|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Alexander O'Malley
| Temat: Re: Boisko Pon 29 Gru 2014, 18:58 | |
| Nie spodziewał się, że spotkanie z Dorianem potoczy się w taki sposób; w gruncie rzeczy tygodnie rozłąki koniec końców sprawiły, że zbliżyli się do siebie, zamiast oddalić. Niedopowiedzenia wisiały w powietrzu, mając za zadanie wiercić mu dziurę w brzuchu, dopóki nie będzie gotowy na wyzwanie Whisperowi całej prawdy, niemniej jednak ten czas nie miał nadejść w najbliższej przyszłości. Świadomość, że były Krukon znów znajduje się w zasięgu dłoni wprawiła go w doskonały nastrój, który przyćmiewała jedynie konieczność rozmówienia się z jeszcze jedną osobą. Jasmine. Nic nie mogło zamaskować nuty niepewności jaką czuł, gdy myślał o sarniookiej, smukłej dziewczynie, z burzą ciemnych włosów i wargami, które – choć stworzone do całowania – miały nieprzyjemny zwyczaj wypowiadania słów bolesnych, nieprzyjemnych i celnie wymierzonych. Szczerze powiedziawszy bał się tego spotkania bardziej niż konfrontacji z Dorianem, być może dlatego, że Whisper był facetem – jako taki posługiwał się mechanizmami działania bardzo podobnymi do tych, na których prosperował sam Alexander. Jasmine była nieprzewidywalna jak lipcowa pogoda, porywcza jak sama Chantal „Smoczyca” Lacroix i nawet Merlin zapewne nie miałby w rękawie dobrego sposobu na uspokojenie jej w chwili największej furii. O’Malley nie miał wątpliwości, że właśnie taka chwila czeka na niego nieubłaganie. Wkładając cały spryt w próbę uniknięcia rzezi, wnętrzności na ścianach i niewyobrażalnego bólu – lub po prostu krzyków, zaklęć świszczących nad głową i niezbyt bolesnych, acz uciążliwych ciosów drobnych pięści – postanowił skonfrontować się z Jasmine w miejscu publicznym. Po prawdzie nie bardzo wierzył, że to zatrzyma ją w jakikolwiek sposób, jednak po cichu liczył, że jej wrodzona duma i poczucie honoru nie dopuści do zrobienia z siebie wariatki wśród innych osób. Okazja sama wpadła mu w ręce, choć kąciki ust chłopaka zadrgały niekontrolowanie, gdy dojrzał ogłoszenie wiszące w Pokoju Wspólnym, tuż po powrocie ze spotkania z Whisperem; zmarszczył krótko brwi, a potem pokręcił głową, by w dormitorium przywołać Fenrisa krótkim świstem i wysłać do Jasme wiadomość. Nabór na ścigającego? Niech będzie i nabór. Pojawił się na boisku na kilka chwil przed ustaloną godziną spotkania, w wygodnych jeansach i bluzie z kapturem, nasuniętym mocno na głowę; po piasku poruszał się pewnie, spokojnymi krokami, w ręku ściskał miotłę. Jej trzonek lśnił czystością, witki były wyprostowane i porządnie związane, a drewno pod palcami drżało lekko, niecierpliwie, gotowe do działania. Stalowoszare oczy przesunęły się po przeciwnikach, na wargach Alexa wykwitł drwiący uśmiech. Pokonał ich raz, pokona i teraz; był w doskonałej formie, choć niewyspanie dawało mu się we znaki przed rozmową z Dorianem. Tej nocy spał jak dziecko, nie był jednak pewny, czy powinien być za to wdzięczny Whisperowi, czy atmosferze bezpieczeństwa, jaka otulała go w zamku. Nawet jeśli wiedział, że wcale nie jest tu tak bezpiecznie. Podszedł do Rosiera, unosząc dłoń by ściągnąć kaptur, a potem uniósł lekko brwi, przyglądając się twarzy przyjaciela z rozbawieniem. - Wystarczy umrzeć na dwa miesiące i już próbują cię zastąpić. Wiem, że nie popisałem się w ostatnim meczu, ale nie sądziłem, że ogarnęła cię taka desperacja... – mruknął na powitanie, wskazując brodą pozostałych zawodników, których miny w tym momencie stanowiły dla niego bezcenne źródło radości. Była ona może nieco histeryczna, bo w każdej chwili spodziewał się nadejścia panny Vane, nic jednak nie zdradzało tego zdenerwowania: trzymał się prosto, choć ramiona miał rozluźnione, a na ustach pałętał się łobuzerski grymas. Jedynie oczy migotały nieco inaczej niż zwykle, a twarz powlekał cień powagi i czujności, gdy myślał, że nikt mu się nie przygląda.
|
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Boisko Pon 29 Gru 2014, 20:49 | |
| Quidditch przestał mieć znaczenie miesiące temu, runął pod ciężarem wydarzeń o wiele znaczniejszych, pod warstwą decyzji życiowych, pod chmurą nadciągającej wojny czarodziejów, w obliczu której wyniki na tabeli punktowej szkolnych rozgrywek były czymś tak błahym i odległym, że wydawać by się mogło, że nigdy się nie liczyły. Pozory były jednak ważne, iluzje musiały być pielęgnowane, bez nich już dawno obnażono by jego naturę, bez nich żadna z jego zbrodni nie uszłaby płazem, musiały więc rozwijać się i żyć, dopóki tak było rozsądnie, bezpiecznie. Był więc uczniem, był więc kapitanem, by w ukryciu móc dbać o realizację własnych celów, by krok po kroku piąć się wyżej w swoich snach o potędze, by żądać wciąż więcej. Tak był nim i dziś, gdy z Nimbusem 1000 przerzuconym przez ramię, w stroju do treningów, maszerował przez murawę boiska ku grupce osób zgromadzonych na jego środku. Poranek był rześki, ale ciepły, niósł ze sobą jeszcze posmak mijającego lata, zapach niedawnego deszczu. Przystanął przed grupą uczniów, leniwie wiodąc wzrokiem po ich twarzach, wyrażających najróżniejsze z całego wachlarza ludzkich emocji. Gdyby mógł zaś usłyszeć myśli Chrisa, zapewne zaśmiałby się gorzko, lekceważąco. W ciągu ostatnich miesięcy ta szkoła straciła więcej uczniów niż przez poprzednie dziesięciolecie, część z nich zginęła w tych murach, jedną z tych głupich dusz wydarł jej sam. Ta dusza nawiedzała go w myślach do tej pory, choć nie w postaci wyrzutów sumienia, lecz świadomości, że gdzieś tu, gdzieś w murach tej szkoły, jest ktoś, kto wie. — Jeśli któreś z was posiada miotłę słabszą od Komety 180 albo myśli, że Zwis Leniwca jest wtedy, gdy się chce, a nie może, niech lepiej oszczędzi mi czasu — mruknął na wstępie, zdejmując rękawicę do quidditcha i przesuwając palcami po szczęce. Nikt się nie poruszył, ściągnął więc miotłę z ramienia i wsparł ją o ziemię, krytycznie przyglądając się zbiegowisku. — Chętni na pozycję ścigającego niech staną po prawej, od nich zaczniemy… — zaczął, lecz przerwał, bo do grupy dołączył ktoś jeszcze. Zerknął na tarczę kieszonkowego zegarka po pradziadzie, upewniając się, że nie minęła jeszcze ósma, a potem leniwie wzniósł wzrok na niewysokiego chłopaka, który właśnie sięgał ku rąbkowi kaptura. Można się domyślić, jak wysoko powędrowały jego brwi, gdy ostatecznie wychynęła ku nim znajoma twarz, którą jeszcze miesiąc temu widział na pierwszej stronie Proroka. Jak widać Alex był bardziej żywy niż wskazywały na to nekrologi. Zamilkł na chwilę, wyraźnie zaskoczony, a potem, nie odrywając od niego spojrzenia, w którym pojawił się jakiś ironiczny błysk, podjął nieco twardszym, acz wyraźnie prześmiewczym tonem: — …Miejsce zwolniło się po zmarłym tragicznie O’Malleyu, który najwyraźniej nie potrafi zdecydować się, czy żyje, czy może jednak nie, dziś więc przystąpi do eliminacji na równych prawach razem z wami i lepiej dla niego, by pokazał coś więcej niż w ostatnim meczu z Gryfonami. Jego brwi ściągnęły się, a na usta wpełzł wilczy uśmiech, gdy tak mierzył młodego uważnym spojrzeniem. Nie interesowało go, gdzie włóczył się przez te miesiące ani po co była cała ta szopka, choć pewnie nie pogardziłby tą informacją, tak jak żadną inną z gatunku potencjalnie przydatnych lub zajmujących. Podszedł do niego i położył dłoń na jego ramieniu, ściskając je, co można było uznać za powitanie wśród żywych, przynajmniej dopóki nie pchnął go w stronę grupki osób zgromadzonych po prawej. — Do roboty, O’Malley — mruknął, śmiejąc się krótko, po czym otworzył kuferek z piłkami, dobywając z niej kafla. Skrzynka podrygiwała na ziemi w rytm wyrywających się do lotu tłuczków. — Alex i Chris, będziecie na zmianę rzucać kaflem do pętli bronionych przez Avery’ego. — Wskazał na bruneta, pałkarza z rezerwy, który właśnie odbijał się nogami od murawy i szybował w kierunku bramek. — Macie trzy próby, każdy z was. Do dzieła.
Nie czekamy na Charlotte, bo Arcio zrezygnował. Teraz każde z was daje po jednym poście, w którym rzuca na pętle, Avery opisuje jak broni, a następnie rzuca kostkami. Skuteczność zagrania mierzona jest w sumie punktów z oczek kości dziesięciościennej oraz punktów w lataniu na miotle z waszych KCŻ. W przypadku, gdy obaj gracze otrzymają równą liczbę punktów, MG rozstrzyga na korzyść "broniącego się", czyli w tym przypadku obrońcy, a wówczas wasz rzut jest nieudany. Każdy z was rzuca trzy razy, zobaczymy, kto pod koniec będzie miał najlepszy wynik. Powodzenia. ;) |
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Boisko Pon 29 Gru 2014, 21:24 | |
| "Tyle spraw do naprawienia, abym mógł naprawić je..." Nie miała zbyt lekko ostatnimi czasy, dlatego świadomość o naborach do drużyny jakoś odpłynęła w dalszą część jej świadomości. Nie znaczy to jednak, że zapomniała o nich. Miała dodatkowy motyw by się na nich zjawić. Po pierwsze - chciała pomóc Evanowi, skoro miał wybrać nowych ścigających. Jasmine była jednym z nich, dlatego wypadało poznać potencjalnych nowych zawodników. Musieli się dogadywać. Z Evanem mimo wszystko współpracowało jej się bardzo dobrze, z Alexem też, ale Alexa już nie było.... no właśnie. Tajemniczy list, rzekomo do O'Malley'a, również kazał jej się pojawić na boisku. Kiedy więc wybiła godzina rozpoczęcia naborów, Jasmine zerwała się z fotela i ubrała szatę do quidditcha w dumnych, zielono-srebrnych barwach. Chwyciła swoją miotłę i udała się na boisko, dość szybkim krokiem. Nie spieszyła się z racji tego, że Evan się na nią wkurzy. Co to, to nie. Chciała dokopać komuś, kto śmiał podawać się za O'Malley'a. Znalazła się na murawie parę minut po tym jak zjawił się na nim Evan. Uśmiechnęła się do Christophera, którego poznała jakiś czas temu. Może nadał by się na ścigającego... Jas oparła miotłę o trawę, nie dostrzegając jeszcze postaci w kapturze. -Rosier, wybierz mądrze, pamiętaj, że ja też muszę z tym kimś się dogady... -zwróciła się do kapitana, lecz wtedy pojawił się ktoś jeszcze. Czekoladowe oczęta spoczęły na sylwetce Alexa. Wszystko było jak u Alexa. Postawa. Gesty. Twarz. Włosy. Oczy. Uśmiech. Merlinie, ten kpiący i znajomy uśmiech. Słowa Evana dochodziły do niej jak przez grubą szybę, gdy mówił, że miejsce się zwolniło, ale jak widać O'Malley żyje. Alex żył. Nie zginął. Stał przed nią cały i zdrowy. Przez chwilę miała nadzieję, że to jednak ktoś, kto użył eliksiru wielosokowego, ale zbyt wiele argumentów podpowiadało jej, że tak nie mogło być. Albus nie wpuściłby nikogo takiego do szkoły. Nie stałby tutaj jakby nigdy nic. -Alex. Ty... ty żyjesz... -wyszeptała, nie spuszczając z niego spojrzenia. Zaskoczonego. Wytęsknionego. Lecz zaraz to spojrzenie zmieniło się. Stało się twarde. Wściekłe. Nieznające litości. Jasmine chwyciła pewniej miotłę w dwie ręce i uniosła wysoko. -Już niedługo. Nie spiesz się Evan co do ilości ochotników, bo może zaraz to grono szybko się uszczupli... -syknęła cicho. Nie miała zamiaru go gonić po całej murawie. Ani wrzeszczeć. Zrobiła krok w stronę Alexa i chwyciła go mocno za poły koszuli. Wstąpiła w nią jakaś dziwna siła, bo ciągnęła Ślizgona parę metrów od zbiegowiska, by nieco sobie wyjaśnić. - Co... to... za... szopka! -syknęła ostro. -Nie pomyślałeś o tym, jak cierpiałam?! Jak my wszystkie cierpiałyśmy?! Jak mogłeś! -uderzała miotłą o ramię Alexa. Miała mocno zaciśnięte usta. To i niedawne zerwanie z Franzem za bardzo ją bolało, by tylko machnąć na to ręką. - Mam nadzieję, że masz cholernie... dobre.. wytłumaczenie! -uderzyła go po raz ostatni i upuściła miotłę. Patrzyła w milczeniu na Alexa, a jej serce biło jak oszalałe. Żył. I przybył, kiedy tak bardzo go potrzebowała. Mimo, że była na niego wściekła, cieszyła się. -Zmiataj na nabór, a jeśli nie uda Ci się go wygrać, to ostrzegam, trafię Ci miotłą między nogi! -ostrzegła go, dotykając go palcem w klatkę piersiową. Odwróciła się na pięcie i wróciła do Evana. Z naburmuszoną miną czekała na rozpoczęcie naboru. Kiedy jednak Alex mijał ją, szepnęła cicho, tylko dla jego uszu. -Powodzenia.
Ostatnio zmieniony przez Jasmine Vane dnia Sro 31 Gru 2014, 00:49, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Boisko Wto 30 Gru 2014, 13:02 | |
| Rzucił chłopakowi wredne spojrzenie. Musiał dać mu radę. Richardson tak sobie postanowił i nie mogło być inaczej. Jasmine Vane uśmiechnęła się do niego, więc ten też odwzajemnił ten miły gest. Ona była ścigającą, więc musieli się razem dogadywać. Osoby grające na tej pozycje muszą podawać do siebie kafla w razie niebezpieczeństwa jakie stwarzają zawodnicy z przeciwnej drużyny. Dziewczyna zauważyła właśnie tego chłopaka, na którym wcześniej spoczęło spojrzenie Richardsona. Zachowywała się tak jakby on wcześniej po prostu umarł. Wyglądała na zdenerwowaną, jakby miała zaraz wybuchnąć. I faktycznie… Podejrzenia Christophera się sprawdziły – już po chwili zaczęła go okładać miotłą. Richardson obserwował tą sytuacje z… rozbawieniem. Nie śmiał się na głos, ale w duchu. Nie wiedział o co jej chodziło i nie zamierzał się też dopytywać. Po prostu wolał to zostawić w spokoju… Po jakimś czasie uspokoiła się i odeszła na murawę. Chris wiedział, że jeśli chodzi o znajomości to ten O’Malley miał dużo łatwiej. Już kiedyś z nimi grał i na pewno zapoznał się z wieloma osobami. A on dopiero zaczynał, widział ich tylko w Pokoju Wspólnym. Ale opiekunka nie wzięłaby na kapitana osoby, która wybiera ludzi po znajomości. Evan wydał im polecenie i w tej samej chwili wszyscy usłyszeli głośny świst. Obrońca wybił się w górę, żeby w razie czego obronić pętli. A Richardson musiał uważać –ten człowiek z pewnością był w tym bardzo obeznany. Mieli trzy próby. Kto dał radę trafić więcej razy, miał większą szanse dostać się do drużyny. Rosier rzucił kafla, a Richardson szybko go złapał i wziął pod pachę. Wszedł na swoją miotłę i wybił się w powietrze. Poczuł wiatr, który muskał jego twarz, mierzwił włosy. Uwielbiał latać na miotle, a teraz mógł zagrać z innymi. Poleciał prosto przed siebie. Mocno trzymał się miotły. Ufał jej, nigdy go nie zawiodła. W sumie nie była taka stara, bo pierwszą połamał kiedy miał kilka lat, a potem miał jeszcze kilka innych. Tylko wyszły z mody i nie dorównywały innym, więc trzeba było je wymienić na tą. Przestał myśleć o głupotach. Wzroku nie spuszczał z obrońcy. Myślał tylko o sposobie, w który mógłby uniknąć obrony Avery’ego. Zbliżał się. Przygotował czerwoną piłkę, mocno ściskał ją w dłoni. W końcu wzleciał do góry, poczuł silny wiatr, jednak nie poddawał się. Znalazł swój łatwy choć dość skuteczny sposób. Kiedy uznał, że jest wystarczająco wysoko, z dużą prędkością zanurkował w dół. Szybko rzucił kafla do pętli, tuż koło ucha obrońcy. Wszystko było jak w zwolnionym tempie – chciał, żeby ten nie dał rady tego kafla złapać. Musiał zdobyć chociaż ten pierwszy rzut. Inaczej mógł wypaść źle w oczach samego kapitana, a to byłoby równe z tym, że miałby dużo mniejsze szanse na dostanie się do drużyny. Przełknął głośno ślinę, po czym szybko wylądował, mocno uderzając stopami o ziemię. |
| | | Lloyd Avery
| Temat: Re: Boisko Sro 31 Gru 2014, 02:11 | |
| Pierwsza kolejka - Christopher
Nie do niego należało komentowanie przedstawienia, jakim stało się zgrupowanie chętnych na pozycję ścigającego, gdy do ściśniętego stresem stadka do\l\aczy\l cudownie zdrowy na duchu i ciele O'Malley, a ognista, cudownie pociągająca i bardzo drażliwa panna Vane usiłowała zmienić ten stan rzeczy za pomocą własnej miotły. Uśmiechnął się tylko z rozbawieniem, uścisnął młodemu dłoń, a potem wystrzelił do góry, zajmując pozycję przy bramkach. Roztarł dłonie, nim wciągnął na nie rękawice obrońcy i zmrużył oczy, obserwując uważnie przymierzającego się do rzutu Christophera; wiatr, który zerwał się nieledwie kilka chwil wcześniej nie był jeszcze dokuczliwy, lub specjalnie zimny, jednak kłębiące się nad Zakazanym Lasem, ciężkie, ołowiane chmury zwiastowały zerwanie chmury, nadciągające ku nim nieubłaganie. Deszcz nie należał do rzeczy najbardziej przez Lloyda lubianych, dlatego skrzywił się niecierpliwie. - Richardson, rusz się, z łaski swojej, albo podpalę ci ogon! - syknął wreszcie, gdy chłopak zdawał się usypiać na siedząco podczas wnikliwych obserwacji. Wreszcie jednak wystartował, a Avery posłał z góry krzywe spojrzenie w stronę Rosiera, robiąc przy tym głupią minę. Gdy chłopak wreszcie zdecydował się na rzut, Lloyd próbował bronić, ale trochę bez przekonania. Być może chciał w ten sposób zachęcić młodego, który wyglądał, jakby ze strachu i zdenerwowania miał zaraz spaść z miotły. Chwycił kafla, cmokając pod nosem i cisnął go w stronę O'Malleya.
Rzut - 10 + 8 Obrona - 10 + 2
Ostatnio zmieniony przez Lloyd Avery dnia Sro 31 Gru 2014, 02:15, w całości zmieniany 3 razy |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Boisko Sro 31 Gru 2014, 02:11 | |
| The member ' Lloyd Avery' has done the following action : Dices roll'Karty' : |
| | | Alexander O'Malley
| Temat: Re: Boisko Sro 31 Gru 2014, 02:17 | |
| Odpowiedział na wilczy uśmiech Evana uniesieniem brwi, ironicznym skrzywieniem warg, wreszcie - krótkim wzruszeniem ramion. Jego komentarz sprawił, że O'Malley w duchu parsknął śmiechem i jedynie pokręcił głową, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego, utrzymując spojrzenie wbite w czarne oczy Rosiera ze spokojnym rozbawieniem. - Nie tak łatwo się mnie pozbyć. Wbrew pozorom - wymowne spojrzenie posłane w stronę grupki oczekującej na rozpoczęcie naboru wystarczało aż nadto za komentarz, który miał ochotę rzucić. Powstrzymał się jednak, nie będąc jeszcze na tyle szalonym by podważać publicznie autorytet kapitana - bo choć należał do wąskiego grona osób, które mogły spoufalać się z Rosierem doskonale wiedział, że ten jest wyjątkowo mściwym sukinsynem i nie puszcza płazem takich rzeczy. Wzdrygnął się na samą myśl o zeszłorocznym treningu karnym, podczas którego powtarzał wszystkie możliwe istniejące manewry na dwudziestostopniowym mrozie, przed ponad pięć godzin, do znudzenia. Wtedy pierwszy raz przyszła mu do głowy ochota na miotnięcie w Evana jakimś wyjątkowo paskudnym urokiem, pogarszanie swojej sytuacji byłoby jednak skrajnym idiotyzmem, odpuścił więc, postępując zapewnie dość rozważnie. Skinął krótko głową, gdy starszy zacisnął mu dłoń na ramieniu i na moment spoważniał, marszcząc lekko brwi. Nim jednak zdążył szepnąć słowo lub dwa o rozmowie, którą chciał z nim odbyć, Evan pchnął go w stronę stadka petentów, a zza nich wyłoniła się postać, której z początku nie spostrzegł, nie zarejestrował jej obecności. Wielkie, brązowe oczy posłały w jego stronę spojrzenie, od którego kruszeć powinny najtwardsze męskie serca, a potem, na podobieństwo skały, stężały wyraźnie, pociemniały mocno, zmrużyły się powoli. Jasmine była wściekła i nie trzeba było być geniuszem, by to dostrzec. Nie cofnął się przed jej gniewem, choć ponad ramieniem dziewczyny rzucił Rosierowi rozbawione spojrzenie, jednocześnie przyjmując ciosy miotłą, jakie Ślizgonka wymierzała z zapamiętaniem, sycząc przez zęby soczystą wiązankę wyrzutów, przekleństw i ostrzeżeń. Spojrzał na nią wreszcie, uśmiechnął się krótko i nachylił, składając na czole Jasmine krótki pocałunek. - Później - szepnął tylko, kiwając głową i unosząc brew na jej komentarz dotyczący zwyciężenia w naborze. - Kto, jeśli nie ja, Jasme? - spytał, rozkładając ramiona, a chwilę później odpychał się już nogami od podłoża, śmigając w górę szybko i zwinnie. Wiatr, który rozwiewał włosy i zacinał prosto w oczy nie był zimny, lecz wiadome było, że ciepłe, letnie dni odeszły w niepamięć; O'Malley zmarszczył brwi, wyglądając w stronę zbierających się nad Zakazanym Lasem chmur. Trzeba było rozegrać to szybko, groziło im latanie w ulewnym deszczu, a to nie należało ani do wygodnych, ani do przyjemnych rzeczy. Jego uwagę odwrócił Christopher, przymierzający się do rzutu tuż pod nosem Lloyda, jak zwykle dosadnie okazującego swoje emocje. Parsknął śmiechem, patrząc jak starszy Ślizgon wykrzywia twarz w komicznym grymasie, a potem broni - od niechcenia, ogonem miotły podbijając kafla do góry i chwytając go zwinnie tuż po tym jak przeszedł przez pętlę, by zaraz podać ją prosto w ręce Alexandra. Wystrzelił w jej stronę błyskawicznie, a sekundę później, nie czekając aż Avery skupi się dostatecznie by wziąć go na serio, cisnął kaflem w boczną pętlę, wszem i wobec prezentując wszystkim obecnym jak wygląda Zwis Leniwca.
Ostatnio zmieniony przez Alexander O'Malley dnia Sro 31 Gru 2014, 02:47, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Lloyd Avery
| Temat: Re: Boisko Sro 31 Gru 2014, 02:18 | |
| Pierwsza kolejka - Alexander
Kolejny podmuch wiatru sprawił, że Avery naciągnął na głowę kaptur bluzy wystającej spod stroju do gry i czując jak po jego kręgosłupie przemyka nieprzyjemny dreszcz, znów zwrócił wzrok w stronę Zakazanego Lasu. Korony drzew przechylały się niebezpiecznie mocno, szum docierał do ogarniętego zamieszaniem boiska z opóźnieniem, lecz wystarczająco donośnie, by otępiałe od świszczącego wiatru zmysły wychwyciły go i powitały z jękiem niezadowolenia, wydobywającym się gdzieś w trzewiach Ślizgona. - Rosier, jak zmoknę, podpalę ci łóżko! - zawołał, wskazując ręką pociemniałe niebo. Testowanie narybku podczas zacinającej, lodowatej ulewy zapewne pokazałoby kto nadaje się na pozycję lepiej, Avery był jednak w trakcie gorących modlitw do tego, czy innego boga, by chmurzyska jednak się rozmyśliły i odpłynęły w innym kierunku. W tym samym czasie O'Malley pochwycił kafla, wprawiając miotłę w wariacką beczkę tuż pod jego nosem; Avery wiedział, że Ślizgona nie przyjęto do drużyny za ładną buźkę, zmrużył więc podejrzliwie oczy, ale wyglądało na to, że paniczowi O'Malleyowi w głowie były żarty i swawole, a nie poważne zagrania. Co prawda zaprezentowana przez niego akrobacja była dość efektowna, nie dość jednak szybka, by Lloyd nie zdołał odebrać silnego rzutu nim piłka zdążyła śmignąć tuż obok niego. - O'Malley, przestań się popisywać, Vane woli starszych! - roześmiał się głośno, podając kafla do Chrisa.
Rzut - 10 + 5 Obrona - 10 + 9
Ostatnio zmieniony przez Lloyd Avery dnia Sro 31 Gru 2014, 02:36, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Boisko Sro 31 Gru 2014, 02:18 | |
| The member ' Lloyd Avery' has done the following action : Dices roll'Karty' : |
| | | Christopher Richardson
| Temat: Re: Boisko Sro 31 Gru 2014, 13:44 | |
| Krótki psot, bo brak weny i spadam odpisać Chantal. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Nad Zakazanym Lasem wznosiły się ciemne chmury. Powoli, niczym cień, zmierzały w stronę osób przebywających na boisku. Powrót chłopaka z dormitorium Chrisa był dość dziwny. Wszyscy myśleli, że zginął, a jednak. Stał tutaj i całkiem dobrze się trzymał. Zbytnio się nie przyjaźnili – od czasu do czasu musieli zamienić ze sobą jakieś słowa. W końcu spali w jednym pomieszczeniu i chodzili na te same zajęcia. Było to raczej nieuniknione. Jednak Alex wolał przebywać w towarzystwie starszych osób i może to dlatego… W każdym razie nie byli najlepszymi przyjaciółmi, a teraz nawet mogli nazywać się rywalami. W końcu walczyli o jedno miejsce w drużynie i musieli dać z siebie wszystko. Obaj mogli usłyszeć słowa ‘’Spróbuj ponownie za rok’’ albo coś w tym stylu. Obserwował, jak O’Malley szybko wybija się w powietrze i zwinnie rzuca kaflem. Można było stwierdzić, że w Quidditchu był od Christophera dużo lepszy. Nie mógł temu zaprzeczyć, ale nie mógł się też zwyczajnie poddać. W końcu przechwycił kafla, którego podał mu Avery i wybił się ku górze. W błyskawicznym tempie zbliżył się do bramki i zanim obrońca zdołał cokolwiek ogarnąć, rzucił kaflem do bramki. Po rzucie, zleciał trochę niżej aby zrobić Alexowi pole do popisu. Przed chwilą rozegrał swoją drugą rundę i zbliżała się ostatnia, najważniejsza, decydująca o tym kto dostanie się do drużyny. Obrzucił spojrzeniem Rosiera, który bacznie obserwował poczynania osób biorących udział w naborze. Wzruszył ramionami jakby sam do siebie, po czym czekał aż Avery rzuci mu czerwoną piłkę. Pomyślał, że jeszcze tylko ta jedna runda i otrzymają wynik. |
| | | Evan Rosier
| Temat: Re: Boisko Pią 02 Sty 2015, 18:09 | |
| Zwrócił twarz w kierunku majaczącej po swej prawicy ciemnej sylwetki Zakazanego Lasu, czując, jak nadciągający stamtąd chłodny powiew mierzwi mu włosy, porusza połami ciemnozielonej szaty do quidditcha. Nad drzewami kłębiły się ciężkie od deszczu burzowe chmury, które zwiastowały kolejną w tym tygodniu silną ulewę, powietrze stało się gęstsze i duszne, nasiąknięte wilgocią, a to wszystko razem dawało im pewność, że nie miną się z pluchą, bez względu na to, ile łóżek nie postanowiłby podpalić Avery. Nie przeszkadzało mu to, ba, stanowiło prawdopodobnie znaczne lepszą okazję do przetestowania umiejętności nowych zawodników niż latanie na miotle w pogodny dzień, przy delikatnych podmuchach ciepłego, jesiennego wiatru. Nawet kulawy pierwszoroczniak potrafiłby rzucić piłką do pętli, kiedy widoczność jest znakomita, a jedyną przeszkodą wydaje się być uważne spojrzenie kilku czujnych par oczu. I choć Znak na jego przedramieniu pulsował delikatnie już od tygodni, bo On działał, bo wojna wisiała na włosku, to nic nie wskazywało na to, że jeszcze dzisiejszego wieczora podobny zawiśnie nad Wieżą Astronomiczną Hogwartu. Obrócił wzrok w kierunku Jasmine, która stanęła u jego boku, dzierżąc w drobnej dłoni miotłę i śląc promienne uśmiechy do zgromadzonych na murawie uczniów. Jego brwi uniosły się lekko, a czoło zmarszczyło. — Jasne, Vane. Twoje słowo też ma tu jakieś znaczenie — mruknął beznamiętnym tonem tylko po to, by za jej plecami, ponad jej ramieniem, w tym samym czasie pokręcić przecząco głową, wykrzywiając usta w złośliwym uśmiechu do reszty zawodników i niemo układając wargi w bezgłośne: nie ma. Nim jednak zdążył powiedzieć coś jeszcze, dziewczyna dojrzała wreszcie niespodziewanego gościa i po ulotnej chwili konsternacji postanowiła urządzić mu krwawą wendetę, okładając go miotłą po ramieniu przy wtórze wysokich krzyków. Witki powykrzywiały się, a niektóre powypadały na trawę pod wpływem wstrząsów. Patrzył na to przez moment z pewnym rozbawieniem, gdy się jednak odezwał, jego głos był twardy i nieznoszący sprzeciwu: — Wracaj na miejsce, Vane. Jeśli przyszłaś dezorganizować mi nabór i eliminować potencjalną konkurencję, zmiataj lepiej do szkoły. O’Malley, wsiadaj na miotłę. Jeżeli ktoś mógł wykorzystywać prywatne preferencje i zachcianki do osiągania swych celów na boisku, był to bez wątpienia wyłącznie on. Cała reszta na czas treningów miała obowiązek odstawić takie sprawy na bok, nie znosił bowiem, gdy coś wymykało się spod kontroli i z reguły surowo za to karał. Po skończonym naborze mogli się wzajemnie podusić, teraz jednak nie zamierzał marnować na to więcej czasu niż to konieczne. Przerzucił nogę przez miotłę i wzbił się w powietrze, śmigając koło potrójnych pętli, by zawisnąć wreszcie gdzieś przed nimi i leniwie wesprzeć się przedramionami o trzonek Nimbusa. Z tego stanowiska mógł swobodnie obserwować zagrywki i oceniać ich pomysłowość, techniczne wykonanie i przede wszystkim – skuteczność. Przez chwilę spoglądał w kierunku Zakazanego Lasu, a chłodny wiatr targał mu włosy, wreszcie jednak skupił parę ciemnych ślepi na podlatującym do pętli Christopherze. Kafel trafił do celu z zaskakującą łatwością. — Avery, przyłóż się do roboty, albo będziesz następny w kolejce do testów — mruknął, unosząc brwi. Zachęcanie młodego nie wchodziło w grę, jeśli w meczu miał potem ryć murawę po pięciu minutach gry. Gdy z kolei O’Malley postanowił bezwstydnie zaprezentować wszystkim swój Zwis Leniwca, jak się okazuje zupełnie bezskutecznie, pokręcił głową z chłodnym uśmiechem. — O’Malley, wydawało mi się, czy mówiłeś: nie tak łatwo się mnie pozbyć? Pamiętaj, czysto bądź nie, ważne, aby skutecznie. Dostrzegł krzywe spojrzenie Lloyda, gdy Chris ponownie zbliżał się z kaflem do pętli, i dłonią dał mu znak, że czas na lekką zmyłkę, by młody nie poczuł się zbyt zachęcony. W tym samym momencie na jego kark skapnęła pierwsza lodowata kropla deszczu.
Chris: 1 Alex: 0 |
| | | Lloyd Avery
| Temat: Re: Boisko Pią 02 Sty 2015, 19:21 | |
| Druga kolejka - Christoper
- Jedyne testy, których nie zdam to te na obecność niedozwolonych substancji! - zarechotał w stronę Rosiera, rozkładając ramiona i szczerząc bezwstydnie białe zęby w łobuzerskim uśmiechu. Avery znany był ze swobodnego podejścia do wszystkiego, skoro jednak kapitan wyraźnie zarządził skupienie, nie zamierzał go ignorować i tracić czasu na bezcelowe sprzeczki. Im szybciej się z tym uporają, tym mniejsza szansa na totalne przemoknięcie. Pierwsze krople deszczu uderzające o twarz przywitał niezadowolonym grymasem, a powiew wiatru towarzyszący nadciągającemu oberwaniu chmury sprawił, że coś w brązowych oczach zamigotało wściekle. Lloyd nie był miłośnikiem wody, o ile nie znajdowała się w wannie, lub pod prysznicem; konieczność tkwienia jak kołek na miotle podczas nadciągającej ulewy wyzwoliła w nim tą część charakteru, której zaznajomieni z nim ludzie unikali jak przysłowiowego ognia. Kiedy więc Rosier zarządził kolejną rundę, a Christopher ruszył w kierunku bramek, broniący pętli Ślizgon nie zamierzał się patyczkować. Widoczność robiła się coraz mniej znośna, gdzieś nad lasem zagrzmiało złowróżbnie, a on był zirytowany. Bardzo zirytowany. Wystarczyła chwila, by miotła Avery'ego kierowana zaciętym uporem wystrzeliła ku przymierzającemu się do strzału chłopakowi; suchy trzask towarzyszący zderzeniu sprawił, że zgromadzeni na dole ludzie jęknęli zgodnie. Kafel wypadł z rąk potencjalnego ścigającego, pędząc ku ziemi, a sam ścigający byłby podzielił jego los, gdyby Lloyd nie chwycił go mocno za szatę na plecach i nie osadził na miotle. - Orientuj się! Na meczu nikt nie będzie czekał, aż ustawisz się przed bramkami! - wzruszył ramionami widząc jego minę i posyłając krótkie spojrzenie w stronę znajdujących się coraz bliżej chmur, odleciał w stronę pętli.
Faul: 10 + 8 (+ 2 do ataku, modyfikator za wykupione faule) = 20 Unik: 10 + 0 (+2 do uniku, modyfikator za wykupione manewry) = 12 Rzut: nieudany Obrona: udana
Skuteczność zagrania mierzona jest w sumie punktów z oczek kości dziesięciościennej oraz punktów w lataniu na miotle. W przypadku uników przed atakami, za wykupione manewry, gracz otrzymuje modyfikator +2 punkty do uniku, zaś w przypadku fauli i zagrywek, za wykupione faule i zagrywki, +2 punkty do faulu, bądź zagrywki. Zagranie powiedzie się oczywiście temu z graczy, który zdobędzie większą liczbę punktów. Przykład: pałkarz uderza w szukającego. Pałkarz ma 8 punktów w lataniu na miotle, a w oczkach wyrzucił 7, jego siła ataku to 15. Szukający ma aż 10 punktów w lataniu, ale wyrzucił w oczkach 2, jego siła uniku to 12. Pałkarz uderza więc szukającego tłuczkiem.
Ostatnio zmieniony przez Lloyd Avery dnia Pią 02 Sty 2015, 19:26, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Boisko Pią 02 Sty 2015, 19:21 | |
| The member ' Lloyd Avery' has done the following action : Dices roll'Karty' : |
| | | Huncwot
| Temat: Re: Boisko Pią 02 Sty 2015, 19:27 | |
| The member ' Lloyd Avery' has done the following action : Dices roll'Karty' : |
| | | Alexander O'Malley
| Temat: Re: Boisko Pią 02 Sty 2015, 20:15 | |
| W oddali zagrzmiało, wiatr szarpiący stroje do gry i włosy robił się coraz agresywniejszy, pierwsze krople wody opadały z nieba na nieszczęśników wiszących w powietrzu, na tych obserwujących rozgrywkę z dołu i na wszystko, co można było objąć zasięgiem wzroku. Alexander naciągnął kaptur na głowę, wystawiając w stronę Rosiera środkowy palec w komentarzu na złośliwy komentarz, a potem zerknął w stronę Jasmine, napotykając spojrzenie brązowych oczu uważnie śledzących rozdania i próby rzutów. Skrzywił się lekko, patrząc jak Lloyd pikuje w stronę Richardsona, by chwilę później przygrzmocić w jego miotłę z trzaskiem od którego krew ścinała się w żyłach; jedynie refleks i mocny uchwyt obrońcy uratował chłopaka przed bolesnym spotkaniem z murawą i mokrym, pociemniałym od wody piachem. Avery był brutalny i nie celował w półśrodki, nie cackał się gdy w grę wchodziła wygrana i kiedy wyraźnie dawał to do zrozumienia, po plecach O'Malleya prześlizgnął się zimny dreszcz, towarzyszący przelotnej myśli - nigdy nie chciałby grać przeciwko komuś tak zdrowo rąbniętemu. To ślizgońska drużyna uchodziła za najbardziej bezwzględną i bezlitosną, lubującą się w nieczystych zagraniach i podstępnych manewrach: znalezienie się po drugiej stronie barykady było potencjalnie bolesną drogą prosto do Skrzydła Szpitalnego. Zanurkował w ślad za kaflem, mrużąc oczy gdy krople deszczu zaczęły zacinać mu prosto w twarz; pogarszająca się widoczność przeszkadzała w swobodnym lataniu, irytowała, ścinała chłodem zaciśnięte na trzonku miotły dłonie, których nie osłaniały rękawice. Chwycenie piłki stanowiło wysiłek, gdy nadeszła pora na rozluźnienie skostniałych palców, nie było to jednak nic do czego O'Malley nie zdążyłby przywyknąć podczas niekończących się, okrutnie wyczerpujących zimowych treningów. Wystrzelił w górę przyciskając piłkę do siebie i zawisł w powietrzu, przyglądając się Avery'emu; starszy chłopak wrócił już na pozycję, skrzywiony, niezadowolony i coraz bardziej przemoczony, jak oni wszyscy. Należało się pospieszyć, nim wewnętrzny morderca skłoni go do kolejnej próby wyeliminowania starających się o miejsce w drużynie pobratymców. Alex zacisnął palce pewniej na miotle, zakręcił leniwie, kierując miotłę w prawo, a potem wystrzelił jak błyskawica w stronę lewej pętli, jedynie po to, by wlecieć prosto w Lloyda i kiedy ten usiłował uniknąć zderzenia, zamarkował rzut w najbardziej oddaloną od nich pętlę licząc na to, że obrońca nie zdąży zawrócić.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Boisko | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |