Najzwyklejsze drzewo, takie jak każde inne. Wielkie, rozłożyste, mające swoje lata "na karku". Otóż jest to po prostu ulubione drzewo Severusa Snape'a, pod którym zazwyczaj przesiaduje. Ale nie tylko on! Czasem dołączają tam też inni uczniowie... na przykład Huncwoci. I wtedy zabawa się rozkręca! Smarkerus wisi do góry nogami na gałęzi, nie mając szans na swobodne zejście na ziemię. Daje miły cień w upalne dni.
Syriusz Black
Temat: Re: Drzewo Wto 25 Lut 2014, 16:55
Nie bez przyczyny Łapa znalazł się akurat pod TYM drzewem. Podświadomie nogi go tu niosły, a jego serducho odczuwało przemożną tęsknotę za Smarkerusem. Minęło wiele czasu odkąd ostatnio go nie pobił we wschodniej wieży, odczuwał swoistą potrzebę przypomnienia tej marnej podróbce czarodzieja o istnieniu Huncwotów. Trybik w głowie Blacka zaświecił ostrzegawczo. Po pierwsze) co to za dokuczanie bez Jamesa? Po drugie) Dorcas się bardzo wkurzy, jeśli dostanie szlaban. Po trzecie) Lily Evans skróci go o głowę i doprowadzi do jeszcze gorszego pozbawienia wolności u McGonagall. Bardzo dobrze pamiętał ostatni szlaban. Cztery dni tygodnia, każe popołudnie i wieczór w gabinecie nauczycielki, gdzie znęcała się nad nim. Nie chciał tam wracać i tracić czas, skoro gdzieś tu niedaleko powinna być panna Meadowes. Porzucił zatem nadzieje na dokuczenie ślizgońskiemu charłakowi. Miał ręce pełne jedzenia. Spał pół soboty, spóźnił się na śniadanie, a do obiadu została godzina, czyli zdecydowanie za długo. Odwiedził skrzaty, które go hojnie obdarowały i zatrzymał się pod drzewem urządzając sobie mały piknik. Wokół głowy i ramion latały babeczki dyniowe, na trawie leżał talerzyk, który zapełniał się kanapkami, choćby nie wiadomo ile ich zjedzono. Tuż obok uciekał mu pudding, więc musiał go zaczarować w powietrzu i unieruchomić. Trzy butelki ciepłego miodowego piwa, które zamierzał pochłonąć jedno po drugim, z boku kilka owoców, a obok nogi drugi talerzyk z ciepłymi, świeżo upieczonymi tostami z serem. Kilka małych dań powinno zaspokoić Huncowcki głód aż do obiadu. Łapa w dwóch kęsach pochłonął kanapkę, a wzroku nie odrywał od dziedzińca. Gdy rano (czyli tak o godzinie trzynastej) obudził się w Pokoju Wspólnym, Dorcas już nie było, za to dwoje pierwszaków przyglądało mu się z przerażeniem. Łapa potrzebował ładnych kilkunastu minut na opuszczenie kanapy i dowleczenie się pod prysznic. Samo chodzenie sprawiało mu katusze. Wszędzie czuł siniaki, ten na łopatce był najbardziej dokuczliwy, lecz noga (którą notabene wczoraj wieczorem wdepnął w fałszywy schodek) również nie dawała o sobie zapomnieć. Dodając do tego szyję, bo leżał niewygodnie... Syriusz potrzebował dużego zapasu kalorii i snu, aby wydobrzeć po incydencie na cmentarzu. Zostawił w dormitorium liścik do Jamesa, jeśli ten łaskawie uwolni się od Lily i przypomni sobie o istnieniu przyjaciół. Czemu więc Łapa wpatrywał się tak intensywnie w drzwi wejściowe Hogwartu? Wypatrywał Dorcas Meadowes. Nie mógł jej znaleźć, bo mapę miał któryś z chłopaków, nie było jej w Wielkiej Sali, a do biblioteki bał się samotnie zajrzeć. Wybrał więc opcję koczowania przed Hogwartem i wyglądania tej konkretnej czupryny. Łapa miał dziewczynę! Nie mógł się doczekać, gdy powie o tym chłopakom. Z pewnością szczęka im opadnie i zaniemówią, nie wierząc w taki cud. Sam Black nie do końca pojmował jak to się stało, ale się cieszył. Piąta kanapeczka zniknęła w gardle gryfona, popił porządnym łykiem ciepłego miodu. Nie odrywał spojrzenia od dziedzińca. Musiał sprawiać wrażenie chorego, skoro nie zauważył, że niedaleko stanęło małe stadko Krukonek i Puchonek, które natarczywie się w niego wpatrywały. Szeptały coś między sobą nie mając odwagi podejść, zaś Łapa ich nie widział. Byłby zaskoczony, że stanęły podejrzanie blisko, gdyby je zauważył. W głowie przeplatało mu się mnóstwo obrazów, a główną ich bohaterką była Meadowes. Czy się nie rozmyśliła? Przespała się z tym "problemem" i może zmieniła zdanie? Musiał się z nią spotkać, aby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Lecz teraz... najważniejsze jest zapełnienie kilku wygłodniałych żołądków.
Peter Pettigrew
Temat: Re: Drzewo Wto 25 Lut 2014, 21:18
Peter snuł się przez błonia noga za nogą, mnąc w garści koniec rękawa i niespokojnie rozglądając się na boki. Ostatnimi czasy Huncwoci przeżywali rozłam i chyba nikt z całej ich czwórki nie znosił tego tak źle jak Glizdogon. Rogacz i Syriusz skłóceni przez jakąś dziewczynę, Lily Evans obrażona, afera za aferą, a sam biedny Pettigrew stał w tym wszystkim gdzieś na uboczu, zapomniany przez innych i nieco zagubiony. Ponieważ Łapa i James mieli dużo swoich spraw i wyraźnie nie do końca porozumieli się w temacie sporów, do których między nimi doszło, on jeden został absolutnie sam i większość czasu spędzał w towarzystwie Remusa, ucząc się do egzaminów końcowych, na co Lupin nastawał z racji zbliżających się wakacji. Peter z miną męczennika przerabiał więc z nim kolejne rozdziały książki do zaklęć, czasem przysypiając z głową wspartą o przedramię bądź z nosem w atramencie. W końcu do mistrzostwa opanował umiejętność przysypiania z otwartymi oczami, tak by nie wzbudzać podejrzeń Lunatyka, ale i to zmęczyło go w końcu, bo szybko zaczęło mu brakować żartów i psikusów pozostałej dwójki Huncwotów, nawet jeśli często były one połączone z przytykami w jego stronę. Pierwszy raz naszła go też przerażająca myśl, co będzie z nimi po szkole. Wszyscy rozejdą się, pójdą w swoją stronę i nikt nie będzie pamiętał w tym wszystkim o Peterze. Straszne rzeczy działy się w ostatnich tygodniach w szkole i poza nią, więc Glizdogon, pouczony w ostrych słowach w liście przez matkę, starał się jak najmniej kręcić po szkole po zmroku, a nawet w ciągu dnia, jeśli wymagało to dalekiego zapuszczania się w zamkowe tereny. Zresztą, bez Huncwotów i tak robił to bardzo rzadko. Bez nich był tylko Peterem, nikim więcej. Myśl, że śmierciożercy mogliby pałętać się po Hogwarcie i wychwytywać co słabszych uczniów (tak właśnie to sobie wyobrażał), mroziła mu krew w żyłach i sprawiała, że zaczynał obawiać się o własną skórę, zwłaszcza że w ostatnich dniach musiał radzić sobie zupełnie sam. Naiwnie pozwolił namówić się jakiejś Ślizgonce na zakup czosnkowego amuletu, który miał ponoć właściwości ochronne i odstraszał wampiry, które, jak mówiono, zasilały niekiedy szeregi Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nosił go na szyi, nie zważając na jego intensywny zapach i praktyczną bezużyteczność, ale i to niewiele pomagało mu w obecnej sytuacji. Dostrzegłszy Syriusza siedzącego samotnie pod rozłożystym drzewem, Pettigrew zdziwił się trochę, ale też wyraźnie ożywił. Rzadko zdarzało się przecież widzieć Blacka bez towarzystwa. Przyspieszył kroku, a oczy błysnęły mu z uciechy, kiedy zrównał się z nim i zobaczył, że Huncwot otoczony jest całą masą najlepszych pyszności wyniesionych z kuchni. Ponieważ nie wiedział nic ani o nowej dziewczynie Łapy, ani o akcji ratunkowej Rogacza, klapnął na ziemię obok przyjaciela, święcie przekonany, że w jego życiu nie zaszły żadne poważne zmiany. — Cześć — przywitał się, łapiąc lecący dyniowy pasztecik i wpychając go sobie do ust. — Co tu robisz? Ale historia z tymi Puchonami, co nie? Mama pisze do mnie i upiera się, abym wracał do domu. Mówił to głosem pozornie luzackim, ale w rzeczywistości naprawdę przestraszyły go te wszystkie wydarzenia i momentami już sam zastanawiał się, czy przypadkiem nie lepiej byłoby umknąć z zamku. W domu byłby przynajmniej bezpieczny. Zerknął z jawną ciekawością na Łapę, bo wyraźnie zależało mu na jego opinii, w końcu uważał go za wzór, ale wtedy dostrzegł na jego twarzy ślady po siniakach i skaleczeniach. — Tfo ci się stafo? — zapytał z pełnymi ustami.
Syriusz Black
Temat: Re: Drzewo Sro 26 Lut 2014, 12:52
Egzaminy końcowe... Łapa nie miał czasu o nich myśleć. Gdyby ostatnio Dorcas nie przypomniała mu o zielniku z zielarstwa, jak nic by go nie odrobił. Poświęcił całe trzydzieści dwie minuty za szukanie roślinek, czyli dosyć dużo czasu, który mógł przeznaczyć na zupełnie inne, ciekawsze rzeczy. Lunatyk i jemu delikatnie zasugerował, aby przysiadł i przejrzał notatki; obeszło się to jednak bez echa. Łapa nie mógł się skupić na czymś tak przyziemnym jak nauka, gdy nie dogadał się do końca z Rogaczem, miał Dorcas, która zajmowała mu trzy czwarte myśli i przede wszystkim dręczyło go pytanie skąd na cmentarzu wzięli się Śmierciożercy w tym samym czasie, gdy był tam Rogacz. Wybaczył dawno Jamesowi incydent z Tanją, która tymczasem zapadła się pod ziemię i prawie jej nie widywał. Nie, żeby tego pragnął z gorącego serca; z pewnością byłoby to niezręczne i niemiłe spotkanie. Tak wiele działo się ostatnimi czasy wokół Huncwotów, że Glizdogon miał święte prawo poczuć się odsunięty na bok. Dostał to szczęście, że w tym nie uczestniczył. Mógł spać spokojnie i tylko czekać aż wróci wszystko do normy. Sam Black miał dosyć tego rozłamu. Rogacz albo wrócił na noc do dormitorium odprowadzony przez Lily i wyszedł rano przed pobudką Łapy albo go nie było i spędził ten czas, o zgrozo, w skrzydle szpitalnym bądź u nauczyciela. Hogwart był tak duży, że nawet Łapa miał problemy ze znalezieniem przyjaciół, jeśli nie miał przy sobie mapy. Ufał, że sami go znajdą. Przyjście Glizdogona pozostało niezauważone dopóty dopóki ten nie zasłonił sobą słońca i się nie odezwał. Łapa spojrzał na niego zaskoczony, że przyszedł tak cicho. Uśmiechnął się do niego z pełnymi ustami, znając dobrze ten błysk w oczach. Jedzenie to ich wspólna pasja! Syriuszowi nawet minęła uraza jaką do niego żywił za wygraną w wyścigu jedzenia pączków. Czego to się nie wybacza dla przyjaciół? Gdy Peter usiadł obok, Łapa zaczął się automatycznie krztusić tostem, który miał w ustach. Zrobił się na chwilę niebezpiecznie czerwony, czym wywołał pisk nieopodal koczujących dziewcząt z młodszych klas. Gryfon potrzebował kilku minut, aby do siebie dojść, a gdy złapał oddech, odsunął głowę jak najdalej od Pettigrew. Spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami i zmarszczył nos, gdy dotarł do niego... specyficzny smród. Przełknął to, co miał w gardle i starał się zbyt głęboko nie oddychać. - Glizdogon. - już się nie witał. Położył mu rękę na ramieniu i z trudem zachowując normalny wyraz twarzy, nachylił głowę ku niemu, zniżając głos do szeptu. - Jesteś moim przyjacielem. Zapytam cię więc tak, jak przyjaciel pyta o to przyjaciela. Czemu na gacie Merlina od ciebie śmierdzi... czymś? - nie potrafił zidentyfikować czosnku, który z pewnością musiał być dawno przeterminowany, skoro taki smakosz jak Black miał trudności z rozpoznaniem konkretnego zapachu. Smrodu, tego się nie dało znieść. Łapa odsunął się z przepraszającą miną i skierował nos w kierunku o wiele ładniej pachnących tostów. - Na pytanie co tu robię, to czekam i jem. Trzymaj. - podsunął mu butelkę ciepłego piwa miodowego. Trzeba zaznaczyć, że ten gest był bardzo hojny i deklarował psie oddanie, bowiem Łapa nigdy nie dzielił się z obcymi swoim jedzeniem. Była to może cecha ślizgońska, ewentualnie żołądki odmawiały redukcji zasobów i potrzebnych kalorii. Glizdogon był przyjacielem, więc podzielił się z nim tym, co wyniósł z kuchni. - Hufflepuff ma przechlapane, ale chyba nie wyjedziesz? - zapytał zmartwiony, że zniknie jeden Huncwot. Łapa planował chrzest Maleństwa, muszą być wszyscy! Współczuł Puchonom, rozumiał już powagę sytuacji w Hogwarcie, lecz nie mógł zrobić nic, aby pomóc, więc starał się być grzeczny (pomińmy wczorajsze spotkanie na cmentarzu) i nie pakować się w kłopoty. Tamtego Puchona nie znał, zmarłej Puchonki również, więc nie odczuł tego tak, jak powinien. A już na pewno nikt nie martwił się o niego, rodzinka zupełnie wyrzekła się go, jedynie wuj mógłby się zmartwić. Znowuż ten ufał Dubmledore'owi bezgranicznie, więc pobyt Łapy w Hogwarcie jest bezpieczny. - Porozmawiaj z matką, musisz zostać. - nalegał i sięgnął ręką po trzeciego tosta zaraz po tym jak pochłonął, siódmą kanapeczkę. Dzielnie znosił smród, usiadł pod wiatr, aby czosnek było czuć za nimi, a nie wokół. Potarł swój obolały policzek i uśmiechnął się tajemniczo na następne zniekształcone pytanie. Rozumiał to, jakby mógł nie rozumieć języka kanapkowego? - Śmierciożercy. - szepnął, a raczej poruszył ustami bezgłośnie. Była to sprawa świeża i obecnie tajna. Póki nie zbierze się rada Huncwotów i póki nie podejmą poważnej decyzji, nie powinno to oglądać światła dziennego. Stan Blacka można również przypisać albo do upadku z miotły, z pojedynku, nieudanego psikusa czy jako ofiary Irytka. Nie przejmował się szczególnie tym, co inni mogliby o tym pomyśleć. Musi pozbyć się tych siniaków (w Hogsmade był taki fajny specyfik, niestety musiał się pożegnać na jakiś czas z wioską) nie zbliżając się do Skrzydła Szpitalnego i Lily.
Remus Lupin
Temat: Re: Drzewo Pią 28 Lut 2014, 18:46
Luniek ostatnimi czasy po tej całej wyprawie nie wiedział, co ma dalej robić. Po tej akcji na cmentarzu jakby z chłopakami nie miał kiedy rozmawiać, bo każdy był sobą zajęty. Sam również odrabiał wtedy zaległości, które wtedy powstały. Przecież trzeba było zrobić wypracowanie z zielarstwa! Chyba pierwszy raz pisał wypracowanie na ostatni moment. Tak, on Remus Lupin, który jest wzorowym uczniem, po raz pierwszy odrobił pracę domową na ostatni gwizdek. Na szczęście z tym fantem się pogodził i nie marudził zbyt wiele pisząc swe wypocimy. W ciągu dnia, gdy mógł na chwilę zapomnieć o swych wypracowaniach, które już zrobił dzień wcześniej, postanowił się przejść. Chłopak mimo że nie był towarzyski, chciał jakby znaleźć swych druhów i upewnić się, że z nimi jest wszystko w porządku. Czemu nie spojrzał do mapy? Po pierwsze, leży u niego pod łóżkiem zaczarowana, że ukazywała samą pustkę. Po drugie, nawet jeśliby spojrzał, to czy może się spytać mapy, jak oni się czują? Nie. Więc to chyba jest logiczne, czemu jej nie użył i teraz chce z nimi się zobaczyć i pogadać. Zjawiając się na błoniach, Lupin z początku nic nadzwyczajnego nie zauważył, póki nie ujrzał kogoś pod drzewem. Zaciekawiony podszedł do niego. W duchu miał nadzieję, że to może któryś z Huncwotów, bo w końcu oni tu też lubią przebywać w czasie wolnym. Lunatyk lekko zmarszczył nos czując czosnek, gdy już znalazł się przy chłopakach. Jego oczy aż lekko zaiskrzyły, bo w końcu widział swych przyjaciół. Może nie byli w komplecie, ale ważne, że są. Z czego co widzi, to Syriusz dobrze się trzyma, a Glizdogon jak zwykle dba o formę. Chwila chwila, czyj to był zapach? Czyżby Syriusza? Nie, to jest niemożliwe. Chyba że kupił jakiś szampon przeciwko pchłom i wierzy, że to odpędzi od niego te robactwo. Raczej uważał, że Peter znów coś wymyślił i albo zjadł czosnek, albo coś z niego zrobił. - A co to za podjadanie? Peter, ty chyba chciałeś pójść na dietę, jak dobrze pamiętam. - stanąwszy naprzeciwko nim ujrzał, jak oni nadzwyczajnie w świecie zajadają się tutaj. A Peter mu ostatnio narzekał, że chce iść na dietę od siedmiu lat, ale nie potrafi, bo pączki są smaczniejsze od marchewki. A trzeba się przecież zdrowo odżywiać. Usiadł naprzeciwko chłopaków na glebie i spojrzał na nich. - Coś się dzieje? - spytał się swych przyjaciół. Bo raczej ich zachowanie wskazywało, że nad czymś rozmawiają, a że Luniek dopiero co przyszedł, więc nie wiedział, jaki temat poruszają. Przecież nie wypada mu podsłuchiwać. Woli się ich spytać grzecznie i kulturalnie, by potem rozwiązać ten problem.
Peter Pettigrew
Temat: Re: Drzewo Pią 28 Lut 2014, 21:07
Ach, no tak, zielnik. Peter nie zrobił go oczywiście, bo skoro nawet sam Lupin zabrał się za to w ostatniej chwili, nie było osoby, która mogłaby mu o tym przypomnieć. Straszna szkoda, bo przy całym swoim lenistwie i przy niezbyt imponujących zdolnościach magicznych, nie najgorzej radził sobie z zielarstwem. Tegoroczne oceny szczurka pozostawiały jednak wiele do życzenia, zaś Pettigrew już teraz obawiał się prawdopodobnej reakcji matki na jego słabe wyniki w nauce. W zeszłym roku przysłała mu wyjca, którego uparcie nie otwierał tak długo, że wreszcie wybuchł w Pokoju Wspólnym Gryfonów i nawet przechodzący nauczyciel przybiegł z korytarza, by sprawdzić, czy nikomu nie dzieje się krzywda. Potem przez cały tydzień Peter chodził czerwony ze wstydu, bo część uczniów z jego domu zapamiętała te co lepsze fragmenty listu i powtarzała mu je skrzekliwym głosem jego matki, dodając do tego pieszczotliwe zdrobnienie, jakim się do niego zwracała. Ale to był temat tabu, o tym się nie mówiło. Usiadłszy na wygrzanej słońcem trawie, Peter poluzował lekko marnie zawiązany krawat Gryffindoru, bo miesiące były już ciepłe, z kolei powietrze coraz cięższe. Oparł się o pień drzewa i zerknął na Łapę, dostrzegając, że ten najwyraźniej zakrztusił się przeżuwanym kęsem kanapki z szynką, bo poczerwieniał i usiłował złapać oddech. Drgnął i jak na zawołanie, odruchowo, łupnął go ręką w plecy, nie przeczuwając, że ma to związek z jego nowym amuletem. Nosił go już tak długo, że przywykł do jego zapachu i przestał go odczuwać. Słyszał kiedyś o takim manewrze, chyba Heimlicha, stosowanym przy zadławieniach, i już zaczął rozmyślać, jak należy go zastosować, gdy Black wreszcie złapał oddech. Na dźwięk jego słów Glizdogon zmieszał się jednak i spurpurowiał. — Eee… to musi być ten… czosnek — wytłumaczył w końcu, lecz widząc, że wyznanie to nic przyjacielowi nie mówi, zagubił się jeszcze bardziej. Trochę głupio było mu przyznać się, dlaczego naprawdę go nosi, ale w końcu wyciągnął go spod koszuli i pokazał Łapie. — Przeciw… w-wampirom… W szkole mówią, że on, to znaczy Sam-Wiesz-Kto, je wykorzystuje… To taki amulet, kupiłem po taniości od Grace z siódmej klasy, może też chcesz? Poczuł się nieco niezręcznie, dostrzegając, że ostry zapach sprawia, iż Łapa wyraźnie ma trudności z przebywaniem w jego towarzystwie. Z głupią miną przyjął od niego piwo, wciąż jeszcze rozpatrując tę wpadkę, zupełnie jakby stało się coś naprawdę okropnego. Zerknął na butelkę, zastanawiając się, czy zawiera w sobie alkohol. Nie miał jeszcze wymaganego wieku, by picie go mogło ujść mu na sucho, ale ilekroć robili to Huncwoci, zawsze się na to zgadzał, by udowodnić im, że nie jest od nich w niczym gorszy. Zresztą, Peter upijał się nawet piwem kremowym, dopóki ktoś nie postanowił uświadomić go, że jest bezalkoholowe. — Na Rogacza? — zapytał z nadzieją, słysząc, że Black kogoś wyczekuje. Nie przyszło mu na myśl, że przyjaciel mógł czekać na dziewczynę, a co dopiero na Dorcas Meadowes. — J-ja oczywiście nie chcę wyjeżdżać — zapewnił trochę zbyt wyrywnie. A potem zapytał, jakby sam nie był pewien: — Co mi grozi pod okiem Dumbledore’a, co nie? Ale spróbuj jej przetłumaczyć… To ostatnie dodał pod nosem i z westchnieniem. Chwycił jedną z nadlatujących kanapek, gdy nagle ktoś przykrył go cieniem. Wodniste oczka Glizdogona wzniosły się lękliwie do góry, jakby spodziewał się śmierciożerców już tutaj, na środku błoni i w trakcie dnia, ale okazało się, że był to tylko Remus. Co nie znaczyło, że przestrach Pettigrewa całkiem minął, w końcu zapomniał o ich dzisiejszych planach przerobienia kolejnego rozdziału z zaklęć. Wpakował sobie kanapkę do ust dokładnie w chwili, w której Lunatyk wspomniał o jego diecie. Uśmiechnął się głupawo i jakby wstydliwie, przeżuwając ją powoli. Planował tę dietę od siedmiu lat, a przynajmniej wciąż o niej wspominał, bo nikt w Hogwarcie i na całym padole nie widział jeszcze Petera powstrzymującego się od jedzenia, podobnie jak nikt nie mógł widzieć prawdziwej formy bogina. — Yhm… w wakacje — powiedział, nieudolnie usiłując otworzyć zaklęciem butelkę piwa. Gdyby wymyślono marchewki o smaku pączków, Peter zostałby wegetarianinem. Gdy tak mocował się z kapslem, dotarły do niego słowa Syriusza. Na początku zaśmiał się cicho, bo pomyślał, że to tylko żart, a Glizdogon jak nikt inny wyuczony był automatycznego reagowania śmiechem na żarty Huncwotów, nawet jeśli ich nie rozumiał, ale szybko zauważył, że nikomu oprócz niego nie jest tu wcale wesoło. Wybałuszył oczy na Łapę, nie dowierzając. Po karku przebiegł mu zimny dreszcz. — C-co? Ale jak to? W Hogwarcie?… Zbladł lekko, bo sam nie potrafił pomyśleć nawet, że mógłby stanąć oko w oko ze śmierciożercą (wyobrażał ich sobie zawsze w zakrwawionych szatach i z bliznami na twarzy) i stoczyć z nim zwycięski pojedynek.
Syriusz Black
Temat: Re: Drzewo Sob 01 Mar 2014, 10:41
Ocenami Łapa się nie przejmował. Miał wrodzony talent do wychodzenia z opresji i inteligencję, dzięki której na testach i egzaminach wychodził z całkiem dobrymi stopniami. Nie zmienia to faktu, że gdyby chciał i poświęcił nauce więcej uwagi, jego świadectwo byłoby o wiele ładniejsze. Skoro do tej pory nie miał czasu na ślęczenie nad książkami, raczej się już to nie poprawi przez ostatni miesiąc szkoły. Miał za wiele na głowie, dużo spraw do przemyśleń i kilka osób do pogodzenia się, by skupiać się na czymś takim jak nauka. Poradzi sobie, Luniak mu przecież pomoże? Zielnik oddany! Na czas, dziwne co? Za to kochał dziewczyny mimo, że nie zawsze tak chętnie dzieliły się z nim pracą domową. Krztuszenie się przeszło i jakiekolwiek potencjalne chwyty nie pomogłyby,a raczej zaszkodziły. Łapa uznałby jak nic, że Peter chce go udusić - jakby właśnie tego nie robił rozprowadzając wokół siebie ten smród. Odpowiedzi się nie spodziewał, chociaż to było typowe zachowanie Glizdogona. Był naiwny i dawał się omotać, by potem paść ofiarą chichotów i wytykania palcami. Łapa gapił się przez chwilę na "amulet", a gdy usłyszał czemu go nosi, wybuchnął śmiechem. Przypominało to szczekanie psa. Black oparł się o drzewo, złapał za brzuch i śmiał aż łzy napłynęły mu do oczu. Machnął ręką do Remusa jako powitanie i dusił się nie mogąc złapać oddechu. Amulet na wampiry? Kto w to jeszcze wierzy? No tak, Glizdogon. Syriusz miał problem z uspokojeniem się, jednak po tych sześciu minutach nieprzerwanej salwy śmiechu, usiadł z powrotem i otarł łzy z oczu. Zatrząsł się z chichotu. Czy by taki chciał? Tak! Dla Samrkerusa, przyklei mu do ubrania jako cichy psikus. - Chłopie, wyrzuć to zanim reszta szkoły to zauważy. Śmierdzi jak nie wiem i szkodzi niż pomaga. Nie kupuj niczego od Grace z siódmej klasy. - trzeba przyznać, że dzień zapowiadał się wesoły mimo, że było już południe. Peter potrafił zaskoczyć swoją przeciętnością. Może dlatego właśnie Łapa go tak lubił? Za odnajdowanie powodów do śmiechu w sytuacjach banalnych? Dodatkowo jego szczere zmartwienie o przyjaciół, oraz o rzecz jasna samego siebie. Pokręcił przecząco głową, gdy ten zapytał o Rogacza. - Na Maedowes. - sprostował, powstrzymując się od głośnego pochwalenia, że ma dziewczynę. Chciał zrobić z tego niespodziewankę chłopakom, chociaż sam fakt, że Black jest zajęty będzie dla nich szokiem. Łapa podsunął Remusowi butelkę ciepłego piwa miodowego. Czy był tam alkohol? Może trochę, jednak nie za wiele. Byli pełnoletni, mogli z czystym sumieniem raczyć się tym łagodnym trunkiem. Nie pomyślał, że Glizdogon ma słabą głowę i zaczyna bredzić po paru łykach. Gdyby się upił, Łapa dzielnie odprowadzi go do dormitorium, gdzie będzie przeżywał chłopak kaca. Syriusz machnął różdżką i kapsel z butelki Petera odskoczył i wylądował miękko na trawie. Po chwili poczuł na sobie niedowierzające spojrzenie przyjaciela. Zerknął na Remusa porozumiewawczo i po dwóch wielkich kęsach tostu wziął głęboki wdech, aby wyjaśnić. - Nie w Hogwarcie, Glizduś. - powiedział jakby z politowaniem. - Roi się tu od aurorów, nie wejdą tu, więc już się tak nie trzęś jak osika. Wczoraj czy to było przedwczoraj, nie wiem, ale ratowaliśmy Jamesa z łapsk Śmierciojadków. - upił łyk piwa i przeczesał wolną ręką włosy. Mówił o tym wydarzeniu bardzo beztrosko jak na osobę, która prawdopodobnie najbardziej tam oberwała i gdyby nie łzy feniksa,z pewnością leżałby teraz w skrzydle szpitalnym zaraz obok Rogacza. Łapa uśmiechnął się tajemniczo i nachylił do przyjaciół. - Jest teraz w rękach Lily. - szeptał. - Wiecie co to oznacza? - spojrzenie Blacka mówiło wiele i nie chodziło tutaj o typowe kłopoty, a raczej coś przeciwnego. Kto wie, może już ta dwójka się pogodziła? Bądź lepiej, zeszła się? Cóż z tego, że nigdy nie byli razem. Wszyscy wiedzieli, że Rogacz kocha Lily, a Lily Rogacza oprócz nich samych. Nie był przejęty Śmierciożercami. Pan Potter na pewno dał im popalić po tym, jak rozkazał ewakuację. Zapewne Śmierćki żałują, że napadli wówczas na Jamesa i jego kumpli. Z Huncwotami się nie zadziera. Wpakował do ust babeczkę i podsunął ją Luńkowi. Blado wyglądał, niech je i nabiera ciała. Muszą być silni, gdy przyjdzie Evansowa i zacznie na nich wrzeszczeć jacy są to nieodpowiedzialni i niedojrzali. Na jego usta wpełzł pełny zadowolenia uśmiech. Do złudzenia przypominał tę samą minę, jaką przybierał, gdy widział wiszącego do góry nogami Smarkerusa.
Remus Lupin
Temat: Re: Drzewo Sob 01 Mar 2014, 13:08
To widać, jak jego przyjaciele przykładają się do nauki. Może kiedyś zaczną sami robić niektóre wypracowania? Jak sami zrobili ten zielnik, to Luniek wszystkiego nie musi im pisać. No wiadomo, że gdyby go poprosili, to by im pomógł [bo jak tu nie pomóc tym nieukom?]. Bo czego się nie robi dla przyjaciół? Na szczęście jego oceny znacząco nie spadły, więc jest nadzieja, że ze wszystkich przedmiotów minimum PO dostanie. Lecz to nie oznacza, że będzie spoczywać na laurach. W końcu czekają ich egzaminy na końcu roku i trzeba powoli przygotowywać sesje powtórkowe. I znów będzie trzeba powtarzać wszystkie zaklęcia, czy jak się robi każdy eliksir z osobna. Może uda mu się w to wciągnąć chłopaków? No przecież nie powinni mu odmówić [w końcu czego się nie robi dla przyjaciela - Huncwota moi drodzy]. Czyżby Syriusz znalazł sobie dziewczynę? A można wiedzieć, która to już jest z kolei? Nie to, że Remus nie chwali tego związku, tylko było mu żal następnej niewiasty, która potem będzie musiała rozpaczać z powodu charakteru Syriusza. No życzył dla przyjaciela jak najlepiej, ale Luniek na wszystko spoglądał z różnych punktów widzenia. A co do Dorcas, no cóż. Luniek nie wiedział, co o tym sądzić. Wie, że Dorcas jest twarda i kto wie, czy to ona nie będzie wodzem w ich związku. No wiadomo, że jako mężczyzna Syriusz nad pewnymi sprawami będzie górował, ale kto wie, czy to teraz Syriusz nie będzie tym małym pieskiem na smyczy, który będzie prowadzony przez Gryfonkę. - No to gratulacje. Tylko nie stań się jej pieskiem salonowym. - spróbował to wszystko w jakiś wesoły żart obrócić, ale to nie jest jego mocna strona. Gdyby tylko Rogacz o tym usłyszał, to pewnie zaraz walnąłby jakiś komentarz w jego stylu. A Luniek no jeszcze uśmiechnął się do swego przyjaciela. Czyżby Syriusz zamierza iść w stronę Jamesa? Będzie z dziewczyną, a Luńkowi na czas wolny pozostanie towarzystwo Petera? Chyba na to wygląda. Czyżby Huncwoci zaczęli teraz dorastać? Częściowo Luniek był tym wszystkim zszokowany, bo nie sądził, że w ciągu sześciu lat Huncwoci zaczną kiedykolwiek dorastać. Uważał, że nadal będą dzieciakami, które wszystkim będą się psocić. A teraz chyba to się częściowo zmienia. Zarówno cieszył się, jak i się smucił. I komu on teraz będzie ratować tyłki? a co będzie, gdy podczas pełni oboje będą na randce? Wtedy tylko Peter pozostanie, ale wiadomo, że on sam przeciwko wilkołakowi nie ma najmniejszych szans. Dobra, nie czas tu na rozmyślanie nieznanej nikomu przyszłości. Wróćmy do teraźniejszości. - Rok temu to samo mówiłeś Peter. Chyba ci dziś napiszę rozpiskę, co każdego dnia powinieneś jeść. Chłopaki chyba zgodzą się, abyś z nimi trochę poćwiczył, nie Łapa? - Luniek chciał być pomocny dla swego przyjaciela. Jak on nie potrafi znaleźć w sobie siły, by pokonać swą nadwagę i obżarstwo, to Lunatyk z ogromną ochotą mu pomoże. Już zaraz, jak wróci do dormitorium, weźmie pusty fragment pergaminu i zacznie rozmyślać nad dietą szczurka. Może nawet zastanowi się, czy coś z punktu gastronomicznego nie dałoby się wymyślić, by Peter z ochotą zjadał to. Może jakieś owocowe babeczki z nutą bakalii? No dobra, z polewą toffi, aby od razu się nie zniechęcił do nich. tak czy siak, Luniek coś wymyśli. Butelka piwa miodowego? Lekko podniósł lewą brew spoglądając na swego przyjaciela, ale tego nie skomentował. w końcu wszyscy tu są pełnoletni, a te piwo częściowo jest legalne. Tylko żeby nikt z grona pedagogicznego ich nie zauważył, bo wtedy to będą mieli małe problemy. Westchnął jeszcze poddańczo i wypił jednego łyka spoglądając na Huncwotów. - Łapa, to nie jest dobre miejsce na opowiadanie tego. Jeszcze ktoś nas podsłucha i co wtedy? - zganił lekko przyjaciela oglądając się jeszcze wokół siebie, czy nikt inny tego nie słyszał. Jeszcze tego brakowało, by ludzie o tym się dowiedzieli i zaczęli o tym plotkować. Czasem Łapa mógłby się przymknąć naprawdę. Jeśli już chce porozmawiać o tym, jakie tam uczucia w sobie wzbudził, to o wiele lepszym miejscem jest dormitorium, albo Wrzeszcząca Chata. Tam nikt ich nie powinien podsłuchiwać i mają pewność, że mogą swobodnie rozmawiać. Czy tylko Luniek o tym myślał? Słysząc ostatnie słowa Blacka, Luniek podniósł zaciekawiony swą prawą brew. To by tłumaczyło, czemu wczoraj nigdzie nie mógł znaleźć Lilki. Zapomniał całkiem o tym fakcie, że mogła znaleźć gdzieś Jamesa i troskliwie się nim zająć. A mógł zajrzeć do mapy, i odnaleźć ją, ale nie chciało mu się wpierw odczarowywać jej. Może dziś ją przywróci mapę do stanu używalności. W końcu już kryzys tymczasowo minął, więc może cofnąć im tę karę. - To na pewno oznacza, ze tak szybko jego boku nie odstąpi. - chyba wolałby już mieć za sobą spotkanie z Lilą i wysłuchania jej tyrad, jaki on był nieodpowiedzialny idąc tam i jeszcze biorąc ze sobą Syriusza. Ale no przecież nie mogli Jamesa zostawić na pastwę losu. Kto wie, czy by nawet tam Rogacz nie zginął, gdyby nie oni. Lekko rozluźnił się i zdecydował się na wzięcie babeczki, choć wcale nie był głodny. Ostatnio coś mało jada, ale to może być ze stresu i ciągłej pracy. Nic dziwnego, ze wygląda jak jakaś pacynka z teatru. Blady, szczupły z małymi workami pod oczyma. Napił się kolejnego łyka piwa, a babeczkę dał Peterowi. Dziś jeszcze mu odpuści, ale od jutrzejszego śniadania wprowadzi mu już dietę! - Czy ty zawsze musisz tyle jeść Syriusz? Nie powiem, ciało masz wysportowane, ale czy ty chcesz kiedyś, by twój żołądek kiedyś zaprotestował? - spojrzał na Łapę, który ciągle pożerał te babeczki. No ileż można jeść słodycze? Gdyby to była marchewka, to byłoby co innego. Słodycze w przeciwieństwie do warzyw i owoców są niezdrowe.
Peter Pettigrew
Temat: Re: Drzewo Wto 11 Mar 2014, 16:12
Peter wsparł się plecami o pień starego drzewa, wyciągając się leniwie w promieniach wiosennego słońca. Musiał przyznać, że lubił te ospałe letnie popołudnia na błoniach z Huncwotami, gdy powietrze było gorące, uczniowie wylegiwali się nad taflą jeziora, a Syriusz i Rogacz wymieniali się żartami. Mógł wtedy leżeć bezczynnie, przysłuchiwać się im i śmiać razem z nimi, prawie jak równy z równym. Ale takie popołudnia zdarzały im się coraz rzadziej, a Peter ze strachem dostrzegał, że mieli dla siebie coraz mniej czasu. Bo on też swoje widział, nie był aż tak ślepy i naiwny. I coraz częściej pytał sam siebie: co stanie się ze mną, gdy za rok każdy z nich pójdzie w swoją stronę? Śmiech Łapy trochę zbił szczurka z tropu. Zaczerwienił się jak zawstydzona panna, co w jego przypadku wyglądało wyjątkowo głupio, ale mimo wszystko przywołał na twarz niezręczny uśmiech, który miał dać do zrozumienia wszystkim wkoło, że jego również to bawi i wcale mu nie przeszkadza. Wlepił jednak wzrok w butelkę piwa miodowego i nerwowo obracał ją między palcami, mocując się z kapslem, by nie było widać jego zakłopotania. Gdy jednak Syriusz wreszcie zlitował się nad nim i ze łzami rozbawienia w oczach usiadł na trawie, wciąż usiłując złapać dech, Glizdogon wzniósł spojrzenie i wysłuchał jego rady. — Eee, to znaczy, ja w to nie wierzę — wybąknął wreszcie, by zmyć z siebie złe wrażenie. Czerwony ze wstydu i zażenowania, zerwał amulet z szyi, a potem wyrzucił go za siebie, nieudolnie zgrywając przy tym luzacką pozę. Czosnek potoczył się po trawie i zniknął w gęstej murawie. A razem z nim przepadło pięć galeonów, które wydał dla najlepszej ochrony przed wampirami. — Kupiłem to tylko dla żartu. Pomyślałem, że was to rozbawi. Z radością przystał na zmianę tematu, a kiedy kapsel butelki odskoczył magicznie za pomocą zaklęcia Syriusza, pociągnął zeń spory łyk i zerknął na przyjaciół świecącymi, wodnistymi oczami. Nie miał jeszcze wprawdzie siedemnastu lat, miał je skończyć dopiero w wakacje, ale nie mógł być przecież gorszy od Huncwotów. I choć rzeczywiście upijał się zwykle naprawdę szybko, to nie nauczył się jeszcze umiaru, w jedzeniu ani w piciu. Gdy Black wspomniał, że czeka na Meadowes, Peter początkowo nie zauważył w tym nic podejrzanego. Dorcas była Gryfonką i przyjaciółką Lily, więc może Wąchacz wpadł po prostu na jakiś genialny plan zeswatania Rogacza, a może miało to związek z jakimś kolejnym psikusem. Dopiero słowa Lunatyka sprawiły, że nasz mały Glizdogon zaczął zastanawiać się, czy czegoś nie przeoczył. Zmrużył ślepia, co musiało wiązać się z zaawansowanym procesem myślowym, a jego spojrzenie błądziło pomiędzy dwójką przyjaciół. Wreszcie zatrzymało się na zadowolonej minie Syriusza, a wówczas Peter czknął, zasłonił usta i wybałuszył niedowierzająco oczy, zrozumiawszy w końcu sens ich słów. — Masz dziewczynęę…? — wypalił wreszcie, nie wiadomo, czy pytająco, czy radośnie, czy pod wpływem szoku. Była w tym na pewno odrobina zazdrości, bowiem Pettigrew zawsze podziwiał Huncwotów za powodzenie u dziewcząt, a jednocześnie nieustannie im go zazdrościł. Peter zasępił się trochę. Teraz Syriusz na pewno będzie miał dla nich niewiele czasu. — Fajnie. Słysząc słowa Lunatyka, który nalegał na jego dietę, westchnął tylko i niechętnie skinął mu głową. Nie był osobą skorą do odmowy, nie miał ochoty się z nikim spierać. Wolał po prostu na tę chwilę przyjąć propozycję Remusa, a potem swoim zwyczajem wymigiwać się od odpowiedzialności, podjadać nocą w kuchni oraz omijać męczące treningi. Rozparł się wygodniej pod drzewem, nie przetrawiwszy jeszcze do końca kwestii nowej dziewczyny Blacka, gdy przyjaciele zaczęli opowiadać mu o swojej nocnej wyprawie. Peter wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej, jeśli to było w ogóle możliwe. Walczyli ze śmierciożercami? Oni sami? I nic im się nie stało? Nieskrywany podziw do Huncwotów wymieszał się znów z urazą. Zrozumiał, że był jedynym, któremu o tym nie powiedziano. Wiedzieli doskonale, że byłby tylko kulą u nogi, dlatego woleli go o niczym nie informować. Nie mógł ich za to winić. Sam zdawał sobie sprawę, że nie był nigdy tak odważny jak oni. Szczerze mówiąc, wcale nie chciałby się tam znaleźć. Był święcie przekonany, że nie wyszedłby ze spotkania ze śmierciożercami żywy. Mimo wszystko ponownie odczuł wielką przepaść, jaka ich dzieliła. — To musiało być niebezpieczne — mruknął z nutą podziwu. — I pokonaliście ich? Zupełnie sami? — Pociągnął kolejny łyk piwa tylko po to, by zająć czymś dłonie. Wspomnienie o Rogaczu i Lily wywołało na jego ustach głupawy uśmiech. — Że opatruje jego rany? To ostatnie dorzucił z ustami zapchanymi babeczką od Remusa, samemu zaśmiewając się do własnych słów. Nie zamierzał jednak ingerować w spór na temat ilości spożywanych przez Syriusza słodyczy. Nie lubił opowiadać się po którejś ze stron, kiedy dochodziło do jakichś zwad między Huncwotami. Oczywistym było jednak, że jeśli chodziło o jedzenie, to była to jedna z niewielu spraw, w których posiadał własne skrystalizowane zdanie. Babeczki były świetne i w tym jednym się z Łapą doskonale rozumieli.
Syriusz Black
Temat: Re: Drzewo Sro 12 Mar 2014, 09:40
Łapa znowu się roześmiał, może bardziej dyskretnie kryjąc to pod kaszlem, gdy Peter teatralnie powiedział, iż w to nie wierzy. Black dobrze wiedział, że kumpel był pewien magicznych właściwości czosnku dopóki nie zwrócił mu na to uwagi. - Tak, Peter, smród czosnku bawi wszystkich. - pokiwał głową pobłażliwie i również wyciągnął nogi na trawie czując w kościach wczorajsze przygody. Czuł się jakby porządnie oberwał tłuczkiem i to parę razy. Łapa nie potrafił ukryć dumy ze słów "Dorcas jest moją dziewczyną". Nie należał do osób skromnych, nie chciał się nawet kryć z tym kim dla niego jest ta dziewczyna, której do piętnastego roku życia bał się czasami nawet bardziej niż Lily. Trochę mu zajęło zauważenie tej czarnej czupryny i ciemnych, mądrych oczu. Na obecną chwilę drżał o żywot, gdy ta informacja dotrze do panny Evans, lecz postanowił żyć chwilą, carpe diem. Później będzie rozpaczał nad swoim marnym żywotem, a testament miał już opracowany w pamięci do perfekcji. Przeżył co prawda wrzask, krzyk i mordercze spojrzenia po małym przekroczeniu godziny policyjnej, więc był zahartowany na przyszłość. Syriusz wykrzywił usta w uśmiechu posłanym do Lunatyka. Ostatnio Remus zrobił się nieco zrzędliwy. Podejrzewał, że może przyjaciel przeżywa swoją pierwszą miłość? Nie zauważył co prawda, aby Remus robił maślane oczy do którejkolwiek dziewczyny, jednakże nie wykluczał takiej wersji. Do pełni daleko, przed egzaminami nigdy się nie stresowali, więc powód takiego stanu rzeczy musiał być zgoła inny. Nie zmienia to faktu, że Łapa byłby bardzo szczęśliwy, gdyby przyjaciel zainteresował się jakąś ładną dziewczyną. Oderwałoby go to od szarej codzienności, odżyłby i nabrał lepszego humoru. - Tak, Peter. - wyszczerzył się do niego i pysznił się tą świadomością. Coś go niepokoiło. Dorcas powinna być tutaj z jakieś piętnaście minut temu. Może zatrzymał ją nauczyciel, bądź co gorsza Filch? Może zagadała się z koleżanką? Przecież wiedziała, że mają się widzieć. Z zamyślenia wyrwała go uwaga Luńka. - Wyluzuj, Luniaku. Te dziewczyny są zajęte chichotaniem, nic nie słyszą. - skinął głową na nieopodal koczujące uczennice. Nie posłał im jednakże żadnego spojrzenia, co było samo w sobie dziwne. Dotychczas Łapa nie lekceważył żadnej okazji, aby napawać się ślepym uwielbieniem nierozumnych wielbicielek. Teraz jakby stracił nimi zainteresowanie, wciąż nie odrywał spojrzenia od dziedzińca. Upił spory łyk piwa, dostrzegając zmianę w oczach Glizdogona. Czuł się odrzucony? Niepotrzebny? Łapa zerknął kątem oka na Remusa, a potem uśmiechnął się do Petera. - Nie daliśmy rady sami, bo nie było kompletu. Co to za siła huncwotów, skoro ciebie nie było? - chciał podbudować trochę pewność siebie Glizdusia. To też było dziwne zachowanie Łapy, który dotychczas z reguły nabijał się z przyjaciela i sobie z niego żartował. Czyżby i Syriusz dorastał? Możliwe, lecz nie należy peszyć ni chwalić takiego zachowania. Zaniepokojenie nieobecnością Dorcas wzięło górę. - Luniak, mapę nadal trzymasz w kufrze?- zapytał nieco bardziej nerwowo i sięgnął różdżkę, która dotychczas leżała wygodnie na trawie. - Accio mapa. - machnął w powietrzu i westchnął, wiercąc się w oczekiwaniu na ich dzieło. Tymczasem wepchnął do ust eklerka połykając go w dwóch kęsach. - Mój żołądek i ja bardzo dobrze się rozumiemy. Poza tym do obiadu jeszcze godzina, a to jest tylko mała przekąska. -wskazał na puste talerze i tuzin kanapek, lewitujących babeczek i tostów. "Mała" przekąska nakarmiłaby połowę pierwszoroczniaków z Gryffindoru. Jamesem przestał na chwilę się zamartwiać. Dorwie go zaraz po tym, jak znajdzie Dorcas. Powinna tutaj dawno być aczkolwiek wspomnieć, że się spóźni. Łapę dopadły wątpliwości. A jeśli jej się odwidziało i nie chce jednak go widzieć? Ta myśl całkowicie odebrała mu apetyt, więc odłożył z powrotem na talerz tost. Po kilku minutach mapa przyleciała przyciągana wciąż działającym zaklęciem. Złapał ją w locie i położył na trawie. Była zaczarowana, więc użył Finite, a potem Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Peter, pomóż mi znaleźć nazwisko Dor. - skinął na przyjaciela i zajął się wschodnią częścią zamku na mapie. Widział Filcha na pierwszym piętrze, James w kuchni...? Z Lily! Uśmiechnął się widząc te dwa nazwiska obok siebie. Gdyby Evans planowała zakopywać zwłoki Rogacza, wybrałaby pewnie Zakazany Las, więc jeśli są w kuchni nie było krwawej walki. Przepraszam, że się wcinam, ale Lily i James raczej nie przesiedzieliby w kuchni całej nocy i części zajęć dnia następnego. Smarkerus siedział w lochach... Odwinął dolny kawałek mapy i warknął ostro, przez co dziewczęta, które bacznie ich obserwowały podskoczyły wystraszone. - Co u licha... - znalazł Meadowes. - To się popsuło? - zapytał sam siebie i nie wierzył własnym oczom. Obok Dorcas widniało nazwisko Regulus Black. Nie podobało mu się, zdecydowanie ta dwójka nie powinna ze sobą rozmawiać. A co, jeśli słodziutki sługus Voldzia zwany Regusiem dokucza jego Dorcas? I Remus i Peter mogli bezbłędnie odczytać następną reakcję Blacka. - Spiorę go na kwaśne jabłko. - wycedził przez zaciśnięte zęby i zerwał się na równe nogi. Machnął Koniec psot i wcisnął mapę do kieszeni tylnych spodni. - Sorry chłopaki, czas na rodzinne spotkanie. - machnął do nich i ruszył niemalże biegiem w stronę jeziora. Dorcas i Regulus "rozmawiali" nad brzegiem. Nie sądził, aby jego dziewczyna pomyliła się, z którym Blackiem chodziła. Byli podobni, owszem, jednak Łapa bił tego bachora na głowę urodą, inteligencją i wartością. Był rozgoryczony. Szedł wprost w tłum Krukonek, nieuprzejmie je rozpychając na boki torując sobie drogę. Nie myślał o tym, aby je ominąć. Chciał jak najszybciej znaleźć się na brzegu i osobiście przepłoszyć Regusia, a najlepiej skopać mu tyłek. Nadal żywił do niego nienawistną urazę za to, iż jego matka się go wyrzekła, bo nie grał tak, jak oni tego pragnęli.
[zt]
Jak coś, wpadajcie też nad brzeg. Tylko bez blokowania, bo będzie pomijanie kolejki :P
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Drzewo Pią 02 Maj 2014, 01:21
Powolnym krokiem Gilgamesh przybył właśnie tutaj i rozłożył się pod drzewem. Absolutnie nic mu się nie chciało, zresztą nie bez powodu. W końcu ci "gorsi" ludzie byli tak niesamowicie nudni. W tej szkole powinno postać jakieś kółko którego jedynym celem byłoby zabawianie panicza Grossherzoga. Przecież jak tak można aby ktoś tak wybitny, o takim statusie krwi, mógł być chociaż trochę znudzony? Ten kto do tego dopuścił powinien wypłacić jakieś odszkodowanie. Najlepiej własną krwią. Przejechał dłonią po włosach i rozejrzał się wokoło, jednakże jedyne co go w jakikolwiek sposób zaciekawiło, był to mały żuczek. Meh, dobre i tyle. Z braku rozrywki można i z małym zwierzaczkiem się pobawić, w końcu to chyba oczywiste że mały, obrzydliwy robal, żyje tylko po to aby dostarczyć mu jakiejkolwiek rozrywki. Wyciągnął różdżkę i lekko się uśmiechnął sam do siebie. Wycelował w żuka: -Vingardium Leviosa-mruknął, po czym zaczął kreślić małym żyjątkiem ósemki w powietrzu. Meh, zabawa była zdecydowanie niskich lotów. Hmmm, swoją drogą, co jeśli żuk akurat chciał porobić akrobacje powietrzne? No nie, czyżby Gilgamesh sprawiał mu radość, kosztem własnego wysiłku? Paskudny żuk, jak on śmiał, wykorzystać tak wspaniałą osobistość jak on sam? To wręcz nie do pomyślenia, ten paskudny robal powinien zdecydowanie zostać ukarany. To wręcz jak zamach stanu. Podniósł go trochę wyżej i wypuścił go spod mocy zaklęcia. Zwierzątko swobodnie opadało. Sielanka. Niezbyt długo. Ponownie wycelował w niego różdżką i cicho powiedział: -Incendio Teraz jest tak jak powinno być. Chociaż nie do końca. Płonący żuk nie jest aromatem który chciałby wdychać. No cóż, nieważne, przynajmniej jego mała, jeszcze przez chwilę żywa pochodnia, szamotała się w bardzo zabawny sposób, zanim wreszcie przegrała z żywiołem. Meh, mógł go nie zabijać tak szybko. Przynajmniej przez chwilę ten mały śmierdziel był zabawny. A może by tak...się upić? To nie byłby taki głupi plan, coś by się działo. Chociaż szkoda zachodu, chyba lepiej będzie poleżeć tutaj i czekać aż jego boskość zwabi fanów bądź fanki. W końcu ktoś powinien tu przyjść i go wielbić. Chociaż to mało prawdopodobne, bo ostatnio mało ciekawych rzeczy się działo. Jakże ciężkie jest życie kogoś, kto jest wybitnie lepszy od wszystkich - po pewnym czasie mało co sprawia uciechę. Trzeba będzie coś z tym zrobić. Kiedyś.
Jasmine Vane
Temat: Re: Drzewo Pią 02 Maj 2014, 01:43
Pogoda sprzyjała wszystkiemu, tylko nie nauce... chociaż Jasmine nie miała sobie nic do zarzucenia, ostatnio dosyć pilnie przeglądała wszelkie notatki, jakie wpadły w jej ręce. Odnośnie eliksirów i transmutacji to była tylko kwestia przejrzenia wzrokiem wiadomości, które i tak były jej powszechnie znane. Na zaklęciach też zbytnio się nie skupiała, natomiast inne przedmioty, jakie wybrała niecały rok temu wymagały gruntownej powtórki.. by chociaż zdobyć to N albo Z. Oceny jak oceny, w życiu dorosłym mało przydatne. Jednak trzeba było utrzymać chociaż jakiś tam poziom. Dla samej tylko satysfakcji. Korzystając z wolnych chwil, Jasmine przebrała się z mundurka w wygodniejsze szorty i bluzkę wiązaną na szyi. Słońce łaskawie obdzielało jej cerę swymi promieniami, a ona? Nic sobie z tego nie robiła. Wolała nieco chłodniejszy klimat, ale ten teraz nie był zły. Większy gorąc panował w jej umyśle, gdy tylko znowu roztrząsała w myślach spotkania z Franzem. Zawrócił w jej głowie tak mocno, że już nie wiedziała, jak go traktować. Dalej jak zabawkę? Może to podchodziło pod seks-przyjaciela? Poirytowana tą niepewnością postanowiła odsapnąć na zewnątrz. Miała zamiar udać się do drzewa nad jeziorem, lubiła przesiadywać na jego konarze. Już z daleka Jasmine dojrzała nieproszonego gościa pod drzewem, chociaż jego aparycja nadal pozostawała dla niej zagadką. Szła więc dalej. Pomarańczowy obraz ognia dał jej znak, że ktoś cierpi na brak zajęcia lub męczy coś, co akurat spadało z drzewa. Parenaście metrów od drzewa rozpoznała Gilgamesha, pałkarza z drużyny Slytherinu. Jasme uśmiechnęła się pod nosem. Nie było nowością, że była i pozostawała jedyną dziewczyną w drużynie. Evan Rosier doceniał jej talent w grze na pozycji ścigającej.. i w sumie żaden zawodnik tego nie poddawał w wątpliwość, można nawet rzec, ze się z tym zgadzali.. wszyscy, prócz Gilgamesha. Był przekonany, że dziewczyny nie mogą grać i nie mają nawet predyspozycji do gry. Mimo tych docinek, Jasmine odnajdywała radość w ciągłym zrzucaniu Gila z pantałyku, udowadniając mu, że się myli. Od riposty do riposty, od słowa do słowa.. Jas mogła nawet powiedzieć, że polubiła tego zadufanego w sobie, próżnego jegomościa. Na pewno lubiła go denerwować. -Merlinie drogi, a co Ci się stało, że wyszedłeś poza zamek? Przecież nie potrafisz przeżyć bez grona swych fanek i fanów... chociaż nie podejrzewam Cię o biseksualizm. -przywitała się, bezczelnie spoglądając na chłopaka z góry. Uniosła jedną brew znacząco, że okrasza wszystko ironią.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Drzewo Pią 02 Maj 2014, 02:07
Prawdopodobnie zacząłby sobie spokojnie przysypiać tuż po zabawie ze swoim małym, dogasającym, martwym kompanem, gdyby nie to że ktoś mu przeszkodził. Jasmine. Nie było tak źle - przynajmniej ktoś komu nie życzył powolnej i bolesnej śmierci, więc można uznać że jej przybycie było pozytywnym zdarzeniem. Do tego w pewnym, niewielki stopniu, dorównywała ułamkowi jego boskości - w końcu wszyscy wiedzieli że Ślizgoni są wybitnie lepsi od wszystkich innych. Chociaż faktem też jest że Rosier musiał nadużywać alkoholu skoro przyjął do drużyny kobietę, ale z tym już chyba nic się nie da zrobić. Gilgamesh lekko zmienił kąt odchylenia do ziemi, po czym uznał że to w sumie nie ma najmniejszego sensu i powrócił do poprzedniej, wygodniejszej pozycji. -Wyszedłem bo siedzenie w pokoju wspólnym zaczynało być nużące, a w całej reszcie zamku za dużo szlamu porozwalane, aż wstyd po tym chodzić.-rzucił lekko obojętne. W pewien sposób miała racje - bez grona wielbiących go istot zdecydowanie żyło mu się ciężej, ale przecież owej racji by jej nie przyznał, pod żadnym pozorem. To nie było w jego stylu. Jednakże nie mógł też pozostawić tej części bez odpowiedzi, dlatego postanowił odeprzeć zarzut w trochę inny sposób. -Faktem jest, że jestem miłosierny i pełen dobroci. Niestety, nie mogę cały czas zaszczycać ich swą obecnością, bo od przesytu mojej wspaniałości mogą oszaleć.-powiedział z adekwatną do swej osobowości dozą samouwielbienia. Swoją drogą niespecjalnie podobało mu się jej spojrzenie - zawsze go zaskakiwało. Czy owa bezczelność to jakiś dziwny sposób, w jaki okazuje mu swe pożądanie względem jego osoby? Zapewne tak, chociaż mogłaby się trochę bardziej postarać. W końcu ktoś mnie inteligentny niż on poczułby się wręcz niekomfortowo. Chociaż tak emanował mądrością, że musiała wiedzieć iż prawidłowo odczyta jej intencję. Ah, kobiety. -A Ty czemu tu jesteś? To w końcu niecodzienne żeby taka gwiazda Quidditcha miała chwilę wytchnienia od rozdawania autografów.-ta wypowiedź ociekała ironią bardziej niż to zaplanował. No cóż, czasem trzeba przesadzić. Szczegóły, to wszystko to szczegóły. Poprawił się na swoim miejscu leżącym. No i proszę, wszystko jej wina, wcześniej było wygodniej. Teraz się tak skiepściło trochę. Toż to obraza majestatu, przyjść i nakłonić go do ruchu, który sprawił że przestało mu być wygodnie. Chyba powinien żądać za to jakiejś rekompensaty - to by było logiczne.
Jasmine Vane
Temat: Re: Drzewo Pią 02 Maj 2014, 02:27
To się chyba nigdy nie zmieni. Gilgamesh nie przyzna nigdy, że Jasmine faktycznie nadaje się na zawodnika quidditcha. Zawsze dogryzał jej i to niekiedy tak mocno, że aż korciło by mu przywalić. W zęby albo w krocze, co by dłużej pamiętał ten cios. Jednak jak to mówią - trafił swój na swego, więc Jasme ciągnęła tę żmudną grę w nieskończoność. -Już się tak nie kłopocz, by mnie oglądać z odpowiadającej Ci perspektywy.. ułatwię Ci to. -to mówiąc usiadła na miękkiej trawie obok Niemca, opierając się o pień. Zaraz naszła ją myśl, że Ci niemieccy faceci dosyć często pojawiają się w jej życiu.. a w sumie nigdy nie pałała do tego kraju jakimś większym uczuciem. Sama miała jakieś tam korzenie rodem z Francji, więc nie powinna być jakąś szaloną rasistką.. no chyba, że chodziło o szlamy. Coraz częściej jednak spotykała mugolaków o wiedzy ponad przeciętnej jak na ich wiek. Nie zmieniało to jednak przeświadczenia, że nie byli do końca tacy sami jak reszta.. uprzedzenia? Raczej tak. Łatwo oceniać, nie znając prawdy. -Nie chciałeś się ubrudzić? Oh... taki z Ciebie czyścioszek.. nie wspominając o tym, że najdłużej zajmujesz kabinę po treningu. -przypomniała mu, co niektórych członków doprowadzało do istnej furii. Pryszniców było mniej niż zawodników w drużynie, ale jeden zawsze przechodził na wyłączność Gila. Jasmine zauważyła to, bo jako ta odmiennej płci niż znaczna większość drużyny, kąpała się gdy faceci już wychodzili.. on zostawał jeszcze nawet gdy ona wychodziła z kabiny. Roześmiała się krótko, kiedy usłyszała kolejną, pełną nieskromności opinię o własnej osobie chłopaka. -To mnie zaszczyt spotkał.. ale chyba szaleństwo mi nie grozi, wyjmę okulary ochronne czy coś w ten deseń. -zakpiła, prostując nogi i wpatrując się w kiwające się lekko gałęzie. Gilgamesh nie był złym towarzystwem, a Jas nie chciała sobie odmawiać przyjemności leżenia pod jej ulubionym drzewem. Leniwie przeniosła wzrok na Gila, a jej spojrzenie mówiło coś w stylu "Znowu zaczynasz?". Jednak nie zamierzała odpuszczać. Podobno łatwo można było ją zdenerwować, ale na Niemca już dawno znalazła sposób. Pewnie sądził, że denerwując ja spowoduje, że nie wytrzyma i sama zrezygnuje. Nic bardziej mylnego! -Wiesz, uznałam, że nie możesz się doczekać, kiedy Ci się podpiszę na klacie.. i na czole.. i na każdym możliwym skrawku ciała... doskonale wiem, że masz w dormitorium prywatny ołtarzyk poświęcony mojej osobie... mam swoje wtyki u facetów...-uśmiechnęła się ironicznie i cynicznie, co idealnie komponowało się z jej diabolicznym charakterem. Postanowiła odbijać piłeczkę tak długo, aż Gil się tym nie znudzi i da jej spokój.. a należało dodać, że miała całkiem niezły zapas ripost specjalnie na tę okazję.
Gilgamesh von Grossherzog
Temat: Re: Drzewo Pią 02 Maj 2014, 03:08
Eh. No to gra się rozpoczęła, jak rzekł pewien jego przodek tuż przed śmiercią. Zaczynał powoli przeczuwać że tym razem będzie ciekawiej niż zwykle. Aż pominąłby rozgrzewkę, gdyby nie to że zwyczajnie był zbyt rozleniwiony. -Odpowiedniej perspektywy? Nie sądzę abym miał okazję w najbliższym czasie. Musiałbym wstać, jeśli wiesz co mam na myśli.-odparł z jednym ze swoich standardowych, aroganckich uśmiechów. Czasami go zastanawiało, skąd w niej ten upór aby mu się odgryzać - był raczej przyzwyczajony do pokornego spuszczania wzroku na buty ze strony rozmówców. Chociaż może niekoniecznie w Slytherinie - tutaj ludzie mieli jeszcze dumę. Może to właśnie z dumy się bierze to zaparcie aby się z nim przekomarzać? Kto wie, w każdym razie dobrze że nie wszyscy tak mają, bo przestałoby to być zabawne. -A prawda, zajmuję ją długo. Czyżby komuś to przeszkadzało, że dbam o higienę? Chyba lepsze to niż gdybym miał śmierdzieć jak tyłek nundu czy co gorsza Puchon. Jednakże rozumiem, niektórych to może irytować. Gdzie mogę przekazać moje najgorętsze "nieobchodzimnieto"?-powiedział z udawanym przerażeniem, po czym się wyszczerzył. Pretensję powinni mieć do dyrekcji, nie do niego, po prostu jest za mało kabin. A może po prostu nikt nie jest zorientowany że jego kabina, mimo że nieoficjalnie, została przez niego przejęta na stałe? Czyżby byli głupi jak mugole i potrzebowali jego oficjalnego podpisu żeby to zrozumieć? Będzie musiał przemyśleć podpisanie tej kabiny. Może nie będzie wówczas musiał tego już nikomu tłumaczyć. -Okulary ochronne? Proponowałbym raczej jakiś kombinezon, bo w tym stroju możesz stracić głowę. Albo co gorsza - strój-rzucił sztucznie zatroskany. Chociaż niespecjalnie się o to obawiał. W końcu nie przeszkadzałoby mu to, choć też nie zaliczało się to do grona jego marzeń sennych. W gruncie rzeczy, był przekonany że gdyby chciał, to by dostał. Jednakże wzmianka z ołtarzykiem z jej następnej wypowiedzi zaskoczyła go trochę. Co prawda był świadom że nie miał ołtarzyka poświęconego jej, ale zaczęło go zastanawiać ile osób zbudowało podobny ołtarzyk dla niego. Zapewne cały Hogwart był usiany ołtarzykami ku czci jego osoby. Huh, męczące - ciężko być doskonałym i wielbionym. -Ależ oczywiście, marzę o tym autografie. Zadedykuj "dla lepszego kolegi z drużyny, oddana" i tutaj podpis. Tak to widzę. Ale kto Ci powiedział o ołtarzyku?-rzucił tak poważnie, jakby to była najszczersza prawda.