|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Wanda Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Pią 02 Sty 2015, 16:41 | |
| Kolejny deszczowy dzień. Kiedy to pogoda popsuła się aż tak bardzo? Jeszcze do niedawna dziewczyna była budzona przez ostre promienie słoneczne wchodzące do jej pokoju i padające na jej twarz. Do tego duchota i skwar, a teraz? Ciągły deszcz, przelotne burze – szaro i ponuro. Nie tak miało być. Panna Whisper szybko zabrała się ze szkoły, zaraz po wczesnej kolacji – nie chciała załatwiać poważnych spraw na pusty żołądek – w końcu z nadmiaru wrażeń i negatywnych emocji mogłaby zemdleć, a to nie byłoby zbyt pożądane. List wysłany do brata pozostał bez odpowiedzi, jednak Wandzia miała nadzieję, że Dorian się pojawi we wskazanym przez nią miejscu. Nie rozmawiali ze sobą od dawna – dziewczynie wydawało się, że minęły wieki od ostatniego momentu kiedy zarejestrowała z bliska twarz swojego braciszka. Nie narzucała mu się, obserwowała tylko z daleka chatkę gajowego kiedy to miała okazję. Słyszała pochlebne wypowiedzi na temat jego pracy i w duchu cieszyła się, że robi coś pożytecznego. Martwiła się tylko o jego stan psychiczny i o to, że się od siebie oddalili – w tym trudnym dla ich obojga momencie. Przedzierając się przez dziedziniec szatynka myślała tylko jak potoczy się spotkanie – o ile właściwie do niego dojdzie. Już nie była małą dziewczynką, umiała o siebie zadbać, jednak brak możliwości porozmawiania z bratem – najbliższą jej osobą była mocno krzywdząca. Dalej nie wiedziała co zrobiła źle. Opatuliła się mocniej błękitnym szalem i nasunęła na głowę kaptur długiego płaszcza. Ubrała się cieplej niż powinna, jednak to jej nie przeszkadzało. Czarne kalosze do kostek, ciemne spodnie, sweter i rzeczona narzuta – wszystko w tej samej tonacji, zupełnie jakby chciała się ukryć, zamaskować. Gdy doszła na miejsce była sama. Uniosła spojrzenie na niebo – teraz zachmurzone – kilka kropel opadło na jej bladą twarz. Wcisnęła dłonie w kieszenie i westchnęła czekając na młodzieńca z rodu Whisperów. Czuła jak gula w gardle rosła, a ciśnienie przyspiesza. Stresowała się, tak jakby czekała na wyniki ważnego testu.
|
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Sob 03 Sty 2015, 19:29 | |
| Alexander żyje. Ta wiadomość sprawiła, że Dorian zupełnie nie wiedział co robić, co czuć. Życie wciąż go zaskakiwało, najpierw coś odbierając i chwilę później zwracając, jakby tym samym sprawdzało ile człowiek był w stanie zrobić złego, zanim pogodzi się ze stratą. Chłopak wiedział jednak jedno – nikt mu nie wybaczy tego, co zrobił, a zrobił mnóstwo złych rzeczy, do których w większości nie miał odwagi się przyznać nawet przed samym O’Malleyem. Chciał też przeprosić Arię za swoje zachowanie, które nijak nie pasowało do tego starego Doriana, którego znała i chyba lubiła. Problem jednak tkwił w tym, że się zmienił, bardzo się zmienił, a palenie za sobą mostów zupełnie mu nie przeszło. Gdyby był wystarczająco silny, zapewne odtrąciłby od siebie i ukochanego, jednak tęsknota i chęć posiadania go w swoich rękach nie pozwoliła mu na taką głupotę. Tym bardziej nie wiedział co odpisać na sowę, którą dostał od swojej siostry, która za nic nie miała zamiaru odpuścić i z niego zrezygnować. Nie rozumiał kobiet, a już na pewno nie Wandy. Starał się ją odtrącić, sprawić, aby przestała się nim interesować, a ona jakby na złość wysyłała jego ulubione ciastka, którym się nie potrafił oprzeć. Nie wiedział co z tym wszystkim zrobić i tak naprawdę, to nawet się nie zastanawiał. Postanowił, że będzie co będzie, a on przyjmie wszystko na siebie z machnięciem ręki. Wychodził tylko z założenia, że jego siostra lepiej będzie miała z kimś, kto nie niszczył wszystkiego wokół siebie, jakby nic nie znaczyło. Z kimś normalnym, z wyraźną wizją przyszłości. Na dzień dzisiejszy Doriana nie interesowało zupełnie nic. Stał między dwoma stronami barykady i nie zamierzał tego zupełnie zmieniać bez jakiegoś ważnego, konkretnego powodu. Wiedział tylko jedno – wojownikiem o miłość i sprawiedliwość zdecydowanie nie był, a właśnie tego potrzebowała jego siostra najbardziej. Trzymając czasopismo plotkarskie w rękach przyszedł na miejsce spotkania. Już z daleka rozpoznał swoją siostrę, która czekała na niego i chyba powoli się zaczęła denerwować. W końcu pozostawił ją bez odpowiedzi i tak naprawdę mógł jeszcze teraz się wycofać. Postanowił jednak się z nią spotkać, może chce mu po prostu coś wygarnąć, a te ciastka, które mu wysłała... były zatrute. Na przykład. Grunt to pozytywne myślenie, chociaż Dorian zawsze miał je trochę… delikatnie mówiąc dziwne. - Widzę, że Lustro o Tobie pisze. Gratulacje. Nie powinnaś się wychylać, jeszcze ktoś będzie chciał się Ciebie pozbyć. W tych czasach nic nie wiadomo – powiedział na powitanie, po czym stanął naprzeciw niej. Spoglądał na nią uważnie, starając się wychwycić wszelkie zmiany, jakie zaszły na jej twarzy. Grunt, że była cała i zdrowa. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Sob 03 Sty 2015, 21:08 | |
| Była dokładnie osiemnasta trzy kiedy to na horyzoncie zamajaczyła ciemna postać młodego mężczyzny zbliżającego się do ustalonego przez Wandę wcześniej miejsca. Ta jakby na zawołanie zaraz po tym jak oderwała wzrok od jasnej tarczy zegarka kieszonkowego zwróciła ciemne spojrzenie na sylwetkę zmierzającą ku niej. Odetchnęła z ulgą kiedy zarejestrowała przybycie swojego brata – do ostatniej minuty była trzymana w niepewności – nie wiedziała czy ten się w ogóle zjawi, czy będzie chciał się z nią spotkać czy też oleje jej prośbę i zajmie się swoimi sprawami. Ta nie wykluczała takiej możliwości i gdyby ten się z nią nie zobaczył pewnie w ciągu dwudziestu minut zmyłaby się stąd, by potem zaszyć się w jednej z opuszczonych klas z mocniejszym alkoholem. Rodzinne sprawy należy omawiać w ciszy, z dala od znajomych, którzy mogą nas tylko rozpraszać. Poza tym cała ta otoczka szkoły wydawała się Wandzie zbyt cukierkowa. Nie mogła dorwać brata w domu – udało się jej dopiero teraz, na obrzeżach Zakazanego Lasu. Pierwszy rzut oka na jego twarz i dziewczyna zamarła. Liczne zadrapania, siniaki, kilkudniowy zarost – to nie mógł być Dorian. Pamiętała go zawsze jako typowego przystojniaka – który miał w sobie coś dzikiego, nieokiełznanego. Teraz wyglądał dojrzalej, twardo. - Dorian. – Powitała go z zaciśnięty gardłem. Przez moment obserwowała jego lico, starając się wychwycić wszelkie zmiany jakie w nim zaszły. Jej spojrzenie złagodniało, a dłoń natrafiła na jedno z głębszych zadrapań. Bała się go dotknąć - przez chwilę biła się z myślami, czy w ogóle powinna to robić. Na litość boską, był jednak kimś więcej niż bratem. Był jej ostoją, czy tego chce czy nie. Pozostał jedyną żyjącą jednostką z jej najbliższej rodziny. Powinni się wspierać. Nie mogąc się powstrzymać rzuciła się w ramiona pewnie zaskoczonemu Dorianowi i objęła go mocno, chcąc poczuć znowu tą więź braterską, za którą tak tęskniła. Nawet jeżeli nie widywali się codziennie, to ona gdzieś tam była. Tego nie zrywa się z dnia na dzień, ani z miesiąca na miesiąc. - Dobrze Cię widzieć. – Mruknęła tylko, zbliżając usta do jego ucha i jeszcze raz uścisnęła go mocno – bo musiała się przyznać sama przed sobą – stęskniła się za nim cholernie. Brakowało jej jego dogadywania, krzywych spojrzeń i perfidnych uśmiechów. Wiedziała jednak, że było mu nad wyraz ciężko i szanowała to. Oderwała się od niego i odsunęła na długość ramienia. Uśmiechnęła się delikatnie – ona sama w sobie nic się nie zmieniła. No, może przytyła z kilogram czy dwa [za dużo czekolady i innych uszczęśliwiaczy]. Do tego te same ciemne oczy, teraz wyrażające niejaką troskę, wijące się włosy i błąkający się grymas na ustach. Osoba trzecia jednak mogła zauważyć, że i Wanda przez wakacje nieco wydoroślała – spoważniała. Wśród przyjaciół dalej pozwalała sobie na żarty, głupie rozmowy czy inne tego typu sprawy. Czasami jednak zamykała się w sobie, nie dopuszczając nikogo z zewnątrz do siebie – przeczuwała, że zaszła w niej jakaś zmiana, jednak nie mogła do końca stwierdzić co to było. Być może zaczęła dorastać. Szukała podobnych sobie, matkowała im – chciała pomagać i stawać się silniejsza. Zmiany wchodziły w jej życie stopniowo. - Dzięki, że przyszedłeś. I… – Tutaj zerknęła na kolorowe czasopismo, które chłopak dzierżył. Zmarszczyła brwi – nie wiedziała, że jej własny brat czyta Lustr – dosyć zabawną gazetę z garścią ciekawych rad dla młodych uczennic. - Nie miałam wpływu na to co pojawiło się w gazecie. O artykule dowiedziałam się od Filcha. – Powiedziała na swoje wytłumaczenie i wzruszyła ramionami, ponownie wciskając dłonie w kieszenie czarnego płaszcza. Spojrzała na Whispera i przygryzła wargę starając się znaleźć odpowiednie słowa, które pokazałby Dorianowi, że naprawdę cieszy się ze spotkania. Zamiast tego utkwiła spojrzenie w jego jasnych oczach. - Kto Cię tak sponiewierał? – Spytała, wcześniej ponownie zahaczając o blizny i otarcia. Artykuł był nieważny. jeżeli ktoś chciał ją zabić - jeżeli ktoś miał ją na celowniku to już dawno się na nią czaił. Ona jednak nie pozostanie bierna.
|
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Nie 04 Sty 2015, 23:51 | |
| Dorian spojrzał na swoją siostrę i zmarszczył lekko brwi. Wydawała mu się mała, krucha, jakby zaraz lekki wiatr miałby ją znieść z powierzchni ziemi. Pogoda nie sprzyjała, było zimno, a ona chyba nie ubrała się dostatecznie dobrze. Pokręcił głową, po czym nie zważając jej słowa zdjął skórzaną kurtkę i pozostając tylko w czarnej koszuli, zarzucił ją na ramiona dziewczyny. Dzięki temu zmniejszył dystans ich dzielący, mogąc przy tym obejrzeć jej twarz jeszcze uważniej. Zdawał sobie sprawę z tego, że pamiątka po starciu z centaurem w zakazanym lesie, wywarła na niej dosyć duże wrażenie. Niekoniecznie pozytywne, o czym świadczył jej pełen przerażenia wyraz twarzy. No cóż, niecodziennie miała możliwość oglądania jej brata w takim stanie. Nie było wcale tak źle, jak wyglądało, w końcu był twardym gościem i parę złamań, siniaków i zadrapań nie robiło na nim wrażenia. Tylko trochę bolało, jednak dało się wytrzymać. Nie zaliczył jeszcze wizyty u Poppy Pomfrey i w najbliższej przyszłości nie miał zamiaru tego robić. Bliskość siostry nieco go przytłoczyła. Napiął mięśnie i zmrużył powieki, obserwując ja uważnie błękitnymi ślepiami, które w tej chwili niemalże przeszywały ją na wylot. Był półmrok, jednak on bez problemu ją widział, znał każdy szczegół jej twarzy, każdą zmarszczę. Wanda była jego siostrą i czy tego chciał czy nie, to była do niego trochę podobna, przede wszystkim jeśli chodziło o zawziętość. Nie zrezygnowała z niego, chociaż usilnie się o to starał. Nie wiedział jednak, czy powinien być jej za to wdzięczny, czy też zły. Nic w tej chwili nie wiedział i niespieszno mu było do poznania tego, czego chciał. Otworzył szerzej oczy, gdy spotkał się z silnym objęciem ze strony Wandy i w pierwszym odruchu chciał ją od siebie odepchnąć. Zrezygnował, decydując się jednocześnie na inny ruch. Położył dłoń na jej plecach i lekko przejechał po nich, pogłaskał. Jeśli tego właśnie chciała, to po prostu jej to da, ale nie da się tym cieszyć w nieskończoność. Ważne było dla niego jej dobro, a jedynym, co stało na przeszkodzie do jej szczęścia był on sam. Z tego założenia wychodził i w nim tkwił. Nieważne, czy było ono błędne, czy też nie. - Wanda – mruknął w odpowiedzi na pierwsze jej słowa i zmarszczył brwi, gdy poczuł jej ciepły oddech przy swoim uchu. Nigdy nie był zwolennikiem czułości ze strony innych, ale Wanda nie zwracała najwyraźniej na to uwagi. Tęskniła za nim i widać to było na pierwszy rzut oka. On jednak nie do końca wiedział co z tym zrobić. Chciał, żeby była szczęśliwa, ale jak widać robił wszystko, aby do tego szczęścia nie dopuścić. Obrał chyba złą taktykę, jednak w chwili obecnej taka wydawała mu się najlepsza, a ona musiała przyjąć ten fakt do siebie, nieważne jak mocno musiało ją zranić. Mimo wszystko był tylko człowiekiem i trudno było mu się przyznać przed samym sobą, ale… też za nią tęsknił. Za jej ciastkami o poranku, piciu wspólnie kakao lub ściganiu się przy zjedzeniu największej ilości czekolady. Te czasy jednak mieli już dawno za sobą i nic nie wskazywało na to, żeby mogły powrócić. Zbyt wiele oboje stracili. - Miałaś już spotkanie z Filchem? Aż tak broisz? – spytał, a na jego twarzy pojawił się grymas, który z przymrużeniem oczu można było nazwać uśmieszkiem. On sam nie był święty. Woźny go ścigał na każdym kroku i z trudem potrafił już go unikać. Jak na razie minęło trzy tygodnie, a on, gdyby tyko był dalej uczniem, to z pewnością miałby dożywotni szlaban, odbywający się w Izbie Pamięci. Na szczęście w tej chwili miał immunitet i w żadnym wypadku woźny nie miał prawa na niego wpłynąć. Żyć jak na god modzie, powiadają. Gdy Wanda zapytała o zadrapania, przewrócił tylko oczami i wzruszył ramionami, uważając, że nie ma co roztrząsać tego tematu, jakby niewiadomo co mu się działo. Nie był przecież z porcelany, ludzie. - Spotkałem się z centaurem. Nikt mnie nie pobił, jeśli o to chciałaś pytać – powiedział w końcu, wiedząc, że dziewczyna nie będzie chciała go zostawić w spokoju, jeśli jej nie odpowie chociaż tyle, aby zaspokoić ciekawość. - Jak zwykle taaaaka jesteś irytująca – dodał, specjalnie przeciągając niektóre samogłoski. Odwróćił głowę lekko w bok, a na jego twarzy pojawiło się na ułamek sekundy rozbawienie, aby szybko zatuszować je grymasem niezadowolenia. Schował ręce do kieszeni spodni i zgarbił się, aby uchronić przed zimnem, które dopiero teraz poczuł. No cóż, oddał swoją kurtkę siostrze, aby głupia nie zmarzła i nie przeziębiła się. Wtedy to dopiero będzie miał urwanie z nią głowy . Martwiła się o niego, a on to mimo wszystko, wbrew pozorom, cenił. Szkoda tylko, że nie byłby już dobrym bratem, jak kiedyś. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Pon 05 Sty 2015, 12:19 | |
| Jak widać Wanda na zawsze pozostanie tą słabszą połówką, kruchą i mierną istotką, o którą trzeba się troszczyć i dbać. To, że była młodsza od swojego brata nie znaczyło jednak, że nie daje sobie sama rady. Umie o siebie zadbać – od momentu śmierci ich ojca radziła sobie w pojedynkę, z niewielka pomocą przyjaciół i dalszej rodziny. Spoważniała i zmądrzała, jednak dla Doriana dalej była dzieckiem… Taki już los młodszych sióstr – Whisperowna pogodziła się z tą rolą i będzie ja odgrywać tak długo jak czas będzie na to pozwalał. Wiedziała jednak, że z roku na roku sytuacja będzie się zmieniać i, że to ona raz na jakiś czas będzie wspierać swojego ukochanego brata, który był – czy tego chciał czy nie najważniejszą osobą w jej życiu. Nie spodziewała się, że były Krukon zdobędzie się na taki miły gest, jakim było zarzucenie skórzanej kurtki na jej ramiona osłonięte płaszczem. Mieszanka znanych jej perfum młodzieńca dotarła do jej nozdrzy, przez co na jej bladym licu wystąpił lekki uśmieszek. Zajrzała w błękitne oczy szatyna i dostrzegła ten sam błysk, który nieraz pojawiał się w jego tęczówkach. Cieszyła się z ich dawno wyczekiwanego spotkania. Widziała, że Dorian sobie radzi w nowej sytuacji, umie się w niej odnaleźć, ciężko pracuje – martwiły ją tylko te zadrapania, trochę paskudne i szpecące – ale z racji tego, że Whisper był typem twardziela to dodawały mu tylko męstwa. Korzystając z dzielącego ich dystansu ponownie sięgnęła dłonią do jego policzka i zmarszczyła brwi – między nimi pojawiła się malutka zmarszczka – taka sama jak u chłopaka. Byli rodzeństwem – siłą rzeczy byli do siebie podobni fizycznie. Psychicznie również. Wandzia była tak samo uparta jak starszy braciak – ten doskonale powinien wiedzieć, że ona z niego nie zrezygnuje. Nieważne co by się działo, czy by ją krzywdził, czy znowu olał i odsunął od siebie ona dalej będzie do niego lgnąć jak rzep do psiego ogona. Byli rodziną, mieli tylko siebie – kochanków, chłopaków i przyjaciół można mieć wielu. Siostrę miał jedną. Westchnęła, gdy ich temat zszedł na Filcha. Potem wygięła usta w uśmiechu, który się poszerzył gdy zaczynała mu odpowiadać. - Dorwał mnie któregoś razu na korytarzu. Nic złego nie robiłam, przysięgam! Chyba szykował się na jakąś randkę bo poprosił mnie o pierniki. – Spomiędzy jej ust wydobył się zdławiony śmiech. Nie wspominała o tym, że woźny Hogwartu chciał ją ukarać za przewinienia Doriana – nie chciała go martwić ani dodatkowo denerwować – nie teraz kiedy zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. Pokręciła głową, nie spuszczając nawet wzroku z twarzy młodego mężczyzny i poprawiła kurtkę na ramionach – przez chwile myślała, czy by mu jej nie oddać – ale zdobyła się jedynie na zsunięcie z szyi swojego grubego i ciepłego szalika, który oplotła zaraz wokół szyi szatyna. Uśmiechała się przy tym perfidnie, a na stwierdzenie o jej irytującym podejściu odgryzła się jedynie wywaleniem języka. - Taka już jestem, kochany. – Znowu się zaśmiała i zaraz dodała poważniejszym tonem. - Te obrażenia nie wyglądają zbyt dobrze. Jeżeli nie chcesz iść do Skrzydła Szpitalnego to ja bym mogła się zająć tym w wolnej chwili… Teraz jesteś gajowym więc w sumie powinnam być przygotowana na Twoje ciągłe starcia z niebezpiecznymi istotami. Jak się w ogóle czujesz? Coś się u Ciebie zmieniło? – Spytała znowu z troską, która zaraz odmalowała się na jej pełnej twarzyczce. Ponownie zmarszczyła brwi i wzięła go brata pod ramię, zaraz też oddając mu kurtkę, gdy tylko zauważyła jak ten drży.
|
| | | Dorian Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Czw 08 Sty 2015, 00:46 | |
| Nie był tego taki pewien, czy jego siostra zachowywała się na tyle dobrze, jak go zapewniała. Z resztą, to nawet nie musiała niewiadomo jak nabroić, żeby Filch ją dorwał. Mogła równie dobrze iść równocześnie oddychając. To też mogło być głównym powodem i wcale by się nie zdziwił, gdyby właśnie tak było. Westchnął ciężko, wyciągając w jej stronę dłoń, aby w końcu położyć ją na jej głowie i rozczochrać tym samym starannie ułożoną fryzurę. Wyszczerzył zęby dosłownie na chwilę, aby znów przybrać zwyczajny wyraz twarzy, który nie do końca było można określić. Był na pograniczu złośliwości i ironii, ale i sprawne oko bez problemu odnalazłoby te nikłe pokłady ciepła gdzieś na dnie jego błękitnego spojrzenia… Zarezerwowane tylko i wyłącznie dla niej. - Pierniki dla woźnego? Przecież ma w szafie te swoje czterdziestoletnie dyniowe babeczki– powiedział, unosząc zdziwiony brew. Przez chwilę nawet nie docierało do niego to, że woźny mógł się szykować na jakąś randkę czy coś podobnego do tego. Szalony. Na starość mu się zebrało na romanse. Musiał to jak najszybciej sprawdzić i zbadać. Chyba będzie trzeba napisać sowę do Francisa, aby rozpocząć dochodzenie. Westchnął cicho i pokręcił głową. Całe życie unikał Filcha, aby nagle ten stał się jedną z pierwszych osób, które chciał tępić do upadłego korzystając ze swojej nietykalności. Idealnie. Wanda jednak mogła na tym źle wyjść, więc musiał działać cicho i sprawnie, w towarzystwie swojego ulubionego kumpla zbrodni. Razem byli nie do pokonania. Wanda jednak znowu zaczęła drążyć temat jego ran, a to wybitnie wprawiło go w zły nastrój. Zmarszczył brwi i otwierał już usta, gdy nagle Wanda owinęła jego szyję szalikiem. Otworzył szeroko oczy, a jego mięśnie przez chwilę się napięły, aby w końcu dać im opaść. Odetchnął, a złość nagle wyparowała, ustępując tym samym miejsca spokojowi i łagodności. - Siostro, czy nie mówiłem już, że nie potrzebuję pomocy? Szczególnie Twojej – spytał, chociaż bardziej w jego głosie można było usłyszeć znużenie niż faktyczną złość. Ona nigdy się nie zmieni czy tego chciał czy nie. Najgorsze było to, że musiał ją od siebie odsunąć, aby była bezpieczna i z tego planu nie miał zamiaru rezygnować. |
| | | Wanda Whisper
| Temat: Re: Obrzeża Czw 08 Sty 2015, 10:55 | |
| Przecież Wanda należała do grona tych młodszych sióstr, które naprawdę były grzeczne. Nie musiał się o nią martwić – kontakt z Filchem jest nieunikniony kiedy jesteś uczniem Hogwartu. Czy tego chcesz czy nie spotkasz go na swojej drodze co najmniej cztery razy w miesiącu. Wiedz jednak, że woźny obserwował Ciebie już od dłuższej chwili. Na nieszczęście Krukonki o niej wiedział nieco więcej, pamiętał ją dobrze przez te kilka szlabanów, które u niego odpracowywała – zwłaszcza jeden zapadł mu głęboko w pamięć, kiedy to ona z Alexem i bratem, w tamtym roku płatali mu figle. Na samo wspomnienie spojrzenie dziewczyny zabłyszczało, a uśmiech złagodniał. Gdy Doriana dłoń dosięgła jej włosów ta burknęła tylko pod nosem standardowy tekst rozzłoszczonej Wandy W. Zostaw moje włosy – przecież doskonale wiedział, że ta nienawidzi jak ktoś rusza jej fryzurę, jak ktoś ją głaszcze po łbie. Ciarki przeszły wzdłuż kręgosłupa dziewczyny, a ta szybko skierowała wzrok na brata, u którego dostrzegła ten dobrze znany grymas. Aż jej się ciepło wokół serca zrobiło. Nie odniosła się w żaden sposób do wypowiedzi Whsipera, gdy ten wspomniał coś o stuletnich babeczkach Filcha – jakkolwiek by to brzmiało. Argus niezbyt ją interesował, przynajmniej teraz. Swoje rękodzieło mu wysłała, więc teoretycznie mogła liczyć na immunitet – w końcu poniekąd jej to obiecał. Jeżeli by nie dotrzymał słowa, to ona już by się z nim rozprawiła. Kto by pomyślał, że akurat w tym samym momencie rodzeństwo zacznie myśleć o eliminacji szanownego woźnego szkoły? Magia. Wiedziała, że jej miły i naturalny gest okaże się strzałem w dziesiątkę. Lubiła zaskakiwać pomocnika gajowego takimi słodkościami z jej strony, bo dopiero wtedy mogła zauważyć, jak ten faktycznie na nią reaguje. Czy tego chce, czy nie byli rodziną, byli ze sobą związani, znali się jak łyse konie - nie da się o kimś takim zapomnieć z dnia na dzień, choćby bardzo się tego pragnęło. Westchnęła ciężko, ledwo powstrzymując się od zmarszczenia brwi, kiedy usłyszała ton głosu braciszka, i to co do niej mówił. Nie spodobało się jej to o czy świadczyło chociażby zaciśnięcie mocniej szczęk – ta ledwo zadrżała, a jej piwne oczy pociemniały. - Dlaczego? Wytłumacz mi dlaczego, Dorian. Co złego jest w tym, że się o Ciebie martwię? – Spytała głucho, zaciskając palce na jego ramieniu. W międzyczasie przeszli już dobry kawałek, zbliżając się coraz bardziej do szkoły. Przynajmniej prawdopodobieństwo, że coś z Zakazanego Lasu na nich wyskoczy malało. Zagryzła dolną wargę bijąc się jednocześnie z myślami. Przecież była jego siostrą! To naturalne, że się o niego martwiła, czy tego chce czy nie. Dalej był najważniejszą osobą w jej życiu – miał być jej ostoją, miał jej pomagać. Krukonka nie chciała by ten się od niej odsuwał. Już i tak było jej okropnie, czuła jak się wykańcza psychicznie, gdy podczas wakacji się z nią nie kontaktował. Czuła jak coś się w niej wypala, jak jakaś cząstka w niej umiera. Nie chciała do tego dopuścić – nie chciała być taka jak inni. Starała się odszukać spojrzeniem wzrok starszego brata. - Dobrze o tym wiesz, że jesteś mi potrzebny. I ja Tobie również. Jesteś mi najbliższą osobą, Dorian… – Zniżyła głos do szeptu, kiedy czuła, że jej struny głosowe za wiele nie wytrzymają. Nie chciała się rozpłakać, ani robić żadnych scen, ale zachowanie szatyna mogło ją ugodzić w serce. Nie mogła znieść myśli, że ten się znowu od niej odwróci, kiedy naprawdę pragnęła go mieć jak najbliżej siebie.
Tak naprawdę wiele z jej pytań zostało bez konkretnej odpowiedzi. Dorian mącił się, szybko zbywał jej słowa, by zastąpić je innymi, mniej ważnymi. Widać jednak było, że coś jest na rzeczy kiedy błękitne tęczówki wwiercały się w jasną twarz siostry. Ta nie do końca rozumiała co się dzieje z jej własnym bratem – ale jak miała rozumieć skoro ten o niczym jej nie informował? Czasami tęskniła za czasami kiedy jeszcze byli dziećmi, a ich rodzice żyli. Wtedy wszystko wydawało się takie proste i łatwe. Gdy mówiło się A, dochodziło do tego B. Tutaj jednak nie było tej drugiej cząstki, ona gdzieś umykała pod falą nieprzyjemnych wspomnień i goryczy zalewającej trzewia. Jeszcze przez pewien czas spierali się o swoje racje – starszy Whisper jak zwykle górował nad Wandą nie tylko wzrostem ale i spokojem, podczas gdy ona czerwieniła się i wyrzucała z siebie coraz to lepsze argumenty, które ten odbijał od siebie niczym światowej klasy tenisista. Mimo wszystko doszli do porozumienia, a w momencie gdy nad szkołą pojawił się Mroczny Znak ich serca zamarły. Jeszcze nie tak dawno, raptem kilka – kilkanaście tygodni wcześniej ten sam znak rozświetlał niebo nad dachem ich domu rodzinnego, w którym przyszło im się wychować. Przez moment wpatrywali się niemo w emblemat, który łączył wszystkich śmierciożerców, ale to Dorian jak zwykle pierwszy się opanował i czym prędzej zaprowadził roztrzęsioną Wandę do szkoły, do dormitorium gdzie przekazał ją w ręce jednej z przyjaciółek. Obiecał jej jeszcze, że dokończą rozmowę, że jeszcze porozmawiają. Teraz jednak miał coś innego na głowie – Znak go zaniepokoił. Sama dziewczyna nie mogła uwierzyć w to co się dzieje wokół niej. Jej ciemne tęczówki ślepo obserwowały charakterystyczny symbol, który z każdym krokiem się zbliżał. Jej oddech stał się ciężki, mieszał się z oddechem brata, którego uścisk dłoni na jej ramieniu się wzmocnił. Bolało ją, jednak nie mogła wydusić z siebie kompletnie nic. Była w szoku, że piekło, które przeszła w wakacje po stracie ojca się powtórzy. Pytanie tylko czy tym razem ktoś zginął? Kto wstąpił w szeregi Czarnego Pana? Kolejne pytania odbijały się echem, pozostawały głuche. Cała drżała, ledwo nadążała za swoim bratem, którego pochmurna mina odstraszała uczniów przechodzących obok nich, tych jeszcze nieświadomych zagrożenia jakie się na nich czaiło. Jedyne co jeszcze pamięta z tego wieczora to odcisk wilgotnych warg na jej czole, uspokajający szept, znajomy szept, który starał się przebijać przez makabryczne wizje, które nawiedziły Wandę tej nocy, jak i przez kolejne, następne, ciężkie noce naznaczone krwią jej ojca i cierpienia bliskich. Mawiają, że coś się kończy, a coś zaczyna. Wiedziała, że nadciąga wojna.
[z/t – państwo Whisper, sio.]
|
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Pon 26 Sty 2015, 21:46 | |
| Bardzo szybko się przebrała w dormitorium dziewcząt. Wskoczyła niemal w dżinsy. Rzadkim widokiem było oglądanie Jolene w czymś innym niźli szkolna/wiosenna spódniczka. Lizzie, jej młodsza siostra jako jedyna mogła spostrzec pewną zależność. Joe w spodniach oznacza poważne kłopoty i to nie natury szkolnej, a sercowej. Nie zdarzało się to często, a więc należało zwrócić na to uwagę. Do tego koszula Dwayne'a - ukradziona ta z logo drużyny quidditcha. W dłoni czerwone zawiniątko. Zanim Elizabeth zdążyła zatrzymać siostrę, ta wybiegła z lochów, owijając szyję żółtym, barwnym szalem. Zapomniawszy szaty wierzchniej, przebiegła schody wskakując co drugie. Otoczenie przywykło do biegnącej, szybko przemieszczającej się Jolene. Z reguły towarzyszył jej wówczas śmiech, uśmiech, chichot, a dzisiaj na jej policzkach łzy wyżłobiły swoją ścieżkę. Nie było pewne czy to mijający ją Gruby Mnich czy to ona sama była bardziej przerażona dławiącym szlochem trawiącym jej trzewia. Wybiegła ze szkoły, dzięki długim nogom nie pozwalając siebie nikomu dogonić - nie żeby ktokolwiek zwrócił uwagę na przeciętną Puchonkę w cienkim T-shircie, dżinsach, balerinach, rozwianym włosiem zakrywającym ciemne oczy. Biegła dając nogom ponieść ją gdziekolwiek chcą. Jolene jeszcze nigdy nie czuła takiej pustki w sercu. Nie opuszczał ją obraz odwróconego do niej plecami Dwayne'a. Unikał jej wzroku i mówił... wypuściła powietrze z płuc, jakby ktoś ją uderzył, ścisnął jej brzuch. Zatrzymała się przed Zakazanym Lasem, potężnym i mrocznym. Zgięła się w pół i z przymkniętymi oczami łapała oddech, chcąc za wszelką cenę rozluźnić ściśnięte gardło. Przyjaźniła się z Dwayne'm od ośmiu lat. Przyjaźń to małe słowo, nie oddające głębi ich relacji, opartych na szczerości i dziecięcej bezpośredniości, którą oboje szczęśliwie zachowali po dziś dzień. Jednakże jego bolesne słowa wżynały się w jej serce i przeszywały je na wskroś. "Nie chcę żebyś taka była". Pragnął zostać tam, gdzie jest i chociaż to piękne, Jolene parła do przodu. Dwayne chciał ją teraz zostawić i porzucić, odmówił towarzystwa w czasie dorastania. Tak wiele słów opisywało ich rozmowę, kłótnię i zażenowanie, a Joe to zjadało od środka. Kilka minut stała na trawie, przeganiając sprzed oczu odwróconego tyłem przyjaciela. Zacisnęła palce, przypominając sobie o czerwonym materiale, które w ferworze emocji zabrała ze sobą niesiona przekonaniem, że jeśli nie zniszczy pięknej, drogiej sukienki, nie odzyska dawnej nici, która wiązała mocno ją i Dwayne'a. Przełknęła łzy, prostując się. Chwiejnym krokiem od braku tlenu w płucach skręciła w prawo, chowając się za dużym kamieniem osłaniającym ją przed światłem i światem. Nie sprawdzała czy ktokolwiek za nią szedł, nie słuchała nawoływań, jeśli takowe były. Zignorowała wcześniej Grubego Mnicha, pierwszy raz rezygnując z ludzi na rzecz samotności. Nogi się pod nią ugięły. Usiadła na miękkiej trawie z miną obojętną. Ból w jej oczach krwawił serce, rozmazany makijaż oczu na kościach policzkowych zdradzał drogi łez, skapujących z brody na rękę, z dłoni topniejąc pod wpływem ciepła ludzkiego ciała. Puchonka położyła czerwoną sukienkę przed siebie. Wkładając ją na siebie, zdradzała swoje jestestwo. Nie taka była. Próbowała udowodnić Dwayne'owi, że jest taka sama jak inne dziewczyny. Tymczasem on nie chciał jej widzieć takiej, dorastającej, dojrzewającej i stającej się młodą kobietą. Nie mogła się pozbyć przekonania, że coś utraciła. Wycelowała różdżką w materiał szepcząc spierzchniętymi wargami Incendio. Nie odrywała oczu od małych płomieni wyżerającej czarną dziurę na środku sukni. Kupiła ją za oszczędzone kieszonkowe, cieszyła się z niej, tuliła ją do policzka marząc o sytuacjach, w jakich się w niej pokaże. O chłopcach, którym mogłaby się podobać i o koleżankach ślących jej zazdrosne spojrzenia. I to utraciła, uciechę z materiału. Nie mogła na nie patrzeć. Nienawidziła je za to, że mając je na sobie stało się coś złego. Dziewczyna przytuliła do siebie nogi, opierając o kolana czoło. Powieki ciężkie od rzęs nasiąkniętych łzami opadły, zapraszając Jolene w otchłań gorzkiej rzeczywistości i prawdy. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Pon 26 Sty 2015, 21:47 | |
| STAHP. [pozwolenie na bilo od Ari, nie bić proszę]
Miał mętlik w głowie. Mętlik z gatunku tych, które wywlekały na powierzchnię zbyt wiele myśli, wspomnień i uczuć, zlepiając je w coraz zawilsze, bardziej skomplikowane konstrukcje bez wyraźnego początku, środka ani końca. Dzień poprzedni zapewnił młodemu Szkotowi istną przejażdżkę rollercoasterem, ciągnąc go siłą przez dziwaczne zbiegi okoliczności zabarwione całą paletą emocji – często zupełnie się wykluczających, a jednak w jakiś sposób istniejących tuż obok siebie. Uśmiechał się, irytował, wpadał w szaloną histerię, okazywał wdzięczność, nienawidził i kochał. Być może wszystko byłoby dobrze, nawet jeśli Sam nie czekał na niego później w pokoju wspólnym, jak obiecał. Ben jakoś by to przeżył, bo czuł się naprawdę nieźle mimo wszystkich niezbyt przyjemnych rzeczy, jakich doświadczył – jego łóżko w dormitorium wzywało syrenim śpiewem, kusiło by padł w mięciutkie objęcia. Najpewniej właśnie tak by zrobił, ledwie ściągając wierzchnią szatę z ramion i nie przejmując się dyskomfortem wilgotnych, pomiętych ubrań. Wszystko gdyby nie koperta leżąca niewinnie na poduszce, jakby miała do tego miejsca pełne i uświęcone prawo. Mógł poczekać z jej otwarciem, gdy przyjemnie zmęczone ciało mówiło, że czas spać, ale nie, po co czekać? Własna obowiązkowość mogła być kiedyś zgubą Krukona. Dobrze, iż przysiadł na brzegu łóżka, zanim rozdarł brzeg koperty, wyciągając z niej kawałek pergaminu zapisany pismem, jakiego nie rozpoznawał oraz zdjęcie. „Pozdrowienia od Twojej matki. Już niedługo rodzina znów będzie razem.” Dwa lakoniczne zdania w połączeniu z ruchomym obrazem blondwłosej kobiety na tle starego, zniszczonego domu uderzyły w Bena jak rozpędzony pociąg. Wprowadziły zamęt, zasiały ziarno niepokoju, brutalnie wydusiły oddech z płuc. Niewiele brakowało, a chłopak zwymiotowałby z nerwów, czując palenie w tyle gardła. Jeśli ktoś się z nim bawił, podnosząc temat matki, której nie widział od dobrych dziesięciu lat, robił to w sposób wybitnie sadystyczny, najprawdopodobniej nie rozumiejąc, jak wielkie miał dla niego znaczenie. Ba, do tej chwili sam Watts nie wiedział, że wspomnienia o Mary posiadały nad nim taką władzę. Kiedy... Jak to się stało? Myślał, że potrafił kontrolować swoje emocje, a życie choć w pewnym stopniu rozgryzł i podporządkował snutym planom. Bardzo, bardzo się mylił. Naiwny chłopak. Tej nocy już nie zasnął, zajęty uspokajaniem młodszych uczniów w pokoju wspólnym, gdy za oknami wyraźnie rozbłysła zieleń mrocznego znaku, a informacje przekazane przez nauczycieli okazały się więcej niż szczątkowe. Czy list i to wydarzenie mogły być jakoś powiązane? Prawdopodobnie nie. Oby. Nie miał innego wyboru, jak na razie odsunąć od siebie poplątane kłęby myśli, zamknąć je w szufladce pod kluczem do czasu, aż będzie w stanie spojrzeć na nie w sposób chłodny i logiczny. To, że przechodził pewien kryzys, nagle nie odebrało Benowi odznaki prefekta oraz wiążących się z nią obowiązków. Przede wszystkim inni uczniowie i ich dobro, dopiero potem on. Musiał opanować ten chaos i nie dopuścić do jego rozprzestrzenienia, żeby później móc zająć się własnymi problemami. Niepokój, choć na razie usunął się w cień, wciąż delikatnie obejmował pazurzastą łapą jego serce, muskał bijący organ, nie pozwalając o sobie w pełni zapomnieć nawet na krótki moment. Paradoksalnie dobrym sposobem na oczyszczenie umysłu i wyłączenie myślenia okazały się codzienne biegi dookoła zamku, których nie odpuszczał sobie niezależnie od pogody. A teraz, kiedy nie chciał przedwcześnie roztrząsać pewnych kwestii, witał ból mięśni i zmęczenie ciała jak najlepszego przyjaciela. Trawa posłusznie uginała się pod każdym kolejnym krokiem, słońce świeciło w oczy, pot zraszał czoło i skronie, przyklejał do pleców wilgotną koszulkę. Ben nie miał pojęcia, jak długo biegał, ale gdy zwolnił, wreszcie przystając gdzieś w okolicy obrzeży Zakazanego Lasu, zobaczył przed oczami drobne mroczki i błyski – powinien był więcej zjeść na śniadanie, a ledwo przełknął suchego tosta. Chłopak pochylił się, dysząc. Każdy wdech palił płuca, nogi lekko drżały, zapraszając by przysiadł gdzieś w trawie. Miał mgliste przeczucie, że gdyby to zrobił, po prostu by zasnął, a akurat tutaj nie mógł sobie na to pozwolić. Naciągnął na głowę kaptur cienkiej bluzy, osłaniając twarz przed chłodnym powiewem od strony lasu i namacał w kieszeni różdżkę. Wciąż tam była, tak jak ją zostawił. Nie zamierzał już rozstawać się ze swoim kawałkiem magicznego kijka nawet na chwilę – nie po ostatniej kłótni z Porunn, nie po liście, który sprawił, że zaczął się czuć obserwowany, gdziekolwiek by nie poszedł. Szkot powoli ruszył do przodu, nie chcąc pozwalać mięśniom na zbyt długi odpoczynek, gdy od prysznica i spokojnej chwili w pokoju wspólnym dzieliła go cała szerokość błoni a potem siedem pięter aż do zachodniej wieży. Kawał drogi. Prawie nie zauważył skulonej Jolene. Ominąłby ją, nie dostrzegając skulonej sylwetki, gdyby nie gryzący zapach dymu wywołanego niewielkim ogniskiem na czerwonej sukience. W pierwszej chwili nie rozpoznał też, że owym obrazem nędzy i rozpaczy była wiecznie wesoła Puchonka, która wciągała go w wir abstrakcyjnych zdarzeń, ilekroć mieli okazję się spotkać. Marszcząc brwi i zaciskając usta w wąską linię podszedł bliżej, wyciągając różdżkę na wypadek gdyby niewielkie płomienie postanowiły przeskoczyć na trawę. - Hej – rzucił głosem, w którym wyraźnie słyszało się lekką chrypkę. Odchrząknął i przełknął ślinę, zwilżając gardło. Teraz powinien brzmieć bardziej jak człowiek i mniej jak Filch w okresie godowym. Musnął dłonią ramię dziewczyny. - Co tu tak sama siedzisz? |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Pon 26 Sty 2015, 21:47 | |
| Zapach trawy i rosy podziałał uspokajająco na skuloną dziewczynę. Serce uspokoiło się, a łzy wyschły na policzkach, chociaż rzęsy dalej lśniły i błyszczały zdradzając rozchwianie Puchonki. Cisza przerywana życiem ptaków i lasu zwróciła Jolene uwagę na pewien aspekt. Nie tak dalej jak kilka dni temu na niebie zamajaczył Mroczny Znak, zwiastujący cierpienie i śmierć. Ona, pochodząca z całkowicie niemagicznej rodziny wybiegła bez słowa z zamku, nie mówiąc nikomu gdzie idzie. Przyszła do Lasu, na obrzeża, sama, rozstrojona i bardziej bezbronna niż kiedykolwiek,, podczas gdy w zamku kryły się osoby parające się czarną magią. Niebezpieczni, pragnący wytępić szlamy ze Hogwartu. Przez jej kręgosłup przebiegł zimny dreszcz, gdy zdała sobie sprawę ze swojej lekkomyślności i podjętego ryzyka. Profesor Odineva prosiła o szczególną ostrożność i zaniechanie łamania zasad, a ona to zlekceważyła. Uniosła głowę, rozglądając się wokół leśnego tła, chociaż nic nie wzbudziło jej niepokoju. Oparłszy brodę o kolana, przyglądała się płonącej sukience z roztargnieniem. Joe nie lubiła się kłócić z nikim. To, co się działo w puchońskim dormitorium chłopców przydarzyło się jej pierwszy raz. Poważna rozmowa zabiła dawną niewinność, która od zawsze charakteryzowała ich zażyłe relacje. Dwayne był jej bratnią duszą, osobą, której była w stanie bez wahania powierzyć swoje życie, dziecięcym wzorem do naśladowania i niewątpliwie przyjacielem. Bolały ją wypowiedziane przez niego słowa. Jolene dorastała, fizycznie i emocjonalnie, chociaż to drugie pojawiało się z ociąganiem i opóźnieniem. Wyraźnie odstawała od rówieśników posiadając ognisty temperament szukający ujścia w drugim człowieku. Nazwanie jej kumplem oraz stwierdzenie, że powinna na zawsze pozostać "chłopczycą", którą notabene była do ukończenia trzynastego roku życia, ugodziło ją w serce. Największym wrogiem jest najlepszy przyjaciel. Wykluczenie jej z serca zgasiło radosne błyski w oczach zawsze uśmiechniętej Jolene. Została odtrącona przez kogoś, kogo bezgranicznie uwielbiała całym sercem. Nie spodziewała się, że Dwayne ją odrzuci, zamknie się przed nią i nie spojrzy jej w oczy z taką szczerością. To bolało i to piekielnie. Jej oczy wypełniły się ponownie łzami. Zacisnęła mocno powieki, wstrzymując oddech na długo. Otuliła się szczelniej szalem, trzęsąc się od nadmiaru uczucia odtrącenia i zimna. Krótki rękaw odsłaniał ramiona ozdobione gęsią skórką, zaś wiatr rozwiał jasnobrązowe włosy. Przemalowała je z okazji początku roku szkolnego, wybierając orzechową barwę podkreślającą ciemne tęczówki. Przelewały się ze wszystkich stron, zakrywając większość dziewczęcej twarzy pozbawionej uśmiechu. Niewielkie płomienie wżerały się w materiał. Sukienka tak łatwo się nie poddawała unicestwieniu, walczyła współpracując z wiatrem i wilgotną trawą, przygasając odrobinę ogień. Zaciekła walka między dawnym ja, a dzisiaj. Szelest wystraszył Joe, mającą w głowie wspomnienie Mrocznego Znaku. Poderwała głowę, sztywniejąc i prostując się czujnie. Zawsze mogło być to zwierzę albo Hagrid spacerujący w tych okolicach. Och, jaką miała ochotę wtulić się w półolbrzyma, posłuchać jego głosu i poczuć się malutką, nieważną istotą. Kochała całym sercem gajowego przez jego prostotę i szczerość. To do niego powinna zajść i poszukać cichego wsparcia, bo Hagrid nie odrzucał nikogo. Mógł to też być profesor Harry Milton, którego się obawiała wierząc w każde przesłanie swojej wybujałej wyobraźni. Nie chciałaby go tutaj spotkać, budził w niej niepokój. Ostatnim kandydatem mającym prawo odkryć jej kryjówkę był padwan Hagrida, Dorian. I on wyglądał dziwnie. Pamiętała go za czasów, gdy uczył się w szkole. Zmienił się, już się nie uśmiechał i nie pragnęłaby go spotkać wieczorem po ciemku w ślepej uliczce. Spodziewała się właśnie tej trójki osób, ale nie Bena. Nie powitała go szerokim uśmiechem jak zwykła to robić ilekroć się mijali. Pociągnęła nosem i spojrzała na niego niepewnie czy zacznie na nią krzyczeć za rozpalenie ogniska, siedzenie tak blisko Zakazanego Lasu czy za złe potraktowanie książki Dwayne'a, gdy wertowała jego kufer. Nieistotne, że nie mógł wiedzieć o jej zachowaniu ani też późniejszym przeproszeniu tomiszcza, pogłaskaniu w imię Benowych przestróg. Zaczęła gryźć dolną wargę górnymi zębami, zwilżając spierzchnięty naskórek. Spuściła oczy, nie ruszając się z miejsca. Krukon musnął jej ramię wywołując w niej dziwny dreszcz i również niepokój. Zamrugała nieudolnie próbując pozbyć się łzawej mgiełki, śladu po złamanym sercu. Długo nie odpowiadała, wsłuchując się w cichy trzask walczącego z materiałem ognia. - Udaję, że nie mnie nie ma. - mruknęła przygnębiona i opuszczona przez bratnią duszę. Zerknęła na zdyszanego Bena, domyślając się, że biegał po błoniach. Czasami rano do niego dołączała, dając ujście nadmiarowi energii, ale dzisiaj się do tego nie nadawała. Otarła wierzchem dłoni pojedynczą łzę, pocierając mocno policzek mrowiący od ich suchych już ścieżek. Mimo wszystko ponownie spadł na nią spokój. To Ben któryś raz z kolei natykał się na nią przypadkowo, a więc niepokój związany z Mrocznym Znakiem znacznie opadł. - Gdyby ktoś ciebie o mnie pytał, to mnie nigdzie nie ma. Jeśli ktoś w ogóle zapyta. - dodała, chrząkając przed wydobyciem z siebie głosu. Nie chciała opuszczać swojej kryjówki. Czuła się tutaj samotnie, panowała tutaj błoga cisza i przede wszystkim w jej uszach nie brzęczały już słowa Dwayne'a... Nie chcę, żebyś taka była. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Pon 26 Sty 2015, 21:48 | |
| Mroczny znak nad Hogwartem był powodem do niepokoju – co do tej kwestii nie istniały żadne wątpliwości. Nauczyciele zwracali na wszystkich baczniejszą uwagę i nawet ci mieszkańcy zamku, którzy jak Ben byli czystokrwistymi czarodziejami do kilku pokoleń wstecz, nie mogli czuć się całkiem bezpieczni. Nie powinni, bo w potencjalnym zagrożeniu znalazł się cały Hogwart. Pomijając już osobiste opinie odnośnie statusu krwi. Tym co najbardziej bodło w Wattsowe poczucie sprawiedliwości był fakt, że miał pod ręką środki pozwalające na odkrycie sprawcy, ale brak możliwości by ich użyć bez targnięcia się na prywatność mnóstwa niewinnych osób. Nie marzył, by publiczną wiedzą stała się jego zdolność legilimencji – jakby nie patrzeć, większość czarodziejskiego społeczeństwa uważała ją za umiejętność czarnomagiczną i pogląd ten nagle by się nie zmienił. Nie chciał stać na uboczu dalej, niż sam zadecydował. Mimo terapeutycznych wartości biegów wobec galopady myśli, wyjście z zamku w aktualnych okolicznościach było w jakimś stopniu lekkomyślnym posunięciem – Ben był tym bardziej zaskoczony zastaniem kogoś jeszcze na obrzeżu Zakazanego Lasu. Jolene, której w pierwszej chwili nie rozpoznał, stanowiła przygnębiający widok. Skulona, z twarzą otoczoną burzą nieco potarganych włosów, ze śladami łez schnącymi na policzkach. I ta paląca się powoli sukienka, jaka najwyraźniej miała dużo bardziej skomplikowane i głębokie znaczenie, niż można by sądzić. To, że od razu nie odpowiedziała na pytanie, też do niej nie pasowało. Cicha, zgarbiona sylwetka Puchonki stwarzała dookoła niej atmosferę czegoś niewłaściwego i nienaturalnego, wywołując u postronnego obserwatora gęsią skórkę. Watts nie napierał, nie domagał się natychmiastowych wyjaśnień, dając panience Dunbar moment na zebranie myśli i powiedzenie „precz”, jeśli wolała zostać sama. Choć patrząc na jej aktualny stan, prawdopodobnie i tak nigdzie by się nie ruszył, nie upewniając się wcześniej, że bezpiecznie wróci do zamku. - Mnie też nie ma – powiedział krótko, gdy głos dziewczyny, choć matowy i dziwnie płaski wreszcie przeciął powietrze. Nie znał powodu, dla którego wyszła z zamku, ale widocznie oboje w jakiś sposób chcieli uciec od tłumu oraz związanego z nim szumu. - Może nas nie być razem. Rozejrzał się szybko, szukając w trawie kamienia – nieduży, szary odłamek był dokładnie tym, czego potrzebował. Nie pytając o pozwolenie, Ben usiadł na trawie obok Jolene w odległości, która wciąż pozwalała na utrzymanie strefy osobistego komfortu i nie sprawiała, że przeszkadzał jej swoimi długimi kończynami. Cholera by czasem wzięła ten wzrost małego olbrzyma. Chłopak wycelował końcem różdżki w swoje znalezisko, mamrocząc zaklęcie. Kamień trzymany w jego dłoni w mgnieniu oka zmienił się w białą chusteczkę o przyjemnej fakturze i delikatnym, koronkowym wykończeniu. Bez słowa podał ją Puchonce, wracając spojrzeniem do powoli spalającego się materiału. Może nie był ekspertem w dziedzinie damskiej odzieży, ale niszczona sukienka wyglądała na bardzo ładną rzecz, która podkreśliłaby urodę Joe. - Zapomniałaś o kiełbaskach na to ognisko – rzucił nagle, chcąc żartem choć odrobinę rozładować napiętą atmosferę. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Pon 26 Sty 2015, 21:50 | |
| Perfekcyjnie wydepilowane brwi zbiegły się nad nasadą nosem w chwili pojawienia się złości w kierunku Dwayne'a. Nigdy z jego powodu nie chowała się przed światem. Rzadko się ukrywała, łaknąc towarzystwa innych. Człowiek to stworzenie stadne przystosowane do życia wśród swych pobratymców, także samotność była dlań czymś nienaturalnym. Ilekroć zamykała oczy nawracało ze zdwojoną siłą poczucie odtrącenia. Zmusiła się do ich otwarcia, nie dając się skusić wilgotną, pachnącą trawą, na której mogłaby zwinąć się w koci kłębek i pocieszać się, że chociaż Emanuel Kot nie wzgardzał jej skromnym towarzystwem. Jesienna chandra dopadła i ją. Odsunęła się kawalątek oddając miejsca Benowi, któremu sięgała do brody, gdy czasami stanęła naprzeciw niego wysłuchując pouczenia dotyczącego zauważania cenności książek. Cicho westchnęła, przełykając gulę w gardle i nastrajając się na rozmowę. Ben ją zaskoczył swoim łagodnym podejściem wobec jej zachowania. Inni prefekci na jego miejscu w mig by ją przegnali żegnając ją ujemnymi punktami na drogę. Oparła prawy policzek o kolano, patrząc z boku na Krukona, który postanowił jej potowarzyszyć w czarnej niedoli. To bardzo miłe z jego strony. Widmo pierwszego w życiu alienowania się stało się atrakcyjniejsze, gdy mogło się to robić z kimś. Orzechowe tęczówki ponownie zaszkliły się na widok ładnej chusteczki. Sięgnęła po nią, badając opuszkami palców miękki materiał. Kochała magię za jej piękno i niewinność. Z kamienia dało się wyczarować śliczną chustkę, która wchłonęła kilka łez Joe. Dziewczyna wytarła nią policzki, chowając ją we wnętrzu swej ręki. - Następnym razem przyniosę i cię zaproszę. - nie uśmiechnęła się z żartu. Wcześniej śmiała się nawet z tych nieśmiesznych i dennych, bo śmianie się było takie proste. Niemowlęta już to potrafią, a więc trzeba się uśmiechać skoro to łatwe. Tak bardzo się myliła! Oparła z powrotem brodę o skrzyżowane nogi oglądając ogień. W końcu pokonał materiał i w ciągu kilku minut sukienka straciła swą żywą, czerwoną barwę. Milczała długo czekając aż odzież zamieni się w zwęgloną kupkę resztek materiału. - Ben? - sprawdzała czy dalej obok niej siedzi. - Czy według ciebie jestem dziewczyną? - musiała zapytać. Skoro najlepszy przyjaciel nie widział w niej dorastającej dziewczyby, prawdopodobnie reszta chłopców tego nie widzi. Dla Joe bardzo liczyło się zdanie Dwayne'a stąd jej stan, gdy wszystko poszło nie tak. Jej pytanie było śmieszne, proste i banalne. Niezrozumiałe dla twardo stojącego na ziemi jakiegokolwiek chłopaka nie nadążającego za tempem myślenia Jolene. Skrzyżowała wzrok z Benem, pytając o to poważnie. Chociaż jego zapyta, nawet jeśli nie rozumie po co jej ta wiadomość. Kto inny odpowie jej szczerze jeśli nie Ben? Patrzyła nań również wyzywająco, jakby spodziewała się odpowiedzi przeczącej. Jeśli jej nadgorliwe dbanie o wygląd nigdy nie przyniosło skutku, to równie dobrze mogła mieć na twarzy czyraki i nikt na nią nigdy inaczej nie spojrzy. Nie dziwiła się teraz, że Francis na jej widok robi żołnierski w tył zwrot. Nie traktował jej jako dziewczyny, dojrzewającej kobiety, a dalej jak dziecko. Upierdliwe i męczące Joe była w roztargnieniu. Zachować więź z przyjacielem i pozostać w dziecięcym świecie czy dorosnąć i stracić swą bratnią duszę? |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Pon 26 Sty 2015, 21:50 | |
| Choć rzeczywistość dookoła nich była tak bardzo niesprzyjająca, siedzenie w ciszy z Jolene stanowiło na swój sposób miłe doświadczenie. Nawet jeśli w powietrzu wyraźnie dało się wyczuć napięcie i chłodny powiew ciemnej chmury strutego humoru. Ben z natury lubił pomagać innym, jeśli czuł, że mógł coś zmienić – nawet rzeczy tak trywialne jak podanie książki z wyższej półki czy krótka uwaga w czyjejś obronie stawały się jasnymi rozbłyskami, które bezwiednie kolekcjonował i trzymał blisko serca. Jak nieśmiertelne świetliki w słoiku. Nic więc dziwnego, że mimo własnej, podłej sytuacji nie opuścił Puchonki. Może i uciekła od ludzi w zamku, ale wyglądała, jakby czyjaś cicha obecność mogła nieco ułatwić odnalezienie się w nowej sytuacji. Watts nie śmiał uważać się za znawcę nawyków Joe, ale zawsze wydawała się otoczona ludźmi – alienacja w jej przypadku wyglądała na reakcję tak chorą i niewłaściwą, że uruchamiała wszystkie możliwe alarmy, w jakie wyposażyła chłopaka empatia. Siedział więc obok, przyglądając się płonącej powoli sukience oraz kątem oka zerkając od czasu do czasu na nieruchomą jak posąg dziewczynę – co też mogło kołatać się po jej ładnej głowie? Ben bezwiednie obracał w palcach różdżkę, nie odkładając przedmiotu z powrotem do kieszeni. Dotyk gładkiego, wyrobionego dłonią drewna w jakiś dziwny sposób ułatwiał utrzymanie stanu wewnętrznego spokoju, niezmąconej tafli jeziora. Nagłe pytanie Jolene w pierwszej chwili bardziej zaskoczyło Krukona dźwiękiem głosu niż samą treścią, zmuszając do obrócenia głowy w jej stronę. Gdy jednak umysł mgnienie oka później pojął znaczenie słów, między jasnymi brwiami prefekta pojawiła się głęboka zmarszczka, a w oczach przewinął się cień czegoś, czego kształtu nie sposób było dostrzec – pojawił się i zniknął zbyt szybko. Ben przerwał przetaczanie różdżki w palcach, całą uwagę skupiając na pannie Dunbar, jej wyzywającej minie i wyczekującej postawie. - Oczywiście, że jesteś dziewczyną. W dodatku ładną i sprytną – odpowiedział spokojnie, dodając komplement w sposób, którego nijak nie można było uznać za nachalny. Brzmiał jak naturalne przedłużenie wypowiedzi, stwierdzenie faktu jak każdy inny. - Co się stało, Joe? Nie zapytałaś, ani nie spaliłaś tej sukienki, bo miałaś taką fantazję. Pytanie było bezpośrednie, może nawet odrobinę za bardzo, ale nie pozostawiało pola do lawirowania między faktami, do zagubienia się w interpretacjach. |
| | | Jolene Dunbar
| Temat: Re: Obrzeża Pon 26 Sty 2015, 21:51 | |
| Gdyby tylko sprzed jej oczu zniknął obraz odwróconego do niej plecami Dwayne'a, dostrzegłaby, że nie jest osamotniona w swojej samotności. Przeprowadziłaby dyskretne, małe śledztwo w tej sprawie, zadała dwa szokujące, wścibskie pytania, a następnie wyciągnęłaby Bena i dwoiła się, troiła, aby problemy stały się mniej ważne. Jolene lubiła być tą osobą, dzięki której ktoś się uśmiechnie i poczuje odrobinę lepiej. Widząc na horyzoncie możliwość wykazania się, wyrywała się i chciała wszystkim udowodnić, że jest dobra, nie straszne jej wyzwania i potrafi temu zadziałać. To pewien sposób dowartościowania siebie, co może zauważyć co bystrzejsza osoba. Jolene nie miała kompleksów, pozbawiona wstydu i skrupułów. Fizycznie wszystko grało. To we wnętrzu hormony narobiły rumoru, zburzyły dziecięcą pewność siebie i zmusiły Joe do spojrzenia prawdzie w oczy. Samotnie będzie dorastać. Nie dostanie Dwayne'a w pakiecie. Wyczerpała już limit posiadania przyjaciela w najlepszych momentach życia. Samotność była jej obca, zaś dzisiaj chciała być sama i jednocześnie nie chciała. To nie było w jej stylu. Groźnym wzrokiem przeszywała Bena, nie zauważając czegoś, co odbiło się w jego tęczówkach. Potrzebowała dostrzec jego reakcję i dowieść, że mówi szczerze. Zachowanie najszczerszego przyjaciela bardzo ją zraniło. Jolene nie była nigdy aż tak zraniona, to dla niej nowość i potrzebowała pomocy, aby zacisnąć zęby i wzmocnić się spod pasma krytyki. W pierwszej chwili nie dostrzegła komplementu, zajęta pilnowaniem siebie i zauważeniem w odpowiedniej chwili kłamstwa. Gdyby napotkała krytykę, być może zrozumiałaby skąd się ona wzięła. Tymczasem Ben powiedział to, co pragnęła usłyszeć z ust swojego przyjaciela, z ust Dwayne'a. Te słowa po cichutku zakradły się do jej serca, uspokajając ją i zapewniając, że nie jest źle. Poradzi sobie. Ben widzi, że jest dziewczyną, a więc nic nie jest jeszcze stracone. Przeniosła przygaszony wzrok na spopielony materiał. Nie było ani śladu po krwistej czerwieni. Puchonka chlusnęła wodą w dogasające małe ognisko, kończąc rytuał wyrzeczenia się tamtej Jolene. Zacisnęła mocno powieki brudne od rozmazanego tuszu. Wycierała je knykciami, a i tak w chwili obecnej nie wyglądała najkorzystniej. Nic dziwnego, wszak przechodziła kryzys, głęboko wyryty w jej sercu. - Dwayne nie chce, żebym była dziewczyną. Chce, żebym była tylko kumplem. - starała się mówić normalnie, ale wyczuwało się w jej głosie płaczliwe nuty. Słowa ją bolały. Powtarzała na głos to, co zaszło. To było dla niej nie do pomyślenia. Pragnęła, aby z Dwayne'm podbili świat, bo byli bratnimi duszami. Nie patrzyli na siebie nigdy jako na kogoś... w kim mogłoby się zakochać. To nigdy nie wchodziło w grę. Taka myśl nie przesłaniała ich jasnych, do niedawna dziecięcych umysłów. - Wczoraj przy całym Hufflepuffie powiedział, że nie jestem żadną dziewczyną, tylko kumplem w spódniczce. - zamknęła oczy, nie ośmielając się patrzeć na Bena. Jolene tłumaczyła sobie, że musiała coś przeoczyć. To bardzo prawdopodobne, bo ta sytuacja nijak nie pasowała do ich życia. Po cichu pragnęła, aby Ben zauważył to, co jej umknęło. Jakieś wyjaśnienie tłumaczące w silnej przyjaźni. - Ubrałam się w tę... - wskazała niedbałym ruchem dłoni zwęglony materiał. - A on powiedział, że nie chce, żebym była ładna. Nie rozumiem dlaczego. - szepnęła, wbijając paznokcie w trzymaną w dłoni różdżkę. Ta jarzyła się jasnym światłem w odpowiedzi na silny wstrząs emocjonalny. Żaliła się ze swojego problemu nieświadoma, że osoba obok ma znacznie cięższy orzech do zgryzienia. Nigdy nikogo nie straciła, aż do dzisiaj. Wiodła spokojne, szczęśliwe życie, a patrząc obecnie na ognisko czuła, że coś bezpowrotnie minęło. Joe pragnęła krzyczeć, żeby wróciło. Nie umiała pogodzić dwóch światów, walczących teraz w niej o przetrwanie. |
| | | Ben Watts
| Temat: Re: Obrzeża Wto 27 Sty 2015, 19:52 | |
| Bywają czasem takie dni, które chciałoby się wymazać z pamięci. Kiedy nic się nie układa, świat przewraca długim paluchem najbardziej niefortunne kostki domina, a prognozy na przyszłość nie potrafią wyjść poza proroctwa kolejnych katastrof. I zupełnie nieważnym jest, czy twój problem w ramach teoretycznej oceny społeczeństwa posiada wielką czy małą wagę – ciężko jest przykładać ludzkie uczucia oraz reakcje do jednej, znormalizowanej skali, gdy ból odczuwa się tak samo. Odpowiadając na pytanie Jolene, Ben nawet na moment nie odwrócił wzroku od jej oczu. Mówiły o krzywdzie jakiej doznała, ale odsłaniały też napięte wyczekiwanie. Wystarczyło jedno słowo, by Puchonka się załamała, zapadła w ciemność, w którą prawdopodobnie bała się spojrzeć. W swoim froncie pełnym siły i niewzruszenia była też bardzo, bardzo krucha w sposób, od którego dłonie chłopaka rwały się, by ją objąć i ukryć przed kłopotami. Nie lubił, gdy ludzie dookoła niego oraz na których mu w jakiś sposób zależało, cierpieli i gdyby tylko miał możliwość, uszczęśliwiłby każdego po kolei. Wraz z kolejnymi słowa wyjaśnienia całego zdarzenia płynącymi z ust panny Dunbar, twarz Krukona nachmurzała się coraz bardziej, a wargi zaciskały w wąską linię. Nie znał Dwayne'a, ale gdyby się przy nich magicznie pojawił, najpewniej bez zadawania zbędnych pytań po prostu zwinąłby dłoń w pięść i bliżej go z nią zapoznał. Ewentualnie transmutował chłopaka w szczura albo czajnik. Uważał się za osobę inteligentną, ale po prostu nie potrafił objąć rozumem bezkresu głupoty, jakiej obraz właśnie przed nim roztaczano. Ten cały Dwayne najwyraźniej wiele znaczył dla Joe, a zrobił i powiedział rzeczy, jakich nigdy nie powinno się mówić osobom, które w jakiś sposób kochamy. Jak można było być aż takim egoistą? - Nigdy nie powinien ci mówić takich rzeczy - zaczął, gdy Joe umilkła, a blask z jej różdżki rzucał na trawę różnokształtne cienie. Choć wciąż spokojny, głos Wattsa nabrał twardych nut.- To było tak bardzo egoistyczne, że aż mi niedobrze – parsknął krótkim śmiechem, który nie miał nic wspólnego z wesołością, po czym odchylił głowę do tyłu, spoglądając w jasne niebo. - Jak można trzymać przy sobie na siłę kogoś, kto chce iść naprzód? Przecież to okrutne. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Obrzeża | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |