IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

Share
 

 Biuro Szefa Aurorów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : 1, 2, 3  Next
AutorWiadomość
Jared Wilson
Jared Wilson

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyCzw 26 Mar 2015, 21:40

**tutaj później będzie opis i foto, bo teraz mam lenia**


Ostatnio zmieniony przez Jared Wilson dnia Sro 30 Gru 2015, 23:03, w całości zmieniany 1 raz
Jared Wilson
Jared Wilson

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyCzw 26 Mar 2015, 21:41

STOP.*
* istnieje pozwolenie administracyjne na ukatrupienie sowy drugoplanowej za pomocą avady w niżej opisany sposób. Dziękuję.

Dzień jak co dzień, nie różnił się niczym szczególnym. Nie miał dobrego humoru, nie oczekiwał wielkiej imprezy. Ba, miał nadzieję, że nikt nie wie, że dzisiaj Wilson robi się oficjalnie stary. Otrzymał rano od swych dzieci skromne prezenty i obiecał ich zabrać któregoś dnia gdziekolwiek zechcą.  Dzień Wilson spędził w Ministerstwie i zamierzał zostać tutaj do godzin wieczornych. Później wstąpi do Hagrida, bo obiecał mu to już dawno temu. Zaniedbywał swojego starego kumpla i trochę było mu to nie w smak. Nadrobi zaległości, bo Hagridowi byłby w stanie powierzyć własne życie. Gajowy potrafił kupić sobie swoją prostotą i wrażliwością nawet kogoś takiego jak Wilson.
Ramię w miarę się goiło i chociaż szczypało, wyło i rwało, dało się z tym żyć. Nie pierwsza i nie ostatnia kontuzja po krwawej jatce ze Śmierciożercami. Jerry miał wiele powodów do dobrego nastroju. Uzyskał pozytywną odpowiedź Ministra Magii po jakichś pięciu latach męczenia go o wydanie dekretu. W końcu, gdy Wilson wysłał temu człowiekowi około pięćdziesięciu aktów zgonów i drugich pięćdziesięciu zaginięć, udało się. Suckes na całej linii. Nowa posada i postępy Gumochłonów również motywowały do chociaż odpowiedzenia na 'dzień dobry' obrazowi trzeciego na świecie ministra magii. Nie, Wilson nie kwapił się do takich ekscesów. W dniu czterdziestych urodzin dostał podpisane i zatwierdzone papiery rozwodowe i od dnia dzisiejszego nie posiadał już małżonki ani nie mieszkał na Grimmauld Place 37. W ciągu paru dni dostanie pliki dotyczące alimentów i utrzymania jego i Kate dzieci. W dniu 40. urodzin Wilson nie miał dokąd wrócić i nie zamierzał nigdzie wracać.
Przemierzał spokojnym korkiem atrium, nie wadząc nikomu. Zakupił dwa numery Proroka Codziennego, poczekał chwilę na transport i po usłyszeniu znajomego pyknięcia zwiastującego windę, wszedł do środka. Spotkał tam i Sofi-ję i Alexa spieszących do pracy i beztrosko gawędzących sobie w ten jakże piękny dzień. Widząc ich entuzjazm na twarzach, Jerry miał ochotę się zaśmiać, ale tego nie zrobił. Ograniczał swoją towarzyskość do całkowitego minimum. Wszędzie było źle, tylko w Ministerstwie najlepiej. Nastąpiła długa przerwa od dzieciarni w Hogwarcie, nareszcie.
- Witam. - powitał ich, bo ich zbyt dobrze znał, aby udawać, że jednak nie wie kim są. Jeszcze zanim zamknęły się za nim drzwi windy, Wilson wyjął z rąk Sofii jej kubek z kawą i bezczelnie się napił. Nie zareagował na jej oburzenie ani na zapewne cięte komentarze. Po siedmiu latach podbierania kawy powinna się już przyzwyczaić.
- Dziękuję. - odwrócił się plecami do małej aurorki i wdychał aromat czarnej, dobrej włoskiej kawy. Nie zdziwił się, gdy spod jego ramienia zniknęła nagle jedna gazeta. Wilson nawet nie drgnął, bo dobrze przewidywał, że panna zarozumialska mu podwinie Proroka, dlatego kupił dwa. Winda ruszyła i zatrzymywała się co piętro, a Wilson stał i czekał na siódme. Gdy kobiecy głos oznajmił Biuro Aurorów, wyszedł więc z windy z lewicą i prawicą. Odprowadził lewicę (Sofi-ję) wzrokiem, a raczej jej pośladki, odwracając głowę prawie o sto osiemdziesiąt stopni. Dobre pośladki i dobra kawa. Prawicy nie odprowadził. Prawica by tego nie chciała.
Gdy wszedł do swojego nowiutkiego wypasionego gabinetu, czekał tam na niego stos papierzysk, dwa tuziny wewnętrznych przesyłek atakujących wieszak na odzież oraz dwie obce małe sowy siedzące na parapecie z listami od fanów. Wilson zdjął z siebie szatę i w kilku krokach podszedł do swojego biurka. Korespondencja właśnie spała, nie musiał jej teraz odbierać. Rzucił gazetę obok lampy oliwnej i usiadł do stosu raportów. Napił się czarnej kawy, westchnął z ulgą i zabrał się do roboty z nietęgą miną. Jeden papier za drugim, miliony nazwisk, cyfr, dat, aktów zgonów. W pewnej chwili Wilson przyłapał się na wpatrywaniu się w kwadratowe zdjęcie stojące na biurku. Seth i Skai obejmowali się ramionami i szczerzyli białe zęby do obiektywu. Machali rękoma, a potem wybuchali śmiechem. Długo na nich patrzył i żałował, że nie utrzymał małżeństwa. To z jego winy się rozwiedli po szesnastu latach. Szmat czasu i szmat wspomnień, w których nie brał zawsze udziału. Izolował się tak, jak robił to teraz od wielu lat.
Te rozmyślania przerwało stukanie w okno. Do środka wleciała elegancka sowa i wystarczył pierwszy rzut oka, aby zauważyć, że przybyła z daleka, z innego kraju. W ciemnobrązowych piórach miała elementy złota i bieli. Od razu rozpoznał, że to ptak wychowywany specjalnie dla Ministerstw. Poczekał aż wyląduje zgrabnie na jego biurku i wtedy odwiązał dwie koperty z pieczątkami dwóch Ministerstw. Zmarszczył brwi. Szkocja? A co na garbate gargulce chce od niego Szkocja? Elegancka sowa wyleciała po cichu i zamknęła za sobą nawet okno. To się nazywa ptasia tresura. Mężczyzna nigdy nie spodziewał się tego, jaki zostanie mu zgotowany prezent na czterdzieste urodziny. Odwinął najpierw tę lżejszą kopertę, od brytyjskiego sekretarza Departamentu Porozumienia Narodowego, jakiegoś Carola Smitha. Prośba o zaktualizowanie meldunku, opóźnienie, zaginięcie listu na kilka lat z Wydziału ds. Mugoli. Odrzucił kopertę na bok i otworzył tę grubszą i wyraźnie starszą. Zagięła się w rogach, nieaktualny adres zamieszkania jego matki był trudny do odczytania i szkocka pieczątka nie od razu uległa paluchom Wilsona. Oparł łokcie na biurku, dając odpocząć lewemu ramieniu i czytał, mrużąc ślepia.
Czy możliwym jest, aby czarnoskóra osoba pobladła? Tak, ale nie da się tego zauważyć. Gdyby matka spojrzała mu teraz w twarz, zobaczyłaby jak skóra jej syna niezdrowo jaśnieje, a czarne ślepia gasną. Zabrakło mu powietrza. Przeczytał najpierw jeden raz list od Bernardyna Hoppera ze Szkocji, a potem jeszcze raz. Wilson czuł, jakby się dusił. Dwa razy gorsze uczucie niż na trzeciej lekcji Gumochłonów, gdy przyniósł czarnomagiczną skrzynię po której otwarciu człowiek prawie mdlał od braku tchu. Dwadzieścia pięć lat. Przez tyle czasu Wilson umierał, powoli, przewlekle, od środka. A dzisiaj, w dniu czterdziestych urodzin, w nowiutkim gabinecie szefa aurorów uzyskał odpowiedź na mnóstwo pytań. Gdzie był Seth Wilson Senior. Kto, gdzie. Jak i jak długo. [...]porwany przez dwóch Śmierciożerców (Bruce Baines, Cloud Fletcher). Był przetrzymywany przez około trzy lata... Cały dwudziestopięcioletni stoicki spokój poszedł w diabły. Wilson położył czarną łapę na klatce piersiowej, bo czuł pierwszy raz od tylu lat, że jego serce się rusza i żyje. Teraz go zabijało. Słyszał szum swojej krwi i coraz szybsze łomotanie. Przez chwilę był pewien, że to prawdziwy, dotkliwy zawał mięśnia sercowego.
Mężczyzna z wściekłym rykiem zerwał się z fotela i przewrócił swoje biurko potężnym szarpnięciem. Wszystko poleciało do góry z hukiem. [...]S. Wilson Senior był torturowany do utraty zmysłów. Istnieje podejrzenie, iż adepci czarnoksięstwa trenowali na zmarłym Zaklęcia Niewybaczalne. Ciało zostało porzucone... Lampa oliwna stłukła się na drobne kawałki. Fotografia jego dzieci pękła na dwoje, maluchy pouciekły z ramy. W powietrze wzbiły się wszystkie pergaminy, chlusnęła kawa Sofi-ji, a jej kubek potłukł się na dziesięć kawałków, gdy odbił się od ściany. [...]wszczęto pościg i posłano list gończy... Łuski smoka błysnęły na różdżce, stały się bardzo widoczne tak samo jak żyły na skroni i szyi Jareda. W jego ślepiach panował obłęd i furia. ...torturowany do utraty zmysłów... Głośne zaklęcie grzmotnęło w okna rozbijając wszystkie szyby na tysiąc małych kawałków.  Dziki wrzask z gardła Wilsona był dźwiękiem, który zamrażał krew w żyłach. Rozsadzał go ból, nie czuł ramienia, nie umiał go podnieść. Musiał się wyżyć po dwudziestu pięciu latach utrzymywania zemsty w tajemnicy przed światem. Rąbnął klątwą w obraz jakiegoś zasłużonego szefa aurorów z lat 40. Rama spadła, płótno podarło się na czworo i runęło na ziemię z głuchym łoskotem. ...trenowali na zmarłym Zaklęcia Niewybaczalne... Jego ojciec. Po tylu latach dowiedział się, że on nie żyje mimo, że miał tyle czasu, aby się z tym pogodzić. Nie pogodził się nigdy. Płuca Wilsona odmawiały posłuszeństwa, pamiętając zaczadzone powietrze, z którego się jeszcze nie wyleczył. Bez tchu połamał na pół wieszak na odzież. Kilka potężnych kopniaków rozwaliło leżące na podłodze biurko na kilka większych części. Ktoś otworzył drzwi i był to zapalnik granatu. Jared nawet nie patrzył, zamachnął się zdrowym ramieniem rzucając Drętwotę na zastępcę Ministra Magii, którego wielokrotnie dręczył, a on wciąż tutaj przychodził. Prosto między oczy. Zaledwie dwudziestoletni chłoptaś runął sparaliżowany na ziemię, zaś Jerry wywarzył za nim drzwi. Auror nigdy nie okazywał głębokich emocji, do większości podchodząc z obojętnością. A teraz jego twarz nie była jego twarzą. Wydawał się teraz dwa razy starszy, wyglądał na sześćdziesięciolatka. Zmarszczki na jego twarzy były bardzo wyraźne a zapuszczona broda dodawała mu wielu lat. Dyszał przez otwarte usta i patrzył martwo w przestrzeń nie mogąc pozbyć się treści listu sprzed oczu. ....był torturowany do utraty zmysłów... Przez trzy lata. Z jego ściśniętych płuc wydobył się głośny ryk, a z różdżki wystrzelił długi, nieprzerwany, dziwny, dziki strumień zaklęcia ryjący w ścianie agresywne szarpane zagłębienia. Usłyszał głosy. Ktoś pojawił się znowu przy drzwiach i Wilson zaatakował go zaklęciem. Uniknął. Potem usłyszał głos Halla, pisk Sofii. Dwie sowy latały szaleńczo pod sufitem i próbowały się wydostać, ale nie wiedziały w którą stronę uciec. Wilson wydał z siebie jeszcze głośniejszy ryk i omamiony obłędem i furią wycelował gorącą i parzącą różdżkę na ptaki. Avada kedavra było jak kolejne dudnięcie jego serca. Naturalne, odruchowe i nie zależne od jego woli. Nie wiedział, że to powiedział. Nie słyszał siebie, nie słyszał niczego poza waleniem serca. Zielony strumień ugodził jedną z sów. Zaklęcie nie podziałało tak, jak powinno. Sowa hucząc piskliwie unosiła się koślawo pod sufitem, a potem spadła plackiem na dywan i zaczęła topić się we własnej krwi. Miała na brzuchu podłużną ciętą ranę. Bulgotała i szarpała się w konwulsjach. Wilson musiał kogoś zamordować. Ale nawet to go nie ocuciło. ...trenowali na zmarłym Zaklęcia Niewybaczalne... Kosz na śmieci zajął się ogniem, a lustro na ścianie pękło od trzaśnięcia pięścią Jareda. Drzwi szafy pełnej archiwum pękły, a Wilson dalej szalał z obłędu. Był całkowicie niepoczytalny i oślepiony cholernym bólem, który zaczął go zabijać. Nie słyszał żadnych głosów, już nic do niego nie docierało. Miał przed oczyma własnego ojca, siedzącego w pracowni obok ich domu i naprawiającego jak gdyby nigdy nic obuwie. Dwunastoletni mały Jared siedział przy nim całymi dniami i rozmawiali o wszystkim, nawet milczeli, a było to przyjemne. Do tej pory pamiętał swoisty zapach nowego obuwia; zawsze to czuł w pracowni taty. Uśmiechał się ciepło i klepał syna po głowie. Drapał się po brodzie i wpajał w swoje dziecko tradycję zapuszczania zarostu tak, jak jego dziadek. Był dumny.... Wspomnienie rozmazało się i wyblakło. Jared nie pamiętał nawet głosu ojca. Zniknął bez śladu trzy lata później, nigdy już nie wrócił.
Różdżka wypadła z ręki aurora. W jego ślepiach błysnęło coś, co trudno było zinterpretować i trudno było w to uwierzyć. Ten człowiek nigdy w życiu nie płakał, a teraz miał ochotę wrzeszczeć i utonąć w łzach, a potem rozszarpać na strzępy tych, przez których zniszczył siebie i życie swojej rodziny. To był zdecydowanie gorszy dzień Jareda.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyCzw 26 Mar 2015, 21:47

To był dzień jak co dzień. Zwykły, niepozorny, taki jak zawsze.
20 październik 1977 roku. Niby kolejny październikowy dzień, a jednak miał w sobie coś magicznego. Coś wspaniałego i podniosłego.
Urodziny Jareda Wilsona.
Tak! Kto by się spodziewał. Panna Clinton pamiętała o urodzinach swojego ulubieńca – miała nawet przygotowany dla niego pewien prezent, który miała mu przekazać w odpowiedniej chwili i o odpowiednim czasie. Na razie wolała się nie wychylać, bo i po co. Przyjdzie na to pora.
Teraz, z kubkiem parującej espresso przemierzała raźnie tłumne korytarze witając się z poniektórymi czarodziejami – tych młodszych i przystojnych odprowadzała wzrokiem, uśmiechając się pod nosem, a tych bardziej zasłużonych witała kiwnięciem burzy ciemnych włosów. Doszła do jednej z wind by udać się na jedno z pięter, na którym pracowała i gdzie posiadała o dziwo swój gabinet. Traf chciał, że wylądowała w jednej z Hallem i…solenizantem. Boże kochany, chyba po raz pierwszy w swojej karierze włoska piękność uśmiechnęła się na widok Jareda, który zmierzał w ich stronę wcześniej wyłapując ich wzrokiem. Powitała go głośno, wcześniej wymieniając kilka uprzejmych uwag z Alexem – no dobra, znowu mu dogryzała. Atmosfera była wyjątkowo przyjemna, dlatego z krótkim parsknięciem weszła do windy.
Nawet specjalnie na tę okazje ubrała się inaczej! Ograniczyła ilość wypalonych papierosów, co by wyjątkowo nie kusić Jerry’ego – delikatnie się podmalowała, usta pociągnęła karminem, a na ponętne ciałko wsunęła jedną z czerwonych sukienek z dekoltem w łódkę i długim rękawem. Pod pachą miała plik dokumentów traktujących o zaginionych czarodziejach, które musiała przejrzeć na dniach, a w drugiej dłoni dzierżyła wcześniej wspomniany kubek. Nie mrugnęła, oddała mu kubek bez szemrania, taki dobry humor dzisiaj miała. Poza tym, ten miał urodziny, bodajże czterdzieste [ale staruch], więc ten jeden dzień w roku mogła się poświęcić. Ponownie błysnęła zębami i w odpowiedzi tylko poklepała go po ramieniu – tym zdrowym oczywiście i niezauważalnie wysunęła jeden z egzemplarzy Proroka Codziennego, którego przeczyta najpewniej zaraz po tym jak tylko rzuci się na swój niewygodny fotel.
- Również dziękuję. – Odpowiedziała tym samym przyjaznym tonem i poza plecami Wilsona zrobiła zabawną minę w kierunku Halla, o mało co nie parskając śmiechem. Reszta drogi minęła im w milczeniu i tej ciszy, która w niczym nie przeszkadza – nie jest ani ciężka ani nieprzyjemna, po prostu jest i unosi się czekając aż wszyscy rozejdą się do swoich miejsc pracy. Gdy winda stanęła na siódmym piętrze, kobieta uniosła lewą rękę i zerknęła na tarczę zegarka – nie spóźniła się, ale będzie miała zbyt mało czasu na zrobienie sobie drugiej kawy. Westchnęła cicho i wyszła z mężczyznami żegnając się z nimi machnięciem ręki. Stukot oddalających się obcasów i czerwona sukienka mówiły jasno za siebie, że Clinton poszła jednak popracować. Czuła na sobie czyiś wzrok jednak nie odwróciła się – bałaby się, że zobaczy wzrok Jareda, czego chyba nie chciała widzieć – wolała więc zostać w nieświadomości.
Los się jednak do niej uśmiechnął, bo co weszła do gabinetu to wszystkie oczy zostały zwrócone na nią. Przywitała się kulturalnie z resztą pracowników i zasiadła za swoim biurkiem, wcześniej kładąc stos papierzysk na blacie i czując wyraźnie aromat kawy. Uniosła zaskoczona wzrok wyłapując spojrzenie jednego z młodszych, świeżo upieczonych aurorów, który chyba smalił do niej cholewy, a czego ta uparcie nie zauważała. Uniosła jednak błękitny kubek na znak podziękowania i wcześniej powąchała dyskretnie napar sprawdzając czy przypadkiem nie zawiera amortencji czy czegoś innego. Nie. Pachniała jak kawa, to dobrze. Lepiej by było, żeby jej niczego nie dolał do espresso – inaczej dowiedziałaby się kto to był, a wtedy nie byłoby przebacz. Truchło chłopaczyny pewnie wylądowałoby za oknem. Wcześniej przebijając kilka ścian na wylot.
Upiwszy łyk czarnego naparu, o dziwo dobrze zaparzonego zajęła się sortowaniem dokumentów i sprawdzaniem każdego z nich z osobna – by mieć jakiś pogląd na daną sprawę, którą miała się w tej chwili zająć.
Jej pracę przerwało dopiero donośne stukanie do drzwi, przez które wychyliła się ruda głowa kobiety, która wcześniej współpracowała blisko z Williamsem, a teraz była przeznaczona do wykonywania każdego polecenia Wilsona. Sofia spojrzała na nią zdezorientowana, bo jednak nie wiedziała czego ta od niej chce. Zielone oczy kobiety były pełne łez, a ona sama jąkając się poinformowała, że Pan Wilson… Coś się u niego dzieje, po czym wymknęła się z płaczem – chyba do tej pory nie mogła przeżyć faktu, że teraz kto inny zajmuje stanowisko szefa. A może tutaj chodziło o coś zgoła innego? Zaskoczona panna Clinton westchnęła i oparła się dłońmi o drewniany mebel – skoro ta ruda zołza zajrzała akurat do niej, to coś musiało być na rzeczy. Ciemne spojrzenie kobiety zawisło gdzieś w powietrzu, a ona wstała ze swojego miejsca.
- Zaraz wrócę. Bądźcie grzeczni. – Poinformowała swoich podwładnych i wyszła z małej salki kierując się czym prędzej do nowego gabinetu Szefa Aurorów, teraz zajmowanego przez Jego Gburowatą Mość. Coś jednak nie dawało spokoju Zośce, bo odkąd znalazła się na korytarzu miała dziwne przeczucie, że…
Do jej uszu dotarł odgłos łamania. Trzaski, rozbijanie szkła, wrzask i wycie. Spięła momentalnie wszystkie mięśnie i odepchnęła jednego z gagatków, który chyba jako pierwszy chciał wejść do pomieszczenia, w którym znajdował się ich przełożony. Nikt nieupoważniony tam nie wejdzie. Jeżeli Jared się darł – a darł się jak jasna cholera – do tej pory słyszała dziki skowyt – to znaczy, że stało się coś poważnego. Przez myśl jej przeszło, że może coś z jego dziećmi? Żoną? Przystanęła przy drzwiach i odczekała chwilę, zastanawiając się czy to ona powinna tam wchodzić… Odetchnęła jednak głębiej i pchnęła drzwi ramieniem nie wiedząc na co się pisze.
Wcześniej gdy tutaj bywała – sama bądź też w towarzystwie gabinet jawił się jej jako coś niedoścignionego. Jako coś, gdzie warto przebywać, gdzie wszystko wydawało się inne – nowe, lepsze. Widok z okien był nieziemski. Stylowe meble, dodatki, wszystko to dodawało uroku.
Wszystko to teraz było zniszczone.
- Co… – Zatrzasnęłaby za sobą natychmiast drzwi, gdyby te nie bujały się na zawiasach.. Jej oczom ukazał się istny armagedon, pożoga, katyń i sodoma i gomora jednocześnie. Zauważyła truchło jednej z sów, szkarłat, w którym się topiła nadawał wszystkiemu lekko metaliczny posmak. Sam Wilson wyglądał okropnie, jakby nagle postarzał się o dwadzieścia lat w ciągu jednej czy dwóch sekund. Widać było, że cierpi – jeszcze nigdy Zosia nie widziała go w takim stanie i co gorsza, nie wiedziała co wpierw ma zrobić. Obserwowała wszystko w milczeniu – skrawki szkła walające się po podłodze, palący się kosz – tutaj podwinęła szybkim ruchem sukienkę i wyciągnęła różdżkę, którą niemal natychmiast wycelowała w resztki metalowego przedmiotu, który zgasł pozostawiając po sobie unoszący się dym.
Nie unosiła magicznego kawałka drewna na Jerry’ego, bo wiedziała, że to byłoby głupstwem. Mógłby posądzić ja o to, że chce go zaatakować. Zupełnie jak… Zastępcę Ministra Magii. Jęknęła zaskoczona, czując jak wszystko się w niej gotuje.
- Na Merlina, Jared, spokojnie. – Odezwała się chyba po raz pierwszy do niego po imieniu. Proszę zapamiętać tą datę, bo to spektakularna data. Nie tylko będzie znana jako ‘urodziny Wilsona’ czy ‘rozwalenie gabinetu wartego tryliard galeonów’ ale przez skierowanie się do niego w sposób kulturalny. Kobieta opuściła dłoń dzierżącą oręż i przeszła kilka kroków, zupełnie jakby chciała otoczyć starszego aurora. Nie podchodziła do niego, bojąc się, że w amoku mógłby zrobić jej krzywdę. Nie podobało się jej truchło zwierzęcia, ani to, że jedna z wyżej postawionych jej osób leży odrętwiała w pokoju. Za chwilę drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wpadł Hall, na którego widok chyba nigdy się nie cieszyła jak teraz. Rzuciła mu jedno niezidentyfikowane spojrzenie, a potem ponownie zerknęła na dyszącego czarnoskórego mężczyznę – jej lewa ręka uniosła się, jakby chciała go uspokoić i upewnić, że to tylko oni.
Alex Hall
Alex Hall

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyCzw 26 Mar 2015, 21:50

Kto by pomyślał, że wizyta w budynku Ministerstwa będzie jak łyk świeżego powietrza po zbyt długim przebywaniu w zatęchłych lochach? Niemal dosłownie, jeśli zwrócić uwagę na fakt, iż zostanie hogwardzkim stażystą wymagało od Alexa dosyć częstego przebywania w dolnych partiach zamku, gdzie znajdował się gabinet profesor Lacroix i sala eliksirów. Nie lubił lochów. Tak jak wcześniej przy zielonych zasłonach w gabinecie tak za każdym razem, gdy do nich schodził, jego lwia, gryfońska dusza wyła, by uciekał w stronę słońca i przestrzeni. Irytująca sprawa, szczególnie jeśli jest się człowiekiem teoretycznie dorosłym (w praktyce bywało różnie), a świat wymaga od ciebie stuprocentowej powagi przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Zwariować można.
Choć zdecydowanie zmniejszył liczbę godzin, jaką spędzał w biurze, etat aurora ukrócając do połowy, od początku roku szkolnego Hall odnosił wrażenie, że mimo coraz bardziej napiętego grafiku związanego z pracą w dwóch miejscach oraz zajęciami dodatkowymi, obijał się jak najgorszy leń, nie robiąc nic prawdziwie produktywnego. Szkoła nie była dla niego, doskonale o tym wiedział, a mimo to dał się przekonać Williamowi i teraz za to płacił - no cóż, przynajmniej jego przyjaciel był szczęśliwy, a w przedłużeniu i sam Alex. W jakimś stopniu.
Dzisiaj jednak… Dzisiaj nic nie mogło zepsuć mu humoru, nawet fakt że gdy wróci do zamku, prawdopodobnie czekac na niego będzie kolejna porcja wypracowań do sprawdzenia. Zaczął się do tego przyzwyczajać, choć wciąż miewał odruchy rzucania ciężkimi przedmiotami, kiedy kretynizmy zawarte w ich treści sięgały poziomu fantastycznego absurdu. Dzieciaki. Plaga tego świata. Brr. Nie miał pojęcia, co go napadło, żeby wyciągnąć z szafy marynarkę, podwinąć w niej rękawy, by nie przeszkadzały sięgnąć różdżki, a potem narzucić ją na wyraźnie spranego, żółtego tshirta z napisem “YOU CAN READ!”. To chyba ta radość związana z rychłą wizytą w biurze rzuciła mu się na mózg i popchnęła do odrobiny elegancji, która zwyczajnie nijak nie pasowała do jego charakteru oraz sposobu bycia. Tak to już bywało, człowiek uczy się całe życie. Nucąc cicho melodię, której pochodzenia nie mógł sobie teraz przypomnieć, wsiadł do windy, opierając się ramieniem w jednym z jej kątów. Poła marynarki odchyliła się nieco, ukazując kilka niedużych fiolek trzymających się na wewnętrznej stronie, na których grało światło - cały on, nigdzie nie ruszał się bez podręcznego zestawu najczęściej używanych eliksirów. Możnaby sądzić, że miał na tym punkcie lekką obsesję - ale czy ludzie o jasno określonej pasji, której poddawali się bez zawahania mogli być uznawani za normalnych?
- Panno Clinton, co to za okazja? - rzucił z rozbrajającym uśmiechem, gdy Sofia wsiadła piętro wyżej wyglądając jak uosobienie worka błyszczących galeonów. Śmieszna sprawa, ale mimo tego, że zwykle darli koty i wbijali sobie szpile przy każdej możliwej okazji, w jakiś sposób ucieszył się na jej widok. Zle z nim było, oj źle. Kilka uwag później, w których na pewno przewinął się jakiś krzywy komplement pod adresem włoskich pośladków, w windzie jadącej ku górze pojawił się również Wilson. Jakiś spęd znajomych twarzy, czy ka cholera? Kiwnął krótko głową w odpowiedzi na powitanie szefa, z pewnym rozbawieniem obserwując rytuał wymiany dóbr między starszym aurorem a Sofią. Miał okazję widzieć tę samą sytuację po raz enty, ale chyba nigdy mu się nie znudzi. Była częścią swoistego rytuału, pewnego constansu, który wytwarzał atmosferę czegoś znajomego i bezpiecznego.
Wysiadka nastąpiła może odrobinę zbyt szybko, ale na cóż tu narzekać, kiedy czekała na nich robota. Powinni w podskokach biec do swoich biur, wepchnąć nos w papiery oraz korespondencję i nawet pisnąć złym słowem. W idealnej wersji rzeczywistości oczywiście, a jak wiadomo tacy ludzie w większości się nie zdarzali. Wszystko, co działo się między opuszczeniem windy a usłyszeniem nieludzkiego ryku z gabinetu Wilsona minęło jak rozmazany, filmowy montaż nie tak istotnych dla fabuły scen. Hall nie był sobie później w stanie przypomnieć, skąd wybiegł i komu przestał zawracać tyłek, kiedy armagedon na nieco mniejszą skalę szalał na siódmym piętrze. Chyba nie została na nim nawet jedna osoba, która nie usłyszałaby, że dzieje się coś niedobrego. Biegnąc korytarzem ku odpowiednim drzwiom warknął kilkukrotnie na ciekawskich, którzy wyglądali poza swoje gabinety ze średnio inteligentnymi minami. Na Merlina, ludzie, gdyby w Ministerstwie miała miejsca jakaś sytuacja awaryjna potencjalnie zagrażająca życiu, też zachowywalibyście się jak stado otumanionych owiec? Załosne.
Z różdżką w dłoni Alex zwolnił nieco, nasłuchując - drzwi gabinetu szefa aurorów były niedomknięte, wyraźnie ledwo trzymające się na żałośnie wiszących zawiasach, a mimo to wydawało się, że ktoś uparcie próbował oddzielić pomieszczenie od korytarza. Mężczyzna trącił lekko butem drzwi, nie pokazując się od razu, w razie gdyby nagły ruch wywołał reakcję nakazującą rąbnąć zaklęciem. Nic takiego się jednak nie stało, więc powoli wszedł do gabinetu - mało brakowało, by nie stanął wryty jak słup soli, gdy zauważył oszołomionego zastępcę ministra, pobojowisko jakim stało się wnętrze gabinetu oraz samego Jareda. Człowiek, którego zawsze miał za opanowanego, gotowego by sprawnie kierować sytuacją, teraz bardziej przypominał dzikie, rozjuszone zwierzę niż siebie samego. Biła od niego furia, nozdrza gwałtownie drgały przy każdym oddechu i choć upuścił różdżkę, przy dwójce uzbrojonych aurorów wciąż wydawał się najniebezpieczniejszą osobą w pomieszczeniu. Para zielonych oczu tylko na krótki moment zboczyła w kierunku Sofii nie niosąc ze sobą nawet krztyny zwykłego, chochliczego blasku. Nie musieli posługiwać się słowami, by dać sobie znać, że musieli opanować tę sytuację, nie tyle dla dobra innych, a samego Wilsona którego spokój i kontrola wydawały się teraz mglistymi, niemożliwymi wspomnieniami. Co takiego się stało, by złamać tego człowieka?
Hall miękko przestąpił nad ciałem oszołomionego mężczyzny, póki co nie poświęcając mu większej uwagi - w tym stanie paradoksalnie był bardziej bezpieczny. Drewno różdżki zdawało się drgać lekko w dłoni, smagać ciepłem jej wnętrze. Czuł przez skórę, że niezbędne okaże się uderzenie w Jareda zaklęciem, jakkolwiek szalenie nie zabrzmiało to w jego głowie. Jak z dzikim zwierzęciem, z daleka strzelało się w nie usypiaczem, a potem pakowało do klatki i powoli obłaskawiało. Nie żeby planował wkładać własnego szefa za kratki, co to, to nie. Cała ta sytuacja zdawała się bardziej podobna do szalonego snu niż rzeczywistości. Zostawiając w drobnych, włoskich rączkach Sofii próby uspokojenia Wilsona, Hall wykonał w stronę jego upuszczonego oręża krótki ruch różdżką, przywołując go do własnej dłoni. Tak na wszelki wypadek. Sentyment został odsunięty na bok, adrenalina buzowała pod skórą. Gdyby Jared zrobił choć jeden gwałtowny ruch w kierunku stojącej najbliżej panny Clinton, Alex był gotów rąbnąć go drętwotą między oczy bez najmniejszych skrupółów.
Jared Wilson
Jared Wilson

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyCzw 26 Mar 2015, 21:52

Wchodzenie i wychodzenie z jego gabinetu groziło po prostu paraliżem. Tak, jak dziesiąty z rzędu zastępca ministra, którym nikt się tak nie zainteresował. To, co się działo w czterech ścianach jego lokum było jedynie wielkim koszmarem, za który przypłaci każdy, kto się do niego zbliży. W stanie czystej furii człowiek nie odróżnia dobra od zła ani nie rozpoznaje ludzi. Przez dłuższą chwilę nie interesował się podniesionym alarmem na całym siódmym piętrze ani tym, że ktoś przekroczył próg. Dopóki ten ktoś się nie odezwał, zwracając na siebie szaleńcze czarne jak noc ślepia Wilsona. W jednej chwili przyszpilił Sofię do ziemi samym spojrzeniem, zupełnie jakby chciał widzieć jej krew i słyszeć jej krzyki - gorsze od własnych, pochodzących z samego dna zimnego serca pozbawionego od lat uczuć zwanych potocznie ciepłymi.
Jakaś struna w jego głowie drgnęła na dźwięk swojego imienia w ustach Zośki. Niewiele osób postanawiało mówić do niego po imieniu. Niestety, to było o wiele, o wiele za mało, aby przemówić mu do rozsądku i wyrwać z wielkiej czeluści, w której się krztusił, dławił i umierał. Nie mógł pozbyć się z głowy treści listu. W płucach go paliło i rwało. Normalny człowiek upadłby i skręcał się we wrzasku z bólu, a Wilson stał nieruchomo i morderczo obserwował każdy ruch aurorki. Jego czarną twarz wykrzywiał niezidentyfikowany ból, którego istnienia nawet nie podejrzewał. Zośka nie powinna tutaj przychodzić. Ten czterdziestoletni facet był teraz nieobliczalny. Nie widział Zofii, widział obiekt, który wtargnął na jego teren. Wyciągała rękę przed siebie, jakby się go obawiała, zachowywała się jakby miała przed sobą wielkie, groźne monstrum. Jared dyszał, ledwie trzymał się na nogach. Wyciskał z siebie palące powietrze, a każdy wdech był jeszcze trudniejszy. Zacisnął mocniej szczękę, gdy słowa odbiły się echem w jego głowie. Torturowany. Dla zabawy torturowali człowieka, którego Wilson pomści. Wypruje flaki i sprowadzi piekło na ziemię. Wypuści z Azkabanu, aby zamordować z zimną krwią po długim cierpieniu i błaganiu o litość, której nie zdobędzie. Zacisnął czarne palce w pięść, a jego twarz przesłoniła... śmierć? Wilson wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. W chwili gdy jego płuca skręciły się w origami, a serce nieudolnie pompowało krew, nastąpiła seria drobnych ale głośnych huków. Z sykiem pękła lampa oliwna leżąca pomiędzy obrazem a biurkiem. Ostatnia szyba w oknie poszła w jej ślad, żyrandol zachwiał się, spadł do połowy z zawiasów. Dziwne, bo Wilson nie miał w dłoni różdżki. Z martwej sowy trysnęła ciemnoczerwona krew jak fontanna... wszystko wokół niego zaczęło wariować, porażone wewnętrznym brakiem kontroli nad gniewem tłumionym od dwudziestu pięciu lat.
Widział Alexa. Widział ruch jego różdżki, poruszające się usta. Zacisnął butem różdżkę leżącą na podłodze udaremniając próbę odebrania mu broni. Żyrandol runął na ziemię, oddzielając go od dwójki aurorów. Kolejny dziwny huk rozrzucił szkiełka na wszystkie strony, mając na celu pokaleczenie osób stojących najbliżej. W pewnej chwili Wilson skrzyżował wzrok z Hallem. Martwy, nieludzki. Dosłownie przez sekundę pojawił się w nich poczytalny rozkaz: Ogłusz mnie. Podniósł nogę z różdżki, pozwalając ją im zabrać. I nim zdążył podjąć próbę opanowania siebie, poszczególne urywki listu przesłoniły mu wzrok, wżynały się głęboko w kawałki jego duszy i zabijały co się dało. Furia wróciła ze zdwojoną siłą. Szkła szyby nagle poderwały się w powietrze w zwartym szyku i bez sekundy na reakcję, rzuciły się chmarą w Sofię, aby wbić się w jej miękkie ciało i przeszyć je na kilka drobnych kawałków. Wilson nad tym nie panował. Nie potrafił siebie uspokoić i jedynym wyjściem jest mocne ogłuszenie go i wyniesienie jak najdalej, gdzie nie będzie stanowił zagrożenia dla innych... no i dla siebie. Ta dwójka mogła to zrozumieć, bo to z nimi współpracował. Nie byli przyjaciółmi, nie przyjaźnili się, a pracowali ze sobą i to musiało wystarczyć, aby uratować całą sytuację.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyCzw 26 Mar 2015, 21:54

Gdyby ktokolwiek wcześniej powiedział jej jak naprawdę spędzi ten dzień w pracy… Najpewniej przez kilka chwil panna Clinton biłaby się z myślami zastanawiając się czy aby na pewno powinna zjawić się w biurze. Czy aby na pewno powinna wchodzić do windy, gdzie spotkała dwóch dobrze znanych jej samców i czy aby na pewno powinna wbijać do gabinetu szefa aurorów.
Odpowiedź brzmi tak. Nieważne czy by dostała po twarzy, czy zostałaby spetryfikowana. I tak by przylazła i zrobiłaby to samo. Nie wzięłaby usprawiedliwienia i nie kajałaby się przed przełożonym. Po prostu krok po kroku podjęła by te same środki.
Rzuciłaby wszystko w biurze, ignorując swoich podwładnych i wybiegłaby jak łania na polowanie by tylko zajrzeć do gabinetu Wilsona, który zbierał wszystkich ciekawskich czarodziejów rozprawiających akurat o tym co się w środku dzieje. Żaden nie miał na tyle odwagi by tam wejść, wszystko pozostawili w rękach osób silniejszych, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie – osób, które nie boją się konsekwencji ani kilku siniaków. Takim kimś była Sofia, postrzegana przez innych jako niezłośliwy chochlik, który tylko dużo krzyczy i roztacza wokół siebie seksistowską aurę. Jak widać było zupełnie inaczej i to ona właśnie wchodziła w paszczę lwa, a nie Ci, których by o to podejrzewała. Gromiła więc wzrokiem wszystkich tych mężczyzn, których niegdyś uważała za porządnych, a którzy teraz chowali się po kątach nie wiedząc jak mają na nazwisko. Najchętniej wszystkich ich posłałaby do diabła, wpierw traktując menażerie jakimś porządnym czarem, który rozłupywałby czaszki. Jedną po drugiej, po kolei w rzędzie ciesząc jej uszy odgłosem rozbijanych łepetyn.
Na później jednak musiała odłożyć swoje zacne plany zemsty, gdyż jej cel, ruchomy jak widać okazał się niezłym wyzwaniem.
Nigdy wcześniej nie widziała Jareda w takim stanie – już wcześniej bywał wściekły, zły, potwornie wkurzony, czy to z powodu misji, która okazała się niewypałem czy z innego błahego powodu. Tym razem chodziło o coś zgoła innego, o coś głębszego o czym jeszcze nie wiedziała. Ona zarówno jak i Hall, który wpadł zaraz po niej.
Jak widać słowa, które wychodziły jej z gardła nie były w stanie opanować wielkoluda, który najwidoczniej traktował ją jak i Alexa jako kolejnych intruzów chcących mu przeszkodzić w wykonywaniu ważnego zadania jakim było demolowanie i niszczenie wszystkiego co pojawi się na jego drodze. Zośkę nie interesowało to ile kosztowało mahoniowe biurko, ile będzie kosztować wstawienie nowych szyb, czy to czy sowa, która padła trupem była czyjąś własnością. Atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę, robiło się coraz niebezpieczniej i choć czarnoskóry dalej się miotał jak zaklęty nie stracił resztki opanowania. Przynajmniej tak jej się wydawało i nie po tym jak ten rzucił jej mordercze spojrzenie, a po tym jak spojrzał na młodszego aurora.
Clinton dosłownie przez moment poczuła nieprzyjemny dreszcz stąpający palec po palcu wzdłuż jej kręgosłupa, który przypominał jej, że w oczach Jareda pozostanie na zawsze mięsem armatnim. Tak jak teraz, kiedy jego wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów. Miał ochotę ją zabić, bo być może nie rozpoznawał w niej tym kim faktycznie była. A może wiedział do kogo pije i to w tym było zabawne?
Kątem oka zaobserwowała tylko jak Hall po krótkiej i niemej bitwie pozbawia ich szefa różdżki, która wpierw przyciskana ciężkim buciorem po chwili sunie w stronę wyciągniętej dłoni stażysty. Coś im się udało, mają jego oręż, więc teoretycznie Wilson nie powinien być już tak niebezpieczny.
Tak jej się tylko zdawało – bo gdy tylko na moment ucichło ta znowu skupiła wzrok na starszym mężczyźnie. Wcześniej przyuważyła, że jego gniew przekłada się na atmosferę. Przedmioty, choć niemagiczne reagują na jego każdy ruch, na jego każdy krzyk, zupełnie jak wąż Boa tańczący tak jak zagra mu szejk czy inny gagatek z turbanem na głowie. Tak samo było i teraz. I choć Jared teoretycznie bezbronny był jeszcze gorszą maszyną do zabijana, kiedy nie panował nad sobą. I choć nie zawsze się z nim zgadzała w osądach, nie zawsze potrafiła pojąć jego zdanie to nie chciała mu robić krzywdy. Dlatego dalej trzymała bezpieczny dystans i oddychała głęboko by nie stracić zimnej krwi – poczuła się jakby była na misji opatrzonej jedną z wyższych rang. Kiedy to ona sama sobie jest szefem, kiedy sama musi o wszystkim decydować – było podobnie z jednym wyjątkiem. Miała obok siebie uzdolnionego nauczyciela eliksirów a za przeciwnika robił czarnoskóry auror, którego w ostatnim czasie miała okazję lepiej poznać. Sentymenty jednak odłożyła na bok, zaraz po tym jak kolejna i ostatnia szyba w oknie pękła rozbryzgując się na multum kawałeczków. Te lśniły delikatnie w październikowym słońcu, a zaraz uwagę Włoszki przyciągnął kryształowy żyrandol, który po kolejnym wrzasku Wilsona zsunął się do połowy, jakby był pewnym ostrzeżeniem dla ich dwójki.
Trzeba było coś zrobić zanim sytuacja się nie pogorszy, zanim nie będzie ofiar śmiertelnych. I nie miała tu na myśli zastępcę ministra, a siebie i pozostałych. Sowa to tylko zwierzę, ktoś mógł się do niego przywiązać, aczkolwiek człowiek to inna sprawa. Zawsze mógł zginąć czyjś ojciec, kochanek, mąż, teść czy brat. Jak byłoby teraz?
Gdy drobne szkiełka drgnęły i zaraz wzbiły się w powietrze chcąc ją zaatakować ta z automatu przecięła drewnem z gruszy powietrze tworząc coś w stylu tarczy, od której większość kawałków się odbiła. Nic spektakularnego, raczej odruch obronny, który nie ochronił jej w całości, bowiem bardziej upierdliwe elementy okna zdążyły wylądować w ścianie za nią, a jeden nawet pokusił się o przecięcie skóry na jej policzku. Sofia momentalnie poczuła lekkie szczypnięcie, a z małej ranki sączyła się szkarłatna smuga, która nie była w tej chwili najważniejsza. Nie pierwszy raz oberwała, a to co się właśnie stało było tak naprawdę niczym w porównaniu z innymi uszkodzeniami ciała.
Jeszcze raz spojrzała na Alexa i dała mu do zrozumienia, że nie ma już sensu czekać aż ten sam się uspokoi. Kiwnęła mu ręką, zupełnie tak samo jak robiła to na tajnych misjach, kiedy to zazwyczaj działali we dwójkę, będąc skazani na swoje towarzystwo. Dobrze ze sobą współpracowali, uzupełniali się jako pracownicy, więc i teraz musieli się zgrać by pokonać monstrum potocznie nazywane Wilsonem.
- Wiesz co robić. – Rzuciła krótko półgębkiem, ponownie kierując piwne oczęta na przeszytą bólem twarz nowego szefa aurorów. Odetchnęła głęboko i wykonała delikatny obrót nadgarstkiem skupiając się na zaklęciu, którego moc paliła ją w palce. Jej różdżka zajarzyła się, a ona sama poczuła się niewiarygodnie silna, chociaż nie bez obaw. Wyczuła moment i mając nadzieję, że Hall zareaguje w ten sam sposób co ona.
- Drętwota! – Syknęła głośno celując w postać dwumetrowego i zataczającego się olbrzyma, który lada chwila, a rzuciłby im się do gardeł. Miała nadzieję, ze jej głos pokryje się z głosem młodszego kompana, który z racji wieku powinien posłuchać się starszej koleżanki.
Wiadomym było również to, że czerwona smuga, sztuk dwie wystrzeliły w stronę Czarnej Wielkiej Łapy, która tak naprawdę dostała za swoje. Skłamałabym gdybym nie napisała, że sama panna Clinton czuła ekscytację kiedy jej czar dosięgnął mężczyzny, który notorycznie kradł jej kawę. Z drugiej jednak strony, gdy usłyszała głuche walnięcie o ziemię zrozumiała, że naprawdę musiało stać się coś złego, skoro ona i były Gryfon posunęli się do obezwładnienia swojego przełożonego.
Gdy ten tylko padł na podłogę kobieta opuściła dłoń i przeczesała dłońmi ciemne włosy, w których znalazła kilka stłuczonych kawałków szkła. Nie przejęła się zbytnio nimi i potoczywszy spojrzeniem po całym pomieszczeniu, które jeszcze dwie godziny temu prezentowało się jak idealne miejsce dla osoby odpowiedzialnej…westchnęła.
- Na Merlina, co za burdel. – Skwitowała cicho i starając się przejść obok żyrandola podnosząc wysoko nogi na szpilkach podeszła powoli do leżącego. Kucnęła przy nim mając nadzieję, że bez problemu przeżył podwójne zaklęcie oszałamiające. Chwyciła go za podbródek, potem zsunęła palce na jego szyję, by sprawdzić tętno. Wyczuwalne. Kiwnęła łepetyną.
- Musimy go stąd zabrać. Gdziekolwiek, byleby tutaj nie został. Za dużo osób nas obserwuje. – Skierowała swoje słowa do swojego towarzysza w zbrodni i uniosła wzrok na jego zbliżającą się sylwetkę.
Alex Hall
Alex Hall

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyCzw 26 Mar 2015, 21:55

Niezależnie od okoliczności, adrenalina mieszająca się z krwią, płynąca razem z nią do każdego zakamarka ciała i pozostawiająca po sobie drgania napiętych mięśni gotowych do ruchu, miała w sobie coś odurzająco słodkiego. Coś, co uderzało do głów, wyostrzając zmysły, oczyszczając myśli z niepotrzebnych, odwracających uwagę od nie posiadających najwyższego priorytetu spraw. Alex uwielbiał ten stan – tylko wtedy czuł się prawdziwie żywy, widział więcej, odczuwał mocniej. Był rozpalonym, odsłoniętym nerwem, a nie bladym cieniem na ścianie jaskini. Płomieniem, który nie wahałby się spalić wszystkiego i wszystkich, którzy staną mu na drodze.
Niepokój nieco przytępiał euforię, ale nie dezintegrował jej w sposób absolutny, pozwalając czerpać swego rodzaju pokrętną przyjemność z konfrontacji. Hall nie cieszył się z wybuchu szefa, bo nie było w tej sytuacji nic zabawnego ani wesołego. Choć momentami go denerwował, doprowadzając na skraj szewskiej pasji i fali tików nerwowych, czuł względem Jareda szacunek, lojalność. Oglądanie czarnoskórego w tym stanie było jak spojrzenie w krzywe zwierciadło. Wraz z Sofią musieli go opanować, zanim pojawią się kolejne, przypadkowe ofiary – jak na przykład oszołomiony mężczyzna na podłodze. Gdyby okoliczności wyglądały odrobinę inaczej, Alex najpierw wyciągnąłby go na korytarz i dopiero potem zajął się szefem. Teraz jednak należało ograniczyć gwałtowne ruchy do minimum, a łatwiej było rzucić na nieprzytomnego zaklęcie tarczy, niż pilnować, by nie zrobił czegoś głupiego. Ludzie należeli do jednych z najbardziej zawodnych mechanizmów.
Hall bardziej wyczuł, niż zauważył, że panna Clinton coś do niego mówiła – współpraca w ekstremalnych warunkach potrafi wytwarzać dziwaczne więzi oraz nici porozumienia. Podwójna drętwota uderzyła w pierś Wilsona strumieniem czerwieni nieelegancko powalając go na ziemię jak wór kartofli. Sylwetka nieprzytomnego szefa w otoczeniu w otoczeniu kawałków rozbitych szyb i strzaskanych mebli stanowiła niezwykle surrealistyczny obrazek. Zaciskając zęby, Alex wsunął do kieszeni odebraną Jaredowi różdżkę, przez krótki moment przypominając sobie intensywność wynikłą ze skrzyżowania ich spojrzeń. Choć okoliczności wskazywałyby na co innego, Wilson nie stracił rozumu – nie całkiem. Częścią siebie zdawał się idealnie wiedzieć, co wokół niego następowało i jak powinien zostać potraktowany. Blondyn w pierwszym odruchu postąpił kilka kroków w stronę oszołomionego szefa, ale gwałtownie stanął w miejscu, gdy Sofia przypadła do niego pierwsza. Dwie pary rąk nie były tam potrzebne.
- Oczywiście, że tak – skwitował jej komentarz odnośnie natychmiastowego wyniesienia się z biura aurorów. - Ale po kolei. Najpierw zajmę się zastępcą ministra, rozgonię wszystkich i dopiero będziemy przenosić szefa.
Nie pytał Sofii o zdanie, analizował w tej chwili wszystko, co powinno zostać zrobione lub nie, wyznaczał priorytety. Choć przez większość postrzegany jako lekkoduch, złośliwy chochlik, Hall naturalnie nabierał pewnej powagi i charyzmy, gdy sytuacja stawała się kryzysowa – a ta zasługiwała na wielką, wyraźną nalepkę z tym słowem. Podźwignął oszołomionego przez Wilsona mężczyznę, zarzucił sobie jego rękę na ramię i wyniósł na korytarz, gdzie niezbyt subtelnie przyczaiła się gromada ciekawskich osób. Wypatrzył wśród nich aurora wcale nieźle znającego się na magii leczniczej i to właśnie jemu powierzył zadanie zajęcia się niczemu niewinnym zastępcą. Jedno było pewne, Jared powinien się później gęsto wytłumaczyć z tego, co zaszło, bo wieści w ministerstwie rozchodziły się szybko, a świeżo mianowany dyrektor biura aurorów był subtelny jak kilo gwoździ w swoim wybuchu. Choć lepszym pytaniem było, czy w ogóle to zrobi. Alex szczerze wątpił. Choć kto wie, może doświadczy przedwczesnego, świątecznego cudu?
- Nie macie zajęć? Wracajcie do swoich gabinetów, plotkary – otrzepał dłonie o spodnie, wyrażając się w sposób, który wszyscy znali. Lekki, nieco żartobliwy, w nadziei że tyle wystarczy. Nie wystarczyło, bo został zignorowany. Nieznaczny uśmiech, który pojawił się na twarzy Halla chwilę wcześniej jako dopełnienie zawoalowanego polecenia, wykrzywił się w grymas, zielone oczy zwęziły. Ton jego kolejnych słów był chłodny, podszyty twardymi nutami, jakie wychodziły na światło dzienne zwykle tylko w obecności wybitnie upierdliwych śmierciożerców – tyle lat starał się nie używać go wobec współpracowników, zachowywać pozory, ale teraz zegar tykał. Nie miał czasu ani chęci polubownie rozpędzać gromadki krnąbrnych dzieci, które koniecznie chciały zajrzeć przez dziurę w płocie na podwórko sąsiada. Trzeba było zareagować jak uczyniła to Sofia i on, a nie zostawać w bezpiecznym, ciepłym kącie. Nie wrócił do gabinetu póki korytarz całkiem nie opustoszał, choć był więcej niż pewien, że czuł na plecach czyjś wzrok. Jedno machnięcie różdżką zaciemniło wszystkie judasze i dziurki od kluczy. Operację „Czarna Łapa W Podróży Dookoła Świata” czas zacząć.

[z/t x3]
Jared Wilson
Jared Wilson

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:31

Tkwił w gabinecie. Całkowicie odrestaurowanym, przemeblowanym i wyczyszczonym. Nawet ściany zostały pomalowane na ciemniejszy kolor. Nowe biurko z drzewa mahoniowego, do tego do pary krzesła z miękkim obiciem i zajebisty fotel, który był w stanie pomieścić dziewięćdziesiąt kilo mięsa przez wiele godzin bez zająknięcia. Magia naprawiała wszystko i nikt nie musiał o tym wiedzieć. To nie Wilson zajął się gabinetem a specjalnie do tego wyznaczona jednostka zmuszona do milczenia na widok tego, co zobaczyła po przybyciu na miejsce... zbrodni.
Dzisiaj, tydzień po pamiętnej utracie kontroli nad sobą, Jared siedział w wychwalonym fotelu niczym mugolski mafioza. Między zębami trzymał tlące się cygaro, zgolił nawet sam z siebie brodę bez niczyjego ponaglania. Dzisiaj już nikt nie będzie go gnał, skoro nie ma żony. Zdjął bandaż z lewego ramienia zagojonego już w większości.
Ten dzień był inny. Miał już czterdzieści lat, był rozwodnikiem, szefem aurorów a na dniach miał awansować kilka osób i za zgodą Ministra ogłosić nowy dekret, który zostanie włączony do konstytucji. Innymi słowy, powodziło mu się w pracy. Gdy spojrzał dwadzieścia lat temu w lustro Ein Eingarp widział dokładnie obecny obrazek - siebie w gabinecie, z cygarem w zębach, na wysokim szczeblu kariery... gdzie nie było miejsca na rodzinę. Wszystko byłoby jak w bajce, gdyby jego ślepia nie były puste. Wciąż wyglądał na dwadzieścia lat starszego. Miał wory pod oczami i chodził przemęczony, obojętny i zimny jednocześnie. Na nikogo dzisiaj nie nawrzeszczał, odpowiadał pół słowkami i był dziwnie ugodowy. Nikogo nie wyrzucił za drzwi, a nawet udzielił wywiadu Prorokowi wymyślając barwną historyjkę na temat przyczyny zdemolowanego gabinetu. Był prawie wzorowym szefem, chociaż każdy kto na niego dzisiaj spojrzał widział jaki jest zmęczony i przygnębiony.
Był późny wieczór, słońca dawno nie było za oknem. Normalni pracownicy wyszli do domu, do żon, mężów, dzieci, wnuków i rodziny, a nienormalni przeprowadzali się do Ministerstwa Magii. Na jego biurku piętrzyły się dokumenty. Walały się między nimi fotografie denatów i przyszłych denatów (czytaj: tych, których ma zamiar uciszyć pan szef aurorów). Krew, miazga na twarzy, nienaturalnie wygięte kończyny to tylko kilka widocznych szczegółów. Ale nie tym się teraz zajmował ten czarnoskóry mężczyzna. Oparł lewy łokieć o podłokietnik, a pomiędzy palcami prawej ręki trzymał różdżkę jarzącą się błękitem. Piąty raz próbował wyczarować patronusa, którego uczył dzieciarni w Hogwarcie. Udawało mu się, ale widział w zarysie zaklęcia ubytki i efekty załamania, które przeszedł niedawno. Surykatka, bo taką formę przybierała jego tarcza, rozmazywała się jakby była hologramem. Trzeszczała i chociaż skakała po gabinecie, znikała raz na jakiś czas i musiał ponawiać zaklęcie. Zwierzę było blade i słabo nasycone. Nawet przeklętej Whisperównie wyszło lepiej wyczarowanie tarczy. Jared warknął coś pod nosem i podniósł się z fotela. Powolnym krokiem podszedł do wysokiego okna i położył na parapecie chropowatą różdżkę. Oparł obie dłonie pomiędzy nią i schylił kark. Surykatka trzeszczała dalej i usiadła na jego biurku. Patrzyła na swojego właściciela tak samo pusto jak wyglądał. Mijał kolejny dzień. Za parę godzin nastanie noc, kolejna, której nie prześpi. Mimo, że odnosił sukcesy w karierze nie wyglądał na szczęśliwego ani usatysfakcjonowanego. Musiał się okrutnie zemścić, aby wrócić do życia. Chociaż był martwy od dawna, od ćwierć wieku gnił od środka.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:42

Ostatni tydzień był ciężki. Nie tylko dla Wilsona, który w końcu po dwudziestu pięciu latach dowiedział się kto się dopuścił do zamordowania swego ojca, ale i dla Clintonówyj, która przez te kilka dni trochę przeszła.
Nie mówimy już o szoku jaki przeszła gdy zastała swojego szefa w centrum apogeum, które sam bądź co bądź stworzył. Została wplątana w życie prywatne Wielkiej Czarnej Łapy – można powiedzieć, że wręcz siłą, bo ona się na to nie pisała i choć była wobec niego lojalna to nie do końca wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Milczała więc większość czasu i tylko wykonywała swoją robotę najlepiej jak umiała, bo w gruncie rzeczy tylko na tym się znała. Wilsona unikała przez pierwsze dwa dni. Dalej nie mogła mu wybaczyć, że zwolnił ją na oczach Halla. Zwolnił ją, oddanego pracownika, który oddał swe życie i serce pracy, która tutaj była dla niej najważniejsza. Inna sprawa, że jakiś czas potem została przywrócona na swoje stanowisko, ale to nie zmienia faktu, że dalej złościła się jak trzpiotka kiedy tylko przypominała sobie gorzkie słowa przełożonego. Boczyła się i boczyć będzie – mimo tego, że postąpiła paskudnie i niedojrzale uderzając Jerry’ego w twarz, jednak wystarczyło postawić się w jej sytuacji i spojrzeć na to z jej strony. Czym miałaby się zająć, gdyby nie tym co robiła? Miała znaleźć męża i toczyć szczęśliwe i sielankowe życie obok kogoś, przy kim by się nudziła? Nie sądzę.
Ten tydzień spędziła na pełnych obrotach. Przychodziła do pracy skoro świt i zajmowała się wszystkim byle nie myśleć o ostatnich dniach, kiedy to niewątpliwie zbliżyła się do swojego szefa. Nie chciała tego, nie chciała poznawać jego tajemnic, ale im dłużej przebywała w jego towarzystwie tym sama pragnęła więcej. Z głową pełną rozmyślań pogoniła pozostałych podwładnych, by zmykali do domów i sama została w gabinecie. Chwilę poświęciła na dopicie mocnej kawy bez cukru i mleka po czym zgarnęła wszystkie papierzyska z blatu i posegregowała je według dat i tematów. Te sprawdzone i podpisane przez Ministra schowała do jednej z teczek – ta powędrowała do szuflady, drugą natomiast z aktami pewnego byłego pracownika i zarazem kochanka Sofii zgarnęła do siebie, pod pachę. Odstawiła kubek, zmiotła resztę dupereli za pomocą jednego i prostego zaklęcia i gasząc światło wyszła z Sali.
Przed wyjściem do domu chciała jeszcze podesłać dokumenty Wilsonowi, którego naprawdę starała się unikać jak ognia, co jej oczywiście nie wychodziło. Bo dzień w dzień jak na złość widywała go na spotkaniach, w windzie czy chociażby na korytarzu. Teraz jednak z pełną premedytacją skierowała się w jedną z alejek, gdzie urzędował czarnoskóry mężczyzna. Przystanęła przed jego gabinetem i poprawiła kołnierz beżowej koszuli wpuszczonej w obcisłą spódnicę z wysokim stanem i pchnęła ramieniem drzwi wcześniej nawet nie pukając. Nigdy tego nie robiła.
- Cześć, ja na chwilę. – Przywitała się na razie unikając jego wzroku. W sumie nie musiała, bo gdy podniosła spojrzenie zauważyła tylko błękitne stworzenie i szerokie barki rozwodnika, który opierał się o parapet i zapewne wypatrywał czegoś w rozrzedzającym się tłumie urzędników. Wzruszyła ramionami i zamknęła pomieszczenie przechodząc kilka kroków w stronę aurora, wcześniej jeszcze zahaczając o patronusa, któremu przyjrzała się badawczo. Zmrużyła piwne oczyska i nic nie mówiła dopóki nie dotarła do Jej Gburowatej Mości. Oparła się biodrem o rzeczony parapet, tak by jednak zachować jakiś tam dystans i nawet nie patrząc na Wilsona dalej obserwowała niekompletną surykatkę.
- To są wszystkie informacje jakie udało mi się zdobyć na temat Miltona. Jest tego sporo, przejrzyj w wolnej chwili. To co ważniejsze pozaznaczałam na czerwono. – Powiedziała automatycznie, nieco zbyt służbowo jak na nią po czym w końcu spojrzała na swojego szefuńca. Zacisnęła usta, gdy zauważyła jego podkrążone oczy i zmęczenie wypisane na twarzy. Może właśnie przez to jego tarcza nie wyglądała tak jak powinna?
- Powinieneś się przespać, Wilson. Jak zamierzasz dawać nam przykład kiedy nie rozróżniasz dnia od nocy? – Spytała niezwykle kąśliwie kładąc teczkę z aktami na parapet, obok różdżki.
Jared Wilson
Jared Wilson

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:43

Nie wracał myślami do zeszłego tygodnia. Nie tylko, bo było to dla niego niewygodne, ale i była to nowość w jego życiu. Wylał z siebie cały zapas jadu nagromadzonego przez ćwierć wieku. To oczywiste, że coś i ktoś musiał na tym ucierpieć. Nie oznaczało to jednak, że teraz będzie miły i spokojny. W ciszy, w zakamarkach umysłu tworzyły się krwawe scenariusze przyszłości przesłonięte jeszcze gorszym pracoholizmem.
Dzień jego czterdziestych urodzin, czyli zeszły tydzień sprawił, że dwoje z jego podwładnych nieumyślnie i wbrew własnej woli poznało go z drugiej strony. Zobaczyli zaledwie kroplę w morzu jego prawdziwego jestestwa. Wilson nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu spraw. Musiał zaufać Zośce i Alexowi i wynieść ich ponad innych nic nie znaczących pracowników. Miał u nich dług wdzięczności, co też mu nie pasowało. W jakiś sposób spłaci to, co ma do spłacenia i będą kwita. Nie chciał być u nikogo dłużny, bo to oznaczało słabość w przyszłości. Wilson nie miał w swoim życiu nikogo, którego mógłby określić mianem "najlepszego przyjaciela". Nie szukał nigdy takiej osoby, wiecznie ograniczając się do samowystarczalności. Gryzł się zatem zmianami w relacjach z tą dwójką młodych aurorów.
Zośkę ignorował, co było najlepszym wyjściem. Wobec Halla zachowywał się tak jak dawniej, ale coś mu przeszkadzało gdy miał do czynienia z Włoszką. Drażniła go bez powodu, wzbudzała w nim fale niepokoju i pokłady irytacji swoją obecnością. Mijał ją na korytarzach i w windzie z obojętną miną, ograniczając się do zwykłego powitania. Nie patrzył na nią, a rozważał nawet oddelegowanie jej do innego kierownika, aby nie musiał spotykać jej codziennie rano. Zrezygnował z tego pomysłu stwierdzając po namyśle, że byłaby to ucieczka. Jeszcze nie wiedział przed czym, jednak Zośka miała w sobie coś, co drażniło Jareda i wytrącało go z równowagi.
Nie zareagował na jej wtargnięcie do gabinetu. Popiół z cygara spadł na parapet. Auror wypuścił z płuc smugę ciemnego dymu i zgasił tytoń, tracąc ochotę na trucie swojego organizmu. Patrzył przez okno, ale nie widział kręcących się urzędników zajęty wsłuchiwaniem się w każdy krok za plecami i szelest ubrań, papieru, czy drugi oddech. Nie ruszył się ani trochę odkąd weszła. Zachowywał się jakby nie był świadomy jej obecności. Obojętnie spojrzał na akta Miltona, nie doceniając "podkreślania na czerwono co najważniejsze", bo przecież nie wiedziała czego Wilson szukał. Jak zwykle nie podziękował.
- Powinnaś już iść.- odezwał się nieswoim głosem, spinając mięśnie ramion i pleców. Jej matkowanie zostało już wcześniej ukarane właśnie niedoszłym prawdziwym zwolnieniem, gdy był chwilowo niepoczytalny w zeszłym tygodniu. Nie podobało mu się, że próbowała ingerować w jego życie udając zainteresowanie jego zdrowiem. Od czasu rozwodu z Katherine starał się na powrót przyzwyczaić do samotności, choć paradoksalnie zawsze był sam. Clintonówna nie była mu na rękę.
- Wracaj do domu, Sofia. - ponowił wyproszenie, chociaż zabrakło rozkazu i agresji w jego głosie, do którego się przyzwyczaiła przez siedem lat współpracy. Nawet na nią nie spojrzał. Czekał aż zostawi go samego, chociaż pierwszy raz od tak dawna nie miał sił tutaj siedzieć sam. Mógł iść i upić się w Pubie, ale to niczego nie rozwiąże. Brzmienie jej imienia również nie było takie jak powinno. Cały Wilson wyglądał nie tak, jak powinien, chociaż fizycznie doszedł do siebie pomijając niewyspanie. Błękitne stworzenie siedzące na jego biurku powoli przygasało.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:44

Sofia podejrzewała, że tak naprawdę każdy z ich trójki czuł się niezwykle niezręcznie z powodu tego co się wydarzyło dosłownie tydzień temu. Nikomu nie było na rękę to w jaki sposób ich znajomość się zacieśniła – nie na misji, podczas wykonywania zadania, a z powodu zwykłej empatii i odrobiny uczucia, którą darzyli Wilsona. Prawdopodobnie była to nić sympatii, która ich łączyła, a która kazała im – zarówno jej jak i Hallowi wejść do gabinetu i sprawdzić co się dzieje. Wykazali się nie tylko odwagą, ale i trzeźwością umysłu. Wiedzieli co mają robić i krok po kroku dążyli do tego, ramię w ramię, doskonale wiedząc na co ich stać. A wszystko dzięki wieloletniej współpracy i szacunku, poniekąd zaufaniu jakim się darzyli.
To, że z Wilsonem nie dzieje się najlepiej można było zauważyć niemalże od razu. W Ministerstwie pojawiły się plotki na jego temat, na temat jego zdrowia. Nikt oczywiście nie mówił tego wprost, ale widocznie ludzie cieszyli się, że słynny Jerry złagodniał, albo inaczej – stracił samozaparcie. Sama Włoszka nie wiedziała co na ten temat ma sądzić, bo chociaż dalej denerwowała się na niego niemiłosiernie i w przypadku ich starcia okazywała mu to na każdym kroku, to tym razem zachowanie jej przełożonego mierzwiło ją, co było widać chociażby po zniecierpliwionym spojrzeniu kobiety. Lubiła Wilsona – nigdy się do tego nie przyzna, ale lubiła go. Szanowała, czuła respekt, co nie zawsze okazywała. I chociaż się złościła gdy zabierał jej poranną kawę musiała stwierdzić, że brakuje mu jej jego powarkiwań i celnych ripost. Teraz to ona sama musiała dobrze odgrywać swoją rolę, wiecznie naburmuszonej aurorki, kiedy jej szef właśnie zmagał się z problemami życia doczesnego. Chciała mu pomóc, czuła to podskórnie. Tak samo jak czuła do niego dziwny pociąg kiedy znajdował się w jej pobliżu. Zupełnie jak tweedy gdy spędzili ze sobą przerwę na lunch, która choć krótka i ulotna głęboko zapadła jej w pamięć. Nie poruszała jednak tej kwestii, zostawiła ją dla siebie, bojąc się, że istniała szansa na to, że z Wilsonem połączy ją coś jeszcze niż praca i wieczne kłótnie o stołek, który jak najbardziej się jej należał. Wróciła jednak myślami do odnowionego gabinetu i podniosła jedną brew ku górze, gdy ten nawet nie raczył jej odpyskować. Rozczarowanie przebiegło migiem po jej twarzy, a piwne oczy zgasły, jakby naprawdę była zawiedziona, że nie uraczy jej żadnym kąśliwym tekstem, za którymi zdążyła już zatęsknić.
- Hej, Jared. – Trąciła go lekko ręką w lewe, już zagojone ramię i starała się pochwycić jego spojrzenie. Była uparta w swoim działaniu i konsekwentna dlatego gdy zauważyła, że mężczyzna niezbyt dobrze się czuje to postawiła sobie za cel – niemal od razu, w jednej sekundzie, że uda jej się naprawić to co zostało zniszczone kilka dni temu. Może było to głupotą, ale zwyczajnie nie mogła patrzeć jak Wilson się męczy.
Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła się zwracać do niego po imieniu, kiedy głoski łagodnie układały się w jej ustach, a ona sama patrzy z uwagą na mężczyznę, nie odsuwając ręki, kiedy tak naprawdę powinna zrobić to natychmiast.
- Sądzę, że naprawdę powinieneś się położyć. Sen jest lekarstwem na wszystko. – Powiedziała ściszając głos. Dopiero po chwili zabrała rękę wcześniej jeszcze przesuwając nią wzdłuż jego umięśnionego ramienia. Nie spuszczała z niego wzroku, tak naprawdę nie mając pojęcia co się z nim dzieje, czy ma gdzie spać, czy zdobył się w końcu na wynajęcie jakiegoś mieszkania czy nie. Było go na to stać, wiedziała o tym, bo zarabiał znacznie więcej niż ona. Ją było stać na wystawne życie, więc? Mogła się jedynie domyślać, że Wilson nie radzi sobie w obecnej sytuacji, że boli go to, że stracił tak naprawdę coś do czego mógł zawsze wrócić ,ale czy przypadkiem nie stracił tego na własne życzenie? Gdyby chciał to najpewniej pogodziłby i życie prywatne z zawodowym, jednak ten był na tyle samolubny decydując się na obcowanie ze współpracownikami niż z własną żoną. Jeszcze przez moment milczała, kątem oka zauważając jedynie, że patronus jej szefa przygasa, powoli, z sekundy na sekundy. Zatraca swoją ostrość, rozmywa się, gaśnie, nie jest taki jaki powinien być. Zmarszczyła nos nie będąc zadowoloną z takiego efektu – w końcu ten człowiek nauczał w Hogwarcie. Nauczał czegoś, co z pewnością niegdyś im się przyda- jeżeli nie teraz to później. Jak miał uczyć kogoś, kiedy sam miał problemy z utrzymaniem czaru?
- Nigdzie nie pójdę. - Ucięła krótko dobywając swojej różdżki za pomocą, której zmyła resztki błękitnej poświaty rażącej jej zmęczone tęczówki. Ponownie spojrzała na czarnoskórego i westchnęła ciężko nie wiedząc jak zabrać się do niego. Co zrobić, co powiedzieć- wywróciła patrzałkami i zamiast powiedzieć cokolwiek krzepiącego machnęła raz jeszcze drewnianą wicią, ruszając zgrabnie nadgarstkiem, po czym cmoknęła z zadowoleniem widząc co udało się jej wyczarować. Mianowicie, dwie kryształowe i niskie szklanice wraz z litrową butelką whisky – dobrej rocznikowo, pachnącej jeszcze drewnem. Być może po alkoholu język mu się rozwiąże, a ta dowie się czegoś nowego. Odeszła od niego na moment, po drodze wsuwając różdżkę za pas do pończoch i obciągając materiał spódnicy na udzie podeszła do mahoniowego i solidnego biurka zawalonego wszystkim i niczym. Zerknęła na pojedyncze zdjęcia i kręcąc nosem zabrała się za otwieranie butelki. Poszło jej to gładko i sprawnie, bo robiła to nie raz czy dwa, tak więc już za moment bursztynowy strumień lał się do szkła.
Nie wiedziała – znowu, czy robi dobrze proponując mu alkohol, nie miała jednak innego wyjścia, bo cóż, miała wyrzuty sumienia po tym jak potraktowała go w jego urodziny, które powinny chyba wyglądać zgoła inaczej. Chwyciła więc dwie szklanki i jedną wręczyła Jaredowi – pokusiła się również o muśnięcie palcami jego ciepłej bądź też zimnej dłoni. Zaraz też stuknęła się z nim i wzniosłą toast, po czym przechyliła naczynie niemal od razu, czując, że dzisiejsza noc będzie należała do tych ciężkich.

Jared Wilson
Jared Wilson

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:45

Problem w tkwił w tym, że do Wilsona nie dało się dotrzeć. Własna ex małżonka przez szesnaście lat nie zdołała się dokopać do jakichkolwiek objawów czułości w swoim mężu, a więc nie warto mówić jakie miały szanse na to osoby postronne. To, że byli świadkami jego załamania, pierwszego w życiu, było chyba wielkim szczęściem i darem od losu. Zatuszowali za nim większość szkód i utrzymali w ciszy Ministerstwo do czasu aż się nie pozbierał. Gdyby nie oni, wylądowałby w Mungu chory na głowę albo w Azkabanie, gdyby to kto inny znalazł go wtedy całkowicie pozbawionego trzeźwości umysłu i logicznego zachowania. Mijał dzień za dniem, a nic się nie zmieniało. Uspokoił się, aż zanadto, ale wewnątrz non stop nosił ciężar. Czuł się ciężki i nie miał sił wysilać się na interakcje z ludźmi spoza ministerstwa. Jeszcze się nie ocknął do końca, jeszcze tkwił w tamtym szale, lecz teraz wyciszonym a dalej nieludzko bolesnym.
Przestały go cieszyć cięte riposty i zabieranie Zośce kawy. Stracił chwilowo zainteresowanie dręczeniem słabszych emocjonalnie i mentalnie osób i zrezygnował z nietypowej zabawy kosztem drugiego człowieka. O ile to możliwe, zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Zerwał kontakty towarzyskie, choć dopiero minęło siedem dni. Kurowanie się w samotności nie obiecywało powrotu do rzeczywistości. Nic nie zapowiadało, aby Wilson szybko ozdrowiał. Przeżyta furia pozostawiła w nim krwawe piętno na następne ćwierć wieku.
Włoszka trzeci raz odezwała się do niego za pomocą imienia i pierwszy za pomocą dotyku. Odwrócił do niej powoli głowę, napinając bardziej mięśnie. Jego cielsko zareagowało, ocknęło się i ożywiło jak na zawołanie. Ze zdumieniem był świadkiem wybudzenia się z letargu. Krew w żyłach przyspieszyła, tętnica na jego szyi zaczęła pulsować mocniej i głośniej. Spuścił wzrok na bladą dłoń boleśnie kontrastującą z jego czarnym, chłodnym od leków ramieniem. Kiedy ostatnio ktoś odważył się obdarować go czymś tak czułym i lekkim? Nie był bogato doświadczony w taką delikatność pochodzącą od drugiego człowieka z prostego powodu: nigdy do siebie nie dopuszczał nikogo. Przegapił chyba chwilę, w której powinien przypomnieć Sofii gdzie jest granica. Wilson wziął głęboki wdech zaalarmowany nagłą ciasnotą w spodniach domagającą się natychmiastowego zaspokojenia. Wystarczyło, że użyła innego głosu i go dotknęła, a coś zaczynało w nim szwankować. Dotyk skończył się zanim zdążył się zacząć, wprowadzając Wilsona w stan irytacji i póki co spokojnego rozdrażnienia. Naprawdę powinna stąd wyjść. Wilson nie kontrolował się tak, jakby chciał. Nie warczał jak zawsze, ale nie oznaczało to, że będzie łatwiej przebywać w jego obecności. Wyśmiałby plany Sofii, gdyby o nich wiedział. Nie przyjmował pomocy, bo od lat żył na własny rachunek. Chociaż przeżył szesnaście lat w związku małżeńskim, z trudem przychodziło mu akceptowanie faktu, że ktoś się o niego troszczy.
- Może masz rację. - zgodził się. Wilson się zgodził. To powinno zaniepokoić i to poważnie. Gdy przypomniała mu o śnie, odczuł nagle zmęczenie. Przestał napinać mięśnie, pozwalając im zwiotczeć i odpocząć. W efekcie wyglądał teraz bardziej ludzko, nie miał tak mocno wyostrzonych rysów twarzy i kontur sylwetki. Mógł z powodzeniem wtopić się w tło, zamknąć oczy i próbować spać. Dobrze wiedział, że sen został mu odebrany na bardzo długo. Nawet nie próbował zasypiać, bo wiedział, że to się nie uda.
Zamknął oczy i wypuścił powoli powietrze z płuc. Wspomniała, że przyszła na chwilę i chwila ta minęła już dawno temu. Z jednej strony powstrzymywał odruch złapania jej za ramiona i wystawienia za drzwi, a z drugiej złapania jej za ramiona i przyciśnięcia do ściany. Niczego mu nie ułatwiała, a wręcz przeciwnie, utrudniała. Sofia obudziła go do tego stopnia, że obserwował jej drobne ruchy. Nie wiedział czy dobrym pomysłem było ofiarowanie mu alkoholu aczkolwiek nie protestował. Niech się dzieje co chce. Był zmęczony, cholernie zmęczony i czuł się staro.
Zaschło mu w ustach, gdy dostrzegł kawałek gładkiego nagiego uda i łydki schowanej pod pończochą. Wiedział już gdzie chowała różdżkę i ta informacja być może przyda mu się w przyszłości. Zacisnął mocniej szczękę próbując powstrzymać coraz ciekawsze myśli dotyczących jej ud.
Chlupot lejącego się napoju uśpił na szczęście jego czujność. Wciąż nie zadecydował co ma z nią zrobić, aby w spokoju przesiedzieć całą noc. Póki co pozwalał jej na panoszenie się po odrestaurowanym gabinecie i niszczenie marnej imitacji zaklęcia. Przyjął szklankę whiskey, doskonale odbierając od niej drobne bodźce fizyczne. Nie uszło jego uwadze gorąco jej palców, które wytrąciło go z letargu. Stuknął w jej szklankę swoją w ramach niemego toastu i poczekał aż pierwsza upije łyk alkoholu. Przez ten czas nie odrywał czarnych ślepi od jej pełnych ust, które aż prosiły się o nadanie im krwistego odcienia. Otrząsnął się i agresywnym ruchem wlał sobie do gardła połowę zawartości szklanki. Mlasnął i westchnął z ulgą nawilżając struny głosowe palącym alkoholem. Zawiesił wzrok na jej policzku. Tym, którym ją zranił w zeszłym tygodniu nieświadomie nasyłając na nią mnóstwo drobnych szkieł połamanego żyrandolu.
- Jeśli chcesz mnie o coś zapytać, to nie musisz mnie upijać. - chociaż nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nakłoniła go do nietrzeźwości, której dawno nie zaznał. Przydałaby mu się chwila wytchnienia, zapomnienia i uciszenia myśli. Oczywiście istniał jeszcze drugi, trzeźwy i zdrowszy sposób, aby sobie ulżyć, ale zdecydowanie nie był to dobry pomysł. Odwrócił od niej wzrok, wracając do poprzedniej pozycji - stania przed oknem i tępego gapienia się w ciemniejący krajobraz. Szukał tam odpowiedzi czy powinien pozwalać Sofii być w swoim towarzystwie. Stracił do siebie zaufanie po przebytym załamaniu. I ona nie powinna mu ufać, a jeszcze się tego nie nauczyła. W ciągu kilku minut wypił całą zawartość szklanki. Nie musiał czekać na dokładkę, samoistnie zaczęła się uzupełniać, gdy z butelki jej ubywało. Zacisnął łapska w pięści, aby nie zrobić niczego więcej, czego będzie żałowała. Tak, ona żałowała, nie on.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:46

Owszem, na świecie istniały jednostki trudne do ogarnięcia, które za wszelką cenę będą starały się odizolować od reszty społeczeństwa, bowiem twierdzą, że doskonale radzą sobie same, we własnym zakresie. I owszem, przez pewien czas życie samotnika dawało im pewne profity, co jednak szybko obracało się na ich niekorzyść. Tracili rodziny, domy, znajomości, to ciepło, do którego mogli wracać i stawali się zgorzkniali – irytowali się zbyt szybko, odsuwali od znajomych. Nic z tego, nic z tych działań nie było odpowiednim posunięciem. Takich ludzi należało otoczyć opieką, interesować się nimi, by żaden z nich nie stoczył się na samo dno, bo od niego jak wiemy bardzo trudno jest się odbić. A bez pomocy przyjaciół czy bliskich będzie to misja, którą łatwo zepsuć, a jej konsekwencje będą się ciągnęły do końca, nie dając zaznać ani odrobiny wytchnienia.
Może dlatego Sofia chciała, by u Jareda było inaczej? By mimo tego, że spieprzył, że zawalił i zawiódł wiele osób to miał szansę na odkupienie win? Na zrobienie czegokolwiek dobrego? Może zwyczajnie, tak po ludzku się o niego martwiła, bo gdzieś w głębi serca tliła się sympatia, z grona tych szczerych, która powoli wymykała się jej spod kontroli i była okazywana wówczas kiedy nie powinna? Panna Clinton starała się panować nad emocjami, co nie zawsze jej wychodziło - do tej pory pamięta minę Wilsona kiedy zdzieliła go pięścią po twarzy. Była w końcu Włoszką, kobietą temperamentną i bardzo łatwo poddawała się chwili. Zarówno cieszyła się mocno każdą wygraną, jak i złorzeczyła w momencie przegranej. Była żywym ogniem, płomieniem, która momentami sama nie wiedziała czego chce. Zupełnie jak teraz. Z jednej strony chciała stąd wyjść, bo w końcu wypełniła swoje zadanie – przyniosła dokumenty potrzebne do prowadzenia akcji, tak więc jej rola na dzisiaj się skończyła. Nie do końca, bo mimo żalu i złości, której wcale nie kryła względem Jerry’ego pojawiło się coś jeszcze. Coś, o co by się nie posądzała. I coś o czym wolała nie mówić.
Jedyne czego się spodziewała po aurorze zaraz po tym jak pozwoliła sobie go dotknąć to to, że z miejsca na nią naskoczy, warknie albo i popchnie. Nic takiego się nie stało, wręcz przeciwnie – wyczuła jak jego mięśnie się napinają, zupełnie jakby zaraz miał jej oddać. Jej oddech spłyciał, a ona sama obserwowała tylko lawinę uczuć wylewających się z przełożonego. Wyglądał co prawda lepiej niż kilka dni temu, ogolił się, ogarnął, jednak zmęczenie odbijało się na jego twarzy, co zmartwiło Zośkę. Najzwyczajniej na świecie, dlatego przez jej ruch przemawiała delikatność czy czułość, o którą zaraz się skarciła w myślach. Wilson nijak nie skomentował tego co zrobiła, nie kazał jej przestać, nie powstrzymał jej w żaden sposób co ją zastanowiło. Czyżby naprawdę była szansa na…
Nie. To niemożliwe.
Jej uwagę zaraz przykuło jednak nie to, że jej nie opieprzył, a raczej to, że się z nią zgodził. Po prostu jej przytaknął – gdzie jego agresja, kąśliwe uwagi i mordercze spojrzenia? Czuła jak wszystko to co zdołała sobie utorować w drodze do kariery ucieka jej między palcami, a ona sama staje się nagle bardzo malutka. Dalej nie mogła uwierzyć w to co się dzieje.
- Chyba jesteś chory, wiesz? Gdzie podział się ten gbur, który kradnie kawę mi co ranek? – Stwierdziła, a potem spytała z wyczuwalnym wyrzutem w głosie. Mówiła jednak wolniej, jakby zastanawiała się czy dobrze robi siedząc tutaj. W głębi była przekonana co do swojego planu – jeżeli jej się uda to może zaoferować mu jeden z pokoi gościnnych u siebie w domu, o czym oczywiście by mu nie powiedziała, bo ten najpewniej odrzuciłby jej pomoc. Dlatego póki co milczała jak grób i tylko bacznie spoglądała na swojego szefa, który z każdym słowem irytował ją coraz bardziej. Odwróciła się i postanowiła wcielić w życie jedno ze swoich postanowień. Musieli się rozluźnić, pomyśleć co dalej zrobić, działać sprawnie i szybko. Umysł Włoszki znowu zaczął działać na pełnych obrotach i przez chwilę po prostu nie myślała o tym, czy kusi czarnoskórego aurora czy też nie – jej ruch był niewymuszony, wykonany prędko, tak, że tylko czujne oko zdołałoby dojrzeć cień bladego i krągłego uda kobiety. Nie miała w planach uwodzenia go, nie myślała o tym raczej, nie spoglądała na Wilsona jako na obiekt seksualnych uniesień, chociaż od pewnego momentu łapała się na tym, że usilnie stara się go odszukać w ministerstwie, chociażby po to by przesłać mu pogardliwy według niej uśmiech. Lubiła się z nim droczyć, a wszelkie ich przekomarzanki miały w sobie wiele podtekstów, które tylko podsycały w niej pewne uczucie niespełnienia.
Skupiła się teraz na alkoholu, na palącej cieczy, która przyjemnie parzyła jej przełyk pozwalając na moment zmienić tor myśli. Obracała w dłoniach szklaneczkę i spojrzała na Wilsona, a raczej na jego plecy, bo ten znowu się od niej odwrócił. Zmarszczyła brwi i westchnęła cicho, ponownie mocząc usta w bursztynowym płynie.
- Może i bym miała kilka pytań, ale znając Ciebie na pewno nie udzielisz mi odpowiedzi, prawda? – Zagadnęła, lekko schrypniętym głosem co z połączeniem jej włoskiego akcentu, który wychodził najczęściej po spożyciu alkoholu [bądź podczas kłótni] nadawał jej lekko erotycznego wydźwięku, czego sama właścicielka długich nóg nie zauważyła.
- Nie będę urządzać żadnego przesłuchania, bo to nie ma najmniejszego sensu. Ja się mogę jedynie domyślać co się stało i jak się dzieje, ale to Ty sam powinieneś chcieć powiedzieć mi to i tamto. Nie będę naciskać… - Urwała, zachodząc go od tyłu. Dalej dzierżyła w dłoni szklaneczkę i zastanawiała się jak mu zasugerować, że lepiej by było jakby przeniósł się do niej na kilka dni.
Dopiero była jedna noc, na oswojenie z sytuacją. A teraz kilka dni? I dlaczego wyciągasz rękę do niego, panno Clinton?
W ostatniej chwili cofnęła dłoń, którą najpewniej chciała oprzeć o jego bark, po czym przyjmując poważny wyraz twarzy odwróciła się i zaczęła krążyć po pokoju, podczas gdy stukot odbijanych obcasów o posadzkę odbijał się echem od ścian. Łapą przetarła lewy policzek, na którym widniała teraz ledwo widoczna blizna, którą praktycznie wcale się nie przejmowała. Blizn na swoim ciele miała wiele – jedne mniejsze, inne większe, tamte zdobyte na misji i tak dalej. Nigdy jakoś nie miała z ich powodów kompleksów – to dodawało jej charakteru, a i całość nabierała smaczku, kiedy okazywało się, że Zośka taką zwykłą i słabą kobietką to nie jest. Bezwiednie przetarła opuszkami palcu po zgrubieniu i ponownie napiła się alkoholu dosłownie na moment odwracając wzrok od sylwetki wielkoluda.
- Co teraz zamierzasz zrobić? Gdzie się podziać? Masz jakiś plan, szefuńciu? – Spytała jednak po dłuższej chwili widocznie nie mogąc się powstrzymać od zadania niezbyt wygodnego pytania. Znowu przybrała kpiący wyraz twarzy, by choć trochę zatuszować swoje prawdziwe intencje i drżenie swego ciała, kiedy tylko natrafia na ciemne spojrzenie mężczyzny.
Jared Wilson
Jared Wilson

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:47

Nie przeczył, że zniszczył sobie trochę życia. Od piętnastego roku życia z dnia na dzień zmieniał się na gorsze. Przestał umieć być normalnym wcześniej nastolatkiem, a teraz osobą dorosłą. Wiecznie samotność stawiał na pierwszym miejscu. Izolował się nawet od Setha i Skai odbierając im szansę na posiadanie normalnego kochającego ojca. Życie Jareda było jednym wielkim supłem. Nie spadnie na dno. Był na tyle silny, aby utrzymać się na wysokości chociaż nie będzie tam z kimś, a sam. Zawsze sam i nigdy mu to nie przeszkadzało aż do teraz. Do tej chwili, gdy powietrze zmieniło swój zapach i smak na perfumy Sofii, do czasu aż nie dotknęła go z dziwną delikatnością i nie obudziła w nim tęsknoty do kobiecego ciała. Jak więc miał funkcjonować? Utrudniała i przeszkadzała mu, burząc względny spokój jaki wokół siebie budował. Niewiele osób chciało mieć z nim do czynienia z prostego powodu. Nie umiał być miły na siłę, nie udzielał się towarzysko, a więc przebywanie z nim było jak pływanie w morzu. Wystarczyło przepłynąć kawałek nie w tę stronę co trzeba, a morze porywało na dno i wlewało się do gardła aż zaczynało brakować tlenu. Jerry nie narzucał się nikomu, bo wiedział jaki jest. Sofia też, a mimo wszystko się mu narzuca. Nie wiedział czy ma ją teraz przeklinać siarczyście czy zrealizować coraz brudniejsze myśli.
Nie miała prawa się o niego martwić. Dziwiłby się, gdyby mu o tym wspomniała, choć powinien to już wyczytać z jej oczu. Trochę trudno było mu odebrać tę informację, skoro non stop patrzył na jej pełne usta. Po tym jak dwukrotnie go uderzyła i uszło jej to płazem? Z największą rozkoszą wyciągnąłby na niej surowe i bolesne konsekwencje za to zachowanie, ale dzisiaj... puścił to w niepamięć. Co nie znaczy, że powinna przejawiać troskę o kogoś takiego jak on. Nie potrzebował jej tak, jak ona chciała. Może wygląd i jego głos przeczył i mówił, że jednak ktoś powinien nim potrząsnąć, ale się do tego nie przyzna nigdy. Nawet sam przed sobą.
- Będzie jutro. Nie mam dzisiaj sił. Odpuść, Sofio. - westchnął i uniósł rękę z alkoholem do ust. Męczyła go. Nie miał ochoty mówić ani kąsać jak ona, bo dzisiaj nie był na to dobry czas. Stracił ojca po dwudziestu pięciu latach poszukiwania go. Przez ten czas nosił w sobie okrutną żałobę, której nie było widać końca. Nigdy się nie pogodzi ze stratą mimo, że stracił go ćwierć wieku temu. Miał prawo być zmęczony, przybity i nie mieć sił na "normalną" w ich przypadku konwersację.
Ponownie wstrzymał oddech słysząc schrypnięty głos za plecami. Poruszył się niespokojnie.
- Skoro tak twierdzisz. - nie obiecywał odpowiedzi na pytania, które nie tylko ją gryzły od środka. Kilka innych osób, choćby Prorok, miało równie mocną ochotę zadania mu pytań i zajrzenia do jego świata. Byli głupcami pchając się tam, gdzie nie było bezpiecznie. Jego życie nie było sielanką i nie zamierzał się tym z nikim dzielić. Nikogo nie potrzebował. Nie duchowo, jeśli już to ciepłego ciała krążącego na dywanie za plecami. Ciała, które zaczynało go coraz bardziej drażnić i denerwować.
- Możesz próbować wytargować jedną szczerą odpowiedź. - powiedział to zaraz po tym, gdy zmienił pozycję ciała. Poczuł gorące powietrze za plecami, dobrze wiedział, że stoi za nim. Wilson odwrócił się niespodziewanie dla kogoś, a spodziewanie dla siebie. Przyszpilił wzrokiem aurorkę, podchodząc do niej dziwnie blisko. Nie tak jak szef do podwładnej. Dzieliło ich kilka centymetrów, zatrzymał się tuż przed jej stopami. Była na wyciągniecie ręki, a pomimo to jej nie tknął. Przez ubrania odbierał gorąco jej skóry proszącej się o scałowanie każdego centymetra. Wyjął z jej ręki szklankę whiskey, nie dotykając palącej skóry. Upił łyk. Pychota. Przez chwilę wrócił tamten Wilson.
- Wyjdź, Sofia. Nie powinnaś tutaj zostawać. Schowaj dumę w kieszeń i odejdź na bezpieczną odległość. - szepnął śmiertelnie poważnie, nie odrywając ślepi od jej ust. Na jego twarzy pojawił się grymas, zacisnął mocniej szczękę i palce wokół skradzionej szklanki.
- Doceniam twoje starania, ale to się nie uda. - dodał zaskoczony, że te słowa wyszły z jego gardła. Gabinet zrobił się nagle zbyt ciasny, zaczął go przytłaczać. Oddychał płycej, co również mu się nie spodobało. Nie ufał sobie. Zmusił się do zrobienia krok w tył i oparcia się tyłkiem o biurko. Niewiele pomogło, jego ciało zbyt głośno domagało się kobiety. Zaczął obracać szklankę między palcami, wpatrując się w bursztynową taflę. Zmarniał w oczach, jeszcze bardziej się męczył.
Sofia L. Clinton
Sofia L. Clinton

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów EmptyPią 03 Kwi 2015, 20:48

Według Sofii wystarczyło by odrobinę nad sobą popracować – wystarczyłoby chcieć po prostu zmienić cokolwiek w sobie, ruszyć się, nie być biernym. Sama Włoszka również miała trudny charakter i zdawała sobie z tego sprawę, dlatego pozwalała sobie na uszczypliwość czy bliskość pewnych osób. Czasami należało coś poświęcić, by zdobyć coś innego. Jared zdobył władzę, ale stracił rodzinę. Mógłby to naprawić, ale czy tego chciał?
Był jej szefem, znała go od kilku dobrych lat i zawsze podziwiała. Atmosfera w pracy była dla niej niezwykle ważna, dlatego gdy z jej podwładnym działo się coś nie tak nie mogła nie zareagować. Nie mogła patrzeć czy cieszyć się jak inni jak Wilson powoli przygasa, zupełnie jak jego patronus, nad którym będą musieli trochę popracować. To właśnie ona miała nad nim pewnego rodzaju władzę, którą wyczuwała z każdą chwilą, z każdą nutką zniecierpliwienia w ich ruchach czy ciemniejących spojrzeniach, które rzucali sobie nawzajem. Tylko ona miała odwagę uderzyć go dwukrotnie tego samego dnia. Tylko ona nie została do tej pory ukarana. Czyżby Jerry zaczął dostrzegać w niej kobietę? Zdecydowaną, która swoje plany wciela niemal natychmiast – nie czeka aż ktoś się na to zgodzi? Wiedziała już co zrobi i w jaki sposób to zrobi, nie poinformuje go o tym, a zaciągnie tam siłą skoro będzie trzeba. Są kompanami, towarzyszami, a tak znajomi właśnie robią- troszczą się o siebie, gdy jest potrzeba.
Zatrzymała się w pół kroku kiedy ten jej odpowiedział – jest zmęczony? A kto do cholery nie był? Zezłościła się, że ją zbywa jak małe dziecko, którym przecież od dawna już nie była. Pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka, a sama aurorka przytknęła wargi do szklanicy, by dopić swoją działkę alkoholu. Poczuła pieczenie wzdłuż przełyku, które tylko mile ją połechtało.
- Nie chcę go jutro, chcę go dziś. – Odpowiedziała uparcie, praktycznie nie zastanawiając się nad sensem swoich słów. Dopiero gdy zrozumiała co właściwie powiedziała, jakie drugie dno kryło się za kilkoma głoskami poczuła się głupio, poczuła się zdradzona przez własne ciało i zachcianki, które prawdopodobnie krążyły w obiegu i domagały się dotyku tego konkretnego mężczyzny. Wywróciła patrzałkami niemal od razu, gdy usłyszała jego kolejny stek słów, które podrażniły jej ego – jak miała rozmawiać z człowiekiem, który od ponad siedmiu lat doprowadzał ją do szewskiej pasji? Denerwował ją, dogryzał, kradł jej kawę i to właśnie się jej w nim podobało. Ta gburowatość i pozorna niedostępność, od której dzieliło ją raptem kilka kroków. Nie, nawet mniej skoro znalazła się tuż za jego plecami. Propozycja, którą jej rzucił była obiecująca. Zastanowiła się nad tym przez chwilę, buszując w pamięci o co dokładnie mogłaby spytać. Interesowało ją to czego dowiedział się Wilson tydzień temu, zaraz po mianowaniu go na stanowisko szefa biura – kogo szukał przez te dwadzieścia pięć lat? O jaką zemstę chodziło? Otworzyła usta, by spytać, by najnormalniej w świecie spytać i zaspokoić swoją wrodzoną ciekawość, jednak widok jego oczu, świdrujących i taksujących jej sylwetkę sprawił, że ta momentalnie się zamknęła. Chyba z przyzwyczajenia oddała mu swoją szklankę i tylko w milczeniu obserwowała jak spija alkohol z jej naczynia najwyraźniej delektując się ciepłem jakie pozostawiła na szkle. Spojrzała nieco zdezorientowana na swojego szefa, zaraz jednak przybrała obojętny wyraz twarzy jakby nic się nie stało, a ten mężczyzna wcale jej nie pociągał. Czuła jego gorąc, jego przytłaczającą postać, w której chciała się zatopić, oddać. Stłamsiła w sobie jednak chęć powiedzenia czegoś naprawdę brzydkiego i gdy ten się cofnął, ta oparła się dłońmi o parapet dokładnie zamykając mu szansę ucieczki, gdyż te znajdowały się po obu stronach bioder starszego mężczyzny. Nie podobało się jej to co powiedział Jared i było to widać w jej piwnych oczach – świerzbiło ją, by go dotknąć w sposób, w który nie powinna. Zrobiła to już kilka minut temu, co tylko nęciło ą i wierciło dziurę w brzuchu, że powinna zrobić to jeszcze raz.
- Dobrze wiesz, że stąd nie wyjdę. – Zaczęła, twardo spoglądając mu w oczy jednocześnie ignorując coraz to szybsze bicie serca, które ją zdradzało. Zdradzał ją również pewnego rodzaju dreszcz, który nią wstrząsnął, gdy tylko się nad nim nachyliła. Był tak cholernie blisko, że dzieliły ją tylko centymetry. Gdyby pochyliła się bardziej mogłaby dotknąć jego ust, posmakować ich. Wyrzuciła z głowy tą myśl. Dopiero po krótkim wahaniu się.
- Nie boje się Ciebie, widzisz? - Dodała zaraz po tym jak uświadomiła sobie, że tak naprawdę ma nad nim drobną przewagę – mogłaby zrobić z nim co chce, gdyby mogła. Mogłaby go kusić i kusić, aż w końcu padłby w jej ramionach, czego skrycie chciała i na co skrycie liczyła. Ton jej głosu zmienił się na cichszy, bardziej aksamitny, przyjemny dla ucha. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła go nęcić i obserwować jego ruchy dłoni, napięcie mięśni, samą twarz, która chociaż przystojna i na pewno oryginalna to dzisiaj ziejąca zmęczeniem.
Wstrzymała oddech i najwidoczniej czekała, czekała aż jej przełożony się opamięta, bo jeżeli on nie powie stop to tego wieczora nikt tego nie zrobi.
Sponsored content

Biuro Szefa Aurorów Empty
PisanieTemat: Re: Biuro Szefa Aurorów   Biuro Szefa Aurorów Empty

 

Biuro Szefa Aurorów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 3Idź do strony : 1, 2, 3  Next

 Similar topics

-
» Biuro Egzekutora
» Hierarchia wewnętrzna aurorów
» Kwatera Główna Aurorów

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marudersi :: 
Fasolkowo
 :: 
Archiwum
 :: Fabularne
-