Temat: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Sob 19 Lip 2014, 21:39
Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade
To miejsce wygląda jak z bajki, a czas zdaje się tu płynąć wolniej. Park nie jest przesadnie zadbany, więcej tu polnych kwiatów niż skwerów. Niewielka rzeczka, przez którą biegnie kładka przecina to miejsce na pół.
Alejki, kilka ławek oraz mały strumyczek szemrzący wokół parczku. Miejsce wyglądało jak z bajki. Parę osób przechadzało się po nim rozkoszując się promieniami słońca. Steven siedział w jakimś parku w odludnej części Hogsmade. Nie lubił tłoku, a hałas go męczył. Sam nawet się zastanawiał co tu robi. Przecież powinien się przygotowywać do roku szkolnego w Hogwarcie, a wcześniej do obozu dla młodzieży. Wiedział czego będzie on dotyczył i popierał tą ideę. Choć słońce prażyło niemiłosiernie Bryton był ubrany jak pospolity muzyk rockowy. Miał na sobie czarne jeansy, które nosiły ślady wielokrotnego używania i w niektórych miejscach niedługo mogły się przetrzeć. Do tego miał koszulkę z krótkim rękawem z jakimś dziwnym nadrukiem oraz czarne okulary na oczach. W jego wyglądzie rzucała się również w oczy gitara. Bryton siedział bowiem pod jakimś drzewem i coś brzdąkał. Nie obchodziło go czy ktoś go pozna czy też nie. Był w swoim świecie i to było dla niego święte miejsce. Przynajmniej teraz mógł spokojnie pomyśleć.
Rubeus Hagrid
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Sob 19 Lip 2014, 22:53
Koniec roku był dla Hagrida bardzo dużym przeżyciem i ciężko było mu się przyzwyczaić do ciszy panującej w Hogwarcie od tamtego czasu. Do Hogsmeade przyciągnął go fakt, że roiło się tam wielu młodzików ze szkoły z powodu koncertu Upiornych Wyjców. Witał się z napotkanymi Gryfonami wylewnie, czasami jakiegoś Puchona złapał w swoje ramiona i kłaniał się dziewczętom z Ravenclawu, próbując zachowywać się tak, jak na dżentelmena przystało. Sam nie wiedział, co go przyciągnęło do parczku przy wejściu do Hogmeade, ale poszedł w tamtą stronę i rozejrzał się dookoła. Chwilę później Rubeus dostrzegł osobę, siedzącą pod drzewem i zainteresował się nią na tyle, aby ruszyć w jego kierunku. U jego boku jak zwykle szedł wielki brytan, Kieł. Na pierwszy rzut oka obaj wyglądali jak zwiastuny problemów: źli, groźni i niebezpieczni. Nic bardziej mylnego – o to nadchodził półolbrzym o wielkim, miękkim sercu oraz jego tchórzliwy pies, który dawał nogę przy pierwszej lepsze okazji, jak tylko robiło się niebezpiecznie. Hagrid miał wrażenie, że osobę dosyć dobrze znał, ta burza czarnych loków, okulary na nosie i gitara sprawiały, że był bardzo rozpoznawalnym osobnikiem. No przecież! To nowy nauczyciel Obrony przed Czarną Magią! Że też wcześniej na to nie wpadł, osoba była bardzo charakterystyczna i niełatwo było ją z kimś innym pomylić. Słyszał też, że mężczyzna miał jakiś własny zespół, jednak jego nazwa całkowicie wypadła mu z głowy i nie mógł jej sobie przypomnieć w danym momencie. Może to dobry powód, aby zagadać? W sumie, to nawet gdyby nie miał powodu, to i tak by zagada, bo dlaczego nie? Gdy już dotarł do mężczyzny, przystanął nad nim i spojrzał w dół. Czarnowłosy wydawał się z tej perspektywy bardzo malutki, co nieco śmieszyło Hagrida, jednak jak to na Gajowego Hogwartu przystało – okazywał respekt i szacunek przyszłemu profesorowi. Oh, jeśli go pamięć nie myli, to kiedyś chodzili ze sobą do szkoły, Brytan był chyba rok niżej, fajny z niego dzieciak był, jednak Hagrid nie miał okazji poznać go bliżej… z wiadomych powodów. Mimo wszystko uśmiechnął się do mężczyzny wesoło. - Rubeus Hagrid, Strażnik Kluczy i Gajowy w Hogwarcie – powiedział oficjalnym tonem, po czym zaśmiał się wesoło, a jego broda zdawała się żyć własnym życiem. Przechylił głowę lekko w bok, zahaczając kciuki na swoim skórzanym pasie i podciągnął spodnie, które lekko mu się zsunęły w dół. - Cholibka, pan Psor nie na koncercie? – zagadnął.
Gość
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Sob 19 Lip 2014, 23:16
Steven już miał opuścić to jakże zaciszne i spokojne miejsce gdy nagle zauważył katem oka, że ktoś do niego się zbliża. Zwalista sylwetka mężczyzny nie wróżyła nic dobrego. Bryton miał nawet nadzieję, że go ominie. Cóż nie chciał mieć kłopotów już w pierwszych dniach mieszkania w Hogsmade. Czemu wybrał akurat tą magiczną mieścinę? Odpowiedź była prosta. Był tu spokój i szybki dostęp do Hogwartu, a właśnie tego w tym momencie potrzebował. Oczywiście widział jakieś poruszenie w samej wiosce i na jej obrzeżach ale jak na razie nie miał ochoty na chodzenie na jakiekolwiek koncerty rockowe choćby, tak znanej kapeli i podziwianej przez Stevena kapeli jak Wyjce. Nie dało się ukryć, że ich lubi. Potrafił zagrać z pamięci każdą solówkę jaka znajdowała się w ich piosenkach ale nie chciał się z tym na razie ujawniać, bo i po co mu to było. Kiedyś nawet starał się o przyjęcie do tej kapeli ale manager odmówił Stevenowi możliwości przyjścia na przesłuchania. Jednak czas chyba wrócić na ziemię. Postać, która zbliżała się do Brytona coraz bardziej interesowała mężczyznę. Miał niejasne wrażenie, że skądś zna tą sylwetkę i te ruchy. Nie wiedział tylko skąd i dlaczego mężczyzna wydaje mu się znajomy. Dopiero gdy pół olbrzym przed nim stanął Stevena oświeciło. No jasne, przecież to Hagrid. Jak mogłem go nie poznać. Oj Steven, źle z tobą. Chyba przemęczenie i nerwy robią swoje pomyslał i spojrzał ponownie na Gajowego. Odłożył gitarę na trawę i wstał by choć trochę być wyższym. - Miło mi poznać tak znamienitą osobę. Jestem Steven Bryton i od kolejnego roku będę uczył Obrony przed Czarną Magią. Mam nadzieję, że będziemy się często spotykać na korytarzach Hogwartu. – powiedział. Bryton był znany z tego, że uwielbiał wymieniać uprzejmości z ludźmi. Niewiele to mogło komukolwiek o nim powiedzieć ale to tylko cieszyło Brytona. No chyba, że ktoś go znał i wiedział, że to swego rodzaju reakcja obronna przy pierwszym spotkaniu. Na kolejne pytanie Hagrida, Steven nie wiedział jak ma odpowiedzieć. Wiedział, że Wyjce dziś grają, ale nie miał pojęcia jak to zrobić by nie zdradzić zbyt wiele informacji o sobie. W końcu wpadł na pewien pomysł, który wydał mu się dobry. - Powód, dla którego nie uczestniczę w koncercie Wyjców jest prosty. Mam coś takiego jak awersja do tłumów. Ciężko to wytłumaczyć ale tak mam od pewnego czasu. – powiedział patrząc na pół olbrzyma. Miał nadzieję, że nie będzie próbował wyciągnąć dlaczego tak się dzieje. W końcu Steven nie chciał przy pierwszym spotkaniu przekazywać zbyt osobistych informacji o sobie.
Rubeus Hagrid
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Pon 21 Lip 2014, 19:24
Hagrid spoglądał na Stevena z zainteresowaniem i powagą wymalowaną na twarzy. Znał wielu ludzi, którzy lubili korzystać z chwili samotności. Sam Rubeus często przebywał sam na przykład w Zakazanym Lesie, żeby się wyciszyć. Jednak w przeciwieństwie do Brytona, to Hagrid nie potrzebował aż tak bardzo samotności i ciszy. Był osobą, która czerpała radość z rozmowy i zacnego towarzystwa, co skutkowało tym, że długo sam nie usiedzi w chatce. Kiwnął głową i zaśmiał się cicho. - Mam nadzieję, że trochę chęć bycia samemu Panu Psorowi przejdzie- powiedział z powagą i cicho westchnął. – Dzieciaki, szczególnie pirszoroczni są bardzo trudni do opanowania. Co chwila do Zakazanego Lasu chodzą, albo szukają przygód gdzie indziej. Niech no skonam, jak w następnym roku będą chciały się włamać do Pańskiego gabinetu, żeby szukać tam jakichś przygód – powiedział półolbrzym i spojrzał na psa, który dyszał z gorąca. Był środek lata i pies ciężko znosił takie temperatury, ale nie było jeszcze aż tak źle. Rozejrzał się dookoła i spojrzał na zegarek, który pokazywał, że właśnie się spóźnił na rozpoczęcie koncertu. - O cholibka! Jestem już spóźniony, Wyjce zaczęli już grać – niemalże krzyknął, po czym ukłonił się nisko Brytonowi i pożegnał się. Porozmawiałby dłużej, jednak musiał szybko dostać się w miejsce koncertu. Nie chciał przegapić widowiska i okazji, aby przyglądać się bawiącym ludziom. Kochał taką atmosferę.
z/t - przepraszam, ciężko mi ostatnio cokolwiek napisać i chyba powinnam zrobić sobie jakąś przerwę, a nie chcę Cię blokować...
Gość
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Pon 21 Lip 2014, 22:16
Steven przypatrywał się ze zdziwieniem Hagridowi. Nie dlatego, że przeszkadzał mu sposób mówienia czy też wygląd półolbrzyma. Po prostu słowa jakie wypowiadał wydały mu się dziwne. Cóż prawdą było to, że Steven bardziej wolał przebywać w samotności niż w gwarze innych ludzi, gdzie męczył się niesamowicie. Wysłuchał co miał do powiedzenie i lekko się uśmiechnął. - Możesz być pewny, że mi to przejdzie. Przecież w Hogwarcie nie da się znaleźć chwil samotności. – powiedział i lekko się wzdrygnął słysząc kolejne słowa. Nie spodobało mu się to, że uczniowie mogą próbować naruszyć jego prywatny teren. No cóż trzeba będzie pomyśleć nad jakimiś specjalnymi zabezpieczeniami pomyślał i znów spojrzał na Gajowego. - Nie musi się Pan obawiać. Wiem jak poskromić dzieciaki, szczególnie pierwszorocznych i oczywiście jak pohamować ich pęd do psot i wiedzy, jaka nie powinna ich interesować. Nie mniej jednak dziękuję za ostrzeżenie. Postaram się by uczniowie mieli tyle roboty, aby nie miały czasu na planowanie włamania do mojego gabinetu. – stwierdził po dłuższym milczeniu. Widział, że półolbrzym gdzieś się śpieszy. Oczywiście Bryton nie chciał go zatrzymywać. Dziwił się jednak dlaczego tak nagle Hagrid chciał go opuścić. Cóż widocznie nie był za bardzo interesujący. - Rozumiem. Życzę miłej zabawy na koncercie. Być może przyjdę ich posłuchać, ale na pewno nie będzie mnie w tym tłumie. – powiedział i zaczął odprowadzać wzrokiem przedziwną parę. Współczuł jedynie temu zwierzęciu, które będzie musiało wysłuchiwać tych wrzaskliwych dźwięków. W końcu doskonale zdawał sobie sprawę, że zwierzaki tego nie lubię. Po chwili jednak sam wstał, wziął gitarę i zaczął się oddalać w sobie tylko znanym kierunku.
z/t
Jared Wilson
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Sob 11 Paź 2014, 15:25
Niepewnym krokiem dał się wyprowadzić z Pubu dwóm wiedźmom. W jego oczach mogłby uchodzić za atrakcyjne, z tymi pięknymi tiarami na głowach okolonych ciemnymi włosami. W rzeczywistości obie były w średnim wieku, jak on, nie pierwszej piękności i na trzeźwo nie obejrzałby się za nimi dwa razy. Jakkolwiek alkohol nie wpłynął na jego sposób spostrzegania płci pięknej, obie panie podjęły się niemal niemożliwego. Obawiały się z pewnej strony Jareda, uchodzącego powszechnie za mało uprzejmego mężczyznę ze skłonnościami do wybuchów agresji, gniewu i wściekłości. Wilson opierał wielkie ramiona na barkach kobiet i powłóczył nogami. Wiercił się, bo próbował jednocześnie poszukać paczki cygar. - Wynocha. - warknął na towarzyszki, próbujące odstawić swego szefa pod dom. Odsunął się od nich śląc pod ich adresem wiązankę przekleństw, których powstydziłby się każdy charłak. Jared był nie do zniesienia na trzeźwo. A gdy się upił, był o wiele gorszy. Nigdy nie miał nastroju mając w żyłach whisky zmieszaną z wódką. Mógł uchodzić za kogoś nieobliczalnie niebezpiecznego. Mimo tego i tak myślał jakoś logicznie. Owszem, pomylił dróżkę prowadzącą na Grimmauld Place, ale chodził jeszcze prosto. Czuł się tak rozluźniony i zrelaksowany, dzięki wypitym trunkom. Śmiać mu się chciało z Hagrida, który poległ i zniszczył meble w Pubie. Ale skoro Jared zapłacił sporo Aberforthowi, to nie powinno być później problemów z powrotem na podobną imprezę w przyszłym tygodniu. Zapamiętał, żeby przy następnym spotkaniu mieli powód do świętowania. Wilson nie przyznawał się sam przed sobą, że ostatnie dni przeżywał coraz gorzej. W domu nie czuł się tak, jak powinien. Nie miał ochoty tam wracać i też nie było go tam od paru dni. Kate była do tego przyzwyczajona, chyba. Dzieci tak. W tygodniu rzadko go widywały, a przecież został miesiąc wakacji i powinien pokazywać się Skai częściej zanim ta wyjedzie do Hogwartu. Żeby nie zapomniała jak wygląda jej własny ojciec. Nie miał ochoty, nie miał ochoty tkwić tam, skoro miał masę pracy. Wylewał swój gniew na współpracowników i kwestią czasu jest zanim ktoś mu delikatnie nie wspomni, że powinien przystopować. Problemem jest fakt, że Jaredowi było wszystko jedno. Everettowa wróci do Hogwartu, a w czerwcu będzie miała rodzinę zastępczą. Dopadnie i zabije jej ojca. Urządzi Williamsowi niebywałą awanturę, aby przejrzeli na oczy i przystąpili do działania. Nie znosił bezczynności. Mężczyzna nawet nie zwrócił uwagi, że obie stare wiedźmy coś do niego mówią (próbują namówić go na powrót do domu, czego nie aprobował), zajęty był popalaniem cygara. Marynarkę zostawił w Pubie, dwa guziki czarnej koszuli były rozpięte, a rękawy podwinięte do łokci. Przekrwione ciemne ślepia, niemal całe czarne. I mocny zapach alkoholu, jakby na siebie go wylał. Jerry łeb miał twardy, a więc nie udało mu się upić tak, jak chciał. Halls i Machiavelii za nim nie nadążali. Hagrid jedynie dotrzymywał mu tempa, nie wspominając o Williamsie, który chyba w ogóle nie kontaktował ze światem. To był kolejny powód złości na wszystkich wokół. Nie mógł nawet porządnie się upić, bo nikt nie umiał pić tak, jak on. Wilson ruszył w przeciwną stronę. Nie do domu, tylko do Ministerstwa. O tej porze nie powinno tam być za wiele osób, jedynie kilka sprzątaczek. Żadna nie ośmieli się mu zwrócić uwagi na jego stan. Pójdzie tam, zamknie się w swoim gabinecie na samej górze i nie wyjdzie, dopóki alkohol nie wywietrzeje mu z głowy. Powrócił myślami do czasów sprzed małżeństwa. Gdyby nie wpojona lojalność wobec poślubionej, załatwiłby sobie na tę noc ciepło kobiety. Coraz więcej jego potrzeb nie było zaspokajanych, przez co był jeszcze bardziej drażliwy. Nieprzyjemny w obyciu. Nie dziwił się, że wiele osób przestało się do niego odzywać i z nim utrzymywać kontakt. Nie był miły. Nie chciał być. Nie spojrzał nawet na dwie towarzyszki, nie interesując się dlaczego odważyły się zmartwić o takiego kogoś jak on. Nie miał pojęcia, że Aberfoth wysłał sowę do jego żony. Oj, bardzo by się na to wkurzył. Jest dorosły i sam za siebie decyduje. Teraz chciał zaszyć się w swoim gabinecie, a od rana (jeśli nie zmorzy go kac) popędzić podwładnych mu aurorów do intensywniejszej roboty. Na 300%.
Gość
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Sob 11 Paź 2014, 21:20
Noc była późna, ale Seth walczył dzielnie do końca, nie pozwalając się odkleić od szyby ani skrzatowi, ani tym bardziej Kath. Zawziął się i powtarzał, że czeka na ojca, który obiecał mu do snu poczytać Baśnie barda Beedle'a. Ostatnio zaczęli historię o pieńku i do dzisiaj nie została ona dokończona. Wiedziała, że Jared dzisiejszego wieczoru zaprosił paru aurorów do pubu. Pracowali w tym samym miejscu, z tymi samymi ludźmi, miał więc zapewne świadomość, że jego plany dotarły także do małżonki, choć on sam właściwie nic o nich nie wspominał. W domu, w którym był ostatnio cztery dni temu, mówił tylko o nowych śledztwach oraz wytropionych śmierciożercach, znalazł również chwilę dla Skai, aby zagrali i właściwie tyle go widziała. Nie powinna mu mieć tego za złe, od lat ich relacje polegały na wypracowanej sztuce kompromisów oraz braku oczekiwań wobec drugiej strony. A jednak, ilekroć zostawała sama z dziećmi w domu, coś w jej środku kuło uciążliwie. Kiedy Seth z bezsilności zasnął, wzięła go ostrożnie na ręce i zaniosła do łóżka. Przykryła małego czarodzieja po same uszy i dłuższą chwile siedziała tak na skraju łóżka, gładząc jego gęste oraz niesforne pukle włosów. Widok szczerego rozczarowania w oczach dziecka chwytał za serca, nie mogła o tym nie powiedzieć Jaredowi. I to jak tylko wróci. O ile w ogóle wróci. Dziób, który uderzał w szybę, wyrwał Kath z własnych, ponurych myśli. Zasiedziała się, dog zdążył się już ułożyć na jej stopach i zasnąć. Wyślizgnęła się więc z pokoju Setha na paluszkach, a że sowa nie dawała za wygraną, otworzyła okno na korytarzu. Krótka wiadomość, nakreślona przed poczciwego Aberfoth, przelała czarę goryczy. Poprosiła Tanję, aby miała oko na malucha, a sama Pani Wilson, tak jak stała, teleportowała się prosto do Hogsmead. W kapciach i szlafroku, wystawiona na mroźną, późnosierpniową noc, nie miała większych problemów ze zlokalizowaniem małżonka. Szedł, zataczając ją, w towarzystwie dwóch kobiet... Chyba po raz pierwszy poczuła wielką ochotę zdzielenia go nie patrząc się na wszystkie konsekwencje. - Jared Wilson! Zasłużony auror i przykładny ojciec dwójki dzieci ma najwyraźniej problem z powrotem do domu... Słowa Kath, nie kierowane bezpośrednio do mężczyzny, raczej rzucone na wiatr, nie dały się zignorować. Tym bardziej, że po kilku krokach, sylwetka Pani Wilson wyraźnie wyrosła przed oczyma Jareda. Zaciśnięte w wąską kreskę usta i pełne pretensji spojrzenie - z obrzydzeniem przyjrzała się stanowi, w którym paradował jej małżonek. A dwie kobiety, węsząc okazje, zwyczajnie uciekły.
Jared Wilson
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Sob 11 Paź 2014, 22:05
Nie przejął się zniknięciem obu kobiet, jednakże zainteresował go powód, dla którego zniknęły. Czyżby zmądrzały i dały mu święty spokój? Tak, dobrze. Lepiej słuchać aurorów, dobrze się na tym wychodzi. Z zasady. Chyba, że ten auror nie jest do końca trzeźwy, ale to inna historia. Szedł w ciemności dróżką. Był ledwie widoczny, a zawdzięczał to nie tylko czarnej skórze, która ledwie mogła uchodzić za brązową, a także za ubiór i ciemne barwy dominujące w jego sylwetce. Czerń to kolor jego pracy. Aurorzy nie muszą być dobrzy, nie muszą być mili i uprzejmi. Mają wykonywać swoją robotę i taki był Jared. Gdyby nie papiery, nikt nie uwierzyłby w jego zawód. Nic nie mogło go zaskoczyć. Nic, a mimo wzmożonej czujności zdziwił się na dźwięk teleportacji. Kto o tej porze teleportuje się w tej oazie potencjalnego spokoju? Jeśli to zakochane młodziki, przepędzi ich paroma zaklęciami. Przyda mu się wyżyć emocje na czymś albo na kimś. Nie miałby z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Ostatnią osobą jakiej się tutaj spodziewał była własna żona. W szlafroku. Brakowało jej jeszcze wałków na głowie, a byłaby rodem z horroru. Miałby jeszcze problem z zaśnięciem... on, dorosły auror. Na widok własnej żony. Schował różdżkę, która nie wiadomo kiedy znalazła się w jego ręce wraz z czyjąś teleportacją. Wzniósł oczy ku niebu, czego nie mogła widzieć i westchnął na jej gadaninę. - Nie powinnaś w tym stroju i o tej godzinie wychodzić z domu. Co z dziećmi? Mam zmianę nocną w ministerstwie. - zagadał ją czym innym, jednocześnie zbywając Kate. Spełniał swoje obowiązki i nie mogła mu nic zarzucić oprócz braku czasu dla dzieci. Jerry nie miał najmniejszej ochoty słuchać jej wykładu, nie teraz, gdy miał w żyłach alkohol zmieszany z krwią. Dokładnie tak, nie na odwrót. Piąty raz w tym tygodniu przedstawił jej ten sam argument: mam nocną zmianę. A dzień spędzał i tak w murach budynku ministerstwa, tak dodatkowo. Gdyby nie kontrolował podwładnych, tuziny śmierciożerców żyłoby sobie na wyspach i popijało drinki zamiast gnić w Azkabanie. Wiele osób zginęłoby, przez niewystarczającą dokładność młodzików. Jared musiał być w pracy. Musiał, bo wtedy czuł się jeszcze dobrze i nie zabijał wbrew zakazowi o dostarczaniu Śmierciożerców żywych do więzienia. Schował ręce do kieszeni i mierzył z góry wzrokiem swą żonę. I kto tu zachowywał się niestosownie? On przynajmniej był ubrany, a sama pani Wilson latała w szlafroku po Hogsmade. - Wracaj do domu, Kate. - nieprzyjemny ton wypowiedzi nie zachęcał do zagłębiania się w powody jego stanu.
Gość
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Nie 12 Paź 2014, 11:13
Kath prychnęła, dość podobne do rozjuszonego kota, którego ktoś śmiał przegonić z nagrzanego przez słońce parapetu. Jeśli Jared myślał, że wyda bądź co bądź rozkaz, a jego żona go z pokorą posłucha, czekało go przykre rozczarowanie. - Nocna zmiana w Ministerstwie? W stanie nietrzeźwym? Nawet nie nietrzeźwym a nieprzytomnym? Chyba ominęła mnie jakaś zmiana regulaminu. Ton co najmniej ironiczny nie towarzyszył na co dzień Pani Wilson, ale teraz jakoś nie mogła się powstrzymać i zwyczajnie ugryźć w język. Wiadomość, która została do niej wysłana i teraz widok na własne oczy zalanego w trupa męża był co najmniej... ciosem poniżej pasa. Dba o dom, o dzieci. I zero jakiejkolwiek wdzięczności. - Ostrzegam Cię, Jaredzie. To się w końcu źle skończy! Znów nie wracasz do domu, odwlekając obietnice dane Sethowi. Czekał na Ciebie do północy! Już nie chodziło o nią. Kath naprawdę była gotowa przełknąć sporo goryczy związane z jej osobą i brakiem... cóż, partnera będącego dla niej oparciem. Ale za żadne skarby nie zamierzała się godzić, aby Pan Wilson zaniedbywał ich dzieci. Wychodził, nie pojawiał się i nie widział zawodu w tych załzawionych oczach. Ona owszem. - Spójrz na siebie. Śmierdzisz, jesteś brudny. I w takim stanie chcesz gdziekolwiek iść? Niczym najgorszy menel. Zdecydowanie Jaredowi przydałoby się wiadro zimnej wody i aż ręką ją świerzbiła, co by nie uskutecznić tej myśli. Tymczasem tkwiła tylko niewzruszona na jego drodze, zaciskając kurczowo palce na wątłych ramionach.
Jared Wilson
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Nie 12 Paź 2014, 12:22
Nigdy nie miał do czynienia z wściekłą żoną. Z zasady nie komentowała tak dobitnie jego zachowania, bo wyraźnie dał jej do zrozumienia jak będzie wyglądać ich przyszłość. Jerry jej nie kochał. Pobrali się, bo tak chciały ich rodziny i nic poza tym między nimi nie istniało. Troska o dzieci, życzliwość i uprzejmość najwyższego stopnia. Mężczyzna spoglądał na Katherine z góry zastanawiając się jak by wyglądało jego życie, gdyby nie zmuszono go do stworzenia rodziny. Prawdopodobnie nigdy by nie myślał o potomkach ani o ślubach. - Jestem trzeźwy i z całym szacunkiem, Kate, ale skoro ja nie wtrącam się w twoją pracę, ty nie wtrącaj się w moją. - burknął nieco ostrzej niż zamierzał. Irytowała go. Powinna siedzieć w domu z dzieciakami, taka była jej rola. Miała wolną rękę do wszystkiego. Jared absolutnie nic od niej nie chciał, nie wadził jej w spełnianiu swych ambicji. A więc czemu stoi przed nim w szlafroku późnym wieczorem, gdy na dworze jest z pięć stopni Celsjusza? Skrzywił się i zaklął pod nosem, bo zapomniał, że Seth nękał go od paru dni o czytanie Breedla przed snem. Mały zapierał się, że nikt nie umie naśladować głosu bohaterów jak on. Wyleciała mu z głowy dana obietnica. - Skai była rano w Ministerstwie i miała przekazać tobie, że nie będzie mnie wieczorem w domu. - nie komentował sprawy Setha. Jakoś wynagrodzi to małemu. W weekend, jak tylko upora się z formalnościami, weźmie go do Miodowego Królestwa i sprawa będzie z głowy. Kate trafiła w czuły punkt, którym był dla niego Seth. Syn, jedyny jakiego ma. Skai, pierworodna nie potrzebowała tak wiele uwagi ojca, bo rozumiała już charakter Jareda. - To nie ja biegam w szlafroku i w kapciach po Hogsmade. - warknął zwracając uwagę na jej ubiór. Przełknął z trudem nazwanie go "menelem", przypominając sobie, że jest jego żoną i należy się jej ten szacunek. Jared niestety nie należał do cierpliwych osób. - Wracaj do domu. Wrócę rano. Mam robotę. - powtórzył dobitniejszym tonem, wyjmując w końcu z metalowego pudełka cygaro. Podpalił je różdżką i włożył do ust. Dlaczego dochodzi do czasów, gdy musi się w końcu tłumaczyć przed małżonką co robi, gdzie idzie i dlaczego nie wraca na kolację? Uniósł krzaczaste brwi i spoglądał wymownie na kobietę. Powinna się natychmiast deportować na Grimmauld Place. Jeśli nie, sam ją tam zaniesie, a tego raczej by nie chciała.
Gość
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Sro 15 Paź 2014, 19:46
Kath i jej naturę stoika ciężko było wyprowadzić z równowagi, a przynajmniej Jaredowi zazwyczaj się to nie udawało. W układzie, który sami stworzyli, nie było nawet miejsca na jakiekolwiek spięcia. W końcu miał on im zapewnić stabilną przyszłość, a ich dzieciom życie w prawdziwej rodzinie. Szkoda tylko, że ostatnio, Pan Wilson zaczął mocno naginać wszelkie zasady, zapominając o przyzwoitości już nie względem swojej małżonki, a swoich maluchów. Zbywanie ich i poświęcanie im czasu tylko w przerwach w swoim gabinecie, nie było czymś, co dawało jakikolwiek powód do dumy. - Czy Ty słyszysz sam siebie, Jared? To Skai musiała się pofatygować do Ciebie, gdyż inaczej zapomniałbyś, że już w ciągu tygodnia wraca do Hogwartu. W porę ugryzła się w język, aby dodatkowo nie wykrzyczeć mu w twarz, czy aby na pewno chciał być dla nich jeszcze lepszym ojcem, niż sam miał swojego. Jared zawsze powtarzał, że praca, która jest ważna, nie będzie stać w hierarchii ponad potomków. A jednak to kariera przeważyła szalę, czego nie można było tak po prostu ignorować. - Ale to nie Ty, tylko ja, dostaję listy po nocach, że mój małżonek włóczy się po Hogsmead po nie małej ilości alkoholu! Jakby to był pierwszy raz... Głęboki wdech i jeszcze głębszy wydech. Kath naprawdę musiała trzymać pewne emocje na wodzy, gotowa w jednej chwili zapomnieć o jakichkolwiek zahamowaniach, gdyż zachowanie Jareda działało na nią jak płachta na byka. Nie próbował łagodzić, tylko zaostrzał. Miała tego wszystkiego serdecznie dość. - Nie, Jared. Twój brak pokory oraz nprzejmowanie się tym, jakim ojcem okażesz się być, kiedy jutro na pierwszych stronach Proroka Codziennego ukaże się twarz zalanego w trupa Szefa Brygady Uderzeniować, przelało jakąkolwiek czarę goryczy. Jeśli jeszcze dziś nie wrócisz do domu, nie będziesz miał już po co do niego wracasz. Słysysz mnie, Jaredzie Wilsonie? Albo w końcu zmienisz swoje postępowanie, albo z dziećmi będziesz się widywał od świat. No chyba, że je również zamierzasz spędzać w pracy. Nie groziła. Może mało delikatnie przedstawiła małżonkowi konsekwencje jego postępowania będącego ciosem poniżej pasa, ale jak najbardziej spokojnie. I bez żartów.
Jared Wilson
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Czw 16 Paź 2014, 20:47
- Dobrze o tym wiem. - warknął mniej przyjemnym tonem. Nie był na tyle zapracowany, aby nie wiedzieć, że nadchodzi rok szkolny. Kolejny i nie będzie widział jednego dziecka aż do świąt. Sumienie może i go gryzło, a i tak tego w żaden sposób nie okazywał. Planował od dawna zaproszenie pare osób i wlanie w siebie sporo alkoholu. To normalne. Trzeba raz na jakiś czas odstresować się i wypić inaczej Jerry byłby jeszcze gorszy w obyciu. Spiął się i na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że urósł w oczach. Na samą wzmiankę o tym, że ktoś pisze o nim do Kate. Pomyślał i zaraz już wiedział kto za tym stoi. - Nie jestem pijany, a Aberfoth dba o klientelę bo wtedy kieszenie ma wypchane galeonami. - tłumaczył się mało cierpliwie, spoglądając na małą kobietę przed sobą zirytowany. Jakoś dopiero teraz zaczęła się upierać, żeby robić z niego ludzi. Nie wychowa sobie mężulka, bo nie miała na niego prawie żadnego wpływu. Dzielili dom i mieli dzieci, drażniła go z każdą chwilą. Uniósł brwi i "wysłuchując" jej wywodu, zaciągnął się mocnym cygarem wchłaniając do organizmu nikotynę, która miała go notabene jakoś uspokoić. Nie pomogło, bo Kate jeszcze bardziej go rozjuszyła. Akurat teraz zachciało się jej kłótni małżeńskiej? Dobrze jej szło. - Żadne ścierwo nie napisze o mnie w proroku bez mojej wiedzy. - a pod tą groźbą, czaiła się czysta wściekłość. Mieć Wilsona na karku? Przecież on nie da temu komuś żyć. Ritkę Skeeter miał wykorzystać do własnych celów, oczywiście służbowych. Poza tym nie mogłaby obrócić się przeciwko niemu bo nie byłoby to dla niej w żadnym stopniu opłacalne. Używanie dzieci jako broni nie było najlepszym pomysłem. Wbrew pozorom stanowiły czuły punkt i Kate zachowywała się podle. Jeśli chciała go wkurzyć i wytrącić z równowagi, osiągnęła swój cel. Twarz Jerry'ego, choć ukryta w ciemności, wymalowana była wściekłością, niemalże furią. Skai i Seth są również jego dziećmi, mają jego nazwisko i połowę genów. Należeli do niego i jeśli będzie chciał, będzie się z nimi kontaktował tak, jak tylko zechce. Tłumaczył już im, że ma ważną pracę, poza tym nie potrzebowały "takiego" ojca. Jared był kiepskim rodzicem, bo sam dorastał bez jednego. Wbijał ciemne ślepia w Kate. Rzucił cygaro na chodnik i czubkiem czarnego buta zmiażdżył je na proch. Złapał kobietę za ramiona, mocno zaciskając na nich palce. Zniżył się na wysokość jej oczu, aby widziała dokładnie przekrwione gałki oczne Jareda, tłumioną furię i poczuła zapach tytoniu zmieszany z whisky. Wydawała się taka nikła i eteryczna, a jej chude ramiona niknęły pod wielkimi ciemnymi łapskami Wilsona. Przez chwilę śledził reakcje zmarszczek na jej twarzy, zastanawiajac się skąd one się tu wzięły. Nie było ich szesnaście lat temu. - Nie zmuszaj mnie, żebym jeszcze bardziej wkroczył w twoje życie. - wycedził przez zaciśnięte zęby, objął ją w talii i uniósł, zgrabnym, silnym chwytem przerzucając ją sobie przez ramię. Objął jej kolana, a niósł ją z taką lekkością, jakby ważyła tyle co pospolita sklątka tylnowybuchowa (sklątki jeszcze wtedy nie istniały). Czy jakoś tak się to nazywało, kiepski był z ONMS. Niby już był w jej życiu mocno zakorzeniony a i tak twierdził, że nie jest jeszcze tak źle. Pozostawił tę zagadkową odpowiedź bez komentarza, bez wyjaśnień. Nigdy jej nie okłamał, a więc Kate musi w końcu przejrzeć na oczy. Nie powinna oczekiwać od niego zbyt wiele zaangażowania. Stawiała mu wysokie wymagania: być dobrym tatą, dobrym mężem, dobrym panem domu, dobrym aurorem, społecznie udzielającym się czarodziejem, dobrym człowiekiem... a on był sobą. Wściekłym aurorem, który przez swoją nieobecność ułatwiał im życie. Powinna to już dawno zrozumieć. Byli małżeństwem od szesnastu lat. Co jej nagle zaczęło przeszkadzać? Nie interesując się jej protestami, ruszył pewnym krokiem przed siebie. I nim postawił trzeci krok, teleportował ich przed kamienicę Grimmauld Place. Wrócić do domu musiał... gdyby miał do wyboru gonić rogogona węgierskiego a walczyć ze wściekła żoną... wybrałby od razu smoka. On przynajmniej tak nie wrzeszczy bez powodu.
[zt x2] / napisz na GP 37, tylko nie kastruj go od razu..
Timothy Lowther
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Nie 22 Lis 2015, 13:49
Po zatwierdzeniu planu pozostała im tylko realizacja, wbrew pozorom najłatwiejsza ze wszystkich faz knucia. Po potajemnym spakowaniu najpotrzebniejszych akcesoriów - zapobiegliwy Tim połowę plecaka zajął jedzeniem, zakładając że pobytu w Hogsmeade nie zaczną od razu od Trzech Mioteł czy innego lokalu żywieniowego - i odczekaniu regulaminowej połowy godziny, jaką dał Wandzie na jej własne przygotowania przyszedł wreszcie czas na opuszczenie najpierw szkolnych murów, potem błoni, a potem w ogóle wszystkich przynależących do zamku terenów. Gdy panna Whisper wkroczyła do zajmowanego przez Lowthera dormitorium, Krukon był już gotowy, w związku z czym mogli w pełni oddać się ukrywaniu swych niecnych zamiarów. Na rzecz obecnego w sypialni timowego współlokatora rzucili coś o wspólnej nauce, panna Wanda odegrała też stosownie przygnębioną rolę, by podkreślić niezbędność towarzystwa Lowthera - i w kolejnej chwili raźnym krokiem maszerowali już do wyjścia. Zapinając po drodze liczne guziki płaszcza i poprawiając przerzucony na ramieniu plecak Timothy rzucił żartem albo dwoma by w końcu, po kilkukrotnym kontrolnym rozejrzeniu się, dojść do wniosku że ucieczka wcale nie jest trudna. Nikt nie zwracał uwagi na parę nadambitnych uczniów, nikt nie dziwił się, że zamiast na śniadanie wybierają się poza zamkowe mury. Tak naprawdę przecież w ich przypadku wszystko było możliwe - wszystko, a więc także zerwanie się o świcie po to, by jeszcze przed zajęciami skoczyć na przykład do jednej ze szklarni, w celu powtórzenia materiału z ostatnich zajęć czy doszlifowania i tak perfekcyjnej już pracy domowy. Nie zaczepiali ich więc ani uczniowie, ani nauczyciele, pozostawiając wolną drogę do jeziora. Nad samym zbiornikiem też nie napotkali większych problemów, bo po prostu nikt nie spodziewał się takiej ucieczki. Było zbyt zimno, by po błoniach włóczyły się większe stada, kradzież łódki odbyła się więc bez świadków, podobnie jak początkowo kompromitujące próby okiełznania pojazdu. Prawda jest taka, że Lowther od pierwszego roku, kiedy to rejs odbył całkowicie legalny i pod opieką, w zasadzie nie miał styczności z zaczarowanymi łódkami, nie mówiąc już o własnoręcznym kierowaniem nimi. Podobnie rzecz miała się też z łodziami niezaczarowanymi, stąd pierwsze chwile, nawet jeśli nie były chwilami grozy, były po prostu śmieszne. Łódka nie od razu chciała ich słuchać i potrzeba było wzmożonych wysiłków i Tima, i panny prefekt, by wreszcie wynalazek okiełznać, przy czym sukces zawdzięczali najpewniej przede wszystkim prefektowskiemu autorytetowi Wandy. Całe szczęście później obyło się już bez upokarzających atrakcji. W pewnym momencie łódka zakołysała się wprawdzie intensywniej, wierzgając prawie jak dziki ogier, prędko jednak okazało się, że akrobacje te nie były winą uciekinierów - w pobliżu pojawiła się po prostu zamieszkująca jezioro kałamarnica, dwie macki której przez moment falowały nad taflą wody. Tima korciło w tym momencie, by czymś stworzenie nakarmić, nim jednak sięgnął po cokolwiek z zabranych zapasów głowonóg zniknął już, zdążając ku swoim sprawom. Lowther mógł więc co najwyżej wzruszyć ramionami i ponownie zwrócić swą uwagę bądź na Wandę, bądź na przybliżający się, drugi brzeg jeziora. Zacumowanie przy przystani w Hogsmeade było już właściwie formalnością - tym razem łódka wszystko posłusznie zrobiła sama - i ostatecznie krukońska para mogła postawić stopy na stałym gruncie. Wychodząc na pomost jako pierwszy, Timothy pomógł wydostać się z łodzi także Wandzie i potem, dając sobie chwilę na opanowanie nieprzyjemnego wrażenia kołysania się podłoża, odetchnąć cicho i rozprostować plecy. To było proste, naprawdę proste. Teraz zaś mieli przed sobą kilkanaście wspólnych godzin i całe Hogsmeade do dyspozycji. Brzmi pięknie, nieprawdaż? Wybranie kierunku, w którym mogliby udać się najpierw, było wprawdzie pewnym wyzwaniem, ostatecznie jednak jednogłośnie zdecydowali się na chwilę dotlenienia. Chwilę, to znaczy tak długo, aż nie zmarzną, co będzie jasnym sygnałem, że czas znaleźć sobie przytulniejsze, cieplejsze cztery ściany. Tymczasem jednak zwykłym marnotrawstwem byłoby zamykanie się w budynku, stąd uciekinierzy raźnym krokiem ruszyli do parku. Wybór ten był też o tyle istotny, że o tej porze nie powinni się tam natknąć na nikogo niepożądanego - słońce stało już wprawdzie wysoko na niebie, był to jednak czas, który dorośli zwykli spędzać w pracy. Raczej nikt z szacownego czarodziejskiego grona nie miał czasu na bezproduktywne wędrówki po zieleniaku. Ostatecznie więc wybór padł na jeden z niezbyt dużych, okrągłych stolików, do którego Tim poprowadził swą przyjaciółkę. Ręką zgarniając odrobinę brudu i wilgoci, jaka zdążyła zgromadzić się na nieużywanych teraz zbyt często ławkach Krukon przyjrzał się krytycznie siedzisku, by wreszcie usiąść na nim okrakiem. Wczesna zima to jedno, ale wciąż jeszcze dało się na zewnątrz wysiedzieć. Jasne słońce było stosunkowo ciepłe, a gorąca herbata w termosie, w który również się zaopatrzył, powinna dać im trochę czasu na nacieszenie się świeżym powietrzem. - Muszę przyznać, że to rzeczywiście przyjemniejsze niż kolejny fascynujący poranek w towarzystwie Odinevy - przyznał z rozbawieniem. Zaklęcia mogły sobie być zajęciami ciekawszymi od, przykładowo, historii magii, nadal jednak niezbyt Timothy'ego bawiły. Co kto lubi, Lowther wolał zaklęcia bardziej imponujące niż na przykład te czyszczące. Wykładając tymczasem na stolik część zabranych smakołyków - słodyczy, bo w końcu obydwoje byli po śniadaniu, a ciastka były przy tym łatwiej przetransportować - i wspomnianą już wcześniej herbatę raz jeszcze przeciągnął się leniwie i rozejrzał. Cisza i spokój były miłą odmianą od szkolnego gwaru.
Wanda Whisper
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Nie 22 Lis 2015, 15:55
Nim wyszła z Wielkiej Sali zdążyła jeszcze zwrócić uwagę kilku uczniom z młodszych klas nie tylko nie zwracając zbytnio na siebie uwagi – w związku z wykonywaniem nielegalnego przedsięwzięcia al. I miała idealne alibi jakoby dalej podążała za swoimi ideałami i właśnie kierowała się do jednej z sal lekcyjnych, a nie na górę do dormitorium, gdzie nie zastała już ani jednej pannicy. Panna Whisper czym prędzej zrzuciła z siebie dopiero co uprasowany mundurek szkolny po czym kucnęła przy swoim kufrze wyjmując co cieplejsze ubrania. Wiedziała, że ich spacer się przedłuży dlatego nie zamierzała marznąć – a że źle znosiła niskie temperatury to założyła ciepłe skarpetki w odcieniu jagodowym, przylegające do ciała dżinsy z wysokim stanem i niezwykle puchaty, czarny sweter. Po włosach przesunęła szczotką, narzuciła obszerny płaszcz i obkręciła szal w barwach Ravenclaw wokół szyi. Do plecaka schowała nie tylko prowiant – jak widać nie tylko ona pomyślała o czymś do jedzenia – bo dokładnie tak jak pomyślał Lowther – zanim skoczą do jakiegoś pubu czy zajazdu minie sporo czasu. Malinowa herbata, pierniczki jej roboty, owoce i nie tylko zdobiły jej skórzany plecak. Do tego bielizna na zmianę i inne produkty niezbędne do przetrwania nocy poza domem. Czuła podekscytowanie i pewnego rodzaju lęk, który zaczaił się gdzieś na nią. A jeżeli im się nie uda, jeżeli stchórzą, nie podołają? Albo ktoś zwyczajnie zagrodzi im drogę? Nic takiego się nie stało – przeszli gładko, za gładko. Nie musieli się skradać, nie musieli grać – po prostu wyszli ze szkoły jak gdyby nigdy nic nie musząc się nikomu tłumaczyć. Wanda czując zimne liźnięcia na swej twarzy uśmiechnęła się szeroko robiąc piruecik ze szczęścia, że tak wygląda wolność. Śmiała się co chwila, dogadywała Timowi do momentu, w którym nie musieli wejść na łódkę. Panna Krukoniasta wychowała się w otoczeniu jezior – mieszkała w domku przy lesie, przy wodzie, przy której spędzała wszystkie wolne chwile – wakacje, ferie – niezależnie od pogody, pory roku czy godziny woda, tafla jeziora była jej bliska. I chociaż nie pływała świetnie, miała pewnego rodzaju dryg – nie bała się braku dna pod stopami, tak samo jak… niezbyt znała się na obsłudze łódek. Dlatego gdy Tim starał się opanować ich środek transportu ta stała cicho nie przeszkadzając mu w wykonywaniu niełatwego zadania, z którym – bo jakże by inaczej – sobie poradził.
Gdy znaleźli się już w wiosce panna prefekt nie mogła uwierzyć – bywała tutaj wielokrotnie, nie tylko podczas weekendów spędzanych przyjaciółmi ze szkoły ale również podczas zakupów – tych pod koniec wakacji, by zaopatrzyć się we wszystkie najpotrzebniejsze sprawunki - teraz jednak wszystko wydawało się jej być zupełnie inne. Świeższe, milsze i przyjemniejsze w obyciu. Perspektywa spędzenia szlabanu jakby zniknęła, wyparowała robiąc miejsce nowym odczuciom – do tej pory jej nieznanym. Nie potrafiła usiedzieć w miejscu, kręciła się tu i ówdzie, a uśmiech nie opuszczał jej twarzy. Wyglądała na pewno głupio śmiejąc się co chwila głośno – zaczepiała także Tima w chwili gdy zauważyła coś ciekawego czy wartego się podzielenia robiąc przy tym wiele zamieszania. Poczuła się znowu jak młoda pannica z drugiej klasy, dla której wszystko to co ich otacza jest nowe – patrzyła na horyzont przez różowe okulary, dlatego nie negowała gdy przyjaciel zaproponował zatrzymać się na chwilę w pobliskim parku co przyjęła z entuzjazmem. Chciała przez kilka minut przystanąć, posiedzieć i odpocząć, odsapnąć by przyzwyczaić się do nowego planu dnia. Zrzuciła z ramion ciężki plecak i biorąc przykład z chłopaka także przygotowała jakoś fragment ławki, na której zamierzała spocząć. Póki co nie odczuwała chłodu, ciepły sweter robił swoje – poza tym ciągły ruch na pewno robił swoje. Usiadłszy westchnęła głęboko podnosząc wzrok na korony drzew ich otaczających. Wokół nich nie zbierał się nikt prócz pojedynczych ptaków, których nie potrafiła rozpoznać. Przynajmniej nie wszystkich – to nie ona była tutaj ekspertem od ONMS. Pozwoliła Lowtherowi odegrać role tymczasowego gospodarza – porwała jedynie termos napełniając gorącą herbatą jeden z kubeczków plastikowych, który był dołączony do kompletu. Objęła go swoimi drobnymi dłońmi i upiła łyk naparu rozkoszując się chwilą. Nic nie mówiła, pozwoliła płynąć czasowi i tylko wsłuchiwała się w baryton przyjaciela, który miał rację co do spędzenia wolnego czasu w zupełnie innej scenerii i w innym towarzystwie niż do tej pory. - Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że nam się udało i że nikt nas nie zatrzymał. Może to znak z nieba, że powinniśmy robić tak częściej? Gdyby było cieplej moglibyśmy zorganizować piknik nad rzeką. – Rzuciła znak kubka z herbatą, który zaraz wcisnęła w ręce Tima, by i on odrobinę się ogrzał. Jeszcze raz tylko troskliwym gestem starszej siostry odgarnęła mu włosy z oczu po czym usiadła okrakiem, tak samo jak w jadalni na ławce i zaparłszy się dłońmi spoglądała na błękit sunący nad ich głowami. Czerwone plamki, drobny rumieniec pojawił się na jej licu, a spojrzenie błyszczało podejrzliwie – jakby właścicielka czekoladowych oczu cały czas czuła się jak nowicjusz. - A potem, jeżeli się już pokręcimy po parku to może pójdziemy na piwo? …I do księgarni bo w sumie chciałabym uzupełnić swoją biblioteczkę. – Dokończyła już mniej pewnym tonem, kuląc się w sobie i śmiejąc się w duchu ze swojej nieporadności i chęci wykupienia całej biblioteki. Poza tym opcja upicia się, bądź też nie – zawsze wchodziło w rachubę tylko jedno piwo – napawała ją myślą o lepszym jutrze, o nie myśleniu o swoich problemach i zamartwianiu się na zapas. Oboje potrzebowali wakacji od obowiązków.
Timothy Lowther
Temat: Re: Niewielki park na obrzeżach Hogsmeade Pon 23 Lis 2015, 18:25
Panna Whisper nie wyglądała jak drugoroczna. Panna Whisper była wypisz-wymaluj świeżo wypuszczonym z Azkabanu więźniem albo, może nawet bardziej, niewidomą której nagle dano wzrok. Dokładnie takie skojarzenia, jedno po drugim, nasunęły się Timowi na widok entuzjazmu Wandy. Sam Lowther aż tak się nie cieszył - i była to jedna z tych rzeczy, dzięki której zyskał łatkę aroganckiego ważniaka. Po prostu nigdy nadmiernie się nie ekscytował - a przynajmniej tego nie okazywał. Leniwy uśmiech to jedyne, na co w większości przypadków sobie pozwalał. Czasy, gdy uśmiechał się od ucha do ucha na byle co - wiosenne słońce, świergot kanarka czy otrzymanego w prezencie czekoladowego batona - minęły dawno, może z dniem śmierci rodziców, a może wcześniej, gdy rodzice walczyli jeszcze z wystawionym już wyrokiem. Na tak jawną radość Whisper spoglądał więc z pewną pobłażliwością, nienależącą jednak do rodzaju tych wyraźnie drwiących. Zachowanie Wandy bawiło go, ale w ten sposób, w jaki bawią podobne podrygi małych dzieci. Patrzy się na nie z czułością, nie niechęcią. Dokładnie tak patrzył więc Timothy przez całą drogę do parku, podczas której nieznaczny uśmiech nie znikał mu z twarzy. - Nie doceniasz się... Czy raczej nas i naszych zdolności do łamania zasad. Fakt, że rzadko to praktykujemy, ale żeby aż tak wątpić? - Odbierając od Wandy kubek z herbatą z salomonową cierpliwością odczekał, aż okiełznała też kilka pojedynczych kosmyków jego włosów (jemu samemu niezbyt przeszkadzały, ale przyzwyczaił się już do perfekcjonizmu Whisper) i dopiero wtedy rozsiadł się wygodniej, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu śpiewającego gdzieś w pobliżu ptactwa. Swej fascynacji zwierzętami - magicznymi czy nie, nieistotne - nie potrafił i chyba zresztą nie chciał ukrywać. Po kilku łykach rozgrzewającego napoju bez wahania sięgnął więc po jedno z wystawionych na stół ciastek i skruszył je w dłoni, by następnie okruchami tymi zacząć kusić najbliższe stworzenia. Ornitolog też był z niego żaden, z drugiej jednak strony czego mieli spodziewać się w mieście? Sikorki, kawki, wróble. Menażeria raczej standardowa. - Nic nie stoi na przeszkodzie, by to zrobić. - Ramionami nie wzruszył tylko dlatego, by nie przepłoszyć pierwszego skrzydlatego ochotnika, jaki pojawił się na horyzoncie. Jeden z wróbli sfrunął z zajmowanej gałęzi, wykonał kilka ostrożnych skoków na pokrytej śniegiem trawie, wreszcie przemieścił się na brzeg stołu, tam na razie pozostając. Tim nie zamierzał zachęcać zwierzęcia siłą - po prostu trzymał wysuniętą dłoń z okruchami na blacie i czekał. Nie wątpił, że przyzwyczajone zapewne do ludzkiej obecności i dokarmiania stworzonko prędzej czy później się skusi. - Nie teraz, ale na przykład w maju? Gwarantuję, że im bliżej egzaminów, tym bardziej kusząca będzie to wizja. A jeśli nie skusi ciebie, to mnie na pewno. - Uśmiechnął się znacząco, zerkając na Wandę. Może i oboje byli ambitni, ale równowaga lenistwa musiała być zachowana - i w ich duecie wyrabiał ją raczej Lowther. Nie zawsze i nie w stosunku do każdego ze szkolnych przedmiotów, ale jednak. Przez dobrą chwilę spoglądając na Wandę stosunkowo bezczelnie - przed kim jak przed kim, ale przed nią na pewno nie zamierzał wyglądać na bardziej przyzwoitego, niż był - przeniósł wreszcie uwagę ponownie na wahającego się wróbla. Pierzasta kulka przynajmniej nie sprowadzała jego myśli na tory raczej niepożądane, nie przeszkadzała natomiast w prowadzeniu rozmowy. - Jakżeby inaczej. - Uśmiechnął się pod nosem z rozbawieniem, jednocześnie śledząc poczynania wabionego zwierzątka. Kolejny, ostrożny skok na deskach stolika zbliżył istotkę do okruchów o centymetr, może dwa. - Spokojnie, wszystko załatwimy. Do księgarni to i ja chętnie zajrzę, a piwo to w zasadzie obowiązek. Jaki to byłby wypad do Hogsmeade, gdybyśmy nie podsumowali go butelką albo dwoma? - Ewentualnie trzema pozostało już w sferze domysłów. Fakt, że bez wahania przystał na cały plan - łącznie z księgarnią - nie powinien dziwić. Timothy nie tylko doskonale rozumiał, ale też podzielał miłość Wandy do książek. Dla wielu pewnie na to nie wyglądał - szczególnie dla tych, którym wystarczały tylko te bardzo znaczące plotki - ale Lowther literaturę pochłaniał w tempie ekspresowym. Gatunek przy tym właściwie się nie liczył, jeśli tylko tekst był dobry. Tim lubił znać się na temacie zanim zacznie się w tej kwestii wypowiadać, w związku z tym chcąc krytykować, dajmy na to, literaturę piękną - musiał się z nią zapoznać. Romanse czytał więc na równi z literaturą faktu, podręczniki do historii magii tak samo jak te do ONMSu. I zawsze było mu mało - podobnie jak Whisper. Wizyta w księgarni była tym sposobem niepodważalnym punktem ich wycieczki, czymś, z czego na pewno nie mogli zrezygnować. A piwo? Było dokładnie tak, jak powiedział - bez tego również obyć się nie mogli. Skoro zrobili sobie urlop, to mieli pełne prawo naprawdę odpocząć. Tym razem rozsądek nie będzie gonił do wczesnego pójścia spać przed równie wczesną pobudką, w związku z czym mogli nadrobić zaległości w życiu towarzyskim. A tych było sporo, bo przecież nigdy nie mieli czasu - lub przynajmniej mieli go mniej, niż by chcieli. Uwzględniając zaś decyzję, że na nocleg tak czy tak zamierzają zatrzymać się w Trzech Miotłach, wszystko składało się w ładny, spójny plan całego dnia. - Ja zaszedłbym jeszcze po karmę dla Mony - dodał jeszcze w ramach uzupełnienia grafiku. Kim była Mona - nie wyjaśniał, bo i po co? Wanda kotkę syberyjską dobrze znała i doskonale wiedziała, że zwierzę w jakiś sposób jest odzwierciedleniem charakteru Krukona. Nie spoufalała się, nachalne, czworonożne i dwunożne towarzystwo odstraszała ostentacyjną obojętnością, za to szczerą miłością i lojalnością darzyła tych, którzy zasłużyli. Czyli, przykładowo, pannę prefekt. - Najlepiej jakąś na opanowanie jej humorów. Tymczasem wróbel pokusił się o kolejne skoki - jeden, dwa, trzy. Tym samym jeden z okruchów ciastka znalazł się w jego zasięgu - ptak porwał go szybkim wypadem i odfrunął odrobinę, by zjeść go w bezpiecznej odległości od ludzkich rąk. Kolejne kęsy wymagałyby już wbicia pazurków w skórę dłoni Lowthera, stworzonko najwyraźniej jednak jeszcze tego nie rozważało.