|
| Rozłożyste drzewo nad jeziorem | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Finn Gard
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Sob 27 Paź 2018, 22:46 | |
| Wystarczy jedno niedopowiedzenie, a wiele rodzi wątpliwości, emocji, cierpienia. Siało niepewność, niewiarę, zaniżało poczucie wartości, wpędzało w otchłań zagubienia. Dzisiejsze popołudnie zaczęło się pigułką szczęścia, niosło za sobą przepiękne wspomnienie, które będą z ożywieniem wspominać przy kominku w dormitorium. Jednak żaden z nich nie przewidział ich wzajemnej reakcji na zgodny dotyk. Z ich ust nie padł ani jeden komentarz dotyczący zagranego utworu. Momentalnie pochłonęli się sobą wzajemnie odkrywając element do tej pory ukryty przed ich oczami - a przynajmniej przed oczami Finna. Wystarczyła jeden przejaw śmiałości, a między nimi pojawiło się coś nienazwanego o sile najpotężniejszego zaklęcia świata. Nie było już odwrotu, musieli iść dalej. Obaj bili się z myślami i zastanawiali co siedzi w głowie rozmówcy - czemu więc żaden z nich nie odważył się na szczerość? Czyż nie byłoby wtedy łatwiej? A jednak mogli coś stracić, stąd przesadna ostrożność i badanie wzajemnego gruntu. Ledwie go mianował przyjacielem, ledwie poczuł dumę z tego powodu, gdy jeszcze tego samego dnia pojął, że słowo "przyjaciel" nie oddaje w pełni intensywności relacji między nimi. Czyż nie dogadują się bez słów? Czyż nie śmieją się do rozpuku w swoim towarzystwie? Wiele osób mówiło Finnowi, że on i Vinci zachowują się jakby znali się całe życie. Podświadomie się z tym zgadzał. Czy to możliwe, że Vinci pobladł? Może mu się wydawało, miał taką ciemną karnację, na której z trudem można było dostrzec zmiany. Nie był świadomy potęgi swojego niedopowiedzenia, a więc słowa wyjaśniające nie rozwiały wątpliwości. Powietrze wokół nich zmieniło się, zrobiło się cieplejsze, silniejsze. Liście na drzewach szumiały, jeden oderwał się od gałęzi i w spiralnym locie powędrował leniwie w kierunku jeziora, osiadając łagodnie na jego nienaruszonej tafli. Finn obserwował go przypominając sobie dzień, w którym wskoczył z Cassandrą do wody - przypływ spontaniczności, odruch buntu i szaleństwa. To było tak dawno, jak za mgłą. Tutaj działo się coś silniejszego, co pokrywało przeszłość kurzem. Jego usta opuściło westchnięcie. I on nie rozumiał. Oboje nie rozumieli tej sytuacji. Gdzie tkwiło rozwiązanie? Tak wiele słów chciał powiedzieć lecz wewnętrzne hamulce mu na to nie pozwalały. Przesunął lewą dłonią po chłodnych źdźbłach trawy, drugą trzymając nieruchomo, by nie naruszać pokaleczonej struktury paznokci. Teraz to on je zaniedbał i nie czuł z tego powodu wyrzutów sumienia. Jest coś ważniejszego, coś bardziej wartego uwagi od dłoni leczonej przynajmniej raz na tydzień. Popatrzył na Vinciego, znów w tym samym momencie, kiedy i on to zrobił. Nie umiał wyczytać z tej twarzy nic więcej niż poza tym, że jest winnym sprawienia mu przykrości. Przecież "przepraszam" nie naprawi niczego, choćby wypowiadał je we wszystkich językach świata. To podobno magiczne słowo, a zatem jakie jest to zwykłe, przyziemne? Czy wystarczy uścisk ręki, ramienia? Tak ciężko było mu się w tym odnaleźć. W końcu Vinci się odezwał. Dłużej, porządniej jak przystało w ludzkiej cywilizowanej rozmowie. Dzisiejsza cisza nie była mu na rękę mimo, że chroniła przed prawdą, której się tak lękał. Wzruszenie ramion i odwrócenie głowy od razu zasygnalizowało Finnowi, że usłyszy zbagatelizowanie sprawy i zaprzeczenie. Prosił przecież, żądał jego braku, a czuł, że to nastanie. Zdziwił się, gdy do jego uszu dotarło coś zgoła innego. Przekrzywił nieznacznie głowę oczekując sensownego wyjaśnienia, dlaczego Vinci zaniedba swoje zdrowie i narazi rany na infekcje czy Merlin raczy wiedzieć co. Zamarł. Przestał oddychać. Jego ręce trzymające schłodzoną butelkę również zaprzestały wędrówki. Zsunęły się i opadły na chłodną trawę, piwo wylądowało miękko na ziemi. Usłyszał bicie serca. Brzmiało znajomo. Dudniło jak dzwon, obijało się wewnątrz klatki piersiowej i siało spustoszenie swą siłą. Kurczyło się, desperacko pompowało krew do mózgu i reszty ciała w obawie, że jeśli nie zdąży to Finn padnie na ziemię nieprzytomny. Przełknął ślinę, utkwił przejęty wzrok na Vincim. Był odwrócony, interesował się kępkami trawy zamiast uratować Finna przed zawałem miejscowym. Ledwie zrozumiał sens reszty słów, słyszał tylko ton jego głosu lecz treść zniekształciła się, zupełnie jakby oddzielała ich tafla wody. Finn był tuż pod nią, blady i nieruchomy, a Vinci nad nią, żywy i wesoły. Nagle do jego serca wlał się strumień tak przejmującego ciepła, iż z płuc Finna wydostał się świszczący dźwięk. Jego niebieskie oczy zostały przesłonięte szklaną powłoką, zdradzającą wzruszenie, które nagle chwyciło go szponami za gardło. Siejące spustoszenie ciepło zniszczyło całkowicie pokłady złości, irytacji i strachu. Jego twarz złagodniała, zacisnął usta w bladą linię, błędnym wzrokiem wodził po twarzy Vinciego, który w końcu nań spojrzał. Miał tyle pytań, a żadne nie opuściło jego myśli. Zadrżał. Zasłonił usta wierzchem dłoni, zgiął nogę w kolanie i oparł na niej łokieć. Tarł kłykciem dolną wargę, próbował utrzymać je w jednej linii, by nie wygięły się ku dołowi. Ty jesteś najważniejszy. Nie był na to przygotowany. Nigdy nie słyszał takich słów kierowanych do niego. Zapragnął znów go objąć. Skoro słowa zawodziły, chciał okazać gestem to, co czuł. Strach znów wrócił, powstrzymał go przed spojrzeniem na jego usta, których do tej pory skutecznie nie otarł z zaschniętej kropli krwi. - Vinci. - wydusił z siebie szeptem. Brzmiało inaczej niż zazwyczaj. Miało w sobie większą moc, głębsze brzmienie. Wyrazistość. - Ja... nie miałem pojęcia. - nie zauważył, gdy się nieznacznie doń przysunął tylko po to, by znów wziąć między swoje dłonie jego rękę. Lecz zamiast przystąpić do okładów, musnął kłykciami jego palce. Mina Finna wyrażała wielką, ciężką walkę, jaką ze sobą toczył. Wydawało się, jakby powstrzymywał się przed czymś, co go przerażało. - Nie... nie mogę być najważniejszy, nie Vinci, nie mogę, nie wiesz wszystkiego... - wpadł w gorączkowy szept, jego ramiona zaczęły drżeć. Czuł się jak tamtego dnia, gdy odkrył w sobie... zło. - Nie zdążyłem powiedzieć, nie znasz mnie do końca. Nie mogę... - przycisnął pokaleczoną dłoń do czoła i widać było, że próbuje wyrwać się szponom swojego rozsądku. Wszystko w nim krzyczało, by zamilkł i się wycofał, a on walczył i chciał mówić. Odda wszystko za te słowa. Wszystko, nawet duszę. - Mam... - znów wstrząsnął nim dreszcz. -...mam brudną duszę. Nie zdajesz sobie sprawy ile dla mnie znaczy... ile znaczą dla mnie te dni, kiedy się śmiejemy. Jävla skit... nie wyduszę tego z siebie. - zawinął palce w pięść zapominając, że między nimi tkwiła dłoń Vinciego, którą nieopatrznie tym samym ścisnął. To zmusiło go do odchrząknięcia. Oddychał nierówno, niespokojnie, bił się sam ze sobą. - To niebezpieczne, oszaleję, bo... chciałbym taki... być... dla kogoś, ale nie mogę. Wybacz mi, Vinci. - głos mu się całkowicie załamał. Pojmował fakt, że całkowicie nie wyszło mu powiedzenie tego, czego naprawdę chciał. Sęk w tym, że nie był przygotowany na taką deklarację. Często patrzył na zakochanych ludzi i im zazdrościł łatwości z jaką im to uczucie przychodziło. Zakochanie było takie bezpieczne, naturalne i miłe. W przypadku Finna stanowiło zagrożenie przed zdemaskowaniem przeszłości, przed którą tak gorliwie uciekał. Dopiero nazwał go przyjacielem, dopiero badał grunt, by któregoś dnia wyznać to, co siedzi na samym dnie jego duszy. Chciał przygotować Vinciego i spróbować przewidzieć jego zachowanie, gdy dowie się, że w wesołym, życzliwym Finnie siedzi niepokojącej wielkości zło, które już w przeszłości pokazało swoją moc. Bez tego nie mógłby się w pełni w kimś zakochać, to przez ten aspekt był tak wiecznie samotny, bo nie widział wśród ludzi nikogo, kto byłby w stanie udźwignąć brzemię prawdy. Tylko fakt, że intuicyjnie trzymał ciepłą dłoń Viniego pozwalał mu zostać na miejscu. Inaczej zerwałby się, uciekłby, dobyłby różdżki i użył mocy destrukcji, by siać zniszczenie. Nakarmiłby zło, które tylko czekało na takie momenty, by się w nim rozwinąć. Finn nie widział już trawy, nie czuł jej zapachu. Zapomniał, że siedzi obok jeziora, a za jego plecami leży osamotniona gitara z pękniętą struną. Miał transmutować coś w bandaż, miał rozwiązać sytuację, a zamiast tego spanikował w obawie, że straci Vinciego zanim ten pozna tę część charakteru, której się wstydził. Spiął mięśnie ramion, ledwie oddychał. Patrzył na swoją dłoń, która więziła jego palce. Zamazywał mu się obraz, musiał wysilić się niebywale, aby ją rozluźnić. |
| | | Viní Marlow
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Nie 28 Paź 2018, 00:59 | |
| Vinícius był osobą otwartą, wiedział kto każdy kto poznał go choć trochę – wstyd był mu pojęciem obcym, a własne uczucia, które w większości przypadków był w stanie bez przeszkód rozpoznać i nazwać, wyrażał z łatwością, bez nieśmiałości. Ale nigdy nie miał okazji powiedzieć drugiej osobie o czymś aż tak ważnym i wyjątkowym. Wypowiedział te słowa z łatwością o jaką nawet jego trudno było podejrzewać, a ich waga dotarła do niego z opóźnieniem, kiedy jednak zdał sobie z tego sprawę, odczuł ich konsekwencje ze zdwojoną siłą. Policzki płonęły żywym ogniem, na plecach zaś poczuł chłód świadczący o tym, że znów oblały się potem, serce biło z taką siłą, że mógłby przysiąc, iż zaraz wyskoczy z klatki piersiowej i odleci w siną dal. Żołądek ścisnął się, wykręcony nagłym poddenerwowaniem, mięśnie spięły, prostując zestresowaną sylwetkę, na odkrytych przedramionach pojawiła się gęsia skórka, która uparcie chciała zostać tam na dłużej. W ustach zupełnie mu zaschło, uszy wyczuliły się na każdy dźwięk i tylko dudnienie, dudnienie, dudnienie sprawiało, że cisza nie świszczała przejmująco. Brązowe oczy mierzyły go spokojnym spojrzeniem, choć wewnątrz cały się gotował. Czemu nic nie mówi? Co oznacza ta cisza? Dlaczego puścił jego rękę? Próbował odczytać cokolwiek z wyrazu jego twarzy, lecz jedynym co widział było głębokie zaskoczenie. Nie był już zły, nie wydawał mu się też oburzony co przynosiło mu niejaką ulgę. Niecierpliwie wyczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi, jednocześnie wiedząc, że nie może wymagać odeń pośpiechu. Dźwięk własnego serca niemal zagłuszył szept jaki z siebie wydał, nieświadomie wstrzymał oddech i zmarszczył brwi, obawiając się, że Finn nie jest w stanie wydać z siebie głośniejszego dźwięku, a on przypadkiem niedosłyszy któregoś z wypowiedzianych słów. Chciał mieć je wszystkie, bez wyjątku, chciał zapisać je na zwoju swojej pamięci, zachować już na zawsze. Każde słowo, każdą pojedynczą głoskę. Próbował trzymać emocje na wodzy, dać skończyć mu mówić nim wyciągnie choćby jeden wniosek, musiał uzbroić się w cierpliwość bo najmniejsze nieporozumienie mogło doprowadzić do tragedii, której nie byliby już w stanie naprawić. Drugi kącik ust drgnął nieznacznie gdy na ręce poczuł znajome ciepło, którego źródła nie pomyliłby z żadnym innym. Ciche słowa, które wypowiadał nie ułatwiały mu tego zadania, każde kolejne wprowadzało go w pogłębiającą się konsternację, obciążało drobne barki jeszcze większym ciężarem napięcia. Milczał dzielnie, nie śmiał mu przerwać w tak istotnym dla nich obu momencie, choć sens nerwowo wyszeptywanych słów znajdował się poza jego możliwościami pojmowania. Nie rozumiał o czym mówił Finn, nie miał prawa tego wiedzieć. Policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej, nie próbował dociekać sensu dopóki nie usłyszy całości. Widział jaki ogrom emocji nieumyślnie w nim rozbudził, jak targają nim trzęsąc ramionami oraz głosem, urywając zdania. Wiedział, że nie może zbyt wiele zrobić, że musi pozwolić mu mówić, uparcie patrzył w jego oczy, za punkt honoru przyjmując sobie to, że nie odwróci wzroku nawet na sekundę. Musiał poznać każdą pojedynczą emocję, która pojawiała się w tęczówkach, potrzebował tej wiedzy. Co znaczyła brudna dusza? Co miał na myśli? Czy mówił o gryzących duszę potworach, z którymi pomógł mu się rozprawić przy Wrzeszczącej Chacie? Przyznał się wówczas, że nauczył się z nimi żyć, reagować w odpowiedni sposób żeby trzymać najgorszą wersję siebie na krótkiej smyczy. Czy wczorajszego wieczora miał do czynienia z tym, czego Finn tak bardzo się obawiał? Od dawna widział i czuł w nim coś więcej i choć nie rozumiał co takiego w nim siedzi, poniekąd zdążył oswoić się z myślą, że Finn Gard skrywa w sobie tajemnicę. Ta wizja nie przerażała go ani trochę, choć nie ma się czemu dziwić – nie od dziś wiadomo, iż Marlow jest istotą pozbawioną instynktu samozachowawczego. Ostatnie zdanie przyniosło ze sobą kilkusekundową rozpacz, którą zdusił głębokim oddechem nim na dobre zalała jego umysł, wywołując rezygnację. Może to zaciśnięte na jego dłoni palce dodały mu odwagi? Nie wiedział jakie było jej źródło, zdawał sobie za to sprawę z jednego – chce i będzie walczyć. Był przecież, jak Finn sam powiedział, uparty jak hipogryf, a w tym momencie uparł się, że nie podda się nim Puchon nie obali wszystkich jego argumentów. Przełknął ślinę, wziął jeszcze jeden wdech i w końcu się odezwał. – Teraz powiem Ci coś, a Ty pozwolisz mi dokończyć. – użył swojego tonu nie znoszącego sprzeciwu, choć oczy mina mimo wszystko wyraziła niemą prośbę. – Jeśli uważasz, że nie wiem wszystkiego, powiedz mi. Jeśli nie znam Cię w pełni – daj się poznać. – mimo obolałych palców zamknął jego dłoń w ich żelaznym uścisku, nie pozwalając mu na wycofanie się w tak istotnym dla niego momencie, po czym zmusił go do uniesienia splecionych ze sobą rąk, nieznacznie krzywiąc się gdy wysilił nadgarstek. Chciał by mógł je zobaczyć, by spojrzał na nie choć przez moment. – Mówisz, że nie możesz, a przecież trzymasz moją dłoń i wiem, że to coś znaczy. Nie wiem jak wygląda brudna dusza, ale nie przeraża mnie ona. – wypuścił jego dłoń z więzienia własnych palców, wyswobodził się z uścisku tylko po to, by podnieść się do klęczek i obrócić tak, by znaleźć się przodem do niego, śmiało przekraczając dzielącą ich odległość, drugi raz w ciągu tak krótkiego czasu. Mimo oszołomienia gotującymi się w nim emocjami był zdecydowany, nieznacznie trzęsły mu się ręce, głos drżał odrobinę, lecz w gruncie rzeczy udało mu się zachować pozorny spokój. Niepewnie objął go ramieniem, korzystając z tego, że choć w tym momencie przewyższał go wzrostem, przytulił go do swojej rozgrzanej piersi i pozwolił by znajomy żar ogarnął jego ciało, powoli atakując pozostałe zmysły. Czując jak drży, również zatrząsł się pod wpływem rozgrzewających go uczuć, wśród których znacząco przeważała czułość. Między obecnym stanem Puchona, a tym, w którym wcześniej znajdował się Vinícius było oszałamiające podobieństwo. Tulenie go do siebie było jak wchodzenie do jeziora, z każdą chwilą znajdował się coraz głębiej, zostawiając za sobą resztę świata, w tym momencie czuł, że czubkami palców dotyka dna, a z następnym krokiem straci kontakt z rzeczywistością. Wtedy pozostaną mu tylko dwie opcje – popłynie lub utonie. Nachylił się nad jego uchem, na policzku czując łaskoczące skórę jasne kosmyki. Zapach, za którym zdążył już zatęsknić uderzył znów w jego nozdrza, doprowadzając do przyjemnych zawrotów głowy. Przeszedł w delikatny, naprawdę cichy szept, przymykając przy tym powieki. – Dla mnie mógłbyś być i Śmierciożercą, nie obchodzi mnie to. Pójdę za Tobą wszędzie, jeśli mi pozwolisz. – Zacisnął palce na jego barku, lecz nie pozostały tam długo, nieświadomie przesunął je w stronę jego szyi, opuszkami palców dotknął rozgrzanego karku sprawdzając nieznany teren, złożył na nim całą dłoń, która powędrowała ku górze, badając miękkość włosów. Odsunął się od jego ucha, które przez moment owiewał ciepłym, niespokojnym oddechem, przesunął się wzdłuż linii jego żuchwy, końcówką nosa muskając gładki policzek i z wciąż zamkniętymi oczyma ucałował kącik bladych ust, drżąc z niespodziewanej przyjemności. – Skończyłem. Teraz możesz mówić – szepnął prosto w jego wargi i uchylił kurtynę powiek. Popłynie lub utonie, nie było trzeciej opcji. |
| | | Finn Gard
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Nie 28 Paź 2018, 02:24 | |
| Emocje kłębiły się w nim w morderczym tempie - prawie takim samym jak niedawno wygrywany utwór. Szalał w nim huragan, który nieudolnie próbował zamknąć w tekturowym pudełku wierząc, że to odda mu pełnię władz na sobą. Zaaferowany swym strachem i ciężarem tajemnicy nie mógł w odpowiednim stopniu ujrzeć zdenerwowania Vinciego. Widział sztywniejące barki, prostujący się kręgosłup. Udało mu się dostrzec, że i on oddycha płytko i nierówno lecz poza tym nie był w stanie wyczytać z jego twarzy wszystkiego. Oczy miał niemalże czarne, zamazywały się Finnowi, który widział świat pozbawiony konturów. Czuł w każdej komórce ciała, że ważą się teraz losy ich wzajemnej relacji. Ledwie co odkrył, że przyciąganie ku Vinciemu grzechem jest zrzucić na puchońską serdeczność. To coś głębszego, do czego się nie przyznawał. Tak łatwo było mu rozmawiać z Vinim, jego obecność dodawała mu otuchy nawet wtedy, kiedy nikt o tym nie wiedział. Wczorajszą noc myślał głęboko nad tym, co się wydarzyło. Śnił mu się ogień - ogień, którego się nie bał, bo wiedział, że się nim nie sparzy. Nie potrafił wyjść z szoku, nie potrafił zaakceptować potrzeb swojego ciała. Nagle zapragnęło ciepła, ale nie byle jakiego, tego od Vinciego, który dostał dwa tygodnie temu workiem mąki w głowę przez co doprowadził do mącznej katastrofy. Od Vinciego, który wyjmował mu z rąk pisklę kurczaka. Od tego, który uderzał w bębny z niebywałą siłą i nie zrażał się usłyszawszy nakaz poprawy. Nie można powiedzieć, żeby Finnowi to odpowiadało. Podobało się, owszem - w głębokiej podświadomości musiał to przyznać, lecz zupełnie mu to nie odpowiadało. Przez dzisiejszy atak muzyki weszli na inny etap porozumienia. To prowadziło prostą drogą ku czemuś większemu, czego się Finn lękał. Mówił, próbował składać logiczne zdania lecz usta go nie słuchały. Vinci za to tak, bowiem dostrzegał jego nierozumiejące spojrzenie i dzielne milczenie, kiedy pozwalał mu dokończyć. Nie wszedł mu w słowo, nie zbagatelizował tego. Finn chciał powiedzieć bardzo dużo. Że muszą jednak iść do skrzydła, bo nie mogą teraz czarować. Że muszą omówić utwór i go powtórzyć w następny weekend. Chciał zapytać czy Tost ma połamane nogi i czy muszą szukać przepustki do weta. Tyle rzeczy miał do opowiedzenia, a mówił o tym, jak bardzo siebie bał. Zadał mu kiedyś to pytanie i Finn obszedł odpowiedź, bowiem prawda była zbyt wczesna i zimna. Teraz też nie był gotowy, ale czy kiedykolwiek by był? Zamilkł, bowiem głos odmówił mu posłuszeństwa. Do jego uszu dobiegł stanowczy tembr, który zmusił go do podniesienia wzroku. Daj się poznać. Vinci znał go lepiej niż którykolwiek z jego znajomych. Został obdarzony zaufaniem i nie zdawał sobie sprawy jak wiele to znaczyło dla Finna. Zdradzić istnienie i pochodzenie blizny? Wspomnieć o otarciu się w dzieciństwie o śmierć? Tego nie mówi się na "dzień dobry", a Vinci wysłuchał, zaakceptował i nie litował się. Po prostu przyjął to, był. Zrobił więcej niż Finn oczekiwał. Czy to dlatego obudziły się w nim ludzkie i niezaspokojone od lat potrzeby? Otworzył szerzej oczy widząc ich złączone ręce. Kiedy to się stało? Dlaczego jego dłoń dotyka Vinciego? Co to właściwie znaczy? Skąd miał Finn to wiedzieć? To jego ciało mówiło i straciło łączność z mózgiem. Poplątał się, wybuchł w nim znienawidzony chaos, z którym usilnie walczył. Nie patrzył na kumpli w ten sposób. Nie interesował się mężczyznami, to niedorzeczne. Okazywało się, że Vinci był ponad to wszystko. Nie kwalifikował się do jednej kategorii, miał swoją własną, indywidualną. Finn został zaatakowany jego ciepłem i pragnieniami swojego ciała. Jakże miał się w tym na spokojnie odnaleźć? Otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy nagle spojrzenie Viniego przypomniało mu o braku możliwości przerwania. Uszanował to mimo, że musiał się przez to ugryźć się w język. Obawiał się jego słów. Wykrzywił się w grymasie jawnego i czystego cierpienia. Mówił, że nie boi się brudu duszy. To oczywiste wszak go nie widział, nigdy nie dotknął, nigdy nie zaznał. Jak więc miałby bać się nieznanego? Słowa rzucone w ciemno, upragnione, utęsknione, a jednak podane na ślepo. Zesztywniał czując najpierw dotyk na ramieniu, który wydłużał się a ciepło parowało ze skóry Viniego. Przesiąkało na drżące barki Finna, zamrożonego w bezruchu. Serce miał w gardle, z niemym zaskoczeniem został przytulony, dotykał policzkiem rozpalonego torsu, gdzie pod skórą waliło serce Vinciego. Słyszał głuche dudnienie tak mocno przypominające rytm jego własnego. Nie rozluźnił się, nie mógł. Wyglądał jakby zamienił się w napiętą strunę, która przy gwałtowniejszym dotyku pęknie, zawinie się nienaturalnie i zawiśnie pod dziwnym kątem. Czułość gestów wyzierała spod palców Viniego i przesiąkała przez całe jestestwo pobladłego Finna. Został osaczony zapachem poziomek, owoców - przypomniało mu się, gdy ukradł jego żel pod prysznic jakieś wieki temu. Teraz też by to uczynił lecz z innych powodów.... Chłonął to, nie zauważał drżącego głosu ani trzęsących się rąk. Widział korę drzewa, a słyszał i czuł przy uchu walące serce. Był zbyt zesztywniały by móc zaczerpnąć z tego pełnię ulgi. Nie drgnęła mu nawet powieka, nie odpowiedział na to w żaden sposób poza spetryfikowaniem wewnętrznym. Stłumił w gardle stęknięcie. Teraz to dopiero jego twarz płonęła, gorący oddech pachnący niedawno pitym piwem korzennym odurzył go i likwidował coraz więcej hamulców zakodowanych głęboko w umyśle Finna. Cały się zatrząsł, z ulgą powitał ciepły powiew wiatru, który wydawał się lodowaty w kontraście z temperaturą ciała Vinciego. Nie widział jego twarzy, czuł gorący oddech, karmiony był miłym dla ucha szeptem, który wabił i prosił, by się poddać. Został osaczony bodźcami, zacisnął mocno powieki i je otworzył lecz nie był to sen. Kark mu płonął, gdzie sekundę temu leżała ciemnoskóra dłoń. Skronie zaczęły pulsować, rozpętało się w nim małe piekło, zabierające całkowicie tlen. Nie mógł jasno myśleć. Nie mógł się skupić na niczym, jego zmysły wiernie szły śladem jego oddechu, który pojawił się znikąd. Nie był w stanie zrozumieć, że Vinci musiał czuć coś wcześniej. To było teraz zbyt trudne do pojęcia, bowiem wraz z dotykiem jego ust przez ciało Finna przeszedł piorun. Zaczynał się w kąciku ust, który zadrgał pod miękkością warg, przechodził przez całe ciało budząc je na nowo do życia i wracał, z powrotem do miejsca początkowego. Finn dalej się nie ruszał, nie mrugał, ledwie wyczuwalnie oddychał. Musiał walczyć lecz nie pamiętał już po co. Ich usta prawie nic nie dzieliło, wabiły go tak zapraszające rozchylone. Mówić, teraz? Prosto do jego warg? Jego własne pulsowały, paliły; znowu odezwało się w nim zniecierpliwienie. - N..Nie każ mi odpowiadać. - poruszył ustami, mówił przez co wprawił w ruch powietrze między nimi. Przełknął ślinę, zrobiło mu się słabo. -Co ty robisz? Czemu... och nie. - nie mógł wytrzymać tej bliskości, która okazała się zbyt wielką odległością. Nim zdołał pomyśleć, żeby odsunąć się w zalecaną przeciwną stronę... nachylił się nieznacznie do przodu i dotknął ustami jego suchych warg. To go ożywiło, zabiło i znów ożywiło. Mimowolnie przymknął oczy, poruszył ustami składając tym samym wrażliwy i wyczulony pocałunek. Przesunął nimi w ten uporczywy kącik, gdzie ukryła się mikroskopijna plamka krwi, która go tak mierziła. Już unosił dłoń, już ją położył na rozpalonej szyi Vinciego, gdy nagle się ocknął. Gwałtownie się odsunął, zachłystując się powietrzem. Cofnął się na trawę, narzucił dystans pełnych dwóch metrów. Zakrywał swoje usta poranioną ręką, drugą wyciągniętą miał w stronę Vinciego otwartą ku niemu, niemo go tym zatrzymując. - Stop. Dosyć. - zdołał z siebie wydusić. Cały drżał, był zżerany od środka zapachem jego skóry, temperaturą jego oddechu, szorstkością palców wyćwiczonych od trzymania pałeczek, od smaku, który czuł na ustach. Zamknął mocno oczy, wtłaczał w siebie łapczywie tlen jakby nie oddychał od kilku minut. Słońce znów schowało się za chmurami, a wilgotny wiaterek zawiał ze strony jeziora wysuszając krople potu na jego czole. - Przestań...my. Nie panuję nad sobą przy tobie. To się nie godzi. - lecz cokolwiek by nie powiedział, nie mogło mieć już dobitnego wydźwięku. Nie po tym, gdy przekroczył granicę, która od teraz będzie nawiedzała go w snach. Jego usta płonęły żywym ogniem i wczorajszy dotyk był ledwie wyczuwalny w porównaniu z tym, co teraz czuł. Chciał więcej, chciał się zatracić, zapomnieć, przestać oddychać swoimi płucami, żywiąc się jego oddechem. Potrząsnął głową. Nie. To chwila słabości, jeszcze się z tym nie pogodził. Zmarszczył mocno brwi, przykleił tam palce i próbował nad sobą znów zapanować. - Nie możesz we mnie tak ślepo wierzyć. Nikt tak nie może. - wydusił z siebie opuszczając wyciągniętą rękę. Pilnował, by żaden z nich nie przekroczył dystansu jaki narzucił. Bał się co mogłoby się wtedy stać. - Ja... o cholera, co się tutaj dzieje to przechodzi ludzkie pojęcie. - opadł z sił. Zwilżył swoje usta językiem podświadomie szukając na nich nowego posmaku. Zacisnął palce w pięść... niestety te poranione, które tym razem bardzo dobitnie pokazały co sądzą o tak niedopuszczalnym ignorowaniu. Syknął z bólu, który go na całe szczęście otrzeźwił. Udało mu się wpaść na pomysł udania się do swojego plecaka i wygrzebania stamtąd czegokolwiek, co by chociaż przesłoniło ranki przed atakiem powietrza. Wyciągnął chusteczkę z własnymi inicjałami. Nie lubił jej, nie używał. Kojarzyło mu się to z kobietami, one mogły takie coś nosić lecz matka uparła się, by syn też miał. Pierwszy raz mógł znaleźć na nią zastosowanie - oby matulka nigdy się nie dowiedziała, iż chusta posłużyła do wycierania krwi! Okrył palce, reagując sykiem na najmniejszy dotyk, nawet z materiałem. Poprawiał go mimo wszystko, przesuwał między palcami, robił wszystko, by nie patrzeć teraz na Viniego i by nie dać mu możliwości zajrzenia we własne oblicze. Policzki miał już bladoróżowe, a usta niemalże bordowe. |
| | | Viní Marlow
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem Czw 01 Lis 2018, 19:20 | |
| Nie odepchnął go, ale i nie cieszył się z dotyku Viníego tak jak ten się spodziewał. Czuł pod palcami napięte mięśnie i zupełny brak ruchu, którego przyczyny nie potrafił jednoznacznie określić. Czy to strach tak go sparaliżował, czy może zwykły szok, który minie w ciągu kilku sekund? Dopadły go wątpliwości, a odgonienie ich od siebie kosztowało go wiele silnej woli. Jedynie świadomość, że jest to jego jedyna szansa sprawiała, że znajdował w sobie wystarczająco dużo wewnętrznej siły aby nieustannie trzymać go w ramionach, a do ucha wyszeptywać kolejne słowa. Działał bez planu, spontanicznie, po omacku i za nic nie potrafił przewidzieć jakie będą tego konsekwencje. Dał ponieść się emocjom oraz intuicji, która w tym wypadku działała szybciej i lepiej niż umysł, który chyba nie do końca nadążał z analizowaniem całej sytuacji. Był mu wdzięczny, że nie przerwał mu ani słowem, gdyby nie pozwolił mu skończyć, prawdopodobnie nigdy więcej nie odważyłby się do tego wrócić. Po części cieszył się, że finnowa twarz na chwilę zniknęła z zasięgu jego wzroku, że nie widział jego miny i błękitnych oczu, bał się tego co mógłby w niej zobaczyć i odczytać. Miał świadomość, że to co robił było na swój sposób okrutne i nieuczciwe, a już na pewno szalenie egoistyczne, a mimo to wyrzuty sumienia, które na co dzień tak często się w nim odzywały teraz nie dawały znaku życia. Pod wargami czuł delikatne drgnięcie, a w piersi łomotanie, które ustało gwałtownie w chwili gdy otworzył oczy, rozpalony brąz zanurzając w niebieskiej głębinie. Bliskość pachnących korzennym piwem warg doprowadzała go do szaleństwa, pilnował się by nie przekroczyć ostatniej granicy, traktując ją jak potwierdzenie, decyzję, której podjęcie zostawił Puchonowi. Moment oczekiwania na jakąkolwiek jego reakcję odczuł jak pełną godzinę, sześćdziesiąt minut wstrzymanego oddechu, ponad trzy tysiące sekund paraliżującego strachu. Czy w jego słowach dało się słyszeć wahanie? A może zwykłą obawę, że urazi go swoją odpowiedzią, niszcząc tym samym ich niedługą przyjaźń? Zdążył zastanowić się czy powinien się odezwać i w jakiś sposób wytłumaczyć swoje zachowanie, gdy nagle znalazł się bliżej niż kiedykolwiek, atakując jego zmysły mieszanką doznań dalece wykraczających poza to co miał już okazję przeżyć. Mimo delikatności pocałunku i krótkości jego trwania, zatrząsł się z nadmiaru wrażeń, jednocześnie pragnąc wciąż więcej i więcej. Przymknął powieki, ciesząc się ciepła płynącego z miękkich warg i palców, własną dłoń złożył na rozpalonym karku, przysuwając się jeszcze bliżej na ułamek sekundy przed tym, gdy Finn zniknął z zasięgu jego ust i rąk. Był tak oszołomiony jego dotykiem, że jeszcze przez moment trwał z zamkniętymi oczami, oddychając płytko i nienaturalnie szybko, próbując poradzić sobie z zalewającym go zewsząd gorącem. Przyłożył palce do klatki piersiowej, w miejscu gdzie oszalałe serce trzepotało się z zadziwiającą mocą, oblizał wargi, chwytając resztki nowego, fascynującego smaku i otworzył oczy, obdarzając Finna roziskrzonym spojrzeniem szczęśliwej osoby. Mogłoby się wydawać, że Viní powinien czuć w tym momencie smutek, wszak Finn odsunął się od niego na odległość, która wskazywała, że dość ma jego dotyku, on jednak cieszył się jak dziecko, powstrzymując szeroki uśmiech z czystej przyzwoitości. Jak mógłby się smucić, skoro osoba, na której tak bardzo mu zależało właśnie go pocałowała z (prawie) własnej woli, zdradzając poruszenie równe jego własnemu? Na jego słowa skinął powoli głową, w pełni świadomy, że w istocie na więcej nie może sobie pozwolić. Wyznając mu prawdę, był już pogodzony z trudem jaki może nieść ze sobą ta relacja, przygotował się na to, że nie wszystko pójdzie jak z płatka. Dla osoby postronnej mógł to być mało istotny i niewystarczająco czuły gest, dla Marlowa stanowił prawdziwy kamień milowy. Widząc jego zakłopotanie, zaśmiał się pod nosem, nie potrafiąc dalej skrywać uśmiechu, który cisnął się na jego usta od dłuższego czasu. – Myślę, że potraktuję to jak komplement. – odparł i położył się na gęstej trawie, wystawiając twarz na światło słoneczne. Nie panował przy nim, tak? Czyżby odkrył właśnie źródło jego przerażenia? Nie trzeba było znać go na wylot by wiedzieć jak bardzo potrzebuje zamykać wszystko w objęciach własnej kontroli, przede wszystkim samego siebie. Vinci wszedł w jego życie z butami, rozpychał się w nim coraz odważniej i choć miewał chwile, w których zastanawiał się czy aby nie przesadza, w gruncie rzeczy nie potrafił wydusić z siebie poczucia winy. Powoli się uspokajał, wzburzenie mijało ustępując miejsca zmęczeniu, przede wszystkim psychicznemu. Zrobił dziś wiele i czuł, że przyszło mu za to zapłacić własną energią, kilka chwil z plecami przyklejonymi do ciągnącej chłodem ziemi powinno pomóc mu odzyskać werwę. Odwrócił głowę w jego stronę i zmierzył go wzrokiem, wzruszając delikatnie ramionami. Nie potrafił zrozumieć skąd brał się wyraźny niedobór wiary we własną dobroć. Przecież Finn... był Finnem. Biło od niego przyjemne ciepło, czuł je już na dziedzińcu, wówczas absolutnie nic o nim nie wiedząc. Westchnął cicho. – Wierzę w Ciebie, ale nie w tym rzecz. To kredyt zaufania, który wiąże się z ryzykiem. Nie mam powodu by w Ciebie wątpić, nigdy mi go nie dałeś... Nie rozumiem za to dlaczego nie chcesz mi na to pozwolić. – widząc stan jego palców chciał mu jakoś pomóc, ale powstrzymywał naturalne odruchy, wciskając łopatki w miękką trawę. Nie mógł kolejny raz przekroczyć tej granicy, szczególnie gdy Finn tak wyraźnie ją zaznaczył. Jego nadgarstek do niczego się teraz nie nadawał, nie mógłby pomóc mu za pomocą magii, zatem niepotrzebne dokładanie mu stresu było bezcelowe – nie miał nawet bandaża ani czystej wody. – Słuchaj, Finn... wcześniej Cię przeprosiłem, ale nie zrobię tego po raz drugi, nie lubię kłamać. Mogę co najwyżej obiecać Ci, że więcej nie dotknę Cię w taki sposób bez twojej zgody. Albo dopóki sam tego nie zrobisz. Między nami nic się nie zmieniło, w każdym razie z mojej strony... – odwrócił wzrok, wbijając go w poruszające się delikatnie liście, między którymi przebijały pojedyncze promienie słońca. Przesunął zębami po dolnej wardze, po czym usiadł, otrzepując koszulę z resztek trawy i ziemi. Słysząc posykiwania Finna, pokręcił jedynie głową, mimo wszystko lekko się uśmiechając. Co za uparty osioł, nie może zostawić tego w spokoju. – To bez sensu. – powiedział, jednocześnie ręką wskazując na prowizoryczny opatrunek z chusteczki. Miał nadzieję, że była czysta. – Nic tu po nas, Pomfrey musi nas połatać. Chodźmy do Skrzydła. To mówiąc, zebrał puste butelki po piwie i swoją różdżkę, która wciąż leżała w gęstej kępce trawy, po czym spakował gitarę oraz pergaminy do futerału i zarzucił go na plecy. Zerknął na Finna celem skontrolowania czy i on jest już gotowy i z uśmiechem przyklejonym do ust skinął głową, ruszając w stronę zamku. Osobiście dopilnuje by ręce Garda zostały właściwie opatrzone.
Z tematu x2 |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem | |
| |
| | | | Rozłożyste drzewo nad jeziorem | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |