głodu. Zapewne buntuje się i protestuje przeciwko drastycznym treningom. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 16 Cze 2015, 15:13 | |
| Wsłuchiwał się w ich rozmowę podjadając pączka. Właściwie to nie zamierzał się wtrącać w ich miłosne gruchanie, dopóki sami nie zaproszą go do konwersacji. Nie miał pojęcia, czy Wanda była szczęśliwa z Lancasterem, na taką wyglądała i dopóki tak było to nie była jego sprawa co działo się między nimi. Na pewno mieli z Henrym swoje gorsze i lepsze chwile i nie Riaanowi było w to wnikać, miał tylko nadzieję że jeśli coś złego stanie się Wandzie to on się o tym dowie. Skończył swojego pączka i wziął się za kolejnego. - Tak, jestem nowym obrońcą. Dzięki, ale nie potrzebuję powodzenia. I bez niego jestem najlepszy między obręczami w tej szkole. - Uśmiechnął się drapieżnie do Lancastera reagując na przezabawny uśmieszek, którego znaczenie zrozumiał w mig. Hufflepuff. Najlepszy. Dom Borsuka nie mógł pochwalić się taką ekipą jaką miał aktualnie Gryffindor. Potter uważany za jednego z najlepszych szukających w historii szkoły, no i Black oceniany w podobny sposób. Niedługo Riaan też dołączy do panteonu szkolnych sław Quidditcha. W końcu jego imię dołączy w tej samej gablotce do innej srebrnej tarczy z tym samym nazwiskiem. Jego ojciec nie będzie mógł już się przechwalać, poczuje oddech syna na swoich plecach. Latanie na miotle chyba było jedyną rzeczą, do której wagę przykładał jego ojciec wychowując go. Armin van Vuuren był obecny w domu tylko w wakacje, jedyne co wtedy robił to sadzał syna na miotłę i kazał powtarzać mu manewry, a gdy już skończyli zmuszał go do oglądania zachowanych wspomnień z rozegranych meczów. Jego syn nigdy nie narzekał, bo sprawiało mu to przyjemność i dawało możliwość spędzenia trochę czasu z ojcem. Tak obok niesamowitych umiejętności zrodziła się w nim wielka pewność siebie. Wsiadając na miotłę czuł się niepokonany, najlepszy i niczyja gadka, czy żadna porażka nie potrafiła pozbawić go tego uczucia. Gdy upadał ćwiczył jeszcze ciężej. Spojrzał przez okno, a potem na sklepienie z którego wciąż lał się deszcz. Nawet ciężko nazwać to deszczem. To było oberwanie chmury jak w czasie pory deszczowej. Krople rozbijały się mocno tworząc smugi na oknie. Widoczność na boisku musiała być zerowa, komunikacja przy takim wietrze była możliwa. Słabsi zawodnicy na pewno mieli problem z utrzymaniem się na miotle. Ten trening nie miał sensu. Polatali sobie pewnie w kółko za kaflem, którego i tak nie wiedzieli, albo zrobili kółko w okół boiska w formacji, której nie byliby w stanie utrzymać. - Bez sensu. - przegryzł pączka i nalał sobie soku dyniowego. Współczuł Puchonom. Wykonali właśnie ciężką pracę, która zupełnie się nie opłaci. Jeżeli taka pogoda zaskakuje zawodników podczas meczu to i tak nie ważne co było ćwiczone, nawet w takich warunkach atmosferycznych, wszystko zamieniało się w chaos. Szukający nie widzieli znicza, a ścigający kafla. Wygrywał ten który miał szczęście. Zwrócił swoją uwagę w stronę dziewczyny. - A w ogóle to słyszałem, że jak się ładnie poprosi skrzaty to upieką na śniadanie bezę! Chyba to załatwię. - uśmiechnął się do koleżanki wspominając o znienawidzonym przez nią, a jego ulubionym cieście. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 16 Cze 2015, 19:35 | |
| Szczerze mówiąc panowie mogli sobie mówić czy myśleć co chcieli. Co żywnie im się podobało. Wanda z racji piastowanego stanowisko osobistej asystentki kapitana Krukonów całym sercem i duszą była za błękitną drużyną, która może i nie posiadała w swoich szeregach Pottera czy Blacka to była wyjątkowa. Miała swoje wzloty i upadki, miała czarne owce w drużynie i jednego z lepszych kapitanów. Może i panna Whisper nie znała się na lataniu ani na taktyce ale swoje trzy grosze wtrącić musiała. - Ja tam uważam, że Shaw jest naj… – Tutaj spojrzała na Henryka – widząc jego zabójczy wzrok przełknęła ślinę rozbawiona i odchrząknęła tuszując małe faux pax, które niemal popełniła. - Jest prawie najlepszym obrońcą. – Dokończyła z lekkim uśmieszkiem dźgając palcem w udo swojego chłopaka, by pokazać mu, że mimo ostatnich wydarzeń, które wstrząsnęły nią dogłębnie ma się całkiem nieźle. Spoglądała na niego o jedną chwilę za długo, co zauważyła dopiero po tym jak odezwał się Riaan. Umknęła piwnymi tęczówkami i na nowo zaczęła podjadać pralinki. - A co do nagrody pocieszenia, to nie martw się. Coś się zorganizuje. – Mrugnęła do pana Lancastera przysięgając sobie, że po raz ostatni obdarza go powłóczystym spojrzeniem, które w innym przypadku oznaczałoby obietnicę. Jak było teraz? Wygięła usta w odwróconą podkówkę zastanawiając się ile pierników musiałaby upiec, by wynagrodzić mu czas poświęcony na testowanie nowych eliksirów, które niekoniecznie muszą jej wyjść za pierwszym razem. Akurat gdy ta rozmyślała o wyjściu do kuchni, by w spokoju oddać się pieczeniu specjałów dla przyjaciół usłyszała jak głos van Vuurena przecina powietrze tuż nad jej uchem informując ją niejako, że ma być przygotowana na inwazję obrzydliwych bez na śniadanie. - Na śniadanie?! – Otworzyła szeroko oczy nie dowierzając w to co właśnie usłyszała. Wyprostowała się gwałtownie, omal nie przewracając miseczki z musem czekoladowym i odwróciła głowę w stronę młodszego kolegi z Gryffindoru. Doskonale wiedział, że Wanda nie cierpi bez. NIE. CIERPI. Przeżyje bez cukru w herbacie, ryżu w pomidorowej – przeżyje nawet wypicie soku pomarańczowego po umyciu zębów, ale nie tego. Jej spojrzenie pociemniało, a twarz skamieniała. Widać było jak cień pada na lewą stronę, podczas gdy nad ich głowami deszcz coraz mocniej zaczął uderzać o kopułę. Gdzieś w oddali błysnęło, słychać było również wycie wilka. To znak. - Nie waż się tego robić. Bleeeeeee. – Cała upiorność minęła w mgnieniu oka kiedy ta wykrzywiła mordkę po swojemu, martwiąc się o swój biedny żołądek. Robiło się jej słabo kiedy widziała, czuła czy dotykała bezy. A ten tak perfidnie to wykorzystywał. Za co, Merlinie. Za co?
|
| | | Francis T. Lacroix
| Temat: Re: Wielka Sala Pią 19 Cze 2015, 15:56 | |
| Francis Lacroix tego listopadowego dnia wstał nie tyle lewą nogą. Ba, Francis Lacroix nie wstał też prawą. Właściwie, nie wstawał wcale. Rano stoczył się (ledwo) z łóżka, (ledwo) nałożył buty i z miną (ledwo) uratowanego skazańca wyszedł ze swojego gabinetu. Całonocne sprawdzanie wypracowań miało wiele wad, na przykład - składało się ze sprawdzania wypracowań drugoklasistów i trwało całą noc. Ciemne plamy pod oczami stażysty wyraźnie podkreślały, że ten raczej nie zaznał snu. Ewentualnie, że jest ofiarą wizażystki z piekła rodem, ale nie podejrzewajmy Francisa o takie skłonności. Nawet nie wiedzieć kiedy zapadł wieczór, a Lacroix jak zmęczony był wcześniej, tak zmęczony był nadal. Nawet próby zajedzenia tego ciastkami z mlekiem mu nie pomogły, a doprowadziły go tylko do większego rozkojarzenia. Dotarł do Wielkiej Sali, gdzie złudnie liczył na znalezienie ukojenia, bo przecież procenty mógł dostać tylko u swojej przełożonej. Cholera, gdzie są te zapasy rosyjskiej wódki i gdzie jest profesor Katja, kiedy tak bardzo jej trzeba! Od czasu tej farsy z udawaniem jej narzeczonego zaczął nawet na palcu nosić pierścionek zaręczynowy. Chociaż niezbyt pewnie się z tym czuł, ostatecznie, uwierał go nieco i żył w ciągłym strachu, że pewnego dnia nie będzie w stanie go zdjąć i skończy jak jego mama, z masłem w ręku i zimną wodą w dzbanuszku, desperacko próbując zsunąć niesforną obrączkę. Otworzył Drzwi Wielkiej Sali. O tak, to było wielkie wejście, prawie tak wielkie wielkie jak wielka Wielka Sala. Kaszlnął raz i zaczął leniwie dreptać wzdłuż stołów, kiedy nagle… zobaczył ich. Jego zbawienie na dwóch, a razem - na sześciu, nóżkach. Podszedł do grupki uczniów, uśmiechnął się lekko do zgromadzonych, skinął głową Wandzie utrzymując kontakt wzrokowy przez chwilę dłużej. Potrząsnął jednak głową wybudzając się poniekąd, na moment. - Moja kochana młodzieży. - wyrecytował kładąc prawą rękę na ramieniu Lancastera, a lewą - Riaana o niewymawialnym nazwisku. - Jesteście światłością i siłą. Jesteście mocą i młodością. Jesteście piękni, młodzi i wyspani. - recytował doniosłym tonem. - Jesteście ogarnięci. - dodał, po chwilowej pauzie. - Nie wiem czy chcecie, ale proszę was o pomoc. Teraz, jak już was poprosiłem głupio byłoby wam odmówić, wiem o tym. Mam jednak odrobinę uroku osobistego, prawda? Tak więc, proszę ze mną. - ciągnął dalej, nie przerywając ani na chwilę, odwrócił się dalej prowadząc panów, a do Wandy skinął głową, zapraszającym ruchem, który sugerował, żeby szła za nimi. - Posłuchajcie, lubicie sprawdzać wypracowania? I zniknęli.
z/t x4
|
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 29 Wrz 2015, 14:20 | |
| Listopad obfitował wydarzenia. Przez długich pięć lat w Hogwarcie żaden miesiąc nie był tak szalony jak ten. Najpierw ciężką rozmowa z profesorem Miltonem, zanim ten musiał opuścić w Hogwart w atmosferze skandalu, no i przerażenia bo chyba takim właśnie uczuciem obdarzali teraz uczniowie byłego nauczyciela ONMSu. Potem wydarzył się pojedynek, na którym musiał sekundować. Eric wciąż leżał w skrzydle szpitalnym, zanim wyjdzie minie pewnie tydzień kuracji Szkiele-Wzro. Ciekawe jakie to uczucie nie mieć kości w barku? Riaan mył zęby w dormitorium myśląc o nieszczególnym summa summarum tego miesiąca, a właściwie o liście który przyszedł do niego wczoraj. Wymiętolony skrawek papieru zalegał mu w kieszeni, od potu dłoni i ciągłego czytania papier zżółkł nieznacznie. Splunięcie do umywalki i odstawienie szczoteczki do szafki. Chyba nie mogło być gorszego momentu na pojawienie się ojca w jego życiu, teraz kiedy wertując Proroka dowiadywał się o zniknięciach, zamachach i chaosie ogarniającym czarodziejski świat. Źli ludzie z tym całym Sam-Wiesz-Kim, właściwie Riaan nie wiedział dlaczego nie nazywają tego kogoś po imieniu, na czele krzywdzili ludzi i zostawiali za sobą tylko wielką czaszkę wypluwającą węża. Taki znak był dla niego oczywisty - nie zbliżaj się. Ale mimo tego Vuuren się zbliżał, interesował się, może nawet aż za bardzo. Częściej chodził do biblioteki i czytał książki ze swojego znienawidzonego przedmiotu, Historii Magii, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o podobnych zawieruchach, które zdarzyły się w przeszłości. I zawsze, ale to zawsze chodziło o potęgę. W afrikaans nie było takie słowa, ale Anglicy mieli zwrot "power struggle", doskonale oddawał nastroje które przekazywały czarodziejom gazety. Chłopak ubrał się w mundurek i wziął potrzebne na dzisiejsze zajęcia książki, a potem udał się schodami w dół na parter. Kilka zmian trasy (przeklęte schody!) później, chłopak siedział już w zapełnionej uczniami Wielkiej Sali i przeżuwał gofra z malinami, popijając go ciepłą herbatą. W około brakowało znanych mu twarzy, przy stole Gryfonów zalegało wielu anonimowych dla niego uczniów, to samo przy innych stołach. Przynajmniej tak się Riaanowi wydawało. Pomiędzy kolejnymi łykami herbaty spoglądał na miętolony w dłoni list. Doskonale pamiętał co było tam napisane dlatego nawet nie musiał rozwijać tego nieszczęsnego kawałka papieru. Nie ukrywał, że ten nagły przyjazd ojca do Hogwartu go dręczył i gryzł. Victor nagle, ot tak, zakończył karierę? Jego ukochany kawałek chleba, którego trzymał się tak mocno, że nie potrafił wygospodarować synowi i swojej żonie chwili czasu? Riaan westchnął głośno. Czasami wolałby, żeby ojca po prostu nie było. Żeby nie miał nikogo. Bo to nie tak, że miał staremu za złe to wszystko, przez co musiał przejść przez niego. Katanga zmusił chłopaka do wybaczenia ojcu, dobitnie, bo przemocą, wyjaśniając mu że taka nienawiść jest bez sensowna, bo przecież młody Vuuren nie zmieni już przeszłości, a wściekanie się na coś co jest poza nim, co jest od niego niezależne to głupota. Dlatego nie ze złością, ale z niepokojem tego co przyniesie ich spotkanie, wyczekiwał przybycia ojca do szkoły. |
| | | Gość
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 29 Wrz 2015, 20:55 | |
| I nadszedł ten dzień. Dzień w którym wraca do Hogwartu, na stare śmiecie, jednak nie po to żeby wspominać wspaniałe czasy, nie po to by cofnąć się do szkolnych lat. Wraca by być nauczycielem i mentorem dla przyszłych graczy. Wraca by pod jego skrzydłami mogli wyrosnąć nowi mistrzowie, nowe wspaniałe sportowe sławy. Wraca by być ojcem. Spokój wymalowany na jego twarzy był tylko maską, która ukrywała prawdziwe emocje. Z jednej stronie podekscytowanie, bo było to coś nowego dla niego. Nigdy nikogo nie uczył tak na poważnie, zawsze były to pojedyncze lekcje. Ale właśnie podczas jednej takiej lekcji ktoś mu powiedział: "Victorze, masz talent do nauczania, powinieneś zająć się jakimś klubem albo może będzie wakat w szkole. Próbuj, a kto może kiedyś ktoś o tobie wspomni podczas odbierania pucharu, że to dzięki Tobie to wszystko". Nieco podkoloryzowane ale to właśnie dało mu wiele do myślenia, że rzeczywiście mógł komuś przekazać to wszystko co umiał. I proszę, wolne stanowisko w Hogwarcie jakby na niego czekało. Jednak z drugiej strony miał pewne obawy. Nie były one związane z samym nauczaniem dzieciaków ani tym, że będzie belfrem. Bał się reakcji Riaana. Bo z pewnością było to dla chłopaka zaskoczeniem. Victora nie było przez niemal całe jego życie a tu nagle będzie go widywał niemal codziennie na korytarzach. Lepiej późno niż wcale jak to mówią. Może da się jeszcze odbudować pewne relacje. W końcu to jego pierworodny, spadkobierca majątku, nazwiska. Victor może ma jeszcze szanse poznać chłopaka bo na dobrą sprawę w ogóle go nie znał. Podczas śniadania Victor wszedł do Wielkiej Sali dumnym krokiem i uśmiechem na ustach. Czarna długa szata powiewała w rytm jego dziarskiego chodu. Sam zaś z zafascynowaniem rozglądał się po wnętrzu i zasiadających przy stole uczniach. Najpierw wzrok skierował na jeden koniec sali, gdzie zwykli jadać Ślizgoni. Aż coś go serce ruszyło a w głowie pokazały się liczne obrazki w których to on sam w barwa Slytherinu bił się jedzeniem z kolegami. Stoły Ravenclavi u Hufflepuffu omiótł tylko pobieżnie, bo miał z tym domem tylko niewielkie epizody. Tu mecz, tu jakaś dziewczyna, jednak żadnych super wspomnień z nimi nie wiązał. Sorka dzieciaki. Po przebyciu połowy drogi do belferskiego stołu zerknął jeszcze w stronę uczniów z domu Godryka, tylko w jednym celu. Chciał odnaleźć Riaana, jednak nim to zrobił dopadł go już jeden z nauczycieli, który od razu zaczął mu gratulować i życzyć powodzenia podczas walki z uczniami. Dopiero po chwili rozpoznał tą ciemną czuprynę gdzieś w tłumie chyba jego znajomych z domu. Przeprosił doń nauczyciela i ruszył w kierunku siedzącego syna z lekkim uśmiechem na ustach, tak żeby zrobić dobre wrażenie. - Witaj, Riaanie. I smacznego - rzekł wpierw do niego a później też zwrócił się do innych uczniów, sam zaś chwycił za leżącą na paterze dorodną gruszkę. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Wielka Sala Sro 30 Wrz 2015, 00:31 | |
| Kolejne kęsy gofra przechodziły przez gardło chłopaka wciąż miętolącego w rękach kawałek listu. Myśl o powrocie ojca dręczyła go już za bardzo. Mógłby już przyjechać, ten cholerny bawidamek nie będzie go stresował, zanim jeszcze przyjechał. Cały gofr zniknął w przepastnych ustach Riaana, kiedy ten po prostu wepchnął sobie w usta resztę śniadania brudząc sobie kąciki ust sosem malinowym. Właściwie to powinien przestać tak to przeżywać. Może nie będzie tak źle? Może dostanie tyle roboty, że nie będzie miał czasu interesować się Riaanem? Może będzie interesował się nim tak jak poprzednio, czyli wcale? Chłopak złapał za szynkę i począł sobie robić kanapkę, kiedy jego wyczulony słuch dał mu do zrozumienia, że coś na sali się zmieniło. Zrobiło się ciszej, pojawiła się fala szeptów. Jakiś drugoroczny Gryfiak siedzący na przeciw po skosie wyjąkał coś w rodzaju: "To... ścigający... van Vuuren." Na dźwięk tych urwanych słów Riaan poderwał głowę jakby miała małe Nimbusy 1000 przyczepione do jego uszu i wzrokiem przeszył stół nauczycielski. I wtedy go zobaczył. Odstawionego jak zwykle, w koszuli, z tym jego zarostem na który poleciało pewnie pół Londynu. Gdy tylko Victor przestał rozmawiać, Riaan rozpłaszczył się prawie na stole próbując schować się przed czujnym okiem ojca. Wiedział doskonale, że mężczyzna który musiał pół życia ganiać za kaflem i ludźmi na miotłach będzie w stanie dojrzeć go bez problemu. Tonący brzytwy się chwyta, prawda? Powoli zaczął zbierać swoje książki i łapać za kubek, kiedy głośne kroki stóp obutych w pantofle odbijały się echem po szepczącej Wielkiej Sali. W końcu zamilkły, kiedy chłopak był już prawie gotowy do ucieczki. Usłyszał za sobą głos ojca i powoli się odwrócił. - Witaj, ojcze. Dziękuję. - twarde i zwięzłe przywitanie. Pełne niepotrzebnych formalności, które zawsze niezmiernie denerwowały Riaana. Tak jakby normalni rodzice tak odzywały się do dzieci. Już wyobrażał sobie ojca Erica, jak robiąc coś w tych mugolskich maszynach mówi: "Witaj Ericu." Chłopak wycelował swoje spojrzenie prosto w oczy ojca i przesunął się robiąc mu miejsce po swojej prawicy. - Zapraszam Cię do stołu, chciałbym dokończyć śniadanie. Iiii, porozmawiajmy. - Całe szczęście, że w kubku znowu pojawiła się herbata, dzięki temu będzie mógł czymś zająć ręce, które już teraz powoli zaczynały się trząść. Miał nadzieję, że ojciec usiądzie obok niego i będą mogli spokojnie pogadać, nie interesowała go obecność innych uczniów. Zresztą dziwnym trafem Gryfoni zaczęli nagle zbierać się i wychodzić nie kończąc nawet śniadania. A więc nadgryzione tosty i kubki z kawą będą scenografią. Niech tak będzie. - Co się stało? Czemu wziąłeś się za uczenie w Hogwarcie? - wyrzucił z siebie pytania, po czym nadpił herbaty z kubka. Szybkie zerknięcie na to co działo się wokół dało mu do zrozumienia, jak wiele osób wiedziało że jest synem kogoś sławnego i że nikt nie traktował go z tego powodu inaczej, no może za wyjątkiem kilku Ślizgonów kilka lat temu i tej całej Montgomery. Duchy, dzięki wam za tych dobrych ludzi. |
| | | Gość
| Temat: Re: Wielka Sala Sro 30 Wrz 2015, 18:26 | |
| Pierwsze koty za płoty. Przywitali się, dosyć zimno ale przywitali. Nie ma źle... Victor rozejrzał się po stole przy którym zasiadali Gryfoni i część uczniów patrzyła się na niego z rozdziawionymi ustami. Tak, że z kilometra można było to zauważyć. Było to trochę... dziwne, ale już dawno powinien przyzwyczaić się do takich widoków. Machnął więc ręką w stronę dzieciaków i rzucił coś w stylu "jak się macie". Odpowiedzi jednak nie dostał, bo większość młodziaków zdążyła się zwinąć... OKEEEEEJ. - Śniadanie, umieram z głodu - odpowiedział żartobliwie chcąc nieco rozładować tą napiętą atmosferę i zasiadł obok syna, który zrobił mu miejsce. Natychmiast pojawiły się czyste sztućce wraz z kubkiem wypełnionym czarną aromatyczną kawą. Chwycił za jedną kromkę ciemnego pieczywa i zaczął smarować ją sobie masłem. - No wiesz... trzeba próbować nowych rzeczy - rzucił luźno po krótkim zastanowieniu, ale widać było po nim, że był nieco zdenerwowany i nie wiedział od czego zacząć. Przygotowywanie sobie śniadania miało pomóc mu się odstresować ale przyniosło to marny efekt. Toteż położył kanapkę na talerzu, łokcie oparł po obu stronach a dłonie zaplótł ze sobą, jak do jakiejś modlitwy. - Stwierdziłem, że ten... że... Jesteś już w piątej klasie, masz talent do latania więc to najwyższa pora by go rozwinąć... no to jestem żeby Ci w tym pomóc - mówił z przerwami, dokładnie chciał przeanalizować co ma powiedzieć żeby wyszło dobrze, żeby chłopak nie zrozumiał tego źle. Znów się zamyślił przymykając przy tym oczy. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wiele do niego doszło, wiele rzeczy, które powinny dojść już dawno. Na przykład to, że był ojcem. Beznadziejnym ojcem. I najwyższy czas było się do tego przyznać. Było to dla niego ciężkie, bo nigdy sobie nie zdawał z tego sprawy. Usiadł więc bokiem by Riaan wiedział, że te słowa kieruje właśnie do niego a nie w powietrze. - Nie byłem dobrym tatą, wiem to... dlatego chciałbym to naprawić jakoś. Poza tym jest kilka spraw związanych z naszym rodem, a Ty jesteś moim jedynym synem, ostatnim z van Vuurenów co wiąże się z wieloma rzeczami. Mam na myśli zarządzanie majątkiem, pomnażaniem go, łączenie się z innym rodem przez małżeństwo, dbanie o nazwisko... rozumiesz, tak? - mówił dosyć szybko ale wyraźnie. W swojej wypowiedzi chciał zawrzeć wszystko co jest ważne a tego było naprawdę sporo. Jednak w pewnym momencie przerwał i zapchał sobie buzię kanapką, którą właśnie zrobił. Przekazał Riaanowi sporo informacji jak na jeden raz i wypadałoby by to chłopak na spokojnie przetrawił. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Wielka Sala Pią 02 Paź 2015, 18:37 | |
| Chłopak odłożył kubek jak tylko ojciec zaczął robić sobie śniadanie. Zawahanie w jego ruchach zdradzało silne emocje, nawet ktoś postronny by to zauważył. Ciężko było Riaanowi uwierzyć, że facet stresujący się rozmową z własnym synem, wcześniej z zimną krwią wbijał gola za golem najsilniejszym reprezentacjom globu. Ten fakt zaniepokoił młodszego z van Vuurenów, a jego intuicja wrzasnęła w tyle jego głowy. Zbliżała się ciężka rozmowa. - Tak. - stwierdził sucho na banalne stwierdzenie swojego ojca. Jak inaczej mógł odpowiedzieć? Dobrze, że wydusił z siebie cokolwiek bo nie poczuł nawet potrzeby odzywania się. Ojciec zawsze wprawiał go w nastrój skupienia i uwagi. Może dlatego, że ich jedyne spotkania i rozmowy dotyczyły polepszania gry Riaana? Zniknięcie matki i zaniedbanie go nie miało z tym nic wspólnego. Zdecydowanie. I wtedy dotarło do niego drugie zdanie Victora. Chłopak od razu się rozluźnił, ale tak szybko i nienaturalnie, że wyglądało to jakby uleciało z niego powietrze. Zmrużył natychmiast oczy patrząc na to jak ojciec mruży oczy myśląc nad czymś. To co właśnie powiedział było zupełnie nie w jego stylu. Victor van Vuuren podjął się pracy w szkole, aby trenować syna i nie tylko? Przecież to była chyba najbardziej altruistyczna postawa ojca, odkąd Riaan pamiętał. Upośledzony empatycznie chłopak nawet nie przypuszczał nad czym tak potężnie rozmyślał jego rodziciel i wtedy znowu nastąpił cios. Victor van Vuuren stwierdził, że nie był dobrym tatą. Riaanowi o mało szczęka nie opadła i tylko silna wola powstrzymała go, aby nie przerwał tego nagłego potoku słów ojca. Mina chłopaka przez ten cały czas prawie nie zmieniła się, przyglądał się ojcu z zaciekawieniem zauważając jak usiadł bokiem do niego. Wraz z tym jak postępował dalej wywód ojca, Riaanowi otwierały się szerzej oczy. Ród, ostatni z van Vuurenów, te rzeczy nigdy wcześniej nie były poruszane w ich rozmowie, ojciec zawsze podchodził do nazwiska i jego estymy lekceważąco, uważając że wystarczy mu sława sportowca. A teraz nagle przypomniał sobie o tym, że musi zarządzać majątkiem i dobrym imieniem rodu. Na dodatek wybełkotał coś o łączeniu się z innym rodem. O co chodziło? Co się z nim stało? - Nieee... Możesz powiedzieć to jaśniej? - Nie, Riaan nie rozumiał aluzji, sarkazmów, ironii. Większość jego znajomych doskonale o tym wiedziała i mówiła mu wszystko prosto z mostu, ale skąd mógł wiedzieć o tym jego nieobecny ojciec. Victor słabo znał swojego syna, bardzo słabo. |
| | | Gość
| Temat: Re: Wielka Sala Nie 18 Paź 2015, 11:17 | |
| Obecnie Victor pluł sobie w brodę, że nie zajmował się synem tak jak powinien. Możliwe, że jakiekolwiek poważne rozmowy nie sprawiały by mu aż tyle problemu co ta dzisiejsza. W ogóle to mógł z tym poczekać tydzień, dwa albo miesiąc a nie wypalać w pierwszy dzień jego pracy. Halo, ma ktoś może zmieniacz czasu, mamy tu poważny problem! Ojciec nerwowo się poruszył na tej ławce przy której siedział. Cholera jasna, dopiero sobie przypomniał jak bardzo nie lubił tu siedzieć, bo było to niewygodne. Znów podrapał się po policzku spoglądając na syna jakby szukał w nim pewnego wyrozumienia. Niestety postawa Riaana wcale nie pomagała, a jego podejście sprawiało, że starszy van Vuuren jeszcze bardziej się denerwował. - Chyba czytasz dużo książek... - zaczął z dupy, bo tak naprawdę to nie widział nawet czy Riaan nie jest może jakimś analfabetą, może nie umiał czytać, bo przecież Victor go takich rzeczy na pewno nie nauczył. - Wielkie rody mają to do siebie, że muszą trwać. A właśnie żeby przetrwać czasem potrzebują innej rodziny - znów przerwał zastanawiając się jakby mu to prosto wytłumaczyć. Hej synek, musisz się hajtąć, narzeczona już wybrana, całkiem spoko z niej laska, spodoba ci się. A teraz chodźmy to oblać. Może i tak by ta rozmowa wyglądała gdyby Victor nie był aż tak bardzo Victorowaty. Dobra... może zacznijmy z innej strony - Większość przez to przechodziła. Twój dziadek, pradziadek, wszyscy oni musieli wziąć za żonę dziewczynę z innego wielkiego rodu. - i tu głęboki oddech. Victor wciągnął powietrze wypełniając chyba całą powierzchnie płuc i powoli acz głośno je wypuścił. Tym samym wyprostował się by chociaż trochę pokazać, że on tu rządzi, że on jest przywódcą i głową rodziny. - Thadeuss Yaxley postanowił wydać jedną ze swoich wnuczek, a Ty jesteś jego jedynym kandydatem - wydusił wreszcie cały czas dokładnie obserwując gryfona. Musiał znać jego ubogą mimikę twarzy, jego reakcje i to czy nie zacznie czasem czymś rzucać i wrzeszczeć. No ale stało się. Powiedział to w końcu. Teraz nie było odwrotu. |
| | | Riaan van Vuuren
| Temat: Re: Wielka Sala Nie 18 Paź 2015, 22:06 | |
| Wielka Sala pustoszała z każdym wypowiedzianym przez Victora słowem, bynajmniej nie z jego powodu. Po prostu czas dogonił uczniów i wyganiał ich ze śniadania. Wszyscy nauczyciele już wyszli i udali się na swoje zajęcia, przy stołach domów pozostały nieliczne niedobitki, które w pośpiechu kończyły już swoje zimne śniadania, nie zwracały uwagi na van Vuurenów obgadujących swoje rodowe sprawy. Cisza, która zaczęła wypełniać salę uspokajała Riaana i nawet nieliczne brzdęki sztućców wtrącające swoje trzy grosze w rozmowę nie potrafiły zmącić tego spokoju. Przynajmniej na razie. Powoli zaczynał rozumieć o co ojcu może chodzić, ale wciąż jego zamiary były dla chłopaka zupełnie nieznane. Z każdą chwilą jego myśli klarowały się, dopóki Victor nie rzucił stwierdzenia o książkach. Riaan spojrzał na niego w zaskoczeniu mrużąc oczy. To prawda, czytał ostatnio więcej książek ale jaki to miało związek z gadką o rodach? Przecież żadna z nich nie była na ten temat i zresztą skąd niby Victor mógłby o tym wiedzieć. W myślach chłopak wrzucił zdanie ojca do szufladki "czysty przypadek" i skupił się na tym co usłyszał później. I zupełnie nie spodobało mu się to co usłyszał. Jedne rody potrzebują drugich po to, aby przetrwać. Wiedział o tym, że zwyczajną rzeczą było swatanie jednej wysoko urodzonej osoby z drugą, a także że takie małżeństwa były zupełnie przymusowe, ale co do tego miał wiecznie nieobecny Victor i jego zupełne olewanie spraw swojej rodziny? To pytanie przemykało Riaanowi w głowie, aż do momentu w którym jego ojciec nie przypomniał mu o tym, że podobną sytuację przechodził jego pradziadek i dziadek. W tym momencie pytanie, które wcześniej cicho pobrzmiewało pod czaszką młodego Gryfona, teraz ryczało niczym rozwścieczony garboróg. Włosy na karku stanęły chłopakowi dęba, a ręka trzymająca pewnie kubek zaczęła się lekko trząść. W końcu padły słowa, których nie chciał usłyszeć. Riaan wstał nagle i nie panując nad utrzymaniem kubeczka w pionie rozlał herbatę na stół. Oczy miał wytrzeszczone, a wewnątrz płonął żywy ogień. - Powiedz, że choć raz, ten jeden raz, zachowałeś się jak dobry ojciec i odmówiłeś. - Płynnie przeszedł na afrikaans, a jego głos był o dziwo niezwykle cichy, Riaan prawie szeptał. Jego jedna ręka zaciskała się na uchu kubka, druga była ułożona w pięść, skóra zbielała od wywieranego na nią nacisku. W głowie huczał mu tylko śmiech hieny, coś co przypominało mu się zawsze, kiedy był naprawdę wściekły. |
| | | Yumi Mizuno
| Temat: Re: Wielka Sala Wto 15 Mar 2016, 17:00 | |
| Przyjrzała się swojemu odbiciu w złotej bombce. Widziała w niej ciemne oczy na tle białej buzi i czarnych pukli związanych w kucyka. Przeglądała się w krzywym zwierciadle, wyobrażając sobie, że po tamtej stronie świata prawdziwa Yumi prawdziwie cieszy się ze świąt bożonarodzeniowych. Nie potrafiła wczuć się w atmosferę świąt. Nie czuła magii w miejscu przesiąkniętym magią. Winna martwić się z tego powodu, miast tego podeszła do wysokiej choinki przyniesionej przez Hagrida. Włożyła dwa palce w nitkę od bombki, stanęła na palcach, wieszając ozdobę między iglastymi gałązkami. Zaczerpnęła głębokiego oddechu, radując się cicho z leśnego zapachu bijącego od drzewka. Chętnie zanurzała dłonie między igiełkami wieszając to kolejną i następną ozdobę. Nie musiała tutaj być i poświęcać wolne popołudnie na ozdabianie drzewka choinkowego. Przeczytawszy w pokoju wspólnym ogłoszenie o poszukiwaniu chętnych do ubierania choinki, pomyślała Czemu nie?, wszak każdy wieczór przesiadywała w dormitorium, w obserwatorium, na błoniach, dziedzińcu. Na zawsze sama. Zgłaszając się do pomocy liczyła, że uczynek odwzajemni się zaszczepieniem w niej radości świąt. Oddałaby wiele, aby podzielać świąteczną gorączkę wyczuwalną w każdym kącie Hogwartu. Przyłapała Filcha śpiewającego kolędy podczas polerowania pomnika, Irytek zaś ułożył własny scenariusz do "Przybieżeli do Betlejem". Szkolny chórek ćwiczył przed szkolną wigilijną kolacją, a więc każda osoba i element mieszczący się w Hogwarcie czuł święta. Yumi rozchylała usta w uśmiechu pierwszy raz od dawien dawna czując się częścią uczniów. Krukonka nie marnowała czasu w Wielkiej Sali. Podawała bombki pierwszoklasistom, trzymała łaskoczący łańcuch i wraz z krukońskimi chłopcami próbowała odczarować Józefa z Szopki, śpiewającego utwór Upiornych Wyjców. Poruszała się z ostrożnością i nie odmówiła puchońskiemu drugoklasiście, gdy zawiesił na jej szyi złoto-błękitny skrawek łańcucha ozdobnego. Zamiast krzywienia się, pogłaskała go po głowie burząc jego fryzurę. Tak miło było należeć do Hogwartu, do społeczności nastolatków i zajmować się czymś normalnym. Tęskniła za zamkiem bardziej niż z początku przypuszczała. Po udzieleniu niezbędnej pomocy każdej zagubionej owieczce, podeszła do stosu pudeł. W jednym z nich mieścił się bodaj trzymetrowy łańcuch. Yumi zagryzła zębami dolną wargę i uniosła głowę, poszukując pomocy. - Sophie? Pomożesz mi zawiesić łańcuch? - zagadnęła nieopodal stojącą Krukonkę, strzelając z imieniem. Wyciągnęła w jej stronę jeden kraniec srebrnego łańcucha. |
| | | Haruto Amane
| Temat: Re: Wielka Sala Sro 23 Mar 2016, 21:28 | |
| Choć sam nie obchodził świąt, Haru bardzo lubił ten okres w roku. Człowiek mógł chwilowo zapomnieć o trudach codziennego życia. O całej tej gonitwie zwanej przez niektórych edukacją. Nie żeby chłopak jakoś specjalnie się tym wszystkim przejmował. Wrodzony optymizm zawsze pozwalał na utrzymanie dobrego humoru, nawet wtedy gdy wszyscy dookoła narzekali. On zamiast tego wolał przeznaczyć tą samą energię przeznaczyć na szukanie pozytywów. Jak chociażby słońce które postanowiło zaskoczyć wszystkich i przebić się przez ciemne chmury. Tylko był jeden problem. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić. Przez cały ten czas od momentu przeniesienia się do Hogwartu, ilość jego znajomych drastycznie się skurczyła. Czego zresztą się można było spodziewać. Był obcym. Kimś z zewnątrz. Mimo chęci, ciężko było przebić się przez barierę niechęci, teraz powiększoną jeszcze tymi wszystkimi okropnymi wydarzeniami. Tak więc siedział teraz w pokoju wspólnym swojego domu. Nie do końca sam, albowiem towarzystwa dotrzymywała mu jedyna istota która nie zwracała uwagi na to kim jest – jego biała puchata kotka. Leżała rozpostarta na jego kolanach, pokazując przy okazji różowe poduszeczki na łapkach. W końcu jednak coś kazało mu ruszyć siedzenie z sofy. Może był to wewnętrzny głos (nie, wcale nie z żołądka), może jakiś znajomy z Huffa, a może potrzeba odetchnięcia świeżym powietrzem (w końcu kto wietrzy pokój wspólny?). Wędrując korytarzami szkoły można było poczuć świąteczną atmosferę. Co i rusz Haru natykał się na jakieś ozdoby, wiszące na ścianach, opadające z sufitu czy leżące gdzieś na ziemi. Zadziwiające ile zabawy może dawać tych parę wolnych dni. Ale mimo to, czuł się sam. Dziwnie wyobcowany. Jak ciastko z innej paczki. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą majaczył na jego paszczy, teraz jakby zbladł. Dało się jeszcze słyszeć westchnięcie, po czym skierowawszy swoje nogi w innym kierunku, chłopak opuścił jakże radosne miejsce. Dupa z radości. Po drodze na zewnątrz, Haru zahaczył o Wielką Salę. Teoretycznie miał nadzieję spotkać tam jednego z współlokatorów Huffa. W praktyce okazało się jednak iż danej persony nie ma, co więcej, po zasięgnięciu języka dowiedział się iż wspomniany człek udał się właśnie do pokoju wspólnego. Gdyby Haru miał zagrać teraz na loterii, to zapewne spudłowałby już przy wkładaniu ręki do pojemnika z losami. Pokiwał tylko głową na znak rezygnacji, i odwrócił się by wyjść. Wtem jednak coś przykuło jego uwagę. Należałoby jednak powiedzieć ktoś, bowiem była to pewna osoba płci kobiecej. Normalnie zacięło go tak jak stał. Nie znał jej, ale charakterystyczne rysy twarzy dawały mu gwarancję jej pochodzenia. Bezwiednie ruszył w jej kierunku. Była zajęta, wyciągała z pudełka długi łańcuch. Zdecydowanie za długi dla jednej osoby. Poprosiła kogoś o pomoc. A on, ni to z gruchy, ni z pietruchy podszedł bliżej, chwytając wyciągnięty koniec łańcucha. Uśmiechając się w stronę dziewczyny, zapytał: -Mogę pomóc?- |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Wielka Sala | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |