|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Soleil Larsen
| Temat: Re: Obrzeża Pon 21 Kwi 2014, 14:05 | |
| Nie dało się temu zaprzeczyć, ostatecznie, gdyby zwracanie na siebie uwagi miało tylko negatywne konsekwencje, nie znajdowałoby się aż tak wiele osób, które z czegoś takiego czyniły cel swojej egzystencji. Sol wolała jednak aby otoczenie po prostu pozwoliło jej być sobą i nie traktowało jak fascynującego obiektu obserwacji. Ta niezdrowa ciekawość, która nastąpiła po wypadku Henry’ego też nie była dla niej niczym przyjemnym, zwłaszcza że jej dyskrecja, tak stanowczo utrzymana na prośbę chłopaka, bardzo drażniła pytających. Słoneczko jednak nigdy nie widziało siebie w roli jednej z tych panienek, które uwydatniając swe liczne atrybuty, latały w te i wew te tylko po to, aby złowić więcej spojrzeń. Właściwie dla niej to właśnie takie zachowanie zakrawało o szaleństwo, a nie to co ona sobą prezentowała. Jak to mówią, każdy robi to, co lubi. Mina Sol zapewne najlepiej oddawała to, co czuła ta Gryfonka. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ale nie zamierzała protestować, właściwie była całkiem zadowolona, bo to oznaczało, że Henry zaczynał rozumieć jej tok myślenia, co podnosiło ją na duchu. Być może nie będzie jednak musiała ukrywać przed nim swoich wycieczek, a ze swojej strony na pewno potrafiłaby je ograniczyć zarówno ilościowo, jak i terytorialnie, do tych fragmentów Zakazanego Lasu, które nie były zbyt oddalone od Zamku. -Można by napisać do nich list. – stwierdziła ze zmarszczonym czołem, jakby się namyślała. I nie, nie próbowała żartować, była jak najbardziej poważna rozważając taką opcję. Kto wie, centaury ostatecznie były niezwykle inteligentne, potrafiły czytać i pisać, a więc bez wątpienia zrozumiałyby wiadomość im przesłaną, a może nawet zdecydowałyby się odpowiedzieć. Ba! Spotkać. Chociaż nie posiadała o nich dostatecznej ilości danych, aby móc choć w przybliżeniu rozsądzić jaki obrót mogłaby przybrać taka sytuacja. Akurat centaury nigdy nie interesowały jej zbyt bardzo, choć na pewno imponowała jej ich wiedza o astrologii. Hipogryfy – tak, to było co innego. Sol odkłonił się on natychmiast i potem przez resztę zajęć doprowadzała do porządku jego potargane pióra. Z resztą to właśnie ją wybrała nauczycielka, aby zaprezentować możliwości tego zwierzaka, jako wierzchowca. Słoneczko wolało lot na testralu, ale to wspomnienie także wyryło się w jej głowie. Już dawno stwierdziła, że gdyby mogła być czymś innym niżeli człowiekiem, chciałaby aby posiadało to skrzydła. Tymczasem z radością przyglądała się chłopakowi, który (pomimo iż miało to miejsce w tym złym Zakazanym Lesie) zdawał się czerpać sporo radości ze spotkania z jej koniopodobnymi przyjaciółmi. Obserwowała jak głaszcze malucha, który odwdzięcza się szorstkim pocałunkiem i uśmiechnęła się do siebie widząc jak błyszczą mu oczy. Nie musiał jej tego mówić, wiedziała jak wdzięczny jest tym zwierzakom za pomoc wtedy, kiedy był ranny. Ona czuła z resztą to samo i choć już wcześniej darzyła je sporym sentymentem, teraz zdecydowanie figurowały gdzieś na samej górze rzeczy najbardziej przez nią lubianych. -Tak, niesamowite. – zgodziła się z nim wesoło, choć nie miała chyba na myśli tego, co on. Odnosiła swoje słowa bowiem, do tego, co działo się z nim, na jej oczach znikała cześć jego obaw, które zastąpione zostały przez znacznie cieplejsze, pozytywniejsze uczucia. Zamrugała ze zdziwieniem kiedy ucałował jej dłoń, nie spodziewała się tego, ale Henry chyba chciał nadrobić zaległości, bo wcześniej to ona przeważnie zdumiewała jego, a nie na odwrót. Przyglądała mu się bez słowa, z zamarłym na twarzy uśmiechem i niewypowiedzianym pytaniem w oczach. Była tak bardzo niedoświadczona, że nie wiedziała jak powinna to interpretować. Nigdy nie miała przyjaciela, ani tym bardziej chłopaka, więc nie wiedziała gdzie jest ta granica pomiędzy jednym, a drugim. Czuła się trochę zagubiona i skrepowana, co było dla niej bardzo, bardzo rzadkie, a najczęściej miało miejsce właśnie przy Lancasterze. Na kilka chwil spoważniała, ale po chwili zaśmiała się cicho, a jej minka się rozpogodziła. Spojrzała psotnie na Henry’ego i, bo chyba postanowiła, że należy w końcu pewne sprawy wyjaśnić, nawet jeśli to ona tkwiła w głębokim błędzie, uklęknęła tuż obok niego, wlepiając w Puchona jasne spojrzenie szarych tęczówek. -Nie musisz mnie pytać o zgodę, żeby mnie pocałować. – stwierdziła tonem, jakim prowadzi się niezobowiązujące rozmowy, po czym dodała nieco bardziej refleksyjnie –Ale mogę być w tym beznadziejna, dotychczas w ten sposób całowałam tylko ciebie. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Obrzeża Pon 21 Kwi 2014, 14:58 | |
| Gdyby nie dyskrecja zrobiliby nie tylko większy szum wokół siebie, ale również przez bardzo długi czas nie pozbyliby się natarczywych spojrzeń i pytań. Po wydarzeniach złych dążyło się do powrotu sprzed tych sytuacji. Często otoczenie tu nieświadomie utrudniało, będąc naturalnie ciekawym co się stało. Nie wiedzieli jednak, że czasem warto przemilczeć parę spraw, w szczególności jeśli to pomoże w odzyskaniu równowagi psychicznej. Nie bez powodu więc prosił Sol o zachowanie wydarzeń dla siebie. Co prawda mogłaby iść i opowiedzieć to, co sama wywnioskowała aurorom, jednak w takiej sytuacji Henry potrzebowałby jeszcze więcej czasu, aby się odnaleźć. A czasu nie miał za wiele. Na szczęście, wszystko szło dobrymi torami. Nie każdy mógł z tego wyzdrowieć. Wiele osób położonych w tej samej sytuacji co Henry, nigdy nie wróciło do normalności. Starał się postawić w jej sytuacji, poza tym nie przeczył, że i jego zżerała ciekawość do magicznych istot. Nie chciał jednak naruszać ich naturalnego środowiska czy terytorium, dlatego też odnosił się uważnie do myśli o spotkaniu z centaurami. Henry spojrzał zdziwiony na dziewczynę, gdy ta zaproponowała napisanie listu. Z pewnością było to bezpieczne wyjście, jednak czy centaury zgodziliby się na korespondencję z człowiekiem? Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Wcześniej od razu zacząłby protestować wobec takiego pomysłu, lecz teraz chwilę o tym pomyślał. - Spróbować nie zaszkodzi, ale spotkanie ich nie byłoby do końca bezpieczne. - zwrócił uwagę Sol, aby nie ufała od razu dumie centaurów. Potrafią być nieobliczalni, łatwo ich obrazić. Nie zmienia to faktu, że to byłoby ciekawe doświadczenie spotkać takiego osobnika. Mógłby się czym chwalić przed przyjaciółmi i rodziną. Miał w genach odkrywcę, choć to uzdrowicielstwo wiodło prym. Henry zaczął traktować trestrale z zadziwiającą sympatią. Dumał nad tym, ile musi być stworzeń i zjawisk niewidocznych dla oczu zwykłych ludzi. Muszą skrywać wiele piękna i doświadczeń. Cieszył się, że odkrył chociaż kawałek tego piękna, rzecz jasna dzięki obecności Soleil. Gdyby nie ona, wciąż myślałby nieufnie o tych stworzeniach. Nie widział w sobie zmian, czuł jedynie wzrastający w powietrzu spokój, którego tak ostatnio szukał. Dodawszy do tego chwilę niezamartwiania się, mógł odetchnąć z ulgą i poczuć się tak, jak to bywało przed wypadkiem. Skoro ona go ciągle zaskakiwała, przyszła kolej na odebranie pałeczki. Choć nie to było jego celem. Próbował wyrazić to, co czuje, choć sam nie do końca potrafił to nazwać. Coś w nim uparcie protestowało, gdy pojawiała się myśl, że nadal będą się spotykać tak sporadycznie. Chciał spędzać z nią więcej czasu właśnie dla takich podobnych chwil. Wyraz jej twarzy nie napawał go spokojem. Ta chwila milczenia, która tym razem była ciężka, zdążyła go przyprawić o podobny stan do stanu przedzawałowego. Gdyby wstała i odeszła obrażona, siedziałby tak dalej nie bardzo pewny co miałby zrobić. Już prawie przystąpił do przepraszania za swoje zachowanie, gdy w tej samej chwili się roześmiała. Zaskoczony spoglądał na Sol nie wiedząc co ma teraz myśleć. Zmarszczył brwi, coś sobie przypominając. - Czyli mi się to nie śniło? - zapytał zdziwiony, choć już coś w nim się uśmiechało. Nadal był nieco w szoku, nawet większym niż wtedy w szpitalu, choć teraz nie udawał, że to mu się przywidziało i przesłyszało. Nie musiał, bo wręcz go ciągnęło ku Sol. - Możemy sprawdzić. - wstał i pomógł się Sol wyprostować, jednak teraz w tych gestach było więcej czułości. Przez chwilę jeszcze przyglądał się jej twarzy, szukając zgody. Musnął jej usta swym, jakby była z porcelany. Następny pocałunek był już bardziej zdecydowany, naładowany emocjami, o których istnienia nawet nie podejrzewał. Objął jej twarz dłońmi, po kolei odtwarzając to, co czuł gdy weszła do szpitala jako pierwsza. Żołądek fiknął mu koziołka z radości, a Henry ani myślał przywoływać siebie teraz do porządku. Jedyne, czego teraz pragnął to czuć przy sobie delikatne usta Sol. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Obrzeża Pon 21 Kwi 2014, 17:07 | |
| Soleil dobrze znała wartość dyskrecji, choć z natury była raczej gadatliwa, to nie zdarzało jej się zdradzać niczyich sekretów. Nie była paplą, ani plotkarą, tyle było z resztą tematów nie naruszających niczyjej prywatności, że nie widziała najmniejszego powodu, aby sięgać po takie środki. Nawet gdyby Henry nie poprosił jej o to na głos, wiedziałaby, że nie należy rozpowiadać tego, co się stało w Zakazanym Lesie. To nie była jej historia, poza tym im mniej osób znało szczegóły, tym lepiej. Tak przynajmniej sądziła, zwłaszcza, że dochodziły jeszcze do tego problemy z pamięcią chłopaka. To jego preferencje, jego zdrowie było w tej sprawie priorytetem. Ale przecież to nie było też tak, że dla niej były to łatwe wspomnienia. Przytłoczona cierpieniem i strachem Lancastera starała się aby to wszystko, co ona sama przeżyła wtedy, zeszło gdzieś na drugi plan. Bo wiedziała, że sobie z tym w swoim czasie poradzi, a tymczasem musiała pomóc jemu dojść do siebie. Ale przecież wciąż jeszcze czasami spoglądając na jego twarz, zwłaszcza wtedy gdy nachodziły go tamte wspomnienia, doświadczała tego uczucia rozpaczy, zagubienia i przerażenia, jak wtedy, kiedy weszła do rozpadającej się chaty i zobaczyła jego zmaltretowane ciało, a nie wiedziała jeszcze nawet, czy żyje. Pamiętała ten moment, kiedy bała się go dotknąć, tylko dlatego, że mogła nie odnaleźć pulsu, nie poczuć na policzku najlżejszego nawet tchnienia i nadzieję, że jednak będzie inaczej. Ten promyk słońca, tę intuicję, która podpowiadała, że będzie dobrze, że wszystko się jakoś ułoży, nawet jeśli w tamtym momencie nic na to nie wskazywało. I miała rację! -Nic nie jest do końca bezpieczne. Idąc na płaskim podłożu też możesz się potknąć. – odparła z lekkim wzruszeniem ramion, łagodząc to jednak lekkim uśmiechem. Nie zależało jej specjalnie na spotkaniu z centaurami, ale gdyby Henry chciał pójść z nią, zapewne postarałaby się, aby doszło do to skutku, tylko dlatego, aby pobyć z nim trochę więcej. Bo choć nie potrzebowała wymówek, bała się, ze gdyby zaczęła szukać jego towarzystwa bez konkretnego powodu, on by się wystraszył, albo źle to zinterpretował i przywrócił pomiędzy nimi dystans. Nie była istotą tchórzliwą i z natury przewidywała najbardziej optymistyczny scenariusz, ale chyba w końcu znalazło się coś, czego stracenia nie potrafiła zaryzykować. On, ta przyjaźń z nim. Tak bardzo chciała pokazać mu swój świat, chciała poznać także ten jego. Zaprowadziła go do testrali, bo one były częścią jej samej, cieszyła się, że polubił je i nie bał się tych bzdurnych przesądów, którymi obarczali je strachliwi ludzie, którzy nazywali je omenem śmierci. Niczym jakiegoś ponuraka! Nie przypisywała sobie jednak żadnej zasługi, Henry nie powinien dziękować jej, tylko samemu sobie. Za to, że umiał sam wyrobić swoją opinię, miał oczy i uszy szeroko otarte i pozwalał sobie na wrażliwość, kiedy tylko nie utożsamiał jej ze słabością, oczywiście. Widziała, że czekał na jakąś jej reakcję, a jednak musiał jej dać chwilę, aby zdecydowała, czy jest gotowa na pewne ryzyko. Ostatecznie całus w dłoń, mógł być jedynie przyjacielskim podziękowaniem za spacer. Skąd miała wiedzieć? Nigdy nie miała przyjaciela, takiego prawdziwego, nie wiedziała jak to wszystko powinno wyglądać. Dobrze, że należała do osób spontanicznych, bo gdyby analizowała sprawy dłużej, Henry mógłby czasem uciec jej sprzed nosa i nici z dalszych, romantycznych uniesień, co by oczywiście sprawiło, że Sol byłaby niepocieszona. Wiedziała, że jej śmiech nie pasuje do końca do powagi sytuacji, ale nie mogła się powstrzymać. Był to oczywiście jej komentarz dla własnej głupoty, a nie podsumowanie zachowania Puchona. Jej słowa przywitał w jakiś dziwny sposób, którego do końca nie zrozumiała. -Śnie? – powtórzyła za nim pytającym tonem, bo stwierdzenie to nie miało dla niej najmniejszego sensu. Co miałoby mu się właściwie śnić? Jakoś nie zauważyła związku ze swoją ostatnią wypowiedzią, może trochę za bardzo się teraz denerwowała, bo ciąg dalszy mógł być przecież dla niej różny! Henry mógł uznać, że jest dziwna, uciec, wyśmiać ją, albo delikatnie spróbować ją wyprowadzić z błędu, oczywiście tak, aby jej nie urazić. Ostatni scenariusz wydawał się najbardziej prawdopodobny, co ją pocieszało, bo nie wiedziała, jak by zniosła uszczypliwość z jego strony. Możemy sprawdzić. Te dwa krótkie słowa sprawiły, ze zakręciło jej się w głowie, a w uszach rozległ się dźwięk dzwoneczków (czemu? Nie pytajcie, nie mam pojęcia). Równocześnie jednak poczuła ucisk w brzuchu, bo bała się, ze brakiem profesjonalizmu go zniechęci, albo się wygłupi, albo nie wiadomo co jeszcze. Nie była znowu taka inna niż wszystkie dziewczyny w jej wieku. Chciała akceptacji, chciała miłości, chciała ciepła i tego wszystkiego czego mogła chcieć osoba na jej miejscu. Jakby kierowana automatem, korzystając ze wsparcia Henry’ego, podniosła się z klęczek i zadarła nieco głowę, aby móc spojrzeć w twarz wyższemu od siebie chłopakowi. Na jej twarzy wyraźnie malowała się obawa, ale było zbyt późno, aby się wycofać. Z resztą była to chwila, na którą tak długo czekała, choć nie miała zbyt wiele nadziei na jej nadejście. I oto była! A pod nią trzęsły się nogi, jakby stała przed jakąś straszliwą konfrontacją, a nie przyjemnym pocałunkiem, z osobą, którą (była tego pewna) kochała. Jeśli szukał w jej oczach zgody, to musiał ją dostrzec gdzieś poza iskierkami strachu, bo poczuła jego usta na swoich i w tym momencie wszystko nagle się poukładało i stało takie, jakie być powinno. Czuła się tak bardzo na miejscu w jego ramionach, chociaż równocześnie nieco dziwnie, co typowe jest dla pierwszych razów. Nie wiedziała do końca, co powinna robić, ale zdała się na intuicję. Zawsze sympatyczny wydawał jej się sposób Eskimosów – pocieranie się nosami – ale teraz wiedziała, że za nic nie oddała by tej chwili. Umieściła niesprawnie ręce na ramionach chłopaka i wspięła się na palce, żeby być jeszcze bliżej, ale zaraz zrobiło jej się trochę głupio, więc zrobiła kok w tył i spojrzała na przyjaciela pytająco, ponownie wsuwając swoją dłoń, w jego. -I jaki werdykt? – zażartowała, choć przecież odpowiedź miała tyle zmienić! |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Obrzeża Pon 21 Kwi 2014, 18:59 | |
| Odkąd odkrył, że przypominajka zawsze świeci przy nim szkarłatem, był bardzo uwrażliwiony na punkcie pamięci. Okrągły przedmiot wyrzucił, zrugał Laurel, aby mu takich żartobliwych zabawek nie podrzucała, a sam kontynuował omijanie szerokim łukiem tych miejsc w mózgu, w których miał wielką czarną dziurę. Miał zapomnieć, że ma zapominać, wtedy miał gwarancję zapomnienia. Coraz rzadziej można było go widzieć z tym dziwnym wyrazem twarzy, gdy wszystko go atakowało. Gdy szedł tutaj, na obrzeża zakazanego lasu, obrazy z tamtego wypadku bardzo chętnie go zaatakowały. Udało mu się to zlekceważyć, bo gorsze było zmartwienie o Soleil. Na szczęście (?) niewiele pamiętał tego, co się działo z nim po tym jak stracił ostatecznie przytomność. Urywki tego, gdy lecieli na trestralach, gdy jeden z nich skubał zakrwawiony skrawek mundurka, potem głos Dumbledore'a, a gdy się obudził był już w szpitalu. Mógłby nie przeżyć, gdyby Soleil go nie znalazła. Choć wtedy było mu to całkowicie obojętne. Uśmiechnął się przy jej wypowiedzi. Był pewien, że skomentuje tę część zdania. Ich opinie w tym temacie były bardzo różne. Jeśli Henry był nadopiekuńczy, Sol za to wolnym ptakiem, żyjącym bez ograniczeń. Wychowanie jakie odebrali też było skrajnie inne. A pomijając kwestię bezpieczeństwa, dogadywali się bez zarzutu. Gdyby była z nim bez powodu, z pewnością z początku byłoby to dlań dziwne. Choć nigdy by nie uciekł gdzie pieprz rośnie. Dociekałby powodu takiego zachowania dopóki nie rozjaśniłoby mu się w głowie. A już na pewno nie byłoby to przyczyną utraty jego przyjaźni. Potrzeba nieco więcej, aby Henry się odwrócił. Nieznane powoduje powszechny lęk. Dotychczas niechętnie myślał o trestralach, nie znając ich, nie widząc ani nie czując. Nie miał z nimi styczności, ale umysł miał otwarty. Starał się przynajmniej widzieć inaczej, jeśli miał ku temu szansę. Te tu stworzenia poznał w nieprzyjemnych okolicznościach i nie ma co przeczyć, że to Sol się ku temu przyczyniła. W tamtej sytuacji, gdyby był świadomy ich obecności, uznałby to za zwiastun własnej śmierci. Nie wpadł na to, że wrażliwość mogłaby być postrzegana jako słabość. I dobrze, bo miałby potem z tym niepotrzebny problem. Gdyby Sol przez długi czas nie zareagowała, Henry przeprosiłby ją po prostu za swoje zachowanie. Pocałunek w dłoń był objawem dżentelmeństwa, ale nie taki. Nie rozumiał czemu to zrobił, ale wcale tego nie żałował. On był jej przyjacielem i będzie miała ich więcej, jeśli da im szansę. Była otwartą duszyczką, potrzeba było tylko ją wskazać światu. Udało mu się poznać Sol z drugiej strony, tak więc chętnie wprowadzi ją w swój świat, a jeszcze bardziej się angażując w jej własny. Odkrył, że w jej świecie mógł być całkowicie sobą, nie musząc niczego udawać. Nie przyszłoby mu do głowy dokuczać Sol z powodu własnych domysłów, gdyby były one nieprawdziwe. Był Puchonem, nie Ślizgonem. Sam też nie potrafił przewidzieć co się stanie, bo nie do końca wiedział dlaczego dał się ponieść swoim emocjom, które zazwyczaj doprowadzają go do zguby (czyt. wypadek). Tym razem czuł, że robi dobrze. Na nic się zdadzą jego sztywne zasady i ramy, w których został wychowany. On szukał jak każdy normalny człowiek osoby, przy której mógłby być sobą, zachować spokój i przy której doszedłby do siebie całkowicie. Nie mógł to być nikt inny niż Sol, to było jasne samo przez się. Dopiero teraz powoli to do niego docierało i ku temu nie protestował, jeśli tylko nie zraniłby tym Sol. Choć dała mu do zrozumienia już wcześniej, że coś czuje do jego osoby, nie był tego do końca świadomy. Zapewne za parę minut to pojmie i będzie to przyczyna szczerej radości, bo właśnie był w trakcie rozumienia, że Sol nie jest mu obojętna. Uderzyło go gorąco, gdy Sol nie tylko nie uciekła, ale też dała mu niewerbalnie znać, że ten pocałunek został całkowicie zaakceptowany. Henry był zdumiony, że przestał zauważać co się dzieje wokół, że są tu trestrale. Cała jego uwaga była skupiona na Sol i na jeszcze większej chęci objęcia jej. Chciał zaprotestować, gdy zaczęła się wycofywać, lecz w porę się pohamował, splatając swoją dłoń z jej. Uśmiechnął się w końcu, głaszcząc wolną dłonią policzek Sol. Był gładki i miękki w dotyku. Niezwykłe wrażenie, gdy opuszki palców zaczęły mrowić i nieco palić od ciepła, które rozlało się zaraz po całej ręce. Minę miał pogodną, a oczy wciąż mu czymś świeciły, czego jeszcze kilkanaście minut temu nie było. - Jest coś wyżej niż wybitny? - zapytał, bo nie potrafił opisać jak się czuł. Nie mogąc już dłużej lekceważyć tego co go nękało w głowie, przytulił do siebie Sol, obejmując jej ramiona i przytulając policzek do jasnych włosów. - Pierwszy raz się uspokoiłem. - powiedział ciszej. I choć mogła bez problemu słyszeć jak szybko i mocno łomocze mu serce, był spokojny. Nawet nie zauważał, że zapewne ten mały trestral skubie mu nogawkę, jakby domagając się uwagi. Niestety nie będzie jej teraz miał, bo Henry nie myślał o niczym innym. Mówił o spokoju tam, w głowie. Zaraz przypomniał sobie, że Sol pytała o sen. Uśmiechnął się sam z siebie. - Nie jestem pewien czy w szpitalu coś się nie wydarzyło... byłem pewien, że mi się śniło, że mnie pocałowałaś. Nie wiedziałem czy to była jawa czy mój wymysł. Trochę mi się wtedy mieszało w głowie. - szpital był osnuty mgłą, szczególnie te początkowe dni. Czasami faktycznie przez sen przelatywały mu obrazy ze szpitala, lecz nigdy nie sądził, ze to się wydarzyło naprawdę. Przypisał to ówczesnemu pomieszaniu zmysłów. A teraz działo się to ponownie i był tego świadomy. Pobierał wręcz spokój od Soleil i miało to na niego zbawienny wpływ. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Obrzeża Wto 22 Kwi 2014, 11:35 | |
| Soleil miała przypominajkę w dłoniach zaledwie kilka razy, ale także i w jej przypadku zawsze napełniała się ona szkarłatem. Z tą różnicą, że dziewczyna nie przejmowała się tym w najmniejszym stopniu. Nie drażniło jej, że czegoś nie pamięta. Ba, było to dla niej najzupełniej normalne i oczywiste, twierdziła nawet, że nie da się pamiętać zawsze o wszystkim, bo byłoby to zwyczajnie zbyt męczące. Poza tym widziała pewne dobrodziejstwa w mechanizmie zapominania, dobrze wiedziała, że czasem mózg ukrywa te wspomnienia, które mogłyby doprowadzić do autodestrukcji człowieka. Oczywiście czasem podobny efekt był skutkiem jakiejś klątwy, ale to była już zupełnie inna historia. Oprócz tego, że sam organizm posiadał sposoby, aby się chronić przed płynącym z wewnątrz zniszczeniem, to czas okazywał się najlepszym lekarzem. Posiadał antidotum na prawie każdą bolączkę, przy odrobinie dobrej woli i samozaparcia. Złe wspomnienia zastępowane były przez lepsze, a to, co kiedyś wydawało się nie do wymazania, powoli bledło. Ból stawał się coraz trudniejszy do przypomnienia, cierpienie stawało się tylko i wyłącznie swoim własnym cieniem. Henry był właśnie w trakcie tego uzdrowicielskiego procesu, musiał dać tylko sobie szansę i uwierzyć, że być może już wcale aż tak wiele nie dzieli go od normalności. Innej oczywiście niż wcześniej, ale równie dobrej. Kto wie czy nie lepszej! Sol bowiem wychodziła z założenia, że każde, nawet najbardziej negatywne doświadczenie, odpowiednio potraktowane mogło ubogacać. Słoneczko posiadało z resztą całe mnóstwo takich dość kontrowersyjnych poglądów, które sprawiały, że była bardziej inna, niżby była gdyby ich nie miała. Co najdziwniejsze jednak, dzięki swojej wrodzonej niechęci do kłótni, złości i wzburzenia, jeszcze nigdy tak naprawdę się z nikim nie pokłóciła. Choć wynikało to chyba jeszcze z tego, że nie czuła potrzeby uświadamiania nikogo na siłę, a zarzuty wobec swojej osoby traktowała z należytym dystansem, ciężko więc było jej dopiec. Chyba bardzo się z Henrym różnili. On był raczej spokojnym, mocno stąpającym po ziemi, nadopiekuńczym, obowiązkowym i społecznym osobnikiem, ona tym czasem większość czasu spędzała pogrążona w marzeniach, latała gdzieś kilka stóp nad podłożem, miała swoje dziwaczne nawyki, no i uwielbiała w wielkich słowach wyrażać głębokie myśli, co niezmiennie śmiesznie brzmiało w ustach kogoś o jej aparycji. Mieli odmienne poglądy na całe mnóstwo spraw, a jednak potrafili się dobrze dogadać, zapewne dlatego, że mieli do siebie wzajemny szacunek i potrafili zaakceptować to, jakimi osobami są. Żadne z nich nie mogło mieć pewności, czy to, na co się teraz decydowali miało jakikolwiek sens i czy istniał dla tego ciąg dalszy, ale w tej chwili wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Co może brzmieć nawet trochę śmiesznie, zważywszy na to, że byli w Zakazanym Lesie, który dla Henry’ego był źródłem wielu lęków i koszmarów. Tak po prawdzie, to jak na razie działali, być może popchnięci magią chwili, albo Melin wie czym jeszcze, a na myślenie i analizowanie miała przyjść jeszcze pora. Bo może inaczej wszystko interpretowali? Albo mieli inne co do siebie plany? Sol zbyt mało wiedziała o takich sprawach, aby umieć przewidzieć co się stanie za kilka minut! O dniach, tygodniach i miesiącach wcale więc nie myślała. Wolała skupić się na chwili obecnej, bo ona była i miała być jeszcze długo źródłem wielkiej satysfakcji i radości. Nie ma co się martwić na zapas, kiedy świeci słońce, a ptaki śpiewają w konarach drzew, prawda? Uśmiechnęła się promiennie czując dotyk jego dłoni na swoim policzku. To było tak inne od wszystkiego czego doświadczyła, tak nowe, słodkie i upajające, że zapomniała na chwilę o wszystkich swoich zmartwieniach. Tytan na szczęście uznał, że nie chce się wtrącać, albo zwyczajnie nie mógł przebić się przez falę nazbyt pozytywnych uczuć, nie mógł więc przypomnieć jej o tym, że chociaż w tej chwili jest jej tak dobrze, nie będzie tak zawsze, bo świat jest na to zbyt skomplikowany. -Życie. – odparła wesoło na jego pytanie, choć przecież nie miało to większego sensu, jak choćby dlatego, że nie dało się Życia nazwać żadnym szkolnym stopniem. A jednak w tej chwilio było ono dla Sol lepsze niż Wybitny, albo jego otrzymanie. Właściwie zawsze było, nawet wtedy gdy się bała, albo cierpiała. Ale to temat na inne okoliczności. Oparła głowę o koszulkę chłopaka, wdychając jego zapach i prze chwilę ciesząc się uczuciem bezpieczeństwa i przynależności. Zaraz jednak jej uwagę przyciągnął mały testral, który domagał się uwagi podszczypując ich oboje i niecierpliwe przestępując z kopyta na kopyto. Sol, nie wyswabadzając się z objęć Henry’ego, poklepała go po głowie i zaczęła drapać za uszami. -Testrale mają taką magiczną moc. – odparła, na jego stwierdzenie, którego bynajmniej nie wiązała z samą sobą i z tym co miało miejsce przed chwilą. Ona właściwie była jak najdalej od spokojności, tak ją roznosiła energia i radość. Najchętniej by teraz poszła gdzieś daleko w głąb lasu szukać tych centaurów, bo czuła, że wszystko by się jej udało. –Ten mały najwyraźniej cię polubił. – dodała po chwili, a młode polizało jej dłoń, jakby chciało potwierdzić jej słowa. Zaśmiała się cicho i ponownie umieściła swój policzek na piersi Puchona, bo tak dobrze było jej stać w ten sposób. Zarumieniła się lekko słysząc o rzekomym śnie, który był przecież jak najbardziej rzeczywistą rzeczywistością. Inna sprawa, że wtedy nie za bardzo zastanawiała się nad tym co robi, no i cały pocałunek był jak najbardziej niezręczny i niewprawny, bo przecież Sol nie zaliczała się do osób doświadczonych w tym aspekcie. -Chciałam cię jakoś uspokoić, na filmach polewają ludzi lodowatą wodą, albo dają im liścia, ale to mi się wydawało jakby drastyczne. – stwierdziła lekkim tonem, nie jako wytłumaczenie, ale potwierdzenie, że to wszystko miało miejsce naprawdę. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Obrzeża Wto 22 Kwi 2014, 14:17 | |
| Niepamięć nie drażniła Soleil, bo nikt nie grzebał jej w głowie zaklęciem Oblivate. Nie miała dziury w pamięci, dosyć istotnej dziury, która mogłaby pomóc odkryć sprawcę. Henry nie potrafił niczego przywołać związanego z napastnikiem. Bolesna pustka, więc przypominajka została po prostu znienawidzona. Przypominała mu, że coś z tym zaklęciem stracił. Po przesłuchaniu bez wyrzutów sumienia zaczął ukrywać wspomnienia. Nie ważył się do nich nigdy wracać. Unikał miejsc i tematów, które mogłyby to wywołać. Nie chciał czuć się tak, jak wtedy. To doprowadzało do pomieszania zmysłów, coś znacznie gorszego niż autodestrukcja. Czas był tu zbawienny. Działał cuda. Henry powoli wrócił do żywych, ponownie zaczął rozmawiać i można uznać, że ciało miał w dobrej kondycji. Pozostała psychika, o wiele trudniejsza do opanowania, choć już się nie poddawał. Wbrew pozorom kłótnie dawały coś dobrego. Czasami był to jedyny sposób na zdobycie się szczerości przy zawiłych relacjach. Nie zawsze pozwalało to na pogodzenie się, jednak umożliwiało na odnalezienie kompromisu. Tak było w ich przypadku. Henry kłócił się niemal codziennie z własną siostrą, choć było to coś naturalnego, gdy miało się rodzeństwo. Z innymi też nie przywykł się sprzeczać, chociaż nie wykluczał, że tak się dzieje. Był zwykłym chłopakiem, jemu też Matt czasami działał na nerwy. Nie posiadał tej umiejętności zachowania stoickiego spokoju, gdy ktoś jawnie źle się zachowuje wobec własnej osoby. Lancaster też nie był bogato doświadczony z dziewczętami! Miał jedną, jako jedenastolatek. Sąsiadka w Devon. Rzuciła go dla lizaków po tygodniowym związku. Potem podkochiwał się w profesor Green (co na szczęście mu przeszło), znowuż kolejną osobą była Jasmine Vane. Dopiero przy Sol docierało do jego mózgownicy, że to nie jest zauroczenie. Jasmine podziwiał dla wyglądu i z początku pociągającego chłodu. Jednakże tortury skutecznie mu ją z głowy wyperswadowały. Od tamtej pory jej nie widział. Unikał podświadomie dziewczyny, bo kto jak kto, ale ona byłaby bardzo dużą przyczyną powrotu złych wspomnień, choć nic nie zrobiła. Zresztą, raczej by się tym nie przejmowała, była wszak Ślizgonką. Ci znowuż z natury cieszyli się, gdy komuś dokuczyli bez żadnego wysiłku. Dobrym pytaniem było co będzie dalej, gdy wrócą do szkoły i do rzeczywistości. To jasne, że obecna chwila była wyjątkowa przez obecność trestrali i nowe odkrycie Henry'ego, ale czy tak będzie już zawsze? Chłopak nie potrafił sobie poradzić z coraz jaśniejszym pragnieniem przebywania w towarzystwie Soleil. Znała go od podszewki, widziała w stanie tragicznym, gdy został obdarty z godności, na skraju szaleństwa. A mimo tego wcale się nie odwróciła. Relacje się nie ochłodziły, wręcz przeciwnie, bardzo ociepliły. Świadczyło to o dużej wrażliwości Soleil na krzywdę drugiego człowieka. To była prosta droga, żeby Henry w pewien sposób uzależnił się od jej osoby. Przy niej przestawał być spięty i nerwowy. Nie musiał udawać, że wszystko jest w porządku, bo jej wystarczyło spojrzeć, aby wiedzieć czy coś nie gra. Nie tylko posiadała tę umiejętność czytania z niego jak z księgi, ale również potrafiła temu zaradzić. Cierpliwie uczyła go z powrotem optymizmu, reanimując jego chęć do życia. Właśnie ona wróciła, wraz z tym prawdziwym, oficjalnym pocałunkiem. Odkrył, że świat wciąż składa się z tych wspaniałych emocji. To ratowało mu skórę. To było coś nowego czuć dotyk skóry drugiego człowieka. Na co dzień bywały uściski dłoni, poklepanie po ramieniu czy zanoszenie kontuzjowanego kolegi do skrzydła szpitalnego. W tej sytuacji odczuwał to dwakroć intensywniej, a było to oczyszczające z wszelakich złości czy lęku spowodowanego miejscem, w którym się znajdują. Gdyby się odwrócił, widziałby zarys domku gajowego. To i Sol trzymało go jeszcze w miejscu. Może to tchórzliwe zachowanie, że chciał stąd odejść, jednak obecnie było jeszcze silniejsze od Henry'ego. Z czasem nauczy się spokoju, gdy będzie tu przychodził na lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Chłopak się uśmiechnął sam do siebie. - Nie one, tylko ty. - sprostował powód jego nagłego spokoju. Czuł się jakby silniejszy i gdyby wyruszyli na poszukiwanie centaurów pewnie by natknęli się albo na nie albo na wielkie akromantule. Obecnie Henry zdecydowanie zbyt mało używał rozsądku, dlatego też wydawał się nadzwyczaj rozluźniony. Czuł drgania wiatru gdzieś na wysokości kolan, coś się otarło o spodnie, coś skubnęło kawałek materiału i widocznie kręciło się między nimi. Śmiech Sol utwierdził go w przekonaniu, że to ponownie ten maluch, który tak przypadł mu do gustu. Próbował poszukać w powietrzu jego głowy, jednak było to trudne zważywszy, że nie ich nie widział. Z jednej strony pragnął je ujrzeć, z drugiej znowuż nie chciał, bo wiedział jakim kosztem ten czar zaczyna działać. Musiał zadowolić się odczuwaniem ich każdym zmysłem, oprócz oczu. - Też go polubiłem. Kręci się tu wokół, choć go nie widzę. Niestety nie mam przy sobie krwistego steku. Nie noszę takich rzeczy w plecaku, ale możesz mu przekazać, że następnym razem go poczęstuję sporym kawałkiem. Jeśli będę wiedział, że to on. - na śniadanie nie jadał steków, ani też ich u siebie nie przechowywał. Skoro był to przysmak malucha, mógł odwiedzić skrzaty i przynieść zaprzyjaźnionemu trestralowi coś dobrego. Nie chciał póki co myśleć co by sądził o tym Matt czy Laurel. Uznaliby, że do końca zbzikował. Zabawny wydawał mu się obraz, jak uśmiechnięty od ucha do ucha idzie do zakazanego lasu trzymając w rękach kilogram ociekającego krwią mięsa. Nie domyśliliby się, że to trestrale są powodem. Henry się roześmiał słysząc potencjalne sposoby uspokajania. - Zdecydowanie wolę opcję trzecią. - była wszak najprzyjemniejsza i najskuteczniejsza. Był pewien, że polanie lodowatą wodą by go nie uspokoiło, a dodatkowo rozjuszyło. Odwrócił do siebie Sol, jeszcze raz próbując jej ust, jakby chcąc jej pokazać, że to najlepszy wybór, jeśli chodzi o uspokajanie. Przy każdym dotyku ust czuł rozlewające się po ciele ciepło. I choć było mu wystarczająco gorąco, odczuwał to tak samo intensywnie, jak robił to za pierwszym razem. Znowu się uśmiechnął, tym razem widząc kątem oka uciekający szal. - Czy twój szalik właśnie postanowił zostać przeżuty? - wskazał na polanę obok nich i połowę szala wiszącego w powietrzu. Druga połowa zniknęła, zapewne w gardzieli trestrala... - Jak poprosimy to go oddadzą czy będzie trzeba je gonić? - zapytał, martwiąc się, że będzie bezużyteczny w odbieraniu szala. Nie widział nic, a nie miał wyczulonych zmysłów, by zdawać się na intuicję i próbować na oślep wskazać miejsce pobytu trestrala. Mógł jedynie obserwować co się dzieje z na wpół zjedzonym szalem. Z drugiej strony coś w nim śmiało się na myśl o zabawie z niewidzialnymi stworzeniami. Póki co tak bardzo je szanował, iż nie ośmielał się wejść między nie. Stał z Sol z boku i próbował wyłapać małego trestrala, który chyba pojął o co chodzi, bo zaczął uciekać przed jego dłońmi. - Co ten maluch wyprawia? - zapytał Sol, czując jak najpierw lewa nogawka jest skubana, potem prawa, następnie coś z tyłu musnęło jego mundurek, a jeszcze później wydawało mu się, że powietrze przed nimi drga. - Zabawa w chowanego z trestralami? Zasady są nie fair. - uśmiechnął się, a jego sympatia do tych stworzeń jeszcze bardziej wzrosła. Zmarszczył po chwili brwi dziwiąc się, że zwierzęta są tak blisko błoni. - One zawsze tu przychodzą? - nie znał ich zwyczajów. Musiał koniecznie przekopać bibliotekę w poszukiwaniu informacji o trestralach. Lepiej je zrozumie aż w końcu zastąpi zmysł wzroku innymi odczuciami. Trzymał wciąż dłoń Sol i teraz nie nachodziły go wątpliwości czy aby się jej nie narzuca. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Obrzeża Sro 23 Kwi 2014, 10:14 | |
| To spostrzeżenie jest być może bliskie prawdzie, a może całkowicie nieadekwatne do osoby Soleil. Właściwie trudno powiedzieć jak by się odniosła do podobnego problemu, ciężko jej było postawić się na miejscu Henry’ego, nie wiedziała jakie to wrażenie pamiętać o czym się zapomniało. Kiedy jej coś wylatywało z głowy, nie czuła się z tego powodu źle, bo przecież jak o smutek może przyprawiać cię coś, o czym nie masz pojęcia, że to przeoczyłeś albo zaniedbałeś?! Nie zamierzała wywoływać swoim spacerem wilka z lasu, wiedziała, że chłopak stara się uciekać od tych wspomnień, a choć nie uważała takiego podejścia za zdrowe na dłuższą metę, zdawała sobie sprawę, że aktualnie nie ma lepszego wyjścia. Skoro nie potrafił tak do końca stawić im czoła i zaakceptować istnienie podobnego epizodu w swoim życiu, po to aby zacząć z niego czerpać siłę i doświadczenie… cóż, ona nie mogła go zmusić. Pamiętała ponadto ile jej zajęło dojście do budujących wniosków po śmierci Daga. On i tak radził sobie lepiej. Czas, to on kruszył najtwardsze mury, zamieniał kości w proch, drążył ziemię wodami rzek i był niemym świadkiem życia i śmierci. Czasem leczył rany, a czasem sprowadzał szaleństwo. Był trudnym kompanem, zmiennym i kapryśnym, zawsze w biegu. Tym razem jednak wyciągnął pomocną rękę i łagodził cierpienia płynące ze wspomnień. Jak na osoby, które tak dobrze się ze sobą dogadują (jak na razie), Sol i Henry mieli inne spojrzenie na całkiem sporo spraw. Dziewczyna uważała kłótnię za coś w rodzaju plagi, nie uznawała podobnego unoszenia się emocjami, wyrzucania z siebie nieprzemyślanych zdań, ranienia drugiego człowieka i unoszenia tonu głosu tylko po to, aby udowodnić w ten prymitywny sposób po czyjej stronie jest racja. Nie podważała natomiast istoty dyskusji, uważała, że rozmowa, nawet ożywiona, jest bardzo potrzebna, prowadzi do zdobywania nowej wiedzy, kształtowania się poglądów i zawierania więzi. Nie odpowiadała jej tylko forma jaką narzucała kłótnia i nie zamierzała na ten temat zmieniać zdania. Oczywiście próbowano się z nią kłócić, jak choćby przed chwilą, ale postawa jaką w takich chwilach prezentowała zniechęcała większość chętnych na sprzeczkę. Jeśli zaś chodzi o szczerość, to ona przynajmniej potrafiła się na nią zdobyć bez konieczności uciekania się do tak drastycznych środków. Miała ją we krwi, można powiedzieć. Coś jednak ich łączyło, ale ten brak doświadczenia nie był zniechęcający, wręcz przeciwnie. Sol pewnie czułaby się trochę onieśmielona, gdyby miała do czynienia z ekspertem od tych spraw, a tak oboje mogli się wszystkiego uczyć razem. Nie ważne jak długo miało to trwać i jak silnie na nich wpłynąć. Być może mieli mieć tylko te kilka godzin, ale dziewczyna nawet w takim przypadku by tego nie oddała za nic innego. Zawsze lubiła obserwować ludzi i dlatego dostrzegała znacznie więcej niż inni, ale Henry nawet biorąc to pod uwagę, wciąż był przypadkiem specjalnym. Jego twarz znała lepiej, jego emocje były dla niej bardziej oczywiste, czasem rozpoznawała je z mniejszym wahaniem niż własne. Potrafiła w mig zorientować się, że coś u niego nie gra, a największą dla niej nagrodą w takich chwilach, było wywołanie na jego twarzy uśmiechu. Lubiła żyć dla innych, lubiła im pomagać nie chcąc nic w zamian. Wystarczało jej uczucie satysfakcji jakiego doświadczała za każdym razem, kiedy coś uczyniła dla osoby obok siebie. Słysząc jego słowa obdarzyła go lekko niedowierzającym spojrzeniem. Bo niby czym ona miała go uspokajać? Przecież jeszcze przed chwilą twierdził, że doprowadziła go do stanu przedzawałowego! A mówią, że to kobieta jest zmienna… Jej uwagę szybko jednak przyciągnął testral, który nieświadom tego, że jest dla chłopaka niewidoczny, próbował wszelkimi sposobami ściągnąć na siebie jego uwagę. Uśmiechnęła się na widok starań malucha i zaśmiała ponownie, kiedy potknął się o jakąś wyższą kępkę trawy i nie utrzymał się na patyczkowatych nóżkach. -Dzisiaj już dostali swoją porcję. Nie można ich tak rozpieszczać, bo zapomną jak się poluje. A ten maluch dopiero musi się tego nauczyć. – stwierdziła rozbawionym wciąż tonem. Oczywiście nie miała zamiaru protestować przeciwko zamiarom Puchona, bo oznaczały one, że będzie chciał tutaj wrócić. Może nawet z nią. Z podobnym entuzjazmem jak wcześniej przyjęła jego pocałunek i kiedy wreszcie się skończył, uśmiechnęła się łobuzersko. -Ja też wolę ten sposób. – stwierdziła lekkim tonem. Zaraz jednak Henry zwrócił jej uwagę na szal, który dla niego znikał, a dla niej pochłaniany był przez skrzyżowanie gigantycznego nietoperza z koniem, co wyglądało co najmniej dziwnie. Szybko wyplątała się z objęć chłopaka i podeszła do testrala, który najwyraźniej nie za bardzo świadom był różnicy pomiędzy włóczką, a mięsem. -Kolego, chyba nie chcesz się tym zatruć, co?- zapytała go łagodnie, kładąc dłoń na jego szerokim karku, drugą zaś chwytając to, co zostało z jej szala. Pociągnęła materiał łagodnie, co sprawiło, że stworzenie wydało z siebie dziwny dźwięk, wcale nie zachęcający ją do dalszych starań w celu odzyskania własności. -To ci raczej nie wyjdzie na zdrowie. – mruknęła cicho, wcale niezbyt smutna z powodu utraty kolejnego wyrobu, lubiła dziergać różne rzeczy na drutach, to było uspokajające, a teraz miała wymówkę aby się za to zabrać. Tymczasem usłyszała głos Henry’ego i odwróciła się w jego kierunku, aby zobaczyć co też się tam wyprawia. Słysząc jego pytanie zaśmiała się, bo widziała to, czego on z jasnych powodów dostrzec nie mógł. Mały testral przytulił się do nóg matki, która to w tej chwili obwąchiwała koszulkę chłopaka. -Nie taki maluch. – stwierdziła i podeszła do chłopaka, kładąc jego dłoń na chrapach sporego osobnika, a przynajmniej dorosłego. –Chyba chciała Cię poznać, może nawet by się zgodziła na krótką przejażdżkę. – dodała Sol po chwili, widząc jak samica porusza sugestywnie błoniastymi skrzydłami. –Chętny? – zapytała, bo nie wiedziała jak odniesie się do latania na czymś, co było dla niego niewidzialne. Ostatnim razem nie mógł jednak w pełni świadomie doświadczyć tego niesamowitego uczucia. -Nie, przeważnie trzeba ich szukać głębiej, ale jeśli przyniesie się odpowiedni krwiste mięso, to przychodzą. Wolałam nie wchodzić dalej do Lasu. – odparła na jego pytanie, kładąc wolną dłoń na grzywie testrala, bo drugą ponownie wsunęła w tę Lancasterową. |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Obrzeża Sro 23 Kwi 2014, 13:37 | |
| Tu się pojawia jego stosunek do słabości. Nie pamiętał oprawcy, więc nie mógł pomóc aurorom w jego ujęciu. Czasami nie chciał pomagać i grzebać sobie w głowie, bo to nie pozwalało mu wyzdrowieć. Własna bezradność przyprawiała go o duszności. Mógł teraz tylko być i żyć ze świadomością, że napastnik żyje na wolności czując się bezkarny. To był główny powód, iż znielubił przypominajkę, która w rzeczywistości nie miała na celu czynienia złego. Henry jeszcze nie zaakceptował tego epizodu w swoim życiu. Nie potrafił się z tym pogodzić i minie jeszcze trochę czasu, zanim się tak stanie. Dni, tygodnie, miesiące, lata ułatwią mu patrzenie na swoje nieprzyjemne doświadczenie z innego punktu widzenia. Póki co rana była jeszcze zbyt świeża, choć mijał już drugi miesiąc. Niełatwo było być szczerym. Niby takie proste, a nie każdy to potrafił. Henry umiał być szczerym, rzadko dopuszczał się kłamstwa. Można uznać, że tortury nauczyły go ukrywać prawdę. Musiał się ku temu uciekać nie tylko dla dobra swojej rodziny, ale też i dla siebie samego. Miał nadzieję, że nie będzie musiał już tego więcej robić, choć wszystko mogło się zdarzyć. Są też dobre kłamstwa. Odkrył je, gdy widział ulgę w oczach swej matki, gdy skłamał na temat własnego stanu psychicznego. Tego nie żałował. Och, Henry nie był szkolnym casanovą. Obracał się wśród dziewcząt tak samo jak wśród kolegów, jednak nigdy jeszcze z żadną dziewczyną nic poważnego nie łączyło. Traktował je równo, tak samo jakby sam chciał być traktowany, zyskując sobie w ten sposób kilka przyjaciółek. Gdy miał do czynienia z Sol, wszystko nabierało innego znaczenia. Głównie przez to, że poznała go lepiej niż jego własna siostra. Sam nie wiedział, gdy zaczynał się przed nią wygadywać, otwierać i mówić. Miała na niego dziwny wpływ i był to wpływ zdrowy. Czuł się lepiej, gdy Sol się śmiała z jakiejś rzeczy, albo z jego miny lub wypowiedzi. Potrafiła zarazić do śmiechem, a to było mu teraz tak bardzo potrzebne. Matt też odkrył, że najlepszą drogą do wyzdrowienia jest śmiech. Dzięki temu pierwszy raz od miesiąca przespał spokojnie noc. Sol go uspokaja, ale też potrafi podnieść mu ciśnienie, gdy ma zbyt ufne podejście do świata. To taka kombinacja uczuć, która chyba nazywa się zakochaniem. Henry nie umiał tego definiować. Powrócił myślami do rzeczywistości, słysząc głos Sol. Rozbawiony przyglądał się jej zabiegom odzyskania szala. Był to ciekawy widok, gdy nie widział ani jednego trestrala, a czuł, że tu są. Chyba też się nie przejmowały tym, że są niewidoczne, bo zachowywały się tak, jakby miały niezłe poczucie humoru. Roześmiał się na głos, gdy szal został zjedzony. - Smacznego! - życzył niewidzialnemu obywatelowi szalikożercowi. Może ma mu przynosić szale i czapki zamiast steków? Chociaż pewnie odwidzi mu się konsumpcja odzieży, gdy jego żołądek zacznie protestować. Tak, Henry chciał tu jeszcze kiedyś wrócić. Z Sol rzecz jasna. To było oczywiste, żeby wtedy z nim była jako pewnego rodzaju łącznik z niewidzialnymi. Minę miał zszokowaną, gdy się dowiedział, że to nie maluch go zaczepia. Sol pokazała mu dosyć sporego trestrala, wyższego od samego Puchona. - Yyy... - próbował coś z siebie wydusić, jednak nie udało mu się nic sensownego wyartykułować. Poznaje mamę małego trestrala. Nie wiedział czy ma się bać o swój żywot czy może już został zaakceptowany. Póki co pogłaskał kościsty łeb, przypominając sobie jak kości tych zwierząt wrzynały mu się w ciało, gdy był transportowany do Hogwartu. Jej pomysł wcale nie ułatwiał mu powrotu do normalnego wyrazu twarzy. Spojrzał na nią oniemiały, że proponuje... - Lot? - wydusił niepewnym głosem. Nie wiedział czy chciał lecieć na trestralach. Ścisnął mocniej dłoń Sol w oznace, że nie jest do końca przekonany do tego pomysłu. Nie chodziło tu, że są niewidzialne. Choć nie pamiętał samego transportu, wiedział co wówczas czuł. Nie było ani uniesienia ani radości, tylko uczucie poniżenia i poddania się. Obawiał się, że mogłoby to wrócić. Tak ostrożnie obchodził się z dziurą w głowie, nie był więc chętny do lotu. Zmarszczył brwi, jakby coś analizując i stał jak kołek przed testralem. Trzymał rękę w powietrzu, opierając ją o sporą głowę wielkiego zwierzęcia. Pogłaskał ją przepraszająco za uchem. - Innym razem, Sol. - odmówił, choć nie czuł się teraz najlepiej. Stchórzył. Nie miał lęku wysokości tylko lęk, że znowu straci nad sobą panowanie. Przy Sol ani razu nie wrócił do tematu przesłuchania ani wypadku. Tak więc jego nieco zesztywniała postawa świadczyła, że i teraz nie chce tego robić. - Mają skrzydła? - zmienił nagle temat, ożywiając się z powrotem. - Nie wspominałaś, że to skrzydlate stworzenia. - uśmiechnął się do niej, choć uśmiech jeszcze nie dotarł do oczu. Przesunął się z Sol nieco w bok, nie odrywając ręki od cielska testrala. W końcu natknął się na cieńszą, choć chyba solidniejszą skórę. Cofnął zaraz rękę, gdy samica się poruszyła gwałtowniej. Nie mógł przewidzieć reakcji nie widząc jej. Ponownie nawiedziło go wspomnienie, choć nie takie przytłaczające. - Czemu one są takie chude? Mały miał kudłatą sierść, a tu czuję kości. Każde... żebro. - stwierdził z przerażeniem, dotykając na powrót grzbietu testrali. Przesunął dłonią i aż wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu zimny dreszcz. Coś go w środku zabolało. Rozumiał, że zwierzęta mają swój indywidualny wygląd przystosowany do środowiska i klimatu, jednak nie potrafił pojąć, czemu testrale są takie chude, kościste. Jako wielbiciel magicznych zwierząt dosyć mocno to odczuł. |
| | | Soleil Larsen
| Temat: Re: Obrzeża Pią 25 Kwi 2014, 08:37 | |
| Nie on jeden! Właściwie rzadko kiedy zdarzało się aby ofiara potrafiła powiedzieć coś więcej niżeli kilka ogólnikowych informacji o wzroście, czy posturze. Przecież, o ile nie był totalnym idiotą, oprawca, złodziej, gangster, jakkolwiek byśmy go nie nazwali, pierwsze o czym myśli to to, w jaki sposób ukryć swoją tożsamość. Bez tego bowiem dalsze planowanie byłoby bezsensowne. Dla niewielu rzeczy warto ryzykować więzieniem, względnie nawet śmiercią. Henry w niczym tutaj nie zawinił, nikt też nie oczekiwał, że będzie w stanie wymienić imię i nazwisko osoby odpowiedzialnej za te tortury. I jeśli aurorzy, dyrektor, czy ktokolwiek inny czuł się zawiedziony, to tylko dlatego, że perspektywa złapania tego człowieka, był jak na razie bardzo mglista. Przynajmniej tak długo, jak nie znajdą się jakieś nowe poszlaki. Chyba znalazła się nowa rzecz, co do której się nie zgadzali… Sol nie uznawała czegoś takiego, jak „dobre” kłamstwo. Oszukiwanie drugiego człowieka, wciskanie mu czegoś, co nie było prawdą, zakładanie, że nie jest dość silny, aby wiedzieć jak coś wygląda w rzeczywistości – to wszystko było dla niej ohydne, złe i niedopuszczalne. Kłamstwo było w jej świecie jednym z najgorszych przestępstw i, choć czasem zdarzało jej się nie mówić czegoś, aby nie zranić, nigdy nie skalała nim swojego sumienia. Jeśli ktoś pytał, mówiła prawdę, nawet jeśli było to dla niej niewygodne. Zakładała, że skoro padło pytanie, osoba ta chce znać odpowiedź niezależnie od jej treści, a nie usłyszeć coś, co ją pocieszy. Gdyby było inaczej, mogłaby poprosić o wsparcie, a nie pytać o konkret. Trzymała się z daleka od ludzi, którzy kłamali, którzy byliby zdolni oszukać i ją. Nie cierpiała fałszu, tak jak akceptowała ból, smutek, zagubienie, a nawet tchórzostwo, tak nie potrafiła znieść kłamstwa. Bo było ono zawsze wyborem, a nie koniecznością, czy odruchem. Sol, pomimo swego optymizmu i otwartości, na większość spraw miała jasno sprecyzowane poglądy. Spędzanie większości czasu w swoim własnym towarzystwie miało właśnie ten plus, że miała bardzo dużo okazji na snucie przemyśleń i obserwacje. Stąd jej wiedza o ludziach, stąd jej, dziwne czasem w ustach kogoś tak młodego i względnie naiwnego, spostrzeżenia. Sporo też czytała, bo jak powszechnie wiadomo, książki nie oceniają i są zawsze takie same dla wszystkich. No chyba, że są magiczne i kapryśne, co w Hogwarcie czasem się zdarzało… Teraz jednak wolała towarzystwo Henry’ego od samotności. Wcześniej, nawet będąc wśród ludzi, czuła się im w pewien nieopisywalny sposób daleka. Może dlatego, że oni myśleli inaczej, czuli inaczej i widzieli inaczej. To wytłumaczenie jednak nie wydawało się do końca adekwatne, bo o Lancasterze można by powiedzieć właściwie to samo, a jednak on wydawał się bliski, chyba ze względu na to, że przynajmniej próbował ją rozumieć, a poznając ją coraz lepiej, zaczynał także widzieć w niej coś więcej niż tylko dziwaczkę. Być może nawet dzięki niemu Sol w przyszłości stanie się bardziej czytelna także dla innych osób, być może zmieni ją ta znajomość na tyle, że oprócz pobłażliwości i płytkiej sympatii, znajdzie kolejne gwiazdy przyjaźni. Kto wie… Widok Puchona z pewnym przerażeniem zerkającego na sporego testrala, który dla niego był przezroczysty niczym powietrze, był na tyle zabawnym widokiem, że twarz Sol rozświetliła się szerokim uśmiechem, który zrzedł jednak odrobinę, kiedy zaobserwowała reakcję na propozycje lotu. Nie bardzo jednak, bo Soleil zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobieństwo entuzjastycznej zgody było niewielkie. I to nie tylko dlatego, że przejażdżka na czymś, czego się nie widzi, musi być opcją co najmniej dość dziwną, jeśli nie przerażającą. Testrale mimo wszystko kojarzyły się Henry’emu z tym, co przeszedł podczas tortur. Wiedziała zaś, że ten temat wciąż był dla niego tabu i nie chciała naciskać, choć nie wydawało jej się to do końca zdrowe. Akceptowała jednak jego wolę, raz jej opowiedział, co przeżył, a teraz chciała tylko aby wiedział, że zawsze może się do niej zwrócić, jeśli będzie chciał porozmawiać, była pewna, że on o tym wie. -Nic nie szkodzi, Henry[. – odparła więc łagodnym tonem i sama także pogładziła jedwabistą skórę stworzenia. Uwielbiała jej fakturę, lubiła nawet patrzeć na to, co większości wydawało się przerażające. Wystające kości, zapadłe boki i pozbawione źrenic gałki oczne nigdy nie były dla niej straszne, od samego początku ujęły ją te pegazopodobne zwierzęta, od pierwszej podróży powozami na początku roku. Pamiętała jak jej towarzysze odsunęli się od niej z pewną obawą, kiedy oświadczyła, że ich karoca wcale nie porusza się sama, ale jest ciągnięta przez chudego, czarnego konia ze skrzydłami. Nikt jej nie uwierzył, bo już wtedy miała opinię dziwaczki, ale ona się nie poddała i w końcu odkryła czym było to niewidoczne dla innych zjawisko. Właśnie wtedy odbyła swoją pierwszą wycieczkę do Zakazanego Lasu i odkryła, że to wcale nie jest takie straszne. Wtedy też znalazła swoich pierwszych istniejących poza jej głową przyjaciół w Hogwarcie.. Testrale. -A jak inaczej miałyby latać? – odparła zdziwiona na zapytanie chłopaka, bo istnienie skrzydeł wydawało jej się oczywiste. Kolejne jego słowa wydały się jej jeszcze dziwniejsze, więc wzruszyła nawet lekko ramionami. –A dlaczego ludzie posiadają po pięć palców u każdej stopy i dłoni? Dlaczego włosy w sposób zauważalny nie pokrywają całego ich ciała? Na co im paznokcie, które są tak łamliwe i niewytrzymałe, że nie mogłyby służyć do walki? Myślę, że dla testrala to my wyglądamy dziwnie. – stwierdziła filozoficznie, a więc w swoim stylu. -Mogę Ci go narysować. Nie jestem w tym dobra, ale przynajmniej trochę zyskasz pogląd na sprawy. – zaproponowała chłopakowi, porozumiewawczo mrugając do małego źrebaka, który w odpowiedzi cicho zarżał. Zaraz jednak się zamyśliła i przez chwilę w ciszy gładziła mocną szyję stojącego przed nią stworzenia. -Wiesz, nikt tak naprawdę nie wie dlaczego są niewidzialne, ale ja mam swoją teorię. Chcesz ją usłyszeć? |
| | | Henry Lancaster
| Temat: Re: Obrzeża Sob 26 Kwi 2014, 13:03 | |
| Kłamstwa były złe, to oczywiste. Jednak sytuacja Henry'ego pokazała je od innej strony. Nie był zdolny, aby świadomie jawnie przysparzać zmartwień rodzicom. Nie potrafiłby znieść bólu w ich oczach. Już wystarczająco ich zmartwił. Kłamał więc i choć czasami gnębiło go sumienie, gdy czuł się osamotniony w tym wszystkim, nie planował powiedzieć im nigdy prawdy. Dalej to w sobie tłamsił i choć rzeczywiście było to nie do końca zdrowe, ciężko było mu zmienić się, skoro przez tyle lat nie musiał ani kłamać ani próbować opanować natłok rozmaitych uczuć, które dotkliwie odczuwał. Dla kogoś może to być marne usprawiedliwienie na kłamstwo, ale Henry nie był tak szlachetny jak inni. Radził sobie na swój sposób z problemem i chociaż mogło to komuś doskwierać, nie dało rady póki co tego zmieniać. Minie czas, miną miesiące, rana się nieco zagoi spojrzy na to z innej strony i zbierze sił, aby stawić temu czoło. W książkach można było znaleźć ulgę. Stosował to, gdy siedział w szpitalu oferując sobie chwilę wolności. Nie była to jednak długotrwała recepta na spokój, gdy dochodziły problemy życia rzeczywistego. Teraz ulgę odczuwał w towarzystwie Soleil. Wystarczyło, że się trochę uśmiechnęła czy zaczęła opowiadać o swoim świecie, na przykład o trestralach, a w Henrym od razu zachodziła zmiana. Dzisiejsze spotkanie na obrzeżach, choć nieciekawe z początku, dało chłopakowi coś cennego. Wspiął się o kolejny szczebelek ku wyzdrowieniu. To dosyć duży krok zważywszy, jak mozolnie mu to szło. Chciał jej dziękować, ale nie wiedział jak zacząć, co powiedzieć, co zrobić... nie był w tym dobry. Wiedział co to jest bezinteresowność, jednakże jego charakter nakazywał, aby dawał również coś z siebie, a nie tylko brał. Stał się bardziej uwrażliwiony w stosunkach z ludźmi. Dotychczas szanował każdego, nie oceniał pochopnie, zyskał kilka cennych relacji, jak na przykład z Dorcas, jednak teraz nauczył się trafniej interpretować ich zachowania. Ucieszyłby się, gdyby Soleil zyskała jeszcze więcej bliskich przyjaciół. Wiedział, że dziewczyna potrafi być samowystarczalna i nikogo nie naciska, jednak dobrze mieć czasem w zasięgu ręki kogoś, kto pomoże odetchnąć z ulgą. Rozmawiać o przeszłości nie chciał. Wciąż tkwił w przekonaniu, że jeśli nie bedzie do tego wracał, to przestanie to boleć, aż w końcu nie będzie już miało znaczenia w przyszłości. Wtedy wyzdrowieje całkowicie, całkowicie usuwając to wspomnienie z głowy. Kto wie, może uwierzy, że to był tylko zły sen? Ciężko teraz jest z niego wydobyć jakiekolwiek informacje. Sytuacja powoli schodziła na drugi plan, więc Henry z tego korzystał i wracał do żywych, nie myśląc, aby choćby pisnąć na temat tego, co przeszedł. Bardziej wyczuł niż zobaczył, że Soleil się uśmiecha. Odwrócił głowę w jej stronę i też się uśmiechnął. Nie naciskała na loty na niewidzialnych stworzeniach. Choć się tego wstydził, że nie chciał ryzykować, udawał, że wszystko gra. Byleby nie musiał wracać ponownie do tego, o czym zakazał sobie myśleć. - Ale z nas dziwne stworzenia. Większych dziwolągów chyba nie widziały, co nie mały? - słyszał gdzieś mniejszego testrala, ale nie potrafił namierzyć strony, w której się znajdował. - Obejrzę je w księgach. A opowiesz mi, ale po lekcjach. Nie ma nas już trochę, jeszcze ktoś mógłby się tym zainteresować. - a to było ostatnie, czego potrzebował. Sprawa powoli cichła, jednak wciąż jakiś auror zerkał w jego stronę czy nauczyciel pytał o samopoczucie. Zerknął tęsknym wzrokiem w stronę polany, gdzie znajdowały się niewidzialne dlań testrale. Polubił je i choć z początku był przeciwny ich spotkaniu i spędzaniu czasu w lesie, teraz miał trochę inne zdanie. Może nauczy się przychodzić na obrzeża bez głupich i bezpodstawnych obaw? Wszak miewali tu lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami... Odprowadził Soleil pod sam zamek i z ociąganiem się z nią rozstał, solennie obiecał jej, że spotkają się w wielkiej sali albo na lekcjach i dokończą rozmowę. Gdy wracał do dormitorium miał podejrzanie dobry humor, a na ustach uśmiech.
[ztx2] |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Obrzeża Pon 19 Maj 2014, 21:25 | |
| Remus wyczuwał, że pełnia będzie za paręnaście godzin. Nie miał najmniejszej ochoty siedzieć w zamku, gdzie ciepło na korytarzach jest wyższe niż te na dworze. Wolał pouczyć się na łonie natury, gdzie zawsze było ciut chłodniej i mógł w razie czego zareagować, gdyby chłopaki wpadliby w kolejną bójkę. Oni to naprawdę mają talent to wpadania w najróżniejsze bójki. A najczęściej one były ze ślizgonami. Niekiedy on nie reagował, gdyż wie, że oni dadzą sobie radę bez niego. Bo w końcu Luniek był trochę słabszy fizycznie od nich. Nie znosił używania przemocy, chyba że ona była konieczna. Gryfon zdawał sobie sprawę z tego, że wkrótce stanie do walki i wtedy może nie mieć odwrotu. Kto wtedy polegnie? Remus ma nadzieję, że nikt z jego przyjaciół ... oraz jedna pewna Krukonka, ale stara się ją zawsze wypiąć ze swego skreowanego toku myślenia. Wychodząc na dwór wziął ze sobą podręcznik od ONMS. Przekartkował go i otworzył na stornie 59, gdzie była mowa o testralach. Tak, słyszał i czytał o nich trochę, ale czy je widział? Sam nie wie. Nigdy ich na oczy nie widział. Ale tak jeden raz chciałby je ujrzeć. Zawędrował sobie w kierunku błoni, aż dotarł do obrzeży Zakazanego Lasu. Tu się rozejrzał, czy nikogo tu nie ma. W końcu od jakiegoś czasu często tu można napotkać aurorów, którzy z pewnością potrafią uprzykrzyć wszystkim życie. Ale z drugiej strony cieszył się, ze oni są, bo przynajmniej czuje się tutaj nieco bezpieczniej. Bał się teraz tylko pełni, czy aby na pewno tym razem uda się chłopakom powstrzymać go. Słyszał parę słów od Petera, co się działo dwa miesiące temu podczas pełni i nie chce powtórki z tej rozrywki. Zbliżył się do jednego z wysokich drzew i chciał sobie usiąść podpierając się o nie, gdy nagle ujrzał ... Symplię. Co ona tu robiła? Czy ona zazwyczaj musi być tam, gdzie on? Cholera, a może ona go śledzi? Chyba że ona czyta w myślach. Nie no, powoli zaczynał się jej bać. Jak ona to robi. Zjawia się i znika. - Ehm. Witaj. - przywitał się nieco zaskoczonym tonem, ale jak wziął spokojny jeden wdech i wydech, mimowolnie jego wargi drgnęły leciutko. Przez Symplię tracił panowanie nad emocjami. Dlaczego akurat ona? Chociaż dobrze, że jest krukonką, bo przynajmniej nie musi jej widywać w dormitorium. A co, jeśli ona poprosi o zaproszenie do dormitorium do twego łóżka? nagle przyszło mu te pytanie na myśl, ale zaraz potrząsnął głową uznając, że to był tylko pomysł jakiegoś szatana. - Co ty tu robisz? - spytał się siadając naprzeciwko Sympli mówiąc już spokojniejszym tonem. Chciał ograniczyć ich pole dotykowe do minimum. Ostrożność przede wszystkim. Choć ona w obecności Sympli nieraz szlag trafia. Podręcznik od ONMS odłożył na bok nie przestając spoglądać w Krukonkę. Czemu ona musiała być w tym lesie? Dla Luńka to oznacza, że straci drogocenny czas na powtórkę na rozmowie z nią. Lecz czy czasem nie warto tego zrobić? |
| | | Symplicja Szafran
| Temat: Re: Obrzeża Pon 19 Maj 2014, 22:33 | |
| Siedziała tam ubrana w jakieś mugolskie ciuchy. Spodnie do kolan i bluzkę z krótkim rękawem w kolorze kruczych skrzydeł, tak, że jej tatuażu nic nie zasłaniało. W sumie całkiem długo udawało jej się go ukryć przed karcącym wzrokiem nauczycieli, pół zimy i prawie całą wiosnę. Kiedyś jednak musiało nadejść lato, a wtedy wysiedzenie w długim rękawie było by nie możliwe, a nawet jeśli to mózgu większa część wyparowała by gdzieś w przestrzeń kosmiczną. Kiedy opiekun jej domu zauważył jej mały dodatek, myślała, że wyjdzie z siebie i stanie obok. Zaczął coś krzyczeć, o oszpecaniu sobie ciała i błędach wieku dojrzewania. Sym jednak szybko wyłączyła w głowie jego ględzenie, i odpłynęła w odmęty świadomości. Myślami błądziła czasem w kierunku wieży Gryfindoru, jednak te myśli szybko kończyła potrząsaniem głowy i słowami, jeszcze tylko rok. Spoczywając tak na ziemi przyglądała się pięknym krajobrazom Zakazanego Lasu. Te dzikie połacie puszczy, pełne dzikich stworzeń, tak majestatycznych i godnych uwiecznienia, że też uczniowie mieli zabronione samotne poruszanie się po tym miejscu. Nie żeby Symplicja należała do najbardziej praworządnych osób na świecie, ale tak samo silnie jak puszcza ją pociągała i wpychała w swą paszczę, jakiś cichy głosik rozsądku w jej głowie krzyczał coś o tym, że to nie jest najlepszy pomysł. Wyjątkowo tym razem planowała słuchać się głosu rozsądku. Przecież nie mogła pozwolić się wywalić z Hogwartu, po tym wszystkim co matka dla niej zrobiła. Westchnęła, nie usłyszała jego kroków, za bardzo zagubiona we własnych myślach, obrazach, które już za chwilę miała przelać na papier. Nagle jednak usłyszała czyjś głos, głos tak dobrze znany, który rozpoznała by wszędzie, z zamkniętymi oczami, w nocy o północy. Otrząsając się z zamyślenia otworzyła szerzej oczy widząc przed sobą postać Lupina. -Cześć...- powiedziała przyglądając mu się, miała wrażenie, że ostatnio Gryfon jej unika, nawet w czasie lekcji stara się ograniczyć ich jakikolwiek kontakt do minimum. Takie zachowanie rodziło w niej wiele sprzecznych emocji, z jednej strony serce, które miało ochotę rozpaść się na tysiące maleńkich kawałeczków, z drugiej strony rozum, krzyczący coś, o tym, że i tak tu nie zostaniesz, a on raczej nie pojedzie za tobą do kraju cebuli, cenzury i słomianego zapału. Zresztą cholera o jakim uciekaniu z nim myślisz, chłopak czasami jest po prostu dla ciebie miły, a ty już dokładasz do tego jakąś swoją nadinterpretację. -Szukam natchnienia.- W jej głosie słychać spokój i jakiś delikatny poblask żalu. Posyła mu nieśmiały, trochę smutny uśmiech. -A Pan Prefekt co robi na skraju złamania regulaminu?- Zapytała spoglądając na książkę, którą wziął ze sobą. |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Obrzeża Wto 20 Maj 2014, 09:13 | |
| Remus sam nie był najlepiej ubrany. Miał na sobie jakiś stary t-shirt, który jeszcze nie zwisał na nim, jak jest poniszczone stare shirty. Tylko jego spodnie były w miarę normalne. Luniek starał się zbytnio nie odsłaniać swego ciała, gdyż nie wszyscy chcieliby podziwiać jego rany po każdej pełni. On był szczególnie na to wrażliwy i chłopacy o tym doskonale wiedzieli. Widząc, jak wygląda dzisiaj Symplia, nie potrafił przestać sie jej nadziwiać. Czemu ona jest taka ładna. zadawał sobie takie pytanie, lecz pozostawił je bez odpowiedzi. Jeszcze by do niego dotarło to, czego on nie chce przyjąć do swej świadomości. Że coś czuje do tej Krukonki,ale to jest jego tajemnica. Sam nie wie, czy chłopaki nawet o tym wiedzą. Gdyby oni się dowiedzieli,to zaczęliby stroić różne cyrki i chcieliby wyganiać go ciagle z dormitorium do tej Krukonki. A przecież on musi się uczyć no. Tak mu zawsze nakazywał zdrowy rozsądek, by dziewczyny odstawić do piwnicy i całkiem poświecic sie nauce nie zapominając o swych przyjacielach. I tak prawie udało mu się żyć przez 5 lat w szkole. -Natchnienia? W tym lesie ciężko jest je znaleźć. A co rysujesz? - odpowiedział zerkając na jej tatuaż. Chyba drugi raz go widzi na oczy, lecz nie przyglądał się wtedy, gdy ją ujrzał w pobliżu jeziora rok temu. To chyba było wtedy, gdy Luniek przyszedł sobie w czerwcu nad jezioro chcąc sobie spojrzeć na ostatni dzień, w którym był wtedy w szkole, gdy nagle przyszła Symplia i rozebrawszy się, zaczęła pływać. Nie to, że on ją podglądał. No dobra, zlustrował tylko jej plecy i ledwo co ujrzał ten tatuaż, ale nigdy nie spytał sie jego o znaczenie. Wiadomo, że gdy wtedy przyszła nad jezioro,to wtedy szybko skrył sięza drzewem i obserwował ją, póki się ponownie nie ubrała [wtedy odwrócił się w bok] i nie opuściła tego terenu. Na samo to wspomnienie Luniek lekko ugryzł się w język, by pochamować chęć wspomnienia tejże chwili, bo zaraz by mu się z pewnością dostało. W końcu to był przypadek. Nie podgladał jej celowo. Ale nie każdy te wytłumaczenie przyjmuje. Szczególnie kobieta. - Ja chciałem trochę poduczyć się do sprawdzaniu. - schwycił ponownie podręcznik i pokazał jej na stronie, gdzie znajdował sie opis testrala. Choć go zna na pamieć, to jednak zawsze warto sobie go powtórzyć przed sprawdzianem, by mieć 200% pewność, że dobrze się to napisało co do słowa. - Co znaczy ten twój tatuaż?- spytał się cicho. Te pytanie nie było w jego stylu. Po pierwsze on zazwyczaj jest małomówny i bardzo nieśmiały. Po drugie nie umie rozmawiać z kobietami. Po trzecie on był pilnym uczniem, któremu powinna być nauka w głowie,a nie jakieś związki. Ale te wszystkie trzy argumenty od pewnego czasu nie sprawdzają się w obecności Sympli, więc stara się ten kontakt ograniczyć do minimum. Nie może przerwać nauki angielskiego, gdyż sama mu czasem mówi, że ma jeszcze niekiedy problemy z odmianami. Na lekcjach też przecież muszą siespotkać, jeśli chodzą na podobne przedmioty. Luniek cieszył się, że tylko rok mu został do uwolnienia się z tych emocji, ale sam nie wiedział, czy to dobrze się dla niego i dla niej skończy. |
| | | Symplicja Szafran
| Temat: Re: Obrzeża Sro 21 Maj 2014, 14:35 | |
| sorry, ale musiałam przygotować prezentację maturalną, na swoje usprawiedliwienie powiem jeszcze, że dostałam za nią 100% :)///
Przyglądała mu się, w tej chwili uświadomiła sobie, że wszystkie razy, w których widziała go w normalnych ciuchach można zliczyć na palcach jednej ręki. Nie żeby to było źle, widząc go w szkolnym mundurku, miała wrażenie, że był on skrojony specjalnie dla niego, pasowały mu barwy gryfonów, jak i cały krój. Mimo wszystko było to miłe uczucie zobaczyć go w normalnych ciuchach, tak jakby kolejny poziom znajomości, mijaliśmy się, w szkolę, a teraz przechodzimy tak jakby na kolejny level znajomości. Jeśli jednak ich relacje miały levelować w takim tempie, to do późnej starości, chyba nie wiele się między nimi nie zmieni, albo co było bardziej prawdopodobne nie będzie miało szansy zmienić. Bo przecież został tylko jeden rok na podjęcie decyzji. Tak bardzo ważnej. -Wydaje mi się, że ten las jest wystarczająco bogaty w natchnienie. Te piękne żywe kolory, ta aura tajemniczości i te dziwne odgłosy stamtąd wychodzące. To miejsce wręcz kipi artyzmem i prawdziwym dziewiętnastowiecznym romantyzmem.- Uśmiechnęła się do swoich myśli. Po czym przeciągnęła się jak kotka. Kiedy dostrzegła jego wzrok na tatuażu, delikatnie się speszyła. W sumie miała wrażenie, że przy nim cholernie łatwo się peszyła, czy ona serio była taka nieśmiała, czy to ten Gryfon miał na nią jakiś bardzo zły wpływ. Nie ładnie Panie Prefekcie, niby taki grzeczny ułożony, a zsyła niewinne Krukonki na złą drogę, do tego podglądacz fiu fiu, jak dobrze, że o tym drugim nasza Poleczka nie wie. Chyba zrobiła by się czerwoniutka jak pomidorek. -Za dużo się uczysz Panie Prefekcie i mówię Ci to ja Krukonka. Zabaw się, jest taka piękna pogoda, a ty siedzisz z nosem w książce.- Powiedziała opierając się wygodnie o pień i spoglądając gdzieś przed siebie. W poszukiwaniu jakiegoś zwierzątka, które chciało by robić za modela. Kiedy jednak jej wzrok spoczął na Remusie, stwierdziła, że może nie jest on małym zwierzątkiem, ale też się nada. Może to nie było zdjęcie, ale o portrecie nic nie mówił. Podkuliła więc nóżki tak by wygodnie oprzeć o nie swój notes, wzięła ołówek i powoli zaczęła rysować kształt oczu chłopaka. -W sumie nie wiele, miał mi dodać pewności siebie. Miałam być pewna siebie jak ten paw, ale nie pyszna.- Odpowiedziała kątem oka spoglądając w jego stronę. By lepiej uchwycić wygląd jego oczu. |
| | | Remus Lupin
| Temat: Re: Obrzeża Sro 21 Maj 2014, 16:39 | |
| No to gratulacje za taki wynik. No i nie jestem zła, sama wczoraj bym nie odpisała, bo nie lubię pisać długich postów z komórki.
Las co prawda, może nadawać sie jako natchnienie dla artysty, ale Luniek ma z nim niezbyt miłe wspomnienia. Sama ta czerń wgłębi lasu nie zachęca do spokojnego marszu. Jeszcze coś by tam się stało i co wtedy? W lesie zawsze trzeba zachować szczególną ostrożność, by przypadkiem tam pewnego dnia po prostu nie zginąć. - Ja tego po prostu nie widzę. Choć wiem o tym całkiem sporo.- odparł. Luniek nie jest osobą o artystycznej duszy. Nie rysuje, nie tańczy, nie śpiewa, nie gra na niczym. On po prostu się ciagle uczy i przy okazji czasem pomaga chłopakomw pewnych problemach i tyle. Bo wiedza to jest jedno, ale aby to dostrzeć, to niestety trzeba mieć do tego smykałkę. I to dotyczy dosłownie wszystkiego. Nawet pewnych emocji trzeba doświadczyć, by je w pełni zrozumieć. Widząc, jak zmieniła swoją pozycję i lekko się speszyła, Luniek zaraz spojrzał się bardziej celując na jej błękitne tęczówki. Przynajmniej przez chwilę tak się w nią wpatrywał, póki nie spojrzał do swego podręcznika czując, że jego rozum powoli zaczyna powoli walczyć z jego emocjami. -Może i za dużo się uczę, ale przynajmniej wiedzę wchłaniam i będę gotowy na niezapowiedziane sprawdziany w tym miesiacu. Poza tym ja lubię się uczyć. - powiedziawszy spojrzał wpierw na krukonkę, po czym zanurzył swego nosa w książkę. Nie wiedział, jak dalej tą rozmowę pociągnąć, więc się skupił na czytaniu podręcznika. Przy okazji nadal trzyma ten dystans, który ustanowił od samego tu przyjścia. Bo skoro jemu nie chciało się wstawać i pójść sobie, to musi tu kulturalnie się uczyć i tyle. -Co rysujesz?- po przeczytaniu całego rozdziału dopiero wtedy jakby usłyszał, że Symplia coś tam rysuje. Lekko podniósł głowę ku górze spoglądając swym wzrokiem na błękitnooką. Jeszcze podniósł lekko prawą brew do góry ukazując swe zainteesowaniem tym, co tu rysuje. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Obrzeża | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |