|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość
| Temat: Re: Cmentarz Pon 10 Wrz 2018, 00:53 | |
| Czuł ból. Mnóstwo bólu z wielu przyczyn. Kiedy tylko go zamroczyło, myślał, że dostał od kogoś innego, ale nie - była to uczennica. Wcześniej jeszcze stracił swoją różdżkę w wyniku rozbrojenia. Otrzeźwiał w momencie, kiedy poczuł rozrywający go ból w ręce. Oberwał zaklęciem, a teraz obficie się z niego lało. Czerwonawa jucha sprawiła, że dostał znacznie większej dawki adrenaliny, ale nagły cios w splot sprawił, że padł na ziemię. Potem znowu zaćmienie z powodu pyłu, ból w każdej cząstce jego ciała. Rozpoznał głos nauczyciela, który nagle aportował się z nim.
[z/t] |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Cmentarz Pon 10 Wrz 2018, 00:53 | |
| The member 'Ethran Rowan' has done the following action : Dices roll
'k10' : 1 |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Cmentarz Pon 10 Wrz 2018, 20:04 | |
| Miał niewiele czasu, który mógł poświęcić Nessie. Wystarczyło zerknąć na nią na krótką chwilę, a zrozumiał, że nie byłaby w stanie dobyć różdżki. Coś jej dolegało, niewątpliwie było to przyczyną jej... dziwnego wzroku. Otworzył usta, chciał powiedzieć Remusowi, by jej pomógł, ale ten już sam na to wpadł. Holował Nessie, jego Nessie, słońce jego mroku, a Castiel nie mógł iść za nimi. Musiał zostać na polu walki. Nie dane było mu roztrząsać się w emocjach, bowiem w jego kierunku pomknęło głośne i szybkie zaklęcie. Szarpnął się całym ciałem w bok, unikając w ten sposób ataku. Nim klątwa rozbrajająca zdążyła walnąć w kamienną kolumnę za Castielem, ten wykonał zdecydowany obrót nadgarstka i wysyczał Incarcerous. Z krańca jego różdżki wydobył się głośny trzask, gdy zaklęcie w trakcie lotu przemieniło się w grube liny, mknące wprost w klatkę piersiową przeciwnika. Uderzyły z siłą w błyskawicznie wyczarowaną przez mężczyznę tarczę. W ułamku sekundy między jednym oddechem a drugim Horn zrozumiał kto go zaatakował. Przypomniał sobie, bowiem podczas sobotniego pijaństwa z Alecto mimowolnie przywoływał w myślach zamazaną twarz ślizgońskiego prefekta. - Blais. - wypowiedział na głos, nieświadom tego zupełnie. Jego źrenice rozszerzyły się w niemym szoku. Nie rozumiał. Czemu na galopujące gorgony Blais postanowił go zaatakować? Dlaczego jego twarz nie wyrażała żadnej emocji poza zimnem? Horn ledwie go znał, głównie z intensywnych i szczegółowych opowieści Al. Nie miał czasu tego roztrząsać. Nie mógł, bowiem w kapliczce rozszalało się piekło. Coś huknęło z jego lewej strony, ktoś krzyknął, czyjeś ciało padło nieruchome na ziemię. To jakiś uczeń z zakrwawioną twarzą, ewakuowany po chwili przez nauczyciela astronomii. Chmura czadu buchnęła znikąd wyciskając z oczu łzy i podrażniając układ oddechowy. Zakasłał potężnie w rękaw swojego płaszcza, przymknął oczy, szczypiące, czerwone od dławiącego dymu. Widział ogień, wszędzie ogień przybierający różne formy. Ktoś oszalał, ktoś znowu krzyknął. To był moment, który Blais wykorzystał. Castiel nawet nie zauważył kiedy zaklęcie zostało wypowiedziane. Dostał w klatkę piersiową, cofnął się dwa kroki lecz zachował równowagę. Nie zdążył jęknąć. Słyszał dźwięk rozrywającego się ubrania, na widocznej przezeń skórze sączyła się krew. Miał na piersi kilkanaście takich zadrapań. Niezbyt głębokie, ale w kontakcie z ogniowym dymem doskwierały. Zasłonił je ręką, zadrżał. - Pojebało cię?! - wrzasnął do Blaise'a i z gniewem zamachnął się potężnie różdżką. Przestał się cackać. Musi zlokalizować Conusa, Miszę, Alecto... musi zadbać o ich bezpieczeństwo lecz w tym gęstym dymie nie widział nic. Blais mu przeszkadzał. Czy on nie pojmował, że tracą czas?! Trzeba go zatem skutecznie powstrzymać. - Arrowhora. - z zadowoleniem obserwował jak światło zaklęcia przemienia się w tuzin ostrych jak brzytwa strzał. Drugie potężne machnięcie posłały je ze świstem wprost na Daniela. Dotarły, rozlały krew. Cieszył się. To go napędziło. Zaczął się przemieszczać, wzmógł czujność i trzymał różdżkę w pogotowiu. Krążył między kolumnami, stawiał wysokie kroki ponad roztrzaskanymi ławkami. Nie spuszczał oczu z mężczyzny. Pokasływał, zasłaniał usta i nos rękawem, by jak najdłużej móc ochronić się przed działaniem czadu. Każdy ruch tułowia wzmagał pieczenie na pociętej w kratkę skórze. - Idioto, jestem przyjacielem Alecto. Weź się ogarnij, dobra?! - wołał doń uniesionym głosem lecz nie wiedział czy ten go słyszy. Rumor panujący w kaplicy zagłuszał większość słów i wypowiadanych na głos inkantacji. Istniało prawdopodobieństwo, że Daniel się zwyczajnie pomylił. Horn nie mógł znaleźć żadnego logicznego powodu wyjaśniającego decyzję mężczyzny. Alecto go kochała, sama się do tego przyznała, gdy procenty w żyłach nakłaniały do zwierzeń i gadulstwa. Cas nie próbował jej odbić, nie odradzał ani nie utrudniał, ot raz obiecał amputować mu mózg, ale były to bardziej pijańskie obietnice niźli poważne zamiary. - Słuchaj... - nie musiał kontynuować. Nigdy nie widział jeszcze takiego mordu w ludzkich oczach. Czy on był w ogóle człowiekiem? W ostatniej sekundzie osłonił się Protego, a siła zderzenia zaklęcia z tarczą popchnęła go na kolumnę. Uderzył w nią plecami nabijając sobie tym samym potężnego siniaka lecz mimo wszystko udało się zażegnać klątwę. Nie miał pojęcia czym miał oberwać, ale wyglądało na porządne zaklęcie czarnomagiczne. Kątem oka widział języki ognia. Pojął, że sprawa jest przegrana. Nie dogada się z Blaise'm. Ten nawet nie chciał tego słuchać, a w jego oczach próżno było szukać jakichkolwiek chęci do rozmowy. Horn zrozumiał, że tutaj walka toczy się na śmierć i życie. Adrenalina uderzyła mu do głowy. Serce zaczęło dudnić w przyspieszonym tempie, krew w żyłach wrzała. Instynkt i wola przetrwania zagłuszył strach. Poczuł w sobie moc, z której istnienia ledwie zdawał sobie sprawę. Czy to właśnie w takich momentach wydobywa się z czarodzieja i jego różdżki największy potencjał? Uzyskał na to odpowiedź - tak. - Relashio! - krzyknął i przeciął różdżką powietrze. Nie zamierza przegrać tego pojedynku. Nie umrze, nie dziś. Nie da się zabić, ma jeszcze wiele planów zrealizowania. Nikt nie będzie próbował grozić mu śmiercią. Nie godzi się na to, a zatem będzie walczyć z największą zaciętością, na jaką go tylko stać. Właśnie to postanowienie sprowokowało go do wykrzesania z siebie największej ilości mocy magicznej. Strumień gęstego, żywego i na swój sposób pięknego ognia wpadł z impetem na stojącego na swojej drodze Daniela. Usłyszał męski krzyk. Zadrżał. Nie chciał zabijać, jednak jeśli będzie to konieczne, zrobi to. Nie odda swego tchnienia, jednak to był człowiek, którego kochała Al... zwątpił, na chwilę zwątpił. Zabijając Blaise'a skrzywdziłby Al, a nie chciał jej tego robić. Tak na dobrą sprawę, czemu ta baba kręci się wokół takiej kanalii?! Musi z nią porozmawiać, jak tylko stąd wyjdzie. Nie chciał czekać na rozwój sytuacji. Ruszył potężnymi krokami w kierunku wyjścia, tym samym darując sobie i Danielowi próby mordu. Gwałtownie zatrzymał się, gdy czyjeś zaklęcie rąbnęło w ścianę tuż naprzeciw. Pył i kilka kawałków głazów zmusiło chłopaka do chwili zwłoki. W środku owionął go nienaturalny chłód... czuł w kościach, że te kilka sekund nie zostanie przez Blaise'a zmarnowane... |
| | | Mistrz Gry
| Temat: Re: Cmentarz Pon 10 Wrz 2018, 21:50 | |
| Bracia Prewett, którzy do tej pory zajęci byli walką z dwoma Śmierciożercami, rozprawili się z nimi w końcu i rozejrzeli się, by zorientować się jak wygląda sytuacja na polu bitwy. Alastor Moody stanął w płomieniach dokładnie w tym samym momencie, kiedy wzrok jednego z rudzielców przeniósł się w jego stronę, tak jakby to jego spojrzenie, nie różdżka Franza dokonało takiego zniszczenia. Szef aurorów został właśnie pokonany i znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ewidentnie mając problem z ugaszeniem samego siebie. Dodatkowo oberwał wiązką energii, pochodzącej z niewiadomego źródła. Czy możliwym było by to duch nastolatka rzucił coś podobnego? Gideon Prewett skierował w jego stronę różdżkę, gasząc go wszelkimi możliwymi sposobami, poparzenia, jak się okazało, były jednak na tyle silne, że auror nie nadawał się już do walki. Oczywiście protestował, ale ostatecznie chwycił wyciągniętą dłoń młodego mężczyzny, deportując się z miejsca zdarzenia. W czasie kiedy brat zajmował się bezpieczeństwem Alastora, Fabian postanowił zaatakować sprawcę pożaru. Był wściekły, może i nie popierał sposobu, w jaki Alastor obwieścił światu, że Evan Rosier był przestępcą, ale nie zasługiwał na taki los, zresztą atakowanie rozbrojonej osoby powinno być poniżej godności nawet takich kanalii, jakimi bez wątpienia byli Śmierciożercy. Wszyscy wiedzieli, że gdyby tylko Moody nie był przez moment pozbawiony różdżki, bez problemu sam rozgromiłby pół zbiegowiska w czarnych szatach. Jasnoniebieskie oczy młodego Prewetta spotkały się ze spojrzeniem Franza i w tej samej chwili rudzielec zaatakował, za pomocą zaklęcia Waddiwasi ciskając w niego głową rzeźby, która do niedawna zdobiła kapliczkę. Tuż za tym zaklęciem pomknęła Arrowhora i Incarcerous. Statystyki Fabiana Prewetta - Spoiler:
■ Magia uzdrowicielska - 0 ■ Magia iluzji i uroków - 10 ■ Magia ucieleśnienia - 15 ■ Magia transmutacyjna - 8 ■ Magia żywiołów - 12 ■ Czarna magia - 0 ■ Eliksirowarstwo - 0 ■ Sprawność fizyczna - 12
Umiejętności dodatkowe ■ Magia niewerbalna (3) ■ Dematerializacja (3)
1. Waddiwasi we Franza 2. Arrowhora we Franza 3. Incarcerous we Franza z/t dla Alastora Moody'ego |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Cmentarz Pon 10 Wrz 2018, 21:50 | |
| The member 'Mistrz Gry' has done the following action : Dices roll
'k6' : 5, 1, 1 |
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Cmentarz Wto 11 Wrz 2018, 09:39 | |
| Dlaczego ta trumna musiała być taka ciężka? Misza nie kojarzył, żeby Rosier grzeszył nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu, dlatego podejrzewał, że stary Evana musiał wybrać trumnę z najdroższego drewna, co równało się z tym, że ważyła tonę. Posłał Castielowispojrzenie osoby, która w tej chwili niewymownie cierpi, bo zamiast teraz wylegiwać się w swoim dormitorium musi jeszcze odwalać jakieś szopki. Bez sensu. Wcześniej nawet nie skomentował przybycia Alecto, która jawnie zignorowała Conusa i Asena, całą swoją uwagę poświęcając Castielowi. Jakoś nie przepadał za tą dziewczyną, jednocześnie zastanawiając się co też ich przyjaciel kiedyś w niej widział. Mimo wszystko to, że teraz sterczał ze zwłokami na barkach było marnym pocieszeniem, że nie musiał już znosić jej bliskiej obecności. Po karku spłynęła mu kropla potu. A może to był dreszcz? Poczuł jak różdżka wibruje mu w kieszeni zapowiadając coś strasznego. I rzeczywiście. Drzwi otworzyły się z hukiem i do kaplicy wkroczył jakiś czarodziej. Uszu Asena dobiegł szept Horna, zdradzający nazwisko przybysza. No pięknie. Auror. Żeby zostać aurorem trzeba było mieć powyżej oczekiwań chociażby z eliksirów. Przez głowę Miszy przebiegła myśl, że szkoda, że nie testują na dodatek zdolności myślenia. Trzeba było być naprawdę kretynem, żeby z Zakonem Feniksa wpaść na pogrzeb syna śmierciożercy do kaplicy pełnej uczniów, bo oczywiście zaraz za Moodym pojawiło się więcej aurorów i czarodziejów, opowiadających się po tej dobrej stronie. Misza miał problem. Dobrze wiedział, że mimo strachu przed śmierciożercami jego serce kieruje się w stronę idei Voldemorta. Nigdy nie przyznał się przed swoimi przyjaciółmi, nie miał też zamiaru zdradzać się i dziś. Nie chciał walczyć. Nie chciał mieszać się w bitwę i chaos, który się nagle rozpętał. Huk opuszczonej trumny i tak zginał w hałasie jaki nagle wypełnił kaplicę. Ktoś wypuścił szatańską pożogę, ktoś ciskał śmiercionośnym zaklęciem, koło lewego ucha właśnie świsnęła mu czerwona poświata. Asen był pewny, że dzisiejszy dzień powiększy listę zabitych. Na Merlina, Moody naprawdę musiał właśnie teraz chwalić się, że to on zabił Evana? Zajebisty wyczyn, przecież to nadal było dziecko. Choć sam nie pałał cieplejszymi uczuciami do zmarłego to i tak poczuł ogarniający go gniew, który zupełnie przegonił strach. Szumiało mu w uszach. W tym hałasie ledwo dosłyszał krzyk Castiela nakazujący mu ratować Connora i Alecto. Choć tę drugą miał gdzieś wzrokiem zaczął szukać przyjaciela, ale narastający tłum, wszechobecny dym, oraz błyskające zaklęcia sprawiły, że nie miał nawet cienia możliwości by zlokalizować Campbella. Za to wciąż widział Horna. Ślizgon pobiegł na ratunek pannie Temple, ale ta już znikała w tłumie przylegając do Lupina. Dobra, Castiel wróci i razem teleportują się pod bramę zamku. Nim Asen zdążył jednak mrugnąć, z różdżki jego przyjaciela już zdarzyły wystrzelić zaklęcia. Czemu walczył z Blaisem? Musi mu pomóc. Castielowi, znaczy. Musi zachować się lojalnie wobec przyjaciela, ale kiedy tylko zrobił krok do przodu i przygotował różdżkę by zaatakować Daniela, ktoś przepychając się nad ciałami nieprzytomnych czarodziejów uderzył go łokciem w skroń. Ogłuszony Misza upadł na kamienną podłogę, po raz kolejny żałując, że się tu w ogóle zjawił.
Planowana ucieczka z Castielem Bardzo przepraszam, za nieusprawiedliwiony brak odpisu, pozwalam MG na jakąś drobną karę za to. |
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Cmentarz Sro 12 Wrz 2018, 00:26 | |
| Gdyby miał wybierać raz jeszcze, móc znowu przemyśleć swoje pobudki, na pewno nie stał by teraz zamaskowany w czarnej szacie przed tą, która do niedawna dzierżyła jego serce w dłoniach. Wystawiła na szaleńczą próbę dwa tygodnie temu, pozwalając zadecydować o sobie. I dlatego Regulus nie mógł i nie chciał z tego skorzystać. Ewentualne możliwości rozwiał fakt, że ona zasnęła w łóżku nim cokolwiek mogło się wydarzyć. To był ostateczny argument, że ona nie była dla niego. Jak szybko Regulus musiał dorosnąć, skoro szczeniacka miłość urosła dla niego do rangi niemalże oświecenia i duchowej ścieżki? Nie mógł i nie chciał jej skrzywdzić, ale tłumaczenia i zapewnienia nie wystarczały. Alecto wchodząc do kapliczki nie zaszczyciła Regulusa nawet spojrzeniem, a teraz? Oddałby wszystko za to, żeby go nie dojrzała, ale z dwojga złego, lepiej by to on rzucał w nią uroki, celowo chybiając niż aby ktokolwiek inny sprawił, że blond lok spadnie z jej mądrej główki. Wyprostował się, widząc ruch dziewczyny, ale już był na to gotowy. Szybkie "protego" wyszło z jego ust na tyle cicho, żeby Alecto nie rozpoznała jego głosu. -Expelliarmus! - rzucił najprostsze z zaklęć, jakie przyszło mu do głowy. |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Cmentarz Sro 12 Wrz 2018, 14:24 | |
| W ostatniej chwili zdołał zobaczyć efekt tej niespodziewanej manifestacji jego energii magicznej i musiał przyznać, że był trochę zawiedziony. Że też musiało trafić w Moody'ego, któremu już i tak starał się utrudnić życie, wielka szkoda. Szczególnie, że dookoła znajdowało się tyle osób, którym taki niespodziewany incydent mógł zaszkodzić na różne sposoby - osłabić, zranić, odepchnąć nie tam, gdzie by chciał lub właśnie przyciągnąć wprost w sidła przeciwnika. Oczywiście to równie dobrze mogło być zaklęcie defensywne, pomocnicze, które byłoby w stanie w odpowiednim momencie uratować komuś skórę, zupełnie jakby fortuna śmiała się prosto w twarz jego przeciwnikowi. Tyle opcji, tyle możliwości w tak dogodnym miejscu i zróżnicowanym gronie. Najwyraźniej Vincent zaiste był urodzony pod pechową gwiazdą i miał dziwne przeczucie, że podczas ej całej zabawy w kaplicy nie dane mu się naprawdę rozkręcić. A szkoda, i nawet Szatańska Pożoga, na której ponownie skupił swoją uwagę wzlatując pod sufit, wydawała się być jakaś taka łagodna jak na warunki lokacji,w której została przywołana. Chociaż to może po prostu Gross ja na tyle kontrolował, żeby bardziej postraszyć niż zrobić jakąkolwiek krzywdę. Nijak nie pasowało mu to do tego Ślizgona, ale kto wie jak mocno oberwał w głowę, gdy go nie było. Rozejrzał spokojnie po kaplicy, wyszukując pomiędzy ognistym zwierzyńcem jakiejkolwiek okazji do zabawy. Czuł to nieprzyjemne mrowienie sygnalizujące gasnący entuzjazm i wiedział, że powinien coś zrobić, by wycisnąć z tak wspaniałego w zamyśle święta ile był w stanie. Cóż, skoro Grossherzog tak bardzo stara się opanować swój destrukcyjny czar to może należałoby mu ulżyć i rozproszyć go na tyle, by stracić większą część swojego skupienia? To brzmiało jak plan. Zanurkował w dół, płynnym ślizgiem zbierając ponownie trochę żaru. Podleciał nieco ponad Gilgamesha i jego przeciwnika, po czym cisnął brudno-piekielnie gorącą mieszanką w obojgu - najpierw jeden, potem drugi. A co tam, w końcu żadna ze stron nie jest uprzywilejowana, więc hulaj dusza, piekła nie ma. Jakże adekwatne powiedzenie w tym momencie! W następnej kolejności postanowił wykorzystać kilka drzazg ze zniszczonych już ław. Wybierał te grubsze, mocniejsze, pamiętając by nie przesadzić z ciężarem. W tempie ekspresowym postarał się wyrzucić resztkę żaru za kołnierz Grossa, od razu zmierzając w stronę pewnego Krukona, który najwyraźniej postanowił potańczyć z Glomem. To dla niego przygotował drzazgi. Jedną wykorzystał dźgając nią w potylicę, drugą zaś postanowił przesunąć po jego szyi, tuż za uchem. Momentalnie się oddalił znów pod sufit, dzierżąc między palcami jeszcze jedną drzazgę , cieńsza, ale dłuższą. Idealną, by rzucić komuś w oko - na przykład. Ciekawe czy udałoby się z takiej odległości... Zamierzył się, wycelował w Bellatrix i rzucił. Miejsce pod sufitem miało ten plus, że cały dym kumulował się właśnie tam, więc jego i tak na wpółprzezroczysta postać miała idealną kryjówkę. Szczególnie, gdy ktoś był zajęty zabawą tam na dole.
1. Rzut drzazgą w twarz Bellatrix |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Cmentarz Sro 12 Wrz 2018, 14:24 | |
| The member 'Vincent Pride' has done the following action : Dices roll
'k6' : 3 |
| | | Gilgamesh von Grossherzog
| Temat: Re: Cmentarz Czw 13 Wrz 2018, 16:37 | |
| Nagle zauważył zaklęcie które zdecydowanie utrudniało mu prucie w Moody'ego zaklęciami. Co do nosa Voldemorta? Ktoś tu się wpierdzielał między wódkę i zakąskę, a to było coś czego zdecydowanie Gross nie tolerował. Nie znał typa, jednakże zamierzał jak najszybciej mu wyjaśnić że stawanie na drodze wściekłego księcia zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem. Teraz naprawdę był wściekły i nawet rozważał próbę zmniejszenia dystansu i połamania mu różdżki, skręcenia mu karku i ogólnie zrobienia z niego sieczki za pomocą własnych rąk, jednakże chwile później zauważył kolejne zaklęcie. To już zdecydowanie popsuło mu szyki więc musiał przerwać swój czar, którym chciałby pozbyć się mordercy Rosiera. W międzyczasie zauważył że dołączył do niego Franz - teraz zdecydowanie zrobiło mu się lepiej. Nie żeby czuł że potrzebuje pomocy, po prostu lubił tego mrukliwego dupka i dobrze było go mieć u boku. Taka prawda. W tym czasie jednak pan auror postanowił zaatakować go bezpośrednio. Teraz zdecydowanie musiał się nim zająć, ale najpierw mała obrona. - Protego - rzucił jak najszybciej tylko był w stanie. Dopiero kiedy się upewni że nikt mu nie zagraża to może tłuc radośnie przeciwnika w ten czy inny sposób. Nie miał jednak czasu reagować na wszystko, oberwał więc masą żaru od Vincenta. Z trudem powstrzymał grymas, kiedy poczuł ból, pieczenie i oparzenia. A żeby sukinsyna pośmiertnie sławny już troll z parkinsonem wychędożył. Tak czy siak został mu jego przeciwnik - nie miał czasu zastanawiać się co z nim zrobić, zauważył jednak że polterpride walczy po obu stronach naraz. Wykorzystał więc ułamek sekundy kiedy Lorcan był zmuszony żeby uniknąć żaru lub chronić się przed jego zaklęciem i postanowił trochę poszaleć. - Incendo Oculi - krzyknął. Chciałby do tego prostego zaklęcia dodać jeszcze jakąś piękną frazę, cokolwiek dumnego jednakże nie miał specjalnie czasu. A szkoda. Groźba że urwie się komuś łepetynę i nasra w szyję, rodem z brytyjskiej marynarki zawsze była dumna i usprawniała każdą walkę. Na koniec dodał jeszcze jedno, darując sobie obronę w wypadku w którym by mu nie wyszło - zamierzał być w pełni ofensywny, trzeba w końcu zrobić komuś krzywdę - jak tak dalej pójdzie, to będzie musiał rozrzucać avady na prawo i lewo bo póki co bardziej dystyngowane metody nie wychodzą bo ciągle ktoś mu przeszkadza. - Astrapoplectus To powinno wystarczyć, no, chyba że akurat miał pecha. Co do kontrolowania pożogi, która rozprzestrzeniała się w całkiem niezłym tempie i w sumie to z kaplicy już nic za bardzo nie powinno zostać, ale trudno się mówi...nie zamierzał nawet próbować. W tym momencie jedyne na czym się skupiał, to by przypadkiem nie uszczknęła nic z niego ani Franza. Reszta niech radzi sobie sama, nie zamierzał im pomagać, niech pożoga ich strawi jeśli trzeba.
1. Protego 2. Incendo Oculi w Lorcana 3. Astrapoplectus w Lorcana |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Cmentarz Czw 13 Wrz 2018, 16:37 | |
| The member 'Gilgamesh von Grossherzog' has done the following action : Dices roll
'k6' : 5, 4, 4 |
| | | Anonim
| Temat: Re: Cmentarz Czw 13 Wrz 2018, 16:48 | |
| Władza, była tym co skłoniło go do przystąpienia w szeregi Czarnego Pana, nie chodziło o ten cały konflikt na temat czystości krwi, nie interesowali go ten mugole czy inne magiczne stworzenia plugawiące tą ziemię. Kochał władzę, momenty w których niczym sam Bóg decydował o życiu lub śmierci swojej ofiary. Wtedy po jego ciele przechodziło to cudowne uczucie, które powodowało ciepło w jego sercu, tylko w takich chwilach czuł że posiada ten narząd, bijący w piersi z niewyobrażalną prędkością, promujący szkarłatną ciesz, która napędzała cały ludzki organizm. Wystarczyło najprostsze zaklęcie wymierzone prosto w pierś, by żywa istota zamieniła się kupkę kości i skóry, tracąc tym samym całe człowieczeństwo. Poczucie władzy napędzało go do robienia rzeczy, które wypaczały jego duszę, jednak on zdawał się tym nie przejmować, bo czymże jest utrata duszy jeżeli posiada się taką potęgę? Uśmiechnął do własnych myśli, doskonale pamiętał każda swoją ofiarę, w głowie odtwarzał każda śmierć napawając się łzami, błaganiami o litość i tym gasnącym w oczach świetle, które znikało w ostatniej chwili udręki nieszczęśnika. Och... jaką wtedy czuł ekscytację. Zupełnie taką jak teraz, kiedy przy skroni młodej uczennicy trzymał swoją różdżkę. Biedna, mała dziewczynka, prawie było mu jej żal. Prawie. Nabrał powietrza w płuca zaciągając się jej cudownym zapachem, zapachem strachu wymieszanym z wonią perfum. Prawie namacalnie czuł jak krew pulsująca w żyłach brunetki przyspiesza, jak tętnica na jej bladej szyjce powiększa się, nęcąc go i kusząc swoim kolorem. Teraz wystarczyłoby wypowiedzieć jedynie stosowne zaklęcie, kilka prostych słów które znał na pamięć, które wypowiadał milion razy zanim zaczęły mu służyć jako narzędzie zbrodni. Nie lubił prostych rozwiązań, wolał czemuś poświęcić swój czas, swoją energię oraz napawać się tymi chwilami, które ostatecznie doprowadzały do śmierci jego ofiary. Był cierpliwy, była to jego kolejna cecha ceniona przez pobratymców, nie był narwany jak inni, chociażby Bellatrix która była niezwykle niecierpliwa. Być może dlatego do tej pory mimo młodego wieku powierzone zostało mu tak wiele zadań. Czuł się niczym Wybraniec. Krzyki, nawoływania, rozpacz. Szalejące płomienie, które nadały temu wydarzeniu niezwykłego ciepła. Dźwięk spadających trucheł na betonową podłogę, duszący dym, który jemu na myśl przywoływał najpiękniejsze wspomnienia. Czad, niczym cichy zabójca wspierający się do płuc, niewidzialny, jednak przynoszący jedynie śmierć. Z pomiędzy jego kłębów dostrzegał migoczące światła, tak piękne, niczym zorza polarna. Był zauroczony całą tą scenerią, czując jednocześnie niezwykle pokłady dumy w piersi. Wrócił do dziewczyny z szerokim uśmiechem na wytatuowanej twarzy, ach... jaka szkoda że nie może to dostrzec. Maska. Sprawiała że stawał się anonimowy, czasem żałował, że musi się za nią kryć. Żałował że kiedy przechadza się bez niej ulicami, mijając nieświadomych ludzi wywołuje jedynie zdziwione spojrzenia, zamiast te pełne strachu, które widział zawsze gdy odziany był w czarne szaty. Ale wiedział, czuł to każdą częścią ciała. Przyjdzie dzień który pozbawi ich tego karykaturalnego przebrania, w którym z wysoko wzniesioną głową będzie kroczył wśród swoich braci z Czarnym Panem na czele pozostawiając po sobie zgliszcza domostw, stosy ciał zapisując się na kartach historii na zawsze. Poczuł jak gęsia skórka pojawia się na jego ciepłe, gdy tylko o tym myślał. Taka przyjemna, taka... Znowu. Zbyt bardzo zatracił się w cudownej wizji przyszłości. Ta suka wykorzystała jego chwilowy brak koncentracji. Odskoczył od niej jak poparzony, widząc jej zamiary. Odwróciła chcąc zaatakować go po raz kolejny, tym razem używając do tego swojej zgrabnej nóżki. Chwycił jej stopę aby uniemożliwić jakikolwiek atak. Zacisnął zęby, jej zachowanie i śmiałe posunięcia denerwowały go. Wydał z siebie dziki ryk, niczym drapieżnik szykujący się do ataku. Widząc zaklęcie rzucił Incarcerous, aby poddusić tą jej apetyczną szyję.
1. Unik 2. Chwyt za nogę 3. Incarcerous |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Cmentarz Czw 13 Wrz 2018, 16:48 | |
| The member 'Anonim' has done the following action : Dices roll
'k6' : 3, 6, 3 |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Cmentarz Czw 13 Wrz 2018, 21:09 | |
| Stał przed nią, zamaskowany, pozbawiony twarzy, bezimienny. Zimny dreszcz przeszył jej ciało. Wyglądem na myśl przywoływał postać dementora, przebrzydłą istotę której jedynym celem egzystencji było pozbawiania ludzi szczęścia. Wpatrywała się w czarną postać z szeroko otwartymi oczyma, prawie nie różnił się od tych przebrzydłych tworów, będących wypaczeniem natury. Jednak było coś... bijące w jego piersi serce, które pozwalało jej nadal nazywać go człowiekiem. Od razu przybrała postawę obronną, coś jej mówiło, że nie ma on wobec niej przyjaznych zamiarów. Czy nazwisko Carrow nie powinno działać jak tarcza obronna? A może on nie zdawał sobie sprawy z tego, kim właściwie jest blondynka stojąca przed nim? Może wziął ja za zwykłą uczennicę, która przybyła na pogrzeb opłakiwać swojego zmarłego kolegę? W całym tym chaosie wszystko zdawało się być możliwe. Ogień, dym, krzyki, sięgające na około zaklęcia, rzucone bezpośrednio w kogoś lub zupełnie w powietrze, aby tylko się ratować. By uciec z tej pułapki w którą nieświadomie wpadli. Stanąć do walki czy uciec w popłochu? W przeciągu sekundy musieli zdecydować, wszystko wokół działo się tak szybko, niektórzy zapewne nie do końca świadomi owego wydarzenia zostali, inni gdy tylko zorientowali się w sytuacji chwycili za różdżki właściwie nie świadomie wybierając stronę konfliktu. Starcie dwóch wrogów, wielu ludzi, młodych osób które zdawało się mają jeszcze czas. Jakże mylne i złudne to było. Od dawna przeczuwali i to wszyscy, że wojna wisi w powietrzu, nie ważne kto pierwszy wykonał krok ku niej, zbliżała się nieubłaganie, a oni? Ukryci za murami z nadzieją, że jeszcze ich nie dotyczy, że to za wcześnie. Głupcy. Chcieli oszukać czas, samych siebie. Zaatakowała pierwsza, uczona doświadczeniem, że najlepszą obroną jest atak. Teraz na szali stało jej życie, w oczach wszechświata była jedynie marnym pyłem, nic nieznaczącym w ogromie wszystkiego co ich otaczało. A jednak, posiadając tą świadomość nadal pragnęła żyć, przecież nie zdążyła zrobić jeszcze tylu rzeczy, nie zdążyła powiedzieć wszystkiego, co chciała. Dopiero stając przed wizją śmierci uświadamiamy sobie jak kruchymi istotami jesteśmy. Odparł jej atak, zacisnęła swoją drobną dłoń mocniej na drewnianej różdżce. Zacięty wyraz twarzy, skupione niebieskie tęczówki, wpatrujące się w niego z wyraźną zawziętością. Nie zamierzała się poddać, obroni się przed każdym zaklęciem, uczyła się tego od czasu kiedy była dzieckiem. Została do tego wytrenowana i choć zapewne jej rodzice pragnęli ujrzeć ją po stronie Czarnego Pana, Śmierciożerca przed nią nie pozostawił blondynce wyboru. Dokoła panował rozgardiasz, języki ognia były właściwie wszędzie, odcinając im całkowicie drogę ucieczki. Dym docierał do nozdrzy, by następnie wywołać w płucach to nieprzyjemne uczucie duszenia, rozbolały ją. Zaczęła kasłać, gdy duszące opary całkowicie wypełniły jej klatkę piersiową. Uspokoiła się dopiero pod dłuższej chwili, usłyszała wypowiadane zaklęcie, struga światła śmignęła gdzieś koło niej. Uniosła brwi do góry, usta otworzyła w niemym szoku, jednak nim ten rzucił kolejny czar, tym razem trafiając krzyknęła – Everte Stati – wymierzając w niego różdżką. Wydawał się jej podejrzany, jakiś inny niż pozostali, którzy używali silniejszych zaklęć, wykazywali się lepszą celnością i większą zaciętością w walce.
|
| | | Sarah V. Rize
| Temat: Re: Cmentarz Czw 13 Wrz 2018, 23:32 | |
| Przez ciało Krukonki, która przez kilka sekund wydających się czasem dość długim, by nabyć trochę obrzydzenia do żałosnego wyglądu unieszkodliwionego właśnie Ethrana przeszedł kalejdoskop emocji. Była zadowolona, ponieważ ofiara została już unieszkodliwiona (z pewną pomocą kogoś, kogo twarzy dobrze nie dojrzała). Była zdumiona i zła, ponieważ jej pięknie wyprowadzony lewy sierpowy, który miał skruszyć i przemodelować kości czaszki nieszczęsnego Puchona na coś… ciekawszego – nie trafił. Nie było jednak na co narzekać – w bardzo krótkim czasie nasz Wieszcz i Mówca został znokautowany przynajmniej kilka razy, a jego prawe ramię barwiło się różnymi odcieniami czerwieni. Jon: Słońce, lecimy dalej. Nie stój w miejscu, bo zaraz coś nas trafi, do cholery!Nie odpowiedziała głosowi, który rozbrzmiał w jej głowie, bo oto poczuła falę gorąca, od której oczy zdawały się wysychać i piec w stopniu prawie takim, w jakim dzieje się to przy fetorze wydzielanym przez Wielebnego Filcha. Szatańska Pożoga wyczarowana najprawdopodobniej przez jednego ze Śmierciożerców, objęła już dużą część kaplicy, aż dziw, że jeszcze nikt nie padł trupem za jej sprawą! Nie znaczyło to jednak, że monstra tworzone przez piekielne płomienie nie miały chrapki na pojedynkujących się dookoła czarodziejów. Kilku z nich uciekało właśnie bocznym wyjściem przed ogromnym wężem rozsypującym snopy iskier dookoła, podpalając w ten sposób drewniane ławki i bardzo skromne ozdoby wykonane z różnych materiałów podatnych na działanie Daru Prometeusza. Traf chciał, że podobny snop iskier, wytworzony przez latającego w tę i tamtą stronę płomiennego jastrzębia, trafił również na plecy Velvet, sprawiając że jej czarna bluzka zaczęła najzwyczajniej w świecie się palić. Dziewczyna miała w sobie na tyle zimnej krwi, że zamiast biegać i próbować ugasić ogień przy pomocy różdżki, czym prędzej zerwała z siebie niebezpieczne w tej chwili ubranie, zanim zdążyło dotkliwiej ją poparzyć i przejść na krótko upiętą fryzurę. Jej lewa, przemieniona ręka była naprawdę przydatna w podobnych sytuacjach. Szczęście w nieszczęściu, że nie było to bezpośrednie dotknięcie jakiegoś płomiennego stwora, a tylko zajęcie się ogniem przez iskry! Na coś takiego Pani Pomfrey powinna jeszcze znaleźć efektywne eliksiry i maści. Kto wie, może obejdzie się bez brzydkich blizn na tych zgrabnych plecach? Przez krótką chwilę, rozglądała się nerwowo, próbując zorientować się w ogólnym chaosie. Ktoś, kto obserwowałby ją z boku mógłby uznać to za widok nieco groteskowy – prawie dorosła dziewczyna średniego wzrostu, ubrana w krótką spódniczkę, pończochy podkreślające zgrabne nogi, wysokie glany i… czarny, koronkowy stanik, opinający może niezbyt duże, ale za to całkiem ładnie ukształtowane piersi. W prawej dłoni różdżka, gotowa do obrony, a cała lewa ręka jakby przeszczepiona od jakiegoś humanoidalnego demona. W tle płomienie i wybuchy – może było to nieco abstrakcyjne, ale na pewno skazane na holywoodzki sukces. Po szybkiej lustracji pomieszczenia i analizie sytuacji, dziewczyna wiedziała już, co musi zrobić. Niczym rządczyni Piekieł, patrolująca swoje włości, zwinnie przemknęła na środek kaplicy, wypatrzyła punkty nośne konstrukcji dachu (nadszarpniętego czasem oraz na bieżąco – ogniem), po czym szybko wycelowała w nie po kolei różdżką i krzycząc: - Bombarda Maxima!Popędziła dalej, odpychając swoją szponiastą łapą jakiegoś zagubionego i oślepionego dymem typa. Nie było dla niej aż tak ważne, czy zaklęcie sprawiło, że w dachu powstała dziura wpuszczająca do środka deszcz, który w czasie ceremonii pogrzebowej przybrał nieco na sile i nie był już tylko upierdliwą jak leming w czasie godów mżawką. W tej chwili miała jeszcze jeden cel, prawdopodobnie ważniejszy. Jon: To Resa! – zwrócił gorączkowo uwagę Morensen, widząc oczami Sary Gryfonkę, szamoczącą się z jakimś typem. Chłopak wewnątrz głowy nie musiał już dawać instrukcji swojej żeńskiej alter ego – w końcu dzielili myśli, dlatego kolejna akcja przebiegła błyskawicznie. - Anderson! – krzyknęła panna Rize, dając w ten sposób znać o nadchodzącej pomocy, która została udzielona w sposób dość… niespodziewany, a mający wpływ na wszystkich zebranych w kaplicy. Krukonka szybko użyła swoich umiejętności, aby upodobnić swoje oczy do tych posiadanych przez wszelkie stworzenia żyjących w ciemnościach, a jednocześnie w biegu zakreśliła okrąg nad swoją głową i powiedziała: - Tenebris!Wszystkie postacie oblekła nieprzenikniona ciemność, niemożliwa do rozproszenia ani przez światło naturalne, ani też magiczne. Zależnie od wyniku szybkiej metatransmutacji oczu, Sarah w odpowiednim tempie odprowadza Resę poza zasięg atakującego jej Śmierciożercy, kierując się w stronę najbliższego wyjścia. UWAGA WSZYSCY ZAWODNICY Proszę o przeczytanie poniższych treści!!!
- Spoiler:
Po uzgodnieniu z MG, zaklęcie >Tenebris< [magia ucieleśniania, zaklęcie z poziomu bardzo trudnego] działa na obszarze całej kaplicy. Efektywność transmutacji metamorfomagicznej oczu Sary ustali dodatkowy rzut k10: - nieparzyste: metamorfoza jest słaba (modyfikator: 0) - parzyste: metamorfoza się udała (modyfikator: +1)
MG wykona rzut kością dla każdego gracza, określający co stanie się z jego postacią w następnej turze. _________________________
Ustalone przez Mistrza przedziały dla k6 na zaklęcie >Bombarda Maxima< 1-2 w dachu powstaje otwór, ale nie ma to dużego wpływu na Pożogę 3-4 połowa dachu zostaje zniszczona, Pożoga trochę się uspokaja 5-6 większość dachu zostaje zniszczona, Pożoga przygasa do niewielkich rozmiarów
Z góry przepraszam za literówki, jeśli takie zostawię – z wiadomych powodów nie będę mógł ani zedytować, ani usunąć posta, prawda? ;)
AKCJE: 1. Zerwanie bluzki, prezentacja stanika i przy okazji ugaszenie pożaru na plecach. 2. Bombarda Maxima w elementy konstrukcji dachu – k6 3. Tenebris [całe pomieszczenie] |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Cmentarz | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |