|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 12 Sty 2016, 00:33 | |
| Nie zrobił tego wcale przez przypadek. Zrobił to bezczelnie. Zrobił to specjalnie. Zrobił to z czystą i niczym nie zmąconą premedytacją. Chciał tego. W tym momencie po prostu nie pragnął niczego innego jak tylko dotknąć jej warg, choć oczywiście nie satysfakcjonowała go wcale ta krótka chwila, ale jakieś odrobiny zachowanego zdrowego rozsądku podpowiadały mu, żeby za bardzo nie przeginał. Wiedział, że przekroczył granicę intymną dziewczęcia, którego nigdy, ale to absolutnie nigdy w życiu nie widziano z osobnikiem płci męskiej. Nie wiedział, że to był to jej pierwszy pokraczny pocałunek, nie miał wręcz o tym bladego pojęcia. Skąd mógłby wiedzieć? Była starsza od niego, sądził, że jakieś tam doświadczenie ma. Gdy odsunęła się od niego z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy nie wziął tego za oznakę niechęci do samego gestu, jaki jej podarował. Szczerze mówiąc był bardziej niż pewny co zrobi. Po pocałunku tylko czekał aż panienka Yaxley odsunie się od niego, a potem zrobi to co zrobiła, czyli po prostu strzeli mu w ryj. Dał się z dwóch powodów. Był za bardzo nie w stanie, by na czas zareagować i zablokować cios, zmierzający w stronę jego policzka. Po drugie zaś, jak już wcześniej wspomniałam, nie był damskim bokserem. Złapanie trochę mocniej chociażby nadgarstka dziewczyny wykraczało według mniemania Owensa poza granice przyzwoitości (no bo pocałunki oczywiście w żadnym wypadku nie naruszały absolutnie żadnych granic). Czuł pieczenie i oczami wyobraźni widział ślad, jaki pozostawiła otwarta dłoń Lyssy na jego twarzy. Nie był jednak miękką fają robiony, by coś takiego zabolało go jakoś mocniej. Na treningach quidditcha średnio trzy razy w tygodniu dostawał tłuczkiem w żebra, spokojnie więc wytrzymał uderzenie dziewczyny. Skrzywił się lekko tylko, a potem znów obrócił twarz w jej strone, by utkwić spojrzenie szarych tęczówek w jej własnych, równie intensywnych, płonących teraz nieopanowanym gniewem. - Uderz mnie jeszcze raz, a ja za to jeszcze raz cię pocałuję - zagroził, a na jego twarz pojawiał się cień uśmiechu, jaki opuścił na kilka chwil jego oblicze. Uniósł dłoń jakby chciał odgarnąć z jej twarzy kilka niesfornych kosmyków, ale po krótkim zawahaniu odpuścił. I tak już przegiął jak na jeden dzień. - Dlaczego jesteś nastawiona tak pesymistycznie? - dodał po chwili. |
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 10 Lut 2016, 21:24 | |
| Może i on zrobił co chciał, ale czy zrobił coś czym ona była zainteresowana? Bo gdyby chociaż pokazała mu w jakiś sposób, że go pragnie, że chce go dotknąć w sposób inny niż zwyczaje nakazują to proszę, wtedy niech ją nawet bierze na tym korytarzu. Problem więc polegał na tym, że Seth zrobił coś wbrew jej woli, za co otrzymał karę - może niekoniecznie taką jaką chciałaby Lyss, by otrzymał, ale zawsze coś. Jej dłonie zaciśnięte na połach jego koszuli i wzrok wpatrujący się z niepohamowanym gniewem. Oddychała głośno, płytko, z werwą, o którą pewnie nikt by jej nie podejrzewał. Przecież była tylko mdłą szlachcianką, panną o dobrym nazwisku, która nigdy się nie uśmiecha. Nie widuje się jej w towarzystwie chłopców, a jedyną przyjaciółką była jej siostra. Nie przeszkadzała jej samotność, bo i nigdy nie szukała atencji u osób, które nie były w stanie zainfekować w niej chociażby odrobiny ciekawości. A ciekawską osóbką nie była i nie będzie, wszystko dla niej było przejrzyste, zwłaszcza płeć brzydsza. Na jednym z osobników ów płci musiała się właśnie skupić - musiała na niego patrzeć, sunąc wzrokiem po zakamarkach jego zapijaczonej gęby. Poczuła nie tylko woń alkoholu zmieszanych z jego perfumami, ale i obrzydzenie. Wygięła wargi więc i odsunęła się od niego, prawdopodobnie jeszcze trzepiąc go ostrzegawczo w ramię, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Nie bała się jego pogróżek, nie bała się też kontaktu fizycznego, bo ten był jej całkowicie obojętny, ale nie chciała by ktokolwiek robił coś na co nie wyrażała zgody. - Pocałuj mnie jeszcze raz, a obiecuję Ci, że Twoi kumple będą zbierać Twoje kości po błoniach. -Odpyskowała mu praktycznie od razu, spokojnym, jadowitym tonem, w którym pobrzękiwała tajemnicza nuta. Ukryła ją jednak doskonale, bo tylko zapalony gracz mógłby rozpoznać pewną dozę niepewności w jej zachowaniu. Wyprostowawszy się powoli, strzepnęła niewidzialny pyłek ze swego ramienia obleczonego czarnym materiałem zbyt ułożonej sukienki. Obdarzyła Owensa pogardliwym i znużonym spojrzeniem - jedna ze zmarszczek na jej licu pogłębiła się gdy usłyszała denne pytanie padające z jego ust. Obruszyła się jakby obraził ją tym, że się do niej odezwał. - Jestem nastawiona do czego? Do tego, że jakiś młokos pozwolił sobie na więcej niż powinien? - Szczeknęła, krzyżując ramiona na piersi nie opuszczając jednak złowrogiego spojrzenia z jego twarzy, która choć przystojna niezbyt przyciągała jej wzrok. Chociaż, jakby się nad tym zastanowić - czy ktokolwiek byłby w stanie ją zainteresować na tyle by myśli Lyss zaprzątały właśnie ta konkretna osoba? Miała narzeczonego, za którym szalały jej koleżanki z klasy - bo przecież dobre nazwisko, dobre geny no i taki przystojny. Ale czy ona była zadowolona? Po prostu wypełniała swoją powinność. Tak jak brzmiało jej przeznaczenie. - Boli Cię to, że nie odpowiedziałam tak jak powinna była odpowiedzieć dziewczyna? - Spytała jeszcze, ciszej niż powinna.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 10 Lut 2016, 22:19 | |
| Jeśli jesteś Sethem Owensem, to raczej nie przejmujesz się tym, co myślą o tobie inni, nie bierzesz do siebie tych wszystkich epitetów, którymi obrzucają cię za plecami, nie zawracasz sobie głowy tym, jak postrzega ciebie połowa mieszkańców zamku a już tym bardziej nie zważasz na to, czy to co robisz jest kompatybilne z tym, co chce, lub nie, ta druga osoba. Lyssa niesamowicie na niego działała. Nie wiedział w czym upatrywać tego powód, jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tym razem to zupełnie coś innego niż zwykle. Panienka Yaxley nie należała bowiem do mdłego pokolenia dziewczyn, o których zapominało się prędzej czy później (a w przypadku tego ślizgona zazwyczaj działo się to prędzej), i których twarze zlewały się na zamkowych korytarzach w jedną szarą całość. Była tak wyrazista i niepodrabialna, że chłopak był po prostu przekonany o tym, że już nigdy nikt nie będzie w stanie jej dorównać. A może się zwyczajnie zauroczył? Oczywiście, że Seth był w tym momencie pijany. Wróć, nie pijany. Był lekko zawiany, bo do stanu nietrzeźwości jeszcze mu trochę brakowało, poza tym, połowa wypitego alkoholu już dawno ulotniła się z jego organizmu, ale i tak - to nie promile dodały mu odwagi do tego, by musnąć wargi ślizgonki swoimi. Dziewczyna pomyślałaby pewnie, że to zwyczajna głupota. Sądząc po jej twarzy, domysły te są nad wyraz bliskie prawdy. Grymas, jaki widniał teraz na jej obliczu jasno dawał mu do zrozumienia, że nie jest zachwycona tym do czego się posunął. Nie przywyknął do tego, ponieważ zazwyczaj po czymś takim dziewczynom spadały staniki, a nie marszczyło się czoło, a one same były wniebowzięte. Lyssa natomiast dała mu w ryj, co podziałało na niego zupełnie inaczej, niż się panienka Yaxley spodziewała. - To by oznaczało, że poświęcisz mi swój cenny czas, bo trochę trwałoby zabijanie mnie, a potem rozrzucanie moich kości wokół zamku. Wiedziałem, że nie jestem ci obojętny! - zaśmiał się. Poczynał sobie coraz śmielej i uwierzcie mi, naprawdę używał całej swojej silnej woli by nie pocałować ślizgonki ponownie. Policzek jednak z każdą mijaną sekundą piekł coraz słabiej, toteż i owa silna wola przestawała być taka silna jakby się wydawało. Była za blisko, a on nie był do końca trzeźwy, a taka mieszanka nie wróżyła w tym przypadku niczego dobrego. Odgarnął włosy z czoła, nie pozbywając się delikatnego uśmieszku czającego się w kącikach ust chłopaka. Zadał jej proste pytanie, na które, jak uważał, istniała prosta odpowiedź, jednak to nie nią uraczyła go Lyssa. Zamiast tego nazwała go młokosem, który śmiał naruszyć jej strefę intymną i wcale, ale to wcale tego nie żałował. - A co w tym złego? - rzucił. - Zamiast chować się w swojej mrocznej skorupie powinnaś żyć i czerpać z tego życia co się da, a nie zachowywać się jakby ktoś pocałował cię po raz pierwszy w życiu - kontynuował filooficznie, ponieważ z alkoholem we krwi wzrastało jego poczucie inteligencji. Nie był absolutnie świadomy tego, jak blisko prawdy był i gdyby tylko ktoś oświecił go w tym, że w istocie - panienka Yaxley nigdy i z nikim się jeszcze nie całowała, wstrząsnęłoby go to dogłębnie i pewnie nie wyszedłby z szoku jeszcze przez kolejny tydzień. - Czy mnie to boli? - brwi chłopaka wystrzeliły w górę, jednak już ułamek sekundy później wróciły na miejsce, by tworzyć całość z jeg o przebiegłą miną. - Wręcz przeciwnie, uważam, że to kurewsko seksowne. I to, jak trzymasz mnie na koszulę Lyssssso, chodźmy do mojego dormitorium, zaręczam, że jest puste. - Wlepił w nią intensywne spojrzenie, po czym parsknął śmiechem. - A jeśli nie, to przynajmniej będę wspominał nasz namiętny pocałunek, tego mi nigdy nie odbierzesz - zakończył puszczając jej figlarnie oko. |
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Wto 16 Lut 2016, 10:08 | |
| Czuła się jakby mówiła do ściany - jakby nie robiła nic innego, a zwyczajnie rozmawiała ze ścianą. Chłodną, murowaną bądź taką z drewna jakie są w domkach letniskowych. Seth nie był głupi, chyba - głupi ludzie nie trafiali do Slytherinu, ale akurat dzisiaj wdawał się z nią w dyskusje, których prowadzić czy toczyć nie chciała. A jeżeli nie chciała to dlaczego ten ją do tego zmuszał? Niewerbalnie, poprzez kolejne słowa płynące z jego ust, poprzez szukanie jej wzroku, spojrzenia, które chwytał w lot i się nim rozkoszował. Nie była przyzwyczajona do utrzymywania takiej bliskości z mężczyznami, nawet jeżeli Ci byli od niej młodsi. Zazwyczaj tylko trzymała się z boku podczas gdy to inne reprezentantki płci pięknej brylowały na parkietach i w salach, w których odbywały się spędy wielkomieszczańskich rodów. Lyssa zawsze była skryta, wykonywała jedynie polecenia swych rodziców, czy kogoś, komu wydawało się, że może nią dyrygować. Może ślepo podążała za rodzinnymi ideałami, ale wiedziała gdzie znajduje się jej miejsce w szeregu - była tylko kobietą, której nie zależało na władzy, a na poświęceniu się w imię Voldemorta. Czciła go, był dla niej Bogiem, kimś kto wypleni cały brud i otoczkę sztuczności ze świata. To on był prawdziwy i to dla niego zostanie żoną niejakiego Notta, który zamiast iść z nią na bal, by się pokazać jak ich rody są wielkie i potężne wolał wybrać się na beznadziejny mecz z blond lafiryndą. Ale ona jeszcze o tym nie wiedziała, Owens również nie wiedział, a jedynie czuł ulotną mgłę jej słodkich perfum, którymi się skropiła. Byli blisko, mogłaby bez trudu musnąć dłonią jego policzek, otrzeć nos o nasadę jego szyi, skubnąć wargami jego usta. Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy - ostatecznie puściła jego koszulę i wytarła dłonie o materiał swej sukienki, w którą była ubrana. Czuła do siebie obrzydzenie, że zdołała go dotknąć i nie zwymiotować. Na jego słowne zaczepki już nie reagowała - bała się, że jej postawa ją zdradzi. Przecież wszak tak było, to delikatne muśnięcie, przyjemne ciepło i posmak jego warg było jej pierwszym pocałunkiem. Nigdy nie miała okazji do spróbowania czegoś tak ekstremalnego - uczyła się całe życie podstaw savoir - vivre i zasad panujących na dworach. Matka i babka wielokrotnie wspominały jej o sztuce kochania i fizyczności, ale co z tego, skoro to właśnie nauka czyni mistrza? Lekcje praktyczne, nie ciągła paplanina! Nie zamierzała jednak zmieniać tego stanu rzeczy - nie mogła przecież, bo dała słowo Andrew, który okazał się być typem zaborczym, typowym psem ogrodnika, który sam nie skorzysta bo go obrzydza, a i innym nie da. Nie uśmiechała się gdy sięgała po swoją książkę, z trudem wymijając ramiona okryte marynarką. Otarła się o niego z nieprzeniknionym licem. - Nie jestem typową dzierlatką, Owens. Powinieneś już to dawno zauważyć. Wszelkie propozycje i umizgi zdadzą się na nic. Jestem zaręczona. Odprawiła go z kwitkiem właśnie z tymi słowami i objęła księgę, z której nauki wcześniej pobierała. Nie atakowała go, a jedynie wytłumaczyła ów stan rzeczy oraz to, że na pewno nie skieruje się z nim do sypialni. Czerwony kamień połyskiwał na jej palcu serdecznym, a błękitne oczy wciąż wpatrywały się w twarz Ślizgona. Jeszcze chwila, a mu umknie.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Sro 24 Lut 2016, 23:19 | |
| Oczywiście, że wiedział o jej zaręczynach. Wiedział doskonale o tych wszystkich beznadziejnych zasadach panujących wśród wielkich i znanych rodów, jednocześnie ciesząc się, że jego samego to nie dotyczy. Wiedział, że zarówno Lyssa, jak i Eponine niestety padły ofiarą całego tego żenującego swatania i tak właśnie oto jego przyjaciółce przypadł w udziale jakiś żałosny gryfon, zaś panience stojącej przed nim ktoś, kogo imienia i nazwiska nie potrafił nawet dopasować do twarzy. Jakiś Andrew, który pewnie nawet nie dostrzegał jak intrygującą osobą jest ta ślizgonka. Jakiś Andrew, który nawet nie silił się na to, by okazać jej choć cień uwagi - bo gdzie teraz był? Dlaczego nie na balu, pozwalając na to by rudowłosa siedziała tu sama jak palec? Znaczy, nie wyglądało wcale na to, by ten stan rzeczy jej jakoś przesadnie przeszkadzał - nie była jak jej siostra, która świetnie bawiła się na takich imprezach ale jednak. Już Seth wiedziałby jak ma postępować z taką panienką jak Lyssa. Już on wiedziałby, jak stopić tę zewnętrzną skorupę, pod którą na pewno kryje się ktoś zgoła inny. Ten jakiś Andrew pewnie nie zaprzątał sobie tym głowy, w czym więc był lepszy od Owensa? W n i c z y m. - Pieprzysz. - wyrwało mu się, gdy dziewczyna odsunęła się od niego na bezpieczną odległość ściskając opasły wolumin, który chyba miał stanowić barierę między nią, a nim. - Co ci po tym narzeczonym? - spytał jeszcze. Opór Lyssy podobał mu się, ale był też jednocześnie pijany i zmęczony. Nie był idiotą, widział, że niczego dziś nie ugra, a rzucać się po raz drugi na dziewczynę nie miał zamiaru. Zrobił, co chciał. Pocałował ją i wiedział, że już sam ten jeden mały gest zasieje w panience Yaxley ziarenko niepewności. Małymi kroczkami osiągnie to, co zaplanuje, chodzi tylko o to, by być wytrwałym. Skrzyżował ramiona na piersi i z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust wpatrywał się w ślizgonkę intensywnie. - Olej tego narzeczonego. Wszystko czego ci potrzeba masz w dormitorium numer cztery, maleńka - powiedział, po czym odbił się od ściany i powędrował w stronę ciemnych lochów, by po chwili zniknąć za tajnym wejściem w asyście głośnego pijackiego czknięcia.
z/t x2. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Na końcu korytarza | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |