|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Jasmine Vane
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 28 Cze 2015, 16:40 | |
| Nie uważała się za osobę nad wyraz wytrzymałą na cierpienie i ból czy nawet strach, ale fakt faktem - przeżyła w swoim życiu tyle, aby chociaż trochę się uodpornić. Nie spodziewała się po Wilsonie niczego przyjemnego i sympatycznego, więc starała się mieć na baczności. Z różnym skutkiem. W sumie musiała opiekunom pogratulować - co to za nauka jak wyczarują patronusa w warunkach spokojnej klasy. Musieli poczuć na sobie piętno strachu, aby nawet wtedy im się udało. Jasmine nawet była skłonna przyklasnąć za to nauczycielom. Jedynie tylko w myślach. Starała się za wszelką cenę wmawiać sobie, że to wszystko to chora imaginacja. Nic nie mogło im się stać, lecz jakiś głosik z tyłu głowy podpowiadał jej, że Wilson jest chory psychicznie i pewno ewentualne ofiary uznałby za błąd w sztuce. Taa... chyba ten goryl był błędem w sztuce. Kto normalny pozwalał mu uczyć? Nie przyklasnęłaby też z innego powodu. Bransoletki zaczęły działać, przyszpilając dziewczynę do ziemi. No tak. Sparaliżować miał ją strach. Czekoladowe tęczówki starały się obserwować otoczenie. To dawało jej jeszcze jakieś poczucie kontroli. Ale widocznie Wilson wyczuł, że wzrok daje pewność siebie. Gdy Ślizgonka dosłyszała formułę, już wiedziała, co ich czeka. Nagła światłość i utrata wzroku. Cudownie.. Teraz, gdy ich dłonie były związywane przez Wilsona, gdy nie widzieli i musieli polegać tylko na węchu i słuchu, ewentualnie dotyku - strach stawał się bardziej namacalny. Dobre wspomnienie uciekało w nicość, kiedy do jej nozdrzy uderzył niewyobrażalny smród. Jasmine szarpnęło dwa razy, jakby faktycznie chciała zwymiotować. Postanowiła płytko oddychać. Gęsia skóra na ciele była wywołana faktem owego dotyku przy nogach. I to warczenie. Za bardzo jej się to kojarzyło z wilkołakiem. Po chwili, w której czuła mdłości, drżenie ciała i bolesne bicie serca, postanowiła zrobić jedyne, co mogła. Znowu przywołać pozytywne wspomnienie. Intensywnie myślała o ojcu, o tym, ile wspaniałych chwil z nim spędziła. I o Chiarze, która ją uratowała. Skupiała się tylko na tym, chociaż najchętniej by stąd poszła. Za bardzo jej zależało na nauce. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Nie 28 Cze 2015, 23:38 | |
| /przepraszam grupę za obsuw w odpisie – mam nadzieję, że nie macie ochoty spalić mnie na jakimś przydrożnym stosie.
Powiedzieć, że Alex nie był zadowolony, stanowiłoby spore niedomówienie. Nie z uczniów – ci, choć wystawieni na działanie czynników mających symulować sytuację prawdziwego zagrożenia, reagowali w sposób zadziwiająco spokojny. Choć nie mógł zajrzeć im do głów i dowiedzieć się, co dokładnie widzieli w wyniku halucynacji wywołanych eliksirem, zdawał sobie sprawę, że nie mogło to być nic przyjemnego. Po zajęciach z grupą pierwszą, gdy musiał uwarzyć halucynogen, zgłębił temat, uzupełniając swoją wiedzę w tej kwestii, by z większą precyzją kontrolować czas zwidów oraz ich intensywność. Odpowiednich zmian w ilościach składników oraz okresie ich gotowania nauczył się w sposób eksperymentalny – a mianowicie na sobie, dokładnie tak jak za pierwszym razem. Choć fakt faktem mając w pamięci całonocne umieranie na łóżku Williama, odpuścił sobie mieszanie eliksirów z whiskey, nie dopuszczając już Wilsona do żadnych prób. Wystarczyło jego genialnych pomysłów na samych zajęciach. No właśnie, Jared. Hall nawet nie próbował ukrywać, że patrzył mu na ręce, gdy wyrywał się do wprowadzania swoich pomysłów, bo choć oficjalnie na tych zajęciach porzucił rolę niani, blondyn wciąż poczuwał się do odpowiedzialności w kwestii powiedzenia STOP, gdy starszy auror zwyczajnie przesadzi. A między przesadą a kontrolowanym wystawieniem na ekstremum istniała bardzo cieniutka, niemal niewidoczna granica. Nie miał nic przeciwko oślepianiu. Ostre słowa nie robiły na młodym aurorze większego wrażenia. W jego odczuciu, Wilson przesadził w momencie oblania całej grupy – na litość boską, był listopad, godziny wieczorne, a od lasu wiało arktycznym chłodem. Jeszcze tego brakowało, żeby posłali dziesiątkę dzieciaków do skrzydła szpitalnego. Jeśli tak bardzo chciał pokazać wszystkim lodowatą atmosferę towarzyszącą dementorom, mógł to zrobić zaklęciem, nie narażając zdrowia nastolatków. No cóż, Jared zawsze był subtelny jak kilo gwoździ. - Wspaniale, panie Wilson. Proszę sobie usiąść i odsapnąć – rzucił, siląc się na spokojny, swobodny ton, ale mimo to w głosie Alexa przebrzmiała ostra nuta. Opuścił swój stołek, krótkim ruchem różdżki posyłając na niego szefa aurorów z uprzejmym, nieco jadowitym uśmiechem nr 7, pt. „zjedz Snickersa, bo gwiazdorzysz”. Skoro przekazał mu pałeczkę, niejako każąc przeprowadzić te zajęcia, niech teraz respektuje swój spadek w lekcyjnej hierarchii. Nie poświęcając mu dalszej uwagi, nawet jeśli zaczął kląć, czy ciskać gromy (ewentualnie zaklęcia, do czego Alex był przygotowany i w razie potrzeby osłonił się tarczą lub zwyczajnie odsunął z toru uderzenia), mężczyzna wyjął spod poły kurtki niedużą klepsydrę, którą przekręcił w momencie, gdy pierwszy uczeń zjadł ciastko nasączone eliksirem. Srebrne drobinki wciąż się przesypywały, choć zostawało ich już coraz mniej. Oddychając spokojnie i przesuwając spojrzeniem po zamrożonych w miejscu uczniach, Hall odczekał aż cały piasek opadnie na dno klepsydry, oznaczając koniec działania halucynogenu. A potem jeszcze chwilę, mając na uwadze spóźnialskich, którym nakazano zjeść ciastko. Miękkim szeptem łącząc ze sobą dwa zaklęcia, osuszył uczestników zajęć, nie niwelując jednak poczucia zimna, jakie zapoczątkował Wilson. Przynajmniej nie będą chorzy. Następnie skierował koniec różdżki ku skrzyneczce ukrytej w wysokiej trawie, która zadrgała lekko, a potem wieko odskoczyło z cichym szczęknięciem okuć. Posiłkując się znanymi sobie zaklęciami, zafundował dodatkowe atrakcje uczestnikom zajęć, stojąc między nimi w oznaczonym srebrną linią kole.
Poprzednie halucynacje skończyły się dla wszystkich bez wyjątku, a wraz z nimi ich efekty. Wciąż odczuwacie zimno i nie zdajecie sobie sprawy, że zostaliście osuszeni. Bransolety nie przestały działać (chyba, że w indywidualnych utrudnieniach napisałam inaczej).
Jolene – Alex oddał ci wzrok. Uwolnione ze skrzyneczki dwa włochate pająki wielkości dłoni wspinają się po tobie w górę, przysiadając w końcu na ramionach i klekocząc hipnotyzująco kleszczami. James, Aria – Dostaliście z powrotem głos, ale wasze ciała wciąż są sparaliżowane. Ziemia trzęsie się pod waszymi stopami, zmieniając w niewielkie trzęsawisko, a wy czujecie, jak coraz szybciej się w nie zapadacie. Rosalie, Aeron – Odzyskaliście mobilność głowy, ale wciąż nie możecie wydusić z siebie dźwięku. Oboje oberwaliście porządnym Vomitusem, od którego zrobiło się wam niedobrze, a w głowie zaczęło się kręcić. Ben, Jasmine – Możecie z powrotem ruszać rękami. Po waszych plecach wspina się powoli wielki, tłusty pająk, którego ciężar wyczuwacie bez problemu. Wyraźnie sunie ku głowie, by sobie na niej radośnie przysiąść. W dodatku ziemia trzęsie się pod wami tak mocno, że macie wrażenie, iż zaraz się rozstąpi. Murphy, Skai, Samuel (jeśli się jednak pojawicie) – Oberwaliście Vomitusem, który skręca wam żołądki i sprawia, że tańczą radosną polkę. W dodatku zabłąkane stadko nietoperzy wpada wam prosto na głowy, piszcząc dziko.
*Skai, Murphy i Sam, zgłoszona nieobecność, uznaję to za usprawiedliwienie. *Czas na odpis: 1.07 (środa), godzina 21. (tak, macie więcej czasu) |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 29 Cze 2015, 01:12 | |
| Myślała, że to cholerny, pieprzony i ostateczny koniec, bo szczerze powiedziawszy miała już dość. Eric Henley, jakkolwiek nie był wspaniały nie mógł jej teraz uratować. I choć prawdziwego zagrożenia nie było nigdzie, ona czuła się fatalnie. Miała ochotę paść na kolana, zwymiotować, odczekać, by uspokoić oddech i odetchnąć pełną piersią, tak po prostu. Z dala od ohydnych stworzeń mizdrzących się do stóp, od powarkiwań, mroku oraz zimna. Oraz od poczucia niebezpieczeństwa, które nie było w stanie nie być odczuwalne - nie pośród ślepoty, znieruchomienia, utraty mowy - czyli nieposłuszeństwa ciała, którego nie była w stanie zaakceptować w żadnym razie. To dopiero napawało ją strachem, pal licho pająki, smoki czy też inne ponuraki. W każdym razie - mimo to, starała się skupić na wspomnieniu. Przywołać jak najwięcej szczegółów, sięgać pamięcią do zmysłów, tak bardzo teraz ograniczonych. Zapach, dotyk, wzrok - te trzy elementy dopełniały obraz uczuć, które wtedy ogarnęły jej gryfońskie serduszko, tak bardzo wtedy zmartwione o losy przyjaciela. Ulga, jaką wtedy przeżyła była nie do opisania i szczerze powiedziawszy Murph nie spodziewała się poczuć takowej po raz drugi w życiu. Zaaferowana wspomnieniami, nie od razu zauważyła zmianę. A jednak, coś było inne - tak jakby brakowało jednego z elementów makabrycznej scenerii autorstwa katów numer jeden oraz dwa. Jako, że błogosławieństwo zwane zmysłem widzenia nadal nie zostało jej zwrócone musiała zdać się tylko na słuch, co też zrobiła. I tak jak się spodziewała, nie słyszała już powarkiwań, mruków, wyć oraz krzyków, co przyjęła z ulgą. Oraz obawą. Bo wbrew opinii co po niektórych nie była taka głupia. Aurorzy nie dadzą im pewnie ani chwili wytchnienia. Zebrała się więc raz jeszcze w sobie, odpychając jednocześnie rozmyślania o tym, jak bardzo jej zimno i jak bardzo będzie chora i jak mocno zacisnęła by palce na szyi któregoś z nich. Takie rzeczy na potem, gdy w końcu ktoś nauczy jak wyczarować patronusa. Bo kiedyś ktoś zacznie to robić? Wspomnienie, Hathaway, skup się. No więc starała się dziewczyna, jak mogła skupić się po raz setny dzisiaj, wbrew wszystkim kłodom rzucanym pod nogi. I byłoby to całkiem łatwe (jako, że wspomnienie było niezwykle dla niej ważne) gdyby nie kolejna przeszkoda z repertuaru przygotowanego dla Błotoryjów. Nagle poczuła, jak skręca ją w żołądku. Nie był to jednak ten naturalny, niewinny rodzaj bólu a ból magiczny - odczuwalny mocniej, intensywniej, gwałtowniej. Wbrew organizmowi, był wymuszony i niepotrzebny i jak każdy urok miał na celu powalić ją z nóg, co zapewne udałoby się gdyby nie zaklęcie. Na dodatek usłyszała stado skrzeczących potworów. Nietoperze, poznała je od razu - albowiem po pamiętnej transmutacji dosyć często nawiedzały ją w koszmarach. Razem z nieprzyjemnym ukłuciem strachu, które wtedy w klasie zaszumiało jej w głowie sprawiając, że poniosła sromotną klęskę. I choć nie bała się żadnych stworzeń nie mogących jej stworzyć faktycznej krzywdy, go tych czuła swoistą niechęć. Wiązaną z podświadomym lękiem, powodowanym przez skojarzone z nimi uczucia. Czuła się więc dalej, fatalnie, choć starała się by było inaczej. Bo w końcu nie mogła zrobić nic poza wykonaniem danego zadania, za wszelką cenę i po walce do upadłego. Co też spróbowała zrobić, po raz sto pierwszy. Może w końcu jej się uda? |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 29 Cze 2015, 17:57 | |
| Wspinała się z Dwaynem na drzewo. Ścigała się i obiecywała mu przegraną, wszak kto pokona Joe? Całe Cardiff wiedziało o zwinności Dunbarówny. Właśnie we wspomnieniu wybuchała śmiechem, gdy do jej umysłu dobiegły bodźce z rzeczywistości. Zniknął ciężar przemoczonych ubrań i choć Puchonka wciąż trzęsła się z zimna, nie szczękała już zębami. Dodatkowo nic już nie ocierało się o jej łydki ani nie śliniło balerin. Okolica ucichła, głos Alexa odbijał się echem w jej umyśle. Do uszu dotarł dźwięk otwieranego kufra i mimo, że brzmiało to niewinnie, przez ciało Joe przebiegł zimny dreszcz. Zastygła (haha) w bezruchu w oczekiwaniu na następny atak. Dobrze szło jej ignorowanie zabiegów pana Wilsona, jednak wciąż reagowała na najdrobniejsze zmiany w otoczeniu. Nagle, ni stąd ni zowąd, odzyskała zdolność widzenia. Kilkakrotnie zamrugała i odczekała aż wzrok wyostrzy się oraz przyzwyczai do półmroku. Odkręciła głowę na tyle, na ile pozwoliła jej przeklęta bransoleta. Dała radę zauważyć jedynie blade policzki Murphy i przymknięte powieki. Ścisnęło ją coś w żołądku. Wszyscy wylądują u pani Pomfrey, jeśli aurorzy nie pozwolą im odsapnąć. Wszyscy, oprócz Joe, która jest w stanie wybrać cierpienia w zaciszu dormitorium i obecność Henry'ego niźli wizytę w skrzydle szpitalnym. Ciche trzaski i dźwięki zdezorientowały ją. Joe zmarszczyła brwi i przytomnym wzrokiem błądziła po okolicy próbując dojrzeć jak najwięcej. Nie było z nimi żadnych potworów, nie słyszała już wycia, a jedynie piski jakichś ptaków. Zanim zdążyła odgadnąć, iż to nietoperze, noga głośno zaalarmowała organizm o obecności ciała obcego na skórze. A nawet dwóch, wszak kłopoty chodzą parami, a nie tańczą solo. Dziewczyna przełknęła głośno gulę w gardle i spuściła wzrok próbując dostrzec cóż to za stworzonka obrzydzają ją zanim jeszcze je zobaczyła. Jęknęła, gdy naliczyła aż sześć odnóży z lewej strony i sześć odnóży z prawej strony. Pająki. Wykrzywiła się i wzdrygnęła. Dlaczego nie mogą to być kotki? Co Alex ma przeciwko kotkom? Jo przez dłuższą chwilę spoglądała to na jednego włochatego pająka, to na drugiego i zastanawiała się czy zdoła je zdmuchnąć z ramion. Nie, żeby ich jakoś specjalnie nie lubiła, jednakże czułaby się bez ich obecności o niebo lepiej. To celowe, Wilson mówi, że będą Wam przeszkadzać. Zignoruj je. Przecież ty się nie boisz pająków, bo wychowałaś się z Morisonem, Dunbar. Faktycznie. Ileż to razy Dwayne i Collin straszyli ją pająkami! Niegdyś bała się ich i uciekała na drzewo, jednak odkąd zauważyła jaką chłopaki mają z tego frajdę, zdołała się z pajączkami "zakumplować", a przynajmniej na ich widok nie uciekać. Tak więc jej powieki opadły z powrotem. Wsłuchała się w hipnotyzujące klekotanie swych towarzyszy i może wydawać się to dziwne, ale Jo odpłynęła pochwycona melodią szczypiec. Pająki przestały wadzić, choć czuła wciąż ich niewygodny ciężar na ramionach oraz puchate futerko przy policzkach. Przypomniała sobie dzień, w którym znalazła Emanuela Kota na ganku przed domem. Miniaturowy wówczas Emek utknął w słoiku po dżemie - po cóż tam wszedł, Jo do tej pory nie rozwikłała tejże zagadki. Odkąd uratowała puchatego białego Plamka, stali się nierozłączni. Przed jej oczami pojawiło się wspomnienie, gdy Emek jej pierwszy raz posłuchał i nasikał na buty Dwayne'a za karę za zjedzenie jej większej połowy waty cukrowej. Uśmiechnęła się sama do siebie. Klekotanie przywołało następną scenę z przeszłości - ich dziesiąte urodziny i impreza w domu, tańcowanie, wojna na poduszki i cukierki. Oczy mamy kręcącej głową z politowaniem na widok bałaganu w domu. Tatę, który niósł ją na ramieniu, gdy Jo zanosiła się ze śmiechu w głos. Panna Dunbar miała wiele szczęśliwych wspomnień. Jej dzieciństwo było idealne, piękne. Normalne, przeciętne, usłane wieloma przygodami, a wszystek to zawdzięczała lojalnemu przyjacielowi, do którego tęskniła z każdą chwilą coraz mocniej. Cichutko westchnęła i pogodziła się z obecnością pajączków na ramionach. Gdyby mogła, pogłaskałaby oba po futerku i odniosła je do lasu, aby wróciły do domu. |
| | | James Potter
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Wto 30 Cze 2015, 11:36 | |
| Uczniowie reagowali nadzwyczaj spokojnie, ponieważ otrzymali owe bransoletki, gdyby tylko mogli zrobić cokolwiek, to Potter zdążyłby w przeciągu całej lekcji zrobić wiele głupot. Działanie jednak zostało uniemożliwione. Za to w jego głowie pojawiło się kolejne pytanie: ile trwa już ta lekcja? Nie widział, do jakiego stopnia się już ściemniło, zresztą to wrażenie też mógłby zawdzięczać ciasteczkom. Musi zdobyć na nie przepis. Przeczuwał, że dopiero niedawno tu przyszedł, a jednocześnie czuł zmęczenie swojego ciała. Mięśnie, które pod wpływem stresu pozostawały cały czas napięte, domagały się rozluźnienia, jak jednak pozwolić sobie na odpoczynek, kiedy ziemia ucieka ci spod nóg. Pierwsze, co powinno się wyrwać z czyichś ust w takiej chwili, to przekleństwo. Na szczęście, James nie wykrzyczał go i w porę stłumił. Najpierw był jednak w ogóle zdziwiony, że usłyszał własny głos, był pewien, że będzie wrzeszczeć tylko w myślach. - Czy ktoś widzi, co się dzieje? – podejrzewał, że pytanie trafi w próżnie. Nie zaszkodziło jednak spróbować, zawsze lepiej otwierać paszczę po to niż żeby przeklinać czy marudzić. Sytuacja była odrobinę bardziej przerażająca, bo skoro eliksir przestawał działać, to lekcja powinna się kończyć, a jednocześnie… te wrażenia nie ustawały. Tak jakby coś było potwornie nie w porządku. Tym bardziej, że James nie mógł zobaczyć swoich współtowarzyszy niedoli. Teraz ucieszyłaby go twarz nawet jakiegoś wrednego Ślizgona. Nie mógł wykonać ruchu, więc rozumiał, że dalej ma skupić się na myśleniu. Tylko bogowie, on jest przecież dobry w czynach, a nie zastanawianiu się. Starał się uchwycić myśli, że to już koniec. W końcu każdy koszmar musi się kiedyś skończyć. Jared zdecydowanie pomylił strony, Czarny Pan gwarantuje przecież swoim współpracownikom takie rozrywki niemal codziennie. Na pewno też doceniłby jego metody, które auror mógł udoskonalić na niewinnych uczniach Hogwartu. Przyjemna myśl, że to już koniec. Nawet, jeżeli okaże się, że jak otworzy oczy to z ziemi będzie wystawała mu tylko głowa, a reszta ciała pozostanie zakopana. W końcu ktoś go z niej wydostanie. A poza tym… nigdy więcej żadnych dodatkowych lekcji. Rogacz uciekał myślami od tej sytuacji, wiedząc, że nic nie może zrobić. Tylko, co jakiś czas jego mięśnie mimowolnie próbowały ucieczki z tego usypującego się gruzowiska. Czuł się jak po długim treningu z drużyną Gryfonów. Zmęczony, tylko może nie tak usatysfakcjonowany. Odprężył się, gdy jego myśli uciekły w stronę quidditcha. |
| | | Skai Wilson
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Sro 01 Lip 2015, 09:52 | |
| Skai posłała nieśmiały uśmiech przyjaciółce, przekazując jej samym spojrzeniem zdenerwowanie. Tylko ona jedna przeżyła wcześniejsze zajęcia prowadzone w duecie pan Hall i tatuś, a takie przygotowanie wcale nie polepszało sytuacji. Dziewczynka była spięta, nawet najmniejszy mięsień pragnął ucieczki! Z nieukrywaną dumą obserwowała reakcje uczniów zakładających bransoletki jej własnego dzieła, ale uśmiech zniknął z twarzy mulatki jak tylko pojęła sens słów ojca. Wzdrygnęła się, a raczej próbowała kiedy po raz pierwszy usłyszała zawodzenie. Nawet nie mogła otworzyć szerzej oczu, unieruchomiona! Odszukała pośpiesznie syletki ojca, aby wyczytać z jego oczu jakiegoś zapewnienia, nie wyjaśnienia. Zdążyła już pojąć, że od niego niczego się nie dowie wcześniej niż reszta uczestników zajęć. Nie miała czasu zastanawiać się, dlaczego Jared zainteresował się Arią – przez myśl jej nawet nie przyszły kłamstwa, którymi obdarzała rodzica aby w wakacje spotkać się z przyjaciółką. Była najzwyczajniej w świecie zbyt przestraszona! Tak bardzo chciała zacisnąć powieki, kiedy strumień lodowatej wody zaatakował jej pieczołowicie układane włosy… Trzęsła się od środka, ale nie była w stanie poruszyć nawet ustami. Zanim się zorientowała, myślami pobiegła w kierunku Lloyda i jego przystojnej twarzy i ciepłych ramion i zniewalającego uśmiechu. A jednak nie zrobiło się jej wcale lżej. Była w pułapce bez ścian, chociaż wiedziała, że ani pan Hall ani ojciec nie zrobią krzywdy. Żadnemu uczniowi. Skręt żołądka był ponad jej siły, miała ochotę krzyczeć z bezsilności, a zaraz potem pojawiły się nietoperze! Nie widziała niczego, nie słyszała – zbyt oszołomiona tymi wszystkimi wydarzeniami. Czy pan Hall widział, że Skai była blada jak śmierć? Gdyby tylko mogła, z pewnością zwróciłaby obiad i pyszne ciasteczka od Wandy, może nawet wybuchnęłaby płaczem. Ciężko określić, kiedy jesteś uwiązany dwoma krzyżowymi zaklęciami. Faktem było, że gałki oczne dziewczynki w pewnym momencie pomknęły w górę a ona sama straciła przytomność – przynajmniej na tyle, na ile pozwalało jej zaklęcie.
(musiałam, Skai musi wyrobić średnią mdlenia ! : D oczywiście, będę pisać!) |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Sro 01 Lip 2015, 12:11 | |
| Wciąż oślepiona, przemoczona do suchej nitki Rosalie nie mogła zapanować nad drgawkami całego ciała, które przychodziły falami wraz z nawet najdelikatniejszym podmuchem wiatru. Miała wrażenie, że powoli zamarzają jej palce u rąk i stóp, a zeschnięte wargi przykleiły się do siebie tworząc z normalnie pełnych ust jedną, cienką i zaciśniętą linię. Co kojarzyło się jej dobrze z takim chłodem? Tamta noc, w której Dante wrzucił ją do jeziora w środku nocy… pomimo następstwa choroby, szybko wyleczonej zresztą przez babcię różnymi eliksirami, następujące po, przyjemne ciepło okrywających ciało koców było dobrym wspomnieniem. Ach, gdyby Krukon kiedykolwiek dowiedział się o miłości dwunastoletniej panny Rabe do jego osoby! Nie było to wydarzenie na tyle silne, by rozgrzać zmarznięte ciało blondynki od środka, ale nic lepszego w tych warunkach nie przychodziło jej do głowy. Nagle jej uszu dobiegł czyiś głos, rękę dałaby sobie uciąć, że należał do jakiegoś ucznia, więc nie zastanawiając się za wiele rozchyliła gwałtownie wargi, których zeschnięte skórki oderwały się od siebie, tworząc niewielkie, lekko krwawiące ranki, i spróbowała krzyknąć; niestety, nie wyrwał się z jej gardła nawet najcichszy jęk ale z zaskoczeniem zauważyła, że odzyskała zdolność poruszania głową. Zamrugała, spróbowała poruszyć kończynami, ale bez skutku – dalej była ślepa i unieruchomiona. Mniej więcej w tym samym momencie, w którym przyszła radość z powodu odblokowania obolałej głowy, jej żołądek skurczył się jednym, wielce nieprzyjemnym skurczem, tak jakby ktoś kopnął ją metalowym glanem w brzuch. Automatycznie ręce wyrwały się do objęcia, co oczywiście się nie stało; w kącikach oczu Rose zebrały się kolejne łzy, z wrażeniem zamarzania tuż przy rzęsach. Tak niemożliwie zakręciło jej się w głowie, w której pozostało świeże wspomnienie olbrzymiego smrodu, że nie minęła sekunda, a korzystając z możliwości pochylenia odrobinę karku zwymiotowała przed siebie. Na szczęście nie ucierpiało nic za wyjątkiem czubków jej butów, ale była to ostatnia rzecz, którą się przejmowała; kolejne skurcze żołądka i gardło ściśnięte niewidzialnym uściskiem doprowadzały do kolejnych serii zwrócenia niezjedzonej kolacji. Dzięki bogu, że Rose miała w zwyczaju związywać włosy w kok na czubku głowy, inaczej już dawno posklejałyby się w rzygowinach. Po jej umyśle krążyła tylko jedna myśl, a mianowicie: pieprzyć tego całego patronusa. Kto potrafił skupić się podczas wypluwania wnętrzności? Nie była cholernym cyborgiem!
|
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Sro 01 Lip 2015, 17:05 | |
| Nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że mógłby mieć już dość. Zacząłby oczekiwać końca i nie dał rady skupiać się tak skutecznie jak dotąd. Trwał w dziwnym stanie zawieszenia, ni to poirytowany ni to szczęśliwy. Odszukiwał odpowiednie wspomnienia, ale nie potrafił odnaleźć i uchwycić poczucia szczęścia, o które chodziło aurorom. Tylko dlaczego? Zimno sprawiało, że trząsł się mimowolnie, czując nadchodzącą senność – powoli wpełzała we wszystkie członki, chwytała głowę w uścisku. Najwidoczniej nie był to jednak koniec. Czyjś głos przeciął powietrze, niedługo po nim gdzieś z boku uszu Krukona dobiegł dźwięk wymiotowania. Przeuroczo. Gdyby mógł, odetchnąłby głębiej, wypuszczając powietrze przez usta, ale wciąż tkwił jak posąg w jednym miejscu, niezdolny poruszyć... Palcem? Coś się zmieniło, bo wraz z delikatnym ciężarem sunącym w górę pleców, Ben pojął, że może poruszyć dłońmi, ba! Nawet całą ręką. Użył tej drobnej wolności nie po to, by zrzucić natręta z pleców, a jedynie po to żeby wsunąć dłonie w rękawy wierzchniej szaty. W ten sposób nie wydawały się takie zziębnięte. Lokator poruszający się w stronę krukońskiej głowy zakołysał się na szacie, zaklekotał gniewnie wraz z pierwszym ruchem ziemi. Ciemność i gwałtowne ruchy podłoża spowodowały jedno – Wattsowi zrobiło się zwyczajnie niedobrze, jakby nagle odkrył, że ma chorobę morską. Ewentualnie lokomocyjną, pal licho nazewnictwo. Próbował się skupić na wspomnieniu mimo tych wszystkich przeciwności, ale obrazy umykały mu między palcami jak woda z sita. Zaczątek poczucia porażki palił gdzieś w tyle gardła. |
| | | Jasmine Vane
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Sro 01 Lip 2015, 19:24 | |
| Wilson był psychopatą!
To zdanie zaczęło przebijać się przez szczęśliwe wspomnienia Jasmine, a wraz z nim pojawiło się uczucie gniewu. Nie o to chodziło w tych lekcjach, ale miała szaloną nadzieję, że nigdy, przenigdy - nie będzie musiała wyczarowywać Patronusa w obecności tego owłosionego gbura! Jeszcze na chwilę burzliwa natura Jasmine dała się okiełznać i wrócić do nieco wyblakłe wspomnienia ojca, który łapie ją w ramiona. Całkiem nieźle, jak na taką ilość strachu. Taaak, można było już powiedzieć, że zaczęła kontrolować sytuację, chociaż spływające kropelki potu dawno już wsiąknęły w ubranie. Możliwość ruszania rękoma też pozwoliło pannie Vane się uspokoić, ale nie na długo. Nie, kiedy poczuła te okropne, klekoczące cztery pary nóg na swych plecach. Gdyby była bardziej bojaźliwa - zaczęła by skakać i wrzeszczeć jak opętana. Nie chciała jednak dać komukolwiek tej satysfakcji. Zagryzła wargi do bólu, aż czując metaliczny smak krwi na języku. Gwałtownymi ruchami starała się zepchnąć pająka z pleców. Nie bała się ich tak normalnie - zawsze były obecne w lochach, tylko, że tamte zwykle nie przekraczały paru centymetrów! W dodatku zaczęła trząść się ziemia tak potężnie, że te ruchy mogły spowodować tylko rychłą utratę równowagi. Szczęśliwe wspomnienia to był teraz tylko mit. Chciała, aby ta lekcja skończyła się jak najprędzej! |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Sro 01 Lip 2015, 22:19 | |
| Jeśli jednej rzeczy Alex mógł być w stu procentach pewnym, był to fakt, że to co przeżyła nowa grupa, zdecydowanie wystarczyło jak na jeden wieczór. Musieli mieć siły na kolejne spotkania, głupio byłoby tak całkiem ich zniechęcić na samym starcie, hm? Choć fakt faktem młody auror nie wątpił, iż stanie się obiektem wyzwisk i złośliwości – niekoniecznie wypowiadanych na głos. Pierwszym, co zrobił, było powstrzymanie wstrząsów, które poruszały ziemię tu i ówdzie, sprawiając problemy z równowagą. Zapadniętych po pachy Arię i Jamesa wylewitował na trawę, pająki drażniące Jolene, Bena i Jasmine wysłał z powrotem do skrzyneczki z zamknięciem. Hagrid z pewnością wolał odzyskać swoje włochate maleństwa w całości... Kolejne w kolejce nastąpiło zwrócenie wzroku tym, którzy jeszcze nie mogli widzieć – Hall przytłumił nieco światło z zaczarowanej kuli krążącej nad ich głowami, żeby z powrotem nie oślepli już na samym wstępie. - To koniec zajęć – rzucił na tyle głośno, by usłyszał go każdy z uczniów zamkniętych w srebrnym kole, po czym po kolei podchodził do każdego z osobna. Stukał różdżką w bransolety Wilsona, oddając całkowitą mobilność ciała oraz wkładał w dłonie nastolatka fiolkę z ciemnoczerwonym eliksirem na rozgrzanie i wzmocnienie. Nie chciał, by wracali do zamku aż tak wypluci i pomstujący na cały świat. Wbrew pozorom. Przy Skai czekała go niestety niemiła niespodzianka – dziewczynka zwaliła się jak kłoda, gdy została uwolniona spod działania bransolety i tylko refleks pozwolił Alexowi złapać ją w pół i nie pozwolić, by pocałowała murawę. Zerknął wymownie na Wilsona, którego posadził na stołku, przekazując mu opiekę nad córką. Rosalie, do której podszedł na samym końcu, poświęcił najwięcej uwagi – krótkim, pozornie niedbałym ruchem różdżki oczyścił jej buty i twarz z wymiocin, a gdy odzyskała kontrolę nad własnym ciałem, przytrzymał jej ramię, wierzchem dłoni dotykając czoła. Ślizgonka była blada jak śmierć. - Dojdziesz sama do zamku? – spytał, zniżając głos na tyle, by pozostali uczniowie w miarę możliwości nic nie usłyszeli. Zmarszczył nieco brwi, przyglądając się dziewczynie z wyraźnym strapieniem. - Wypij, dobrze ci zrobi – dodał niezależnie od odpowiedzi i w końcu zwrócił się do całej grupy: - Dobrze się spisaliście, chociaż warunki nie były najprzyjemniejsze. Ćwiczcie w wolnych chwilach i sprawdzajcie tablicę ogłoszeń, pojawi się na niej data kolejnych zajęć. W fiolkach dałem wam eliksir na wzmocnienie, poczujecie się po nim lepiej – kąt ust aurora drgnął w dziwnym, niemal przepraszającym geście. - A teraz życzę wam dobrej nocy.
*Aeron brak usprawiedliwienia w terminie, *Aria i Sam usprawiedliwili brak posta w kolejce.
Koniec lekcji, nie musicie pisać postów wyjściowych, ale jeśli chcecie, droga wolna. Dla wszystkich, którzy ich nie wrzucą, automatyczne z/t. (chociaż chciałabym zobaczyć od ciebie posta Rose, jak się dobrze zakręcisz, będziesz mieć taxi na hallowych rączkach z powrotem do zamku ;) ) Oceny procentowe pojawią się w dzienniku. |
| | | Rosalie Rabe
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Sro 01 Lip 2015, 23:28 | |
| Powoli, podczas dłużących się sekund wypełnionych jedynie szumem jej własnej krwi w uszach, zapadała w sen; tak jej się przynajmniej wydawało. Zmarznięta, wymęczona, czująca ból rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa przez wymiotowanie, stała podtrzymywana jedynie przez działanie bransolety. Nawet przez głowę jej nie przebiegło dobre wspomnienie, a skupiała się jedynie na myśli, by ten cholerny patronus się skończył, by pozwolili jej położyć się na ziemię i zasnąć. Dosłownie miała wrażenie, jakby po ciężkim dniu przesadziła z wypitym alkoholem i właśnie przechodziła bardzo nieprzyjemny zjadz. Nie zauważyła, że zwrócono im wzrok i głos, ponieważ powieki miała wciąż zaciśnięte, jakby w obawie, że stwór jeszcze do niedawna duszący ją swoim odorem jest nadal naprzeciwko niej. A ona nie może nijak zareagować, tylko patrzeć bezczynnie i rozmyślać nad pieprzonymi wspomnieniami. Nie na jej nerwy, powtarzam, nie na jej nerwy! Pogrążona w swojej własnej beznadziei, zła na wszystko i wszystkich, chociaż była to złość bardzo wydmuszkowa przez wyczerpanie, mdłości i zimno. Rose mogłaby się założyć o roczny zapas czekoladowych żab, oczywiście jeżeli byłaby w stanie o tym myśleć, że następnego dnia obudzi się z zapaleniem każdej części ciała, okropnym katarem i kacem moralnym, że zawaliła. Bo zawaliła. Pociągnęła nosem łkając cicho, chociaż szybko tego pożałowała kiedy poczuła zapach własnych wymiocin; woń ta skurczyła jej żołądek jeszcze raz, ale stety niestety zawartość była zerowa, przez co z jej gardła wyrwał się jedynie nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Nagle poczuła, jak z żelaznego, niewidzialnego uścisku uwalniane są wszystkie jej mięśnie – pewnie gdyby nie stojący obok Hall runęłaby na ziemię jak długa, marząc się w rzygowinach. Co by to było za upokorzenie, to Merlin jedyny w grobie wie. Zamrugała zwolna, próbując wbić się dla pewności paznokciami w ramię mężczyzny; niestety, była tak osłabiona, że pewnie odczuł to jak gniecenie maluśkimi łapkami kotka. Zakaszlała, wolną dłonią łapiąc się za skurczone, obolałe gardło. Nie odpowiedziała mu, zbyt zaaferowana doprowadzaniem siebie do względnego porządku (w końcu widzenie, ruszanie się i mówienie po takiej przerwie nie należało do zadań łatwych, a pewnie wszyscy wiedzą jakie to uczucie po wypluciu z siebie wnętrzności). Dalej niemożliwie kręciło jej się w głowie, ale poskładała zdanie wypowiedziane przez Alexa w całość. Zorientowała się nawet, zdolna!, że w dłoni trzyma fiolkę czegoś dziwnego; przyglądała się jej chwilę, nie myśląc nawet za wiele. Sama nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, dlaczego czuje się aż tak fatalnie; kruche zdrowie połączone z taką dawką wewnętrznego lęku, dodatkowo pusta zawartość wymęczonego żołądka robiły swoje. -Poradzę sobie – okropnie zaschło jej w gardle, więc to jedno krótkie zdanie niemalże z siebie wydusiła. Potarła wolną dłonią twarz, nie zważając na dumę, nie zważając na osobę, na jaką się kreowała czy inne tego typu pierdoły; niesamowite co zmęczenie potrafi zrobić z człowiekiem. Trzęsąc się, tym razem widocznie, spróbowała puścić ramię aurora i ruszyć w kierunku zamku, ale jedyne, co wynikło z jej prób, to potknięcie się o własne nogi.
//mówisz-masz! |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Czw 02 Lip 2015, 11:13 | |
| Utrzymywała się w oderwaniu do rzeczywistości. Udawało się, choć zużywała do tego mnóstwo sił i energii. Przypominało to najgorsze chwile podczas ćwiczeń animagii: gdy dostawała nagłej gorączki i ledwie doczołgała się do dormitorium. W tej sytuacji żołądek miała wywrócony do góry nogami i gdyby nie zaklęta bransoleta, leżałaby jak kłoda tak jak biedna Skai. Przez szkło słyszała głos Alexa i nie dowiedziałaby się o uwolnieniu od bransolety, gdyby nie zachwianie ciała. Sztywne mięśnie nie od razu chciały ją utrzymywać w pionie. Joe się zachwiała i bardzo szybko usiadła na kamieniu, aby zapobiec omdleniom, których nie cierpiała. Świat wirował dookoła, zaś Puchonka czuła się jak po wizycie w środku betoniarki. Dotknęła palcami skroni i pomasowała je powoli, dochodząc do siebie. Nie zauważyła nieobecności puchatych pająków, które miała w zamiarze pogłaskać tak, jak im to obiecała. Dziewczyna zamknęła oczy i oddychała starannie i głęboko, odczekując odpowiednią ilość czasu zanim organizm zacznie poprawnie funkcjonować. Zaraz po odkryciu możliwości poruszania kończynami, Joe podniosła głowę. Zdjęła czapkę z głowy, bo było jej gorąco i czuła się jakby zaliczyła miotlarską wpadkę z drzewem w myśl niedawnych wypadków. - Murphy? - odepchnęła się od kamienia i niepewnie stawiała krok za krokiem, podchodząc do Gryfonki. - Dali popalić, prawda? - zapytała ją ochrypniętym głosem. Wzięła od Alexa fiolkę eliksiru wzmacniającego dla siebie i dla Gryfonki. Swoją wypiła duszkiem. - Miętowe, pychota. Nie wiem jak ty ale ja marzę tylko o łóżku. Czuję się jakby betoniarka mnie połknęła, przeżuła i wypluła. - wykrzywiła się, dziwiąc się z jaką trafnością opisała odczucia po pierwszej lekcji patronusa. Nie nienawidziła Alexa, wciąż go lubiła. Irytowała się tylko na Wilsona za oblanie ich wodą. Nerwowo założyła czapkę z powrotem na głowę i poprawiła szalik. Profilaktyka przeziębień to brak konieczności chodzenia do Pomfrey. |
| | | Alex Hall
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pią 03 Lip 2015, 22:37 | |
| Jak to się działo, że coraz częściej przypadała mu w udziale opieka nad uczniami? Alex nie potrafił pojąć tego dziwacznego fenomenu, który od początku września posyłał mu w ręce kolejne osoby potrzebujące porady, wsparcia lub zwyczajnej rozmowy. Zupełnie jakby wszechświat uwziął się na niego, doskonale wiedząc, że nie czuł się zbyt pewnie, gdy przychodziło do pomocy wykraczającej poza wyważenie drzwi kopniakiem i danie przez łeb zaklęciem tym złym. To nie tak, że całkiem nie potrafił dobierać słów – przychodziło mu to po prostu z dużym wysiłkiem, często pozostawiając z muśnięciem chłodu gdzieś w okolicy serca. Teraz, patrząc na wszystkie zmęczone twarze znajdujących się w kole uczniów, pożałował nagle, że pozwolił Wilsonowi wcisnąć mu prowadzenie tych zajęć. Nie potrafił znaleźć w sobie tej samej bezpodstawnej bezwzględności co on i z pewnym niepokojem odkrył, że najchętniej zabrałby całą grupę do gabinetu na gorącą czekoladę, by trochę poprawić im nastroje. Masz babo placek. Taki był twardy w konfrontacji z bandą nieszczęśliwych nastolatków. Przytrzymując ramię Rosalie w niezbyt mocnym, ale pewnym uścisku, szybko obrzucił wszystkich spojrzeniem, szukając kolejnych potencjalnych omdleń. Skai zaopiekował się Jared i Alex nie miał nawet najmniejszych wątpliwości, że starszy auror nie spojrzy na nikogo innego – nie było to wpisane w jego charakter ani sposób bycia. Szczęśliwie jednak poza chwianiem się tuż po uwolnieniu spod mocy bransolet, nikt nie wyglądał, jakby miał zaraz kopnąć w kalendarz. No może poza Ślizgonką, którą zainteresował się Hall, a która uparcie twierdziła, iż da sobie radę. Zielone oczy aurora błysnęły kocio w półmroku, gdy zmarszczył nieznacznie brwi, dostrzegając drżenie całej sylwetki panny Rabe. Niewątpliwie miała w sobie wolę walki i upartość, jaką młody mężczyzna zwykle uważał za zaletę, ale w tej sytuacji nie pomogłaby dziewczynie choćby dopełznąć o własnych siłach do zamku. Zanotować: następnym razem nie przesadzać z zaklęciami. Pozwolił jej jednak spróbować zrobić krok o własnych siłach, przyglądając się tylko – rozpoczynając pracę w biurze aurorów, szybko nauczył się, że ludzie chętniej przyjmowali pomoc, gdy dało im się odczuć, że sami jednak nie do końca sobie poradzą i warto chwycić wyciągniętą dłoń. Alex syknął cicho przez zęby, odruchowo obejmując ją w pasie, gdy Rosalie zachwiała się niebezpiecznie, lecąc prosto w słodkie objęcia murawy. - No na pewno nie – mruknął bardziej do siebie niż do niej, ruchem pozbawionym choćby krztyny nieśmiałości otaczając ramiona Ślizgonki własnym, wsuwając dłoń pod jej kolana i unosząc uczennicę tak lekko, jakby była dziecinną lalką. Ciepło przyciśnięte do torsu, włosy łaskoczące w szyję przyniosły ze sobą wrażenie deja vu. - Powóz zajechał, następny przystanek ślizgońskie dormitorium – rzucił celem rozluźnienia atmosfery, choć nie mógł być pewien, na ile właściwie Rosalie go słucha. Odetchnął bezgłośnie, zagryzając wnętrze policzka w nerwowym geście, gdy ruszył w stronę zamku wraz ze swoją pasażerką. Nie lubił dotyku nieznajomych, ale życie czasem wymagało odsunięcia na bok uprzedzeń, wzniesienia się ponad własne ograniczenia. Chłód nie był tak uciążliwy z czyimś oddechem okazjonalnie owiewającym szyję.
[z/t z Rosalie] |
| | | Murphy Hathaway
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] Pon 06 Lip 2015, 18:03 | |
| Była na skraju wyczerpania, zarówno psychicznego jak i fizycznego. Gdy wielmożny pan auror, pan eks-Gryfon, pan Hall wreszcie raczył zwrócić jej wzrok, na wiele się to nie zdało. Zmarznięta, przestraszona oraz wściekła Hathaway nie była w stanie wykonać ani jednego ruchu jeszcze przez dłuższą chwilę, nawet omotać całego towarzystwa chociażby jednym spojrzeniem. A szkoda, bo wtedy być może zauważyłaby Rosalie, dla której lekcja skończyła się o wiele gorzej niż dla niej. Chociaż prawie stałoby się inaczej. Albowiem Murph w dalszym ciągu odczuwała brzemienne skutki zaklęcia Vomitus. Polki, mazurki i walce odegrane w jej żołądku rozbrzmiewały nieprzyjemnym echem po całym ciele, powodując dreszcze rąk, zimny pot wstępujący na czoło. Jednak powstrzymała wszystko to, co napływało do gardła tak samo jak powstrzymała płacz, starający się wymsknąć przy pierwszej lepszej sposobności. Przy pierwszym lepszym jęku, słowie czy geście na samą myśl o swojej żałosnej bezsilności. Problem jednak polegał na tym, że nie pozwalała sobie na takie luksusy jak osłanianie gardy przy obcych osobach I trwała w tym swoistym letargu, powstrzymując jakże naturalne reakcje ciała. Na początku skutecznie ułatwiało to zaklęcie oraz otumanienie, jednak chwilę później Hall dotknął przeklętej bransoletki uwalniając ją spod mocy uroku. Miała ochotę wydrapać mu oczy, jemu albo Wilsonowi jednak chyba zabrakło jej na to siły. Stała więc dalej na nogach, tak gdzie ją zostawił, z trudem łapiąc oddech. Łzy w kącikach oczu otarła ukradkiem rękawem, po czym podparła ręce na kolanach. Rude włosy spięte w kucyk skutecznie zasłoniły jej twarz, uniemożliwiając obserwację otoczenia. Oraz bycie obserwowaną, co było w tym momencie jej jedynym życzeniem. Co nie oznacza, że była z tego otoczenia całkowicie wykluczona. Gdzieś tam w oddali usłyszała szum mówiący jakby - jesteście wolni - i westchnienia, szepty, słowa oraz inne dźwięku stanowiące potwierdzenie tych słów. Nie obchodziło to jej dopóki, Puchoniaste Słoneczko, o którym Murph już dawno zapomniała nie odezwało się do niej samej. Spojrzała na dziewczynę nieco nieobecnym wzrokiem, pozbawionym wrogości, co stanowiło dość rzadki dla Puchonki widok. - Jolene - mruknęła nieprzytomnie, zwracając się do niej pierwszy raz w życiu po imieniu. Bez złowrogich błyskawic w oczach, bez nieprzyjemnie sztucznego uśmiechu, bez niechęci wymalowanej na twarzy. Już dawno zapomniała o co i dlaczego miała być na nią zła. - Oni są chyba nienormalni, dziewczyno - rzuciła nieco przytomniej, sięgając po eliksir. Jego smak, zapach był przyjemny, ciepły, słodki oraz odżywczy - tak przynajmniej się jej wydawało - Nie wiem w ogóle jak dojdę do zamku Prychnęła, po czym spojrzała raz jeszcze na na Jo. Przychylniej, pierwszy raz od dłuższego czasu. - Ja też ale… Zaraz, co to jest „betoniarka”? - spytała, po czym obie ruszyły w stronę upragnionych ciepłych łóżeczek.
zt/ Jo i Murph. Najpewniej |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Obrzeża błoni [Patronus] | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |