IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Rozłożyste drzewo nad jeziorem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
AutorWiadomość
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyNie 21 Paź 2018, 21:48

Obserwował go od momentu gdy blade palce dotknęły pergaminu, ba, nie spuszczał go z oczu, chłonąc każdą pojedynczą reakcję, jaka tylko odbiła się na jego twarzy. Widział zdziwienie, którego ten nie próbował nawet kryć, a wewnętrzny diabełek będący rzadkim towarzyszem Viníego zachichotał wesoło, zacierając małe rączki. Sam Marlow przekrzywił jedynie głowę, co było dlań gestem, którym mimowolnie wyrażał swoje zaciekawienie. Dokładnie czegoś takiego spodziewał się, wręczając mu zwój, takiej właśnie reakcji oczekiwał kiedy doszedł do wniosku, że musi mu to pokazać. Ten utwór był jak grom z jasnego nieba, przyciągnął jego uwagę swoją długością, a zatrzymał ją intensywnością i złożonym pięknem zapisanych nań dźwięków. Od razu wiedział, że zagranie tej melodii stanowczo wykracza poza jego umiejętności, za to Gard... on nasunął mu się na myśl już po kilku sekundach. Wiedział, że jeśli ktoś w tym zamku jest w stanie to zagrać, to jest to właśnie Finn. Może Feliks? Cóż, wstyd się przyznać, lecz o Koniecznym pomyślał o wiele później i od razu porzucił myśl by pokazywać mu ten pergamin. Nie mieli ze sobą najlepszego kontaktu, ba, nie mieli żadnego kontaktu, ich rozmowy ograniczały się do absolutnego minimum. Nie napawało go to zbytnim smutkiem czy złością, ale też, co raczej zrozumiałe, nie nakłaniało do szukania bliższego kontaktu.
Finn, mrugaj. – polecił przyjacielowi, który zastygł w bezruchu, wyraźnie porażony długością i zawiłością nut, które miał teraz przed sobą. Marlow wyprostował się, dumny jak paw. Nie co dzień udawało mu się za sprawą muzyki wywołać w Finnie aż taki szok, ba, zazwyczaj było dokładnie odwrotnie, chociażby wczoraj, gdy spokojna pieśń wygrywana przez Puchona odebrała mu mowę. To była miła odmiana, nawet jeśli zachwycił go nutami napisanymi przez kogoś innego, nie swoimi własnymi.
Pochwycił jego oniemiałe spojrzenie i potrząsnął głową, a uśmiech rozkwitł na jego twarzy pod wpływem wypowiedzianych przezeń słów.
Ani trochę. To morderca i właśnie dlatego będę tak na Ciebie patrzył. – odparł radośnie i przysunął się trochę bliżej niego, na tyle blisko, by stykali się ramionami. – Będę tak siedział i gapił się na Ciebie dopóki się nie zgodzisz. – ciemna brew powędrowała do góry, rzucając kolejne w ciągu kilku minut wyzwanie. Teraz nie chodziło jedynie o podjęcie się zagrania szaleńczej melodii, a również o to kto pierwszy odpuści, ulegnie. Finn zaczął swoją muzyczną gadaninę, która tylko utwierdziła go w przekonaniu, że jest głęboko zafascynowany nutami, które dostał w swoje szaleńcze ręce.
Skoro są nutami szaleńca to powinieneś świetnie się w nich odnaleźć, psycholu. – tu uśmiechnął się, łagodząc negatywny wydźwięk słowa, który w jego ustach nie był bynajmniej obelgą. Lubił przekomarzać się z nim w ten sposób, sam Finn przyznawał się przecież do bycia psycholem. Psycholem - Drakulą, gwoli ścisłości. – Wdech i wydech, oddychaj, spokojnie. Jak nie wyjdzie to nic się nie stanie, a jeśli Ci wyjdzie, sprawisz dziką radość pewnemu Puchonowi. Finni, nie daj się prosić. – ostatnim jego słowom towarzyszył niewinny uśmieszek, z rodzaju tych, którym nie da się odmówić, jest to bowiem poważne przewinienie, by nie powiedzieć – grzech.
Miał przeczucie, że dadzą radę, zresztą przewidział mniej-więcej co na temat piosenki powie Gard i ułożył sobie w głowie strategię działania, która miała doprowadzić ich do wspólnego sukcesu. Nie wiedział czemu aż tak bardzo zależało mu na tym by usłyszeć jak gitara Finna w szaleńczym tempie wydaje z siebie kolejne dźwięki, ale z pewnością nie zamierzał popuścić, wykorzystując bezczelnie wrodzony upór godny prawdziwego osła... lub hipogryfa. Widział, że jest już blisko, Puchonowi ewidentnie brakowało argumentów przemawiających za tym, że podjęcie tego wyzwania nie jest najlepszym pomysłem, ambicja pchała go do spróbowania własnych możliwości, a wszystko to odbijało się w niebieskich tęczówkach, które za wszelką cenę próbowały nie patrzeć w jego stronę.
Arcydzieło, znalazłem arcydzieło. I zaraz je zagramy, teraz, za chwilę. Nie za dwa miesiące, Finn. Masz przecież mnie, a ja wszystko już wymyśliłem! – znacząco postukał się w pokrytą loczkami głowę, jakby chciał powiedzieć, że jej zawartość mocno się dziś napracowała, po czym oderwał plecy od chropowatego pnia, by usiąść naprzeciwko Finna. Delikatnie przejął trzymany wciąż przez niego pergamin i położył go na trawie, tak by obaj mieli w niego wygodny wgląd, po czym z porzuconej kupki pergaminów wyciągnął taki, który w całości był zakreślony jego własnym pismem. Wyraźnie krótszą kopię położył obok oryginału i postukał w nią palcem wskazującym.
Zobacz, miałem sporo czasu na okienku i na szybko zrobiłem drugą wersję. Jest krótsza o jakąś jedną trzecią, no i trochę wolniejsza. Pomyślałem, że moglibyśmy zacząć od tego, moja wersja dalej jest wymagająca, ale jestem przekonany, że dasz radę. – mówił szybko i głośno, był ewidentnie podekscytowany i dumny z tego, że tak szczegółowo wszystko obmyślił. Energicznie przesuwał przy tym palcem po obu pergaminach, naznaczając zmiany, których dokonał w utworze. – Zastanawiałem się też nad czytaniem tego ustrojstwa, z pergaminu jest to prawie niemożliwe, ale...
Zrobił pauzę, podczas której sięgnął do kieszeni by wyciągnąć z niej brzozową różdżkę i szybkimi ruchami nakreślił w powietrzu pięciolinię. Rysunek był trwały, pozostawał zawieszony w powietrzu i świecił bladym światłem, przypominając trochę mugolskie neony. Zerkając na zapisany przez siebie pergamin, który chwycił w drugą rękę i umiejscowił tuż przed oczami – zaczął nakładać na nią nuty, jednocześnie podejmując przerwany monolog.
Ale jeśli będziesz miał to przed oczami, będzie Ci łatwiej. Trochę poćwiczyłem, nie znikają dopóki nie „zrzucę” ich z pięciolinii. Zapiszę całość, a potem będę przesuwał nuty, pilnując tempa. – na chwilę zaprzestał zapisywania nut by pytająco spojrzeć na Finna – Co o tym sądzisz?
Nie wspomniał, że zagranie tego będzie wymagające dla nich obu. Gra bez wątpienia była skomplikowana, ale przesuwanie nut w niektórych momentach będzie cholernie trudne, był tego świadom. Kilka razy przećwiczył tempo poprawionego przez siebie utworu i udało mu się tego dokonać tylko raz, choć mimo wszystko nie było idealnie. Był jednak dobrej myśli. Jak zawsze.
Finn Gard
Finn Gard

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyNie 21 Paź 2018, 22:54

Nie wpadł na to, że mogło zostać to szczegółowo przygotowane i opracowane. Cały ten plan wydawał mu się spontaniczną reakcją Vinciego na odnalezienie arcydzieła. Im dalej w to brnęli tym okazywało się, że Puchon wszystko sobie ułożył i sprawdził. Przewidział nawet jego reakcje, czym go zaskoczył w niebywałym stopniu. Nie potrafił oderwać wzroku od pergaminów. To był cud na papierze, perła w morzu, coś co zdarza się tylko wyjątkowym szczęściarzom. Faktycznie miał przed sobą rzadki okaz dzieła, które zapewne w dawnych czasach musiało być niezwykle popularne. Propozycja Vinciego była nielogiczna. Jak mógł myśleć, że Finn temu podoła? To tempo wykraczało poza możliwości szkolnego gitarzysty i o ile samego siebie uważał za dosyć utalentowanego muzyka, patrząc na wypisane tempo i rozpoznając się w sieci gęsto usianych nut nabierał wątpliwości. Ręka musiała pracować na pełnych obrotach, w szybkości jakiej nie testował i jeszcze nie nabył. To plany dalekosiężne, przyszłościowe, a tutaj z lewej strony Vinci namawiał go do spróbowania. Czy on zaczął czytać mu w myślach? Tak łatwo było go przekonać, ale mimo wszystko próbował się obronić. Puchon wchodził mu na ambicję i trafiał dokładnie w te punkty, które sobie obrał.
Zamrugał na zawołanie. Powinien się zaśmiać lecz nie zdołał, bo dobrnął do części nut, które były najintensywniejsze w praktycznej interpretacji. Czy struny to wytrzymają? Jaką siłę musi włożyć w ich uderzenie? Czy palce nadążą za niekontrolowaną mieszanką nut, pozbawioną jakiegokolwiek schematu? Próbował sobie na to wszystko odpowiedzieć, rozłożyć na czynniki pierwsze. Na wpół świadomie przygotowywał się do wyzwania i Merlin mu świadkiem, naprawdę było to silniejsze od niego. Tryb psychola muzycznego już się włączał... już prawie, jeszcze trochę łagodnej presji...
Spojrzenie Vinciego naprawdę ułatwiało w pokonywaniu oporów Garda. Popatrzył nań z niepokojem. Zamrugał drugi raz, próbował otrząsnąć się z szoku i zachwytu. Walczył z szerokim uśmiechem, który pchał mu się na usta. Nie teraz, nie dać się. Gdzie ta logika?
- Nie ułatwiasz mi buntu. No nie patrz tak. - wywrócił oczami, a jego usta zadrgały i niepewnie uniosły się w pełnym dzikiej radości uśmiechu. Zacisnął je mocno, próbował powściągnąć emocję, która nim zawładnęła. - I co tak zęby suszysz? Ty jesteś cwana bestia, kto by pomyślał. - z jego gardła wyrwał się śmiech. Nie podejrzewał Vinciego o takie zagranie i o dziwo... spodobała mu się ta cecha. Odkrył w nim coś nowego, coś co może dopisać sobie do całokształtu Marlowa. Potrafi go zaskakiwać bardziej niż przypuszczał. Potarł dłonią twarz próbując usunąć z niej pogłębione zmarszczki, czyli zapowiedź niebywałej ekscytacji, która chciała się z niego wyrwać i przejawić szaleńczym transem muzycznym.
-Mów tak więcej, a zapomnę co to znaczy asertywność. Coś mnie przejrzałeś. Jak ja mam się tu bronić? Ach tak, twoje oczy mówią, by w ogóle tego dziś nie robił. - wzmianka o psycholu tylko i wyłącznie przemawiała na korzyść pomysłu Vinciego. Jak miał się temu oprzeć? Został postawiony pod ostrzałem fantastycznych argumentów, przez co zapominał o powodach, dla których miałby się powstrzymać przed sprawdzeniem swoich umiejętności. Wiązało się to z dużym ryzykiem popełnienia notorycznych błędów, a co za tym idzie wystawianiem się na wstyd. Finn nie pozwalał sobie na publikę, gdy ćwiczył coś naprawdę trudnego. Tutaj nigdy w życiu by nie zrezygnował z obecności Vinciego, jako pomysłodawcy i przyszłego dyrygenta. Sam nie dałby rady tego wszystkiego przejść. To nuty szaleńca. Mordercze tempo. Nawet dla kogoś takiego jak Gard. Te uśmiechy jakie napotykał... te błyszczące podekscytowane oczy... jęknął czując, że jego opór zmalał i zmieści się teraz w łyżeczce od herbaty. Zakrył powieki dłonią słysząc niebywałe zdrobnienie imienia - Finni. Jego ramiona zaczęły drżeć od głuchej i cichej salwy śmiechu, która go nagle zaatakowała. Gdy Vinci się na coś uprze, nie ma zmiłuj - jak tu odmówić? Nie da się, to po prostu niemożliwe. Otworzył szeroko oczy i z bananowym uśmiechem - choć wciąż z zasłoniętymi ustami, czyli swój typ - słuchał planu kumpla. On naprawdę wszystko opracował. Nie zostawiał miejsca na żadne "ale", osłonił się z każdej strony. Finnowi mowę odjęło, zatkało go i wyrwało z butów. Chciał zaprotestować, gdy arcydzieło zostało zabrane z jego rąk. A co, jeśli nie wróci? Na całe szczęście Vinci nawet i tutaj się zabezpieczył. Na trawie wylądował starannie zapisany długi rulon pergaminu, na których widniały wyraźne i ładne nuty. W mniejszej ilości, ale wciąż niebywale gęstej. Automatycznie je czytał i tłumaczył, szacując, że tutaj przy odrobinie szczęścia mógłby dać radę... to tylko poziom wyżej, to nie powinno być niemożliwe. Nachylił się nad pergaminem tak, że prawie stykał się głową z Vincim. Obaj byli tak mocno zaangażowani w muzykę, że świata teraz poza nią nie było. Marlow z własnej nieprzymuszonej woli uruchamiał u Finna tryb prawdziwego psychola muzycznego. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Położył dłoń na papierze i odnalazł najcięższy kawałek - najdłuższy i najszybszy. Dotknął nut. - Tutaj będzie ciężko. Poziom wyżej, sto siedemdziesiąta druga jednostka. Ale możliwe do zrobienia, to niewiele wyżej niż mój rekord. - to mówiło samo za siebie. Całkowicie ulegał, nie miał sił się bronić. Uniósł głowę i chłonął jak woda gąbkę informacje. Był pod wrażeniem, naprawdę niebywałym wrażeniem. Z rozchylonymi ustami popatrywał w punkt przed siebie, gdzie po chwili pojawiały się pięciolinie, a zaraz na nich nakładały się nuty. Zamrugał gwałtownie. Przysunął dłoń do iskrzącej półnuty, która zadrgała pod jego dotykiem i zgasła.
- Przecież nie da się zrzucać i jednocześnie ich zapisywać. To genialny pomysł ale musiałbyś mieć to samo tempo co te wygrywane na strunach. Chyba, że przetłumaczysz je na solmizację, to zostaną ci same literki, a i szybciej będzie je zapisać. Zanim to przepiszesz to minie pół godziny. - popatrzył nań z szeroko otwartymi oczami. Oniemiał. Po prostu oniemiał. Pokłony dla jego perfekcyjnego pomysłu i planu dopiętego na ostatni guzik. Finn nie miał szans na jakikolwiek opór. Został pokonany już na początku i jedyne, co mu teraz siedziało w głowie to jak najszybciej opracować współpracę i przystąpić do działania. Nagle poczuł, że może coś zrobić. Tak jak wczoraj i dzisiaj położył rękę na jego ramieniu. Z uznaniem, z szacunkiem, z niemym podziwem dla kunsztu planu, którego Finn nie byłby w stanie samodzielnie tak doskonale wymyślić.
- Nie wiem jak to wymyśliłeś, ale... stary, nie musisz mnie więcej namawiać. Wchodzę w to. - powiedział to tonem śmiertelnie poważnym. Zerknął na pergamin i popchnął półnutkę wyżej na pięciolinię. Zacisnął usta i przyjrzał się jej bacznie. -Spróbuj zapisać to literami. - poprosił. Serce zaczęło mu łomotać na przyspieszonych obrotach. Ręka znowu się rozgrzała, ale przynajmniej nie paliła jak wczoraj. Zabrał ją, opuścił wzdłuż ciała, poruszał palcami i próbował przygotować się. Zerknął jeszcze raz mu przez ramię i popatrzył na układ nut. Położył dłonie na gitarze i ponowił strojenie, idealnie pod ten utwór. Na jego twarzy wstąpiło niemalże nienaturalne skupienie. Zamilkł, wzrok wyostrzył się. Kręgosłup wyprostował. To wyzwanie, którego się podejmie. Rzucił mu je Vinci, więc nie odmówi, sprosta temu. Musi. A co za tym idzie, musi do tego podejść jak profesjonalista. Skóra na palcach zaczęła pulsować, szczególnie ta prawa, która ma przyciskać struny...
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyPon 22 Paź 2018, 21:20

Wygrał pojedynek na pokłady cierpliwości i siłę woli, wygrał go bezsprzecznie i wewnątrz cały triumfował. Nie dał tego po sobie poznać, nie był na tyle głupi, gdyby za szybko okazał samozadowolenie, Finn mógłby jeszcze zrezygnować. Nigdy nie wiadomo czy nie cechuje go, na przykład, przekorność, o której do tej pory po prostu nie miał okazji się przekonać. Nie, wpierw musiał złamać go zupełnie, przekonać w stu procentach, zarazić swoim entuzjazmem. Czas na radochę przyjdzie potem.
Chyba mnie nie doceniasz – przyznał, słysząc, że jest cwaną bestią. Cóż, może trochę? Marlow sprawiał niepozorne wrażenie, nie tylko przyjacielskie usposobienie, ale i drobna sylwetka sprawiały, że kojarzył się z kimś cichym i biernym, tymczasem wystarczyło spędzić z nim trochę czasu by dowiedzieć się, że wcale nie jest taki delikatny, a i nie brak mu inicjatywy. Finn spędzał z nim ostatnio więcej niż trochę czasu i chyba w końcu zaczynał go lepiej poznawać.
Stary, pomyśl, po co ci asertywność jak masz gitarę. – słowom tym towarzyszyło pełne powagi skinięcie głową i intensywne, ciepłe i nieprzerwane spojrzenie brązowych oczu wbite w Finna. Miał rację, mówiły by nie bronił się wcale, by zaniechał, gdyż wszelkie próby odmowy są bez celowe, z gruntu skazane na porażkę. – Nie obronisz się przede mną, Gard. Wpadłeś po uszy.
Zaśmiał się, teraz w końcu mógł. Wygrał przecież, widział to w jego oczach, w jego twarzy, w jego gestach, słyszał w tonie głosu, w którym czuć było żywe zainteresowanie i zaczątki szaleńczej ekscytacji. Był dumny z siebie, ale po części i z Finna, że podjął się czegoś, czego wykonanie uważał za graniczące z cudem. Usłyszał śmiech Garda i poczuł jak od wewnątrz zalewa go fala przyjemnego ciepła, delikatnie łaskocząc gdzieś w okolicy żołądka. Dyskretnie wziął głębszy wdech, korzystając z tego, że Finn zanosił się właśnie śmiechem; przywołał się do porządku, próbując wygonić ze swoich myśli Puchona, a zająć je czymś o wiele bardziej stosownym – nutami. Zaczął więc tłumaczyć swój plan. Nie przerywano mu, nie wtrącano mu się w słowo, ciszę uznał za wyraz aprobaty, zresztą mina, którą ukradkiem uchwycił na jego twarzy potwierdzała jego domysły. W końcu się odezwał i dopiero w tym momencie Marlow spostrzegł jak niewielka dzieliła ich odległość. Wyprostował się zatem jak struna i pokiwał głową.
Wiem, to jest najtrudniejszy moment, ale jak już przez to przebrniemy, reszta będzie drobnostką. – wydawało mu się, że Finn się pomylił, że zaniżył ilość jednostek. Może podświadomie chciał przekonać sam siebie, że wcale nie będzie tak trudno? Vinci nie wyprowadzał go z błędu, po cóż miał go dodatkowo stresować? Podejrzewał, że tak czy siak podjąłby się wyzwania, lepiej więc będzie powiedzieć mu o tym potem i zobaczyć triumfalny uśmiech. Poza tym sam pewnie spostrzeże swoją pomyłkę, w trakcie gry.
Pomysł z rysowaniem nut był dobry, ale nie idealny, Vinci zdawał sobie z tego sprawę. Może sam wpadłby na zapis literowy, nie starczyło mu jednak okienka na dopracowanie szczegółów, a lekcje nie sprzyjały tego typu rozważaniom – po kilku upomnieniach od profesora Gretha nie bez bólu porzucił temat muzyki na rzecz hodowli magicznej fasoli. Zagryzł wargę, słuchając uważnie tego co mówi doń Finn, zapał opadł na ułamek sekundy, przygaszony przez ilość rodzących się problemów, wrócił jednak dość szybko, a wszystko to za sprawą dotyku Garda. Podniósł na niego czekoladowe tęczówki, a buzię rozjaśnił mu uśmiech, sięgający również oczu. Znów towarzyszyło mu ciepło i to dziwne odczucie utrudniające spokojne siedzenie w jednym miejscu, ale nie walczył z tym wcale. Widać tak musiało być. Na krótko zastanowił się nad tym, że w ciągu ostatnich dwóch dni dotykał go dłużej niż przez pięć i pół roku spędzonego w Hogwarcie i uznał, że podoba mu się ta odmiana.
To nie było takie trudne, naprawdę... – odparł, trochę zakłopotany, po czym zdał sobie sprawę jak bardzo śmierdziało to fałszywą skromnością. Szybko więc dodał – To znaczy trochę nad tym siedziałem, ale musiałem coś wymyślić żebyś się zgodził.
Prawdę powiedziawszy, krótszą wersję stworzył specjalnie dla Finna, tylko i wyłącznie po to by podjął się wyzwania. Gdyby pokazał mu jedynie oryginał, raz że pewnie uzyskałby odmowę, a dwa, że byłoby to jak porywanie się z motyką na Słońce. Może udałoby mu się go przekonać, ale porażka mogłaby go zniechęcić, a przecież celem Viníego było po części sprawienie mu przyjemności.
Nie pomyślałem o literach, masz rację. Może nie zajęłoby to pół godziny, ale około kwadransa, a litery pewnie około pięciu minut. Ale najpierw... – przywołał wyłożone na trawę piwo i podał je Puchonowi, by po chwili zrobić to samo z drugą butelką, którą zatrzymał w swoich dłoniach. Machnięciem różdżki otworzył obie butelki. – Za udaną grę! – wyciągnął rękę aby stuknąć się z nim szkłem i wziął trzy łyki korzennego napoju. Potrzebował zwilżyć gardło przed tą mordęgą. Postawił butelkę w takiej odległości by nie przewrócić jej przypadkiem kiedy przyjdzie mu machać rękami jakby oblazły go mrówki i ponowił zapisywanie utworu, tym razem literami. Wargi miał zaciśnięte, powieki przymrużone – najwyższe stadium skupienia. Kiedy skończył, spojrzał na Finna i wziął jeszcze łyka piwa. Dzieliła ich teraz świetlista pięciolinia gęsto zasiana treścią, delikatnie oświetlała ich twarze.
Daj znać kiedy będziesz gotowy.
Finn Gard
Finn Gard

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyPon 22 Paź 2018, 23:21

Przecież Finn dał się całkowicie omotać. Został wciśnięty w sam środek szaleństwa i gdzie nie zrobił kroku napotykał żelazny argument, któremu nie mógł nic zarzucić. Sęk w tym, że powody wypowiadane przez Vinciego trafiały bezbłędnie w finnową ambicję. To nie pozwalało mu na kontynuowanie słomianego buntu. Już tego nie chciał. Poddał się; nie miał wyjścia. Wybuchnął śmiechem, znowu. Serce zaczęło dudnić w piersi nerwowo, choć nie wiedział dlaczego tak się dzieje. Wpadł po uszy. Nie było już odwrotu, choćby próbował. Zostało mu przedstawione istne szaleństwo, rzecz niemożliwa do osiągnięcia na tym etapie talentu, a jednak stanął na przeciw temu wyzwaniu pchany między łopatkami przez wyszczerzonego Vinciego. Ten człowiek w niego wierzył bardziej niż w chwili obecnej Finn.
- O losie, poległem. Dałem się omotać. - wydusił z siebie głosem zabarwionym wesołością. Sam siebie nie poznawał. Rzadko dawał się nakłonić do czegoś tak szalonego. Owszem, czasami zdarzały się spontaniczne ekscesy, w których pozwalał emocjom na odrobinę większą swobodę lecz nie przejawiało się to zbyt często. Wczorajsze i dzisiejsze popołudnie jasno udowadniały, że zaczynał tracić moc asertywności w obliczu argumentów Vinciego. Jeszcze się tak szczerze śmiał, tak ciepło, że nie sposób było pokręcić głową i zwrócić do jego dłoni arcydzieło. Nie, nic z tych rzeczy. Dlaczego wcześniej nie odkrył jego osoby? Stracili tak wiele czasu, który mogli przeznaczyć na zacieśnianie relacji. Dopiero dzień, w którym Vinci zgłosił się na próbę do jego kapeli był dniem, w którym uścisnęli sobie pierwszy raz dłonie i rozpoczęli serię spotkań. Nim się obejrzał wyszli poza obowiązek ćwiczeń muzycznych i zaczęli wyłapywać się w Pokoju Wspólnym czy na korytarzu między lekcjami, nie wspominając o tym, że Finn dosiadł się do jego ławki podczas posiłków w Wielkiej Sali. Opuszczał towarzystwo rosłych siódmoklasistów na rzecz młodszego o rok kumpla, z którym mógł trajkotać o muzyce między jednym kęsem zapiekanki a drugim.
- Jak długo pracowałeś nad tym planem? Wytrąciłeś mi z ręki wszystkie argumenty. Sam nie wierzę, że się na to porywam. Przecież to szaleństwo. - chwycił się za głowę i pokręcił nią z niedowierzaniem. Ochoczo objął palcami butelkę chłodnego piwa i gdy tylko kapsel odskoczył, zwilżył alkoholem usta. Tak, czekał ich niezwykły wysiłek. Przeszli już rozgrzewkę, zagrali w duecie lecz teraz... teraz nastąpić miał trudny test. Sprawdzian ich możliwości. Finn dowie się czy potrafi tak dużo jak ostatnio sprawdzał. Rekord pobija się raz na jakiś czas, a nie na zawołanie. - Za wyzwanie, jakie mi rzuciłeś. - dźwięk obijania się od siebie szkła był jakby zapalnikiem tego, na co się powzięli. Nie ma odwrotu. To ich umowa, to ich wzajemna nić. Łyk piwa zaakcentowanego toastem miał wyraźniejszy smak. Płyn rozlał się po gardle zostawiając za sobą przyjemne ciepło. Odstawił butelkę kilka metrów dalej, w bezpiecznej odległości od bezcennych pergaminów. Skrzyżował wzrok z Vincim. Patrzył na niego przez narysowaną między nimi pięciolinię. Jego ciemny kolor skóry wydawał się jeszcze bardziej wyrazisty przy świetle zielonkawych linijek. Słońce schowało się za chmurami i przyniosło trochę chłodnego wiatru, który skutecznie rozwiał rozgorączkowanie. Została sama ekscytacja. Podniecenie. Z rozszerzonymi oczami przez dwie minuty patrzył na Marlowa który skupiony tłumaczył nuty na litery. Dopiero, gdy się ocknął zrozumiał, że nie musi dalej nastrajać gitary. To tylko nerwowy odruch. Musi się przygotować mentalnie. Rozprostował palce, rozmasował paliczki i kłykcie. Poruszył nadgarstkami, przesunął opuszkami palców po strunach. Wtłoczył do płuc haust życiodajnego tlenu i wyprostował się. Z czułością ułożył wygodnie gitarę na udach, objął ją prawym ramieniem. Lewa dłoń pulsowała, czekała na chłód strun.
- Jestem gotowy. - dwa słowa. Ciche. Pojawiły się dwie pierwsze literki muzyki ustawione jedna na trzeciej linii, druga na pierwszej. Ułożył odpowiednio palce. Pierwsze nuty nie były mordercze, choć nakłaniały Finna do wyczulenia się na tempo. Palce prawej ręki wybiły delikatny, wyrazisty rytm, cztery struny zadrgały od delikatnych muśnięć palców. Każda w innej tonacji. To było proste. Póki co. Podobało mu się to. Było w tym coś... egzotycznego, dzikiego. Zwiastun tego, co ma nadejść. Nie odrywał oczu od literek, które pojawiały się na pięciolinii. Zahipnotyzowanym wzrokiem śledził je i nie patrząc na palce układał je na gryfie w odpowiedni sposób. Widział oczy Vinciego jak za mgłą. Zieleń nutowego zapisu wypełniła cały obszar jego wzroku. Przeszedł płynnie w dalszą część. Miłą, pogodną. Czytał pojawiające się znaki. Nie zauważał, gdy bladły i spadały zamieniając się w locie w iskrę. Kącik ust zadrgał, gdy musiał przyspieszyć. Tylko odrobinę, dziesięć jednostek. Nerwowych, niespokojnych i pięknych. Udało się. Palce się nie pomyliły. Muskał struny, a błękitna toń jego oczu rozbłysła w muzycznym transie, w który właśnie wpadł. Przesunął łagodnie choć szybko dłonią po gryfie. Pierwsza zwrotka była prościzną. Amator to opanuje, jeśli tylko ma wyćwiczone palce. Pół sekundy ciszy.
Zaczęło się tempo. Znaki pojawiały się coraz szybciej, ale złapał rytm. Zahipnotyzowanym wzrokiem łykał je i po chwili zapamiętał. Zmieniał co rusz tonację, schodził strunę niżej, wyżej, trącił najwyżej brzmiącą, po chwili musiał wpleść podobną kombinację, ale wprowadzić najcieńszy dźwięk i nim zdołał to zrozumieć, znaki wyczarowywane przez Vinciego pchały go w wir. Zmarszczył brwi. Tego się nie spodziewał, nie był na to przygotowany. Tego jednak właśnie podświadomie pragnął. Póki koncentrował się, szło dobrze. Wybitnie. Tak, to było trudniejsze, lecz wciąż leżało w możliwościach kogoś takiego jak Gard - człowieka, który dostał swoją pierwszą gitarę w dniu dwunastych urodzin. Niedługo wybije mu dziewiętnastka na karku, a ta sama gitara wciąż spoczywała w jego dłoniach. Uśmiechnął się zaciśniętymi ustami, gdy Vinci mową znaków kazał mu co rusz zmieniać ułożenie palców na gryfie. Dał radę i temu. Mały sukces. Podszedł do tego arogancko, czekał na to wyzwanie.
Dostał je. Nagle uderzenia w struny przybrały na sile i intensywności. Znaki mówiły jedno - przyłóż się, narzucamy ci tempo! Nie ma cackania się, koniec rozgrzewki, idziemy na całość! Przyspieszamy, oj przyspieszamy jeszcze bardziej. Czy ten Vinci oszalał? Litery gasły jedna po drugiej. Środkowym palcem przyciskał co rusz najcieńszą strunę w pięciu różnych miejscach w odstępie pół sekundy. Cóż... Co on się uwziął na ten ton? Doszedł drugi. Nowa linijka literowego zapisu nut. Szybsza. Gwałtowniejsza. Cudownie. Zmarszczył mocno brwi, wstrzymał oddech ale wciąż się w pełni koncentrował. Dźwięk gitary zrobił się wyjątkowo głośniejszy, gdy ponownie użył siły, by z delikatnego trącania strun wybijać z nich najgłębsze dźwięki. Nadgarstek poruszał się w szybkim tempie, nadążał póki co, choć oczyma wodził z lekkim stresem do następnej litery, która zniknęła zanim zdołał ją odgadnąć. Nie wiedział czy zapomniał, nie pamiętał czy dobrze ją wplótł, bo zaraz pojawiło się pięć nowych opcji, które musiał zinterpretować. Cholera. Otworzył szeroko oczy, stęknął, bo w łatwe uderzanie w struny doszło wplatanie sekwencji granej w pierwszej zwrotce. Jego wzrok wyrażał "Co?". Ale nie przerywał. Z lekkim przerażeniem próbował nadążyć i naprawdę - dzieliła go sekunda od pomyłki. Tylko raz mu omsknie palec i wszystko na nic. Nie myślał o tym. Nie mógł się tym rozproszyć. Przyciskał struny, czuł nacisk na opuszkach, które się jeszcze nie wygoiły ani nie do końca stwardniały. Przesuwanie nimi po ostrych cieniutkich strunach wywoływało dyskomfort. Co tam, przymrużył oczy, widział zieleń, a w jej cieniu roziskrzony brąz. Dwie jednostki wolniej, opanowane.
Zacisnął mocno szczękę. Przyspieszenie. Było dwie jednostki wolniej, a teraz Vinci mu pokazywał przeskoczenie o osiem wyżej. Oszalał. Zagryzł mocno dolną wargę i w pełni skupiony nałożył jeszcze większy nacisk na uderzenia. Przejście z pełnego tonu na ten kruchy z sekwencją z początku, po chwili połączenie tego i sekundę później wyodrębnienie całości. To szaleństwo. Kochał to. Nie zwalniał. Spiął mięśnie ramion, karku, szyi, cały zesztywniał w pozie pochylonej nad gitarą. Nie nabrał się więcej. Chwilowe zwolnienie o piętnaście jednostek było zmyłką. To tylko siedem sekund wolności, czuł na skórze, że to tylko chwila... Zrobiło mu się gorąco. Słońce wyszło, ogrzało jego kark, a na czoło wystąpił pot. Trudno, nie przerywał.
Kolejne znaki odpowiadają dwóm gitarom. Nie jednej. Miał tylko sześć strun i pięć palców. Żołądek mu się związał w supeł, gdy nie zdążył wychwycić dwóch gam. Zniknęły i nie wracały, ich miejsce zajęły kolejne wymagające. Przycisnął gwałtownie palce do strun. Brutalnie, a prawa ręka uderzała w nie bez litości. Nadgarstek protestował, ale Finn nie odpuszczał. Jeszcze mocniej spiął całą prawą rękę, na jego bladej dłoni uwydatniły się żyły, były wyraźniejsze. Wydawało się, że nie oddychał, oderwał wzrok od nut, wbił spojrzenie w swoje ręce. Przesunął po gryfie po całej długości przy dłuższym wydźwięku, rzucił okiem na znaki... znowu przyspieszenie. Poddał się temu, tkwił w transie,  czuł jak mięśnie nadgarstka protestują. Palce płoną. Paznokcie palą od środka, ale spiął się jeszcze bardziej w sobie, bo chciał to zakończyć sukcesem. Naraz pojawiło się dwanaście liter, doszło do tego osiem na dolnej linii i trzy zawieszone pomiędzy. Zamiast czytać to, od razu przenosił na gitarę. Nie udało mu się skończyć. Nagle poczuł, że mięsień jego prawej ręki sam się spiął. Skurczył w sobie, odebrał Finnowi chwilowo władzę nad palcami. Z jego ust wydobył się jęk, gdy nagle nie zagrał ostatnich znaków. Jego prawa ręka drżała, a twarz wykrzywiał grymas bólu. Skurcz przedramienia sparaliżował mu całą kończynę.
- Chlra. - wydusił z siebie, bo nie mógł ruszyć ręką. Nie mógł jej rozluźnić. Czuł, jakby ktoś chwycił mięśnie jego przedramienia i je wykręcał na drugą stronę. Widział kątem oka przybliżającego się Vinciego lecz na chwilę obecną nie mógł nawet na niego spojrzeć. Skurcz nie należał do najprzyjemniejszych bodźców - szczególnie, gdy do jasnej ciasnej nie chciał go puścić!
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyWto 23 Paź 2018, 17:59

Z zadowoleniem przyjął do wiadomości fakt, iż potrafi sprawić by zdystansowany na co dzień Finn dał się porwać emocjom. Zdawało mu się, że kiedy przebywali razem, Puchonowi częściej zdarzały się spontaniczne reakcje takie jak, na przykład, dotyk, że jego usta opuszczały słowa mniej przemyślane i wyważone, że uśmiechał się szerzej. Wspomnienie uśmiechu jaki dane mu było zobaczyć wczorajszego wieczora w dormitorium towarzyszyło mu bez ustanku, powracając w najmniej odpowiednim momencie. Mógłby przysiąc, że widział go nawet w jednym ze swoich pokręconych snów. Reakcji Finna nie przypisywał, rzecz jasna, sobie, nie uważał by miał na niego zbawienny wpływ, ba, by miał w ogóle jakikolwiek wpływ, jedyne co mogło tu zadziałać to porozumienie jakie się między nimi wytworzyło, a które oddziaływało na nich obu, pchając ich do szczerości i większej wylewności. Jedyna różnica polegała na tym, że w Viním, ze względu na jego codzienną otwartość, nie rzucało się to w oczy. Jakimi byliby ludźmi gdyby odkryli zbawienny wpływ swojego towarzystwa chociażby rok wcześniej? Jaka łączyłaby ich teraz relacja? Myśl o tym ile stracili czasu sprawiała, że czuł frustrację, pchającą go do spędzania z Gardem takiej ilości czasu, na jaką tylko mogli sobie pozwolić.
Hmm, półtorej godziny. Choć nie, godzinę, ten utwór znalazłem chwilę później. A nad argumentami myślałem przez resztę zajęć. – zaśmiał się wesoło. Tak naprawdę do ostatniej chwili nie wiedział czy da radę go przekonać. Czuł, że ma dużą szansę powodzenia, jasne, że tak, ale bywały momenty, w których, mimo że rozumieli się bez słów, nie potrafił przewidzieć jego reakcji. Czasem Gard zachowywał się w sposób, który przeczył wszystkiemu, czego Marlow do tej pory dowiedział się o świecie, to było odświeżające, fascynujące. – Jesteś na ostatnim roku, szaleństwo jest wręcz wskazane.
Słowa te nie były pozbawione nutki goryczy, na którą nie potrafił nic zaradzić. Może powinien cieszyć się z tego, że kumpel będzie miał za sobą szkolne obowiązki, a jeśli będzie chciał kontynuować edukację, zajmie się czymś co jest bliższe jego zainteresowaniom? Cóż, nie potrafił. Za nic mu to nie wychodziło.
Wziął głęboki wdech i poruszył ramionami, przygotowując się na sześć minut nieprzerwanego skupienia, jakie czekało ich obu. Czuł na barkach sporą odpowiedzialność, jeśli pomyłka zdarzy się Finnowi, będą mogli zrzucić to na stopień zaawansowania, niewystarczająco rozgrzane palce, cokolwiek. Będą mogli przejść dalej, po prostu kontynuować, zostawiając za sobą pojedynczy fałszywy dźwięk. Jeśli natomiast nawali on, jeśli źle dopasuje tempo, przesunie nuty za wolno albo źle umiejscowi je na pięciolinii, cała melodia straci swój sens. Finn miał przed sobą zadanie, którego trudność opierała się na sprawności palców, Viní musiał za to wykazać się sprawnym umysłem i wyczuciem rytmu. Tego ostatniego akurat mu nie brakowało, całe szczęście.
Zaczęli. Ręka delikatnie zadrżała mu w chwili gdy przesunął pierwszą nutę, a powietrze przeszył delikatny dźwięk gitary. Początek utworu nie był szczególnie wymagający, za to delikatnie przedstawiał spójny charakter całości, wprowadzał słuchaczy w odpowiedni nastrój, pomagając w wyczuleniu się na każdy najdrobniejszy detal. Zapadła krótka cisza, pozwalająca mu na zerknięcie na Finna pomiędzy zielonkawymi rzędami, na szybkie i intensywne pochłonięcie wyrazu jego twarzy, miny, która jednoznacznie wskazywała na ogromne zaangażowanie, ekscytację, ale i, a może przede wszystkim, radość. Zagryzł wargę na poły pod wpływem tego widoku, na poły przez świadomość tego co zaraz nadejdzie – szybszy fragment o bardzo charakterystycznym brzmieniu, będącym jedną z jego ulubionych części. W myślach odtwarzał ją wielokrotnie i możliwość usłyszenia jej w realnym świecie wywołała gęsią skórkę spowijającą odsłonięte przedramiona, która miała mu towarzyszyć aż do samego końca, do ostatniej nuty, a nawet chwilę dłużej.
Kiedy dźwięki przybrały na sile, a uderzenia w struny stały się mocniejsze, na moment zapomniał w jaki sposób chwyta się powietrze i do czego właściwie jest mu ono potrzebne. Mimowolny uśmiech wypełzł na jego wargi, choć żaden z nich nie był tego nawet świadomy. Obaj zbyt skupieni, uzależnieni od swojej obecności, jednocześnie wcale jej nie dostrzegali, będąc w odrębnych światach rozdzielonych pięciolinią, a jednocześnie połączonych dźwiękami kojącymi duszę, porywającymi serce do szaleńczych uderzeń. Przymrużone powieki, zagryzione wargi, odrętwiałe palce, które nie miały prawa zatrzymać się ani zwolnić. Już w połowie utworu zaczął odczuwać napięcie w zawieszonej w powietrzu ręce, modlił się by nie drżała mu zbytnio, zakłócając to co miał do zrobienia. Słysząc dźwięk wydany przez skupionego Finna, ledwo powstrzymał nerwowy śmiech, który zniszczyłby cały ich dotychczasowy wysiłek. I na jego czole pojawiły się maleńkie kropelki potu, zmarszczka między brwiami pogłębiła się tak, jak zdarzało mu się to tylko podczas egzaminów, oddech miał nierówny, trochę przyspieszony.
Od czasu do czasu udawało mu się wychwycić zabarwiony zielonym światłem błękit skupionych oczu Finna, z rzadka wychwytywał wyraz jego twarzy, układ warg i zmarszczki świadczące o skupieniu. Nie miał możliwości by obserwować go uważnie, choć był świadomy, że byłby to widok zapierający dech w piersiach. Lubił obserwować Puchona w chwilach gdy skupiał się na muzyce, było w nim wtedy coś absolutnie wyjątkowego, niepowtarzalnego, coś, czego nie dostrzegał w innych osobach. Śpiewająca Gabrielle była najbliższym temu widokiem, ale to właśnie Finn sprawiał, że oddech ustawał na krótką chwilę, a serce dudniło z mocą, o jaką wcześniej go nie podejrzewał. W kilku miejscach przesunął nuty odrobinę za wolno, nie wpłynęło to rażąco na rytm całego utworu, lecz sprawiało, że mięśnie spięły się nieprzyjemnie, a twarz zalał niewyrażony barwą gorąc.
Cholera, byli już naprawdę blisko końca i obaj nie popełnili większego błędu. Finn napotkał niewielką trudność, ale mimo to nic się nie zepsuło, ledwie zwrócili na to uwagę, melodia nieprzerwanie rwała do przodu, uniemożliwiając im zastanawianie się nad błędami, wymuszając na nich dalsze skupienie, ciągłe ruchy, które dla obu były coraz trudniejsze i bardziej bolesne. Zbliżali się do końca, a Vinícius czul się jakby ręka miała zaraz urwać się w dwóch miejscach – na wysokości barku i nadgarstka, po czym upaść i roztrzaskać się na ziemi. To zresztą przyniosłoby ulgę, w całym tym szaleństwie przemknęło mu przez myśl, że byłby skłonny się na to zgodzić.
Tempo na to nie wskazywało, lecz wiedział dobrze, że wkrótce wybrzmią ostatnie dźwięki, przynosząc ulgę i, jak przewidywał, ogromne pokłady satysfakcji, roziskrzone brązowe tęczówki śledziły litery, palce przesuwały je szybko, kiedy nagle, zupełnie niespodziewanie usłyszał dźwięk, który z pewnością nie był zapisany na pięciolinii. Jęk Finna zastąpił dźwięki gitary, sprawiając, że zaskoczony Marlow zamarł w bezruchu na dobre trzy sekundy, nie wiedząc co ma teraz zrobić. Oddychał ciężko, odrętwiałe palce opuszczonej ręki stopniowo odzyskiwały czucie. Muzyka uleciała, odeszła od nich zostawiając palący niedosyt, choć o dziwo nie było to w ogóle ważne. Porzucił pergamin, który do tej pory ściskał w palcach i dopadł do Finna, przechodząc przez świetlistą pięciolinię, która zadrżała i znikła, na sekundę zostawiając w powietrzu zielonkawe iskierki przypominające blask świetlików. Wymruczał pod nosem kilka paskudnych, włoskich przekleństw.
Finn, co jest? – grymas bólu wymalowany na twarzy Puchona i jemu sprawiał swoiste cierpienie, nie mające wiele wspólnego z fizycznym odczuwaniem. Delikatnie złapał gryf gitary, która spoczywała na kolanach blondyna, wysunął ją spod rąk chłopaka i odłożył na bok, tuż obok porzuconego przez siebie zwoju. – Skurcz? Cholera. Spróbuj się rozluźnić.
Wiedział jak trudne do zrealizowania było to zalecenie, ale przecież nie zamierzał na tym poprzestawać. Objął palcami otoczone rękawem kurtki ramię, wyczuł napięte mięśnie błagające o pomoc. Zawahał się przez sekundę, mierząc go spojrzeniem, po czym chwycił za brzeg skórzanego odzienia i pociągnął, powoli uwalniając go z ubrania. Zintensyfikowany ciepłem skóry, przyjemny zapach Finna uderzył go w nozdrza, uświadomił bliskość, wyczulił go na dotyk w chwili gdy powoli zsuwał rękaw kurtki, odsłaniając bladą skórę ramienia. Odgonił od siebie natrętne myśli, jak mantrę powtarzając, że musi mu teraz pomóc, że to na tym powinien się skupić.
Wyciągnij rękę na ile jesteś w stanie. Spróbuję jakoś Ci pomóc.
Palce jednej ręki zacisnął na dłoni Finna, drugą zaś położył na spiętym przedramieniu. O dziwo dłonie miał chłodne, w przypadku Viníciusa była to rzadkość. Pilnując by nie zrobić tego za mocno, uniósł jego dłoń do góry, napinając tym samym mięśnie przedramienia, drugą dłonią zaczął mocnymi ruchami rozmasowywać bolesny skurcz. Ignorował walące w piersi serce i otaczający go zapach Puchona, starał się podejść do tego tak profesjonalnie jak tylko potrafił znajdując się w tak niewielkiej od niego odległości. Jego dłonie szybko rozgrzały się w kontakcie z ciepłą skórą Finna, a zalewające go od wewnątrz ciepło dodatkowo mu to ułatwiało.
Lepiej? – odezwał się po chwili, pod palcami czuł, że nie jest już tak napięty. Niepewnie spojrzał na jego twarz i z ulgą przyjął fakt, że zniknął z niej ten chwytający za serce grymas. Uśmiechnął się kącikiem ust, nie przerywając rozmasowywania jego ręki, choć stanowcze ruchy zdecydowanie złagodniały. – O rany, to było dobre. Byłeś genialny! Prawie to skończyliśmy, a poza tym przeszedłeś przez najszybszą część. Wiedziałem, że Ci się uda, po prostu wiedziałem.
Przesunął dłonią po całej długości przedramienia, nie naciskając już wcale, po czym wypuścił jego rękę ze swoich objęć i odsunął się trochę, nie chcąc niepotrzebnie zaburzać finnowej strefy komfortu. Sięgnął po obie butelki piwa i podał jedną Puchonowi.
Finn Gard
Finn Gard

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyWto 23 Paź 2018, 20:14

Popadli zatem w szaleństwo zgodnie z doktryną panicza Vinciego Marlow. Nie mogli się już cofnąć, poza tym czy byliby w stanie tego chcieć? Dali się porwać fali i choć każde grzecznie tkwiło po swojej stronie lewitującej pięciolinii tak naprawdę byli jednym. Tworzyli całość, bo jedno bez drugiego nie mogłoby tak brzmieć. Choć istniała muzyka bez nut, tak w tym przypadku bez działań Vinciego nie usłyszeliby dzisiaj żadnego z tych dźwięków. To jego zasługa, to jego plan dzisiaj realizowali i to jemu zawdzięczać można emocje, które Finnem nagle zawładnęły.
Nie liczyło się nic. Tylko muzyka. Czuł drgania nut jakby płynęły nie spod jego palców a do wewnątrz jego ciała. Przez pokaleczone opuszki, przez naskórek nadgarstkiem, przegubem, przez łokieć, oplotły ramię, objęły go całego i na końcu trafiały do serca. Tam wyrządziły szaleństwo i miłość do muzyki. Wyrwały się stamtąd i cisnęły swą mocą wprost w mostek Vinciego, który swoją mimiką i uśmiechem odpowiadał tym samym. Hogwart przestał istnieć. Była zielona trawa, błękitne niebo z błąkającymi się leniwie chmurami. Vinci o charakterystycznej artystycznej fryzurze zapisujący namiętnie muzykę w powietrzu, otoczony blaskiem zieleni i jakiejś poświaty, która przyciągała i kazała uśmiechać się do niego, bo to przecież takie łatwe. I Finn, który widział jedynie swe dłonie wybijające rytm, płonęły od środka likwidując wszelaki dyskomfort od efektów intensywnego uderzania w struny.
Powrót na ziemię był dosyć bolesny. Zaciskał zęby i powieki, wstrzymywał oddech. Próbował odkopać z odmętów pamięci co się robi w takiej sytuacji. Prawdopodobnie należy unieść kończynę powyżej serca, wyginać palce ku sobie i po prostu czekać. Nim zdołał przełożyć wspomnienie na rzeczywistość dotarła do niego najświeższa informacja - w przypadku skurczu warto mieć u boku kogoś takiego jak Vinci. Przy nim nie trzeba się niczym martwić, jego wiedza zaradzi wszelakim szkodom. Zacisnął jedno oko i wyciągnął rękę przed siebie. Czemu akurat teraz to go spotkało? Byli na samym końcu, a teraz czuł taki silny niedosyt, brak końcówki, której nie da się dograć bez całości. Sęk w tym, że napinał ramię trzymając je pod złym kątem. Mięśnie musiał mieć spięte bardziej niż przypuszczał, jednak nawet taki efekt nie mógł zatrzymać Finna przed kontynuacją szaleństwa. Zrobił ten krok i zamierza postawić kolejne dziesięć. Muzyka poszerzała granice i otwierała umysły. Puścił z drugiej ręki gitarę, która została zabrana i odłożona gdzieś daleko. Poczuł na udach pustkę, przywykły już dawno do wklęsłości instrumentu, więc ich brak stał się niebywale wyraźny. Otworzył oczy i powiódł wzrokiem za Vincim, na którego twarzy biło pełne skupienie - zupełnie, jakby wciąż tworzył muzykę. Nacisk na ramię uświadomił go w zamiarach, na co przystał i już miał pomóc, gdy Puchon sam sobie poradził. Lada moment pozbędzie się skórzanej kurtki, bo i tak zrobiło się ciepło. Żuchwa pobolewała go od siły zaciskania zębów. Nie protestował w niczym, jakoś tak nie miał dzisiaj ochoty odmawiać, szczególnie profesjonalnej pomocy. Otworzył szerzej oczy zaskoczony metodą, o której nigdy nie słyszał. Twarde jak kamień mięśnie przedramienia zostały zaatakowane serią nacisków, które z początku przynosiły tylko dyskomfort. Kilka sekund później poczuł różnicę. Obserwował to, co Vinci robi, w jaki sposób zmusza jego mięśnie do rozluźnienia się. Nawet i one uległy niosąc za sobą westchnięcie ulgi. Poruszył palcami i choć skurcz odchodził już w niepamięć, czekał. Gardło z niewiadomej przyczyny ścisnęło się, gdy przeniósł wzrok na twarz Vinciego. Nie było w nim krztyny zawahania, zachowywał się jakby codziennie rozmasowywał komuś mięśnie strudzone obecnością częstych skurczów. Jego zabiegi przynosiły mu zaskakującą ilość przyjemności. Odruch odsunięcia się na wymagane granice spóźniał się z pojawieniem.
- Co za ulga. - i jego kącik ust uniósł się ku górze, kiedy poruszył całym nadgarstkiem otoczonym palcami Vinciego. Nie wyswabadzał się, choć rozsądek temu nakazywał. Wolną rękę położył na zgięciu swojego łokcia. Żyły nie były już tak widoczne, skóra uspokoiła się, nie była już napięta jak struna gitary. Widział każdą sekundę nadprogramowego gestu. Serce stanęło mu na moment. Nie musiał tego robić, a mimo wszystko tuż za miejscem, w których ich skóra się dotykała pojawiał się tamten wczorajszy żar, który ciągnął się jak magnes za dłonią Vinciego aż do ostatniego złączonego milimetra. Już się odsuwał, oddawał mu prywatność, przerywał ulotny i ciepły kontakt, na co Finn zareagował gwałtownie. Nim Vinci się odsunął, chwycił go za przegub wznawiając żar, który teraz płynął sobie wesoło między ich skórą. Podniósł wzrok i napotkał brąz. Zmusił palce, by zacisnęły się na ciemnym przegubie i przytrzymały przed szybką ucieczką. - Dziękuję, Vinci. - powiedział to ciszej, choć przecież nie musiał. Policzek mu zadrgał. Na kilka sekund czas się postanowił zatrzymać, by Finn mógł zapamiętać ten moment. Umysł mu się rozjaśniał. Myśli się wyostrzyły, a serce dalej dudniło w taki dziwny, niepokojący sposób. Nie pasujący zupełnie do tej chwili, a jednocześnie było to całkiem na miejscu.
Wyczerpał limit. Poluźnił palce, zabrał dłoń, zdjął kurtkę z pleców i drugiego ramienia. Rzucił ją za siebie, gdzie upadła na trawę. Przyjął butelkę piwa lecz o nim szybko zapomniał, odstawił obok, bowiem budziło się w nim tajemnicza muzyczna siła. Nim zdenerwowanie i niepokój miało się wkraść na jego lica, wpadł znów w trans, powrócił do szaleństwa, a jego oczy rozszerzyły się z ekscytacji. Nabrał powietrza do płuc. Jego twarz wygładziła się i nie było na niej ani jednej zmarszczki oprócz tych przy oczach, bowiem płonęły z radości.
- Człowieku, co ty mi dałeś za tempo. Zobacz. - wychylił się obok niego, sięgnął długą kończyną po pergamin zapisany pismem Puchona. - Gdzie ta linijka... eh, nie ta.... oj przesuńcie się. - popchnął palcem półnutę, która wchodziła na pięciolinię zapisaną piętro niżej, a przecież należała do górnego tonu. - Tu. - zatrzymał palec przy gęstym zbiorowisku czarnych nut i literek. - Tu prawie się pomyliłem. Nie byłem przygotowany, że ta sekwencja z początku zostanie wpleciona do tego mordercy. Przecież to graniczyło z cudem, dałeś mi ledwie pół sekundy, by to zrozumieć i zaraz kolejna zmiana. Pierwsza zwrotka to podpucha, taka łatwa, egzotyczna, a w trzeciej wiadomo po co to było. - co rusz przesuwał palcem po papierze i pokazywał części, które właśnie omawiał. Głos miał ożywiony, wyrzucał z siebie słowa z prędkością pikującej miotły. Wszedł na dobre w tryb psychola i póki co nie było widać negatywnych tego efektów. Nic nie mogło go teraz powstrzymać przed szczegółowym skomentowaniem utworu.
- Vinci, te dwie pięciolinie są przecież na dwie gitary, a nie na jedną. Powiedz mi, jak to możliwe, że zagrałem to na sześciu strunach, a nie na dwunastu i to używając do tego ośmiu palców zamiast wymaganych szesnastu? - dał mu pergamin do ręki. W pół siadzie wyciągnął ciało do przodu i podniósł swoją gitarę. Ułożył ją z powrotem na udach i ułożył palce na gryfie w odpowiedni sposób adekwatny do tego, co udało mu się zapamiętać z początku. - Dwie sekwencje w jednym - ta ludzka i ta szybka, co daje nam dzikusa. Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale chodziło o mordercze zmieszanie ze sobą w spójną całość. Przecież ten utwór nie ma jednolitego schematu, który można sobie luzacko powtarzać. - na próbę odtworzył początkowe dźwięki lecz w prędkości spod końcówki melodii. - To tak jakbyś miał zagrać nasze "Believer" nie w duecie, a na jednej gitarze. Spróbuj kiedyś, to istne szaleństwo. - odłożył gitarę na trawę i szybkim ruchem wyjął spomiędzy palców Vinciego pergamin. - Tu coś mi nie pasuje. Ile tu zapisałeś jednostek? Przeczytałem jako sto siedemdziesiąt, a to trochę wykracza na moje oko. Nadgarstek mi płonął, ale nie dało rady go zatrzymać. - w końcu spojrzał na kumpla oczekując od niego szczegółowej odpowiedzi, najlepiej z możliwymi reinterpretacjami i psychopatycznymi hipotezami jakby to upiększyć i ugryźć z drugiej strony. - Tryb solmizacyjny jest zbyt... skromny jak na magiczną pięciolinię. Zostańmy przy nutach. Na wszystkie skrzaty, jak ty szybko pisałeś! Bez przerwy, przy końcu to myślałem, że mi wybuchnie ręka, a tobie różdżka. Czułeś ten gorąc? Ręce mi całe pulsują. - rozłożył je poziomo i przyjrzał się im. Wyraźnie było widać głęboki odcisk strun na opuszkach. Pomasował kciukiem palec wskazujący i odkrył, że jego dłonie drżą z podniecenia. Chciał więcej muzyki. Obudził się w nim morderczy głód, który od razu było widać na finnowej twarzy. Nie wyglądał na człowieka po pięciu testach i sprawdzianach lekcyjnych, a na osobę posiadającą niespożyty zapas energii. Kipiał nią cały i wydawało mu się, że dostawał ją regularnie od Vinciego za każdym razem, gdy krzyżowali wzrok. Potarł dłonie o siebie, postukał nimi o siebie i wbijał łapczywy wzrok w ten drugi pergamin, oryginał. Nie musiał walczyć ze sobą zbyt długo, czuł nieme przyzwolenie Puchona.
- Twoja interpretacja jest do wyuczenia się i zapamiętania. To z pewnością nie. Chcę więcej, Vinci. To dla mnie za mało. Chcę czuć ból palców, bo to mi mówi, że daję z siebie wszystko. Nie mogę cię jednak prosić o to, byś i ty naraził specjalnie dla mojego kaprysu sprawność swojej dłoni i nadgarstka. - popatrzył nań poważnie. Sięgnął po zapomnianą butelkę piwa i zwilżył gardło, usta, przymknął oczy wydzierając z posmaku alkoholu czystą przyjemność. Po chwili zaczął wyginać palce i nie miało to nic wspólnego z nerwami a namiętnym przygotowywaniem się do jeszcze większego wysiłku. Po chwili zatrzymał swój gest stwierdziwszy, że jest idiotą, jeśli myśli, że uda mu się namówić Vinciego do epicko morderczego tempa.
- Bez ciebie nie dam rady. - zdziwił się, że te słowa opuściły jego usta bez obowiązkowego filtra w mózgu. Zaplótł palce na karku i patrzył z daleka na starą, oryginalną wersję utworu. Nuty rozmazywały mu się przed oczami, było ich multum, kłębiły się i skrywały w sobie drogę do mistrzostwa. Niestety było to poza jego zasięgiem, bowiem odkrył, że bez Vinciego nie zrobi tego kroku. Nawet gdyby mógł, nie chciałby. Powiódł wzrokiem do jego prawej dłoni, by sprawdzić czy widzi tam jakieś szkody i objawy przepracowania. Nie, było dobrze lecz mimo wszystko przyzwoitość zabraniała Finnowi prosić o współudział w psychopatycznym szaleństwie. Są pewne granice, które to tylko Gard przekraczał bez mrugnięcia okiem - rzecz jasna, jeśli mówimy o muzyce. Nie miał żadnego prawa ciągnąć ze sobą niewinną osobę, choć chciał, tak bardzo tego chciał! Dłonie rwały się do ruchu. Zsunął je z karku, złożył przed twarzą niczym do modlitwy, kciuki oparł o usta i myślał.
- To fenomenalne. Mam u ciebie dług. Cholerny duży dług, stary. Mówię to poważnie i nie chcę słyszeć "nie trzeba, nie przejmuj się". - w końcu się zamknął, bowiem te słowa były ostatnimi zanim wpadł w jeszcze głębsze muzyczne gadulstwo. Całe jego ciało drżało z ekscytacji, zaraził się tym wszystkim od Vinciego. Mimo pochłonięcia muzyką nie mógł wyzbyć się z pamięci ciała żaru, który zniknął, a o którym zaczął podświadomie myśleć. Skąd się wziął? Dlaczego? Jaki ma cel? Co mu wyrządzi? I to wszystko dzięki jednemu człowiekowi, najlepszemu jakiego dotąd spotkał na swojej drodze. Nie zmarnuje tych ostatnich miesięcy w Hogwarcie. Oj nie.
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptySro 24 Paź 2018, 00:27

Uczucie ustępujących pod naciskiem jego palców mięśni było przyjemne i satysfakcjonujące, niezmienna sekwencja ruchów przywracała równowagę po muzycznych uniesieniach. Jego pomoc nie była wcale profesjonalna, nie znał się na masażu, jedyne co był w stanie zrobić to maksymalnie wyczulić się na reakcje jego ciała, wsłuchać się w cichy szept intuicji, która kierowała palcami. Wewnątrz wcale nie był tak pewny siebie jak mogłoby się wydawać po pewnych ruchach dłoni, sprawiających wrażenie, że dobrze wie co należy zrobić. Oczywiście skurcz mięśni nie był kontuzją wymagającą profesjonalnego podejścia, minimum rozumu jakim przecież dysponował stanowczo wystarczało, zrobił dokładnie to co wykonałby na samym sobie, a wiadomym jest, że takie metody często się sprawdzają. Wiedział, że nie robi mu krzywdy, a mimo to każdą oznakę, że postępuje we właściwy sposób przyjmował z ogromną ulgą, jakby nie był tak do końca pewny. W gruncie rzeczy chyba bał się dołożyć mu cierpienia.
Na słowa Puchona cały się rozpromienił, świadomość, że udało mu się ulżyć mu w cierpieniu, które, bądź co bądź, sam poniekąd wywołał, a w dodatku nie musiał użyć do tego magii, która tak bardzo ułatwiała sprawę – napawała go dumą. Nie wiedział czemu pozwolił sobie na chwilę czułości, na krótki, choć wymowny gest, gdyby pomyślał o tym choć przez chwilę, pewnie powstrzymałby się w ostatniej chwili, przerażony samym sobą oraz tym jak może zareagować Finn. Nie pomyślał, działał w pełni spontanicznie, impulsywnie, kierowany uczuciami nagromadzonymi w nim w ilości przekraczającej pojemność bijącego z dziką prędkością serca. Wstrzymał oddech na ten krótki moment gdy czuł pod dłonią ciepłą, rozluźnioną skórę, zacisnął wargi w momencie gdy zmuszony był przerwać ten dotyk i nieświadomie rozchylił je lekko gdy poczuł zaciskające się na przegubie palce. Oczyma odnalazł najprzyjemniejszy odcień błękitu jaki mógł sobie tylko wyobrazić i również poczuł niepokojąco przyjemny żar zdający rozchodzić się od miejsca, w którym stykała się ich skóra w stronę łokcia, aż do klatki piersiowej, doprowadzając do wrzenia włoską krew krążącą w żyłach.
Nie... – wydusił z siebie ciche słowo i oblizał wargę, ewidentnie musząc sobie przypomnieć w jaki sposób używa się języka – ...nie ma problemu.
Finn puścił w końcu jego rękę, co umysł Viníciusa przyjął z wyraźną niechęcią, zmuszając go do odprowadzania wzrokiem oddalającej się dłoni Puchona. Ukradkiem westchnął bezgłośnie, poczuł się nagle jakby przebiegł maraton, gorąc znów zaatakował jego policzki, tym razem zmieniając ich barwę na nieco ciemniejszą, za wszelką cenę próbował opanować nierówny oddech. Miał ochotę paść na trawę i wpatrywać się w prześwitujące przez koronę drzewa promienie słońca aż do momentu, w którym uspokoi się całkowicie. Chwycił butelkę piwa, ale zamiast wziąć z niej choć łyka, zawiesił się na moment, poświęcając swoją uwagę przemyśleniom. Co właśnie się wydarzyło? Co znaczył ten szybki gest i czy właściwie musiał mieć jakiekolwiek znaczenie? Pewnie niepotrzebnie poddawał wszystko interpretacji, narażając się na wyciąganie niewłaściwych wniosków, takich, które były najbliższe jego własnym odczuciom. Czy zawsze będzie się czuć w taki sposób, przebywając w towarzystwie Garda? To była niepokojąca myśl, natłok emocji jaki teraz w nim szalał na dłuższą metę musiał być przeżyciem nader wyczerpującym.
Finn nie pozwolił mu na intensywne rozmyślanie, szybko powrócił do rzeczywistości uparcie ciągnąc za sobą Viníego, a na jego twarzy znów było widać żywe zainteresowanie. Nie nim, muzyką. Czy czuł z tego powodu rozczarowanie? Wziął łyka piwa, nie potrafiąc samemu sobie udzielić odpowiedzi, dwoma palcami rozmasował skórę tuż nad brwiami, podejmując próbę pełnego powrotu do otaczającego ich świata. Dość bujania w obłokach, Marlow, czas na analizę. Wiedział co go czeka, znał to przecież dobrze, nie raz był tego świadkiem na próbach zespołu. Tryb muzycznego psychola został uruchomiony i teraz pracował na najwyższych obrotach. Pochylił się nad nutami, podążając i próbując nadążać za Finnem.
Gdyby tempo było wolniejsze, nie robiłoby takiego wrażenia. Cała ta piosenka jest mordercza i właśnie dlatego zapiera dech w piersiach. No a poza tym nie pomyliłeś się przecież, tylko raz, o, tutaj. – stuknął dwa razy palcem w miejscu gdzie zmuszeni byli pominąć kilka dźwięków. Finn zresztą wspomniał o tym zaraz. – Mogę Ci powiedzieć jak to możliwe, ale grozi ci to popadnięciem w samozachwyt, sam nie wiem, wolałbym jednak nie ryzykować – na jego ustach zawitał cień uśmiechu, który zniknął gdy przyłożył do nich butelkę, by wpić dwa łyki pysznego, korzennego piwa. Przejął od Finna pergamin i leniwie obserwował jak ten sięga po swoją gitarę. Cały Gard, nie potrafił usiedzieć bez niej nawet pięciu minut kiedy znajdowała się tak blisko. W duchu zaśmiał się na ten widok, nie potrafił mu się dziwić, tak przecież robi się kiedy jest się zakochanym – obiekt swoich uczuć chce się mieć blisko siebie, prawda? Finn miał teraz gitarę na udach, a Viní... Viní ukradkiem obserwował blade dłonie, które znów obejmowały gryf, blisko siebie mając co najwyżej butelkę piwa. Nie zdążył nawet zmarkotnieć, zapis nutowy znów został mu odebrany, a do uszu dotarła kolejna fala wypowiedzianych przez Puchona słów. Bawiło go to, poprawiało mu to humor. Tak beztrosko paplać potrafił tylko o muzyce i choć sam nie potrafił wspomóc go wieloma radami i uwagami, zawsze był gotów go wysłuchać. To dlatego gdy poczuł na sobie wyczekujące spojrzenie kumpla, zakłopotał się nieco i podrapał po głowie, wprawiając w ruch loczki.
Co do tych jednostek... trochę głupia sprawa, zorientowałem się w ostatnim momencie, ale nie chciałem nic Ci mówić żebyś przypadkiem nie zrezygnował. I to chyba był spory błąd, pewnie stąd ten skurcz, nie przywykłeś do takiego tempa i nawet się go nie spodziewałeś. Przepraszam, to moja wina. – wypadało przeprosić, choć mimo wszystko uważał, że efekt był warty kłamstwa. Owszem, Finn przypłacił to odrobiną cierpienia, ale przecież ostatecznie nic złego się nie stało, a o skurczu na pewno zdążył już dawno zapomnieć. Nie miał w sobie wiele skruchy, choć nie można też powiedzieć by słowo to wypowiedziane było nieszczerze. Na chwilę oniemiał, słysząc propozycję powrotu do nut, zamarł z butelkę piwa w połowie drogi do ust. Dobrze, że nie zdążył się go jeszcze napić, pewnie oplułby wszystko dookoła. – Nutowy? Ale przecież to nierealne, sam wcześniej zauważyłeś, że nuty zapisuje się o wiele wolniej i miałeś rację. Stary, cieszę się, że tak we mnie wierzysz, ale to chyba wykracza poza moje możliwości. To na pewno wykracza poza moje możliwości. Pewnie musiałbym zapisać wszystko od razu i tylko ściągać je w odpowiednim momencie, wiesz jak wysoko będzie szła ta pięciolinia? Albo szeroko? Albo to i to? – zamachał rękoma (w jednej wciąż trzymał zapomnianą butelkę), gestykulując jak to miał w zwyczaju, pokazując mu jak wielki obszar zajmą nuty. A mimo to w kącikach jego ust czaił się już uśmiech, czekając tylko na odpowiedni moment by w pełni wykwitnąć na viníciusowej buzi. – Palce zupełnie mi zdrętwiały, słowo daję, że jeszcze chwila i musiałbym przestać. Ale prawdziwy gorąc był dopiero potem. Jakby płonęła mi skóra. – podniósł na niego wzrok i natychmiast zrozumiał swój błąd. – jak przestałem, znaczy się, chyba musiałem napinać mięśnie, że tak mnie paliły. – zaśmiał się nerwowo, odwrócił wzrok, a usta zatkał sobie piwem, by nie gadać dalszych nieprzemyślanych głupot.
Finn wyglądał prawie jak narkoman, właściwie obaj tak wyglądali, ze swoimi nienaturalnie roziskrzonymi oczyma, drżącymi z przejęcia dłońmi i myślami, które wybiegały tak daleko, że czasem ciężko było za nimi nadążyć. Widział spojrzenie wbite w drugi pergamin, teatralnie wywrócił oczyma i z głośnym, równie teatralnym westchnieniem podał dzieło szatana prosto w ręce psychola.
Chcesz to zagrać? – w jego głosie tuż obok niepokoju słychać było zaciekawienie. Uniósł brwi, patrząc wymownie na zwój. – TO zagrać chcesz? Wiem, że sam to proponowałem, ale... Merlinie, Finn, sam nie wiem. Skurcz złapał Cię przy krótszej i wolniejszej wersji, ja na tym nie ucierpiałem, ale ty... chcesz ryzykować, że to się powtórzy? – podrapał się po gładkim policzku, nie odrywając wzroku od gęsto zasianego nutami pergaminu, kusił go, zdawał się wyszeptywać obietnice melodii, która zostanie w nich na długo, bardzo długo. Chwile takie jak te – przełamywanie własnych barier, wspomina się latami. Czuł się rozdarty, z jednej strony odnosił wrażenie, że taka brawura może zostać ukarana przez los, z drugiej pragnął usłyszeć oryginał co najmniej tak samo mocno jak Finn chciał go zagrać. Wziął łyka alkoholu, kupując sobie kilka sekund, zdążył dojść do wniosku, że to nie jest dobry pomysł, że nie powinni się tego podejmować bez odpowiedniego przygotowania, że najpierw należy opanować wersję podstawową, a wtedy on odezwał się pierwszy, wypowiadając słowa, które zupełnie go zaskoczyły, a po sekundzie rozbroiły, nie pozostawiając najmniejszej szansy na skuteczną defensywę. Podniósł na niego zdziwione spojrzenie i przekrzywił nieświadomie głowę, przez moment po prostu przyglądając mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy i zaciśniętymi wargami, przez co zdobiący je pieprzyk rzucał się w oczy bardziej niż zazwyczaj. Milczał, co nie zdarzało mu się zbyt często. Właściwie rzadko zdarzało się by z ust Finna padło więcej słów niż od Viníego. Odnotował ten fakt z niejakim rozbawieniem. Chciał zaprzeczyć, lecz ten znów znalazł się o krok przed nim, oznajmiając mu, że nie chce słyszeć słowa „nie”. Z jego gardła wyrwał się cichy śmiech, przeczesał palcami loczki.
Dobrze, niech Ci będzie, masz u mnie dług. Zgłoszę się do Ciebie w dogodnym dla mnie momencie i nie omieszkam wykorzystać Cię do czego tylko zapragnę. A Ty nie będziesz mógł mi odmówić. Stoi? – uniósł brew, starając się zamaskować rozbawienie, które mimo pełnej powagi miny w całości odbijało się w czekoladowych tęczówkach. Nie był najlepszym aktorem, nie potrafił zakładać na twarz masek. W końcu nie wytrzymał, posłał mu uśmiech odsłaniający szereg białych, choć raczej krzywych zębów. Przy Finnie nie potrafił zachować powagi, nawet tej udawanej. – Wiesz co? Z naszej dwójki to ja jestem lepszy w przekonywaniu do swoich racji, ALE! – tu wyciągnął palec wskazujący – masz szczęście, jestem łatwy. – sięgnął po pergamin, usiadł obok niego i rozłożył to długie cholerstwo na swoich oraz Finna udach. Przemilczał fakt jak bardzo rozbroił go przed momentem, pozbawiając możliwości odmowy. Nie musiał wiedzieć jak niewiele energii musiał włożyć by przekonać Viníego do zrobienia czegoś, co sprawiało mu radość.
Zagramy to ustrojstwo. Znaczy Ty zagrasz, ale na moich warunkach. Przede wszystkim musimy uciąć to o połowę, dziewięć minut, a tyle nam to zajmie, to nawet nie szaleństwo tylko czysta głupota. – to mówiąc, wskazał na pergaminie moment, który uznał za dobry to urwania melodii. Była to bez mała połowa utworu, ponad cztery minuty morderczej gry, co i tak uważał za wiele, tym bardziej, że tuż przed końcówką czeka ich wyjątkowo intensywny moment gęsto oznaczony nutami. – Po drugie muszę zapisać to od razu, normalnie jestem w stanie robić dwie rzeczy jednocześnie, ale utwór jest tak szybki, że nie ma na to szans. Kiedy będę to przenosił, Ty zyskasz chwilę żeby zapoznać się z utworem i trochę się przygotować. Co Ty na to?
Przechylił butelkę, wlewając do ust kolejnego, całkiem sporego łyka korzennego napitku, po kilku butelkach tego cuda zgodziłby się na wszystko. Kto wie, może jeszcze zagrają dziewięciominutowy utwór? Wystarczyłoby aby Finn wyczuł moment, w którym będzie w stanie nakłonić go do czego tylko zapragnie. Kiedy uzyskał od niego potwierdzenie, złapał za różdżkę i znów nakreślił pięciolinię, tym razem żółtą. Zerkając na rozłożony na ich nogach utwór, przenosił go kawałek po kawałku, zapisując świecącymi na czerwono nutami. Uznał, że w otoczeniu natury takie kolory lepiej się sprawdzą, nie będą zlewać się z krajobrazem, dodatkowo utrudniając zadanie. Mozolnie przepisywał nuta po nucie, a na drugą stronę pięciolinii przeszedł dopiero gdy zapisał już całość i wziął jeszcze łyka piwa. Należało mu się, czekał go przecież kolejny, wcale nie mniejszy wysiłek.
Finn Gard
Finn Gard

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptySro 24 Paź 2018, 20:38

Rekord długości posta. Rekord życiowy, zapisuję, by upamiętnić tego mordercę, który mnie przeraził. 2626

Właśnie na tym polegała między nimi zasadnicza różnica. Vinci reagował spontanicznie, nie szczędził uśmiechów i drobnych gestów, nie musiał się pilnować (a przynajmniej Finnowi biednemu nic na ten temat nie wiadomo). Zachowywał się tak naturalnie i swobodnie, jakby świat kochał go za samo istnienie. U Finna pojawiały się schody już przy uśmiechach. Choć przychodziły mu łatwo, nigdy nie były tak pełne i intensywne jakimi obdarzał go Vinci. Nader rzadko porywał się na spontaniczne szaleństwa bez obmyślenia planu B, bez zatroszczenia się o ewentualne ryzyka i konsekwencje. To na dłuższą metę było męczące, zatem dzisiejszy nietypowy gest Vinciego nie uszedł jego uwadze. To właśnie należało do czegoś nieplanowanego i niekontrolowanego. Choć jeszcze nie tak dawno temu poczułby się tym przytłoczony, tak dzisiaj nie tylko zaczerpnął z tego przyjemność, ale i wstyd się przyznać, oczekiwał czegoś więcej. Finn odkrywał w sobie deficyt we wchodzeniu w głębsze interakcje z ludźmi. Trzymał wszystkich na dystans, odnosił się z życzliwą rezerwą, aż tu nagle spadł mu z nieba taki Vinci. Ten przekraczał narzucone granice z naturalnym sobie wysublimowaniem, w taki sposób, że Finn nie zdołał się na to gniewać. Z zainteresowaniem obserwował swoje własne reakcje na bardziej wylewny dotyk - trzeba przyznać, że obserwacje przeszły jego najśmielsze oczekiwania. Nagle chciał chcieć więcej tylko nie wiedział jak się do tego zabrać. Vinci zarażał go swoją swobodą i Finnowi pozostawało jedynie modlić się do nieistniejącego boga, by w odpowiedzi nie przesadził i nie zraził do siebie tych, na którym mu zaczynało zależeć. Vinci niewątpliwie zaczynał zaliczać się do tego grona.
Nie spodziewał się, że uda mu się go dziś zaskoczyć. Jego bezwiedny wzrok wyrażał coś dziwnego, czego nie umiał nazwać, a co wybudzało w nim poczucie zniecierpliwienia. Chciał to tajemnicze coś już, teraz, tylko nie wiedział dokładnie co to było - poza niedawno odkrytą ochotą przesunięcia własnych granic o ten jeden mały kroczek. Tym razem nie mógł przypisać oświetleniu rumieńca jaki dostrzegł na policzkach Puchona. To go tknęło i wpędziło w ledwie sekundowe poczucie nieważkości. Chciał się wyrwać ze swojego ciała i zobaczyć swój wyraz twarzy - co jest przyczyną pociemniałych plam na polikach Viniego? Czy to ten gest, na który się porwał? Czy nie jest zbyt wylewny? Uczynił to pomyślawszy o tym ledwie sekundę, wymsknęło mu się coś nieplanowanego, co tylko go mile zaskoczyło. Dlaczego na wszystkie skrzaty tak bardzo się na tym koncentrował? Czemu go to interesowało? Odpowiedź była już na horyzoncie lecz jeszcze jej w pełni nie dostrzegał.
Potarł dłonią szyję, jakby próbując tym gestem rozluźnić ściśnięte gardło. Mieli za sobą udaną próbę, zagranie utworu zakończyło się powodzeniem, choć nie bez powikłań i poczucia niedosytu. Finna to tak mocno ekscytowało iż zapragnął z całego serca podzielić się tym uczuciem właśnie z Vincim. Marzył, by ktoś poczuł dokładnie to, co on teraz - to pragnienie, ten głód wiedzy, podniecenie, intensywność, wyostrzenie zmysłu słuchu i dotyku, ciepło rozlewające się od wewnątrz, które wraz z ustaniem muzyki normowało się do naturalnej ciepłoty ciała. Chciał, by tę definicję szczęścia Vinci zaznał i poczuł, bowiem pragnął zobaczyć jego reakcję, gdyby faktycznie mu się to udało. To miłość do muzyki, bezgraniczne oddanie się jej i pełne zaangażowanie. Skurcz przedramienia odszedł dawno w niepamięć, nie pozostało po nim nic oprócz faktu, że Vinci nie siedzi już naprzeciw tylko tuż obok, czyli znacznie bliżej.
Faktycznie umysł Finna pracował teraz na najwyższych obrotach napędzany sporą ilością ciepłego szczęścia. Nawet ból nie był w stanie mu przeszkodzić w cieszeniu się z dzisiejszego popołudnia. Zapamięta je głęboko, by móc je odtworzyć w chwili, gdy jego powieki znów zacznie nękać koszmar z dzieciństwa. Przeżywał antidotum na przeszłość i czyż to nie istotne, że najważniejszym jego składnikiem był Vinci?
- Szczerze mówiąc zestresowałem się przy tej pomyłce, ale nie dałeś mi nawet chwili bym się tym przejął. - stwierdził powracając myślami do tamtego momentu, którego wolał uniknąć. Chciał być perfekcjonistą, w szczególności w oczach członków kapeli. Jego usta zadrżały, gdy powstrzymał szerszy uśmiech. Samozachwyt. Nie, nie wierzył w to. Podchodził wobec siebie surowo i pomimo aprobaty Vinciego zmuszał się do szukania w sobie błędów do naprawienia. Muzyk muzyka zrozumie. Perfekcjonizm, mistrzostwo, opanowanie kunsztu tworzenia muzyki w stopniu zaawansowanym, niedostępnym dla zwykłych ludzi. Wiedział, że niepoprowadzony nie odniósłby sukcesu. Choć to on uderzał w struny, to do ich stworzenia przyczyniał się Marlow.
- Oj, Vinci. Nie przejmuj się tą głupotą. Przecież to nie mój pierwszy skurcz muzyczny. Uwierzyłeś, że nadążę i zobacz, nadążyłem. - był z siebie taki dumny, nie wspominając o zalewającej go fali wdzięczności wobec Vinciego za solidny współudział. Szukał w myślach sposobu okazania tego. Nie był pewien co mógłby zrobić, by oddać tę emocję w pełni. Jak robią to osoby bardziej wylewne? Nie miał nawet punktu zaczepienia, a było mu głupio zapytać o to Vinciego, wszak o niego tutaj chodziło. Popatrzył w jego oczy i przymrużył swoje, lustrując  go uważnie wzrokiem.
- Powiem ci coś, przyjacielu. Nie wierzę w to, że uda ci się zapisać to nutami w takim tempie. Ja wiem, że ci się uda, bo widziałem co robisz z perkusją. - wzniósł niemy, krótki toast w jego imieniu i przyłożył szyjkę butelki do ust wlewając do gardła korzenny łyk piwa. W tej wypowiedzi pewność siebie biła na dobry kilometr. - W sumie dałeś mi lekturę do poduszki na najbliższy miesiąc. Będę wkuwał te nuty bardziej niż łacińskie nazwy ziół stopnia zaawansowanego, które powinienem umieć na wczoraj. - i miał rację, zapewne zarwie dzisiejszą noc na obsesyjną analizę oryginalnego utworu, będzie wpatrywał się w pergamin jak oczarowany, jakby spełniło się marzenie, za którym gnał całe życie. To klucz do sukcesu. Ważny krok, który chciał zrobić, by stać się lepszym niż jest.
Ożywił się jeszcze bardziej, o ile wciąż to możliwe. Czyli Vinci wiedział co miał na myśli, to cudowna wiadomość. Płonące palce to określenie zrozumiałe głównie muzykom i artystom oddającym się swojej pasji bezapelacyjnie.
- No właśnie, to było silniejsze ode mnie. Nie mogłem zrezygnować, bo jakże wtedy spojrzałbym ci w oczy? - teraz to on się na chwilę zmieszał, bo nie był pewien do czego właśnie się odniósł - czy do uderzania w struny i utrzymywania tego piękna czy pochwycenia jego przegubu, by nie pozwolić na zbyt szybkie zabranie żaru, który go tak od środka rozpalił? Zaczerpnął świeżego powietrza, aby wrócić sobie pełne skupienie. Albo mu się wydawało, albo do napięcia muzycznego doszło napięcie... bardziej przyziemne, spiął się w sobie, przesunął językiem po zębach i próbował pozbyć się z ust nagłej suchości. Przypomniało mu się jak wiele czasu poświęcił na samotną grę w zaciszu tajnej sali. Dzisiaj było inaczej i obawiał się, że nie będzie umiał wrócić do przeszłości. Potarł kark, wbił weń paznokcie, by otrząsnąć się z toru myśli, które niezbyt kontrolował. To było naprawdę męczące, ciągłe pilnowanie się.
Uniósł wyżej podbródek. Wyprostował kręgosłup i z bardzo pewną miną skinął głową. Tak, zamierzał TO zagrać. Chciał, czuł potrzebę, parcie i przymus na ugryzienie tego kawałka.
- Narobiłeś mi smaku więc muszę zaspokoić apetyt. A jest on ogromny, jeśli mówimy o muzyce. - stwierdził po chwili patrząc niemalże z obłędem na ściśnięte na pięcioliniach nuty, których ilość zaskakiwała za każdym razem, gdy tam patrzył - a robił z częstotliwością pięciu spojrzeń na półtorej minuty.
- Tak, zgadzam się na dodatkowy skurcz i nawet na opuchnięte nadgarstki. Chcę to zagrać. Wiem, że to wykracza poza moje możliwości, ale chcę spróbować. Jeśli za parę lat to opanuję, to będzie... jak spełnienie marzenia, bo właśnie mi je dałeś, Vinci. Ten pergamin. - wskazał na niego dłonią, choć patrzył na Puchona z pełną powagą. Dopiero wypowiadając te słowa zdał sobie sprawę, że faktycznie tak jest, stąd te uniesienie, które go napędzało i było przyczyną nieposkromionego zapasu energii. Małe kontuzje miał głęboko w poważaniu. Skurcze, pokaleczenie palców, nadwyrężenie nadgarstków... to da się wyleczyć, więc warto podjąć się ryzyka, jeśli w zamian można zyskać coś o wiele bardziej wartościowego. Zapewne gdy dostanie od pielęgniarki tygodniowy szlaban na gitarę będzie gorzko żałował swojej dzisiejszej odwagi lecz nie myślał teraz o tym. Został opętany zawartością tego niezwykłego i grubego rulonu pergaminu. To skarb, to coś bezcennego dla umuzykalnionej duszy. Popatrywał na Puchona i niemo błagał go o wyrażenie zgody na niewypowiedzianą wprost prośbę o pomoc i współudział w osiągnięciu celu. Po chwili pluł sobie w brodę za swój egoizm i wstydził się sam przed sobą za to, że myślał o celowym narażaniu Vinciego na dyskomfort fizyczny w zamian za ucieszenie zmysłu słuchu. Żałosne, tylko psychopatyczny muzyk był w stanie dostrzec w tym wartości dla których warto świadomie pocierpieć.
Pochylił głowę i przyjrzał się uważniej Vinciemu. Dostrzegał w brązie jego tęczówek coś, co ewidentnie mu się podobało, a czego nie umiał nazwać słowem ani uczuciem. Wiedział jednak, że przypadłoby mu to do gustu, cokolwiek to jest. Czyżby to intuicja podpowiadała mu którym tropem iść? Chyba jej dzisiaj posłucha, skoro w końcu się łaskawie uaktywniła. Uśmiechnął się półgębkiem, tak tajemniczo, oszczędnie i profesjonalnie.
- Do dosłownie wszystkiego? - zapytał niby to niewinnie, a jednak wzrok mówił sam za siebie. - Stoi. Jestem ciekaw po co będzie ci jedna sztuka Finna Garda i co z tym fantem zrobisz. - nie czuł ani krztyny niepokoju mimo, że w wypowiedzi Vinciego można było doszukać się elementów grozy, która miała wpędzić Finna w zakłopotanie czy cokolwiek innego. Nie, wciąż płonęła w nim odwaga, a więc i w słowach co rusz się przewijała. Poruszył butelką piwa zdziwiony, że opróżnił ją już w większości. Dokończył resztkę zwilżając ponownie usta. Postawił butelkę przy swoim plecaku, choć nie poświęcił na to nawet odrobiny spojrzenia. Wciąż wpatrywał się w Vinciego, wzrok sam co moment ku niemu wracał. Uniósł brwi wysoko, gdy otrzymał szeroki rozbrajający uśmiech. Jak on tak umiał? Skąd wziął tę umiejętność, bowiem w chwili pojawienia się tego wyszczerza Gard odpowiedział automatycznie uśmiechem. Jeśli tylko Vinci wybuchnie śmiechem to Finn chyba go upije piwem w ramach pokuty, bowiem wtedy obaj wpadali w błędne koło i nie mogli przestać rechotać jak skończone głupole. Wczoraj to przeszli, na lekcji łączonej zaklęć to przeszli, na korytarzu przedwczoraj, gdy to dostrzegli różowe majtki na zbroi rycerza... o nie, teraz nie miał na to czasu, bo zamiast grać na gitarze i pisać nuty zajęliby się histerycznym tarzaniem po trawie oraz wytwarzaniem na brzuchu sześciopaku od tych salw śmiechu.
- CO?! - prawie poderwał się z miejsca. Oparł obie ręce na trawie i wybałuszył oczy na Vinciego. - To znaczy, że się zgadzasz? Naprawdę? Dobrze słyszałem? - w myślach skakał i wołał "tak, potwierdź, potwierdź, błagam, nie przesłyszałem się!" - Ożesznagaciemerlina, naprawdę się zgodziłeś! - powtórzył jak mantrę. - O rany, jakie ja mam dzisiaj szczęście. Mam nadzieję, że nie wyczerpałem limitu... - serce zaczęło bić na przyspieszonych obrotach. Finn cały rwał się do muzyki, do ruchu. Nie wiedział w jaki sposób dać ujście emocjom, bo kłębiły się w nim i kłębiły. Vinci dokładał mu coraz więcej szczęścia. Lada moment będzie miał go w sercu tak wiele, iż wystarczy mu nieme zaklęcie Patronusa, by wyczarować jaskrawy i silny jego kształt. Zabrakło mu tchu z wrażenia, wpatrywał się weń jak oniemiały i nie wiedział jak ma dziękować, co zrobić, by to okazać i czy nie powinien jeszcze czegoś mocniej zaakcentować. Usiadł wygodniej na tyłku i podrapał się po potylicy będąc pewnym, że to jakaś podpucha, że to niemożliwe, aby ktoś był dla niego tak bezinteresownie miły. Nigdy się z takim czymś nie spotkał, to dlatego robiło to na nim mocne wrażenie.
- Tego jest dziewięć minut? Myślałem, że jedenaście ale masz rację, na pierwszym stadium maksymalnie cztery i pół jeśli założymy, że uda nam się utrzymać to tempo. Czyżbym właśnie poczuł stres? - zamrugał i popatrzył na swoją rękę, która wciąż drgała. Potrząsnął nią i przestała drżeć, co skwitował pełnym uznania dla siebie skinięciem głowy. No, tak powinno być. Skoro wiązał swoją przyszłość ze sceną to musiał uodpornić się na wszelaką tremę i stres.
- Nie ma problemu. Ty piszesz, ja się skupiam. Proste. - pokiwał głową i w końcu zainteresował się rozwiniętym na ich nogach długaśnym pergaminem. Popatrzył na różdżkę Vinciego, gdy ten wyczarowywał w powietrzu pięciolinię. Zabarwił ją na żółto co powitał z aprobatą, a już w szczególności, gdy zawiesił na niej czerwone nuty. Czy Vinci zdawał sobie sprawę, że nie używał metody solmizacyjnej, która notabene dla nich obojga była łatwiejsza? Prawdopodobnie nie i Finn nie zamierzał mu o tym przypominać. Wodził wzrokiem po łagodnej choć wyrazistej czerwieni nut, po chwili przyłapał się na tym, że patrzy na profil Vinciego zamiast siedzieć z nosem w pergaminie. Oddychał inaczej, trochę płycej, wyprostował łopatki bowiem poczuł, że ich kolana stykają się. Siedzą obaj z nogami skrzyżowanymi i choć kontakt ten był ledwie znaczący, Finn czuł to bardziej niż mógłby chcieć. Zwrócił na to uwagę i zaczął się nad tym zastanawiać. Słońce znów schowało się za chmurami ustępując miejsca wiatrowi. Mimo jego chłodniejszych smagnięć Finnowi było bardzo ciepło. Był rozgrzany od środka, krew szumiała mu w uszach, krążyła w żyłach, które pulsowały od nagłego wzrostu intensywności odczuwania bodźców. Tak na dobrą sprawę pierwszy raz od dawna miał okazję przyjrzeć się pracującemu Vinciemu. Za każdym razem gdy nań patrzył pierwsze co widział to burza loków, ten chwytający za serce wielgachny uśmiech, a po chwili ożywione oczy. Teraz miał możliwość odkrycia innych szczegółów. Powiódł wzrokiem po pergaminie i ostatecznie zatrzymał go na różdżce Vinciego. Jeszcze nie tak dawno temu władał pałeczkami niczym wirtuoz perkusji. Ciekaw był czy należał do osób oburęcznych nie tylko w życiu instrumentalnym. Zastanawiało go jak mocno musiały boleć go nadgarstki i ramiona, jeśli przeholował. Nigdy nie zastanawiał się jakie są powikłania zaangażowania w grze na perkusji. Zawsze skupiał się na swoich nieśmiertelnie pokaleczonych palcach. Co innego opuszki, które można zakleić plastrem, a co innego przeguby, które raczej były potrzebne w codziennym życiu. Co Vinci robił, jeśli zdarzyło mu się przekroczyć granicę i nadgarstki cierpiały za dnia? To przecież musiało być dwakroć cięższe do wytrzymania niźli poturbowane palce. Nagle go tknęło, czy aby nie przeciążał go na próbie. Musiał bardziej zwracać na to uwagę. Do własnej małej kontuzji przywykł, zaakceptował, co nie znaczyło, że miał pozwalać na to komuś innemu. Raz na jakiś czas można zaszaleć (czytaj: dzisiaj). Vinci zajął się drugą stroną pięciolinii, a Finn dalej go obserwował. Po chwili uniósł dłoń do ust, chciał się podrapać po policzku, gdy nagle odkrył na swojej twarzy uśmiech. Non stop od piętnastu minut siedział na trawie wyszczerzony jak idiota i patrzył na Puchona niemalże bez mrugnięcia okiem. Zapomniał, że miał czytać nuty i się z nimi zapoznawać. Zaaferował się tym, co dane było mu oglądać. Vinci nie rumienił się już jak wcześniej, choć trzeba przyznać, że należało się przyjrzeć jego policzkom, jeśli chciało się dostrzec na nich ciemniejszy odcień. Nawet sposób w jaki się poruszał miał w sobie dużo swobody. Nie wyglądał na osobę, która przejmowała się drobnostkami - i choć tutaj z Finnem mieli cechę wspólną, to widział w tym różnice - Vinci nie patrzył na to, że ma pogniecioną koszulę czy armagedon w bezdennej torbie. Wszystko przychodziło mu tak łatwo, a obserwowanie go skupionego dostarczało Finnowi dziwnej satysfakcji. Pamiętał dzień, w którym tak na dobrą sprawę pierwszy raz go zobaczył. Nie dawał wiary, że Vinci potrafi grać na perkusji. Przypominał bardziej pełnoetatowego przytulacza niż zagorzałego muzyka. Jakże się wtedy pomylił! Mimowolnie uśmiech Finna poszerzył się i to znacznie bardziej, rozchylił usta, a zmarszczki przy końcach ich kącików pogłębiły się, rozjaśniając całkowicie wyraz jego twarzy. Wesołość znowu zaatakowała go ze zdwojoną siłą. Tak bardzo się cieszył, że tu obaj siedzą i szykują się (a przynajmniej Vinci, bo ktoś się tutaj-piekielnie-obijał) do wyzwania. Być może Feliksa udałoby mu się namówić na próbę jednak wątpił, by całe to spotkanie było okraszone bananowymi uśmiechami i namiętnością bijącą z oczu. Oparł łokcie o kolana i śledził każdy ruch Vinciego czekając aż ten nań spojrzy. Napotka wtedy całkiem hojny uśmiech, który wbrew pozorom nie znikał po paru sekundach, a non stop się utrzymywał. Oczy Finna błyszczały z radości i wdzięczności. Tak, bowiem ostatnia emocja - wdzięczność - najbardziej biła z jego mimiki. Pamiętał jego uwagę, by częściej się tak uśmiechał. Pamiętał co też mu odpowiedział. To nie w jego stylu. Sęk w tym, że ostatnimi dniami szczerzył się ponad normę. Popatrywał ciepło na Puchona i wiedział już, że ma przyjaciela.
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyCzw 25 Paź 2018, 19:01

Drobne kontuzje i odrętwienia dla muzyków były tylko dodatkową trudnością dnia codziennego, nie dało się ich uniknąć, trzeba więc było nauczyć się z nimi żyć. Skurcze w istocie nie były niczym poważnym ani wyjątkowym, zdarzały się stosunkowo często. Sam borykał się z tym problemem, poza tym niejednokrotnie przeklinał plecy, które podczas poranków po dłuższej sesji przy perkusji boleśnie przypominały o swoim istnieniu, obolały kark spowalniający ruchy, mrowiące dłonie utrudniające zapisywanie esejów w wystarczająco staranny i czytelny sposób. Ale to przecież był Finn! W chwili gdy zobaczył grymas bólu rozlewający się na bladej twarzy coś chwyciło go za serce, wbiło w nie grubą szpilkę. Świadomość jak wiele cierpienia zaznał będąc dzieckiem sprawiała, że teraz chciał mu go odjąć możliwie jak najwięcej, a tymczasem sam wręczył w jego dłonie pergamin, który się do tego przyczynił. Wyrzuty sumienia na chwilę zajęły jego umysł, choć entuzjazm blondyna i samozadowolenie, którego nawet nie krył szybko się z nimi rozprawiły. Właściwie nie pamiętał kiedy ostatnio widział go w tak bliskim euforii stanie, w oczach miał wesołe iskierki, na usta ewidentnie cisnął mu się uśmiech. To był miły widok, dawał mu do myślenia. Powoli doszedł do wniosku, że możliwość oglądania Puchona w takim stanie jest warta chwili cierpienia, którego nie da się w pełni uniknąć. Ba, przez myśl przeszło mu nawet to, iż wszelkiej maści urazy sprawiają, że może bez skrępowania i wzbudzania podejrzeń dotykać go ile popadnie, przez kilka chwil znaleźć się bliżej niż blisko. Nie, co za głupota. Lecząc, odsuwał na bok wewnętrzne rozterki, czuł bliskość pacjenta, a jednocześnie skupiał się na niesieniu pomocy w takim stopniu, że był jej ledwie świadomy.
Nagle Finn wypowiedział na głos słowo, które sprawiło, że zamilknął, uciszony radosnym szokiem odmalowującym się również w oczach. W myślach nazywał go tak od dłuższego czasu, a jednak niewątpliwie był to pierwszy raz, gdy któryś z nich głośno się do tego przyznał i czuł z tego powodu niemałe wzruszenie. Nie co dzień zyskuje się prawdziwego przyjaciela, miał wiele szczęścia, że udało mu się go poznać nim ten skończył szkołę. I on napił się piwa, choć ze względu na otrzymany komplement ciężko przechodziło mu ono przez ściśnięte gardło. Zabawne, w chwili gdy zgłaszał się do zespołu nie był przekonany czy jest to dobra decyzja, teraz jednak zorientował się, iż zalicza ją jako jedną z lepszych w swoim szesnastoletnim życiu. Zyskał znajomych, znacznie poprawił techniki gry, jeszcze bardziej pokochał swoją małą pasję. Poza kilkoma zawalonymi sprawdzianami i małymi spięciami, które ostatnimi czasy pojawiły się między członkami kapeli, dołączenie do niej niosło za sobą same plusy. Skinął głową, zbyt przejęty bo podziękować mu na głos, opinia Finna wiele dla niego znaczyła, tym bardziej że początkowo odniósł wrażenie, iż ten nie spodziewa się po nim zbyt wiele.
W takim razie będę musiał je przed Tobą schować i dodatkowo zabezpieczyć, jeśli zawalisz owutemy, będę pierwszym podejrzanym. Wyjdzie na to, że celowo dałem Ci melodię żebyś został w Hogwarcie dodatkowy rok. – uśmiechnął się do niego – Co może nie jest takim złym pomysłem. – oczywiście nie byłby w stanie zrobić mu czegoś takiego nawet jeśli wizja zawalającego rok Finna była na swój okropny sposób nader kusząca. Westchnął cicho, egzaminy końcowe zabiorą mu przyjaciela czy tego chce, czy nie, nie będzie miał na to żadnego wpływu. Poza tym... trzymanie takiego talentu w zamkowych murach było okrutne nie tylko wobec samego Finna, ale i całego świata, który powinien o nim usłyszeć. To muzyk, w szkole jedynie marnuje swój talent.  Marlow kurczowo chwycił się tej myśli, czując, że jest ona odpowiednio pozytywna by skutecznie odciągać go od gorzkich rozważań.
Cieszę się, że tylko dlatego nie mógłbyś tego zrobić. – rozważania jak daleko może się posunąć nim Gard zacznie unikać jego wzroku i skrycie (albo, co gorsza, otwarcie) pałać doń obrzydzeniem pojawiały się niemal za każdym razem gdy spędzali ze sobą czas – czyli codziennie, niekiedy kilka razy dziennie. Nie zawsze otwarcie wyrażał swoją sympatię, przez większość czasu udawało mu się panować nad samym sobą i choć wymagało to od niego cholernie dużo wysiłku, uważał to za dobrą cenę w zamian za towarzystwo Finna. Zastanawiał się czasem czy domyśla się czegoś, czy w głowie ma już choćby cień podejrzeń i zazwyczaj dochodził do wniosku, że nie. Puchon, jak zdążył zaobserwować, nie najlepiej radził sobie z pojmowaniem relacji międzyludzkich, a jeśli doda się do tego fakt, iż przez większość czasu przebywał w swoim wypełnionym dźwiękami świecie, wychodzi z tego słodka nieświadomość w temacie viníciusowych uczuć. Być może nigdy tego nie zauważy? Milczał przez większość czasu, ciesząc się z cichego obserwowania rozentuzjazmowanego chłopaka, chciał przypatrzyć się uważnie i utrwalić go sobie w pamięci w takim właśnie radosnym stanie.
Jeśli stanie Ci się coś poważniejszego, będę Ci siedział na głowie dopóki nie doprowadzę Cię do stanu używalności, jojcząc przy tym tak, że będziesz miał mnie dość już po pierwszym słowie. – zagroził mu, jednocześnie już w tym momencie poniekąd zgadzając się na zagranie szybszego utworu. Skoro zastanawiał się nad rozwiązaniem dla ewentualnych skutków gry, musiał przecież rozważać, że w ogóle do niej dojdzie. Wzmianka o marzeniu tylko dodatkowo go rozmiękczyła, przeniósł wzrok na pergamin i powrócił nim do Finna, kąciki ust drgnęły, zdradzając przyjemność jaką sprawiły mu te słowa. Miło było ofiarować komuś marzenie, poczuł się jakby dał mu kawałek swojej duszy i czuł, że trafiła ona w najlepsze możliwe ręce.
Ożywił się, entuzjazm Finna był zaraźliwy, działał na niego jak zaklęcie dodające energii, jeśli takowe w ogóle istniało. Nie do końca świadomie rozpoczął słowną grę i ze zdziwieniem spostrzegł, że Finn podjął ją zamiast się wycofać, a do tego uśmiechnął się w sposób, który bez wątpienia zmieniłby jego nogi w watę gdyby nie siedział już na trawie. Odchrząknął, wbijając wzrok w pergamin, speszył się niespodziewaną śmiałością. Niekiedy z takim trudem przychodziło mu przewidywanie jego reakcji i wyznaczanie własnych granic. Splótł ze sobą palce i wyprostował łokcie, wydobywając z nich charakterystyczny, dla wielu nieprzyjemny trzask.
Zdziwiłbyś się jak wiele pomysłów na wykorzystanie jednej sztuki Finna Garda krąży w mojej głowie. – odparł, szybko sięgając po piwo, którym na chwilę zatkał swoje gadatliwe usta, do momentu aż opróżnił butelkę do ostatniej kropli. Po kilku głębokich oddechach udało mu się wyzbyć onieśmielenia, rozluźnił się i posłał mu uśmiech, na który dostał rozbrajającą odpowiedź. Przegrał, nie mógł się nie zgodzić. I choć wiedział, że wywoła to u niego radość, reakcja blondyna mimo wszystko w jakiś sposób go zaskoczyła, powodując wybuch niezbyt głośnego śmiechu. Pokiwał energicznie głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie słów potwierdzenia. Gdyby dotknął teraz czoła Finna, na pewno mógłby stwierdzić, że temperatura jego ciała odbiega dalece od przyjętych norm, cierpiał na muzyczną gorączkę.
Co najwyżej dziesięć, możemy troszkę zwolnić tempo, może lepiej zagrać to odrobinę wolniej, ale jednak zagrać? – zagryzł wargę, dumając nad pergaminem. Jak ugryźć tego muzycznego potwora? Jak duży wpływ na utwór będzie miało ciut wolniejsze tempo i jednocześnie czy będą w stanie w ogóle to odczuć? Podejrzewał, że będzie koszmarnie trudno bez względu na ewentualne drobne poprawki. Nie, lepiej zostawić to tak jak jest. Przymrużone powieki analizowały zapis nutowy, palce zaciśnięte na różdżce przenosiły go świetlistą pięciolinię. Vinciego wcale tu nie było, znajdował się gdzieś w niebycie, był wyłączony z rzeczywistego świata, żył teraz w świecie rozmyślań i dźwięków, gdzie był zupełnie sam. Świadczył o tym chociażby fakt, że nie spostrzegł uwagi, jaką poświęcał mu Finn i kompletnego jej braku jeśli chodzi o pergamin. Zapisał wszystko, przeszedł na drugą stronę i dopiero wówczas spojrzał na uśmiechniętego szeroko Puchona, na widok którego topniało mu serce. Nie wiedział, że na jego twarzy wykwitł taki sam uśmiech, że oczy zaśmiały się kilkoma iskierkami. Chyba wziął sobie do serca jego uwagę, świadomie lub nie. Zawiesił się przez chwilę, wpatrując się weń pomiędzy żółtymi liniami aż zmusił się do przerwania ciszy jaka między nimi zapadła.
Dobra, to na trzy. – podniósł lewą rękę i wyprostował trzy palce. – raz... dwa...
Finn Gard
Finn Gard

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyCzw 25 Paź 2018, 22:46

Wcielanie do grona najbliższych nowego osobnika zawsze wprowadzało za sobą większe zmiany, w szczególności jeśli chodziło o tych u Finna. Jakoś tak ulegał wpływowi Vinciego, co go z początku niepokoiło, a teraz jedynie zaciekawiało. Przy nim tak łatwo było się dobrze bawić ot tak po prostu. Nie potrzebował wiecznie do tego gitary, wystarczy przypomnieć sobie co wyprawiali w kuchni - mączna katastrofa, wrzucanie pełnych jajek do miski, ewakuacja kurczaka, czerwone fartuchy w zielone groszki... nie przeżyłby tego wszystkiego z uśmiechem na ustach gdyby nie obecność Vinciego. Cieszył się, że nazwał go przyjacielem, a tym bardziej, że ten nie zaprotestował temu określeniu. Poczuł ulgę. To duży znak. Potarł policzki, zdrętwiałe już od wiecznie utrzymującego się na ustach uśmiechu.
- Proszę cię, nie kuś. Serce mi pęka na myśl, że mam stąd odejść, a przecież dopiero co miesiąc temu się tak naprawdę poznaliśmy. Jeszcze się wami nie nacieszyłem. - powiedział w przypływie szczerości. Wyraził zatem na głos swój mały ból, nazwał rzecz po imieniu i okazał tym samym swoje przywiązanie, które narastało z każdym wspólnie spędzonym dniem. Niby czekał go wielki świat, większe możliwości i spełnianie marzeń, ale gdy tak powracał myślami do dzisiejszego popołudnia to czuł w sobie stanowczy protest. Miałby się z tym żegnać zanim się tym nacieszył?
Przebywanie tutaj było takie łatwe i naturalne. Słowa pojawiały się same, szczerość przychodziła sama. I to uczucie ciepła, które utrzymywane było co rusz wymienianymi między nimi uśmiechami. Napawał się tym, chłonął tę chwilę wszystkimi porami skóry i chciał zatrzymać czas, by ta chwila trwała jeszcze jakieś pół wieczności.
- Widzisz? Dlatego się nie martwię o żadne kontuzje. Nie jestem laikiem, nie stanie mi się nic poważnego. Kluczem do sukcesu jest rozluźnienie nadgarstka, a reszta sama się ułoży. - i jakby na znak zaczął rozmasowywać przegub prawej ręki, by przygotować go na delikatne przeciążenie. Wbrew pozorom utrzymywanie rozluźnionych mięśni podczas wysiłku fizycznego jest dosyć trudnym przedsięwzięciem. Tutaj narażali się na naprawdę mordercze tempo, a zatem był pewien, iż nazajutrz rano obudzi się z bólem i zapewne zmuszony będzie zrobić sobie jednodniowy odpoczynek od gitary. Nie zrażał się, wciąż płonęło w nim pragnienie zagrania utworu.
- Zadziw mnie, Marlow. - rzucił mu wyzwanie, nie mogąc pozbyć się z siebie palącej ciekawości. Uderzyła go łagodna fala gorąca, która zaatakowała najpierw jego twarz, a potem zaczęła powoli spływać do całego ciała, nabierając na intensywności w klatce piersiowej. Wszystko to działo się, bowiem i on się mimowolnie spiął, a dostrzegł, że i wypowiedzi Vinciego kryło się znacznie więcej niż można przypuszczać. Chciał to odkryć, poznać prawdę i poczuć na własnym ciele, które zaczynało drżeć od środka na samą myśl, która wydawała się mieć słodkawy posmak. Nigdy nie czuł jeszcze takiej potrzeby kontaktu fizycznego z drugą osobą. Zaniedbał siebie w tym względzie, cierpiał na deficyt gestów mimo, iż nigdy o nie jakoś specjalnie nie zabiegał. Lubił, gdy to Vinci go łatał. Nie znaczy to, że dążył do tworzenia okoliczności kaleczenia siebie właśnie tylko po to, lecz jednak gdy już przychodziło co do czego to przestał odczuwać dyskomfort związany z tym, że ktoś go musi opatrywać.
- Poczekaj. Chwila. - otrząsnął się, odchrząknął zdziwiony chrypką, która pojawiła się przy tych dwóch słowach. Szybko zajrzał do pergaminu, z typowym dla siebie opóźnieniem. Otulił ramionami gitarę, przesunął palcami po strunach i zagrał kilka akordów o różnym tempie. Rozgrzewał palce, próbował skupić się na rozluźnieniu nadgarstka. Podświadomość szeptała mu, że porządny gorący okład raz dwa zapobiegłby potencjalnemu naciągnięciu mięśnia, a wszak tylko jeden z nich był tutaj dawcą żaru... potrząsnął głową, gdy pomyliły mu się palce przy dwunastym progu. Nie może się rozpraszać, to do niego niepodobne. Przez bite cztery minuty Finn trenował swoje palce, by po wszystkim nie były zesztywniałe. Dopiero wtedy skinął niemo Vinciemu na znak, że mogą zaczynać. Serce waliło mu jak oszalałe, a sądząc po rozszerzonych źrenicach Puchona i jego serce musiało bić w szaleńczym rytmie. Pokiwał porozumiewawczo głową w jego kierunku i zatrzymał wzrok na żółtej lśniącej pięciolinii. Czuł w powietrzu narastające napięcie, wyczekiwanie, chwilę, gdy zacznie się tworzyć moc. Wstrzymał oddech i... zaczęło się.
Mimo, że obiecali sobie zwolnić o jakieś pięć jednostek to i tak tempo zaskoczyło Finna. Już w pierwszych sekundach trwania melodii stracił dech w piersiach, patrzył to na pięciolinię to na gryf, całkowicie ignorował prawą rękę - zdawał się na intuicję, bo tylko na to miał możliwości. Przebierał palcami, co rusz przesuwał lewą dłoń po gryfie czytając pojawiające się przed oczami szalone i dzikie sekwencje, zwielokrotnione szybkością ponad normę. Warga mu zadrżała, zaczął oddychać szybciej i wodził wzrokiem po pchanych ku niemu nutach. Przenosił je błyskawicznie na gitarę. Ta wydawać się mogło, że płonęła mu pod palcami, czuł wibracje w pudle rezonansowym, drgania przechodziły na całe jego ciało, wprawiając go w podobny stan. Widział tylko dłoń Vinciego, błyszczący kraniec jego różdżki i przesuwane nuty. O ile na początku trącał naprzemiennie dwie sąsiadujące ze sobą struny i wszystkie poniżej, tak teraz zaczynało to wszystko wzrastać i się komplikować. Rytm był przez chwilę jednolity więc posłał szybkie spojrzenie lewej dłoni i pilnował się, by nadążać za przyciskaniem strun. Przycisnął palce, dźwięki zabrzmiały głośniej, nabrały większego wydźwięku i narastały nieustani. Nuty mu tak kazały czynić, nie dawały chwili wytchnienia. Słuchał ich niewolniczo. W dwudziestej sekundzie zachciało mu się płakać. Zrobiło mu się gorąco, spocił się, ale wbijał jastrzębi wzrok w pięciolinię. Zapomniał oddychać i nie zaczerpnął tlenu dopóki nie przebrnął przez tę sekwencję. Cały drżał od środka, zapomniał o rozluźnianiu nadgarstka. Rozchylił usta, a Vinci w tym samym przyspieszył. Jeszcze bardziej. Zamrugał, wybił dwa błędne rytmy, potem trzy kolejne pod rząd nie zgadzały się, nie wiedział czemu, ale nie przerywał. Mimo fałszującego kawałka nie poddał się, pchał się dalej, obłąkańczym gestem uderzał w struny. To był niemy znak - nie przerywaj, Vinci. Wytrzymaj! Bo wtedy i on wytrzyma, bo robią to razem. Wykrzywił się. Kolejne trzy błędy nutowe, nie zdążył, nie wyrobił się, nie dojrzał ich. Zacisnął zęby, wbił palce w struny, nie odrywał ich dalej niż na pół milimetra. Zaczęły szybko płonąć i boleć. Piekły, ale przesuwał nimi dalej. Melodia była lekka, szybka, ale bolesna w odegraniu. Nie miał plastrów, nic nie hamowało tarcia naskórka o strunę. Otworzył szeroko oczy, bo weszli w moment, gdy muzyka narastała, przyspieszała, nabierała jeszcze większej głośności. Tyle dobrego, że była to ta sama sekwencja, dzięki czemu Finn zdołał ją zapamiętać. Wbił wzrok w gryf i próbował kontrolować swój gest. Miał zaróżowione i gorące palce, skóra zrobiła się na nich miękka, a dalej poddawał ją naciskom. Ciało protestowało, a on zamiast dać mu ulgi wrócił wzrokiem do pięciolinii. Nie mógł przerwać, bo nie wróci do tego już nigdy. Oczy zaszły mu mgłą. Myślał, że to jest szybkie tempo. Mylił się. Czterdziesta sekunda, przestał oddychać. Płonął od środka, spalał się, ledwie panował nad palcami. Drżały od nerwowych tików przez co popełnił kolejne dwa błędy. Jego wiara w całe to przedsięwzięcie malała z każdą coraz szybciej opadającą w eter nutą. Nie poddał się, bo widział, że Vinci tego nie robi. To go zmotywowało, bo zwątpił. Jęknął jeden raz, potem drugi i zmuszał palce do gry. Ton narastał. Przed oczami pojawił się opis akordu. Potężnym gestem przesunął po strunach wchodząc tym samym w jeszcze inny wymiar. Rozciął tym palce, poczuł świeży ból, ciepłą ciecz, która zaczęła plamić skórę i osiadać na strunach. Zignorował to mimo, że dostał od tego niemalże gorączki. Wytrzymać... wytrzymać jeszcze trochę, nadąży! To już sto osiemdziesiąt jednostek, da radę. Musi. Vinci daje radę, więc zrobią to razem. Nuty przesuwały się bez przerwy, a więc brnął dalej mimo, że ból stawał się coraz bardziej uporczywy. Utrzymywał tempo, znał już je. Zapamiętał, choć nie umiał oderwać wzroku od pięciolinii, to ona trzymała go skupionego na zadaniu. Vinci znów przyspieszył, palce też, nastąpiła seria potężnych specjalnie ułożonych uderzeń w struny, które naruszyły strukturę finnowych paznokci i wywołały tak piekący ból iż zmuszony został do wycofania się. Nagle z głośnym jękiem gwałtownym gestem poderwał obie ręce do góry. Gitara opadła na uda i jednocześnie z hukiem pękła struna odbijając się w stronę gryfu, a następnie wyginając smętnie i nienaturalnie w powietrzu. Finn był blady jak ściana przez co błękit jego oczu był jeszcze intensywniejszy. Źrenice miał rozszerzone, jego oczy płonęły głęboką namiętnością, o jaką sam siebie nie podejrzewał. Krew z palców i paznokci spływała po wnętrzu jego dłoni, które wciąż trzymał uniesione w powietrzu. Krople opadły na gitarę. W uszach wciąż słyszał ten dźwięk, ten ton. Wbił wzrok w Vinciego, który z tego wszystkiego krew miał na wargach. Poruszył niemo ustami, ledwie oddychał. Nie umiał już mówić. Nie pamiętał jak używa się głosu, bowiem to serce przejęło nad nim pełną kontrolę. Emocje, szok, obłęd. Przetrwali raptem minutę i czterdzieści sekund z dziewięciu możliwych, zakończyło się to pęknięciem struny i skóry, wieloma błędami z nieważnej już teraz przyczyny, ale udało im się utrzymać narzucone sobie tempo. Jego ręce drżały, koszulka przylepiła mu się do pleców i dopiero chłodniejszy wiatr mu to uzmysłowił. Płonął od emocji i wywołała to muzyka. Czuł, że jego granice się zatarły, że przestał panować nad nimi. Stał się bardzo podatny i wrażliwy, ale czy ktokolwiek był w stanie to dostrzec? Czy Vinci przeżywał to samo? Poruszył głową, poranioną dłonią poruszył w powietrzu, chciał coś pokazać, powiedzieć, ale nie umiał tego wyrazić. Gardło miał ściśnięte, związane niewidzialnym sznurem. Przysunął się do pięciolinii i może wydawać się to śmieszne, przyklęknął przed nią na jedno kolano, bowiem nie był w stanie wstać. Widział przez jej blask oniemiałego Vinciego, choć po chwili skupił wzrok na magicznej złotawej pięciolinii. Przyłożył doń otwartą dłoń na odległość pół milimetra. Przesunął po jej poziomie jakby chciał ją otrzeć, by móc widzieć czerwone nuty wyraźniej. Usłyszał oddech. Chyba swój własny, a może Viniego? Nierówny, szybki, głęboki. Był w głębokim szoku, tak intensywnym, że nie czuł przez chwilę pieczenia palców. To, co się wydarzyło... to, co poczuł... było warte każdego wyrzeczenia. Odnalazł wzrokiem Vinciego. Usta mu zadrżały na jego widok. Po chwili bardzo, bardzo powoli i niepewnie jego twarz rozjaśnił uśmiech i to inny niż wszystkie. Szeroki, ciepły, pierwszy ze wszystkich dotychczas.
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyPią 26 Paź 2018, 14:25

Był gotowy, końcówka trzymanej w ręce różdżki nagrzała się wyraźnie, zdradzając podekscytowanie jej właściciela, sam poruszył niespokojnie ramionami, chcąc w jakiś sposób rozluźnić spięte mięśnie. Był pewien, że wkrótce zaczną, a wtedy Finn poprosił o jeszcze chwilę zwłoki. Nie mógł mieć mu tego za złe, jeśli chcieli to zrobić – obaj musieli czuć się gotowi, ale nie potrafił nic poradzić na uczucie rozczarowania i zniecierpliwienia, które na moment odbiły się na jego twarzy. Mimo wcześniejszego sceptycznego podejścia do zagrania tej melodii, teraz przekonał się już zupełnie (albo został przekonany) i pragnął usłyszeć ten ogrom niesamowitych dźwięków, chciał go już, teraz, w tym momencie. Westchnął, zerknął na Finna i przekrzywił głowę, przypatrując mu się ukradkiem. Blondyn chłonął treść pergaminu z takim zapałem, że mógłby go podejrzewać o zaniedbanie przygotowań w wyznaczonym do tego czasie... oczywiście gdyby go nie znał, to był przecież Finn, muzyka była u niego na pierwszym miejscu, nawet chrypka jaką dało się wyczuć w jego głosie wskazywała na całkowite oddanie nutom. Viní uśmiechnął się pod nosem, jego perfekcjonizm był na swój sposób uroczy, mimo że bywały takie momenty, w których doprowadzał go do szewskiej pasji.
Gard skupiał się i rozgrzewał, więc i Marlow zajął się sobą, rozciągając poszczególne mięśnie oraz rozgrzewając palce i nadgarstki, zupełnie jakby miał zaraz zasiąść do perkusji. Pogrążony we własnych myślach, omal nie przegapił gestu wskazującego, że mogą już zaczynać. Odkaszlnął, świadom że za chwilę nie będzie miał czasu na takie luksusy i ponownie sięgnął po różdżkę. Jedno krótkie spojrzenie na oświetlonego żółtym blaskiem Puchona, krótkie skinięcie głową, oblizane w pośpiechu wargi. Zaczęli, a tempo narzucone od samego początku, mimo że przecież się go spodziewali, w jakiś sposób zaskoczyło ich obu. Z początku rozwarł ze zdziwienia usta, w oczach odmalowała się mieszanka szoku i zachwytu. Dźwięki jakie wydawała z siebie ożywiana wprawnymi palcami Finna gitara przypominały wcześniejszy utwór, wprowadzały w podobny nastrój, a mimo to były dalece lepsze, pełniejsze, bardziej przejmujące. Chwytały za serce zarówno skomplikowaną mieszanką dźwięków, jak i morderczym tempem, które wyrywało z nich przyspieszone oddechy. Kiedy zbliżyli się do pierwszego naprawdę wymagającego momentu, wsunął wargę między zęby i zacisnął palce bezczynnej dłoni na własnym kolanie, drobnymi, nieświadomymi gestami pomagał sobie w uzyskaniu i utrzymaniu stanu maksymalnego skupienia. Gdy dobrnęli do sekwencji, którą w myślach lubił nazywać refrenem, poczuł że wszystko wymyka mu się spod kontroli. Zauważył niepoprawnie zapisane nuty dopiero w chwili gdy rozpryskiwały się w maleńkie iskierki i zostały już zagrane, wybrzmiewając w sposób, który psuł nieco rytm utworu, wewnątrz jęknął, zły na siebie i własną nieuwagę, lecz nie mógł skupiać się na swoich emocjach, musząc gnać dalej do przodu. Zepsuł zapis, następnym razem będzie uważniejszy, zrobi to lepiej, porządniej. Finn zgubił kilka nut, co w natłoku dźwięków omal nie uszło uwadze Viníego, tempo było tak szalone, że ręka powoli odmawiała mu posłuszeństwa i nie pomagało nawet to, że palce na co dzień nawykłe były do trzymania pałeczek, a nadgarstki do szybkich uderzeń w bębny. Był bliski poddania się, ale charakterystyczny dlań upór nie pozwalał mu na tak szybką kapitulację, zacisnął mocniej zęby, przymrużył powieki i przesuwał nuty dalej, dając Finnowi do zrozumienia, że zrobią to choćby mieli to potem odchorować. W pewnym momencie ręka zadrżała mu wyraźnie, sprawiając, że zepsuł rytm, kilka nut zostało przesuniętych zbyt szybko, kilka zbyt wolno. Po serii niewłaściwych dźwięków udało mu się wrócić na właściwy tor, poczuł oblewający go pot i gorącą złość występującą na twarz. Był wściekły, że nie udało mu się zrobić tak perfekcyjnie jak chciał, a szybka, intensywna melodia podsycała kiełkujące w nim emocje, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Gęsia skórka nie opuszczała jego ciała od samego początku, co jakiś czas po karku przesuwał się przyjemnie kąsający dreszcz. Wczepił paznokcie we własną nogę, nuty dwoiły mu się w oczach, a on modlił się by wytrzymać jeszcze chwilę, by nie zepsuć tego zanim przejdą przez kolejny moment, który wyciśnie z nich siódme poty. Palce Finna poruszały się z niebywałą prędkością, dźwięki jakie spod nich wychodziły przeszywały go na wskroś, choć ze względu na poziom skupienia jaki musiał utrzymywać, nie był w stanie nacieszyć się nimi w pełni, wychwycić najbardziej zachwycających szczegółów. Nie żałował, branie udziału w czymś tak niesamowitym było o stokroć lepsze niż bezczynne słuchanie granego utworu.
Polegli niemalże w tym samym momencie, zdążył przesunąć jeszcze kilka nut, jęknął z bólu i zawodu, a różdżka wysunęła się z odrętwiałych palców nim dotarło do niego, że dźwięki gitary ustały. Oczy, które zaszły mu mgłą powoli odzyskiwały żywy blask, w ustach poczuł intensywny, metaliczny smak krwi, który musiał towarzyszyć mu już od dłuższego czasu, a którego nie czuł zupełnie. Dyszał ciężko, drobna klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie, towarzyszył mu tak ogromny natłok emocji i uczuć, że nie potrafił nazwać ich wszystkich. Był zachwycony, a jednocześnie zawiedziony, pełen energii i zupełnie wyczerpany, obolały i szczęśliwy. Głośny jęk Finna ostatecznie przywrócił go rzeczywistości, zamrugał i przeniósł na niego płonące brązowym ogniem spojrzenie, które do tej pory pozostawało wbite w czerwone nuty wiszące między nimi. Widział zakrwawione palce, lecz nie czuł przerażenia ani potrzeby by rzucić się do niego z różdżką w gotowości, wręcz przeciwnie, zalała go fala gorących uczuć, która sprawiła, że przeszył go wyjątkowo silny dreszcz, a w ustach poczuł dokuczliwą suchość bez wiadomego źródła. Wąskie ramiona poruszały się rytm niespokojnego oddechu, podniósł trzęsącą się rękę i wierzchem dłoni otarł zakrwawione wargi, barwiąc skórę szkarłatem.
Puchon przybliżył się do pięciolinii, wyostrzając swój obraz w oczach Viníciusa, wyraźnie dostrzegł pobladłą skórę, płonące namiętnością oczy, wyraźnie zaróżowione wargi, pot perlący się na czole, który jedynie dodawał mu uroku. Poczuł nieprzebraną ochotę by pokonać odległość jaka ich dzieliła, z bliska zbadać głębię błękitu, a pod opuszkami poczuć miękkość jasnych kosmyków, pokusa była silna, toczył ze sobą nierówną walkę. Zacisnął dłoń w pięść, wbijając półksiężyce paznokci we wnętrze dłoni, ból przynosił potrzebne mu otrzeźwienie, zatrząsł się, nie wiadomo czy pod wpływem kolejnej fali intensywnych emocji, czy też chłodu, który przyniósł ze sobą podmuch wiatru owiewający spocone plecy. Powstrzymał się, już prawie wygrał, prawie pokonał własne niedorzeczne pragnienia, a wtedy dostał coś, czego się nie spodziewał, a co w ułamku sekundy pobudziło dudniące serce do jeszcze szybszego pompowania rozgrzanej krwi. Uśmiech jaki wykwitł na ustach blondyna na kilka chwil odebrał mu możliwość normalnego funkcjonowania, zapomniał w jaki sposób chwyta się powietrze, mruga, jak używa się głosu. Powoli, jakby niepewnie podźwignął się z ziemi i na kolanach pokonał pół metra dzielącej ich odległości. Nie spojrzał mu w oczy, bał się tego co mógłby w nich zobaczyć, miast tego zarzucił ręce na rozgrzaną szyję Finna i przytulił się do niego, opierając czoło o jego bark, łapczywie chwytając słodkawo-ostry zapach, który bezsprzecznie się z nim kojarzył. Czuł, że może to być jeden z niewielu, jeśli nie jedyny moment gdy może poczuć go tak wyraźnie, znaleźć się tak blisko. Drżał delikatnie, choć pod wpływem finnowego ciepła, a i fali gorąca jaka zalała go od wewnątrz powoli się uspokajał, po chwili tylko szybki, ciężki oddech zdradzał przeżywane emocje. Był gotowy na każdą reakcję z jego strony i nie przejmował się nawet tymi najczarniejszymi scenariuszami.
Finn Gard
Finn Gard

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptyPią 26 Paź 2018, 20:12

Do perfekcji było im daleko. Utwór został okaleczony wielokrotnie, nuty nie były przeciągnięte do końca, choć ogólna całość zachowała swój sens, tor, rytm i szybkość. Dałby im takie wyciągnięte Zadowalający za ten wyczyn. Chciał pochłonąć ten kawałek w całości choć przyświecała mu myśl, że to niemożliwe. Nie na tym etapie ćwiczeń. W normalnych warunkach najpierw zacząłby od uczenia się nut na pamięć, następnie przyzwyczaiłby swoje palce, rozruszałby je i powoli stopniowo nabierałby tempa. Nie wykraczałby poza swoje techniczne możliwości, a jednak dzisiejsza spontaniczność nie pozwalała Finnowi posłuchać głosu rozsądku. Ta moc brzmienia roznosiła się echem po całym jego ciele. Nie żałował mimo ran. Zapewne gdy emocje opadną zacznie pluć sobie w brodę, wyrzucać nieprofesjonalność - napinał mięśnie nadgarstka, co mogło w najgorszym przypadku zakończyć się zerwaniem ścięgna. Tymczasem naruszył i opuszki i paznokcie, o czym mu grzecznie przypominał piękący ból. Nie mógł jednak poświęcić temu należytej uwagi. Nie, bowiem serce mu płonęło od nadmiaru wrażeń. Lubił perfekcję, dokładność, stawianie kropki na końcu zdania, jednak muzyka rządziła się własnymi prawami. Finn nie był najlepszy w szaleństwie w życiu codziennym - niełatwo przychodziło mu porzucanie skurpulatnie ułożonych planów, żywił nawet awersję przed wagarami, choć kujonem wszak nie był. Tylko w muzyce otwierał się szeroko na świat i odsłaniał uczucia, które tak systematycznie ukrywał. Podczas transu nie miał oporów i hamulców. Zupełnie jakby pozbawiał się ciała i to jego dusza śpiewała.
Nie wnikał z czyjego błędu popełnili tak wiele rażących gaf. Interpretowali dzieło tajemniczego anonimowego mistrza, a więc i tak zaszli daleko jak na pierwszy raz. Pomimo przygotowań nie daliby radę dobrnąć nawet i do czwartej minuty. Nuty były zbyt szalone, zmieniały się w zastraszającym tempie i nakazywały zmieniać tonację z prędkością, jakiej sobie jeszcze Finn nie wyrobił. Chciał się napawać radością, która wypełniała teraz jego trzewia i biła z bezwstydnego ciepłego uśmiechu, który zdobił jego twarz. Odnieśli sukces, dzięki uporowi Vinciego wytrzymali zaskakujące półtorej minuty utworu. Gdy tak pomyślał cóż mogą osiągnąć za miesiąc przy intensywnych ćwiczeniach... robiło mu się tak lekko na sercu. Vinci ewidentnie był w szoku, rozpoznawał tę emocję bez problemu. Nie dziwił mu się, współodczuwali to, co się wydarzyło. Byli autorami mocy muzyki, która wciąż drgała na ich skórze. Zamarł w bezruchu dostrzegając głęboką toń brązowych oczu wpatrujących się w niego z tysiącem emocji. To spojrzenie było tak dalekie i jednocześnie bliskie, iż zapierało dech w piersiach. Nie mógł uspokoić oddechu. Wysiłek, ból, intensywność, a teraz ten wzrok... wszystko to sprawiało, że nie mógł się wystarczająco szybko wyciszyć. To ta chwila, kiedy powinien zamknąć się w zaciszu swej samokontroli lecz poczuł w sobie chęć buntu. Przypomniał sobie zatem najsilniejszy moment w utworze i od razu otworzył szerzej oczy niczym rażony piorunem. To było fantastyczne, fenomenalne, niemożliwe do opisania słowem. Przełknął ślinę, próbował zmusić struny głosowe do posłuszeństwa lecz nie mógł. Z gardła nie wydobywał się żaden dźwięk, tylko serce dudniło i zagłuszało świergot ptaków, szum drzew czy dalekie pohukiwanie sowy. Słyszał tylko swój oddech. Trzymał wzrok zakotwiczony w Puchonie, zatem dostrzegał walkę na jego twarzy. Nie rozumiał co się działo, utrzymywał swój oszłomiony uśmiech na ustach i czekał aż Vinci odpowie tym samym. Zamiast tego zauważył palce zaciskające się na kolanie w pięść, sztywniejące ramiona i wzrok, który z tej odległości wydawał się niemalże czarny. Gdy tylko się poruszył, Finn zrobił to samo. Opuścił ręce, prawą trzymając nieco z boku. To był ułamek sekundy, gdy zrozumiał do czego Vinci dąży. Odchylił ramię, nieświadomie godząc się na nagłą bliskość, która wydawała mu się zupełnie na miejscu. Naraz zaatakowało go mnóstwo bodźców, co skutecznie zabrało mu z płuc zapas tlenu. Pierwszy raz odkąd pamiętał ktoś go przytulił. Niczym nowicjusz chłonął nowe zapachy i faktury, które buchnęły mu prosto w twarz. Barki ugięły się nieznacznie pod ciężarem ramion Vinciego, kiedy pozwalał mu na oplecenie swojej szyi. Nie ruszał się, zupełnie zapomniawszy jak się kontroluje swoje ciało. Próbował skupić się, lecz rozpraszały go łaskoczące w policzek spiralne loki, których lekkość czuł nawet na karku. Jego ramię zapłonęło żywym ogniem. Gorące czoło Vinciego przebijało się temperaturą przez cieniutki materiał koszuli, wlewając w Finna płynny ogień. Słyszał wyraźnie jego szybki oddech, zakłócany swoim, równie niespokojnym. Poczuł nagle na skórze drżenia, potrzebował chwili, by odgadnąć czy to jego ciało tak się trzęsie czy Vinciego, a może oba? Ten moment wyzwolił w Finnie głęboko ukrywaną czułość, której nie oferował chętnie ludziom z racji swojej rezerwy w kontakcie z nimi. Czuł, że ciało Vinciego łapczywie potrzebowało tej bliskości, rozpoznawał to choć nie wiedział jak. On sam odkrył jak wiele brakowało mu w życiu, wszak prawie nigdy nikt go nie przytulał... Minęła sekunda, kolejna, gdy zadziałała intuicja. Objął go lewym ramieniem, takiego drżącego, ciepłego na wysokości jego karku po czym bezwiednie zacisnął palce na chudym barku. Mimowolnie jego powieki opadły, by pozwolić reszcie zmysłów chłonąć moment. Chwytał chwilę, napawał się efektem muzyki, która pchała ludzi ku większej otwartości. Poruszył nieświadomie głową przez co otarł się policzkiem o maleńki skrawek skóry Vinciego i właśnie to nagle nim wstrząsnęło. Zaczerpnął powietrza smakującego i pachnącego czymś świeżym, orzeźwiającym i aż zadrżał z wrażenia. Nagle zrozumiał co się dzieje. To nie muzyka dostarczała mu przyjemności porównywalnej do ekstazy. To bliskość Vinciego, której chciał i przed którą się jeszcze ani razu nie obronił. Nie odmówił jej nigdy, mimowolnie otwierał się przed nim i podświadomie o niej myślał o wczorajszej chwili, kiedy to pierwszy raz poczuł pod skórą ogień. To nie było serdeczne ani życzliwe. To było przyciągające, obezwładniające i bezwstydnie gorące. To nie były reakcje na uprzejmość przyjaciela, Finn pojął, że kryło się za tym coś znacznie większego. W myślach przypomniał sobie niewinne słowa Sophie... "Twój partner nie lubi się tobą dzielić...", co skwitował wtedy śmiechem i nie przykuł do tego należytej wagi. Serce zatrzymało się na jedną pełną sekundę, spiął się przez co mimowolnie przycisnął do siebie Vinciego. Rozgrzewał się nim hojnie i obficie, nie wiedział na czym ma się teraz skupić. To tylko rozbudziło jego ciało, które musiał powstrzymywać przed śmielszym zachowaniem. Chciał westchnąć, rozluźnić się, dopełnić szczęścia jeszcze większym szczęściem lecz nie mógł, bowiem jego serce zaczął oplatać strach. Przejmował powoli nad nim kontrolę spychając na drugi plan wszystko inne. Poruszył się w miejscu, delikatnie i stanowczo wyswobodził się z obejmujących go ramion. Z przerażeniem zlokalizował swoją własną dłoń leżącą niebezpiecznie blisko karku Vinciego. Nie panował nad nią, bolała i płonęła, przesuwała się wbrew jego woli po kołnierzyku, zsunęła na bark i musnęła rozpaloną ciemną skórę na jego szyi. Przesunęła się na nią i zatrzymała w miejscu na tętnicy, gdzie pod palcami czuł wyraźnie przyspieszony puls Puchona. Nim zdołał pomyśleć o konsekwencjach, odsunął głowę i popatrzył prosto w rozszerzone źrenice Vinciego. To był błąd, uciekł wzrokiem, który pechowo padł na jego usta poplamione wciąż kroplami krwi. Finnem wstrząsnął gwałtowny dreszcz, gdy niczym rażony piorunem cofnął rękę. Na jego twarzy malował się strach i to własnym zachowaniem. Popatrzył oniemiały na swoją dłoń, pulsującą od dotyku, którego podświadomie chciał więcej. Zrobiło mu się zimno i gorąco na przemian. Jego ramiona zadrżały, przeniósł wystraszony wzrok na Vinciego, potem znów na swoją dłoń. Zgiął palce, zamknął je w pięści jakby próbował tym gestem zatrzymać w jej wnętrzu ciepło, jakim się uraczył. Nigdy nie podejrzewał siebie o takie emocje. Nie wobec drugiego chłopaka, wszak nigdy nie patrzył na kolegów w ten sposób. Interesował się przecież dziewczynami, zaprosił Cassie na randkę, a i tak czuł, że to wszystko jest bez znaczenia, bowiem odkrył, że pociąga go nie rudowłosa piękność z Ravenclawu a jego własny perkusista o bajecznie roześmianych oczach. To wywołało w nim salwę strachu, której nie umiał powstrzymać, bowiem wciąż był rozemocjonowany od intensywności muzyki. Wydawało mu się, że serce wyskoczy mu z piersi i go tym zabije.
- J...j-ja... prze... - poruszył ustami próbując nieudolnie wykazać się mową. Unikał wzroku Vinciego, bał się go, bał się samego siebie. Cofnął się, usiadł z powrotem na swoim miejscu mentalnie próbując się odgrodzić murem przed Vincim. Trzęsącymi się jak osika rękoma sięgnął po plecak, przypominając sobie nagle o dokuczliwym bólu. Syknął, wykrzywił się, gdy do jego mózgu przebiło się cierpienie. Popatrzył na swoje popękane paznokcie, kciuk miał przecięty z obu stron. Mimo wszystko gwałtownymi, chaotycznymi gestami próbował znaleźć coś w plecaku, byleby zająć ręce i nie musieć stanąć twarzą w twarz z Vincim. Bał się, bardzo się bał, doprawił sobie skaleczenia zahaczając małym palcem o suwak. Potrząsnął głową, zatrzymał dłonie w powietrzu. To szaleństwo, kipiały z niego emocje, a przecież to nie w jego stylu. Zacisnął mocno powieki, rzucił plecak, bowiem nie było sensu się teraz w tym babrać. Oparł łokieć o kolana, a otwartą dłonią zakrył oczy. Był wstrząśnięty przez co nie umiał popatrzeć na Vinciego, a przecież powinien. Gdzie się podziała jego perfekcyjna samokontrola?
- Jag är en twit. - jęknął sam do siebie. - Lyssna, jag är ledsen... - podniósł głowę i zaczął mówić, gdy nagle znów jęknął i pacnął się w czoło. - Nosz. Ja przepraszam Vinci, toprzezmuzykę. - cały się spiął, przygarbił w momencie, kiedy wzrok spoczął na Vincim, starannie omijając jego oczy. Bał się tego, co tam zobaczy. Bał się tego, co jest w jego własnych. Zdenerwował się, wystraszył i wciąż nie mógł uwierzyć. Czuł skradającą się doń panikę, skupiał się egoistycznie na swoich własnych reakcjach, które wymsknęły mu się mocno spod kontroli. Powrócił do ćwiczeń oddechowych, by odzyskać panowanie. Nie wpadł na to by udawać, że nic się nie stało.
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptySob 27 Paź 2018, 17:07

Co kierowało nim w chwili gdy zdecydował się pokonać pół metra dzielącej ich przepaści? Skąd wzięła się nagła, niespodziewana odwaga, która pchnęła go do przełamania bolesnej bezczynności? Czy dalej istniała droga odwrotu, czy też swoją śmiałością odciął ją sobie bezpowrotnie?
Dopadł do niego i przylgnął do ciepłoty jego ciała, potrzebując jej każdym calem swojego istnienia. Bliskość drugiej osoby... bliskość Finna była mu teraz niezbędna do życia bardziej niż powietrze, które przesycone było jego wonią. Zezwolił mu na to, nie odepchnął go, choć początkowo zastygł w porażającym bezruchu nakazującym mu zastanowić się czy nie jest to krótka chwila paraliżu poprzedzająca wybuch negatywnych emocji. Tym silniej chłonął jego obecność, próbując nacieszyć się nią na zapas mimo świadomości, że nie jest to wykonalne. Moment w którym powinien puścić go by móc jeszcze zrzucić ten gest na karb targających nimi emocji i zamknąć w ramach przyjacielskiego uścisku – nadchodził nieubłaganie, wzbudzając w nim silne poczucie lęku przed powrotem do rzeczywistości. Nie czekało go tam nic dobrego, jedynie cierpkie chwile niezręczności i tęsknota za dotykiem tej jednej, jedynej osoby, tej samej, która obdarzała nim tak oszczędnie. Nie spodziewał się ciężaru otaczającego go ramienia, które przedłużyło fizyczny kontakt rozedrganych ciał, czując go, najpierw otwarł szeroko oczy, by po chwili zamknąć je pod wpływem zalewającej go fali spokoju. To, jak bardzo potrzebował bliskości i czułości, jak niezwykle był tego spragniony, zaskoczyło nawet samego Viníciusa. Dobrowolnie pozbawiony zmysłu wzroku, skupił się na całej reszcie. Znów czuł żar, gorąc tak ogromny, że zdawał się parzyć każdą część ciała, a przy tym tak przyjemny, że chciałoby się bez ustanku wystawiać na jego działanie. Słyszał ich wymieszane ze sobą oddechy, czuł serce trzepoczące się w piersiach z taką siłą, że był przekonany, iż Finn bez problemu może wyczuć je i usłyszeć. Zamarł pod wpływem jego ruchu, gładki policzek Puchona zostawił za sobą fragment, który palił jego skórę jeszcze mocniej, zaciskające się silniej ramiona na moment zatrzymały mu dech w piersiach.
Niechętnie pozwolił mu wyplątać się z pętli własnych rąk, uchylił powieki, ale nie potrafił jeszcze wrócić do realnego świata. Poruszył się, lecz pod wpływem dotyku zamarł w bezruchu. Intensywność przeżyć wywołanych muśnięciem dłoni w nader wrażliwym miejscu doprowadziła go na skraj szaleństwa. Przełknął ślinę, gorąca dłoń blondyna dotykająca pokrytej pieprzykami szyi do reszty namąciła w jego głowie. Z początku uważał to za swoje pobożne życzenie, teraz jednak coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, jakoby Finn miałby czerpać z tego przyjemność w równym stopniu co on sam. Odkrył, że pociemniała barwa niebieskich tęczówek podoba mu się jeszcze bardziej, a intensywność spojrzenia jakim został obdarzony zachwyca go i hipnotyzuje. W oczach Finna zobaczył to, co bez wątpienia odbijało się w jego własnych, a mimo to postanowił uciec, stchórzyć. Może i on właśnie to pojął? Przez ułamek sekundy myślał, że Puchon zdobędzie się na kolejny krok, że zbliży się do niego jeszcze bardziej i bez słów przypieczętuje to, co właśnie się wydarzyło, serce zdawało się na moment odmówić dalszego bicia, stanąć w pełnej oczekiwania bezczynności. Spodziewał się oszołomienia ilością bodźców, lecz jedyne co go czekało to pełen strachu szok czarno na białym wypisany na twarzy blondyna. Chciał uspokoić go, zatrzymać, powiedzieć coś, co może jeszcze wszystko naprawi. Poruszył ustami, lecz słowa odmówiły mu posłuszeństwa, nie potrafił wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Drżące ramiona i oniemiałe, pełne niedowierzania spojrzenie to uporczywie wbijane w bladą dłoń, która jeszcze przed momentem dotykała jego skóry, to przenoszone na jego własną, zastygłą w pełnym strachu oczekiwaniu twarz – wszystko to chwyciło go za serce w zgoła inny sposób niż to co przed chwilą przeżył. Co wspólnie przeżyli. Zrobiło mu się słabo, poczuł, że kolana odmawiają mu posłuszeństwa i opadł na pięty, lewą dłonią dotykając gęstej trawy. I on unikał jego wzroku, kierując je gdzieś w dal, w stronę pobliskiej tafli jeziora marszczącej się przy powiewach wiatru. Nieudolnym zająknięciem Finn przypomniał mu o istnieniu ciszy, która nagle go zaatakowała, przynosząc dokuczliwą niezręczność i dyskomfort.
Westchnął bezgłośnie, usiadł na trawie podpierając się ręką i wystawił twarz w stronę słońca, które, być może zainteresowane dramatem dwóch bijących szybko serc, postanowiło wyjrzeć zza warstwy chmur. Przymknął powieki, starając się głębokimi oddechami przywrócić zmącony wewnętrzny spokój, wyciszyć się, oczyścić umysł. Próbował zwalczyć w sobie palącą chęć ucieczki, świadom, że gdyby teraz stchórzył, mógłby nieodwracalnie zniszczyć łączącą ich więź. Tylko to trzymało go w miejscu. Słyszał krzątaninę Finna, ruchy zbyt szybkie i wzburzone, tak niepodobne do jego standardowego zachowania. O czym teraz myślał? Co kryło się w jego głowie? Potrzebował zająć czymś ręce, nie potrafiąc poradzić sobie z ogromem emocji? Bo przecież poczuł je, prawda? Widział to w jego oczach, mógłby przysiąc, że w tej jednej krótkiej chwili, gdy chcąc nie chcąc obnażyli się przed sobą, dostrzegł w nich skrywane głęboko uczucia. Czym go wystraszył? Nic przecież nie zrobił, biernie czekał, gotów dać mu tyle czasu, ile ten mógł tylko potrzebować... czy mimo wszystko popełnił gdzieś błąd?
Serce uspokoiło swój rytm, oddech wrócił do normy, twarz przestała dokuczliwie palić, żar zamienił się w przyjemne, płynące z góry ciepło. Wtem do jego uszu dotarł głos Finna, który zabrzmiał w zaskakująco inny sposób, niezwykle dźwięcznie, naturalnie mimo goryczy, jaka wybrzmiała w jego tonie. Nie zrozumiał co do niego powiedział, chwilę zajęło mu zrozumienie, że nie powiedział tego w języku angielskim. Uchylił powieki, mrużąc oczy gdy oślepiło go słoneczne światło, niechętnie wyprostował się, krzyżując ręce na piersi i z niemałym trudem spojrzał na Puchona. To co zobaczył sprawiło mu ból, w brązowych tęczówkach odbił się smutek. Finn wyglądał na załamanego, a zakrwawione palce jedynie dopełniały całego obrazu, wywołując nieprzyjemny ucisk w okolicy żołądka, niemający nic wspólnego z motylkami, które zdarzało mu się czuć gdy na niego patrzył. Odezwał się znów w swoim twardym, a jednocześnie szybkim i śpiewnym języku, po czym najwyraźniej zrozumiał, iż Marlow nie pojął ani słowa, ponieważ w końcu użył mowy zrozumiałej dla nich obojga. Słysząc przeprosiny, poczuł narastającą w nim irytację, którą usilnie (i bezskutecznie) starał się ukryć za obojętną miną. Smutek przerodził się w niemy wyrzut.
Ach, a więc mnie przepraszasz? Za co, za to, że pozwoliłeś mi się do siebie zbliżyć? Za to, że odwzajemniłeś uścisk? Że dotknąłeś tak jak jeszcze nigdy dotąd? Za to, że Ci się podobało? A może za to, że uciekłeś jak ostatni tchórz, a teraz wykręcasz się muzyką?
Nie wiedział co ma ze sobą zrobić, co powiedzieć, jak zareagować. Na usta cisnęło mu się tak wiele, lecz nie miał odwagi by wypowiedzieć choćby jedno słowo zgodne z tym co w tym momencie czuł. Powoli skinął głową, choć było to oczywiste kłamstwo i wziął głęboki wdech, próbując opanować wzbierającą w nim złość. Nie mógł pozwolić jej zapłonąć z pełną siłą, kiedy przemawiała przez niego furia, nikt i nic nie był w stanie go zatrzymać, rozsądek wróciłby do niego po wielu, bardzo wielu słowach, na których wypowiedzenie nie mógł sobie pozwolić. Za bardzo zależało mu na Finnie, by mógł dać ponieść się wariującym emocjom i zniszczyć wszystko to, na co wspólnie pracowali. Odszukał różdżkę, którą wcześniej upuścił w trawę, niezgrabnie chwycił ją w obolałe palce i zbliżył się do Puchona i, unikając jego wzroku, usiadł naprzeciw niego.
Nie. To ja przepraszam, to przecież moja wina. Nie powinienem był tego robić. – zaskoczyła go pewność i zdecydowanie jakie pojawiły się w tonie jego głosu, zwłaszcza że nie był z nim do końca szczery. Uścisk zakończył się w sposób niepożądany, wprowadził do ich relacji niepewność i chaos, a mimo to nie potrafił żałować, że odważył się to zrobić. Jak mógłby wyrzucać sobie czyn, który przyniósł mu wspomnienie godne miana najszczęśliwszego, jakie do tej pory przeżył? Był niemal pewny, że przywołując je, byłby w stanie wyczarować upragnionego patronusa. – Oprzyj dłoń na moim kolanie, chcę się temu przyjrzeć... – zawahał się przez ułamek sekundy – ...jeśli pozwolisz.
Najwyraźniej powrócili do momentu, w którym czuł się zobowiązany zapytać nim odważy się go dotknąć. Poczuł się tak jak pamiętnego popołudnia na dziedzińcu, gdy chciał uspokajająco pogładzić go po plecach, ale zatrzymał rękę w połowie drogi, zgadując, że nie byłby to mile widziany gest. To go niepokoiło, nakazywało zastanawiać się czy jest to stan przejściowy, czy może w jakiś sposób w swojej relacji wrócili niemal do jej początków. Poczuł, że palące szpony stresu boleśnie zaciskają się jego żołądku, podniósł na niego wzrok by spróbować odczytać cokolwiek z wyrazu jego twarzy.
Patrząc na niego, nie potrafił przestać myśleć o tych kilku chwilach szczęścia. Czy normalnym jest czuć się w taki sposób tylko przez obecność drugiej osoby? Rozdzierające szczęście, tęsknota, nawet pożądanie, a potem pustka, nieprzebrana, niemożliwa do zapełnienia pustka – były to przecież odczucia tak różne, że zdawałoby się iż jedna osoba nie zdoła pomieścić ich na raz w swoim wnętrzu. Zaklął w myślach, chwilowo odzyskany spokój mętniał znów, wystarczyło zbliżyć się do niego, wzrokiem omieść jego twarz.
Przesunął dłonią po brązowych kosmykach, odgarniając je do tyłu i mocniej zacisnął palce na brzozowym drewnie różdżki. Nie dotknął jego dłoni, nie przekroczył tej granicy, dotknął zabarwionej krwią skóry końcówką różdżki i niewerbalnie spróbował rzucić episkey. Raz, drugi, trzeci. Nic się nie działo. Ból w nadgarstku, który czuł od dłuższego czasu teraz przybrał na sile, wykrzywiając poranione wargi w nieładnym grymasie.
Episkey. Episkey. Episkey. – z każdą kolejną inkantacją głos drżał mu coraz bardziej, w końcu przestał, czując w nadgarstku ból, który uniemożliwiał wykonanie poprawnego ruchu. Wypuścił różdżkę z palców, drewienko kilka razy przetoczyło się po trawie – N..nie rozumiem, co się dzieje? – jęknął sam do siebie, z przerażaniem patrząc na własne dłonie. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się coś podobnego, do tej pory magia lecznicza nie odmówiła mu posłuszeństwa. Czy przyczyną był rwący ból czy może chaos myśli, uniemożliwiający skupienie się na swoim celu?
Finn Gard
Finn Gard

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptySob 27 Paź 2018, 18:35

Powrót do rzeczywistości był bolesny dla nich obojga. Przez chwilę znajdowali się w innym wymiarze, gdzie nikt nie byłby w stanie ich zobaczyć. Czas płynął jednak nieubłaganie, nie zatrzymywał się, bezlitośnie uciekał pomiędzy palcami zapraszając między chłopaków niezręczność i inne pochodne tej emocji. Finn nie wiedział co ma ze sobą zrobić. W chwili najwyższego zaangażowania w muzykę został zaatakowany czułością, o jakiej mógł tylko śnić. Zareagował odruchowo, zgodnie ze swoim pragnieniem, a wszak na co dzień zanim wyrazi słowem prośbę analizuje ją dokładnie i sprawdza sens jej istnienia. W tej sytuacji został pozbawiony szansy zastanowienia się nad konsekwencjami swojej szczerości. Był taki podatny i wrażliwy na zranienie, a wszystko to poprzez emocje wywołane szaleńczą muzyką. Gdyby jej tak mocno nie kochał, znienawidziłby. Został zmuszony spojrzeć prawdzie w oczy i się wystraszył. Tak żałośnie, beznadziejnie wystraszył się, co było ujmą na honorze, plamą na imieniu. Jak śmiał okazać strach? Jak mógł nie zapanować nad nim w pełni? Nazywał się Finan Gard, a definiowało się to gorliwym selekcjonowaniem i dawkowaniem emocji, które wówczas okazywał światu. Poczuł się jakby wrócił do przeszłości - taki zwyczajny, naturalny, żywy, wesoły, reagujący spontanicznie i pełnym sercem. W tamtym czasie zwiodło go to na manowce, przez co dnia dzisiejszego był taki, a nie inny. Czy znów zostanie zraniony po tym, gdy pod wpływem emocji oddał gest, który zaskoczył go bardziej niż samego Vinciego? Lodowate paluchy strachu ściskały go za szyję i zaciskały się boleśnie po karku.
Chcąc nie chcąc pod siłą wzroku Puchona musiał zajrzeć w jego oczy. To, co tam napotkał niemalże złamało mu serce. Nie kipiał obrzydzeniem, kpiną ani rozbawieniem. Vinci był po prostu smutny. Z jego powodu, to on się przyczynił do tej drastycznej zmiany mimiki. Swoim strachem okazał nietakt i sprawił mu przykrość. To zachowanie nie było w jego stylu. Otworzył szerzej oczy dostrzegając po chwili niemy wyrzut. Nie usłyszał zaprzeczenia, zupełnie jakby Vinci od razu zaakceptował jego śmiały dotyk. Dotyk, który nie należał już do dziedziny przyjacielskiej serdeczności. Stracił dech w piersiach, gdy zrozumiał więcej. Czuł się paskudnie. Przyczynił się do zasmucenia najweselszej osoby w Huffelpuffie. To podcięło mu skrzydła i skutecznie zagłuszyło niedawny wybuch radości. Nie musiał spoglądać na chłopaka by czuć bijącą z niego złość. Sposób w jaki zaciskał zęby i unosił podbródek mówił sam za siebie. Skrzyżował ręce na ramionach, narysował tym samym między nimi mur, który miał ochronić obu Puchonów przed ... przed właściwie czym? Okrutną prawdą? Tym, że Finn odkrył w sobie coś, o czym istnienia nie miał pojęcia? On przecież wciąż czuł pod palcami wibrujące echo po dotknięciu skóry, pod którą znajdowała się żyła pulsująca gorącą krwią. Ręce mu drżały, chciały więcej, zupełnie jakby nie należały do Finna a do innej osoby. Tak bardzo zatęsknił za ciepłotą jego ciała, że niemalże wyrządziło mu to fizyczną krzywdę.
Poderwał głowę zaskoczony pewnością siebie w jego głosie. To przeczyło temu, co widział na jego twarzy. W co ma wierzyć? W namacalny niemy wyrzut czy w słowa wypowiedziane płynnym, łagodnym tonem nie zdradzającym żadnego pragnienia? Nie przekonało go to, wyraz oczu Vinciego przeczył słowom. Uwierzył brązowej barwie jego tęczówek, ciemniejszej teraz przez przymrużone powieki okolone gęstymi rzęsami. Dotknął swojej twarzy, przesunął dłonią po brodzie, po policzku i zakończył wędrówkę zatrzymując ją na karku. Mógłby przysiąc, że przeniósł na twarz skradzione ciepło. Potrząsnął głową. Nie wierzył. To nie jest wina Vinciego, on po prostu potrzebował przytulenia jak każdy żywy człowiek. Nawet Finn tego pragnął, choć zdał sobie sprawę z tego dopiero dwie minuty temu.
- Nie. - odpowiedział zmienionym głosem, zapominając dodać jakże istotne słowo "wierzę", by Vinci w pełni zrozumiał, że się z tym nie godzi. Tak trudno było trzymać uniesioną głowę. Zapanował nad oddechem lecz jego twarz wciąż płonęła od środka. Mógł się spodziewać prośby o obejrzenie pokaleczonej ręki, która krwią i bólem domagała się atencji. Natłok emocji nie pozwolił mu w pełni odczuwać cierpienia, co było chyba póki co jedyną zaletą. Dzięki temu nie wykrzywił się w grymasie bólu w chwili, gdy Vinci znów skrzyżował z nim wzrok. Szukał czegoś, więc cóż znalazł na twarzy Finna? Wyraźnie zarysowaną pod skórą żyłkę na skroni? Rozchylone usta, które zapomniały jak się mówi? A może oszołomione błękitne oczy, z których wyraźnie wyzierało poczucie winy? Nie umiał mu odmówić. To się nie godziło. Nie chciał mu odmawiać. W innym przypadku bez emocji poszedłby do skrzydła szpitalnego, aby Pomfrey mu to wyleczyła lecz teraz nie chciał iść do pielęgniarki. Pragnął zostać jeszcze chwilę dłużej przy Vincim, by znaleźć sposób na uratowanie sytuacji. Nie może go przecież stracić w taki sposób. Ledwie go zyskał i zwał przyjacielem, a teraz będzie musiał się z nim pożegnać? Nie! Jego serce skurczyło się w proteście. Musi coś znaleźć, aby znaleźć rozwiązanie. Złość Vinciego była naturalna, choć w żadnym wypadku Finnowi nie pomagała. Nagle odnalazł w sobie poczucie zaborczości. Zyskał kogoś i nie chciał go oddać, stracić. Tak bardzo bał się wrócić do dnia, kiedy przed snem nie rozmawiał godzinę z Vincim, a zasypiał od razu. Milczący. Niemy.
Prośba o pozwolenie na dotyk go zabolała. Zanim jeszcze się tak naprawdę poznali rad był z tych niemych bądź szeptanych pytań, bo mógł zapobiec niebezpiecznemu zaskoczeniu siebie czyjąś fizyczną obecnością. Czuł się źle, gdy ktoś go nagle dotykał i gdy przechodziło to przyzwoity maksymalny czas trwania. Teraz się zezłościł i on. Vinci nie musiał o to pytać, przecież powinien o tym wiedzieć. Od paru dni nie było to potrzebne, Finn przywykł, zaczął czerpać z tego przyjemność, zaś jego ciało zapamiętało, iż spod tych palcy płynie ciepło.
- Przecież nie musisz... pytać. - odpowiedział tonem pełnym goryczy, wykrzywił się, odwrócił wzrok. Pierwszy raz na głos przyznał się do swojej rezerwy, co też go w jakiś sposób odsłoniło. Popatrzył na zgięte kolano Vinciego i poprowadził tam rękę. Jęknął, bo nie umiał jej tam ułożyć. Strach znów go zaatakował, błyskawicznie oplótł się wokół jego kości i zatrzymał wędrującą dłoń zaledwie kilka cali od celu. To go zabolało, ale nie umiał tego przełamać. Nie teraz, kiedy w środku rozpacza. Miał ratować sytuację, a tylko ją pogarszał. On, taki dorosły dziewiętnastolatek. Nie pozwolił sobie zamknąć oczu. Zmusił się do uniesienia wzroku, choć kosztowało go to naprawdę wiele. Zadrżał całym ciałem, gdy ciepły wiatr smagnął go zza pleców wysuszając wilgotną od potu koszulkę. To go trochę ocuciło, pomogło mu wrócić do władania swym ciałem i słowem. Zaczerpnął powietrza, wyprostował dotychczas przygarbione barki. Z jego twarzy zniknęło oszołomienie, choć jakaś niema udręka wciąż przemykała cieniem przez jasne oblicze.
Patrzył na różdżkę i czekał na światło niosące ulgę. Nie stało się jednak nic. Popatrzył na zmarszczone brwi Vinciego, który przeszedł na głośne inkantowanie zaklęcia. Również nic się nie wydarzyło. Drgnął, coś go tknęło i zaniepokoiło w chwili, gdy Puchon wykrzywił usta w grymasie bólu. Niemalże z paniką zaczął przyglądać się mu i szukać przyczyny tego stanu. Powiódł wzrokiem po uciekającej różdżce, która zatrzymała się ułożona wygodnie między źdźbłami gęstej i żywo zielonej trawy. Powrócił wzrokiem do chłopaka i odnalazł przyczynę. Prawa dłoń Vinciego drżała, a wystarczyło spojrzeć ciut wyżej, by ujrzeć pojawiającą się delikatną opuchliznę nadgarstka. O dziwo w Finnie wywołało to złość. Zacisnął mocno żuchwę, jego wzrok wyostrzył się, głos odzyskał cały. Vinci znów zaniedbał siebie na rzecz Finna. Nie mieściło mu się to w głowie. Musiał czuć ból, nie pokazał po sobie nic, zignorował, zbagatelizował. To było niebezpieczne wszak Flitwick mówił czym może się skończyć rzucanie zaklęć ranną dłonią. Moc magii wpływała na całą magiczną rękę, więc równie dobrze mógł sobie doprawić opuchnięcie znacznym podwyższeniem temperatury w tym miejscu. Nawet Finn to pojmował, a nie zajmował się magią leczniczą. Przytrzymał zębami dolną wargę, chwilę się wahał, raptem parę sekund. Sięgnął po porzucony plecak i szybkimi ruchami odpiął suwak, wyciągnął stamtąd chłodną butelkę korzennego piwa. Nie, nie zamierzał go popijać podczas, gdy Vinci odczuwał ból. Przysiadł się bokiem do niego, usiadł na trawie ze skrzyżowanymi nogami. Ze złością widoczną w spiętych mięśniach dłoni przystąpił do działania. Chwycił jego przegub, choć wbrew pozorom nie z siłą, a ranną ręką przyłożył do puchnącego nadgarstka chłodną butelkę, na której utrzymywały się resztki zaklęcia mrożącego.
- Powiem ostatni raz. - przerwał ciszę tonem stanowczym, ostrzejszym i niezwykle wyraźnym. Zadbał, by każde słowo brzmiało perfekcyjnie i dobitnie. - Najpierw zajmij się swoją raną, a nie do cholery jasnej znowu moją. Twoje ręce są teraz ważniejsze i nawet nie waż mi się zaprzeczyć. - wbił w niego wzrok. Na zmarszczonym czole pojawiła się głęboka, pojedyncza zmarszczka, rysy jego twarzy wyostrzyły się, co poświadczało o złości jaka przeszła na niego z Vinciego. Dłonie go paliły mimo, że trzymał w jednej chłodny przedmiot. - Bagatelizuj dalej swoje rany, a kuźwa wylądujesz w skrzydle z zerwanym ścięgnem. Gdybyś się wykrwawiał to też byś to zlekceważył, co? - choć jego słowa okraszone były złością, to ciało zachowywało spokój. Cudowny, upragniony spokój. Panował już nad nim tak, jak dawniej. Oplatał wciąż palcami przegub Vinciego, przytrzymał chłodną butelkę przy opuchniętej skórze i obracał ją, przesuwał z niebywałą delikatnością, by przynieść choć odrobinę ulgi. Widział swoje palce, które były w naprawdę kiepskim stanie, choć przestały krwawić. Krew zwyczajnie skrzepła nie doczekawszy się odpowiedniej uwagi. I jemu ten chłód przynosił ulgę, choć wiedział, że resztki zaklęcia nie będą utrzymywać się zbyt długo.
- Dbaj o siebie, Vinci. - te słowa wypowiedział patrząc mu prosto w oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że znowu znajdują się blisko. Zacisnął usta w oczekiwaniu. Był niemalże pewien, że Vinci zaraz zerwie się na równe nogi i dojdzie do kłótni. Mieli to wyjaśnić, pogodzić się, a przez Finna przemawiała wyczuwalna złość. Przymrużył oczy i przywołał się do porządku. Nagle jego mimika złagodniała, twarz wygładziła się usuwając z siebie przejaw negatywnych emocji. Wątpił, by to miało pomóc, ale przynajmniej zrobił postęp osiągając tym samym swój mały sukces. Przesunął chłodną butelkę po skórze, obrócił delikatnie przegub Viniego wierzchem ku górze. Czuł w środku swojego ciała ogień, który starał się z całych sił dusić w zarodku. Ściągnięte mocno brwi mogły jedynie poświadczać o samokontroli jakiej od siebie wymagał. Starał się nie myśleć o fakturze gorącej skóry, o kontraście barw między ich dłońmi. Próbował widzieć przed sobą po prostu opuchnięty nadgarstek, któremu trzeba zimna. Wiedział, że nie musiał tego robić. Równie dobrze mógł wręczyć mu chłodną butelkę i obserwować z boku. Celowo nawiązał ten kontakt fizyczny, bo dalej bolało go pytanie o pozwolenie. Chciał pokazać, że nie boi się dotyku, a jedynie tego, co sam po nim poczuł.
Viní Marlow
Viní Marlow

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 EmptySob 27 Paź 2018, 21:13

Czego spodziewał się gdy składał przeprosiny? Nie były szczere, nie czuł ni skruchy, ni żalu, ot, z jego ust wyszedł szereg słów, które należało wypowiedzieć w podobnej sytuacji. By ratować sytuację, własną twarz, przyjaźń... cokolwiek. Mógł wymyślić milion powodów, dla których tak paskudnie skłamał. Czy Finn dostrzegł to oszustwo? Czy zrozumiał co naprawdę działo się w głowie i sercu Viníego? Mówiąc, że nie powinien powinien go dotykać, w rzeczywistości liczył na zaprzeczenie, jakąkolwiek niezgodę ze strony Puchona. Otrzymał jedno słowo, tylko i aż, odpowiedź, która rodziła jeszcze więcej pytań. Nie... co? „Nie przepraszaj mnie, Vinci”? „Nie, to nie Twoja wina”? „Nie siadaj tak blisko”? „Nie, nie powinieneś mnie dotykać”? Miał mętlik w głowie. Co działo się w myślach Garda w chwili gdy wypowiadał to na głos? Drażniła go jego lakoniczność, czuł się jakby został poddany próbie cierpliwości, będącej częścią jakiegoś skomplikowanego testu. Zmarszczył brwi w oczekiwaniu aż blondyn ponownie podejmie temat, rozwinie to pojedyncze, okrutne „nie”, ale wyjaśnienia nie nadchodziły, pozostawiając go w palącej niepewności. Skinął głową raz jeszcze, chcąc przekonać sam siebie, że przyjmuje jego zdanie do wiadomości, że naprawdę uważa, że nie powinien był przekraczać pewnej granicy i wcale nie zabolało go zdanie Puchona. A zabolało cholernie, zmuszając go do szybkiego i mocnego zaciśnięcia powiek w chwili gdy kąciki oczu zapiekły w charakterystyczny sposób, sygnalizując, że znajduje się o krok od kompletnego poniżenia. Poczuł jak uchodzi z niego cała energia, zmuszając do smętnego zwieszenia wątłych ramion, nie miał siły dumnie się prostować. I tylko bijące z błękitnych oczu poczucie winy nie pasowało mu do całej tej sytuacji, budziło wątpliwości. Gdyby uważał, że przytulenie się do niego było niewłaściwym, godnym potępienia ruchem, czyż nie powinien patrzeć na niego z wyrzutem, złością, a nawet obrzydzeniem? Czy nie powinien nakazać mu się odsunąć i ze skrzywioną miną oznajmić, że nie ma zamiaru pozwalać mu na opatrywanie jego ran? Skąd gorycz w jego głosie? Viní odchrząknął, przez chwilę
Nic już nie rozumiem. – zdobył się na szczerość, a słowom tym towarzyszyło zrezygnowane pokręcenie głową. Nieświadomie i on ujął swoją myśl w zwięzłe zdanie, którego prawdziwe przesłanie mogło dla Finna nie być w pełni zrozumiałe. Wbił wzrok w poranioną dłoń, którą niby wyciągnął w jego stronę, oznajmiając, że nie musi pytać by ją sobie zbadać, a jednocześnie jakby bał się go dotknąć, co zresztą potwierdził cichy jęk rezygnacji, na którego dźwięk Vinícius podniósł wzrok, by napotkać niebieskie tęczówki i zadać im nieme pytanie. Miał ochotę rzucić mu wyzwanie, znów zachować się odważnie, udać, że nic się nie stało, ale jakaś niewidzialna siła powstrzymywała go przed tym ruchem. Miał tak wiele do stracenia, jeden fałszywy ruch i wszystko legnie w gruzach. Czy Finn również czuł tę presję rozkładającą się na barkach przygniatającym ciężarem?
Widząc, że ręka nie zbliży się już bardziej, a jednocześnie nie chcąc dotykać jej swoimi łapczywymi dłońmi, nad którymi trudno było mu dziś zapanować, przystąpił do próby leczenia. Chwilę później siedział przed nim zupełnie zdezorientowany, smutny i przerażony. Był zbyt zszokowany by spojrzeć na Finna, czuł pulsujące w okolicy nadgarstka ciepło, którego nie było tam jeszcze przed chwilą. Dotknął własnej ręki, próbując rozmasować ból i w ten sposób rozwiązać problem, pod palcami poczuł, że jej obwód jest większy niż zazwyczaj, czego nie zauważył kiedy na nią patrzył. Wstrzymał oddech gdy zobaczył, że Puchon poruszył się i usiadł obok niego, poczuł ciepło bijące z prawej strony, choć wiedział, że musi to być wytwór jego wyobraźni. Spojrzał na niego w chwili gdy poczuł ciepłe palce, nie próbował kryć zdziwienia, choć wiadomo, że i tak by mu się to nie udało, z jego twarzy zawsze można było czytać jak z otwartej księgi. Zaskoczył go swoim zdecydowaniem, w przeciwieństwie do Viníego nie pytał go o zdanie, co wywołało w nim poczucie wstydu. Jak mógł potraktować go w taki sposób? Przecież bez względu na wszystko to wciąż był Finn, osoba, która wieki temu nazwała go przyjacielem, w której był coraz świadomiej zakochany aż po czubek głowy, a która przepełniona była teraz złością. Zmarszczył brwi, obserwując napięte mięśnie i mimikę, która bez dwóch zdań na to wskazywała. Oblizał poranioną wargę, drżąc lekko pod wpływem mocy jego słów. Nigdy nie mówił do niego w taki sposób, ostry ton sugerował, że sprzeciw jest niemile widziany i bezcelowy. Ta władcza wersja Finna Garda, której nigdy dotąd nie miał okazji poznać, na swój sposób niezwykle mu się podobała, skoro stać go było na złość, zachowanie Viníego musiało go poruszyć, a to znów oznaczało, że nie był mu obojętny. W duchu odetchnął z ulgą, uświadamiając sobie nagle jak paraliżujący był strach, że w ich relacji doszło do nieodwracalnych zmian.
Mimo wszystko nie potrafił się z nim zgodzić, wzruszył lekko ramionami, odwracając twarz w drugą stronę, ku opartej o ziemię ręce schowanej między trawą, ku palcom nerwowo skubiącym pojedyncze jej źdźbła. Zdążył pochwycić zmianę, jaka zaszła na ściągniętej złością twarzy i zacisnął wargi, zastanawiając się jak wiele dzieli go od wczorajszego stanu. Możliwe, że gdy powie coś niemądrego (a przecież zdarzało mu się to często), znów przypadkiem doprowadzi go do częściowej utraty samokontroli. Nie przeszkadzało mu to, wiedział jednak jak niekomfortowo czuł się z tym sam Finn i z tego względu nie chciał do tego dopuścić.
To zależy od sytuacji. Gdybyś ty też się wykrwawiał, owszem, zlekceważyłbym to. Mylisz się, Finn, moje ręce nie są ważniejsze, bo – zatrzymał się, łapiąc łapczywie powietrze. Głos miał ściszony ze względu na pokrywającą jego twarz warstwę brązowych loków, skutecznie tłumiących dźwięk. Nie odważył się zwrócić twarzy w jego stronę, uparcie wgapiał się w zieleń trawy, jakby było w niej coś pasjonującego. – bo... Ty jesteś najważniejszy. Tak po prostu jest, możesz zrobić z tym co chcesz.
Przymknął powieki, ciesząc się chłodem przykładanej do obolałego, napuchniętego miejsca butelki, jej temperatura zabójczo kontrastowała z dotykiem Finna i gorącem, która właśnie zalało jego twarz, sprawiając, że nieskłonna do rumieńców skóra nieznacznie poczerwieniała. Wziął kilka głębokich wdechów, w myślach policzył do pięciu i postanowił wyprostować się, patrząc prawdzie prosto w jej błękitne oczy, które niespodziewanie znalazły się bliżej niż mógł się tego spodziewać. Głupie serce znów przyspieszyło, choć wszelkimi sposobami próbował nakazać sobie spokój. Dyskretnie uszczypnął się nawet w udo, ledwo powstrzymując grymas bólu gdy okazało się, że zrobił to odrobinę zbyt mocno. Nieświadomie rozchylił wargi, kiedy zamarły na nich niewypowiedziane słowa.
Nie mogę Ci tego obiecać, nie zawsze o tym pamiętam. – odezwał się po chwili, pierwszy raz odkąd przerwali grę unosząc kącik ust. – Ale mogę spróbować, jeśli Ci na tym zależy. Dziękuję za okład, niedługo będziesz specjalistą w tej dziedzinie. – wolną ręką podrapał się po rozgrzanej szyi, dość zakłopotany. – Jeśli mógłbyś przetransmutować coś w bandaż, opatrzyłbym to bez magii, ale to nie pomoże na ból. Chociaż zgaduję, że wolałbyś pójść do Skrzydła. – przesunął zębami po poranionej wardze, non stop zapominał o swoim małym urazie. Chciał zatrzymać go przy sobie, ale nie wyraził tego na głos, wiedząc, że w obecnej chwili nie ma mu wiele do zaoferowania – jedynie własne towarzystwo i niezgrabny opatrunek nieprzynoszący ulgi.
Sponsored content

Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty
PisanieTemat: Re: Rozłożyste drzewo nad jeziorem   Rozłożyste drzewo nad jeziorem - Page 5 Empty

 

Rozłożyste drzewo nad jeziorem

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 5 z 6Idź do strony : Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 Similar topics

-
» Drzewo
» tam masz drzewo

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Hogwart
 :: 
Tereny Zielone
 :: Jezioro
-