|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Regulus Black
| Temat: Re: Na końcu korytarza Nie 06 Wrz 2015, 22:08 | |
| |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Na końcu korytarza Nie 06 Wrz 2015, 22:08 | |
| The member ' Regulus Black' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Tanesha Hanyasha
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 07 Wrz 2015, 00:54 | |
| [ponieważ jestem lamą i wrzuciłam post bez kostek, który Jasia była uprzejma "posprzątać" - buziaczki! - i zepsułam przez to kolejkę, jak najbardziej można mnie olać dla własnej wygody]
Blondynka najwyraźniej pogrążona w myślach, nie zwróciła na nią uwagi. Za to Ślizgonka nie zdążyła wypić choćby odrobiny piwa, kiedy jej wypowiedź znalazła zupełnie innego adresata. W osobie obrońcy drużyny Slytherinu, który był jednocześnie jej ulubionym obiektem. Do okładania parasolem, rzecz jasna. - Kto? Ja? - dziewczyna zdziwiła się nieco teatralnie - A jakże bym mogła, skoro panicz Black raczył zainteresować się moją skromną osobą... - chwyciła lekko brzeg sukienki i dygnęła niemal niezauważalnie. Na jej twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, jakim zwykle raczyła Regulusa. Spięła się nieco, widząc jak sięga gdzieś ponad jej ramieniem ale chłopakowi chodziło tylko o cynamonową bułkę, potencjalnie niegroźną, więc zmarszczyła brwi przyglądając mu się podejrzliwie. Darli koty od zawsze i niemal przy każdej okazji, spodziewała się więc zaczepki. Upiła łyk piwa, odstawiła butelkę tuż obok i oparła się o stół bufetowy. - Mogliby się streścić z tymi komplementami i budową ołtarzyka - westchnęła pod nosem, po raz kolejny zerkając w kierunku Jasmine. Otaczający ją Ślizgoni wydawali się nie tracić zainteresowania, natomiast Hanyashy kończyła się cierpliwość. Po głowie chodził jej nowy pomysł i koniecznie chciała go z Vane omówić bo 'wielka chwila' zbliżała się powoli acz nieubłagalnie. Nagle coś zatrzeszczało ponad ich głowami. Tan szybko zerknęła w górę - było wielce prawdopodobne, że to Irytek zwabiony hałasem postanowił zaatakować gości intensywnie wyeksploatowaną gumą do żucia. Nie specjalnie chciałaby mieć coś tak obrzydliwego we włosach. Na całe szczęście, to co unosiło się pod suftem było znacznie bardziej przyjemne dla oka. Brunetka podążając za innymi chwyciła cukierek, który wpadł prosto w jej blade palce i pociągnęła za oba końce. Na jej ręce wysypała się pokaźna kupka fasolek wszystkich smaków. - Zobacz Henryk, jesteśmy bogaci. Jeszcze bardziej niż zwykle. - mruknęła cicho do węża, który nadal grzecznie i spokojnie trzymał jej włosy w roli osobliwej spinki. Zagarnęła wygraną do torebki uśmiechając się lekko. Taka ilość fasolek piechotą nie chodzi. Chantal na prawdę miała gest. Ślizgonka rozejrzała się po towarzystwie ciekawa czy innym również się tak poszczęściło.
Ostatnio zmieniony przez Tanesha Hanyasha dnia Pią 11 Wrz 2015, 20:29, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 07 Wrz 2015, 01:09 | |
| The member ' Tanesha Hanyasha' has done the following action : Dices roll'6-ścienna' : |
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Nie 10 Sty 2016, 14:47 | |
| Lyssa Yaxley nie lubiła zimy. Rzadko coś lubiła - częściej raczej tolerowała, niż faktycznie udawało się jej wykrzesać z siebie odrobinę empatii czy sympatii jak kto woli. Po prostu wiele rzeczy, zjawisk i osób wokół niej istniało, a ona w zależności od humoru czy czynności przez nią wykonywanych, albo je akceptowała, takie jakie są - na przykład szkołę - albo się z nimi nie zgadzała i na każdym kroku udowadniała sobie i innym mylność. Ciężko było znaleźć się w pierwszym gronie, o wiele łatwiej natomiast można było wywołać grymas niezadowolenia na jej bladej twarzy, którą dziewczyna pochylała nad rozłożoną książką z historii magii. Ubrana w czarną, prostą sukienkę zakrywającą dosłownie wszystko prócz nóg przesuwała powoli spojrzeniem błękitnych ślepi po starych kartach pachnących jeszcze biblioteką. Krwistoczerwone włosy upięte były w skomplikowany warkocz otaczający jej łepetynę niczym rzucony na taflę jeziora wianek. Siedziała sama, na jednym z wyższych parapetów, w otoczeniu schowanych nietoperzy. Liche światło umieszczone tuż obok niej padało na pożółkły pergamin umożliwiając jej dojrzenie czegokolwiek pośród panujących tu egipskich ciemności. Jej smukła sylwetka jaśniała niejako na tle ciemnych i grubych ścian zamkowych. Była skupiona, wyciszona, niemal spokojna. Jak posąg, jak figura woskowa - odróżniało ją od nich jednak żywe tętno i unosząca się klatka piersiowa obleczona czarnym materiałem skromnej sukienki. Nie czekała na nikogo, nie była z nikim umówiona. Chciała w spokoju spędzić leniwą, sobotnią noc, tuż po balu, na którym wszyscy się świetnie bawili, a na który ona nie poszła. Dlaczego? Bo narzeczony był zbyt zajęty, by wyjść do ludzi? Czy dlatego, że panna Yaxley ów ludzi nie lubiła? Nie miała zamiaru kręcić się wokół osób ją interesujących. Dlatego, gdy wszyscy odsypiali całonocne zabawy pośród przyjaciół ona całkowicie wypoczęta, zrelaksowana wręcz uczyła się, pogłębiając swą wiedzę na temat wilkołaków.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Nie 10 Sty 2016, 15:55 | |
| A Seth zimno lubił. W zasadzie trudno było szukać zjawisk i rzeczy, za którymi nie przepadał. Lubił każdą porę roku, lubił imprezy, lubił jeść, lubił się śmiać, lubił flirtować (ooo, to wręcz kochał) i lubił jeszcze wiele innych rzeczy, naprawdę. Nie lubił się uczyć, nie lubił, gdy ktoś decydował za niego, nie lubił dostawać w papę za podrywanie czyjejś laski i nie lubił gdy ktoś oceniał go tylko po pozorach. W zasadzie to zazwyczaj wszystko, chociaż dziś do listy rzeczy nielubianych dochodziła jeszcze niechęć do wirowania świata. Bo w istocie trochę nim wiało. Było dość późno, generalnie bal zimowy zakończył się już śmiercią naturalną. Niedobitki kołysały się jeszcze na środku Wielkiej Sali, mimo muzyki, która ze skocznej zmieniła się już w marsz pogrzebowy, nie chcąc jeszcze wracać do swoich sypialni, bo to oznaczałoby równocześnie powrót do rzeczywistości i zmierzenie się z nadchodzącym kacem. Seth nie widział dla siebie miejsca wśród nich. Dla niego zabawa się już skończyła, a skończyła się w momencie, w którym razem z Eponine rozstrzygnęli wyniki swojej gry. Więc szedł. Bardziej nawet sunął w stronę lochów a jego policzek marzył już o chłodzie i miękkości puchowej poduszki, która czekała na niego wiernie w dormitorium, w którym miał zamiar spotkać swoich współlokatorów wyziewających opary alkoholowe. Sunął kompletnie rozluźniony, z krawatem dawno już rozwiązanym - przewiesił go tylko na karku, na skutek czego nie raz miał już okazję go zgubić. Marynarka rozpięta, buty rozwiązane, fryzura w kompletnym nieładzie - chodzący człowiek impreza, a przecież podobno nie chciał nawet iść na ten bal! Idąc podśpiewywał sobie piosenkę, która mimowolnie utkwiła mu w głowie, nie dając spokoju jego pijackiemu umysłowi. Szedł, śpiewał i podpierał kamienne ściany, bo z trudem utrzymywał się w względnym pionie. Nawet raz się wywalił. Schodził akurat schodami w dół, kiedy jakaś niewidzialna siła nie pozwoliła mu się złapać w porę za poręcz przez co zsunął się te kilka stopni na tyłku. Bywa. Już o tym kompletnie nie pamiętał bo przecież owe schody były na samym początku korytarza. Od tamtego upadku minęły już całe trzy minuty, to przecież wieki temu! Owens myślami był już w swojej sypialni, toteż nie zawracał sobie głowy jakimiś tam chwilowymi porażkami. W końcu w trakcie swojej wędrówki dostrzegł pewną nieprawidłowość. Owa nieprawidłowość pochylała się nad książką studiując ją w ciszy, odziana w czerń, przez którą nie była wcale tak łatwo widzialna, chociaż nikłe światło rzucane przez kandelabry powinno mu w tym pomóc. Ta nieprawidłowość nazywała się Lyssa Yaxley i była siostrą Eponine, z którą przed sekundą zaledwie rozstał się na balu. Czknął i zapatrzył się na dziewczę z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni. - Lysssssssaaaa - powiedział. - Piękna jak zawsze Lysssssa uczy się, zamiast tańczyć ze mną na balu. Nie wybaczę ci tego. |
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Nie 10 Sty 2016, 16:40 | |
| Gdyby była zwykłą nastolatką najpewniej siedziałaby teraz w dormitorium, w słodkich tiulach, roztaczając zapach mocnych perfum i alkoholu. Powinna mieć włosy w nieładzie od ciągłego przeplatywania kosmyków przez męskie palce i dłonie sunące po jej ciele jeszcze podczas tańca. Powinna boleć ją głowa, a w stopach powinna czuć mrowienie przypominające jej o całonocnych harcach na parkiecie. Powinna, a nic z tego nie miała. Miała jedynie przed sobą perspektywę spędzenia tu nocy na czytaniu, podczas gdy jej koleżanki głośno opowiadały o tym co obiły, czego nie robiły, a co mogłyby zrobić na ów imprezie, na której błękitinooka czułaby się zwyczajnie źle i nie na miejscu. Nie lubiła tego uczucia pustki, które wiecznie jej towarzyszyło, nawet jeżeli znajdowała się w gronie osób, które teoretycznie znała. Cały jej wkład w bal można było jednak policzyć na palcach jednej ręki - pomogła jedynie wcisnąć się Eponine w sukienkę, ułożyła jej zgrabnie włosy oraz nałożyła starannie makijaż podkreślając jej o wiele bardziej dziewczęcą i przystępną urodę. Wszystkiego nauczyła ją matka, która od lat powtarzała jej, że prawdziwa kobieta powinna o siebie zadbać. Ona nie musiała. Rzadko kiedy używała magii czy makijażu do skrycia swoich wszystkich wad i niedoskonałości - w tym potężnej blizny sięgającej jej prawej części lica. Nie czuła potrzeby by ją chować, wszak człowiek nie powinien się kierować tylko fizycznością drugiej osoby, czyż nie? I chociaż to ona była prawowitą córką Elizabeth i Daniela Yaxleyów, tą starszą, nie adoptowaną to wielokrotnie wydawało się jej, że to właśnie na Eponine lądują częściej oczy wszystkich gości. W końcu była młodsza, ładniejsza i spokojniejsza niż wybuchowa rudowłosa, która na złość wszystkim pofarbowała swoje blond pukle na czerwień. Nie była o to zła - nigdy przecież nie zabiegała o czyjąś uwagę, jeżeli czegoś nie potrzebowała. Czy teraz jednak chciała mieć towarzystwo? Raczej nie. A mimo to takowe otrzymała - w postaci męskiej, sztuk jedna. Zataczająca się, opierająca o ściany i ziejącą ledwo strawionym alkoholem. Uczennica w czerni wyczuwając obecność kolegi z jednego domu, któremu bliżej było jednak do jej siostry niż do niej samej najpierw zamknęła z czcią stary podręcznik, przesuwając po okładce dłonią. Dopiero potem, gdy cichy huk świadczący o pochowaniu stert pergaminów między ramy doszedł do niej, uniosła przenikliwe spojrzenie wycelowane wprost na młodzieńca podchodzącego do jej skromnej osoby. Zauważyła jego zmierzwione włosy, pijacki uśmieszek kłębiący się w kąciku ust i oczy zasnute mgłą. Odłożyła książkę na bok i pozostawiając dłonie luźno oparte o uda zadarła podbródek zbyt pulchnej buzi. - Ja nie tańczę. - Odparła chłodno na jego zaczepkę nie wyobrażając sobie siebie w jego objęciach. Jej usta drgnęły mimowolnie, ironicznie, gdy wyłapała niewymuszony komplement. - Zwłaszcza z pijanymi i rozwiązłymi chłoptasiami, którzy nie potrafiąc po ludzku zejść po schodach zwracają na siebie uwagę osób, które są zajęte. - Kontynuowała wwiercając w niego oczy.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Nie 10 Sty 2016, 17:36 | |
| Seth uwielbiał obie siostry igrek. Uwielbiał je ze względu na ich inność, na ich temperament, ale najbardziej chyba uwielbiał je ponieważ nie miał nigdy żadnej z nich, przez co nie miały okazji mu się znudzić, lub narazić. Eponine była mu nieco bliższa, bo to z nią miał lepszy kontakt i dlatego właśnie, choć nie powie tego nigdy głośno, pociągało go bardziej towarzystwo tajemniczej Lyssy. Siostry starszej, której czerwień włosów płonęła zupełnie jakby za wszelką cenę chciała ukazać, uzewnętrznić, zobrazować emocje wezbrane w jej wnętrzu, których nie mogła za bardzo pokazywać na co dzień, bo by ją za to najpewniej zamknęli na ostatnim piętrze w Mungu. Stał i wpatrywał się w nią wyobrażając sobie, że starsza panienka Yaxley pojawia się jednak na balu, a Seth zamiast podejmować rękawice rzuconą przez Eponine, podchodzi do niej i zabawia ją swoim towarzystwem. Gdyby przyszła, to może by się tak mocno nie upił. Gdyby przyszła, może bawiłby się jeszcze lepiej. Gdyby przyszła, może wcale by jeszcze z balu nie wracał. Udał wielki smutek, który go nagle ogarnął. Może to cud, ale jakoś udawało mu się utrzymywać na nogach, bez jakichś większych problemów grawitacyjnych. Nadal trzymał dłonie w kieszeni, gdyż maskę dżentelmena pozostawił jakieś trzy godziny wcześniej przy którymś ze stolików, albo na parkiecie, no nie ważne. Był teraz zwyczajnym Sethem, który otarł wyimaginowaną łzę z kącika lewego oka. - Lysssso, jak możesz nie tańczyć mając takie nogi? - spytał. A potem dziewczyna nazwała go rozwiązłym chłoptasiem. Owens otworzył usta z udawanym wzburzeniem, po czym podszedł jeszcze bliżej i opierając się barkiem o ścianę stanął twarzą przed siedząca na parapecie ślizgonką. O wiele lepiej. Dlaczego nie wpadł na to od razu? Nie musiał już wcale skupiać się na tym, że jej oblicze czasami rozmywało mu się na tle okna, ani tym, że w każdej chwili może paść po raz kolejny przegrywając z przyciąganiem ziemskim. Przykleił do twarzy uśmiech, który w założeniu miał być uroczy i mrugnął do Lyssy porozumiewawczo. - Dlaczego tak brzydko o mnie mówisz? A może ja po prostu nadal nie znalazłem swojego ideału? - Westchnął teatralnie, po czym wyciągnął ramię przed siebie i chcąc pokazać dziewczynie, że chodzi mu o cały zamek, machnął nią od lewej do prawej. - Hogwart pełen jest dziewcząt, ale żadna nie dorównuje tobie panno Yaxley. - powiedział swobodnym tonem. Tekst, jaki sprzedawał chyba każdej dziewczynie, w tej sytuacji brzmiał dość głupio. A raczej tanio. A przecież to była Lyssa Yaxley, dziewczyna, która nigdy nie uległa jego urokowi osobistemu, nie zasługiwała na tanie teksty. - Założę się, że po prostu nie umiesz tańczyć, dlatego nie poszłaś na bal. Nigdy nie widziałem cię tańczącej, ale nie martw się, ja też nie umiem. Nadrabiam swoją zajedwabistością, Lysso. Też dałabyś radę. |
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Nie 10 Sty 2016, 19:50 | |
| Lyssa za wszelką cenę unikała wszelkich spędów, podczas, których musiałaby utrzymywać swą maskę grzecznej i posłusznej uczennicy. Więc jeżeli - nawet gdyby jej pożal się Merlinie narzeczony znalazł chwilę czasu, by jej towarzyszyć podczas imprezy to i tak pewnie by odmówiła. Nie lubiła bawić się w towarzystwie kogoś, kto ją irytował. W ogóle nie lubiła się bawić, bo miała inne poczucie estetyki niż reszta. Bo rajcowały ją nie kolorowe suknie i brokat, a krew i jęki ofiar. Kolor i zapach juchy zapamiętała dobrze - potrafiłaby go rozpoznać wszędzie. Zawsze i wszędzie. Do towarzystwa Setha pewnie znalazłoby się kilk zastrzeżeń - póki co nie mogła powiedzieć wprost, że chłopak ją irytował. Eponine nadzwyczaj go lubiła, więc i Lyssa z automatu prędzej niż z własnej woli musiała przyzwyczaić się do jego towarzystwa. Nie zwracała uwagi na jego liche komplementy, które i tak jej nie ruszały - znała opinię o Owensie - był to jeden z tych wysokich i przystojnych chłopków, który wystarczy, że kiwnie dłonią, a pojawi się już jakaś chętna gąska, by posmakować smaku jego ust. Gdyby Lyssa nie była sobą to pewnie też poleciałaby na jego urok osobisty, który ten niewątpliwie posiadał. Jednak nie dla niej. Dla niej Seth jawił się jako ktoś niegroźny, to wszystko. Ktoś, kogo można wykorzystać, posłużyć się, zabawić i wyrzucić. Spoglądała na niego odważnie, nie cofając wzroku, nawet gdy zbliżył się do niej na niecodzienną odległość. Patrzyła na jego zamglone oczy, na pozostałości po zaroście na przewieszony krawat w ciemnym odcieniu. - Wyobraź sobie więc, że nie tańczę. Nie czuję takiej potrzeby. Nie mam ochoty i nie chcę. - Szkocki akcent silnie przebijał się przez jej słowa wypowiadane cicho, z niejakim wyczuciem. Skoro ten znalazł się już dostatecznie blisko - i skoro znany był z takich, a nie innych zachowań, to może warto byłoby uczynić z niego swą maskotkę? Coś obiecać, coś zabrać. - Jak pewnie wiesz, nie ma ideałów. Nie jestem tą słodką panienką z czwartej klasy, która myśli, że jak się do niej uśmiechniesz to otworzą się dla niej drzwi do nieba. - Mówiąc to nachyliła się nad kolegą, opierając już swobodnie skrzyżowane na piersi ramiona. Biały, koronkowy kołnierzyk jej sukienki zalśnił, a usta drgnęły niejednoznacznie. Przyglądała mu się z uwagą, zachowując niezdrowy dystans między nimi. Wciąż czuła od niego alkohol i ulotną nutę wody kolońskiej. - Kogo próbujesz oszukać? Czy też komu próbujesz zamydlić oczy? - Spytała jeszcze retorycznie, nawet nie siląc się by odpowiedzieć na jego kolejną zaczepkę względem jej braku umiejętności tanecznych. Prawda jednak była inna. Lyssa doskonale tańczyła, uczona od najmłodszych lat wszelkich stylów i kroków. Poruszała się zwinnie, niczym baletnica, co nie pasowało jej do formalnego stylu, jakim obnosiła się na co dzień.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 11 Sty 2016, 07:48 | |
| Szczerze żałował teraz tych wypitych kilka kieliszków więcej. Mógł skończyć pić już dawno tylko po prostu jego asertywność osiągnęła dziś stan krytycznie niski, przez co nie potrafił odmówić, gdy jeden lub drugi ślizgon, rozpoczynał powitanie od standardowego stary, no ze mną się nie napijesz? Żałował też, że jak świat magii długi i szeroki, tak nikt nigdy nie wymyślił zaklęcia na błyskawiczne trzeźwienie. Eliksir taki może nawet istniał, jednakże Seth wątpił, by był on dostępny w zamkowych murach. Dumbledore na milion procent nie zakładał, że taki specyfik kiedykolwiek mógłby się przydać jednemu z jego uczniów. Jak mocno by się zdziwił! Owens wpatrywał się w arystokratkę, starając się z całych sił wyglądać i zachowywać w miarę przyzwoicie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma absolutnie żadnych szans u Lyssy Yaxley, bo a) z tego co było mu wiadomo kręciły ją zgoła inne sprawy niż romanse b) miała już, podobnie jak Eponine, narzuconego z góry narzeczonego, z poprawnym nazwiskiem, odpowiednio wielką skrytką w Gringotcie, a także z prawidłowymi poglądami. Panienka Yaxley bynajmniej pałała do niego jakimś większym uczuciem. Seth wątpił, by ktokolwiek oprócz jej siostry dostąpił tego zaszczytu. Dlatego właśnie, przez te wszystkie okoliczności, ślizgon tak bardzo nie mógł pozbyć się wrażenia, że przepada za nią bardziej niż zwykle. - Nie mam ochoty i nie chcę - powtórzył za nią tonem, który służył mu zawsze do nabijania się z kogoś. Yaxley mogła mu za to dać w ryj. Bardzo by się w zasadzie zdziwił, gdyby tego nie zrobiła dlatego liczył się z każdą reakcją dziewczyny. - Nie wiesz co tracisz. Wielka szkoda, zostalibyśmy królem i królową balu. Poprawił włosy. Wyciągnął dłoń z kieszeni i przeczesał je palcami co mógł zrobić już dawno. Wystarczył ten jeden mały gest, by przywrócić ład na głowie ślizgona, a przecież wymagał tak niewielkiego wysiłku. Czuł, że jego obecność może dziewczynie trochę przeszkadzać ale nie należał do osób, które tak po prostu sobie idą. Musiał pajacować. Pajacowanie było silniejsze od niego samego. I nie, wcale nie uważał się za osobę, której uśmiech otwiera dziewczynom drogę do nieba. Jakiego nieba? Dziewczyny mają z nim po prostu przerąbane i tylko wypadek losowy, tylko największy chyba cud mógł sprawić, że chłopak się naprawdę zakocha. Nie wierzył w miłość. Wierzył za to aż za bardzo w dobrą zabawę. - Wiem, że nie ma ideałów Lysso. Kto jak kto, ale ja wiem to aż za dobrze. Im więcej ludzi poznaję tym bardziej przekonuję się do stwierdzenia, że na tym świecie mało jest osób, które kierują się altruizmem i mają w sobie czystą empatię. Ja do nich na pewno nie należę - powiedział siląc się na inteligentny ton. To chyba rozrzedzony alkohol we krwi działał na niego w ten sposób. To pewne - jeszcze kilka kropli więcej i mógłby napisać książkę, która zadziwiłaby nie jednego filozofa. - Jesteś... Na pewno nie jesteś jak czwartoklasistka, ja zresztą nie podrywam czwartoklasistek. Jesteś jak pajęczyca. Współczuję twojemu narzeczonemu. Jak on się nazywał? Alfons? Alfred? Ah, Andrew, no racja. Nie rób mi tej przyjemności i nie zapraszaj mnie na pogrzeb. Swoją drogą chyba zacznę zbierać zakłady który z waszych chłoptasiów pierwszy zacznie wąchać kwiatki od drugiej strony. Ten twój, czy szanowny reprezentant szlam, panicz Riaan van Vuuren.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 11 Sty 2016, 12:39 | |
| Myśląc, że spędzi dzisiaj spokojny wieczór myliła się - o jak bardzo się myliła. Chociaż zawsze istniała szansa, że ktoś się n nią natknie. Lyssa jednak nie sprawiała wrażenia miłej i przyjemnej osoby, więc jeżeli nawet ktoś by się pokusił o przejście obok niej na pustym korytarzu, pewnie odszedł by szybciej niż się tutaj znalazł. Spotkanie sam na sam z przedstawicielką rodu Yaxley było nie lada wyczynem. Gdyby chłopak był trzeźwy to pewnie byłaby pod wrażeniem jego odwagi. Czując jednak zapach alkoholu i całonocnej zabawy, którą był przesiąknięty wiedziała, że nie myślał nad tym co robi. Może miał nadzieję, że skoro wszystkie panienki ze szkoły są tak upojone balem i ponczem to i ona zaraziła się ich nastrojem? Wolne żarty. Chcąc nie chcąc skupiała na nim swoją całą uwagę - tego wymagała od niej kultura i dobre wychowanie jakie wpojono jej od małego. Nie uśmiechało się jej zostawiać go samemu sobie - w gruncie rzeczy nic się jej nie uśmiechało. Najchętniej zabrałaby książkę i stąd poszła, wróciła do sypialni i w kilku słowach spytałaby siostry jak się ta bawiła. I pewnie by tak zrobiła, gdyby nie ton, gdyby nie słowa wypowiedziane przez Ślizgona w obraźliwy sposób, który dotknął ją do żywego. Niebieska tafla jej tęczówek momentalnie pociemniała od nagromadzonej w niej złości. Źrenice się zwęziły, a serce stanęło na ułamek sekundy. Lepiej by było dla niego, gdyby to wszystko odszczekał. Tu i teraz. Gdyby ją przeprosił i uciekł, nie pokazując się jej więcej na oczy. Miast tego, ten kontynuował swoją tyradę, poprawiając przy tym gęste włosy, jakby to miało mu w czymś pomóc. Nie pomogło, nie w przypadku spotkania się z rudą szyszymorą twarzą w twarz. Dziewczyna czekała aż w końcu skończy - jej cierpliwość osiągnęła swe apogeum. Teraz wystarczyło tylko dać jej chwilę na uporządkowanie myśli. Na zastanowienie się jak szybko mogliby przybyć do szkoły przedstawiciele jej rodu, gdyby dowiedzieli się, że ich potomkini posłużyła się zaklęciem niewybaczalnym na jednym z uczniów. Do tej pory swymi zabawami zajmowała się w ukryciu, mając u swego boku siostrę. Teraz jej nie było i nie wiadomym było, czy ktokolwiek będzie w stanie ją powstrzymać przed zrobieniem czegoś naprawdę… złego. Nie obchodziło ją to co mówił na temat van Vuuena, do którego nie miała szacunku i nigdy go nie zdobędzie. Wciąż uważała, że to przypadek albo złośliwość losu, że ktoś taki miał wziąć jej Eponine za żonę. Chciało się jej śmiać i płakać, gdy wciąż o tym myślała. Bo zdawałoby się, że ona trafiła lepiej. Jeden z kącików jej ust drgnął nieregularnie. Pod jasną skórą zaigrały mięśnie, gdy ta zsuwała się zgrabnie z wysokiego parapetu, by zaraz, jednym i płynnym ruchem chwycić chłoptasia za koszulę, dzięki której mogła go swobodnie i nazbyt brutalnie przygnieść do ściany. Jej jasne lico oświetlone było przez tą jedną, marną lampkę, która odbijała absolutny brak człowieczeństwa w pustych tęczówkach dziewczyny, która pomogła sobie nogą i unieruchomiła gadatliwego Owensa. - Chyba wciąż nie masz pojęcia z kim rozmawiasz i kogo obrażasz. - Syknęła, zbliżając się do niego jeszcze bardziej, by ten poczuł nie tylko widmo strachu ale i też słodki, ulotny zapach jej włosów, tak bardzo nie pasujący do jej osoby. Obelgi na swój temat mogła znieść - to nie był pierwszy i ostatni raz, gdy ktoś ją obrażał. Nie mogła wytrzymać jednak pomówień rzucanych na Eponine czy chociażby na świeżo upieczonego narzeczonego, któremu była przeznaczona. Lyssa miała swój honor i pilnowała go jak tylko umiała. Poprzez siłę i brutalność, której nie zabrakło w jej ruchach. - Co by się jednak stało, gdybyś to Ty pierwszy trafił do piachu? - Pochylając się nad jego uchem omiotła je gorącym, wręcz parzącym oddechem, przesuwając dłoń na jego grdykę, w którą wpiła paznokcie, by chociaż trochę sobie ulżyć, a jemu pokazać, co może się stać, gdy faktycznie ją zdenerwuje. |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 11 Sty 2016, 21:00 | |
| Problem w przypadku Setha Owensa polegał na tym, że gdyby nawet był teraz trzeźwy, na pewno słowa, które właśnie wypowiedział brzmiałyby dokładnie tak samo. Taki już po prostu był - co myślał, to mówił i póki co zwyczajnie uchodziło mu to na sucho. Dziś w końcu mógł się nauczyć, że nie niestety przy niektórych warto ugryźć się w język, ale wrodzona odwaga, połączona jeszcze z alkoholem, dawała mu poczucie bezkarności. Ba, nawet bezpieczeństwa. Bo co mu może zrobić Lyssa? Co może mu zrobić poza tym, że może w niego cisnąć jakimś niewybrednym zaklęciem? Patrzył jak chłód jej ślizgońskich tęczówek pogłębiał się z każdą jego wypowiedzią więcej, a mimo to nie zaniechał mówienia. Nie przestał kpić sobie z jej przymusowego narzeczeństwa, ani narzeczeństwa jej siostry. Cóż, z Eponine mógł tak postępować, młodsza siostra nie czuła się takimi przytykami w żadnym stopniu dotknięta. Nie sądził więc, by Lyssa była inna. Nie znał jej tak dobrze, choć oczywiście w tej chwili nie pragnął niczego innego. Nieścisłości w myśleniu miał sobie jednak uświadomić w chwili, w której panienka Yaxley zsunie się z kamiennego i zimnego jak jej serce parapetu, następnie chwyci go za koszulę i przygniecie do ściany. Co z tego jednak, skoro na jego twarzy nadal przyklejony był głupi uśmieszek. Co z tego, skoro mimo całej obrazowo przedstawionej sytuacji nadal nie czuł się w żadnym stopniu zagrożony. Był trochę zdziwiony, chociaż bardziej skłonny był do przyznania, że arystokratka mu zwyczajnie mocno zaimponowała. Chciał jej to nawet powiedzieć, ale w swojej nieokiełznanej mądrości stwierdził, że nie jest to najodpowiedniejsza chwila. - W którym momencie cię obraziłem, Lysso? - zapytał na tyle niewinnie, na ile pozwalały mu okoliczności. W końcu wisiał, przygnieciony przez panienkę Yaxley, kilka centymetrów nad podłogą i choć bardzo chciał, nie potrafił poczuć strachu, który dziewczyna najpewniej próbowała w nim obudzić. - Oh, myślę, że pewne osoby wysłałyby ci dziękczynne listy za ten akt przysłużenia się światu. Wątpię by ktoś po mnie płakał, więc śmiało. To taka romantyczna śmierć, umrzeć z rąk ukochanej - powiedział czując oddech dziewczyny na swoim karku a potem błądzące po szyi smukłe palce, zaciskające się z każdą sekundą coraz mocniej. Czy myślał o tym, że coś mu grozi? W żadnym wypadku. W tej chwili myślał jedynie o tym, jak pięknie ślizgonka wyglądała, gdy się wkurzała, oraz jak słodko pachniał jej szampon. |
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 11 Sty 2016, 21:57 | |
| Nie uważała, że powinna odpowiedzieć mu na pytanie, które zadał. Wystarczyło, że ona znała odpowiedź i że ona została dotknięta jego słowami. Nawet jeżeli by się do tego nie przyznała. Nawet jeżeli odsunęłaby się i uciekła do sypialni - chęć zemsty i wyperswadowani mu tych kilku słów traktujących o niej czy o narzeczonym Lyssy. Równie dobrze mógłby skrytykować jej uczesanie - teraz było jej wszystko jedno. Liczyło się tylko to, że ma go w garści. Że pod palcami czuje delikatne krążenie i szybki puls chłopaka, który wciąż się uśmiechał w ten irytujący sposób. Jej brew powędrowała do góry, w niemym pytaniu, obserwując jego gierkę z jej nerwami, które zaraz puszczą, rozerwą strzępy moralności i względnego spokoju. Dlaczego nie mógł się po prostu zamknąć i przestać ją irytować swoimi gadkami, które może i poruszyłyby pannę pokroju rozwiązłej ladacznicy. Może, bo i to nie było zbyt pewne. Będąc tak blisko doskonale go słyszała - nie musiała się zbytnio wysilać, by wiedzieć co do niej mówi. By słyszeć jak moduluje głos, jak go zniża, jak się śmieje z jej starań, które w zwykłych okolicznościach dawały upragnione rezultaty. On się jej nie bał, a nawet jeżeli tak, to tego nie okazywał, co dodatkowo ją irytowało i podburzało do zachowania wychodzącego poza ramy człowieczeństwa. Docisnęła mocniej kolano, opierając je boleśnie o udo chłopaka. Oddychała szybciej, głośniej, płycej, wciąż trzymając usta tuż przy jego uchu. Paznokcie wbiła jeszcze mocniej, jeszcze głębiej chcąc może nie tyle co go przestraszyć, a pokazać, że nie ma sensu wdawać się z nią w głupie dyskusje na poziomie pierwszej klasy, kiedy jej inteligencja nie pozwalała na reagowanie na coś tak trywialnego jak jego humor. Odsunęła się na kilka centymetrów, ostrząc zęby, by zaraz zwolnić odrobinę ucisk. W jej oczach wciąż odbijała się istna, płonąca nienawiść i złość, której nie potrafiła powstrzymać. Nie chciała być wobec niego uprzejma, sztuczna - po co miałaby grać? Wiedział jaka jest i do czego była zdolna. - Nie zajmuję się pozbywaniem śmieci Twego pokroju, Owens. - Szepnęła słodko układając pełne usta w grymasie irytacji. Na powrót zmniejszyła odległość między nimi praktycznie dotykając koniuszkiem nosa jego rozżarzonej skóry, by poczuć to, co tak bardzo chciała ujrzeć. Strach. Podniosła spojrzenie na niego, wyczekująco.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 11 Sty 2016, 22:56 | |
| Ktoś, kto przechodziłby teraz obok nich z pewnością przystanąłby zszokowany widząc taki obrazek. To dość niezwyczajne, by dwójka ślizgonów traktowała się w taki sposób. Oczywiście, że nie. Ale przynajmniej połowa z tej dwójki nie należała do osób normalnych - osąd, o którą połowę chodziło, należało już do osobistych preferencji. Lyssa Yaxley okazała się być nieobliczalna. Jej źrenice pałały nienawiścią, a im więcej w nich było tej nienawiści, tym bardziej Seth się nakręcał. Zaczynała mu się podobać już nie tylko w żartach, ale naprawdę. Zaczynała go interesować już nie tylko jej tajemniczość, ale i wybuchowy temperament. Jego zdaniem nie powiedział nic niestosownego, ale sama jej reakcja była już powodem do tego, by go żywo zaintrygować. Lyssa Yaxley w istocie była jedyna w swoim rodzaju. Myślał o tym wszystkim, będąc przykleszczonym do ściany, czując, jak upojenie alkoholowe powoli opuszcza jego ciało. A przynajmniej tak mu się wydawało. Oczywiście, że było mu nad wyraz niewygodnie. Nie należał do akrobatycznej elity, dla której takie figury były codziennością. Kolano dziewczyny wbijające się w jego udo było dodatkową okolicznością niesprzyjającą, a mimo wszystko nie zrobił nic, by się z tego jakoś wyplątać. Miałby ją uderzyć? Może uchodził za chama i prostaka, ale nie upadł jeszcze tak nisko by bić płeć uchodzącą za słabszą. Nie cierpiał jakoś mocno, by w jego myślach narodziły się myśli pragnące za wszelką cene się oswobodzić. Wolał tak tkwić, czując oddech ślizgonki tuż przy jego głowie, delikatnie łaskoczący płatek ucha. I wciąż się uśmiechał. Uśmiechał się już bardziej do siebie, niż żeby pokazać jak bardzo jest mu wszystko jedno. Uśmiechał się naprawdę szczerze, bo może był w tym momencie głupi, ale zaczynała mu się ta cała zabawa niezwykle podobać. Dał upust swoim myślom. Gdy Lyssa najpierw odsunęła się, a potem na powrót zbliżyła chłopak wykorzystał okazję i pocałował ją krótko. Ot, ulotny całus, jak mgnienie oka. Dotknięcie warg, ułamek sekundy, - Śmieć czy nie, właśnie cię pocałowałem - wyszeptał i mrugnął do arystokratki porozumiewawczo. |
| | | Gość
| Temat: Re: Na końcu korytarza Pon 11 Sty 2016, 23:34 | |
| Do którego grupy ludzi można było zakwalifikować Owensa? Tego Seth, który chodził z Eponine do jednej klasy, która go lubiła i pewnie szanowała. I dlatego chłoptaś jeszcze chodził swobodnie po szkole, nie musząc obawiać się, że panna Yxley - ta starsza stanowi dla niego zagrożenie. Póki co Owens oscylował gdzieś w granicy osób, które dziewczę tolerowało, o ile nie lubiło - chociaż chyba nie było takiej osoby, którą Lyss faktycznie zdołałaby obdarzyć czymś w rodzaju sympatii. Raczej i o jej towarzystwo nikt nie ubiegał - w przeciwieństwie do stojącego na przeciwko Ślizgona, ewidentnie pogrywającego z nią i z jej nadszarpniętymi nerwami. Oddychała głęboko, co nie znaczy, że się uspokoiła. Wciąż miała ochotę wyrwać mu serce i zgnieść je w dłoni, tak jak powinna to zrobić od razu. Bez żadnego wyjaśnienia sobie czegokolwiek. Aż do momentu. Do pewnego momentu, w którym poluźniła niepotrzebnie uścisk. W którym dał mu odrobinę swobody, odrobinę czasu na zrobienie czegoś, co nie powinno się nigdy zdarzyć. Nie jej, zwłaszcza nie jej. Nietykalnej, niedostępnej, szarej jak otaczający ją świat. Nie rudej przedstawicielce rodu Yaxley, na którą nikt nie zwracał, nie powinien zwracać uwagi. Żyła w cieniu siostry, młodszej, śliczniejszej, bardziej poukładanej i przystępnej. Ona była tylko tą nieustępliwą, z brzydką blizną na policzku o zimnym spojrzeniu. To nie jej powinno się przytrafić, bo nie ona była bohaterką ckliwych opowieści. Czując jego ciepłe wargi na swych ustach drgnęła, cofnęła się o krok, jak oparzona, jakby zrobił coś nielegalnego - coś, co nie powinno się wydarzyć. Do czego nie powinna dopuścić. Odrzuciło ją, praktycznie od razu. Wykrzywiła wargi w grymasie przedstawiającym obrzydzenie - i chociaż jej usta wciąż pulsowały od drobnego muśnięcia, to była zła jak diabli. Że on, ten plugawy Owens ośmielił się zrobić coś takiego. I to jej! Nie pierwszej lepszej panience, tylko jej! - Pożałujesz tego. - Wydusiła z siebie ledwo zrozumiale przez szkocki, mocny akcent po czym złapała go za poły koszuli i na nowo docisnęła do ściany. Zaraz też wymierzyła mu siarczysty policzek, o ile jej na to pozwolił. Jeżeli tak, to mógł poczuć ostre pieczenie w okolicy twarzy i widzieć, spoglądać w jej jasne oczy wpatrujące się w niego. W nieodgadniony sposób.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Na końcu korytarza | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |