Temat: Fontanna na dziedzińcu Sob 15 Lut 2014, 18:09
Fontanna na dziedzińcu
Spokojne miejsce, gdzie można w ciszy pouczyć się i zrelaksować. W wodzie można znaleźć knuty i sykle, wrzucone na szczęście - mawia się, że posągi potrafią spełniać życzenia, jeśli wrzucić tam monetę. Aby się tu dostać należy wyjść bocznymi drzwiami, tuż obok tych prowadzących na główny plac dziedzińca. Prefekci uprzejmie informują, aby nie uszkadzać posągów magicznych zwierząt ani też nie wypróbowywać na nich zaklęć. Potrafią się odgryźć, gdy zajdzie taka potrzeba.
Henry Lancaster
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Sob 12 Kwi 2014, 18:15
Wszystko wydawało się teraz spokojne. Gdy najgorsze miał za sobą, mógł w końcu odetchnąć, uśmiechać się, śmiać, przykładać do głupot, cieszyć z byle czego... chociaż nie do końca jeszcze to umiał. Jeszcze nie odetchnął z ulgą, aczkolwiek czuł się o wiele, wiele lepiej. Po tym jak Lacroix wysłała go do skrzydła szpitalnego za "zbyt entuzjastyczne powitanie, podejrzewam zażywanie środków odurzających; Hufflepuff traci 5 punktów", postanowił się przewietrzyć. Nie tylko po salwie śmiechu u pani Pomfrey, gdy ta uznała go za "zbyt zdrowego jak na ostatnie przeżycia", ale również jego towarzysz domagał się rozprostowania łapek. Potworek miał wystawioną głowę z plecaka i rozglądał się leniwie, zapewne myśląc by tu podrapać czy upolować. Henry usiadł więc gdzieś z boku na trawie przy wielkim krzewie wypuszczając kota na wolność. Potworek wystrzelił jak z procy w poszukiwaniu ofiar większych od siebie. Puchon nie martwił się już o niego. Zdążył zrozumieć, iż to zwierzę potrafi sobie samemu radzić, jeśli tylko nie wpadnie do wiadra pełnego wody. Wyjął książkę z historii magii, chcąc powtórzyć przed następną lekcją. Na trawę obok plecaka poturlał się biały przedmiot. Nie pamiętał, aby nosił przy sobie przypominajkę. Czyżby Laurel zechciała okazać mu swą "troskę" poprzez wrzucenie mu do plecaka tego niefajnego przedmiotu? Wziął kulę do dłoni. Przypominajka automatycznie wypełniła się czerwonym dymem. Chłopak puścił ją jak oparzony i pozwolił, aby poturlała się po trawie. Nie rozumiał czemu poczuł się źle wziąwszy ją do ręki. Może przez to, iż tak bardzo mu przypominała, że ma dziurę w pamięci? Chłopak westchnął i machnął ręką. Przypominajka uniosła się w powietrzu i zaczęła spokojnie lewitować w górę i w dół, podczas gdy Henry oparł łokcie o kolana i próbując się wczytać o Najsławniejszych Goblinach XIX wieku. Całkowicie przestał się przejmować spojrzeniami, które jeszcze mu posyłano czy szeptami, które raz na jakiś czas usłyszał. Przestało go to dotyczyć, ponieważ najgorsze miał już za sobą. Czuł się poza tym o wiele lepiej, dzięki Mattowi, tak więc widział automatycznie świat w lepszych barwach. Po przeczytaniu trzech akapitów zauważył wracającego z łowów Potworka. Nieudanych łowów, stąd ten spuszczony ogon i nastroszone wąsy. Uśmiechnął się do niego i podrapał za uchem pocieszając zwierzaka. Trzeba zauważyć, że to Potworek oswoił Henry'ego, a nie Henry Potworka. Ustalili nawet swoje terytoria (co było nie do pomyślenia jakiś czas temu, gdyż wszystko należało do Lancastera): kot mógł wchodzić do kufra, kot mógł siedzieć w plecaku, kot mógł siedzieć w pucharku od soku... kot mógł wszystko, tak na dobrą sprawę. Gobliny w książce odchrząknęły i po raz kolejny odegrały śmierć Generała Gherka tak, aby Henry to widział. Chłopak uśmiechnął się do siebie i oparł policzek o rękę, przewracając stronę. Potworek tymczasem podjął próby złapania lewitującej Przypominajki. Było to zajęcie czasochłonne, więc Puchon mógł ze spokojem kontynuować czytanie.
Soleil Larsen
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Nie 13 Kwi 2014, 16:07
Soleil ostatnimi czasy stała się znacznie bardziej zamyśloną i spokojniejszą sobą. Uśmiech wciąż jeszcze rzadko kiedy znikał z jej twarzy, ale teraz nie był już tak szeroki jak zwykle, znamionował raczej zadumanie, niżeli niepohamowaną radość. Bo też miała więcej zmartwień, więcej rzeczy do przemyślenia i masę zagadek do rozwikłania. Poza tym martwiła ją obecność Tytana, zaczynała wątpić jakoby był on tylko i wyłącznie wymysłem jej wyobraźni, tak ulotnym, delikatnym i zależnym od jej zachcianek, jak poprzednie duszki, bladzi przyjaciele wypełniający lukę w świecie rzeczywistym. Nie mogła go kontrolować, mówił rzeczy, których ona nigdy by nie wymyśliła, a przecież gdyby był odpryskiem jej umysłu, musiałby podlegać ograniczeniom, przed którymi ona sama nie mogła uciec. Nie przypominał jej podświadomości, którą znała ze swoich snów. Nie był dziwny, niepokojąco zakręcony, ani zastraszająco nie z tego świata - jak ona. Wręcz przeciwnie, był bardzo uporządkowany, logiczny, charakteryzował się znaczną inteligencją i wiedzą, której ona, nawet nieświadomie, nigdy nie mogła posiąść. Nie wspominając już o tym, że Soleil przerażała odrobinę jego niezależność. Pojawiał się kiedy chciał, bez jej pozwolenia zabierał głos i jeśli nie leżało to w jego planach, nie dawał się uciszyć, ani usunąć w cień. A jednak zdarzało się, że pomagał jej, czy to podszeptując prawidłowe odpowiedzi na SUMach, czy też ostrzegając ją przed niebezpieczeństwem i doradzając lepsze wyjście, jak choćby wtedy, kiedy ratowała Henry'ego. Nie potrafiła go nienawidzić i to nie tylko dlatego, że uczucie to było jej wciąż jeszcze praktycznie całkowicie obce, choć przecież kiełkowało w stosunku do tego nieznanego jej z wyglądu i imienia człowieka, który skrzywdził jej jedynego przyjaciela. Tytan zdawał się znać ją zbyt dobrze, lepiej niż ktokolwiek rozumiał jej postępowanie, wątpliwości, marzenia i obawy. Kiedy tylko chciał, potrafił toczyć z nią rozmowy, z których czerpała nadzieję, pocieszenie i mądrość. Wtedy wydawał jej się tak złudnie bliski, bliższy niż ktokolwiek, bliższy nawet niż Dag, którego duch był dotychczas jej najlepszym i najwierniejszym towarzyszem, choć przecież niemym jak śmierć, która go od niej zabrała. Teraz jednak nie wyczuwała jego obecności, widocznie spokojny spacer po opustoszałych korytarzach zamku nie był dla niego sprawą interesującą i wolał się oddalić w te zakamarki jej umysłu, czy też ciała, które przywłaszczył dla siebie i wziął w posiadanie, nie pytając się o zgodę, jak na dobrze wychowanego gościa przystało. Wszedł w jej progi nie jak zagubiony wędrowiec, ale jak pan i właściciel. Przemierzając ciche przestrzenie Hogwartu, nie myślała jednak o nim. Otulona nowym, włóczkowym szalem, którego pazurki Luny nie mogły już ponadpruwać, błądziła myślami dookoła innego osobnika płci męskiej, który przysparzał jej tyle samo, jeśli nie więcej zmartwień, co sam Tytan. Od czasu przesłuchania nie widziała się z Henrym i choć minęło zaledwie kilka dni, dla niej czas dłużył się niemiłosiernie, w czym przypominała małe dziecko, niecierpliwie wyczekujące obiecanej niespodzianki. A przecież jakby na przekór tym niewypowiedzianym pragnieniom unikała miejsc, w których mogła go spotkać. Jadała samotnie w maleńkim zagajniku gdzie pochowała kotkę i większość czasu spędzała przechadzając się po odległych krańcach błoń i Zamku, albo wyprawiając się do Zakazanego Lasu, być może gnana nadzieją, że znajdzie jakiś znak, poszlakę, która mogłaby doprowadzić ją do winowajcy całego tego cierpienia, które spotkało Lancastera, a które ona z własnej woli podzielała. Ale drzewa milczały, tak nieme jak testrale, które zawsze pojawiały się na zawołanie swojej ludzkiej przyjaciółki, wabione zapachem świeżego mięsa, które roztropnie im przynosiła. Nie zwracała uwagi na to, gdzie idzie. W ostatnich tygodniach doskonale poznała Zamek i potrafiła zorientować się w jego topografii lepiej niż kiedykolwiek. Niejednokrotnie trzeźwiała już w najdalszych zakątkach Hogwartu i dotąd tylko kilkukrotnie musiała obrazów pytać się o drogę, albo szukać pomocy u skrzypiących zbroi. Nie zauważyła nawet, że ciepłe tchnienie wiosennego wiatru zaczyna owiewać jej bladą twarz i rozwiewać splątane włosy, ani że frędzle tęczowego szala zaczynają lekko tańczyć na jej ramionach. Uśmiechnęła się nawet, kiedy jeden z nich połaskotał ją po policzku, ale nie zmusiło jej to do porzucenia rozmyślań i z większą trzeźwością przypatrzenia się okolicy. W końcu jednak ciche szemranie fontanny i niezadowolone miauknięcia kotka, któremu wciąż umykała upatrzona ofiara, przywróciły ją do rzeczywistości i rozproszyły raczej niewesołe mgły jej myśli. Zamrugała, próbując przyzwyczaić oczy do jasnego słonecznego światła, a potem jeszcze raz, aby przyswoić sobie widok, który się przed nią roztaczał. Nie spodziewała się spotkać Puchona, a już na pewno nie siedzącego samotnie z lekkim półuśmiechem na ustach, kiedy u jego stóp bawi się jakieś niesforne kociątko, które na jej widok od razu otworzyło szerzej oczy i na kilka chwil nastroszyło pokrywającą grzbiet sierść. Obdarzyła je jednak uspokajającym uśmiechem i stworzenie zrozumiawszy najpewniej przekaz, znowu poczuło się bezpieczne i wróciło do swojej zabawy. Sol zaś pokonała ostatnie stopnie, które dzieliły ją od powierzchni dziedzińca, na której stanęła odrobinę niezdecydowana, choć przecież wahanie nie leżało w jej naturze i przeważnie równie obce jej było jak nienawiść. Ostatnimi czasy jednak odkrywała nowe światy, barwy odmienne od wszystkich tych, które już poznała. Spojrzała na kulkę, którą zabawiał się kot i zmarszczyła brwi, rozpoznając w niej przypominajkę. Soleil nigdy nie podobała się idea tego przedmiotu, uważała, że człowiek nigdy nie zapomina o tym, co najważniejsze. A jeśli coś wylatuje mu z głowy, to własnie dlatego, że nie warto się nad tym zatrzymywać. Gdyby zaś nigdy nie miało ponownie przemknąć mu przez głowę, tym bardziej nie należało płakać nad utraconą myślą, wspomnieniem czy obowiązkiem. -Może zapomniałeś pamiętać aby zapomnieć. - odezwała się pogodnym tonem, wychodząc z cienia, w którym dotychczas stała i przybliżając się lekkim krokiem do Henry'ego, którego tymczasem badała tak dobrze mu znanym, czujnym spojrzeniem, przed którym nic, albo niewiele się ukryło. Wyglądał dobrze, znacznie lepiej niż ostatnio, lepiej może nawet niż ona sama, dręczona przez niepokój i rozterkę, której w tej chwili nie było jednak widać na jej uśmiechniętej twarzy. Może jedynie w nieco mniej promiennym niż miesiąc temu spojrzeniu.
Henry Lancaster
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Nie 13 Kwi 2014, 17:18
Powoli odzyskiwał spokój i choć to on był głównie narażony na szaleństwo, udawało mu się stanąć na nogi. Rozmowy z wymyślonymi przyjaciółmi nie oznaczał za objaw utraty zmysłów, raczej za przelotne wypełnianie powstałej pustki. I choć on sam miał dziurę w pamięci, którą chciał jak najszybciej załatać, nie zaobserwował u siebie pojawienia się niewidzialnych istot. Jedyne, co go niepokoiło była kłótnia z kuferkiem i zaklinanie krzesełka w klasie transmutacji, gdy oba przedmioty zaczęły do niego mówić i domagać się swych praw, urlopów i emerytury. Poza tym zachowywał się całkiem dobrze pominąwszy większą chęć izolacji od znajomych i szukanie spokoju. Dlatego wyszedł na dziedziniec, aby móc złapać oddech przed następnymi lekcjami i wchodzeniem w tłum ludzi. Nie miał zwyczaju włóczeniu się po Hogwarcie. Nie tylko przez to, iż nie miał na to zbyt wiele czasu, ale również przez fakt, że potrafi się czasem w nim zgubić. Znał każde piętro na wylot, jednak po skręceniu w tajemnicze drzwiczki odkrywał coraz to nowe miejsca, pomieszczenia i w konsekwencji potrzebował trochę czasu, żeby znaleźć drogę powrotną. Chyba nigdy nie udało mu się wpaść na pomysł zapytania o pomoc obrazu czy zbroi. Solidarnie twierdził, że zamku nie da się poznać w stu procentach. Henry nawet nie wiedział o istnieniu pokoju życzeń, nawet się tym nie wyróżniał. Choć z pewnością ta wiedza pomogłaby mu się odizolować i odetchnąć. Podpisywanie traktatu pokojowego przez gobliny na zdjęciu nie było niczym ciekawym, znowuż oderwanie od tego wzroku powodowało obrażanie się mieszkańców fotografii i wychodzenie poza ramy. Tak więc Henry nie zobaczył tego zdjęcia do końca, znowuż stronica sama się przerzuciła jako obrażenie się książki. Kot, który miał zwyczaj atakowania zdjęć podczas nauki Puchona, tym razem dał mu spokój, wciąż zajęty świetną zabawą z przypominajką. Henry też tego nie lubił. Nie tylko przez to, że ogólnie posiadanie jej bywało wyśmiewane przez trzy czwarte szkoły, ale również przez to, że nie zawsze chciał przypomnieć sobie o tym, o czym zapomniał. Czuł się niekomfortowo zachodząc w głowę co mu umknęło, znowuż przypomnienie sobie tego zajmowało mnóstwo czasu. Nie lubił tego wynalazku, wolał budzik w zegarku, który informował czy to o końcu warzenia się eliksiru czy to o zebraniu ziółek na zielarstwo czy to o lekcji astronomii. Nie zauważył, że ktoś przyszedł na dziedziniec. Całkowicie był pochłonięty różnymi myślami, które się przewijały przed oczami, więc nie obserwował kręcących się uczniów. Ich rozmowy i śmiechy były jedynie tłem. Dlatego też podskoczył na dźwięk głosu tuż obok, zaś przypominajka spadła na głowę kotu, gdy zostało przerwane zaklęcie niewerbalne. Chłopak zmrużył oczy, gdy słońce świeciło zza dziewczyny i dopiero po minucie rozpoznał do kogo należą jaśniutkie włosy i dźwięczny, choć chyba przytłumiony głos. - Sol. - uśmiechnął się do niej automatycznie, czując na sobie czujne przeszywające spojrzenie. Od razu wstał na równe nogi, zamykając z hukiem książkę. Nie był przygotowany na spotkanie z Sol. Chyba i on podświadomie jej ostatnio unikał, nie wiedząc co miałby jej powiedzieć, gdy go zapyta o przesłuchanie. Spojrzał na przypominajkę i niezadowolonego kota. - Przypomniała mi, że mam zapomnieć, a już prawie zapomniałem co miałem nie pamiętać. - wyszczerzył się, przypominając sobie nocne wybuchy śmiechu z Mattem. Szło mu to coraz lepiej. - Dlatego jej nie lubię. Chyba Laurel mi podrzuciła. - od razu wyjaśnił, choć sam nie wiedział czemu jej to wszystko mówi. Kilka razy przyłapał się na tym, że myśli co jej powiedzieć w chwili wręczania kota... właśnie, kot! Henry powrócił spojrzeniem do stworzenia, które zaczęło dobierać się do sznurówek butów Sol. - Potworek! - mruknął do niego ostro i schylił się, próbując oderwać kocisko od obuwia gryfonki. Pazurki zwierzęcia były jednak ostre i chcąc nie chcąc, Henry potrzebował niecałej minuty na oderwanie nicponia i wyprostowanie się z nim. - Przepraszam. - uśmiechnął się blado, obejmując niemocno brzuch czarnego kociątka, które miało teraz na głowie całkiem ładnego irokeza. Próbował się pozbyć tej jego fryzury i ogólnie Puchon przystąpił do obserwacji i oglądu kota. Skoro miał go komuś podarować, musiał zadbać o to, by zwierzę wyglądało ładnie i nie miało na wąsach resztek lukru (na zielarstwie wcinał ukradzioną komuś cukrową laskę). Lancaster wziął głęboki wdech i bijącym sercem spojrzał na Sol. Był zestresowany, że być może podarunek się jej nie spodoba. Nie wiedział co wtedy zrobi, jeszcze nie wybiegał tak daleko myślami. - Chciałemdaćcipotworkachciałem. - wydusił z siebie wszystko na jednym tchu, stojąc jak kołek, starając się utrzymać kota w obu dłoniach. Bardzo łatwo było z niego wyczytać, że ma tremę, zupełnie jak przy odpowiedzi. Miał szczerą nadzieję, że Sol nie każe mu tego powtarzać jeszcze raz. Tymczasem kot poruszył wąsami i kontynuował próby sięgnięcia drobną łapkę po frędzel od szala Sol.
Soleil Larsen
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Pon 14 Kwi 2014, 11:56
Henry nigdy nie był narażony na szaleństwo, Sol wiedziała to od początku. Był zbyt rozsądny, prostolinijny i racjonalny, aby podobne nieszczęście mogło go dotknąć. Groziło mu jednak zamknięcie się w sobie, depresja, albo ostateczne odseparowanie się od świata, który tak nieprzyjemnie go potraktował. Izolacja to jednak nie to samo, co szaleństwo. Kto jak kto, ale Soleil potrafiła jedno od drugiego rozróżnić, bo oba bywały jej udziałem. Czasem osobno, a czasem, tak jak ostatnio, w tym samym momencie. Co prawda jej rozmowy z wyimaginowanymi przyjaciółmi stały się znacznie rzadsze, ale zamiast tego zyskała znacznie bardziej niepokojące towarzystwo w postaci Tytana. I o ile o tych pierwszych nie wstydziła się mówić głośno, ten drugi nalegał na jej dyskrecję, co tylko zwiększało jej niepokój. Dlaczego więc nic nikomu nie powiedziała? Po części zapewne dlatego, że nie miała komu, lecz gdyby nawet uznała, że Henry, czy Dyrektor potraktowali by jej zwierzenia poważnie, pozostawała jeszcze kwestia jej mieszanych uczuć w stosunku do tego mężczyzny. Nie zawsze widziała w wyleczeniu się z niego właściwie wyjście. Na pewno wolała toczyć dysputy z nim, niżeli ze zbuntowanymi meblami kuchennymi… Co zaś się tyczy Hogwartu, nie twierdziła, że zna go od kamienia do kamienia. Wręcz przeciwnie, im głębiej się zapuszczała, tym więcej dziwnych zakątków odnajdywała i tym bardziej niezgłębiony wydawał się jej ten stary Zamek, a równocześnie coraz bliższy jej sercu. Zawsze go kochała, od pierwszych godzin, a może już nawet zanim postawiła w nim swoją stopę. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że plątanina pogrążonych w mroku korytarzy, gdzie za każdym zakrętem czeka coś nowego, może aż tak bardzo odzwierciedlać to, co miała w środku. W głowie i w duszy. Zaśmiała się cicho, kiedy Henry zerwał się na jej widok, zatrzaskując książkę z takim impetem, jakby czytanie jej było najgorszą zbrodnią i czymś, co należało ukryć przed niepowołanym wzrokiem. Kiedy jednak dziewczyna zerknęła na okładkę, wyszczerzyła się do niej twarz dobrze znanej autorki szkolnych podręczników, czytanie których było postrzegane jako przestępstwo jedynie przez szkolnych obiboków, którzy krzywo patrzyli na każdego, kto był choć odrobinę bardziej sumienny niż oni. Przez chwilę przyglądała się kotu, który najwyraźniej ją obwinił za nagły i dość bolesny dlań koniec zabawy z przypominajką, w odwecie rzucając się na jej sznurowadła, które szybko poddały się ostrym pazurkom zwierzaczka i rozplątały się, przypominając teraz świeżo ugotowany makaron. Soleil zdawała się nie przejmować tym drobnym incydentem. Wręcz przeciwnie, poruszyła stopą, co sprawiło, ze kociak jeszcze radośniej począł polować na poruszające się sznurówki. Po chwili pochyliła się i podniosła kuleczkę, która natychmiast wypełniła się czerwienią. Dziewczyna uśmiechnęła się na ten widok, jakby niepamiętanie czegoś było najlepszym, co mogło się jej przydarzyć, po czym podała ją Henry’emu. -Może chciała Ci przypomnieć, że zapominanie też wymaga czasu, a pamiętanie niekoniecznie jest najlepszym wyjściem, choć kiedy wypada z głowy coś, co warte by było przypomnienia, raczej nikt w tę prostą prawdę nie wierzy. – stwierdziła poważnym, ale raczej lekkim tonem, jakby w istocie rzeczy nie przekazywała niczego ważnego. Przerwał jej rozmyślania ponadto Henry, który dopiero w tej chwili zauważył, co robi jego mały, włochaty przyjaciel i najwyraźniej uznał, w przeciwieństwie do Sol, że strzępienie i maltretowanie sznurowadeł wykracza poza uprawnienia niesfornych kociąt. Z uśmiechem przyglądała się walce Dawida z Goliatem, gdzie w roli tego drugiego należałoby jednak obsadzić stworzenie znacznie mniejsze gabarytami. I tak jak to miało miejsce w scenie biblijnej, to ten potencjalnie startujący z przegranej pozycji osobnik, ostatecznie mógł cieszyć się zwycięstwem. Patrząc jednak na twarz Henry’ego, Sol nie dostrzegała radości. Raczej jakieś dziwne, niezrozumiałe skrępowanie i zagubienie. -Nic nie szkodzi. – wymamrotała nieco zdziwiona, przyglądając się jak chłopak przygląda się ze wszystkich stron zwierzakowi, który groźnymi miauknięciami protestuje przeciwko takiemu traktowaniu. Nic więc dziwnego, że próbował energicznymi ruchami całego ciała, za pomocą swoich ząbków i pazurków wyswobodzić się z więzienia dłoni Lancastera. -Wyglądasz jakbyś miał zaraz zwymiotować. – stwierdziła zaniepokojona, widząc zdenerwowanie Puchona, mniej więcej w tym samym czasie, w którym chłopak wymamrotał kilka niezrozumiałych dla niej słów. Na kilkanaście sekund zapadła cisza i to nie dlatego, że dziewczyna usiłowała znaleźć odpowiedź na propozycję Henry’ego. Próbowała, naprawdę mocno się starała aby znaleźć sens w bełkocie, który dotarł do jej uszu, ale zrozumiała niewiele pond „chciała” i „potworka”. Nie do końca jeszcze było to dla niej oczywiste, ale zdaje się, że to drugie słowo było nazwą własną przynależną szarpiącemu się w objęciach jej przyjaciela kociakowi. Odruchowo wyciągnęła ręce do nieszczęśliwego stworka, który korzystając z okazji uciekł od Henry’ego i z bezpiecznego schronienia u Sol, patrzył teraz nieprzyjaźnie na chłopaka. Po chwili jednak bardziej od Lancastera zainteresowały go tęczowe frędzle włóczkowego szala, co dziewczyna przywitała z promiennym uśmiechem, dokładnie tym, który od pewnego czasu nie rozjaśniał jej twarzy. Luna miała zwyczaj zabawiania się w dokładnie taki sam sposób. -A teraz wysłów się po angielsku, szkocku, względnie także norwesku. – zwróciła się do chłopaka, z zabawnym błyskiem w oku. Rozśmieszało ją jego skrępowanie, zwłaszcza, że nie potrafiła znaleźć jego przyczyn. Przecież widział, że nie gniewała się za atak jego pupila na jej sznurówki. Skórzane trzewiki, które miała na nogach przeszły w swoim życiu już znacznie cięższe próby i jakoś podołały, jedno małe kocię im nie zagrażało.
Henry Lancaster
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Pon 14 Kwi 2014, 16:15
Miał na to odmienne zdanie. Choć wymagał od siebie wiele, stawiał sobie wysokie ambicje, wciąż twierdził, że jest tak samo narażony na szaleństwo jak każdy inny. Izolowanie się miał nadzieję, było przejściowe. To normalne, że potrzebował trochę samotności w obliczu zamieszania, jakie wywołał. Teraz powoli to przechodziło, choć nie przeczył, że lubił posiedzieć samotnie w Wielkiej Sali nie musząc z nikim rozmawiać. Dzięki dużemu udziału Matta i oczywiście Sol, zaczął zachowywać się w miarę normalnie, nie licząc rzecz jasna kłótni z krzesełkiem. Henry nie potrafił nic poradzić na bunty mebli, którymi był otoczony. Pozostało mu żywić gorącą nadzieję, że to minie, a najlepiej, aby nikt nigdy nie był tego świadkiem. Nie uśmiechały mu się kursy do Pani Pomfrey jako pacjent. Ostatnio coraz rzadziej odwiedzał pielęgniarkę, a trzeba pamiętać, że swoimi czasy potrafił tam przesiadywać pół dnia, jeśli nie dłużej. Potrzebował czasu, aby wrócić do dawnych normalności. I był na dobrej ku temu drodze. Hogwart był dla każdego domem. Domem tak wielkim, że łatwo było się w nim zgubić. Henry pamiętał jak dziś, gdy w pierwszej klasie prawie codziennie mylił korytarze, klasy i piętra. Dopiero tak pod koniec drugiego roku nauczania zaczął się orientować gdzie co się znajduje i których miejsc unikać. Szkoła była niezwykła i chyba nie było żadnego ucznia, który by nie przyznał, że będzie tęsknić za Hogwartem, gdy pójdzie dalej w świat. Każdy czarodziej poświęca tu kilka lat swojego życia, najważniejszy okres w życiu. I choć Henry ma teraz święte prawo czuć się źle w szkole, nie chciał jej opuszczać. Wiązał z tym miejsce zbyt wiele dobrych wspomnień, aby wypadek miał to wszystko skreślić. Henry się stresował, dlatego też pilnował zawzięcie Potworka. Zdążył poznać jego możliwości (jak np. ustanowienie sobie kufra Matta jako kuwetę - na szczęście zdążył to posprzątać zanim Finnigan się zorientował) i wolał nie kusić losu. Wiedział jednak, że Sol sobie poradzi z tym niesfornym kociakiem, który przyprawił Henry'ego o kilka siwych włosów. Przyjął przypominajkę zauważając, że zaczerwieniła się przy Sol. Nie zapytał jednak o czym miałaby nie pamiętać. Uśmiechnął się tylko i wcisnął okrągły przedmiot do kieszeni spodni, przysięgając w duchu zemstę na Laurel za takie żarciki. Wyśle jej wyjca czy coś, naśladując głos ojca albo skrzata. - Przeżyć coś jest łatwo, zapomnieć czasami trzeba i całe życie. - odparł, mając nadzieję, że zapomni szybko. Nie miał czasu, aby poświęcać czas życia na zapomnienie. Był młody i chciał zapomnieć jak najszybciej, by móc żyć dalej. Uwaga Sol jeszcze bardziej go zestresowała. Nie chciał wyglądać, jakby miał zaraz zwrócić obiad. Henry nie pojmował dlaczego się tak denerwuje. To do niego niepodobne, a gdy ma z Sol porozmawiać już zaczyna brakować mu słów. Potworek miał opinię Henry'ego gdzieś pod wąsami albo pod ogonem, całkowicie się nim nie przejmując. Puchon znał to. Kot poleciał na frędzle od szala! Już dwa razy był tego świadkiem. Gdy tylko kocisko widziało w zasięgu wzroku bardziej atrakcyjny obiekt, czmychał niczym się nie przejmując. Tym razem Henry nie miał mu tego za złe, gdyż oddawał go pod pieczę Sol. Musiał gorzko przyznać, że będzie tęsknił za perypetiami Potworka. Głęboki wdech i jaśniejący uśmiech Sol zwrócił mu nieco odwagi. I tak minę miał rozczarowaną, że musi to wszystko jeszcze raz powtarzać. - Umiem po angielsku, ale mogę też spróbować po goblińsku. - wcisnął dłonie do kieszeni i zbierał się w sobie. Przecież nie próbuje się jej oświadczyć! A czuł się właśnie tak. - Po...Potworek dla ciebie jest dla ciebie. - wypowiedział to na jednym tchu, zaraz się złoszcząc na siebie, bo zabrzmiało to jak błaganie o litość. - Znaczy się to nie jego imię... ja... ja mu je dałem, żeby jakoś go nazywać... możesz zmienić jeśli chcesz... na pewno chcesz, znajdziesz ładniejsze... zamiast Luny... znaczy się Luna to ładne imię! - plątał się w słowach - Bardzo ładne, ale to twój teraz kotek, więc jakieś wymyślisz fajne... - w końcu urwał, wiedząc, że z każdą chwilą robi z siebie większego idiotę. Minę miał zaiste idiotyczną! Wpatrywał się teraz w Soleil bardzo niepewnie, nie wiedząc, czy to może nie za wcześnie dawać jej żywe prezenty po śmierci starej Luny. Już od paru dni zbierał się, aby iść z Potworkiem do Sol, jednak nigdy nie udawało mu się znaleźć w tym samym miejscu co ona dłużej niż pięć minut.
Soleil Larsen
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Wto 15 Kwi 2014, 11:54
Mógł sobie mieć odmienne zdanie, ale Sol już parę razu uwodniła, że w niektórych aspektach wie o nim więcej, do niego samego. I była pewna, że nie jest charakterem skłonnym do szaleństwa. Owszem, pewne okoliczności życiowe mogłyby go pozbawić zdrowych zmysłów, ale musiałoby być to coś więcej niż przeszedł w tej chacie w Zakazanym Lesie. Ona to wiedziała, a on koniecznie nie musiał, tak długo przynajmniej, jak bezpiecznie wracał do zdrowia i stopniowo odzyskiwał radość życia. Pragnienie samotności nie było ani niczym dziwnym, ani niepokojącym. Każdy, nawet całkowicie zdrowy człowiek, który nie ma na koncie kilku godzin cierpień i kawałka czarnej pustki w miejscu niektórych wspomnień, potrzebował od czasu do czasu się odizolować, pobyć sam na sam ze sobą i własnymi myślami. Henry nie musiał niwelować tego stanu rzeczy, był on bowiem dla większości ludzkości równie naturalny jak oddychanie. Owszem, zdarzały się osoby, które ani chwili nie potrafiły spędzić w samotności, ale były one w znaczącej mniejszości, a ich zachowanie wynikało przeważnie ze złych wspomnień, wychowania, albo przyzwyczajenia. Hogwart miał tę zadziwiającą właściwość, że każdy mógł w nim odnaleźć coś dla siebie. Niezliczona ilość pomieszczeń, korytarzy i przesycone magią ściany, nie raz zaskakiwały przypadkowych, czasem zagubionych uczniów jakąś niespodzianką. I choć zdarzały się incydenty groźne, albo po prostu nieprzyjemne, to znacznie częściej można się było natknąć na jakieś zjawisko sympatyczne i podnoszące na duchu. Może właśnie dlatego Soleil tyle czasu spędzała błądząc po szkole. Może liczyła na to, że i jej przytrafi się coś cudownego, albo że natknie się na miejsce, w którym odnajdzie upragnione odpowiedzi i spokój. Jak na razie jednak te długie spacery pozwalały jej wypełnić dni, cały ten czas, którego nie chciała spędzać z ludźmi, którzy nie rozumieli jej sposobu myślenia, albo oczekiwali jedynie odpowiedzi na pytania, na które nie mogła dać im żadnego wyjaśnienia, zobowiązana tajemnicą. Po raz pierwszy od dawna uświadamiała sobie swoją inność i pewną izolację od społeczeństwa Hogwartu. Wszędzie była przyjmowana z mniejszą bądź większą sympatią, ale raczej na podobieństwo jakiegoś egzotycznego stworzonka, niżeli człowieka z krwi i kości. O czym mogła nie pamiętać? Och, o mnóstwie rzeczy. Właściwie nieskończonej ich ilości, jednym bardziej, drugich mniej istotnych. I nie miała najmniejszego zamiaru tracić niepotrzebnej energii i nerwów na przypominanie sobie tego, co na myśli mogła mieć akurat przypominajka, wypełniając się szkarłatną mgiełką. -Rzeczy przeżyte łatwo, łatwo się też zapomina. To to, co przeżywane z poświęceniem, w cierpieniu, smutku, albo niepomiernej radości zostaje wyryte w głowie na dłużej. - odparła na jego stwierdzenia, absolutnie się z nim nie zgadzając. Nie wspominając już o tym, że nie zawsze wyrzucenie czegoś z pamięci było najlepszą opcją. A gdzie prawda o uczeniu się na błędach? Budowaniu na fundamentach historii, która jest nauczycielką życia? Sol wierzyła w to, że zanim coś się zapomni, trzeba to dokładnie zanalizować i wyciągnąć z tego dla siebie to, co najlepsze. I nie miała zamiaru zmieniać zdania. Była uparta i czasem trudno było ją przekonać, że nie ma racji, choć nie należała do ludzi, którzy otwarcie wytykają innym głupotę i nie mają spokoju wysłuchać czyjegoś zdania, jeśli inne jest od ich własnego. Nie chciała też bynajmniej zestresować przyjaciela, a jej uwaga wynikała z zaniepokojenia, a nie nieżyczliwości. Pobladły, wyglądający na zagubionego Henry, zbyt bardzo przypominał tego w pierwszych dniach po wypadku i Sol zmartwiła się po prostu takim stanem rzeczy. Gdyby w jej umyśle rodziły się jakiekolwiek podejrzenia co do przyczyn tego zamieszania, zapewne po prostu by się z chłopaka śmiała, a właściwie nie z niego, tylko z tego stresu i poplątania w jakie wpadł. Bo czyż nie było to zabawne? Zachowywał się prawie, jakby nie bała Soleil Larsen, lecz Chiarą di Scarno i miała mu za chwilę pokazać co myśli o jego zapchlonym prezencie. W raczej niewybredny sposób. Ale była przecież nikim innym, tylko Słoneczkiem właśnie! I znał ją chyba dość dobrze, aby móc przewidywać reakcję na podobny prezent. Obiecuję wam, że w każdych okolicznościach byłaby skrajnie inna od tego, co mogła zaprezentować wyżej przywołana Krukonka. Sol oderwała wzrok od rozochoconego kociaka i ponownie utkwiła badawcze spojrzenie w stojącym przed nią chłopaku. Jego poważna mina, zamyślenie i pewne zakłopotanie, sprawiły, że jej serce zabiło szybciej. Jej myśli wydawały się TAK BARDZO nieprawdopodobne, a jednak zachowanie Henry’ego także nie było takie, jak zwykle. Może nadzieja była złudna, zapewne była złudna, ale Soleil nie potrafiła walczyć z tym, co teraz działo się w jej wnętrzu. Czekała z zapartym tchem aż chłopak w końcu przemówi, a kiedy się to stało, szybko opuściła oczy na kotka, tak aby przyjaciel nie dostrzegł w nich iskierki zawodu. Szybko ją z resztą zadusiła, bo nie należała do osób lubujących się w smutku, czy też nawykłych do użalania się nad sobą. Nie wspominając już o tym, że wyjaśnienia Puchona po prostu ją rozbawiły, tak bardzo były chaotyczne i nieskładne. -Przecież nie może być Luną, bo nie jest samicą. – wtrąciła w pewnym momencie, chcąc mu jakoś pomóc w tych trudnych chwilach. Czuła się odrobinę przytłoczona całym zamieszaniem, ale szybko doszła do wniosku, że gest Henry’ego był bardzo miły, może nawet więcej niż tylko miły i nie zamierzała się z tego powodu smucić, czy gniewać. Poza tym nie mogłaby przecież odmówić opieki czemuś tak żywiołowemu, kochanemu i słodkiemu, jak to stworzonko, które teraz ziewnęło szeroko w jej objęciach. Widząc minę chłopaka zaśmiała się głośno, tak zabawnie wyglądał, po czym podeszła do niego i obdarzyła go krótkim całusem, właściwie musnęła tylko w podziękowaniu ustami jego policzek, po czym ponownie cofnęła się o dwa kroki, po kotek zamiauczał protestująco w jej ramionach i teraz łypał groźnie na Lancastera, jakby ostrzegał go, aby z daleka trzymał się od jego nowej Pani. -A więc mówisz, że nazwałeś go Potworkiem? – zapytała radosnym tonem, przyglądając się pokrytemu czarną sierścią pyszczkowi i miękkim włoskom, które na czubku głowy utworzyły uroczego irokeza. -Skąd ten pomysł, przecież on w niczym nie przypomina jakiejś podłej kreatury… – zapytała rozbawiona, bo pomimo, że stała się wcześniej ofiarą ataku kociaka (a konkretniej jej sznurówki), to nie dostrzegała analogii.
Henry Lancaster
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Wto 15 Kwi 2014, 13:10
Najwidoczniej go przeceniała. Henry nie był taki jak Huncwoci - utalentowani, zapewne szlachetni mimo codziennych żartów, inteligentni i silni. Gdyby to oni byli torturowani, z pewnością nie byłoby po nich nic widać. Nadal uśmiechaliby się, zachowywali normalnie, zaś Henry był Henrym i wstydził się swoich słabości. Ciężko było mu powrócić do szarej codzienności, którą zaczął teraz doceniać, nie obrażając się na wszędobylską rutynę. Choć nigdy się nie włóczył po szkole, to nawet Hogwart wydawał mu się bardziej przyjazny i bezpieczny. Henry powinien teraz twierdzić inaczej, wszak będąc tutaj spotkało go coś złego. Mimo tego nie chciał opuszczać szkoły. W Devon niczego mu nie brakowało, miał przeciętną, dobrą rodzinę, zwykłe problemy, ale to w Hogwarcie był całkowicie sobą. Wciąż wierzył w potęgę Dumbledore'a i gdyby nie słowa tego czarodzieja, Henry nie czułby się dobrze. Tak ciężko było mu uwierzyć, że to nie z jego winy wydarzyło się to zło. Skoro dotychczas nie był obiektem zainteresowania szkoły, sama ta ich uwaga nieco go przytłaczała. Zrozumiał już co przeżywają szkolne sławy, gdy wszyscy patrzą na każdy gest, ruch, słowo interpretując to na swój sposób. Przestał na to w końcu zwracać uwagę, jednak musiał przyznać, że to też pokazało mu jakie zdanie mają inni o Soleil Larsen. Gdy jej nie znał, też uważał ją za dziwaczkę, lecz teraz po ostatnich wydarzeniach zaczęła go irytować ta niesprawiedliwa ocena. Tak, była dziwna i to było właśnie fajne. Zachowywała się trzeźwiej niż niejedna osoba i Henry nigdy by nie pomyślał, że to ona go wtedy wyciągnie z chaty. Przyjaciół poznaje się w biedzie. Powinna być teraz podziwiana i szanowana za to, co zrobiła, znowuż plotki wciąż wchodziły na inny tor: wiedziała więcej niż mówiła, to dziwne, że piętnastolatka uratowała kolegę, co ona tam robiła, co oni razem w ogóle robili, pewnie sama jest winna, skoro nic nie mówi i tym podobne. Któregoś razy Henry nie wytrzymał i warknął na jakieś dziewczyny, gdy usłyszał jeszcze bardziej idiotyczne plotki pod adresem Sol. W pewnym sensie przeszkadzało mu, że Sol trzyma się tak na uboczu, jednak to akceptował. Czuł się źle, że prosił ją o dochowanie tajemnicy i choć pragnął ją z tego zwolnić, jeszcze nie udało mu się przepchnąć tych słów przez gardło. Nie skomentował już wypowiedzi Sol o pamiętaniu. Może to dziecinne podejście, lecz cokolwiek by to miało przynieść dobrego, Henry nie chciał wracać do tego, co starał się zapomnieć. Wszystko miał dotkliwie wyryte w głowie i poprzysiągł sobie, że nie będzie do tego wracał. Nie potrafił się jeszcze z tym pogodzić, było na to zbyt wcześnie. Jako komentarz spuścił tylko wzrok nie chcąc pokazywać, że w tej kwestii nic się w nim nie zmieniło. Wracał do życia, lecz teraz już nieco wadliwy. Dostał nauczkę, nauczył się ostrożności i rozwagi, jednak wygrzebana w nim wada pozostanie z nim do końca życia. Znał na tyle Sol, iż mógł się jedynie domyślać jej reakcji na widok kota. Kochała zwierzęta, więc zapewne przyjęłaby Potworka, jednak mimo tego stresował się, nie będąc pewnym czy Sol będzie z tego szczerze zadowolona. Miał u niej dług wdzięczności. Przyglądał się jej reakcji, chcąc się upewnić czy dobrze zrobił. Coś mignęło mu w jej oczach, lecz zanim zdążył to nazwać, zniknęło. Źle trafił? Za wcześnie podarował kociaka? A może oczekiwała czego innego? Cokolwiek by to nie było, Henry starał się jak mógł. Wciąż miał klapki na oczach. Więc czemu poczuł się niezręcznie? - No tak. Bill powiedział, że to samiec. - powiedział niewyraźnie, wciąż nie wiedząc jak ma się teraz zachować. Potworek tymczasem jak zwykle nie przejmował się atmosferą wokół, szczęśliwy jak nigdy u nowej właścicielki, jakby dobrze wiedział, że to ona teraz będzie się nim opiekować. Kamień spadł mu z serca, gdy w końcu usłyszał jakieś pozytywne dźwięki od Sol. Uśmiechnął się odruchowo, choć nie wiedział z czego ona się śmieje. Musiał więc coś palnąć, jednak już nie pamiętał co mówił. Zrobiło mu się goręcej, gdy się zbliżyła w wiadomym celu. Dotknął swojego policzka wyraźnie ucieszony, że jednak kotek został przyjęty. Zaraz się otrząsnął, bo zdążył już pojąć, że Sol widzi więcej niż chce się pokazać. Cokolwiek chciał ukryć, musiał zachować normalną minę, a nie uśmiechać się sam do siebie jak idiota. Nazwał tak kociaka, bo... pasowało. - Pierwszego dnia zwymiotował mi do kuferka po podróży Błędnym Rycerzem. Schował się pod łóżkiem starej czarownicy i przez godzinę go do siebie wabiłem. - wyjaśnił, jakby to było coś oczywistego. - Na śniadaniu omal nie utopił się w pucharku od soku, a tego samego dnia wieczorem zaatakował książkę od opieki nad magicznymi stworzeniami, wygrywając przy tym. - uśmiechnął się i pogłaskał kociaka za uchem. Widział, że Potworek świetnie się czuł w kobiecych ramionach. Zachowywał się tak grzecznie, jak nigdy u Puchona. Choć z założenia to kot z mugolskimi korzeniami, Henry ważył się podejrzewać, że może jest inaczej. Nie widział jeszcze tak inteligentnego kocura, który zdawał się więcej rozumieć niż pokazywał. Widział co prawda panią Norris - kota, lecz ona nie była nawet w połowie tak bystra jak Potworek. Lancaster nie znał się na kotach i postanowił jednak poczytać te mugolskie książki od wuja (zdjęcia się tam nie ruszały! wciąż tego nie pojmował) i dowiedzieć się nieco o charakterach kotów. Wiedza dla siebie samego, by wiedzieć czego się spodziewać po kotku. - Musisz wiedzieć o nim parę rzeczy. Nie śpi na swojej poduszce, tylko spał na mojej. Dodatkowo lubi leżeć na szyi, karku, brzuchu, na oczach... przy policzku, na całym łóżku... - mówił tonem doświadczonego Pogromcy Kotów. A głos Henry'ego i tak był czuły, gdy opowiadał o czarnym stworzonku. Choć doprowadzał go do szewskiej pasji, wniósł w niego trochę życia. Oddawał go w dobre ręce i miał nadzieję, że Potworek również zasieje więcej radości tym razem w życiu Sol. Uśmiechnął się do dziewczyny, w końcu się nieco rozluźniając. Coś go jednak w środku dręczyło i nie pozwalało się cieszyć tak do końca. Nie wiedział co mu mignęło na twarzy Sol, a pytać się o to nie odważył.
Soleil Larsen
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Wto 15 Kwi 2014, 13:53
Zdecydowanie widziała sprawy dokładnie takimi, jakimi były. Nie pragnęła nigdy, aby Henry był kimś innym. Ta szkoła nie potrzebowała więcej Huncwotów i choć przepadała za całą czwórką rok starszych Gryfonów, z Syriuszem zaś kolegowała się nawet odrobinę bliżej, to w Puchonie ceniła właśnie to, że był sobą. Normalnym, ciepłym, rozsądnym sobą, jej przyjacielem, jej sympatią, nawet gdyby uczucia miały pozostać nieodwzajemnione. Każdy miał jakieś słabości, nie było ideałów, ani nawet charakterów do nich zbliżonych. Poza tym czasem to właśnie te drobne wady, śmieszne przywary są tym, co kocha się najmocniej, bo jest unikatowe i niepowtarzalne. Soleil zawsze rozczulały w Lancasterze próby pozostania silnym niezależnie od okoliczności i wpojona mu niechęć do szeroko pojętej słabości. Uważała, że wielokrotnie już stawało mu to na drodze do pełnego zrozumienia siebie i świata, ale równocześnie zdawała sobie sprawę, że bez tego nie byłby do końca sobą. Ciężko uwierzyć w to, że ktokolwiek byłby wstanie podnieść się po torturach i od razu zacząć się uśmiechać. To nie byłoby możliwe, niezależnie od tego jak silny, jak optymistyczny umysł weźmiemy pod uwagę. Sol nie wierzyła w możliwość popadnięcia w szaleństwo przez Henry’ego, ponieważ dobrze go znała, nie potrzebował być wesołkiem ani lekkoduchem. Wystarczyło, że był sobą, Lancasterem, dobrym człowiekiem i jasnym charakterem. Martwiło ją jedynie, że bierze zbyt wiele na swoje barki, kiedy świat za nic go nie wini. Każdy, dosłownie każdy mógłby być na jego miejscu. Być może zignorował regułę zakazującą wypadów do Zakazanego Lasu, ale ona sama robiła to już dziesiątki razy, podobnie inni i jakoś nigdy nic złego ich nie spotkało. Jego cierpienie nie było nieszczęśliwym wypadkiem, było zaplanowane i celowe, co tylko zwiększało niechęć i gniew Sol. Sol trzymała się na uboczu od zawsze, być może w świecie fizycznym nie było to tak widoczne, bo przecież chadzała tymi samymi korytarzami, miewała lekcje w tych samych klasach i zasiadała ze wszystkimi przy jednym stole, ale duchem i umysłem błądziła gdzieś indziej niż większość. Nie starała się przy tym zmieniać, ani dostosowywać do wymagań ogółu, jakby nie potrzebowała cudzej aprobaty aby być zadowoloną z życia. I bez dwóch zdań tak było! Długo z resztą nie zauważała niczego szczególnego w zachowaniu ludzi, oczywiście, zdawała sobie sprawę, że jest inna (pomijając już fakt, że często jej się to o uszy obijało), ale dopiero zmiana w traktowaniu jej przez Henry’ego uświadomiła jej, co ją omija. Że istnieje świat innych relacji, innych związków, być może zdrowszych i pełniejszych niż to, czego dotychczas doświadczyła. To on był do pewnego stopnia winien jej przejrzeniu, a może raczej dzięki niemu ono nastąpiło. Bo choć przyniosło pewną dozę goryczy, równocześnie posłużyło za wytłumaczenie dotychczasowego stanu rzeczy. Nie zamierzała też niczego w sobie zmieniać. Zbyt wiele mogłaby bowiem za to zapłacić. Nie zamierzała rozrywać swojej duszy, aby zyskać społeczną akceptację. Nawet gdyby miało to zmienić sposób w jaki była widziana, nawet, gdyby miało to odsłonić klapki na oczach Puchona. Nigdy tego od niej nie żądał, zapewne nie odważyłby się tego pomyśleć, a co dopiero wypowiedzieć. Przypuszczalnie, gdyby ktoś mu to zasugerował, wyparłby się samego pomysłu z całą stanowczością, jaką w sobie nosił… A jednak, czy gdyby była normalniejsza, bardziej taka jak inne dziewczęta w jej wieku, czy wtedy nie byłoby mu łatwiej dostrzec w niej coś więcej, niż istotę o przenikliwym spojrzeniu, która uratowała mu życie? Nie zwracała uwagi na to, co o niej mówiono. Nie interesowały jej plotki i pomówienia. Henry nie musiał stawać w jej obronie, bo to co powtarzały ludzkie języki nie raniło jej, a przynajmniej nie dość głęboko, aby zaczęła krwawić. Pomimo całej swojej wrażliwości i delikatności, lata temu zyskała bardzo grubą skórę. Sol, rada że może się czymś zająć i na chwilę ukryć wyraz swej twarzy przed Henrym, szybko poradziła sobie z kociakiem i potwierdziła przypuszczenia Billa. Kociak, był istotnie kociakiem, a nie damską jego wersją, co właściwie odpowiadało Soleil, która bynajmniej nie skarżyłaby się również, gdyby do czynienia miał z samicą. Takim oto bezproblemowym stworzeniem była, ot co! Tymczasem jednak musiała sobie poradzić z gryzącym zawodem i odsunąć na bok nadzieje, które po raz kolejny okazały się nadaremne. Nie mogła nikogo za to winić. Przecież nie da się zmusić człowieka aby czuł coś, co jest dla niego nienaturalne. Cieszyła się, że może liczyć choć na przyjaźń chłopaka i nie zamierzała tego zmarnować przez żadne głupie mrzonki nie z tego świata. Obiecała sobie nawet solennie zaprzestać niepotrzebnych wymysłów i skupić się na tym, co rzeczywiste i osiągalne. -A więc Bill miał rację. – stwierdziłam rzeczowo, ponownie podsuwając kociakowi frędzle swojego szala i wesoło przypatrując się jego psotom. Zaśmiała się nawet ponownie, kiedy zinterpretowała wyraz twarzy przyjaciela. -Chyba nie spodziewałeś się, że będę niezadowolona z prezentu, prawda? – zapytała rozbawiona. –Jest cudowny, bardzo, bardzo Ci dziękuję. Cieszę się, że mogę nazywać Cię przyjacielem Henry Lancasterze. – dodała jakimś dziwnie uroczystym, poważnym tonem. W milczeniu wysłuchała opowieści chłopaka, od czasu do czasu uśmiechając się pod nosem i głaszcząc jedwabiste futerko nowego pupila, który w jej ramionach nie przypominał nawet w calu żadnego Potworka. -Zostanie nim więc dla Ciebie, ale ja nazwę go Natt.* Nathaniel, to znaczy z hebrajskiego „dany”. – stwierdziła spokojnym, nieco cichszym tonem, który wyraźnie działał usypiająco na kociaka, który ziewnął zadowolony, jakby ukontentowany tym, że nie będzie nazywany dłużej Potworkiem. Wskazówki, które potoczyły się z ust chłopaka po tym, jak zakończył streszczenie małych psot Natt’a, które ostatecznie udowadniały jedynie, że był małym, ciekawskim stworzeniem i cierpiał na chorobę lokomocyjną, ostatecznie podbiły jej serce i sprawiły, że w oczach stanęły łzy wzruszenia. Pozwoliła im spłynąć po policzkach, po czym otarła je futerkiem kociaka, który zamruczał w odpowiedzi. -Myślę, że dogadamy się jakoś, Natt i ja. Będziemy dobrymi przyjaciółmi, nie mam nic przeciwko takiemu gościowi w swoim łóżku. – orzekła uroczyście, chcąc uspokoić Henry’ego i zapewnić go, że Potworek otrzyma najlepszą opiekę i będzie u niej bezpieczny i szczęśliwy.
*Po norwesku noc.
Henry Lancaster
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Wto 15 Kwi 2014, 15:23
Ideał to posiadanie wad, które akceptują najbliżsi. Powszechnie znana definicja, ta prawdziwa. Problem w tym, że Henry przejmował się swoimi brakami i wadami. To była jego wada, zwracanie uwagi na nie. I choć u kogoś tak bardzo mu nie doskwierały, u siebie nie potrafił ich akceptować. Za wszelką cenę dążył do tego, by ich nie było, a nawet jeśli są, aby nikt ich nie znał. Nie mógł się poszczycić żadnym prestiżowym talentem, poniewaz nie wybijał się ponad innych. Żył w swej przeciętności i zaczął ją doceniać. Pozytywną rzeczą, którą dały mu tortury była przyjaźń z Soleil. Nie wiedział, czy by się z nią zaprzyjaźnił, gdyby nie ten wypadek. Może tak, jednak trwałoby to dłużej, a teraz mogą siebie nazwać po prostu przyjaciółmi. Nawet jeśli Sol nie dotykały szepty i opinie wypowiadane pod jej adresem, Henry nie mógł spokojnie tego znosić. Był wszak Puchonem, honor przyjaciół był dla niego ważny. Nie mógł spokojnie stać, gdy ktoś obok wypowiadał się źle o Mattcie, Sol, Dor, Laurel, Resie czy Elsie. To grono jego przyjaciół, dlatego też reagował. Brak reakcji świadczyłby o nim źle. Może jego reakcja była trochę zbyt intensywna, jeśli chodziło o Sol, jednak przypisywał to ostatnim wydarzeniom. Jakby chciał choć trochę się jej odwdzięczyć poprzez obronę jej imienia. Szkoła i tak gadała na ich temat, choć się tym nie przejmował. Niech mówią co chcą, byleby nie oczerniali nikogo przy Henry'm. Czy by zauważył ją bardziej, gdyby była inna? Raczej nie, bo właśnie swym dziwactwem jakim jest chowanie się w bibliotece w kącie regału na podłodze zwróciła jego uwagę. Potrzebował czasu, aby zinterpretować swój stosunek do Sol. Traktował ją jak przyjaciółkę, a była nią przecież, jednak nie mógł zaprzeczyć, że w jej towarzystwie czuł się nieco inaczej jak na przykład w towarzystwie Dorcas. Ona też była przyjaciółką, lecz przy niej nie plątał mu się język i nie czuł się jak przy odpowiedzi. Tak bardzo mu zależało na aprobacie Sol, jakby chcąc zasłużyć na bycie tym przyjacielem. Oceniała go lepiej niż on sam siebie i chciał jakby to nadrobić. Ewentualnie coraz bardziej ją lubił... Różnica między samcem a samicą kota chyba nie była tak duża, jeśli patrzy się na charakter. Samiczki podobno są bardziej zarozumiałe, tak wyczytał. Znowuż samce niby spokojniejsze, bezproblemowe, a ten tutaj okaz wykłócał się o każdy centymetr "swego" terytorium. Henry czuł się bardzo niepewnie, gdy dowiedział się, iż według mugolskiej autorki ocieranie się o nogi człowieka wcale nie oznacza, że kot okazuje w ten sposób przywiązanie. To oznaczanie terenu, pokazywanie, iż ta konkretna osoba należy do kota. Takie rozumowanie bardzo zszokowało Henry'ego i dopiero po czasie zaakceptował tę śmieszną prawidłowość, bo faktycznie został tak "oznaczony" już kilka razy. Choć Sol dała już mu raz do zrozumienia, że jej uczucia są nieco inne niż przyjacielskie, Lancaster nie do końca to pojmował. Traktował to jako wyimagowane wspomnienie podczas pobytu w szpitalu, gdzie nie był nawet świadomy wielu rzeczy. Dlatego nie wspominał o tym na głos nikomu, nie wiedząc czy to była prawda. Tym bardziej nie mógł o to zapytać samej Soleil. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że to faktycznie samczyk. Czyli nie powinien sprawiać tak wielu kłopotów. Miał z nim iść do profesor Green i Stone'a, jednak nie znalazł ani czasu ani samych nauczycieli. Zaufał opinii Billa i musiał mu podziękować za trafne odgadnięcie płci kociaka. Uśmiech w końcu dotarł do jego oczu przy tej poważnej deklaracji. - Od tego są przyjaciele, Sol. - już kilka razy chyba tak jej mówił. Przyjaciele uzupełniają dotkliwe braki, naprawiają to, co się zepsuło i starają się jakoś rozjaśnić dzień. Choć gdy Henry przyglądał się gryfonce uznawał, że ona sama roztacza wokół dziwną jasność. Albo przez jaśniutkie włosy, na które coraz częściej zwracał uwagę albo przez poważne i pogodne oczy. Zaakceptował imię Potworka. Znaczy się Natta. Choć było nieco dziwne, zapewne i Henry i kociak się do tego przyzwyczają. - Ładny. Matt się ucieszy jak usłyszy imię. Pewnie będzie mówił, że to na jego cześć. - uśmiechnął się na wspomnienie kumpla, który w dużej mierze pomógł mu wyjść z dołu. Kot dany. Potworek przechrzczony na porządne imię, w końcu u prawowitego właściciela, którego zaakceptował bez mrugnięcia ślepia. Nie wiedział co ma powiedzieć, że znaczenie imienia teraz będzie mówiło też o osobie Lancastera. Za sam komentarz wystarczyło wesołe spojrzenie, które posłał i jej i Nattowi. Jak zwykle na widok łez wróciła niepewność. Zniknęła ona zaraz przy uśmiechu. Zrobiło mu się cieplej na sercu i już zrozumiał, że trafił z prezentem w samo sedno. - Nie płacz. - poprosił niemal ciepło i otarł kciukiem morką plamkę od łzy tuż przy jej skroni. Zrobił to spontanicznie, niewiele się zastanawiając. - Jeśli schowa się w zbroi rycerza czy utknie za szafą to nie trzeba się martwić. Lubi fasolki wszystkich smaków i na ich widok sam wyłazi. - poinformował, nagle pałając do Potwo...do Natta większą sympatią. Był pewny, że kot będzie u niej bezpieczny. Miała podejście do zwierząt perfekcyjne, lepsze od Henry'ego i Matta razem wziętych. Dłoń spuścił z powrotem na głowę kota, jakby mu dziękując w ten sposób za okazane psoty, które poprawiały mu humor. - Niektóre koty dożywają nawet dwudziestu lat. Znając Natta, pobije rekord nawet tutaj. Więc poznają go nawet twoje dzieci, jeśli tylko przestanie atakować większych od siebie. - byłby zapomniał właśnie o tym, jaki waleczny z niego kociak. Wolał poinformować o tym Sol, żeby nie była zaskoczona, gdy Natt zaatakuje sowę czy psidwaka. Henry naprawdę się przywiązał do kota. I choć miał swą płomykówkę panią Nero, musiał przyznać, że więcej atrakcji dostarczał czworonóg niż spokojne ptaszysko. Uśmiechał się sam z siebie do Sol, co było nie do pomyślenia, gdy leżał jeszcze w szpitalu. Potrzebował właśnie takich chwil, żeby w końcu się podnieść i wyzdrowieć.
Soleil Larsen
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Wto 15 Kwi 2014, 20:29
Najlepiej i najwłaściwiej będzie napisać, że nie istnieją ludzie idealni dla wszystkich, idealni w ogóle i w każdym calu, ale da się znaleźć kogoś idealnego dla siebie. Osobę wcale nie pozbawioną wad i nie zawsze pozytywnych przyzwyczajeń, ale taką, w której te wszystkie potknięcia charakteru zdają się dla nas być czymś uroczym, godnym zrozumienia i czułości. Właśnie taki urok miał dla Sol upór, z jakim Henry usiłował udawać, że nie zna słabości i z jakim upierał się, że łzy go poniżają. Słoneczko znało jego wady niemal tak dobrze, jak swoje własne, ale nie sprawiały one, że przestawała go lubić. Wręcz przeciwnie, nawet one udowadniały jej jak dobrym i godnym szacunku jest człowiekiem i chcąc nie chcąc sprawiały, że z każdym dniem lubiła go coraz bardziej. Szukałaby jego przyjaźni, nawet gdyby „wypadek” nie doszedł do skutku. Przepadała za nim już wcześniej, obserwowała go na lekcjach i zawsze wtedy, kiedy znajdował się z nią w tym samym pomieszczeniu. Aż dziwne, że nie zauważał wtedy jej badawczego spojrzenia i nie uznał za jakąś psychicznie chorą prześladowczynię. Ale gdyby nie to, że pomogła mu wtedy, po torturach, zapewne on wolałby nie zostawać jej przyjacielem. Nie, nie podejrzewała go o wyrachowanie, ale mało kto z własnej woli decydował się spędzać z nią większą ilość czasu, a poczucie długu, jakie musiał mieć wobec niej Puchon, zdecydowanie działało tutaj na jej korzyść. Gdyby nie to, zapewne nie spędził by z nią dostatecznej ilości chwil dłuższych i krótszych, aby dowiedzieć się, że pod maską ekscentryczności chowa się czułą, inteligentna, spostrzegawcza i wesoła osóbka, godna poznania i wobec przyjaciół lojalna jak mało kto. Teraz było to jednak nieistotne. Roztrząsanie co by było gdyby, mogło przynieść jedynie niechciane wnioski, zwłaszcza, że tak jak było, było najlepiej. Nawet jeśli Henry nie podzielał pewnych aspektów jej uczuć, które przecież znać musiał, bo czy mogła dosadniej mu je pokazać niż zrobiła to wtedy w szpitalu? Raz jeszcze powtórzę, że nie miała mu tego za złe. Była przy tym dość niewinna, niedoświadczona i poniekąd także dziecinna, że przyjaźń zaspokajała wszystkie jej potrzeby i nie czuła wcale, że coś ją omija, że umyka jej całość, podczas gdy ona zadowala się czymś co tylko częściowe. Gdyby kiedyś prosto z mostu postanowił ją zapytać o tamten pocałunek, zapewne odpowiedziałaby mu prosto i szczerze co myśli i czuje, nawet odrobinę nie zdziwiona jego otwartością. Sama jednak wolała nie przywoływać tego tematu, bo z milczenia Henry’ego, z braku jakiegokolwiek komentarza, czy odwołania do jej wiele zdradzającego gestu, wywnioskowała, że wolałby się nad tym nie zastanawiać. A może obawiał się, że to wszystko zepsuje, kiedy on oświadczy, że daleki jest od podobnych uczuć? Tego już nie wiedziała i wiedzieć nie musiała. Dość, że oboje milczeli, zadowalając się stanem ich związku na dzień obecny i nie troszcząc się zbyt wiele o jutro. Dokładnie tak, jak być powinno. -Tak. – odparła troszkę niezręcznie na oświadczenie chłopaka. Nie do końca wiedziała od czego są prawdziwi przyjaciele, bo dotychczas ich zwyczajnie nie posiadała. A sprawa ze znajomymi, czy wyimaginowanymi istotami ma się odrobinę inaczej niżeli człowiekami z krwi i kości. W tym temacie to Henry był stroną znacznie bardziej doświadczoną. Był lubiany i posiadał sporo bliskich mu osób. I nic w tym dziwnego skoro był tak pozytywną i ciepłą osobowością! Co do jasności, to żadnej dookoła siebie nie roztaczała. Nie była napromieniowana, ani święta, aby otaczała ją aureola, a jeśli Puchon coś takiego dostrzegał, to musiało to być efektem jego wyobraźni, albo wady wzroku. Sol zapewne śmiałaby się z takiego obrazu własnej osoby, gdyby go jej zaprezentowano. Miała się za całkiem zwyczajną (no doprawdy!) dziewczynę, nie wyróżniającą się przynajmniej wyglądem, choć co do zachowania można mieć było więcej zastrzeżeń. Imię nie było dziwne, ale nie tchnęło faktycznie populizmem. Nawiązywało z resztą poniekąd do Luny, no i w pełnej formie zyskiwało znaczenie bardzo adekwatne do tego, co w tej chwili mało miejsce: wielkiego, odrobinę krępującego obrzędu dawania. -Dobrze, że Ci się podoba. – stwierdziła tak, jakby naprawdę miało to dla niej wielkie znaczenie. –Ale myślę, że powinien też zostać Potworkiem. – dodała po chwili, z pewnym zamyśleniem prześwietlając twarz Henry’ego. Wiedziała, że chłopakowi rozstanie z kotkiem wcale nie przyjdzie łatwo, mnogość faktów jakimi ją zasypywał i czułość w jego oczach były tego najlepszym dowodem. W jednej chwili stwierdziła, że może nie powinna przyjmować prezentu, że może to właśnie Lancaster potrzebował teraz takiego przyjaciele dystraktora bardziej od niej, ale raz przygarnąwszy tę czarną kulkę w swoje ramiona, nie potrafiła się jej teraz całkowicie wyrzec. Zmartwiona i pogrążona w rozterce, nie zauważyła, że Henry ma zamiar ją dotknąć. Zastygła w zaskoczeniu kiedy jego dłoń, musnęła jej twarz, ale zanim zdążyła jakkolwiek zareagować wszystko dobiegło końca. Chłopak nie mógł zdawać sobie sprawy jakie to na niej zrobiło wrażenie, a ona uczyniła wszystko, aby się tego nie dowiedział. Bo też i po co wywoływać wilka z lasu? -Henry. – powiedziała cichym głosem, trochę niepewnie, jakby jeszcze nie wiedziała do końca co chce oświadczyć. -Henry? – powtórzyła po chwili nieco silniejszym tonem, bo chłopak zapamiętale dawał jej wciąż i wciąż kolejne wskazówki, nawet nie zauważając, że jej uwaga jakiś czas temu uciekła w kierunku zupełnie innych tematów. Puchon urwał swój wykład, ale ostatnie słowa dotarły uszu Sol i sprawiły, że jej jasne brwi pomknęły w górę, poprzedzając wybuch jasnego śmiechu. -Moje dzieci? – powtórzyła rozbawiona. Może źle to o niej świadczyło, ale nie wyobrażała sobie siebie, jako matki. Gdy rozważała swoją przyszłość widziała się podróżującą z ojcem, lub samotnie prowadzącą stadninę reniferów gdzieś na północy Norwegii. A nie otoczoną rodziną, w tym celu musiałaby przecież znaleźć jeszcze jakiegoś mężczyznę, który chciałby dzielić z nią życie. Zaraz jednak przypomniała sobie o tym, co miała mu powiedzieć i przyjęła poważniejszą minę. -Może nie powinieneś mi go dawać. – zaryzykowała stwierdzeniem, ale widząc reakcję Henry’ego szybko się zreflektowała i poprawiła. –Nie miałam na myśli tego, że go nie chcę, ale może powinniśmy się nim podzielić. Na pewno nie obraziłby się, gdyby miał dwóch rozpieszczających go właścicieli. – stwierdziła z niezachwianą pewnością w głosie, którą Natt potwierdził bardzo głośnym jak na niego miauknięciem. Kociak wpatrywał się teraz uważnie w Henry’ego ze swojego miejsca w objęciach Sol i wydawał się rozumieć z rozmowy znacznie więcej niż powinien.
Henry Lancaster
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Wto 15 Kwi 2014, 21:09
Wciąż go kolorowała, chociaż daleko było mu do tych wymienionych cech. On tego nie widział i wcale tak się nie czuł. Skoro znała jego wady, to według rozumowania Henry'ego nie powinna go tak przeceniać. Może to przez to, co do niego czuła nie widziała, jaki potrafi być irytujących, gdy na siłę chce coś komuś udowodnić, gdy traci cierpliwość przy groźniejszym wygłupie Matta czy docinkach Ślizgonów po przegranym meczu. Widziała go w stanie tragicznym i wciąż nie odstępowała od swojej oceny, w co Henry nigdy by nie uwierzył. Jeśli temat dotyczył jego osoby, był bardzo surowy w opinii i ciężko było go przekonać do zmiany zdania. Akceptowanie wad charakteru wydawało się dosyć trudne i choć Henry żadnej wady w Sol nie widział (albo jej nie znając tak dobrze albo po prostu będąc na to ślepym), nie miałby problemu z ich uznaniem. Twierdził tak w kategoriach Przyjaciele, choć nie wiedział jeszcze, że to mogłoby się na spokojnie kwalifikować na coś więcej niż to skromne miano. Ale cóż, dla niego Sol była niemal świętością, skoro go odratowała i osobiście dopilnowała, aby nie zwariował. Gdyby się dowiedział o Tytanie i jej wymyślonych przyjaciołach, pewnie by tylko uśmiechnął się, wyciągnął rękę do powietrza i powiedział Miło mi cię poznać. Nie wiedział i nawet na myśl mu nie przyszło podejrzewać, że ci wymyśleni znajomi, a konkretnie ten jeden jedyny mógłby wychodzić poza ramę wymyślonego. Jeśli dostrzegał wówczas jej badawcze spojrzenia, zapewne kwitował to uśmiechem albo zmyciem się z pola widzenia. Tak jak inni traktował ją jako nieco dziwną, gadającą samą do siebie. Tragedie czy smutne wydarzenia zbliżają do siebie ludzi. Było to coś niewiarygodnego, gdyby nie zaczęli ze sobą rozmawiać po torturach. Wszak tylko oni wiedzieli co się wtedy wydarzyło i nikt, nawet wybitny auror nie mógłby tego zrozumieć. On ten pocałunek traktował jako swój wymysł. Wówczas w szpitalu nie był w pełni władz umysłowych (nie oszukujmy się, w ogóle nie potrafił zachować trzeźwości) i połowy rozmów stamtąd nie pamiętał. Wiedział, że na początku była z nim Sol, a potem nie mogła już przychodzić, rozmawiał z ojcem, dziadkiem, uzdrowicielami, korespondował. Tamte sytuacje były zamazane. Nie mógł więc zapytać jej wprost czy to był jego wymysł czy to się wydarzyło naprawdę. Mógłby popsuć coś w ich relacjach, gdyby okazało się to wyimagowanym wspomnieniem. Już wcześniej postanowił wciągnąć Sol w bliższe relacje z własnymi przyjaciółmi. Rozumiał, że była outsiderką i chodziła własnymi drogami, lecz chciał jej też pokazać drugą stronę medalu - dziwaczne zachowania można zaakceptować, jeśli trafi się na dobry materiał. Wyjścia do Hogsmade czy na koncert to jedynie początek tego, co chciał zrobić zaraz po tym, jak wyjście do wioski zostanie wznowione. Potrzebował jednak pokonać swoją niepewność przed tym, aby złapać Sol za rękę i zaciągnąć na błonia, gdzie siedzi Matt, Laurel, Elsa, zawołać Dorcas, Tanję i kazać siedzieć i się bawić. Wtedy wymyśleni przyjaciele tracą moc, a zyskują ci namacalni. Co jak co, ale nie było sensu zaprzeczania, iż Sol się wyróżnia. Jej czasami zaskakujące stroje, zachowania czy miny były dosyć dobrze znane w szkolnej społeczności. I choć Henry twierdził uparcie, że kontrast jej skóry z włosami i oczami dodawał jej aureoli wokół głowy, można to na spokojnie przypisać wadzie wzroku. - Niech będzie Natt. Potworek chyba mu się nie podobał. - ugodowo się wycofał. Kot należał do niej, więc miał mieć imię wymyślone przez właścicielkę, a nie chwilowy kaprys Henry'ego. Musiał nieco zdystansować się do kociaka, skoro go oddawał. Opowiadał o kociaku, opowiadał, chcąc, aby Sol poznała zwierzaka na wylot i się nie dziwiła przy jego anomaliach w zachowaniu. Musiał zagadać do wuja Alexandra na temat tego czy ten kot na pewno jest mugolski i czy nie ma ukrytych umiejętności magicznych. Zmarszczył brwi, gdy Sol znowu wybuchnęła śmiechem. Co on powiedział? Coś o dzieciach? Nie bardzo rozumiał co w tym było śmiesznego, wszak każdy chyba marzył o założeniu rodziny i tak dalej i tak dalej. Uśmiechał się więc tylko niepewnie, obserwując sobie przy okazji Sol. Ładnie wyglądała, gdy się śmiała. Ale to co powiedziała później bardzo go oburzyło i dotknęło. - Co ty mówisz... - urwał, bo mówiła dalej i wcale nie poprawiała Henry'emu tym humoru. - Nie, nie, nie. Co ty wygadujesz, Sol. - stanowczo jej przerwał te wywody, nie chcąc słyszeć takiego wyjścia z sytuacji. - Natt jest twój i tylko twój. Teraz twoja kolej szukania go między książkami. - prawie się uśmiechnął, ale wciąż czuł się urażony jej propozycją. Przywiązał się trochę do Potworka... tfu, Natta (nawet autor nie umie się przestawić), ale od zawsze wiedział, że to upominek dla Sol. - Cieszę się, że go miałem przez te parę dni, ale nie mogę się już nim opiekować, bo pani Nero w końcu przestanie wysyłać mi listy. - wyjaśnił. Ogólnie jeśli podliczył straty w pergaminach po Nattcie, musiał wydać kilka galeonów na ich nadrobienie. Dodawszy do tego atramenty, pióra i tak dalej... Kociak wyraźnie mu dokuczał, a u Sol w ramionach siedział już od dziesięciu minut tak cicho, jak nigdy przy Henrym. Tak więc wybór został dokonany i Puchon nie chciał zmiany. Skoro jemu dostarczył tyle radości, teraz będzie dostarczał jej przez wiele, wiele lat Soleil.
Soleil Larsen
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Wto 15 Kwi 2014, 21:45
Wcale nie tak wciąż! Właściwie rzadko się jej to zdarzało, bo pomimo swojej marzycielskiej i optymistycznej natury umiała świat, w tym Henry’ego, postrzegać całkiem trzeźwo, co było dość ciekawą anomalią, gdyby się nad tym głębiej zastanowić. To chłopak, a nie ona, miał skrzywione spojrzenie na własną osobę. Nie potrafił wyswobodzić się z pod wpływu przeświadczenia, że słabość to zło, a każdą wadę należy wypleniać (przynajmniej w sobie) z wytrwałością i uporem, aż nie zostanie po nich nawet wspomnienie. Sol, która akceptowała, a nawet lubiła jego mniej szlachetne cechy, mogła lepiej i pełniej postrzegać jego charakter. A ten bez wątpienia był dość pozytywny i przyjemny, aby móc wyrażać się o nim właściwie w samych superlatywach. Co do siebie nie łudziła się na podobne reakcje ludzi. Nie była złym człowiekiem, o nie, co do tego nie miała żadnych wątpliwości, bo tak jak nie oszukiwała innych, tak szczera była także wobec samej siebie. Była jednak nazbyt ekscentryczna, po prostu dziwna innymi słowy, aby móc wzbudzać powszechną sympatię i szacunek, na podobieństwo Lancastera. I wcale za tym nie tęskniła! Lubiła swój świat, swoje marzenia, swoje myśli i swój sposób postrzegania rzeczywistości. Nie bolało jej, że innych czasem to odstrasza. Przyjaciele Henry’ego przyjęli by ją zapewne z sympatią, grzecznie i otwarcie, ale w głębi, w środku patrzyli by na nią przez pryzmat tego, co o niej słyszeli. Przecież nawet Lancaster tak czynił! A ona? Ona by nie wiedziała zapewne jak się zachować w większym tłumie, nie przepadała za odnajdywaniem się pośród ludzi, którzy oczekiwali, że kolejne jej słowo będzie jakimś dziwnym wymysłem i czasem nawet miała wrażenie, że zawiedzeni są, kiedy zachowuje się zbyt normalnie jak na ich wyobrażenia. Oczywiście cieszyłaby się z ich obecności i rozmowy, bo czerpała radość z każdej chwili, niezależnie jak dla niej trudnej, a jednak z przyjemnością powróciłaby później do swoich spacerów, testrali, a teraz także i Natta. Albo Henry’ego, bo on jako jedna z niewielu osób wiedział o niej coś prawdziwego, coś wykraczającego poza proste i oczywiste stwierdzenie, że Sol nie jest taka jak wszyscy. Właśnie dlatego, że była inna, przyjęłaby pytanie o pocałunek, jako rzecz całkiem oczywistą i nie zdziwiłaby się, ani nie oburzyła. Wręcz przeciwnie, zapewne ucieszyłaby się, że odważył się je zadać, a równocześnie dał jej możliwość udzielenia mu odpowiedzi. Tym niemniej wyobrażenie go sobie, jak rozmawia z niewidocznym dla niego Tytanem na pewno szczerze rozbawiłoby Sol, gdyby tylko przyszło jej coś podobnego do głowy. I to przy całej jej rezerwie, jaką żywiła do swojego nowego „wymyślonego przyjaciela”. -Czy ja wiem, jest w tym imieniu coś urzekającego. – stwierdziła z uśmiechem. Potworek było określeniem pieszczotliwym i poniekąd także żartobliwym, podobało jej się, choć wolała aby jej nowy pupil nosił miano nieco głębsze znaczeniowo – stąd Natt właśnie. Ale nie zamierzała go pozbawiać przeszłości! A kto raz zostanie potworkiem, ten pozostaje nim już na zawsze! Czy jakoś tak. Wiedziała, że nie zrozumie jej propozycji, że się oburzy i zaprotestuje, bo choć oddanie Potworka było dla niego czymś trudnym, planował je od początku, a nagłe zmiany planów (tak, to także zaobserwowała) budziły w nim pewien sprzeciw. Nie zamierzała sprawić, żeby poczuł się źle ze swoim, tak przecież uroczym i miłym, gestem. Nie chciała także w ten sposób mu oświadczyć, że wcale nie potrzebuje nowego kota i nie jest zadowolona z prezentu. Oczywiście, że nie! Nie chciała po prostu, aby Henry pozbawiał się przedwcześnie czegoś, co dawało mu radość i odskocznię. -Źle mnie zrozumiałeś, Henry. – zwróciła się do niego łagodnie, chcąc uspokoić jego wzburzenie. Nie lubiła się kłócić, właściwie nie robiła tego nigdy i pod żadnym pozorem, w sytuacjach krytycznych przeciwstawiając spokój i opanowanie szalejącym emocjom rozmówcy. -Dla mnie dzielenie z tobą Natta nie byłoby wyrzeczeniem, tylko przyjemnością. – stwierdziła z uśmiechem. Poza tym dawałoby chłopakowi jeszcze jeden powód, aby z nią rozmawiać, a choć ona sama nie musiała posiadać wymówki, aby szukać jego towarzystwa, to on zdawał się woleć nie przychodzić bez tematu, potrzeby i przyczyny. -Przypuszczam, że i tak będzie Cię odwiedzał, nie ważne jak bardzo będziesz teraz protestował. – dodała po chwili patrząc chłopakowi prosto w oczu i uprzedzając dalsze jego protesty. Dobrze wiedziała, że się nie podda. Znała go, oj jak dobrze go znała. W tym dokładnie momencie zaburczało jej w brzuchu, co wybudzony z przyjemnej drzemki Nathaniel powitał niezadowolonym miauknięciem i zdecydowanym wyzwoleniem się z objęć swej właścicielki. Wylądowawszy na ziemi przeciągnął się cały i z nowym entuzjazmem począł atakować sznurówki, dla odmiany Lancasterowe.
Henry Lancaster
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Sro 16 Kwi 2014, 09:24
Każdy był inny. Jeden chodził niecierpliwy, drugiemu buzia się nie zamykała, trzeci nie potrafił się powstrzymać przed dogryzaniem, czwarty dolewał soli do budyniu, a Henry nie lubił swoich wad i nie chciał o nich mówić. Próbował je po cichu naprawić, co nie zawsze mu wychodziło, jednak dyskusje o nich wcale mu nie pomagały. Wstydził się ich i nie chciał ich nikomu pokazywać, tak więc w tej kwestii ciężko będzie mu się zmienić. I choć Sol zarażała optymizmem i trzeźwym tokiem myślenia, czasem przyda się odrobina szaleństwa, żeby nie zwariować. Nieco paradoksalne podejście, ale całkiem przydatne. Nie kazał jej się zmieniać, modyfikować swego podejścia do życia i obrania innego toku myślenia. Każdy miał swoją receptę na życie i się niej trzymał. Henry chciał tylko przedstawić drugą stronę medalu. Ufał swoim przyjaciołom bezgranicznie i mógł za nich ręczyć, że nie potraktowali by Sol jakoś nieuprzejmie. Gdyby spędzili z nią więcej czasu zobaczyliby tak, jak Henry jaka jest Sol naprawdę. Wtedy droga byłaby już prosta do zawarcia fajnych znajomości. Może wtedy naklejka na plecach Sol "dziwaczka" w końcu przestałaby mieć dla kogokolwiek znaczenie. Chodzi tu o zmianę opinii otoczenia, a nie o zmianę Sol. Lepiej sie funkcjonuje wtedy, gdy się nikt nie przypatruje i nie wyczekuje dziwactw od danej osoby. Chyba oboje już przeszli niezłą szkołę, jeśli chodzi o plotki i skupianie na sobie uwagi. Dla niego Potworek będzie Potworkiem. Nie myślał wiele nad tym imieniem, po prostu samo przyszło zaraz po wylaniu soku dyniowego na książkę. Miało coś w sobie, odzwierciedlało temperament kociaka, jednak Natt będzie Nattem. I nic nie powinno tego zmieniać. - Natt bardziej mu się podoba. - stwierdził uparcie, nie chcąc iść na podobne temu ugody. To prezent dany, jak sama powiedziała. Doceniał intencje Soleil, ale nie było z nim aż tak źle, aby chcieć dzielenia się kotem. Pokiwał głową dziewczynie, że rozumie jej cele. Lecz zdania nie chciał zmienić. - Naprawdę zależy mi na pani Nero. I tak się na mnie obraziła. - zapewnił, że wszystko z nim w porządku. Lubił kociaka, jednak był to prezent i prezentem pozostanie. Puchon uśmiechnął się na myśl o wizytach takiego gościa w dormitorium. - Jest zawsze mile widziany. - już nieco złagodniało jego oburzenie. Mógł przychodzić, wtedy będzie miał powód, żeby szukać i pytać o Soleil. Miała rację, że musiał coś mieć w zanadrzu, pretekst, aby porozmawiać. Niezręcznie się czuł, gdy miał przyjść, powiedzieć "cześć" i nic poza tym. Nie przy Sol. - Wcale nie protestuję, będę ci go cierpliwie odnosił. - obiecał solennie. Uniósł brwi, gdy kot zeskoczył i zaatakował jego sznurówki. Westchnął jedynie, schylił się i w jednej dłoni uniósł Natta na wysokość swoich oczu. - Pilnuj Sol jak oka w głowie, okej? - zakomunikował kotu poważnym tonem, mając nadzieję, że przekaz trafi prosto do kociego móżdżka. Skoro rozumiał więcej niż pokazywał, pewnie i ten zestaw literek pojmie. Puchon wręczył kociaka w dłonie dziewczyny. - Powodzenia z Nattem. A teraz muszę znaleźć Laurel. Spotkamy się później na lekcjach, co nie? - zapytał jakby chcieć się upewnić, że na pewno na nich będzie. Złapał książkę z historii magii pod pachę, plecak zarzucił na ramię i pożegnał się z Sol. Jeszcze po drodze się odwrócił zapamiętując widok Soleil z kociakiem w rękach. Potem się odwróciła i też poszła, tylko w drugą stronę. Zrobiło mu się trochę pusto, gdy wracał do szkoły. Miał nadzieję, że to szybko minie i dziewczyna nie wyskoczy mu z podobnymi śmiesznymi propozycjami.
[zt x2]
Alecto Carrow
Temat: Re: Fontanna na dziedzińcu Nie 04 Maj 2014, 20:59
Opuszczając próg klasy od transmutacji Alecto doszła do wniosku, że dzień w szkolę okazał się jak zawsze bezowocny, niezbyt ciekawy, a rówieśnicy nie byli wcale mądrzejsi niż wczoraj, właściwie... wydawali się nawet odrobinę głupsi. Blondynka ruszyła raźnym krokiem przed siebie kierując się w stronę dziedzińca. Pogoda za oknami była tak piękna, że szkoda byłoby zmarnować ją w zimnych murach zamku. Zaraz pojawił się przy niej wianuszek roześmianych dziewczyn, które od jakiegoś czasu nie mówiły o niczym innym jak zaręczynach Carrow z Regulusem. Niestety informacja ta wypłynęła poza grono tych dwóch rodzin, pozostając w szkole tematem numer jeden. Al wielu uczniów łapała na tym, że spoglądają na nią, wiele jej „przyjaciółek” chciało zobaczyć pierścionek, którym jeszcze się nie pochwaliła. To wszystko sprawiało, iż blondynka czuła się zmęczona, chciała zapomnieć o tych zaręczynach, a cała reszta jej to utrudniała. Z tego powodu Alecto częściej niż zwykle dostawała napadów furii, chcąc zniszczyć wszystko dookoła. Dziewczyny wokół niej gadały jak najęte, zadając jej wciąż jakieś pytania. –Ej opowiedz chociaż jak Ci się oświadczył, pewnie było to w posiadłości Blacków co? – zapytała jedna z nich, przez dłuższą chwilę blondynka milczała, poprawiła delikatnie swoje włosy, który opadały jej na oczy, chowając ich kosmyk za ucho. –Właśnie, właśnie, zdradź nam rąbek tajemnicy, jaki jest Regulus gdy jesteście sami? Też jest taki tajemniczy i seksowny zarazem? – zapiszczała następna. Wtedy Al. nie wytrzymała, a jej oczy mrużyły się stopniowo w wyrazie coraz większej niechęci. Wykonała jeden gest dłonią, a wianuszek piszczących dziewczyn odszedł, panienka Carrow odetchnęła trochę. Dumnym krokiem ruszyła w stronę fontanny ściskając w dłoni swój szkicownik. Usiadła na murku, wyjęła ołówek, otworzyła na nowej stronie i zaczęła po niej rysować, to też był jej sposób na odstresowanie się, zaczęła szkicować jakąś postać. Zaczęła od oczu, były nieduże, jednakże wpatrujący się w nie mógł ujrzeć malujący się tam ból, chociaż usta tej osoby były uśmiechnięte. Założyła nogę na nogę i szkicowała dalej, nos, policzki, brwi. Powoli jej rysunek nabierał kształtów. Dziewczyna całkowicie zatraciła się w tej czynności, nie zdając sobie sprawy z mijającego czasu, lubiła rysować choć mało kto o tym wiedział.