IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Obrzeża błoni [Patronus]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next
AutorWiadomość
James Potter
James Potter

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySro 24 Cze 2015, 00:07

Dał się zaobrączkować Jaredowi z zadziwiającą łatwością, oby kobietom nie poszło z nim tak łatwo. Ubrał bransoletkę na nadgarstek, darując sobie robienie scen i sprawdzanie, na ile dosłownie można było potraktować ironiczną uwagę aurora.
Nie podobała mu się natomiast ta wyraźna zmiana scenerii. Raz. Raz człowieku przyjdź na zajęcia, to muszą odstawiać takie cyrki. A co jeśli tamtej fanatycznej Ślizgonce wpadnie do głowy genialna idea, żeby rzucić niebezpieczeństwu na pożarcie odważnego, zdolnego do poświęceń Gryfona? Skoro więc już wyjął łapska z kieszeni, to zacisnął je na różdżce. Niełatwo było przecież nastraszyć Pottera, a chcąc dać temu dowód, posłał w stronę Joe szeroki uśmiech, który miał sugerować, że na tych zajęciach nie spotka ich nic poza świetną zabawą. Jego uwagę na moment odwrócił Sam, wykrzykując kompulsywnie wyuczoną formułę zaklęcia.
- Widać, że Krukon – zakwalifikował go żartobliwie do odpowiedniego domu, próbując zwalczyć niebezpieczeństwo górnolotnym dowcipem. A może jednocześnie próbował zaimponować, stojącym obok niego dziewczynom, swoją odwagą i poczuciem humoru. Na szczęście powstrzymał się przed obejrzeniem na Murphy oraz Joe i sprawdzeniem czy sprawił na nich odpowiednie wrażenie.
- Joe, cokolwiek ma wyjść z tego lasu nie może być straszniejsze od prowadzącego – nie patrzył już jednak na dziewczynę, a próbował dojrzeć cokolwiek w mroku lasu. Próbował się koncentrować i nie dać rozproszyć wdziękom dam, które przecież pragnął, jak każdy porządny Gryfon, ratować.
Nie zaciskał nerwowo palców na różdżce, choć postawa, jaką przyjął była bojowa. Gotów stawić czoła temu, co ma przyjść z lasu. Była w tym nuta typowego, rogaczowego pragnienia popisania się przed publicznością. Czuł oczywisty niepokój, ale z wypowiedzi prowadzących wynikało, że należy go zwalczyć przyjemnym wspomnieniem. Wydawało mu się jednak absurdalne, myśleć o obściskiwaniu w wieży z Lili, kiedy miał walczyć z realnym niebezpieczeństwem.
Skup się, panie Potter. Nie oglądaj za dziewczynami. Nie przypominał już sobie spojrzenia Panny Rozsądnej, próbował raczej znów wywołać tą przyjemną mieszankę troski, dumy i entuzjazmu, którą wtedy czuł. Chciał czerpać z niej siłę, by rzucić niezbędne zaklęcie w odpowiedniej chwili.  Odczuwał strach, ale jako chłopak, który wielokrotnie narażał się Filchowi, potrafił sobie z nim radzić. Jak u stereotypowego Gryfona, niepokój go nie paraliżował, a raczej zachęcał do działania. Jakkolwiek nierozsądne by się ono wydawało w danej chwili.
Prawdopodobnie też nie słyszał niebezpiecznej wymiany zdań między sceptycznie nastawioną parką. Na szczęście. Groźba Aerona wydawałaby mu się dalece bardziej przerażająca niż jakiekolwiek stwory z lasu. Na szczęście był teraz zbyt skupiony na sobie, by zwrócić uwagę na te ploteczki za plecami.
Ben Watts
Ben Watts

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySro 24 Cze 2015, 19:48

Jak to jest, że tak niewiele osób potrafi się faktycznie skupić na zadaniu, które zostało przed nimi postawione? Gdyby wcześniej ich nie zamknął, Ben przewróciłby oczami, słysząc te wszystkie głosy dookoła. Może i odzywał się w nim ten wciąż pokutujący stereotyp Krukona, ale wychodził z założenia, że jeśli już ktoś zapisał się na dodatkowe zajęcia, to powinien zamknąć jadaczkę i robić, co mu kazano. W końcu każde z nich chciało tu być, prawda? Umiejętność wyczarowania patronusa nie należała do szkolnego programu, żaden z uczniów nie był też przymuszany, by przychodzić na lekcje prowadzone przez aurorów. Po co więc marnować w ten sposób swój oraz ich czas?
- Daj spokój, Sam. Nie warto – rzucił spokojnie, zerkając na moment na przyjaciela, gdy jego głos wybił się ponad inne. Nawet jeśli ktoś zadawał dziwne pytania, nie w ich gestii było na nie odpowiadać – po to mieli nauczycieli. Chwycił w palce zaklętą obręcz, wsuwając ją na nadgarstek nieobandażowanej dłoni. Cokolwiek nie miała robić, Ben jakoś wątpił, by należało to do przyjemnych kategorii.
Nabierające na intensywności wstrząsy oraz coraz głośniejsze dźwięki przypominające dzikie stworzenia, starał się ignorować, wypierać – Hall w końcu podkreślił na samym wstępie, że pojawią się czynniki mające rozproszyć ich uwagę. Mimo to, dla własnego spokoju oraz pewności, Krukon wyciągnął z kieszeni szaty różdżkę, ujmując ją w dłonie. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Powoli odpychając od siebie niepotrzebne myśli tak, by pod powiekami powstała czysta przestrzeń gotowa do zapełnienia, blondyn wyszukał na nowo wspomnienie, po które mógłby sięgnąć, chcąc rzucić zaklęcie. Ciotka i wuj, sad za domem skąpany w czerwonym świetle gasnącego słońca – przez krótki moment miał wrażenie, że zamiast chłodnego powiewu od strony lasu poczuł smagnięcie ciepła na karku. Znaleźć szczęście, zatopić się w nim i nie wynurzyć już głowy. Teoria, która w książce wydawała się banalnie prosta, nagle urastała do rozmiarów wielkiej przeszkody. W gruncie rzeczy nie należało dziwić się aurorom, że zaczynali właśnie od tego, a nie formuły zaklęcia czy ruchu nadgarstka. Tego można było przy dobrych wiatrach nauczyć się w kwadrans, tutaj kontrola stanowiła największy problem. Uparcie ignorując wstrząsy i powarkiwania, Watts nie zerknął nawet w stronę lasu, siedząc bez ruchu – gdyby nie ruchy klatki piersiowej przy każdym oddechu, mógłby uchodzić za niefortunnie ustawiony posąg. Opanowanie. Zabawne, że właśnie ta cecha jego charakteru, która wielu irytowała, czy prowadziła do błędnych konkluzji, jakoby Szkot nie czuł żadnych emocji, nagle okazała się tak pomocna.
Sylwetki ciotki i wuja, ciepło zachodzącego słońca, zapach dojrzewających jabłek. I jeszcze raz.
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySro 24 Cze 2015, 20:12

Aria otworzyła oczy, gdy przed jej twarzą pojawiła się bransoletka. Nie była jeszcze wystarczająco mocno skupiona, próbując załagodzić zdenerwowanie Skai. Odłożyła przygotowaną różdżkę na kolana i na chwilę puściła dłoń przyjaciółki, by założyć bransoletkę na nadgarstek. Przypuszczała, że skoro otrzymali „prezent”, to musiał on do czegoś służyć, co zapewne mogłoby im się nie spodobać. A może przesadna nieufność spowodowana była wysłuchanymi opowieściami na temat zajęć nauki patronusa. Słysząc z ust Wilsona swoje nazwisko, natychmiast poderwała głowę i nieznacznie uniosła rękę, by zwrócić na siebie uwagę.
- Tutaj... – powiedziała nieco głośniej, niż by chciała. Wolałaby wpaść pod ziemię, która coraz intensywniej zaczęła się trząść. A może to tylko jej ciało buntowało się przeciwko ujawnianiu się? Przez chwilę nawet wystraszyła się, że mogła zrobić coś nie tak, ale przecież dopiero co się pojawiła. Może Porunn wywarła na aurorze wrażenie i zapamiętał nazwisko? Oby to było dobre wrażenie.
Być może trochę dłużej przyglądałaby się ojcu przyjaciółki, gdyby nie usłyszany szelest, który z każdą chwilą stawał się głośniejszy. Spojrzała w stronę lasu, jednocześnie chwytając znów za różdżkę. Płynące od niej ciepło dodawało jej otuchy, chociaż nie była pewna, czy rzeczywiście coś szykowało się od wyskoku zza drzew. Gdzieniegdzie pojawiały się i znikały ciemne sylwetki, których czerwone ślepia nie wróżyły nic dobrego. Aria przełknęła ślinę, a zimne dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa. Ostatnie promienie słońca dawały złudne wrażenie poczucia bezpieczeństwa, które miało minąć wraz z jego zachodem. Każda cząstka ciała wręcz nakazywała odwrót, odnalezienie bezpiecznej kryjówki, ale domyśliła się, że właśnie o to chodziło. Chyba nikt nie narazi ich celowo na niebezpieczeństwo? Spojrzała w stronę aurorów, którzy powinni być zaniepokojeni ewentualnym zagrożeniem, po czym postanowiła się po prostu wyciszyć. Nieraz padała ofiarą własnej wyobraźni, a w razie konieczności będzie się bronić, nie jest tutaj sama co paradoksalnie nagle zaczęło dodawać jej siły.
Obracała w palcach magiczny kawałek drewna, zamykając znów oczy. Próbowała powrócić do kolorowych obrazów dzieciństwa, w których las nigdy nie wydawał się zagrożeniem. Zawsze kojarzył się bardziej z domem, do którego chciało się wracać i który przyjmował z otwartymi ramionami, odkrywając coraz to nowsze tajemnice.
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySro 24 Cze 2015, 21:16

Blondynka posłała Jasmine blady uśmiech, kiedy ta niewinnie zahaczyła palcem o jej dłoń, dodając tym niewielkim gestem dziewczynie odrobinę otuchy. Wertowanie wspomnień niczym starych, zakurzonych ksiąg z otchłani biblioteki, do której nikt o zdrowych zmysłach się nie zapuszczał, okazało się być jeszcze boleśniejsze, niż mogła przypuszczać. Wyselekcjonowanie tych dobrych, pomijając te złe, było olbrzymim problemem, z którym musiała zmierzyć się w obecności kilku innych uczniów, z czego oczywiście nie była zadowolona, a jakby tego było mało, nie mogła dać niczego po sobie poznać. Zacisnęła szczękę, wydobywając zza szaty różdżkę wykonaną z ostrokrzewu i przechwyciła lewitującą bransoletkę, bez większego zastanowienia wsuwając ją na szczupły, kościsty i posiniaczony nadgarstek. Uśmiechnęła się tajemniczo pod nosem i, nie zauważając nawet zniknięcia Ślizgonki obok niej, raz jeszcze zebrała się w duchu, by jak najstaranniej skolekcjonować przydatne na lekcji, szczęśliwe wspomnienia.
Nie zdążyła nawet rozpocząć kolejnej myśli, kiedy grunt pod jej stopami poruszył się niebezpiecznie, wyprowadzając Rosalie z równowagi i zmuszając ją do zaciśnięcia na różdżce mocniej palców, aż zbielały jej knykcie. W tym samym momencie w coraz gęstszym półmroku zachodzącego jesiennego słońca błysnęła para czerwonych ślepi na granicy lasu, w gęstwinach, które wiatr wprawiał w złowieszczy świst, salutujący powarkiwaniom nieokreślonych, ale na pewno niebezpiecznych, stworzeń. Zerknęła to na Halla, to na Wilsona, chcąc się upewnić, czy znajdują się na swoich dotychczasowych miejscach. Podziękowała nawet w duchu, że gburowaty auror znajduje się blisko niej; nie, żeby wierzyła, że ją ochroni. Jego aura człowieka-nie-podchodź-bez-kija zrobi to za niego.
Nie musiała być geniuszem, by domyślić się, że wszystko co działo się wokół było staranną manipulacją – bądź co bądź zajęcia organizowane były przez szkołę, która nie mogła pozwolić sobie na zbytnie zagrożenie ich życia bez wcześniejszej zgody, tak jak na przykład w Turnieju Trójmagicznym. Starając z całych sił trzymać się tej myśli zacisnęła powieki, ignorując na tyle, na ile to było możliwe strach. Kilkakrotnie odetchnęła głębiej, wzdrygając się na głośniejsze warknięcia; uniosła różdżkę, tak jednak dla pewności, by szybciej móc zareagować w wypadku, gdyby jednak czerwone ślepia nie okazały się wytworem jej chorej wyobraźni.
Zadanie polegało na znalezieniu wypełnionego dobrocią wspomnienia, więc Rabe przywołała obraz babci, w tej swojej typowej, kwiecistej sukience za kolana i ogromnym kapeluszu, w którym niewielka głowa siedmioletniej Rosie zdawała się znikać całkowicie. Jej wargi nawet nieznacznie drgnęły ku górze, gdy umysł wypełnił się wonią różanej wody perfumowanej i pieczonego ciasta z dodatkiem strzelającej czekolady. Czekolada – słodycz rozpływający się w ustach, rzecz, bez której blondynka nie wyobraża sobie życia. Gdyby miała własnoręcznie stworzyć herb swojej rodziny, na pewno składałby się właśnie z czekolady i róż. Z kolcami, różowych, ulubienic poczciwej Madison. Osoba staruszki była jedną jedyną rzeczą, która mogła pomóc dziewczynie wyczarować upragnionego patronusa, według niej oczywiście, więc skoncentrowała się na niej jak najlepiej mogła, przywołując najwspanialsze wspomnienia nie tak odległego dzieciństwa.
Jasmine Vane
Jasmine Vane

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySro 24 Cze 2015, 22:14

Możliwe, że źle oceniła prowadzących zajęcia, byłaby bardzo naiwna, gdyby uważała, że te ciastka i bransoletki to miły odruch ze strony opiekunów. Może od Halla, chociaż ten zadawał się z Chantal, więc raczej nie posądzała by go o taki przyjazny stosunek do Ślizgonów. W końcu był kiedyś Gryfonem. Nie ukrywał tego. Jasmine wzięła głęboki oddech, poprawiając bransoletę na nadgarstku. Łapiąc Rosalie za paluszek chciała dodać otuchy nie tylko jej, ale też sobie. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie potrzebuje bliskości. Ostatnio wiele przeszła, dlatego nie chciała upaść na dno. Tak zupełnie. Życie toczyło się dalej, chociaż w tej chwili wszystko było możliwe.
Znowu została gdzieś pociągnięta przez Aerona. Spojrzała przepraszająco na Rosalie, ale postanowiła pozostać w odległości i do niej i do Krukona.
-A serio uważasz, że on kiedykolwiek doczeka się potomka? Dziewczyna musiałaby być albo ślepa albo zdesperowana. Ale teraz skupmy się. -rzuciła, odchodząc na parę kroków od Krukona. Chciałą się skupić. Wyjęła różdżkę i zaczęła przyglądać się drzewom. Włoski na skórze stanęły jej lekko dęba, widząc czerwone ślepia i powykręcane kształty. Od razu pomyślała o wilkołakach. Wspomnienie Wyatta, jego przemiany wróciło ze zdwojoną siłą, nieco wypierając to szczęśliwe. Jednak po blisko minucie pojawił się cień zrozumienia, że przecież nie mogli wykorzystać wilkołaków do ćwiczeń. Nie i już. A bransoletki nie musiały być dla ozdoby. Dziewczyna bacznie obserwowała ślepia, ale ciągle myślała o tamtym dniu, dniu wyzwolenia z niewoli. Nawet oczami wyobraźni widziała Chiarę w drzwiach, a gdzieś w sobie czuła ekscytację i ulgę. Oraz szczęście. Bezkresne szczęście. I To, jak ojciec porwał ją w ramiona.
Alex Hall
Alex Hall

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySro 24 Cze 2015, 22:31

Obserwacja grupy z każdą mijającą chwilą robiła się coraz zabawniejsza w jakiś chory, nie do końca miły sposób. Co tu ukrywać, Alex był nie tak cichym wielbicielem czarnego humoru i choć dla uczniów chciał jak najlepiej, ich reakcje bawiły go w jakiś sposób. A może nazywa się to już swego rodzaju okrucieństwem? Nie, zdecydowanie nie. Odpowiadając jednemu z Krukonów na pytanie, przeniósł wzrok na drugiego (który notabene miał chyba w rodzinie olbrzymy z tym wzrostem), który próbował zgasić kolegę i przywołać go do porządku. Kąt ust aurora drgnął, zielone oczy lekko zmrużyły – miał nadzieję, że dla tej dwójki nie będzie trzeba przygotowywać basenu pełnego kisielu, żeby rozładowali trochę napięcie. Choć sam przed sobą musiał przyznać, że przemądrzały ton tego, który w pierwszej kolejności skierował do niego pytania o teorię, był wybitnie irytujący. Inteligencja jednym, arogancja drugim – szkoda, że tak często je łączono.
Alex obrócił w palcach różdżkę, nie zwracając większej uwagi na iskry, które sypały się z jej końca. Kawałek ostrokrzewu, którym posługiwał się od piętnastu lat, należał do gatunku tych niecierpliwych, rwących się do rzucania zaklęć. Oczekiwanie mu nie służyło.
Nieustannie przenosząc uwagę z jednej osoby na drugą, młody mężczyzna doskonale widział, kto skupiał się na zadaniu – mimika twarzy była tu doskonałą wskazówką.
- Szukajcie swoich szczęśliwych wspomnień, poświęćcie im całą uwagę – przypomniał spokojnym, rzeczowym tonem, jakiego zwykle używał w służbowych rozmowach. Z lekkim uśmiechem odpowiedział na pytające spojrzenie Murphy, uśmiechając się łobuzersko, gdy Jolene wspomniała coś o „potworkach”.
- Jak pani sądzi, panienko Dunbar? – spytał, nawet nie próbując maskować rozbawienia. Siedział na swoim stołku, jakby nigdy nic, w pozycji sugerującej rozluźnienie i absolutny brak trosk. Brakowało tylko, by zaczął gwizdać jakąś melodię, by dopełnić sielankowego obrazka. Na dźwięk wypowiadanego zaklęcia obrócił lekko głowę w stronę Samuela, obdarzając go dłuższym spojrzeniem – oho, pan ambitny wyrywający się przed szereg.
Działanie eliksiru, którym Alex nasączył ciastka, nie ustawało.

Kształty i ślepia widziane w lesie wciąż przemieszczają się gdzieś między drzewami. Wycie nabiera dziwnych, pozornie płaczliwych tonów – dopiero po chwili zdajecie sobie sprawę, że bliżej im do radosnego wyczekiwania. Czyżby nawoływały podobnych sobie na kolację z hogwardzkich uczniów? Poza linią drzew krótko mignęła łapa uzbrojona w zakrzywione pazury. Na krótki moment zanim całkiem zaszło słońce, Hall wyćwiczonym ruchem nadgarstka wyczarował kulę światła, którą umieścił w samym środku okręgu wyznaczonego srebrną linią. Tuż za granicami prowizorycznej klasy słyszycie ruch – czy to, co wcześniej siedziało w lesie, właśnie z niego wyszło? Nawet gdybyście chcieli, nie jesteście w stanie tego sprawdzić – zaklęte przez Wilsona bransolety nagle zaczynają działać, przyszpilając was do jednego miejsca i nie pozwalając na jakikolwiek ruch ciała (dla ścisłości: żadnych ruchów rękoma/nogami/bioderkiem/głową/itd., żadnego rzucania zaklęć, żadnego mówienia; możecie się tylko rozglądać bez obracania głowy).


*Skai, brak usprawiedliwienia.
*Czas na odpis: 26.06 (piątek), do godziny 22.
Jared Wilson
Jared Wilson

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptyCzw 25 Cze 2015, 19:42

/ dobra, biorę się za Was błotoryjki.

Nie wyglądał na zadowolonego z lekcji. Oczekiwał po Hallu czegoś okrutniejszego, ale mu tego nie wypominał. Hall był ledwie opierzonym pisklakiem, mleko mu nie wyschło pod nosem i nie potrafił doprowadzić kilkorga uczniów do białej rozpaczy, kiedy było trzeba. Brak doświadczenia i jeszcze się litował nad nastolatkami. Nie nauczył się tego, co było trzeba po Gumochłonach. Odgrywał dalej niańkę i chociaż wlał eliksiru do ciastek, to dalej było za mało.
Znalazł w tłumie Fimmelównę, a więc spacerkiem skierował się ku niej i jak się okazało, do swojej córki. Z góry przeszył ślepiami starszą Krukonkę i gapił się na nią z jawnym zainteresowaniem.
- Jesteś jej bliźniaczką? - zapytał, bo gdy się przyjrzeć to widział łagodniejszą i czystszą wersję Porunn. Jedno było pewne, Aria nie powinna sie cieszyć z tego zainteresowania. Bezczelnie przeszkadzał Fimmelównie w skupieniu i tylko się gapił i sprawdzał co robi. Obserwował najmniejszy ruch i rozważał czy ta tutaj jest tak samo silna jak siostra.
Po paru minutach odsunął się na metr i wyciągnął różdżkę.
- Conjunctivitis maxima - burknął zataczając nad głową sporej wielkości strumień światła i rzucił nim w zgromadzonych uczniów. Tradycyjnie zebrani mogli poczuć jak coś w ich żołądkach przewraca się do góry nogami i gdyby nie działania bransolet, to każdy po kolei runąłby do tyłu. Pozbawieni zmysłu wzroku i zdolności do poruszania się zdani byli tylko i wyłącznie na słuch, węch i czucie.
- Usłyszę jeszcze jedno słowo, a ten ktoś wyleci stąd z hukiem. Wiem, że to dla was coś trudnego i nowego, ale wysilcie się i zacznijcie myśleć. Wspomnienie ma was wypełnić i macie mieć w nosie to, co będę wam serwował, co usłyszycie i co poczujecie. - wycedził przez zaciśnięte zęby i zaczął wędrować między uczniami, wiążąc ręce na plecach i patrząc to na jedną osobę, to na drugą, zapominając, że przecież i tak nikt się nie odezwie choćby chciał.
- Lepiej się do tego przyłóżcie, jeśli zamierzacie uczestniczyć w dalszych lekcjach. Będziecie sikać w gacie i macie to znosić w ciszy. - ostrzegł towarzystwo i powinni docenić ten gest, bo mógłby tego na przykład nie robić. Zatrzymał się przy dwójce rosłych Krukonów.
- Ty. Potrzymam twoją różdżkę, bo coś rwiesz się do zaklęć, a teraz tego nie będziesz robić. - wyjął z ręki Silvera różdżkę i schował sobie do kieszeni aurorskiej szaty.

Wycie, powarkiwania i sapania przybrały na sile. Gdybyście nie byli oślepieni, to widzielibyście gości.
Murphy, Joe - przy Waszych nogach coś zaczęło się czaić, coś się o was ocierało, pałętało między kończynami, było ciepłe i sięgało Wam do kolan. Na buty kapało coś mokrego, bodaj ślina albo i krew.
Fimmel, Skai - jakieś zwierzę dyszało Wam w karki. Nagle położyło na Waszych ramionach szpiczasty pazur i naciskało, "tworząc ślad" na skórze. Pociągnęło lekko za włosy i warczało wprost do ucha.
Watts, Silver - coś, czyli Wasze wyimagowane stwory postanowiły podrapać pazurami Wasze łydki. Czuliście przytłumiony ból i byliście pewni, że po skórze spływa krew. Nie było to rozdzierające, a podobne do nadepnięcia na kilkanaście klocków lego.
Steward, Vane, Rabe - za plecami czuliście sapanie, dyszenie. Zostaliście zaatakowani okropnym smrodem przebijającym nawet nieprane, sztywne skarpetki Filcha. Zbierało się Wam na wymioty! Poza tym co chwila coś Was trącało w rękę, odbiło się od nogi i powracało z powarkiwaniem.
Potter- coś miętosiło Twoje buty i sznurówki, zsikało się na nogawki. Oczywiście to tylko wrażenie, ale bardzo intensywne!
Ogólnie rzecz biorąc goście wyłonili się z lasu, słońce zaszło i stwory chodziły między Waszymi kończynami, wyły Wam do uszu, sapały, śliniły się i gryzły tu i tam.
Ziemia zaczęła się kołysać Wam pod stopami. Do halucynacji dodajcie zawroty głowy jak na karuzeli.


- Aquamenti maxima. - całe towarzystwo nagle zostało chluśnięte porządną falą wody. Wilson nie miał hamulców. Było zimno, wiał wiatr, wieczór, a młodzież została przemoczona do suchej nitki. Nie mogło pozostać na nich absolutnie nich suchego i nienaruszonego.
- Hall, nie obijaj się, tylko poćwicz sobie "Vomitus", póki masz króliki doświadczalne. Zaraz będą celem w ruchu, więc się bierz do roboty. - burknął do Halla, aby się poduczył okrucieństwa od mistrza. Co prawda Wilson jeszcze odpuszczał Błotoryjom, bo była to pierwsza lekcja. Na następną przyniesie coś paskudnego. Nie wiedział co, ale zaplanował spacer do Nokturnu.
Wcisnął różdżkę pod pachę i wyjął z kieszeni szaty blaszaną paczkę cygar. Podpalił jedno i zatruł powietrze na całej szerokości oznaczonego terenu. Nadal wyglądał na znudzonego.
Jolene Dunbar
Jolene Dunbar

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptyCzw 25 Cze 2015, 21:50

Jeszcze zanim całkowicie ich ubezwłasnowolniono, zdążyła posłać knujny uśmiech do Jamesa, zgadzając się z nim bez zająknięcia. Cokolwiek dlań planowano, wszystek będzie do akceptacji oprócz samego głównego prowadzącego. Kątem oka zauważyła drgnięcie Murphy. Podeszła bliżej i mimo, że gest ten pozornie był bez znaczenia, sprawił Jolene przyjemność. Naprawdę chciała zaprzyjaźnić się z Gryfonką pomimo spięć wiszących w powietrzu i towarzyszących im podczas najbardziej niewinnej rozmowy.
Joe otwarła usta, aby odpowiedzieć i Alexowi, zagadnąć Murphy, wziąć wdech i rozjaśnić w uśmiechu i wszystek to zostało uniemożliwione. Bransoletka na nadgarstku zrobiła się gorętsza czy też się jej tylko wydawało? W każdym razie Joe w jednej chwili zaniemogła. Poczuła się jak trafiona zaklęciem, głos ugrzązł w gardle. Brzydka magia nie zezwoliła jej na nawet najmniejsze drgnięcie palcem, tolerowała jedynie oddech. W pierwszej chwili Puchonka spanikowała, skąd wszak miała wiedzieć, że i z innymi tak się dzieje? Głośna cisza na polanie odpowiedziała na niezadane pytanie. W następnej kolejności straciła wzrok. W kącikach oczu Jo pojawiły się dwie maleńkie łzy. To okrutny sposób hartowania ich przed dementorami. Pożałowała, że tu przyszła, zawiodła się na swej wytrzymałości i dziecięcym postanowieniu, iż żaden Wilson jej nie złamie. Zacisnęła zęby i prychnęła sama do siebie. Otwarty umysł, otwarty umysł. Akceptować wszystek i wciąż wierzyć, że nic im nie grozi. Absolutnie nic im nie grozi. Nic się złego nie dzieje, żadne ciepłe futrzane cosie nie ocierały się właśnie o jej łydki. Wyobraziła sobie, że to gwardia Plamków Białych, a nie straszne stwory z kłami, czerwonymi ślepiami i toczącą się śliną, spadającą kropla po kropli na buty. Jo przełknęła gulę w gardle, a jej powieki opadły. Ciemność była tu taka sama. Pozostały myśli i czucie, drganie ziemi, nagły skurcz w żołądku, zawroty jak po karuzeli czy też pechowym locie na miotle. Bardzo powoli wypuściła powietrze z płuc.
Skoncentruj się na Dwaynie. Na lekcjach oderwanie od rzeczywistości masz opanowane do perfekcji. Udało się. Fala ciepła rozlała się od środka. Pod skórą krew w żyłach zaczęła szybciej krążyć, dostarczając do każdej komórki samą słodycz. Wspinaczki na drzewo, otarte kolana. Jo widziała roześmianą buzię Dwayne'a. Mnóstwo kolorowych piór latało wokół głowy. Krzyczała na niego za bałagan, a w następnej kolejności czarowała pierze do gigantycznych rozmiarów i rozpoczynała tym samym wojnę. Turlanie się po podłodze pokoju wspólnego i próby ucieczki przed zmasowanym atakiem łaskotek. Cała teraźniejszość stawała się napędem pozytywnej energii, wszak Jolene należała do osób wesołych i odnajdujących radość w błahych sytuacjach. Rozchyliła usta i uśmiechnęła się, zapominając o odebraniu zdolności ruchu oraz mowy. Jo uderzyła nagła fala gorąca przy przypadkowym wspomnieniu - Dwayne wysłał Plotkarę. Poprosił o ogłoszenie wszem i wobec, że jest jego dziewczyną, a raczej, iż najładniejsza dziewczyna w Hogwarcie ma już chłopaka. Płakała ze wzruszenia i nagłego ataku czułości wobec Piotrusia Pana. Nie mogła mu powiedzieć, że o tym wie, nie mogła go poprawić i sprostować, że w zamku są ładniejsze dziewczęta od niej, a mimo tego zrobiło się jej niebywale ciepło i tak... swobodnie.
Koncentrację zburzył nie kto inny jak pan Wilson. Nagłe chluśnięcie zimną wodą wyrwało ją brutalnie ze słodkich wspomnień. Jo otwarła szeroko oczy i choć wciąż widziała ciemność, szukała niemo wyjaśnienia tego, co się wydarzyło. Wykrzywiła usta w grymasie i trzęsąc się, drżąc jak osika próbowała chwycić uciekające wspomnienie i nie przejmować się ociekającą po ciele wodą. Wzdłuż karku potoczyła się strużka wody, dodawszy do tego chłodny wiatr... Jo zacisnęła szczękę i powieki, zatrzymując w płucach mnóstwo tlenu. Spokój i tylko spokój. O nogi ocierają się kotki, wcale nie słyszysz psiego zawodzenia i jesteś bezpieczna. Hall jest miły, Wilson jest psychicznie niezrównoważony. Dwayne, łap Dwayne'a. Pomógł przy animagii, tutaj też... Kilka długich minut i Jo uległa głosikowi w głowie. Powoli, bardzo powoli i bez pośpiechu rozluźniała mięsień za mięśniem. Wolałaby zdjąć do tego buty oraz usiąść tak, jak podczas animagicznych ćwiczeń, jednakże zmuszona została dostosować się do sytuacji. Wypuściła tlen z płuc i zanurzyła się na powrót w Dwaynie. Ilekroć wymawiała jego imię w umyśle, rozpuszczała się i rozleniwiała. Zakochanie ułatwiało wiele Jolene, szczególnie w zatracaniu się w pięknie i prawdziwym szczęściu. Wybrała najlepszy moment na naukę patronusa i pomimo okrucieństwa, starała się nadążać. Tak wiele lat trenowała koncentrację i uwagę podczas tajnych prób przemiany siebie w animagię, że dzisiaj zdziwiła się sama sobie, jaki użytek z tego miała. Łatwo przyszło się jej wyłączyć. Nie słyszała dialogów ani oddechów. Wycie spadło na dalszy plan, stało się echem, bowiem Jo zrobiła to samo, co robiła od lat sześciu. Cicha koncentracja i rozluźnienie to klucz do sukcesu. Piotruś Pan jak zawsze również pomógł mimo, że go tu nie było. Choć trzęsła się jak osika, bez problemu odrysowywała w myślach rysy twarzy Dwayne'a.
James Potter
James Potter

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptyCzw 25 Cze 2015, 22:43

Wiedział, że zaobrączkowanie wiąże się z ograniczeniami, ale nie sądził, że niewoli ono do tego stopnia. Te zajęcia podobały mu się coraz mniej. Spodziewał się najgorszego, ale widać nie starczyło mu fantazji, by przewidzieć wszystko. Starał się zapanować nad galopującymi myślami i emocjami.
Pokonać strach śmiechem. Utracił możliwość ruchu, akurat w momencie, w którym jedną rękę zaciskał na różdżce w bojowej postawie, ale drugą drapał się po nosie. Musiał wyglądać komicznie, dobrze, że nie zaczęła go w tym momencie swędzieć inna część ciała. Wtedy jego poza byłaby już dość krępująca.
Utrata wzroku mogła być błogosławieństwem, w końcu jak już coś ohydnego ma cię pożreć, to lepiej tego nie widzieć. Starał się powtarzać sobie, że to tylko lekcje, na których nie powinno stać się nikomu nic strasznego. W końcu ostatnie zajęcia patronusa wszyscy przeżyli. Trudno jednak było podejść do sprawy racjonalnie, gdy otaczały go przeróżne odgłosy, których nie mógł zlokalizować. Czuł się, jakby został uwięziony w cudzym koszmarze. Drażniła go ta niemoc, zdolność jedynie do doświadczania każdego okropieństwa.
Kiedy to cokolwiek zaczęło bawić się jego sznurowadłami, a następnie naszczało mu na buty, uratował się banalnym skojarzeniem. Pomyślał, że mógłby to być wyjątkowo kiepski żart Łapy, z którego jednak śmialiby się przy mugolskim piwie do łez. Wspomnienie najlepszego kumpla momentalnie wyrwało go z tej matni, w którą zaczął się zagłębiać, a która powoli zaczynała przypominać śmierć jego ojca i zupełną bezradność Rogacza w tamtej chwili. Animag sikający na buty, uratował go od tego okropieństwa.
Nie wszystko jednak można obrócić w żart, o czym Rogacz mógł się przekonać na ostatnim letnim obozie. Dementorów nie zwalcza się jak bogina, próba wyśmiania ich, raczej nie zrobi to na nich wrażenia. Te ich gęby raczej nie są przystosowane do przyjaznych grymasów. Należało znaleźć w sobie siłę, a nie szafować pozytywnym podejściem do życia lub poczuciem humoru.
Skupił się na uczuciu dumy, jakie go rozpierało, gdy Lily Evans przyszła do NIEGO, do Jamesa Pottera, poszukać wsparcia. Może odrobinę wyolbrzymiał oraz przeceniał swoją rolę w tej sytuacji, ale nie miało to znaczenia dla tu i teraz. Ten dosłowny kubeł wody, wylany na jego łeb, wyrwał go z zamyślenia. Powoli zaczynał rozumieć taktykę aurorów, którzy postanowili nie dać im się skupić.
Najśliczniejsza dziewczyna w Hogwarcie, której chce pomóc. Przynajmniej raz nie może jej zawieść. Nie może jej zawieść jak swojego ojca. Stop. To nie jest dobry kierunek. Czuł jak morka koszula klei się do ciała, a chłodny wiatr sprawia, że dostaje gęsiej skórki. Zimno, ale wtedy na wieży nie było zimno. Nigdy nie jest zimno, gdy trzymamy kogoś w ramionach.
Murphy Hathaway
Murphy Hathaway

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptyCzw 25 Cze 2015, 22:50


Zarówno łobuzerski uśmiech pana eksgryfona jak i rzucona doń beztrosko uwaga sugerowała dwie rzeczy - po pierwsze i najważniejsze - naiwnym było liczyć na jakąkolwiek pomoc. Ciastka, bransolety, sceneria - to wszystko miało na celu ich osłabić, zdekoncentrować, wystraszyć oraz wyprowadzić z równowagi. Pomimo, że z góry powinna liczyć na taką kolej rzeczy aż do teraz nie potrafiła sobie w pełni wyobrazić to jak chorym są Hall oraz Wilson. To miało być śmieszne?
W każdym razie - Hathaway nie miała zamiaru poddać się tej zręcznej manipulacji. Choć nie podobały jej się reguły nieczystej gry, nie pozwoliła sobie na wycofanie się, poddanie, poniesienie klęski - dopóki starczy jej sił. Dlatego stanęła pewnie na dwóch nogach, choć ziemia zadawała się trząść coraz mocniej i zaciskając pięści, odetchnęła pełną piersią. Słyszała powarkiwania, widziała zbliżające się ślepia, czuła niemalże ich oddech na karku… i choć na czoło wstępowały pojedyncze krople potu, nie drgnęła.
Pochłonięta wspomnieniem, które rozpaczliwie chciało przywołać w jej sercu uczucie prawdziwego szczęścia.
Zapominając przez chwilę o bracie i rodzicach swą uwagę skupiła na kimś o wiele jej bliższym, wbrew pozorom. Chociaż wspomnienie Jesiennego Balu było bolesne, niosło ze sobą także szczęście, cały jego ogrom. Odepchnęła od siebie te nieprzyjemną część - krzyki, chaos oraz łzy i skupiła się tylko na tym, co wydawało się najważniejsze. Bo czy gdy Wanda wyniosła ją na dziedziniec myślała o kimś innym niż o Henley, który było obok niej, tak cudownie bezpieczny? To, że mogła się skryć w jego ramionach, przeczesywać nienaturalnie ułożone włosy, spoglądać raz po raz w pełne ulgi zielone tęczówki… pomimo tego, co przeżyła było to szczęście.
Nagle poczuła, że coś jest nie tak. Jęk ugrzęzł w jej gardle, co zdaje się być sytuacją naturalną - bo każdy boi się nieposłuszeństwa swoich własnych kończyn? W pierwszej chwili otumaniona, w kolejnej - wściekła, bo już domyśliła się o co chodzi. To kolejny element ich chorej gry, która nieprzewidywalnym okrucieństwem przewyższa pomysłowość niejednego Ślizgona.
Wspomnienie, wspomnienie Hathaway! Ignorując niepokój zagnieżdżony głęboko w jej sercu, przypominała sobie wszystko po kolei - zapach jego skóry, jego wody kolońskiej świeży i cytrusowy, bergamotka. Ciepło, bliskość, ulgę, zaufanie. Spokój, przede wszystkim spokój i poczucie, że ten cały cholerny świat dookoła już dawno przestał się liczyć.
Wtedy przestała widzieć.
Przedziwne uczucie ogarnęło jej głowę, żołądek, błędnik i gdyby nie zaklęta bransoletka, z pewnością runęłaby na ziemię. Skupienie, spokój, opanowanie - tego jej trzeba, bez nich już dawno by zwariowała.
Potem przyszła kolej na zaatakowanie zmysłu dotyku. Na chwilę wstrzymała oddech, czując obecność tego czegoś tuż przy swojej stopie. Stworzenia, które ją dotykało, ocierało się, lepiło… zaraz, lepiło? Co to za kapanie, dlaczego czuje coś ciepłego spływające po jej łydce?
Eric Henley, jego zapach i przyjemnie ciepły dotyk dłoni, jego durne żarty, melodyjny śmiech. Spojrzenie, jakim tak często ją obdarzał - zrozumienie, troska, radość. On też przy niej był szczęśliwy, tam na balu też. Chciał ją ratować.
Pocieszona tą myślą, widziała przysłowiowe światło na końcu tunelu. Co mogą jej jeszcze zrobić? Czuła zęby wgryzające się powoli w łydkę, ciepłą ciecz kapiącą na wojskowe buty, bliskość tych stworzeń - ale nic z tego nie było w stanie odebrać jej tego, co najważniejsze.
A przynajmniej tak myślała, dopóki nie dosięgła jej ściana wody. Zmrożona, przemoczona do suchej nitki, wściekła i zła straciła tak skrzętnie zbierane skupienie. Słysząc głos Wilsona gdzieś w oddali, z trudem przemogła w sobie chęć zadania gburowi ciosu, zaraz, teraz, już.
Skupienie, huczało w jej głowie, donośniej niż strach, niż wściekłość, niż upór. Opamiętała się równie szybko, co straciła równowagę i choć przyszło jej to z trudem, raz jeszcze przywołała wspomnienie balu.
Czując jak ogarnia ją radość, zmieszana z przedziwną do opisania nutą melancholii. Bo te dwie rzeczy zazwyczaj są nierozłączne.
Samuel Silver
Samuel Silver

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptyPią 26 Cze 2015, 12:04

Sam był skoncentrowany na swoich wspomnieniach. Usłyszał gdzieś w oddali głos czarnoskórego aurora, jednak nie przyjął go jakoś bardzo mocno do siebie. Otoczył się grubą skorupą szczęścia, które przepełniało jego ciało niemalże bez przerwy. Wiedział, że aby móc chronić swoich bliskich trzeba było się skupić, poddać się temu i dać utopić. Siedział nieruchomo, a bransoletki, które dostali tylko mu pomagały. Nie musiał skupiać się na niczym innym, na żadnych ruchach, odruchu ucieczki czy też bezcelowym rozglądaniu się po wszystkich zebranych, bo po co? Jedyne o czym teraz myślał to ludzie, bez których nie byłby tym kim jest teraz. Ben, Isabelle, nawet jego despotyczna babcia, która tak wiele zrobiła, aby osiągnął tak wiele, aby piął się nieubłaganie w kierunku tego, o czym najbardziej marzył. A marzył o byciu największym uzdrowicielem, marzył o tym, aby pomagać ludziom w potrzebie, tak jak teraz. Patronus był niezbędny do osiągnięcia tego celu. A więc musiał się zaprzeć, zrobić wszystko, aby to osiągnąć.
Nie martwił się o Bena, który siedział zaraz obok niego. Wiedział, że chłopak był naprawdę silnym i zdolnym czarodziejem, który da sobie radę sam w tej sytuacji. Poza tym to były tylko i wyłącznie ćwiczenia. Jacy byliby z nich wojownicy o miłość i sprawiedliwość, gdyby polegli na tak prostych sztuczkach. Nie chciał się zastanawiać nad tym z jakiej półki użyli eliksiru, który wywoływał takie halucynacje. Być może nawet sam dyrektor nie wiedział o niekonwencjonalnych metodach nauczania tej dwójki. Jeśli przesadzą, będzie musiał osobiście udać się do profesora Dumbledora i coś z tym zrobić. Ale tylko i wyłącznie wtedy, jak wyrządzą komuś trwałą krzywdę – taki był jego obowiązek i musiał się trzymać wszystkiego, co w regulaminie szkoły było wypisane.
Zarejestrował tylko jak ktoś wyjmuje mu różdżkę z dłoni. Odległy, ostry głos mówił mu, że nie będą dzisiaj jeszcze czarować. Szkoda, w końcu po to tutaj przyszedł – nauczyć się najwięcej. Jak miał więc to zrobić bez różdżki? Najpewniej chodziło o skupienie się na wspaniałych wspomnieniach, które dodawały siły. I temu właśnie się poddał całkowicie. Nie zareagował nawet na przeszywający ból w okolicach łydki. Nie mógł się ruszać, nic nie widział – pozostało mu całkowite skupienie się. Nawet jeśli faktycznie jakąś ranę miał na ciele, to powinna za pomocą magii szybko się zasklepić i nie będzie po niej śladu, chyba, że będzie chciał jakąś bliznę sobie zostawić. Nie było się czym martwić, a nawet ucieszył się na myśl o tym, że będzie mógł poćwiczyć na sobie zaklęcia, jeśli będzie to potrzebne. Trening czynił mistrza, prawda?
Uderzenie zimną wodą też nie zrobiło na nim żadnego negatywnego wrażania, a nawet przypomniał o wspomnieniach z plaży w Dover. Woda, piach i dwie najważniejsze osoby w jego życiu. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy myślami przywołał moment, kiedy pomagał Benowi wyleczyć jego starte kolana, gdy obaj spadli z drzewa, próbując wdrapać się na jego najwyższy szczyt. Słyszał też w oddali krzyk Isabelle, mówiący, że byli skończonymi kretynami i mogliby zginąć. Czy jednak byłoby coś lepszego od śmierci w towarzystwie osób, które kochało się najbardziej na świecie?
Ben Watts
Ben Watts

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptyPią 26 Cze 2015, 17:38

Zamknięcie oczu już na samym początku po usłyszeniu zadania okazało się być dobrym posunięciem. Żadne niepokojące obrazy nie rozpraszały uwagi Krukona, nie sprawiały, że serce mogłoby zabić szybciej i naruszyć poczucie spokoju, które w sobie wywołał. Choć zdolny do gwałtownych, często autodestrukcyjnych emocji, Ben niemal do perfekcji doprowadził sztukę wytłumiania, odsuwania od siebie tego, co mogłoby zaćmić spojrzenie na sytuację i zaburzyć koncentrację. Choć nie czuł z tego tytułu dumy, wiele zawdzięczał w tej kwestii Peterowi. Peterowi z jego jasnymi, przeszywającymi oczami, który w gorących słowach zachęcał, wskazywał, jak podporządkować sobie własny umysł i reakcje. Nieodzowna umiejętność, jeśli pewnego dnia marzyło się o dotknięciu cudzej duszy, zajrzeniu w jej najciemniejsze zakamarki. Petera już nie było między wolnymi ludźmi, ale w swoim dziedzictwie nie pozostawił tylko zgliszczy i ruin.
Jak jednak skutecznie zamienić spokojną, ciepłą ciemność w przestrzeń wibrującą szczęściem zamiast ramki, w którą mogły na chwilę wlewać się wspomnienia?
Ben mgliście zarejestrował poczucie paraliżu, które nagle ogarnęło całe jego ciało – w każdej innej sytuacji pewnie odczułby dyskomfort, tutaj jednak niemożność wykonania ruchu zabierała bodźce mogące rozpraszać. Bransolety, które miały przeszkadzać, przypadkiem stały się nieoczekiwanym sprzymierzeńcem. No cóż, Wilson z pewnością nie byłby zadowolony z takiego obrotu sprawy. Wydawał się raczej skłonny doprowadzić ich wszystkich do płaczu i zawału, niż pomagać w jakikolwiek sposób. Szukając w sobie skutecznego rozwiązania, Watts wyobraził sobie skok w mrok, który miał pod powiekami – podobnie jak wtedy, gdy sięgał do czyjegoś umysłu, szukając tam interesujących go informacji. Może wizualizowanie sobie znajomych czynności w jakiś sposób pomoże? Choć ich tam nie było, pozwolił wyobraźni stworzyć obraz miliona cienkich, drżących nici, po które wyciągnął dłoń, tak samo jak gdyby były prawdziwymi kłębkami wspomnień. Ostrożnie pociągnął za jedną, przywołując obraz nocnego nieba nad głową i tłumiony dłonią śmiech Sama, który nie chciał pobudzić śpiących dziadków. Pierwsze wakacje w Dover, gdy wymykali się na dach po zapadnięciu zmierzchu. Czy mógł mieć szczęśliwsze wspomnienie niż moment, kiedy uświadomił sobie, że naprawdę znalazł przyjaciela na całe życie?
Coś jednak wciąż było nie tak, czegoś brakowało. Odpowiednie uczucie zdawało się być tuż na wyciągnięcie ręki, ale umykało przed wyciągniętymi dłońmi, chowało się.
Nagły chlust zimnej wody, który w połączeniu z wiatrem sprawiał, że chłód miał szybko i skutecznie wpełznąć głęboko aż do kości, na moment otrzeźwił Bena, wyrywając go z miejsca gdzieś głęboko w myślach, gdzie ćwiczył. Rozproszony dopiero poczuł, że coś było nie tak z jego nogą, ale z właściwą sobie upartością odsunął to uczucie, logicznie przypisując je do kolejnej z aurorskich sztuczek. Tak łatwo im nie pójdzie. Powtórzył cały proces od początku – czysta przestrzeń, skok, wspomnienie. Nie podda się tylko dlatego, że mu zimno.



Post Alexa pojawi się jutro o 22, zamiast dzisiaj. Za wszelkie niedogodności z góry przepraszam.
Aeron Steward
Aeron Steward

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptyPią 26 Cze 2015, 18:45

Robiło się coraz ciekawiej. A już z pewnością coraz straszniej, choć to uczucie było raczej subiektywne, i Aeron tak bardzo go nie odczuwał. Powiedzmy że czuł się lekko zaniepokojony. Sam widok jakich dziwnych stworzeń nie był niczym nadzwyczajnym. Jeśli chodziłeś wystarczająco długo po Zakazanym Lesie, szczególnie w nocy, coś takiego było na porządku nocnym. Nie, by zrobić wrażenie na Aeronie, potrzeba było czegoś więcej. I w sumie nie musiał nawet o to prosić, bowiem dziwne bransolety, założone chwilę wcześniej, najwidoczniej były w jakiś sposób zaklęte, gdyż w pewnym momencie, prawdopodobnie za ich sprawą, jakikolwiek ruch stał się niemożliwy do wykonania. Aeron nie był nawet w stanie odwrócić wzroku, nie mówiąc już o jakichś bardziej skomplikowanych ruchach. Stał jak wryty, patrząc ciągle w stronę dziwnej ciemności i ruszających się tam kształtów. Oczywiście nadal wszystko słyszał. Głównie mówiących coś aurorów, w tym wyjątkowo zgryźliwego Wilsona. Mimo iż jego metody niektórym mogły wydać się dziwne, czy nawet brutalne, Aeron doskonale rozumiał dlaczego Auror postępował tak a nie inaczej. Facet starał się odwzorować warunki jak najbliższe prawdziwej sytuacji, w której ich życie, lub życie bliskich im osób było zagrożone. Nie ma wtedy czasu na wahanie. Nikt nie będzie się nikomu kłaniał, czy czekał aż druga osoba wyjmie różdżkę. Trzeba działać szybko, precyzyjnie, nie zapominając o czystości umysłu.
Aeron chciał zamknąć oczy. W ciągu wielu lat ćwiczeń animagii, odkrył że osiąga lepsze skupienie eliminując jeden z podstawowych zmysłów. Jako że najprostszym do wyłączenia był wzrok, to właśnie na niego padał wybór. Niestety, przez te cholerne obręcze nie potrafił nawet mrugnąć. Wtedy jednak, jak gdyby czytając w jego myślach, jeden z aurorów, prawdopodobnie Wilson, rzucił na wszystkich uczniów zaklęcie oślepiające. Wszystkich? Chyba tak, gdyż w natłoku tych wszystkich dźwięków Arciowi obiło się o uszy słowo „Maxima”. Wszystkim czy nie, Aeron cieszył się z tego że przynamniej on nic nie widzi. Mógł teraz skupić się nieco lepiej, choć wszystkie głosy stały się nieco wyraźniejsze. Jego szczęście nie trwało jednak długo, gdyż ta sama osoba postanowiła uprzykrzyć im życie nieco bardziej. Gdyby nie paraliż, Aeron prawdopodobnie podskoczyłby z zaskoczenia, gdy spora ilość lodowatej wody uderzyła w jego ciało, niczym betonowa ściana. Cały spokój który do tej pory zebrał, zniknął jak bańka mydlana nadepnięta przez smoka. Zimny listopadowy wiatr, początkowo zupełnie obojętny, nagle stanął po stronie aurorów, wyciskając z Arcia pokłady spokoju. Ten zacisnął usta (lub tak mu się przynajmniej wydawało, z racji paraliżu), przeklął w myślach ze dwa, lub trzy (Ew. dwadzieścia) razy, po czym całym swoim wnętrzem nakazał sobie spokój. Nie miał zamiaru się poddawać, ani tym bardziej dać wygrać tym Aurorom. Niestety, jakby tego było mało, gdzieś tuż za jego własnymi plecami, Arcio poczuł coś w rodzaju oddechu. Czy sapania. Czy jakkolwiek inaczej można to było nazwać. Oprócz tego jego nieruchomą rękę co chwilę trącał niezidentyfikowany obiekt, lubiący najwyraźniej również nogi. I to jednak nie był koniec. Najgorszym ze wszystkich tych spraw okazał się smród. Okropny, przytłaczający smród, podobny do zgniłego Puchona w zaawansowanym stadium rozkładu. Zrobiło mu się niedobrze. Ciągle zmieniając a się sytuacja nie pozwalała dokładnie skupić się na wykonaniu zadania. A czym było zadanie? Osiągnięcie spokoju, pozwolenie wspomnieniu na wniknięcie do jego ciała, wypełnienie go, tak by myśleć tylko i wyłącznie o nim. Bo czymże były te utrudnienia, czy te dziwne postacie łaszące się do nich? Przeszkodami. Wrogami, których należało pokonać. Nie różdżką czy siłą, tylko opanowaniem i skupieniem. Skupił się więc na własnym wnętrzu. Przypomniał sobie wszystkie treningi, i ten ostatni, najważniejszy dzień, w którym udało mu się osiągnąć to, czego od tak dawna pragnął, i co dało mu tyle radości. Odsunął wszystko inne. Chłód, strach, smród czy słuch. Liczyło się tylko to, co w jego własnym środku. To, co dawało mu siłę potrzebną do pokonania wszystkiego.


wiem że lekko poza limit, ale nie bij :(
Rosalie Rabe
Rosalie Rabe

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySob 27 Cze 2015, 21:05

Napięcie, wyczuwalne nawet w rześkim, listopadowym powietrzu zdawało się rosnąć z sekundy na sekundę, przyspieszając bicie serca blondynki. Z jednej strony była podekscytowana i zafascynowana manipulacją prowadzących zajęć, z drugiej jednak strach, pomimo podejrzeń wyimaginowania stworzeń, nie opuszczał jej ciała ani na moment, doprowadzając do pojawienia się na skórze gęsiej skórki. Pomimo obaw, starając się nie patrzeć co się wokół niej dzieje, koncentrowała się na Madison Rabe, czarującą w ogrodzie za domem. Otworzyła oczy, gdy jej uszu dobiegło warknięcie niebezpiecznie blisko niej; spomiędzy jej warg wyrwało się ni to westchnienie, ni to jęk, i już chciała raz jeszcze wymachnąć różdżką, możliwe celując niewerbalnym zaklęciem na oślep, kiedy poczuła... a właściwie nie poczuła. Nie mogła ruszyć ręką, głową – spróbowała krzyknąć, sparaliżowana strachem, ale gardło odmówiło jej posłuszeństwa, pomimo tego, że jeszcze kilka sekund temu rwało się do westchnień przestraszonej dziewczyny. Źrenice zwęziły się, kiedy do końca uświadomiła sobie, że jest przyszpilona do ziemi i nie może nawet nic powiedzieć. Na tyle, na ile mogła rozejrzała się po twarzach reszty, z ulgą zauważając, że nie jest jedyna. A więc taki był plan.
Starając się zaufać aurorom zamknęła oczy z powrotem, by zatopić się w dobrych wspomnieniach; udało się jej na powrót przywołać obraz babci, ignorując wszystkie dźwięki, kiedy zebrało jej się na wymioty. Otworzyła oczy, czując jak skurcza jej się gardło, ale nie była w stanie zobaczyć niczego.
Oślepili ich.
Zaczęła trzęść się w środku. Zniesie każdy ból fizyczny, ale to było odrobinę za dużo – w pustych oczach zaszkliły się łzy, które zaraz potokiem zaczęły spływać po policzkach. W tym momencie nawet przez głowę nie przeszły Rose dobre wspomnienia, wpadła w panikę. Ukojeniem okazał się monolog Jareda, któremu udało się ją trochę uspokoić. Pomiędzy krótkimi zaczerpnięciami powietrza zrobiła głęboki wdech, złamany trzęsącym się szlochem, i zmuszając się do myślenia o pozytywnych rzeczach skupiła się na nich. Powoli udawało się jej skoncentrować na najszczęśliwszym z nich, ale widocznie Hall i Wilson zorganizowali więcej zabawy na tę lekcję.
Potworny odór uderzył ją w nozdrza, sprawił, że żołądek zafalował niebezpiecznie, i pewnie gdyby nie unieruchomienie ciała, upadłaby na ziemię i zwróciła wszystko, co udało się jej dzisiaj zjeść. Woń była tak obrzydliwa i intensywna, że uniemożliwiała normalne myślenie – dodatkowo cielska ocierające się o jej nogę i powarkiwania nie poprawiały sytuacji. Płakała, ale wmówiła sobie, że ktoś na nimi czuwa i nie powinna tak zwracać na to uwagę. Nie zrobią jej krzywdy.
Ale to nie krzywda była najgorsza, tylko brak możliwości zrobienia niczego.
Wyobraziła sobie, jak jej stopy zatapiają się w rześkiej wodzie potoku tuż za jej domem, jak chłód orzeźwia ją w gorący, letni dzień. Wmówiła sobie, że czuje zapach pieczonych ciastek, że zamiast powarkiwania słyszy głos babci, która marudzi pod nosem na wiecznie zapracowanego syna. Nieprzyjemna sierść ocierającego się o jej dłoń stwora stała się przyjemnym puchem okalającym jej szarego kota, którego znalazła pod drzwiami w wieku lat ośmiu. Kochała go z całego serca, aż zmarł przejechany przez pieprzonego mugola akurat w momencie, w którym dostała list z Hogwartu, niszcząc magię tamtego dnia.
Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo weszła we wspomnienia głęboko w swój umysł, kiedy lodowata ściana wody uderzyła w jej ciało, wywołując widoczne drgawki. Połączone z zimnym powietrzem przeszyło Rosalie do kości, rodząc w niej ochotę na zabicie wszystkich w odległości kilometra. Nie wie jakim cudem powstrzymała się od zbluzgania Wilsona, może to działające wciąż zaklęcie albo świadomość, że jedno słowo za dużo i zostanie wywalona z zajęć?
Aria Fimmel
Aria Fimmel

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 EmptySob 27 Cze 2015, 22:41

Na pytanie Wilsona odpowiedziała tylko kiwnięciem głowy. Obecność mężczyzny nie pomagała jej się skupić, a jego spojrzenie – jak wzrok każdej innej żyjącej i chodzącej na dwóch nogach istoty – rozpraszało. Zazwyczaj nie ignorowała niczyjej obecności, ale tym razem po prostu zamknęła oczy, nie czekając na ewentualne dalsze pytania. Gdyby Wilson chciał się jeszcze czegoś dowiedzieć to mógł to zrobić przez Skai, albo wysłać jej wiadomość za pomocą sowy. Przecież taka forma komunikacji była wygodniejsza, nie przysparzała niepotrzebnych nerwów i dawała czas na odpowiednie ułożenie słów w odpowiedzi. Czasem nawet tak banalne pytanie, które zadał ojciec przyjaciółki, było w stanie zbić Arię z tropu.
Zamknięte oczy nie pozwalały dostrzec kolejnych kształtów stworzeń, które czaiły się za drzewami. Wycie również nie zrobiło na dziewczynie najmniejszego wrażenia, skoro słyszała go tylko gdzieś w oddali. Zatopiona we wspomnieniu była bezpieczna, biegła z siostrą przez las. Były same, otoczone naturą. Pod nogami chrzęściły rozdeptywane gałązki, ale dźwięk wydawał się zbyt cichy, zagłuszany przez chichot, gdy wspólnie przeskakiwały wystające konary drzew. Dziewczynki musiały się wzajemnie upominać, w końcu nie chciały spłoszyć zamieszkujących te tereny zwierząt. Mała Aria spojrzała w górę, gdzie zza gęsto splecionych ze sobą liści gdzieniegdzie oślepiały promienie słońca. Niemalże poczuła jak blask ją oślepia, ale również przyjemnie ociepla skórę, gdy jej dotknie. We wspomnieniu podniosła dłoń, by zakryć oczy. Nagle poczuła się dziwnie, jakby jakaś niewidzialna siła próbowała ją zepchnąć z obranej drogi. Nie trwało to długo, więc nawet nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, że jej prawdziwe ciało jest niezdolne do ruchu.
Słowa Wilsona może dotarły do większości uczniów, ale nie do Arii. Nie usłyszała zupełnie nic. W głowie miała tylko i wyłącznie cichy szelest liści, szum znajdującego się w oddali strumyka oraz ciepło bijące od dłoni siostry. Wszystko było piękne i mogło się wydawać, że wyciągnięcie ręki wystarczy, by poczuć pod palcami chropowatą powłokę najbliższego drzewa, albo miękkość futerka uciekającego zająca. Dziewczynka we wspomnieniach wypuściła dłoń Porunn, by na chwilę odwrócić się za siebie. Wydawało jej się, że czuje na karku oddech, ale nie mogła dostrzec zwierzęcia. Zmarszczyła brwi, ruszając znów przed siebie, by za chwilę ponownie przystanąć. Coś ostrego torowało sobie drogę na jej ramieniu, zostawiając na skórze nieprzyjemnie parzące ślady. Nic takiego nigdy się nie wydarzyło, ale żołądek podskoczył jej do gardła. Zwalczyła niewidzialnego oprawcę, ruszając biegiem wprost w ramiona siostry. Była znów bezpieczna, wsłuchując się w szept najważniejszej osoby.
Dziewczynki dobiegły do strumyka, gdy zaklęcie Wilsona chlusnęło we wszystkich wodą. A może było odwrotnie? Nieważne. Wraz z Porunn skakała po kamieniach, nie bacząc na to, że były przemoczone. We wspomnieniu słońce ogrzewało ich twarze, choć nieprzyjemny chłód próbował przedzierać się do środka, by zburzyć idyllę.
Sponsored content

Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty
PisanieTemat: Re: Obrzeża błoni [Patronus]   Obrzeża błoni [Patronus] - Page 3 Empty

 

Obrzeża błoni [Patronus]

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 3 z 4Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4  Next

 Similar topics

-
» Stara, przestronna sala [Patronus]
» Bagna [patronus]
» Zielone drzwi [Patronus]
» Labirynt drzew [Patronus]
» Rezydencja Haldane'ów [obrzeża Dunblane, Szkocja]

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne :: Eventy
-