|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Huncwot
| Temat: Re: Cmentarz Pon 03 Wrz 2018, 01:10 | |
| The member 'Mistrz Gry' has done the following action : Dices roll
'k6' : 1, 6, 2 |
| | | Vincent Pride
| Temat: Re: Cmentarz Pon 03 Wrz 2018, 13:47 | |
| Vincent prędzej by o własnych siłach powrócił do życia niż przegapił taką uroczystość. Nawet jeśli się lekko spóźnił przez swoje ostrożne badania podziemnych odnóg rur to wciąż zdążył zanim cokolwiek wartościowego zaczęło się dziać - a był święcie przekonany, że prędzej czy później pogrzeb stanie się wybitną areną chaosu. Mniejszy, większy, bez znaczenia. W tym momencie cieszył się, że jego duchowa powłoka postanowiła być zawsze perfekcyjnie ubrana na pogrzeb. Gustowna czerń, od której wzrok mogły odwrócić tylko rękawiczki wydawała się być jak najbardziej na miejscu. Pride był jednak zmuszony wykorzystać sporą część pokładów swojej samokontroli, by nie okazywać mimiką twarzy jak bardzo go cieszy śmierć Evana Rosiera. Przez moment nawet zastanawiał się nad ubraniem kolorowej, szpiczastej czapeczki, ale świadomość obecności innych Śmierciożerców go przed tym powstrzymała. W końcu to zacne ugrupowanie dalej pamięta jego obraz jako zacnego Śmierciożercy, wiernego Voldemortowi. Skoro ma zamiar i tak ujawnić się w całej swej duchowej okazałości na publicznym zgromadzeniu ku pamięci jednego z szeregów tak zwanego Czarnego Pana to nadal musiał dbać o odgrywanie swojej szopki. W końcu to część dalekosiężnego planu, a kto wie, może gdy zobaczą, że wciąż się tu kręci postanowią wykorzystać go do szpiegowania owieczek Albusa jak i samego dyrektora? Zaskakujące jak śmierć potrafi otworzyć więcej możliwości. Miał tylko nadzieję, że akurat Rosier to zostanie głęboko pod ziemią na wieki. Przeniknął przez grubą ścianę kaplicy, od razu ukrywając się w jednej z wąskich, skrytych w półmroku naw. Zauważając akustykę miejsca podziękował w duchu za to, że jego kroki są bezszelestne. To bardzo ułatwi lawirowanie w poszukiwaniu ciekawszych osobistości i zapalników potencjalnej bomby chaosu. Szybko zauważył Bellatrix, na której widok uśmiechnął się nieco szerzej. Okropnie żałował, że była tak ślepo zapatrzona w swego mentora, bo na płaszczyźnie hobbystycznej dogadywali się fantastycznie. Nawet zadbał o to, by przez sekundę była w stanie go zauważyć, podobnie rzecz się miała z Averym. Pamiętał ich pierwsze spotkanie na obozie wakacyjnym i choć potem nie utrzymywali tak zażyłego kontaktu to zdecydowanie łączyła ich pozytywna relacja. Następny w kolejności był Glom, którego spojrzenie złapał w trakcie przemowy starszego Rosiera, której nawet nie słuchał zbyt uważnie. Temu Ślizgonowi nie posłał uśmiechu, pozostawiając ich rozwijające się kontakty w sferze prywatnej, nie przeznaczonej dla postronnych. Spojrzenie jednak mówiło wiele, więc czemu miałoby sobie nie poradzić z przekazaniem krótkiego pozdrowienia? Wrócił do obserwacji ze swojego cienia bocznej nawy, starając się stać jeszcze mniej widocznym w swej półprzezroczystej postaci. Przez chwilę mu się nawet udało, gdy nagle stanął jak wryty. Grossherzog. No proszę, czy ten dzień mógł być bardziej rozrywkowy? W dniu pogrzebu swego przyjaciela ten postanowił obwieścić wszystkim, że sam ma się całkiem nieźle, bo jak widać żyje. Niektórzy mogliby uznać to za coś w złym guście, tak bezczelnie kraść zainteresowanie obecnych tu uczniów(swoją drogą, Vincent nie rozumiał obecności niektórych z nich, ale no cóż, sztuczny tłum w razie co sam się nie zrobi). Sam Pride musiał się mocno postarać, by nie wybuchnąć śmiechem, uradowany jak dziecko z takiego obrotu spraw. Pamiętał, że nie dogadywali się z Grossem, jednakże rzutowała na to głównie relacja z Rosierem. Teraz, gdy ta upierdliwa przeszkadzajka z ekspresją pudła kartonowego nie jest dłużej brana pod uwagę będzie musiał się ponownie zorientować w sytuacji. Rozbawienie udało mu się zamanifestować jedynie szerszym uśmiechem, który wyglądał na wyraz szczerej radości z obecności zaginionego Ślizgona. Wciąż jednak musiał powstrzymywać swoją naturalną mimikę, która właśnie teraz była nie na miejscu. Szlag by to, ale plan jest planem. Właśnie przypomniał sobie jak mówił Marcusowi, że Grossherzog nie żyje, a tu proszę. Pilnował jednak, by nie nawiązać kontaktu wzrokowego z białowłosym, było to zbyt wielu Śmierciożerców dobrych w swym fachu, by poltergeist mógł ryzykować niewygodne podejrzenia. Dlatego też ulokował swoją niematerialną osobę w pobliżu innych mu podobnych, wciąż pozostając w półmroku, teraz jednak widoczny dla co bardziej spostrzegawczych. Dłuższe lawirowanie w ciemności nie służyło zbyt dobrze jego reputacji wśród wciąż ważnych dla niego żywych marionetek.
|
| | | Mikhail Asen
| Temat: Re: Cmentarz Pon 03 Wrz 2018, 18:48 | |
| Kiedy w końcu Castiel i Connor dotarli na uroczystość pogrzebową Asenowi zrobiło się nieco lepiej. I tak czuł przenikający do szpiku kości chłód, którego nie ograniczał nawet ciepły płaszcz, ubrany na tę okazję. Coś wisiało w powietrzu. To niemożliwe, żeby pogoda zmieniła się tak diametralnie w ciągu jednego dnia. Jeszcze wczoraj wygrzewał tyłek na błoniach skąpanych słońcem, a dziś wszechobecna mżawka powodowała dreszcze na ciepłolubnym ciele Bułgara. To nie było normalne, nawet jak na Szkocję. Z ulgą przyjął fakt, że jego przyjaciele przyszli i nie spóźnili się, dzięki czemu nie czuł się już taki odosobniony. Asen nie był strachliwy, ale cała ta aura i unosząca się w powietrzu zapowiedź czegoś nieprzyjemnego powodowały u niego lekki dyskomfort. Śmiało mógł zadeklarować, że zapłaciłby każdą cenę, byleby tylko móc wrócić do lochów. Kanapa w Pokoju Wspólnym chętnie by go przyjęła, zresztą co tam - mógłby z radością przystać na tydzień szorowania kuwety pani Norris w zamian za obecność tutaj. Ciekaw był, czy jego przyjaciele myślą tak samo. - Nienawidzę pogrzebów - odpowiedział Castielowi. Udzielił się Miszy jego grobowy nastrój, którym Horn raczył ich ostatnimi czasy. Panowała tu taka atmosfera, że jeszcze chwilę a ślizgon sam rzuci na siebie jakąś klątwę. Postanowił na chwilę odwrócić swoje myśli od tego wszystkiego i rozejrzał się po zebranych w kapliczce osobach. Od momentu przekroczenia przez niego progu tego miejsca zdążyło dołączyć jeszcze kilka osób. Steward, ten dziwny Krukon; Misza wypatrzył też ukochaną Castiela, która starała się ukryć swoją obecność, chowając się za tym gryfońskim lamusem Lupinem. Mikhail dźgnął łokciem przyjaciela by mu to pokazać, w razie gdyby Castiel sam jeszcze nie dostrzegł stojącej niedaleko chodzącej osobistej udręki zwanej Agnes Temple. Oprócz tego jeszcze stojący w kącie Franz, z nieodłącznym atrybutem swojej osoby - papierosem. Przesunął wzrok nieco w prawo i dostrzegł dziwnie znajomy tył głowy. Kiedy zaś osoba ta spojrzała w bok, tak że Misza był w stanie dostrzec jego profil, było już wiadomo, że to w istocie magiczny dzień. - Gilgamesh powstał z grobu - parsknął w stronę chłopaków. Niemiec był z jednego rocznika co Campbell i Horn, ale sam Misza także wiedział o nim co nieco. Dzielił ich tylko rok różnicy, chociaż pewnie teraz, kiedy zguba się znalazła i będzie pewnie powtarzała rok bedą uczęszczali na jedne zajęcia. Naprawdę Rosier musiał zginąć, żeby Gil wreszcie wyszedł ze swojej kryjówki? Głuchy odgłos zatrzaskiwanych drzwi sprawił, że Misza drgnął ledwie zauważalnie. Na brodę Merlina, dało się to zrobić delikatniej, naprawdę. Następnie Bułgar odprowadził wzrokiem ojca Evana, który wyszedłszy na środek rozpoczął swoją mowę. Beznamiętny głos Rosiera seniora wypełnił kaplicę a Asenowi przeszła przez głowę osobliwa myśl, że gdyby to on sam, a nie Evan leżał teraz w trumnie to Nikolai Asen nie byłby w stanie wypowiedzieć nawet pół słowa. Z rozpaczą pogrążyłby się w głębokiej żałobie po stracie jedynego syna i nikt, ani nic nie byłoby w stanie sprawić, że odstawiłby taką szopkę zwaną pogrzebem. To właśnie dlatego z niepokojem obserwował wyprostowaną sylwetkę Bellatrix Lestrange, której wzrok pozbawiony wyrazu utkwiony był teraz w mówcę. To dlatego nie mógł oderwać oczu od rodziny Rosiera, ani ich zaciśniętych w wąską nitkę ust. Oni tu nie przyszli by oddać cześć pamięci krewnego, a już na pewno nie przyszli okazać żalu po jego stracie. Rozejrzał się po zebranych uczniach oraz gronie pedagogicznym i z zamyśleniem stwierdził, że chociaż Evan był jaki był, to wśród nich znalazłby więcej osób, które w istocie przyszły ślizgona tu pożegnać. Dopiero po chwili zanotował, że w kaplicy zapadła cisza. Ojciec Rosiera wrócił na swoje miejsce, za to podniósł się inny mężczyzna. Mikhail z początku myślał, że on również ma zamiar wygłosić przemowę, ale kiedy czarodziej zamiast na mównicę skierował się w stronę zebranych chłopakowi zrobiło się niedobrze. Wiedział już o co chodzi. Na pogrzebie dziadka również trzeba było ponieść trumnę, na całe szczęście jako dziewięciolatek był o wiele za młody, by to uczynić. Cóż, Asen nie musiał być dobry z wróżbiarstwa by przewidzieć, że padnie na niego. Chociaż starał się nie patrzeć w stronę nieznajomego mężczyzny doskonale słyszał kroki zbliżające się do ich świętej trójki. Jęknął w duchu gdy ów obcy czarodziej z posępną miną obwieścił mu, oraz Castielowi o ich przykrym obowiązku. Posłał przyjacielowi udręczone spojrzenie doskonale zdając sobie sprawę, że Horn cieszy się z przydzielonego zadania tak samo jak Asen. Po prostu świetnie. Nie dość, że musiał tu dziś przyjść, choć wcale nie miał na to ochoty, to na dodatek jeszcze to. Zazdrościł Campbellowi, że mu się upiekło. Connor ze swoim szczęściem powinien codziennie grać w czarodziejską loterię. Znając życie już to robił, dlatego miał tyle kasy na piwo i fajki. - Beznadzieja - mruknął pod nosem. |
| | | Connor Campbell
| Temat: Re: Cmentarz Pon 03 Wrz 2018, 19:45 | |
| Znalezienie się na terenach cmentarzu zajęło chłopakom dosłownie chwilę. Szczęście, że Horn był doświadczonym i zdolnym czarodziejem i nie groziło im rozszczepienie ciała. Jeden pogrzeb był aż nadto wystarczający. Tak jak tradycja wymagała Connor przywdział na siebie najbardziej eleganckie czarne odzienie jakie posiadał. Lakierowane buty, wyprasowane w kant spodnie, długa, ciężka czarna peleryna oraz duża parasolka w dłoni sprawiały, że Campbell wyglądał na o wiele starszego od Castiela. Minę miał posępną, jednakże przyczyną tejże maski nie była śmierć rówieśnika z domu, lecz niepowstrzymany napływ bardzo przykrych wspomnień. - Mhm - początkowo jedynie to zdołał wykrztusić w ramach odpowiedzi na pierwsze słowa przyjaciela. Jednakże z każdym krokiem supeł w jego żołądku zaciskał się coraz mocniej, ciaśniej. - Mam złe przeczucia. - Oznajmił, przenosząc wymowny wzrok na towarzysza, już nie mając czasu na wyrażenie swojej opinii na temat plotek, gdyż już przekroczyli próg kaplicy. Od razu rzuciło mu się w oczy kilka znajomych twarzy, poczynając od Miszy obok którego również usiedli. Właściwie Campbell nie był w stanie wyjaśnić dlaczego dał się namówić Cassowi na tą cudowną, radosną i pełną życia imprezkę. Przecież bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego jaka aura panuje przy takich uroczystościach. Przecież wie jak wyglądają szare twarze ludzi pogrążonych w smutku i żałobie. Przecież wiedział, że wrócą niechciane wspomnienia. Mimo to poszedł, być może jedynie dla towarzystwa, a być może żeby przekonać się na własne oczy o co tyle szumu? Nieboszczyka nie zdążył poznać, jednakże słysząc o jego poczynaniach za życia oraz widząc teraz całe to doborowe towarzystwo szczerze nie żałował. Wykonał polecenie długowłosego przyjaciela i grzecznie wysłuchał przemowy starszego Rosiera wodząc swoimi ciemnymi tęczówkami po twarzach, będących w zasięgu jego wzroku. Dziwnym wydało mu się to, że nikt nie płakał. Oczy osadzone w papierowo bladych twarzach zebranych były puste i suche jak studnie w Afryce. Nieznacznie ściągnął brwi, tym razem śledząc wzrokiem sylwetkę tajemniczego gościa, która niespiesznie lawirowała pomiędzy ławkami, zatrzymując się przy kilku chłopakach szepcząc im coś do ucha. Jakież było jego zdziwienie, gdy ów człowiek skierował swoje kroki w ich stronę, nachylając się nad Hornem i Asenem. Kanadyjczyk posłał przyjaciołom pytające spojrzenie, gdy mężczyzna skierował się na swoje miejsce. |
| | | Castiel Horn
| Temat: Re: Cmentarz Pon 03 Wrz 2018, 20:28 | |
| Wodził wzrokiem po sklepieniu kaplicy. Daleko było mu do cierpienia, łez i żalu. Castiel był znudzony lecz jako tako ukrywał to pod maską zobojętnienia. Stał, czekał aż ceremonia ruszy do przodu i będzie mógł się stąd zmyć. Zachomikował w kufrze piwo korzenne z maleńkim dodatkiem czystej wódki. Małe co nieco, aby nad ranem wywołać silnego kaca i oczyszczenia bólem myśli dotyczących złamanego serca. To był dobry plan, słuszny i jak najbardziej zalecany. Praktykował go od już od jakiegoś czasu i szło mu całkiem dobrze. Przestał przynajmniej opowiadać o mordowaniu wron i wyjmowaniu jelit ze szczurów. - Kto je lubi. Wszyscy tu tacy sztywni. - mruknął półgębkiem, ledwie otwierając usta. Wzrok Castiela uciekł do twarzy Connora, który wyglądał jakoś tak blado jak tylko przekroczyli próg kaplicy. Szturchnął go łokciem i posłał pytające spojrzenie pod tytułem "Co ci u diabła?". Zmarszczył brwi i przyjrzał się mu uważniej. Zdążył wywnioskować jedynie tyle, iż zaprosi go dzisiaj na małe alkoholowe co nieco. Będzie dobrym przyjacielem i podzieli się alkoholem, aby móc w następnym momencie zrewanżować się za ostatnie przesłuchanie. Szturchnięty przez Miszę wywrócił oczami i uniósł pytająco brwi. Niemożliwość swobodnej rozmowy zaczynała mu powoli doskwierać. Porozumiewanie się na migi jest do bani. Szybko jednak zrozumiał o co chodzi przyjacielowi. Wskazał mu Nessie, której obecność przeoczył. Zapewne dlatego, że się tak kryła przed jego wzrokiem, a przynajmniej tak mu się to wydawało. Spiął się, gdy zobaczył jak prawie wlepia się w plecy huncwota. By ukryć posmak goryczy posłał Miszy bardzo, naprawdę bardzo krótki uśmiech. Powtórzył sobie, że są na pogrzebie i dopóki nie będzie spoglądać w stronę Resy, Ness i tego tam chuderlawego paszczura zwanego Lupinem, to będzie umiał w jakikolwiek sposób oddać cześć ku pamięci Rosiera. Cóż rzec, Horn ledwie słuchał to, co mówił senior o swoim synu. Jedyne, co było godne zwrócenia uwagi to jego pusty wyraz twarzy. Równie dobrze mógł mówić o pogodzie czy rajtuzach Filcha, ten sam ton, ten sam wzrok. Pusta obojęność, która przywodziła na myśl psychopatę. Zaczął podzielać przeczucia Conusa. Coś tu śmierdziało i wyjątkowo nie były to przepocone skarpetki Asena. Na wzmiankę o Grosie wzruszył jedynie ramionami. Średnio go to obchodziło, to grono znajomych zmarłego Rosiera, nie jego własne. Był tutaj z poczucia obowiązku, bez swoistych pobudek. Nie rozglądał się zatem po ludziach tylko czekał aż cały ten pochód ruszy. Mina Castiela wyrażała bezgraniczne zaskoczenie, gdy wylosowano go na nosiciela trumien. Nawet nie zdołał odpowiedzieć. Jedyne co to posłał Miszy oniemiałe spojrzenie i wywrócił wymownie oczami. Nachylił się do Connora. - Osiłki noszą trumny. Wytrzymasz? - zapytał go cicho, a w tym jednym słowie roiło się od niedopowiedzianych pytań. Castiel chciał wiedzieć skąd u Conusa taki wyraz twarzy. Nie podobał mu się, budził niepokój. Zwyczajnie go pytał, bo był w stanie zlekceważyć prośbę człowieka w czerni i zostać obok Conusa, jeśli ten sobie tego zażyczy. Póki jednak tego nie zrobił, Castiel był mógł użyczyć swoich ramion, by unieść trumnę zmarłego. |
| | | Alecto Carrow
| Temat: Re: Cmentarz Wto 04 Wrz 2018, 08:25 | |
| Cmentarz to ponure miejsce, otoczone aurą która potrafiła przytłoczyć nawet najweselszą osobę. Między nagrobkami, które łypały groźnie na każdego odwiedzającego, znajdowała się brukowana ścieżka prowadząca prosto do cmentarnej kapliczki. To właśnie tam leżało ciało zmarłego Evana Rosiera. Alecto nigdy nie była z nim zbyt blisko, ot kolejny Ślizgon wśród wielu innych, choć nieco bardziej wyróżniający się na tle pozostałych. Nazwisko znane wśród towarzystwa, dzięki czemu dość często miała okazję przebywać wśród przedstawicieli tej rodziny, oni jak wielu im podobnych mieli wyrobioną opinie, a głównym jej nurtem były powiązania z poplecznikami samego Voldemorta. Panienka Carrow nie oceniała tego, jej rodzina również miała swoje za uszami, z czego doskonale zdawała sobie sprawę . Ubrana w czarną suknię, wypełniona koronka góra, która ciągnęła się również na rękawy, których długość wynosiła ¾, dalej puszczona lekko, zwiewna, sięgająca aż do kostek. Kroczyła zwolna w czarnych, lakierowanych szpilkach oraz kapeluszu, który chronił ją przed deszczem. Wyglądem oddawała powagę całego tego wydarzenia oraz szacunek zmarłemu. Była spóźniona, doskonale zdawała sobie z tego sprawę, jednakże w mniemaniu arystokratki było to w dobrym guście. Przez całą drogę budziło się w niej to nieprzyjemne uczucie, które sprawiało, że włos jeżył się na karku, a nogi same odmawiały posłuszeństwa, jakby kolejny krok był dla nich zbyt dużym wysiłkiem. Poza nią nie było tutaj żywej duszy, zapewne większość uczniów, nauczycieli oraz reszta gości znajdowali się już w środku, tylko ona nadal pozostawała na zewnątrz odwlekając to, co i tak było nieuniknione. Kiedy stanęła przed zamkniętymi drzwiami, wzięła głębszy wdech, zapach wilgoci oraz stęchlizny wypełniające mury kaplicy drażnił ją w nos. Spod krótkiego płaszcza wyjęła swoją różdżka, wymawiając cicho zaklęcie. Drzwi otworzyły się z głośnym łoskotem wypełniając głuchą ciszę, która zapadła w środku, uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem, nie przekładając zbyt dużej uwagi by przyjrzeć się wszystkim z osobna. Mimo to czuła jego obecność, mimowolnie skierowała swoje spojrzenie w tamtą stronę, by l tam. Daniel Blais, jej największe przekleństwo. Zdjęła kapelusz, blond loki rozsypały się na jej ramiona i plecy okalając bladą twarz. Stukot obcasów niósł się, jakby z każdym jej krokiem coraz głośniejszy. Od razu ruszyła w kierunku Castiela. W czasie ich ostatniego spotkania, wśród wielu wypowiedzianych słów narodziła się między nimi niezwykła więź, o której nikt poza nimi nie mógł wiedzieć. Obdarzyła Ślizgona uśmiechem, po czym delikatnie się nad nim pochyliła, opierając dłoń na jego ramieniu dając mu buziaka w policzek – Witaj Castielu, smutny dziś dzień nieprawdaż? – powiedziała na powitanie stając tuż przy nim, jednocześnie ignorując jego świtę.
|
| | | Gość
| Temat: Re: Cmentarz Sro 05 Wrz 2018, 14:31 | |
| Ethran przeważnie unikał nieprzyjemnych uroczystości takich jak pogrzeb, jednak przez wgląd na dawne czasy, a raczej czasy obiadów i bali z rodziną Rosierów, postanowił wybrać się i oddać ostatnią cześć w drodze do Hadesu Evana Rosiera. Czy dużo go łączyło z chłopakiem? Raczej niewiele, patrząc na to, że praktycznie nie spotykali się w szkole, czy "na mieście". Ot wiedzieli jedynie o swoim istnieniu ze względu na swoich ojców. W sumie Puchonowi nie było wiele potrzeba do tego, aby pojawić się w takiej okoliczności. Ubrany w żałobnej barwy marynarkę z równie czarnymi spodniami oraz czarnawą koszulą, Rowan stanął blisko któregoś rzędu, aby mieć przynajmniej na widoku całą trumnę. Dało się w samym pomieszczeniu odczuć stłumiony charakter żałobny, chłodu, ale też smutku. Zwłaszcza od tych, którzy Evana znali, może nawet i ukochana się tutaj znalazła. Ethran zachował jednak pozory względnego spokoju, oddając szacunek seniorowi rodu Rosier. Tak po prostu należało. Zagrożenie na każdego czekało gdzieś tam. Jednak pierwszą ofiarą jej żniw został Rosier. Ze wszystkich obecnych ze szkoły najlepiej kojarzył tylko Resę, która pomogła mu zresztą otrząsnąć się w łazience. Unikał jej, to fakt. Nie wiedział zresztą dlaczego. Być może zajęty był samym sobą, albo nadal dręczyła go wizja jego ojca, który gdzieś tam go nadal nienawidzi. Zresztą - obecnie tutaj nie chodzi o niego. Oddaje hołd uczniowi, a także koledze ze szkoły. W tłumie rozpoznał też ród Lestrange, Averych czy ród Prewettów. Dużo wiedział, ale nie dużo brał udziału w tych wszystkich spotkaniach. W końcu ojciec najczęściej go tam nie chciał. Kiedy senior Rosierów przemówił, Ethran wciągnął mocniej powietrze. Teraz przechodzi przemowa. Była krótka, ale zdecydowanie mówiła zdecydowanie dużo. Mieli prawdopodobnie dobre kontakty ze sobą. Kiedy jednak nikt nie kwapił się o wyjściu na środek i powiedzeniu kilku słów, Ethrana coś dźgnęło aby samemu ruszyć. Odgłos butów rozległ się echem po kaplicy, mimo to Puchona nie interesowało to. - Evan Rosier był jednym z uczniów naszej szkoły. To smutne, że musiał opuścić jej mury w taki sposób, pozostawiając jednak po sobie wiele ciepłych wspomnień w obliczu rodziny i ukochanych przyjaciół. W tym jest jednak także nauka, która pozwala nam kroczyć w przyszłość. Żyć pełnią życia i spełniać swoje marzenia czy cele, aby przy zgaśnięciu ostatniej iskry życia wiedzieć, że było ono bardzo cenne i bogate w doświadczenia. Gdyż nie wiemy, kiedy także i nasza godzina wybije. Ambitni i zdolni ludzie szybko odchodzą z tego świata, ale nie możemy się załamywać, abyśmy mogli kontynuować ich dzieło ku pamięci. Evan z pewnością zostanie zapamiętany przez innych, to jest pewne... - Nie wiedząc jak skończyć tę pożegnalną przemowę, Ethran urwał ją, aby każdy mógł dopisać sobie własną końcówkę. Wrócił na swoje miejsce, bacznie obserwując innych. |
| | | Franz Krueger
| Temat: Re: Cmentarz Sro 05 Wrz 2018, 15:39 | |
| „Raczej nie Grossherzog” – te słowa pobudziły zwoje mózgowe Franza do pracy. Z jakiego powodu ktoś miałby wspominać o jego druhu, po którym wydawać by się mogło, że słuch już dawno zaginął? Co prawda Franz nie wierzył plotkom, jakoby Gilgamesh przedwcześnie udał się w objęcia Morfeusza na wieczny spoczynek, ale mimo wszystko nie spodziewał się chyba takiego komentarza. A jednak… po słowach Daniela Krueger jeszcze raz dokładnie rozejrzał się po sali i zdał sobie sprawę z obecności kolegi z duetu Niemieckich Sił Pałkarskich. Aż dziwne, że wcześniej kompletnie go nie zauważył. Musiał za to przyznać, że ucieszyła go jego obecność. Dobrze było na własne oczy przekonać się, że jednak te wszystkie plotki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Franz stwierdził, że zamieni z Niemcem parę słów później, kiedy nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Nie sądził jednak, że pojawi się ona tak szybko i nie będzie wcale tak komfortowa, jak można by się było spodziewać. Jakiś nieznajomy mężczyzna obrał sobie bowiem za cel kilku chłopa, prawdopodobnie takich, którzy jego zdaniem sprawiali wrażenie wystarczająco rosłych i wysportowanych. Kiedy z jego ust padła ta przeklęta propozycja nie do odrzucenia, Krueger westchnął w duchu. Czy starego Cygnusa nie było nawet stać na kilku parobków, którzy ponieśliby trumnę jego syna? - Ta, cholerny dzień cudów… – Mruknął do Blaisa, przechylając głowę, czym bezgłośnie chciał przekazać swojemu towarzyszowi niedoli, że niestety musi go na jakiś czas opuścić. Zupełnie mu się to nie uśmiechało. Może i był jednym z najlepszych przyjaciół Rosiera, ba, Evan był mu jak brat… Ale to nie oznaczało jeszcze, że chciał się wychylać i aktywnie uczestniczyć w tej uroczystości. Były kapitan ślizgońskiej drużyny też nie obraziłby się raczej za ten brak entuzjazmu. No trudno, z dwojga złego wolał przejść się tym całym orszakiem niż już od samego wejścia wszczynać jakąś burdę. Nie w tym miejscu, nie w tym towarzystwie… okoliczności wyjątkowo sprzyjały bowiem wszelakiego rodzaju konfliktom i chociaż od początku przewidywał, że w końcu któryś z nich wypłynie na wierzch, nie zamierzał być zapalnikiem do krwawej rzezi. Dlatego też zgasił papierosa o filar, a następnie niechętnie, ale i zręcznie przemknął się pomiędzy biernymi obserwatorami, podążając tym samym za organizatorem całej akcji. Z oddali dostrzegł, że do czynienia honorów został wyznaczony także Grossherzog, co przynajmniej w niewielkim stopniu umilało uczestnictwo w noszeniu Rosierowego truchła. - Kto by pomyślał, że spotkamy się w takich okolicznościach… – Pozwolił sobie zagadnąć do Gilgamesha w chwili, w której zebrała się już cała ekipa oddelegowana do niezbyt wdzięcznego zadania. Jak się okazało, znaleźli się w niej sami Ślizgoni, więc być może fizyczna forma nie była jedynym czy decydującym kryterium, co właściwie i tak było mu w tym momencie obojętne. Postanowił zająć miejsce z tyłu, pokazując niemieckiemu przyjacielowi, by złapał trumnę z drugiej strony. W ten sposób mogli przynajmniej w całym pochodzie zamienić kilka słów, a Krueger spoglądając na Grossherzoga dość wymownym spojrzeniem, nie ukrywał, że oczekiwałby od niego jakiegoś wyjaśnienia tej tajemniczej nieobecności. Oczywiście niekoniecznie w tym miejscu i w tym czasie, ale propozycja wspólnej szklaneczki whiskey czy kufelka piwa po zakopaniu kumpla parę metrów pod ziemią jak najbardziej wchodziła u niego w grę. Prawdę powiedziawszy już teraz wychyliłby parę łyków procentowego trunku, gdyby tylko nie zapomniał zabrać ze sobą manierki. Z drugiej strony może to i lepiej… na przyjemności przyjdzie czas, a podczas tego pogrzebu lepiej jednak było mieć oczy szeroko otwarte, bo nigdy nie wiadomo, z której strony nadejdzie pierwszy cios…
|
| | | Resa Anderson
| Temat: Re: Cmentarz Sro 05 Wrz 2018, 16:00 | |
| Miejsca dookoła niej powoli się zapełniały, a ona dyskretnie obserwowała wszystkich znajdujących się w zasięgu wzroku. W myślach przeklinała swoje chwilowe umysłowe zaćmienie, towarzyszące jej przy wyborze miejsca. Bardzo słaba strategia jak na kapitana drużyny, Anderson. Gdyby usiadła w rogu ostatniej ławki, miałaby widok na wszystkich, którzy zajęli miejsca siedzące. Głównie na ich plecy, ale zawsze to coś. Ona zajęła jednak miejsce po środku kapliczki, dlatego duża część sali umykała jej uwadze, nawet ona nie była na tyle ciekawska by odwracać się i bezczelnie mierzyć spojrzeniem każdą wchodzącą osobę, szczególnie kiedy najmniejszy szelest jej płaszcza zdawał się boleśnie rozdzierać panującą w pomieszczeniu ciszę. Zauważyła Castiela, ale nie dała nic po sobie poznać, nie wiedząc do końca jak miałaby się zachować. On nie znał jej za dobrze, co nie znaczy, że ona nie znała jego. A może i nie znała? Jako przyjaciółka Temple miała pogląd na całą sprawę z tylko jednej perspektywy, jedyne słowa jakie zamieniła z nim osobiście padły na pamiętnej lekcji z wizytatorem, zresztą zaraz się ulotnił. Nie chciała oceniać go pochopnie, wpierw potrzebowała rozgryźć problem tej dwójki. O obecności Nessy nie miała najmniejszego pojęcia. Szkoda, świadomość, że bliska jej osoba znajduje się w pobliżu dodałaby jej otuchy. Żałowała, że nie ma z nią Lucasa, przy nim strach, stres i niepewność zdawały się w ogóle nie istnieć. Jego aura była na tyle ciepła i przyjemna, że była w stanie odgonić nawet najciemniejszy „mrok” starej kapliczki. Jej wzrok powędrował za postawnym mężczyzną, który pewnym krokiem przeszedł koło niej, zmierzając go jednej z pierwszych ławek. Anderson zmarszczyła brwi, ale jej rozmyślania zostały przerwane przez cichą obecność Krukonki, która zajęła miejsce obok niej. Jak ona miała na imię? Sarah? Susanne? Znała ją z widzenia i czasem wydawało jej się, że było w niej coś dziwnego. Można ją było spotkać na niektórych lekcjach i na szkolnych korytarzach, ale jeszcze częściej była nieobecna... i ten bandaż, który zawsze miała na sobie. To musiało być coś paskudnego, może problemy zdrowotne były przyczyną częstych nieobecności? Albo po prostu była zbyt zwyczajna by zawsze rzucać się w oczy i nieświadomie ją przeoczała? Mimo natłoku pytań, które zalały jej myśli, uśmiechnęła się do niej, nie za szeroko i nie za radośnie, była przecież na pogrzebie i nie wypadało nadto się cieszyć. Znajoma twarz znajdująca się obok trochę ją uspokoiła, nawet jeśli w ogóle nie znała tej dziewczyny. Powróciła spojrzeniem do mężczyzny, którego obserwowała przed przybyciem Krukonki. – Czy to nie Grossherzog? – szepnęła do dziewczyny, będąc zbyt podekscytowaną żeby zatrzymać ten domysł dla siebie. Jeśli się nie myliła, na pogrzebie pojawił się właśnie uznany za zaginionego ślizgon. Jeden wrócił martwy, drugi żywy, co za paradoks. Ciszę panującą w kapliczce przerwał odgłos kroków, a zaraz potem słowa mowy wygłoszonej przez ojca nieboszczyka. Resa słuchała go uważnie, marszcząc przy tym lekko brwi. Było w jego słowach coś dziwnego, coś... nieludzkiego. Jak można być tak opanowanym na pogrzebie swojego jedynego, jak sam wspomniał, syna? Evan zawsze wydawał jej się specyficzny, był osobą, której Anderson zdecydowanie nie miała ochoty poznać poza boiskiem, a teraz zaczynała rozumieć co mogło mieć wpływ na jego charakter. Następnie do mównicy wyszedł Ethran, na którego widok ciemne brwi powędrowały jeszcze bliżej siebie. Dalej miała żal do tego chłopaka, gdyby dla jakiejś głupiej rośliny nie zostawił jej wtedy na lekcji, pewnie nie poparzyłaby dwukrotnie swoich rąk i nie zostałaby obmacana przez Filcha. Lepiej żeby nie drażnił jej jeszcze bardziej, była skłonna dokonać na nim aktu zemsty. Nagle podszedł do nich dziwaczny mężczyzna, oznajmiając zarówno Resie, jak i Susanne...Sophie... Sarah, że ich zadaniem będzie niesienie wiązanek. Nie można powiedzieć, że Gryfonka wcale się nie zdziwiła, wręcz przeciwnie, w pierwszej chwili rozejrzała się dookoła, jakby chciała się przekonać, że na pewno mówił do niej. Dlaczego, do licha ciężkiego, ktokolwiek miałby ją wybrać do takiego zadania? Nie była rodziną zmarłego, nie znajdowała się w kręgu jego przyjaciół i znajomych, przyszła tutaj z ciekawości i z poczucia powinności. A może chodziło o jej wygląd? Co prawda sukienka, którą na siebie włożyła ładnie podkreślała jej sylwetkę, skrytą zazwyczaj pod dresem, ale, na wszystkie czyrakobulwy tego świata, to był pogrzeb, nie rewia mody. Mimo wszystko skinęła głową, godząc się ze swoim zadaniem. Poniesie te kwiatki, a co! I będzie się przy tym prezentować jakby była do tego stworzona.
/Bardzo proszę o podkreślanie imion osób, których dotyczy dany fragment, to znacznie ułatwi sprawę. |
| | | Sarah V. Rize
| Temat: Re: Cmentarz Sro 05 Wrz 2018, 19:08 | |
| Od dłuższej chwili cisza nie była zakłócana przez nic innego, niż sporadyczne, ostrożne kroki nowo przybyłych, a właściwie: troszeczkę spóźnionych żałobników. W końcu jednak i te dźwięki ustały. Powietrze wewnątrz kapliczki zdawało się osiągać gęstość atramentu zasychającego na akcie zgonu jakiegoś nierozważnego Puchona, który za sprawą pomimo ostrzeżeń nadobnej Ślizgonki został zepchnięty potknął się i spadł z wysokiego klifu, rozwalając sobie ten głupi r… Może jednak zakończmy te porównanie, nie wątpię, że było ono wystarczająco jasne. Sarah nie miała wrażenia – ona wiedziała, że na zewnątrz byłoby jej lepiej. Nie było tam tak duszno, ciężko i ciasno, a spacery w deszczu były czymś, co zdecydowanie sprawiało jej przyjemność. Teraz jednak sama zmusiła się do siedzenia w tym całym d o b o r o w y m towarzystwie i to nie ze względu na młodego Rosiera, nie ze względu, że tak wypadało, a także nie dlatego, że Jon jako prefekt i tak zostałby posłany tutaj jako oficjalny reprezentant swojego Domu. Sarah przybyła tutaj właśnie ze względu na ów szemrane towarzystwo, miała swego rodzaju nadzieję, że może sobie coś przypomni, że kogoś zobaczy… Z tego powodu ukradkiem, bardzo ostrożnie lustrowała całe zgromadzenie. Ławki siedzące za nią sprawdziła już w drodze na swoje miejsce, a teraz, siedząc obok Resy, popatrywała w stronę tak zwanej „rodziny zmarłego” oraz miejsc, które zajęli w dużej mierze Ślizgoni mniej lub bardziej zaznajomieni z Evanem jak i sobą nawzajem. Szatynka rozpoznała kilka twarzy, którym większość ludzi w Hogwarcie potrafiła przypisać konkretne nazwiska. Krueger, Blais i… nie kto inny, a wydawałoby się, że zmartwychwstały Grossherzog. Ciemne brwi dziewczyny powędrowały kilka milimetrów w górę a złote patrzałki lekko się zmrużyły, próżno było jednak szukać na jej twarzy jakiegoś większego poruszenia. No proszę, jeden gryzie piach, a drugi z tego piachu się otrzepuje, wzbudzając większe zainteresowanie niż osoba, której poświęcona jest impreza. Wszyscy są siebie warci nawzajem. – prychnęła w myślach, jednak z nutką rozbawienia. Jon nie czuł większej potrzeby komentowania, więc siedział cicho. Szeptem odezwała się za to siedząca obok Gryfonka, od dłuższej chwili robiąca minę, jakby próbowała sobie przypomnieć, jak powinna zwracać się do Sarah. Kącik ust złotookiej uniósł się niezauważalnie, bo nie miała zamiaru ułatwiać tego aspektu życia panny Anderson. Krukonka skinęła głową, potwierdzając w ten sposób przypuszczenia Resy, sama jednak nie wydając z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Założyła za to ręce na piersi, nie dbając już o to, czy ktoś zauważy jej cieniutkie bandaże, czy też nie. Bo i ileż czasu można trzymać dłoń w kieszeni płaszcza? W tym czasie stary Rosier rozpoczął przemowę, która prawdopodobnie nie tylko Sarze wydała się sztuczna i pozbawiona zaangażowania do granic możliwości. W dziewczynie wzbierała pogarda. Pamiętała doskonale uczucia Jona, SWOJE uczucia, gdy ponad trzy lata temu odbywał się pogrzeb jego/jej/ich ojca oraz kobiety, która była im jak matka. Pomimo wzrastającego obrzydzenia, twarz Velvet (jak sama siebie mieniła) pozostała chłodna i niewzruszona. Przemowę Puchona również przyjęła bez jakichkolwiek rewelacji, pomyślała jednak, że to całkiem zabawne, iż to uczeń akurat tego domu wygłasza przemowę na pogrzebie Ślizgona i to takiego Ślizgona. Kretyni bez wyczucia sytuacji. Twoje porównanie większości Puszków do lemingów naprawdę jest trafne, Jon – zaśmiała się w głowie. Morensen znów nic nie odpowiedział, ale za to cicho parsknął, przypominając sobie, jak tłumaczył to Tan, gdy rozkładał pewien zestaw szklanych rurek. Dziewczyna wyłapała niezbyt zadowoloną minę Anderson, gdy ów nieszczęsny byt, najwidoczniej tęskniący za naturalnym wypełnieniem czaszki pojawił się na środku kaplicy. Sama Velvet nadal nie zdobyła się na jakikolwiek komentarz. Nie to, żeby była wrogo do Resy nastawiona, chociaż ukryć się nie da, że panienka Rize mogła wydawać się jakąś Wiedźmą Lodu, a wszystko z powodu aury chłodu, którą roztaczała swoim niewzruszeniem i małomównością. Zdawać by się mogło, że stanu tego nie zaburzy nic, lecz po chwili do dwójki dziewcząt podszedł mężczyzna, który widocznie rozdzielał jakieś zadania wśród zebranych. Tym razem chodziło o poniesienie wieńców w kondukcie pogrzebowym. Sarah zmieliła przekleństwo w swoich bladych ustach, zgrzytnąwszy przy tym zębami. Komuś postronnemu mogło się wydawać, że niechęć dziewczyny do niesienia kwiatów jest spowodowana ów ręką, która w mniemaniu wszystkich musiała być okropnie poraniona, bo cały czas były na niej te tajemniczy bandaże, które nie wyglądały jak opatrunek, a raczej jak… delikatna rękawiczka zrobiona z białej, zaczarowanej tasiemki. Pomimo ściągniętych brwi, Krukonka zgodziła się, widząc, że jej sąsiadka z ławeczki także będzie uczestniczyć w tej szopce.
Ostatnio zmieniony przez Sarah V. Rize dnia Nie 09 Wrz 2018, 18:01, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Aeron Steward
| Temat: Re: Cmentarz Sro 05 Wrz 2018, 22:07 | |
| Nie była to najbardziej porywająca impreza w której Aeron miał zaszczyt uczestniczyć. Chłopak korzystał z chwili pozornego spokoju, rozglądając się po świeżo przybyłych ofi- to znaczy gościach. Zabawne jak presja otoczenia wywołuje przeróżne reakcje ze strony ludzi. No cóż, asertywność to podobnie jak honor i dobre wychowanie towar deficytowy, niestety. Świat schodzi na psy, czy jakoś tak. A oto wśród przybyłych pojawiła się niejaka N. Temple. Aeron na krótką chwilę przybrał wyjątkowo ponury wyraz twarzy. Czy go zauważyła, czy też nie, nie miało to znaczenia. Oboje nie znosili swojego towarzystwa, i słusznie, dlatego dystans jaki nabrała, siadając po zupełnie innej stronie sali wydawał się odpowiedni. I tak nie mieliby o czym ze sobą rozmawiać. Chyba że za rozmowę można by uznać wzajemne dogryzanie sobie. Pomińmy że średnio jedna trzecia rozmów Stewarda tak właśnie wygląda. Dalej mieliśmy prawdziwy strzał w dziesiątkę. Otoż bowiem pojawił się nie kto inny jak Gilgamesh von Grossherzog. Widać było poruszenie wśród zebranych uczniów, szczególnie tych spod znaku Slytherina, jak i tych którzy go znali lub chociaż kojarzyli. Nie ma co się dziwić, raczej mało kto spodziewał się go dziś zobaczyć. Choć jeśli brać pod uwagę fakt, że to tak właściwie pogrzeb innego śliskiego osobnika, który zresztą z pewnością jakiś kontakt z Gilem miał, to sprawa nie była tak oczywista jak się to mogło wydawać. Jeśli o Aerona zaś chodziło, to pojawienie się byłego już ślizgona miało charakter ciekawostki, aniżeli powszechnego zaskoczenia. Jego osoba obchodziła go tyle, co deszcz który padał jakieś pół roku temu. Oczywiście tak długo jak będzie się trzymał własnego życia. No i oczywiście oficjalna część. Długo nie trzeba było czekać, by najstarszy z rodu Rosierów wystąpił poza szereg, kierując swe kroki w stronę podium. Genialna akustyka tego porażająco ponurego miejsca czyniła cuda, co słychać było zresztą na każdym jego kroku. Gdy kroki zaś ucichły, ich miejsce zajął donośny głos. Jeśli Aeron miałby to streścić, to oprócz standardowych banałów i bzdur typu „obożejaknamsmutno” jedyną interesującą częścią było ostatnie wypowiedziane zdanie. Ach, nie ma to jak zemsta. Oczywiście, sam fakt że ktoś musi „ponieść konsekwencje” brzmi co najmniej zabawnie, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż rodzina Rosier nijak ma się do szerzenia sprawiedliwości. Co zaś oznacza że Rosier kitnął nie bez powodu. Oj będzie ciekawie. A na koniec wisienka na torcie, czyli książkowy przykład całkowitego zaniku instynktu samozachowawczego u typowego przedstawiciela rodziny Idiotus Hufflepuffus. O ile można zrozumieć chęć życia na krawędzi i odczuwania na każdym kroku kolejnych dawek adrenaliny, tak wygłaszanie mowy pożegnalnej na pogrzebie zatwardziałego ślizgona, samemu będąc cholernym puchonem jest pomysłem wręcz absurdalnie głupim. Ale z drugiej strony, czego innego można spodziewać się po przedstawicielu tego domu? Jakby poczekać jeszcze parę chwil, to ktoś zacznie zaraz organizować zakłady. Jeśli o Stewarda chodzi, jest za. |
| | | Daniel Blais
| Temat: Re: Cmentarz Sro 05 Wrz 2018, 23:06 | |
| A więc niemiecki pałkarz numer dwa powrócił. Co to właściwie oznaczało? Blais wpatrywał się w szerokie plecy Gilgamesha, zastanawiając się gdzie był i co zamierza teraz zrobić. Może po tej całej żałosnej szopce zwanej pogrzebem we trójkę pójdą do Upswinga i porozmawiają jak za czasów, kiedy wszystko było o wiele łatwiejsze? Przeniósł spojrzenie na wysokiego, bladego mężczyznę, który dyskretnie nachylił się nad jego bratem, cicho przekazując mu jakąś informację. Był blisko, ale nie aż tak by słyszeć wypowiedziane słowa, ceremoniarz musiał uciec się do szeptu, co wcale nie dziwiło kiedy przebywało się w tak cichym i przepełnionym powagą miejscu. Treść zadania powierzonego Franzowi dotarła do niego kiedy ten już wstał, idąc w stronę, w którą zmierzali również inni wyznaczeni do niesienia trumny mężczyźni. Szczerze mówiąc nie dziwił się, że nie wybrano go do tego zadania, a już na pewno nie można było powiedzieć, by odczuwał z tego powodu smutek. Miał zupełną świadomość tego, że wygląda jak chucherko, za to sylwetka Franza mogła robić zgoła inne wrażenie. Poza tym czułby się niekomfortowo, niosąc zwłoki osoby, która była mu praktycznie rzecz biorąc obca. Było w tym coś niewłaściwego, choć organizator pogrzebu w ogóle się tym nie przejmował, najwyraźniej kierując się jedynie wyglądem. Cygnus Rosier wyszedł na środek, wygłaszając swoją pozbawioną emocji przemowę, a Daniel zupełnie go nie słuchał, pozwalając sobie na odpłynięcie we własne myśli. Widok stojącego przy mównicy mężczyzny, który swoją mimiką nie zdradzał niczego co nie byłoby zaplanowane sprawił, że oczyma wyobraźni zobaczył Charlesa Blaisa, własnego ojca, stojącego w dokładnie tym samym miejscu, wygłaszającego przemowę na pogrzebie swojego jedynego syna. Czy tak właśnie by wyglądał? Przecież taki był – prawdziwa twarz, o ile taka istniała, wiecznie przykryta lodowatą maską, opanowany, wyniosły ton głosu, wyprostowane plecy i dumnie wypięta pierś. Przemyślane co do joty słowa, które nijak mają się do uczuć. Jakich uczuć? Po tylu latach udawania pewnie nie było w nim grama szczerości. Skoro traktował Daniela z takim dystansem aż do tej pory, dlaczego miałoby się to zmienić w momencie jego śmierci? A on? Powinien zacząć o tym myśleć, staruszek miał się, chwała Merlinowi, coraz gorzej, być może niebawem czeka go organizacja podobnej uroczystości, a niedające o sobie zapomnieć konwenanse nakażą mu wygłosić przemowę. Jak się zachowa? Jak powinien się zachować, a jak chciał? Lubił sobie wyobrażać życie bez cienia ojca padającego na niego na każdym kroku, ale czasem zastanawiał się czy mimo chłodnych stosunków z rodzicielem na pewno nie poczuje w sobie ani odrobiny smutku? Westchnął w duchu. Z rozmyślań wyrwał go trzask drzwi, a potem stukot obcasów, który nakazał mu zerknąć w bok na przechodzącą obok niego kobietę. Na moment zapomniał jak się oddycha i bynajmniej nie było to wynikiem oburzenia tak ogromnym spóźnieniem. Mógł się spodziewać, że ją tu spotka, ale skutecznie wyparł to ze swojego umysłu, dodatkowo uspokajając się kiedy nie odnalazł jej wewnątrz kapliczki. Była tutaj i jak zwykle robiła piorunujące wrażenie. Włożył wiele wysiłku by na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień, ale zacisnął zęby kiedy pewnym krokiem podeszła prosto do Horna i nachyliła się nad nim, całując go w policzek na powitanie. Tak, znał jego nazwisko, pamiętał każdego chłopaczka, który kiedykolwiek znalazł się blisko Carrow. Za blisko. Nie był przygotowany na widok Alecto z innym mężczyzną, w ogóle nie przewidywał takiej możliwości. Wciąż w jakiś sposób uważał, że jest jego i tylko jego, mógł udawać, że nic ich już nie łączy, a mimo to zazdrość wypalała go od wewnątrz jakby ktoś wlał rozgrzany olej prosto w jego wnętrzności, zwłaszcza serce. Powoli odwrócił wzrok, spojrzenie oczu zupełnie pozbawionych jakichkolwiek uczuć. Wewnątrz cały się gotował, ale na twarzy utrzymał maskę obojętności i powagi stosownej do uroczystości pogrzebowej, jedynie zaciśnięte zęby wyostrzały nieco linię jego szczęki. Postanowił skupić się na wygłaszanych z mównicy przemowach, choć mimowolnie spoglądał w jej stronę od czasu do czasu. |
| | | Regulus Black
| Temat: Re: Cmentarz Sro 05 Wrz 2018, 23:53 | |
| Kaplica powoli zapełniała się ludźmi, których Regulus w znacznej większości znał. Zagłuszali grobową ciszę, co wprawiało w jeszcze większy niepokój. Jakby każdy kolejny odgłos kroków miał zachwiać starą konstrukcją i zawalić im strop na głowy. Po krótkim przywitaniu się z Glomem, wolał być obserwatorem. Przyglądał się każdemu, kogo widział... Gryfonka Anderson... Temple z Ravenclawu... serce zabiło mocniej na widok panny Carrow, ale poczuł się niedostrzeżony. Ah tak, bo był tutaj Blais. Ukochany panny Alecto... Wieszając psy na amancie od siedmiu boleści dojrzał również Stewarda, Kruegera, Horna, Campbella, tego śmiesznego Rowana... -Grossherzog? -zapytał cicho Gloma. Wieść miejsca niosła, że chłopak już od dawna gryzł ziemie. Najwyraźniej nie było z nim tak źle. No no... Uwaga Regulusa została rozproszona przez przemowę ojca Evana oraz fakt, że został wybrany do niesienia trumny... doprawdy?! Regulus syknął cicho pod nosem. Jeszcze czego... może miał dość siły, ale na Merlina, nie najmował się za grabarza... |
| | | Albus Dumbledore
| Temat: Re: Cmentarz Czw 06 Wrz 2018, 01:08 | |
| Utrata kolejnego ucznia była dla Albusa bezpośrednim ciosem, idealnie w niego wymierzonym. Mimo że z nieobecnością Evana wszyscy zdążyli się już oswoić, odnalezienie ciała rozdrapało stare rany, wydobyło na wierzch złość i smutek, i ogrom niepokoju, który przez tych kilka dni zdawał się spowić całą szkołę. Wszyscy zastanawiali się co teraz będzie, taka reakcja była dość oczywista, w końcu jak to świadczy o szkole kiedy giną z niej uczniowie? Mógłby przysiąc, że jego siwizna pojaśniała jeszcze bardziej, a gdyby nie myślodsiewnia, z której regularnie korzystał, pewnie cała sytuacja spędzałaby sen z jego starczych powiek. O tym, że dołoży wszelkich starań, by umożliwić uczniom dotarcie na pogrzeb kolegi wiedział już od chwili, w której otrzymał informację o zwłokach. Nie mógłby postąpić inaczej, czuł powinność wobec dzieciaków, która wynikała prawdopodobnie z drzemiącego w nim głęboko poczucia winy. Tak czuło się zapewne całe grono pedagogiczne – jakby nie dopilnowali sprawy Evana, zajęli się błahostkami zamiast dostrzec prawdziwy problem. Zupełnie niepotrzebnie, nie da się udzielić pomocy komuś, kto sobie jej nie życzy. Spodziewał się obecności osób, które przybyły na uroczystość i zajmowały miejsca w rzędzie za rodziną młodego Rosiera, ale przewidywać, że coś się stanie i zobaczyć to na własne oczy to dwie różne rzeczy. Atmosfera panująca w kapliczce była cokolwiek grobowa i sprawiała, że Albus wzmógł swoją czujność, starając się być w ciągłej gotowości by zareagować jeśli przyjdzie taka potrzeba. Minuty mijały, a sytuacja nie ulegała zmianie, co na obecną chwilę było dobrą informacją. Nie warto oczekiwać, że zwaśnione strony nagle wstaną i ukłonią się sobie nawzajem, dopóki nie przejawiali chęci skoczenia sobie do gardeł, sytuacja była raczej opanowana. W końcu uznano, że zebrało się już wystarczająco dużo osób by można było zacząć przemowy poświęcone życiu i śmierci młodego Evana. Słuchał wszystkiego ze spokojem, stojąc ze splecionymi dłońmi i w zamyśleniu kręcąc kciukami powolnego młynka. Nie wiedział ile czasu trwały wszystkie przemowy, nie był w stanie zmierzyć upływającego czasu, dryfując w swoich myślach i rozważając słowa wypowiadane przez uczestników pogrzebu. W pewnym momencie przez otwarte wysokie, o dziwo otwarte okno wleciała niewielka sowa, zakłócając spokój trzepotem swoich skrzydeł. Wylądowała na przytomnie wyciągniętej w ostatniej chwili ręce dyrektora. Odwiązał list przymocowany do nóżki ptaka i dyskretnie przebiegł wzrokiem po zapisanym pergaminie, po czym starannie złożył kartkę na cztery i włożył ją do kieszeni szaty. Osoba, która przemawiała jako ostatnia właśnie opuściła podwyższenie i Dumbledore ruszył środkiem kaplicy z szelestem czarnej szaty towarzyszącym mu przy każdym kroku. Odkaszlnął, stając na podwyższeniu – Moi mili, jest mi niezwykle przykro, że stoję przed Wami w takich, a nie innych okolicznościach – zaczął, poprawiając okulary, które opadły na jego nosie. Dobrotliwe spojrzenie niebieskich oczu przebiegło po sali, odważnie patrząc na każdego, kto był w stanie je wytrzymać. – Nie muszę chyba mówić jak dużym ciosem dla każdego z nas jest utrata ambitnego młodego człowieka, którym bez wątpienia był Evan. Syn, kuzyn, przyjaciel, wróg, kolega ze szkolnej ławki, uczeń, któremu pokazało się pierwsze zaklęcie – kimkolwiek dla nas był, pozostawi po sobie pustkę, którą trudno zapełnić. Czujemy smutek, ale powinniśmy pamiętać, że śmierć to tak naprawdę początek nowej wielkiej przygody. Na jego twarzy pojawił się niewyraźny niewyraźny uśmiech, nie na tyle wesoły, by kłócił się z posępną atmosferą ceremonii, a mimo to wskazujący, że Albus szczerze wierzy w to, że dusza chłopaka odnajdzie własne, być może szczęśliwsze życie. Oddalił się z powrotem w stronę końca kaplicy, wyszedł z niej, starając się zachować przy tym możliwą ciszę i z ledwo słyszalnym trzaskiem zniknął z Hogsmeade. Miał nadzieję, że jego nieobecność nie zostanie szybko zauważona, zdążył uprzedzić Minervę o konieczności opuszczenia uroczystości tuż przed wygłoszeniem swojej krótkiej mowy, a pozwolił sobie na to dlatego, że dobiegała ona już końca, a wszystko wyglądało o wiele spokojniej niż zakładał.
z/t |
| | | Mistrz Gry
| Temat: Re: Cmentarz Czw 06 Wrz 2018, 01:09 | |
| Po przemowie Cygnusa Rosiera wstało kilka innych osób z najbliższej rodziny Evana, wyrzucając z siebie słowa, które, mimo że piękne, w większości były zupełnie puste. Zdawać by się mogło, że nikt nie rozpaczał, a już na pewno nie okazywał tej rozpaczy, kilka uronionych ukradkiem kobiecych łez, które przemknęły przez twarz zupełnie niezauważone, starte pospiesznie materiałem koronkowych rękawiczek i haftowanych chusteczek w zaciśniętych palcach, które miały chyba oznaczać głęboką żałobę. Po niespodziewanym wyczynie ucznia Hufflepufu (który zdawał się drażnić co najmniej kilka osób) i paru słowach, które dodał od siebie Albus Dumbledore zebrani w kapliczce żałobnicy zaczęli rozglądać się po sobie, patrząc, czy ktoś jeszcze pragnie powiedzieć coś od siebie. Może liczyli na przejaw jakichkolwiek emocji? Płonne nadzieje. Widząc, że wszystko zostało już powiedziane, ceremoniarz dał znak, a w kaplicy rozbrzmiał przejmujący dźwięk organów. Potem rozstawił wybranych wcześniej mężczyzn po obu stronach hebanowej trumny przyozdobionej na wierzchu skromną wiązanką kontrastujących z ciemnym drewnem i całym pogrzebem, białych róż. Przywołał do siebie również dziewczęta, ustawiając je tuż za mężczyznami, wręczając im ogromne wiązanki zabarwionych na czarno kalii, z wstęgami tak długimi, że z łatwością można było się o nie potknąć. Wyciągnął różdżkę z zamiarem otwarcia dwuskrzydłowych drzwi, uniósł ją, ale nim cokolwiek zrobił, rozległ się łomot, a w następnej chwili do kapliczki wpadło bure światło i powiew wilgotnego powietrza. Nie była to jednak bynajmniej sprawka ceremoniarza. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Cmentarz | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |